|
| Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 45 Zawód : minister zdrowia, dyrektor szpitala, właściciel firmy w D8 Przy sobie : drobna apteczka, morfalina, przepustka, telefon
| Temat: Gabinet dyrektora Czw Lip 16, 2015 11:05 am | |
|
Ostatnio zmieniony przez Valerie Johanna Angelini dnia Nie Lip 26, 2015 11:40 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 45 Zawód : minister zdrowia, dyrektor szpitala, właściciel firmy w D8 Przy sobie : drobna apteczka, morfalina, przepustka, telefon
| Temat: Re: Gabinet dyrektora Czw Lip 16, 2015 11:46 am | |
| Zdjęłam białą marynarkę, odkładając ją nienagannie złożoną na fotel obok stolika do bardziej biznesowych rozmów, które miał trwać dłużej i być ważnymi dla szpitala. Potrzebowaliśmy inwestorów! – to odwieczna walka wszelkich dyrektorów, by zdobyć dobrą opinię w mediach i uznanie w ich oczach. Bez nich ten szpital nie mógłby się rozwijać, a tak... Piękne miejsce dla osób, które potrzebowały pomocy. Niezależnie od tego, z czym tutaj trafiały, otrzymywały, miałam nadzieję, usługę o jak najlepszym standardzie przy danych funduszach. Drobny spacer od biurka do wspomnianego stolika pozwolił mi nieco się rozluźnić. Siedziałam tu już trochę czasu, przeglądając papierki. Trzeba było ogarnąć tę biurokratyczną część, gdyż bez niej zapanowałby chaos, a tego przecież nie chciałam, czyż nie? Dlatego siedziałam, od czasu do czasu wychodząc na szpital, by przejść się korytarzami, ocenić, czy nigdzie nie panuje chaos, a na końcu drogi wpaść do stołówki po gorącą mocną kawę i drobne przekąski, z którymi wielce przeszczęśliwa wracałam do swojej nory. Wszyscy byli niesamowicie pracowici i rozradowani na mój widok... ciekawe, jak to się miało, gdy siedziałam w gabinecie albo gdy mnie w budynku w ogóle nie było. Usiadłam z powrotem za sporym biurkiem. Spojrzałam na zegarek. Za około godzinę miałam skończyć dyżur w szpitalu i przestać być osiągalna pod tym adresem. Dla usprawnienia komunikacji ze mną, wyznaczyłam dni wraz godzinami, kiedy gdzie można mnie złapać i z przeprosinami, jeśli nagłe spotkanie na mieście, nie pozwoli mnie zastać w którymś z biur. Ot, całkiem piękny system... Potrzebowałam jeszcze sprawniejszej asystentki, ale z ta postanowiłam się nie spieszyć. Nie wiedziałam, czy Arlene się odezwie. Mniemałam, że byłaby najlepsza do tej roli, choć wątpiłam, czy powoli się usidlić za biurkiem. Choć, cóż, moja praca raczej wiązała się ze skakaniem od biurka do biurka, od taksówki do taksówki, od restauracji do restauracji. W domu bywałam jedynie nocą, by odespać osiem godzin dla zdrowia i pięknej cery... Właśnie, dziś miałam chyba wizytę w siłowni... – Proszę! – krzyknęłam, odkładając kalendarz na bok i podnosząc wzrok na drzwi. Zdawało mi się, czy ktoś pukał? |
| | | Wiek : 32 lata Zawód : medyk Przy sobie : 1 gram morfaliny, apteczka
| Temat: Re: Gabinet dyrektora Sob Lip 18, 2015 11:43 am | |
| Wiedziała doskonale, co teraz zrobić, jakie podjąć kroki, w jaką barwę przeobrazić słowa, a nade wszystko chodziło to, co powie. Szła dość szybko, a stukot jej butów odbijał się echem po szpitalnym korytarzu. Nie dbała o konsekwencje zachowywania się aż tak głośno. Miała to w wysokim poważaniu, podobnie było z jej nastawieniem do pacjentów. Nie lubiła... nie, nienawidziła wręcz faktu, że służba zdrowia pomaga innym dojść do zdrowia. Charlotte, jako typowy sadystyczny lekarz wolałaby, żeby pacjenci byli ofiarą, a personel katami. Lobotomia robiona na żywca, elektrowstrząsy bez znieczulenia, wyrywanie paznokci, powolne wydłubywanie oczów za pomocą żyletki... mniam. Idąc, kobieta delektowała się takimi wizjami. To nie były jednak te czasy, nad czym pani White nad wyraz ubolewała. No ale powracając do naszej opowieści. Szła szybko, patrząc to na lewą, to na prawą stronę, szukając na drzwiach numeru, który ją teraz interesował. Wkrótce potem, znalazła cel swojej wędrówki. Niezwykle zadowolona, stanęła przed gabinetem dyrektora. Złożyła dłonie, by strzelić palcami, co robiła zawsze zastanawiając się, co ma powiedzieć. Nieważne, że wiedziała już od samego początku. Odkąd zaledwie pół godziny temu opuściła salę operacyjną, nad wyraz zmęczona dość długim zabiegiem, już wiedziała, co powiedzieć... a przynajmniej jak rozpocząć dyskusję. Wiadomo przecież, że to w dużej mierze zależało od dyrektorki (która, nawiasem mówiąc pełniła również obowiązki ministra zdrowia). To, co powie, jak zareaguje. White wnet zorientowała się, że rozmowa może przebiec nie po jej myśli. Przeklęła w myślach. Uznała jednak, że nie pozostaje jej nic innego, niż rozpocząć dyskusję. Przedstawić sytuację dość jasno i rzetelnie, potem czekać na odpowiedź, znowu zabrać głos... i tak w kółko. Wiedziała, że jest skazana na tego typu postępowanie. Po prostu wolała to wszystko przemyśleć jeszcze raz. I żywiła wielkie nadzieje na to, że zastanie dyrektorkę w jej gabinecie. A jeżeli nie? Trudno się mówi, ta rozmowa, mimo iż ważna nie była konieczna od zaraz. Mogło to zaczekać kilka dni. Ale nie dłużej. Zdecydowanie. Mogła zapomnieć tej wyśmienitej regułki, którą ułożyła sobie w głowie, która miała rozpocząć rozmowę z panią Angelini. Kobietą, która nie tylko pełniła obowiązki dyrektorki tej instytucji. Instytucji, za którą sama Charlotte niezbyt przepadała. Wiemy przecież, że kobieta nienawidzi pomagać innym. Czemu więc zdobyła takie a nie inne wykształcenie? Czemu pracuje w szpitalu im. Sacromanthy Beaudelaire? Odpowiedź jest prosta i nad wyraz oczywista: medyczka uwielbiała widok i zapach krwi, napawała się widokiem cierpienia innych. Ah ta Lotta... Tak więc, wiedziała o czym powiedzieć. Kiedy poprzez specjalną stronę internetową zadała pytanie prezydentowi Panem, ten odrzekł, że ze swoimi sugestiami powinna - na nawet musi - skierować się do dyrekcji. Przeczytała odpowiedź, zrozumiała i postanowiła zadziałać. Uznawszy że stoi tutaj zdecydowanie zbyt długo, wnet zapukała do drzwi. Nie musiała zbyt długo czekać na zaproszenie, kobiecy głos już wkrótce zaprosił ją do środka. Nacisnąwszy lekko klamkę, otworzyła drzwi, przekroczyła próg pokoju, zamknęła je za sobą i wnet znalazła się w środku gabinetu. Po jakiejś minucie odnalazła wzrokiem dyrektorkę - przyjacielsko wyglądającą blondynkę. To dobrze, pomyślała Charlotte. Wiedziała jednak, że wygląd, pierwsze wrażenie to nie wszystko i tym samym doskonale zdawała sobie sprawę, że w każdej chwili minister zdrowia może okazać się osobą niemiłą, opryskliwą, źle nastawioną do naszej lekarki. Miała nadzieję, że rozmowa przebiegnie w przyjemnej atmosferze. Że ta kobieta wysłucha dokładnie, co ma jej do powiedzenia. Ale nie, nie chciała by rozmowa przebiegła zbyt szybko... przecież i tak nie miała nic ważnego do roboty, a przynajmniej jak na ten moment, więc uznała, że może gadać z nią nawet przez kilka godzin, nie myśląc w ogóle o tym, że dyrektorka może nie mieć dla niej czasu. Lotta uznała, że minister zdrowia może mieć ochotę również na nieco luźniejszą i mniej poważną pogawędkę. O, taką między dobrymi, starymi przyjaciółkami. Nieważne, że nimi nie były... i raczej mało prawdopodobne, że zmieni się to w najbliższym czasie... albo w ogóle kiedykolwiek. Kobiety łączył jednie wspólny interes. Tylko i wyłącznie, więc... kto wie, może tak powinno zostać? Charlotte zmartwiła się na tę myśl. - Dzień dobry - przemówiła wreszcie - czy mogę przeszkodzić? Nie czekając na zaproszenie, zajęła krzesło po drugiej stornie biurka. Owszem, White czasami była dość niegrzeczna. Ale co poradzić? Można jedynie starać się zmienić jej nawyki, mimo że, przez wzgląd na jej wiek, wydaje się niezbyt prawdopodobne, że uda się komukolwiek zmienić tę lekarkę. Usiadła i wpatrywała się intensywnie w dyrektorkę, czekając na to, co powie. |
