|
| Nieczynna stacja benzynowa | |
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 19 Zawód : Kelner w 'Well-born' i student Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny Znaki szczególne : piegipiegipiegi Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie
| Temat: Nieczynna stacja benzynowa Pią Maj 03, 2013 1:05 pm | |
|
Jedno z miejsc na Ziemiach Niczyich, do którego z całą pewnością nie należy udawać się bez potrzeby. Chociaż benzynę podobno już wypompowano, to wygląda na to, że zrobiono to niedokładnie, bo część od czasu do czasu wycieka na powierzchnię, powodując unoszący się w powietrzu, charakterystyczny zapach. Jeśli już się tutaj znaleźliście - uważajcie z zapałkami. |
| | | Wiek : 21 lat Zawód : oficjalnie: lekarz, a nieoficjalnie... cóż, specjalista do spraw łamania prawa
| Temat: Re: Nieczynna stacja benzynowa Pon Cze 17, 2013 8:34 pm | |
| Początek!
Jakim zadziwiającym zjawiskiem jest to, że przestajemy znać ludzi. Nie ma takiej siły, która podsunie nam myśl że dzisiejszy seks jest ostatnim, że siedzimy przy tym stoliku co zawsze i nie wiemy, że możemy więcej nie dotknąć jego faktury, że słysząc dobranoc nie usłyszymy go więcej. A jest tak, całkiem często. Życie funduje nam od groma ostatnich razów, być może czytasz teraz ostatni raz. Być może już tu nie wejdziesz, być może ja nic nie napiszę. A ludzie dalecy z rozmaitych lat szkolnych? Ile z nich już nie żyje? Nawet się tego nie dowiemy. A raczej - dowiemy się, o ile sami ich zabijemy. Tego dnia musiałam pozbawić życia dwójkę Strażników Pokoju, bo szukali mnie. MNIE. Dwa strzały, dwie kule, dwa trupy. Tego dnia ruszyłam dalej, w stronę samego serca Kapitolu, z przekonaniem, że nie wystarczy zadać komuś bólu osobiście. Czyż nie lepiej, czyż nie bardziej okrutnie jest zabić kogoś bliskiego sercu? Oczywiście, że tak. Więc dlaczego Cato ciągle trzyma moją siostrę przy życiu? Czuję się jak w zawieszeniu pomiędzy światami. Nie mieszkam nigdzie, nie przynależę do nikogo, nic nie słyszę a wszystko, co widzę, zdaje się nie mieć końca. Ziemie Niczyje to idealne miejsce, by zniknąć. I nie wrócić. Ja jednak nie chcę znikać, o nie. Ktoś musi pociągnąć wszystko dalej, aż do końca. Zimne powietrze, ogarniająca senność. Moje ciało chce leżeć odłogiem. Ale pewnych rzeczy nie mogę odkłada?. Walka chęci, ambicji i ciągłego niespełnienia z lenistwem? Tak, chyba najłatwiej to określi? w ten sposób - chcę, ale jakby nie chcę. Wiem, że muszę, ale tak właściwie, kto mi każe? Kiedyś, dawno temu... rozkazałby ktoś w Trójce. I bym się nie wahała. A teraz? Sama wydaję sobie polecenia i… to mnie przeraża. Przeraża mnie fakt, że to ja poniosę konsekwencję swoich czynów i nikt nie będzie mógł dopiąć wszystkich spraw na ostatni guzik. Są pewne cele, które wymagają poświęcenia. Nawet śmierci. Taki cel miał Snow. A nic nie ginie w przyrodzie, więc jego myśl ciągle krąży, być może nie tak silna, nie tak intensywna, ale jest... doszło do rozłamu. Część chce kontynuować dokładnie to, co wykreował Snow. Inni podchwycili pomysł, ale go zmodyfikowali. Jedno jest pewne - nie mogą się połączyć, bo w pewnym momencie ich interesy zrobią się rozbieżne i dojdzie do rzeźni. Co jednak najbardziej drażni? Drażni mnie coraz bardziej obojętność ludzi. Drażni ich zrezygnowanie, brak wiary, brak chęci dokonania jakichkolwiek zmian i choćby najmniejszego spojrzenia drugiemu człowiekowi w oczy. Boją się. Boją się w ten głupi sposób. Nie wiem, czym jest strach, działam instynktownie. Tak jak teraz - szelest na zarośniętej ścieżce. Inni zapewne by spanikowali - Ziemie Niczyje, opuszczona stacja, żywej duszy nie ma naokoło, aż u nagle szelest. Działam jak w transie. Myśl, ruch. Spokojnie wyciągnięcie rewolweru i wycelowanie w miejsce, z którego dochodził hałas. Wystarczy jeden ruch palcem i szelest nigdy się nie powtórzy. Jeden ruch palcem... Dwa albo trzy trupy dziennie, co to za różnica? |
| | | Wiek : 40 lat Zawód : Prywatnie: architekt, oficjalnie: nieczynny zawodowo polityk i żołnierz Przy sobie : pendrive, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, paczka papierosów, zapalniczka, laptop
| Temat: Re: Nieczynna stacja benzynowa Sro Cze 19, 2013 4:30 pm | |
| // cholera wie.
Moje życie? Od zamachu na weselu, z którego wyszedłem tuż po przysiędze i opuściłem punkt programu, wygląda mniej więcej tak: dzień i noc w gabinecie: przesłuchania, przesłuchania i jeszcze raz przesłuchania. No i tortury. Bo z wrogów trzeba wyrywać informacje. Precyzyjne informacje. Na początek metody są niewyszukane: można, na przykład, przecierać wrogów sznurami. Przecierać im ręce. Nogi. Brzuchy. Można przepuścić sznurek między palcami rak. Albo nóg. A jest jeszcze tyle części ciała, które można przecierać... Można grubym sznurem, a można sznureczkiem: każda grubość sznura ma swoje zalety. Można trzeć energicznie. Można powolutku. Za każdym razem uzyska się inny efekt. Problem w tym, że przy zastosowaniu choćby najprostszych standardowych technik interrogacyjnych wróg od razu przyznaje się do wszystkiego, łącznie z tym, co nigdy nie miało miejsca. A tu przecież nie więzienie Dantego. Tu jest poważna instytucja. Tu wymagane są tylko wiarygodne informacje. Dlatego trzeba odsiewać ziarna od plew. Każde przesłuchanie, od najprostszych do bardziej skomplikowanych, od prymitywnych technik do bardziej wyrafinowanych, aż po niebosiężne szczyty profesjonalizmu, dostarcza mi nowych spostrzeżeń, poszerza wiedzę. Szkoda, że dostałem tak mało czasu. A raczej - że zostało mi tak niewiele czasu. Ten, kto dokonał zamachu, musi za to zapłacić. I ta myśl jest dla mnie oczywista od momentu, w którym dotarły do mnie tragiczne wieści z wesela. Cóż to miało, na miłość bogów, być? Krwawe gody? Gorszym od świadomości, że nie było mnie w budynku, gdy Rei i Mike potrzebowali mojej pomocy, jest jednak myśl, iż do tego dopuściłem. Tyle lat pracy wśród rebeliantów, całe życie poświęcone spiskom i zmowom. a pozwoliłem podejść się jak baranek. Ludzie w czarnych garniturach i ochrona to nie wszystko. Trzeba zapobiegać, nie leczyć. Dlatego dziś, zamiast siedzieć spokojnie w biurze i oddawać się temu, czemu oddawać się powinienem, przemierzam spokojnych krokiem Ziemie Niczyje, zostawiając daleko w tyle samochód. Zapewne wielu zapyta: a dlaczego, Joffie złoty, tak szybko wyszedłeś z wesela przyjaciół? Czyż to nie podejrzane? Nie. Nie, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że dostałem bardzo… intrygującą wiadomość. Intrygującą nie ze względu na treść, która podawała jedynie miejsce i czas, lecz ze względu na formę - nie ignoruje się komunikatu wyświetlanego na ekranie waszego laptopa czerwoną jak krew czcionką. Zwłaszcza, że wspomniany laptop ma jedne z lepszych zabezpieczeń w całym Panem. A przynajmniej tak mi się wydawało. Nie wiedzieć dlaczego, bardzo chciałem spotkać tą osobę. Tą, która przedarła się przez kordony i blokady. Cenię ludzi silnych, utalentowanych, ludzi obdarzonych nadzwyczajnymi zdolnościami. Lecz równocześnie… nie chcę, żeby ten ktoś przyszedł na miejsce spotkania. Nie chcę, żeby najpotężniejszy system ochrony i zabezpieczenia, jaki kiedykolwiek stworzono, okazał się złamany przez małego, chuderlawego okularnika. Czuję irracjonalną sympatię do tego niezwykłego człowieka, a równocześnie nie chcę spotkać kogoś, kto jest mocniejszy od… ode mnie samego. Śnieg pod moimi butami skrzypiał cicho, kiedy pokonywałem kolejną kępę krzaków, za którą powinna znajdować się ustalona w wiadomości stacja benzyn… Tego dźwięku nie można pomylić z żadnym innym. Żelazny, nienaoliwiony bębenek obracający komorę. Szczęk zamka. I chwila ciszy. Tak brzmią ostatnie sekundy przed postrzeleniem. - Mógłbym policzyć prawdopodobieństwo, które dzieli Twoją kulę od mojego serca, ale liczę, że przed śmiercią ujrzę twarz zabójcy. - uśmiechnąłem się delikatnie, unosząc ręce w górę. Najważniejsze - to nie wykonywać gwałtownych ruchów. Wtedy pożegnam się nie tylko z wątpliwą przyjemnością obliczenia, ile dzieli mnie od śmierci, ale także satysfakcją ze spotkania tego, kto zdołał mnie wyprowadzić w pole. A konkretniej - w stację benzynową. |
| | | Wiek : 21 lat Zawód : oficjalnie: lekarz, a nieoficjalnie... cóż, specjalista do spraw łamania prawa
| Temat: Re: Nieczynna stacja benzynowa Pią Cze 28, 2013 1:24 pm | |
