|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 34 Zawód : właściciel VIolatora, sutener Przy sobie : Dowód, faje, zapalniczka, zezwolenie na broń, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, zdobiony sztylet, latarka, scyzoryk, gaz pieprzowy Znaki szczególne : Niewyspana, zmęczona morda, która chce ci wpierdolić
| Temat: Pokój #2 Pon Maj 27, 2013 5:05 pm | |
| Dla pracownic/pracowników i kleintów. Miłego współżycia.
W NIEKTÓRYCH PRZYPADKACH MOŻE TO BYĆ TEMAT DLA OSÓB POWYŻEJ 18 ROKU ŻYCIA. |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : prostytutka/kwiaciarka Przy sobie : W plecaku: proca, latarka, zwój liny, zapałki, pusta butelka, nóż, widelec, latarka, kompas, paczka z jedzeniem; w ręku: pistolet Obrażenia : lekko obite plecy, rana na łydce po ugryzieniu szczura
| Temat: Re: Pokój #2 Pon Lip 22, 2013 10:10 pm | |
| Uliczka.
Droga wydawała się długa, przynajmniej dla Lucy, która zdążyła już zapomnieć o pieczeni, którą miała zanieść ojcu. Gdyby nie była sobą, zapewne przez myśl przeszłoby jej bezczelne pytanie pod tytułem "Dlaczego znowu ja?", ale to tylko Crow, ta Matka Teresa z Kwartału biegająca w około i szerząca dobro. Nieważne czy kogoś znała, nieważne czy ten ktoś wcześniej sprawił jej przykrość lub nie. Nieważne. Zawsze śpieszyła z pomocą, bo dla niej to była naturalna kolej rzeczy, coś, co należało do jej obowiązków. Przecież nigdy nie pełniła żadnej roli w społeczeństwie, była tylko małą dziewczynką chowaną przez ojca. Lecz kiedy zjawiła się w KOLCu, zrozumiała, że teraz może coś znaczyć, być kimś. To naiwne i dziecięce myślenie kogoś, kto zawsze był doceniany za to, że istniał, ale doskonale zdawał sobie z tego sprawę, to tok myślenia osoby, która miała kochającego niegdyś ojca wychowującego ją najlepiej jak mógł. Kochała go, chciała dla tego mężczyzny jak najlepiej i wiedziała, że gdyby potrafił, wziąłby się w garść. Ale był Kapitolczykiem, dla Lucy to żadna różnica, ale dla Panem owszem. Tutaj przetrwali tylko najsilniejsi, zwłaszcza Ci, którzy kiedyś nic nie znaczyli - teraz rządzili na ulicach, plądrowali domy i mścili się za przeszłość oraz wyrzucenie ich ze społeczeństwa.
Kiedy w końcu udało im się przynieść Cypriane do Violatora, Lucy szybko zaprowadziła Willa na górę i tam, na łóżku, kazała położyć dziewczynę. Zaraz potem sama zniknęła, ale głównie po to, aby zawiadomić Fransa o nowym gościu. Jednak, jak się okazało, mężczyzna znajdował się... nigdzie. Właśnie. To wprawiło ją w jeszcze większe zakłopotanie oraz histerię. Przecież nie mogła trzymać dziewczyny, zwłaszcza Rebeliantki w Violatorze bez jego zgody! Jeśli dowiedziałby się po fakcie, na pewno wyrzuciłby ją bez zmrużenia oka, a wówczas... nie, nie, nie. Jednak obowiązek wobec przyjaciela okazał się silniejszy.
Jeśli się nie uda - przegra. W życiu tak bywa, ludzie często przegrywają. A to jest gra.
Nie wierzyła w to, co przyszło jej na myśl, nie wierzyła, że po raz kolejny znajduje się w takie sytuacji. Najpierw Rory, teraz jakaś inna dziewczyna, także REBELIANTKA. Dlaczego ją to spotykało? Nie chciała przez to stracić pracy. Nie teraz, nie w zimę. Nie przeżyłaby.
Weszła do środka pokoju i spojrzała na Willa z leciutkim uśmiechem. Chciała się zapytać, czy wszystko z nią w porządku, ale głos ugrzązł jej w gardle. On wstał i wyszedł, zapewne poszedł załatwić apteczkę. Lucy natomiast, niczym Duch Stróż, usiadła przy dziewczynie i siedziała robiąc jej zimne okłady na czoło, aby zbić ewentualną gorączkę. |
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Pokój #2 Wto Lip 23, 2013 12:05 am | |
| // uliczka.
Pierwsze, co czuję, gdy świadomość zaczyna powoli do mnie powracać, to coś lodowato zimnego, nieustannie dotykającego mojego czoła. Drugie to zupełnie irracjonalny strach, że Will zostawił mnie ranną w uliczce Kwartału, a teraz najzwyczajniej w świecie zaczął padać śnieg. To mgliste uczucie przeraża mnie na tyle, że czuję, jak lekko się wzdrygam, choć moment później nie jestem już taka pewna, czy w ogóle się poruszyłam. Kiedy próbuję zebrać krążące niczym stado motyli myśli, w których bez przerwy przewijają się i wydarzenia przy murze, i Will, wszystko jednak zaczyna się sypać. Dochodzę zatem do wniosku, że lepiej uzbroić się w cierpliwość i poczekać, aż ciemność otaczająca mnie szczelnie z każdej strony choć odrobinę się rozjaśni. Mimo to nie mogę powstrzymać się od domysłów, gdzie tak właściwie się znajduję, ile czasu minęło i - przede wszystkim - czy jest przy mnie Will. Chociaż nie odzyskałam w pełni przytomności i czuję się lekko rozkojarzona, w żaden sposób nie mogę pozbyć się chłopaka z głowy. To zdecydowanie durne porównanie, ale jest z tym podobnie, jak gdybym usiłowała przestać oddychać - po pewnym czasie po prostu się nie da. Z każdą upływającą sekundą czy minutą coraz wyraźniej widzę we wspomnieniach jego oczy, szeroki uśmiech i całą twarz, a nawet słyszę odległe echo śmiechu chłopaka. Mimo iż znam go przecież krócej, niż słowo "krótko" może wyrazić, usiłuję wmówić sobie, że to nieprawda i mam pełne prawo do rozpamiętywania każdej chwili, jaką z nim spędziłam. Pomijając fakt, że było ich żałośnie mało, a większość nie należała do najprzyjemniejszych. Choć zdawałoby się, iż w takim momencie postrzelony człowiek uparcie twierdzi, że lada chwila wybędzie w zaświaty, jest zupełnie inaczej. Wcale nie sądzę, żeby było mi aż tak blisko do opuszczenia tego świata, skoro rzeczą, która towarzyszy mi już od momentu upadku na bruk Kwartału, jest rwący i wściekły ból w prawej nodze. A jak powiedzenie głosi, jeśli boli, to znaczy, że się żyje. W tej chwili fakt ten bardziej mnie irytuje, niż satysfakcjonuje, tym bardziej, że z minuty na minutę zaczynam się czuć coraz gorzej. Stopniowo docierają do mnie również dźwięki, ciche szelesty i czyjś spokojny oddech tuż obok. Jest to zatem wyraźny znak, że lada moment się przebudzę i będę musiała skonfrontować się z rzeczywistością. - Will? - udaje mi się wychrypieć, gdy coś zimnego znów dotyka mojego czoła. - Noah? Johanna? Lorin? Booker? Prezydent Coin? Moje sugestie po pierwszych trzech imionach robią się zdecydowanie nienormalne, więc milknę na moment, po czym powoli otwieram oczy. Dostrzegam nad sobą drobną i bladą twarz dziewczyny, której różnobarwne włosy opadają falami na ramiona. Nieznajoma trzyma w rękach wilgotną szmatkę, która wydaje się być właśnie tym czymś, co uznałam przez moment za śnieg. Spoglądam na dziewczynę, mrugając, by odzyskać ostrość widzenia, a następnie zbieram w sobie wszystkie siły, by wydobyć z siebie głos. - Gdzie jestem? - pytam, wciąż zachrypnięta niczym nałogowa palaczka. - I kim ty jesteś? Powstrzymuję się od dodania, czy moja noga prezentuje się źle czy bardzo źle, jakby bojąc się tego, co mogłabym usłyszeć. Krzywię się widocznie, gdy moja uwaga skupia się na pulsującym bólu w prawej nodze, gdzieś powyżej kolana, po czym zmuszam się do wbicia niecierpliwego spojrzenia w nieznajomą. |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : prostytutka/kwiaciarka Przy sobie : W plecaku: proca, latarka, zwój liny, zapałki, pusta butelka, nóż, widelec, latarka, kompas, paczka z jedzeniem; w ręku: pistolet Obrażenia : lekko obite plecy, rana na łydce po ugryzieniu szczura
| Temat: Re: Pokój #2 Wto Lip 23, 2013 11:34 pm | |
| Lucy wpatrywała się tępo w dziewczynę próbując przypomnieć sobie, gdzie ją widziała. Z początku na myśl przychodziło jej kilka znajomych twarzy, wszystkich złączonych zgodnie z jednym wydarzeniem, ale to wciąż wymykało jej się spomiędzy palców, gdy dziewczyna próbowała je pochwycić. Igrzyska Głodowe. Czyli najgorsze chwila w życiu Lucy, kiedy czuła się jak mała dziewczynka, najzwyklejszy okruszek wśród rosłych oraz wysokich rówieśników. To było tylko złudne wrażenie, wspomnienie z tamtych chwil grozy, kiedy niczym mała myszka schowała się za najstarszymi licząc na to, że jej imię i nazwisko, oraz twarz nie pojawi się na telebimie. Ale ta chwila nie nadeszła i dopiero, kiedy cała ceremonia się skończyła, pomyślała o Theo, o Lorin, o Amandzie, o Cordelii, o... Bookerze. Znała ich wszystkich, ale wolała, wierzyła, że jednak to nie ona zostanie trybutką. To była chwila, w które była absolutnie samolubna, naprawdę chciała, żeby to inni zostali wysłani na arenę, a nie ona, nie - ten koszmar nigdy by się nie skończył, trwałby wiecznie. Będzie trwał. Zresztą... jeśli to są ostatnie Igrzyska, to mogła się cieszyć, a jeśli nie, to czekają na nią następne i kto wie, wówczas być może los nie będzie dla niej tak łaskawy. Teraz jednak żałowała i wstydziła się swoich myśli, zwłaszcza, gdy słyszała imię Theo, gdy słyszała o siostrach: Blue i Hope. Wtedy krajało jej się serce i mimo, że to nigdy się nie udawało, próbowała odgonić złe myśli, złe wspomnienia i własne uczucia, które były według niej oznaką zła.
Dziewczyna przypomniała jej pewną mentorkę i po kolejnych, jakże niespodziewanych słowach, na dźwięk których Lucy aż podskoczyła i się cofnęła, przypomniała sobie, że to opiekunka Bookera i Lorin. Wizja wróciła, obraz, który widniał przed jej oczami podczas Dożynek. Nie... to były tylko ramiona,setki mosiężnych ramion oraz głów ksierowanych ku górze. Ale słyszała, wszystko doskonale słyszała i teraz dźwięk czyjegoś jakże obcego, a jednocześnie przerażająco znajomego głosu rozbrzmiewał w jej głowie niczym mantra. Cypriane Sean. Tylko nie ja, tylko nie ja, błagam, błagam. Zaciskała mocno powieki, do których napływały łzy. Booker Rodwell. Znała go. To on, to ten chłopak, chłopak Evelyn. Ten, którego nie znosiła! Booker! Och nie! Dlaczego...? Biedna Evelyn. Lorin Templesmith.
Przed nią leżała Cypriane Sean, która, ku olbrzymiemu i niekontrolowanemu przerażeniu Crow, budziła się i zdawała się zadawać jakieś pytania, a konkretnie jedno.
-Witaj - przywitała dziewczynę drżącym głosem. Nie bała się jej, ale wspomnień, które się wiązały z tą dziewczyną. I zapewne, gdyby nie poznała jej w takich okolicznościach pomyślałaby, że Cypriane bardzo miło wygląda i na pewno nie miałaby żadnych oporów, żeby się z nią przywitać. Teraz jednak - W Kwartale, a dokładniej w... - zastanowiła się czy słowo "burdel" nie zaniepokoiłoby dziewczyny bardziej, niż to konieczne - barze o nazwie Violator. Will cię tu przyniósł i gdzieś zniknął, poszedł po apteczkę, ale... ale zaraz wróci! Nie martw się! Wszystko będzie dobrze - uśmiechnęła się do niej delikatnie - Jestem Lucy, ale chyba, mam taką nadzieję, nie obrazisz się na mnie, że tutaj jesteś - w końcu to moja wina, prawda?