| | | Wiek : 45 Zawód : minister zdrowia, dyrektor szpitala, właściciel firmy w D8 Przy sobie : drobna apteczka, morfalina, przepustka, telefon
| Temat: Re: Gabinet dyrektora Sro Lip 22, 2015 12:57 am | |
| Drzwi się otworzyły, zaś ja, mimowolnie, uśmiechnęłam się do przybysza, który w nich stanął. Kojarzyłam tę kobietę... Charlotte White. Nie miałam pojęcia, czy kiedykolwiek wcześniej się spotkałyśmy, ale można powiedzieć, że ją świetnie znałam... ze skarg pacjentów. Musiałam jej napomknąć co nieco o kulturze wobec nich na koniec naszej rozmowy, skoro już tu była. Tymczasem postanowiłam się skupić na niej i jej problemie, gdyż zapewne jakiś miała, skoro zdecydowała się zapukać do mych drzwi. Miałam nadzieję, że to nie wypowiedzenie z pracy... Ceniłam sobie dobrych w swoich fachu lekarzy, a o tych w aktualnych czasach było dosyć ciężko. Czekał na mą litość cały oddział studentów... Zastanawiałam się nad wysłaniem ich do Dystryktów. Na kilkuletni staż. – Proszę wejść – odpowiedziałam przyjaźnie, wskazując ręką miejsce naprzeciwko siebie, choć Charlotte sama podjęła już decyzję o zakłóceniu mego czasu. Niezbyt grzeczna postawa, zwłaszcza wobec szefowej, ale, cóż, nie zamierzałam, nieco uparcie, dać się ponieść opiniom o niej i pierwszemu wrażeniu, jakie na mnie wywarła. Hmm... Powiedzmy, że dawałam jej właśnie drugą szansę. - Co panią do mnie sprowadza, panno White? – zapytałam, potwierdzając kątem oka jej tożsamość dzięki legitymacji lekarskiej. – Mam nadzieję, że nikt się nie zabija na oddziale – rzuciłam, rozpromieniając się jeszcze szerzej. Co jednak, jeśli naprawdę na oddziale trwała walka na śmierć i życie? Miałam wpaść tam i pokazać swe mordercze umiejętności? Hahah. Musiałabym wezwać Strażników Pokoju... Może byłby wśród nich mój synuś? Cóż, jeśli istniała faktycznie jakaś bójka, to popierałam takie rozwiązanie problemu... o ile nie dawali sobie z tym rady moi lekarze. Drugi rzut oka na pannę White pozwolił mi zauważyć nienaganny ubiór: czysty i zadbany. Najwyraźniej go sobie ceniła, gdyż wyglądał na podniszczony, jak gdyby często w nim chodziła. Zacnie. Lubiłam ludzi, którzy oddawali się swoim pasjom całym sercem, a często nawet i całą głową. Pan Adler był tego perfekcyjnym przykładem. Jego rządy zaczęły mi się podobać już od samego początku... Jeśli White również kochała swą pracę, to miała u mnie dużego plusa. |
| | | Wiek : 32 lata Zawód : medyk Przy sobie : 1 gram morfaliny, apteczka
| Temat: Re: Gabinet dyrektora Sro Sie 05, 2015 6:32 pm | |
| Lekarka rozsiadła się wygodnie na krześle. Chciała nawet założyć nogi na biurko, jednak odmówiła sobie tej przyjemności zachowując jeszcze jakieś resztki kultury. Kobieta, do której przyszła, była kimś, kogo należałoby darzyć chociażby nieznaczną namiastką szacunku. Może Charlotte nie odczuwała go pełni... ale nie było z nią jeszcze tak źle. Jeszcze. Dyrektora szpitala okazała się kimś miłym, a przynajmniej na początek ukazała przed White tę lepszą cześć siebie. Lekarka nie miała jeszcze okazji, by dłużej z nią porozmawiać, co nie oznacza oczywiście, że widza siebie po raz pierwszy. Trudno poznać się na kimś po dwóch czy tam trzech spotkaniach, zwłaszcza jeżeli w tym czasie nie wymieniło się zbyt wiele zdań. Uśmiechnęła się, jednak jeżeli ktoś poświęciłby nieco więcej czasu na analizie wykrzywienia jej warg, z całą pewnością rozpoznałby w nim sporawą dawkę jadu. To nie był cel pani White. Nie chciała żadnych kłótni, po prostu miała nadzieję że miło tu spędzi następne pół godziny. Że uda jej się dobrze przedstawić własny punkt widzenia. - Niee - podkreśliła wagę wypowiedzianego słowa szybkim i zdecydowanie zauważalnym ruchem głowy. - w sumie? - nachyliła się ku dyrektorce, oparłszy dłonie na blacie biurka. Nie powinna tego robić, ale co poradzić? - w sumie, nie zdziwiłabym się gdyby doszło do śmierci na którymś z oddziałów szpitala - mogło się wydawać, że zastanawia się, co powiedzieć dalej. Nie było to prawdą, po prostu lekarka celowo zrobiła taką pauzę, by zwiększyć napięcie. Udało jej się to, a może wręcz odwrotnie? Jedyną osobą, która mogła to ocenić, była Valerie. - ale już wyjaśniam. Westchnęła głęboko, odchyliła się i oparła plecy o oparcie krzesła. Nie spieszyła się. Wiedziała, że ma sporo czasu. Woli wszystko dobrze przemyśleć, niż improwizować. Uznała, że musi się postarać, by przedstawić swój punkt widzenia z jak najlepszej strony. Po chwili rozchyliła usta, ale przez jakiś czas nie wydobywał się żaden dźwięk, więc już po chwili przemówiła. - Proszę pani - uśmiechnęła się, tym razem uroczo, bez śladu jadu - chodzi mi o inne osoby z personelu. Głównie lekarzy - mówiąc, świdrowała wzrokiem jej oblicze w taki sposób, że dyrektora mogła poczuć się nieswojo. - Bo widzi pani, wielu z nich... jest po prostu nieudolnych. Nie potrafią zbyt dobrze operować skalpelem. To sprawia, że przedłużają czas operacji nawet o parę godzin. Co więcej? - ponownie pochyliła się nad biurkiem - na psychiatrii, w dyżurce pielęgniarskiej zawsze powinien ktoś siedzieć, jakaś pielęgniarka, obserwując monitory by, za pomocą kamer w każdej sali chorych pilnować, by nikt nie zrobił sobie żadnej krzywdy. Niestety, tak właśnie nie jest - przywołała na swoją twarz wyraz udawanego żalu. - salowe nie potrafią dobrze zmywać podłóg. Lekarze dość często, obserwując pacjentów i analizując wyniki badań, dochodzą do błędnych wniosków. Stawiają złe diagnozy, przez co ich stan zazwyczaj znacząco się pogarsza, całe szczęście jeszcze nikt nie umarł od takiej pomyłki, ale... - ponownie odchyliła się od biurka, zakładając ręce za głowę, a wiadomo, że taka poza nie była wskazana podczas takiej rozmowy, na dodatek dyskusji którą prowadzi się z osobą taką, jak Angelini. Miała to gdzieś, albo nawet nie pomyślała, że po prostu nie wypada. - ...ale wszystko może się zdarzyć. Nie minęło nawet kilka sekund, kiedy Charlotte, nie czekając nawet na reakcję, ponownie zabrała głos. - Musi pani przyznać - wyszczerzyła się - gdyby nie ja, ten szpital już dawno zostałby zamknięty. Jestem najlepszą lekarką wśród innych specjalistów, i nie mówię tutaj tylko o mojej specjalizacji! - zaśmiała się króciutko, jednak w jej śmiechu można była usłyszeć szczerość.