|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 19 Zawód : Kelner w 'Well-born' i student Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny Znaki szczególne : piegipiegipiegi Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie
| Temat: Park przy szpitalu Pią Maj 03, 2013 6:22 pm | |
| First topic message reminder :
Położony bezpośrednio przy szpitalu, malowniczy park jest ulubionym miejscem spacerowym dla pacjentów i odwiedzających ich krewnych. Nieduży, ale za to pięknie urządzony i zadbany, wyposażony został w ławeczki, staw i altankę. |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 24 lata Zawód : pianista i kompozytor.
| Temat: Re: Park przy szpitalu Sob Sie 31, 2013 2:09 am | |
| Kolejna dobra wiadomość: Lophia nie należała do tych, które opacznie rozumieją moje działania! To doprawdy podnoszące na duchu, nie muszę nikomu łamać serca, co, nawiasem mówiąc, bywa bardzo męczące. Huragan, krzyki, dźwięki, istna apokalipsa w jednej chwili! Dzięki ci Panie, że spotkałem się z tylko jedną taką dziewczyną. Historia zakończyła się względnie szczęśliwie; jeden całkiem spory siniak na udzie, trafiła mnie bodajże butem. Jakże nienawidzę ograniczeń! Te zaś wiążą się ze związkiem. Zrozumiałbym, gdyby ten opierał się na uczuciach, jednakże od ładnych paru lat spotykam się tylko z przyjemnościami fizycznymi. No, chyba, że chodzi ci o te drobne zauroczenia, które były równie ulotne co dym. A jednak, tyle rzeczy niektórzy biorą na poważnie! Doprawdy, musieliśmy wyglądać jak zakochani, co było raczej dalekie od prawdy. Lophia to urocza dziewczyna, ale na tym koniec. Mam nadzieję, że zniesie mój nagły wylew czułości czy co to tam jest. Zapewniam, że nie zdarza mi się on zbyt często. Preferuję jednak opanowanie, niezwykle przydatne przy grze w karty.
– Anioły przecież nie kłamią. Inaczej Bóg wszechmogący obciąłby im z pensji. – odparłem na to z lekkim uśmiechem. – Co do dusz, to będzie trudne, są najlepszymi klientami w tym okresie. – westchnąłem teatralnie. Cóż za niewinne żarty, byłem doprawdy urzeczony. Mówiąc szczerze, zaobserwowałem niedawno, że wiele osób po zmroku traci swój dawny wigor i humor, jak gdyby Pan Ciemności zakazał im choćby uśmiechu. Wówczas pojawiają się myśli, będące niczym zmory; bezbrzeżna melancholia. To doprawdy interesujące. Jestem jedną z osób, którym się to zdarza, przykro rzec. Na szczęście nie byłem sam, obecność Lophii była jak balsam dla duszy i muzyka dla kompozytora.
– Gabriel mówił coś o nie zamykaniu drzwi, ale ogólnie nikt się nie skarżył. Skąd ten pomysł? – Nie wiem skąd te odpowiedzi, ale sam niemal się roześmiałem. A tak w ogóle, miałem ochotę na jeszcze jednego papierosa.
|
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Park przy szpitalu Sob Sie 31, 2013 7:12 pm | |
| Papierosy, jasne, że papierosy. Miała dwa, zaczynało jej to powoli dokuczać. Sama świadomość, że coś, bez czego nie funkcjonowała mogło się tak po prostu skończyć była niezwykle dołująca. Ten wieczór wydawał się być bardzo długi, trwa od jakichś kilku dni <3 ale wcale jej to nie przeszkadzało. Kochała noc. Potrafiła ukryć wiele spraw, szczególnie tych niechcianych. Zmuszała także do przemyśleń i roztrząsania przykrych momentów, ale nie tylko. Sprzyjała marzeniom. Pozwalała uwierzyć, że ruiny Kapitolu są tak naprawdę piękne i symbolizują potęgę. Na moment oderwać się od szarej rzeczywistości. Oczywiście noce na ulicach Kwartału czy nawet Dzielnicy rebeliantów nie wyglądały czasem tak kolorowo, to dlatego ich sklep był niemal opancerzony. W końcu zdarzały się rozboje, kradzieże, morderstwa. – Anioły przecież nie kłamią. Inaczej Bóg wszechmogący obciąłby im z pensji. Co do dusz, to będzie trudne, są najlepszymi klientami w tym okresie. Wolną ręką zmierzwiła mu grzywkę i zaśmiała się głośno. Tak bardzo jej tego brakowało. – Gabriel mówił coś o nie zamykaniu drzwi, ale ogólnie nikt się nie skarżył. Skąd ten pomysł? - zapytał poważnie, kiedy nie przestawała trząść się ze śmiechu. Może to z przemęczenia, wykończeni ludzie zaczynają zachowywać się, delikatnie mówiąc, osobliwie. - Nie rozmawiam z Gabrielem, przesadziłam raz z sarkazmem, nie chciałam być niemiła - udało jej się powiedzieć smutno między kolejnymi parsknięciami. A pieprzyć oszczędności! Wygrzebała z kieszeni pomiętą paczkę papierosów i wyjęła jednego. - Poczęstowałabym cię, ale mam deficyt. Jak widać. To nie był nawet przepraszający ton. Sami swoi, jakby powiedział jej nieżyjący brat. Udało jej się znaleźć zapalniczkę i zaciągnąć dymem w momencie, w którym noga dała o sobie znać. Najwyraźniej za dużo czasu spędziła z dala od kroplówki, ale zdecydowanie wolała siedzenie tutaj, z Frobisherem, niż na sali, z dwoma kłócącymi się mężczyznami i dziwnymi pielęgniarkami. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : pianista i kompozytor.
| Temat: Re: Park przy szpitalu Nie Wrz 01, 2013 11:20 am | |
| Pozwólcie, że zanim odpiszę, dokonam masowego mordu. Myślałam, że się wysłało, kocham ojca i jego odłączanie komputera. Pardon, że tak kiepsko, ale no...
Myślę, że podobne chwile przydają się każdemu. Pomimo, że wciąż nie mogłem wyzbyć się myśli o Mathiasie i Fransie, co raczej nie jest dziwne. Mogłem wpakować się w większe kłopoty niż wpakowałem dotąd i przyznam, że nie jest to jedna z tych optymistycznych myśli, które chciałbym Ci przekazać. Czułem się jakby część mnie opuściła moje ciało. Przypomniało mi się nagle wszystko, co związane z Mathiasem zanim go opuściłem. Nienawidzę tego, że rozstaliśmy się w taki sposób. Jeśli kiedykolwiek planowałem odejść, zamierzałem zrobić to w inny sposób. Przypomniał mi się także jeden z wieczorów, kiedy szaleństwem przekraczaliśmy wszelkie granice rozsądku. Jeśli miałbym napisać o tym utwór, podejrzewam że byłby to utwór, który przyniósłby mi niewyobrażalną fortunę i sławę. Szkoda, że nie jest to takie proste (wierz mi, że próbowałem), jeśli nie ze względów technicznych, to ze względu Petrusa, który jak ten wredny gnom zabierze moje pieniądze.
Jednak wracając do Lophii – miałem nadzieję, że nie zauważyła mojej nagłej zmiany humoru, bo nie uśmiechało mi się tłumaczenie. Poza tym, wolałem pozostawić swój przeszły romans z Mathiasem w sekrecie. Uśmiechałem się dalej, kiedy zmierzwiła moją grzywkę. Zadziwiająco zabawny gest, przyznaję, że wpłynał na mnie bardzo korzystnie i bardziej przycisnąłem ją do siebie (w granicach rozsądku, rzecz jasna) aby okazać swój niewiarygodny entuzjazm. A tak w ogóle, to bardzo miłe, że tak się śmiała. Lubiłem jej smiech, był jak muzyka w jej oczach i ustach, w powietrzu, choć może trudno byłoby to wyczuć.
–Ach, to dlatego ostatnio chodzi taki naburmuszony, jakby nie dostał premii... Powiem ci w sekrecie, że straszny z niego maruda. Nie to co Ariel, ale maruda. – Powiedziałem takim tonem, jakbym mówił o pogodzie. Oczywiście na jej stwierdzenie, że mnie nie poczęstuje tylko machnąłem ręką. Miałem swoje i upominały się o uwagę aż zanadto. Kieszeń parzyła żywym ogniem, melodyjne szepty w uchu niczym najgorsza pokusa. Ale co postanowienie – to postanowienie.