przepraszam, że tak długo .__. |
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Pokój #2 Czw Lip 25, 2013 1:10 pm | |
| Teraz to ja przepraszam. ;_;
Z łatwością mogę sobie teraz wyobrazić, jak wyglądam, wpatrując się w nieznajomą niecierpliwym i wręcz rozpaczliwym wzrokiem - dosłownie tak, jakby od jej odpowiedzi zależały losy całego wszechświata. Mimo że fizycznie czuję się może odrobinę lepiej, pewne jest, że gdybym usiłowała wstać, prędzej wylądowałabym na podłodze przy akompaniamencie bólu, niż zrobiłabym kilka kroków. Natomiast psychicznie... nie, zdecydowanie nie jest ze mną najlepiej. Kąśliwa myśl, że znów zapominam, kim jest dziewczyna, z którą rozmawiam, błąka się cały czas w mojej głowie, wywołując w niej nie mniejszy mętlik niż wówczas, gdy poznałam Willa. Nieznajoma jest Kapitolinką. Nic nie zmieni tego faktu, a w innych okolicznościach nawet nie chciałabym mieć z nią jakiegokolwiek kontaktu. Lecz teraz, wbrew moim przekonaniom, niemal cieszę się, że jest tutaj i wcale nie chcę, by opuściła pokój, zrywając ostatnią nić wiadomości o tym, gdzie zniknął Will, skoro nie ma go przy mnie. Mimo wszystko jednak mam świadomość, że dotychczas w wydawaniu osądu na Kapitolińczyków kierowałam się jedynie własnymi uprzedzeniami i bolesnymi wspomnieniami, w których dominowali oni jako główni sprawcy horroru Głodowych Igrzysk. Żadna siła nie potrafiła zmusić mnie do stwierdzenia, że w gruncie rzeczy są oni równie pokrzywdzeni co my i nie zasługują na taki los. Patrząc teraz na niewinną i drobną twarz dziewczyny, uderza mnie, jak wiele prawdy może w tym tkwić. Może nawet na tyle, bym przekonała się do końca, że ekscentrycznie ubrane i żądne Igrzysk dziwadła zdążyły już zniknąć na zawsze. - Witaj - drżący głos nieznajomej skutecznie sprowadza mnie na ziemię, na chwilę odrywając od mętliku panującego w mojej głowie. - W Kwartale, a dokładniej w... barze o nazwie Violator. Will cię tu przyniósł i gdzieś zniknął, poszedł po apteczkę, ale... ale zaraz wróci! Nie martw się! Wszystko będzie dobrze. Twarz dziewczyny rozjaśnia się lekkim uśmiechem, a ja czuję się nieco bardziej spokojna z myślą, że Will zaraz się tu pojawi. - Jestem Lucy, ale chyba, mam taką nadzieję, nie obrazisz się na mnie, że tutaj jesteś - dodaje jeszcze. Bardziej obrażą się na mnie ci, którzy nie wiedzą, gdzie jestem. Nie mówię jednak tego na głos, lecz kręcę w milczeniu głową na znak, że nie jestem na nią zła. Wciąż czuję się nieco niezręcznie w towarzystwie Lucy, którą jako zamkniętą w KOLCu Kapitolinkę wyobrażałam sobie zupełnie inaczej. Tym czasem w dziewczynie nie ma absolutnie nic, co mogłoby świadczyć o jej przeszłości, jeśliby pominąć kolorowe włosy, w jakiś sposób wciąż umykające mojej uwadze. - Mnie już pewnie znasz - zaczynam w końcu, przerywając ciszę - ale i tak... jestem Cypri. Poza przedstawieniem się nic sensownego nie przychodzi mi na myśl, więc znów milknę na dłuższą chwilę, przygryzając wargę. - Skąd... skąd znasz Willa? - wyrywa mi się nagle. - To znaczy... jeżeli nie chcesz lub nie możesz powiedzieć, to nie mów. Jestem po prostu ciekawa. Wykrzywiam lekko kąciki ust ku górze, jakby imitując uśmiech, a w głębi ducha stwierdzam, że jestem więcej niż ciekawa tego, skąd Lucy zna Willa. I wszystkiego, co dziewczyna może o nim wiedzieć. |
| | | Wiek : 29 lat Zawód : Lekarz
| Temat: Re: Pokój #2 Czw Lip 25, 2013 3:35 pm | |
| Sigyn po odłożeniu słuchawki natychmiast wzięła swoją słynną walizeczkę i uzupełniła braki leków oraz dołożyła jeszcze kilka innych leków, przyborów medycznych i substancji odtruwających oraz wspomagających działanie leków. Zamknęła walizeczkę i ruszyła w stronę wyjścia ze szpitala. Po wyjściu udała się w stronę bramy do Kwartału. Miała stałą przepustkę do getta jako lekarz, więc mogła codziennie tam się pojawiać. Właściwie pojawiała się co cztery dni, by sprawdzić stan leków w szpitalu i ilość pacjentów. Zima była sroga dla mieszkańców KOLCa, więc Sig starała się leczyć jak najlepiej. Nie działała na rzecz Kwartało, nie działała przeciwko Coin. Po prostu leczyła jak nakazywało jej sumienie. Reszta ją na razie nie obchodziła. Dopóki nie poczuje, że zemsta za śmierć jej rodziny nie została dopełniona dopóty patrząc na KOLC będzie odczuwała nieprzyjemną złość. Po sprawdzeniu dokumentów wpuszczono ją do środka. Zamiast sie udać do szpitala udała się natychmiast do baru, gdzie była jakiś czasu temu. Niezbyt przyjemne wspomnienia. Najpierw krwotok prawie nie do opanowania, potem Strażnicy, a na końcu Mathias i grożenie śmiercią. Ugh... Sig najchętniej, by tutaj nie przychodziła, ale nie miała wyboru skoro chciała odnaleźć Rory. Weszła do środka i rozejrzała sie. Barmanka widząc ją rozpoznała, że jest lekarzem. Podbiegła do niej i przejęta mówiła, że kilku jest chorych i potrzebują pomocy. Kilka chwil później już się znalazły w pokoju w którym znajdowały się dwie osoby. Obie rozpoznała. Jedna to była Cypriane. Kiedyś trybutka, potem rebeliantka, a teraz jedna z organizatorów Igrzysk. Sigyn zauważyła bandaże pod kolanem. - Co się stało? - Zapytała. Zanim zacznie leczyć musi przeprowadzić wywiad, bo inaczej może tylko zaszkodzić. Druga dziewczyna była tą samą dziewczyną, która rozmawiała z nią przez telefon. - Co tu się dzieje? Mówcie. - Powiedziała niezbyt przyjemnym tonem. Kiedyś, by ze spokojem się pytała i uśmiechnęłaby się, ale teraz była inna. |
| | | Wiek : 23 Przy sobie : dokumenty, klucze, telefon
| Temat: Re: Pokój #2 Czw Lip 25, 2013 4:04 pm | |
| Rozpadający się blok mieszkalny, w praktyce pewnie mieszkanie czy cóś
Koniec końców Evelyn znalazła sobie pracę. Brawa dla niej, owacje na stojąco i co tam jeszcze chcecie. Pierwszego dnia było źle. Nie mogła znieść tej atmosfery, która panowała w barze. Ale ponoć i do wiszenia na szubienicy można się przyzwyczaić, więc koniec końców po paru dniach Ev wczuła się w swoją rolę barmanki. Dzięki Bogu tylko barmanki, chociaż uświadamianie tego natrętnym klientom często zajmowało jej ładne dziesięć minut. W końcu zmęczeni dawali sobie spokój i leźli męczyć kelnerki. Biedne dziewczyny, chociaż same się na to godziły, czyż nie? Same wybierały sobie taki a nie inny los. Ev miała duże szczęście, że dostała taką robotę, a nie inną. Kolejny raz weszła do Violatora by rutynowo stanąć za ladą i przyjmować zamówienia od tych, którzy wyjątkowo chcieli coś tutaj zjeść. Pominęła fakt, że Violator stał się wręcz szpitalem i zlatywali się tu wszyscy ludzie z okolicy. W końcu w razie potrzeby można było zorganizować lekarkę, której raczej przyjemności nie sprawiało przychodzenie tutaj. Zdjęła płaszcz, przejechała dłonią po włosach i z lekko wymuszonym uśmiechem stanęła za ladą. I tak dzień leciał. Kilka razy mignęła jej kolorowa czupryna Lucy, ale unikała jej wzrokiem. Wciąż była na nią zła, że nie powiedziała jej o Bookerze. Ciekawe co u niego? No cóż, raczej nie ma dobrej zabawy w ośrodku, chociaż kto wie? Może właśnie spędza najszczęśliwsze chwile swoim życiu? Wywróciła oczami sama do siebie na ta myśl. Oczywiście. W pewnym momencie przyszła lekarka. Super, trochę się przeludni w pokojach. Nieco nadgorliwie podeszła do niej i zaczęła nawijać o tym, ilu to chorych tutaj przyłazi. Mniej więcej w Polowie schodów dopiero się zamknęła zastanawiając się co właściwie odpieprza i co sobie pani doktor o niej myśli. Nieważne, weszły do pierwszego otwartego pokoju, w którym, cóż za niespodzianka, znajdowała się pierwsza chora. A raczej ranna, wnioskując po bandażach na kolanie. Ev nie była zbytnio pocieszona obecnością Lucy, ale nie zwróciła na nią większej uwagi. Oparła się o pobliską ścianę i czekała Az będzie komuś potrzebna. Z dwojga złego wolała siedzieć tu i pomagać niż obsługiwać natrętów na dole.
|
| | | Wiek : 17 lat Zawód : prostytutka/kwiaciarka Przy sobie : W plecaku: proca, latarka, zwój liny, zapałki, pusta butelka, nóż, widelec, latarka, kompas, paczka z jedzeniem; w ręku: pistolet Obrażenia : lekko obite plecy, rana na łydce po ugryzieniu szczura
| Temat: Re: Pokój #2 Czw Lip 25, 2013 8:18 pm | |
| Lucy była typową Kapitolską dziewczyną, ale sytuacji w jakiej się znalazła, nie pozwalała jej ubierać się w różowe oraz falbankowe ciuszki, nie mogła już być tą małą księżniczką i córeczką tatusia. Cały jej dotychczasowy świat się rozpadł na małe kawałeczki. Matka zabiła się, bo jakże inaczej? Miała wybór, ale wybrała drogę ucieczki. Natomiast jej tatko popadł w nałogi, pił, czasami brał, ciągle siedział w domu i umierał. Zapewne ktoś o zdrowym umyśle powiedziałby "dobij go, nie każ mu już cierpieć", ale Crow była zbyt dobra, zbyt naiwna na ten świat i jego okrucieństwo, aby w ogóle przyszło jej do głowy coś takiego. Nawet jeśli miałaby przyjąć do świadomości zabójstwo ojca, to byłaby zbyt samolubna, aby w ogóle podjąć się takiego przedsięwzięcia. Był dla niej za bliski, za bardzo chciała, aby żył. Mógł cierpieć, byleby wciąż tu był i czasami mogła się przytulić do jego wychudzonych już ramion oraz wciąż szerokiej klatki piersiowej, objąć go za szyję, ucałować w pobladły policzek. Dla niego podjęła się pracy w burdelu, tylko i wyłącznie dla niego, gdyby myślała o sobie, zapewne żebrałaby, wciąż przekabacała Strażników. Teraz jednak potrzebowała większej ilości środków.
Crypri? Tak ma na nią mówić? To skrót od Cypriane? Jasne, głupku, to skrót od Cypriane. Lucy zamrugała i uśmiechnęła się. Nie oczekiwała, że Rebeliantka w ogóle będzie chciała z nią rozmawiać i że okaże się na tyle miła, aby także się przedstawić. Choć wiadomym jest, że dziewczyna będzie ją znała. Ile miała lat? Osiemnaście? Dziewiętnaście? Nie mogła być od niej niewiele starsza, przecież w tamtym roku walczyła na arenie. Fakt, że ma od czynienia z rówieśniczką, dodał jej otuchy. Jednak kolejne pytanie nieco zbiło dziewczynę z tropu. -Will... - zaczęła nie mając zielonego pojęcia, jak uwzględnić całą historię w kilku zdaniach - On jest kochany, to taki... starszy brat. Nie wiem jak to się stało - wzruszyła ramionami nieco zmieszana własnym wyznaniem, choć było ono jak najbardziej szczere, nie bała się o tym mówić. Kochała Willa tak, jakby był jej starszym bratem - Jest magikiem, wiesz o tym? Kiedyś zostałam po jego występie bo... - znowu chwila ciszy - wydawał się smutny. To wszystko. Tak go poznałam - ponownie się uśmiechnęła i już miała zadać jakieś pytanie, kiedy do pokoju wkroczyły dwie osoby.
