|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 26 lat Zawód : Uciekinier Przy sobie : mapa podziemnych tuneli, broń palna, zapalniczka, telefon komórkowy, dwa magazynki z piętnastoma nabojami.
| Temat: Javier Hughes Sro Sie 14, 2013 10:03 pm | |
| First topic message reminder :
Mieszkanie Javier'a nie należy do tych najpiękniejszych i największych w dzielnicy. Zwłaszcza porównywanie go z domem, w którym mieszkał przed rebelią, jest czystą paranoją, lecz nie ma się na co uskarżać.
Wstępnie oczy po wejściu do mieszkania ogarniają mały wieszak i kilka drobnych przedmiotów z przedsionka, który przechodzi w średniej wielkości salon, cały umeblowany na czarno-biało z czerwonymi dodatkami. Taki jest również wystrój pomieszczenia, bardzo nowoczesny i minimalistyczny. Będąc w salonie możemy zwrócić uwagę, że cała lewa strona jest przecięta ladą, a obok istnieje niewielkie przejście, którędy można się dostać do kuchni, urządzonej w krwistym kolorze czerwieni. Z pewnością gotowanie nie sprawi trudności, jeśli nie znajdzie się tam więcej niż trzy osoby, inaczej zrobi się tam niezdrowo i tłumnie.
*** |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 26 lat Zawód : Uciekinier Przy sobie : mapa podziemnych tuneli, broń palna, zapalniczka, telefon komórkowy, dwa magazynki z piętnastoma nabojami.
| Temat: Re: Javier Hughes Sro Paź 30, 2013 4:26 pm | |
| Chyba powinien jej wytłumaczyć swoje zachowanie, ale nie był wstanie. Przeżywał coś jak deja vu. Kolejny raz wydawało mu się, że ktoś, kto na swój sposób był mu bardzo bliski, zaczyna się oddalać, pchać w rebelię na własne życzenie. A może to on oddalał się od swoich znajomych? Nie, nie przyjmował tego do świadomości i najwyraźniej nie leżało to w najbliższej przyszłości. Drgnął na słowa o rebelii, jakby coś bardziej się w nim obruszyło, co skwitował cichym westchnięciem. Niewinnej krwi? Brzmiało to jak dobra komedia. Czy naprawdę była na tyle ślepo ufna, by wierzyć w te bzdury? W to że tamta rebelia miała przynieść dobro? A teraz znów chciała bawić się w to samo, tylko pomagając drugiej stronie. Już sam nie wiedział, czy powinien jej ufać. Nie był pewny czy tak naprawdę wierzyła w to, że przejście na czyjąś stronę coś zmieni? Nie pomyślał o tym, że był bardzo podobny, tylko kierowały nim inne powody. Wszystko od pewnego czasu stało mu się obojętne. -Na takie wnioski jest nieco za późno. -rzucił cicho, ale nie chciał rozwijać tematu, ani jej bardziej denerwować. Po prostu nie mógł trzymać wszystkiego w sobie. Nie odwracał wzroku, nie zmieniał wyrazu twarzy, postanowił wysłuchać do końca to, co miała do powiedzenia. Pierwsze były wyjaśnienia, spokojne tłumaczenia, aż w końcu wyczuł jak nagle jej słowa i głos urosły w moc, by zaraz mógł poczuć, jak każda sylaba płynąca z jej ust, wbijała mu szpilki w serce. Było to bolesne doświadczenie, gdy tłumił w sobie wszystko, co chciał powiedzieć. Nie miał zamiaru krzyczeć, niczego jej wymawiać. Milczał, patrząc na Nicole. Nie wiedział ile sekund czy minut minęło, przerwanych ich cichymi oddechami, zanim zebrał się w sobie, uspokoił i wziął głęboki oddech. -I myślisz, że rebelia coś zmieni? Strony znów ulegną zmianie i ponownie rozpocznie się błędne koło, które za jakiś czas doprowadzi do tego samego. -z jego ust wydobył się nerwowy śmiech, którego nie potrafił powstrzymać, choć była w tym i również kpina. Kpina z jej słów, z jej poglądów. Nie potrafił tego ukryć. -Masz rację. Coin morduje i swoich i rebeliantów, ale co z tego? Wszystkim się należy taki los, jaki właśnie otrzymujemy. A Igrzyska? Igrzyska zawsze lubił, wręcz wielbił. Nieważne kto walczył i kto przegrywał. Ważni byli faworyci, ale postanowił nie oświadczać tego na głos i tak już zbytnio wiele ich dzieliło. W efekcie wszystkiego, swoich i jej słów, nie chciał jednak, by coś się między nimi zmieniło. Była dla niego bliską duszą, osobą z którą mógł rozmawiać godzinami, przyjaciółką, mimo tego co zrobili kilkanaście minut wcześniej. Może dlatego nie miał obaw przed niczym i zbliżył się do niej na łóżku, tuląc do siebie i nie mając zamiaru przyjąć sprzeciwu. -Nie jestem najlepszą osobą do takich rozmów. Przepraszam. Po prostu nigdy nie będziemy zgodni w tym temacie, ale nie chcę by coś się między nami zmieniło. -wyszeptał niespokojnym głosem. Nie musiała teraz pamiętać o tym, że Javier jest wojskowym. W końcu nie był w pracy, nie zamierzał jej nic zrobić, nie było to dla niego możliwe, przy tym wszystkim wiedział jednak, że rozmowy polityczne do niczego nie prowadziły. -Chyba nie jestem dobrym przyjacielem. Nie mogę ci pomóc, nie mogę nic poradzić. Przykro mi. -pod koniec głos mu się lekko załamał. Pogłaskał Nicole po szyi, po czym się odsunął, spuszczając wzrok na swoje dłonie, przy czym zorientował się, że zaciska je w pięści. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Uciekinierka Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)
| Temat: Re: Javier Hughes Sro Paź 30, 2013 5:19 pm | |
| Ciągnęła swoją wypowiedź, chociaż już po paru zdaniach miała wrażenie, że nie trafiła do niego, że wszystko co mówi to dla Java tylko puste słowa. Przez chwilę czuła się, jakby kompromitowała się przed jego oczami, poniżała samą siebie. A potem ta jego uwaga... w jej oczach odbiły się przez chwilę wszystkie emocje, niedowierzanie, żal, smutek. Wiedziała, że na te wnioski było za późno... Nie musiał jej o tym przypominać. Wystarczyły te wszystkie wyrzuty sumienia, które ją zawsze męczyły. Zamknęła na chwilę oczy, by móc się opanować nim kontynuowała. A kiedy już wszystkie słowa minęły siedziała w tej męczącej ciszy, modląc się w duszy by tylko ona minęła. Chyba wolałaby już krzyk, jakiś szok widoczny na jego twarzy, a nie to... A potem usłyszała jego słowa, kpinę w nich ukrytą i w jej oczach pojawił się ból. Odwróciła wzrok i zacisnęła usta w wąską kreskę by zapanować nad emocjami, które w tym momencie w niej zawrzały. Jak to możliwe, że on, Kapitolończyk, człowiek który urodził się po tamtej drugiej stronie, popierał Coin? Jak to możliwe, że nie czuł do niej nienawiści, po tych krzywdach, które im wyrządziła? - Czyli, gdyby mnie zabiła, byłoby Ci to obojętne? - spytała cicho, z trudem. Przecież wiedział co robiła. Już od jakiegoś czasu nie wychodziła z domu bez noża bądź innej broni. Obawiała się, że w końcu omsknie się jej noga i Alma Coin dostanie ją w swoje ręce, po tym jak wyśledzi jej osobę dzięki temu cholernemu blogowi. Nie sądziła by pokazywane tam zdjęcia i ich przekaz uszły jej płazem. W pierwszym odruchu, kiedy przytulił się do niej, zesztywniała lekko, zaciskając zęby. W końcu jednak odpuściła i wtuliła twarz w jego szyje. Jav był dla niej kimś ważnym, nie chciała żeby zniknął z jej życia od tak, przez tą głupią rozmowę, dlatego, że nie potrafiła utrzymać własnej opinii dla siebie. Oddychała powoli, wdychając jego męski zapach, uspokajając skołowane myśli, odpychając na boczny plan wszelkie emocje i ten cichy głosik, który mówił, że właśnie uzewnętrznia się przed swoim wrogiem. Nie chciała go tak postrzegać. Zmarszczyła brwi, gdy usłyszała jego kolejną uwagę. Gdy cofnął się od niej podążyła za nim wzrokiem, po czym westchnęła w duchu. Nie chciała by Javier się załamał. Naprawdę, nie powinna o niczym mówić. Odwróciła się w jego stronę i delikatnie ujęła jego dłonie w swoje, uśmiechając się przy tym słabo. Przez chwilę przyglądała mu się bacznie, po czym wyciągnęła głowę i delikatnie musnęła jego usta w lekkim pocałunku. Tej nocy mogła sobie na to pozwolić. Tej nocy nic nie miało zostawić piętna na ich dalszej znajomości, nic nie miało ich zobowiązać. - Nie przepraszaj - powiedziała, cofając głowę, jej głos był wyjątkowo spokojny. - Jeśli ktoś tu nie jest dobrym przyjacielem, to chyba tylko ja. Cały dzień dzisiaj mieszam - dodała i uśmiechnęła się pogodnie. Jeszcze chwilę tak trwała, w końcu jednak cofnęła ręce i ponownie podciągnęła kolana pod brodę, obejmując je przy tym ramionami. Pozwoliła sobie na chwilę ciszy między nimi, zastanawiając się czy na tym nie powinna skończyć. Czy nie lepiej by było, gdyby teraz się zebrała i poszła do domu. - Jav, dlaczego stanąłeś po stronie Coin? A jednak, spytała. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : Uciekinier Przy sobie : mapa podziemnych tuneli, broń palna, zapalniczka, telefon komórkowy, dwa magazynki z piętnastoma nabojami.