- dobrze, że zostałam tutaj przyjęta. W sumie, jest jeszcze jedna kwestia którą chciałabym poruszyć. Widzi pani, ja nie rozumiem, skąd te dobro względem pacjentów, emanujące z reszty personelu. - złożyła dłonie i strzeliła palcami - po prostu ich rozpieszczamy. Tak nie powinno być... trzeba by wymyślić dla nich jakieś tortury, by nauczyli się, żeby nie symulować tylko po to, że w szpitalu czeka na nich przyjemna atmosfera. - spojrzała ponownie w jej oczy - nie mam racji? - spytała unosząc brew do góry. Ktoś powinien nauczyć ją skromności. Oraz tego, że szpital jest po to żeby pomagać innym, że personel medyczny robi wszystko co w ich mocy, żeby umilić im czas pobytu w szpitalu. Przecież są tutaj narażeni na ból, a ich życie nierzadko zwisa na włosku. Niezwykle z siebie zadowolona Charlotte założyła nogę na nogę i spoglądała wyczekująco na swoją rozmówczynię. Była ciekawa, co teraz zrobi, co powie. Uznała, że zgodzi się z panią White, nie wiedząc wcale, że we własnych słowach ukazała złe intencje, pokazała po sobie że jest sadystką, nie rozumie celu istnienia szpitali. W sumie podobne poglądy od dawna towarzyszyły jej myślom. Od praktycznie zawsze, pewnie dlatego została medykiem - żeby zmienić cel istnienia szpitali. Nie wiedziała, że nie uda jej się to, zważywszy na absurdalność jej poglądów. |
| | | Wiek : 45 Zawód : minister zdrowia, dyrektor szpitala, właściciel firmy w D8 Przy sobie : drobna apteczka, morfalina, przepustka, telefon
| Temat: Re: Gabinet dyrektora Pią Sie 14, 2015 1:51 am | |
| Uśmiechałam się spokojnie dalej, zachowując tę własną pokerową twarz, choć lekarka z każdą kolejną sekundą traciła w moich oczach tego plusa, którego tak bardzo pragnęłam móc jej wręczyć, nawet osobiście jej to mówiąc, face to face, widząc w jej oczach dumę, gdy moje własne emanowałyby podziwem. Nie miało się to jednak zdarzyć, o czym przekonać się miałam dopiero za chwilę. Słuchałam z uwagą panny White, ignorując wszelkie niepotrzebne pauzy, które robiła w mówieniu, oraz jej taniec na gabinetowym krześle. Czyżbym wcześniej posmarowała je maścią, która w zetknięciu ze skórą wywoływała swędzące uczulenie? Nie przypominam sobie i wiem, że to nie moja wina, gdyż jej jadowity uśmiech mówi za nią wszystko – mam do czynienia z osobą wyjątkową, wyróżniającą się spośród reszty szarego społeczeństwa, z jaśniejącą gwiazdką w tłumie biednych i poszkodowanych, którym Zły Los zawsze coś zabrał i nie bronili się przed wyrażaniem swego żalu. Panna White do tego grona się nie zaliczała. Panna White karmiła się takimi, których ból rozprzestrzeniał się wszędzie niczym trujący gaz. Ów gaz dodawał jej sił, sprawiał, że lżej się jej oddychało, zaś na wargi wypływał ten cudny, jadowity uśmieszek psychopatki. Westchnęłam, słuchając jej skarg. Zmazałam z warg uśmiech, by przywdziać na nie smutek i żal. Któż by pomyślał, że za mymi oczętami, personel wykazuje tak wielką niesubordynację! Hahaha! Chciałaby, by tak było. Pragnęła sprawić kłopoty ludziom, którzy pracowali nienagannie. Może nie mogłam ich nazwać jednostkami wybitnymi, gdyż takie pojawiały się na nieboskłonie rzadko, ale zdecydowanie nie mogłam zarzucić im czynów, które recytowała panna White. Pokręciłam jednak głową, by stwierdziła, że nie rozumiem, jak można być taką ciamajdą w pracy, jak można przedłużać te operacje, nie monitorować oddziału psychiatrycznego, zmywać podłóg! Na samym początku objęcia stanowiska dyrektora szpitala, spędzałam tu nieomal dwadzieścia cztery godziny na dobę, niezwykle skrupulatnie poznałam działanie skrzydła psychiatrycznego z racji przebywania tam Tabithy oraz codziennie stąpałam rzekomo brudnymi podłogami szpitala... Wszelkie jej skargi gotowa byłam odeprzeć, jako argumentację wyjmując teczkę ze skargami oraz przynosząc specjalny zeszyt do skarg i zażaleń z recepcji. Panna White źle trafiła. W pojedynku psychopata kontra psychopata, tylko jedna osoba mogła wygrać, druga zaś nie miała się ukorzyć, podkulić ogon czy w jakikolwiek inny sposób poddać. Miała przegrać. – Panno White – zaczęłam, zauważając, że skończyła już mówić. Naturalnym więc było, iż teraz czas na mnie, czas na mój ruch, na moje posunięcie. W jej oczach zapewne miałam teraz się z nią zgodzić, przyznać jej rację i wprowadzić rządy sadystyczne w tym szpitalu! Nie słyszałam nic bardziej śmiesznego w swej karierze. – Widziałam raz nagranie z przeprowadzonej przez panią operacji – kontynuowałam ostrożnie, udając, iż układam sobie w głowie wszelkie zdobyte informacje.. – Podziwiam pani talent. Ten skalpel w pani dłoniach jest niczym pędzel w dłoni mistrza malarstwa – przyznałam, dyskretnie naciskając guziczek wzywający pomoc. Znajdował się tuz przy krawędzi biurka, zaś ja zamaskowałam jego naciśnięcie wstawaniem z krzesła. Nie mogła tego wychwycić. Może umiejętności lekarskie miała niesamowite, ale była niezrównoważoną psychicznie kobietą zagrażającą życiu pacjentów i personelu. Do mego obowiązku należało zgaszenie tego płomienia w zarodku, należało zgasić samą iskrę, nim ta wywoła nieprzychylny mi pożar. Już dawno powinnam była to uczynić. Jak wspominałam, mój obowiązek. – Bywają jednak zachowania, które nie mogą być akceptowane w środowisku takim jak nasze, w państwie tak zorganizowanym, podnoszącym się z tak licznych tragedii... Mam nadzieję, że mnie rozumiesz. Chodzi mi o te niesubordynacje w pracy... – kontynuowałam, robiąc kilka lekkich, niespiesznych kroków za biurkiem, by stanąć za swym fotelem i się o niego oprzeć. Ciekawa byłam, czy zauważy, iż mówię o niej, nie zaś o osobach, na które przed chwilą naskarżyła. Zamierzałam je sprawdzić, choć wątpiłam, by którakolwiek z nich zawiniła w jakiś rażący sposób na swoim stanowisku. – Szpital traktuję jak moje własne państwo, jak swój własny dom. Nie pozwolę z samej miłości do tego miejsca, by pozostawało skażone jakimikolwiek dewiacjami, panno White. Otrzymałam dziesiątki skarg odnośnie pani pracy i pani obycia. Ba! Dziwię się poprzedniemu dyrektorowi, iż nie wyrzucił pani na zbity psyk. Liczba skarg jest rażąca i zdecydowanie przewyższa pani kompetencje. Przykro mi, jednakże po wstępnym badaniu, które przeprowadziłam dnia dzisiejszego, stwierdziłam u pani, panno White, znaczne zaburzenia psychiczne, które mogą zagrażać osobom w pani otoczeniu. Innymi słowy, wystawiam pani niezwłoczne skierowanie do oddziału psychiatrycznego na tygodniową obserwację. Myślę jednak, że pobędzie pani tam, hmm, znacznie dłużej. Nie okłamujmy się. Ma pani problemy – zakończyłam gotowa na atak z jej strony. Były dwa rodzaje osób niezrównoważonych psychicznie: ci, którzy rzucali się na obiekty zagrażające ich egzystencji, oraz ci, którzy w milczeniu oczekiwali na inteligentną ucieczkę z zakładu zamkniętego i odgrywali się w równie cichy oraz inteligentny sposób.