| Pewien odsetek osób, zdarzeń i faktów jest autentyczny. Wszystkie nazwy geograficzne, oraz część szczegółów umożliwiających identyfikację zmieniono, aby chronić niewinnych... Wszelkie poszukiwania opisanych miejsc i osób uznać należy za niewskazane, a przy tym niebezpieczne. Z dala od przytłaczającej atmosfery Kapitolu dzień był wprost cudowny. Niebo tworzyło łuk czystego błękitu, rozciągający się od łagodnie wysklepionych wzgórz aż do wodnej dali na horyzoncie z przydymionego kryształu. Niewielka połać polany tuż za stacją benzynową została podzielona rzędami drobnych, wysokich do kolan krzaczków agrestu, czy cholera wie właściwie czego, dzięki czemu otoczenie wyglądało jak klasyczny francuski ogród, z tą różnicą, że zamiast oleandrów i róż rosły tu wyschnięte, zmrożone krzewy, straszące zbłądzone dusze łysymi kikutami. Mimo tak sprzyjających warunków, odniosłam wrażenie, że przydałoby się nosić przy sobie tabliczkę, którą prezentowałbym w najbardziej widocznym miejscu, głoszącą treści ostrzegawcze. Coś w stylu: "Uwaga rebelianci, tubylcy i inni kolorowi! Jeśli pojawicie się tu w nocy, traficie na listę do odstrzału, a waszym mięsem zostaną nakarmione wściekłe chimery. Zostaliście ostrzeżeni!" Człowiek, który stał przede mną, mógł się spodziewać zupełnie kogoś innego, nie drobnej blondynki otulonej grubym płaszczem. Mógł się spodziewać czułego przywitana, nie próby morderstwa. Mógł w końcu nie spodziewać się niczego, a mimo wszystko… nie wyglądał na zaskoczonego, zdezorientowanego, zbitego z tropu i podenerwowanego. Nie wyglądał jak osoba, do której celują z broni. I właśnie w tym momencie zrozumiałam, że nie mogłam lepiej trafić. - Gdybym chciała pana zabić, już dawno byłby pan martwy. - odparłam spokojnie, zsuwając palec ze spustu i powoli wyłaniając się zza ściany budynku. Przy każdym moim wydechu w powietrze wzbijały się obłoczki ciepłej pary. Jako dziecko uwielbiałam udawać, że tak naprawdę to dym z papierosa, którego namiętnie kopcę na schodach przed domem. Do piętnastego roku życia rolę fajki odgrywały sople… a potem wymienione zostały na prawdziwe papierosy. - Wolność, to dość nośny slogan naszej cywilizacji. Ale tylko ci jej pozbawieni, znają jego prawdziwe znaczenie. - uśmiechnęłam się delikatnie, zsuwając rękawiczkę i podając dłoń chodzącej legendzie. Joffery Gene. Facet, który był rebeliantem, zanim to stało się modne. Cato opowiadał mi o nim wiele - czasami tak wiele, że wydawało mi się, jakbym znała „Joffa” od zawsze. - Etaine, nazwisko mało istotne. To zaszczyt móc pana spotkać. - być może słowa te brzmiałyby lepiej, gdyby zza paska przy płaszczu nie wystawała lufa rewolweru… ale chęci miałam szczere. - Zapewne zastanawia się pan, dlaczego jakaś gówniara ciąga pana po ziemiach niczyich? I na dodatek celuje z broni? - przechyliłam delikatnie głowę w bok, zupełnie jak sowa obserwująca swoją mysią ofiarę. Na dobrą sprawę, Joffery wcale nie musiał się tu zjawiać, lecz… najwyraźniej go zaintrygowałam. Sprawiłam, że przyjechał. I ciągle mnie nie zabił, choć zapewne potrafiłby to zrobić jednym uderzeniem w splot słoneczny. - Zaraz wyjaśnię. - nasunęłam ponownie rękawiczkę na dłoń i, nie spuszczając wzroku z rebelianta, ruszyłam ostrożnie w stronę drzwi do opuszczonej stacji benzynowej. - Stanie na mrozie jest dość ryzykowne, zapraszam w skromne progi… - pomimo szczerej chęci zachowania poważnego wyrazu twarzy, na moich ustach ponownie wykwitł uśmiech. W telewizji Gene wyglądał na starszego. I niższego. A tu proszę… Nawet nie naciskając klamki - bo doskonale wiedziałam, że drzwi będą zamknięte, od tej lub drugiej strony, zaryzykowałam i odwróciłam się plecami do mężczyzny. Chwilę później obuta w desantówkę stopa wylądowała tuż pod zamkiem, wyrywając go wraz z kawałkiem framugi. Drzwi z cichym skrzypnięciem otworzyły się, roztwierając przede mną wejście do wnętrza zrujnowanej stacji. Zerknęłam przez ramię na Joffery’ego i przekroczyłam próg, odwracając się w końcu w stronę rebelianta. - Śmiało. - zatarłam z zadowolenia zmarznięte ręce, wpatrując się wyczekująco w mężczyznę. - Jak już mówiłam, zabicie pana nie widnieje na szczycie mojej listy „co zrobić w ten weekend”. Bije się o piąte miejsce z zakupem batonika. - tym razem uśmiechnęłam się otwarcie, przecierając dłonią zakurzony stołek barowy przy oknie i siadając na nim z rozmachem. - Wie pan, że granice pomiędzy dźwiękiem a ciszą są umowne? Właściwie to wszystkie granice są umowne. Czekają, aż ktoś je przekroczy. - okazałam się niska. Za niska - moje nogi dyndały ze stołka swobodnie, dzięki czemu mogłam wymachiwać nimi w powietrzu i spokojnie wskazać lewą stopą próg stacji. - Granicę przekroczymy tylko wtedy, gdy zdamy sobie sprawę z jej istnienia. Załóżmy, że futryna i drzwi to granica. Jest pan na tyle odważny, by przez nią przejść? |
| | | Wiek : 40 lat Zawód : Prywatnie: architekt, oficjalnie: nieczynny zawodowo polityk i żołnierz Przy sobie : pendrive, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, paczka papierosów, zapalniczka, laptop
| Temat: Re: Nieczynna stacja benzynowa Pon Lip 01, 2013 8:04 pm | |
| Jest taka zasada: los daje dokładnie tyle, ile się od niego wymaga. Jeżeli masz niewielkie oczekiwania, dostaniesz niewiele. Ale dziewczyna stojąca przede mną ma rozmach kosmiczny i marzenia bez granic. Widzę to w jej oczach. Odpowiedź, której udzieliła nieoczekiwana towarzyszka, wyraźnie przypadła mi do gustu. Nie ukrywałem tego. Miałem w życiu chwile, kiedy iskierka człowieczeństwa brała górę nad wszystkimi innymi cechami. W takich chwilach nie grałem żadnej roli i nie oszukiwałem rozmówcy. I rozmówca to wiedział. W tych rzadkich chwilach dobroci mogłem oczarować każdego. Lepiej niż jakikolwiek czarodziej. Właśnie podczas takiej chwili patrzyłem w wesołe figlarne ogniki jej oczu. Ale czy to oznaczało, że zaufałem obcej? Bynajmniej. Po kimś, kto włamał się do mojego laptopa, oczekiwałbym jednego: zastosowania odpowiedniej taktyki. To, że schowała broń nie oznacza, iż jestem bezpieczny. Właściwie to wręcz przeciwnie - zagrożenie stało się jeszcze bardziej realne. Strzelec musi dysponować specjalnym ukryciem stacjonarnym, a może i ruchomym, w jakimś pokaźnym samochodzie z zamkniętą naczepą. Snajper może strzelić tylko jeden raz. Gdyby spudłował, musi odpuścić, a za miesiąc lub dwa spróbować ponownie. Tłumik zniekształci dźwięk wystrzału i skieruje do góry. Przypadkowi świadkowie, którzy w momencie oddawania strzału znajdą się w pobliżu kryjówki snajpera będą szukać źródła dźwięku na niebie. Huk jest na tyle zdeformowany, że nikt go nie uzna za dźwięk wystrzału. Już prędzej za grom z jasnego nieba... - Wolność to przede wszystkim pojęcie względne. Dopiero potem slogan. A na końcu - mierne marzenie. - odparłem spokojnie, wpatrując się w zadowoloną twarz kobiety. Sam przekonałem się o tym na własnej skórze - zresztą, nie tylko ja. Gdy Etaine nazwisko-mało-istotne wyciągnęła w moją stronę drobną, zmarzniętą dłoń, uścisnąłem ją mechanicznie. Nie za lekko, by nie okazywać słabości. I nie za mocno, aby nie kreować wrażenia sztucznej przewagi. Na jej pytanie odnośnie ciągania zimą po ziemiach niczyich, uśmiechnąłem się jedynie pod nosem, wzruszając lekko ramionami. Miałem pewną hipotezę odnośnie tego spotkania. W dzisiejszych czasach ludzie spotykali się ze mną głównie po to, by prosić o ułaskawienie dla krewnego albo przyjaciela siedzącego w Kwartale Ochrony Ludności Cywilnej. A co z resztą życia towarzyskiego? Cóż… przestało istnieć. - Na dobrą sprawę mróz pomaga trzeźwo oceniać sytuację. Głównie mnie, mam nadzieję, że Tobie również. - … bo tak się składa, że nie chciałbym wylądować na posadzce stacji benzynowej z dziurą w głowie z powodu sprzyjających warunków klimatycznych. A jednak - na jakikolwiek protest było za późno. Nim zdołałem zauważyć, co dokładnie Etaine chce zrobić, już traktowała drzwi stacji z wojskowego buta, przyjaznym uśmiechem zachęcając mnie do przestąpienia skromnych progów. Zupełnie jak gospodyni przyjmująca gości. - Dość nisko cenisz moje życie. Dopiero piąte miejsce? - zawahałem się przed wejściem do stacji. Ona mogła być każdym: psychopatycznym mordercą, kimś działającym na rozkazy Kapitolińczyków… albo wręcz przeciwnie - na rozkazy Coin. Pusty budynek, z daleka od świadków. Zanim zauważyliby moje zniknięcie, byłoby już dawno po sprawie, moje ciało dryfowałoby spokojnie w dole z palonym wapnem. Ba, jak dół z wapnem… to nie byłoby żadnego ciała. Dlatego stałem w progu, zastanawiając się gorączkowo, jak ją sprawdzić. Bo sprawdzić muszę - choćby dlatego, że ostatnim razem odpuściłem i ktoś wysadził wesele moich najlepszych przyjaciół. To się nazywa bombowa impreza. - Droga panno Etaine, przekraczanie granic do pewnego czasu było moim zawodem. - po mej twarzy przebiegł delikatny skurcz, kiedy przeszedłem nad progiem stacji, po czym powoli, z pozoru nonszalancko oparłem się o ścianę. Niektóre z moich metod były (i ciągle są) kontrowersyjne. Czasami aż za bardzo. Jednak nic z tego, co miałem zrobić za chwilę, nie spowodowane było kaprysem albo dziwną formą czerpania satysfakcji z atakowania słabszych - to miał być test. Skupiłem się, tak jak mnie uczono przez lata, na oczach przeciwnika. Zanim zaś Etaine przewidziała moje plany, wystrzeliłem jak z katapulty, odpychając się prawą nogą od ściany. Ni to rzut, ni to pad. Masa całego ciała, zwinność kobry. Nie przeklinałem, nie groziłem. Delikatne zagranie pod publiczkę, której nie mieliśmy. Znam swoją siłę. Wiem, że mógłbym rozwalić tą dziewczynę jednym ciosem. Ale, do jasnej cholery, nie chcę nikogo zabijać. I wtedy stało się coś dziwnego - ręka śmignęła milimetry od jej nosa, rękaw boleśnie drasnął po oczach i pięść łupnęła z impetem w ceglany mur. Ściana zadrżała. Muszę sobie przyznać - to był wspaniały cios. Doświadczony ze mnie rębajło, znam tajniki walki: trzeba bić tak, żeby ręka przechodziła na wylot. Tak właśnie uderzyłem. Cóż z tego, że spudłowałem. Piorunujące uderzenie sprawiło, że dwie i tak już naruszone cegły pokryły się siatką pęknięć. Ze szczelinek posypał się kurz i pokruszona zaprawa. Zachłysnąłem się bólem. Gdyby cios był trochę słabszy, gdybym ważył nieco mniej, gdybym nie bił z taką prędkością... Ale uderzyłem całą mocą swojego ciała. To nie był cios zadany ręką, lecz półobrót całego korpusu, taki, że prawe ramię runęło daleko wprzód, a lewe obróciło się i odskoczyło w tył. W ten cios włożyłem całą siłę mięśni piersiowych, barku, pleców, torsu, bioder... Tak jesteśmy skonstruowani, że organizm lepiej radzi sobie z bólem w stanie nieświadomości. Każdy z nas ma własny limit bólu, powyżej którego umysł automatycznie się wyłącza. Ja tak huknąłem w ścianę, że ból przewyższył wszelkie wyobrażalne limity ludzkiej wytrzymałości. Dlatego w tym samym momencie, kiedy kości mojej pięści kruszyły ścianę, dziki impuls, jak odrzut armaty czołgowej, chlasnął mój mózg, rozjaśnił głowę od wewnątrz oślepiającym blaskiem - i sprawił, że nie wytrzymałem. Huknąłem słowami, które wydały mi się najbardziej odpowiednie do właściwej oceny sytuacji: - O ty, kurwa twoja mać! |