| Temat: Re: Javier Hughes Sro Paź 30, 2013 6:15 pm | |
| To nie było tak, że nie rozumiał. Wszystkie jej słowa były dla niego jasne. Nigdy jednak nie popierał rebelii, tej, czy poprzedniej. Wszystko było obojętne, według niego ważna była prawa władza. Jego nadzieje na lepszy świat dawno umarły, wraz z osobami ważnymi dla niego. Znał o niej prawdę i znał prawdę o sobie, lecz słowa wypowiadane na głos robiły swoje. Na jej pytanie skrzywił się w niezadowoleniu. Było mu przykro, że pytała go o takie rzeczy. Pokręcił przecząco głową. Oczywiście, że nie byłoby mu to obojętne, ale stawianie go w takiej sytuacji było nieuczciwe z jej strony. Równie dobrze mogła spytać o to, czy on mógłby zabić ją tak po prostu, bez uczuć. A co jeśli dostałby rozkaz o jej aresztowaniu? Czy by odmówił czy wykonał wszystko bez mrugnięcia okiem? Nie był tego pewny. Czy naprawdę krzyk by tu pomógł? Czy coś by to zmieniło? Według niego nic, dlatego zachował się tak a nie inaczej. Był jej wdzięczny, że również nie chciała żadnych zmian. Potrafiła się do niego przytulić i uśmiechać. Po pocałunku sam się uśmiechnął. Miała rację, tym razem można im było wszystko. Również i nie myliła się w kwestii komplikacji ich relacji. Nie miał jej jednak za złe ani tego, że ze sobą spali, ani jej zwierzeń. Mógł to podejrzewać od dawna, a prędzej cy później i tak wszystkiego by się dowiedział. Ktoś tylko musiał zacząć mówić. Chyba powinni przestać obwiniać samych siebie za cokolwiek, bo do niczego dobrego to nie prowadziło. -Mieszanka wybuchowa. -stwierdził lekko po jej słowach, chcąc nieco rozluźnić atmosferę, lecz najwyraźniej nie udało mu się to na długo, ponieważ po chwili ciszy usłyszał pytanie, które nieco go zasmuciło. Nie każdy robił w życiu to co chciał. W przypadku Javier'a było to nieco skomplikowane. Mogła mieć nieco racji w swoim toku myślenia. Kiedyś nienawidził Rządu, oskarżał wszystkich ludzi z ich kręgu o śmierć osób, które były mu bliskie, a później zrozumiał, że wszyscy na tym stracili. Coś w nim nieodwracalnie pękło. -Ten świat, to państwo... Myślę, że mur pomiędzy ludźmi z getto i Kapitolu jest niezniszczalny, nie da się tego pogodzić. Możemy jedynie dążyć do względnego pokoju, każdym możliwym środkiem. -nawet jeśli uznawał przemoc, nawet jeśli prowadziło to do śmierci, która na tą chwilę była tak blisko niego. Chciał by Nicole uwierzyła, w jego słowa, w to, że bunt nic nie da. Chciał by myślała, że w tym co powiedział zawierał wszystko, nie chciał dokładać jej problemów i zmartwień. Zresztą przeszłość dawno przestała się liczyć i nikt nie powinien zawracać sobie tym głowy. -Nicole, proszę, nie mówmy o tym więcej. -poprosił chwilę później i obdarzył ją uśmiechem, takim zwykłym, codziennym, jakby chciał odpędzić wszystkie złe myśli i słowa. Zaraz uniósł się na łóżku i w paru ruchach usiadł za nią. -To nie jest czas na stresowanie się. -mruknął i musnął wargami szyję Nicole od boku, po czym odchylił się i zaczął delikatnie masować jej drobne ramiona, jak się zdążył zorientować chłodnymi palcami. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Uciekinierka Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)
| Temat: Re: Javier Hughes Sro Paź 30, 2013 6:40 pm | |
| To, że pokręcił głową i zaprzeczył w odpowiedzi na jej pytanie bardzo ją uspokoiło. Gdzieś tam, mimowolnie, w głębi obawiała się, że potrafiłby to znieść, że nie mrugnąłby widząc jak umiera, jak ją aresztują i zaciągają do więzienia. Bała się tego bardziej, niźli samego faktu śmierci. Już dawno pogodziła się z tym, że w każdej chwili może stracić życie. I tak część niej już dawno umarła. Co prawda, nie zamierzała się poddawać, ale nie panikowałaby też zbytnio, gdyby stanęła twarz w twarz ze śmiercią. Taki los zgotowało jej życie. Pokiwała głową i uśmiechnęła kwaśno, gdy wspomniał o tej mieszance. To była prawda. Nie dość, że, głównie, z jej winy wylądowali razem w łóżku, to na dodatek zaczęła wszystko komplikować wyraźnie pokazując mu, że stoją teraz po dwóch stronach barykady. A jednak, mimo wszystko, wyglądało na to, że nawet takie przeciwności losu nie sprawią, iż ta znajomość zostanie zakończona. Nawet dwa tak odmienne światy czasem znajdowały wspólny język. Wysłuchała jego wytłumaczenia ze zmarszczonymi brwiami, nie komentując tego jednak w żaden sposób. Każdy miał swoją metodę, każdy opowiadał się po pewnej stronie. Widać tak już musiało być. Pokiwała więc w końcu głową, dając mu do zrozumienia, że przyjęła jego wytłumaczenie. Nie poparła, ale nie miała mu nic do zarzucenia. A potem znalazł się tuż za nią, musnął jej szyję w delikatnym pocałunku, a ona westchnęła tylko cicho. Nie było co niszczyć tego wieczoru. Teraz liczyli się tylko oni, nic poza tym. Nie ich poglądy, nie sytuacja polityczna, nawet ich historia nie miała tu prawa głosu. Ta noc miała zostać wyjęta z ramy, stanowić coś zupełnie oddzielnego. - Dobrze - wyszeptała zatem i z przyjemnością oddała się w jego ręce. Noc przed nimi prezentowała się w niemal całej swej ozdobie, mieli jeszcze dużo czasu. Jej nigdzie się nie spieszyło. Mogła zostać do rana.
