|
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 24 lata Zawód : Uciekinierka Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)
| Temat: Re: Nicole Kendith i Malcolm Randall Pon Gru 01, 2014 3:35 pm | |
| Obserwowałam go uważnie z wyczekiwaniem śledząc każdą reakcje na zaistniałą sytuacje, każde drgnięcie mięśni, skrzywienie warg, emocje tłoczące się w spojrzeniu. Nie pozwalałam by umknął mi nawet najmniejszy szczegół, zwłaszcza, że naprawdę liczyłam na ujrzenie tam skruchy, choć odrobiny ustępstwa, nie zaś upartego dążenia do udowodnienia swoich racji. Miałam nadzieję, że choć spróbuje spojrzeć na sprawę z mojej perspektywy, nie koniecznie musiał ją przyjąć, jednak... mógł postarać się zrozumieć. Dlatego też, gdy tylko mężczyzna ruszył się z miejsca zacisnęłam usta jeszcze mocniej, z zawodem patrząc na każdy jego ruch, na to jak przemieszczał się wzdłuż pomieszczenia, jak zatrzymał się w drugim jego końcu, wreszcie decydując by obrócić się w moją stronę. Jego pierwsze słowa skwitowałam wzruszeniem ramion, jedno zdanie, niby potwierdzenie mojej wypowiedzi, jednak doskonale wyczuwałam, że na tym się nie skończy. Nie umknęło mi drżenie jego głosu, które teraz zamiast zwyczajowego współczucia, może nawet poczucia winy, wywoływało we mnie jedynie zmęczenie. Obydwoje byliśmy źli, obydwoje nie zamierzaliśmy ustąpić, wiedziałam to, gdy patrzyłam w jego oczy, wiedziałam i miast, zachowując resztki zdrowego rozsądku, odciąć się od tego, zakończyć szybko temat, pozwalałam sobie na zatapianie się w swoich emocjach. Na bólu, który narastał z każdą chwilą, na poczuciu zawodu, które nie mijało mimo tłumaczeń mężczyzny, a wręcz przeciwnie, zwiększało się z każdym następnym jego słowem. Pokręciłam głową bezradnie, wydęłam na moment wargi, po czym westchnęłam i obróciłam się, wzrokiem odszukując okno, do którego zaraz też podeszłam. Wyjrzałam na ulicę, w panujący tam półmrok przełamaną słabym światłem latarni. Pozwalałam by słowa Malcolma przepływały do mnie swobodnie, obracałam je w myślach, badałam je i szukałam sensu, podpowiedzi wypatrując wśród sąsiednich budynków. Zarówno na jego pierwsze pytania, jak i na oskarżenia, które później po nim padły. Czy on naprawdę wierzył, że osądzam go za samą misję? Za zabicie generał, której, nie mogłam zaprzeczyć,śmierć mogła nam pomóc? Wiedziałam, że to było niezbędne, jednak... Nie mogłam poprzeć metody, nie mogłam powiedzieć, że dobrym wydawało mi się przeprowadzanie publicznej egzekucji podczas święta. Łatwiej było sprzątnąć kobietę po cichu. Przygryzłam na chwilę wargę powstrzymując się jednak przed wyrzucaniem mu tego, na to było za późno. Nic już bym nie zmieniła. Jednak, nie mogłam odepchnąć od siebie rozczarowania i bólu, który narastał we mnie wraz z myślą, iż mimo wszystko Malcolm popełnił potem jeszcze jeden błąd. Pozwolił mi wierzyć w swoją i Kolczatki niewinność. Przez cały, cholerny miesiąc. - Nigdy tak nie twierdziłam – rzuciłam w końcu, nawet się nie odwracając. - Nie uważałam, że jest Ci łatwo, nie uważałam również, że kiedykolwiek uodpornisz się na to co robisz, masz za dobre serce na to – dodałam, po czym pokręciłam głową i roześmiałam się cicho. - Nie uważam też, że powinieneś 'pierdolnąć to wszystko w kąt', cholera, dobrze wiesz, że popieram twoje działania, że jestem z tobą. Nawet gdy popełniasz błędy. Tylko... czy ty naprawdę nie rozumiesz...? - urwałam, w