|
| | | Wiek : 32 lata Zawód : medyk Przy sobie : 1 gram morfaliny, apteczka
| Temat: Re: Gabinet dyrektora Sob Sie 15, 2015 1:45 pm | |
| Charlotte była dumna z tego, co powiedziała. Wiedziała, że teraz musi czekać na jedno – aż Valerie powie, iż zgadza się z jej uwagami... i może wywali tę część personelu? Nie wiedziała jednak, że to zbyt piękne, by mogło być prawdziwe, więc nic takiego nie będzie miało miejsca nigdy, ani w przyszłej, ani w dalszej przyszłości, jednak lekarka nawet nie chciała o tym myśleć. Nie dopuszczała do myśli możliwości, że może jej się po prostu nie udać. I tak właśnie będzie. Panna White nawet nie uświadomiła sobie, że coś może jej zaszkodzić we własnoręcznie skonstruowanym planie, uznawszy, iż ten jest zdecydowanie idealny. W sumie, również samą siebie nazywała chodzącym cudem, nieskażonym żadnymi większymi wadami, która urodziła się po to, by zmienić cel istnienia szpitali. Zatrudniła się w takim miejscu, żeby napawać się cierpieniem innych. Szkoda, że za pomocą skalpela ma za zadanie ratować życie innych, nigdy odwrotnie... doskonale zdawała sobie sprawę, że nie może szkodzić innym podczas wykonywania zabiegu. Wnet zostałaby wywalona z roboty, którą darzy wielką miłością... możliwe również, że zostałaby aresztowana. A tego nie chciała. W sumie, chyba nikt nie chciał siedzieć w ciemnej i obskurnej celi. Nikt nie lubi odczuwać tego mentalnego ciężaru, jakim jest poczucie winy, ale zaraz... czy Charlotte na pewno by je odczuwała? Lekarka poczuła niemałą dumę, słysząc pochwały dotyczące operacji w jej wykonaniu. Wyprostowała się na krześle i słuchała słów, które sprawiały, że poczuła się miło, jej duma została przyjemnie połechtana, a sama tonęła we wspaniałym stanie, napawając się słowami dyrektorki, analizując ich wydźwięk, a nade wszystko treść, która wskazywała jednoznacznie na jedno: ktoś przyznał jej rację. Ktoś zauważył i docenił jej talent, którego istnienia Charlotte była w pełni świadoma. W sumie, nikt nie musiał utwierdzać jej w tym przekonaniu, White była w pełni świadoma własnej wartości, ale... nie oszukujmy się, każdy lubi być chwalony. A jeżeli niekoniecznie każdy? No, może lepiej zaznaczymy, że jest tak w przeważającej części społeczeństwa. Części, do której lekarkę można było spokojnie dopisać. Mimo wszystko, na jej obliczu można było zauważyć jedynie namiastkę uśmiechu, nieznaczne wykrzywienie warg. Jej radość i samozadowolenie było widoczne głównie w jej wnętrzu. Trwała w stanie wielkiej euforii. Nie wiedziała jednak, że ów stan ma już niedługo przeminąć... wraz z usłyszeniem kolejnych słów dyrektorki, jej aktualnej rozmówczyni. Ale jeszcze nie teraz. Mogła się jeszcze nacieszyć słowami wydobytymi niedawno z ust pani Angelini. Do czasu... Charlotte usłyszała kolejne słowa, których początkowo nie zrozumiała, mając wrażenie, iż właścicielka gabinetu zapragnęła z własnego kaprysu mówić zagadkami, zadając lekarce nieco trudu, co jednak pani White niezbyt się spodobało. Nieznaczny uśmieszek wnet opuścił jej twarz, a sama zaczęła dość intensywnie przyglądać się swojej rozmówczyni, próbując zrozumieć przesłanie wydobytego z jej krtani zespołu liter, słów, zdań. Słuchała z najwyższą uwagą, wciśnięta głęboko w fotel, gdyż zaprzestała dalszemu kręceniu się. Nie była w stanie się poruszyć, jak zahipnotyzowana przyjmując do siebie znaczenie każdego kolejnego wyrazu, jednak rozumiejąc je jakby przez mgłę... do czasu, kiedy mogło się wydawać (w sumie całkowicie słusznie), że Angelini powoli zmierza do końca własnej wypowiedzi. Jednak te ostatnie słowa rozumiała prawidłowo. Bardzo dobrze, jednak nie do końca wierząc w to, co usłyszała. Siedziała tak jeszcze przez jakiś czas, wciśnięta w fotel, jednak po jakimś czasie zaczęła znów się na nim wiercić, tym razem o wiele bardziej zauważalnie. Z jej ust wydobył się śmiech, jednak nie można z niego było wyczytać zbyt wiele. Sama postarała się o to, by tak było. Kręcąc się na krześle, wstała gwałtownie i zaczęła krążyć po gabinecie, jakby chciała wyżłobić w podłodze dziurę, przy okazji analizując usłyszane przed chwilą słowa. Chodziła w te i wewte, od drzwi do okna. Musi być jedno wyjście... ona mi po prostu zazdrości. Pewnie sama miała podobne ambicje, jednak nie udało jej się nic osiągnąć w dziedzinie medycyny i teraz po prostu próbuje zniszczyć mi karierę! Tak! To więcej niż pewne... - Przepraszam bardzo – stanęła na chwilkę, by przyjrzeć się dokładniej swojej rozmówczyni. - ma pani specjalizację z psychiatrii? - zaśmiała się na nieco dłużej. Przestając, jeszcze przez chwilę nie można było usłyszeć z jej strony żadnego słowa, co już wkrótce miało się zmienić. A chrzanić zwroty grzecznościowe!, pomyślała, od tej pory przestając je stosować. - bo szczerze w to wątpię. Słuchaj, niewyżyta kobietko z niespełnionymi ambicjami. Jeżeli chcesz mnie odesłać na psychiatrię, musisz mieć niezbite dowody na to, że to konieczne. - zaśmiała się ponownie. Postanowiła nie mówić, że uważała ją za kogoś, kto po prostu próbuje zniszczyć jej karierę, kogoś, kto robi to przez wzgląd na własne, niespełnione ambicje, które już nigdy nie będą miały szansy się ziścić. Chociaż po jakimś czasie zaczęła się zastanawiać, czy zdradzenie tego nie jest czymś, co może jej pomóc. Podeszła powoli do dyrektorki, spojrzała wymownie w jej oczy, zasłaniając swoim ciałem niewielką część biurka, na którym stał kubek z pisakami. Umiejętnie udała, że kładzie jedną dłoń na plecach by się podrapać, jednak w rzeczywistości sięgała po losowy długopis, zwinnie wrzucając go do przedniej kieszeni medycznego fartucha. Miała nadzieję, że Angelini nie zauważyła, co zrobiła Charlotte, jednak dyrektorka mogła okazać się kimś bardzo spostrzegawczym. Uśmiechnąwszy się przebiegle do samej siebie, oddaliła się od Valerie, wiedząc, że zdobyła wspaniałą broń – ostry długopis – która może okazać się nad wyraz cenna. |
| | | Wiek : 45 Zawód : minister zdrowia, dyrektor szpitala, właściciel firmy w D8 Przy sobie : drobna apteczka, morfalina, przepustka, telefon
| Temat: Re: Gabinet dyrektora Czw Sie 20, 2015 1:03 am | |
