|
| Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Recepcja Czw Sie 07, 2014 11:52 pm | |
| |
| | | Wiek : 22 Zawód : Strażnik Pokoju Przy sobie : broń palna, ampułka leku przeciwbólowego, magazynek z piętnastoma nabojami, kamizelka kuloodporna, latarka, telefon, zapałki, zapalniczka, piersiówka z alkoholem, przepustka do getta Znaki szczególne : zmierzwiona czupryna, wzrok spaniela Obrażenia : zrastający się złamany nos.
| Temat: Re: Recepcja Sob Sie 09, 2014 7:48 pm | |
| /eee, skądś tam.
Wiadomość o Igrzyskach nie była przyjemna, podobnie jak fakt, że musiał być mentorem. Miał skierować dwoje młodych ludzi na śmierć, co było myślą zarówno dziwnie fascynującą, jak i przerażającą. Victor odruchowo chciał zjawić się w mundurze Strażnika Pokoju, jednak zrezygnował z tego pomysłu, decydując się na zwykły zestaw, spodnie, koszulę i czarną marynarkę. Żałował, że nie ma przy sobie alkoholu, ale to byłoby niestosowne, pojawić się przed trybutami w stanie upojenia. Carly Coin i Raphael Grant. Ich imiona tłukły mu się w głowie, odkąd usłyszał ten komunikat telewizyjny. Obijały się w jego czaszce, kiedy przy wejściu podał swoje nazwisko i odebrał identyfikator, który od tej pory miał przy sobie nosić. Wchodząc, przypominał sobie wizerunki tej dwójki, nie do końca pewien, czy będzie umiał przekazać im cokolwiek pożytecznego, co pomogłoby im przetrwać. Wszedł do recepcji, wybrał pierwszy z brzegu fotel i usiadł na nim, masując sobie skronie. Te Igrzyska były zdecydowanie złym pomysłem. |
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Recepcja Sob Sie 09, 2014 10:05 pm | |
| // około dwa tygodnie po pidżama party u Blejza.
Niewielka kartka papieru, składana i rozkładana tyle razy, że mogę przypomnieć sobie jej każde, nawet najmniejsze zagięcie, ciąży mi w ręce, jakby ważyła co najmniej tonę. Czarne litery przesuwają się przed moimi oczami, układając w zdania, które wciąż nie chcą do mnie dotrzeć - a może to ja im na to nie pozwalam. Dobrze zdawałam sobie sprawę z tego, że mogę zostać powołana na mentorkę, jednak nawet w tej chwili trudno mi uwierzyć w kilka złowieszczych linijek tekstu na zaciskanej w dłoni kartce. Chciałabym podrzeć ją na drobne kawałki, po czym wyrzucić, patrząc, jak skrawki papieru porywa wiatr i unosi gdzieś daleko. Chciałabym móc chociażby zgnieść list w dłoni, pozbyć się zapisanych w nim słów, ale mimo to doskonale wiem, że żadna z tych rzeczy nic by nie dała. Nie zdołałabym uniknąć nałożonych na mnie obowiązków. Chyba jedyne, co mi pozostaje, to wyjść im naprzeciw. Jednak gdy sięgam myślą do ostatnich dni, te zdają się zlewać ze sobą w kłąb upływających zbyt szybko godzin i mijających zbyt wolno nocy. Niemal każda z nich niosła ze sobą nieustępujące uczucie strachu, ciche dźwięki tykającego zegara i walkę na spojrzenia z tonącym w ciemnościach pokojem. Ilekroć próbowałam zamknąć oczy i choć na chwilę przestać myśleć o zbliżających się Igrzyskach, słowa Almy Coin powracały do mnie, brzmiąc coraz głośniej i głośniej, powodując niemal ból głowy. Usiłowałam znaleźć w sobie siłę, by przynajmniej łudzić się, że nigdy ich nie usłyszałam, jednak szybko się poddałam - widocznie siły tej zabrakło mi już dawno. Powrót do starych nawyków nie zajął mi wiele czasu i nawet nie zauważyłam momentu, gdy pudełka po lekach przeciwbólowych zaczęły ostrzegawczo piętrzyć się w kącie kuchennego blatu, choć zrastające się żebra wcale nie bolały tak mocno. Przygryzając lekko dolną wargę, zastanawiam się, czy właśnie w taki sposób powinnam wychodzić swoim obowiązkom naprzeciw. Chyba jednak nie. Po raz ostatni zaciskam kurczowo palce na trzymanym liście, po czym chowam go do kieszeni spodni, choć jego ciężar wcale się przez to nie zmniejsza. Droga, którą idę, powoli zaczyna skręcać w stronę niewielkiego budynku, kryjącego pod sobą rozległy Ośrodek Szkoleniowy. Czuję na sercu nieprzyjemny ciężar, gdy pomyślę, że za kilka chwil spotkam się ze swoimi trybutami, dwojgiem ludzi, którzy w przyszłym tygodniu mogą być już martwi. Pandora Rouse i Matthew Turner. Ich twarze, widziane dzisiaj na ekranie telewizora - wyłączonego zresztą chwilę później - przemykają mi szybko przez głowę, po czym gubią się gdzieś pośród innych myśli. Kiedy docieram na miejsce, serce bije mi dziwnie szybko, a dłonie drżą nieznacznie przy odbieraniu identyfikatora w recepcji. Przez krótki moment jestem pewna, że pomieszczenie jest puste, dopóki nie dostrzegam jakiegoś jasnowłosego mężczyzny o posępnej minie, siedzącego w jednym z foteli. Identyfikator wyślizguje mi się z placów i z cichym plaśnięciem spada na podłogę. Mam wrażenie, że ktoś nagle wepchnął mnie do basenu wypełnionego lodowato zimną wodą, która natychmiast zaczyna zalewać moje płuca, nie pozostawiając w nich ani trochę tlenu. Choć szamoczę się i macham rękoma, coś nieubłaganie ciągnie mnie w ciemną, zimną toń i nie mam szans, by się z niej wydostać. Mogę jedynie pogodzić się z tym, co widzę. Pociągła, przystojna twarz, szaroniebieskie oczy i blond włosy. Ta sama wysportowana sylwetka, ten sam człowiek, widziany po raz ostatni w Trzynastce - mój brat, który miał przecież zginąć wraz z rodzicami przez jedną z min znajdujących się wokół dystryktu, a jednak siedzi właśnie w fotelu, kilka kroków przede mną. Zupełnie tak, jakby zaraz miał się z niego poderwać i krzyknąć, bym przebiegła jeszcze kilkaset metrów po plaży, bo na arenie nikt nie będzie za mnie biegał. - Victor... - czy to mój głos? Nie jestem pewna, lecz przez dźwięki galopującego dziko serca przebija się cichy, niemalże ochrypły szept, którego mój brat nie może nie usłyszeć. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Strażnik Pokoju Przy sobie : broń palna, ampułka leku przeciwbólowego, magazynek z piętnastoma nabojami, kamizelka kuloodporna, latarka, telefon, zapałki, zapalniczka, piersiówka z alkoholem, przepustka do getta Znaki szczególne : zmierzwiona czupryna, wzrok spaniela Obrażenia : zrastający się złamany nos.