końcu obracając się, obserwując stojącego do mnie tyłem mężczyznę, zaciskając zęby by powstrzymać cisnące mi się na język uwagi, których już po chwili mogłabym pożałować. Milczałam, gdy nasze spojrzenia ponownie się spotkały, wysłuchałam jego kolejnych słów w spokoju, choć z każdą chwilą poczucie zawodu wzrastało coraz bardziej. Uśmiechałam się smutno patrząc na niego, trwałam w ciszy jeszcze przez moment, gdy nawet echo jego wypowiedzi przestało obijać się po mojej głowie. Czy my naprawdę tak różnie na to patrzymy? - Nie rozumiesz – westchnęłam w końcu, dłonie ponownie wciskając w ciasne kieszenie dżinsów. Oczywiście, że nie rozumiał, nie na tą chwilę. Mówił o odcinaniu mnie od informacji, problemów, które które towarzyszyły jego codzienności, a mnie właśnie przecież brak szczerości z jego strony bolał najbardziej. - Malcolm, właśnie mi o to chodzi. O szczerość. Musisz...musimy nauczyć się jej w większym stopniu. Jeśli traktujesz na poważnie powinieneś wiedzieć o tym, że próba odcięcia mnie od informacji o Kolczatce skończyłaby się źle... - Zamilkłam na chwilę przyglądając mu się uważnie, na chwilę cofając się wspomnieniami do naszego pierwszego spotkania w Kwaterze. Już wtedy, obydwoje, czuliśmy się oszukani i rozgoryczeni. Jak by to wyglądało, gdybyśmy wyjawili przed sobą prawdę dopiero po kilu miesiącach? - Pozwoliłeś mi wierzyć, że to nie wy, że to nie Kolczatka odpowiada za zamach. Rozumiem, że nie mogłeś mi powiedzieć od razu, jednak... Czemu nie zrobiłeś tego, kiedy wróciłam? Czemu? Chciałam dodać coś jeszcze, wyrzucić z siebie wszelkie moje emocje, zamilkłam jednak, czując, że złość, smutek i zawód już w zbyt znacznym stopniu przejęły panowanie nad moim głosem. Zamiast tego po prostu wbiłam w niego spojrzenie rozognione od tego wszystkiego, przygryzając wargę by powstrzymać jej nerwowe drżenie. |
| | | Wiek : 39 lat Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni
| Temat: Re: Nicole Kendith i Malcolm Randall Wto Gru 02, 2014 2:03 pm | |
| Niezrozumienie, jakie się między nimi wytworzyło, zaczynało go męczyć. Słuchał słów Nicole, z każdym kolejnym coraz bardziej zdezorientowany; do tej pory był przekonany, że jej wyrzuty dotyczą głównie samego sposobu przeprowadzenia akcji na Placu Wyzwolenia, ale powoli stawało się jasne, że od samego początku źle je interpretował. Nic dziwnego; nigdy nie był najlepszy w słownych potyczkach, a czytanie między wierszami stanowiło dla niego umiejętność nieosiągalną. Problemy na poziomie komunikacji z innymi ludźmi pojawiały się więc często i być może stanowiły główny powód, dla którego rzadko się odzywał. Wypuścił ze świstem powietrze z płuc, kiedy jej słowa stały się mniej nieprzyjemne, ale jeszcze nie pozwalał sobie na ulgę. Nadal nie zgadzali się w wielu kwestiach, jej argumentacja po prostu do niego nie trafiała; być może skrzywiły go wydarzenia z przeszłości. Może, mimo że patrzyli na te same sprawy, widzieli je z zupełnie innej perspektywy. Opuścił ręce luźno wzdłuż tułowia, opierając się ciężko o ścianę. Miał ochotę do niej podejść i ją przytulić, rzucić jakimś wytartym, fałszywym frazesem w stylu wszystko jakoś się ułoży, ale zbyt wiele czynników mu na to nie pozwalało. Obserwował więc po prostu jej sylwetkę, odcinającą się słabo na tle ciemnego okna i dopiero wtedy uświadomił sobie, że znowu ją zawiódł. Złość i gniew prawie całkiem go opuściły, niestety; wolał