– Nie przejmuj się, mam swoje. Pewnie nie tak dobre, lecz są.
|
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Park przy szpitalu Nie Wrz 01, 2013 3:28 pm | |
| Może to dziwne, ale Lophia dawno nie czuła się tak potrzebna i na właściwym miejscu jak w tym momencie. Przytulił ją mocniej, wywołując szerszy uśmiech na jej twarzy. Nie mogła powiedzieć, że traktuje go jak brata ze względów oczywistych, ale... Po prostu miała wrażenie, że może być szczęśliwa przez krótką chwilę. – Ach, to dlatego ostatnio chodzi taki naburmuszony, jakby nie dostał premii... Powiem ci w sekrecie, że straszny z niego maruda. Nie to co Ariel, ale maruda - odpowiedział swobodnie. Ktoś mógłby stwierdzić, że ta rozmowa jest kompletnie bez sensu, że to kompletna strata czasu, z której nic nie wyniknie, ale czasem takie momenty były potrzebne. Bez nich byłoby o wiele za ciężko brnąć przez trudne i poważne życie. Wystarczyło niekiedy po prostu usiąść obok drugiej osoby i zacząć sypać głupimi żartami albo przytulić, żeby podnieść na duchu. Być. Pozwolić odczuć obecność, zainteresowanie. To, że nie wszyscy mają cię gdzieś, że niektórym zależy choćby na twoim życiu, a może nawet szczęściu. Że pojawiasz się czasem w czyichś myślach, nawet jeśli na krótką chwilę. Przywiązanie. Jednocześnie pomagało przetrwać i powodowało zgubę. Ludzie robili w historii wiele głupich rzeczy właśnie poprzez przywiązanie, czy to do kochanka, rodzica, dziecka, przyjaciela. Odbierali sobie życie lub poświęcali je w szczytnym w swym mniemaniu celu ratunku. Czy w gruncie rzeczy mieszanka uczuć jest tego warta? Nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Myślała, że skoczyłaby w ogień za garstką ludzi, ale przekonała się, że nie ma pojęcia o własnym charakterze, że do końca nie zna siebie. – Nie przejmuj się, mam swoje. Pewnie nie tak dobre, lecz są. Zaciągnęła się dymem po raz kolejny po czym wyrzuciła peta do kosza. Rosła tam powoli mała sterta. Nałogowiec. Nie była to jedyna rzecz, która zdecydowanie osłabiała jej już zanikłą do reszty sympatię do siebie. Plus był taki, że nie przeszkadzało jej, kiedy ktoś inny palił. Odetchnęła głęboko. Ból stawał się coraz silniejszy, ale nadal znośny. Przetrwała już dużo gorsze. Zwłaszcza, że psychiczny bywa często wielokroć gorszy od fizycznego. - Kto siedzi w twojej głowie, jakieś nowe podboje? - zapytała ze śmiechem. Zauważyła, że odpływał, odjeżdżał myślami. Nie, żeby jej to przeszkadzało, sama robiła tak zdecydowanie za często. Po prostu była ciekawa. I pewna, że jeśli dowiedziałaby się, że ktoś poważnie zranił Frobishera, nieźle by się wkurzyła. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : pianista i kompozytor.
| Temat: Re: Park przy szpitalu Nie Wrz 01, 2013 4:31 pm | |
| Odpowiedziałbym, że nie ma absolutnie nic dziwnego w tym jak się czuła! Byłbym wręcz zadowolony z wiedzą, że mogła poczuć się dobrze. Jak zawsze zresztą w przypadku kogokolwiek, sądzę, że wiesz o czym mówię. Cóż za miły i tragiczny wieczór jednocześnie, jakie przemyślenia, jakie zdarzenia! Doprawdy, słodycz dla zgorzkniałego serca. Nie obchodzi mnie jak mogła wyglądać ta rozmowa z perspektywy zwykłego, szarego, obojętnego obserwatora. Bezsensu? Postaw się na moim miejscu, emocjonalny ignorancie. Częściowo pomogło mi to oderwać się od myśli o Mathiasie, których podświadomie trzymałem się kurczowo niczym dziecko spódnicy mamy. Miałem wrócić do domu, do Petrusa, jego puszczalskiej żony, córki, która ucieka od niego niemal tak, jak ja? Wolę siedzieć tutaj i mówić od rzeczy, myślę, że powinieneś to zrozumieć – wysil się na to, jeśli łaska. Szczególnie, że czułem się wręcz okropnie rozdarty między dwoma uczuciami – beztroską wesołością i melancholią, mroczną kochanką artystów. To Lophia była tu aniołem, zbawienną obecnością wyciągającą z piekielnych szponów zamyślenia.
A więc zauważyła. Szlag by to. Westchnąłem, ale nie przestawałem jej obejmować. Przyznam, że niemal odruchowo wydałem z siebie odgłos niezadowolenia w postaci krótkiego jęku (?). Jednocześnie rozbawiło mnie to słowo – podboje. No tak, przecież byłem zdobywcą, a epizodami budowałem małe Imperium Rozkoszy. Nie mogłem opanować uśmiechu. Cóż za niebywały talent do rozbawienia kogoś jednym słowem. Ale należały jej się drobne wyjaśnienia. Oczywiście nie zamierzałem zdradzać jej całej tej tragicznej historii, która Bóg jeden wie jak się skończy, ale chociaż ją uspokoić.
– Stara, zakurzona miłość, Lophio. – westchnąłem, po czym parsknąłem krótko. – Podboje, powiadasz. – Muszę to zapamiętać! Evangelina pewnie by się uśmiała.
|
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Park przy szpitalu Nie Wrz 01, 2013 8:05 pm | |
| Znowu go rozbawiła. Może tym razem nie miała takiego zamiaru, ale i tak ucieszyła się, że udało jej się wywołać uśmiech na twarzy mężczyzny. Nie było mu lekko. Pewnie o wiele gorzej niż jej. Z chęcią oddałaby mu część swoich pieniędzy, a nawet spróbowała załatwić pracę, ale nie miała pojęcia, czy nie przekroczy granicy i go nie urazi. Duma bywała ciężka do przeskoczenia, a ona sama doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Wiele razy odburkiwała coś naburmuszona, kiedy ktoś proponował jej pomoc. Twierdziła, że póki może, będzie brnąć przez to gówniane życie sama, choćby miała zacząć jeść gruz. No, może lekko przesadzała, mieszkańcom Kapitolu ciężko było przyzwyczaić się do biedy, ale nie zapominajmy, że przetrwała kilka lat w Czwórce, gdzie również musiała martwić się, czy nie wylosują jej w kolejnych Dożynkach. Uciekła od konsekwencji działań ojca z deszczu pod rynnę, jej mama musiała się z tym liczyć, pakując walizki i wsiadając w pociąg. Długa wycieczka, jakieś... Pięć/sześć lat. Andree wyrwał się wcześniej. Na swoje szczęście lub nie. Zabrał do grobu tajemnicę, jak udało mu się uciec. – Stara, zakurzona miłość, Lophio. Uniosła brwi. - Nie śmiej się, takie bolą najbardziej - odpowiedziała cicho. Pamiętała głupie zauroczenie z Czwórki. Wtedy wolała nie zawracać sobie głowy facetami. Jednak faktem było, że ostatnio w jej myślach co jakiś czas pojawiała się twarz spotkanego zaledwie jednokrotnie Javiera. Przypadek? Nie sądzę. Bóg jeden wiedział, czy w ogóle się zobaczą. - Podboje, powiadasz. Pokiwała poważnie głową, wyrwana z rozmyślań. - Oczywiście, jeśli kiedykolwiek będziesz mnie do nich zaliczał, to oberwiesz. I to mocno - odparła groźnym tonem, ale zaśmiała się na koniec. To był inny rodzaj relacji, oparty nie tylko na przyjemnościach fizycznych, a głównie na podnoszeniu się na duchu. I to w niej lubiła. Nie musiała się nawet zbytnio starać, on też. Uspokajał ją, nie miała pojęcia, dlaczego. Rozumiem cię, Rufus. Nie mam, po co tego mówić, ale rozumiem. A poza tym, zamarzam. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : pianista i kompozytor.