| Moje oczy bacznie obserwowały kobietę wciśniętą w fotel. Przestała się kręcić, baletować w niesłyszalny dla mnie rytm muzyki, którą podsyłał jej mózg lub która być może nie istniała nawet w jej umyśle. Panna White zaliczała się do osób nadaktywnych oraz do osób o zaburzonym pojęciu spokoju, szacunku do innych, etykiety. Nie dostrzegłam w jej zachowaniu niczego, co wskazywałoby na to, iż czuje, że rozmawia właśnie ze swoją szefową. Postawę miała nie nadającą się nawet do restauracji, prędzej do podrzędnego baru, w którym mogła upijać się dowoli po pracy, by rano nie ogarniać, gdzie też się znajduje. Uśmiechnęłam się pod nosem, słysząc ten słodki dla mego ucha śmiech mojej rozmówczyni. Potwierdzenie wszelkich postawionych jej zarzutów właśnie zostało dokonywane przez nią samą. Każdy krok, który robiła, przybijał kolejną pieczątkę w jej negatywnych papierach. Byłam pewna, że niedługo ujrzą światło dzienne, że niedługo zaistnieją, co powinny zrobić już dawno. Cierpliwością godną matki, patrzyłam jak wzburzona chodzi po mym gabinecie. Spięłam mięśnie, gotowa przyjąć w miarę szybko ewentualny atak na mą osobę. Jak wcześniej stwierdziłam, Charlotte White była niezrównoważona psychicznie. Mogła mnie zaatakować i równie dobrze otworzyć okno, by przez nie wyskoczyć. – Proszę usiąść – odezwałam się stanowczo, co puściła mimo uszu. Dalej wykonywała swe przepełnione gwałtownością spacery, jak gdyby mogły ją one uspokoić, jak gdyby miały pomóc jej znaleźć wyjście z tej paskudnej dla niej sytuacji. Nie miała na nic wpaść, na nic, co mogłoby mnie powstrzymać przed zrealizowaniem planu, który już dawno ułożył mi się w głowie, teraz zaś doskonalił. Zamierzałam dopilnować, by te dziewczę znalazło się w odpowiednim pokoju z odpowiednią diagnozą. Nic już nie mogła zrobić, więc stałam i czekałam aż się uspokoi lub aż się rzuci. – Nie posiadam specjalizacji z psychiatrii, jednakże mam doświadczenie z pracy na oddziale psychiatrycznym. Pragnę również pani przypomnieć, że jestem dyrektorem tej placówki i każdy w niej jest moim podwładnym. Cóż, zrobią z wielką chęcią wszystko, co im zalecę. W tych czasach ciężko o tak dobrą posadę – zauważyłam spokojnie, uśmiechając się lekko. W mych oczach mogła ujrzeć ten błysk, który widywała u siebie w odbiciu skalpela – satysfakcję. – Zapewniam cię również, Charlotte, że nie jestem kobietką z niespełnionymi ambicjami i że nie niszczę twojej kariery od tak, dla swego widzimisię. Aż nadto nadszarpnęłaś dobre imię lekarzy tego szpitala, a ja, jako przykładny jego pracownik, jako jego najwyższy opiekun, sam dyrektor, nie mogę tego tolerować. Wybacz – dodałam z udawanym żalem. Tak naprawdę nie było mi szkoda tej prostaczki. Wiedziałam, co robię i że robię dobrze. Szpital to faktycznie miejsce w sam raz dla niej. Musiałyśmy jednak zmienić jej okoliczności przebywania w nim. Te aktualne, cóż, były nie na miejscu, nie pasowały do jej charakteru i usposobienia. Wstrzymałam oddech, faktycznie gotowa odeprzeć wszelkie ataki z jej strony, gdy zbliżyła się do mnie niczym rozwścieczona bestia. Niby to patrzyła mi w oczy z nutką groźby we własnych, ale nie to było jej głównym celem, nic to przecież nie wnosiło, nie miało jej dać pełni satysfakcji. Widziałam to bardziej podświadomie niż realnie. Wzrok mnie mamił jej furią, ja zaś wiedziałam, że White dopiero szykuje się do starcia, że uniesie na mnie rękę, jednakże... nie robiła tego. Nie teraz. Dopiero po chwili zauważyłam, czego brakuje. Czyżbym okazała się być słabsza niż myślałam? Dopiero teraz zdobyłam się na drgnięcie. Wyprostowałam się, poprawiłam złoty zegarek na mej ręce i odchrząknęłam. Kilka prostych gestów, które sprawnie zakryły moje zakłopotanie. Strach? Nie istniał. Istniała za to ciekawość, co też zrobi panna White w następnej sekundzie swojego nędznego życia. Dać jej znać, że wiem o skradzionym długopisie, który dostałam w prezencie od jednego z rządowców? Z dedykacją dla Valerie A. Niezwykle smukły musiał pięknie wbijać się w krtań. |
| | | Wiek : 32 lata Zawód : medyk Przy sobie : 1 gram morfaliny, apteczka
| Temat: Re: Gabinet dyrektora Pią Sie 21, 2015 3:13 pm | |
| - Bardzo ciekawe jest to wszystko, co mówisz – odparła Charlotte, usłyszawszy wszystko, co miała jej do powiedzenia Valerie, jednak nie do końca uświadamiając sobie, że jej kariera zwisa na włosku i całkiem możliwe, że już nigdy nie przeprowadzi żadnego zabiegu. Nie będzie straszyć pacjentów torturami, wmawiać im że symulują, nie będzie miała już więcej możliwości zrobienia zastrzyku najgrubszą igłą... oraz wiele, wiele innych. Nie, nie, nie. Będzie pracowała dalej: wmawiała sobie tego typu brednie, mimo wszystko naiwnie wierząc, że wyjdzie z tego pokoju i dalej będzie wykonywała swoje „obowiązki”. - mówisz, że masz doświadczenie w pracy na oddziale psychiatrycznym... a co mogła tam robić tak ważna osoba jak Valerie Angelini, co? - mówiąc, nawet na ułamek sekundy nie straciła kontaktu wzrokowego z tą kobietą. Chciała ujrzeć w jej oczach zrezygnowanie, nie wiedząc jednak, że nigdy go nie zobaczy... a przynajmniej nie na obliczu dyrektorki. - a może... sama była pacjentką? - westchnęła głęboko – przykładny pracownik, tak? Naucz się skromności, kobieto, aha, i nie zauważyłam żebyśmy przeszły na „ty”, proszę się do mnie zwracać prawidłowo. - odrzekła, zupełnie zapominając, że to ona jako pierwsza przestała stosować zwrotu grzecznościowego. Po prostu wyleciało jej to z głowy, jednak, zważywszy że Charlotte była taka a nie inna, z całą pewnością nie przestanie się tak zwracać do swojego pracodawcy, którego powinna darzyć szacunkiem. Nie zmieni również swojego tonu, który wydawał się być coraz bardziej odważny, bezwzględny, a nawet: pretensjonalny. Dotknęła instynktownie prawej kieszeni swojego medycznego kitlu, gdzie leżała wspaniała broń, ostry długopis. White nadal naiwnie wierzyła, że Valerie nie zauważyła, jak go zdobyła. White nadal wierzyła, że wyjdzie cało z tej całej kłopotliwej dla niej sytuacji. Każdy na jej miejscu zacząłby żałować, że w ogóle wszedł do pokoju dyrektora, że odważył się przedstawić tego typu poglądy... ale nie ona. Nie Charlotte. Lekarka należała do osób, które nigdy nie żałują swoich czynów, nawet jeżeli te przyniosły ze sobą katastrofalne wręcz skutki. - Osobiście mam gdzieś twoje zapewnienia - jak na chwilę obecną przyodziała maskę, dzięki której z jej postawy, słów i oblicza nie można było wyczytać nic poza wielkim spokojem, co jednak nie zgadzało się z tym, co czuła w środku. - a ja cię zapewniam, że, mówiąc to wszystko, miałam na celu dobro szpitala. Inaczej nie przyszłabym tutaj... i nie powiedziałam niczego z żadnych osobistych pobudek. Kłamała w żywe oczy. Specjalnie przybrała taką a nie inną postawę, by Valerie uwierzyła jej i odesłała na oddział, do medycznych obowiązków. Zanim spojrzała na dyrektorkę, uznała że jej plan się powiódł i tym samym nie musiała się obawiać żadnego zamknięcia. Nie wiedziała, co kryje się aktualnie w głowie Angelini. Wykreowała własną wizję tego, o czym ta myśli, co powie, co zrobi... i szczerze w nią wierzyła. Nadal chodziła po pokoju, co jakiś czas przystając, by przyjrzeć się swojej rozmówczyni... ale nie tylko, układała w głowie dalszy plan działania. Po jakimś czasie jej chód stał się tak szybki, że dyrektorka mogła widzieć jedynie szybko śmigającą sylwetkę pracownicy. Po jakimś czasie stanęła ponownie, uśmiechając się potulnie, niczym najbardziej niewinne dziecko... dziecko, które próbuje zamaskować strach