|
| Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Restauracja Pią Sie 08, 2014 12:35 pm | |
| |
| | | Wiek : siedemnaście Zawód : studentka, celebrytka, mścicielka Przy sobie : zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, odtwarzacz mp3, gaz pieprzowy, para kastetów, dokumenty, klucze i telefon. Znaki szczególne : i'm cordelia fucking snow, who the fuck are you? Obrażenia : wypadają mi włosy, ale od czego są peruki?
| Temat: Re: Restauracja Pią Sie 15, 2014 8:25 pm | |
| | po spotkaniu z Alexem, przed Finnickiem
Jej złota sukienka wciąż nosiła na sobie plamy szampana, włosy były niedbale ułożone, a ironiczny uśmieszek nie powrócił na usta od chwili, gdy Strażnicy Pokoju niemal siłą nie wywlekli jej z domu. Teraz jednak, po rozmowie z Alexandrem i po niedoszłym spotkaniu z Daisy, Cordelia miała w nosie to, jak wygląda i jak się czuje. Potrzebowała lekarstwa na ukojenie zszarganych nerwów, a że morfalina była trochę trudniej dostępna niż alkohol, szybko zdecydowała się na drugą opcję i zaraz po wyjściu z wind powędrowała w stronę restauracji. Zajęła stolik na uboczu, wcisnęła się w kąt, a kelner pojawił się z zadziwiającą prędkością już po chwili. Nie mogła jeszcze zamówić wódki, nie przed obiecującym spotkaniem z Finnickiem. Wybrała więc białe wino, a gdy kelner odszedł, by zrealizować zamówienie, oparła się wygodnie na krześle, przymknęła oczy i palcami zaczęła rozmasowywać skronie. Była pewna, że Alma Coin nie cofnie swojej decyzji, nie ugnie się pod presją, choćby ta miała ją za chwilę złamać. Dzieciaki z Dzielnicy Rebeliantów zostaną trybutami i nikt już nie mógł zmienić nic w tej sprawie. Od kiedy pani prezydent wiedziała, że pośle na śmierć także dzieci swoich popleczników? Sądząc po tym, jak szybko w domu panny Snow zjawili się Strażnicy, oddelegowani do zabrania Daisy, Coin musiała przygotowywać to od dobrych kilku tygodni. Mogła mówić co chciała, mogła zasłaniać się błędem systemu, ale Cordelia już widziała te oburzone twarze ludzi, już niemalże słyszała, jak domagają się ustąpienia swojej pani prezydent… Wizja ta wywołała u niej błogi wyraz twarzy, a uśmiech wkrótce powiększył się nieznacznie, bo oto kelner pojawił się razem z zamówieniem. Blondynka podziękowała skinieniem głowy, rozkazała aby zostawił butelkę wina na stole, a sama sięgnęła po kieliszek i upiła z niego całkiem spory łyk. Jakie to szczęście, że wszyscy zdawali się brać ją za względnie dorosłą, inaczej nie sprzedałoby jej alkoholu, przynajmniej jeszcze nie przez rok. Początkowo liczyła na chwilę samotności, teraz jednak doszła do wniosku, że towarzystwo mogłoby się okazać zbawienne dla jej nastroju. I kto wie, może już udałoby się poruszyć temat Igrzysk z osobą, która byłaby nimi w podobnym stopniu obrzydzona?
|
| | | Wiek : 24 Zawód : fałszerka Znaki szczególne : wkurw
| Temat: Re: Restauracja Pią Sie 15, 2014 11:26 pm | |
| /po spotkaniu z Sebastianem
Jej planowe spotkanie z trybutami nie przebiegło zbyt zgodnie właśnie z tymi planami, ale jakoś nie zrobiło to na niej specjalnego wrażenia. Powiedzmy szczerze jedno. Czy w tym parszywym miejscu cokolwiek mogło z nimi iść? Sama Jo otwarcie liczyła na to, że jak najbardziej nie i na tej otwartości pozostać nie zamierzała. Oj nie. Przekonała się bowiem kilka razy, że zdecydowanie warto wcześniej upewnić się osobiście w powodzeniu rzeczy mających teoretycznie pójść po czyjejś myśli. Choć w jej wypadku było to raczej upewnianie się w tym, że sprawy te miały przybrać jak najbardziej nieoczekiwany obrót i zdecydowanie po organizatorskiej myśli nie pójść. Może i na chwilę obecną nie miała bladego pojęcia, jak cokolwiek zmajstrować, jednak nie oznaczało to jej poddania się. Z góry wiedziała, że walka o odwołanie tych piekielnych Igrzysk przypomina tę toczoną z wiatrakami, więc nawet nie liczyła na jej wygranie. Lecz zwyczajnie nie mogła tak tego zostawić. Nie była jedną z tych osób, które tłumiły w sobie wszelkie uczucia powszechnie uznawane za negatywne, choć jej osobiście dające kopa do dalszego działania. Nawet wręcz przeciwnie. Johanna Mason mogła z całą swoją pewnością powiedzieć, że praktycznie od zawsze czerpała czystą satysfakcję z otwartego afiszowania się tym wszystkim, co inni zamiatali gdzieś głęboko pod te swoje wewnętrzne dywaniki i inne beznadziejne głupotki. Teraz też nie miała najmniejszego zamiaru powściągać gniewu w sobie. To było całkowicie niepotrzebne, niezdrowe i tylko groziło tym, że jej następny wybuch będzie jeszcze gorszy. Co brzmiało zaiste nieprawdopodobnie, ale jednak było możliwe. Jo bowiem dopiero się rozkręcała, a wypity wcześniej alkohol, gdy już wreszcie zaczął na nią jakoś działać, tylko podsycał płomień nienawiści do wielce sprawiedliwej Coin i tej jej całej bandy przeklętych dupolizaczy. Nie mając ochoty szukać apartamentu przeznaczonego dla mentorów, bo było w niej jeszcze na tyle odpowiednio dużo rozsądku, by nie postanawiać wracać do domu nawet po częściowym pijaku, czy też pałętać się zupełnie bez celu po Ośrodku, bowiem na to miała mieć jeszcze całkiem sporo czasu, postanowiła udać się w jedno z nielicznych miejsc, w którym miała wystarczająco dużo alkoholu, by poczuć się względnie dobrze. Bo w bycie szczęśliwą, nawet po paru mocniejszych!, szczerze wątpiła. Postukując wyraźnie obcasami o podłogę, udała się w kierunku restauracji, licząc na znalezienie w niej choćby i marnego substytutu tego, czego było jej aktualnie potrzeba do szczęścia. Może i zdecydowanie nie powinna nawet próbować zagłuszyć niepotrzebnych myśli za pomocą alkoholu, ale jakoś miała to głęboko gdzieś. Przy możliwości wyboru między trzeźwością, logiką i, wiążącymi się z tym w miarę bezpośrednio, paskudnymi myślami dotyczącymi zbliżających się Igrzysk a choć czasowym uspokojeniu tego wrednego głosiku w mózgownicy i delektowaniu się przy okazji zacnością mocnego alkoholu, to drugie zdecydowanie wygrywało i to z kolosalną przewagą. Weszła do pomieszczenia, nie rozglądając się nawet po nim, bo po co?, by skierować swoje kroki wprost do jakiegoś ustronnego stolika i machnąć ręką na kelnera. Gwizdanie sobie chwilowo odpuściła. Złożyła nadzwyczaj obfite zamówienie, przy okazji życząc sobie też od razu nie jedną, a dwie butelki wina, na które naszła ją ochota. Z doświadczenia wiedziała bowiem, że te w Ośrodkach Szkoleniowych należały do jakichś dziwnie małych, lilipucich wręcz i zdecydowanie jej nie wystarczały. Oczekując na przyniesienie zamówienia, wyciągnęła bezceremonialnie nogi, opierając je na krześle naprzeciwko i leniwym spojrzeniem obserwując prawie pustą restaurację. Przynajmniej nie mieli plastikowych konwalii ani podobieństw Coin szczerzących zęby z każdej ściany. Aż dziw. |
| | | Wiek : siedemnaście Zawód : studentka, celebrytka, mścicielka Przy sobie : zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, odtwarzacz mp3, gaz pieprzowy, para kastetów, dokumenty, klucze i telefon. Znaki szczególne : i'm cordelia fucking snow, who the fuck are you? Obrażenia : wypadają mi włosy, ale od czego są peruki?
