IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2

 

 Nicole Kendith i Malcolm Randall

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3  Next
AutorWiadomość
the odds
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Zawód : Troublemaker
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 Empty
PisanieTemat: Nicole Kendith i Malcolm Randall   Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 EmptySob Mar 15, 2014 12:41 pm

First topic message reminder :

Wątek przeniesiony z kawiarni Petit Appetite.
Powrót do góry Go down

AutorWiadomość
the pariah
Nicole Kendith
Nicole Kendith
https://panem.forumpl.net/t1130-nicole-kendith
https://panem.forumpl.net/t3565-nicky#56034
https://panem.forumpl.net/t3564-nicole-kendith#56033
https://panem.forumpl.net/t1136-to-co-bylo-jest-i-bedzie#11701
https://panem.forumpl.net/t3566-nicky#56037
Wiek : 24 lata
Zawód : Uciekinierka
Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe
Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę
Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)

Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith i Malcolm Randall   Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 EmptyNie Mar 23, 2014 8:13 pm

Martwiłam się, naprawdę. Cały czas kalkulowałam w głowie kolejne opcje, zastanawiając się czy nie ma jakiegoś dobrego wyjścia, sposobu na dostarczenie Malcolma do domu bez nadwyrężania jego nogi. Zastanawiałam się czy naprawdę nie znam kogoś, do kogo mogłabym zadzwonić i poprosić o pomoc. Kogoś kto by wykonał zabieg nie pytając o szczegóły, nie zapisując tego w żadnym rejestrze. Przez myśl, na chwilę, przemknęła mi Ellie, jednak już po paru sekundach uświadomiłam sobie, że - tak naprawdę - nie znałam jej podejścia, nie miałam pojęcia po jakiej jest stronie. Poza tym, dziewczyna zawsze miała długi język. Kiedyś, całkiem przypadkiem, mogłaby napomnieć komuś o tym, że pomagała jednemu z tryumfatorów. A to byłoby naprawdę nieodpowiednie. Tego wolałabym uniknąć.
Wszystko wskazywało na to, że moje samotne próby buntu nie były dobrym wyjściem. Właśnie teraz, w tej sytuacji, uświadomiłam sobie, że gdybym kiedyś wpadła, gdyby poślizgnęła mi się noga, nie miałabym nikogo kto mógłby o mnie zawalczyć. Po prostu bym zniknęła, nikt nie znałby prawdziwej historii. Była to na tyle niewesoła myśl, iż na krótką chwilę na moją twarz przekradł się grymas zrezygnowania i zagubienia.
Fakt, iż Malcolm współpracował bez najmniejszych protestów przyniósł mi ulgę. Bałam się, iż jego duma może kazać mu odrzucić pomoc, a to co się stało sprawi, iż postanowi szukać rozwiązania na własną rękę. Dlatego też poczułam ulgę, gdy przekonałam się, iż faktycznie grzecznie czekał na mnie, gdy pobiegłam po kurtkę, tym większą, gdy nie odtrącił ani mnie, ani mojej ręki. Uśmiechnęłam się również, trochę już pewniej, ciesząc się, iż udało mi się rozładować atmosferę i choć na chwilę wywołać u niego śmiech.
Najgorsze kłopoty były za nami. Co prawda nadal nie byłam pewna jak sobie poradzimy z zaistniałą sytuacją, jednak nie mogłam nie odetchnąć uświadomiwszy sobie w pełni, iż najgorsze niebezpieczeństwo już minęło. Cokolwiek kierowało Davidem nie pozwoliło mu to zabić towarzyszącego mi mężczyzny. A ja nie potrafiłam się przejąć tym, że on, najpewniej, krąży teraz gdzieś po dzielnicy i w każdej chwili możemy być narażeni na ponowne spotkanie z nim. Nie teraz, o tym pomyślę później.
- To groźba czy obietnica? - spytałam rozbawiona, słysząc pomruk Malcolma. Moje brwi uciekły do góry, gdy spojrzałam na niego, w oczach błysnęły chochlikowate iskierki.
Miałam świadomość, że jeszcze kilkadziesiąt minut temu nie pozwoliłabym sobie na takie zachowanie. Prędzej zarumieniłabym się, wycofała, niepewna, czując się jakbym stąpała po lodzie. W nastałej sytuacji, jednak do głosu doszły te moje cechy, które dawniej pozwoliły mi przetrwać zarówno podczas rebelii, jak i jeszcze na parę miesięcy przed nią, kiedy atmosfera w dystryktach była coraz bardziej napięta. Teraz , na co dzień miałam problem z obudzeniem tej części mnie, ba, nawet wtedy, gdy groziło mi jakieś niebezpieczeństwo nie potrafiłam zbytnio zebrać się w sobie, jednak w momencie gdy coś groziło osobą mi bliskim...
Zacisnęłam usta zaniepokojona, gdy cisza między nami zaczęła się przedłużać. Coś z tego co przytrafiło się Malcolmowi wyraźnie go trapiło. I byłam pewna, że wcale nie chodzi o ranną nogę. Przez moją głowę przeleciało multum pytań, jednak powstrzymałam się przed wypowiedzeniem jakiegokolwiek na głos. To nie była na to pora, nie chciałam go denerwować, nie teraz, nie bardziej niż trzeba. Na dodatek, tutaj istniało ryzyko, że ktoś nas podsłucha. Musiałam poczekać, aż dotrzemy do mieszkania mężczyzny.
- Sama nie spodziewałam się, iż kolejna z nich pojawi się na horyzoncie już teraz - odparłam, czepiając się luźnego tematu. Ciesząc, iż cisza a w końcu została przerwana. - Będę musiała sobie poważnie porozmawiać z kimś kto odpowiada za ich przydzielanie. To nie przystoi by tak z zaskoczenia serwowali mi ich aż tyle w krótkim czasie.
Powrót do góry Go down
Malcolm Randall
Malcolm Randall
https://panem.forumpl.net/t1898-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1374-malcolm
https://panem.forumpl.net/t1373-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1796-malcolm
Wiek : 39 lat
Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni

Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith i Malcolm Randall   Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 EmptyNie Mar 23, 2014 9:17 pm

Świat dookoła wyglądał dziwnie nierealnie.
Kuśtykałem u boku Nicole, całą uwagę skupiając na celu, jakim było mieszkanie, ale choć starałem się oddychać równomiernie i nie przeciążać zbytnio nogi, czułem się coraz gorzej. Mlecznobiała mgiełka wydawała się na dobre zagościć przed moimi oczami, a chociaż nieco się przerzedziła, to nadal powodowała u mnie wrażenie przebywania na łagodnych środkach halucynogennych. Światła latarni były tak jaskrawe, że ich wiązki wwiercały mi się w mózg, budynki przechylały się we wszystkie strony, a kiedy dwie ulice dalej jakiś zniecierpliwiony kierowca nacisnął klakson, jego dźwięk obijał mi się o czaszkę jeszcze przez następnych pięć minut.
Jedynym punktem zaczepienia była idąca u mojego boku kobieta i w tamtym momencie już wiedziałem, że bez jej obecności po prostu bym sobie nie poradził. Najzwyczajniej w świecie bym się poddał, usiadł gdzieś na chodniku i czekał na ratunek, albo nadal wykrwawiał się w zapuszczonym zaułku. Nicole utrzymywała mnie przy zdrowych zmysłach, i choć przerażał mnie poziom kontroli, jaką w ten sposób nade mną zyskiwała, to zdawałem sobie sprawę, że właśnie zaciągam u niej dług, którego pewnie nigdy nie będzie mi dane spłacić.
Uśmiechnąłem się pod nosem, słysząc jej pytanie. Jej głos po raz kolejny wykazał swoją niezwykłą umiejętność, przywołując mnie do rzeczywistości i sprawiając, że przez chwilę czułem się bardziej żywy. Oderwałem wzrok od chodnika, którego płyty zdawały się przesuwać do tyłu nieznośnie wolno - tak wolno, że miałem wrażenie, że za chwilę zaczną biec do przodu, a my będziemy się cofać.
- Pozwolę ci zgadnąć - powiedziałem, celowo uskakując przed odpowiedzią i uśmiechając się jeszcze szerzej. Mówienie przychodziło mi z trudem, ale milczenie też nie przynosiło niczego dobrego, bo zachęcało do działania głosy wrzeszczące wewnątrz mojej głowy.
Jedna płyta, dwie płyty, trzy płyty. Ciekawe, ile tych identycznych, kwadratowych kafelków dzieliło nas od mieszkania? Bałem się podnieść głowę i sprawdzić, bałem się, że celu nie ma jeszcze nawet na horyzoncie. Z każdym krokiem wydawało mi się, że nie dam rady zrobić już następnego, ale mimo wszystko szedłem dalej, oddychając coraz ciężej, ale też wiedząc, że jesteśmy coraz bliżej.
- Obawiam się, że ta mogła być przeznaczona specjalnie dla mnie - powiedziałem krzywiąc się odruchowo, już nie tyle z bólu, co ze świadomości, jak bardzo prawdziwe były te słowa. Nie miałem zamiaru jednak poruszać jeszcze tego tematu, choć wiedziałem, że prędzej czy później wypłynie i będę musiał udzielić jakichś wyjaśnień. Jedynym, czego nie postanowiłem, było to, jak wiele zdecyduję się wyjawić. - Wiesz jak mówią. Uważaj, o czym marzysz.
Jedna płyta, dwie płyty, trzy płyty. Podniosłem głowę, nie mogąc już dłużej wytrzymać wpatrywania się w chodnik, i również dlatego, że od liczenia zaczęło mi się jeszcze bardziej kręcić w głowie. Kilka metrów przed nami zauważyłem znajomy budynek, z jeszcze bardziej znajomymi drzwiami i prawie roześmiałem się z ulgi.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, przystanąłem na chwilę, opierając się ciężko o kamienną ścianę. Czułem się, jakbym przebiegł maraton, a przeszliśmy żółwim tempem zaledwie kilkaset metrów. Przypominając sobie o istnieniu ukrytych w kieszeni kurtki kluczy, podziękowałem w myślach Nicole, że wróciła się po nią do kawiarni. Wolałem nie zastanawiać się, co by było, gdybym musiał włamać się do własnego mieszkania.
Wyciągnąłem grzechoczący breloczek w stronę kobiety, bo mnie samemu ręce trzęsły się tak bardzo, że wątpiłem w powodzenie misji pod tytułem otworzenie drzwi.
- Obiecuję, że nasza następna randka będzie koszmarnie i podręcznikowo nudna - powiedziałem, posyłając jej jeszcze jeden uśmiech, który miał za zadanie dodać jej otuchy.
Powrót do góry Go down
the pariah
Nicole Kendith
Nicole Kendith
https://panem.forumpl.net/t1130-nicole-kendith
https://panem.forumpl.net/t3565-nicky#56034
https://panem.forumpl.net/t3564-nicole-kendith#56033
https://panem.forumpl.net/t1136-to-co-bylo-jest-i-bedzie#11701
https://panem.forumpl.net/t3566-nicky#56037
Wiek : 24 lata
Zawód : Uciekinierka
Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe
Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę
Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)

Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith i Malcolm Randall   Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 EmptyNie Mar 23, 2014 10:49 pm