Anne. Lekarka, która pomagała rannemu chłopakowi i... Evelyn. Zachwyt wywołany widokiem dziewczyny i chęcią uściskania jej został odepchnięty na bok, gdy przed oczami dziewczyny ukazała się twarz jej najlepszej przyjaciółki. I od razu na to wspomnienie przyszedł Booker. Byli razem, ona go kochała, a Lucy, jak ostatnia jędza, nie powiedziała jej o tym, że został wylosowany. Nienawidziła siebie za to, nienawidziła zbiegu wydarzeń i świata, który zepchnął ją wówczas w ślepą uliczkę nie dając możliwości manewru. Gdyby nie Fred, ten długowłosy wielbiciel sera, zapewne nie trafiłyby do Violatora i nie stałoby się wiele innych rzeczy, a Crow powiedziałaby Eve o wszystkim, pocieszyłaby i utuliła najmocniej, jak tylko potrafiła. Teraz jednak nie pozostawało jej nic innego. -To jest Cypri i chyba ktoś ją postrzelił - odpowiedziała niepewnie cofając się trochę, aby odstąpić miejsce Anne. Spojrzała na mentorkę z miną pod tytułem "Wszystko będzie dobrze, znam ją", a potem odruchowo zerknęła na Evelyn - Dziękuję, że tu przyszłaś - powiedziała, ni to do Anne, ni to do przyjaciółki. W końcu odwróciła wzrok i stanęła pod ścianą obserwując. |
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Pokój #2 Czw Lip 25, 2013 10:59 pm | |
| W pewnym momencie moje spojrzenie zsuwa się w końcu z twarzy Lucy i wbija w brudną podłogę. Odnoszę niezbyt przyjemne wrażenie, że odkąd się obudziłam, pytam o zbyt wiele i koniecznie chcę wszystko wiedzieć, choć prawda - wbrew pozorom - może okazać się trudna i taka, której wcale nie chciałabym usłyszeć. Mimo to chęć pytania o Willa wydaje się być zupełnie naturalna, podobnie jak oddychanie czy mruganie. Nieco niechętnie przyznaję się do tego przed samą sobą, ale nie zniosłabym uczucia, że wiemy o sobie tak mało, a możliwość nadrobienia strat w przyszłości praktycznie nie istnieje. W końcu pewne jest, że nie zamierzam pozostać w KOLCu na długo. Może nawet nie na noc. To nie miejsce dla mnie i cokolwiek by się w nim znajdowało, bliższe bądź dalsze moim myślom oraz uczuciom, nie może zmienić ponurej rzeczywistości pukającej do drzwi, że gdzieś w dzielnicy rebeliantów Noah i Johanna dostają szału z powodu mojej nieobecności. Myśl o przyjaciołach, o ile Jo zgodziłaby się na ten nieco ryzykowny tytuł, trochę przywołuje mnie do porządku. Co w KOLCu się stało lub jeszcze stanie, powinno tam pozostać, póki nie jest na to za późno. - Will... - dobiega mnie w nagle głos Lucy. - On jest kochany, to taki... starszy brat. Nie wiem jak to się stało. Jest magikiem, wiesz o tym? Kiedyś zostałam po jego występie bo... wydawał się smutny. To wszystko. Tak go poznałam. Choć podświadomie chyba obiecałam, że już żadne wypowiedziane słowa nie sprowadzą moich myśli na tematy o Willu, a wszystko znów nie zacznie się wokół niego kręcić, wzmianka o tym, iż chłopak jest magikiem, momentalnie rozbudza moją ciekawość. Jednak gdy Lucy szybko kończy mówić, czuję prawie żal, a żałosne próby odepchnięcia od siebie tego uczucia kończą się porażką. Chyba muszę pogodzić się z faktem, że któraś część mnie usiłuje dowiedzieć się o Willu jak najwięcej, a chęci tej nie pozbędę się tak łatwo. I prawdę powiedziawszy, być może wcale tego nie pragnę. Lucy uśmiecha się lekko i widocznie chce coś jeszcze powiedzieć, jednak przeszkadza jej w tym głośne skrzypienie otwieranych drzwi. Do pokoju wchodzi jasnowłosa kobieta, której twarz wydaje się być znajoma, a za nią jakaś dziewczyna, mniej więcej w wieku Lucy. Rzucam mojej towarzyszce zaniepokojone, a nawet spanikowane lekko spojrzenie, po czym przenoszę je na blondynkę, która nieco ostrym tonem zaczyna zadawać pytania. Dostrzegam, że kobieta trzyma w ręku niewielką, medyczną walizeczkę, co trochę mnie zastanawia. Lekarz? Tutaj? Lucy na szczęście wyręcza mnie w odpowiedzi, po czym odsuwa się od łóżka, na którym leżę, i podchodzi do ciemnowłosej dziewczyny. Posyła mi jeszcze uspokajające spojrzenie, jednak w efekcie przygryzam tylko nerwowo wargę i zerkam na swoje prawe kolano, na którym ledwo trzymają się przesiąknięte krwią bandaże. - Cokolwiek ma pani zrobić - zwracam się po chwili do kobiety - niech stanie się to szybko. Postaram się nie wiercić. Wzdycham głęboko, po czym przenoszę wzrok na drzwi, mimowolnie wyobrażając sobie, że zaraz pojawi się w nich Will. Chociaż za żadne skarby nie chcę się do tego przyznać, jest on chyba jedyną osobą, przy której rzeczywistość zdaje się być choć przez chwilę mniej bolesna, mniej skomplikowana i mniej smutna. |
| | | Wiek : 29 lat Zawód : Lekarz
| Temat: Re: Pokój #2 Pią Lip 26, 2013 2:44 am | |
| Sigyn spojrzała najpierw na Lucy, a potem na Cypriane. - Nie musisz mi przedstawiać Cypriane Sean. Trudno nie pamiętać zeszłorocznych trybutów. - W szczególności, że pomagałam przy organizacji ich uwolnienia z areny, dodała w myślach. Tak. Cypriane pamiętała. Ba! Raz nawet była ją zbadać w apartamencie jej dystryktu. Na czwartym piętrze. Dziewczyna jednak zdawała się jej nie kojarzyć. Lepiej dla samej Sig skoro teraz przedstawiała się jako Annelise Harding. - Ciekawy widok panno Sean. Była trybutka, dawna rebeliantka w tym miejscu. Nie wejdź tylko na odcisk Almie. - Powiedziała cicho, gdy już podeszła do dziewczyny i zaczęła ściągać bandaże. - Ostatnio, gdy tu byłam też była osoba po postrzale. Z tym, że wykrwawiała się niemalże. Ty natomiast zdajesz się być w dobrym stanie. Będę musiała wyjąć kulę jeśli jeszcze tam jest. Chcesz miejscowe znieczulenie, czy wytrzymasz przenikliwy ból? - Spojrzała na Cypri oczekując na odpowiedź. Dziewczyna może przecież uznać, że Sig będzie chciała ją unieszkodliwić za pomocą narkozy, więc kto wie, czy nie będzie protestować. Lepiej jednak dla niej będzie jeśli się zgodzi, bo wyciąganie kuli nie będzie przyjemne. W końcu ściągnęła bandaże i spojrzała na ranę. Na pierwszy rzut oka wyglądała nieźle. - Powiedz mi, czy możesz poruszać palcami? Albo poruszać się? - Zadała kolejne pytania. Wywiad był potrzebny. Tak. Był potrzebny. Chciała jak najszybciej się zająć dziewczyną, a potem zajmie się resztą, która podobno była w innych pokojach. Odwróciła się i otworzyła swoją walizeczkę. Wyciągnęła odkażacz do rąk i oczyściła dłonie od zbędnego brudu i zarazków. Potem nałożyła rękawiczki i wyciągnęła płyn do odkażania ran oraz gazę. Zaczęła delikatnie oczyszczać ranę zanim przejdzie do dalszych czynności. Musiała poczekać, aż dziewczyna odpowie jej na pytania. W międzyczasie odwróciła się ponownie i spojrzała na Lucy. - Gdzie jest Rory? - Zapytała patrząc przenikliwie na dziewczynę |
| | | Wiek : 23 Przy sobie : dokumenty, klucze, telefon
| Temat: Re: Pokój #2 Pią Lip 26, 2013 9:04 am | |
| Postrzał w kolano. Uroczo. Ciekawe co panią Cypri tutaj przywlókł, bo Ev nie uwierzy że przyszła tutaj o własnych nogach. A Lucy była chyba odrobinę za drobna, żeby ją unieść. Chociaż oczywiście może się mylić. Słuchała słów lekarki i szczerze mówiąc miała wrażenie, że powinna mimo wszystko stąd wyjść. Nie tylko po to, żeby pani doktor miała większą swobodę, ale też dla własnego komfortu psychicznego. Jeśli Cypri nie wyrazi zgody na narkozę, to Ev już sobie wyobrażała jaki tutaj będzie cyrk. Po co niszczyć sobie resztki zdrowej psychiki tym wszystkim. -Jakby coś było potrzebne, to będę na korytarzu. – Powiedziała cicho i starając się ajk najmniej skrzypieć wyszła na korytarz. Duszny, przesiąknięty nieprzyjemnymi zapachami korytarz, który i tak wydawał jej się lepszym miejscem do przebywania niż bar na dole. Jeśli miała okazję to wolała posiedzieć tutaj, niż użerać się z klientami. Usiadła na ziemi opierając się plecami o ścianę obok drzwi. Wciąż powtarzała sobie, że mogło być gorzej. Dużo gorzej. Że ma duże szczęście. Ale gdy patrzyła na klientów, pracownice i w ogóle na ten cały burdel, to miała ochotę wyjść i nigdy tu nie wracać. Tylko, ze gdzie znajdzie robotę? Jest jakaś ciastkarnia w Kwartale, ale… Ale jakoś nabrała obrzydzenia do ciastek. Na wspomnienie poczęstunku od Mathiasa wciąż robiło jej się lekko niedobrze. Prawdopodobnie powinna go nienawidzić za ten numer, ale jakoś nie mogła. Po prostu. Tak jak nie mogła całym sercem nienawidzić Lucy. Teraz dopiero zaczęła się zastanawiać co ona robi w Violatorze. Po krótkim zastanowieniu stwierdziła, że pewnie sprząta. Ev miała wielką nadzieje, że sprząta. Nie umiała sobie wyobrazić Lucy w roli dziwki. Po prostu wiedziała, że dziewczyna by to bardzo ciężko znosił, jeśli w ogóle. Z drugiej strony gdyby Frans powiedział wtedy Ev, że może tylko w taki sposób tutaj pracować, to zapewne by się zgodziła. Na pewno. Była i w sumie dalej jest spłukana, chociaż wie, ze sytuacja trochę się poprawiła. Ze przynajmniej ma tą pracę. I miejmy nadzieję, że siedząc na korytarzu nie traci jej.
|
| | | Wiek : 17 lat Zawód : prostytutka/kwiaciarka Przy sobie : W plecaku: proca, latarka, zwój liny, zapałki, pusta butelka, nóż, widelec, latarka, kompas, paczka z jedzeniem; w ręku: pistolet Obrażenia : lekko obite plecy, rana na łydce po ugryzieniu szczura
| Temat: Re: Pokój #2 Sob Lip 27, 2013 8:44 pm | |
| Przyglądała się zajęciu Anne, która próbowała doprowadzić Cypriane do ładu. Nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić, a bała się spojrzeć na Evelyn, a co dopiero się odezwać. Wcześniej owszem, zapewne obrzuciłaby ją jakimiś pytaniami, opowiedziałaby anegdotę, teraz jednak na wspomnienie o tamtym dniu, miała ochotę wybiec z tego pokoju, potem z Violatora, prosto do swojego pokoju. ale obiecała Willowi, że będzie zajmować się jego nową koleżanką do jego powrotu. Jednak... obawiała się, że na chwilę będzie musiała zaniechać swoich obowiązków. Musiała załatwić kilka spraw, a stanie w pod ścianą jak kołek nic jej nie da. W końcu mentorka była w dobrym i właściwie... prawidłowym towarzystwie. Anne na pewno przypilnuje, aby nic się jej nie stało i stąd nie wychodziła. Na pewno. Dlatego zaraz po tym, jak Evelyn wyszła, Lucy podjęła decyzję. -Cypri, będę musiała iść załatwić kilka spraw, zaraz wrócę i przy okazji dowiem się, gdzie jest Will! - już miała wyjść, gdy usłyszała pytanie Sig - W sąsiednim pokoju i wielkie dzięki, że przyszłaś, jestem Twoją dłużniczką - pomachała jej i Cypri wypadając z pokoju. Już miała skręcić w stronę schodów, gdy dostrzegła Evelyn. Naprawdę, dręczyła go wielki pragnienie ucieczki, w końcu... zawsze tak robiła, ukrywała się przed złem niczym mała myszka lub wmawiała sobie, że ono nie istnieje. Teraz jednak stanęła twarzą w twarz ze swoim pragnieniem a jednocześnie przekleństwem. Noel była jej bardziej potrzebna, niż ona jej, na pewno, przecież to ta mała Crow, wrażliwa i bezbronna potrzebująca mentalnego wsparcia. Nie poradziłaby sobie w KOLCu sama, musiała znaleźć w kimś pocieszenie, usłyszeć kilka dobrych słów. Teraz jednak bała się: odrzucenia, kolejnej porażki i prawdy o tym, że może ją stracić. Na zawsze. Kiedy mijała ją, zatrzymała się. Chciała ją uściskać, pocieszyć, ale potrafiła tylko stanąć w miejscu i na nią patrzeć: -W porządku - powiedziała cicho, jakby ze zrezygnowaniem - Wiem, że mnie nienawidzisz. W porządku - łzy naszły jej do oczu - Tylko mi wybacz, dobrze? Proszę Chyba, że chcesz, abym pragnęła znaleźć się na jego miejscu - odwróciła się i ruszyła wzdłuż korytarza chwilę potem znikając za progiem schodów. Nie wiedziała, dokąd szła, po prostu chciała od tego uciec. Znowu, po raz kolejny.