| Temat: Re: Restauracja Sob Sie 16, 2014 1:53 pm | |
| Przebiegający na drugą stronę restauracji kelner nie wzbudził w niej większego zainteresowania, zerknęła tylko, do kogo tak pędzi, ale po chwili już wiedziała, że sama podniesie się ze swojego miejsca. Joahnna Mason we własnej osobie zasiadała właśnie przy jednym ze stolików i zamówiła alkohol i samo to kazało Cordelii twierdzić, że obie przeżyły właśnie całkiem podobne przeprawy ze swoimi trybutami (gdyby Ci okazali się kompletnymi idiotami, nie warto byłoby zawracać sobie głowy) i najprawdopodobniej szukały teraz relaksu oraz niewielkiego, alkoholowego znieczulenia. Snow uśmiechnęła się pod nosem, dopiła wino i podniosła się z krzesła, zabierając ze sobą kieliszek i butelkę. Stukot jej obcasów na pewno zaalarmował Mason, która równie dobrze mogła mieć gdzieś fakt, że ktokolwiek poza nią znajduje się w pomieszczeniu. Cordelia lubiła zwracać na siebie uwagę, podeszła więc niespiesznie do stolika swojej koleżanki po fachu i zanim w ogóle zdecydowała się odezwać, postawiła na nim wino, traktując jej jako znak pokoju i zapowiedź owocnej rozmowy. - Jak zamierzasz odwdzięczyć się Coin za kolejny rok tuczenia świnek przed rzezią? – darowała sobie fałszywie uprzejme przywitania i wymianę grzeczności. Nie znały się z Jo zbyt dobrze, właściwie w cztery oczy nie rozmawiały jeszcze nigdy wcześniej, ale Cordelia wiedziała doskonale, że Zwyciężczyni z Siódemki potrafi pokazać pazurki i zazwyczaj chodzi wściekła na rząd, więc te dwie rzeczy pozwoliły jej zwrócić się bezpośrednio do blondynki. Snow miała w nosie to, że znajdują się w restauracji, o tej porze nie było tu już nikogo, więc za oczernianie Coin otwarcie, nie groziło im właściwie nic. Nawet kelner wyglądał na takiego, który prędzej przyłączyłby się do nich, niż sprzedał je władzom. Dziewczyna wreszcie zdecydowała się usiąść, oczywiście bez pytania, zajmując miejsce kilka krzeseł dalej, by dobrze widzieć Johannę. Założyła nogę na nogę, oparła głowę na złączonych dłoniach i bez skrępowania wpatrywała się w swoją nową towarzyszkę. Nie miała żadnego planu, żadnej poważnej propozycji, ale samo pojawienie się starszej mentorki w okolicy, wywołało u niej natychmiastową chęć podjęcia kroków przeciwko Igrzyskom i przeciwko pani prezydent. W pojedynkę nie miała szans, ale gdyby połączyć siły… Pozostawało pytanie, czy ktoś taki, jak Mason, będzie miał ochotę na współpracę. - Jutro pierwsza okazja do utarcia jej nosa, co zrobimy z tym faktem? – zapytała, zakrawając niemalże o bezczelność, ale miała dziwne wrażenie, że akurat to nie będzie przeszkadzało jej rozmówczyni. Oparła się wygodnie na krześle, dolała sobie wina i uniosła kieliszek, jednak jeszcze nie zdecydowała się z niego upić. Zawisł w powietrzu i Cordelia zakołysała nim lekko, cały czas wpatrzona w Johannę. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : myślę Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, scyzoryk wielofunkcyjny
| Temat: Re: Restauracja Sob Sie 16, 2014 2:04 pm | |
| Po jakże interesującym i pełnym wrażeń spotkaniu z obiecującą trybutką uznał, że czekanie na drugiego rodzynka nie uśmiecha mu się wcale, zwłaszcza że przeczucia podpowiadały mu, że wcale nie musi być lepiej, wręcz przeciwnie. To rozkoszne stworzenie wprawiło go w równie anielski nastrój, który towarzyszył mu przez ostatnie kilka dni, podczas których miotał się na wszystkie strony niezdecydowany, roztargniony i zirytowany. Nawet Annie na tym cierpiała, choć starał się, aby dotykało ją to jak najmniej. Uciekał z domu, został w Ośrodku, choć przebywanie pod ziemią znosił ledwie znośnie, ale wolał przyglądać się nieprzyjemnym zimnym ścianom w guście trzynastkowym, niż skutej nieprzyjemną dla oka żałością twarzy Cresty. To było nieznośne, fakt, że nie potrafił ucieszyć jej w żaden ze znanych mu sposobów, nie, dopóki sam nie doprowadziłby siebie do porządku. Prawie wzruszony tym pokazem siły, który zaprezentowała przed nim Daisy, wyszedł z apartamentu jak oparzony. Ledwo zdążył umyć twarz i szyję w obawie przed tym, że czekają go zmagania z kolejnym trudnym charakterem z serii perypetie trudnych kapitolskich dzieci. Miał też nadzieję, dlatego tak parł przed siebie, że nie będzie miał okazji napotkać tej twarzy na korytarzu. Ani pewnej złotowłosej trybutki, której lico chętnie zmieszałby z dywanem rozłożonym na całej długości korytarza lub przypadkowym kantem stołu. Nic szczególnego, kolejny zgon zaliczony do tych przypadkowych i satysfakcja Almy Coin, która z wdzięczności za odwalenie brudnej roboty za nią całowałaby mu butki tak długo, aż mógłby się w nich obejrzeć. To całkiem prawdopodobna opcja, wbrew pozorom, a wizja wiecznych zaszczytów, których mógłby się dyskretnie domagać, kusiła rozkosznie. I stołka, o którego ciepełko nie musiałby się martwić aż do momentu, w którym Coin niechlubnie skończyłaby swoją kadencję. Coraz częściej przyłapywał się na tym, że myślał nad dziecinnym kontratakiem lub zwyczajną ucieczką przed problemem, z którym najwyraźniej nie potrafił sobie poradzić. Wcześniej nie dawał sobie rady, tym razem nie będzie łatwiej, wiedział takie rzeczy, nie był dzieckiem. I nawet nie zdawał sobie sprawy, ta mała smarkula owszem, ale on nie, jak bardzo bolały go te słowa. Nic nie znaczyły, właściwie... ha, to nic, to tylko nastolatka, a jego ścigała już ponura dorosłość. Beznadziejność powoli zastępowała irytacja, a następnie wściekłość, kiedy wdzięcznie, wręcz uśmiechnięty, wesoły i w podskokach znalazł się w umówionym miejscu. Drogę do stolika przebył tanecznym krokiem, aby na samym końcu odsłonić rząd śnieżnobiałych zębów w jeszcze szerszym uśmiechu i opaść na krzesło jak najdalej od Cordelii, a jak najbliżej Johanny. Zaczynało się obiecująco. Czekał na gorącą kawę z nadzieją, że przypadkowo zastąpią ją kwasem żrącym, który z entuzjazem i całkowicie przypadkowo wylałby na twarz jego ulubionej mentorki przeżywając ekstazę na dźwięk każdego z krzyków oraz jęków, który jego zachłanny na takie rozkosze słuch