| Temat: Re: Recepcja Nie Sie 10, 2014 12:08 am | |
| Obecny Ośrodek Szkoleniowy niemal w niczym nie przypominał tego, w którym dopiero co odbywały się szkolenia przed 75. Głodowymi Igrzyskami. Tamten został zresztą rozebrany po tym, jak dwie urocze Zwyciężczynie wysadziły w powietrze salę treningową, a na jego miejscu powstał Plac Wyzwolenia, na którym Victor jeszcze nie był. Zresztą, zważywszy na to, że został mentorem, nie zapowiadało się na to, by mógł sobie swobodnie śmigać po mieście. Dlatego też siedział właśnie w pięknej recepcji, oczekując na rozwój wypadków. Niepokoiło go nieco jedno z nazwisk, które padły w losowaniu. Raphael Grant zapewne pochodził z tych Grantów, których Sean kojarzył z dawnych przyjęć u Snowa, ale Coin… Czyżby ta dziewczyna, Carly Coin, miała coś wspólnego z Almą Coin, obecną prezydent Panem? Victor miał szczerą nadzieję, że to tylko zbieg okoliczności i Carly, której śliczną buzię miał przed oczyma, nie będzie spokrewniona z osobą rządzącą całym krajem. Bo jeśli tak… No cóż, w wypadku śmierci dziewczyny będzie miał ostro przechlapane. Siedział samotnie tak długo, że stracił poczucie czasu. Minutę? Dziesięć? Kwadrans? Godzinę? Zaczynał czuć się zmęczony i przytłoczony, pragnął tylko zapalić świeczkę i spokojnie zasnąć, choć raz bez koszmarów i złych wspomnień. Przecierał oczy, nie zwracając uwagi na delikatne echo kroków i właśnie gotów był poprosić kogoś o telefon, gdy Carly i Raphael pojawią się w Ośrodku Szkoleniowym… Wtedy po holu rozległ się cichy dźwięk uderzającego o podłogę przedmiotu – może identyfikatora? – i równie cichy głos, niespodziewanie odległy, a zarazem tak bliski. - Victor… Nie unosząc zbytnio głowy, odszukał wzrokiem stopy jakiejś istoty i powoli przesunął nim w górę, zastanawiając się, skąd ta osoba zna jego imię; ale nim dostrzegł jej twarz, już zrywał się z fotela, który aż odjechał do tyłu. Znajome rysy twarzy. Jasne, długie włosy, które pamiętał z czasów, gdy była berbeciem, a on robił jej kucyki i za rączkę prowadził na plażę. Delikatna buzia, te wyraziste oczy i kształtne łuki brwiowe, które uwielbiała marszczyć, gdy coś było nie tak. Siedemnastoletnia dziewczyna, której życie zniszczył. Jego siostra, jego przyjaciółka, jego bratnia dusza, jego największy zawód z czasów, gdy był opętany Igrzyskami… A ona, jak i jej starszy brat, przeżyła Igrzyska, choć w nieco inny sposób. Spojrzał wprost w jej oczy, tak podobne do jego oczu, i odruchowo cofnął dłonie do tyłu, by nie widziała ich drżenia. Coś piekło go w gardle i bolało, coś ściskało jego krtań i nie pozwalało mu mówić, oczy sprawiały wrażenie, jakby zaraz miały łzawić… Aż w końcu cicho, cichutko wypowiedział jedno słowo. - Cypriane…
|
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Recepcja Nie Sie 10, 2014 2:02 pm | |
| Przez chwilę chwytam się szalonej nadziei, że po prostu się pomyliłam. Na kilka brutalnie wyrwanych z rzeczywistości sekund, za jakie z pewnością przyjdzie mi zapłacić odpowiednią cenę, zyskuję niemal niezachwianą pewność, iż jeśli mrugnę, twarz mężczyzny nagle przestanie przypominać tę ze wspomnień, które ze strachem zagrzebałam głęboko w pamięci. A gdy opuszczę na moment wzrok i podniosę go, patrząc znów w dobrze znane mi oczy, te staną się obce, wciąż szaroniebieskie, ale obce. Wiem jednak, że tak się nie stanie. Nie ma pojęcia, co sprawia większy hałas - moje bijące szybko serce czy myśli, które rozbiegły się na wszystkie strony, rozpaczliwie próbując uciec przed tym, co widzą oczy. Gdzieś w głębi mnie powoli odzywa się ból starych, niezagojonych wcale ran i choć zaciekle z nim walczę, usiłując powstrzymać zbliżającą się nieuchronnie lawinę obrazów, tak naprawdę przegrana jest jedynie kwestią czasu. Na powierzchnię myśli powoli wynurza się szereg wspomnień, kalejdoskop lat spędzonych w Dystrykcie Czwartym. Im dłużej trwam w bezruchu, wbijając wzrok w jasnowłosego mężczyznę, tym wyraźniej jego obraz maluje się w mojej głowie, a wszystkie słowa, którymi pocieszał mnie i ranił, na nowo zyskują swoje brzmienie. Znów czuję na sobie ciężar tego samego krytycznego spojrzenia, znów odzywa się we mnie echo tej samej chorobliwej potrzeby zaimponowania komuś, kogo ambicja ukradła mi moje życie i zmusiła do zgłoszenia się podczas Dożynek. Wspomnienie to jest tak silne, że odruchowo się cofam, zaciskając ręce w pięści i z całych sił wbijając paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni. Naprawdę chciałabym spojrzeć teraz na siedzącego przede mną człowieka i bez wahania nazwać go tylko jakimś mężczyzną, może nawet zdziwionym i lekko zaskoczonym moim zachowaniem, ale wciąż nikim, kogo mogłabym znać i nikim, kogo mogłabym zapamiętać. Powoli jednak zaczyna docierać do mnie, że to niemożliwe. W milczeniu schylam się i podnoszę z podłogi identyfikator, usiłując zyskać na czasie i zebrać myśli. W recepcji panuje absolutna cisza, jakby czas postanowił zatrzymać się na chwilę i popatrzeć na nas z zainteresowaniem. Choć spodziewałam się przypływu paniki i strachu przed Victorem, uczuć tych albo rzeczywiście we mnie brak, albo chłodny spokój, który staram się okazać, skutecznie je tłumi. Czerwone plamy po paznokciach mówią jednak co innego, więc zaciskam dłonie na identyfikatorze i prostuję się szybko. Wiem, że dawniej uciekałam wzrokiem przed spojrzeniem Victora, bojąc się kolejnych słów krytyki, lecz tak było dawniej. Patrząc teraz na brata, stojącego w osłupieniu zaledwie kilka kroków przede mną, dochodzę do wniosku, że jeśli wygram walkę na spojrzenia, w kolejnej będę miała większe szanse. Jednak Victor wcale nie wygląda, jakby lada moment miał spiorunować mnie wzrokiem. Zdzwiona, marszczę brwi, kiedy mężczyzna chowa dłonie za siebie, a gdy z powrotem spoglądam w jego oczy, te wydają się łzawić. Moje imię - wypowiedziane cichym, prawie słabym głosem - brzmi niemal nienaturalnie. Niespodziewanie wzbiera we mnie pogarda. - Cypriane? - odzywam się, przedrzeźniając go. - Co się z tobą stało, Vic? Wyglądasz jak mały, przerażony chłopiec. Już dawno przestaliśmy być dziećmi, ale ty chyba wracasz do starych nawyków. Unoszę lekko kąciki ust ku górze, posyłając bratu pogardliwy uśmiech. W żaden sposób nie mogę odpłacić się nim za te wszystkie lata, przez które znosiłam podobny, lecz nie dbam o to. Myślę o każdej chwili, kiedy w milczeniu musiałam słuchać ostrych słów Victora, że jestem beznadziejna i nie przetrwam nawet kilku minut na arenie. Im więcej wspomnień o tym do mnie powraca, tym większą nienawiść czuję. - Chcę wiedzieć, jakim cudem - mówię po krótkiej chwili, zastanawiając się, dlaczego człowiek, który został rozerwany na kawałki przez wybuchającą minę, stoi teraz przede mną niemal ze łzami w oczach. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Strażnik Pokoju Przy sobie : broń palna, ampułka leku przeciwbólowego, magazynek z piętnastoma nabojami, kamizelka kuloodporna, latarka, telefon, zapałki, zapalniczka, piersiówka z alkoholem, przepustka do getta Znaki szczególne : zmierzwiona czupryna, wzrok spaniela Obrażenia : zrastający się złamany nos.
| Temat: Re: Recepcja Nie Sie 10, 2014 6:36 pm | |
| To była chwila, w której żałował, że zamienił swój mundur na zwykłe, cywilne ubranie. Chwila, w której pożałował wyboru właśnie tego fotela. Gdyby był w mundurze, i miałby na głowie ten drażniący go kask, Cypriane mogłaby wziąć go za jakiegoś przypadkowego Strażnika Pokoju i pewnie przeszłaby obok, nie zwracając na niego uwagi. Tak byłoby lepiej; przecież widok brata musiał przypominać jej o bólu, jaki zadawał, krzycząc i kpiąc, zmuszając do ćwiczeń i szydząc, na zawsze niszcząc ten wizerunek kochającego braciszka, którym był, gdy przyszła na świat. Kiedyś w sytuacji takiej, jak ta, nie szczędziłby siostrze złośliwych spojrzeń i cynicznych uśmiechów, którymi miał w zwyczaju obdarzać ją, gdy wykonywała ćwiczenia, nie stosując się do jego zaleceń. Kto wie, może nawet podniósłby na nią głos, zarzucając, że stoi bezmyślnie, zamiast działać, i że przecież nigdy nie uratuje swojej skóry, jeśli będzie stała jak cielę. Przez chwilę liczył na to, że jeśli zamknie oczy, Cypriane rozpłynie się niczym we mgle, ale wiedział, że tak nie będzie. To była Cypri, jego siostra, z krwi i kości… Więc jednak żyła, była cała i zdrowa… Ale co tu robiła? Musiał przyznać przed samym sobą, że nie zwrócił uwagi na wszystkie nazwiska mentorów, jakie padły w trakcie losowania. Niektóre znał doskonale, jak Ruen czy Odair, Flickerman czy le Brun, Randall czy Snow. Ale nie zwrócił uwagi na to, że dwukrotnie padło nazwisko Sean, lub raczej – nie dostrzegł zdjęcia twarzy Cypriane. Do niedawna myślał, że żyje, ale spotkanie jej właśnie tutaj, w recepcji, było… Było tym, na co z pewnością nie był przygotowany. Cypriane. Chciał rozpaczliwie powtórzyć jej imię, gdy pochylała się i podnosiła identyfikator, jednoznacznie mówiący, że należy do Sztabu Przygotowawczego 76. Głodowych Igrzysk. Chciał powtórzyć je, gdy widział jasne, delikatne włosy, zasłaniające jej twarz. Chciał powtórzyć je, gdy prostowała się, patrząc na niego zimno. Chciał zrobić krok w jej stronę i powiedzieć cokolwiek… - Co się z tobą stało, Vic? Wyglądasz jak mały, przerażony chłopiec. Już dawno przestaliśmy