przed karą z powodu tego, co zrobiło. Starała się, by jej mina wyglądała jak najbardziej naturalnie, włożyła w to wiele wysiłku i uznała, że to nie była zbyteczna praca. Podchodziła do niej powoli, ze świadomością, że w kieszeni trzyma broń doskonałą. Nie musiała dotykać tej części swego wierzchniego odzienia, po prostu wiedziała, że ma tam długopis. Długopis, który może jej się teraz przydać... - Słuchaj – powiedziała cichutko, pogodnie. - możemy jakoś dojść do porozumienia... - nie przestawała się uśmiechać, z wykrzywienia jej warg można było wyczytać przede wszystkim spokój i dobroć. - po prostu mnie posłuchaj kochana, a wszystko będzie dobrze.... ja wrócę do swojej pracy, a ty nadal będziesz urzędować w szpitalu, otrzymywać mocną, silnie osłodzoną kawę w zgrabnej filiżance po jednym rozkazie, będziesz mogła nadal wylegiwać się w tym fotelu, opierając nogi o biurko, paląc drogie cygara. Wszystko będzie dobrze – uniosła lewą dłoń i pogładziła Valerie po policzku, z twarzy Charlotte nie znikał wyraz dobroci. Nawet na najmniejszą chwilę. - po prostu odeślij mnie znów na chirurgię, bym mogła dalej sprawować swoje cenne obowiązki, opiekować się chorymi... i ogólnie dbać o ich dobro – wpatrywała się intensywnie w jej oczy – bo przecież tutaj chodzi przede wszystkim o ich dobro... prawda? My obie pragniemy ratować życia, dbać o zdrowie każdego obywatela Panem. - przestała ją miziać po policzku, a zamiast tego drugą ręką powędrowała do kieszeni, wyjmując długopis, jakiego zwała bronią doskonałą, i... wbiła (czy oby na pewno?) prosto w lewe przedramię. Osz kurde, pomyślała, rozumiejąc że nie trafiła tam, gdzie chciała trafić, czyli prosto w klatkę piersiową. W sumie czemu się dziwić, robiąc to, miała zamknięte oczy... jednak mimo wszystko dziwne, że tak sprawny i utalentowany chirurg nie potrafił trafiać prosto w cel nawet narzędziem tak prostym, jak włączony długopis. Do tej pory nie otworzyła oczu, nie wiedząc nawet, czy oby na pewno dźgnęła tę kobietę. Nie patrzyła... ale dlaczego? Może czegoś się bała, jak chociażby widok krwi? Nie, to niemożliwe, Charlotte była przyzwyczajona do tego typu widoków, ba – nawet je uwielbiała! Więc... czemu jeszcze nie otworzyła powiek, by się dowiedzieć, czy trafiła tam, gdzie uznała, że trafiła – w przedramię pani Angelini? |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Gabinet dyrektora Nie Sie 23, 2015 1:00 am | |
| Pewne miejsca tak już miały, że były mniej lub bardziej dostosowane do niespodziewanych scenariuszy. Tak właśnie było ze szpitalem, a w szczególności już z gabinetem jego dyrektorki. W końcu, kto wiedział, co komu mogło kiedyś wpaść do głowy... Zaś bezpieczeństwo tak ważnej persony było jednym z priorytetów, dla których to zdecydowano się zapewnić tej okolicy wszelką ochronę. Oczywiście, nie było to jeszcze za kadencji Valerie Angelini, lecz wcześniejszego władcy szpitalnych czeluści, który był o niebo większym paranoikiem. Jemu nigdy się to nie przydało, bowiem skończył przy drzwiach do gabinetu, a krwi z jego rozwalonej głowy przez kilka miesięcy nie dało się zmyć ze ścian. Jego następczyni miała już za to dużo większe szczęście. O ile, oczywiście, nadal można wykorzystywać to słowo w zestawieniu z atakiem psychicznie niestabilnej lekarki... Nad tym nie zastanawiali się jednak ci, którzy wpadli do pomieszczenia. Dwóch postawnych młodzieńców praktycznie od razu rozeznało się w sytuacji. Ta była bowiem dosyć jasna, jeśli miało się przed oczami podobną scenkę rodzajową - podejrzaną kobietę z morderczym błyskiem w oczach i długopis wbity głęboko we fragment prawego przedramienia Angelini, z którego nieustannie ciekła krew, brudząc przy tym również ubranie napastniczki. Kiedy jeden z nich pędem rzucił się w stronę, z której przyszli, krzycząc coś w zaaferowaniu i wyraźnie wzywając pomocy... Drugi bez zawahania skoczył na Charlotte, tym samym powalając ją na ziemię. Jeśli zamierzała walczyć także z nim, musiała robić to teraz... A Valerie? Valerie została wolna, krwawiąca i z własnym długopisem wbitym na jedną piątą jego długości. |
| | | Wiek : 45 Zawód : minister zdrowia, dyrektor szpitala, właściciel firmy w D8 Przy sobie : drobna apteczka, morfalina, przepustka, telefon
| Temat: Re: Gabinet dyrektora Nie Sie 23, 2015 5:23 pm | |
| Charlotte White miała jakieś narcystyczne podejście do swojej osoby oraz zaburzone pojęcie istniejącego systemu, który ją otaczał. Nikt jej nie powiedział, że nie istniały osoby niezastąpione? Nie miała okazji się o tym przekonać na własne oczy? Jakimże to cudem myślała, że po tym wszystkim, po skargach i po jej idiotycznym wtargnięciu do mojego gabinetu oraz wygadywaniu bzdur, wszystko wróci do normy? Co sprawiało, że myślała, iż wyspowiadam się przed nią ze swych psychiatrycznych doświadczeń, które mogłyby w ułamku sekundy zburzyć całą moją karierę? Zapewne szaleństwo! Miałam ochotę się śmiać, patrząc jak otoczona przeróżnymi emocjami miota się po pokoju. Wyglądała jak schwytany w klatkę ptaszek. Niezwykłym też było to, jak blisko zbliżyła się do prawdy o Valerie Angelini. Właściwie nie zbliżyła, tylko jak blisko była niej ze swymi niepotwierdzonymi w żaden sposób zgadywankami. Z blokiem psychiatrycznym nie tylko łączyła mnie pewna osóbka, która nie pamiętała już swojej własnej przeszłości, pięknie wślizgując się w nową, niejako wciśniętą jej przeze mnie, tożsamość. Dzieło doskonałe, tak na marginesie, gdy już o tym raczyłam napomknąć. Z blokiem psychiatrycznym łączyła mnie również moja przeszłość i problemy z nią związane. Dawna poigrzyskowa Valerie straciła swój blask i stała się mrokiem, który nie potrafił sobie poradzić z własnymi obawami oraz żądzami. Ale to przeszłość! Nie miała wrócić. Potrafiłam kontrolować swoje żądzę i pięknie ją ukierunkowywać, by wyciskać z niej jak najwięcej korzyści, a przy okazji też tworzyć swój wizerunek dobrej duszy. Słuchałam słów panny White, nie komentując ich w jakikolwiek sposób. Słowa rzucone przez osobę zdesperowaną, która w każdy, często nieprzemyślany, sposób próbuje przejąć kontrolę nad swoim życiem, nieudolnie próbuje przejąć kontrolę nad swoim wrogiem. Wrogiem, czyli w tej chwili mną. W innej mógłby się nim stać pacjent niezadowolony z przeprowadzonego przez nią zabiegu, bądź zdenerwowana sytuacją rodzina pacjenta, który miałby dopiero być operowany. Mogłaby równie dobrze zaatakować tych niewinnych ludzi... W tej chwili rzekomo mnie to obchodziło, jako że byłam dyrektorem szpitala. – Charlotte, z łaski swojej skończ już tę gierkę. Obie wiemy, że... Ohh – mówiłam pewnie, lekceważąc głupie zagrywki kobiety oraz jej możliwości zaatakowania mnie w tej chwili, by nagle przerwać szeptem wszelkie dotychczasowe przekonania. Stało się. Moje ramię przeszył ból. Nieporównywalny z poparzeniami, które miały miejsce na arenie, ale pozostawał bólem. Zacisnęłam wargi, patrząc prosto w jej zamknięte oczy. Miałam ochotę ją zabić za okazaną mi zniewagę, za ten ból, mą krew, jednakże musiałam myśleć o otoczeniu, o okolicznościach, o wezwanej pomocy, która właśnie nadeszła, wpadając do środka. Zrobiłam zaskoczoną minę i dotknęłam krwawiącego ramienia dłonią, tracąc chwilowo z oczu dwóch mężczyzn, by po chwili przyglądać się złapanej w sieć kobiecie. |