przyjmowałby z największą przyjemnością. Nawet jeśli nie są na tyle oryginalni, a szkoda, bo jeśli chcieliby go zabić, to on poleciłby im właśnie taką metodę, ale gorąca kawa także mogłaby przyprawić Snow o piękne rumieńce, jeśli nie permanentne, to z pewnością dodające uroku na jakiś czas. Ale mógłby gdybać i ufać z szczęśliwy traf losu, gdyby rzeczywiście zamówił kawę, a nie miał takiego zamiaru i wykluczył tę ewentualność w momencie, gdy wszedł do restauracji. Był na tyle rozbudzony. Nie potrzebował kolejnej dawki, bo wszystko inne, z czym miał do tej pory do czynienia, skutecznie stawiało go na nogi. -Wiszę ci piwo, czy nie? - to nie było przywitanie, czyste pytanie, bo starał się skupić swoją uwagę na Jo, zamiast Cordelii, której będzie miał okazję przyjrzeć się tego wieczoru lepiej, niż ktokolwiek z obecnych - Wy nie rozmawiacie - stwierdzenie faktu insynuujące, że coś-jest-jednak-nie-tak. |
| | | Wiek : 24 Zawód : fałszerka Znaki szczególne : wkurw
| Temat: Re: Restauracja Sob Sie 16, 2014 9:47 pm | |
| [Przepraszam za zamuł i taką lekką beznadzieję, ale mam jakiś szalony dzień.]
Niewątpliwie, choćby nawet nieznacznie, wystraszony i ulatniający się z prędkością godną co najmniej torpedy, kelner najwyraźniej wyczuł pismo nosem i postanowił sobie wziąć za cel nie przebywanie zbyt długiego czasu w jej towarzystwie, czym może i zyskał sobie cień jej aprobaty, jednak jednocześnie Jo postawiła na nim krzyżyk. Może nie jakoś specjalnie czy też szokująco, bowiem już od samego początku jakoś nie przypadł jej do gustu, lecz i tak. Nie lubiła obsługi sterczącej wiecznie nad jej głową, ale taka potykająca się o własne nogi w pragnieniu jak najszybszej ucieczki od jej towarzystwa też nie była jej ulubioną. Choć z pewnością w pewien sposób zabawną, a gdy jeszcze połączyło się z tym myśl, że musiał być jakiś powód specyficznego strachu przed jej osobą, bo w tak wyraźną chęć wykonywania swej pracy jak najszybciej szczerze wątpiła… Tak, to zdecydowanie powinno ją bawić. A jednak tak nie było. Nawet po tym, jak kelnerzyna prawie nie rozpłaszczył się na drzwiach prowadzących do części przeznaczonej dla pracowników restauracji. Tym razem jakoś nie bawiło jej czyjeś, choćby i nawet wybitnie malownicze, robienie z siebie życiowej sieroty, która uznaje Johannę Mason chyba za największe monstrum tego świata. Poza tym istniało też ryzyko, że chłopaczek wywróci się w drodze powrotnej, tłukąc i wylewając zamówiony przez nią alkohol, co nie było jakoś jej największym pragnieniem. Nie ze względu na to, że coś może się stać pracownikowi, który notabene sam zgłosił się do pracy tutaj i raczej zdawał sobie sprawę z pewnym, powiedzmy sobie, ryzykiem zawodowym. Bardziej już raczej wolała unikać wypadków ze względu na niechęć do ponownego przebierania się, znając jej ostatnie szczęście – cała zawartość butelek wraz ze szkłem wylądowałyby na niej, jak i chociażby samo to, że nawet na darcie się przestawała ją nachodzić ochota. Wściekłość w żadnym razie jej nie przechodziła. Co to, to nie. Nadal miała szczerą ochotę się wyładować, jednak jakoś chwilowo przestawała uważać, że wyżywanie się na Bogu ducha winnych osobach mogło jej przynieść choć cień zadowolenia. Tak naprawdę przecież doskonale zdawała sobie sprawę z tego, ku komu kieruje cały swój gniew i to właśnie na nim, choć bardziej poprawnie byłoby powiedzieć – na niej, pragnie skupić całą swą nienawiść. Na dźwięk kroków nie zareagowała praktycznie w żaden sposób. Dopiero z chwilą, w której wyraźnie odczuła czyjąś obecność, obróciła głowę w odpowiednią stronę, napotykając spojrzenie panny Snow. Tak, zdecydowanie zaczęła teraz rozumieć nadmiernie głośny stukot obcasów. Zdawała sobie przecież sprawę, zresztą jak wszyscy chyba, na ile mocno młodej mentorce zależy na przyciąganiu wzroku. Był tylko jeden maleńki pikuś. Blondi najwyraźniej pomyliła adresy, bowiem Jo naprawdę nie obchodziły te wszystkie teatralnie powolne, oczywiście ze względu na chęć zwrócenia na siebie uwagi, podejścia. Johanna zaś nawet nie próbowała udać, że zrobiło to na niej jakiekolwiek wrażenie. Zamrugała tylko kilka razy, unosząc brwi i zastanawiając się przez kilka sekund nad powodem przyjścia dziewczyny. Z tego też jednak szybko zrezygnowała. Naprawdę nie miała teraz do tego głowy. W sumie… Ani teraz, ani później. - A co, książkę piszesz? – Spytała, nie siląc się nawet na jakąś specjalnie twórczą czy odkrywczą odpowiedź. – Wyślę jej bukiecik kwiatków i ucałuję w pupkę. A nie. To ona powinna to zrobić. – Parsknęła, kręcąc z odrazą głową na samą myśl o facjacie Coin. Jak to było? Dziesięć razy rzucili i raz złapali? - Ta kobieta naprawdę musiała w dzieciństwie mieć w łóżeczku ołowiane pręty i solidnie je podgryzać. – Dodała jeszcze, wygodniej moszcząc się na krześle i zmieniając lekko ułożenie nóg. Szczerze nie obchodziło jej to, co pomyślą sobie o niej ludzie dookoła. Zaczynając od samej Cordelii i przechodząc do kelnerzyny oraz ewentualnych przyszłych gości restauracji. Cóż, przynajmniej jednym plusem było to, że chwilowo jeszcze nie wróciła do wyżywania się na nikim. - Przydałoby jej się porządne pstryknięcie w nos. – Zaczęła, nie kontynuując jednak, bowiem jej spojrzenie powędrowało do nadchodzącego Finnicka. Jeszcze chwila i miało się tutaj robić tłoczno, ale w tej chwili jej to nie przeszkadzało. Zwłaszcza już przy wspomnieniu o zaległym piwie, które, o dziwo!, nie wyszło z jej własnych ust. - A żeby to jedno. – Odpowiedziała, zerkając w kierunku miejsca, do którego zwiał kelner. – Szok, nie? – Ponownie skierowała swe spojrzenie ku przyjacielowi, by jeszcze raz spojrzeć na drzwi i skrzywić się z niezadowoleniem. – Chyba wystraszyłam kelnerzynę. |
| | | Wiek : 22 Zawód : Strażnik Pokoju Przy sobie : broń palna, ampułka leku przeciwbólowego, magazynek z piętnastoma nabojami, kamizelka kuloodporna, latarka, telefon, zapałki, zapalniczka, piersiówka z alkoholem, przepustka do getta Znaki szczególne : zmierzwiona czupryna, wzrok spaniela Obrażenia : zrastający się złamany nos.