| Temat: Re: Park przy szpitalu Nie Wrz 01, 2013 9:03 pm | |
| Co nie boli, to nie życie, co nie przemija, to nie szczęście. Okrutnie trafne słowa, oddające moją beznadziejną sytuację. Nie tylko co do Mathiasa, ale co do Petrusa i... może kilku innych mężczyzn czy kobiet. W tym Fransa, który mógł odegrać zadziwiająco dużą rolę w moim krótkim, jasnym życiu. Nie zamierzałem mu się poddawać, jeśli zamierzałem komukolwiek. Pomimo, że mój ojciec nie żyje, wciąż mam ochotę pokazać mu ile jest wart jego syn, którego od wydziedziczenia uchroniła chyba jedynie rebelia i krótkie, udawane posłuszeństwo, żeby ten, gdziekolwiek jest, pomyślał że tak, ten syn, którego tak bardzo nie doceniał, to Rufus Frobisher, jeden z największych muzyków dwudziestego trzeciego wieku. Nie potrzebuję litości, a po pomoc zgłoszę się kiedy tylko będzie koniecznie potrzebna. Na razie radzę sobie nawet bez zarzutu. Regularnie spotykam się ze „zdobyczami” i piszę utwory, które „da się słuchać” (przynajmniej tak stwierdził Petrus kiedy zaprezentowałem mu kilka swoich pomysłów). Co się zaś tyczy Mathiasa – nie wiem. Nie wyglądał na szczególnie wściekłego kiedy ostatnio go widziałem, więc może przeżyję i kolejne spotkanie (o ile do niego dojdzie). Nie myśl, że jestem tchórzem, po prostu nie zdajesz sobie sprawy jaki ogrom emocji wywołuje we mnie chociażby wspomnienie widoku le Brun w parku Emerald – a tak w ogóle, nadal jest niezwykle kuszący.
– Nawet nie śmiem się śmiać. To tragiczne. – odpowiedziałem jej na to, a mój głos zabrzmiał niepokojąco obojętnie. Może to i lepiej? Zacząłem odpychać od siebie wszystkie nieprzyjemne myśli, pozwalając im gdzieś uciec. Pozostawało wymyślić plan jak przechytrzyć Fransa. Śmiem twierdzić, że miałem już nawet pomysł. Chciał zapłaty w naturze? I lubi wojownicze charaktery? Dobrze, więc kupię mu agresywnego psa i przekażę ze słowami „bierz go”. Ciekawe który z nich by to odebrał – Frans czy ta urocza istota? Ponownie uśmiechnąłem się w myślach.
– Oczywiście, że nie jesteś zdobyczą. Jesteś... osobną, bezpańską wysepką, którą odwiedził taki zagubiony podróżnik jak ja. Mów mi Robinson. Cruzoe. – Zasada pierwsza – mów kobiecie to, co chce usłyszeć. Zasada druga – nie przerywaj kiedy wpadła w interesujący trans monologowy. Zasada trzecia – udawaj, że słuchasz, podobno to lubią. Nie pamiętam kto mi to doradzał, ale jego geniusz musiał być niepojęty.
|
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Park przy szpitalu Nie Wrz 01, 2013 9:54 pm | |
| – Nawet nie śmiem się śmiać. To tragiczne - odparł o wiele zbyt obojętnym tonem. Aha, jasne. Bo ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. Wolała nie próbować, nigdy. W sumie było jej wszystko jedno, co o niej myśli. Wróć, to sobie wmawiała. Zawsze próbowała wcisnąć do głowy, że nie obchodzi jej zdanie ludzi. Że ma gdzieś to, co uważają mieszkańcy Kwartału, czy jej nienawidzą mimo tego, że ryzykuje i pomaga. Ale tak naprawdę było zupełnie inaczej. Znam osoby, które takie są, ale Lophia do nich nie należała. W głębi duszy pragnęła po prostu własnego miejsca w świecie. Grona, do którego będzie całkowicie pasowała. Nie tak, jak w liceum, kiedy trzymali się razem, bo razem imprezowali. Byli też inni, jak Lenny, który pomógł bezinteresownie. Była Ashe, ale ją zaliczała raczej do tego pierwszego, większego grona. Jak byłoby teraz? Lo dojrzała, przemyślała niektóre sprawy, postarała się wymazać z pamięci inne, przewartościowała wszystko i stwierdziła, że przez pół życia nie miała przyjaciół. Smutne, ale prawdziwe. Mimo wszystko, radziła sobie bez innych. Potrzebowała tego, ale nie miała czasu o tym myśleć. Nie pogodziła się z rzeczywistością, więc nie chciała układać sobie w niej życia. To oznaczałoby niemą, bierną akceptację. Na to nie mogła się zgodzić. – Oczywiście, że nie jesteś zdobyczą. Jesteś... osobną, bezpańską wysepką, którą odwiedził taki zagubiony podróżnik jak ja. Mów mi Robinson. Cruzoe. Przewróciła oczami, ale nie odsunęła się ani o kawałek. - Panie Cruzoe, gdzie zgubił pan Piętaszka? Zadrżała z bólu i zimna. Nie miała nawet leków w kieszeniach, wszystkie przekazała Aartowi. Powrót na salę na chwilę oznaczał prawdopodobne uziemienie na kilka kolejnych godzin. I rozstanie z Rufusem, którego miała okazję spotkać pierwszy raz po wielu miesiącach. - Ale co do tej bezpańskości, to masz rację. Na szczęście. Niestety. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : pianista i kompozytor.
| Temat: Re: Park przy szpitalu Nie Wrz 01, 2013 10:23 pm | |
| Nie drążyła tematu. I bardzo dobrze. Uniknąłem niekomfortowej chwili zwierzeń. Przyznam, że często nie rozumiałem osób, które twierdziły, że mówiąc o swoich problemach jest im lepiej. Po co obarczać niewinnych ludzi swoimi problemami? Obawiam się, że moje są wyjątkowo upokarzające. Dałem się zmanipulować staruszkowi z Parkinsonem na horyzoncie i zamierzałem narażać skórę dla chłopaka, który zapewne i tak tego nie doceni. Nie wypominaj mi proszę mojej sytuacji majątkowej, jest opłakana i czasem zastanawiam się kiedy wreszcie stary Bryant umrze. Być może nie zapewni mi to fortuny, którą mógłby sprzątnąć mi sprzed nosa, ale zapewni wolność. Ten chciwiec chciał dodatkowo obciąć mi, jak on to nazywa, „kieszonkowe”. Wywiązała się z tego krótka kłótnia, którą łaskawie przerwała pani R. oskarżając nas, że zachowujemy się jak naburmuszone sześciolatki. Sekrety Frobisherii niech pozostaną sekretami – to nada mi tylko ponętnej tajemniczości.
Na swoje szczęście – wyszedłem bez obrażeń. Nie oberwałem kuksańca w bok ani nie zostałem odepchnięty. Cóż za cudowna łaskawość, byłem wzruszony i nie przestawałem się uśmiechać, choć przez ładną chwilkę nie wiedziałem co jej odpowiedzieć. Powiedziałem w końcu:
– Jestem w trakcie poszukiwań.
Dlaczego nie mógłbym znaleźć sobie jakiegoś młodego, uroczego chłopca i owinąć go sobie wokół palca? Podejrzewam, że byłoby to bardzo ciekawe i wygodne. Poczułem także jak zadrżała i zmarszczyłem brwi.