// zt x2 |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Javier Hughes Sro Kwi 23, 2014 9:27 pm | |
| // Poduszkowiec -> Szpital -> Mieszkanie Javiera Wiedziała, że nie odejdzie tak po prostu po powrocie do Kapitolu. Wizyta w szpitalu zdecydowanie nie była jej na rękę, nie przeszkadzało jej samo miejsce, w pewnym sensie było jej drugim domem, ale widok siebie w roli pacjenta. Oczywiście ktoś "mądry" koniecznie chciał zająć się jej ręką. Przynajmniej dostała ładne usztywnienie, tym razem nie upaprane błotem. U Javiera sprawa przedstawiała się nieco inaczej. Zmarszczyła brwi, kiedy usłyszała o promieniowaniu, ale nie odezwała się ani słowem. Skoro on nie krytykował jej wyborów, ona nie wtrącała się do jego służbowych decyzji. To chyba jakaś ich niepisana zasada. Próba utrzymania status quo i unikania poważnych kłótni. Nie zaciągnęła go do swojego mieszkania. Nie pozbyła się jeszcze ładunku wybuchowego, nie miała pomysłu ani możliwości, a nie chciała go znowu denerwować. Zadziwiające, jak bardzo przejmowała się jego spokojem, podczas gdy ciągle żyła w stresie i napięciu. Przekroczyła próg jego mieszkania, zdjęła zmaltretowane buty, kurtkę odwiesiła na wieszak, poprawiła związane włosy i zrobiła Javierowi więcej miejsca. Nie była tu wiele razy. Ostatnio w ogóle rzadko się widywali... - Myślałam, że nie wrócę. I byłam z tego powodu wściekła - szepnęła, przestając kontrolować własne słowa. Właściwie zdążyła się jako tako doprowadzić do porządku, ale to był pierwszy moment, kiedy mogła odetchnąć i przestać udawać przed ludźmi. Niepewnie podniosła na niego wzrok, po czym lekko potargała mu włosy. Uśmiechnęła się, starając się nie rozpłakać. To było dziwne zachowanie, jak na nią. Potrafiła być twarda, jeśli wymagała tego sytuacja. - Ale cieszę się, że po mnie wróciłeś - dodała, przygryzając dolną wargę. Chciała rzucić mu się na szyję i poczuć, że wreszcie jest bezpieczna. Zdjęła kaburę z bronią i krótkofalówką i odwiesiła pod kurtkę. Nie potrzebowała tego. Już nie, nie była na misji. Znajdowała się w miejscu, w którym nie groziło jej żadne niebezpieczeństwo. Może zachowywała się nieodpowiedzialnie, przychodząc tutaj, ale w Kapitolu nie było dla niej dobrego punktu, w którym nikt nie mógłby jej namierzyć, aresztować, oskarżyć o sabotaż. Wybrała takie życie. Stres i napięcie, zmęczenie i strach. Cofnęła rękę i zniknęła na chwilę w łazience. Ochlapała twarz zimną wodą i spojrzała w lustro. Ładnie się urządziłaś, nie ma co... Z podkrążonymi oczami, nadal blada, nie wyglądała na zdrową. Ale kto w tych czasach miał rumianą cerę i uśmiech wymalowany na twarzy. Dlatego machnęła ręką i wróciła do Javiera. Stanęła naprzeciwko niego, czując, że lodowata woda wcale nie pomogła jej się uspokoić. Dalej chciało jej się płakać. Dalej zagryzała dolną wargę, próbując się przy tym uśmiechać i rzucać ironiczne żarty, ale tak naprawdę za dobrze ją znał, żeby uwierzyć, że wszystko jest w porządku. Dlatego kilka sekund później zarzuciła mu ręce na szyję i wtuliła twarz w klatkę piersiową. Drżały jej dłonie, drżał głos, może to późne objawy szoku po wypadku. Może. W tym momencie nawet nie próbowała sama się zdiagnozować. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : Uciekinier Przy sobie : mapa podziemnych tuneli, broń palna, zapalniczka, telefon komórkowy, dwa magazynki z piętnastoma nabojami.
| Temat: Re: Javier Hughes Sro Kwi 23, 2014 10:25 pm | |
| / Poduszkowiec - Szpital - Mieszkanie
Wizyta w szpitalu nie należała do najprzyjemniejszych. Wciąż się denerwował i chciał jak najszybciej zostać z Lophią sam na sam. Diagnoza lekarska jeszcze bardziej go podburzyła, aż czuł, że w pewnym momencie ze złości zagryzł sobie język. Koniec końców w końcu zostali wypuszczeni i Javier nie miał zamiaru puścić kobiety do domu, dlatego też ucieszył się, kiedy przyszła z nim do jego mieszkania. Idąc śladami Lophii, będąc już w mieszkaniu, wyrzucił z kieszeni wszystko, co miał przy sobie na misji, wkładając do szuflady. Chłód deszczu z Trzynastki już dawno rozszedł się po kościach, a szpitalne zapachy opuściły nozdrza, tak jak zmartwienia dotyczące promieniowania. Na jej słowa chciał coś powiedzieć, ale ugryzł się w język. Jak mogła chociażby pomyśleć o tym, że mogła nie wrócić. Nie potrafił sobie tego wyobrazić i wiedział, że jeśli nie zastałby jej tam całej i zdrowej, to w deszczu poszedłby ją szukać, nie zważając na rozkazy dowódcy. Na szczęście nieco napięte mięśnie Javiera rozluźniły się, gdy poczuł dłoń Lophii na włosach. Po raz pierwszy spojrzał jej dłużej w oczy, dostrzegając w niej tą siłę. Wiedział, że by sobie poradziła i zrobiła to, ale on i tak się obwiniał. Jej słowa wciąż krążyły mu po głowie, gdy poszła do łazienki. Wykorzystując tą chwilę Javier zrzucił z siebie ubrania z misji i założył zwykłe jeansy i koszulę w kratę, którą zapiął na pierwsze parę guzików. W jego dłoni znalazła się podobna, tylko gładka koszula i jasna bluza, gdy Lophia wyszła z łazienki. Nie zdążył się nic odezwać, gdy dziewczyna wtuliła mu się w ramię. Przygarnął ją jedną ręką, wciąż próbując zebrać myśli, co szło mu bardzo opornie. -Proszę. -powiedział po chwili i sadzając dziewczynę na kanapie, wręczył jej koszulę i bluzę, patrząc przepraszającym wzrokiem, ponieważ jego spodnie byłby na nią o wiele za duże. Nie chcąc naruszać jej prywatności, podczas gdy się przebierała, poszedł do kuchni (grzeczny Jav xD) i wziął z lady dwa jabłka. Wrócił po chwili i rzucił w stronę Lo owoc, sam wgryzając się w jeden. Przez całą misję miał gulę w gardle i dopiero teraz udało mu się cokolwiek przełknąć. -Nie mam nic innego. -dodał zaraz z wymowną miną, patrząc to na swoją dłoń, to na Lo. Dopiero po chwili zauważył, że jego palce zbyt mocno zaciskają się na nadgryzionym jabłku, co nie wróżyło nic dobrego. Nie mógł dłużej milczeć, bo cały wieczór spędziłby na chodzeniu w kółku po pomieszczeniu i irytowaniu się na najdrobniejsze rzeczy. Mimo, że wcześniej nie dał po sobie poznać swojego zdenerwowania, teraz widocznie się ono ujawniało. Po chwili wziął głęboki oddech i stanął niedaleko kanapy, zaciskając palce na regale od książek, by niepotrzebnie nie maltretować swojego posiłku. -Powiedz mi proszę, dlaczego postanowiłaś wziąć udział w tej misji i nic mi nie powiedziałaś? -zapytał przerywając milczenie i wpatrując się wprost w oczy kobiety. Rozumiał, że nie wszystko chciała mu mówić, a w ostatnim czasie wyglądało to tak, jakby praca była dla niego całym światem, jednak był widocznie zły o to, że nie wspomniała mu o tym ani słowem. Nie widział nic poza argumentem, że sam musiał się tam znaleźć, ponieważ był rządowcem, a ona zrobiła to z własnej woli, naiwnie myśląc, że ocali tym cały świat. Najzwyczajniej w świecie się o nią bał. -Nie mogłem wrócić. Nie, zanim misja nie dobiegła końca. Nie wiedziałem czy żyjesz, czy coś ci jest, a postanowiłem podążyć za dowódcą. Żałuję. Mogłem postąpić inaczej. -zaczął z siebie wyrzucać, brzydząc się samym sobą. Chciał się usprawiedliwić, a może szukał powodów dla których postąpił tak a nie inaczej lub chciał ją tym w jakiś sposób ubłagać o wybaczenie. Zdał sobie sprawę, że pragnął tego wszystkiego naraz. Właśnie dlatego jego pierwszym słowem po zobaczeniu jej na mokradłach, były przeprosiny. Urwał kontakt wzrokowy, wbijając spojrzenie w ziemię przed siebie i odkładając jabłko na półkę. Oparł się o ścianę i zacisnął dłonie w pięści, próbując powstrzymać nerwy, które coraz bardziej panowały nad jego ciałem. -Wiem, że jesteś silna, niezależna i że nie znam cię tak dobrze jakbym chciał, ale do cholery, mogłaś powiedzieć! Mimo, że nic by to nie