| Temat: Re: Restauracja Nie Sie 17, 2014 12:16 pm | |
| wybaczcie mój nieogar Po spotkaniu z trybutami Victor zszedł do restauracji. Potrzebował chwili, by ochłonąć, a pyskówki nastolatków ciągle latały po jego głowie, wywołując migrenę. Spodziewał się chyba spokojniejszych istot –a należałoby przywyknąć do tego, że Igrzyska nie były, nie są i nigdy nie będą ostoją ciszy i radości. Już z daleka dostrzegł Johannę, Cordelię i Finnicka, podszedł więc i zajął miejsce obok panny Snow, witając każdego skinieniem; siedzącej obok młodziutkiej kobiecie posłał delikatny uśmiech pełen szacunku. Wspominał ich ostatnią wymianę smsów z lekkim rozbawieniem, aczkolwiek musiał przyznać – Cordelia miała sporo racji. - Łap Raphaela, kiedy Ci pasuje – rzucił do niej cicho. Wyprostował się i rozejrzał dookoła, czy aby nikt ich nie obserwuje. - Wszystko gra? – zapytał. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Restauracja Pon Sie 18, 2014 11:20 am | |
| Wieczór w doborowym towarzystwie minął nadzwyczaj szybko. Ani się obejrzeli, a już mieli gotowy plan na to, jak zagrać na nosie Almie Coin przy pierwszej możliwej okazji. Na stole pojawiło się jeszcze więcej dobrego alkoholu oraz jedzenia, a nastroje zdawały się dopisywać wszystkim. Mentorzy szybko doszli do wniosku, że wtajemniczyć mogą jedynie zaufanych trybutów i swoich kolegów po fachu, co też uczynili od razu po rozejściu się w swoje strony jeszcze przed wybiciem godziny dwudziestej pierwszej.
zt dla wszystkich. |
| | | Wiek : 24 Zawód : fałszerka Znaki szczególne : wkurw
| Temat: Re: Restauracja Pon Wrz 01, 2014 5:02 pm | |
| /pewnie jakoś po wizycie w KOLCu
Nie mogła powiedzieć, że wywiady lubi. Może i faktycznie było coś w widoku szoku lub konsternacji na twarzach innych ludzi uczestniczących w tymże małym przedstawieniu, jednak zdecydowanie nie było to warte jej cennego czasu. Równie dobrze mogła przecież wyładować się na pierwszej lepszej osobie i była prawie pewna, że przyniosłoby to dokładnie taki sam efekt jak w wypadku zrobienia tego podczas wywiadu. Jednym słowem – mało zadowalający. Nie potrzebowała irytować się na zwykłe płotki, bowiem jej prawdziwą wściekłość wzbudzała w tym momencie jak najbardziej gruba ryba. Stara oślizgła flądra, która myślała najwyraźniej, że jest cholerną panią świata i może decydować o życiu lub też śmierci. Zdrowo powalona hipokrytka głosząca rzeczy, jakim wkrótce sama zaprzeczała przez swoje własne zachowanie. Organizacja kolejnych Głodowych Igrzysk pokazywała to chyba dostatecznie. Kara za zachowanie osób z kontrrewolucji? Szczerze? Nie dziwiła się tym ludziom ani odrobinę, choć ich wielkie akcje można było o dupę potłuc. Zero przemyślenia, wybitnie kiepskie zorganizowanie, zaś na sam koniec, co było swoistą wisienką na torcie skrajnego idiotyzmu!, ucichnięcie, gdy karę za wszystkie działania ponieść miały, mniej lub bardziej winne, dzieci. Mogła to być, oczywiście, tak zwana cisza przed burzą, jednak Jo osobiście jakoś nie dawała w to wiary. Widziała w swoim życiu zbyt wiele osób przeładowanych wręcz chęcią działania, która wygasała dosłownie z chwilą większego niepowodzenia. Choć w tym danym wypadku należało określić to raczej mianem katastrofalnie wręcz ogromnego fiaska. Z którym należało coś zrobić, lecz wszyscy najwyraźniej mieli to głęboko gdzieś. Jak i Johanna, choć ona przynajmniej nie bawiła się w ukrywanie swojej wściekłości. Jeszcze czego! Dochodząc na miejsce spotkania, przy wybitnie głośnym stukocie obcasów uderzających o podłogę, nie zawahała się ani przez moment. Zwyczajnie mocno pchnęła drzwi, z pewnością uderzyłaby nimi o ścianę, gdyby tylko mogła to zrobić, wchodząc do pomieszczenia. Nie miała przyjaznej miny, ha!, jej wyrazowi twarzy wybitnie daleko było choćby od tego, co szło nazwać zadowoleniem lub też zwykłą obojętnością. Nie była obojętna. Wbrew pozorom!, ani myślała zlewać sprawę Igrzysk. Gdyby tak było, z pewnością siedziałaby teraz we własnym domu, z nogami na stoliku do kawy i pilotem w dłoni, oglądając kolejny raz jakieś głupawe seriale i racząc się lampką dobrego wina. Zamiast tego była jednak właśnie tutaj, w ostatnim miejscu w całym wszechświecie, jakie mogło ją zadowolić, przygotowując się do… No dobrze, wcale nie przygotowywała się do wywiadu. Nigdy tego nie robiła, zwyczajnie idąc na żywca i będąc z tego niezmiernie usatysfakcjonowaną. W końcu i tak nie mogła, choć bardziej zwyczajnie nie chciała, przewidzieć pytań jej zadanych. Jak i też swoich własnych reakcji, które często zaskakiwały nawet ją samą. Pozytywnie zaskakiwały, warto dodać, bowiem odczuwała niezmierną satysfakcję z robienia z siebie osoby zdecydowanie nieprzystępnej, a nawet czasem i wściekłej furiatki. To należało do tego typu rzeczy, które wciąż jeszcze ją bawiły. Nie podeszła bliżej do miejsca wyraźnie oznaczonego jako te właściwe do przeprowadzania wywiadu. Każdą komórką ciała czuła, że jeszcze zdąży się nasiedzieć i, przyznajmy szczerze, mieć ochotę wstać i wyjść. Stanęła więc przy ścianie obok drzwi, opierając się o nią i oczekując na to, że wreszcie coś się stanie. Najlepiej jakiś pożar. Wielki, trawiący wszystko pożar, który pochłonie też jakimś cudem Almę Coin, pozostawiając po niej tylko dymiące resztki, które będzie można swobodnie rzucić do ścieków. Piękna wizja, zaiste.