– Chcesz już wracać? – zapytałem, odsuwając się na tyle, by móc spojrzeć na jej twarz. Gdyby kłamała – widziałbym to, a ostatnie czego chcę to żeby coś jej się stało albo żeby cierpiała dlatego, że szanowny Rufus Frobisher, rzekomo dżentelmen, zechciał siedzieć na ławce.
|
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Park przy szpitalu Pon Wrz 02, 2013 3:51 pm | |
| Nie dało się ukryć, że jej samopoczucie znacznie się pogorszyło. Oczywiście to od strony fizycznej, psychicznie było o wiele powyżej przeciętnej. – Jestem w trakcie poszukiwań. - Co się ma znaleźć, to znajdzie się samo - odpowiedziała po czym przewróciła oczami. Jej szczęście jakoś nie kwapiło się, żeby ją odleźć. Tym głupiej się poczuła, kiedy wypowiedziała te słowa. Nie chciała wracać. Ale chcieć, a wytrzymać jeszcze choćby godzinę na mrozie... Chyba powinna pomyśleć o własnym zdrowiu, w końcu przeszła operację, prawda? Przeciągnęła się, unikając przez moment wzroku Rufusa. - Chyba muszę - odparła niezbyt zadowolona. Postanowiła wypalić jednak jeszcze ostatniego papierosa. Nie miała, po co oszczędzać. Stwierdziła, że i tak szybko nie wyjdzie do parku, ktoś musiałby ją znowu trzymać. Zamierzała wsunąć się pod ciepły koc i spędzić w szpitalu jak najmniej czasu. Potem znaleźć nocleg na góra jeden dzień i wrócić do domu, wciskając bajeczkę o szkle wbitym w nogę. Jej mama słabo znała się na medycynie, ale dziewczyna i tak musiała uważać. Postrzał wyglądał zgoła inaczej. - Nie chcę cię zatrzymywać. I nie chcę być sama. W ostateczności pomyślała, że będzie mogła porozmawiać z Fransem, jeśli będzie się wybitnie nudziła. Najchętniej zadzwoniłaby do Sonei, ale wiedziała, ze tamta też ma masę pracy, mieszkając w dwóch dzielnicach jednocześnie, udając kogoś innego, ciągle narażając życie. A poza tym, zupełnie nie podobał jej się związek Son z dilerem. W dodatku jej byłym dilerem. I obie doskonale wiedziały, co sądzi. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : pianista i kompozytor.
| Temat: Re: Park przy szpitalu Wto Wrz 03, 2013 12:16 am | |
| Zadziwiająco podnoszące na duchu słowa – przyznam nie bez sarkazmu. Wziąłem głęboki wdech i wypuściłem ustami parę, która przez chwilę unosiła się w powietrzu jak obłoczek dymu prosto z paszczy smoka. Przypomniało mi to utwór w stylu średniowiecza, który według mnie jest ponadczasowy. Nie znam kompozytora, ale kimże jest kompozytor? Zaledwie dzikusem, który nuty zapisuje na pięciolinii niczym najwspanialsze dzieła na ścianach jaskiń – oto dziedzictwo. Muzyka jest wieczna. Petrus powiedział mi kiedyś, że powierzając jej swoje życie stajemy się nieśmiertelni. Było to jednego z tych wieczorów, kiedy nasze relacje nie opierały się jeszcze na nienawiści i korzyściach.
– Co więc z tym, co znaleźć się nie ma, a czego pragniemy? – zapytałem śmiało. A to dopiero pytanie! Zżerała mnie wręcz ciekawość co Lophia mi odpowie; zeszliśmy na poważne tematy i ogarnął mnie filozoficzny nastrój.
Zrobiło się dla mnie jasne, że o dłuższym posiedzeniu na tym okrutnym mrozie nie ma mowy. Uśmiechnąłem się lekko, ale pocieszająco. Wyciągnąłem też telefon, żeby sprawdzić godzinę. Nieźle się zasiedziałem, nawiasem mówiąc. Wtedy powiedziała, że nie chce mnie zatrzymywać, a ja machnąłem na to ręką, odpowiadając gestem, że nie ma problemu. Kto wie kiedy znowu się zobaczymy?
– Siedzenie z tobą jest lepsze niż towarzystwo starego chorowitego gbura. – odparłem w dodatku, choć sądziłem, że to oczywiste. – Będę musiał znosić nadmierne marudzenie, choć gdyby nie marudził, to by nie żył. – stwierdziłem i wzruszyłem ramionami. – Pocałuj mnie jeszcze raz. – dodałem po chwili, choć mnie samego zdziwiły te słowa. Cóż, wciąż odkrywam siebie na nowo.
Przepraszam za tę jakość postów. c: |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Park przy szpitalu Wto Wrz 03, 2013 7:59 pm | |
| – Co więc z tym, co znaleźć się nie ma, a czego pragniemy? Nie spodziewała się, że pociągnie temat, ale skoro już zaczęli... Lubiła filozofię, to był jedyny przedmiot, którego w swych burzliwych latach naprawdę się uczyła. Pomiędzy papierosem a działką, ale jednak. Potem musiała nadrabiać to wszystko w Czwórce, wyszło jej nawet nieźle. Byłaby przyjęta na studia, gdyby nie rebelia, która rozsypała to, co udało jej się zbudować. Nieważne. Teraz to nie miało znaczenia. Była teraz tutaj. Z przyjacielem, chociaż to stwierdzenie nigdy nie padło z jej ust. - Wtedy musisz próbować. Starać się najmocniej jak potrafisz. Ale najpierw zastanów się, czy naprawdę tego pragniesz, bo rozczarowanie może cię zabić. W jakikolwiek sposób - wyartykułowała powoli, starannie ważąc każde słowo. Znała ludzi, którzy popełniali samobójstwa przez zawody miłosne. Zupełnie ich nie pojmowała, ale nie chciała, żeby Rufus cierpiał przez kogokolwiek. I w jakikolwiek sposób. Machnął ręką na jej wcześniejsze stwierdzenie, a niewidzialny kamień spadł jej z serca. Dobrze. Nie idź jeszcze. Skrzywiła się z bólu, ale zakryła twarz ręką, żeby tego nie widział. "Wytrzeźwiała". Już całkowicie. Ale było lepiej niż się spodziewała, na całe szczęście. - Dobrze, że nigdy nie należałam do marudzących - odparła, puszczając do niego oko. Mogła znieść zimno. Zapięła się pod samą szyję i wcisnęła dłonie do kieszeni, uśmiechając się przy tym głupio. Wyłowiła z kieszeni szalik i owinęła sobie dookoła szyi. Że też wcześniej na to nie wpadła. Wywróciła oczami, przysuwając się maksymalnie blisko Frobishera. No co? Po prostu grzał, lubiła ciepłych ludzi. Poruszała trochę zdrętwiałymi nogami i stłumiła ziewnięcie. Przydałaby się kawa. – Pocałuj mnie jeszcze raz. Zareagowała niemal natychmiast odwracając się i przykładając mu dłoń do czoła. Udała, że głęboko się nad czymś zastanawia. - Przesłyszałam się, Frobisher? - zapytała, unosząc brwi po czym pogładziła go po policzku i pokręciła głową z rozbawieniem. Ech. I my się jeszcze tolerujemy. Złożyła na jego ustach delikatny acz długi i mocny pocałunek. A niby dlaczego nie, co? |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : pianista i kompozytor.
| Temat: Re: Park przy szpitalu Wto Wrz 03, 2013 9:06 pm | |
| Filozofie są nieodłączną częścią ludzkiej egzystencji. Przemyślenia o sensie życia i istnienia, wielkie myśli, będące przejawem geniuszu lub głupoty. Ojciec mówił zawsze, że powinienem trzymać się ziemi i obserwować ją, zamiast uciekać myślami do innego świata. Odpowiedziałem mu raz, że tylko ślepiec i ignorant mógłby skupiać się na tym, co jest proste i banalne, co uznał za czystą arogancję. Cudem chyba uniknąłem ciosu w policzek – znowu uszło mi na sucho, kiedy ktoś go zawołał. Niemal tak, jak wczoraj z Fransem, nawiasem mówiąc. Byłbym skończony gdyby nie mój cichy wybawca, na którego cześć chętnie ułożę motet. Oczywiście nic nie trwa wiecznie, a skuty lodem horyzont moich spraw wcale nie topniał, nieustannie popadałem w nowe długi.