być dziećmi, ale ty chyba wracasz do starych nawyków. Jej głos był równie zimny jak spojrzenie, przepełniony z trudem wstrzymywanymi emocjami, jakby zaraz miała rzucić się na niego z pięściami i odegrać za to, jak ją traktował. Victor patrzył na nią, boleśnie świadom tego, że zasługiwał na każdą torturę, jaką chciałaby mu w tej chwili sprezentować. Zniósłby wszystko, po prostu wszystko, bo wiedział, jak głęboko ją zranił. Zranił swoją krewną, swoją siostrę, swoją krew, swoją przyjaciółkę, najbliższą osobę na świecie. - Może wolałbym być dzieckiem. – rzucił cicho, nadal nieco zduszonym głosem, spoglądając na swoje buty, które w porównaniu z pięknie wywoskowaną posadzką recepcji zdawały się być brudne. – Może tak byłoby lepiej. Ten pogardliwy, z lekka cyniczny uśmiech, to piorunujące, ostre spojrzenie, błysk w oczach… Nagle przeraził się, że tak samo wyglądał, gdy rozstawiał ją po kątach, usiłując przelać na nią swoją zdolność przetrwania, żądając od niej, by wstąpiła na tę samą drogę, co on, by zatraciła się w wirze walki. Musiała nienawidzić go najmocniej na świecie, miała do tego pełne prawo, przecież chciał, by zgłosiła się na ochotniczkę, przecież to zrobiła, przecież trafiła na arenę, przecież przetrwała… Jakiekolwiek demony dręczyły Cypriane, to on, jej brat, był za to odpowiedzialny. - Chcę wiedzieć, jakim cudem. Chciał sięgnąć do kieszeni i wyjąć chustkę, otrzeć pot z czoła i oczy, które niebezpiecznie piekły, ale czuł, że to tylko wzbudziłoby jej śmiech, pełen pogardy. Obawiał się tego jak diabli, mimo to zdołał się przełamać i spojrzeć jej prosto w oczy. - Pojechałaś na misję – zaczął powoli, nie przerywając kontaktu wzrokowego. – Potem ja wyjechałem. Walczyłem. Wróciłem i chciałem zrezygnować, żeby jechać i Cię szukać. Wtedy Coin zabiła rodziców i powiedziała, że czeka mnie to samo. Wtedy… Jego głos załamał się lekko. - Wtedy powiedzieli mi, że nie żyjesz. |
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Recepcja Pon Sie 11, 2014 2:39 pm | |
| Zaciskam palce na identyfikatorze tak mocno, że nie zdziwiłabym się, gdyby plastik otaczający papierowy prostokąt z imieniem, nazwiskiem oraz pełnioną funkcją nagle pękł, kalecząc mi dłonie. W tym momencie jest jednak wszystkim, co utrzymuje - a raczej stara się utrzymywać - moją złość w ryzach, choć tak naprawdę niewiele dzieli mnie od tego, bym pozwoliła jej się uwolnić. Spojrzenie, którym świdruję stojącego bezradnie Victora, jest zimne oraz pełne nienawiści, tej powstrzymywanej latami i skrywanej głęboko w obawie przed kolejnym potokiem raniących mnie słów. Po śmierci brata i rodziców myślałam, że złość wygaśnie we mnie niczym płomień zapałki, zdmuchnięty nagle przez powiew wiatru, jednak teraz uświadamiam sobie, jak bardzo się pod tym względem myliłam. Wszystkie te uczucia zawsze błąkały się gdzieś we wspomnieniach o Dystrykcie Czwartym - miejscu, którego w pewnym sensie boję się i za którym nadal tęsknię - lecz dopiero gdy pojawił się ktoś, kto nieustannie się w nich przewijał, nienawiść i złość rozbrzmiały na nowo. Nie potrafię patrzeć na Victora tak, jakby koszmar, przez który z jego winy przeszłam, zwyczajnie nie istniał. Nie ma we mnie współczucia czy zrozumienia, że przed rebelią wszyscy byliśmy innymi ludźmi. W postawie Victora, jego gestach, cichym głosie i spojrzeniu jest coś, co niemal krzyczy, jak bardzo różni się on od tamtego młodego mężczyzny, który śmiał się pogardliwie za każdym razem, gdy upadałam, bo brakowało mi sił na dalszy trening. Gdy czułam się słaba i niezdolna do walki, a wszystkim, co zaprzątało moją uwagę, był paniczny strach, że nie stanę się najlepsza. Gdy miałam wrażenie, że tracę zmysły, chcąc udowodnić swoją siłę. Bijące od brata zmiany zderzają się jednak z głośnym hukiem z murem, który wniosłam wokół siebie i który tym razem nie ma w sobie żadnej szczeliny, przez jaką mogłoby się przemknąć wybaczenie. - Wolałbyś być dzieckiem? Naprawdę myślisz, że wtedy byłoby lepiej? Powiem ci coś - odzywam się, unosząc brwi, a głos prawie drży mi od nagromadzonej w nim złości. Robię kilka kroków w stronę Victora i teraz nasze twarze dzieli zaledwie kilkanaście centymetrów. - Lepiej byłoby, gdybyś pozostał martwy. Mówię zgodnie z prawdą. Jego powrót tylko jeszcze bardziej wstrząsnął moim życiem, które nieustannie próbuję doprowadzić do porządku, kiedy przetoczy się przez nie huragan. Cofam się i zamykam na kilka sekund oczy, pozwalając sobie na głębszy wdech. Otwieram je akurat w momencie, gdy Victor znów się odzywa. Słucham go w milczeniu, ani trochę nie ocieplając swojego spojrzenia, lecz kiedy padają zaledwie trzy słowa, jakie brutalnie burzą mój spokój, z ust wydobywa mi się cichy jęk. Coin zabiła rodziców. Prawie nie zwracam uwagi, że Victor mówi coś jeszcze - jego głos gubi się w huku myśli, które krążą mi w głowie niewyobrażalnie szybko, co chwila zderzając się ze sobą. Próbuję odnaleźć w czasie i wspomnieniach wszystko, o czym wspomniał mój brat, lecz przed oczami mam jedynie obojętną, niemal wykutą z lodu twarz prezydent Panem. Coin zabiła rodziców. Trzy krótkie słowa sprawiają, że po skórze przebiega mi zimny dreszcz, a w głębi mnie coś pęka i rozsypuje się na kawałki, które boleśnie wbijają się w każdą moją myśl. - Nie rozumiem - mówię prawie pozbawionym emocji głosem, otwierając szeroko oczy. - Zostałam ranna na misji w Czwórce i wróciłam do Trzynastki. To mnie powiedzieli, że nie żyjesz. Ty i rodzice mieliście zginąć przez jedną z min znajdujących się wokół dystryktu. Podobno chcieliście z niego uciec. Szok powoli mija, przynosząc jednak nienawiść, choć tym razem nie do Victora. Zastanawiam się, na ilu kłamstwach Coin żyję i jak wiele z nich wciąż pozostaje poza zasięgiem mojego wzroku. W tym momencie żałuję, że kula, która przed prawie dwoma tygodniami uśmierciła generał Rochester, nie dosięgła Almy Coin. Mrugam kilkakrotnie i zmuszam się do przeniesienia uwagi na Victora. - Dobrze wiesz, że to i tak niczego nie zmienia - mówię po chwili ciszy, kręcąc głową. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Strażnik Pokoju Przy sobie : broń palna, ampułka leku przeciwbólowego, magazynek z piętnastoma nabojami, kamizelka kuloodporna, latarka, telefon, zapałki, zapalniczka, piersiówka z alkoholem, przepustka do getta Znaki szczególne : zmierzwiona czupryna, wzrok spaniela Obrażenia : zrastający się złamany nos.
| Temat: Re: Recepcja Pon Sie 11, 2014 10:29 pm | |
| Nie musiał zamykać oczu, by przypomnieć sobie tę scenę. Poszarzałą twarz kolegi, który cichym, zdławionym głosem powiedział mu o martwej blondynce, na której mundurze znajdowała się naszywka z wyszytym C. Sean. Pamiętał, jak wybiegł z pomieszczenia do własnej kwatery, i tam skulił się na pryczy, niezdolny wydobyć z siebie jakiegokolwiek dźwięku poza głośnym jękiem. Teraz zaś patrzył na nią, boleśnie świadom momentu, w którym opłakiwał jej śmierć, wspominając swoją małą, kochaną siostrzyczkę, tę, którą znał całe swoje życie. Nienawidziła go, a ta nienawiść uderzała w niego falą gorąca. Poddał się. Kto wie, może Cypriane dostrzegła jakąś drobną zmianę, jednak Victor nie chciał zmuszać siostry, by naprawdę oceniła tę sytuację chłodnym tonem. Gdy zbliżyła się, niebezpiecznie blisko, zdusił w sobie odruch złapania jej za ramiona, by ich czoła się zetknęły. Robił to często, gdy miała trzy latka, lekko ciągnąc ją za kucyki, a Cypri, jego maleńka Cypri, śmiała się wtedy radośnie i przytulała do brata. Nagle za tym zatęsknił. - Może i tak byłoby lepiej. Gdybym zginął na arenie, zaledwie na nią wszedłem – powiedział cicho, odsuwając się od siostry. Gorycz i nienawiść, jakie słyszał w głosie siostry, były raniące, ale wiedział, że nie ma prawa, nawet nie ma podstaw oczekiwać radosnego powitania. Nawet się takiego nie spodziewał. Kto wie, może gdyby poszedł wprost do apartamentu swoich podopiecznych, oszczędziłby Cypriane bólu i złości. Kłamstwa. Kłamstwa, w jakich oboje dotychczas żyli, zdawały się nacierać na siebie jak dwoje wojowników, prawda, w którą wierzyła Cypriane Sean, przeciwko prawdzie Victora Seana, wszystko w nieładzie, w bólu, w nienawiści i skrusze, zmieszane i destrukcyjne. Kto powiedział jej o tym, że usiłowali uciec z dystryktu? Ich rodzice w pewnym momencie poczuli się w Trzynastce dobrze. Do momentu, w którym ktoś nie zabił ich tylko po to, by jedyny syn wykonał polecenia. - Z jednej z misji wrócił wcześniej chłopak, który miał kwaterę tuż przy naszej. – zaczął powoli, wbijając wzrok w ziemię; nie chciał przyznawać się, że gdy jechała na misję, był wściekły do tego stopnia, że nie chciał wiedzieć, do jakiego dystryktu. – Powiedział, że widział ciało młodej blondynki. Miała kilkanaście ran postrzałowych, jej mundur był przesiąknięty krwią. Na naszywce… Na naszywce były Twoje dane, Cypriane. Dowiedziałem się niedługo po tym, jak ona… Urwał nagle, nie chcąc dokończyć zdania. Piekły go oczy, czuł się źle. Czuł się… zdradzony przez własnych zwierzchników, ale zadra w jego umyśle w niczym nie dorównywała tej, jaką on zadał Cypri prosto w serce. Ile kłamstw usłyszeli od ludzi, którzy teraz rządzili Panem…? - Wiem – znów ten zduszony głos człowieka, który przegrał sam ze sobą. – To i tak niczego nie zmienia.