|
| | | Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
| Temat: Re: Restauracja Pon Wrz 01, 2014 5:49 pm | |
| /nie wiem kiedy, ale umówmy się, że wiem kiedy
Nie do końca rozumiała ideę zapraszania ją do wywiadów. Może kiedyś była w jakiś sposób komunikatywna, kiedy jeszcze miała na to siłę, ale teraz miała totalnie gdzieś, jakie słowa wylecą z jej ust i jak rozmówca je odbierze. Szczególnie na temat Igrzysk; wątpiła, że była jakaś druga osoba (no, może Odair), która miałaby to wszystko w dupie równie głęboko, co ona. Niech się dzieje, co chce, niech umiera ten, kto ma umrzeć, zróbmy to raz, a dobrze. I szybko. Rose ostatnio wychodziła z założenia, że jeżeli nie musi czegoś robić, to tego nie robi. A jeżeli już naprawdę trzeba, to jak najszybciej. I choć teoretycznie nie musiała się zgadzać na tę uroczą rozmowę, którą sobie poczyta całe Panem (ach, wspomnienia powracają), zrobiła to, bo miała dobry humor. Capitol's Voice trafiło idealnie z doborem momentu, bo Garroway i dobry humor to raczej oksymoron. Choć trzeba przyznać, że całkiem do twarzy było jej z uśmiechem, ale ponieważ pojawiał się bardzo rzadko, wyglądała z nim niemalże egzotycznie. Niespotykanie wręcz. Dlatego nie miała zamiaru dzisiaj być sarkastyczną socjopatką, jak to miała w zwyczaju, przynajmniej nie za bardzo. Miała cichą nadzieję, że nic nie zmieni jej planów. W końcu pewne pytania, albo nawet osoby, mogą jej podnieść poziom szatana we krwi do tego stopnia, że już się nie powstrzyma i wróci do bycia kurewsko wredną. Bo to był naprawdę idealny wieczór, żeby mieć to wszystko gdzieś. Tylko i wyłącznie z własnej woli zdecydowała się nie być antypatyczna, a w zamian przecież nie oczekiwała zbyt wiele. Po głowie krążyło jej ciche "nie wkurwiaj się, Rosey", które póki co działało jakoś pocieszająco i nie chciała tego zmieniać. Nie miała zamiaru rozpamiętywać w tym momencie, ani rozwodzić się nad wszystkimi problemami. Nawet nie rozważała prawdopodobnych pytań ze strony dziennikarza, czy tam dziennikarki. Oczywiście nie miała zamiaru kłamać (okrojona prawda to nie kłamstwo, moi mili), więc nie stresowała się niczym. Niech pyta o trybutów, nie ma zamiaru opowiadać o nich niestworzonych historii, bo nie interesuje się żadnymi oprócz swoich. A i jej właśni ją nie za bardzo obchodzą, bo chociaż chłopak daje radę, to dziewczyna nawet nie raczyła z nią porozmawiać. Wiedziała, że nie była wymarzonym kompanem do pogawędki, ale coś wiedziała o piekle, którym nadchodzi i Margaritka z czystej grzeczności powinna przytaszczyć swoje kapitolińskie cztery litery, by posłuchać co Rose ma do powiedzenia. Wiele nie miała, więc by się za bardzo nie namęczyła, a mogła zdobyć jakiekolwiek zainteresowanie ze strony własnej mentorki. Ale nie to nie, chuj w bombki strzelił. Niech los ci sprzyja, ptaszyno. Chociaż on niech ci będzie przyjacielem, bo Garroway nie ma zamiaru. Gdy szła do restauracji, przez myśl jej przeszło, że mogłaby w tym momencie leżeć w łóżku i rozkoszować się własnym, jakże cudownym towarzystwem. I zrobiło jej się prawie szkoda, ale potem przypomniała sobie, że samotność ją ostatnio dobija, więc to może i lepiej. Mathias wprowadził ją w dobry humor, więc warto to wykorzystać, bo może długo to nie potrwać. Ale płakać za takim samopoczuciem nie będzie, na pewno, przywykła do bycia zdołowaną mizantropką. Weszła do środka i kiedy się rozejrzała, nikły uśmieszek znikł z jej twarzy. "Nie wkurwiaj się, Rosey" zagrzmiało w jej głowie, ale bądźmy szczerzy - zaczęła się powoli żegnać ze swoim dobrym humorem. - Johanna. - skinęła głową w jej stronę, usilnie starając się, by w jej oczach nie pokazały się kurwiki, a w tonie jej głosu nie pojawiła się chęć mordu. Mason może lubiła stać i podpierać ściany, ale Rosemary wychodziła z założenia, że od stania w obcasach robią się żylaki, więc ruszyła do stolika i usiadła. Była bardziej niż pewna, że będzie śmiesznie. |
| | | Zawód : uświadamianie mieszkańców stolicy o cudowności otaczającego ich ustroju i jego wykonawców. Przy sobie : szczypta propagandy, fiolka łez naczelnego Znaki szczególne : ultratrudna krzyżówka
| Temat: Re: Restauracja Czw Wrz 04, 2014 9:28 pm | |
| Przepraszam za zwłokę bardzobardzo, czekałam jeszcze na Finnicka, ale w końcu gramy bez niego i już bez przestojów. c:
Pięć minut przed umówioną godziną, w restauracji pojawiły się dwie osoby. Jako pierwsza do środka wsunęła się elegancka kobieta; na oko trzydziestoletnia, jednak dokładne określenie jej wieku utrudniała spora warstwa fantazyjnego makijażu. Uśmiechnęła się szeroko na widok Johanny i Rosemary, podciągając wysoko kąciki pomalowanych szminką ust oraz odsłaniając idealnie równe i idealnie białe zęby. Jej błyszczące loki w kolorze dojrzałych malin podskakiwały wesoło przy każdym kroku, a wysokie obcasy modnych szpilek o dokładnie tym samym odcieniu, stukały miarowo o posadzkę. Poprawiła czarną, dopasowaną sukienkę, po czym podeszła do obu kobiet, podając dłoń najpierw Johannie, a następnie Rose. Usiadła przy stoliku, zakładając nogę za nogę i wyciągając z dużej torebki nowoczesny dyktafon. - Sheila Hopkirk, Capitol's Voice - przedstawiła się, obdarzając rozmówczynie kolejnym uśmiechem. - Ale mówcie mi po prostu Sheila. Bardzo się cieszę, że zgodziłyście się udzielić nam tego krótkiego wywiadu. Robercie, pospiesz się! W restauracji pojawił się niski, niewyróżniający się niczym mężczyzna, prawie całkiem zasłonięty przez sporych rozmiarów aparat fotograficzny. Przywitał się skinieniem głowy, po czym przestał zwracać uwagę na obecnych, ruszając pokrętłami i wykonując próbne zdjęcia; mruczał przy tym coś o kiepskim oświetleniu, ale trudno było rozróżnić poszczególne słowa. Kobiecie za to najwyraźniej trudno było zamknąć usta. - Siadajcie, siadajcie - kontynuowała, zwracając się raczej do Johanny, która stała pod ścianą. - Niesamowite, że znów jesteście w grze, prawda? - Pochyliła się nad stolikiem, włączając dyktafon. Niewielka lampka na końcu zaświeciła się na czerwono. - Jestem pewna, że wszyscy są ciekawi, czym zajmowałyście się do tej pory i jak ułożyłyście sobie życie po rebelii. - Oparła się wygodniej, zerkając to na jedną kobietę, to drugą. - No, uchylcie nieco rąbka tajemnicy - co nowego u dwóch wspaniałych triumfatorek?
|
| | | Wiek : 24 Zawód : fałszerka Znaki szczególne : wkurw
| Temat: Re: Restauracja Sob Wrz 06, 2014 8:55 pm | |
| Post-dno, ale tak bardzo brak weny.