– Wtedy musisz próbować. Starać się najmocniej jak potrafisz. Ale najpierw zastanów się, czy naprawdę tego pragniesz, bo rozczarowanie może cię zabić. W jakikolwiek sposób. – Piękne słowa, doprawdy, niezwykle skłaniające do dalszych refleksji, które, przyznasz chyba, przestawały mi służyć i zaczynałem wariować z samym sobą! Ten wieczór niewątpliwie skończy się butelką wina i brudnymi od tuszu dłoniami, kiedy zapiszę nowe nuty. Moje dzieła wciąż czekają na dokończenie, a w mojej głowie zaczęła brzmieć osobliwa melodia, składająca się głównie z szybkich dźwięków. Czułem się jak bohater powieści fantastycznej albo kryminalnej przed okryciem ważnej tajemnicy!
– Jeśli życie kiedyś mnie opuści, nie zrobi tego bez pożegnania, jednakże nie zapowiada się na to w najbliższym czasie – Powiedziałem ponownie z zadziwiającą nawet mnie obojętnością, która dziś objawiała się u mnie zaskakująco swobodnie. Wzruszyłem nawet lekko ramionami, jakbym był zupełnie pogodzony z tą myślą! W duchu byłem załamany, tak mi się wydaje, i rozdarty.
– Cieszę się chyba bardziej niż ty. – zauważyłem. Moja cierpliwość przeszła nieprawdopodobną próbę kiedy moje relacje z Petrusem uległy całkowitemu zniszczeniu i nie zapowiadało się aby niczym feniks miały podnieść się z popiołów. Byliśmy jak czarnoksiężnik i uczeń, który przerósł mistrza.
Nawiasem mówiąc, jej reakcja była zabawna. Prychnąłem czując jej dłoń na swoim czole. Czy musiałem mieć gorączkę żeby chcieć móc znów połączyć się w tym klasycznym miłosnym ruchu, choć o miłości bym raczej tutaj nie mówił.
– Obawiam się, że nie, Breefling, czuję się świetnie i chcę się z tobą całować. – powiedziałem bez ogródek z uśmiechem, zabawnie poruszając brwiami. Lubiłem ten sposób dotyku, mam na myśli pogładzenie po policzku, oczywiście. Wysiliłem się na entuzjazm w postaci odwzajemnienia pocałunku kiedy tylko do niego doszło. Sprzeciw byłby absurdem, a ja naprawdę byłem jej za to wdzięczny.
|
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Park przy szpitalu Sro Wrz 04, 2013 6:22 pm | |
| – Jeśli życie kiedyś mnie opuści, nie zrobi tego bez pożegnania, jednakże nie zapowiada się na to w najbliższym czasie - odpowiedział. Zrobiła poważną minę, ale zaraz się uśmiechnęła. - Nie znamy dnia ani godziny. I tylko czasem to do nas należy decyzja. Jej nie udało się zadecydować. Ale kiedy siedziała tu teraz, miała wrażenie, że to dobrze. Że dane jest jej jeszcze kilka w miarę szczęśliwych chwil. Takich jak ta. – Obawiam się, że nie, Breefling, czuję się świetnie i chcę się z tobą całować. - Na szczęście chyba nie jestem już naćpana, cóż za łaska! Tym razem to ona prychnęła, ale zaraz ponownie przycisnęła swoje wargi do jego ust. Nie można mówić, że między nimi zaiskrzyło, niektórzy lubują się w takich sformułowaniach. Nie było miłości. Może i szkoda. Za to namiętność to inna kwestia. Za każdym razem wybuchał mały pożar. Ciepły, ale nie za gorący. Choć chwilami można było się nawet poparzyć. Oplotła jego szyję ramionami i przysunęła się bliżej, chociaż myślała, że to niemożliwe. Przyjemne ciepło powoli roznosiło się po jej kończynach, kiedy pocałunki stawały się głębsze i bardziej namiętne. Nie, nie robiła tego z samotności. A może? - Ta noc nie jest tak beznadziejna, na jaką wyglądała na początku, prawda? - zapytała, kiedy oderwali się od siebie. Ich twarze nadal dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Widziałaby dokładnie każdy centymetr kwadratowy twarzy mężczyzny, gdyby nie to, że latarnia znajdowała się stosunkowo daleko. Trochę za bardzo kupa ;_; |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : pianista i kompozytor.
| Temat: Re: Park przy szpitalu Sro Wrz 04, 2013 7:42 pm | |
| Mógłbym przyznać jej rację, ale nie chciałem. Każdy jest kowalem swojego losu, powinna doskonale zdawać sobie z tego sprawę. Nie chcę wyciągać na wierzch starych brudów, ale śmiem przypomnieć, że ta urocza niewiasta siedząca teraz ze mną, chciała popełnić samobójstwo. Nie zamierzam jej za to oceniać, bo wciąż nie wiem co sądzić na ten temat.
– Tak, nie znamy dnia ani godziny kiedy nas to najdzie. – Głupotą byłoby oczekiwać, że zrozumie moje słowa. Wierzę, że gdyby coś zaczęło się ze mną dziać, zostawiłbym po sobie coś... Choćby utwór. Mój Boże, moje życie nie mogłoby skończyć się tak nagle! Nie martw się, nie myślę o samobójstwie, to tylko zwykłe przemyślenia. Miałem okropny humor, poprawiał się tylko raz na chwilę i dzięki składać można temu uroczemu promyczkowi wśród chmur burzowych imieniem Lophia. Nie zamierzałem jednak zbyt długo zadręczać jej swoją obecnością, powinna wracać do łóżka, a ja do jaskini lwa. – W ogóle co za przemyślenia, zaczęło się od mojego złamanego serca, a skończyło na śmierci, głupota. – skwitowałem krótko.
– Na szczęście, powiadasz...? – mruknąłem tylko jak kot, kiedy jest zadowolony z zadawanych mu pieszczot. Cóż za trafne porównanie, powinienem zacząć pisać książki albo chociaż wiersze. Jednakże zaraz moje usta ponownie były zajęte czym innym. Możesz wierzyć mi całkowicie, że było to uczucie jedynie fizyczne, choć przyznam, że Lophia miała w sobie coś, co mogłoby mnie utrzymać. Wiemy, że miewam swoje małe namiętności, ale w moim życiu miłość spotkała mnie tylko raz, myślę, że nie muszę przypominać kogo dotyczyła – i co więcej, wciąż dotyczy.
– Ta noc jest... pełna niespodzianek. – odpowiedziałem z lekkim uśmiechem i spróbowałem dźwignąć ją na swoje kolana, oczywiście w koleżeńskim geście.
Ostatnio zmieniony przez Rufus Frobisher dnia Czw Wrz 05, 2013 6:45 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Park przy szpitalu Czw Wrz 05, 2013 6:08 pm | |
| – Tak, nie znamy dnia ani godziny kiedy nas to najdzie. - Masz rację, o czymkolwiek myślisz - zaśmiała się, odrzucając poplątane włosy z twarzy, a później zajęła się nieco przyjemniejszą czynnością, jaką było zdecydowanie całowanie się z Rufusem. Może pozbawioną głębi uczuć, ale miłą i w pewien sposób chwytającą za serce. Dwoje ludzi z problemami potrafiło oddać się tak prostemu, a jednocześnie wyrafinowanemu zajęciu. Akt łączący dwie osoby w intymny, ale nie za prywatny sposób. Bezpieczny. Taki, z którego w którymkolwiek można się wycofać, nie ponosząc większych konsekwencji. Tak było i tym razem. Układ czysto koleżeński, być może pocieszali siebie nawzajem, pomagali trochę pokolorować ten czarno-biały świat. Nadać mu żywszych, cieplejszych barw. Byle tylko przetrwać, nie zwariować i mieć coś z tego parszywego życia. Raz na jakiś czas. Przesunęła się na jego kolana i wzięła szybki, głęboki oddech między kolejnymi pocałunkami. Było miło. Przyjemnie. Bezpiecznie. Znajome ciepło drugiego człowieka i odrobina zaangażowania potrafiły zdziałać cuda. Lo nie czuła bólu po operacji, chłodu ani zmęczenia. Nie czuła niesprawiedliwości otaczającego świata. Nie czuła smutku i wściekłości przez własne życie. - Żaden dzień się nie powtórzy, nie ma dwóch podobnych nocy, dwóch tych samych pocałunków, dwóch jednakich spojrzeń w oczy - wyrecytowała z pamięci, przypominając sobie stary wiersz, którego uczył ją dziadek. Z babcią nie miała takiego kontaktu. Pochyliła się niżej po czym znienacka pstryknęła go w nos. Czasem bywała zbyt poważna, szczególnie, kiedy chowała sarkazm i ironię głęboko do kieszeni. - Szymborska, znasz, oczywiście - dodała ze śmiechem. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : pianista i kompozytor.
| Temat: Re: Park przy szpitalu Pią Wrz 06, 2013 1:50 am | |
| Darowałem jej odpowiedź, gdyż uznałem ją za zbędną. Lepiej aby nie wiedziała o czym myślę - a wierz mi, że myślałem o różnych rzeczach! W tym momencie jednak przestałem skupiać się na większych filozofiach, pozostawiając je tym, którym się na tym znali. Pocałunki filozofii nie wymagały.