| | | Wiek : 21 lat Zawód : oficjalnie: lekarz, a nieoficjalnie... cóż, specjalista do spraw łamania prawa
| Temat: Re: Nieczynna stacja benzynowa Sob Lip 06, 2013 1:56 pm | |
| Rozstrzelanie to praca jak każda inna. Egzekucje nigdy nie budziły we mnie większych emocji. Czy rzeźnik denerwuje się, rąbiąc wieprzowe tusze? To dlaczego egzekutor miałby się stresować? Więc zawsze zachowuję spokój. Dopóki nie śpię. A we śnie to wszystko przeżywam: strzelam i cała jestem w nerwach, wpycham do dołu - to samo, podprowadzam następnego - i znów drżenie. We śnie egzekucje trawią moją duszę jakąś nieokreśloną tęsknotą. Czasem aż przenika mnie dreszcz. Wtedy budzę się z krzykiem. Mój problem pewnie tkwi w tym, że nigdy nie chciałam skończyć jako uciekinierka - dosłownie, nigdy. Jednak los wybrał inaczej i jedynym sposobem na przeżycie… okazało się elminowanie każdego, kto mógłby mi zagrozić. Czy Joffery Gene należał do takich ludzi? Zapewne tak. Ale wierzyłam, ślepo i bezgranicznie, że nie zrobi nic, by w jakiś sposób… jakikolwiek wyrządzić mi krzywdę. To nie ten typ ludzi. Zbyt wysoki poziom. Inteligencji i kultury. - To smutne… - wymamrotałam pod nosem, wpatrując się w niego okrągłymi jak spodki od filiżanek oczyma. - … smutne, że moje największe marzenie okazało się miernym. - na ustach mimowolnie zaigrał delikatny uśmiech, kiedy uścisnął moją wyciągniętą dłoń. Nie przeczę, był doświadczonym, mądrym mężczyzną. Ale to właśnie ta mądrość i doświadczenie pozbawiły go jednej, dość znaczącej cechy w starciu z młodszym pokoleniem. - Widzi pan, w pańskim rozumowaniu widnieje pewna dość… znacząca luka. - odrzuciłam na plecy gruby warkocz i zapięłam powoli płaszcz pod sam podbródek. - Dziś wolność polega na tym, że ludzie nie boją się śmierci. Ani w ogóle niczego. - w moich oczach musiał zawitać jakiś szaleńczy błysk, może iskra psychozy - nie wiem. Sądząc po minie Joffery’ego było to coś, co nie wzbudzało zaufania. Zapewne gdybym w tym momencie zobaczyła swe odbicie w lustrze, także poczułabym się nieswojo. Kiedy do tego doszło? Kiedy zaczęłam balansować na granicy obłędu, szukając drogi do wolności nie tylko dla siebie, ale… dla całego Panem? Nigdy nie wątpiłam w to, że każdy mój czyn ma jakąś cenę. Czasami znacznie wyższą niż możemy się spodziewać… spójrzmy na mnie: nie potrafię odnaleźć się w grupie. Każdy to widzi, a przede wszystkim ja sama. Dlatego, choćby podczas pobytu u Tibalta uznałam, że czas ruszać w drogę. Tak sobie rozkazałam. Nigdy nie potrzebuję wiele czasu na spakowanie swych rzeczy, od dawna wyznaję zasadę, że cały dobytek musi być możliwy do udźwignięcia w wojskowym plecaku. Wszystko inne jest zbędne i musi zostać wyrzucone. Ale ja… ja nie mam czego wyrzucać. Nie posiadam nic zbędnego. Bo druga zasada głosi: do plecaka wkładać tylko to, co można utracić. To, czego nie można utracić, trzymać przy sobie. Dlatego przed ucieczką z Trójki wyjęłam z ramki zdjęcie Catona i schowałam je w kieszeni bluzy. Fałszywy dowód tożsamości - do wewnętrznej ukrytej kieszonki. Do tego paczka papierosów, zapalniczka… i tyle, nic więcej. - Piąte miejsce to całkiem zaszczytna pozycja. - podsumowałam spokojnym tonem, poruszając nerwowo zmarzniętymi palcami. - O ile się nie mylę, z punktu widzenia Almy Coin, ludzie zasadniczo dzielą się na dwie kategorie: na tych, którym trzeba natychmiast poderżnąć gardło i na tych, którym na razie nie trzeba. - mimowolny uśmiech samozadowolenia na moich ustał świadczył, że to chyba najrozsądniejsza rzecz, jaką wypowiedziałam podczas tej rozmowy. Najrozsądniejsza - i najbardziej podchwytliwa, bo… sprawdzi Joffery’ego. Jeśli zgodzi się z tym zdaniem… jest mój. A jeśli nie - przynajmniej wiem, na czym stoję. Poza tym wiem, że w dziejach ludzkości to władza jednostki jest regułą, a władza tłumu jedynie odstępstwem od zasady. Bo tłum nie jest zdolny tworzyć, potrafi jedynie niszczyć. Władza mas prowadzi albo do dyktatury jednostki, albo do totalnego upadku. Mnie nie pociąga władza. Ale chcę na tę władzę popatrzeć. Z bliska. - Niezwykle miło mi to słyszeć, drogi panie Gene. - odparłam słodkim tonem, skupiając całą uwagę na kolejnych ruchach Joffery’ego. Naturalnie, nikt nie spodziewał się takiego obrotu spraw. A zwłaszcza ja. Moja przewaga polegała jednak na trybie życia, który prowadzę od miesięcy. Uwaga. Ostrożność. Życie ratuje szybkość reakcji, nie sposób walki czy rodzaj posiadanej broni. Sekret powodzenia w biznesie sprowadza się do jednego: umiejętności obracania cudzymi pieniędzmi. Sekret powodzenia w walce sprowadza się do umiejętności wykorzystania siły przeciwnika przeciwko niemu. Im jest silniejszy, tym gorzej dla niego. Taktyka to najprostsza z nauk. Wystarczy tylko postawić się na miejscu przeciwnika i pomyśleć, jakiego postępowania się po nas spodziewa. A potem zrobić dokładnie na odwrót. Ot i cała taktyka. Dla mnie czas prawie się zatrzymał. Wspaniałą twarz Joffery’ego, uwielbianą przez wszystkich rebeliantów, rozjaśnia ten typowy błysk skupienia. Drga mięsień... i w tym momencie mrugam powieką. Przymykam oczy na ułamek sekundy, ale czuję, że Gene jest tuż-tuż, że jego pięść ze świstem wyprzedza ruch ciała, po czym… Nie zmieniłam pozycji nóg. Lekko przysiadłam na krześle, odwróciłam się i ciut odchyliłam, przepuszczając śmiertelną pięść tuż koło twarzy. Milimetr. Nie więcej. Wszystko wydarzyło się tak szybko, że nawet głos Gene’a wydał mi się irracjonalnie nie na miejscu, zupełnie jakbym miała zapytać „o cóż ten krzyk?”. Jak to o cóż - o zmasakrowanie ściany stacji. Pięścią. Zamrugałam nerwowo, mając w oczach pełno ceglanego pyłu. Pomimo tej niedogodności wiem, że trzeba dokończyć dzieło. Nie widząc dokładnie jego szyi, raczej domyślając się, gdzie może się znajdować, oplotłam ją błyskawicznie ręką i zacisnęłam mocno, zupełnie jak w zapaśniczym uchwycie. - Dobra, chciałam to załatwić inaczej. - wyszeptałam cicho, rozglądając się nerwowo. Czas uciekał, stanowczo zbyt długo bawili się w gierki. Najwyższa pora rozdać karty. - Twoje godziny są policzone, wiesz? Powtarza się cały schemat: miałeś podwładnych, oni skwapliwie Ci nadskakiwali... I to oni przyjdą Cię aresztować jeśli przyjdzie co do czego. Twoim wczorajszym podwładnym dziś tężeją rysy twarzy, w ich oczach gasną iskry bezgranicznego lokajstwa, w ciepłym głosie pojawia się stal. - zerknęłam nerwowo przez dziurę w deskach, którymi były zabite okna stacji benzynowej. - Raptem z ust Twojego wiernego druha, towarzysza wspólnych walk i nieprześcignionego wykonawcy Twoich poleceń, słyszysz: „ruszaj się, skurwysynu!”. I jesteś w kropce. Kto się za Tobą wstawi, Gene? Co? Kto zaryzykuje? Dawni przyjaciele płaszczą się przed Coin albo są zajęci układaniem życia w nowej rzeczywistości. Ty odbębniłeś swoją część, jesteś inteligentny, więc musisz się domyślać, że pani prezydent tylko czeka, aż sława przeminie… i wtedy Cię usunie. Bo jesteś cholernie mocnym ogniwem. - marszcząc gniewnie brwi, poluźniłam uścisk, po czym chwilę później cofnęłam rękę, natychmiast chwytając skaleczoną dłoń Joffery’ego. - Skup się, Joff. To nie ja jestem Twoim wrogiem, tylko Ci, którzy siedzą w dzielnicy rebeliantów. Naprawdę sądzisz, że telefony nie są na podsłuchu, że mieszkań nie obserwują strażnicy a każdy mail nie jest sprawdzany przez pieprzone systemy rozszyfrujące? Snow w porównaniu z Coin był niegroźnym chwastem. - moje szczupłe palce delikatnie odwróciły jego dłoń, wyraźnie uszkodzoną po starciu ze ścianą. Wymamrotałam coś pod nosem niewyraźnie i sprawnym ruchem rozpięłam dwa dolne guziki od płaszcza, wyszarpując z wewnętrznej kieszonki sterylny bandaż, jeszcze w opakowaniu. Może ostatnio zamiast leczyć, głównie zabijałam, ale stare nawyki pozostały… - Wystarczy jeden fałszywy krok i jesteś po uszy w bagnie. - burknęłam urażonym tonem, szybkimi ruchami rozprostowując palce mężczyzny i dopiero wtedy owijając dłoń bandażem. - Oczywiście oczekuję, że mi pomożesz. Sama niewiele zdziałam, a Cato… tak, tak, znam Hadleya, to długa historia… w każdym bądź razie, Cato nie zacznie współpracować bez Ciebie. Potrzebuję wsparcia. Twojego wsparcia. - pochyliłam się nad ręką Joffery’ego i zębami rozszarpałam końcówkę opatrunku, zawiązując ją po chwili sprawnie w supełek. - Przemyśl to. Nie naciskam. Za jakiś czas pojawię się w dzielnicy, ale nie szukaj mnie, sama dam znak życia. - wyprostowałam się energicznie z cichym trzaskiem kolan, i stojąc tak nad Joffem, uśmiechnęłam się w końcu. - A z ręką zgłoś się do lekarza, chyba wybiłeś wskazujący. - ruszyłam spokojnie w stronę wyjścia, ponownie szczelnie zapinając płaszcz. I dopiero kiedy miałam zniknąć za progiem, czy też raczej - granicą, odwróciłam głowę w stronę rebelianta, z dziwnym wyrazem samozadowolenia na twarzy. - Mam nadzieję, że zdałam egzamin?