zmieniło. Zdał sobie sprawę, że zbyt uniósł się głosem, po czym ugryzł się w język, by nie dopowiedzieć nic więcej, a wściekły wzrok umiejscowił gdzieś za Lophią, na oknie. Tak naprawdę nie chodziło o misję, tylko ten dziwny brak zaufania. -Nie możemy żyć w wiecznych tajemnicach. To do niczego nie prowadzi. -stwierdził już łagodniej i nieco ochłonął. Szybko zrozumiał, że oskarża i wytyka jej rzeczy, których sam był winien. Nie mówił jej wszystkiego, wolał zająć się pracą niż przebywać z nią. Przecież dobrze, wiedział, że po awansie odciął się nie tylko od niej, ale i całego świata. Był z nią (o ile można nazwać ich parą), a nawet nie potrafił okazać swoich prawdziwych uczuć, dusząc w sobie wszystko. Przy czym kiedyś dla takich uczuć zrobiłby wszystko. Westchnął i zbliżył się do Lophii, niwelując między nimi odległość, jednak dał jej przestrzeń, gdyby miała zamiar dać mu w pysk. Nie chciał, by przy tym sobie coś zrobiła. I znów złapał się na fakcie, że uważał ją za nieporadną osobą, a przecież rzeczywistość była całkowicie inna. -Przepraszam. -szepnął po chwili, starając się utrzymać kontakt wzrokowy. Chciał by wiedziała, że nie mówi tego po to, by ją udobruchać, a jest to szczere. Przepraszał za siebie, za to, że nie wrócił od razu, że nie miał czasu o niej myśleć i dopiero gdy został zasypany w podziemiu, to przywołał do siebie jej obraz, ubolewając nad swoją niewiedzą. Mimo wszystko ulżyło mu, gdy w końcu wyznał jej, czego tak naprawdę nie trawił w relacji między nimi, choć wiedział, że nawet po tej rozmowie nie wszystko będzie takie proste. Świat pozostanie taki sam, a oni nadal będą musieli się męczyć z jego problemami. Ujął jej podbródek palcami i rozluźnił własne mięśnie twarzy. Nie chciał wyglądać na wiecznie wkurzonego lub niewyspanego. Już wystarczająco zbyt dużo naraził się tego dnia kobiecie, będąc z nią w stałym sporze, a przecież wcale tego nie chciał. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Javier Hughes Czw Kwi 24, 2014 7:04 am | |
| Wykorzystała moment, w którym zostawił ją samą, wdzięczna za czyste i ciepłe ubrania. Wskoczyła do łazienki po raz kolejny, umyła się trochę i przebrała w koszulę i bluzę. Natychmiast otoczył ją znajomy, przyjemny zapach. Bezpieczeństwo. Jej skarpetki sztywne od błota natychmiast wylądowały w koszu na śmieci. Spodnie musiały poczekać na pranie. Jej własne ciuchy zostały bóg wie gdzie w rozbitym poduszkowcu. Trochę odświeżona, czuła się odrobinę lepiej. Chociaż nie dobrze, do "dobrze" było bardzo, bardzo daleko. - Dzięki - rzuciła lekkim tonem, łapiąc jabłko. Właściwie od wczoraj nie jadła nic innego, ale pochłonęła owoc równie szybko jak poprzedni. Strasznie burczało jej w brzuchu. Głód okazał się silniejszy niż nerwowe mdłości. Czuła gęstą atmosferę panującą w mieszkaniu. Mężczyzna był wściekły, w dodatku zły na nią. A Lophia po prostu siedziała na kanapie, na razie zbyt zmęczona, żeby cokolwiek mówić. Nie licząc kilku niespokojnych godzin, nie spała od prawie dwóch dni. Podniosła wzrok, wytrzymując jego natarczywe spojrzenie. - Może dlatego, że ty też nie odezwałeś się ani słowem. Oboje jesteśmy zajęci - wypaliła, zanim zdążyła porządnie się zastanowić. Chciała zachować spokój, ale to on zaatakował. Tylko się broniła. - Nie kwestionuję twoich wyborów, Javier. Ufam ci - dodała wcale nie spokojniej. Rozumiała, że też sporo przeszedł, ale mógł jej odpuścić. Z drugiej strony, według tej logiki, ona powinna dać spokój jemu. Ale obojgu zależało, więc nie potrafili pozostać obojętni. Tajemnice od zawsze były wpisanie w życie Lophii. Etap pierwszy: prywatna nauka w domu. I ten obleśny nauczyciel. Nic nikomu nie powiedziała. Przez bardzo długi czas. Etap drugi: liceum. Narkotyki, alkohol i imprezy. Pełna konspiracja, nawet jeśli Andreas próbował ją zatrzymać, nie udało mu się. Etap trzeci: życie w Czwórce. Całkowicie zamknięta i wycofana, nie rozmawiała praktycznie z nikim. Nie mogła przecież poinformować nowych znajomych, że jej tata był szefem Strażników Pokoju i został zastrzelony za próbę pomocy w ucieczce z więzienia innemu mężczyźnie. Etap czwarty: rebelia i późniejsze życie w Kapitolu. Przypadkowy wybór strony spowodował oddzielenie od dawnych przyjaciół. Od rodziny. Po wojnie nadal działała, przemykała się do KOLC-a, najpierw nielegalnie, potem z przepustką. A teraz wstąpiła do Kolczatki. Jak więc miała wyjawić mu wszystko w tak krótkim czasie, skoro nigdy nie umiała być z nikim do końca szczera? Ale uznała, że warto. Nie musiała wtajemniczać go w szczegóły działalności, jednak... - Chcesz wiedzieć. Chcesz wiedzieć, dlaczego poleciałam do Trzynastki, kidy mogłam siedzieć na tyłku i nic nie robić? Ludzi umierają. Więc czułam się w obowiązku pomóc, jak tylko umiałam. Może mam jakieś niespełnione ambicje, może w którymś momencie, dawno temu przegrałam, ale zrozum, że jeśli ty mogłeś wziąć udział w misji, to ja też. Jestem na celowniku, Javier. Potrzebuję zaufania. Przez chwilę milczała, odbracając ogryzek w dłoni, zanim odłożyła go na stolik. - Myślę, że gdybyś wiedział, starałbyś się za wszelką cenę zatrzymać mnie tutaj. Mylę się? Ale nie jestem już małą dziewczynką, dam sobie radę. Tylko musisz zacząć mi wierzyć. Tak jak ja uwierzyłam tobie - powiedziała już ciszej, zupełnie łagodnie, bez śladu wcześniejszej irytacji. Samokontrolę diabli wzięli. Podniosła wzrok, spojrzała na niego oczyma pełnymi długo tłumionych łez i zacisnęła usta, nadal nie pozwalając im płynąć po policzkach. Nienawidziła kobiet, które próbowały szachować kogokolwiek płaczem. Nie taki miała zamiar. - Wiesz, że nie użalam się nad sobą - zaczęła znowu, bębniąc palcami o kolana. - Kiedy leciałam twarzą do ziemi naprawdę myślałam, że roztrzaskam się na małe kawałki. Wywlekając nieprzytomnego Aarta z bagna nie miałam nawet pojęcia, gdzie jestem, a kiedy bandażowałam połamane żebra Isabel modliłam się, żeby nie miała żadnych urazów wewnętrznych. Pomiędzy bieganiem po drewno na opał, przeszukiwaniem ciała martwego pilota i próbą połączenia się z kimkolwiek byłam wściekła na cały świat. Nie oszukujmy się, ten wybuch na pokładzie nie był przypadkowy, tak samo jak zabicie Jamesa. Ktoś chciał się nas sprytnie pozbyć, ale najwyraźniej mu się nie udało. Oszczędzę ci szczegółów, bo też nie oglądałeś kwiatków tam pod ziemią. Przerwała, żeby nabrać powietrza. Jej głos nadal był spokojny, chociaż załamywał się miejscami. Tak jak teraz. - Nie miałam pojęcia, czy żyjesz. Odkąd wystartowaliśmy, nie słyszałam żadnych rozmów między pilotami. Bałam się, że jesteś martwy - zakończyła już bardzo cicho. Nie mogła opanować łez. Słona kropla stoczyła się po policzku i zniknęła pod bluzą. - Więc przestań mnie przepraszać, głupku. Zrobiłeś wszystko jak trzeba. To było zadanie a nie wycieczka krajoznawcza. To nie zabrzmiało tak ostro, jak zamierzała. Naprawdę była zbyt słaba i wyczerpana na kłótnie. Było jej zimno, bose stopy całkiem zmarzły. Wina przemęczenia i wszytskiego, co spotkało ją podczas minionych czterdziestu ośmiu godzin. Przeżyła to bardziej, niż powinna była. Jednak kiedy przez tyle miesięcy chcesz pożegnać się z tym światem, kiedy próbujesz się zabić... Później nadchodzi moment, kiedy rzeczywiście jesteś bliska śmierci. I wtedy wygrywa wola walki, wola życia. Javier nie wiedział o próbie samobójczej. Może widział ukrywane blizny na nadgarstkach, ale nigdy o tym nie rozmawiali. Czasami należało pozostawić przeszłość za sobą. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : Uciekinier Przy sobie : mapa podziemnych tuneli, broń palna, zapalniczka, telefon komórkowy, dwa magazynki z piętnastoma nabojami.