gdzieś, gdzieś tam. |
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Pokój #2 Sob Lip 27, 2013 10:22 pm | |
| Chociaż rozpaczliwie staram się skupiać spojrzenie tylko na drzwiach i trwać przy swoim, że zaraz do pokoju wejdzie Will, czuję na sobie wzrok jasnowłosej kobiety, który jedynie rozbudza mój niepokój i podejrzliwość. Mimo to niczym rozbitek widzący koło ratunkowe chwytam się myśli, że przynajmniej jest tutaj Lucy, którą zdążyłam już poznać i - co lekko mnie zadziwia - nawet polubić. Ciemnowłosej dziewczyny stojącej przy ścianie w ogóle nie kojarzę, ale potrafię się domyślić, że pewnie nie jest zadowolona z mojej obecności. Przygryzam nerwowo wargę po raz setny z rzędu, po czym zmuszam się, by przenieść w końcu spojrzenie na lekarkę. - Nie musisz mi przedstawiać Cypriane Sean. Trudno nie pamiętać zeszłorocznych trybutów - odzywa się kobieta, a na jej słowa po skórze przebiega mi dreszcz. - Ciekawy widok panno Sean. Była trybutka, dawna rebeliantka w tym miejscu. Nie wejdź tylko na odcisk Almie. Usilnie staram się zachować kamienny wyraz twarzy, jednak zignorowanie słów kobiety absolutnie nie wchodzi w grę. Dopiero teraz pod ich wpływem w pełni uświadamiam sobie, w jak niebezpiecznej sytuacji się znalazłam, przychodząc pod sam mur KOLCa, a potem wpadając w ręce grupy nie najmilszych Kapitolińczyków, którzy pozbawili mnie cennego dowodu tożsamości. Już zdążyłam przekonać się na własnej skórze, że macki Coin sięgają każdego miejsca w całym Panem, a sama prezydent zdaje się wiedzieć nawet więcej od nas samych. Nie zdziwiłabym się zatem, gdyby okazało się, że dobrze wie, gdzie jestem i z kim jestem. Chociaż w takim momencie zapewne jedyne, co bym czuła, to obezwładniający lęk oraz myśl, że wszystko za chwilę legnie w gruzach. Lepiej byłoby, żebym wydostała się z KOLCa jak najprędzej. W jakikolwiek sposób. ...wytrzymasz przenikliwy ból? - pytanie lekarki, a raczej jego końcówka, wyrywa mnie z zamyślenia. Lekko rozkojarzonym wzrokiem spoglądam na kobietę, jakby moja jedna półkula mózgowa wciąż zastanawiała się nad planem wydostania się z Kwartału, podczas gdy druga usiłowała dociec, jak długo uda mi się wytrzymać bez znieczulenia. Zerkam jeszcze raz na swoją nogę, po czym podejmuję decyzję, kierując się nabytym podczas rebelii ponurym doświadczeniem. - Raczej nie - mówię w końcu. - Ktoś z dołu mógłby się zaniepokoić, słysząc dobiegające stąd wrzaski. Zaciskam usta w linię i śledzę wzrokiem, jak lekarka odwija zakrwawione bandaże z mojego kolana, po czym zadaje kolejne pytanie. - Powiedz mi, czy możesz poruszać palcami? Albo poruszać się? Kiwam twierdząco głową, jednocześnie spoglądając z pewnym niepokojem na czynności lekarki i zawartość otwartej walizeczki. Krzywię się lekko, gdy kobieta przemywa ranę środkiem odkażającym i ledwo rejestruję ciche trzaśnięcie drzwiami. Dopiero głos Lucy odwraca moją uwagę, więc od razu przenoszę wzrok na dziewczynę. - Cypri, będę musiała iść załatwić kilka spraw, zaraz wrócę i przy okazji dowiem się, gdzie jest Will! Choć zdaje się, że lekarka pyta Lucy o coś jeszcze, zupełnie nie zawracam tym sobie głowy, chcąc jedynie jak najszybciej zerwać się z łóżka i błagać dziewczynę, by została. Nawet na kolanach. Czuję się nieswojo z myślą, że zostanę tutaj tylko z lekarką, jednak gdy mam się odezwać, wyrażając swój sprzeciw, Lucy znika już za drzwiami. Uroczo. |
| | | Wiek : 29 lat Zawód : Lekarz
| Temat: Re: Pokój #2 Sob Lip 27, 2013 11:34 pm | |
| Sigyn pokiwała głową na słowa Lucy i spojrzała na nią. - I obyś nie musiała spłacać tego długu. - Powiedziała poważnym tonem, aczkolwiek leciutko się uśmiechnęła. Mimo wszystko stara Sig przebijała się przez kamienny mur i dawała o sobie znać mimo, że nowa Sig starała się za wszelką cenę powściągać od jakichkolwiek emocji. Gdy ta wyszła Sig zabrała się za dalsze leczenie nogi Cypriane. Kątem oka zauważyła, że ta najprawdopodobniej obawia się jej. - Nie musisz się mnie bać. Zresztą raz mnie już widziałaś. Przed areną sprawdzałam stan zdrowia trybutów. - Powiedziała dość spokojnym głosem, ale przyciszonym. Kto wie, czy nie ma podsłuchu jak ostatnio. - Też byłam rebeliantką. Teraz natomiast nie trzymam żadnej strony. - Dodała jakby chciała powiedzieć, że z jej strony Cypriane nie spotka nic złego. Nie do końca była to prawda, gdyż oczyszczanie nogi już było bolesne, a co dopiero wyciąganie kuli. Na słowa o krzykach Sig sięgnęła po ampułkę ze znieczuleniem, strzykawkę i igłę. Otworzyła opakowanie z igłą i zamontowała ją na strzykawce, po chwili już pobierała płyn z ampułki. Kilka sekund później delikatnie wbiła się w miejsce przy postrzale i zaaplikowała substancję znieczulającą. Mogła poruszać palcami. Czyli żaden nerw nie został uszkodzony. Mogła się poruszać, więc kość nie powinna być złamana. Może być draśnięcie. - Nie powinnaś mieć złamania skoro możesz się poruszać. Nerwy też powinny być całe, bo inaczej miałabyś ścierpnięte palce, albo w ogóle byś nie mogła nimi poruszać. Wyciągnę tylko kulę i opatrzę. Ból nie powinien być aż nadto mocny. - Mówiąc to dalej oczyszczała ranę czekając, aż znieczulenie będzie działało. Po chwili igłą sprawdziła reakcję Cypriane. Nie krzywiła się z bólu, więc była znieczulona. Sig wyciągnęła kilka narzędzi i przystąpiła do wyciągania odłamków po pocisku. Trochę to trwało, gdyż musiała najpierw rozpoznać dokładne położenie jak i sprawdzić, czy jest w całości, czy w odłamkach, albo mikroskopijnych odłamkach. - Jak się tutaj znalazłaś? Czy przypadkiem nie powinnaś pomagać tegorocznym trybutom? - Zapytała uprzejmym głosem. Wolała nie brzmieć jak SS-man, który próbuje wyciągnąć informacje od więźnia. |
| | | Wiek : 23 Przy sobie : dokumenty, klucze, telefon
| Temat: Re: Pokój #2 Nie Lip 28, 2013 11:24 am | |
| Przez chwilę słuchała przez drzwi tego, co dzieje się w środku. Wiedziała, że powinna iść. Że nie powinna siedzieć. Współpracownicy nie mają dużo cierpliwości a stosunki jakie panują między barmanami naprowadzały Ev na myśl, że jej koleżanki bezceremonialnie podpierdolą ją do szefa i straci tą robotę. Już miała się zbierać, kiedy z pokoju wyszła Lucy i podeszła do niej. Eve chciała uciec, zapaść się pod ziemię, stać się nie widzialna… Po prostu nie chciała z nią rozmawiać. Nie dlatego, ze była na nią zła, tylko dlatego, ze wiedziała, ze bezceremonialnie zacznie ryczeć. Wiem, że mnie nienawidzisz. W porządku Właśnie słyszała, jak w porządku. Lucy miała głos wskazujący na wielką chęć wylania strumienia łez. Poza tym Ev chciała jednocześnie nakrzyczeć na Lucy, przytulić ją i się poryczeć. Nie odzywała się, bo nie wiedziała co ma mówić. Jedno było pewne – nie była w stanie nienawidzić Lucy. Mogła być na nią zła, mogła udwać nienawiść, ale w głębi serca nigdy nie czuła ani grama nienawiści do niej. Musiała zrzucić wszystko na kogoś, więc zwaliła na Lucy. Tak na prawde to nie była jej wina. Może chciała jej powiedzieć, tylko przyszedł Fred? Ale musiałą kogoś obwinić, a na logikę najbardziej winna z wszystkich była Lucy. Bo jej nie powiedziała. Tyle, ze co ma piernik do wiatraka. Czy naprawdę lepiej by to przyjęła z ust Lucy niż z głośników telewizora? Tylko mi wybacz, dobrze? oczy coraz bardziej zachodziły jej łzami i całą uwagę skupiała na tym, żeby się nie rozryczeć. Najgorsza była świadomość, że tak naprawdę nie miała czego wybaczać Lucy. Nic nie zrobiła złego. Proszę Chyba, że chcesz, abym pragnęła znaleźć się na jego miejscu Nie chciała. Za żadne skarby świata Ev nie chciała zamienić Lucy na Bookera. To było dziwne, ale taki był fakt. I nie chciała, żeby Lucy czuła się winna temu wszystkiemu. Tyle, ze zanim Ev odważyła się podnieść głowę i coś powiedziec, Lucy zdążyła skręcić i zejść po schodach. Tyle by było z wzruszającej sceny pogodzenia się. Ev westchnęła i rozglądnęła się po pustym korytarzu. Zza pleców dochodziły do niej strzępki rozmowy lekarki z Cypriane Przytłaczał ją zapach panujący w burdelu, który dla tak wielu jest miejscem pracy. Przecież większość Kapitolińczyków nie może pracowac we własnym zawodzie. Ev nie może dalej być fryzjerką, bo… Bo jak? Będzie obcinać ludziom włosy nożem i czesać palcami? O farbie do wlosów już nie wspomni, bo przydałaby się jej w końcu. Tylko skąd taką wziąć? Z nieba jej niestety nie spadnie. W końcu z cichym westchnieniem wstała, przetarła oczy i zeszła na dół, gdzie krzywym spojrzeniem obrzuciły ją inne barmanki. No, nie było jej ile? Piętnaście minut? Niech się nie rzucają tak strasznie. Ignorując jakieś docinki an swój temta wzięła się do pracy z wymuszonym uśmiechem na ustach.
potem zt gdzieś xD
|
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Pokój #2 Nie Lip 28, 2013 6:00 pm | |
| Mimo rządzących mną wątpliwości odważam się w końcu spojrzeć na jasnowłosą lekarkę, choć w moim spojrzeniu wciąż czai się obawa i podejrzliwość. Nie mam pojęcia, skąd kobieta może mnie znać, odnoszę nawet ponure wrażenie, że więcej ludzi rozpoznaje mnie w KOLCu niż w dzielnicy rebeliantów. I sama nie wiem, czy to lepiej, czy gorzej. - Nie musisz się mnie bać - odzywa się lekarka, jakby odgadując moje myśli. - Zresztą raz mnie już widziałaś. Przed areną sprawdzałam stan zdrowia trybutów. Też byłam rebeliantką. Teraz natomiast nie trzymam żadnej strony. Po jej ściszonym głosie wnioskuję, że podobnie jak ja nie pali się do rozpowiadania na prawo i lewo o swoich poglądach politycznych. W pewien sposób jestem jednak wdzięczna lekarce, którą teraz zaczynam kojarzyć już nieco bardziej, że odważyła się powiedzieć mi o nich, tym samym sprawiając, że moja nieufność nieco się zmniejszyła. Mimo wszystko jednak rozsądek, gdyby mógł przybrać fizyczną formę, zapewne pokręciłby teraz ze zwątpieniem głową na znak, że staję się stanowczo zbyt ufna - może nawet naiwna. - Rozumiem - odpowiadam ostrożnie, przenosząc powoli wzrok na twarz kobiety. - Ja też do końca... nie odnajduję się ani po jednej stronie barykady, ani po drugiej. Milknę, woląc nie mówić już nic więcej, po czym natychmiast odwracam wzrok, widząc strzykawkę w dłoni lekarki. Skupiam spojrzenie znów na drzwiach, zaciskając zęby w oczekiwaniu na ból. Na szczęście ukłucie, które czuję, nie jest zbyt bolesne, a chwilę po nim moja noga drętwieje, co oznacza, że substancja zaczęła działać. - Nie powinnaś mieć złamania skoro możesz się poruszać - dobiega mnie głos kobiety. - Nerwy też powinny być całe, bo inaczej miałabyś ścierpnięte palce, albo w ogóle byś nie mogła nimi poruszać. Wyciągnę tylko kulę i opatrzę. Ból nie powinien być aż nadto mocny. Kiwam tylko głową, czując przyspieszone bicie serca, które w ten sposób jakby chce zbuntować się przed jakimkolwiek bólem. Staram się oddychać spokojnie, gdy kątem oka dostrzegam, że lekarka pochyla się już nad raną z podejrzanym przyrządem w dłoni, którego nie potrafię i chyba nigdy nie będę potrafiła nazwać. Cholera, Will i Lucy, gdzie wy jesteście? Mimo znieczulenia dotkliwy, choć znacznie przytłumiony ból przeszywa moje kolano, gdy lekarka zaczyna wyciągać z niego pierwsze odłamki pocisku. Jest jednak bez porównania lepiej, niż się spodziewałam czy widziałam w najgorszych scenariuszach tego zabiegu. - Jak się tutaj znalazłaś? - pyta nagle kobieta. - Czy przypadkiem nie powinnaś pomagać tegorocznym trybutom? Jak się tu znalazłam. Idealny materiał na pytanie, którego zresztą mogłam się spodziewać od samego początku i na które w żadnym wypadku nie powinnam odpowiadać tylko prawdą. Przygryzam lekko wargę, zastanawiając się, ile w mojej opowieści przemilczeć, a ile odpowiednio przekształcić. Jestem prawie pewna, że lekarka raczej nie zignorowałaby tak łatwo mojego ukradzionego dowodu tożsamości, a cała historia mogłaby zabrzmieć nieco zbyt podejrzanie. - Poszłam się przejść. By załatwić ze Strażnikami kilka spraw. Polecenie Coin. - zaczynam urywkowo, uważnie dobierając słowa. - Zaczęłam iść wzdłuż muru otaczającego Kwartał, a po pewnym czasie natrafiłam na dziurę i coś mnie tknęło, żeby przez nią przejść. Widocznie nie powinnam słuchać takich bodźców, bo chwilę później zjawiła się niezbyt przyjemna grupa Kapitolińczyków, którzy chcieli mnie najprawdopodobniej okraść. Udałoby im się to, gdyby nie Lucy i jej kolega, ale na pożegnanie postrzelili mnie w nogę. Musiałam zemdleć wtedy z bólu, a przytomność odzyskałam dopiero tutaj. Zaciskam usta w wąską linię, w duchu błagając, by lekarka nie zadawała już więcej pytań. Jedno słowo, a mogę pogubić się w tłumaczeniach, co na pewno nie skończy się dobrze. |
| | | Wiek : 29 lat Zawód : Lekarz
| Temat: Re: Pokój #2 Nie Lip 28, 2013 8:03 pm | |
| Sigyn nic nie mówiła. Uznała, że lepiej będzie jeśli się nie odezwie na słowa dziewczyny dopóki będzie się zajmowała wyciąganiem odłamków. Widziała kątem oka, że odczuwała ból. Znosiła go jednak bardzo dobrze, jak na trybuta przystało. W końcu czym jest taki ból skoro odczuwała znacznie większy? Nie tylo fizyczny, ale też psychiczny. Lekarka przerwała na chwilę zabieg, gdy dziewczyna zaczęła mówić o tym jak się znalazła, ale potem znowu zaczęła wyciągać kawałki pocisku, bo dopóki dziewczyna się skupia na rozmowie dopóty ignoruje ból w nodze. I nie ważne, czy to co mówi to prawda, czy też kłamstwo. Sigyn nie oceniała. Jeśli nie chciała wyjawiać prawdy to nie będzie naciskać. Nie przywykła do tego. Teraz zresztą starała się nie angażować i nie reagować zbytnio. - Rozumiem... - Odparła, gdy ta skończyła mówić. - W Kwartale mieszkańcy traktują wszystkich z zewnątrz jak wrogów. Niezależnie od tego, czy jesteśmy za Coin, czy nie. Wielokrotnie doświadczyłam już z ich strony nieprzyjemności mimo, że niektórych z nich znałam jeszcze na długo przed rozbiciem areny i bywali serdeczni, a nawet przyjacielscy. - W końcu skończyła już swój zabieg. Sprawdziła jeszcze, czy aby na pewno wyciągnęła wszystkie kawałki, a potem postanowiła zaszyć szwami nowej generacji, które się rozpuszczają po pewnym czasie samoistnie. Zaczęła zszywać ranę. - Szwy same się rozpuszczą. Lepiej nie traktuj ich sokiem z cytryny, ani podobnymi substancjami, bo inaczej rozpuszczą się jeszcze zanim rana się zasklepi. - Powiedziała poważnym tonem głosu w stronę Cypriane. Posprzątała wszystko dokładnie i schowała do walizeczki. Gdy już była gotowa wstała i ruszyła do drzwi. - Jeżeli będziesz potrzebowała pomocy, niekoniecznie lekarskiej to szukaj mnie pod nazwiskiem Harding. - Dodała spoglądając na dziewczynę. Otworzyła drzwi i już przekraczała próg, gdy jej się przypomniała jedna sprawa. - A i jeszcze jedno! Znieczulenie powinno niedługo zejść. Nie zakrywaj dzisiaj rany, ani przez następne dwa dni. Niech rana oddycha i się sama zagoi. Nie nadwyrężaj się też, by szwy nie pękły. - Z tymi słowami uśmiechnęła się delikatnie i przyjaźnie jak to robiła dawniej. Czym więcej miała roboty jako lekarz tym bardziej zapominała o swoich problemach i przeszłości. Wtedy wracała ona, ta sama Sigyn, która uparcie milczała, gdy próbowano wyciągnąć z niej informacje. Ta sama, która pomagała w organizowaniu rozbicia areny i która nielegalnie przemycała leki do Trzynastki. Wracała tamta stara Sig, która miała przyjaciół i rodzinę. Odwróciła się i wyszła z pokoju, by udać się do kolejnego pokoju.