|
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Recepcja Wto Sie 12, 2014 6:47 pm | |
| Prawda, która dopiero teraz zdołała przebić się przez misterną zasłonę kłamstwa, utkaną przez prezydent Coin, ma w moich myślach gorzkie brzmienie. Nie tęsknię za rodzicami. Nigdy nie byłam z nimi blisko, a lata treningów do Głodowych Igrzysk tylko odsuwały nas od siebie. Popołudnia spędzane z ojcem w łódce na morzu należą do tej części moich wspomnień, która przypomina dogasające ognisko. Kilka jasnych płomieni wciąż uparcie walczy o zagrzebane w popiele kawałki drewna, lecz coraz szybciej męczy się, słabnie i przegrywa. Choć nadal mogę usłyszeć ten sam miarowy szum fal i zrzędliwy krzyk mew, cierpliwy głos ojca - ze spokojem tłumaczącego, żebym przestała się w końcu wiercić - czasem zwyczajnie ginie w tych dwóch dźwiękach i z trudem przychodzi mi odnalezienie go. Prawie nie pamiętam chwil w dzieciństwie, kiedy po wielu błaganiach matka czesała mi włosy i zaplatała je w długie warkocze, by następnie obdarzyć mnie zrezygnowanym, niemalże umęczonym spojrzeniem. Wiedziała, że gdy tylko wyjdę na dwór spotkać się z Noah, jej praca zmieni się w blond kołtun, którego nie poskromią nawet najzręczniejsze palce. Twarze obojga rodziców wciąż błąkają się w mojej głowie, powracając w najmniej spodziewanych momentach, jednak nie mogę ukryć przed sobą faktu, że chwile te stają się coraz rzadsze - a za kilkanaście lat być może już wcale ich nie będzie. Czasem zastanawiam się też, czy chcąc znaleźć gdzieś chociażby namiastkę szczęścia, po prostu nie wymyśliłam sobie tamtego życia. Choć wszystko w nim zaczęło gwałtownie się rozpadać, gdy Victora ogarnęło pragnienie zwycięstwa w Głodowych Igrzyskach, były lata, podczas których czułam się naprawdę szczęśliwa. I może właśnie dlatego nienawiść do Almy Coin za to, co zrobiła moim rodzicom, jeszcze ciaśniej oplata mi serce. Gdyby nie prezydent i jej kłamstwa, wszystko mogłoby wyglądać inaczej. - W takim razie żałuj - mówię ze złością, biorąc głęboki wdech i próbując choć trochę się uspokoić. Cichy głos Victora jest niemal irytujący, lecz pod wpływem jego słów przez kilka chwil wyobrażam sobie życie, które wiodłabym, jeśli zginąłby na arenie. Nie byłoby w nim strachu i panicznej potrzeby stania się najlepszą. Nikt nie zmuszałby mnie do treningów i nie oczekiwałby zgłoszenia się do Głodowych Igrzysk. To nie ja rok temu zastąpiłabym tamtą wylosowaną dziewczynę i to nie mnie przyszłoby unikać myśli, że trafię na arenę wraz ze swoim najlepszym przyjacielem. Potrząsam gniewnie głową. Szansa na takie życie przepadła niemal wieki temu. - Czy nigdy nie pomyślałeś, że mógł kłamać? - pytam, przymykając na chwilę oczy, by znów je otworzyć i obrzucić Victora lodowatym spojrzeniem. Misja w Czwórce skończyła się dla mnie dwukrotnym postrzałem w klatkę piersiową i gdyby nie decyzja lekarza, że większe szanse na przeżycie mam Dystrykcie Trzynastym niż w pełnym rannych namiocie, pewnie tamtą martwą dziewczyną rzeczywiście byłabym ja. - Coin mogła go przekupić lub czymś pogrozić. Alternatyw musiało być wiele, ale ty od razu wybrałeś tę, która zakładała, że faktycznie zginęłam. Pod tym względem właściwie się nie zmieniłeś. Odwracam w końcu wzrok od twarzy Victora, nie kryjąc pogardy. Nie zniosę dłużej jego widoku, załamanego głosu i skruchy, którą usiłuje okazać. Nie wierzę w nią ani trochę, bo wydaje się być tylko kolejnym kłamstwem, jakie prędzej czy później wyszłoby na jaw, a nawet moja naiwność ma granice. - Jeśli spróbujesz mnie szukać, zadbam o to, żebyś szybciej znalazł trumnę. Tak jak powinieneś już dawno - rzucam na pożegnanie, wkładając w swoje słowa jak najwięcej nienawiści i pogardy. Chcę, by Victor naprawdę poczuł, jak bardzo go nienawidzę. Nie patrząc już więcej na brata, kieruję się w stronę wind.
// kwatery trybutów. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Strażnik Pokoju Przy sobie : broń palna, ampułka leku przeciwbólowego, magazynek z piętnastoma nabojami, kamizelka kuloodporna, latarka, telefon, zapałki, zapalniczka, piersiówka z alkoholem, przepustka do getta Znaki szczególne : zmierzwiona czupryna, wzrok spaniela Obrażenia : zrastający się złamany nos.
| Temat: Re: Recepcja Pią Sie 15, 2014 10:57 pm | |
| Gdyby ich rozmowę przedstawić jako historyjkę obrazkową, nad głową Cypriane unosiłyby się ciemne, czarne wręcz chmury, z których wydostają się pioruny, gotowe uderzyć w Victora. Dodajmy – smutnego, pełnego żałości Victora, który nie osłania się niczym, a za towarzystwo ma jedynie butelkę wody. Kto wie, może chętnie by się w niej utopił? O mały włos nie krzyknął na siostrę, ale powstrzymał się, zaciskając oczy i licząc w myślach do dziesięciu. Czuł się już zbytnio przytłoczony, a ta pogarda w jej głosie stała się nie do zniesienia. - Od kilku innych osób wiedziałem, że wyglądała dokładnie tak, jak Ty. – powiedział, nie reagując na tę bolesną, chamską wręcz kontynuację wypowiedzi Cypriane. Zabolało, zabolało jak diabli, dlatego wolał zdusić w sobie złość. - Jak sobie życzysz. Nie zatrzymał jej. Nie prosił. Nie błagał. Po prostu, gdy zniknęła, odczekał chwilę i ruszył do wind. zt. |
| | | Wiek : 23 lata Zawód : technik w hotelu Przy sobie : telefon, klucze, fałszywe dokumenty (Frederic Ravendille) Znaki szczególne : często okulary-zerówki, skórzana kurtka, krótsze włosy
| Temat: Re: Recepcja Sro Wrz 03, 2014 10:27 pm | |
| Ostatni dzień treningów
Przez te parę dni tylko padało. Czerwcowa atmosfera uleciała gdzieś razem ze słoneczną aurą, pozostawiając ciemne chmury oraz krople deszczu uderzające cicho o dachy. Zupełnie jakby i pogoda postanowiła bezgłośnie okazać swój sprzeciw wobec kolejnych Igrzysk, odbierając wszystkim mieszkańcom ostatnią namiastkę łagodności. Być może niebo naprawdę płakało z trybutami i ich rodzinami, być może wiatr nucił już dla nich marsz pogrzebowy, a wszechogarniająca ciemność zwiastowała długą i bolesną żałobę. Prawdopodobnie nie bez powodu to wszystko pojawiło się akurat teraz, kiedy rozpoczynało się największe wydarzenie w historii Panem. Tyler nie należał do osób przesądnych i podobne rzeczy w ogóle do niego nie przemawiały. Jednak dzisiaj wyjątkowo udzielał mu się dziwny nastrój, jaki przyniosły ze sobą warunki atmosferyczne i musiał przyznać, że faktycznie coś wisiało w powietrzu. Wszedł do recepcji, ściągając z głowy kaptur, a potem rozpinając przemokniętą kurtkę. Oczywiście od razu owionęło go ciepło bijące z wnętrza oraz silny zapach odświeżaczy, choć to drugie mógł sobie wmówić. Wszystko, co wiązało się z Ośrodkiem kojarzyło mu się ze sterylnością i nadmiernym porządkiem. Nie przepadał za tym miejscem, które w jego głowie przedstawiało się jako kolejna zabawka pani prezydent. O wiele bardziej lubił przebywać w swoim warsztacie – znanym, poukładanym i czystym na tyle, ile pozwalała jego praca. Niestety na razie nie zamierzał porzucić swojego stanowiska. Każda praca przynosi zysk, a dzięki tej zyskał już na dwóch sprawach, o które wcale nie byłoby tak łatwo. Chwilę jeszcze rozglądał się po nowoczesnym wnętrzu, zastanawiając, ile pieniędzy poszło na budowę całego kompleksu do zabijania. Wszystko to po to, żeby urozmaicić ostatnie dni trybutów czy może dla zaspokojenia własnych wyrzutów sumienia? Skierował się w stronę półokrągłego biurka, za którym siedziały już dwie recepcjonistki. Wciągnął na usta lekki uśmiech i grzecznie przywitał się z obydwoma, po czym został poinformowany o swoich kolejnych naprawach, a raczej ich braku. No, przynajmniej na razie, bo biorąc pod uwagę temperament niektórych mieszkańców apartamentów (ekhm) sytuacja szybko mogła ulec zmianie. Odsunął się, odwracając się twarzą w stronę przejścia na niższe piętra. Wiedział, jaka była pora i że treningi dobiegły już końca. Po cichu liczył, że może jednak ktoś znajomy pojawi się tu na dole. Wystarczyłaby tylko chwila, krótki moment, aby mógł ją zobaczyć, upewnić się, iż wszystko w porządku. No i też dać znać, że nadal tu jest, myśli o niej i cały czas wspiera. Tylko jeden uśmiech, przelotne spojrzenie, czy naprawdę prosił o tak wiele?