Gdybyśmy tylko znajdowali się w jednej z zadyszanych powieści przeznaczonych dla samotnych kobiet z fantazjami, zapewne powinienem próbować już dalszych kroków. Wiedz jednak, że miałem na tyle taktu by wbrew pozorom znać umiar. Jaki żar pojawił się nagle między nami, jakie ciepło wśród istnie syberyjskiego mrozu, jaka namiętność! I ani myślałem tego przerywać, nawet na oddech. Czymże jest samotne tchnienie wobec krótkich wdechów pełnych pożądania? Całe szczęście, że Łapią pomyślała za nas obojga, udusiłbym się ani chybi dla dalszych pocałunków.
Poczułem się całkowicie skonsternowany. Znałem ten wiersz, choć wspomnienia o nim należały do niezwykle mglistych. Jakze nienawidzę tego poczucia znajomości i niemożność odgadnięcia tytułu! (Zechciało jej się bawić w poezję, cholera jasna.) Powiem więcej, przyjacielu, jeszcze bardziej uderzył mnie sens i święta racja zawarta w słowach! Zechciałem zepchnąć Lophie z nóg, jakby zupełnie świadomie mówiła o moich beznadziejnych jak utwór amatora obawach. Powstrzymałem się jednak i dzielnie trzymałem ją na kolanach.
-Zbyt ona piękna, zbyt mądra zarazem, zbyt mądrze piękna, stąd istnym jest głazem. - wieczór robił się liryczny. Odrobina poezji i romantyzmu jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziła, a nawet pomogła. Machnąłem ręką lekceważąco - zapomniałem takiej autorki! Szymborskiej (cóż za trudne do wymówienia nazwisko!) wierszy czytałem niegdyś raczej mało, pozwalając się pochłonąć autorom dzieł zupełnie innym. Przyznam, że Szekspir należy do moich ulubieńców. Nie zamierzałem jej także uświadamiać do kogo należał mój cytat. Romeo i Julia, cóż za ściskająca za serce, zacierająca za sobą ślady czasu tragedia. Było to pierwsze co przyszło mi na myśl. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Park przy szpitalu Sob Wrz 07, 2013 10:53 am | |
| Po co zaczynała z tą całą poezją? Na szczęście nie dał po sobie niczego poznać, więc przywarła do jego ust, chcąc zatrzeć swoją małą gafę. Umościła się wygodniej na jego kolanach i spojrzała mu w oczy, unosząc jednocześnie kąciki ust w uśmiechu. Nie należała do ludzi szczerzących się na prawo i lewo. Musiała mieć powód. Ale teraz go miała. - Zbyt ona piękna, zbyt mądra zarazem, Zbyt mądrze piękna, stąd istnym jest głazem. Czy wiedziała, co to takiego? Jasne, oczywiście, znała lekturę, każdą stronę. Czytała jeszcze w czasach, kiedy nie miała problemów i czuła się szczęśliwa. Jako dziewczyna płakała nad losem kochanków z Werony. Teraz po prostu uważała, że mogli choć trochę powściągnąć emocje i przekalkulować zyski i straty pod kątem niesionego przez plan niebezpieczeństwa. Cóż. Im się nie udało. Że też musiał wyskoczyć z tym głazem. Zmarszczyła brwi, szukając czegoś w odpowiedzi. Pamięć fotograficzna do czegoś się przydawała. Czyżbym nie mogła się trochę pobawić? Pochyliła się i wyszeptała mu do ucha kilka wersów głębokim, zalotnym tonem: - Gwałtownych uciech i koniec gwałtowny: Są one nakształt prochu zatlonego, Co, wystrzeliwszy, gaśnie. Dlaczego to robiła? Jak pomyślała, dla frajdy. Uważała, że niezobowiązujące flirty jeszcze nikomu nie zaszkodziły. Ktoś mógłby pomyśleć, że po wydarzeniach z przeszłości będzie trzymała mężczyzn na dystans, ale stało się inaczej. Pamiętała romans ze starszym kolegą w liceum. Romans, właściwie jeden raz. Wtedy chciała poczuć się atrakcyjna. A teraz? Teraz sama się gubiła. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : pianista i kompozytor.
| Temat: Re: Park przy szpitalu Sob Wrz 07, 2013 3:08 pm | |
| Pocałunki sypały się jak spadające gwiazdy, oczywiście nie miałem nic przeciwko. Zacząłem nawet zapominać, że w zapewne niedalekiej przyszłości (szczerze, jak długo Mathias da radę żyć bez kłopotów?) będę musiał stawić czoło wyzwaniu, jakim jest konfrontacja z Lyytikainenem, a przyznam, że wizja całkowitego zapomnienia jest nieźle kusząca. To, że jeszcze wczoraj miałem zamiar wskoczyć mu do łóżka nie ma żadnego znaczenia, to zboczeniec i palant, który oczekuje ode mnie nie wiadomo czego. Mam nadzieję, że nienawiść nie ukazała się w moim spojrzeniu, ale dla bezpieczeństwo starałem się odwrócić wzrok kiedy próbowała patrzeć mi w oczy. Nie chciałem żeby odebrała to nieodpowiednio, po prostu uważam, że gdybym spojrzał na nią z żądzą mordu, mogłaby odebrać to jeszcze gorzej. A wierz mi, że moja chęć morderstwa była wręcz niebotyczna, jak narkotyk w kieszeni głodnego narkomana. Jednak wróćmy do Lophii. Odepchnąłem od siebie złe myśli z trudem, skupiając się na jej słowach. Oddech przy uchu pomógł mi wrócić na ziemię. Czy może raczej: skupić się na postaci Lophii i intensywnym myśleniu nad słowami, których dziwnie nie potrafiłem rozpoznać. Nie dałem jednak po sobie tego poznać, uśmiechnąłem się i przysunąłem ją do siebie – mogę dalej? Dziękuję – by móc dotknąć ustami jej szyi. Miałem, zdaje się, idealny wiersz w pamięci, jak na tę okazję, oczywiście. Zapamiętałem go najprawdopodobniej przez żarty z kolegami, a później flirty.