| Temat: Re: Javier Hughes Pią Maj 02, 2014 3:29 pm | |
| Bardzo chciał opanować się i zacząć zachowywać normalnie, ale sytuacja mu w tym nie pomagała. Wkurzał się, a tak naprawdę nie do końca wiedział o co. Przecież nie mógł trzymać Lophii w zamknięciu, nie na tym polegał związek i zaufanie, lecz nie mógł sobie wybaczyć, że mogła tam zginąć. Obwiniał siebie za to wszystko i nawet przepraszając ją, nie ściągnął z siebie poczucia winy. -To moja praca. -odwarknął odruchowo na jej słowa, mimo iż nie chciał, by zabrzmiało to tak pogardliwie. Dobrze wiedziała, że nie chciał mieszać życia prywatnego z pracą, zwłaszcza w jej wypadku, a ona biorąc udział w misji, wcale mu tego nie ułatwiała i miał jej to za złe. Nie mógł pozbyć się myśli, że to wszystko mogło się skończyć o wiele gorzej. -Nie kwestionuję twoich wyborów, Javier. Ufam ci. -po wysłuchaniu tych słów coś chwyciło go za gardło i zrobiło mu się niedobrze. Dobrze, że w brzuchu miał tylko gryz jabłka, które odłożył na półkę, bo mogło się to skończyć o wiele gorzej. W głowie z głuchym dudnieniem odbijamy mu się dwa ostatnie słowa kobiety. Ufam ci. Dlaczego to nie mogło być tak proste i wciąż musiało doprowadzać ich do takich sytuacji, by za każdym razem, gdy czegoś sobie nie mówili, to bezpowrotnie oddalali się od siebie. Wciągnął powietrze do płuc i postanowił nic się nie odzywać, by nie wywołać większej kłótni. Podejrzewał jednak, że to nie będzie takie proste i miał rację. Z każdym kolejnym słowem Lo, jego źrenice powiększały się niebezpiecznie, a zęby zgrzytnęły ze złości. Nie wytrzymał... -Lo, misja to nie zabawa w ratowanie świata. Wiem, że mógł się zgłosić ktokolwiek, ale Rząd nie dba o dobro podwładnych. Jestem wyszkolonym żołnierzem i mogłem z łatwością zginąć, a co dopiero cywile! A ty zgłaszasz się od tak i jeszcze mi mówisz, że jesteś na celowniku. Niepotrzebnie się narażasz i jeszcze bardziej wystawiasz na śmierć. Myślisz, że oni nic nie wiedzą?! Że w końcu się nie zorientują?! Prześwietlają każdego. Nie chcą mieć wtyczek. Kiedyś dotrą do tego, że jestem w związku z kobietą, która działa przeciwko nim i jak to sobie wyobrażasz? Zgłosisz się na misję, a oni wyślą cię na śmierć! Już to robią. -jego uniesiony głos, który momentami zaczął się przeradzać w krzyk, roznosił się po mieszkaniu z nieprzyjemnym pogłosem. Emocje wzięły nad nim górę. Zrobił kilka kroków do tyłu i odwrócił się do Lo plecami. Oddychał ciężko, a dłonie zacisnął na regale z książkami. Tylko w taki sposób mógł słuchać kolejnych słów kobiety. W innym wypadku dawno zacząłby coś demolować. Oczywiście, że nie pozwoliłby jej wziąć udziału w misji, gdyby wiedział i chyba dostatecznie dobrze to wyraził. Równocześnie zdawał sobie sprawę, że była silna, wiedział to i przyznał prosto w oczy już wcześniej, ale nie potrafił pogodzić się z faktem, że była zdolna ryzykować życiem. Jej bezpieczeństwo zaślepiało go na tyle, że przestał już dbać o swoje. Wierzył jej, ale nie potrafił i nie chciał tego otwarcie przyznać, więc milczał i słuchał, co ma mu jeszcze do powiedzenia. Jej słowa przywołały wszystkie obrazy z misji. Martwe ciała, sabotażysta, rozbicie Bety. Było tego o wiele więcej, a na samo wspomnienie jego umysł odmawiał dalszego zagłębiania się w te wspomnienia. Zrobiło mu się gorąco. Potrzebował zimnego prysznica, chociażby żeby się odświeżyć, ale nie mógł tak po prostu przerwać ich rozmowy. Milczał zaciskając palce na skrzypiącym regale. Nie mógł powiedzieć, że się bał. Na misji był niczym robot, podążający za rozkazami i dopiero w kryzysowej sytuacji potrafił sobie przypomnieć o Lophii, która mogła już nie żyć. Dobrze, że nie widział łzy kobiety, bo gdyby tylko to ujrzał kazałby jej uderzyć siebie w twarz. Nie chciał jej doprowadzać do takiego stanu, kiedyś sobie to obiecał, a teraz znów historia zataczała koło. Mówiła o zaufaniu, a on czuł się, jakby topił się gdzieś na środku oceanu, bez żadnej deski ratunkowej, zdany tylko na siebie. -Ta misja... To tylko szczyt góry lodowej. Czego innego się spodziewałaś? Nie poszliśmy tam na spacer. Ich śmierć była możliwa do przewidzenia. Tylko przypadek decydował o tym, kto miał przeżyć. -podsumował ostro jej słowa o misji. -Gdyby cię tam nie było, nie musiałabyś się bać i przeżywać tego wszystkiego. Wróciłbym z misji jak z każdej innej i nawet byś tego nie odczuła. Miała rację, nie chciał już jej przepraszać, nie teraz, gdy wkurzył się bardziej niż zamierzał. Nie potrafił jej nawet spojrzeć w oczy, bo obawiał się, że mógłby dopowiedzieć coś o wiele gorszego. Chciał stanowić dla niej oparcie, a tymczasowo potrafił jedynie brnąć w tą bezsensowną rozmowę, bo wszystko już się stało, a on był bezradny, zagubiony i nie mógł niczego zmienić. Przeszłość pozostawała przeszłością. -Kiedyś nie wrócę i przynajmniej będziesz wolna. -skwitował, ale bardzo cicho, sam do siebie, bez rozżalenia, bo czuł, że zamiast być dla Lophii kimś ważnym, stanowił w tej chwili mur postawiony na jej drodze, który odgradzał ją od jej celów, do których i tak dążyła, przebijając się przez przeszkodę, która sprawiała, że wszystko jeszcze bardziej się komplikowało. Po chwili ciszy puścił szafkę i skierował się w stronę