// do pokoju Majtasa bodajże |
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Pokój #2 Pon Lip 29, 2013 9:44 pm | |
| Uważaj na szwy. Uważaj na siebie. Nie przemęczaj się. Odpoczywaj. Z takimi poleceniami raczej wątpliwe jest, że wydostanę się z KOLCa dostatecznie szybko. Co najmniej jakby w nogę postrzelono mnie pięć razy, a nie jeden. Każdą minutą spędzoną w tym miejscu coraz bardziej ryzykuję, choć mimo starań nie mam pojęcia, jak się stąd wydostać i o własnych siłach, i o własnych możliwościach. Jednak jakby tego było mało, w moich myślach i wspomnieniach wciąż tkwi Will, który mimo że znajduje się pewnie gdzieś daleko, z każdą chwilą wydaje się być mi bliższy niż kiedykolwiek dotąd. Nie potrafię - a może raczej nie chcę, jak przekonuję się z każdą chwilą - określić tego uczucia. Żadne ze słów nie spełnia wymaganych kryteriów, co utwierdza mnie w przekonaniu, że zabrnęłam w coś, czego dotąd nigdy nie doświadczyłam. Być może nawet nie chciałam doświadczyć. Potrafię być wściekła, potrafię tęsknić i potrafię cierpieć... ale nie mam pojęcia, czy potrafię kochać. Nie myśl o tym.Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Jednak sam fakt, który uparcie chcę uważać za fikcję, nie daje mi spokoju niczym natrętny komar. Z całych sił próbuję wmówić sobie, że wcale nie użyłam przed chwilą słowa "kochać", nieistniejącego w moim słowniku. Niemającego nawet prawa, by w nim istnieć. Dobrze wiem, czym się kończy chociażby zauroczenie, to jedno z większych bagien, w jakie można wpaść, pociągając za sobą innych. Naprawdę o tym nie myśl.Wzdycham ciężko, potrząsając mimowolnie głową, jakbym chciała w ten sposób pozbyć się z niej wszystkich dręczących mnie myśli. Na domiar złego rozsądek wciąż uparcie podpowiada mi, że czas płynie i nie wiadomo, czy za godzinę nie skończę w areszcie otoczona wysłanymi przez Coin Strażnikami Pokoju. Rozpaczliwie chcę coś zrobić, podnieść się z łóżka, zacząć działać, a tym czasem mam wrażenie, że absolutny mętlik w głowie pod tytułem "Czy Cypri potrafi poczuć do kogoś coś więcej niż irytację?" oraz sterta niepodjętych decyzji uniemożliwiają mi jakikolwiek ruch. I jakiekolwiek racjonalne myślenie. Z ponownym westchnieniem podnoszę się do pionu, po czym ostrożnie opuszczam nogi na ziemię i wstaję. Albo inaczej - usiłuję wstać, bo noga odmawia współpracy w taki sposób, że niemal ląduję z powrotem na łóżku. Łapię się jednak w porę stojącego tuż obok niego stolika, a przy okazji mój wzrok pada na leżące na nim kartki papieru, dwie koperty i wybitnie zmaltretowany długopis. W jednej chwili do głowy wpada mi z hukiem myśl, której albo będę niedługo bardzo żałowała, albo naprawdę bardzo. Waham się przez chwilę, jak nie wahałam się jeszcze nigdy dotąd, analizując każde możliwe wyjście z sytuacji i każdy argument, który mógłby jakoś odsunąć mnie od zamiaru napisania do Willa listu. Czy mogłam coś do niego poczuć? To nie ma absolutnie żadnego sensu. Jeden dzień nie może tak nagle zmienić wszystkich moich poglądów, kilka godzin nie zdoła obrócić w proch tego, co utrwalałam w sobie latami. A jednak, co budzi we mnie zdziwienie, każdą komórką ciała chcę napisać choć kilka słów do Willa. Cokolwiek się zmieniło, gdy go poznałam, z czymkolwiek usiłuję dojść do wniosku - nie opuszczę KOLCa tak, jakbym nigdy się w nim nie znalazła i nikogo nie poznała. Przygryzam nerwowo wargę, po czym niezbyt zdecydowanym ruchem sięgam po długopis, kopertę i kartkę papieru. Siadam znów na łóżku, rozprostowując ją na kolanie, a w następnej chwili zamieram z zawieszonym nad nią długopisem. Dłoń lekko mi drży, lecz pokonuję w sobie ostatnie opory i zaczynam szybko kreślić słowa na papierze, bojąc się każdego z nich. Will!Nie mam pojęcia, czy to przeczytasz. Nie mam pojęcia, czy to, co piszę, jest słuszne. Mogę być młoda, głupia i naiwna, ale życie nauczyło mnie, żebym łapała chwile, póki jeszcze trwają. Zamierzam to zrobić i teraz. Z jakim skutkiem? Wolę nie podejrzewać. Rzeczywistość to idiotyczna sprawa, prawda? Szczególnie w Panem, któremu los nigdy nie chce dać spokoju. Najpierw tyrania Snowa, teraz Coin, aż trudno uwierzyć, że wszystko, co nas spotykało i spotyka, jest w głównej mierze sprawką tych dwojga. Ale czy czułeś kiedykolwiek, że ta rzeczywistość zostaje w pewnym stopniu odgrodzona? Co prawda istnieje gdzieś tam, ale nie obija się przez moment tak głośnym echem w naszym życiu. Ja nigdy takiego czegoś nie czułam, a nawet jeśli, to jestem już pewna, że to nie było nawet w połowie to samo. Pewnie zapytasz, dlaczego tak się dzieje. Nie umiem tego wyjaśnić tak, jakbym chciała, bo cokolwiek przychodzi mi teraz do głowy - wywołuje w niej większy chaos, niż możesz sobie wyobrazić. Ale jedno jest dla mnie jasne, choć wierz mi, od samego początku to od siebie odpychałam. Z chwilą, w której zaczęliśmy rozmawiać przy murze, coś się zmieniło. "Coś" jest bardzo złudnym pojęciem i nie ufaj słownikom, potrafią tylko kłamać, skoro są jedynie książkami, które nie poznały człowieka ani jego życia. Prawda jest taka, że nienawidziłam Kapitolińczyków. Bałam się KOLCa, jakby cały był skażony jakąś zaraźliwą chorobą. Ale kiedy poznałam Ciebie, moje poglądy niemal doszczętnie legły w gruzach. Pozostały tylko ruiny, ale kto wie, ile wytrzymają? Nie umiem określić, co tak właściwie czułam i przy murze, i w uliczce. Może to była jakaś kompletnie zwariowana mieszanka uczuć, w której co chwila pojawiał się strach, niepewność i zagubienie? Możliwe. A może było w tym coś więcej? Współczucie, sympatia... uczucie, że właśnie natrafiło się na osobę, na którą podświadomie bardzo chciało się natrafić - i to już od bardzo dawna? Nie wiem, czy istnieje przyszłość, w której jeszcze się spotkamy. Chciałabym, żeby istniała, choć jestem świadoma, że i Ty, i ja musielibyśmy za nią słono zapłacić. Jednak mimo to nie wyobrażam sobie, żeby wszystko, co przeżyliśmy - chociaż tak krótkie - miało pozostać tylko w murach KOLCa. Jeżeli jakimś cudem znajdziesz się kiedyś w dzielnicy rebeliantów, szukaj mieszkania Johanny Mason. To chyba jedyne miejsce, w którym przebywam najczęściej, ale muszę Cię ostrzec - razem ze mną mieszkają tam dwie osoby, które z przyjemnością wezwałyby Strażników Pokoju, jeśli nie gorzej.Cypriane Gdy kończę, odkrywam, że mam łzy w oczach, które jednak uparcie nie chcą spaść na kartkę, zdradzając później wszystko, co czułam, gdy pisałam. Mrugam tylko, by się ich pozbyć, po czym wkładam list do koperty, a następnie zamykam ją i wsuwam do kieszeni płaszcza. Jednocześnie natrafiam palcami na swój telefon, którego jakimś cudem nie zostałam pozbawiona w uliczce, a do głowy przychodzi mi myśl, że pozostaje mi już tylko jedno. To trudniejsze jedno. Wysłać smsa do Noah i błagać go, by tu po mnie przyszedł. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Kelner w 'Well-born' i student Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny Znaki szczególne : piegipiegipiegi Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie
| Temat: Re: Pokój #2 Sro Lip 31, 2013 5:42 pm | |
| | Redakcja Capitol's Voice
Chociaż może to być sprzeczne z ogólną opinią – istnieje parę rodzajów hipokryzji. Granica pomiędzy większością z nich jest w wielu miejscach zatarta i niewyraźna, przez co może się zdawać, że wcale jej tam nie ma. W tej nieświadomości zapewne żyje znaczna część społeczeństwa, bo na dobrą sprawę – dlaczego i po co rozkładać to na czynniki pierwsze? Mógłbym powiedzieć, że to jedno z moich natręctw, jak palenie papierosów, nadużywanie przekleństw, albo zaciskanie ust w chwilach wzmożonego stresu. Myślenie jako natręctwo. Ale prawda była taka, że kiedy po raz kolejny hipokryzja pokonała drogę z mojego mózgu, docierając aż na język, jej granice znacznie się wyostrzyły. Jednocześnie – temu samemu oczywiście towarzyszyło jakieś niemiłe ukłucie w brzuchu. Niemniej jednak, o ile nie jest to nic dobrego, to jest jeden rodzaj, który jest… cóż, powiedzmy, że mniej godny potępienia od innych. Jednocześnie był to ten rodzaj, którego na najczęściej nadużywałem. I nadużyłem go również w momencie, w którym odebrałem smsa od Cypri. Chodzi o ten, kiedy z troski zabraniamy komuś czegoś, co sami byśmy zrobili. A co nie jest dobre. Taka właśnie była wycieczka do KOLCa. Nie dopuściłem do siebie nawet myśli, że sam zaledwie parę dni temu przekroczyłem jego bramę, bo ten fakt wydawał się nieistotny i w ogóle nie powiązany z tym, że Sean sama znajdowała się teraz po drugiej stronie. I chociaż nigdy oficjalnie nie zabroniłem jej kręcić się w pobliżu, ani w nim samym – taki zakaz wydawał się po prostu zbędny. Cypri, ta Cypri, która całe swoje życie gardziła Kapitolińczykami. Dlatego jej wiadomość wydawała się jeszcze bardziej irracjonalna. Nie ukrywałem faktu, że musiałem przeczytać wiadomość przynajmniej dwa razy, zanim doszło do mnie jej prawdziwe znaczenie, a i tak przebiegłem przez nią wzrokiem raz jeszcze, szukając pomiędzy wyrazami jednego, pojedynczego ‘żartuję!’. Kiedy jednak go nie znalazłem spojrzałem jeszcze na godzinę doręczenia wiadomości, a kiedy uświadomiłem sobie, że minęło dobre dziesięć minut, przestałem liczyć na kolejnego smsa ze stwierdzeniem, że to przedwczesne prima aprilis. Nie ma też żadnej racjonalnej, ani odpowiedniej reakcji na to, co przeczytałem. Z jednej strony z trudem tłumiłem w sobie histeryczny śmiech, a kiedy udało mi się go wreszcie zdusić, wyparowałem sam do siebie, nieco zbyt głośne: - Cholera Cypri, co ty znowu narobiłaś? A parę przechodniów obejrzało się na mnie, jakbym nie był najlepszym okazem zdrowia psychicznego. Zresztą, nie mylili się. Oparłem się o chłodne mury budynku, dłoń przyłożyłem do twarzy w geście zrezygnowania, przymknąłem na moment oczy i jeszcze cicho prychnąłem. Nie sądziłbym, że ogarnięcie się w takiej sytuacji zajmie mi aż tyle czasu, ale widocznie dopiero kiedy jeden z nierealnych (w moim mniemaniu) scenariuszy wszedł w życie, mogłem dostrzec, że to co wcześniej układamy sobie w głowie – na wszelki wypadek – nigdy nie sprawdza się w praktyce. Uśmiechnąłem się słabo sam do siebie, chociaż uśmiech wcale nie wpasowywał się w tą sytuację – ostatecznie jednak był lepszym wyjściem niż wybuch płaczu bezsilności, czy zmasakrowanie twarzy pierwszego lepszego przechodnia. Wziąłem jeden głęboki oddech, zmuszając się, aby nerwy chociaż na chwilę opadły, a do głosu doszło racjonalne myślenie. Czy raczej jego resztki. I skierowałem się prosto ku miejscu, którego miałem nie odwiedzić aż do jutra. Ale wyglądało na to, że raz przekraczając bramę Kwartału, tak naprawdę nigdy się go nie opuszcza. *** Bez jasnego celu przejechałem opuszkami palców po chłodnym i nieco osmolonym murze budynku. Najprawdopodobniej dlatego, że moja obecność tutaj wciąż wydawała się dziwnie… nierealna? A tym sposobem miałem nadać otoczeniu jakąś materialność, która do tej pory do mnie nie docierała. Podniosłem wzrok ku górze na nadszarpnięty zębem czasu szyld ‘Violator’, kiedy po niecałym kwadransie wypełnionym pytaniami o drogę i dziwnymi spojrzeniami przechodniów, zdołałem trafić pod jego gmach. Pchnąłem drzwi, które z trzaskiem zatrzymały się dopiero na ścianie, co mimowolnie sprowadziło na mnie wzrok wszystkich siedzących w środku mężczyzn i kobiety za ladą. Za sprawą czego poczułem się niemal jak kowboj rodem z westernu trzeciej kategorii. Przebiegłem po twarzach wszystkich zgromadzonych, ale nie napotkałem oczu żadnego z nich, bo wszyscy zdążyli już wrócić do wcześniejszych rozmów i zajęć. Dopiero po krótkim pytaniu rzuconym w stronę barmanki, ta pokierowała mnie na górę. A raczej mruknęła coś pod nosem, mówiąc żebym tam poszukał swojej zguby. Niewiele więc myśląc zapukałem w dwoje pierwszych z brzegu drzwi, dopiero po kolejnym ‘Poczekaj na swoją kolej!’, czy ‘Starczy mnie dla wszystkich!’ połączyłem dziwne spojrzenia przechodniów w całość układanki. Odruchowo zacisnąłem pięści, a moje zrezygnowane spojrzenie uleciało gdzieś w kierunku sufitu, kiedy oparłem się o miejscami pozbawioną tapety ścianę. W myślach obiecałem sobie, że spróbuję jeszcze zapukać do jednych drzwi, zanim wykręcę numer do Cypri, pomimo jej kategorycznych próśb, abym tego nie robił. Sytuacja była więcej, niż poważna, a ona miała się zaraz o tym przekonać, kiedy bez ceregieli wparowałem do następnego pokoju zastając ją siedzącą w najlepsze na łóżku, na którym Bóg wie co ktoś robił. Zacisnąłem w podenerwowaniu zęby, licząc, że tym samym uda mi się trzymać język na wodzy, ale wyglądało na to, że wszystkie wiązanki jakie puściłem po drodze były jedynie początkiem i nic nie mogło powstrzymać ich napływu. Trzasnąłem z impetem drzwiami, a sam szybkim krokiem przeszedłem się od nich aż do okna i z powrotem, starając się aby toksyczne KOLCowe powietrze jakoś ukoiło moje nerwy. Ale żaden kolejny głęboki wdech i wydech nie zdawał się przynosić wyczekiwanej ulgi. W końcu przeczesałem dłonią włosy, jak zdarzało mi się w chwilach podenerwowania, i co było alternatywą od usilnego wbijania paznokci w wewnętrzną część dłoni. W końcu zatrzymałem się na środku pokoju, co już mogło zwiastować nadchodzące problemy. Rzuciłem pod nosem jeszcze ciche przekleństwo, które mogło jednocześnie posłużyć i za ‘kurwa’ jak i parę innych. - Burdel, hm?! Zawsze miałaś wyszukany gust. - podjąłem w końcu, wiedząc, że na zmniejszenie chaosu w mojej głowie nie miałem co liczyć. - Możesz mi powiedzieć, co ty sobie do cholery myślałaś? – wyrzuciłem z siebie, nie panując nad tonem swojego głosu. – Nie myślałaś, jak zwykle. Mało ci jest problemów? Musisz tworzyć sobie kolejne? Nam. – poprawiłem się zaraz, krzyżując ręce na klatce piersiowej. – Zawsze myślisz tylko o sobie. Też nie miałem najlepszego tygodnia, ale nie dzwoniłem po ciebie za każdym razem, kiedy wpadłem w jakieś gówno. – odbiegłem nieco od tematu, kiedy niewypowiedziane żale zaczęły wypływać na światło dzienne nic nie mogło ich zatrzymać. – Ubieraj się, wychodzimy, będziesz się tłumaczyła po drodze. – wepchnąłem w jej dłonie kurtkę i nie czekając na jakiekolwiek odpowiedzi czy zaprzeczenia pociągnąłem ją za rękę. |
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Pokój #2 Sro Lip 31, 2013 7:30 pm | |
| Nie patrzę na list ukryty w kieszeni płaszcza. Nie, wcale tak nie jest. Od momentu, w którym schowałam kopertę, wciąż odnoszę wrażenie, że ta jest niczym jaskrawy neon z dawnych ulic Kapitolu. Nie ma to w gruncie rzeczy ani odrobiny sensu, skoro widzę zaledwie jej skraj, lecz czuję się niemal tak, jakbym po popełnionym morderstwie wepchnęła trupa pod łóżko. A co gorsza - da się zauważyć jego dłoń, która zdradza, co takiego zrobiłam. Nie mam jednak siły, chociaż zdaje się, że bardziej tej psychicznej niż fizycznej, by wepchnąć kopertę głębiej do kieszeni. Na dodatek rozsądek podpowiada mi, że najlepiej by było, gdybym ją podarła i gdzieś wyrzuciła, tym samym sprawiając, że prawda nigdy nie wyszłaby na jaw. Mimo to mam wrażenie, że jeślibym tak zrobiła, mętlik w mojej głowie wcale nie uległby zmianie, wręcz przeciwnie - stałby się dużo gorszy. W żaden sposób nie mogę się go pozbyć, podobnie jak krążących mi w myślach słów, które napisałam zaledwie dziesięć, może piętnaście minut temu, chwilami bardziej przypominających kraczące wrony niż zwykłe słowa. Moje palce nerwowo bębnią po kolanie, kiedy rozpamiętuję każdy akapit tekstu, z upływającymi minutami coraz bardziej obcego i niewiarygodnego. Świadomość, że mogłam poczuć coś do Willa, a tym bardziej napisać mu o tym, nie daje mi spokoju i mam przeczucie, że już nigdy nie będzie dawała. To złe. Niepoważne. Wręcz chore. W co ty się wpakowałaś, Cypri? Marszczę brwi i pochylam zrezygnowana głowę, w końcu spuszczając ze wzroku ten nieszczęsny list. Prawda jest taka, że nie mogę już cofnąć tego, co napisałam. Podarcie listu wbrew pozorom nic by nie dało, nabazgrane w nim słowa i tak tkwiłyby w mojej pamięci, na dodatek boleśnie przypominając mi, że okazałam słabość, bojąc się doprowadzić do końca to, co już zaczęłam. Choć "koniec" to nieco względne pojęcie, które w gruncie rzeczy nijak się ma do moich uczuć związanych z Willem. Mimo to jednak dobrze wiem, że pozostaje jeszcze pewna równie poważna sprawą, nad którą w tym momencie w zasadzie powinnam sobie łamać głowę. Noah. Co zrobi, gdy się dowie? Albo inaczej, jak bardzo będzie wściekły? Jak niskie są szanse, że nie zdołam mu nic wytłumaczyć i że on nie będzie chciał czegokolwiek zrozumieć? Bo zrozumienie mojej sytuacji w jego przypadku graniczy zapewne z cudem, jeżeli już nie jest po jego stronie. Wzdycham ciężko, bojąc się nawet zerknąć w stronę przyszłości, jakby ta była jeszcze straszniejsza, niż to sobie mogę wyobrazić. A myślę, że taka właśnie jest. Wraz z upływem czasu coraz częściej łapię się na tym, że z bijącym szybko sercem wsłuchuję się w jakiekolwiek odgłosy dobiegające zza drzwi. Czuję się podobnie jak bohaterka horroru, która jest w nocy sama i z przerażeniem czeka na dźwięki pustego domu. Jak na ironię, gdy tylko taka myśl przebiega mi w niemal szaleńczym pędzie przez głowę, słyszę stłumione skrzypienie schodów i kroki na korytarzu. Podnoszę głowę, pobladła ze strachu, akurat by zobaczyć wyraźnie wściekłego Noah, który z impetem otwiera drzwi. Co prawda chłopak nie wygląda niczym morderca z horrorów, który przybył do domu głównej bohaterki z nie najmilszymi zamiarami, jednak zaciskam nerwowo usta, widząc, jak z hukiem trzaska drzwiami. Gdy w podenerwowaniu przeczesuje ręką włosy, rzucając następnie ciche przekleństwo, mój umysł pracuje na zwiększonych obrotach, próbując wymyślić coś, co mogłabym powiedzieć w przerwie między jego słownym atakiem. - Burdel, hm?! Zawsze miałaś wyszukany gust - na jego słowa po mojej skórze przebiega zimny dreszcz. Lucy powiedziała, że Violator to bar. Kłamała? - Możesz mi powiedzieć, co ty sobie do cholery myślałaś? Nie myślałaś, jak zwykle. Mało ci jest problemów? Musisz tworzyć sobie kolejne? Nam. Zawsze myślisz tylko o sobie. Też nie miałem najlepszego tygodnia, ale nie dzwoniłem po ciebie za każdym razem, kiedy wpadłem w jakieś gówno. Czekam cierpliwie, aż Noah w końcu zamilknie, marszcząc jedynie brwi i przygryzając nerwowo wargę przy każdym ostrzejszym słowie. Nie chcę ich komentować, choć zapewne w innych okolicznościach bardzo bym tego pragnęła. Jednak w gruncie rzeczy byłam przygotowana na wszystko to, co powiedział, więc, o dziwo, niemal nie czuję irytacji. Mimo to dociera do mnie, że sprawa jest wybitnie skomplikowana i w żaden sposób nie uda mi się zrealizować planu znalezienia Lucy i poproszenia jej o pomoc w doręczeniu listu. Czyli wychodzi na to, że muszę go tu zostawić. - Ubieraj się, wychodzimy, będziesz się tłumaczyła po drodze - dociera do mnie głos Noah. Chłopak rzuca mi płaszcz, po czym niespodziewanie ciągnie mnie za rękę. Podrywam się odruchowo, lecz tylko po to, by mu się wyrwać. Jednak gdy tylko udaje mi się odskoczyć, momentalnie się zataczam, bo nieświadomie przeniosłam ciężar ciała na prawą nogę, w którą mnie postrzelono. - A teraz posłuchaj, idioto, zanim znowu zaczniesz wrzeszczeć - syczę przez zaciśnięte zęby, krzywiąc się z bólu. - Nie mogę ci niczego wytłumaczyć, bo i tak byś nie zrozumiał. Z twoim ograniczonym tokiem rozumowania to zresztą absolutnie niemożliwe. Stało się coś, co nie mogło się stać, ale to już moja sprawa, co z tym zrobię. Rozumiesz? Robię krótką pauzę i prostuję się powoli, jednocześnie sięgając ręką do kieszeni płaszcza. Nie mam innego wyjścia, jak zostawić tutaj list i modlić się, że gdy Lucy wróci, znajdzie go i doręczy Willowi. - Wiem, że zupełnie nie masz pojęcia, co tutaj robię - odzywam się nieco spokojniej - ale błagam, im mniej będziesz pytał, tym lepiej dla ciebie. I nie targaj mną następnym razem, ledwo chodzę. Obiecuję, że zaraz stąd wyjdziemy, tylko pozwól mi coś jeszcze załatwić. Rzucam Noah niespokojne spojrzenie, które zapewne zdradza, jak bardzo się waham i jak bardzo jestem niespokojna. Wyciągam z kieszeni list do Willa, starając się zrobić to ukradkiem, po czym utykając lekko, kieruję się w stronę stolika nocnego. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Kelner w 'Well-born' i student Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny Znaki szczególne : piegipiegipiegi Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie
| Temat: Re: Pokój #2 Sro Lip 31, 2013 11:01 pm | |
| Po kłótni zawsze przychodzi taki moment, w którym do głosu zostaje dopuszczony rozsądek. Pierwsze emocje bledną, i opadają niczym poranna mgła, przynosząc ze sobą nowe spojrzenie na sprawę. Czasami pojawia się to prędzej, czasami później, a u mnie pojawiło się już po paru wypowiedzianych, czy raczej wykrzyczanych zdaniach. A kiedy dopuścimy do siebie myślenie, zaczyna również działać pewien czynnik, uwarunkowany od tego kogo właśnie zbluzgaliśmy. Był to ktoś, kogo nie darzymy sympatią? A więc na horyzoncie zaraz pojawi się potok ripost, które mogliśmy użyć, a które spóźniły się i nie dotarły na czas. Chodzi o kogoś bliskiego naszemu sercu? To cięższy przypadek, a nie jedynie powierzchowne draśnięcie. Zaczynamy myśleć, czy gdybyśmy się zatrzymali na moment, przed wyrzuceniem z siebie pierwszych sylab – może wszystko potoczyłoby się inną drogą, a sami bylibyśmy teraz w innym punkcie. Gdyby ton głosu był inny. Gdybyśmy znali całą historię, zamiast samego jej fragmentu – być może wyrwanego z kontekstu, z jego nadszarpniętymi brzegami, do których dodaliśmy własną wersję wydarzeń. A nawet jeżeli w tym momencie tak to nie wyglądało, za Cypriane oddałbym życie. A ludzi z taki przywilejem mógłbym policzyć na palcach jednej ręki, i wciąż zostałoby parę wolnych. Dlatego zaraz po pierwszych słowach naszły mnie wątpliwości, już ostatnie głoski mogły być nimi przesiąknięte i chociaż nie chciałem tego po sobie pokazać, zacisnąłem usta w wąską linię i objąłem się ramionami. Dla przypadkowego obserwatora mogłoby nie znaczyć to nic szczególnego, ale Cypri znała mnie zbyt dobrze, by uszło to jej uwadze. Chociaż już chwilę później rozprostowałem ręce, a twarz pozostała na tyle niewzruszona, na ile umiałem sobie w tym momencie pozwolić. Wzrok jednak pozostawiłem wbity w nią, chociaż na tym polu starając jej pokazać swoją zawziętość i nieuległość. Jej słowa jednak traciły na ostrości, jednocześnie kiedy wzrokiem mierzyłem ją i dotarłem