Nie interesowała się tym, kogo jeszcze zaproszono na wywiad w restauracji. Nie miała raczej zamiaru spędzić tam zbyt wiele czasu, za bardzo gadatliwa też być nie zamierzała, więc miała głęboko gdzieś to, kto jeszcze będzie musiał znosić jej wściek. No dobrze, może i faktycznie przepełniałaby ją uciecha, gdyby był to ktoś, na kim może się choć trochę wyładować. Chociaż, tak czysto teoretycznie, wściekać się mogła dosłownie na każdego. Inna sprawa, że niektórym zwyczajnie odpuszczała ze względu na coś w rodzaju słabostek, jakie do nich miała. Lecz nie o to teraz chodziło i nie o tym była mowa przy wywiadzie, bowiem Jo szczerze wątpiła w to, by ktoś w miarę łatwy do przełknięcia pojawił się jako drugi mentor lub druga mentorka. Musiała przyznać sobie, że jednak niewiele było tutaj osób, które chciała teraz widzieć. Zdecydowanie zbyt wielu ludzi zaś wolała nie widzieć. Ani teraz, ani nigdy. I co musiało się stać…? Oczywiście! Mogła się tego spodziewać i chyba nawet podświadomie to robiła, zauważając teraz jedną z tych zupełnie niemile widzianych osób. Nie łudziła się nawet, że jest to tylko przypadek czy drobna pomyłka, bo takie rzeczy zwyczajnie się nie zdarzały. Wyglądało to zbyt pewnie, by miała jakiekolwiek wątpliwości co do celu przybycia Garroway. Nie była naiwna, poza tym zbyt mocno zajmowało ją hamowanie chęci mordu, jaka pojawiła się z chwilą, w której zobaczyła babsztyla. - Rosemary. – Odpowiedziała, nie kiwając nawet głową i nie próbując się choćby silić na przyjazny ton. W tym przypadku nie miała na to nawet minimalnej ochoty, ha!, nie miała nawet ochoty na to, by ją mieć. Nie spoufalała się więc zbytnio z towarzystwem, patrząc tylko na drzwi w oczekiwaniu na kogoś, kto wreszcie raczyłby zainteresować się wywiadem. W pewnym momencie zamierzała nawet wyjść, lecz akurat do pomieszczenia wpadła ekipa i ewakuacja w jakiś sposób odcięta. Przynajmniej chwilowo. Niewątpliwe narwanie kobiety, która najwyraźniej dobierała kolor włosów pod buty, skwitowała tylko uśmieszkiem, w którym wyraźnie widoczne było politowanie. Cóż, lepsze to niż pogarda, jaką odczuwała w stosunku do drugiej mentorki biorącej udział w wywiadzie. Pogarda i chęć powyrywania włosów cebulka po cebulce. Podała dłoń kobiecie, w stronę Roberta kiwając tylko głową, po czym udała się w stronę stolika. Usiadła na miejscu, słuchając słów Sheili. - Zdefiniuj niesamowitość. – Stwierdziła sucho i bez jakiegokolwiek podekscytowania. Nie zamierzała udawać. – Chyba wszyscy wiemy, jak wygląda życie po Igrzyskach. Podkreślę po Igrzyskach. Które odbyć się więcej nie miały. Oszukano nas! Jak mam zapomnieć o czymś, co non stop mi się przypomina? Jak ułożyć sobie życie, gdy drwią ci prosto w twarz? Co nowego? Nic! Nawet cholerne Igrzyska są te same! – Parsknęła, śmiejąc się gorzko. Nie ma gry, tak? Przedstawienie i tak można uznać za rozpoczęte.
|
| | | Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
| Temat: Re: Restauracja Sob Wrz 06, 2014 9:53 pm | |
| Kiedy przyszła dziennikarka, Rosemary dopadła straszna rozterka. Taka wewnętrzna i porządna, bo aż nią wstrząsnęło, kiedy usłyszała pytania biegnące z ust damy, która wyglądała, jakby wytoczyła się z dawnego Kapitolu. Dorwało ją również okropne deja vu z nią związane. Przed oczami przeleciały jej wszystkie wywiady z równie kolorowymi osóbkami, po których nawet wiadro melisy nie pomagało. Wezbrała w niej bezbrzeżna groza. Ogólnie rzecz biorąc Rose była teraz pełna wątpliwości, jednak tylko jedno pytanie pozostawiało ją bez odpowiedzi. Kto ją dziś wkurwi bardziej: Sheila czy Johanna? Jej współtowarzyszka doli (tudzież niedoli) wcale nie była do niej przyjaźnie nastawiona i chociaż nie chciała wyjść stąd z ranami na ciele lub honorze, to przewidywała i taki scenariusz. Wszystko może się zdarzyć, kiedy w jednym pomieszczeniu przebywają tak wredne i sceptycznie nastawione do obecnego systemu persony, które na dodatek nie pałają do siebie jakimś pozytywnym uczuciem. A Garroway nie czuła się jakoś wspierana w blokowaniu swojej żądzy mordu, kiedy tuż obok niej wesoło świergotała malinowa panienka, która na dodatek była bardzo ciekawska. Aż za bardzo. Nie będę kłamać ani wyolbrzymiać, kiedy powiem, że Rose czuła, jak wręcz targało jej flakami. Teraz musiała powstrzymywać dwie rzeczy: chęć wydrapania oczu Johannie i zażenowane westchnięcia współgrające z face-palmami. Poza tym, w tle cichy głosik nakazywał jej wstać i wyjść, jednak był na tyle słaby, że postanowiła jakoś wytrwać. Co cię nie zabije, to cię wzmocni. A w grach mmorpg doda ci expa. - Tsa, niesamowite. - mruknęła cicho, bardziej do siebie niż do niej, z nieukrywanym zażenowaniem. Zaciskała dłonie na oparciu krzesła, żeby ich nie podnieść i nie ukryć w nich swojej twarzy, bo Sheila wypowiedziała dopiero dwa zdania, a Rosemary miała już jej dosyć. Chciała nazwać ją landrynkową istotką, ale zadowoliła się jedynie wymownym spojrzeniem w stronę Jo, licząc, że chociaż na ten moment ogłoszą zawieszenie broni i połączą siły. Wątpiła, że którakolwiek z nich zniesie ten wywiad na tyle dobrze, żeby ktoś nie skończył z obrażeniami cielesnymi. Na przykład biedny Robert, któremu współczuła, że on musi tak z tą cudną istotką na co dzień. - Z chęcią opowiedziałabym, jak świetnie mi się żyje, ale na trzeźwo się nie da. - powiedziała od niechcenia, posyłając na koniec uroczy uśmieszek, który po chwili zniknął na rzecz zdegustowanej miny. Skierowała wzrok na sufit, jakby chciała powiedzieć "Boże, widzisz, a nie grzmisz", po czym wróciła do patrzenia na dziennikarkę. - I jeszcze sobie nie ułożyłam życia, bo rebelia zamieniła je w pieprzone puzzle. A ja pomimo bycia, jak to pani mówi, wspaniałą triumfatorką, nie jestem dobra w te klocki. Ale spokojnie, jak tylko mi się uda, to powiadomię. - dodała w sposób najbardziej ironiczny jak tylko mogła i założyła nogę na nogę, by bujanie jedną z nich chociaż trochę pomogło jej w pozbyciu się frustracji. Szło jej miernie, ale co mogła innego zrobić? Mogła poprzeklinać, z pewnością by jej ulżyło, ale nie chciała zostać uznaną za pannę z rynsztoka. Naprawdę chciała wyjść, ale teraz było za późno. Więc, jak to mówią, show must go on. |
| | | Zawód : uświadamianie mieszkańców stolicy o cudowności otaczającego ich ustroju i jego wykonawców. Przy sobie : szczypta propagandy, fiolka łez naczelnego Znaki szczególne : ultratrudna krzyżówka
| Temat: Re: Restauracja Nie Wrz 07, 2014 12:12 pm | |