łazienki, nie patrząc na Lophię. Musiał ochłonąć. Tam zamknął za sobą drzwi, zrzucił z siebie ubrania i wszedł po prysznic, spuszczając na siebie zimną wodę. Czuł, jakby wszystkie emocje zaczęły z niego parować wraz z ciepłem ciała. W jednej chwili dało się słyszeć uderzenie pięści o płytki ściany w łazience. Miał nadzieję, że dźwięk ten nie dotrze poza granice tego pomieszczenia. Minęło parę minut zanim wyszedł spod strumienia wody i po osuszeniu ciała znów założył ubrania. Wiedział, że jak wyjdzie z łazienki będzie musiał zmierzyć się z dalszymi problemami. Miał tylko nadzieję, że podczas gdy był w łazience, Lophia nie opuściła jego mieszkania. Dlatego wychodząc z pomieszczenia i nie zwracając uwagi na opuchnięte kostki jednej dłoni od uderzenia, spojrzał w miejsce, gdzie wcześniej siedziała kobieta. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Javier Hughes Wto Maj 06, 2014 5:41 pm | |
| Co mi się włączyło :o - Dlaczego zawsze musisz, do k**** nędzy krytykować wszystkie moje wybory?! – odparła podniesionym głosem. Nie spodziewała się pretensji. Nie po tym, jak omal nie zginęła. Nie po tym, jak uratowała ich wszystkich, łącząc się z Kapitolem. Nikt nie powiedział nawet dziękuję. Nikt. Odtsawiono ją do stolicy zupełnie jakby wybrała się na spacer i skręciła nadgarstek. Nie liczyła na specjalne traktowanie, ale na cień zrozumienia. Przynajmniej ze strony Javiera. - Przez dwie doby myślałam, co z tobą. Zastanawiałam, jakie mieliście szanse na przeżycie, jak daleko jesteście, czy wrócicie, ale wiedziałam, że to misja, zadanie, że nie mogliście po prostu odwrócić się na pięcie i zacząć nas szukać. Te słowa wypowiedziała już ciszej, ale z nie mniejszą ilością jadu w głosie. Nie powinna się tak zachowywać. Może była w szoku. Chciała, żeby ją przytulił, powiedział, że już dobrze, że nic się nie stało, że jest bezpieczna, a zamiast tego dostała tylko gorzkie przemówienie po brzegi wypełnione krytyką. - To, że jestem cholernym cywilem nie upoważnia cię do traktowania mnie jak kogoś, kogo trzeba chronić. Brałam udział w rebelii, Javier. Zabijałam i ratowałam ludzi tak samo jak żołnierze. Wiesz, kto zawiadomił Kapitol o wypadku? Ja, z telefonu Noah. Nie uważam, żebym zrobiła coś niecodziennego. Kolejny głęboki oddech, paznokcie wbite w delikatną skórę dłoni. Wydech. Serce waliło jej jak oszalałe, podczas gdy on stał tyłem do niej. Nie mógł już patrzeć jej w oczy? Czy zawsze musiało dochodzić do awantury? Wiedział, w co się pakuje. Skoro ona próbowała zachować pozory przyzwoitości, to on także mógł to zrobić. - Wiem, że prześwietlają wszystkich – dodała, wcale nie przyjmując do wiadomości, że równie dobrze mogła użyć słowa „prześwietlacie”. Javier nie był dla niej żołnierzem. Był mężczyzną, dla którego ryzykowała, którego kochała, prawda? Ale oddzielanie życia prywatnego od publicznego było lekko problematyczne. Używając eufemizmu. - Aż za dobrze zdaję sobie z tego sprawę. Skoro tak bardzo przeszkadza ci to, jestem ciekawa dlaczego w ogóle zdecydowałeś się ze mną być – ostatnie słowa wypowiedziała już ostrym szeptem, który ciął powietrze jak nóż. Nie delikatniej niż jego kolejna wypowiedź. Zabrakło jej słów. Wciągnęła powietrze do płuc z głośnym świstem. Była zbyt zaskoczona i zdruzgotana, żeby odpowiedzieć cokolwiek, co do piero wydusić z siebie jakąś sensowną kombinację słów. Zarzucił jej, że jest winna wszystkiemu, że sama powoduje własne cierpienie, a w dodatku rani jego. Wyszedł do łazienki, zostawiając ją samą. Uderzyła pięścią w kanapę, wkładając w to całą siłę, jaką miała. Ukryła twarz w dłoniach, a po policzkach popłynęły łzy złości. Czuła się jak mała, bezsilna dziewczynka. Co mogła zrobić oprócz opuszczenia mieszkania na zawsze? To wydawało się najbardziej logiczną opcją. Na wojnie nie było miejsca na miłość, współczucie i troskę. W życiu Lophii nie powinny znaleźć się tak silne uczucia. A jednak wszedł wtedy do sklepu, zmęczony, ironiczny i zawrócił jej w głowie. Dłonie drżały jej od gniewu, oddech przyspieszył, serce waliło jak oszalałe. Przygryzła dolną wargę, próbując się uspokoić i zaciskała zęby, dopóki nie poczuła w ustach posmaku krwi. Nadgarstek pulsował bólem po uderzeniu w kanapę, ale zupełnie się tym nie przejmowała. Nie zdążyła pozbyć się „dowodów”, zanim wrócił do pokoju. Otarła oczy rękawem i spojrzała na niego wyzywająco. Mogła dać za wygraną. Jej duma ucierpiała na tyle, że można było wycierać nią podłogę, nienawidziła tego uczucia. - Uwierz mi, że poinformuję cię, kiedy zechcę być wolna. Przywalę ci, jeśli jeszcze raz powiesz coś takiego – powiedziała, patrząc mu prosto w oczy i wyraźnie wypowiadając każde słowo lekko drżącym głosem. Nie pozwolę sobie na stratę kolejnej osoby, na której mi zależy. A jaki masz na to wpływ? Czasem żałowała, że przeżyła próbę samobójczą, kiedy przesuwała palcami po bliznach. Pamiętała ten moment. Tę złą chwilę, jedną z najgorszych w jej życiu. - Nie próbuj mnie od siebie odsunąć, bo nie jestem taką słabą zawodniczką. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : Uciekinier Przy sobie : mapa podziemnych tuneli, broń palna, zapalniczka, telefon komórkowy, dwa magazynki z piętnastoma nabojami.