|
| | | Wiek : 21 lat Zawód : trenuje rekrutów na żołnierzy Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, para kastetów Znaki szczególne : tatuaż (kluczyk) na karku, złoty medalion na szyi, wojskowy chód Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Recepcja Pon Wrz 08, 2014 3:59 pm | |
| // czasoprzestrzeń
Po treningach miałam ochotę już tylko albo na bardzo mocną kawę, albo na bardzo mocny sen, nieprzerywany natrętnym dzwonieniem telefonu ani echem głosów, o których wolałabym już dawno zapomnieć. Całą drogę z sali Ośrodka nie mogłam wygnać z głowy obrazu dwóch trybutów, których zdążyłam poznać przy ściance- Jasona, raczej cichego, miłego bruneta o mądrym spojrzeniu, i wysokiej, zdecydowanej Delilah. Delilah, która była w ciąży, i która miała się znaleźć na Arenie, całkowicie pozbawiona jakiejkolwiek opieki z zewnątrz. Nie pragnęłam zakładac rodziny, nie- wspomnienie własnej, wyniesione jeszcze z czasów wspaniałości Kapitolu skutecznie skrzywiło mi ten obraz na zawsze. Nie chciałam być tak przepełnioną ambicjami, ślepą na potrzeby i pragnienia innych matką, jaką była moja, nie chciałam mieć też męża równie oschłego i obojętnego wobec bliskich, jakim był mój ojciec. Nie chciałam mieć dziecka, które buntowałoby się przeciwko wszystkiemu, co można w jakiś sposób zanegować, tak, jak robił to Casper, i... I nie chciałam mieć takiej córki, jaką byłam ja dawno temu. Naiwnej dziewczynki, która sądziła, że jej wyobrażenie świata musi być prawdziwe, że marzenia zawsze się spełniają, nieważne, jakim kosztem. Nie, zdecydowanie nie chciałam zakładać jeszcze rodziny. W przeciwieństwie do Delilah, która tego chciała, ale nawet nie miała na to szans. Nie mogła prowadzić szczęśliwego, unormowanego życia prostego człowieka przez grę, którą toczyli nad Kapitolem rebelianci. Nie chciałam nawet zastanawiać się nad tym, jak wiele było w Kwartale takich dziewczyn jak Delilah, albo jak inne trybutki, którym miałam okazję się przyjrzeć podczas treningów. Mimowolnie opuściłam lekko głową, zmierzając w stronę recepcji. Nie chciałam widzieć pełnych ciekawości albo obrzydzenia spojrzeń mijających mnie ludzi. Poprawiłam lekko wojskową kurtkę, a gdzieś koło ramienia mignęła mi znajoma twarz. Może jedyna twarz, którą miałam ochotę oglądać. -Tyler- rzuciłam radośnie, próbując zamaskować pobrzmiewającą w moim głosie niepewność. Mógł mnie znienawidzić, widząc mnie w Ośrodku, wiedząc, że byłam jedną z trenerek. Pozostawała jedynie niewypowiedziana prośba, żeby nie odtrącał mnie jak inni, nie on, który był dla mnie kimś tak ważnym i wartościowym. |
| | | Wiek : 23 lata Zawód : technik w hotelu Przy sobie : telefon, klucze, fałszywe dokumenty (Frederic Ravendille) Znaki szczególne : często okulary-zerówki, skórzana kurtka, krótsze włosy
| Temat: Re: Recepcja Sro Wrz 10, 2014 6:02 pm | |
| Wiedział, że takie myślenie nigdy nie prowadzi do niczego dobrego, a jednak nie potrafił nie podtrzymywać w sobie tego ostatniego płomyku nadziei. Może i minęły ledwie dwa dni odkąd widział ją po raz ostatni, ale wydawało mu się, jakby dzieliły ich całe tygodnie. Krótki, aczkolwiek wspólnie spędzony czas oraz świadomość, że z każdą chwilą coraz bardziej wymykała mu się z rąk potęgowały ogarniającą go tęsknotę. Za nic w świecie nie przypuszczałby, że znajdzie się ktoś, kto będzie zajmować jego myśli do tego stopnia, kogo widok, nawet po niedługim rozstaniu, wywoływałby przyspieszone bicie serca i uśmiech, którego nie potrafił powstrzymać. Nawet nie zauważył, kiedy tak silnie zaczął odczuwać brak jej obecności. Jeszcze do niedawna nie było to dla niego nic nadzwyczajnego - zdążył oswoić się ze swoją samotnością, a z czasem prawie całkowicie przestał zwracać na nią uwagę. A co działo się teraz? Już na samą myśl o tym, że nie będą widzieli się jeszcze przez co najmniej tydzień, skręcało go od środka. Zerkając co pewien czas w stronę drzwi, z ogromnym trudem powstrzymywał się, aby nie przestępować z nogi na nogę albo nie zacząć spacerować w kółko. Sam był pod ogromnym wrażeniem tego, co się z nim stało. Czy to wszystko naprawdę zmieniło się w przeciągu dwóch dni? Kiedyś wyczytał, że potrzeba przynajmniej pół roku, aby wprowadzone zmiany naprawdę weszły w życie. Niestety oni nie znali się nawet tyle czasu – mieli za sobą nieco ponad pięć miesięcy znajomości, którą w pewnym sensie można by nazwać przyjaźnią. Z pewnością cała ta metamorfoza musiała zacząć się już wcześniej, a efekty, niestety, ukazały się dopiero teraz – w obliczu groźby śmierci, kiedy tak naprawdę spędzili ze sobą ledwie pół godziny. Z drugiej strony przeczuwał, że gdyby nie Igrzyska i całe to tło, nie wszystko mogłoby potoczyć się tym samym torem. Nie kwestionował uczuć żadnego z nich, lecz gdyby wydarzyło się to jakiegoś zwyczajnego dnia, z pewnością niektóre sprawy ujrzałby w innym świetle, zupełnie inaczej odczuł każde zbliżenie, a pewne słowa nie padłyby jeszcze przez długi czas. Mimo wszystko łatwiej byłoby się rozstać ze świadomością, że na pewno ujrzy się ją następnego dnia. Potarł skronie, bo od tego wszystkie znów zaczynała boleć go głowa. Obiecał sobie, że na razie nie będzie jakoś szczególnie roztrząsał tego wszystkiego. Miał pielęgnować świeże wspomnienia, które pomagały mu zakotwiczyć myśli na bezpiecznej wyspie, jaką była obietnica. W tej chwili chyba głównie dzięki wierze w powrót Mayi jakoś trzymał się zdrowego rozsądku. Musiał zachować resztki optymizmu i skupić się na teraźniejszości. W końcu niechętnie odwrócił spojrzenie, zaczepiając je na fotelach stojących w poczekalni, lecz zaraz potem znów wrócił do przejścia. Usłyszał czyjeś kroki i, z sercem podchodzącym do gardła, wpatrywał się przed siebie, lecz kiedy postać wyłoniła się z ciemności i nie okazała się oczekiwaną trybutką, spuścił wzrok. Nie przyglądał się dobrze twarzy dziewczyny – wystarczył jeden rzut oka na fryzurę oraz jej ubrania, aby stwierdzić, że to nie Maya. Reszta w tamtej chwili go nie interesowała. Wyciągnął z kieszeni swój telefon i, próbując ukryć zawód, udawał, że czegoś w nim szuka. Bezmyślnie przesuwał palcem po ekranie, co chwila wciskając inną ikonę, byle tylko czymś się zająć. Wtedy właśnie usłyszał swoje imię. Uniósł głowę, rozpoznając głos i szybko chowając urządzenie. – Sonea – powiedział, uśmiechając się szeroko. Na chwilę zamknął ją w ciepłym uścisku ramion, aby zaraz potem znów przyjrzeć się ciekawie dziewczynie. – Nie poznałem cię – przyznał szczerze. Chciał jeszcze dowiedzieć się, co tu robi, ale w tej samej chwili gdzieś w głowie mignęła mu lista trenerów. Widocznie wcześniej nie zwrócił na nią szczególnej uwagi, będąc zbyt pochłoniętym własnymi sprawami. – Już po treningu? – zapytał, choć doskonale znał odpowiedź.