zt! |
| | | Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Nieczynna stacja benzynowa Sob Mar 22, 2014 2:51 pm | |
| bilokacja za zgodą Asi c:
Ziemie Niczyje. Niegdyś to musiał być jeden z najpiękniejszych obszarów Kapitolu, chociaż teraz nic nie wskazywało na to, że tak było. Smutek, nędza i ruiny – tylko tak można było podsumować teren, na którym znalazła się Vivian. Długo trwało, nim udało jej się odnaleźć malarza, o którym wspomniał Joseph. Jeśli dobrze zrozumiała, na co dzień przebywał w Kwartale, a niedawno miał lekki konflikt z prawem. Ale, koniec końców, udało jej się skontaktować z tajemniczym Lennartem i nakłonić go do spotkania. Jednak nie była pewna, czego jej rozmówca zażąda w zamian za wykonanie zlecenia, które dla niego miała. Pieniędzy? Bez problemu. Żywności? Nie ma sprawy. Wolności i życia w Dzielnicy Rebeliantów…? Tak, z tym byłby problem. Poważny problem. Pogoda sprzyjała na tyle, że Vivian mogła pozbyć się zimowego płaszcza i ciepłej odzieży. Miała na sobie ulubiony golf z miękkiej, białej wełny, wygodne spodnie i buty. Chociaż ostatnimi czasy nieustannie zaplatała włosy w warkocz, dziś zostawiła je rozpuszczone, pozwalając na to, by porywał je wiatr. Czas płynął, nadchodziła wiosna, a życie w końcu nie bolało tak mocno, jak wcześniej. Chciała żyć. Dotarła wreszcie na miejsce, do nieczynnej stacji benzynowej, którą powoli obeszła. Na ścianach były jakieś rysunki. Dopiero gdy się zbliżyła, odkryła, że są wykonane węglem. Niesamowicie piękne i precyzyjne, tak żywe, jakby widziała je w rzeczywistości, a nie uwiecznione na ścianie budynku. Ktokolwiek je stworzył, musiał mieć talent, musiał mieć tę boską iskrę, o której uczeni rozprawiali setki lat temu… Zamknęła na chwilę oczy, otworzyła je i ponownie zaczęła kontemplować piękno tego, czym chciała się nasycić.
|
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Nieczynna stacja benzynowa Sob Mar 22, 2014 6:50 pm | |
| początek, po przeskoku
Pobyt na Ziemiach Niczyich był naprawdę beznadziejną sprawą. Lenny o wiele bardziej wolałby siedzieć w Kwartale. Fakt, wolność była cudowna, nie musiał wcale przestrzegać żadnej godziny policyjnej, mógł chodzić gdzie chce, łatwiej było się ukryć na opustoszałych ulicach, no i dostanie się do Dzielnicy Rebeliantów nie stanowiło aż takiego problemu. Jednak na tej wolności brakowało mu absolutnie wszystkiego: zaczynając od jako takiego ciepła kolcowego mieszkania, przez jedzenie, kontakty ze znajomymi, na SZKICOWNIKU kończąc. No i te ubrania. Możliwości, by je wyprać, były znacznie bardziej ubogie, wszystko musiał szorować ręcznie, w mydle, co było niewyobrażalną męką dla jego delikatnych dłoni. Zaczął podwójnie żałować, że nie dysponuje żadnym kremem nawilżającym. Kąpiel również stwarzała wiele problemów, na dobrą sprawę nie miał dostępu do bieżącej wody, korzystał z rzeki (skrajnie niehigienicznie)i to całkiem nieczęsto (nadal było cholernie zimno), przez co czuł się niewyobrażalnie brudny, śmierdzący i odrzucający. Brak jakichkolwiek przyborów do rysowania był naprawdę olbrzymim problemem. Problemem, który wpędziłby go w niezwykłe jak na niego osowienie, gdyby nie znalazł sobie interesującego zamiennika - rysowania po ścianie nieczynnej stacji benzynowej. Węglem. Materiał wybitnie nietrwały, trochę się denerwował, kiedy deszcz niszczył to, co tworzył przez ostatnie dwa dni i czemu było jeszcze daleko do końca, ale ogólnie za bardzo nie narzekał. Przynajmniej w ogóle mógł tworzyć. Mógł wyżyć się artystycznie, pozwolić, by wena pochłonęła go bez końca, by dłonie same kreśliły obraz, by oczyma wyobraźni przyglądał się swojej wizji i tworzył jej doskonałe odbicie. Mógł dać się porwać myśli i uniesieniu, wreszcie, po tych niezwykle trudnych dniach spędzonych w więzieniu. Ten pobyt zdecydowanie kwalifikował się do najgorszych przeżyć w życiu, tam nie miał możliwości chociażby szkicowania, więc teraz chciał to nadrobić i uwolnić w końcu nagromadzoną wenę. Dalej niespożytkowaną, pomimo tych trzech tygodni, podczas których już jest na wolności. Jego najnowsze naścienne dzieło przedstawiało bawiące się na jakiejś polanie (pełnej kwiatów) w lesie dzieci. Sam nie wiedział, dlaczego kreślił akurat to, taka wizja po prostu do niego przyszła. Wszystkie dzieciaki były uśmiechnięte, bawiły się w coś w kółku, trzymając za ręce. Lenny przypuszczał, że prawdopodobnie chodziło o tę nieprawdopodobną radość, jaka widniała na ich buziach (nie wszystkich, dwoje z pięciu dzieci nie miało jeszcze narysowanych twarzy), o niewinność i beztroskę, czego chyba bardzo mu brakowało od początku rebelii. W chwili obecnej nie było go przy malunku, ale właśnie do niego zmierzał. Skończyły mu się wszystkie węgielki, jakimi dysponował i musiał pójść jakiś poszukać. Szedł z garściami pełnymi upragnionego materiału, bardzo z siebie zadowolony, bowiem dzieło było już prawie gotowe, kiedy zobaczył przed ścianą rudowłosą kobietę. - Nie dotykać! - krzyknął i puścił się biegiem w stronę stacji. - Nie dotykać - powtórzył, kiedy zatrzymał się koło kobiety, nieco zdyszany i z rozczochranymi włosami. Musiał to powiedzieć, ludzie zawsze wyciągali łapska w kierunku jego tworów, jakby nie mogli ich po prostu obejrzeć. - Proszę nie dotykać, jeszcze nie jest skończone, naprawdę proszę uważać - powiedział już spokojniej, przyglądając się nieznajomej. Jej schludne ubranie było niezwykłe, więc poświęcił mu więcej czasu, niż wypada. - Przepraszam, że się tak przyglądam, to niegrzeczne, wiem, ale pani ubranie... jest czyste - wymamrotał nieco zakłopotany, z tysiącem różnych teorii w głowie odnośnie tego, kim może być kobieta. Najstraszniejsza zakładała szpiega rządu. No bo w końcu... do tej pory na Ziemiach Niczyich nie spotkał właściwie nikogo, kto miałby aż tak czyste ubranie, więc to musiało wzbudzić podejrzenia, prawda? A on musiał być ostrożny, bardzo ostrożny, gdyby go złapali... to było zbyt okropne, żeby nawet o tym myśleć. |
| | | Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Nieczynna stacja benzynowa Sob Mar 22, 2014 10:27 pm | |
| Wcześniej Ziemie Niczyje jawiły się pannie Darkbloom jako wyjątkowo smutne miejsce. Jednak teraz, dzięki malunkom na ścianie, mogła spojrzeć inaczej na otoczenie, nie zważając na to, skąd jest i z jakiej dzielnicy miasta przyszła. Czas jakby się zatrzymał, a ona mogła stać spokojnie i obserwować. Rysunki uwiecznione na ścianie wydawały się być tak realistyczne, że Vivian odruchowo wyciągnęła dłoń, jakby chcąc dotknąć narysowanych linii. Jednak nie zdążyła nawet musnąć ich opuszkiem palca, gdy usłyszała za sobą krzyk. - Nie dotykać! Chyba znalazłam mojego malarza. Odwróciła się raptownie, i ujrzała młodego chłopaka z rozwianymi włosami, który biegł w jej stronę. Dość szybko pojęła, że chodziło mu o trwałość rysunków, cofnęła więc rękę i przygładziła nerwowo włosy. - Spokojnie – powiedziała, gdy zatrzymał się obok, lekko zdyszany; w rękach dostrzegła kawałki węgla, którymi zapewne rysował. – Nie zdążyłam niczego dotknąć, obiecuję. Jeszcze nie skończone, prawda…? Zaciekawiona, odwróciła się z powrotem do ściany i zaczęła w spokoju kontemplować obraz, nie zwracając uwagi na chłopaka, który uważnie ją obserwował. – Mhm, widzę – mruknęła do siebie. – Dwójka dzieci nie ma jeszcze twarzy, ale ma pan niesamowity talent do prowadzenia linii. Bardzo… Płynnie. Zamknęła oczy na moment, odtwarzając w pamięci szczegóły malunku. Zastanawiało ją, czy byłaby w stanie odtworzyć coś tak nieskończenie pięknego na zwykłej kartce papieru. Chłopak miał talent, ba, był wybitny i genialny w rysunkach. Vivian poniekąd mu zazdrościła, bo chociaż sama była niezła w rysunkach, miała wrażenie, że współpraca zaowocowałaby czymś niesamowitym. Zaśmiała się jednak, gdy usłyszała uwagę o czystości ubrania. W jej śmiechu była nutka żalu; najwidoczniej jemu nie powodziło się tak dobrze, jak rudowłosej. - Lennart Bedloe, prawda? Nazywam się Vivian Darkbloom. – uścisnęła jego dłoń, nie przejmując się węglem, okolicznościami i wszystkim. Chłopak był miły i wyglądał na uczciwego, a ona naprawdę, naprawdę potrzebowała pomocy. – Nie bój się, nic Ci nie zrobię. – dodała uspokajająco. Rozejrzała się uważnie i usiadła na jakimś przewróconym dystrybutorze paliwa. - Znasz Josepha Salingera? Polecił mi Ciebie. Potrzebuję malarza, a on wspomniał o kimś, kogo uznał za mistrza w tej dziedzinie. Spojrzała mu uważnie w oczy. Zastanawiała się, czy wie, z kim naprawdę ma do czynienia. Czy wie, że obserwuje go architekt areny, uznający siebie za mordercę. - Mam dla Ciebie… Propozycję.