móc trzymać się tych emocji jeszcze przed jakiś czas, bo kiedy ich nie było, zaczynały zastępować je wyrzuty sumienia i jakaś nieokreślona stagnacja. Nie wiedział, jak ma wytłumaczyć jej to wszystko, co rozbijało się o jego czaszkę, jak ubrać w słowa myśli, których sam do końca nie rozumiał i nie potrafił jasno określić. Żałował, że nie mogli w tamtej chwili po prostu czytać sobie w umysłach; być może wszystko byłoby prostsze i jaśniejsze, ale z drugiej strony - świat nigdy nie był prosty i jasny. Zastanowił się nad odpowiedzią na jej pytanie. Niby łatwe i jednoznaczne: czemu? Czemu? Zmarszczył brwi, przypominając sobie tamten okropny dzień, kiedy siedział w mieszkaniu, oglądając transmisję z Dnia Wyzwolenia, przerwaną w połowie, i umierał ze strachu. Pamiętał późniejszą rozmowę z Lophią w siedzibie Kolczatki, pamiętał, że rozmawiali z Nicole przez telefon, pamiętał, jak wróciła do mieszkania następnego ranka... ale nic poza tym. Być może najzwyczajniej w świecie nie pomyślał wtedy o podjęciu tematu, może założył, że skoro wszyscy obarczyli winą organizację, to ten fakt był na tyle jasny i oczywisty, że dalsza dyskusja na ten temat nie miała sensu. Nie okłamał jej przecież celowo, gdyby tylko zapytała, na pewno powiedziałby jej prawdę, ale nie widział potrzeby - ani wtedy, ani nawet teraz - w wyjaśnianiu czegoś, co wiedzieli wszyscy. Kolczatka zaprzeczyła przecież oficjalnie mieszaniu się w wyniki dożynkowego losowania, nie przyznała się do zamachu na Melanie ani strzelania do Coin; nigdy nie wypierała się jednak zlikwidowania Rochester, dlaczego więc Nicole założyła, że tak było? - Nigdy o to nie zapytałaś - powiedział w końcu, znacznie ciszej niż poprzednio, ale i tak wyraźnie. Nie wiedział, jak inaczej miałby jej odpowiedzieć, nie znajdował w głowie alternatywnego, sensownego wyjaśnienia. - Przecież ostrzegałem cię wcześniej żebyś tam nie szła, a później wszyscy z miejsca znaleźli winnego, o niczym innym się nie mówiło. Byłem pewien, że wiedziałaś, że się domyśliłaś. - Pokręcił głową, odwracając wzrok. - Nigdy cię nie okłamałem - dodał, jakby na swoje usprawiedliwienie, chociaż gdyby ktoś przysłuchał się uważnie, bez problemu wychwyciłby w jego głosie ledwie wyczuwalną nutę wyrzutu. Czyżby nadal miał jej trochę za złe, że w ogóle rozpoczęła tę bezowocną kłótnię? Zawiesił spojrzenie na błyskających w oddali światłach Kapitolu, mając nieodpartą ochotę po prostu wyjść z mieszkania. Miał wrażenie, że się w nim dusi, potrzebował powietrza, a najlepiej - długiego biegu wzdłuż Moon River. Nadmiar negatywnych emocji rozdzierał go od środka, utrudniając oddychanie. Zdawał sobie jednak sprawę, że gdyby teraz opuścił pomieszczenie, naprawianie szkód - już i tak chyba znacznych - byłoby znacznie trudniejsze, jeśli nie niemożliwe. - Chciałbym ci obiecać, że od tej pory będę mówić ci wszystko, ale wiesz, że nie mogę - powiedział po chwili. Może bezsensownie upierał się przy swoim, może powinien był odpuścić i po prostu skapitulować, ale nadal nie godził się na to, by Nicole znajdowała się w samym środku bałaganu, który wokół siebie stworzył. Nie mógł ochronić jej całkowicie, to było niemożliwe, skoro wiedziała już o Kolczatce i sama angażowała się w ruch oporu, ale nie miał zamiaru ułatwiać Adlerowi namierzenia jej. Nie jej. Nie tym razem. |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Uciekinierka Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)