W głowie odliczałam nasze kroki. Starałam się ocenić z jakim tempem idziemy, ile czasu zajmie nam dotarcie na miejsce. Nasze tempo mi nie przeszkadzało, najgorszy była tylko świadomość, iż za każdą mijającą chwilą ból w nodze Malcolma musiał się nasilać. Niespokojnie strzeliłam spojrzeniem w dół kontrolując jak bardzo opatrunek przesiąkł krwią, z ulgą zanotowałam, iż na jasnej chuście widać było tylko jedną, średniej wielkości plamę. Obawiałam się, iż podczas ruchu kula może się przemieścić, spowodować jakieś większe uszkodzenia, doprowadzić do silniejszego krwotoku. Jednak tak się nie wydarzyło. Chociaż jedna rzecz w tym chaosie zdarzeń szła dobrymi torami.
Nie mogłam odmówić Malcolmowi jednego, był ciężki, przynajmniej jak na moje standardy. I gdyby nie fakt, iż jeszcze podczas krótkiego szkolenia wojskowego nauczono mnie radzić sobie w takich sytuacjach, pewnie nie dałabym rady mu pomóc. Tak jednak trzymałam się porad oficera z Trzynastki nie czując nawet zbyt dużego zmęczenia. Za wyraźnie zauważając, iż mężczyzna słabnie z każdym krokiem.
- Zatem stwierdzam, że obietnica - opowiedziałam, dalej wesołym głosem, po dłuższej chwili milczenia. Ponownie skupiłam wzrok na twarzy towarzysza, a moje usta rozciągnęły się w pełnym zadowolenia uśmiechu. To zapewne dzięki uldze, którą odczuwałam przez cały czas, mój humor nie psuł, wręcz poprawiał, mimo narastającej troski. - W twoim stanie groźby byłyby zbyt czczym gadaniem, a nie zauważyłam byś był osobą lubiącą rzucać słowa na wiatr.
Przeniosłam wzrok na drogę przed nami, uśmiechając się nieporadnie do krzywo przyglądającego się nam mężczyźnie. Ten mruknął coś pod nosem odchodząc szybko, najpewniej biorąc nas za pijanych. Ta myśl niezmiernie mnie rozbawiła.
- Zgadłam? - spytałam, poprawiając trochę jego rękę na ramionach i zerkając na niego kątem oka, w sumie zaciekawiona.
Po paru kolejnych minutach Malcolm powoli zaczął mi ciążyć, jeszcze nie w sposób utrudniający poruszanie, jednak na tyle by oddech odrobinę mi przyśpieszył. Do moich zalet podczas walki na froncie należały raczej szybkość i zręczność, nie siła, choć i nią zaskakiwałam - ludzie mieli straszną obsesję na punkcie niedoceniania osób mojej postury. Dlatego też fakt, iż wreszcie weszliśmy w lepiej kojarzącą mi się okolice przywołał na moją twarz uśmiech pełen ulgi. Jeszcze parę minut, trochę ciężkich kroków i dotrzemy na miejsce. A tam, dopiero gdy usiądziemy mogąc odpocząć, zacznę myśleć, teraz już na poważnie, co możemy dalej zrobić z zasiniałą sytuacją. W jaki sposób wybrnąć z koziego rogu, w który David niechybnie nas zagonił.
Musimy tylko dojść na miejsce.
- Coś w tym jest. Los lubi płatać nam figle. Rzadko kiedy nam sprzyja - przyznałam, uśmiechając się krzywo. Mocniej zacisnęłam dłoń na boku mężczyzny, jakby samym dotykiem chcąc dodać mu otuchy.
W końcu wyłapałam wzrokiem budynek znajomy, który, w przeciwieństwie do samej trasy, dość słabo już majaczył mi w pamięci. Zawahała bym się pewnie czy aby na pewno dobrze trafiłam, jednak jedno spojrzenie na twarz Malcolma wystarczyło by upewnić mnie, iż jesteśmy we właściwym miejscu. Odetchnęłam z ulgą, gdy tylko stanęliśmy pod drzwiami, szybko przejmując kluczę od mężczyzny. Im szybciej w domu, tym lepiej.
Jednak moja ręka zamarła w pół ruchu, a na twarzy, ponownie, zakwitł rumieniec, gdy usłyszałam kolejne słowa towarzysza. Randka? Więc... Więc na niej byliśmy. Serce zabiło mi szybciej, a ja poczułam jak, ponownie, tracę całą pewność siebie, tak jakbym znalazła się na zupełnie nowym dla siebie gruncie. Miałam problemy z ułożeniem jakiejś składnej myśli, jednocześnie mocno podekscytowana i zawstydzona jego stwierdzeniem. Randka.
Tak łatwo przychodziło mu wytrącenie mnie z równowagi.
- Podręcznikowo nudna? - powtórzyłam z udawanym żalem, po paru chwilach, ponownie wracając do otwierania drzwi. Gdy tylko zamek charakterystycznie szczęknął szybko pociągnęłam za klamkę. - Sądzisz, że w naszym wypadku jest to możliwe? - spytałam, zerkając na niego, dość nieśmiało.
Mimo iż naprawdę chciałam nie udało mi się zapanować na szalejącym, wcale nie ze zmęczenia, sercem.
Powrót do góry Go down
Malcolm Randall
Malcolm Randall
https://panem.forumpl.net/t1898-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1374-malcolm
https://panem.forumpl.net/t1373-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1796-malcolm
Wiek : 39 lat
Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni

Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith i Malcolm Randall   Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 EmptyPon Mar 24, 2014 7:45 am

Przepraszam za tę kupę, ale chciałam zdążyć przed zajęciami, bo wrócę późno. <3

Od początku naszego marszu - a właściwie od początku wydarzeń w uliczce - miałem wrażenie tonięcia. Powoli, ale konsekwentnie opadałem na dno i w miarę jak zaczynało brakować mi sił, czułem też kończący się tlen. Jedynym kołem ratunkowym, jedynym punktem zaczepienia, który ciągnął mnie w kierunku powierzchni, był głos Nicole, czysto i jasno rozlegający się w powietrzu, uświadamiający mnie, że znajduję się na ulicy Kapitolu, nie pod ciężką, napierającą wodą. I prawdę mówiąc - nie musiała nawet wypowiadać żadnych specjalnych słów - wystarczyło samo ich brzmienie, żeby udało mi się odnaleźć odpowiedni kierunek i znaleźć motywację do walki o kolejne oddechy.
- Lepiej bym tego nie powiedział - odpowiedziałem rozbawiony, kiedy wygłosiła swoją teorię. Choć nasza rozmowa miała zdecydowanie lekki charakter, rzucanie słów na wiatr było faktycznie ostatnią cechą, którą można by mnie opisać. Za to za długi język - czasami i owszem.
Mimo rosnącego zmęczenia, od razu wyłapałem jej zawahanie, kiedy otwierała drzwi do budynku. Wydawało mi się, że na kilka sekund w miejscu Silnej i Opanowanej Nicole, znów pojawiła się Nicole Wrażliwa, i nie mogłem powiedzieć, żeby te zmiany mnie nie fascynowały. Z drugiej strony, czułem podskórnie, że takie rozgraniczanie jest z góry błędne - kobieta w oczywisty sposób stanowiła jedność, jej cechy uzupełniały się i współgrały, a jedynie winą mojej kiepskiej znajomości ludzkiego charakteru był fakt, że nie potrafiłem jej rozgryźć. Co nie oznaczało, że nie zamierzałem spróbować.
- Faktycznie może być ciężko, ale może kiedyś dojdziemy do momentu, w którym uda nam się uniknąć szycia - odpowiedziałem, wchodząc za nią do środka. Jeśli wydawało mi się wcześniej, że samo dotarcie do apartamentu w cudowny sposób wyleczy moje dolegliwości, to teraz spotkało mnie spore rozczarowanie. Nadal próbowałem jednak robić dobrą minę do złej gry, uśmiechając się z ulgą. Jeszcze tylko kilka schodków, jedne drzwi... Boże, dlaczego tu było tyle schodów?
Na widok przedpokoju, pozostającego dokładnie w takim samym stanie, w jakim zostawiłem go kilka godzin wcześniej, znów uderzyło mnie poczucie odrealnienia. Ciężko było uwierzyć, że coś może wyglądać tak normalnie - zupełnie, jakbym oczekiwał, że cały wszechświat dopasuje się teraz do mojej sytuacji. Przystanąłem na moment. Za kilka sekund mieliśmy znaleźć się w kuchni, cel naszej wędrówki został osiągnięty, a ja, zaaferowany samym jej przebiegiem, nadal nie odpowiedziałem sobie na kluczowe pytanie. Co teraz?
Odchrząknąłem cicho, starając się przerwać milczenie, mimowolnie rejestrując, że dźwięk tutaj rozchodził się całkiem inaczej niż na zewnątrz. Dlaczego w ogóle zwracałem na to uwagę?
- Napijesz się czegoś? - zapytałem lekkim tonem, zupełnie jakby Nicole wpadła właśnie z luźną wizytą, a nie misją ratunkową. W następnej chwili jednak cały efekt nieco się popsuł, kiedy zakręciło mi się w głowie mocniej niż dotychczas. Zatoczyłem się na przeciwległą ścianę, szybko odzyskując równowagę, ale też strącając z wieszaka ciemny płaszcz. - Przepraszam - mruknąłem, wbrew pozorom, wcale nie do płaszcza, schylając się i podnosząc z ziemi porzuconą część garderoby. - Chyba nie będę dzisiaj najlepszym gospodarzem. - Wzruszyłem przepraszająco ramionami, wskazując jej dalszą część mieszkania i zachęcając, żeby się rozgościła. Mimo wszystko chciałem zachować tyle normalności, ile byłem w stanie.
Powrót do góry Go down
the pariah
Nicole Kendith
Nicole Kendith
https://panem.forumpl.net/t1130-nicole-kendith
https://panem.forumpl.net/t3565-nicky#56034
https://panem.forumpl.net/t3564-nicole-kendith#56033
https://panem.forumpl.net/t1136-to-co-bylo-jest-i-bedzie#11701
https://panem.forumpl.net/t3566-nicky#56037
Wiek : 24 lata
Zawód : Uciekinierka
Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe
Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę
Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)

Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith i Malcolm Randall   Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 EmptyPon Mar 24, 2014 6:06 pm