|
| | | Wiek : 21 lat Zawód : trenuje rekrutów na żołnierzy Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, para kastetów Znaki szczególne : tatuaż (kluczyk) na karku, złoty medalion na szyi, wojskowy chód Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Recepcja Sob Wrz 13, 2014 7:36 pm | |
| Przez jedną, krótką chwilę rozpaczliwie bałam się, że nie zamierzał się odwrócić, a to już definitywnie by mnie pogrążyło. Znałam Tylera... od zawsze, a przynajmniej tak mi się wydawało. Pierwszy raz spotkaliśmy się chyba jeszcze za czasów Snowa, ale te wspomnienia były mgliste i niewyraźne, wtedy chyba nawet nie zastanawiałam się dłużej nad tą znajomością, byłam jeszcze zbyt beztroska, żeby cenić jakiekolwiek więzy międzyludzkie. Sprawy polepszyły się już po zakończeniu rebelii. Spotkaliśmy się chyba przypadkowo, zdziwiło mnie to, że w ogóle pamiętałam jego imię, ale od razu stał się dla mnie kimś bardzo ważny. Był namacalnym śladem mojego życia w Kapitolu przed rządami Coin, jedyną osobą, którą znałam z tamtego okresu swojego życia, która nie zaginęła w tajemniczych okolicznościach i wciąż nie zaczęła mną gardzić. Zrozumiałam, że nie mogłam stracić z nim kontaktu. Potem bywało ciężko- koniec rebelii, powstanie Kwartału, zamknięcie tam Casa, długie miesiące, podczas których nie chciałam z nikim rozmawiać, ale on jako jedyny nigdy się nie poddawał i podtrzymywał mnie w kontakcie ze społeczeństwem, wcześniej jego pobyt w więzieniu, zła opinia, trudne tygodnie zabliźniania się ran, ale paradoksalnie to tylko zbliżyło nas do siebie. Stał się dla mnie najcudowniejszym starszym bratem, jakiego mogłam sobie wymarzyć. Był zawsze, kiedy go potrzebowałam, a ja próbowałam robić to samo dla niego. Dlatego myśl, że mógłby mnie odtrącić, wzbudziła we mnie zryw porównywalny do nagłego ataku paniki. Mógł mną gardzić, wiedziałam to, na jego miejscu tak właśnie bym postąpiła. Byłam trenerką, trenerką biednych dzieciaków, z których Coin zrobiła marionetki, zresztą tak samo, jak i ze mnie. Powinien był mną gardzić. Ale tego nie zrobił. Wtuliłam twarz w jego ramię, łapiąc spazmatyczny oddech ulgi, kiedy powitał mnie z uśmiechem. Nic się nie zmieniło, zupełnie nic, bo po raz kolejny on pozostał, kiedy reszta odchodziła. Najlepszy starszy brat, jakiego tylko można mieć. -Znowu przytyłam- rzuciłam, uśmiechając się lekko w odpowiedzi na jego słowa. Przyjrzałam mu się dyskretnie- prawie się nie zmienił, co też wzbudziło we mnie pewnego rodzaju ulgę. Kiedy zadał mi pytanie, opuściłam na chwilę głowę i stłumiłam westchnienie. Delilah, Jason, ścianka wspinaczkowa, kamery i ciekawskie spojrzenia, oskarżycielskie wyrazy twarzy i puste oczy dzieciaków, które właśnie dostały darmowy bilet w jedną stronę- na Arenę. -Tak- rzuciłam cicho w odpowiedzi, przestępując z nogi na nogę.- Gdyby nie Ty, już dawno by mnie tu nie było. Okropne miejsce, te podziemia przypominają mi Trzynastkę, pamiętasz ją jeszcze? Stroje też całkiem pasują do tego schematu, ale jeśli spróbują wcisnąć mi tą okropną szarą papkę, to chyba zatłukę ich łyżką. Wyrzuciłam z siebie szybko, podchodząc bliżej i posyłając mu uśmiech, jednocześnie odwracając się plecami do ewentualnych innych pracowników ośrodka. Nie chciałam, żeby przysłuchiwali się naszej rozmowie, nie chciałam też widzieć ciekawskich, pełnych złośliwości spojrzeń. -A Ty co tu robisz?- Zapytałam łagodnie, opierając się plecami o kontuar recepcji.- Co za wyczucie czasu, nie widziałam Cię już tyle czasu, że jeszcze trochę i może nawet zaczęłabym za Tobą tęsknić. Zażartowałam, śmiejąc się cicho, jednak szybko spoważniałam. -To, że tu jestem... Po prostu chcę, żebyś wiedział. Nie chciałam tego, nie...Nie miałam wyboru.- Rzuciłam w końcu niezgrabnie, odwracając wzrok od jego twarzy. Nie byłam pewna, czy chciałam widzieć jego reakcję. |
| | | Wiek : 23 lata Zawód : technik w hotelu Przy sobie : telefon, klucze, fałszywe dokumenty (Frederic Ravendille) Znaki szczególne : często okulary-zerówki, skórzana kurtka, krótsze włosy
| Temat: Re: Recepcja Sob Wrz 20, 2014 10:49 pm | |
| Tylerowi nawet przez myśl nie przeszło, aby zignorować obecność Sonei. Po pierwsze nie widział żadnego powodu, dla którego miałby to zrobić, a po drugie, nawet gdyby jednak nie miał ochoty jej widzieć, raczej nie zawracałby sobie głowy podobnym zachowaniem, ale wyraził swoje zdanie wprost. Na szczęście ona należała do tej grupy ludzi, którzy, pomimo że znajdowali się po „właściwej” stronie muru, jeszcze coś dla niego znaczyli. Nie była wielką rebeliantką panoszącą się po Kapitolu z uśmiechem triumfu, gówno wiedzącą o prawdziwej polityce Rządu, ale zwykłą dziewczyną, która zachowała jeszcze resztki rozumu. Zresztą nawet jeśli poglądy dziewczyny nie do końca by mu odpowiadały, ich znajomość i tak wyglądałaby o wiele inaczej. Nie potrafiłby jej nienawidzić. Jako jedna z nielicznych osób stała za nim do końca, bez względu na to, jak beznadziejnie miała się sytuacja. W tym świetle nie interesowało go już wiele. Fakt, że zgadzali się w więcej niż jednej sprawie przyjmował jako sprzyjającą okoliczność, no a przynajmniej na początku. Nie od zawsze zależało mu na utrzymywaniu dobrych relacji z innymi. Ilekroć wspominał ich znajomość, dochodził do wniosku, że gdyby wtedy w Trzynastce nie wspierali się w najgorszych chwilach, dzisiaj wiele spraw wyglądałoby zupełnie inaczej. Zacznijmy od tego, że Dawson uważał, że na tym świecie nie ma niczego gorszego niż współczucie, a już szczególnie, gdy ktoś próbował ofiarować je jemu. Niestety po egzekucji brata nie potrafił sam zmierzyć się z nową, zagmatwaną rzeczywistością i w którymś momencie został złamany. W jednej chwili jego życie roztrzaskało się na milion drobnych kawałków, których nie był w stanie samodzielnie poskładać. To właśnie w tamtym, krytycznym momencie po raz pierwszy postanowił dopuścić do siebie drugą, niespokrewnioną osobę – w gruncie rzeczy nieznajomą, mającą wystarczająco dużo powodów, aby pójść w ślady innych, którzy o nim zapomnieli. Jednak nie zrobiła tego. Później bywało różnie, Tyler musiał zapomnieć o dumie i przełknąć fakt, że naprawdę potrzebował ludzkiego wsparcia. Dopiero z czasem postanowił, że również spróbuje pomóc dziewczynie. Miał parę okazji i wykorzystywał je najlepiej jak umiał, czując pewnego rodzaju dług wdzięczności. Z czasem jednak zauważył, że przestał robić to tylko ze względu na powinność. W dzieciństwie, jako młodszy z rodzeństwa, był ciągle chroniony przez starszych, naprawdę rzadko kiedy ktoś pozwalał mu się wykazać. Nawet wśród znajomych początkowo traktowano go jako tego, którego lepiej mieć na oku. A gdzie podziewali się mniejsi od niego? Zwykle ich nie było, a zdarzało się też, że po prostu ich nie dostrzegał. Dopiero razem z pojawieniem się panny Hastings nadarzyła się szansa na nadrobienie przeszłości. Wówczas dziwnym sposobem dziewczyna stała się młodszą siostrą, której nigdy nie miał i mieć nie będzie. Mówi się, że rodziny się nie wybiera, ale w ich wypadku ta reguła się nie sprawdziła. Nie mógłby teraz zniszczyć tej szansy. - Ja tego nie powiedziałem – zastrzegł szybko, unosząc do góry ręce, ale po chwili też się uśmiechnął. – Oczywiście żartuję, nadal wyglądasz świetnie. Nie poznałem cię, bo jestem odrobinę rozkojarzony. Ostatnio wiele spraw spadło mi na głowę – rzucił, wzruszając wesoło ramionami. – Mam nadzieję, że z kolei u ciebie wszystko w porządku i żyjesz sobie starym, wolnym rytmem. Chyba że lubisz być rozchwytywana na prawo i