- Gdy całuję spłonioną jak róża Szyjkę twoją, bo tego nie bronisz, Jeszcze mi ją przychylasz i kłonisz, A twe oko się słodko przymruża... - wymruczałem niemalże i raz po raz musnąłem ustami jej szyję. Zabawa zaczynała robić się coraz to bardziej interesująca; próbowałem przypomnieć sobie poszczególne wersy, wiersz jest dosyć długi i zadziwiająco stary. - W tak przemożnej ochocie się pławię, Taka lubość rozpiera mi dusze, Że pieszczota się zmienia w katuszę, Którą zdzierżyć męczeństwem jest prawie. Kiedy potem w tajonym pośpiechu Wargi twoje swoimi przykryję, Gdy mnie wonią ulotną upije Ambrozjowy kwiat twego oddechu... - Odsunąłem się na tyle, by być z nią twarzą w twarz. Nie mogłem przypomnieć sobie nic prócz poszczególnych słów, zatem przerwałem i oczekiwałem reakcji. - Czy jakoś tak. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Park przy szpitalu Sob Wrz 07, 2013 5:35 pm | |
| Trafił w czuły punkt. Pocałunki w szyję lubiła najbardziej. Wydawały jej się też bardziej intymne niż te w usta, ale w tym momencie jej to nie przeszkadzało. Nawet lepiej. Pomagało zapomnieć o nasilającym się ciągle bólu. Od kilku minut utrzymywał się dzięki Bogu na równym, rwącym poziomie. Do wytrzmania jak dla niej. Wolała znosić to niż leżenie w sterylnej sali z kroplówką przytwierdzoną do przedramienia. Umiała sobie usunąć wenflon. I planowała to zrobić, kiedy tylko dadzą jej wypis. Głównie dlatego, że był łatwą drogą podawania dożylnie praktycznie wszystkiego, a wolała nie kusić losu. Za dobrze znała siebie i choć miała silną wolę, wystawiona na próbę robiła rzeczy, których nie chciała. A zdecydowanie nie chciała znowu stać się ćpunką. Za każdym razem, kiedy kusiły ją narkotyki, umysł podsuwał jej obraz Adree z dnia, w którym znalazł ją błagającą o działkę na ulicy. Myślała, że go znienawidzi, a on po prostu chciał ratować młodszą siostrę. W sumie dragi zniszczyły ich relację, czego nadal sobie nie wybaczyła. Tęskniła za nim. Rzadko pozwalała sobie na takie stwierdzenia, nawet na wspominanie, bo wszystko bolało za bardzo. - Nieskończoność mnie obleje I jak ptak w nieskończoności Błękit skrzydłami rozwieję I lecąc się rozemdleję W czarnej nicości - powiedziała cicho, odwracając wzrok. Nie powinna pozwalać sobie na taką słabość. Tego dnia, tej nocy, tej osobliwej, ciemnej i mroźnej nocy była rozchwiana jak nigdy. To słowa, które napisała na skrawku papieru moment przed próbą odebrania sobie życia. Nadal, nie wiedzieć dlaczego, nosiła papier w portfelu. Może bała się, że jeśli go zgubi, straci wytłumaczenie własnego zachowania. - Znasz dużo wierszy - zauważyła, nadal nie podnosząc głowy. Mógł sobie myśleć, co chciał, że jest szalona, w ciąży czy ma schizofrenię, tak szybko zmieniał się jej nastrój. Zamknęła oczy i wtuliła twarz w ramię Frobishera. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : pianista i kompozytor.
| Temat: Re: Park przy szpitalu Nie Wrz 08, 2013 4:05 pm | |
| Pardon za te opóźnienia.
To zadziwiające, ale bardzo wiele kobiet najbardziej lubi pocałunki w szyję. Osobiście uważam to za dosyć zabawne. Spora część z nich wyina się wtedy jakby nie miały kręgosłupa. Wiersz, który jej zarecytowałem doskonale to oddaje, tak sądzę. To takie zmysłowe, kiedy jest połączone z innymi rozkoszami choćby w postaci muzyki, słów, zapachu... Chyba zanadto się rozmarzyłem i wybiegłem poza temat. Powinienem skupić się na wierszach. Czy znam wiele wierszy? Niezupełnie, czasem, kiedy zżera mnie nuda albo brak weny łapię książkę i zaczytuję się w słowa dobrane stylizacja, jak najpiękniej. To ujmujące, uważam, że sztuka to piękno w czystej postaci. Jednak na pewno nie jestem lirycznym ekspertem. Muzycznym – być może, ale nie lirycznym. Możliwe, że jest to powód, dla którego nie rozpoznałem kolejnych jej słów. Chciałem zapytać czyj to utwór i jaki nosi tytuł, ale Lophia odwróciła wzrok i wydało mi się to nagle nie na miejscu. Wyglądała na dziwnie zasmuconą, jakby jej humor uległ całkowitemu zniszczeniu z prędkością światła. Spróbowałem więc przypomnieć sobie od nowa wersy jej wiersza w poszukiwaniu znaczenia, lecz wyszło mi to co najmniej marnie. A może znowu myślała o samobójstwie? Albo czymś takim? Nie jestem psychologiem. „I lecąc się rozemdleję w czarnej nicości”. Piękne słowa, ale co znaczą? Postanowiłem być wyrozumiały, zresztą sam nie jestem lepszy. Istny emocjonalny kalejdoskop, huragan lub ulewa, po której wyłania się najpiękniejsza tęcza niczym radość po chwili słabości.
– Staram się czytać. – odpowiedziałem jej więc i pozwoliłem by wtuliła się w moje ramię. Oparłem głowę na jej głowie i zacząłem gładzić jej plecy uspokajająco, pozwalając sobie na lekkie kołysanie się. Z doświadczenia pamiętam, że jest to jeden z najlepszych sposobów na wyciszenie. Poza tym – nie chciałem, żeby czuła się samotna, bo samotność jest jak najgorsza z chorób, trawiąca nas od środka zaraza wysysająca wszystkie siły i chęci do życia. Sprawdza się tylko podczas pisania wyciskających łzy utworów, a przynajmniej w moim przypadku. Ale Lophia to co innego, byłem przy niej i chciałem, żeby to czuła. A więc dalej głaszczę ją po plecach, dalej się bujam, trzymam ją na kolanach i mruczę pod nosem walca a-moll autorstwa Fryderyka Chopina, oczywiście, w swoistym murmurando.
|
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Park przy szpitalu Wto Wrz 10, 2013 8:53 pm | |
| Wtuliła się najmocniej jak mogła, chcąc zapomnieć o nagłym, rozlewającym się wewnątrz jej ciała bólu. Tym psychicznym, noga była do zniesienia. Tak, miał rację, ten cytat dotyczył samobójstwa. Nie chciała tego robić, nie chciała... Ale momentami nie była już niczego pewna, nawet tego, czy naprawdę żyje, czy przeniosła się w wyjątkowo realistyczny sen, z którego do tego wszystkiego nie potrafiła się przebudzić. – Staram się czytać - odpowiedział, a ona poczuła ciepłą dłoń na plecach. Tak bardzo tego potrzebowała. Z każdą kolejną chwilą, którą tu spędzała, coraz dotkliwiej uświadamiała sobie, że ten dystans, który zwykle trzymała radykalnie się zmniejsza. Mury się kruszą, a bariera topnieje. I tak teraz, po nie wiadomo nawet jak długim czasie spędzonym z Rufusem na ławce była bezbronna jak dziecko. Nie miała siły na obronę przed niczym i nikim. Gdyby w tym momencie ktoś chciałby do niej strzelić ponownie, wysiliłaby się jedynie na kilka obraźliwych słów, zamknęła oczy, chwyciła Frobishera za rękę i pozwoliła napastnikowi odebrać sobie życie. - To... Dobrze - udało jej się wykrztusić przez lekko zaciśnięte gardło. O co, do cholery chodziło? Bliska płaczu, niemal drżąca, przed chwilą żywa i szczęśliwa. Nieznajoma, ale zarazem piękna muzyka zabrzmiała w jej uszach. Nie znała utworu, była tego pewna. Nigdy nie była znawczynią muzyki, czasem brzdąkała na gitarze. Ale to dawno, dawno temu. Ładnie śpiewała, ale nie miała talentu do gry, rodzice swego czasu posyłali ją na lekcje pianina. Za którymś razem nauczycielka trzasnęła nutami o podłogę i wyszła urażona jej "niezwykłą wręcz ignorancją i beztalenciem". Cóż, Lo specjalnie się tym nie przejęła. - Rufus, co jest ze mną nie tak? - zapytała, kiedy po jej policzku spłynęła pierwsza łza. Nie płakała. Już dawno nie zdarzyło jej się płakać. Była silna i słaba jednocześnie. Pełna sprzeczności. I całkowicie bezbronna, przytulona do mężczyzny, którego nie kochała i który nie kochał jej. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : pianista i kompozytor.
| Temat: Re: Park przy szpitalu Wto Wrz 10, 2013 9:25 pm | |
| Wieczór zapowiadał się niczym film o pozornie nieciekawej fabule w reżyserii reżysera bez talentu – kiepski początek, bohaterowie okazują się mieć problemy; nagły zwrot akcji, być może nawet elementy komedii – widz siedzi, myśląc, że mogło być gorzej i że nie doceniał tego dzieła; kolejny zwrot akcji – wszystko zaczyna się sypać. To zawsze wszystko się sypie, czyż nie? Mój Boże, przecież przed chwilą siedziałem z Lophią w namiętnym pocałunku, a teraz trwała w mych ramionach niczym porcelanowa lalka, którą zbiję zbyt gwałtownym ruchem! Dlatego też postanowiłem być ostrożny i ruszać się powoli – to przenośnia, przyjacielu, dalej gładziłem ją po plecach i huśtałem jak matka płaczące dziecko. Wydawała się taka delikatna, że bałem się nawet coś powiedzieć. Wiem, że zdarza mi się działać na kobiety rozbrajająco, ale to lekka przesada!