| Mimo że wywiad z całą pewnością nie toczył się po myśli dziennikarki, to sama Sheila nie wyglądała na wytrąconą z równowagi. Obu wypowiedzi wysłuchała ze spokojem, kiwając od czasu do czasu głową (za każdym razem malinowe loki podskakiwały groteskowo) i przerywając Rose tylko raz, kiedy wspomniała o byciu na trzeźwo. - Robercie - mruknęła z naciskiem, wykonując w stronę mężczyzny gest ręką. Asystent - fotograf (czy kim tam jeszcze był), porzucił natychmiast rozstawianie sprzętu i zniknął na zapleczu, by po chwili postawić przed trzema kobietami trzy szklanki dosyć fantazyjnie wyglądających drinków. Dziennikarka pociągnęła łyk ze słomki, nie spuszczając wzroku ze swoich rozmówczyń. - Tak, tak, to takie niesprawiedliwe, że rząd musi uciekać się do ostateczności, żeby stłumić działania terrorystów - powiedziała z doskonale granym przerażeniem, przyciskając do klatki piersiowej drobną dłoń o niesamowicie długich paznokciach. - Myślę, że wszyscy chcielibyśmy już żyć normalnie, w pokoju i szczęściu - wykonała dramatyczny gest, po którym nastąpiło przeciągłe westchnięcie - ale przynajmniej winowajcy, którzy ciągle starają się zburzyć z trudem odbudowywany kraj, zostaną ukarani. Nastąpiło błyśnięcie lampy fotograficznej; Robert zabrał się najwidoczniej do pracy, okrążając stolik i wykonując zdjęcia z różnych ujęć. Sheila natychmiast wyprostowała się na krześle, odzyskując swój naturalny, podekscytowany ton. - Ale, ale! - rzuciła, klasnąwszy wesoło w dłonie. - Igrzyska! Myślę, że jakikolwiek nie byłby powód ich zorganizowania, wszyscy obywatele śledzą je z zapartym tchem. I są ciekawi! Co możecie powiedzieć nam o tegorocznych trybutach? Wyłaniają się już jacyś faworyci? - zapytała, puszczając oko do Johanny, po czym przenosząc konspiracyjne spojrzenie na Rose. - Uchylcie rąbka tajemnicy! |
| | | Wiek : 24 Zawód : fałszerka Znaki szczególne : wkurw
| Temat: Re: Restauracja Wto Wrz 09, 2014 11:24 pm | |
| /walcie mnie w łeb, bo nie zauważyłam odpisu
W normalnych okolicznościach Jo zapewne… No dobrze, jako takie normalne okoliczności w jej przypadku nie istniały praktycznie wcale, jednak nie o to najbardziej teraz chodziło. W większości rozchodziło się bowiem o to, że tym razem cierpliwość Johanny była na skrajnym wyczerpaniu, o ile już nie konała w męczarniach, choć przecież wywiad nawet dobrze się nie rozpoczął. Teoretycznie wszystko mogło zmienić się na znacznie lepsze i pójść w tym kierunku, jaki aktualnie by jej pasował, lecz praktyka całkowicie to wykluczała. W rzeczywistości Jo utknęła bowiem z dwiema osobami, z których jedna była bardziej wnerwiająca od drugiej, a ona nawet nie potrafiła określić, która była którą. Czy plastikowa laleczka zainspirowana dawnym stylem sprzed rebelii, czy też może mała miss sucz stająca jej kością w gardle od iks czasu. Obie były siebie warte, choć może w odrobinę innych kategoriach. To było jak… Zestawienie przesłodzenia ze środkiem na wymioty lub coś równie uroczego w tym rodzaju. Nie mogła ścierpieć lukrowania i całej tej fałszywości oraz lekkości w marnych próbach aktorstwa, lecz jednocześnie czysta zdzirowatość płynąca w żyłach drugiej panieneczki z okieneczka była równie godna jej pogardy i chęci przyładowania Garroway prosto w mordę. Jakże piękne byłyby wtedy zdjęcia robione do gazetki! Choć po chwili drobnego zastanowienia, Johanna musiała pogodzić się z napływającym wnioskiem, jaki mówił jej, że nikt i tak zapewne nie zauważyłby zmian na facjacie, która i tak wyglądała już, jakby ktoś pannę parę razy podrzucił i ani razu nie złapał. Drobnym zawodem było to, że to nie ona miała okazję coś takiego zrobić, jednak… Zawsze można było nadrobić parę drobnostek do tej pory uciekających, czyż nie? Dzień był jeszcze, wbrew pozorom, dosyć młody i na wszystko mogła nadejść pora. Zaś teraz była ona najwyraźniej odpowiednia do patrzenia z politowaniem na to, jak dwie małe debilki produkują się, by wypaść w wywiadzie odpowiednio do swoich ról. Dziwkarska księżna dalej była dziwaczką przyprawiającą Johannę o chęć chwycenia czegokolwiek i przywalenia jej w łeb wystarczająco dużo razy, by udekorować nią ściany, zaś cukiereczkowa trzpiotka wciąż usiłowała sprawić, by ten wywiad zamienił się w dobro, tęczę i jednorożce. No chyba nie w tym życiu. Słysząc odpowiedzi Rosemary, skierowała na moment znudzone spojrzenie w jej stronę, w żaden sposób nie komentując wzroku wyraźnie mówiącego to, co i Johannie cisnęło się na język, a co wciąż jeszcze jakoś powstrzymywała. Z pewnością nie na długo, lecz chwilowo była dosyć grzeczna. Przynajmniej na swój sposób, choć każde słowo dziennikarki powodowało tylko, że gula w jej gardle rosła i zaczynała skakać. Wolała nie brać zbyt czynnego udziału w całej paplaninie, bowiem mogło się to skończyć niewielką, przynajmniej jak na standardy cholerno-igrzyskowe, masakrą, w której ucierpiałyby nie tylko malinowe loczki Sheili oraz ich właścicielka czy też Rosemary, ale jeszcze mniej więcej trzy czwarte Ośrodka Szkoleniowego. W tym momencie była to apokalipsa instant, którą zalać nie było trudno. Zalać… Dokładnie. Nie ruszyła drinka jej podanego, już samo patrzenie nań powodowało u niej cukrzycę, a tylko zerkała na stolik, zastanawiając się nad wszystkim, co nie pozwoliłoby jej wybuchnąć. Choć łatwo zdecydowanie nie było. Zwłaszcza przy świergotaniu nieustannie docierającym do jej uszu i boleśnie je raniącym. Co ta lala brała? - Naprawdę uważasz, że winowajcy są czternastoletnimi dzieciakami czy tylko udajesz? – Burknęła w pewnym momencie, nie mogąc zwyczajnie już się powstrzymywać. – To dzieci, Sheilo, większość ich rozumków nie jest w stanie pojąć nawet tego, że to nie zabawa. Ha! Większość umysłów poważnych, dorosłych ludzi wciąż ma to za kurewsko dobrą zabawę. Winowajcy nie zostaną ukarani, za to posyłamy na przeklętą rzeź naszą przyszłość. Śledzenie Igrzysk z zapartym tchem udowadnia tylko, jak bardzo podobni jesteśmy do tych, których zamknęliśmy jak zwierzęta. – Zdecydowanie zaczynała się unosić, lecz zatrzymywać tego nie miała zamiaru. – Tegoroczni trybuci? Tegoroczni trybuci to zakichane niewiniątka. Cały przekrój niewiniątek. Od rozkochanych zapaleńców, poprzez dzieciaki po przejściach, buntowników, rebelianckie nasienie, panienki z brzuchami, dziewczynki niezdrowe na umyśle… Do wyboru, do koloru. Choć i tak wszystko wkrótce zabarwi się czerwienią. A my na to pozwolimy, bo przecież nie jesteśmy tyranami pokroju Snowa. Jesteśmy gorsi.