lewo – dodał w ostatniej chwili. Zdecydowanie w tej chwili wolał spokojny i jednostajny tryb życia. Oddałby wszystko, gdyby sytuacja wróciła do tej sprzed Igrzysk. No, może jednak nie do końca. Kiedy zadawał kolejne pytanie, nie spodziewał się, że w jakikolwiek sposób mogłoby wpłynąć negatywnie na uczucia dziewczyny. Jako złotka rączka w Ośrodku (ah te zaszczytne tytuły) nie odbierał swojej obecności jako uczestniczeniu w wielkim, igrzyskowym show Almy. Właściwie do tej pory nie zrobił nic pożytecznego w Ośrodku. Zauważył za to, że Sonea spuściła wzrok. Wysłuchał spokojnie jej odpowiedzi i gdyby nie to, że na koniec uśmiechnęła się, mógłby pomyśleć, iż rozmowa zmierza w nienajlepszym kierunku. Co prawda wspomnienia z Trzynastki nie należały do jego ulubionych, ale ponarzekać zawsze można, prawda? - Nie tylko Tobie to miejsce przypomina podziemia. – Posłał jej pokrzepiający uśmiech. – Takich przeżyć nie da się zapomnieć, nie wspominając o jedzeniu. Odkąd wróciliśmy do Kapitolu unikam wszystkiego, co ma konsystencję kleiku. – Roześmiał się. – Za nic nie pozwoliłbym, aby teraz ktoś odebrał mi szansę na rozróżnienie poszczególnych składników na talerzu, dlatego chętnie się przyłączę – powiedział. Chętnie wydłubałby oczy niektórym Rebeliantom tak bez powodu, ale gdyby potem ktoś miałby go sądzić, przydałoby się racjonalne wytłumaczenie swoich czynów. - Widzisz, podobnie jak ty zostałem zaszczycony ogromną szansą współtworzenia najsłynniejszego przedsięwzięcia w historii Panem, jakim są, oczywiście, Igrzyska – powiedział na jednym wydechu, akcentując każde słowo i starając się włożyć w nie jak najmniej jadu. Efekt był średni, ale liczą się intencje. – A tak naprawdę pełnię tu poważną służbę jako mechaniko-konserwator. Po prostu, gdy coś się psuje, ja idę to naprawić, choć do tej pory mało było takich przypadków. – Westchnął z udawanym zawodem. – Praca trenera jest zapewne o wiele bardziej ekscytująca? - Przyszło mu do głowy, że zamiast całymi dniami snuć się z kąta w kąt i patrzeć, jak kurz osiada na złotych powierzchniach, mógłby chociaż zrobić coś, co utarłoby nosa Almie. – Naprawdę? Faktycznie mam świetne wyczucie czasu. Jeszcze chwila i tęsknym wzrokiem wypatrywałabyś mnie na ulicach aż do momentu, gdy z mojego powodu nie mogłabyś spać po nocach. Dobrze, że spotkaliśmy się akurat teraz, bo, biedna, uschłabyś z tej tęsknoty – odpowiedział współczującym tonem. W środku też mu jej brakowało. Zastanawiał się, co się z nią działo, ale jakoś tak wyszło, że w końcu się nie dowiedział. Muszą kiedyś to nadrobić. W jednej chwili charakter rozmowy znów uległ zmianie, ale Tyler wyczuł to dopiero, gdy odwróciła wzrok. Przez kilka sekund analizował jej słowa, nie wiedząc, co ma odpowiedzieć. Obawiała się jego reakcji? Niepotrzebnie. Przecież był w Ośrodku z tych samych powodów. – Tak jak większość z nas – powiedział spokojnie, jakby nie grało to żadnej różnicy. Niestety było wręcz przeciwnie, ale nie chciał wyjawiać swojego zdania w takim miejscu i jeszcze tu, w recepcji. – Spokojnie, rozumiem. Nie zamierzam o nic cię oskarżać. Tak jest i koniec. – Wzruszył ramionami. – Nie przejmuj się, bo tylko niepotrzebnie szargasz własne nerwy. Masz unieść głowę do góry, uśmiechnąć się i robić swoje. – Poklepał dziewczynę po ramieniu. Łatwo powiedzieć.
|
| | | Wiek : 21 lat Zawód : trenuje rekrutów na żołnierzy Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, para kastetów Znaki szczególne : tatuaż (kluczyk) na karku, złoty medalion na szyi, wojskowy chód Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Recepcja Wto Wrz 30, 2014 9:58 pm | |
| Przepraszam za poślizg tak bardzoo. ;____;
Nigdy nie potrafiłam zatrzymywać ludzi przy sobie. Wydawało mi się, że byłam jak dwuimienny magnes- z którejkolwiek strony by się do mnie nie podeszło, i tak ustawiałam się tak, żeby tego kogoś odepchnąć. Na początku wszyscy garnęli się do mnie, bo potrzebowali kogoś pomocnego i energicznego, a ja potrzebowałam kogokolwiek, kto by mnie wspierał. I ten układ jakoś funkcjonował aż do czasu rebelii. Wtedy powstały wszystkie paranoje, wtedy wybudowałam wokół siebie grube i wysokie mury, niemalże niemożliwe do sforsowania. Byłam z innymi, ale jednocześnie obok nich. W każdym człowieku widziałam potencjalnego szpiega, zdrajcę albo kogoś, kto tylko czekał na okazję, żeby mnie zranić. Wolałam się bronić jeszcze przed atakiem, skutecznie odgradzając się do myśli, że może moje mury powinny jednak posiadać jakąś bramę. Powtarzałam sobie, że to było dobre wyjście. Jedyne wyjście. Pierwszą osobą, która wybiła w tym murze cegłę, był Tyler. Nie broniłam się przed nim, bo nie uważałam tego za konieczne. Jak on mógłby dokonać czegoś, czego próbowało już tak wielu ludzi, których lepiej znałam? Nie próbowałam go zniechęcać ani odpychać, a kiedy nagle sobie o tym przypomniałam, było już za późno. O dziwo, wcale nie było mi źle ze smugą światła wpadającą przez miejsce po wybitej cegle. Następną cegłę wybił Casper, potem zrobił to też Mathias, i również on był powodem, dla którego zabrałam się do budowy fosy. Byłam jednak pewna jednego- jeśli kiedykolwiek miałabym szansę wybrania sobie starszego brata, bez wahania wybrałabym Tylera. Zmarszczyłam gniewnie brwi i teatralnie wydęłam usta w wyrazie bezgranicznej złości, ale potem parsknęłam śmiechem i delikatnie uderzyłam go w ramię. -Podła świnia-oświadczyłam z udawaną urazą, którą chwilę później zdemaskował szeroki uśmiech rozbawienia. Odsunęłam się o krok i dyskretnie zmierzyłam go spojrzeniem. Wyglądał w porządku, tak, jakby nic się nie zmieniło, co przyjęłam ze swojego rodzaju ulgą. -Ty również niczego sobie, Panie Szarmancki.- Oświadczyłam radośnie, żeby zaraz zmarszczyć lekko brwi i przybrać wyszukaną minę.- Cóż za głupie pytanie, oczywiście, że uwielbiam swoją sławę! W Panem nie ma nic lepszego nad byciem rozchwytywanym. Mruknęłam, żeby zaraz parsknąć śmiechem na znak, że tylko żartowałam. Nie znosiłam znajdowania się w centrum uwagi. Im mniej ludzi o mnie mówiło, im mniej media i władza o mnie wiedziały, tym było dla mnie lepiej. -U mnie w porządku, w każdym razie można tak powiedzieć. Lepiej opowiadaj, co- a może kto?- taki zwalił Ci się na głowę, skoro już o tym wspomniałeś.- Dodałam zachęcającym tonem. W myślach beształam się za to, że przez tak długi czas nie mieliśmy kontaktu, również z mojej winy. Jeśli istniała w Kapitolu osoba, która pozostawała osiągalna (co wykluczało Caspera), nie zaczęła mnie nienawidzić (to z kolei eliminowało Mathiasa) i na której mi zależało, to był to właśnie Tyler. W odpowiedzi na jego wzmiankę o Trzynastce tylko roześmiałam się cicho i pokiwałam głową. -Tyler i Sonea, wielcy obrońcy posiłków niewyglądających jak rozmiękły papier toaletowy, razem przeciwko światu!- Rzuciłam głosem, którego nie powstydziłaby się grająca w reklamach aktorka, co zdziwiło mnie do tego stopnia, że znowu parsknęłam śmiechem. Lubiłam przebywać w obecności Tylera również dlatego, że przy nim wszystko stawało się proste i radosne. -Pracujesz tu jako mechaniko-konserwator? Dziwne, że jeszcze nie pływamy w ściekach.- Rzuciłam głosem podszytym śmiechem, choć za wszelką cenę starałam się zachować ponurą powagę. Na wzmiankę o trenerach tylko skrzywiłam się lekko, niemalże niezauważalnie.- Nie do końca. Przydzielono mi ściankę wspinaczkową i mini-siłownię, to nic ekscytującego, chyba, że masz lęk wysokości. Dodałam szczerze, na następne jego słowa reagując uśmiechem rozbawienia. -Tak, niewątpliwe, uratowałeś mnie, Tyler. Mało brakowało, już prawie zaczęłam spać z Twoją podobizną pod poduszką, z nadzieją, że to choć trochę umniejszy moją bezgraniczną tęsknotę.- Parsknęłam wesoło w odpowiedzi. Naprawdę brakowało mi mojego brata, jednego z niewielu przyjaciół, na których wciąż mogłam liczyć. Przytaknęłam mu skinieniem głowy i cicho wyartykuowałam: -Dziękuję.- Z nadzieją, że zrozumiał, że jego akceptacja wiele dla mnie znaczyła. Kiedy poklepał mnie po ramieniu, w odpowiedzi jedynie posłałam mu z ukosa uśmiech pełen wdzięczności. |