|
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Nieczynna stacja benzynowa Nie Mar 23, 2014 10:24 am | |
| Z zadowoleniem przyjął fakt, że kobieta bez żadnych protestów przestała wyciągać rękę w kierunku jego dzieła. Nie z każdym było tak łatwo, niekiedy ludzie zmuszali go do powtarzania słów zakazu kilkukrotnie, co czasami kwalifikowało się do rzeczy kłopotliwych. Dlatego cieszył się, że kobieta w mig pojęła, o co mu chodzi. – To dobrze, dziękuję – mruknął uspokojony, kiwając głową. Położył przyniesione przez siebie węgielki pod ścianą, a następnie utkwił jednocześnie podejrzliwe i zaciekawione spojrzenie w nieznajomej. Spodobał mu się wzrok, jakim patrzyła na malunek. Był taki, jaki powinien – pełen zachwytu i podziwu, a potwierdziły to jej późniejsze słowa. – Wiem – odparł, nonszalancko wzruszając ramionami, zupełnie jakby komentował najbardziej oczywistą rzecz na świecie. – Dziękuję – dodał po chwili, bo tak nakazywało dobre wychowanie! Lenny doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że zarówno w malowaniu, jak i w rysowaniu, jest absolutnie niezastąpiony. Sprawiły to zarówno wieloletnie ćwiczenia, jak i wyjątkowy wrodzony talent, ale pomimo tego, że wiedział o swoim geniuszu, słuchanie pochwał od innych było niezmiennie przyjemne. Mile łechtało to jego ego, dlatego też Lennart automatycznie się wyprostował i wypiął dumnie pierś, jednocześnie spoglądając na kobietę wzrokiem niewiniątka. Zdecydowanie wiedziała, co mówi. Nie przeszkadzał jej w kontemplowaniu dzieła, stał wyjątkowo cierpliwie czekając na dalsze słowa, dopóki nie uświadomił sobie, że takie przyglądanie jej się może być niegrzeczne. Na szczęście na przeprosiny zareagowała śmiechem, więc chyba jej nie uraził. Kiedy usłyszał swoje nazwisko w ustach nieznajomej, zrobił wielkie oczy, a jego nogi momentalnie lekko się ugięły, przygotowując się do ucieczki. Skąd go znała? Czyżby naprawdę była szpiegiem rządu, który właśnie odkrył jego kryjówkę? Nie miał się gdzie indziej ukrywać, niż na Ziemiach Niczyich, więc gdyby na niego doniosła, zrobiłoby się bardzo nieprzyjemnie. A nie widział siebie uciekającego przez tereny dystryktów, to byłoby porównywalnie złe jak Igrzyska. Nieznany teren, brak środków do przeżycia, już nawet nie w postaci pieniędzy, a jedzenia i przydatnych, pomagających utrzymać się przy życiu przedmiotów, i pełno gotowych cię zabić dystryktczyków. Koszmar. Jednak chwilę później wymieniła nazwisko Josepha i to automatycznie go rozluźniło. A poza tym… chyba kiedyś o niej słyszał. – Darkbloom? Czy to nie pani usiłowała spotkać się ze mną… jakiś miesiąc temu? – zapytał, bo przypomniał sobie, że ktoś o takiej godności usiłował się z nim skontaktować i nawet pozwolił umówić się na spotkanie, ale do niego nie doszło, bo wtedy zaczęła się misja uwolnienia Mathiasa. Kazał komuś przekazać, że spotkanie się nie odbędzie, pamiętał. – Proszę mi wybaczyć, że odwołałem spotkanie, ale miałem małe… zawirowania życiowe – wymamrotał, z zakłopotaniem ściskając jej dłoń, bowiem jego, Lenny’ego, była cała ubrudzona węglem i wolałby tylko się ukłonić, ale Vivian była szybsza. – Więc Joseph mnie polecił? – zapytał, nie mogąc powstrzymać zarówno lekkiego uśmiechu, jak i pewnego nieokreślonego grymasu chwilę potem. Pospieszył się z tymi zleceniodawcami, nie ma co. Ale miłe było, bardzo miłe, że uważał go za mistrza w dziedzinie malarstwa. Nigdy nie powiedział mu tego wprost. – Propozycje? Chodzi o obraz? Z tym mogą być pewne problemy… – stwierdził z lekkim westchnięciem, w ostatniej chwili powstrzymując się od przeczesania włosów palcami. Wolał nie brudzić ich węglowym pyłem. |
| | | Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Nieczynna stacja benzynowa Nie Mar 23, 2014 11:10 am | |
| Jakkolwiek spokojny, Lennart wydawał być się zadowolony z komplementu. Nic dziwnego, bowiem jego talent był ogromny. Vivian miała pewność, że mogłaby zawiązać opaskę na jego oczach, a chłopak bez problemu umiałby wiernie odtworzyć swoje dzieło. Z zamkniętymi oczyma i jedną ręką za plecami. Przyglądała się malunkowi, nie mogła jednak przestać zerkać na niego. W jego młodzieńczej twarzy było coś ujmującego, coś pięknego, coś… Pociągającego. Być może to dlatego porzuciła grzecznościową formę, mówiąc do niego po imieniu. Zapewne osiągnął już pełnoletniość, ale kiedy na niego patrzyła, widziała bezbronnego, młodego chłopaka, czarująco rozbrajającego. Może nawet zbyt rozbrajającego. Widziała, jak lekko pobladł na widok jej nazwiska. Dostrzegła leciutkie drgnięcie stawów kolanowych i bała się, że chłopak lada moment ucieknie. Pytanie, dlaczego. Czy wiedział już, z kim ma do czynienia? Czy może bał się, że w ślad za nią na Ziemiach Niczyich pojawią się Strażnicy Pokoju, gotowi do aresztowania? Wahała się pomiędzy obiema opcjami, zmartwiona, czy aby przypadkiem nie wpakuje artysty w poważne tarapaty. Ale pamiętał, że usiłowała się z nim skontaktować. To było… Miłe. - Tak, to byłam ja. – spojrzała na niego z pozycji siedzącej, zaciekawiona. – I naprawdę, odwołanie spotkania mi nie przeszkadzało, mam nadzieję, że teraz będę mogła wyjaśnić dokładnie, o co mi chodzi. Na wzmiankę o Josephie nieznacznie się uspokoił, ale to było przejściowe. Przygryzła wargę, a jej myśli powędrowały ku Salingerowi. Przez ułamek sekundy zastanawiała się, czy przystojny kolega z rządu i Lennart byli parą… Ale niedawno wśród rządowców rozeszła się plotka, że Joseph żyje z jakąś dziewczyną. Czy tam służącą, o tym też szeptano po kątach. - Joseph bardzo Cię chwalił – uśmiechnęła się, wspominając wiadomość od Salingera. Napisana lekko, żartobliwym tonem, niemniej jednak zawierająca ważne informacje. Czyli to, czego bardzo potrzebowała. Nawet jeśli upragniony artysta był odrobinę brudny i sponiewierany, to nie miało znaczenia. Chciała dać mu zlecenie i otrzymać dokładnie to, czego oczekiwała. - Chodzi o jeden obraz, wykonany farbami, i dwa szkice. Węglem, ołówkiem, jak wolisz. Na podstawie tego. – wyciągnęła z torebki kopertę i wysunęła z niej zdjęcie, które podała Lennartowi. Zrobił je Cinna w dniu przymiarki sukni ślubnej Evy. Magnus stała pomiędzy Nicole a Rory, a Viv stała za tą ostatnią, tuląc się do przyjaciółek. Wszystkie wyglądały pięknie, w szczególności Eva, której zaróżowione policzki świadczyły o niespotykanym szczęściu. - To prezent z okazji ślubu mojej przyjaciółki. Jej ręka lekko drgnęła, gdy usłyszała o problemach. Uniosła brew i wbiła spojrzenie intensywnie błękitnych oczu w Lennarta. Nieco zaciekawiona, jak i zrezygnowana, uśmiechnęła się. - Nie będzie żadnych problemów. Pokryję koszty płótna, papieru, farb i czego tam jeszcze chcesz, cokolwiek będzie potrzebne – uśmiechnęła się. Nie kłamała; stać ją było na to, by sowicie wynagrodzić pracę Lennarta. – Czegokolwiek byś nie potrzebował, jestem w stanie to załatwić. Rozejrzała się uważnie. - Ale… Chyba nie chcesz pracować tutaj…?
|
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Nieczynna stacja benzynowa Pon Mar 24, 2014 9:24 pm | |
| – Naturalnie, zamieniam się w słuch, skoro mamy teraz okazję spokojnie porozmawiać – powiedział, obdarzając ją przyjaznym uśmiechem. To „spokojnie” mogło być względne, Vivian nie była stąd, tylko z Dzielnicy Rebeliantów i właściwie nie powinna tutaj przebywać. A jeśli ktoś ją śledził? Ostatnio to chyba możliwe, Lenny słyszał, że odkąd udało się mu i reszcie uciec od egzekucji, Coin zaostrzyła wszelkie procedury bezpieczeństwa. Niewykluczone, że pod obserwacją jest również każdy, kto opuści Dzielnicę… to nie był najlepszy czas na spotkanie, ale przecież teraz jej stąd nie wyrzuci! Damę traktuje się należycie, z szacunkiem, a już zwłaszcza taką damę, której podobają się jego dzieła. I której bije taki niesamowity smutek z oczu. – Chwalił… – mruknął ze zdziwioną miną. Pewnie żartował, stwierdził ostatecznie, bardzo sceptycznie podchodząc do chwalącego go Josepha. Przecież właściwie nigdy tego nie robił. Za to miał zwyczaj kręcić nosem na jego artystyczne uniesienia. Kompletnie ich nie rozumiał, co szczególnie objawiało się, kiedy wena łapała go, Lenny’ego, znienacka w środku nocy i po prostu musiał się ruszyć, żeby machnąć parę kresek w szkicowniku, a Joseph skutecznie mu to uniemożliwiał, nagle znajdując mu zupełnie inne zajęcia. Zero zrozumienia, taki nocny pomysł zazwyczaj przepadał nad ranem, przez co Lennart później chodził przez pewien czas obrażony. –Obraz i dwa szkice… ołówkiem, naturalnie. Tego typu węgiel – tu wskazał ręką na stosik węgielków pod ścianą – kiepsko sprawdza się na kartce – stwierdził, od razu przyjmując profesjonalny ton głosu. Kolejne zlecenie! Byłoby zbawienne, gdyby pojawiło się w innym czasie… Chwycił kopertę z nie do końca wysuniętym jej zdjęciem bardzo ostrożnie. Nie chciał dotykać samego zdjęcia, niepotrzebnie by je ubrudził. Przyjrzał się uważnie postaciom na nim uwiecznionym, od razu wyczuwając wielką pozytywną energię z niego płynącą. Uwielbiał uśmiechy innych ludzi, odwzorowywanie czyjejś radości sprawiało mu największą przyjemność, zawsze wprowadzało go to dobry nastrój, choćby wcześniej miał wyjątkowo podły. Przez dłuższą chwilę uważnie przyglądał się fotografii, patrząc na nią bardziej zawodowym okiem, zwracając uwagę na kolorystykę oraz grę świateł i cieni. Dopiero później przyjrzał się uwiecznionym na niej kobietom, wśród których zauważył… Rory. Uśmiechnął się pod nosem, poświęcając jej znacznie więcej czasu, niż pozostałym osobom, przywołując w głowie brzmienie śmiechu panienki Carter. Niezwykle pozytywna osoba, żałował, że tak dawno się nie widzieli, bo miałby ochotę znowu się z nią pośmiać. – Ślub? – powtórzył po jakimś czasie, unosząc gwałtownie głowę. – Och, to nadzwyczajna okazja! Zaszczytem jest, że prosi mnie pani o przygotowanie takiego prezentu. Panną młodą jest ta urocza istotka w środku? I jest pani pewna, że trzy kopie? Na zdjęciu jesteście we cztery – zauważył, posyłając jej pytające spojrzenie. Zaraz jednak uznał, że nieco się zagalopował z przyjmowaniem propozycji, więc zrobił zakłopotaną minę. – Och, tylko… no właśnie… problemem jest to… że nie za bardzo mam gdzie malować… to znaczy, nie mam dostępu do swojej pracowni w tym momencie i z obrazem może być pewien… spory problem – wyznał, patrząc na nią ze zmartwieniem. – Bardzo panią przepraszam, ale ostatnio… prowadzę dość szalone życie – wymamrotał, po czym cicho westchnął. Naprawdę chciałby się tego podjąć, już dawno nie miał żadnego zlecenia! A gdyby się na to zdecydował, na pewno zyskałby sporo nowych materiałów, tylko… byłby problem z organizowaniem całej pracowni od postaw. – Ale szkicami bardzo chętnie się zajmę! – oświadczył po chwili, z entuzjazmem machając rękami i omal nie wypuszczając zdjęcia. |
| | | Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Nieczynna stacja benzynowa Pon Mar 24, 2014 10:43 pm | |