do nogawki spodni. A raczej do miejsca w którym powinien być materiał, a z jakiejś przyczyny jednak go nie było. Zamiast tego w oczywistym miejscu widniała dziura, z pozoru nie przykuwająca uwagi. Zresztą w jej podniszczonych ciuchach nie odznaczała się na ich tle. Zapewne dlatego nie zwróciłem na nią uwagi w pierwszej chwili. Teraz kiedy dziewczyna dodatkowo zaczęła utykać, niezbyt precyzyjnie to maskując – nie mogłem jej przeoczyć. A raczej tego, co widniało pod nią – już nie tak świeży, przesiąknięty krwią bandaż. W tym momencie je słowa zlały się w jeden szmer, robiący jedynie za tło. Mimowolnie uchyliłem usta, a kolana ugięły się nieco pode mną. Co za tym szło – zamieniłem się rolami z Cypri i sam usiadłem – a raczej opadłem – na łóżko. Irracjonalny gniew dokonał swojego wielkiego comeback’u, i nic dziwnego - podświadomie czułem, że nie żegnam się ze starym przyjacielem na zbyt długo. Ale tym razem był wymieszany z żalem do samego siebie. O ile całkowicie uleciał z mojej głowy fakt, że Cypri mogła znaleźć się tutaj nie na własne życzenie, i wszystkie usprawiedliwienia dla niej również odeszły w niepamięć, teraz miałem inną rzecz, którą mogłem się zadręczać. Sean traktowałem niczym młodszą siostrę, a odkąd zostaliśmy pozostawieni samym sobie moje nadopiekuńcze odruchy ujawniały się jeszcze bardziej. W tym momencie dopadł mnie więc syndrom prawdziwie braterski, kiedy zobaczyłem, co stało się pod moją nieobecność i nijak nie mogłem temu zapobiec. Dopiero w tym momencie jakiś brakujący element układanki wpasował się w całość, rzucając na sytuację nieco inne światło. Jednak mimo, że miałem jej część wciąż brakowało sporego fragmentu, a bez pomocy dziewczyny miałem jej nie rozwiązać. - Nie, dlatego ty pomożesz mi to zrozumieć – czułem się bynajmniej dziwnie patrząc na nią z dołu, więc wstałem z łóżka, po chwili już orientując się, że chwilowa słabość minęła – bezpowrotnie, jak miałem nadzieję. – Co takiego się stało? Chodzi o twoją nogę? O pobyt tutaj? W burdelu, czy w KOLCu? To będzie długa noc, więc obyś zdążyła się już tutaj wyspać – rzuciłem już nie tak podwyższonym tonem, ale do pokojowego nastawienia wciąż wiele mu brakowało. – Mam nie pytać, tak? Nie wiedziałem, że mamy przed sobą jakieś tajemnice, ale w takim razie dziękuję, za wyprowadzenie z błędu – coś odruchowo zakuło mnie w brzuchu, a na myśl przyszła spędzona w areszcie noc i nieciekawa, zawarta tam znajomość. Zaraz jednak odpędziłem od siebie tą myśl – nie była warta wspomnienia, ale to nie sekret. Tak mi się wydawało. Stanąłem ostentacyjnie przy drzwiach, dając jej do zrozumienia, że wychodzimy, a żadna odmowa nie zostanie przyjęta, ani nawet rozpatrzona. Dopiero wtedy w oczy rzuciło mi się coś, czego nie wiedzieć czemu nie zauważyłem wcześniej. Śnieżnobiała koperta, teraz niemożliwie rzucająca się w oczy na tle wszechobecnej szarości i brudu. Odruchowo zacisnąłem na niej dłoń i wyciągnąłem z ręki Cypri. Chociaż nigdy fanatycznie nie czytałem cudzej korespondencji, to wtedy wyszedłem z założenia, że jeżeli ona nie powie mi nic z własnej woli, byłem zmuszony aby dowiedzieć się niektórych rzeczy na własną rękę. Obróciłem kopertę w dłoniach, cały czas starając się, aby dziewczyna nie mogła wyrwać jej z moich rąk. A musiała mieć dla niej większą wartość, jeżeli nie chciała, abym ją zobaczył. I być może brakująca część układanki znajdowała się w jej wnętrzu. Przyjrzałem się odręcznie napisanemu imieniu na jej wierzchu – napisanemu w pośpiechu, ale zdawało się, że ze zbytnią przykładnością, co można było zauważyć po paru zawijasach, których zwykle nie używała – mimo wszystko nie mogłem skojarzyć mężczyzny. - Will? – skrzywiłem się nieco. Kiedy wypowiedziałem je na głos, zabrzmiało jeszcze dziwniej w moich ustach, jakbym mógł wyczuć gorzki smak mu towarzyszący. – Kim jest Will? To część twojego sekretu? Czy całość? Otworzyłem jeszcze niezaklejoną kopertę wyjmując złożoną na pół kartkę, zawierającą zbyt wiele tekstu, aby wyrażało to zwykłe ‘dziękuję’, czy ‘do zobaczenia’. Przebiegłem szybko wzrokiem przez wszystkie słowa, dlatego na pierwszy rzut oka mogły nie składać się w jedną i logiczną całość. Może nie chciałem, żeby tak było. A może po prostu wydawała się tak abstrakcyjna, że prędzej uwierzyłbym, że Coin wyśle nam spóźniona pocztówkę na Boże Narodzenie. Nie mogłem powstrzymać się od cichego prychnięcia, kiedy natrafiłem na kolejne słowo brzmiące zbyt uczuciowo jak na Cypri, i jak na skierowane do chłopaka, którego dopiero poznała. - Co to do cholery jest? List miłosny? – wyrzuciłem w końcu z siebie, jeszcze raz przelatując wzrokiem po słowach-kluczach, zostawiających mnie bez wątpliwości, o które niemal się w tym momencie modliłem. – Nieważne. Jeżeli on jest stąd, a ty jesteś stamtąd, to zaczęło i skończyło się w Kwartale. Dopisz tutaj lepiej jakieś ładne pożegnanie, bo więcej się w tym miejscu nie pojawisz, a dla niego będzie nawet lepiej, jeżeli nie przekroczy progu bramy. Oddałem jej list, chociaż wolałem aby wepchnęła go z powrotem na dno kieszeni – tam gdzie jego miejsce – niż zostawiała tutaj. - Jeszcze mi podziękujesz. – rzuciłem krótko. Jakkolwiek by to nie wyglądało chciałem jej szczęścia, ale Kwartał nie mógł jej go dać. Na swój własny, nieco brutalny sposób próbowałem uchronić ją przed tym, co znajdowało się na drodze, którą chciała obrać. Ból i rozczarowania. A potem jeszcze tylko więcej bólu. Nie było żadną tajemnicą, że w KOLCu panoszyły się najróżniejsze choroby. Miłość była jedną z nich, a ja jedynie próbowałem uchronić ją przed zarażeniem, zanim będzie za późno. |
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Pokój #2 Czw Sie 01, 2013 12:34 pm | |
| Czego najbardziej boję się w tej chwili? Chyba tego, że prawda wyjdzie na jaw, nawet niekoniecznie z mojej woli. Choć usilnie staram się wyglądać na zirytowaną, jak zwykle w takich sytuacjach, z niemiłym uczuciem uświadamiam sobie, że na mojej twarzy maluje się strach i niepewność. A przynajmniej tyle mogę wnioskować po tym, co dzieje się wewnątrz mnie. Nie mam pojęcia, co o tym wszystkim sądzi Noah albo czy czegoś się domyśla. Obecna sytuacja przypomina nieco grę w pokera, tylko z tym wyjątkiem, że żadne z nas nie ma niewzruszonego wyrazu twarzy, wręcz przeciwnie - można z niej czytać niemal jak z otwartej książki. Podobieństwo polega natomiast na tym, że ani Noah, ani ja nie wiemy, jakimi kartami gra drugie z nas, póki ich nie ujawni. A co paradoksalne, nie mam zamiaru ukazywać żadnej z nich, dlatego marzę tylko o tym, by zostawić list i wyjść z Violatora, kierując się w stronę głównej bramy. I najlepiej nic wówczas nie mówić. Wiem jednak, że Noah nie odpuści, nim nie dowie się przynajmniej połowy prawdy, więc z każdą mijającą nerwowo sekundą coraz trudniej mi dociekać, jak się zaraz zachowa. Moment, gdy jego spojrzenie pada na ranę postrzałową, którą mimo poleceń lekarki i tak zakryłam bandażem, kosztuje moją marną zresztą intuicję całkiem sporo, a wykańcza ją jeszcze bardziej, gdy Noah zmienionym prawie zupełnie głosem zaczyna zadawać pytania, niebrzmiące już tak, jak poprzednio. Na każde z nich kręcę tylko głową z kompletnie bezradnym wyrazem twarzy, bo choć w pewnym stopniu dociera do mnie, że chłopak ma na myśli jedynie moje dobro, nie mogę wyznać prawdy. Dopiero teraz w pełni uświadamiam sobie, jak bardzo trudne byłoby wyjaśnienie tego, co czuję do Willa, i wszystkiego, co zaszło. Wycieczka pod mur KOLCa, pojawienie się Strażników Pokoju, banda Kapitolińczyków, ciemna uliczka, rabunek i postrzał tylko skomplikowałyby sprawę, na dodatek czyniąc ją jeszcze bardziej dręczącą niż wcześniej. Lepiej, abym to jedynie ja borykała się z tymi problemami, niż gdyby Noah miał się o nich również dowiedzieć. Tak będzie lepiej i dla niego, i dla Willa, który na pewno nie skończyłby dobrze, jeżeli mój przyjaciel natknąłby się na niego po tym wszystkim. Na samą myśl o Willu zaciskam mocniej palce na krawędziach listu, znów wspominając napisane w nim słowa, jednak nagle czuję, że koperta wymyka mi się z dłoni. Spodziewając się już jedynie najgorszego i całej lawiny zdarzeń, obracam się na pięcie, widząc Noah z moim listem w ręku. Absolutna panika i przerażenie odbiera mi jakąkolwiek możliwość ruchu, choć wszystko krzyczy we mnie, bym odebrała mu kopertę, nim będzie za późno. Kiedy usiłuję coś powiedzieć, błagać go, by nie czytał napisanych przeze mnie słów, które lada moment obciążą mnie bardziej, niż mogę sobie tylko wyobrazić, z ust wyrywa mi się jedynie słaby jęk. - Will? - pada imię chłopaka, na którego dźwięk moje serce przyspiesza, lecz nie mam pojęcia, czy to ze strachu czy z zupełnie innego powodu. - Kim jest Will? To część twojego sekretu? Czy całość? Wstyd sprawia, że mogę tylko opuścić głowę, zaciskając pięści, i wlepić spojrzenie w deski brudnej podłogi. Nie umiem, nie chcę i nie mam zamiaru odpowiadać Noah, bo każde moje słowo jeszcze bardziej przesuwa mnie w stronę przepaści, w którą i tak zaraz spadnę. - Co to do cholery jest? List miłosny? - pyta po chwili chłopak, co równoznaczne jest z tym, że przeczytał już zawartość koperty. - Nieważne. Jeżeli on jest stąd, a ty jesteś stamtąd, to zaczęło i skończyło się w Kwartale. Dopisz tutaj lepiej jakieś ładne pożegnanie, bo więcej się w tym miejscu nie pojawisz, a dla niego będzie nawet lepiej, jeżeli nie przekroczy progu bramy. W zasadzie nie przywidziałam tego, ale kiedy tylko Noah kończy mówić, przerażenie i panika znikają, a czuję gniew, że chłopak usiłuje dawać mi porady w kwestiach uczuć i rządzić moim życiem. Ten wniosek zaskakuje mnie tak bardzo, że podnoszę głowę, spoglądając na niego przenikliwym, choć wybitnie wściekłym wzrokiem. Dotąd nieświadomie godziłam się na coś takiego, jednak teraz prawie nie mogę uwierzyć, że tak łatwo ulegałam manipulacjom z jego strony. Po twarzy przemyka mi paskudny grymas, gdy Noah dodaje jeszcze, że mu za to podziękuję, co utwierdza mnie w przekonaniu, że dotąd musiałam być chyba chora, słuchając go. - Matka cię nie nauczyła, żeby nie czytać cudzej korespondencji? - pytam, ledwie utrzymując w ryzach swoją złość. - Och, przepraszam, ty praktycznie nie miałeś matki, więc nie miał kto cię nauczyć. Robię krok do przodu, po czym w jednej chwili wyrywam mu kopertę z rąk, cudem powstrzymując się, by go nie spoliczkować. - Akurat jesteś idealną osobą, by mi doradzać w kwestiach uczuć. Szczególnie po tym, co było z Clove - kontynuuję, rzucając mu nieprzyjemne spojrzenie. - Chyba że się mylę i wróciliście do siebie? To takie słodkie, ale wybacz, nic ci do tego, z kim się zadaję i do kogo piszę. Nie mam najmniejszego zamiaru, a nawet ochoty wyjaśniać, kim jest Will. To moja sprawa, nie twoja, przestań do cholery ingerować wciąż w moje życie! Przy ostatnim zdaniu nieświadomie podnoszę głos, choć i tak wiem, że krzykiem w tej sytuacji niewiele zdziałam. Nie spuszczając Noah ze wzroku, podchodzę znów do stolika nocnego i kładę na nim list. Jeśli Lucy go nie znajdzie i nie doręczy - trudno. Mogę nawet sama znów tu przyjść. - Teraz możemy wyjść - warczę w stronę przyjaciela, zarzucając na siebie płaszcz i kierując się w stronę drzwi.