| | | Wiek : 23 lata Zawód : technik w hotelu Przy sobie : telefon, klucze, fałszywe dokumenty (Frederic Ravendille) Znaki szczególne : często okulary-zerówki, skórzana kurtka, krótsze włosy
| Temat: Re: Recepcja Pią Paź 03, 2014 11:34 pm | |
| Widząc reakcję Sonei, wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Tak, Tyler Dawson nadal potrafił się śmiać. Dzięki obecności panny Hastings na chwilę udało mu się zapomnieć o otaczającej go rzeczywistości i porzucić ponury nastrój. Zabawne, że pomimo czasu, jaki upłynął od ich ostatniego spotkania, nadal umiała sprawić, że czuł się lepiej, choćby miało to trwać tylko kilka minut. Jakby nic się nie zmieniło, jakby ich kontakt nie urwał się na prawie pół roku. To chyba dobrze świadczy o sile łączących ich więzi. Gdyby był przesądny, może stwierdziłby, że to przeznaczenie. Jednak w tej chwili nie zastanawiał się nad przyczynami, ale skupił wyłącznie na skutkach. Oczywiście gdzieś tam w środku o jego uwagę dopominała się już myśl, że powinien chociaż spróbować wypytać ją o ostatnich kilka miesięcy albo znaleźć sposób, dzięki któremu znów mogliby się swobodnie skontaktować. Czasu było aż za dużo – kiedyś, najlepiej po Igrzyskach, znajdą chwilę i nadrobią stracone dni. Na razie cieszył się z ponownego spotkania oraz faktu, że ona się nie zmieniła, a przynajmniej nie w stosunku do niego. Kiedy uderzyła go w ramię, zaśmiał się na głos razem z nią. – Ja podłą świnią?! – zapytał z udawanym niedowierzaniem. W obronnym geście założył ręce na wysokości klatki piersiowej. – Chyba jeszcze nigdy nie spotkałaś prawdziwego chama. Jestem dżentelmenem w porównaniu do niektórych – stwierdził z wyrzutem, w którym nie dało się nie usłyszeć sztuczności. Co prawda w jego słowach było ziarno prawdy, bo Tyler uważał, że nie jest wcale aż tak beznadziejny pod względem kultury osobistej czy po prostu zachowania taktu. Przecież pochodził z dobrze ułożonej rodziny, gdzie matka od małego wpajała mu, że powinien umieć zachować się w każdej sytuacji. Na szczęście wiedział też, że Sonea zrozumie i nie weźmie do siebie jego słów. A nawet jeśli nie to przecież od razu dodał, że to tylko żart. Przez jego głowę niespodziewanie przemknęła myśl, że gdyby spróbował powiedzieć to do Mayi, prawdopodobnie udałaby, że nie zrozumiała i wzięła stwierdzenie na poważnie tylko dlatego, aby zrobić mu na złość. W sumie było trochę racji w tej reakcji, ponieważ w pewien sposób on też mówiłby to, żeby ją rozdrażnić. Wiedział, że nie lubiła ustępować i raczej nie zrobiłaby tego dla niego. Nie żeby mu to przeszkadzało – zdążył już przyzwyczaić się do jej charakteru i tych drobnych kłótni podszywanych śmiechem, które często ze sobą prowadzili. Po raz kolejny zdał sobie sprawę, jak bardzo mu jej brakuje, choć przecież widzieli się ledwie dzień temu. Na szczęście znów w porę ściągnęła go uwaga dziewczyny. Gwałtownie marszczył brwi, analizując jej odpowiedź. Oczywiście nie wziął jej na poważnie, ale wyjątkowo dobrze bawił się, ciągnąc ich absurdalną grę, żeby zakończyć ją na tej chwili. – No tak. Kapitolińska burżuazja powraca na salony. – Wypuścił głośno powietrze, jednocześnie przewracając oczami. – Stolica mogłaby się zawalić, cały świat stanąć na głowie – Jakby tak właśnie nie było– ale ulubione maskotki Panem zawsze pozostaną na swoim miejscu. – Trochę inaczej brzmiało to zdanie w jego głowie. Na pewno nie aż tak gorzko, choć przecież i tak włożył w nie sporo wesołości. Przypomniał mu się prezydent Snow i to, co wyprawiał za swoich rządów. Pewnie teraz siedzi w swoim domu, oglądając relację z Igrzysk i śmieje się z tych wszystkich idiotów, którzy tak bardzo garnęli się do rebelii. Koniec końców Alma postanowiła kontynuować tradycję Panem. Kiedy zapytała kto tak zawrócił mu w głowie, nie mógł pohamować tajemniczego uśmiechu, który cisnął mu się na usta. Jednocześnie wiedział też, że nie może powiedzieć na głos, o kogo chodzi. A może jednak mógł? Inaczej – nie powinien. Dla bezpieczeństwa jej i swojego. Podejrzewał, że osoby pracujące w Ośrodku wiedzą o tym, że jest mocno związany z jedną z trybutek. W gruncie rzeczy przyjaciele i rodzina nie mieli tu wstępu, więc ryzykowanie z odtajnieniem tożsamości Mayi mogło równać się wywaleniem go stąd, a dzięki temu nie zobaczyłby jej przez jeszcze… nie sporo czasu. – Jak to co? Igrzyska oczywiście – rzucił jakby była to najbardziej oczywista rzecz pod słońcem. - No i mam jeszcze na głowie prowadzenie warsztatu. Muszę się z niego rozliczyć. – Powoli pokiwał głową, potwierdzając swoje słowa. Kiedyś pewnie jej powie, ale nie tu i teraz. – A właśnie. – W jego głowie nagle pojawił się pomysł. Schował dłoń do kieszeni, aby po chwili wyjąć z niej wizytówkę oraz długopis i na drugiej stronie napisać swój prywatny numer. Potem wręczył ją pannie Hastings. – Proszę bardzo. Dzwoń w razie czego. Jakbyś potrzebowała pomocy z samochodem też. Jestem najlepszy w mieście. – Mrugnął do niej porozumiewawczo. – A skoro jesteśmy przy temacie: Tobie aktualnie nikt nie zwalił się na głowę? – zapytał wesoło. Kiedy widział ją ostatnio wydawała się odrobinę samotna, ale potem wiele rzeczy się zmieniło. Zresztą może to wszystko było tylko wpływem Trzynastki? Po raz kolejny parsknął śmiechem, słysząc slogan, który wymyśliła odnośnie tamtejszego jedzenia. Wówczas nawet ono przybierało podejrzanie szarą barwę, więc nie widział nic dziwnego w tym, że panujący tam nastrój mógł tak negatywnie wpłynąć na kogoś życie. Szczególnie na mieszkańca stolicy – przyzwyczajonego do ferii kolorów, bogactwa i przepychu. - Ha ha ha, zabawne – skwitował ironicznie jej kolejną uwagę, ale sam nadal się śmiał. – Zobaczymy, czy będzie Ci tak wesoło, kiedy wrócisz do domu i sama popływasz w ściekach – zaproponował. – I nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak ważna jest ta praca – dodał z przekonaniem, parskając przy tym śmiechem. Sam w to nie wierzył. – To co się dzieje, gdy ktoś ma lęk wysokości? Musisz wspinać się do góry, żeby go ściągnąć czy stosujesz jakąś inną metodę? – zapytał, unosząc do góry brwi. Nie zauważył zmiany na twarzy Sonei, a sam nigdy nie był na takim treningu, więc trochę go to ciekawiło. Znów wyszczerzył zęby, słysząc, kolejną wypowiedź. Rzucił tylko „Do usług!”, aby zaraz potem skoncentrować się na kolejnej. O ile cała rozmowa do tej pory miała raczej pozytywne zabarwienie, o tyle ostatnia jej część zdecydowanie nie była wesoła. Tyler zdawał sobie sprawę, że jego słowa brzmią jak wyrwane żywcem z kiepskiego poradnika na temat dobrego stylu życia, ale były szczere. Co miał jej powiedzieć? Na pewno nie miał zamiaru dołować dziewczyny, tym bardziej, że zarzucała sobie coś, na co tak naprawdę nie miała wpływu. Porozmawiałby z nią o tym dłużej, ale po raz kolejny stwierdził, że to chyba niewłaściwe miejsce. Posłał jej tylko pokrzepiający uśmiech.
|
| | |
| Temat: Re: Recepcja | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|