| Jak na artystę, nie był tak szalony, jakim spodziewała się go zastać. Sama zresztą nie wiedziała, czego powinna się spodziewać. Kolorowych włosów do pasa i nutki morfaliny, bo tak też kojarzono większość artystów z Panem i Kapitolu? Zamiast tego wszystkiego zobaczyła nieco umorusanego węglem młodego chłopaka, biednego, żyjącego w miejscu, gdzie egzystuje się na skraju nędzy, z dnia na dzień. Cholernie sympatycznego chłopaka, który miał w sobie to coś, co sprawiało, że Viv miała ochotę go przytulić. Co było dziwne, zważywszy na jej ostatnie doświadczenia z mężczyznami, w szczególności z jednym, któremu zawdzięczała parę urazów. I lekką urazę do całej nacji mężczyzn, z niewielkimi tylko wyjątkami. A chłopak imieniem Lennart już od pierwszej chwili był wyjątkiem. Czyżby dziwiło go, że Joseph był w stanie go polecić? Najwidoczniej ich relacje nie były takie… spokojne, raczej z nutą jakiejś tajemnicy, której nie należało naruszać. Wzruszyła lekko ramionami, pocierając nozdrza. Nadal odczuwała ból. Ignorując chęć zażycia jakiegoś leku po powrocie do domu, skupiła się na rozważaniach Lennarta odnośnie ołówków i trwałości poszczególnych rodzajów węgla na kartce papieru. Wyglądało na to, że chłopak nie ma przy sobie niczego poza tym węglem, który pewnie pochodził z jakichś ruin. Zrobiło jej się smutno na myśl o tym, że ktoś taki jest zmuszony do życia w takim miejscu. Zwróciła uwagę na to, jak dokładnie analizował zdjęcie pod różnymi kątami; to było niesamowicie ciekawe doznanie, obserwować młodego chłopaka, który z lekko zmarszczoną brwią wpatruje się w zdjęcie tak, jakby chciał zapamiętać zdjęcie milimetr po milimetrze. Czy zdawało jej się, że dłużej spoglądał na twarz Carter…? Nie wiedzieć czemu, poczuła lekkie ukłucie zazdrości. - Tak, brunetka w środku to panna młoda – uśmiechnęła się do Lennarta. – I tak, chodzi o trzy kopie. Portret dla panny młodej, a szkice dla jej dwóch przyjaciółek, drugiej brunetki i rudzielca. Doszłam do wniosku, że każda powinna mieć to zdjęcie w takiej formie, jest wyjątkowe. Zamilkła, gdy wspomniał o tym, że na zdjęciu są cztery… ale myślała, że zrozumie, że nie chce kopii dla siebie. Jak miała to właściwie ująć, by powiedzieć prawdę? Nie chcę mieć tego w domu, bo kiedy patrzę na to zdjęcie, zazdroszczę najlepszej przyjaciółce, że to szczęście spotyka ją, podczas gdy ja spędzam czas na cmentarzu, pielęgnując grób ukochanego…? Westchnęła smutno, a w jej oczach zalśniły pierwsze łzy. Nie miała nawet sił ich otrzeć. - Jeśli obraz będzie problemem, może być szkic – stwierdziła pogodnym tonem głosu, usiłując zamaskować żal, który zaczynał dominować. – I nie przepraszaj, naprawdę, rozumiem to… Sama ostatnio miałam… Parę szaleństw – dostrzegł rozcięty łuk brwiowy, zaczerwienione nozdrza i sztywność mięśni karku? Nie chciała mówić na głos tego, co Lennart prawdopodobnie dostrzegł oczyma artysty. Już raz wpadła przez własną głupotę, drugi raz może skończyć się naprawdę źle. Jego entuzjazm był rozbrajający. Wyjęła z torebki szkicownik i kilka ołówków, rozglądając się dookoła. Miała je od jakiegoś czasu w domu, dostała je w prezencie od Tima, ale nigdy nie użyła. - Będą dobre? – spytała cicho, odwracając wzrok, żeby nie widział łez. – I… mów mi po imieniu, proszę. Nie lubię, jak ktoś traktuje mnie jak damę, którą nie jestem… Bez urazy. Chciała spojrzeć w jego oczy, ale bała się tego, co zobaczy. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Nieczynna stacja benzynowa Sob Mar 29, 2014 11:03 am | |
| kupakupakupa, przepraszam ;___;
– Obraz dla panny młodej… – zamartwił się, patrząc z żalem na zdjęcie. – Jest mi niewymownie przykro, że nie jestem w stanie go namalować… Chciałbym, naprawdę mocno!, ale nie mam warunków… Poleciłbym kogoś, kto by się tym zajął, ale właściwie jestem pewny, że spartaczy robotę, a to musi być idealne! To niezwykle ważne wydarzenie, nie można sobie pozwolić na żadne niedociągnięcia – mówił, patrząc na Vivian tak, jakby próbował wytłumaczyć jej coś istotnego. I nawet się nie zająknął, kiedy mówił, że inni mogliby spartaczyć robotę. On wiedział, że jest najlepszy do takiego zadania, obraz żadnego innego artysty nie ożyje tak, jak ten spod jego palców. Tu przecież nie chodziło o byle jaki obraz, to miał być prezent ślubny od najlepszej przyjaciółki, to było szalenie znaczące i Lenny nie wybaczyłby sobie, gdyby skazał pomysł na porażkę. Albo dając jej kontakt do kogoś, kto nie wykona tego, jak należy (a na pewno tak by było… zresztą, jak to tak wręczyć obraz, który jest gorzej wykonany od szkiców?!), albo samemu zobowiązując się do namalowania dzieła i nie dotrzymując obietnicy. Z wielkim bólem serca odmawiał wykonania tego, postanawiając, że włoży całe swoje serce do rysunków ołówkiem. Bo dostać odpowiedni papier i ołówki było o wiele łatwiej, niż wszystkie przyrządy malarskie. – Rysunki będą trzy! – zarządził tonem nieznoszącym sprzeciwu. To naprawdę niedorzeczne, że nie chciała jednego egzemplarza dla siebie. Bo domyślił się, że to siebie chciała pozbawić pamiątki. Odpadało, to byłaby zbrodnia. Lennart dostrzegł łzy Vivian, ale odebrał je całkowicie po swojemu. Dlatego też zrobił przestraszoną minę i zaczął gorączkowo szukać w głowie odpowiedniego rozwiązania. – Niech pani nie płacze, z tym obrazem to ja się postaram, zrobię co w mojej mocy, naprawdę!, ale nie mogę niczego obiecać. Sytuacja jest bardzo trudna, niemniej spróbuję! Tylko w takim wypadku to może mi zająć więcej czasu, dużo więcej i mogę się nie wyrobić na czas… - tłumaczył, żywo gestykulując rękami i czując autentyczne poczucie winy. Nie było mu dobrze z tym, że to on może stać się przyczyną nieudanej niespodzianki dla panny młodej i jej przyjaciółek. Zrobiłby coś, żeby zamazać do złe wrażenie, ale nie bardzo wiedział, co mógłby, przez co czuł się trochę skołowany. Prawdziwemu mężczyźnie nie jest dobrze patrzeć na łzy kobiety! - A właśnie, na kiedy szkice mają być gotowe? Wziął od niej szkicownik ostrożnie, jakby był czymś bardzo kruchym i wpatrywał się w niego z pożądaniem i wzruszeniem jednocześnie. Och, jak tego mu brakowało! Nie mógł się doczekać, kiedy usiądzie i na spokojnie go przekartkuje. Kiedy do jego nozdrzy dotrze zapach kartek, kiedy w końcu narysuje w nim pierwszą kreskę i kiedy powstanie pierwszy rysunek. Już wiedział, że ma w swoich dłoniach skarb, którego będzie strzec wyjątkowo pilnie, gdyż to właśnie szkicownika brakowało mu tu najbardziej. Już nie ciepłego pomieszczenia, nie jedzenia, porządnych ubrań, stosownych kosmetyków, pieniędzy, tylko możliwości tworzenia. Dopiero po dłuższej chwili wziął również i ołówki, uważnie im się przyglądając i z zadowoleniem stwierdzając, że każdy ma inną miękkość. – Dziękuję, dziękuję! – podniósł głowę i spojrzał na Vivian z wyrazem najwyższego szczęścia. – I niech pani… to znaczy, Vivian, nie żartuj, dobrze wychowani mężczyźni – mówił to głosem wyraźnie podkreślającym, że tak, właśnie on jest dobrze wychowanym mężczyzną – traktują każdą kobietę jak damę! |
| | | Zawód : studia nad uprzykrzaniem życia postaciom Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Nieczynna stacja benzynowa Sob Mar 29, 2014 5:07 pm | |
| Nagle na stację wtoczył się stary, zdezelowany samochód wojskowy z naczepą obciągniętą porwanym materiałem. Zatrzymał się przy jednym z dystrybutorów, podczas gdy z siedzenia obok kierowcy wyskoczył ryży młodzieniec. Na ramieniu miał zawieszony karabin, ubrany był w stary mundur wojskowy zaś w ręce trzymał pistolet. - Hej, wy, macie tu paliwo? - warknął, najwyraźniej w pierwszym momencie biorąc parę za miejscowych. Potem jego wzrok spoczął na Vivian. Brwi powędrowały w górę, a na twarzy pojawił się lubieżny uśmiech. - Patrz Homer! Mamy tu burżujkę! - powiedział w kierunku kierowcy, którym okazał się być starszy facet w czapce z daszkiem. Ten również miał rude włosy i właściwie mógłby być ojciem pierwszego. Zarechotał on nieprzyjemnie. - Dobra nasza Bart. Dzisiaj oskubiemy kanarka. - odpowiedział tamten, również wyciągając broń i celując w stronę Vivian, nadal jednak siedząc na miejscu, za kierownicą. Z naczepy dochodził dźwięk oddechów i cichych szeptów, ae samochód zaparkował tak, że nie było widać co się w nim znajduje.
~ Siódemeczka |
| | | Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Nieczynna stacja benzynowa Nie Mar 30, 2014 11:52 am | |
| dno ;___;
Tak, Lennart z pewnością uważał się za mistrza w swojej dziedzinie. Jeszcze będąc w trzynastce, Vivian lubiła studiować zakurzone tomiszcza o sztuce do XXI wieku, i mniej więcej orientowała się w nazwiskach wielkich malarzy. Ale obrazy, które widziała, miały się nijak do sztuki chłopaka, który przed nią stał. I, najwidoczniej, odbierał jej łzy jako żal, że nie może wypełnić jej zlecenia. - Nie, spokojnie, Lennart, nie chodzi o to, możesz to namalować nawet chmurami, jeśli chcesz. – zająknęła się. – Po prostu… Niedawno kogoś straciłam i trochę mi smutno – uniosła ręce w pojednawczym geście. - Naprawdę, to nie ma nic do czynienia z obrazami, szkicami… naprawdę. Usłyszawszy jego pytanie, wzruszyła ramionami. - Nawet nie wiem, prawdę mówiąc. – spojrzała na rozmówcę i uśmiechnęła się słabo. Taka była prawda, nie wiedziała nic, poza tym, że Rory zajęła się jakąś salą, gdzie byłaby cała impreza, Nicole zapewne weźmie na siebie oprawę, Magnus z panem młodym skupią się na wyglądaniu ślicznie… A ona? Co ona miała robić? - Może po prostu umówmy się na to, że Salinger przekaże mi, kiedy obrazy będą gotowe, chyba, że wolisz sam dać mi odpowiedź. No i wypadałoby ustalić Twoje wynagrodzenie. Z lekkim uśmiechem przypatrywała się, jak malarz zapoznaje się ze szkicownikiem i ołówkami. Wyglądał na zadowolonego z nieoczekiwanego prezentu i panna Darkbloom w duchu dziękowała sobie za tę przezorność. W ten sposób miała pewność, że obrazy będą wykonane na czymś trwalszym, niż ściana… Już miała odpowiedzieć Lennartowi, gdy nagle usłyszeli warkot silnika. Vivian odruchowo przysunęła się do chłopaka, drżąc lekko. Nie, to nie mogła być prawda. Czy ona była jakaś pechowa czy co? - Super. I teraz będziesz miał przeze mnie kłopoty – mruknęła w stronę artysty. – No pięknie. Patrzyła, jak z auta wyskakuje chłopak w podniszczonym mundurze, w towarzystwie broni. Jak zwykle; Vivian miała wrażenie, że tacy ludzie nie ruszą się z domu bez spluwy czy dwóch… Albo karabinu. Czy ktoś pokroju tego młodzieńca zabił Tima…? Na pytanie o benzynę zrobiła nieco zdziwioną minę i odwróciła się, by spojrzeć na te dystrybutory, które jeszcze stały. Już miała podejść i sprawdzić, czy któryś z nich działa, gdy zauważyła, że jegomość za kierownicą celuje w nią. No do jasnej cholery. Nie drgnęła, usłyszawszy o „burżujce” i „kanarku”. Pieniędzy przy sobie nie miała, co najwyżej butelkę wody. Ale spojrzenie tych ludzi bardzo ją zaniepokoiło.