| | | Wiek : 32 lata Zawód : medyk Przy sobie : 1 gram morfaliny, apteczka
| Temat: Re: Gabinet dyrektora Nie Sie 23, 2015 9:42 pm | |
| Uważała początkowo, że była tak przekonująca, że Valerie połknie haczyk, zaprzestanie planom odesłania Charlotte na psychiatrię. Że White zaraz powróci na oddział chirurgiczny, dalej spełniając się w swoich zainteresowaniach. Tak jednak nie było – doznała niemałego szoku, słysząc jej słowa, zapewne ostatnie na dłuższy okres czasu, gdyż zaraz potem ostry długopis zatopił się w skórze dyrektorki. Otworzyła powoli oczy i początkowo nie potrafiła uwierzyć w to, co widzi! Nie umiała uwierzyć we własne szczęście... udało jej się ją dźgnąć, co prawda nie tam, gdzie planowała, ale lepsze to, niż nic. Cieszyła się, widząc grymas bólu zakwitły na obliczu Angelini. Charlotte wiedziała, że jej towarzyszka (a może lepiej: wielki wróg, który próbował jej zaszkodzić, wykorzystując w tym celu własne wpływy i pozycję w szpitalu) cierpi, przeżywa niewyobrażalne męki i katusze. White miała wielką nadzieję, że zobaczy w jej oczach zrezygnowanie, jednak spoglądając w nie jeszcze bardziej wnikliwie niż kiedykolwiek wcześniej, rozczarowała się, widząc w nich jedynie uczucie bólu. Uznała wnet, że i tak wyszło na dobre i nie przestawała się cieszyć. No to zadanie wykonane, pomyślała i już miała odejść w stronę drzwi (nawet nie zastanawiała się nad groźnymi konsekwencjami popełnionego czynu, przecież w gabinecie mogły być kamery! A nawet jeżeli nie, i tak to ją podejrzewano by o cały zamach: po pierwsze, ktoś mógł ją zauważyć, jak puka do gabinetu, po drugie, jej ofiara na pewno złoży zeznania), gdy do pomieszczenia wtargnęły dwie osoby. Byli nimi dość postawni mężczyźni, którzy, ogarniając wzrokiem dwójkę kobiet, na pewno zdążyli pojąć, do czego doszło. Nie wyglądali na zdziwionych. Powinno być inaczej? Bynajmniej, przecież takie sytuacje nie zdarzają się zbyt często (o ile w ogóle) w miejscu ociekającym spokojem, mówiąc konkretniej: w gabinecie dyrektora szpitala. A jednak, to nie było żadne złudzenie, to prawdziwe wydarzenia, mające miejsce tu i teraz, to nie żaden sen, koszmar, z którego budzisz się w środku nocy z krzykiem tak głośnym, że zwabia on do twojego pokoju resztę domowników. Charlotte dość często śniła okropne wizje: niektóre napawały ją szczęściem, jeszcze inne sprawiały, że przez cały kolejny dzień chodziła zamyślona, bojąc się, że to, co wykreował jej mózg podczas odpoczynku ciała, stanie się naprawdę. Dla White istniały dwa rodzaje koszmarów sennych. Spoglądała na nich, zaskoczona. Dość zwinnie przybiegła do drzwi, jednak została wnet zatrzyma, gdy jeden z mężczyzn rzucił się na lekarkę, przygniatając ją do podłogi własnym ciałem. Tak mocno, że White początkowo nie mogła złapać oddechu, co jednak uległo zmianie, gdy Charlotte przyzwyczaiła się tak bardzo, że przestała się dusić. Próbowała się ruszyć, próbowała krzyknąć- niestety, obie czynności zakończyły się fiaskiem. Jedyne, co udało jej się powiedzieć, to cicha prośba „zejdź ze mnie, i to natychmiast”, jednak na tyle głośna, by człowiek napastujący winowajczynię usłyszał wszystko, co do każdej litery. Tak bardzo chciała teraz powrócić do pięknych chwil z dzieciństwa... kiedy matka uczyła jej podstaw kariery medycznej, a ona siedziała w domu, całkowicie zatracając się w ćwiczeniach które w dość znaczącym stopniu zadecydowały o ścieżce życiowej, jaką sobie obrała. Rzadko wychodziła do rówieśników. Wolała ćwiczyć, zamierzała stać się przykładnym medykiem, nie wiedząc wtedy jeszcze nic o tym, że z własnej, nieprzymuszonej woli zostanie neurochirurgiem. Wiedziała, że niemożliwe, by przeniosła się w czasie. Jedynym dostępnym jej wehikułem były wspomnienia, kolorowe i żywe, mimo upływu naprawdę wiele lat. Charlotte – podobnie zresztą jak inni ludzie w jej wieku – nie odczuwała tego, że lata jej młodości minęły bezpowrotnie i tym samym zaczyna coraz bardziej przybliżać się do śmierci. Ale White nie chciała umierać, ba, uznała że życie ludzkie jest strasznie krótkie i z całą pewnością nie uda jej się spełnić swoich wszystkich marzeń. To podstawowe spełniła już jakiś czas temu, znajdując zatrudnienie w tym oto szpitalu. Nie wiadomo, czy tak będzie zawsze. Prawdopodobnie nie. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Gabinet dyrektora Sro Wrz 09, 2015 12:28 am | |
| Nie tędy szła droga, bowiem mężczyzna, który rzucił się na Charlotte, nic sobie nie miał z jej rozkazującego tonu. No, o ile dało się tak nazwać podduszone wypowiadanie kilku słów na krzyż. Tak czy siak, nie na tym należało się skupić. Nagły wybawca, lub też oprawca – to zależało czysto od punktu widzenia, wyraźnie walczył z natłokiem myśli w swej głowie, ale jedno było niezaprzeczalne. Otóż, cóż, nie zamierzał odpuścić komuś, kto chciał skrzywdzić samą głowę szpitala. W skrytości liczył w końcu na awans, a co innego mogłoby mu go tak dobrze zapewnić, jak nie ocalenie skóry osoby decyzyjnej…? Właśnie… Kiedy jednak jego towarzysz powrócił w obstawie dwóch Strażników Pokoju, choć nie zdążyło minąć więcej niż piętnaście minut, mężczyzna puścił wreszcie lekarkę, pomagając jej nawet w podniesieniu się. Oczywiście, tylko po to, by następnie znów ją zniewolić, przekazując w ręce przedstawicieli władzy. Jeden z nich, poinformowany wcześniej o tym, jak wyglądała sytuacja w gabinecie dyrektorskim, złapał White za ramię. Ani za mocno, ani za lekko. Ot, na tyle silnie, aby w razie czego mógł utrzymać ją w jednym miejscu. Po tym zaś zapadła cisza, podczas której większość spojrzeń skierowała się w stronę samej Valerie. Co zamierzała powiedzieć? Czy miała jakieś specjalne nakazy? Życzenia? W końcu to ona wezwała pomoc i to jej pracownicą była pochwycona. Prócz czterech mężczyzn – dwóch pracowników szpitala i dwóch rządowców – w drzwiach stanęła także pielęgniarka, dzierżąc w dłoni zestaw opatrunkowy oraz środki przeciwbólowe. Zamierzała opatrzyć krwawiącą rękę dyrektorki, jednak nagle zatrzymała się w miejscu. Atmosfera zdecydowanie przyprawiała o ciarki. Pytanie tylko, co miało być dalej…
|
| | | Wiek : 45 Zawód : minister zdrowia, dyrektor szpitala, właściciel firmy w D8 Przy sobie : drobna apteczka, morfalina, przepustka, telefon
| Temat: Re: Gabinet dyrektora Pią Wrz 18, 2015 11:41 pm | |