Uśmiechnęłam się z tryumfem, gdy potwierdził moje słowa, w duchu jednak wręcz wijąc się z ciekawości co też miał na myśli. Bo byłam niemal stuprocentowo pewna, że mężczyzna coś wymyślił. A lepiej było skupić myśli na tym, niźli na kolejnych problemach, które zdawały się przede mną wręcz piętrzyć ostatnimi czasy.
Starałam się, jak najmocniej, by właśnie te bardziej pozytywne emocje grały teraz większą rolę. Upychałam za uplecioną z nich zasłonę zmartwienie, stres, irytację, gniewne myśli o Davidzie. Wszystko co był zbędne, co mogło mi jedynie zaszkodzić w zaistniałe sytuacji, w utrzymaniu odpowiedniej przytomności umysłu. I szło mi to, zadziwiająco jak na mnie, dobrze. Podejrzewałam, iż tylko dlatego, że w tym momencie walczyłam dla kogoś, kogoś kto - jak sobie zdążyłam już uświadomić - znaczył dla mnie o wiele więcej niż powinien, przynajmniej gdy spojrzeć na długość naszej znajomości. Bo, jeśli by wziąć pod uwagę przeżycia, sprawa miała się zupełnie inaczej. Już pierwsze przypadkowe spotkanie w KOLCu utworzyło pewną nić porozumienia, wtedy jeszcze cienką, jednakże. Wspólne dzielenie nawet najmniejszego sekretu, a moja działalność w kwartale niewątpliwie należała do czegoś o czym nie powinno się mówić za głośno, sprawiło, iż Malcolm bardzo szybko zyskał moje, choćby szczątkowe, zaufanie. Dalej zaś znajdowaliśmy się już tylko na równi pochyłej, która sprawiała, iż z wraz upływem czasu mój dystans ciągle malał. W sumie, do tej chwili nie była świadoma, nie tak w pełni, czemu tak się działo. Teraz chyba zrozumiałam.
Nie próbowałam jednak nawet podejrzewać, iż to wszystko wpłynęło na mężczyznę w podobny sposób. Dlatego też moje serce trzepotało się jak u kolibra, kiedy tak spokojnie zaczęliśmy rozmawiać o randkach. Nawet wielu, sądząc po słowach, jakie padły z ust Malcolma. Kiedyś. Ledwo parę liter, wyraz, który w normalnych warunkach jest tylko złudną nadzieją, teraz sprawił, iż moje policzki zaczerwieniły się jeszcze bardziej, o ile to możliwe, a w umyśle pojawiła się iskierka entuzjazmu. Na tyle silna by nie dać o sobie zapomnieć, zdolna w każdej chwili do rozrośnięcia się w coś większego, jednakże na razie nie mogłam jej na to pozwolić.
- Oby przy tym nie zrobiło się za nudno - zażartowałam nieśmiało.
Schody okazały się sporym wyzwaniem, którego zapomniałam umieścić w moich kalkulacjach. Już po kilku stopniach zmęczenie zaczęło mi doskwierać, jednak nie pozwoliłam sobie nawet na cięższe westchniecie. Nie było czasu na użalanie się nad sobą, to nie ja, a Malcolm znajdował się w o wiele cięższej sytuacji. Nie mniej widok drzwi do mieszkania mężczyzny przyjęłam z niesamowitą ulgą, tym większą, kiedy już przekroczyliśmy jego próg.
Najgorsze za nami, damy sobie jakoś radę.
W odpowiedzi na pytanie towarzysza uśmiechnęłam się lekko, gotowa już przyjąć propozycję, jednak gdy tylko zatoczył się, na chwilę tracąc równowagę, szybko, ponownie, znalazłam się przy nim i objęłam go znowu w pasie, gdy tylko wyprostował się i odwiesił zrzucony chwilę wcześniej płaszcz.
- Nie ma tak łatwo, mój drogi - mruknęłam, ponownie przybierając twardy i nieznoszący sprzeciwu ton. Nie miałam zamiaru z nim dyskutować. - Ty idziesz do pokoju, musisz usiąść, a najlepiej to położyć się, dać odpocząć nodze. Będziesz musiał przytrzymać ją w górze, by zapobiec dalszemu upływowi krwi. Ja się wszystkim zajmę - tłumaczyłam mu, prowadząc go do salonu. Poczekałam aż zajmie miejsce na znajdującej się tam kanapie. Przez chwilę przyglądałam mu się w ciszy, w głowie próbując znaleźć jakieś rozwiązanie, wymyślić w jaki sposób będę mogła mu pomóc. Coraz ciężej było mi odpychać od siebie panikę, która wżerała się w mój umysł, za każdym razem, gdy przypominałam sobie o kuli tkwiącej w nodze mężczyzny. - Pozwól, że pobawię się w pełną samowolkę.
A potem już skierowałam się do kuchni. W głowie próbowałam odtworzyć wszystko co mówili o utracie krwi i osłabieniu na szkoleniu. Potrzebował żelaza, witaminy C oraz parę z grupy B, kwasu foliowego... Najlepiej w najczystszej możliwej formie. Potrzebował też glukozy na wzmocnienie organizmu. Zaczęłam przeszukiwać szafki i lodówkę licząc, że znajdę może jakieś buraki, może liście pokrzywy, choćby suszone, w formie herbaty. Cokolwiek co dostarczyłoby mu potrzebnych składników. Zajrzałam do zamrażarki upewniając się, czy tam przypadkiem nie znajdę jakieś mrożonki zawierającej warzywa, jednak i tu nie było nic przydatnego. Zrezygnowana przygryzłam wargi i zacisnęłam dłonie w pięści cofając się odrobinę. Nie miałam pojęcia jak mogę mu pomóc, nie bez odpowiedniego sprzętu lub chociaż dobrze wyposażonej lodówki. Świadomość tego była na tyle dobijająca, iż potrzebowałam dłuższej chwili na zapanowanie nad nerwami.
Po kolei, Nicole, po kolei. Jakoś sobie poradzicie. Na pewno.
Drgnęłam, słysząc gwizd czajnika, po czym pośpiesznie zalałam przygotowane już wcześniej kubki, do tego dla Malcolma dodając parę łyżeczek cukru (glukoza, jak by nie patrzeć wzmacnia organizm), do swojej wrzucając torebkę herbaty, po czym wróciłam z ciepłym napojem do salonu. Widok zostawionej tam torebki przypomniał mi o czymś.
Chociaż tyle dobrego.
- Kręci ci się w głowie? Jak mocno osłabiony się czujesz? - spytałam, próbując wybadać teren, jednocześnie sięgając po torebkę. Chwilę w niej pogrzebałam w końcu jednak znalazłam kupione wczoraj tabletki przeciwbólowe i czekoladę, których zapomniałam wyjąć po powrocie do domu. Które teraz wylądowały na stole obok pseudo napoju. Skoczyłam jeszcze szybko po szklankę chłodniejszej wody. - To nie jest silny środek, ale powinien chociaż trochę uśmierzyć ból - zapewniłam go, wyłamując z listka trzy tabletki, podałam je mężczyźnie do ręki wraz z przyniesioną chwilę temu wodą. - Czekolada też się przyda. Jest gorzka, nie wiem czy taką lubisz, ale ma w sobie bardzo dużo żelaza. W kubku masz ciepłą wodę z cukrem, wybacz, że to nie herbata, ale takowa utrudnia przyswajanie potrzebnych ci teraz minerałów. Za to glukoza powinna dodać ci chociaż odrobinę siły - tłumaczyłam, pośpiesznie wyrzucając z siebie słowa, starając się zagłuszyć złośliwe myśli, które ciągle próbowały mnie uświadomić w jak kiepskiej sytuacji jesteśmy.
Odetchnęłam parę razy i ponownie spojrzałam na jego nogę.
- Ta chustka na niewiele się zda, nie pomoże na dłuższą metę. Masz w domu jakieś bandaże? A może apteczkę pierwszej pomocy? Kulę trzeba będzie wyjąć, znasz kogoś po kogo mogę zadzwonić? - Kolejny słowotok, na szczęście jeszcze w miarę zrozumiały. Przykucnęłam i powoli odwiązałam materiał przyglądając się ranie w świetle żarówek. Boże, potrzebowaliśmy lekarza. Tak bardzo potrzebowaliśmy lekarza. Czemu, do kurwy nędzy, w tym pieprzonym świecie byliśmy zmuszani do radzenia sobie na własną rękę w krytycznych sytuacjach. Czemu musieliśmy ukrywać przed światem fakt, że ktoś nas napadł. Przygryzłam wargę, niemal do krwi, starając się uspokoić, chociaż trochę. Na chwilę skupiłam się na spokojnym oddychaniu przez nos. - Podczas pobytu w Trzynastce, jeszcze zanim mama umarła, czasem pomagałam jej w opiece nad pacjentami. Widziałam jak wyjmuje kulę... - urwałam, po czym pokręciłam gwałtownie głową, jakby chcąc otrząsnąć się z pomysłu i uśmiechnęłam się do mężczyzny przepraszająco.
I tak byś nie dała rady.
Powrót do góry Go down
Malcolm Randall
Malcolm Randall
https://panem.forumpl.net/t1898-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1374-malcolm
https://panem.forumpl.net/t1373-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1796-malcolm
Wiek : 39 lat
Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni

Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith i Malcolm Randall   Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 EmptyWto Mar 25, 2014 3:29 pm

Od zawsze miałem problem z wypełnianiem rozkazów.
Pokuśtykałem w stronę pokoju, postępując zgodnie z zaleceniami Nicole, ale choć jej prośba była w pełni logiczna i uzasadniona, przez jedną krótką sekundę miałem ochotę zatrzymać się w korytarzu, tupnąć nogą (co mogłoby być potencjalnie problematyczne, biorąc pod uwagę, że miałem do dyspozycji tylko jedną) i powiedzieć, że nigdzie nie idę. To było tak głupie i bezsensowne, że zdezorientowało nawet mnie, zwłaszcza, że sam nie byłem pewien, co w ten sposób mógłbym osiągnąć. Wydawało mi się, ze chodziło o sam fakt wykonywania bez słowa sprzeciwu czyichś poleceń, ale czy instynkt samozachowawczy nie powinien w tym wypadku wziąć góry nad wyuczonymi zachowaniami? Ciekawe, skąd właściwie bierze się w ludziach potrzeba postępowania zawsze na przekór innym.
Tak czy inaczej, zdusiwszy w sobie tę godną niedojrzałego nastolatka chęć do buntu, pozwoliłem kobiecie posadzić się na kanapie, jej słowa kwitując tylko połączonym z uśmiechem, przewróceniem oczami. Wiedziałem, że chciała dobrze i że robiła, co mogła, żeby mi pomóc. Sytuacja z całą pewnością nie była łatwa ani dla mnie, ani dla niej i szczerze powiedziawszy, nie byłem pewien, kto miał gorzej. Dlatego tym bardziej doceniałem to, że wciąż twardo trzymała się powziętej przez siebie misji postawienia mnie na nogi.
- Mam coś do powiedzenia w którejkolwiek kwestii? - zapytałem retorycznie, unosząc wyżej brwi i przyglądając jej się z niejakim rozbawieniem. Myśl o możliwej dekonspiracji Kolczatki wciąż kołatała mi się wewnątrz czaszki, ale teraz, w czterech ścianach mieszkania, wydawała się jakby bardziej odległa. Nie wiedziałem, czy była to zasługa obecności Nicole, czy pozostawienia części problemów za zamkniętymi drzwiami, ale chwilami byłem skłonny uwierzyć nawet, że cała sytuacja była tylko koszmarem, z którego udało mi się wybudzić.
Oczywiście pomijając fakt, że niektóre elementy owego koszmaru wciąż dawały o sobie znać.
Kiedy kobieta zniknęła w drzwiach kuchni, przez kilka sekund po prostu siedziałem w ciszy, wsłuchując się w jej kroki i próbując poskładać do kupy rozbiegane myśli, ale nie minęła nawet minuta, a stało się jasne, że nie jestem w stanie usiedzieć w miejscu. Zamarłem na moment, nasłuchując, ale oprócz skrzypnięcia szafek od czasu do czasu, nie słyszałem niczego.
Wstałem ostrożnie z miejsca, opierając się ciężko o oparcie kanapy, a następnie, pomagając sobie każdym możliwym meblem i ścianą, dokuśtykałem do łazienki. Drzwi zostawiłem uchylone, tak na wszelki wypadek; nie czułem się zbyt pewnie, a nie chciałem, żeby Nicole była zmuszona je wyważać. Przed lustrem znów zamarłem na kilka sekund, po czym odkręciłem ciepłą wodę i zacząłem zmywać z rąk, twarzy i włosów częściowo zakrzepniętą krew i ciemne ślady błota, które musiało znajdować się na chodniku. Przez chwilę miałem ochotę wziąć prysznic, ale choć moja wiedza na temat ran postrzałowych nie była powalająca, to miałem wystarczająco dużo informacji, żeby zakwalifikować to jako kiepski pomysł. Trzykrotnie umyłem za to zęby, krzywiąc się na myśl o powracających wspomnieniach z alejki.
Zabiję skurwysyna.
Wróciłem do salonu na minutę przed tym, jak z kuchni ponownie wyłoniła się Nicole, trzymając w rękach dwa parujące kubki. W powietrzu roznosił się zapach herbaty, który okazał się miłą odmianą od metalicznej woni krwi. Uśmiechnąłem się do niej z wdzięcznością, biorąc w dłonie naczynie z ciepłym, przezroczystym płynem. Upiłem łyk, krzywiąc się na smak cukru, ale nie powiedziawszy ani słowa, po prostu obserwowałem, jak wyciąga z torebki kolejne przedmioty oraz rozpuszcza w wodzie trzy białe tabletki. Byłem pod wrażeniem jej wiedzy medycznej, chociaż zapewne była to kwestia mojej własnej ignorancji.
- Tak jest, pani doktor - powiedziałem w końcu, kiedy udało mi się znaleźć lukę między jej słowami. Lekarstwo przyjąłem bez słowa, uznając, że jakikolwiek sprzeciw i tak nie miałby prawa bytu, ale na widok czekolady skrzywiłem się nieznacznie. Nie wiedziałem dlaczego, ale sama myśl o zjedzeniu czegokolwiek, powodowała nawracające mdłości.
Widziałem, jak zerka w stronę nogi, prawie pewien, że zastanawia się nad tym samym, co ja.
- W szafce pod zlewem powinna być apteczka - powiedziałem powoli, zastanawiając się jednocześnie nad jej drugim pytaniem. Mieliśmy w Kolczatce ludzi, którzy - czego byłem prawie pewien - poradziliby sobie z kulą, ale już idąc do mieszkania postanowiłem sobie, że wciągnę w to osoby trzecie tylko i wyłącznie w ostateczności. Cała organizacja znalazła się w niebezpieczeństwie - nie wiedziałem jeszcze, czy realnym, czy tylko domniemanym, ale zawsze - i nie zamierzałem rzucać podejrzeń na żadnego z jej członków. Czułem się odpowiedzialny za każdą jedną osobę, która działała w podziemiu i nie wybaczyłbym sobie, gdybym ściągnął im na głowę Kapitol. - Nikt nie przychodzi mi do głowy, ale Nicole - zacząłem w końcu, patrząc na kobietę poważnym wzrokiem - chcę żebyś wiedziała, że niczego od ciebie nie wymagam. I tak wciągnąłem cię w wystarczające kłopoty, więc jeśli cokolwiek z tego cię przerasta, poradzę sobie sam.
Ciekawe jak, dopowiedziałem sobie w myślach, ale nie było mowy, żebym wypowiedział to na głos.
Widziałem, jak przygląda się zakrwawionej nogawce, starając się robić dobrą minę do złej gry, podczas gdy z całą pewnością perspektywa zabawy w chirurga przerażała ją w równym stopniu, co przerażałaby mnie. Choć najwyraźniej próbowała to ukryć, zdradzały ją proste, nerwowe gesty - przygryziona warga, drżący głos. Pochyliłem się do przodu, delikatnie chwytając ją za ramię, żeby zwrócić na siebie jej uwagę.
- Hej - mruknąłem spokojnym tonem, którym wieki temu zwykłem uspokajać młodszą siostrę, gdy przewróciła się i potłukła sobie kolano. - Nie chcę, żebyś robiła cokolwiek wbrew sobie - zacząłem, powstrzymując chęć pogładzenia jej po policzku. - Ale ufam ci - dodałem po chwili, sam do końca nie wierząc, że wypowiadam te słowa. W moich ustach zabrzmiały dziwnie obco, jakby wargi i język nie pamiętały już, jak powinny się ułożyć, żeby je wyartykułować. - Chyba bardziej niż powinienem, ale ufam.
Powrót do góry Go down
the pariah
Nicole Kendith
Nicole Kendith
https://panem.forumpl.net/t1130-nicole-kendith
https://panem.forumpl.net/t3565-nicky#56034
https://panem.forumpl.net/t3564-nicole-kendith#56033
https://panem.forumpl.net/t1136-to-co-bylo-jest-i-bedzie#11701
https://panem.forumpl.net/t3566-nicky#56037
Wiek : 24 lata
Zawód : Uciekinierka
Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe
Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę
Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)

Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith i Malcolm Randall   Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 EmptyWto Mar 25, 2014 6:39 pm

To, że nie wysłuchał moich próśb zauważyłam od razu. Zresztą, nie ciężko było zauważyć różnicę w jego wyglądzie, z twarzy zniknęła mu krew i brudne smugi, ręce też miał już czyste, włosy lekko wilgotne. Westchnęłam na ten widok, jednak nie powiedziałam nawet słowa. Był dorosły, nie miałam prawa nim sterować, nie ważne jak bardzo bym się nie martwiła musiałam pozostawić pewne decyzje właśnie jemu, mogąc jedynie liczyć na to, że posłucha moich porad, czy też, jeśli je odrzuci, przynajmniej nie zrobi sobie większej krzywdy. Niemniej, nie mogłam zaprzeczyć, iż poniekąd go rozumiałam. Trwanie z zasychającą na ciele własną krwią nie mogło należeć do najprzyjemniejszych opcji.
Ucieszyło mnie, że chociaż w kwestii leków współpracował, iż nie zaczął protestować, odstawiając szklankę na osobne miejsce. Z drugiej strony, jakakolwiek próba buntu, w tej sytuacji, zdawała mi się wręcz idiotyczna. Miałam świadomość, iż noga musiała go boleć, zapewne o wiele bardziej niźli sam chciał się przyznać, kula rozszarpała mu mięsień, jeśli dobrze przypuszczałam ten, który odpowiada za prostowanie stopy, zatem każdy krok musiał stanowić dla niego drobną katuszę. Nie przypuszczałam nawet by był na tyle uparty by odrzucić możliwość złagodzenia dolegliwości.
- Nie musisz jej jeść teraz - mruknęłam, gdy zauważyłam chwilową zmianę mimiki w reakcji na czekoladę. - Ale zjedz ją jeszcze dzisiaj. Proszę.
Kolejnych słów mężczyzny wysłuchałam z dość ponurą miną. Nie miał po kogo zadzwonić, ja byłam w podobnej sytuacji. Nie ufałam nikomu z ludzi w moim otoczeniu na tyle by poprosić o pomoc w takiej sytuacji, a przynajmniej nie tej części znajomych, którzy wnieśli by w to jakieś logiczne rozwiązanie. Z nikim, poza Rory i Javierem, nie wchodziłam w rozmowach na temat aktualnej sytuacji politycznej, nigdzie nie badałam gruntu. Chciałam być neutralna jak najbardziej to było możliwe, stworzyć obraz osoby, która, pod pewnymi względami, się dostosowuje. Na manewry pozwalałam sobie dopiero w sieci, tam wyrażałam własne zdanie, tam pokazywałam prawdę, którą widziałam na własne oczy, którą zaś rząd starał się ukryć przed przeciętnymi obywatelami, może nie ślepo wierzącym w system, jednak nie widzącym lepszego rozwiązania od aktualnego stanu rzeczy. Nie mogłam jednak pozwolić sobie na wykorzystanie tej opcji jako linii wsparcia, gdyż to wiązałoby się ze zdradzeniem swojej tożsamości, a tego robić nie chciałam. A wręcz, nie mogłam, nie jeśli nadal chciałam pozostać wolna.
Poradzę sobie sam. Skrzywiłam się słysząc te słowa. Czy on naprawdę sobie żartował, obydwoje dobrze wiedzieliśmy, że to nie prawda, nie poradziłby sobie, przynajmniej nie do końca. Jego spojrzenie mówiło samo za siebie, nie miał pojęcia jak za to się zabrać. Ja przynajmniej widziałam jak przeprowadzić taki zabieg, miałam wpijane w do głowy przed wyjściem wraz z brygady w pole co należy robić w razie rany postrzałowej. Jeśli to było możliwe nie ruszać kuli samemu dopóki nie trafi się na medyka, jeśli nie...
Drgnęłam, kiedy poczułam jak mężczyzna chwyta mnie za ramiona. Przez chwilę patrzyłam mu w oczy rozważając wszystkie za i przeciw. Zostawienie kuli w ciele wiązało się z możliwością wdania się infekcji czy tez jakiegoś paskudnego zakażenia. Zatem im dłużej tam trwała tym sytuacja była gorsza dla zdrowia Malcolma. A ja, nawet gdybym postanowiła poszukać kogoś kto nam pomoże, drogą jak najbardziej dyskretną, nie mogłam gwarantować, że osoba ta pojawi się wystarczająco szybko.
Przełknęłam ślinę i odetchnęłam głębiej, nie bez wysiłku spychając panikę na skraj umysłu. Jeśli miałam się tym zająć musiałam być opanowana.
Pamiętaj, masz dobre oko, w końcu jesteś fotografem, pewne ręce, które nie drżą ci nawet po paru godzinach chodzenia z aparatem, to jest wypada tylko na twoją korzyść.
Marne pocieszenie, biorąc pod uwagę fakt, iż nie miałam robić zdjęcia, a drobny zabieg chirurgiczny.
- Szafka pod zlewem? - upewniłam się, a potem podniosłam się i dość sztywnym krokiem ruszyłam w stronę kuchni.
W myślach powtarzałam sobie całą procedurę, krok po kroku, niczym mantrę. Odkazić, rozchylić, wyciągnąć, zabandażować. Odkazić, rozchylić, odciągnąć, zabandażować.
Zdawało mi się, że Malcolm ma w któreś z szafek alkohol...
Zlew, szafka. Wyciągnęłam apteczkę i zajrzałam do środka. Odetchnęłam z ulgą, gdy zorientowałam się, że jest tam niemal wszystko co potrzebuje. Teraz, gdzie była ta butelka...? Przeszukałam jeszcze raz kilka szafek, aż w końcu trafiłam na wódkę. Wyciągnęłam trunek, po nim odszukałam jeszcze tylko miski i byłam gotowa.
Jesteś tego pewna, Nicky? Naprawdę jesteś gotowa? Czy może tylko się oszukujesz?
Potrząsnęłam głową, po czym pośpiesznie wróciłam do salonu. Im mniej rozmyślałam nad tym co zaraz będę miała zrobić tym lepiej dla mnie.
- To nie będzie przyjemne - ostrzegłam od wejścia. - Najpewniej będzie boleć, ale nie możesz ruszać nogą, nie możemy dopuścić do tego by przez przypadek szczypce powiększyły obrażenia. Trochę cię znieczulę, jednak... nie obiecuje po tym genialnych efektów - dodałam łapiąc za szklankę, w której wcześniej rozpuściłam leki, zalewając ją do jednej trzeciej wysokości wódką. Wyciągnęłam ją w stronę Malcolma. - Wypij, najlepiej haustem. Wódka przyśpieszy wchłanianie się leków.
Nie sprawdzając nawet czy wykonał moje polecenie złapałam jeszcze za miskę i do niej również nalałam bezbarwnego płynu, po chwili zanurzając w nim szczypce, pozostawiając je tam na chwilę, by jak najlepiej się odkaziły. Wyciągnęłam z apteczki bandaże i jałową gazę, opakowanie jednej już delikatnie rozcinając. Wygrzebałam ze środka jeszcze parę rękawiczek, po czym ponownie odwróciłam się w stronę mężczyzny, wciągając głębiej powietrze.
- Zdejmij spodnie - zarządziłam, starając się powstrzymać rumieniec, który ponownie próbował zakwitnąć na mojej twarzy. Teraz musiałam zachować powagę. - Chyba, że wolisz bym je rozcinała..? - spytałam, woląc dać mu jednak drugą opcję, mimo iż wolałam by na nią się nie zdecydował. Zbyt niewygodnie pracowałoby się z plączącym się przy ręku materiałem.
Powrót do góry Go down
Malcolm Randall
Malcolm Randall
https://panem.forumpl.net/t1898-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1374-malcolm
https://panem.forumpl.net/t1373-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1796-malcolm
Wiek : 39 lat
Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni

Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith i Malcolm Randall   Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 EmptySro Mar 26, 2014 12:23 am