|
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Nieczynna stacja benzynowa Sob Kwi 05, 2014 6:57 pm | |
| Przez chwilę patrzył na nią z lekkim niezrozumieniem, a następnie zastanowieniem, próbując dojść do tego, czy Vivian mówiła poważnie. Cóż, wyglądała, jakby mówiła. – Malowanie chmurami jest niemożliwe – oświadczył w końcu. Najzupełniej logicznie! Jeszcze przez chwilę zastanawiał się, czy aby na pewno ma rację, czy może przez pobyt w Kwartale coś go ominęło, ale stwierdził, że to niemożliwe tak czy inaczej, więc ostatecznie stwierdził, że się nie myli. Na pewno nie. Mina Lenny’ego zmieniła się już chwilę później, kiedy usłyszał, że Vivian kogoś straciła. Momentalnie pojawiło się współczucie i zrozumienie. Przecież doskonale wiedział, jak to jest kogoś stracić, Rebelia zabrała mu rodziców. Nawet nie miał czasu, żeby ich porządnie opłakać, wtedy w jego życiu działo się zdecydowanie zbyt dużo i wszystko zbyt szybko się zmieniało. No, właściwie w tej kwestii to niewiele się zmieniło, bo czasami to on sam nie nadąża za tym, co mu się przytrafia. Ogrom, cały ogrom przeróżnych sytuacji prowadzących go w kolejne przygody. Przygody o wiele bardziej niebezpieczne od tych, jakie przeżywał w Kapitolu przed rebelią. – Dobrze cię rozumiem – powiedział cicho, biorąc jej dłoń i ściskając ją lekko. W końcu damę nie wypada poklepać po ramieniu. – Ale o ten obraz się postaram, słowo! – dodał po chwili, posyłając jej jeden ze swoich najszerszych uśmiechów, nastawionych na to, by podnosić innych na duchu. – Skoro termin niewiadomy, to po prostu zrobię rysunki najszybciej, jak się będę mógł. I… ee… wolałbym sam przekazać ci wiadomość – mruknął z pewnym zakłopotaniem, przypominając sobie (przerażającą) twarz wściekłego Josepha, kiedy podczas odwiedzin w więzieniu oznajmił mu, że nie ma już co liczyć na jego pomoc. Tak jakby kiedykolwiek liczył! To wtedy zabolało, ale wolał unieść się honorem, niż mu o tym powiedzieć. – A o wynagrodzeniu nie ma mowy! To prezent ślubny! Możesz wspomnieć moje nazwisko, ewentualnie, naprawdę nie potrzebuję zapłaty! – oświadczył zdecydowanym głosem, kiwając głową na potwierdzenie swoich słów, choć były one oczywistą nieprawdą. Wystarczyło choćby na niego spojrzeć. Nie skończył jeszcze podziwiać nowego szkicownika, kiedy do jego uszu dotarł warkot silnika. Podniósł głowę dokładnie w tym momencie, kiedy z pojazdu wyszedł jakiś chłopak z bronią. Rudy. A chwilę później pojawił się, również rudy, mężczyzna. Lenny ledwo powstrzymał się od wywrócenia oczami. Czy on jakoś magicznie przyciąga wszystkich rudych z Kapitolu, którzy chcą go skrzywdzić (i robią to z powodzeniem)? To jest jakieś fatum, no naprawdę. – Z całym szacunkiem, ale sądzę, że wystarczy spojrzeć na dystrybutory – tu Lenny rzucił okiem na ten przewrócony, na którym siedziała Vivian – żeby stwierdzić, że niestety nie – uśmiechnął się lekko, przyjaźnie, choć miał wielką ochotę po prostu stąd uciec. I przypuszczał, że prędzej czy później to zrobi. W końcu… to nie on najwyraźniej interesował tych mężczyzn. Swoją uwagę poświęcili Vivian, która była naprawdę miłą osobą, ale… nie była nikim bliskim, nikim ważnym. Lennart wiedział, że nie zaryzykowałby swojego zdrowia ani tym bardziej życia, żeby jej pomóc. Wolał uratować siebie. Jednak mógł spróbować jej pomóc i to zamierzał zrobić. Jeśli nie wyjdzie… prawdopodobnie straci o nim dobre zdanie już na dobre. Tchórzy nikt nie lubił. – Nie widzę tu żadnego kanarka – palnął, specjalnie udając głupka, bo takich mało kto się czepiał. Zazwyczaj wszyscy przeganiali i nikt nie miał ochoty robić im krzywdy. Może tym razem też to się sprawdzi. |
| | | Zawód : studia nad uprzykrzaniem życia postaciom Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Nieczynna stacja benzynowa Wto Kwi 08, 2014 10:47 pm | |
| Młodszy z mężczyzn podszedł do Vivian wciąż w nią celując. - Wyskakuj ze wszystkiego cennego co posiadasz. - warknął. Widać było, że raczej nie należał do osób, które zaakceptowałyby sprzeciw. Właściwie wyglądał na dosyć zdesperowanego, ale nie gościa, który z zimną krwią by kogoś zastrzelił.[b]- I nie próbuj żadnych sztuczek.[b] - dodał. Widać zabieg Lennarta z udawaniem głupiego podziałał, bo Bart zachwycił go jedynie spojrzeniem, uznając za niegroźnego i niezdolnego do jakichś niebezpiecznych wyskoków. Tymczasem ten starszy, Homer, wyskoczył z szoferki po drugiej stronie samochodu i już po chwili pojawił się przed maską. Najwidoczniej postanowił sam sprawdzić zawartość dystrybutorów które jeszcze stały, zamiast zdawać się na opinię tamtej dwójki. Podchodził on do każdego i sprawdzał, wydając się być niezainteresowany akcją przy wejściu do budynku. ~ Siódemeczka |
| | | Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Nieczynna stacja benzynowa Nie Kwi 13, 2014 11:16 pm | |
| Siedziała na dystrybutorze, spokojna i obojętna. Mężczyznę, który celował w jej stronę, nagrodziła jednym przelotnym spojrzeniem, jak gdyby oceniając jego zamiary. Miał zamiar postraszyć ją czy strzelić? Zgwałcić czy zabić? Te dwa i wiele innych pytań przemknęło przez jej myśli w ciągu kilku sekund. Zresztą, i tak miała tendencję do pakowania się w kłopoty. Spojrzała na Lennarta, ignorując stojącego przed nimi chłopaka. Tak, artysta z pewnością nie stanie w jej obronie. Kapitolińczyk w obronie rebeliantki? Dobre sobie. - Wyskakuj ze wszystkiego cennego co posiadasz. I nie próbuj żadnych sztuczek. Vivian uniosła głowę i spojrzała na rudowłosego chłopaka, po czym bez słowa podała mu torebkę. Tak naprawdę, nie miała w niej nic cennego, nic, co mogłoby się im przydać – chyba że butelka wody. Ale czy to ich obchodziło?
Jeśli można, prosiłabym Łykołaka o uwzględnienie tego, co Vivian wpisane ma w polu "przy sobie"; nic więcej poza tymi przedmiotami przy sobie nie posiada. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Nieczynna stacja benzynowa Czw Kwi 17, 2014 7:08 pm | |
| Och, no pięknie. Zdaje się, że miał zbyt spokojny tydzień i kapryśny Los postanowił to zmienić. Jakby nie mógł sobie darować! Zbyt dużo stresu źle wpływa na człowieka, pogarsza mu się zdrowie, siwieje. Lenny nie chciał nawet myśleć o tym, jak wygląda siwy. Nie skończyłby dwudziestu pięciu lat i już byłby całkowicie siwy, to naprawdę okropne. Musiałby zacząć się farbować, a gdzie on tutaj, na Ziemiach Niczyich, znajdzie fryzjera? Albo w Kwartale, gdzie planował niedługo się przenieść? I żeby mieli jeszcze odpowiednią farbę, bo przecież byle czego nie da sobie nałożyć na włosy. A zarzekał się, że nigdy nie pofarbuje sobie włosów! Ale nigdy też nie przypuszczał, że osiwieje w młodym wieku. Tego nawet nie brał pod uwagę. Jego ojciec w wieku lat pięćdziesięciu paru nie był jeszcze całkowicie siwy, co nastrajało go bardzo optymistycznie odnośnie swoich włosów, miał nie stracić ładnego brązowego koloru jeszcze przez długo, a tu się okazuje, że może zacznie się farbować jak jego matka! I to z przymusu! Jeżeli dalej będzie przeżywał tyle stresu, to kto wie, co się stanie. Lenny powstrzymał smutne westchnięcie na rzecz obserwowania z najwyższym napięciem dwóch mężczyzn. I zerkania co jakiś czas na Vivian. A także ukradkowego rozglądania się za najlepszą drogą ucieczki. Ucieczka mogłaby mu się udać, znał teren dobrze, wiedział, gdzie są najlepsze kryjówki. Pocisków nie miał się co bać, jeśli biegłby slalomem – i w telewizji widział, i miał okazję przekonać się na własnej skórze, że to prawda. Ale Vivian… co zrobić z Vivian? Wypadałoby chociaż spróbować… bo żal mu było zostawiać ją na pastwę losu… pomimo tego, że wiedział, że to zrobi, jeśli sytuacja stanie się zbyt niebezpieczna. Na razie jednak… – Ja wiem, gdzie jest paliwo! – wypalił, jednocześnie krzycząc na siebie w myślach, że niepotrzebnie zwraca na siebie ich uwagę. Jeszcze i nim się zainteresują. – Słyszałem, że jakiś mężczyzna chowa trochę w kanistrach, jakieś dziesięć minut drogi stąd, taki blaszany barak przy drodze… - powiedział trochę drżącym głosem, nerwowo zaciskając dłonie w pięści, by po chwili je rozluźnić i tak w kółko. – Taka grupka tutejszych wczoraj o tym mówiła, podsłuchałem, więc to może być dalej aktualne – wymamrotał już nieco ciszej, mniej pewnie, przenosząc wzrok to na jednego, to na drugiego mężczyznę. |
| | | Zawód : studia nad uprzykrzaniem życia postaciom Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Nieczynna stacja benzynowa Sob Kwi 26, 2014 9:15 pm | |
| [i]Młodszy mężczyzna przeszukał torebkę Vivian i oddał ją, nieco zbity z pantałyku. Kiedy zaś Lennart powiedział o paliwie niedaleko stąd, obaj mężczyźni popatrzyli po sobie. Bez słowa załadowali się do przyczepy i odjechali.[i] /Przepraszam za zwłokę./ |
| | | Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Nieczynna stacja benzynowa Sro Kwi 30, 2014 12:41 pm | |
| Najwidoczniej zawartość torebki Vivian nie była interesująca dla ludzi, którzy zakłócili jej konwersację z Lennartem. O mało co nie zaśmiała się kpiąco, jednak wiedziała, że lepiej przysłowiowo stulić dziób i milczeć. Jednak gdyby jeszcze raz któryś z nich potraktował ją tak obcesowo, bez wątpienia odpowiedziałaby równie bezczelnie. Wtedy jednak młody malarz wyskoczył z informacją o paliwie, jakoby znajdującym całkiem niedaleko. Darkbloom uniosła nieco brew i spojrzała na towarzysza; potem razem mogli obserwować, jak niedawni nieproszeni goście pakują się do auta i odjeżdżają. - Naprawdę jest tu gdzieś paliwo czy po prostu ściemniałeś? – zapytała, z ciekawością zerkając na Lennarta. Nie mogła powstrzymać uśmiechu.