| Temat: Re: Javier Hughes Sro Maj 07, 2014 10:56 pm | |
| Było kilka momentów w życiu, kiedy był pewny tego, co robi. Wstępując do rządu, zmieniając poglądy, porzucając rodziców -o tym ostatnim nigdy jej nie mówił. Chyba po prostu bał się, że porzuci go za brak człowieczeństwa i egoizm, bo przecież takie postępowanie świadczyło o tym, że dbał o własny tyłek. A jednak był z nią od jakiegoś czasu i przejmował się jej życiem, tym co robi. Może dlatego nie potrafił zrozumieć jej postępowania. Nie docierało do jego świadomości to, jak ważne dla niej było to wszystko. Był wściekły... Wściekły na to, że Lophia choć raz nie mogła przyznać mu racji, wściekły na to, że nie rozumiała jego troski, wściekły, że musiał przez to wszystko przechodzić. Był sponiewierany przez misję, wyczerpany zarówno fizycznie i psychicznie, a jednak wciąż brnął w dalszą wymianę zdań między nimi. Miał ochotę zostać pod prysznicem na następne kilka godzin, bo tylko woda potrafiła go nieco uspokoić. Kiedy znowu wyszedł do kobiety, zobaczył ją na kanapie, z dłonią przy twarzy ocierającą łzy i tym wyzywającym wzrokiem, zacisnął pięści, czując napinające się mięśnie ciała. Nie był człowiekiem, który uznawał heroizm. Ani u siebie, ani u innych. Patrzył na życie z tej przyziemnej perspektywy przetrwania, o czym wielu ludzi bardzo dobrze wiedziało. Zawsze toczył o to spory z Nicole, bo przecież to ona doświadczała na własnej skórze jego realizm, gdy próbowała uświadomić go o tym, że w życiu liczy się coś więcej i trzeba zauważać szybko przemijające chwile. Nie potrafił od tak o wszystkim zapomnieć i po prostu pogodzić się z opinią Breefling. Nie mógł jej przytulić, bo tym gestem zgodziłby się na niemy kompromis, a tego nie chciał. Nigdy nie ustępował i była to zarówno jego wada jak i zaleta. Jedynie w pracy to on był podwładnym i słuchał rozkazów i również nie do końca, bo przecież nie był już zwykłym szeregowym. Może Lophia nie znała go na tyle ile chciała, nie wiedziała z kim się wiąże, ale z drugiej strony powinien jej to uświadomić i właśnie to robił, wyrażając swoje uczucia w stanowczości. Powolnym krokiem skierował się w jej stronę i usiadł na fotelu obok kanapy. Nie mógł i nie chciał czuć jej bliskości, bo jego całe zaparcie prysnęło by jak mydlana bańka. Nigdy nie twierdził, że jego życie jest idealne, ani nie chciał aż nazbyt się wychylać. Już dawno uświadomił sobie fakt, że będąc tym kim był, przegrał na starcie. Podobno każdy wybiera swoją drogę, ale przecież on urodził się w Kapitolu i żeby być tym, kim był teraz -poświęcił dla tego wszystko, dosłownie. Również swoją tożsamość. Stał się swego rodzaju zdrajcą, ale nigdy nie mówił o tym głośno. Na jego osobie ciążyło to samo imię i nazwisko od urodzenia, ale prawda była taka, że straciły już na swojej wartości dawno i nie zamierzał nad tym ubolewać, choć niektórzy dawno mieliby dość samych siebie i zakończyliby własne życie. Próba samobójcza? Nie wyobrażał sobie, jak można być takim słabym, choć wiele razy łapał na tym, że obiecał sobie, że gdyby znalazł się naprzeciw Lophii z bronią w dłoni, strzeliłby sobie w głowę. Ale czy wtedy można byłoby to nazwać samobójstwem? Nie chciał dłużej nad tym rozmyślać. Spojrzał na kobietę i chciał ją poprosić, by nie płakała. Wolał, żeby patrzyła na niego tym przeszywającym wzrokiem, który rozrywał go od środka, niż widzieć jej ból, który i tak od dawna w życiu tych dwojga był obecny. Mijały minuty ciszy, których nie chciał przerywać. Powoli układał sobie w głowie to, co chciał jej powiedzieć tak, by znów nie krzyczeć. W końcu wziął głęboki oddech, nie zrywając kontaktu wzrokowego. -Jestem wojskowym, ale to dobrze wiesz. Naszym oczywistym celem jest ochrona cywili i to podejście się nie zmieni, mimo, że nieoficjalnie robimy wiele innych rzeczy. Zabijanie jest czymś naturalnym i mogę się do tego przyznać tak otwarcie jak ty, ale w tym temacie to wszystko. Nie chcę naszej relacji mieszać z pracą. -słowa z jego ust płynęły powoli, był opanowany, choć dłonie nadal mu drgały, a mięśnie twarzy były napięte. -Mówiłem ci już, że jestem świadom twojej siły wewnętrznej, ale te wszystkie uczucia, troska o ciebie każdego dnia -to rozrywa mnie od środka i gdyby tylko coś ci się stało... -urwał, bo nawet nie chciał myśleć o tym fakcie. Na chwilę spojrzał na ścianę za kobietą, by zaraz przetrzeć twarz dłońmi, jakby chcąc odrzucić od siebie te negatywne emocje. -Powiedziałaś, że jesteś ciekawa, dlaczego z tobą jestem. -zaczął znów po chwili, tym samym opanowanym tonem głosu. -Kiedyś, jak byłem młodszy, wierzyłem, że świat jest piękny. Była taka chora dziewczyna i wierzyłem, że dobrą wolą przezwyciężę jej chorobę, ale to były tylko szczeniackie nadzieje. -nie wiedział, czy kiedykolwiek jej o niej wspominał, jego myśli zbytnio się kotłowały, by przywołać taki fakt, ale mówiąc Lo to wszystko, był pewny siebie. Chciał by o tym wiedziała, choć nigdy tak otwarcie o tym nie wspominał. -Na jakiś czas przestałem wierzyć w jakąkolwiek udaną sprawę i wylądowałem w wojsku... wojsku Coin, a przecież wcześniej mój dom był tu w Kapitolu i powinienem teraz gnić razem z resztą tych ludzi w Kwartale, chociażby za moje uwielbienie do Igrzysk. Mijam czasami moje dawne miejsce zamieszkania i patrzę na to wszystko z oddali, jakby tamte wspomnienia nie dotyczyły mojego życia. -westchnął cicho i spojrzał głęboko w oczy Lophii. Bał się. Pierwszy raz odczuwał strach, bo nie wiedział jak kobieta zareaguje na taki natłok informacji. Przez cały ten czas jego opowiadania o przeszłości były jednym, wielkim ogólnikiem, a teraz coś w nim pękło i zmusiło do tego, by zmierzył siebie i ją z prawdą, jaka w nim tkwiła. -A później poznałem ciebie. Tego cholernego poranka w sklepie i... -znów nie dokończył, bo jakby coś złapało go za gardło. W głowie pojawił się obraz martwej dziewczyny, której poświęcił swoje życie. Kiedy był tak dobry i niewinny. Szybko jednak odgonił te myśli. Wszystkie te słowa, cała opowieść zmierzała do jednego stwierdzenia, które od dawna chodziło mu po głowie, ale nie był w stanie odtworzyć go na głos. Spotykał się z nią, ubóstwiał, robił wszystko dla jej dobra i otrzymywał za to wiele razy nauczkę, a jego postępowanie powinno być inne, ale przecież Lophia nie była tylko przedmiotem, jak wiele innych kobiet, bo nie zaciągnął jej do łóżka przy pierwszej lepszej okazji, a wolał drobne gesty, pocałunki i uśmiechy, których tego wieczora było mu tak bardzo brak. W końcu wstał z fotela i stanął przed Lophią, po czym złapał ją za dłonie i wręcz zmusił do tego, by wstała. Ujął jej twarz i otarł resztki łez i odruchowo założył kosmyk jej włosów za ucho. Nie przejmował się jej możliwymi sprzeciwami, złością czy jakimikolwiek innymi reakcjami. Mogła go bić, a on i tak stałby przed nią z przewagą fizyczną i patrzył jej w oczy tym ciepłym spojrzeniem, jak wtedy kiedy pierwszy raz dziękował jej za kawę, którą obdarowała go w sklepie, gdy było tak zimno. -Bo cię kocham. -powiedział w końcu. Taki był fakt dla którego z nią był i nie mógł go wyprzeć ani z głowy, ani z serca. Był kim