Naprawdę starałem się nie sprawiać kłopotów i głównie dlatego robiłem praktycznie wszystko, o co poprosiła mnie Nicole. Miałem wyrzuty sumienia (prawdę mówiąc - z każdą chwilą coraz większe), że wpakowałem ją w bagno, w którym teraz tkwiliśmy oboje. Widziałem, z jaką trudnością przyszło jej doprowadzenie mnie do mieszkania oraz jak wiele wymagała od niej decyzja o przeprowadzeniu niewielkiego zabiegu na mojej nodze, i najzwyczajniej w świecie było mi głupio. Gdyby w grę wchodził ktoś obcy, albo nawet jeden z członków Kolczatki, zapewne nie miałbym takich oporów. Ale tu chodziło o kobietę, na której z jakiegoś powodu zaczynało mi zależeć bardziej, niż powinno; i przez 'zależeć' rozumiałem tu całe ukryte znaczenie tego słowa, łącznie z przykładaniem wagi do tego, co o mnie myślała. Chciałem, żeby widziała we mnie oparcie; nie balast, z którym trzeba się uporać.
Jak na ironię, wypełnienie każdego kolejnego polecenia stanowiło dla mnie coraz większe wyzwanie.
Odruchowo podążyłem za nią wzrokiem, kiedy ponownie zniknęła w drzwiach kuchni, posłusznie dopijając do końca wodę z cukrem, chociaż pod koniec zaczęło mi się robić niedobrze. Bardziej niż czemukolwiek innemu ufałem jednak jej dobrym intencjom i jeśli miałem wybór między skazaniem jej na użeranie się z postrzelonym facetem, a robienie tego samego z facetem nie tylko postrzelonym, ale też będącym wrzodem na tyłku, bez wahania wybierałem pierwszą opcję.
Poza tym - naprawdę zaczynałem obawiać się o to, czy uda mi się powrócić do pełnego zdrowia, które, biorąc pod uwagę tryb życia, jaki prowadziłem, stanowiło kwestię naprawdę kluczową. Nie mówiłem tego Nicole, ale zawroty głowy z każdą chwilą stawały się coraz silniejsze, mimo że mój wysiłek fizyczny ograniczał się właściwie do siedzenia na kanapie i oddychania. Poza tym... Co jeśli zawsze już będę utykał, albo kontuzja uniemożliwi mi bieganie? Jak zdołam w razie czego ewakuować Kwaterę, uciec przed ewentualnym pościgiem, na czas zawiadomić kogo trzeba? Wzdrygnąłem się lekko, wypijając jeszcze do końca rozpuszczone w wodzie tabletki i przez chwilę poważnie rozważając posłuchanie Nicole również w kwestii czekolady.
Wróciła niedługo później, niosąc w rękach apteczkę i... butelkę wódki, którą musiała znaleźć w jednej z szafek i o której istnieniu nawet już nie pamiętałem. Zmarszczyłem brwi, w pierwszej chwili nie rozumiejąc, o co chodzi i dopiero po kilku sekundach dopasowując do siebie elementy układanki. Z oczywistych względów, w kwestii znieczulenia nie mogłem liczyć na nic mocniejszego niż paracetamol.
Uśmiechnąłem się blado.
- Czy ktoś ci już kiedyś powiedział, jak niesamowita jesteś? - zapytałem, biorąc od niej szklankę i przyglądając się przejrzystemu płynowi bez większego entuzjazmu, ale też bez słowa sprzeciwu. Średnio uśmiechało mi się wprowadzanie się w stan otępienia alkoholowego; z drugiej strony jednak, wiedziałem, czemu ma to służyć. Podniosłem wzrok znad naczynia, odnajdując jeszcze spojrzenie kobiety. - Bo jeśli nie, robię to teraz, póki jestem w stanie mówić z jaką taką składnią - dodałem, starając się zażartować, choć nie do końca wiedziałem, z jakim skutkiem.
Westchnąłem cicho, po czym przechyliłem szklankę, jednym haustem wypijając całą zawartość. W gardle prawie natychmiast poczułem pieczenie, kiedy płyn popłynął w kierunku żołądka, przy okazji podejmując próbę wypalenia dziury w przełyku. Skrzywiłem się mimowolnie, ale już chwilę później przywołałem na twarz coś w rodzaju uśmiechu. Zrobić mogłem niewiele, ale chciałem chociaż dodać Nicole otuchy.
- Zawlecz do mieszkania i upij, nie spodziewałem się tego po tobie, panno Kendith - mruknąłem, próbując odjąć sytuacji choć odrobinę powagi i mając nadzieję, że nie osiągnę odwrotnego efektu, bo szczerze mówiąc - działałem całkowicie na oślep. Zerknąłem w stronę kobiety, czekając na jej odpowiedź, a kiedy ta nastąpiła...
Zaraz. Co?
Otworzyłem szerzej oczy, w pierwszej sekundzie wyłapując zdanie jako całkowicie wyrwane z kontekstu i najprawdopodobniej robiąc najgłupszą minę świata. Zamrugałem nieprzytomnie, rozchylając usta, jakbym chciał coś powiedzieć, po czym rezygnując i ponownie je zamykając. Wyglądało na to, że moje działające wolniej niż zwykle procesy myślowe miały poważny problem z właściwą interpretacją. Inna sprawa, że gdy już to zrobiły, treść polecenia wcale nie stała się nagle bardziej przyswajalna.
Był moment - i to wcale nie tak krótki jak mogłoby się wydawać - w którym chciałem powiedzieć: tak, rozetnijmy je. Jakaś część mojego ja buntowała się bowiem ostro, chroniąc te resztki godności, które jeszcze zostały nienaruszone. Druga, najprawdopodobniej ta mądrzejsza, próbowała mnie z kolei uświadomić, że jestem debilem i że na takiego właśnie wyjdę, jeśli zacznę teraz stroić fochy. Obie strony walczyły ze sobą przez dobrych kilka sekund, wprawiając mnie w stan chwilowej tępoty umysłowej i uniemożliwiając sklecenie prostego, logicznego zdania, które miałoby jakikolwiek przekaz merytoryczny. W efekcie więc i tak zapewne robiłem z siebie kretyna. Problem w tym, że nie potrafiłem nic na to poradzić.
Kiedy się wreszcie ocknąłem, automatycznie uciekłem wzrokiem gdzieś w dół, nie chcąc napotkać spojrzenia Nicole, która zapewne zdążyła już zakwalifikować mnie jako jednostkę skrajnie nierozgarniętą.
- Ach, zawlecz do mieszkania, upij i rozbierz, no tak, zapomniałem - powiedziałem, starając się odwrócić uwagę kobiety w inną stronę. Powstrzymując się od przewrócenia oczami, rozpiąłem spodnie i zsunąłem je z siebie szybkim ruchem, małe problemy napotykając jedynie przy zakrwawionej nogawce, którą odkleiłem ostrożnie od skóry. Przez cały czas unikając wzroku Nicole, odłożyłem wzgardzoną część garderoby na oparcie kanapy.
Boże, nigdy w życiu nie czułem się bardziej głupio.
- Jeszcze jakieś życzenia? - zapytałem, zmuszając się w końcu do spojrzenia na dziewczynę i posyłając jej lekki uśmiech. Koniec końców, ta sytuacja nie była dla niej ani trochę mniej niezręczna niż dla mnie.
Powrót do góry Go down
the pariah
Nicole Kendith
Nicole Kendith
https://panem.forumpl.net/t1130-nicole-kendith
https://panem.forumpl.net/t3565-nicky#56034
https://panem.forumpl.net/t3564-nicole-kendith#56033
https://panem.forumpl.net/t1136-to-co-bylo-jest-i-bedzie#11701
https://panem.forumpl.net/t3566-nicky#56037
Wiek : 24 lata
Zawód : Uciekinierka
Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe
Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę
Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)

Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith i Malcolm Randall   Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 EmptySro Mar 26, 2014 2:10 am

Wszystkie te przygotowania, powtarzane w myślach formułki. Znałam to tylko w teorii i z obserwacji, tych z samego początku rebelii. Zabieg, fakt faktem, wydawał się prosty, jednak nie miałam wystarczającej wiedzy medycznej, by oszacować całą jego otoczkę, to jakie uszkodzenia wyrządziła kula, czy nie naruszyła jakiś ważnych naczyń krwionośnych. Choć tę drugą opcję wykluczyłam przy wstępnych oględzinach, teraz, kiedy  rozstawiałam wszystko na stole, przypomniałam sobie, że kula potrafi działać jak korek. Uszkodzić coś, ale zatrzymać się w danym miejscu, swoim uciskiem zabezpieczając przed poważniejszymi konsekwencjami. Nie wiedziałam czy kula nie zatkała jakiegoś  naczynia krwionośnego.
A szyć nie umiałam. I nie miałam ku temu najmniejszych warunków.
Mimo wszystko, naprawdę, starałam się nastawić pozytywnie. Przypominałam sobie wszystko, wałkowałam informacje raz po raz w głowie, upewniając się, że, przynajmniej z punktu widzenia teorii, nie miałam szansy na popełnienie błędu. Pamiętałam dokładnie wszystko, każde słowo, każe polecenie, które padało z ust oficera. Stres sprawił, iż moja pamięć zaczęła naprawdę działać na najwyższych obrotach, podobnie zresztą jak sam umysł. Miałam wrażenie, że teraz rejestruje wszystko w trochę zmieniony sposób, sama nie potrafiąc wskazać różnicy, miejsca w którym coś "skoczyło do przodu", jednak wyraźnie wyczuwając zmianę.
Komplement, który padł z ust mężczyzny w momencie, w którym wziął ode mnie szklankę przywołał na moją twarz cień uśmiechu. Nie odpowiedziałam, co prawda, na jego słowa, jednakże poczułam się lepiej mając świadomość tego, iż to co robię naprawdę jest doceniane. To dodawało mi siły w kolejnych zmaganiach z paniką, wciąż niebezpiecznie czającą się na granicach mojego umysłu.
A jeśli coś zepsuję?
Kolejna uwaga Malcolma zaskoczyła, w pierwszym momencie, na chwilę wytrącając mnie z równowagi. Potrzebowałam paru sekund dłużej niż zwykle by skojarzyć, iż słowa te tak naprawdę są żartem. Ponownie przywołałam więc na twarz uśmiech, zerkając na towarzysza. Doceniałam to co robił,  to w jaki sposób próbował rozładować atmosferę. W sumie, dość mocno tego potrzebowałam.
- Jeszcze w wielu kwestiach cię zaskoczę - odpowiedziałam zatem, odrywając się na chwilę od przygotowań. Tym razem uśmiech sięgnął też oczu. Na jeden, krótki moment.
Oczywiście, nie przypuszczałam, że na moje kolejne słowa zareaguje spokojnie, wręcz przeciwnie, była przygotowana mentalnie na to, iż spojrzy na mnie zaszokowany, zamilknie, nie zgodzi się. Cokolwiek mógłby tylko zrobić człowiek, który był właśnie proszony przez kogoś, kogo praktycznie nie znał, o rozebranie się. Dlaczego więc jego zaskoczenie tak mnie zawstydziło? Złapałam gwałtowniej powietrze i grzbietem dłoni potarłam jeden z policzków, które - swoją drogą - ponownie zaczynały mnie piec.
- Nie dam rady wyjąć kuli w taki sposób, ranę będzie trzeba rozchylić, a materiał spodni może to utrudniać. Poza tym nogawka zasłania mi widok na całość rany, nie mogę do końca ocenić w jakim ona jest stanie oraz jak rozległe są uszkodzenia dodatkowe.
Nie wiem jakim cudem udało mi się wypowiedzieć te słowa nie przekształcając ich w kolejny potok nieskładnych, ciężkich do odróżnienia dźwięków. Jakim cudem udało mi się wyartykułować słowa poważnym głosem.
Jednak przedłużająca się cisza ze strony mężczyzny  sprawiła, iż powoli zaczęłam się denerwować. Choć - i tak - w znacznie mniejszym stopniu, niż w momencie, w którym usłyszałam zmodyfikowany żart sprzed paru chwil. Poczułam jak na moich policzkach zakwita kolejny rumieniec.
Odwróciłam wzrok, gdy zaczął rozpinać spodnie, nie chcą jeszcze bardziej krępować jego i siebie. W czasie, gdy Malcolm mocował się z przyschniętą nogawką poszukałam jakiegoś krzesła na którym mógłby oprzeć ranną nogę i podstawiłam je pod kanapę, bez słowa, gestami wskazując mu co ma zrobić. Następnie sięgnęłam po otwartą już gazę, wyciągnęłam jałowy materiał, podstawiłam go od spodu rany, zaś w drugą rękę złapałam butelkę z alkoholem.
- Postaraj się nie ruszać nogą - mruknęłam, po czym, nie dając mężczyźnie czasu do namysłu polałam skórę trunkiem.
Gaza szybko nasiąkła świeżą krwią wymieszaną z wódką, nie przejęłam się tym jednak, tylko odłożyłam ją do pustej miseczki. Po chwili nałożyłam na ręce rękawiczki i już trzymałam w dłoni szczypce, patrząc na wlot rany. Serce biło mi jak oszalałe na myśl o tym co mam zrobić, spięta wręcz drżałam od wewnątrz, jednak moje dłonie pozostały spokojne, gdy przybliżyłam lewą rękę do nogi mężczyzny, by złapać przeciwległe krawędzie zranienia i naciągnąć odrobinę skórę rozchylając wszystko, by ułatwić sobie manewrowanie narzędziem.
- Co ty na to, byś w ramach zadość uczynienia za pomoc wybrał się ze mną na ślub przyjaciółki, jako osoba towarzysząca? - palnęłam pierwsze co ślina na język mi przyniosła, po części po to by dać sobie chwilę na poukładanie myśli, a przede wszystkim w celu odciągnięcia uwagi Malcolma od tego co robiłam.
W zasadzie, nie czekając nawet na odpowiedź, wsunęłam metal w ciało mężczyzny, powoli wnikając w głąb rany, dopóki nie trafiłam na opór. Wtedy to zacisnęłam szczypce na kuli i, powoli, by nie uszkodzić niczego po drodze, zaczęłam ją wyciągać. Wstrzymałam na ten czas oddech, jakby bojąc się, że każdy dodatkowy ruch mojego ciała może okazać się fałszywym, odetchnęłam dopiero, gdy to paskudztwo zagrzechotało wpadając do miski.
Potem wszystko potoczyło już się łatwiej, obmyłam ranę dookoła kolejną gazą umoczoną w alkoholu, a następną, tym razem już suchą, przycisnęłam do rany i zabandażowałam. Dopiero, gdy wszystko było gotowe pozwoliłam sobie na odpuszczenie. Opadłam na podłogę, oddychając ciężko, czując jak cały stres i przerażenie, które jeszcze chwilę temu trzymałam na wodzy, powoli dochodzą do głosu. Oczy mi się zeszkliły, usta zadrżały, podciągnęłam kolana pod brodę i oplotłam je ramionami, ledwo powstrzymując się od płaczu.
- Nigdy więcej - jęknęłam cicho.
Powrót do góry Go down
Malcolm Randall
Malcolm Randall
https://panem.forumpl.net/t1898-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1374-malcolm
https://panem.forumpl.net/t1373-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1796-malcolm
Wiek : 39 lat
Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni

Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith i Malcolm Randall   Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 EmptySro Mar 26, 2014 12:26 pm

Czasami trudno było uwierzyć, że mimo, iż miałem prawie czterdziestkę na karku, wiążącą się z wieloletnim bagażem doświadczeń, i że niejednokrotnie znajdowałem się w trudnych sytuacjach, nadal zdarzało mi się popełniać te same błędy. Potknięcia na pierwszy rzut oka nie były duże, ale istniały i już samo to potrafiło wprawić mnie w irytację. Tak jak wtedy, kiedy próbując za wszelką cenę rozładować niezręczną sytuację, nieświadomie zawstydziłem Nicole jeszcze bardziej.
Podręcznikowy wyraz wdzięczności, Malcolm.
Odwróciłem wzrok, wsłuchując się w kolejne wyjaśnienia, których przecież wcale nie potrzebowałem - doskonale wiedziałem to wszystko, nawet jeśli moje zachowanie nie odzwierciedlało tego faktu. Chciałem coś powiedzieć na swoje usprawiedliwienie, ale obawiałem się, że chcąc dobrze, po raz kolejny mogę uzyskać odwrotny efekt. Więc milczałem, kiwając jedynie potakująco głową, ale nie mogłem być nawet pewny, czy kobieta w ogóle zwróciła uwagę na ten gest. Ciężko było zresztą stwierdzić, czy znajdywał jakiekolwiek pokrycie w rzeczywistości. 'Nie ruszaj nogą' brzmiało całkiem prosto, gdy kończyna leżała spokojnie na kanapie. Problemy zaczynały się w momencie, kiedy ktoś polewał ci otwartą ranę wysoko stężonym alkoholem.
Syknąłem głośno przez zaciśnięte zęby, w ostatniej chwili powstrzymując się od krzyku i zaciskając kurczowo ręce na oparciu i krawędzi kanapy, powtarzając sobie, że to nic takiego. Nie leżę na froncie ani w gruzach płonącego dystryktu, a niewykształcony lekarz nie przeprowadza właśnie amputacji na mojej łydce przy użyciu noża kuchennego. Weź się w garść Malcolm, to tylko kilka milimetrów rany, nawet jeśli masz wrażenie, że pieczenie dociera do samej kości.
- Z dwojga złego, chyba wolałem wcześniejsze zastosowanie alkoholu - powiedziałem, właściwie bez celu i bez sensu, ale mówienie wydawało się pomagać w odciąganiu uwagi, przynajmniej chwilowo. A może tylko tak sobie wmawiałem, bo nic innego mi nie pozostało. Wygadywanie głupot stanowiło jednak lepszą perspektywę, niż skupianie się na metalowych szczypcach, zanurzających się w mięśniu. Głównie dlatego, że to drugie od czasu do czasu budziło do życia mniej rozgarniętą część mojej osobowości, która głośno domagała się wyrwania nogi z rąk Nicole, bez baczenia na konsekwencje. Z drugiej strony - sytuacja miała też plusy. A raczej jeden.
Zapominałem, że nie mam na sobie spodni.
Na jej pytanie nie odpowiedziałem od razu, bo ból w nodze, bardziej niż dotychczas skoncentrowany, na kilka sekund skutecznie pozbawił mnie umiejętności logicznego myślenia, nie mówiąc już o zdolności do wyartykułowania zrozumiałej odpowiedzi. Wstrzymałem oddech, znów zaciskając zęby i odprężając się dopiero, kiedy metalowy pocisk zadzwonił o dno naczynia.
- Czy od odpowiedzi zależy twoja łaska lub niełaska? - zażartowałem, po raz pierwszy od początku zabiegu podciągając kąciki ust w czymś, co przy odrobinie dobrej woli można było nazwać uśmiechem. Wyprostowałem się nieco, oddychając z ulgą, chociaż przemywanie rany alkoholem nie było ani trochę bardziej przyjemne, niż za pierwszym razem. Wmówiłem sobie jednak, że to już koniec i mój mózg, częściowo oszukany, postanowił najwidoczniej trochę mi odpuścić. - A tak poważnie - czuję się zaszczycony - dodałem, już trochę spokojniej, obserwując jak Nicole sprawnymi ruchami obchodzi się z bandażem. Nie mogłem uwierzyć w to, co przed chwilą zrobiła, ale jak sama zauważyła - pewnie jeszcze nie raz miała mnie zaskoczyć. - Mam tylko nadzieję, że ślub nie jest jutro, mógłbym mieć małe problemy z poproszeniem cię do tańca.
Uśmiechnąłem się szerzej. Dopiero teraz, kiedy moje serce zaczęło wracać do normalnego rytmu, zorientowałem się, jak szybko biło przez ostatnie minuty. Z kolei odniosłem wrażenie, że o ile mój organizm zdecydował, że może się w końcu uspokoić, to emocje kobiety, tak długo wstrzymywane na wodzy, właśnie teraz zaczęły wypływać. Opadła na podłogę, obejmując kolana ramionami, miałem wrażenie że bliska płaczu.
Moje następne działania były całkowicie odruchowe. Ostrożnie zsunąłem się z kanapy, uważając, by nie urazić dopiero co poskładanej nogi, po czym usiadłem na podłodze obok Nicole. Zawahałem się tylko na moment, zanim zorientowałem się, że bariery, które powstrzymywały mnie na początku naszego spotkania, znacznie się przesunęły i to najprawdopodobniej już w tamtej uliczce.
- Hej, już dobrze - powiedziałem cicho, obejmując ją ramieniem i przyciągając trochę bliżej siebie. Zanim zdążyłem zastanowić się nad tym, co robię (w sumie - po co, w razie czego mogłem zrzucić winę na przemęczenie i pomieszanie alkoholu ze środkami przeciwbólowymi, chociaż prawdę mówiąc nigdy nie czułem się bardziej trzeźwy), odwróciłem się w jej stronę, wolną ręką delikatnie odgarnąłem włosy za ucho, po czym w uspokajającym geście pocałowałem jej skroń. - Byłaś niesamowita - powtórzyłem, opierając czoło w miejscu, którego przed chwilą dotknęły moje usta. Nie wiedziałem, czy to co mówiłem, miało sens, ale to nie było teraz ważne. - I dzielna. Gdyby nie ty, dalej leżałbym w tej uliczce. Nie wiem, czy kiedykolwiek dam radę ci się odwdzięczyć. - Choć nie do końca zdawałem sobie tego sprawę, obejmująca kobietę dłoń automatycznie zataczała na jej ramieniu niewielka kółka, starając się dodać jej otuchy. W pewnym sensie czułem się odpowiedzialny za to, żeby się nie rozsypała - w końcu to ja byłem tym, który postawił ją w obecnej sytuacji.
Powrót do góry Go down
the pariah
Nicole Kendith
Nicole Kendith
https://panem.forumpl.net/t1130-nicole-kendith
https://panem.forumpl.net/t3565-nicky#56034
https://panem.forumpl.net/t3564-nicole-kendith#56033
https://panem.forumpl.net/t1136-to-co-bylo-jest-i-bedzie#11701
https://panem.forumpl.net/t3566-nicky#56037
Wiek : 24 lata
Zawód : Uciekinierka
Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe
Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę
Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)

Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith i Malcolm Randall   Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 EmptySro Mar 26, 2014 5:37 pm

Nie szarpnął się. Mimo iż wyraźnie go to zabolało, nie szarpnął się, a ja poczułam tylko jak ponad współczucie wybija się ulga. Skoro potrafił wytrwać w spokoju podczas oczyszczania rany, mimo syku który wyrwał się z jego ust, wszystko wskazywało na to, iż wytrwa do końca samego zabiegu. A to ułatwiało sprawę, tak samo mi jak i jemu. On mniej cierpiał, ja mniej się denerwowałam. Nawet zdobył się na jakiś żart, co prawda, bez rozbawienia w głosie, jednak to pozwoliło mi przypuszczać, iż dalej będzie prościej.
Przez cały zabieg moje serce kołatało się niebezpiecznie sprowadzając mnie na skraj zawału. Myśli plątały się, złośliwe jak osy, niosące ze sobą strach kuły mnie, wciąż i wciąż domagając się uwagi. A nie mogłam im pozwolić na to by przebiły się przez kruchą i cienką zasłonę, musiałam pozostać opanowana do końca. Perfekcyjnie wykonać każdy krok.
Naprawdę nie chciałam niczego zepsuć.
Dźwięk uderzającej o miskę kuli był dla mnie słodszy niż najcudowniejsza piosenka, fakt, iż z rany nie polało się multum krwi pozwolił mi unormować odrobinę pracę organizmu. I chociaż na zakładaniu opatrunku skupiłam się równie mocno co poprzednio, tym razem jednak szum myśli w mojej głowie nie był już tak głośny. Dotarły po mnie słowa Malcolma, wywołały nawet nikły uśmiech.
Już po wszystkim.
A potem, po prostu, gdy zwinięte rękawiczki wylądowały na stole, gdy bandaż był dokładnie zawiązany, ochronna bariera pękła, nie podpierana już żadnym celem, pozwalając by wszystkie skumulowane tam emocje uderzyły we mnie pełną siłą. Wszystko we mnie zawrzało, panika odcięła na chwilę od logicznego myślenia. Miałam ochotę skulić się i umknąć od świata. To było za dużo, za dużo jak na tak krótki okres czasu. Najpierw ten pieprzony złodziej, potem spotkanie z siostrą i stres związany z całą rozmową, teraz jeszcze ten psychol i zabawa w chirurga. Może byłoby mi łatwiej gdybyśmy byli na froncie, tam potrafiłam wyłączyć tego typu uczucia, ale tutaj, w domowym zaciszu, ten zabieg wydawał się tak surrealistyczny, że aż przerażał swym oderwaniem od rzeczywistości.
Jęknęłam cicho w ramię przytłoczona nadmiarem tych emocji.
Nawet nie zarejestrowałam tego, że Malcolm ruszył się z kanapy, nie dopóki jego ramie nie objęło mnie przyciągając do siebie. Ciepło jego ciała, cichy głos, początkowo sprawiło, że tylko bardziej się posypałam. Zatrzęsłam się cała, ponownie przygryzając wargę, tym razem już do krwi, by powstrzymać szloch. Zamiast tego z mojego gardła wyrwał się jakiś zduszony, ledwo słyszalny dźwięk. Nie przejęłam się nawet dotykiem jego ust, nie do końca rejestrowałam słowa, które mówił, nawet nie próbując się na nich skupić. Zamiast tego wtuliłam się w niego, chowając twarz w jego szyi, oddychając ciężko. Starając się skupić na palcach krążących po moim ramieniu, opanować myśli.
- Przepraszam - wyszeptałam w końcu, po paru chwilach, spokojniejszym już głosem.
Nie powinnam tego robić. To Malcolm był tutaj w gorszej sytuacji, to on był ranny, to on musiał znosić cały ten zabieg. W końcu, to on miał tutaj prawo do tego by się załamać, nie ja. Powinnam była go wspierać, a nie, płakać wtulona w jego ramiona. Odchrząknęłam i odsunęłam się lekko od niego, przywołując na twarz słaby uśmiech. Musiałam się pozbierać.
- Drugi raz się przy tobie rozklejam, chyba źle na mnie działasz - spróbowałam zażartować.
Przez chwilę przyglądałam się jego twarzy zastanawiając się jak to możliwe, że w ciągu kilkudziesięciu minut tak bardzo zmieniliśmy swoje nastawienie. Siedząc w kawiarni nie przypuszczałabym, że jeszcze tego samego dnia będę tulić się do mężczyzny tak jakbym znała go od lat, że jego dotyk tak mnie uspokoi. Chociaż... nawet nie próbowałam tego zrozumieć.
Powrót do góry Go down
Malcolm Randall
Malcolm Randall
https://panem.forumpl.net/t1898-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1374-malcolm
https://panem.forumpl.net/t1373-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1796-malcolm
Wiek : 39 lat
Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni

Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith i Malcolm Randall   Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 EmptyCzw Mar 27, 2014 2:17 am

Kolejne sekundy mijały, a ja miałem wrażenie, że podczas gdy Nicole powoli się uspokajała, ja uspokajałem się razem z nią. Serce stopniowo wyrównało swój rytm, oddech zwolnił, myśli stały się jaśniejsze. Zupełnie jak gdyby nasze funkcje życiowe dopasowały się do siebie, tworząc idealną harmonię, której nie potrafiły zmącić ani ciche słowa, ani proste gesty. Nawet ból w łydce odszedł na dalszy plan, przyczajając się gdzieś na krawędzi świadomości, ale nie odważając się głośniej odezwać.
Dlaczego ta sytuacja nie budziła we mnie wątpliwości? Jeszcze dzisiaj rano byłem ich pełen; nie wiedziałem, czy nasza relacja miała jakikolwiek sens, nie wiedziałem, czy mogę ufać Nicole, czy ona ufa mnie, dokąd to wszystko zmierza, dokąd chcę, żeby zmierzało i co najważniejsze - czym w ogóle byliśmy. Przyszłość przede mną przypominała białą plamę, przyschniętą i zasłaniającą praktycznie całość zamalowanego płótna; substancję, którą trzeba było powoli i żmudnie zeskrobywać, żeby zobaczyć choć fragmenty dzieła, przy czym należało uważać, żeby razem z jasną farbą, nie zniszczyć reszty. Przez ostatnie godziny coś jednak się zmieniło, chociaż paradoksalnie - wcale nie doznałem cudownego olśnienia. Prawdę mówiąc nie poznałem odpowiedzi na ani jedno z powyższych pytań. Zmiana była natomiast bardziej subtelna, bo choć nadal nie wiedziałem, jak to się wszystko potoczy, to w pewnym momencie przestało mnie to obchodzić. Bo czułem - nie, byłem pewien - że dokądkolwiek mnie ta droga miała zaprowadzić, to podążając nią, znajdowałem się dokładnie w tym miejscu, w którym powinienem.
I ta myśl była jednocześnie cudowna i przerażająca.
Drgnąłem nieznacznie na dźwięk jej głosu, a może przez słowo, które wypowiedziała. Całkowicie nie na miejscu, niezrozumiałe. Za co mnie przepraszała? Spojrzałem na nią, kiedy odsunęła się ode mnie, ale nie potrafiłem wyczytać odpowiedzi z jej twarzy.
- Nie przepraszaj - powiedziałem tylko, bo nie mieściło mi się w głowie, że w tym, co zrobiła, udało jej się jakimś cudem odnaleźć potknięcie, za które postanowiła się usprawiedliwić. Moja dłoń samoistnie powędrowała w kierunku jej twarzy, kciuk delikatnie przejechał po policzku, a ona sama wydała mi się nagle taka piękna - z tymi wszystkimi emocjami, z kryjącą się pod skórą siłą, z błyszczącymi oczami, które wydawały się prześwietlać mnie na wylot.
Obserwowałem, jak jej usta się poruszają, kiedy wymawiała kolejne słowa i złapałem się na tym, że miałem problem z poskładaniem poszczególnych dźwięków w całość. A może wcale nie słyszałem dźwięków? Wydawało mi się, że równie dobrze mógłbym odczytać je z ruchu warg.
-  I co my zrobimy z tym faktem? - zapytałem cicho, z udawanym zmartwieniem patrząc jej w oczy, od których nagle nie byłem w stanie oderwać wzroku. A w następnej sekundzie uśmiechnąłem się lekko, psując efekt. - Właściwie, jeśliby się nad tym zastanowić, moglibyśmy przestać przebywać w swojej obecności. - Przejechałem palcami po jej włosach, odruchowo odgarniając je za ucho. Serce mi przyspieszyło, tym razem jednak nie miało to nic wspólnego z poczuciem zagrożenia, wyczerpującym marszem ani obezwładniającym bólem. - Chociaż z drugiej strony... - dodałem, przyjmując ton, który sugerował, że naprawdę rozważam jakąś kwestię. W rzeczywistości tylko celowo przeciągałem tę chwilę, bo prawdę mówiąc, dawno już nie byłem niczego tak pewny. Cokolwiek miało się teraz stać, uważałem, że warto było podjąć ryzyko. Pochyliłem się do przodu, następne słowa wypowiadając już zaraz przy ustach Nicole. - Szkoda by było - szepnąłem prawie bezgłośnie, niwelując ostatnie milimetry, które nas dzieliły i delikatnie muskając jej wargi. Powoli, niespiesznie, jakbym zadawał milczące pytanie.
Powrót do góry Go down
the pariah
Nicole Kendith
Nicole Kendith
https://panem.forumpl.net/t1130-nicole-kendith
https://panem.forumpl.net/t3565-nicky#56034
https://panem.forumpl.net/t3564-nicole-kendith#56033
https://panem.forumpl.net/t1136-to-co-bylo-jest-i-bedzie#11701
https://panem.forumpl.net/t3566-nicky#56037
Wiek : 24 lata
Zawód : Uciekinierka
Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe
Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę
Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)

Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith i Malcolm Randall   Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 EmptyCzw Mar 27, 2014 5:44 am

Uwaga uwaga, Ola podbija Panem o piątej rano. Za skutki nie odpowiadam Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 3082280289

Powoli odzyskiwałam nad wszystkim panowanie. Mój oddech zwalniał, gdy tak wsłuchiwałam się jego własny, serce przestało szaleć, jakby dostosowując się do opanowanego organizmu Malcolma. Udało mi się wyłączyć tamte niepotrzebne uczucia, odrzucić je, przekonując samą siebie, że nie mają one rację bytu. Zabieg się udał, nic już nam nie groziło, byliśmy razem... Wszystko co było najbardziej stresujące pozostało za nami, nie musiałam się zatem tym martwić, wracać do tych kwestii szargając sobie przy tym nerwy.
Dużą zasługę miał w tym mężczyzna, nawet milcząc podnosił mnie na duchu po prostu będąc, przytulając mnie, gładząc moje ramię. Czułam się w jego ramiona zaskakująco bezpiecznie. Tak jakby to co wydarzyło się jeszcze niecałą godzinę temu było ledwo snem, podłym koszmarem, z którego wybudziłam się dopiero teraz, trafiając prosto w pocieszające objęcia. Zdawać by się mogło, że z każdym kolejnym oddechem coraz bardziej wierzyłam w to, iż moje troski są bezpodstawne, o ile nawet nie śmieszne. Nie mogłam bym powiedzieć, że to uczucie mi się nie spodobało.
Przymknęłam oczy i westchnęłam cicho, gdy poczułam dotyk palca Malcolma na skórze mojego policzka. To nie było nic wielkiego, nie trwało jakoś zadziwiająco długo, a jednak, sprawiło mi więcej przyjemności niż mogłabym się spodziewać. Nie zastanawiałam się jednak nad tym, nie próbował zrozumieć niczego z tego co dzisiaj się działo, po prostu pogodziłam się z tym, jak mężczyzna na mnie działa. Odpychając na bok głos, który mi mówił, że ledwo znam. I ten bardziej złośliwy, przypominający o istniejącej między nami różnicy wieku. Wiedziałam, że piętnaście lat to bardzo dużo, jednak, z drugiej strony, nie potrafiłam się tym przejąć. Nie teraz, gdy czułam jego spojrzenie na swojej twarzy.
Moje serce, ponownie, przyśpieszyło bieg, oddech zaś stał się trochę nieregularny. Spojrzenie mężczyzny jakby mnie zaczarowało, trwałam więc tak ze wzrokiem wbitym prosto w jego oczy, słuchając tego co mówi. Wiedziałam, że się ze mną droczył, wyczułam to niemal od razu, nie zrobiłam jednak nic by mu przeszkodzić, wręcz przeciwnie, trwałam w oczekiwaniu na dalsze słowa, na kolejne ruchy. A gdy jego dłoń odgarnęła mi włosy za ucho serce wykonało mi fikołka.
Oddychałam głęboko, patrząc na mężczyznę nieśmiało, z każdą chwilą mając coraz większy mętlik w głowie. Który swoje apogeum osiągnął, gdy jego twarz znalazł się tak blisko mojej. W jednej chwili przez umysł przepłynęło mi wiele myśli, zdawać by się mogło dość kluczowych, ważnych, pytań, na które nie miałam odpowiedzi. Które jednak straciły na znaczeniu w momencie, gdy poczułam muśnięcie jego warg na swoich.
Zamknęłam oczy i westchnęłam cicho w jego usta, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że do paru chwil wstrzymywałam oddech. Przez chwilę trwałam zupełnie bez ruchu, rozkoszując się momentem, ciesząc, wręcz niesamowicie, tym co się stało.
- Zapewne - wyszeptałam, nie cofając głowy nawet o milimetr.
Dopiero potem zdecydowałam się odpowiedzieć na zaproszenie mężczyzny. Nadal niepewna, choć tym razem już z rozkosznym uczuciem szczęścia, wyciągnęłam rękę, którą położyłam na karku Malcolma, jakby dla pewności, że nie spróbuje się teraz wycofać, po czym pocałowałam go również. Delikatnie, powoli, czerpiąc niesamowitą przyjemność z zaniku tych granic, które jeszcze godzinę temu by nam na to nie pozwoliły.
Po chwili pocałunek stał się pewniejszy, a druga ręka dołączyła do tej na karku mężczyzny, palce wplątując w jego włosy.
Powrót do góry Go down
Malcolm Randall
Malcolm Randall
https://panem.forumpl.net/t1898-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1374-malcolm
https://panem.forumpl.net/t1373-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1796-malcolm
Wiek : 39 lat
Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni

Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith i Malcolm Randall   Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 EmptyPią Mar 28, 2014 2:24 pm