| Temat: Re: Nicole Kendith i Malcolm Randall Wto Gru 02, 2014 11:58 pm | |
| Nigdy bym nie przypuszczała, że wystarczy prosta, z pozoru banalna sytuacja, bym poczuła aż tak mocny zawód. By pewne niedopowiedzenie, zdawać się mogło zwykłe nieporozumienie, sprawiło, że moje gardło zacisnęło się boleśnie utrudniając mi oddychanie. Wiedziałam, że mogliśmy tego wszystkiego uniknąć, że wystarczyło odrobinę szczerości, byśmy teraz nie patrzyli na siebie w taki sposób. Rozczarowani, rozgoryczeni, z cieniem wyrzutu, obydwoje nie chcąc odpuścić, łapczywie trzymając się swoich racji. Miałam świadomość tego wszystkiego, wiedziałam jak bezsensowna wydawać mogła się ta kłótnia, a jednak, nie potrafiłam rzucić tego na bok. Mimo iż spojrzenie Malcolma, jego słowa, sprawiły, że miałam wielką ochotę podejść do niego i go przytulić, spychając na dalszy plan swoje uczucia, nie poddałam się temu, mając świadomość, że później byłoby tylko gorzej. Zawód nie zniknąłby od pstryknięcia palcem, wszelkie negatywne emocje nie rozpłynęłyby by się w powietrzu, trwałyby wewnątrz mnie szukając najbliższej możliwej okazji do ujścia. A wtedy, najpewniej, zniszczyłyby wszystko. Stałam więc w miejscu, patrząc tylko na mężczyznę, obojętna na jego wypowiedzi, na usprawiedliwienia podszyte lekkim wyrzutem. Nie drgnęłam nawet, gdy odezwał się po raz kolejny, świadomie bądź nie ponownie dźgając mnie prosto w najbardziej bolesne miejsce. Odwróciłam na chwilę wzrok i westchnęłam, przymykając oczy, walcząc z narastającym zniechęceniem i zmęczeniem. Miałam tego wszystkiego dość. Niezrozumienia, rozmijania się w oczekiwaniach, wzajemnego oskarżania się, nie chciałam dalej się w tym pogrążać. Dlatego też, gdy w końcu ponownie uniosłam głowę, wiedziałam już co zrobię. Nie potrzebowałam kolejnych minut na nerwowe rozważania, kolejnych nieprzemyślanych słów zadających ból. Nie miałam na to siły, nie miałam ochoty, potrzebowałam spokoju by to sobie poukładać w głowie. - Nie uchronisz mnie przed moimi własnymi decyzjami, Malcolm – odezwałam się w końcu, cicho, zadziwiająco spokojnie, wręcz lekko. Podjęcie decyzji, choć nie było dla mnie łatwe, przyniosło mi ulgę. Wyprostowałam się, wyjrzałam jeszcze raz przez okno, w końcu jednak ponownie westchnęłam i potrząsnęłam głową, układając usta w smutnym uśmiechu. - Nie musisz mi mówić o wszystkim, ale nie możesz też odcinać mnie od większości. - Odepchnęłam się od parapetu by spokojnym krokiem ruszyć w stronę mężczyzny. Zatrzymałam się na chwilę przed nim przyglądając się jego twarzy, wzrokiem badając jego mimikę, spojrzenie, skryte pod tym uczucia, a następnie wspięłam się na palce i pocałowałam go, krótko, delikatnie, kładąc dłoń na jego policzku. - Musisz to wreszcie zapamiętać – wyszeptałam prosto w jego usta. - A ja muszę jeszcze to wszystko przemyśleć. A potem - nie dając mu czasu na reakcje – cofnęłam się i ruszyłam w stronę przedpokoju. Sięgnęłam po kurtkę nie zerkając już nawet w jego stronę, ubrałam się spokojnie, jednak nie przeciągając niczego zbytecznie. Nie zamierzałam zostać w mieszkaniu dłużej niż potrzeba. - Daj znać jak to zrozumiesz – rzuciłam jeszcze w stronę Malcolma, sięgając ręką do klamki, a potem już wyszłam.
[zt] |
| | |
| Temat: Re: Nicole Kendith i Malcolm Randall | |
| |
| | | | Nicole Kendith i Malcolm Randall | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|