był, pogodził się z tym dawno i bał wciągać w ten świat kogokolwiek innego, a jednak los postanowił spłatać mu psikusa i postąpić wbrew jego woli. Mógł dalej mówić o tym, jak bardzo się martwi albo krzyczeć o jej głupim postępowaniu, ale przecież wszystko sprowadzało się do jednego faktu, że ich charaktery wciąż pozostaną w tym dalekim od siebie stanie pełnym sporów i innych poglądów. A mimo wszystko łączyła ich ta silna więź, a przynajmniej Javier tak to postrzegał, choć gdy wyszedł z łazienki i ujrzał Lo wciąż siedzącą na kanapie, to w duchu wiedział, że jest wytrwała i uśmiechał się do siebie, mimo, że ten uśmiech był tylko w jego wnętrzu. Nie prosił, by więcej nie płakała, bo takie chwile w życiu były nieuniknione, ale na jego ustach pojawił się prawie niewidoczny uśmiech otuchy i szczęścia, które chciał przekazać stojącej przed nim kobiecie. Zabrał dłonie z jej twarzy, lecz złapała za biodra. Nie miał zamiaru jej puścić. Nie do chwili, w której ona nie odpowie na jego słowa lub uderzy go i tym sposobem uświadomi, że to wszystko co czuł i czuje, jest jednostronne. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Sprzedawczyni, samozwańczy lekarz, zastępca szefa Kolczatki Przy sobie : Dokumenty, paczka papierosów, zapalniczka, broń, telefon komórkowy Znaki szczególne : ukryte pod bransoletkami blizny na nadgarstkach
| Temat: Re: Javier Hughes Czw Maj 08, 2014 10:08 pm | |
| Doprowadzał ją do szału. Wewnątrz siebie krzyczała, wiła się i walczyła, żeby nie wyprowadzić z tego kłótni tylko i wyłącznie o to, kto ma rację. Nie miała zamiaru za nic przepraszać, nie zawiniła. Nie bardziej niż on. Mimo wszystko starała się myśleć racjonalnie mimo ogromnego zmęczenia. Próbowała. - Staram się to oddzielać, uwierz mi... – zaczęła, lecz przerwała, kiedy kontynuował. Zupełnie nie spodziewała się wyznań. Nie teraz, nie w takich okolicznościach. Nie, kiedy patrzył gdzieś za nią, obok niej... Więc nie tylko jej tak cholernie i dziecinnie zależało na czymś, co nie miało prawa bytu. Siedzieli w tym oboje. Kiedy była małą dziewczynką, wierzyła w prawdziwą i bezinteresowną miłość. Płakała na marnych, przewidywalnych romansach. Jej brat miał z niej niezły ubaw, ale w chwilach, kiedy ją wyśmiewał unosiła wysoko głową i z dumą stwierdzała, że ona kiedyś znajdzie swojego księcia, więc niech nie będzie taki do przodu. Dokładnie tak mówiła. Później straciła wiarę w mężczyzn, we wszystkich bez wyjątku. Uważała, że potrafią tylko ranić i niszczyć. Wtedy podjęła decyzję, że żadnemu nie zaufa, nie pokocha. Mijały lata i wszystko szło po jej myśli. Pojawił się Jack, który nigdy nie traktował jej jako kogoś do kochania. Niezobowiązujące stosunki kumpelskie z bonusami owszem, nic więcej. Jej pierwsza, szczeniacka miłość. Przez jej życie przewinęło się jeszcze wielu mężczyzn, niektórzy spędzali z nią noc i odchodzili, inni zostawali kolegami, wielu zginęło w Rebelii. A ona szła przez życie, czasem zgarbiona, czasem miotała dookoła mordercze spojrzenia, ale kiedy tylko widziała ludzki ból, pomagała. Nieważne, czy wrogowi, czy sojusznikowi. Dlaczego niektórzy nie wierzyli w bezinteresowność? Przecież nie liczyła na korzyści, transportując do KOLC-a leki czy żywność. Miała dobre serce. Albo chciała odpokutować winy... Tak więc żyła, zamknięta w swoim małym świecie, ledwo dotykając tak zwanej większej sprawy. Ocierała się o nią to przez ojca, brata, matkę. Do momentu, w którym oni zniknęli na zawsze, a ona zanurzyła się w działalności opozycyjnej zapominając, że można żyć biernie i czekać na ratunek. Może tak byłoby łatwiej. Prościej, gdyby siedziała w domu, zdała się na Javiera i uwierzyła, że swoją pracą pomoże im obojgu. Problem w tym, że osoba, którą była przed wojną zniknęła, znacząco się zmieniła. Kiedy byłam młodsza zauważyłam, jak świat daje po dupie. Też powinnam gnić w Kwartale. Słowa rozbrzmiały w jej umyśle, ale nie wydostały się z ust. Nie chciała mu przerywać, kiedy zdecydował się o wszystkim jej opowiedzieć. Chyba jest jakaś zasada, że nie powinno się wchodzić w słowo, kiedy ktoś wyjawia sekrety. Tak słyszała. Pochodziła z Kapitolu, wychowała się w Kapitolu... To jej matka uciekła stąd jak tchórz, do Czwórki, narażając swoje dzieci na wylosowanie w corocznych dożynkach. Na strach, towarzyszący im na głównym placu dystryktu. Tych kilka lat pozwoliło jednak na pewne wyciszenie, być może uratowało Lophię od popadnięcia w jeszcze większy nałóg. Była narkomanką, z tego nie dało się na dobre wyleczyć. Żałowała każdej działki, wiedząc jednocześnie, że byłaby w stanie sięgnąć po następną. Nienawidziła Mathiasa le Brun za to, czym handlował, podczas gdy kupowała od niego działki za ostatnie pieniądze. Być może Lophia Breefling była zwykłą hipokrytką... - Nie wiemy o sobie wszystkiego – szepnęła w końcu ze smutkiem, wbijając wzrok w podłogę tuż obok fotela, na którym siedział Javier. - Ale to nic – dodała po chwili bez zastanowienia. Pogodziła się z tym elementem tajemnicy. Pogodziła się ze strachem i niebezpieczeństwami. Przyjęła do wiadomości wiele rzeczy, które nie powinny były się wydarzyć. Czuła każde drgnięcie podłogi, kiedy wstał i podszedł do niej. Spojrzała mu prosto w oczy dopiero, gdy wstała. Nie bała się, nie miała czego, w końcu ufała mu jak członkowi rodziny. Już został jej rodziną, czy tego chciał, czy nie. - I rozwaliliśmy sobie nawzajem życie? – powiedziała cicho, nie odwracając wzroku. To mogłoby zabrzmieć jak żart, można było interpretować wypowiedziane zdanie jako obelgę, ale oboje doskonale znali jego znaczenie. Byli zupełnie różni. Lophia nigdy nie zastanawiała się nad powiedzeniem, że przeciwieństwa się przyciągają. Nie wierzyła w przeznaczenie, ani miłość od pierwszego wejrzenia. Nie wierzyła w teorię o dwóch połówkach jabłka. Romantyzm umarł wraz z tą skrzywdzoną czternastolatką, pozostawiając po sobie czarną dziurę. Przestrzeń, którą Javier wypełniał stopniowo kolejnymi czułymi gestami, spojrzeniami i uśmiechami. I przychodziło mu to tak naturalnie, że Lo przyzwyczaiła się do uczucia ciepła, które odczuwała za każdym razem, kiedy znajdował się w pobliżu. Poza chwilami, w których miała ochotę rozedrzeć go na strzępy, jak dzisiaj. I jeszcze kilka razy wcześniej. Wtedy nie była taka miła. Teraz nie umiała zachować chłodnego dystansu, nie potrafiła myśleć analitycznie. Ciepłe dłonie zsunęły się z twarzy na biodra, nie pozwalając jej na żaden unik, którego nawiasem mówiąc wcale nie miała ochoty wykonywać. Bo niby dlaczego? Czekasz na odpowiedź? - Też cię kocham, Javier – odpowiedziała z całkowitą pewnością, przesuwając ręce oparte na jego przedramionach na szyję mężczyzny. W tym momencie tak głośno zaburczało jej w brzuchu, że parsknęła śmiechem, opierając na chwilę głowę na piersi Javiera. Nadal była zmęczona i lekko przerażona. Nadal bała się o jutro. Ale czuła się też szczęśliwa i bezpieczna w momencie, w którym pogładziła go po policzku, przysunęła najbliżej jak mogła i złożyła na jego ustach długi, mocny pocałunek.[/i] |
| | |
| Temat: Re: Javier Hughes | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|