| Bolało. Nie mogło nie! Właśnie zostałam ranna, czyż nie? I, o zgrozo!, to nie fizyczny ból doskwierał mi najbardziej, choć bardzo bym tego pragnęła. Ten w sumie niknął gdzieś z boku, był niczym obecność dla mnie mało ważna. Uch, czego nie można było powiedzieć o mojej dumie, która krwawiła tu najbardziej. Ona i drapieżcza chęć zemsty wrzeszczały w mojej głowie niczym w agonii, nakłaniając mnie, bym rzuciła się na winowajczynię i pocięła jej tę szpetną buźkę, bym nie zwlekała, tylko to zrobiła... Nie mogłam, choć miałam ją niemal na wyciągnięcie ręki. – Co tak stoicie? – zapytałam, roztrzęsiona patrząc na swą zakrwawioną dłoń. Byłam w tej chwili ofiarą, czy mi się to podobało, czy też nie. Zemszczę się, gdy tylko ta suka trafi do psychiatryka... Oj, będzie mnie błagać o śmierć. – Zabierzcie ją na posterunek! Gdy tylko... Gdy tylko mnie opatrzą, załatwię jej bilet na oddział psychiatryczny – odezwałam się do stojących Strażników, udając wściekłość oraz próby uspokojenia rozbieganych myśli, których, ups, nie miałam. Miałam tylko nadzieję, że jej nie zabiją... Niedługo czekała mnie egzekucja. Może miało to zostać nowym trendem? – Mogłabyś...? – zapytałam, krzywiąc się z bólu na pokaz. Nieudolni ludzie... Stali i patrzyli, i nadal ta kobieta przebywała w moim gabinecie. Cóż, niezależnie od treści wyroku, Charlotte White była już skończona. |
| | | Wiek : 32 lata Zawód : medyk Przy sobie : 1 gram morfaliny, apteczka
| Temat: Re: Gabinet dyrektora Sob Wrz 19, 2015 6:01 pm | |
| Co mogła w tej chwili zrobić Charlotte? Naprawdę niewiele... o ile nic. Cokolwiek powie, cokolwiek zrobi, wszystko może zostać użyte przeciwko niej. Działo się tak dużo, a ona nie mogła uczynić zbyt wiele, a zwłaszcza niczego, co chociaż trochę pomogłoby jej w opresji. A może było wręcz odwrotnie? Zanim podejmie się jakichkolwiek kroków, powinna je przemyśleć nie raz, nie dwa, ale dziesięć razy, analizując każdą wadę i zaletę, oraz przewidzieć kolejne postępowania czterech mężczyzn. A nade wszystko samej Valerie, która przecież była najważniejszą osobą w szpitalu (oprócz pacjentów) i to głównie od niej zależało, jakim torem potoczą się kolejne wydarzenia. To ona została zraniona, to ona stanowiła władzę nad wszystkimi pracownikami szpitalnej placówki. To jej słowa, w tym decyzje i rozkazy, były tymi najważniejszymi. Charlotte poczuła ukłucie zazdrości. Próbowała je stłumić, a kiedy uznała, że nie zdoła oszukiwać samej siebie, usłyszała słowa pani Angelini. Twarz lekarki nagle zmieniła wyraz. Charlotte ociekała wściekłością, jednocześnie czując własną bezradność. Według White dyrektorka celowo wykorzystywała swoją pozycję w szpitalu, żeby zamknąć w wariatkowie najlepszą lekarkę, jaką kiedykolwiek miała... z czystej zazdrości. Charlotte była tego więcej niż pewna. Dziwiła się tylko, czemu. Przecież priorytetem, jej priorytetem, powinna być pomoc chorym obywatelom tej części Panem, a lekarka, która przecież była mistrzem w swoim fachu, dbała o pacjentów jak najlepiej... no, może nie do końca. Tak czy owak, od chwili zatrudnienia uratowała tyle istnień! A wdzięczności brak. Zamiast tego gwarantowane miejsce na oddziale psychiatrycznym. Co się z tym światem dzieje?, pomyślała, rozzłoszczona. Wbiła swoje nienawistne spojrzenie w dyrektorkę. Miała ochotę wypruć jej flaki. Najchętniej otworzyłaby jej czaszkę i wbijała szpilki w poszczególne części mózgu. Nie protestowała. Nie wyrywała się. W głowie zaczynała powoli układać sobie wstępny plan. Uznała, że musi kłamać (nie w każdej kwestii, jeżeli działa tutaj monitoring, z pewnością nie będzie mogła powiedzieć, że to sama dyrektorka dźgnęła się długopisem, że był to zwyczajny wypadek. Ale, z drugiej strony, po co miałaby to robić, nie, nie, kłamstwo w tej kwestii nie wchodziło w grę), żeby wyjść z tej sytuacji cało, musiała tak zrobić tym bardziej, jeżeli chce w swoim życiu jeszcze nie raz i nie dwa razy poprowadzić jakąś operację. Najlepiej skomplikowaną! Tak, trudne zabiegi były najciekawsze. Ah, to uczucie stania nad otworzoną czaszką pacjenta z narzędziami chirurgicznymi, widok krwi, monotonne pikanie dochodzące z monitorów... coś pięknego. No ale nic, nie powinna w tej chwili martwić się o swoją karierę. Ani o zaspokajanie swoich potrzeb. Zrozumiała to w pełni, kiedy jeden z mężczyzn złapał ją za ramię. Już po chwili stała pomiędzy dwoma ciałami strażników pokoju. Odwróciła twarz i spojrzała im w oczy, najpierw temu po lewej, by zaraz potem przenieść spojrzenie na tego drugiego. Bardzo głęboko i wnikliwie, robiąc tak dobrze przez nią wytrenowaną minę niewiniątka. „To nie tak, jak myślicie”, zdawała się mówić, ale prawda była taka, że nawet nie rozszerzyła warg. Jej zapewnienie emanowało z jej oblicza oraz postawy, dość spokojnej, jakby właściwie nie stało się nic złego. Jakby nie zraniła dyrektorki, która zaraz wykrzyczy „prima aprilis”, zaśmieje się i wszyscy rozejdą się do domów. To by było wspaniałe, ale – niestety – niezbyt wykonalne. Uniosła nieznacznie lewą dłoń do góry, by podrapać się po głowie, a wtedy zauważyła w drzwiach pielęgniarkę. Charlotte znała tę buźkę, widują się nieustannie na korytarzach oraz salach chorych, ale za nic nie potrafiła przypomnieć sobie jej nazwiska, a tym bardziej imienia. Westchnęła głęboko. - Siostro, co pani tak stoi? - powiedziała spokojnym, lecz z lekka pretensjonalnym tonem. - proszę pomóc pani Angelini! I to natychmiast. Nie widzi pani, jak krwawi? – od chwili, kiedy pokonała pierwszą falę nienawiści względem dyrektorki, z twarzy lekarki nie schodził łagodny uśmieszek. Nie był szeroki. Taka głupia nie była. Wiedziała, że wszystko, co powinna pokazać po sobie, to spokój. Ale nie samozadowolenie, które mogłoby ją zgubić. Umiejętnie manewrowała swoim wyrazem twarzy. Była doskonałą aktorką. - Pani Angelini, nic pani nie jest? Jak się pani czuje? – wnet pożałowała swoich słów, ale niestety – było zdecydowanie za późno. Agresorka podkula ogon... nie, nie chciała, by obecne w gabinecie osoby wypracowały sobie o niej ani taką, ani podobną opinię. Pragnęła jedynie wzbudzać respekt. Zdawała sobie doskonale sprawę ze swoich wybitnych zdolności chirurgicznych i oczekiwała pochwał na każdym kroku. Nie myślała, że jej pragnienia są nieco śmieszne, a nawet żałosne. Chciała oklasków, a może nawet – w przyszłości – jakiegoś awansu? Mogłaby spokojnie zastąpić Valerie. Natychmiast wprowadziłaby w placówce sadystyczny ustrój, nie zdając sobie sprawy, że rząd zostałby o tym powiadomiony (najlepiej przez samych pacjentów), a sama Charlotte mogłaby wylądować w więzieniu, nawet na najkrótszy czas. Mogłaby być dyrektorką. Ale zaraz, czy w takim przypadku nadal mogłaby wykonywać operacje? White nie znała się zbyt dobrze na tego typu sprawach. |
| | |
| Temat: Re: Gabinet dyrektora | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|