Ton jej odpowiedzi nie zwiastował dobrze. Lada chwila mogłem spodziewać się ulewy łez, choć przyznaję, że byłem nieźle zdezorientowany. Nie wiedziałem o co chodzi, ale zamierzałem się dowiedzieć – i to bezzwłocznie! – żeby jej pomóc, albo chociaż uspokoić. Czy złapały ją demony duszy, które pojawiają się w nieodpowiednich momentach, wyżerając szczęście z serca człowieka jak kot jedzenie ze swej miski, łakomie i delikatnie albo przeciwnie, łapczywie? Czy stało się coś poważniejszego, czemu mógłbym zaradzić choć w części? Nie wiedziałem! Jej odpowiedź pominąłem milczeniem.
– Rufus, co jest ze mną nie tak? – cóż za dramatycznie brzmiące słowa! Nie musiałem nawet wziąć powietrza w płuca żeby znaleźć odpowiedź, która brzmiała: wszystko, jeśli będziesz tak sobie wmawiać. Przemilczałem to jednak, a kiedy uznałem, że będę brzmieć odpowiednio, powiedziałem wreszcie coś w stylu:
– Jesteś wrażliwa, Lophio. – Co zresztą nie jest kłamstwem. Wrażliwi ludzie zazwyczaj cierpią za dwóch, niosą na swoich ramionach większy ciężar niż beztroski głupiec dostrzegający tylko to, co widzialne. Wszyscy artyści to wrażliwcy, także tacy, którzy na takich nie wyglądają. Jestem jednym z przykładów. Oboje wiemy, że czasem zdarzało mi się zachowywać zuchwale, ale śmiem zauważyć, że zawsze służyłem pomocą. A przynajmniej z reguły. Teraz Lophia wydawała mi się krzyczeć swoim zachowaniem i słowami „Nie zostawiaj mnie! Rufusie, jestem doprawdy smutna i potrzebuję oparcia!”. Naturalnie nie zamierzałem jej zostawiać. – Wrażliwi ludzie odczuwają wszystko dwa razy mocniej... Na własną zgubę niestety. To nie jest wada, to zaleta. – powiedziałem także.
|
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Park przy szpitalu Sro Wrz 11, 2013 8:28 pm | |
| Kilka łez wsiąkło w płaszcz mężczyny, jakby nigdy się nie pojawiły. Moment słaności nie minął, po prostu coś się zmieniło. Przymknęły się drzwiczki odgradzanące cierpienie wewnętrzne od zewnętrznego. Były tak łatwe do otwarcia. Nawet wiatr mógł je poruszyć, uwalniając wspomnienia, spływającw słonymi kroplami po blasych od chłodu policzkach. Cztery miesiące. Cztery miesiące przetrwała bez poważniejszego załamania. Nie, nie były piękne. Wydawały się tak samo puste jak wcześniejsze, choć niesienie pomocy trochę je ubarwiało. Aż do dziś. Jakby to nie noga Lophii została zraniona, zupełnie tak, jakby ktoś przestrzelił antywłamaniowy zamek w drzwiach. I choć próbowała, napierała na nie całym ciężarem, nie udało się ich zamknąć. Odciąć. - P******* taką wrażliwość - wyszeptała, przyciskają policzek do lekko wilgotnego rękawa płaszcza. Porąbało cię, dziewczynko. Do reszty. Zachowujesz się jak te wszystko laleczki. Biedna i płacząca. Bla, bla, niech ktoś się nade mną ulituje, jest mi tak źle! Wewnętrzny głos wcale nie pomógł. Lophia bardzo starała się opanować, wymienić zamek i zatrzasnąć wrota uczuć na zawsze, ale nie umiała. Walczyła zbyt długo. Miała nadzieję, że pozbiera się w ciągu najbliższych minut, może godziny. Nie lubiła okazywać słabości. Nie obcym. Właśnie. Rufus nie był obcy. Jasmine nie była obca. Sonea nie była obca. I jeszcze kilka innych osób. Andreas też nie. W tym momencie chciała po prostu wpaść w jego ramiona i poczuć się jak młodsza siostra, którą ktoś się opiekuje. Przeprosić, że zachowywała się tak okropnie, że sprawiała problemy, że ćpała i była niewdzięczna. Że tyle razy wykrzyczała mu na głodzie, że go nienawidzi. I mimo, że się zmienił, pomagał jej. Do samego końca. - Jestem popieprzona, lepiej się ze mną nie zadawać - powiedziała, pociągając nosem i układając wygodniej głowę. Dłonie zaciśnięte na połach płaszcza zbielały od siły jaką wkładała w tę czynność. No i od mrozu, ale chłód pojawiał się i znikał. Momentami robiło jej się gorąco, czasem wręcz drżała z zimna. - Pewnie nie masz momentów, w których zaczynasz zwierzać się obcym, prawda? - zapytała, nie patrząc mu w twarz. - Całe szczęście ty nie jesteś obcy. Wtedy byłoby mi jeszcze bardziej głupio. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : pianista i kompozytor.
| Temat: Re: Park przy szpitalu Sro Wrz 11, 2013 8:55 pm | |
| Syczałem niczym wąż ciche „ćśśśś”, choć warto zaznaczyć, że wąż raczej przyjazny. Zależało mi na tym, żeby przestała płakać, choć absolutnie nie wiedziałem jak temu zaradzić! Miałem jedynie nadzieję, że moje prymitywne jak pocieranie krzemieniem o krzemień spodoby na wyciszenie zdadzą ten test skuteczności. Miała mi się tu rozszlochać? Nie było to coś, czego szczególnie pragnąłem. Wziąłem głęboki wdech słysząc jej niewdzięczność wobec natury ludzkiej i oburzenie. (?) Przyznaję, że wrażliwość bywała uciążliwa, ale jakże piękna! Jak wiele człowiek może bez niej przeoczyć!
Wysłuchałem jej kolejnych słów i miałem wręcz okrutną ochotę nią potrząsnąć, byle przestała tak mówić. Mówienie w ten sposób z pewnością nie było wyjściem! Każdy w swym życiu popełnia błędy i trzeba to przyjąć do wiadomości, inaczej poczucie beznadziejności przytłoczy nas jak ciężki kamień i zacznie miażdżyć, przygwożdżając do ziemi. Poza tym, gdyby kierować się tym tropem, kim byłbym ja, Rufus Frobisher, dwudziestoczteroletni kompozytor bez właściwego domu? Gołodupcem, niewolnikiem i ucieleśnieniem niewierności, której tak nienawidzą kobiety, których umysłami zawładnęły romantyczne historie, gdzie mężczyzna wdzi tylko je same.
– Nie mów tak. Takim mówieniem nic nie zmienisz, a nawet pogrążysz się w tym przekonaniu. Swoją drogą, to absurd. Popełniłaś błędy, ale błędy popełnia każdy. Każdy jest popieprzony na swój własny sposób. Lubię to w tobie. – powiedziałem, starając się ją pocieszyć, choć w pocieszeniach nigdy nie byłem dobry. (A tak poza tym, zaczęła marzyć mi się butelka rozluźniającego alkoholu.)
– Nie, nie miewam takich momentów. Lecz miewam inne momenty słabości. – odpowiedziałem na kolejne jej słowa, po czym ponownie zacząłem syczeć. Pocieszanie bywa męczące, jednak cieszyłem się, że mogłem być dla niej oparciem. – Nie jestem obcy. I pamiętaj, że zawsze jestem do twojej dyspozycji, myślę, że nie jako jedyny. Wszyscy ci ludzie mieli powody by się z tobą zadawać, pomimo, że jesteś popieprzona, mój mały głupku. – uśmiechnąłem się delikatnie, wciąż gładząc jej plecy.
|
| | |
| Temat: Re: Park przy szpitalu | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|