|
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Nieczynna stacja benzynowa Wto Maj 06, 2014 10:12 pm | |
| Lenny wstrzymywał oddech prawie przez cały czas od czasu, kiedy mężczyźni sprawdzali Vivian torebkę, dopóki nie pojechali. Gdy w końcu wypuścił powietrze, musiał oprzeć się o przewrócony dystrubutor, zawroty głowy były zbyt silne. O rany, chyba był lepszym aktorem, niż sądził. Nawet nie przypuszczał, że ci zbóje mu uwierzą, ale skoro tak się stało, naprawdę nie zamierzał narzekać. Mało tego, życzył im, żeby faktycznie znaleźli to paliwo, jeśli to tylko mogło oznaczać, że już nigdy więcej się nie spotkają. Z napięciem obserwował odjeżdżający samochód, dopóki nie zniknął za budynkami. Wtedy nagle odzyskał siły, bo zerwał się gwałtownie z miejsca, chwycił Vivian za nadgarstek (zapominając o tym, jak bardzo brudne ma ręce) i zaczął ją ciągnąć w kierunku zupełnie przeciwnym, niż pojechało auto. – Żartowałem – wymamrotał, nadal zaniepokojony. Czujnie rozejrzał się wokoło, po czym spojrzał na kobietę. – Musisz stąd iść, szybko! Tutaj kręci się więcej tego typu, khem, kawalerów. Nie są przyjemni, zwłaszcza kiedy spotkają tak ładną osobę, jak ty, uwierz. Nie może ci się nic stać! – mówił szybko, żywo gestykulując jedną, wolną ręką i nie przerywając marszu. – Odprowadzę cię w bezpieczne miejsce, nie mogę się pokazywać za blisko bram miasta… Patrole są całkiem częste, rozumiesz. Rysunki ci dostarczę! Zrobię to… jakoś – mruknął, starając się nie myśleć o tym, że to oznacza spotkanie z Jospehem, który wykazywał dużą chęć, by go udusić, kiedy widzieli się ostatnim razem w więzieniu. No ale może mu pomoże, jak sam polecił go Vivian. Oby, bo nie uśmiechało mu się latanie po całym Kapitolu i wypytywanie każdego przechodnia (ryzyko kwalifikowało się już pod skrajną głupotę) o mieszkanie panienki Darkbloom. |
| | | Wiek : 23 Zawód : Architekt z ramienia rządu i archiwistka w jednym Przy sobie : Dokumenty, telefon, scyzoryk, odtwarzacz mp3, notes Znaki szczególne : długie, rude włosy, siatki blizn na nadgarstkach, ledwo widoczne blizny na nozdrzach
| Temat: Re: Nieczynna stacja benzynowa Sob Maj 10, 2014 10:47 am | |
| Nie była zaskoczona tym, że Lennart złapał ją za rękę i szarpnął, ciągnąc w sobie znanym kierunku. Poddała się bez wahania, święcie przekonana, że chce ją stąd wyprowadzić. Najwidoczniej, ukrywał się tutaj z jakiegoś powodu i może po prostu bał się, że Vivian sprowadzi na niego jakieś kłopoty, cokolwiek. Miała tylko nadzieję, że rozumie, że... wcale nie chciała. - Lennart. Lennart! - zatrzymała się, wyrywając dłoń z uścisku. - Spokojnie. Wiem. Już, zaraz stąd idę. Nic mi nie będzie, uwierz mi. Dam sobie radę. Stanęła naprzeciwko chłopaka, uśmiechając się lekko. Wyjęła z torebki zeszyt i wyrwała z niego kartkę, na której zapisała swoje nazwisko i telefon. - Trzymaj - wcisnęła świstek w rękę Lennarta i pocałowała go w policzek. - Zadzwoń, jeśli możesz, albo napisz. Jakoś mnie znajdziesz. Zawsze możesz też wpaść na ślub, gdybyś chciał... Joeph może podać Ci czas i miejsce, naprawdę, to nie będzie problem. Uśmiechnęła się lekko, tłumiąc chęć uściskania tego biednego, umorusanego chłopaka. - Trzymaj się jakoś, Lenny - powiedziała cicho. - I gdybyś czegoś potrzebował, proszę, daj znać... Posłała mu ostatnie spojrzenie i odwróciła się, ruszając w stronę Dzielnicy Rebeliantów.
zt. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : myślę Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Nieczynna stacja benzynowa Czw Lut 12, 2015 11:18 am | |
| Sucha ułomna gleba. Szkielety starych świetności i wzorów doskonałości. Nic poza tym. Budowle piętrzące się ku górze, jakby starające się unieść swe strzępy ku niebu, wchłonąć ostatnie promyki nieba, nieruchome, ciche i skamieniałe. Martwe. Rozkładające się ciało, obdarte ze skóry, z wyrwanym z klatki piersiowym sercem, niebijącym, niepompującym krwi do organów, które powoli przesiąkły zgnilizną, rozpadły się, skruszyły. I nie pozostało właśnie nic oprócz zgliszcz, które były powoli wywiewane przez silny górzysty wiatr i niszczone, kruszone bardziej i bardziej przez stopy odważnych, zdesperowanych lub ciężkie strażnicze buty. Wspominano o odbudowie, ale to były tylko podpowiadane przez sumienie plany, które nie miały prawa spełnić się w najbliższej przeszłości. Odair zresztą wątpił, że ktokolwiek odważyłby się zdjąć z ziemi tę kamienną skorupę i zajrzeć do historii, do podstaw Starego Kapitolu. Nieraz. Nie dwa razy. Starzy i nowi. Ofiary i uciekinierzy. Na pierwszych spoglądali z obojętnością, skrępowaniem, na drugich z dziwaczną i chorą satysfakcją, jakby ta kolejna śmierć miała świadczyć o ich wyższości, jakby służyła budowaniu ich kruchego nietrwałego ego. Zwłoki. Kości. Pokryte pyłem skamieniałe szczątki niczym odnalezione ciała w Pompejach. To takie niesamowite, ekscytujące. Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz. Słońce powoli chyliło się ku ziemi, ospale i ciężko, bardzo ciężko i powoli, jakby wręcz trwało w tym mieniącym się fioletem, pomarańczą i złotem bezruchu na złość Finnickowi Odairowi, który odliczał minuty do powrotu do domu. Powieki też miał ciężkie, zwłaszcza gdy w znużeniu opierał się o zimny mur i wpatrywał w leniwą kulę ognia, która śmiała się z nieba wprost do niego. Szyderczo. Jakby czymś kiedykolwiek sobie na to zasłużył. Kiedykolwiek. Jakkolwiek. Nie jedenaście lat temu, to wtedy nie miało znaczenia, nic nie miało znaczenia, tylko powrót do domu. Powrót do domu. Który. Dłużył. Się. W. Nieskończoność. Nieskończoność. To było trudniejsze niż poprzednio, jeśli miarą igrzysk można mierzyć czas spędzony na bolesnej, nieprzyjemnej służbie Strażnika Pokoju. Nie wystarczyło policzyć do dwudziestu trzech, aby wrócić do domu. Liczby. Ludzie. Czas. Z nim wszystko straciło wartość. Śmierci były uderzeniami gongu. Twarze liczbami. Rodziny tłem przeszłości, zamazanym, dalekim, którego nie chciał pamiętać i wypierał wiernie ze swojego umysłu. Dzień za dniem. Noc za nocą. Twarze, imiona i nazwiska, które obijały się o ściany podświadomości, które wprawiały w bolączkę, budziły nocą, pojawiały się w koszmarach. Właściwie nie spał, nie spał długo po arenie, bo sen był jego pierwszym z wrogów, z którym musiał się zmierzyć, jakkolwiek, ale tego nie dało się pokonać. Tym razem trójząb na nic by mu się nie przydał, walka z samym sobą, z własnymi wspomnieniami była o wiele trudniejsza i wiele razy śmiał się, naprawdę, prosto do telewizora, gdy kolejny trybut triumfował na arenie, cieszył swe zwycięstwo kolejnymi nieprzespanymi nocami, tym wszystkim, co będzie mu towarzyszyło jeszcze przez długi czas wiedząc, że prawdziwa rozgrywka miała się dopiero zacząć. Właśnie wtedy słyszał odliczanie. Dwanaście długich sekund. Dwadzieścia trzy twarze. I tak do końca. W kółko. Dwanaście. Dwadzieścia Trzy. Dwanaście. Dwadzieścia trzy. Dwadzieścia trzy minuty. Jakaż to magiczna liczba. Liczył na coś więcej, na jakiś podstęp, który zwabiłby go do zakamarków podświadomości, zamknął je głęboko w sejfie i wrzucił do Moon River. Już się nie nabierał. Nie podążał ślepo utartymi szlakami, za wokół tymi samymi wskazówkami. Swoją drogą... ta pieprzona wskazówka powinna poruszać się o wiele szybciej, albo Odair znów wymaga zbyt wiele od życia. Lub zegarków, które nie podrygują jak im zagra. Rozczarowanie i żal? Czyżby przez ostatnie lata cały Kapitol tańczył w rytm bicia jego serca, śpiewał piosenki, które grały mu w duszy? Nie nauczył się słuchać odmów, nawet jeśli toczył niemą walkę z czasem, który rozdzielał jego i Annie. Boleśnie. Znów nie do przetrawienia. Czas zacząć tolerować świat takim, jakim jest i przywyknąć do tego, że nie należy wyłącznie do ciebie, Finnick. Wdychając otępiający zapach benzyny zdał krótką relację do krótkofalówki, przeszedł pomiędzy ciemnymi lepiącymi się kałużami i minąłby starą stację, gdyby nie cień, który przemknął mu w kącie oka. Odwrócił się i wymierzył instynktownie lufą karabinu w popękane, przydymione lub stłuczone okna podejrzewając jednak, że strzelanina w miejscu wypełnionym benzyną nie byłaby najmądrzejszym rozwiązaniem, gdyby nawet ktoś skrywał się w budynku. Gdyby. Wstrzymał oddech, gdy znów zauważył niewyraźny, przytłumiony przez brudne szyby ruch. Przeanalizował pobieżnie. Kobieta. Kobieca sylwetka. Uciekinier. Członek Kolczatki. Wolny Obywatel z zaburzeniami postrzegania rzeczywistości i nieznający definicji słów „prawo i porządek”. Zbliżył się do wejścia nie opuszczając lufy broni, choć przyłapał się, że po raz kolejny nic się nie dzieje. Był irytująco spokojny, beznamiętny wręcz, jakby oddawanie biednych kapitolinczyków władzy było czymś naturalnym i ludzkim. I niebezpieczeństwo – czym było niebezpieczeństwo? Co wiązało się z niebezpieczeństwem? Uchylił drzwi, oparł się o framugę, opuścił lekko karabin i rzucił swobodnie choć poczuł niewidzialną siłę ściskającą go za gardło: -Zatrucie oparami z benzyny bywa bardzo niebezpieczne, więc byłabyś łaskawa, bo nie chciałbym narażać się na zbędne niedogodności.
|
| | |
| Temat: Re: Nieczynna stacja benzynowa | |
| |
| | | | Nieczynna stacja benzynowa | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|