|
| | | Wiek : 25 lat Zawód : Pani doktor w Kwartale, która wszystkich nienawidzi Przy sobie : Kapsułka cyjanku, broń palna, dokumenty, portfel, telefon oraz inne osobiste rzeczy. Znaki szczególne : Ona cała jest szczególna. Obrażenia : Rysa na psychice głęboka jak jezioro w Dwójce
| Temat: Re: Restauracja Pon Wrz 15, 2014 12:02 pm | |
| /przepraszam, za taką straszną zwłokę, ale szkoła, a potem choroba - masakra Wszystko w tym wywiadzie było ostentacyjne i śmieszne, nawet można rzec, że żałosne. Począwszy od uczestników, prowadzących, miejscówki, aż wreszcie kończąc na drinkach. Proszę państwa, co to kurwa ma być. Tym się w ogóle da upić? Toż to jest soczek dla dzieci, nawet jest kurde rureczka. Może to nie jest powód do gniewu, ale w Rose wezbrała jeszcze większa groza. Za każdym razem, gdy spoglądała na szklankę, miała ochotę wstać i wyjść. Nie odmówiła sobie posłania znaczącego spojrzenia Sheili, a potem Robertowi, bo w końcu on to przyniósł. Jej teraz nawet nie było go żal. Mówiąc o nietrzeźwości miała na myśli coś, co ją powoduje, a nie popitkę. Garroway już definitywnie dziś miła nie będzie, bo to wszystko zawiodło ją po całej linii. Cały dobry humor trafił szlag, a tak się cieszyła, że choć raz nie czuje się jak socjopatka z długą historią przemocy. Słysząc słowa Sheili zastanawiała się, czy jej głupota jest nabyta, czy wrodzona. Jeśli to drugie, musiała mieć niezłe obciążenie genetyczne. Pozostało tylko jej współczuć, bo nie było sensu się nad tym rozwodzić. Chociaż dobytek naukowy Panem był doprawdy imponujący, medycyna pomknęła do przodu jak szalona, to niestety nikt nie wynalazł cudownego remedium na bycie idiotą. Nie było leku, który otwierałby głupcom oczy i pokazywał, w jakim zacofaniu rozwojowym żyją oraz że świat wcale nie jest taki kolorowy i nie błyszczy brokatem. Dałoby się z tymi debilami żyć, w końcu zawsze można jednym uchem wpuszczać ich mądrości, a drugim wypuszczać, ale niestety oni też się rozmnażali i nie szło tego nijak wyplewić. Nawet edukacja nie pomagała; z pustego nawet Salomon nie naleje. Teraz przed Rose siedział jeden z wybitniejszych okazów, który był idealnym zobrazowaniem wszystkiego, co niegdyś sądziła o tęczowych Kapitolińczykach. Nie miała pojęcia jak to coś się wydostało z tej upadlanej dzisiaj kasty, ale była przekonana, że byłoby teraz o wiele lepiej, gdyby jednak trafiła do Kwartału. Chyba, że była z Dystryktu. Wtedy potwierdziłaby się zgoła inna hipoteza - po rebelii niektórym odpierdala. Zdawała sobie sprawę, że Johanna praktycznie zawsze mówiła to, co w tej chwili sobie myślała, ale zupełnie nie rozumiała, po co wdawała się w dyskusję z tą cud-malina istotką. Przecież przekonanie takiej, że odpowiedzialność zbiorowa, która w tym wypadku i tak była jej nędzną imitacją, jest najsłabszą formą kary, było jak walka z wiatrakami. To jest temat rzeka, można paplać, póki ślina w gębie nie wyschnie. Ale przecież mamy super-ekstra-magiczne-kolorowe-odlotowe drinki, więc można popić i jedziem dalej. Rose nie znajdowała niczego interesującego w rozmowie ze ścianą, więc jedynie bawiła się rurką od soczku, patrząc na nią z wymalowanym na twarzy znudzeniem. Kapitolińczycy tacy źli, a przecież robią to samo co Rebelianci. W tym kraju zachowanie rządu, zarówno obecnego jak i poprzedniego, jest jak bójka na łopatki i wiaderka w piaskownicy. Na poziomie pięciolatków, których najlepszym wyzwiskiem jest "śmierdzisz", a pyskówką na to "sam śmierdzisz". Nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać, czy brać swoje zabawki i spierdalać na inny plac zabaw. Niestety w tym wypadku nie było wyboru, więc po prostu zostało czekać, aż śmierć nadejdzie. - Ta, Igrzyska są cudowne, trybuci jeszcze cudowniejsi, ale staramy się za bardzo nie przywiązywać, bo w końcu dwadzieścia troje z nich zginie w imię ukarania winowajców. Przecież zabicie siostrzenicy Coin czy jakiegoś krewnego Ginsberga to dla nich taka kara, że hoho. - stwierdziła ironicznie, nie podnosząc wzroku znad szklanki. W końcu pociągnęła z niej łyk, bo pomyślała, że w sumie alkohol to alkohol, więc może jakimś cudem pomoże jej to przetrwać. I właściwie, to nie było najgorzej. Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. |
| | |
| Temat: Re: Restauracja | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|