// brama główna. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : zastępca ministra technologii i cyfryzacji Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, paczka papierosów, zapalniczka, telefon komórkowy, fałszywy dowód tożsamości
| Temat: Re: Pokój #2 Sob Paź 11, 2014 7:38 pm | |
| z niebytu
To był już chyba ten moment, kiedy Bena można było uznać za stałego klienta, wręczyć mu złotą kartę dla najwierniejszych fanów i zafundować garść zniżek na panienki i drogie alkohole (na dobrą sprawę stać by go było na to wszystko i bez zniżek, ale perfekcjonizm nie pozwalał mu szastać kasą, której standardowy mieszkaniec KOLCa mieć nie powinien). Tak, ten dzień, gdy po raz kolejny przekroczył próg Violatora, zasługiwał na uczczenie specjalnymi przywilejami, czerwonym dywanem rzuconym mu do stóp i łakociami od firmy przyniesionymi na złotej tacy (lub złotym łóżku, jeśli słodycze będą bardziej... subtelnego rodzaju). Zasługiwał, ale uczczony nie został. Był kolejnym, zwykłym dniem, podczas którego Ben przepracował swą ośmiogodzinną zmianę w Norze, a potem, jak co niektórego wieczora, zjawił się w burdelu (och, tak, klubie muzycznym, bla, bla) żądając klucza do tego samego pokoju, co zawsze i tej samej dziewczyny, co zawsze. Proste? Proste. To właśnie cenił sobie w Violatorze. Przychodził, mówił, czego potrzebuje i miał. Czego chcieć więcej? Cóż, w jego sytuacji na pewno wiele było rzeczy, których do szczęścia mimo wszystko mogło mu brakować. Sam z profitów życia w Dzielnicy Rebeliantów zrezygnował i tego wyboru akurat nie żałował, tym niemniej żadnego człowieka nie zaspokoi się przecież we wszystkim. Będzie miał kobietę, odczuje brak wolności. Ma wolność, odczuwa brak stabilizacji. Zdobył kilka cennych kontaktów, zaczyna więc męczyć go te granie na dwa fronty, pojawiają się nierealne marzenia o urlopie. Nie miał by kontaktów, zgrzytałby zębami sfrustrowany. Błędne koło, z którego nie szło się wyrwać. Spoglądając na to z tej perspektywy, nawet uwzględniając jego bieżące pragnienia, ustawił się całkiem nieźle i teraz, przychodząc do Violatora, mógł być względnie spokojnym. Po zażyczeniu sobie towarzystwa Haradwaith sam odprowadził się do znajomego pokoju oznaczonego numerkiem drugi i zamykając za sobą drzwi z trzaskiem, zrzucił znoszony płaszcz. Spoglądając na nią krytycznie, prychnął cicho. Mógłby mieć lepszą jakościowo kurtkę, marynarkę, cokolwiek. Mógłby, gdyby nie zdecydował się na życie w KOLCu - bo po tej decyzji pozostało mu bycie łachudrą, przynajmniej do czasu, gdy ostatecznie zrezygnuje z bieżącej działalności na rzecz przeprowadzki do Dzielnicy Rebeliantów czy wręcz na wysepkę zaanektowaną przez Coin. Bo mógłby, co? Pewnie nawet w tej chwili. Tylko, że... No, nie chciał. Po prostu. Ta konkretna robota zbyt go kręciła. Zawieszając płaszcz na oparciu jednego z obecnych tu krzeseł przysiadł na brzegu łóżka, rozpiął mankiety koszuli i od niechcenia podwinął rękawy do łokci. Ile przyjdzie mu czekać? Zwykle sprowadzenie Arlene nie trwało długo. Ostatecznie był jej stałym klientem, nie? A stałych klientów się szanuje, zwłaszcza, gdy stoi za nimi konkretny (choć w przypadku KOLCa - ujęty w granice rozsądku) pieniądz.
|
| | | Wiek : 24 lata Zawód : najemniczka, prostytutka
| Temat: Re: Pokój #2 Sob Paź 11, 2014 9:46 pm | |
| /niebyt
- Mówiłam ci, że masz się wynieść. Daj mi wreszcie spokój. Daj mi święty spokój. Tylko odrobinę, nie stracisz zbyt wiele, daj mi tylko ociupinę spokoju. Proszę… Pozwól mi odetchnąć, pozwól mi… - … żyć! – Jej ostatnie słowo, wyrwane gdzieś głęboko z gardła, poniosło się echem po korytarzu. Pozornie zupełnie oderwane od rzeczywistości, nijak nie pasujące do okoliczności czy czegokolwiek. Niesione nadzwyczaj lekko przez powietrze, rozchodzące się tak łatwo po pustej przestrzeni, gdy dla Arlene było ono czymś niezmiernie ciężkim, przypłaconym długą walką. Starciem z samą sobą… Z niewidzialnym wrogiem, który nieustannie ciskał w nią równie niewidzialnymi sztyletami, którym była ona. Choć jednocześnie też nie. To nie była przecież ta normalna Arlene, to była TA Arlene. Całkowicie obca jej osoba, przejmująco zimna i dzika, niezrównoważona. Ona nią nie była, nie mogła nią być. Nie mogła… Jej spojrzenie mimowolnie zeszło na bladą dłoń, na której, a jakże!, spodziewała się znaleźć dokładnie to, co zalśniło złowrogo w blasku lamp na ścianach korytarza, którym się właśnie kierowała. Wciągając głośno powietrze, praktycznie dysząc, jakby nie była w stanie go złapać, chwyciła pierścionek i zerwała go z palca jednym gwałtownym ruchem. Zabolało. Drobne kropelki krwi pojawiły się w miejscu, w którym jeden z jej długich paznokci przejechał po skórze. Haradwaith nie zareagowała jednak tak, jak by to zrobiła znaczna większość osób. Nie pisnęła żałośnie czy też nie zbagatelizowała tego zupełnie, kontynuując czynność jaką było stawianie kolejnych kroków. Ona zamarła na moment w miejscu, unosząc palec do światła i przejeżdżając po nim drugim. Rozmazała krew, tworząc z niej długą smugę, której przyjrzała się z niejaką ciekawością, na której widok uśmiechnęła się nieobecnie, dopiero po upływie kilku sekund powracając do rzeczywistości. - Jest piękna, czyż nie? Szlachetna ciecz płynąca w naszych żyłach, decydująca zarówno o życiu, jak i o śmierci. Tak łatwa do wydobycia, do zdobycia, do skąpania się w niej… Nawet nie musisz się wysilać. Patrz, jak łatwo możesz ją mieć. Jest twoja. Wiem, że to czujesz. Wiesz, że to czujemy. Zarówno ty, jak i ja. Jeden organizm, jedna krew. Pragniemy tego. Pragniemy tego, by żyć. Nie mów mi, że tego nie czujesz. Jest jak zew, nie możesz się temu oprzeć, nie potrafisz temu zaprzeczyć. Dlaczego to robisz? Dlaczego się nie poddasz. To przyjemność. Zaczerpnij jej. Skosztuj. Arlene… Arlene… Wiesz, czego pragniemy… - Zamieniły się miejscami. Teraz Tamta nie miała prawa głosu, jednak... - Zamilcz! – Jęknęła Arlene, łapiąc się za głowę i przyciskając dłonie do twarzy, by ponownie powrócić do wcześniejszej hiperwentylacji. Świat zakołysał się dookoła niej, gdy znowu poczuła, że Tamta chce przejąć kontrolę. Nie mogła jej na to pozwolić. Nie mogła, unosząc jakiś przedmiot, pierwszy lepszy z brzegu, by uderzyć nim w swą twarz. Z całej siły, najmocniej jak to tylko było możliwe. Zaczerpnęła powietrza, czując metaliczny posmak w ustach. Krew pochodzącą z rozciętej wargi. Było dobrze. Odzyskała panowanie, Tamta odeszła, zaś ona… Była spóźniona. Wciskając pierścionek do doniczki z na wpół uschniętym kwiatkiem, Tamta i tak go odzyska – była tego pewna, by otrzeć krew z okolic swoich ust i przyspieszyć kroki. Była oczekiwana, nie mogła się nie zjawić. Stając przed drzwiami pokoju, zerknęła pospiesznie w lustro, poprawiając swój wygląd i biorąc kilka kolejnych wdechów, by wsunąć się pewnie do pomieszczenia. Była zwycięzcą. Nawet w tej roli nim była. I nic, i nikt nie miał być przyczyną zmiany tej myśli. Nawet ona sama, nawet Tamta. Spojrzała na mężczyznę siedzącego na brzegu łóżka, uśmiechając się półgębkiem i podstawiając sobie krzesło, by usiąść na nim okrakiem. Nie była osobą od razu przechodzącą do rzeczy. Z tego Tamta mogła być dumna, z tej swoistej chęci pogrywania sobie ze swą ofiarą… klientem… jak zwał, tak zwał. Oparła brodę na drewnianym oparciu krzesła, odgarniając w tył długie włosy, by móc lepiej przyglądać się obecnemu w pokoju osobnikowi. Dopiero po tym odezwała się, wymawiając jego imię dosyć śpiewnie. - Benedict… Dawno cię tu nie widziałam. - Śpiewnie… Melodyjnie… Ponoć syreny przywabiały tak podróżników, by zgotować im po tym zgubę. - Odezwała się Tamta, jednak Arlene nie dała żadnego znaku, że ją słyszy. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : zastępca ministra technologii i cyfryzacji Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, paczka papierosów, zapalniczka, telefon komórkowy, fałszywy dowód tożsamości
| Temat: Re: Pokój #2 Nie Paź 12, 2014 5:58 pm | |
| Były chyba kiedyś jakieś zasady dotyczące zamykania drzwi na klucz. Że się nie powinno. Że to dla bezpieczeństwa - raczej lokalnych pań niż ich klienteli. Że kluczy właściwie nie powinno się klienteli wydawać, że należałoby jedynie otworzyć im drzwi. Cóż, tak to chyba kiedyś działało. Może działało tak nawet teraz. Tylko, że Benedict już od jakiegoś czasu klucz dostawał od ręki i robił z niego użytek. Arlene, zdaje się, już się tego nauczyła. Gdy teraz pojawiła się za progiem, klucz rzucił do jej smukłych dłoni i ruchem głowy nakazał przekręcić go w zamku. Kiedy z kolei zajęła wreszcie swe miejsce, przyjrzał się jej z uwagą po czym uśmiechnął się półgębkiem. Tym razem nie przyszedł się pieprzyć. Tym razem chodziło o interesy innego rodzaju. - Coś nowego? Mało kiedy witał się jak człowiek - przynajmniej z nią. Co innego w Norze, tam w końcu pracował, musiał być grzecznym, dobrze wychowanym, cywilizowanym. Tutaj - cóż, lubił myśleć, że to on tutaj określa reguły gry. Pewnie wcale tak nie było, bo życie mało kiedy podlegało jednostronnym tylko ramom, ale na dobrą sprawę - co to miało za znaczenie? Mógł myśleć, co chciał, ostatecznie nikomu nie czyniło to krzywdy. Na pewno nie krzywdziło to Arlene. Nie to, żeby czuł się do niej szczególnie przywiązanym, ale nie miał też zamiaru czynić czegoś, co mogłoby jej zaszkodzić. W końcu... Była dobrą informatorką, jak każda prostytutka. Czy lepszą, niż każda? Możliwe, choć nigdy tego nie sprawdził. Jasne, z typowym dla siebie wyczuciem wypytywał także inne jej koleżanki po fachu, nigdy jednak nie w sposób, który pozwoliłby mu postawić jakieś jasne porównanie. Po prostu Haradwaith mu wystarczała. Wiedziała wiele i informacjami tymi się dzieliła, nie miał powodu szukać w tym konkretnym środowisku kogoś jeszcze. Jedna panna lekkich obyczajów, jeśli tylko wystarczająco sprytna, była w stanie powiedzieć mu wszystko, co chciał, a czasem i więcej. Wstał dopiero po krótkiej chwili, w dwóch krokach zbliżając się do dziewczyny. Ujmując jej brodę, zmusił ją, by wystawiła ku niemu twarzyczkę i spojrzał krytycznie na rozciętą wargę Arlene. Tak, dostrzegł ten mały uraz, dojrzał go od razu, gdy tylko blondynka pojawiła się w pokoju. Najwyraźniej jednak aż dotąd nie uznał za stosowne, by się nim zainteresować. Teraz jednak kciukiem starł pojedyncze krople krwi, jakie zebrały się jeszcze na ustach dziewczyny i nie zdążyły zaschnąć. Puszczając potem Haradwaith, zlizał ostatki karmazynu z palca i bez pośpiechu przespacerował się po dobrze znanym pomieszczeniu, zatrzymując przy jedynym obecnym tu oknie. Wyciągając paczkę papierosów, jednego zapalił, by następnie rzucić opakowanie wraz z zapalniczką prostytutce. Nie widział powodu, by nie poczęstować jej posiadaną nikotyną. |
| | |
| Temat: Re: Pokój #2 | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|