Niebywałe, jak rzeczywistość potrafiła w jednej sekundzie skurczyć się do rozmiarów niewielkiego pomieszczenia. Jak niewiele było trzeba, żeby Wszystkie Problemy Wszechświata odeszły na dalszy plan. Oraz jak drobny gest mógł skutecznie wypędzić z głowy uporczywe myśli, które jeszcze chwilę wcześniej wydawały się niemożliwe do zignorowania.
Przyciągnąłem Nicole bliżej, jedną dłonią wciąż obejmując ją za ramiona, drugą delikatnie kładąc na plecach. Przez chwilę - krótką, a jednocześnie nieznośnie długą - obawiałem się, że posunąłem się za daleko. Że nie do końca świadomie przekroczyłem granicę, która, choć z mojego punktu widzenia zdawała się znajdować już w zupełnie innym miejscu, dla kobiety nadal mogła być wyraźna. Nie wiedziałem, jak długo trwaliśmy w zawieszeniu - sekundę, minutę, godzinę, a może całą noc? - ale kiedy w końcu dłoń Nicole znalazła się na moim karku, a usta odwzajemniły pocałunek, miałem wrażenie, że wszystko znikło.
Wszystko oprócz nas.
Jak mogłem w ogóle kiedykolwiek się wahać? Przecież wiedziałem. Musiałem wiedzieć, już wtedy, kiedy zobaczyłem ją w zapuszczonej uliczce getta; nie mieściło mi się w głowie, że coś takiego mogłoby mi umknąć. Musiałbym mieć umysł zaprzątnięty innymi problemami, ale przecież nie istniało nic takiego, nie w tamtej chwili. Zdrowy rozsądek wydawał się zamilknąć na dobre, zniknąć za drzwiami, niepotrzebny nikomu, pozwalając mi zapomnieć, jak w ogóle się tutaj znalazłem, kim był tajemniczy nieznajomy, który dosiadł się do nas w kawiarni i dlaczego moja noga była owinięta jasnym opatrunkiem, skoro przecież nie czułem żadnego bólu. Po raz pierwszy od długiego czasu nazwa Kolczatka była tylko nazwą, która kompletnie nic mi nie mówiła. Wojna? Rebelia? Może i były, ale dlaczego to my mielibyśmy się nimi przejmować? Nie dotyczyły nas, nic nas nie dotyczyło, oprócz naszych własnych rąk, pozwalających nam na pozostanie w swoich objęciach, i złączonych w pocałunku ust.
Odsunęliśmy się od siebie chwilę później, nie od razu jednak wypuściłem ją z uścisku. Wszystko, co na ten jeden cudowny moment zostawiłem za sobą, czaiło się przez cały czas gdzieś na krawędzi mojej świadomości, czekając tylko aż znowu zostanę sam, żeby móc zaatakować. Ramiona Nicole wydawały się chronić mnie przed tym wszystkim; były ucieczką, w świecie, w którym nie było dokąd uciec. A ja nie chciałem jeszcze z tego rezygnować.
Wciąż nie otwierając oczu (zabawne, nawet nie pamiętałem momentu, w którym je zamknąłem), pochyliłem się do przodu, opierając swoje czoło o czoło kobiety. Czułem jej ciepły oddech na policzkach, w jakiś sposób idealnie zgrywający się z przyspieszonym biciem mojego własnego serca. Chciałem coś powiedzieć, ale żadne słowa nie potrafiły odnaleźć drogi na usta, a przez chwilę nie byłem nawet pewien, czy pamiętam, jak się mówi.
- Dziękuję - usłyszałem swój własny głos i dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że powinienem był wypowiedzieć ten wyraz już jakiś czas temu. Właściwie powinienem wypowiadać go nieustannie, bo dzisiejszy raz nie był pierwszym, kiedy Nicole mnie uratowała. Nawet jeśli żadne z nas nie zdawało sobie z tego faktu tak naprawdę sprawy.
Opuściłem nieco ręce, odruchowo gładząc ją delikatnie po plecach, dzieląc się z nią poczuciem bezpieczeństwa, które mnie ogarnęło i mając absolutnie gdzieś fakt, że mieszkaliśmy w miejscu, w którym nikt nigdy nie powinien czuć się bezpiecznie.
Powrót do góry Go down
the pariah
Nicole Kendith
Nicole Kendith
https://panem.forumpl.net/t1130-nicole-kendith
https://panem.forumpl.net/t3565-nicky#56034
https://panem.forumpl.net/t3564-nicole-kendith#56033
https://panem.forumpl.net/t1136-to-co-bylo-jest-i-bedzie#11701
https://panem.forumpl.net/t3566-nicky#56037
Wiek : 24 lata
Zawód : Uciekinierka
Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe
Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę
Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)

Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith i Malcolm Randall   Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 EmptySob Mar 29, 2014 1:46 am

To była krótka chwila, tak naprawdę, choć mi zdawało się, że trwała o wiele dłużej. Ciepło jego ciała, smak jego ust, dotyk dłoni, to wszystko pochłonęło mnie doszczętnie, zamknęło w małym półświatku, w którym byliśmy tylko my dwoje, nikt poza tym. I to było cudowne uczucie, dodające skrzydeł, sprawiające, iż nurtujące do tej pory kwestie straciły na znaczeniu. Na moment udało nam się odbić od otaczającej nas rzeczywistości i to, w zasadzie, zmieniło znacząco moją ocenę sytuacji.
Do tej pory myślałam, że jestem z tym sama, że długo jeszcze ten stan się nie zmieni. Nie sądziłam, iż moje aktualne życie sprzyja rozwojowi jakiś bliższych relacji. Ba, wręcz sama sobie na to nie pozwalałam, w momencie samotności kierując się po prostu do kogoś, kogo mogę nazwać przyjacielem, pozwalając na to by nasza relacja bardziej się skomplikowała. Jednak łatwiej było pozwolić sobie na chwilową bliskość z Javierem niż dopuścić do siebie kogoś nowego. A przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Bo, przecież, to była tylko fizyczność, tylko odrobina zapomnienia w codzienności, odskocznia, która zakończyła się wraz z nastaniem poranku. To było spełnienie chwili, coś co można było zsunąć na granicę pamięci. I wtedy wydawało mi się, iż to wystarczy, że nie będę potrzebowała czegoś lepszego czy pełniejszego, nie przez najbliższy czas.
Teraz jednak zrozumiałam jak bardzo się myliłam. Dotarło do mnie, że krótki pocałunek, chwila w ramionach Malcolma, dała mi więcej niż cała noc spędzona z Javierem. Przyniosła ukojenie, poczucie bezpieczeństwa, radość i uczucie spełnienia. A najbardziej cudowny w tym wszystkim był fakt, iż to wcale nie miało trafić na granice naszych umysłów, iż sytuacja nie należała do tych, które mogły - kiedyś - stać się przeszkodą. Mogłam bezkarnie wracać do tego pocałunku myślami, przeżywać go ponownie, z mocno bijącym sercem, delikatnym rumieńcem na twarzy, oczami błyszczącymi od nadmiaru pozytywnych emocji. Tak jak właśnie w tym momencie. Mogłam również, a to wydawało się jeszcze cudowniejsze, powtórzyć to, ponownie go pocałować, kolejny raz wplątać w palce w jego włosy.
Jednak nie śpieszyło mi się, nie chciałam tego poganiać, naturalny tok wydarzeń był o wiele bardziej kuszącą opcją. Dlatego też siedziałam tak, z przymkniętymi oczami, powoli uspokajając swój oddech, ciesząc się z bliskości mężczyzny, nie potrafiąc się jeszcze przekonać do zabrania dłoni z jego karku. Bojąc się niemal uwierzyć w to, iż wszystko co się wydarzyło nie jest tylko przyjemnym snem, z którego życie zaraz spróbuje mnie wybudzić.
Otworzyłam oczy, gdy usłyszałam głos mężczyzny, to jedno słowo, które przywołało na moją twarz delikatny uśmiech. Zsunęłam jedną dłoń z jego karku, po czym przejechałam palcami po zaroście w delikatnej pieszczocie.
- Ja również dziękuję - odpowiedziałam cicho.
Ponieważ prawda była taka, iż w ciągu naszych dwóch spotkań Malcolm zrobił dla mnie więcej niż ktokolwiek ostatnimi czasy. Przygarnął mnie pod swój dach, kiedy, na dobrą sprawę, wcale mnie nie znał, pocieszył mnie, zadbał o mnie. Zauroczył słowem i gestem, odbierając mi możliwość logicznego myślenia.
Jeszcze chwilę pozwoliłam sobie na trwanie w jego objęciach, potem jednak odsunęłam się na długość ramienia i przyjrzałam mu się dokładniej, jakby chcąc ocenić sytuację. Kiedy jednak dotarło do mnie, że mężczyzna nadal jest bez spodni, poczułam ukłucie zawstydzenia, które spróbowałam zatuszować wybuchem cichego śmiechu. W sumie, nawet mnie to bawiło.
- Przydałby Ci się jakieś dresy, nie będą uwierać zbytnio łydki - powiedziałam z uśmiechem, po czym podniosłam się powoli. - Idź się ubierz, a ja zrobię nam coś ciepłego do picia.
Uśmiechnęłam się przy tym nieznacznie, wyciągając dłoń w stronę Malcolma by pomóc mu wstać, po czym, radosnym krokiem, skierowałam się ponownie do kuchni. Ten wieczór mógł wcale nie okazać się takim złym.

[zt] x2
Powrót do góry Go down
the pariah
Nicole Kendith
Nicole Kendith
https://panem.forumpl.net/t1130-nicole-kendith
https://panem.forumpl.net/t3565-nicky#56034
https://panem.forumpl.net/t3564-nicole-kendith#56033
https://panem.forumpl.net/t1136-to-co-bylo-jest-i-bedzie#11701
https://panem.forumpl.net/t3566-nicky#56037
Wiek : 24 lata
Zawód : Uciekinierka
Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe
Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę
Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)

Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith i Malcolm Randall   Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 EmptyNie Lis 23, 2014 8:47 pm

|start

Początek sierpnia 2283
To miał być miły wieczór. Mieliśmy spędzić go z Malcolmem razem, zjeść przygotowaną przez niego kolację, odpocząć, szczególnie po wydarzeniach ostatniego miesiąca. Zamach, śpiączka Almy, ogłoszenie likwidacji getta, powołanie KRES-u, wszystko to przyczyniało się do napiętej atmosfery, która zawisła między ludźmi nam podobnymi, buntownikami, czy też, jak mówił nowy prezydent – przestępcami, zawisła już jakiś czas temu i z każdą chwilą narastała. I chociaż sama nie brałam udziału w bardziej zdecydowanych akcjach, moje działania ograniczając do pisania na blogu oraz do współpracy z Mathiasem (jeszcze nie do końca rozwiniętej), stres uderzył we mnie tak samo jak w innych. Nawet nie słabszy, w końcu tu nie chodziło jedynie o moje bezpieczeństwo. Doskonale zdawałam sobie sprawę jak wiele ciąży na mężczyźnie, który tak wiele teraz dla mnie znaczył; i chociaż Ci stojący wyżej nie znali jego tożsamości drżałam za każdym razem, gdy w mediach pojawiało się wspomnienie o Kolczatce.
Może właśnie dlatego tak bardzo zabolało nie to czego dowiedziałam się dzisiaj, tak mocno wyprowadziło mnie to z równowagi. Oprócz oczywistego faktu, iż nie popierałam działań w takiej formie, pomijając fakt, że naprawdę nie mogłam uwierzyć, iż Malcolm mógł podpisać się pod tak bezsensownym aktem przemocy, zabolało mnie jego milczenie. Nie poinformował mnie o planach, nie powiedział co będzie działo się na placu, choć wiedział, że rozważam pojawienie się na uroczystości. Nie wyjaśnił tej sprawy nawet później, gdy wróciłam do domu po nocy spędzonej na posterunku i gdy czekało mnie kolejne przesłuchanie. Pozwolił mi trwać w przekonaniu, że media głoszą fałszywe oskarżenia, wierzyć w to, że ufa mi na tyle by mówić o takich sprawach, w to, że nie naraziłby niewinnych ludzi na to co się działo podczas zamachu.
A jednak, wystarczyła krótka wizyta w bunkrze, chwila, która miała być poświęcona jedynie na podrzucenie Hugh obiecanych ciastek, by do moich uszu dotarła czyjaś rozmowa. Podchwycona przeze mnie i odpowiednio nakierowana rozwiała wszelkie wątpliwości. Przestałam naiwnie wierzyć, że to nie Kolczatka odpowiadała za śmierć generał Iris Rochester. A wraz z tym przekonaniem ulotniła się ze mnie cała radość związana z planami na wieczór. Zamiast odpoczynku i ulgi, który miał ze sobą nieść jeszcze przed startem zagwarantował mi poczucie zawodu i złość, gniew na tyle silny bym nawet nie próbowała się oszukiwać. Byłam pewna, że tego wieczoru nie obędzie się bez kłótni.
Do Malcolma podjechałam taksówką, przez całą drogę trwając w milczeniu, ignorując wszelkie starania kierowcy do utrzymania swobodnej konferencji. Starałam się zapanować nad emocjami, uśpić w sobie wszelkie gniewne odruchy na tyle, by od wejścia nie zaatakować mężczyznę. Musiałam zachować spokój, jeśli chciałam by wszystko to nie zamieniło się w bezwładną mieszaninie rzucanych w siebie pretensji, musiałam dobrze zagrać kartami.
Po wyjściu z samochodu jeszcze chwilę stałam pod budynkiem oddychając powoli ciepłym jeszcze wieczornym powietrzem. Nerwowo skubałam rękaw marynarki odpychając od siebie resztę zbędnych emocji, by w końcu, po kilku ciągnących się minutach westchnąć głośno i ruszyć przed siebie. Wślizgnęłam się do klatki i wspięłam po schodach, szybko, nie dając sobie więcej czasu do namysłu. Obawiając się, że teraz, kiedy złość była na wodzy, zawód okaże się zbyt silny i przytłumi moją odwagę. Odeśle mnie z powrotem do domu. Do mieszkania weszłam bez pukania, od progu ściągając buty, rzucone bez namysłu w kąt przedpokoju, marynarka wylądowała na wieszaku, a ja już po chwili stałam w pokoju rozglądając się za mężczyzną.
- Cześć – rzuciłam w przestrzeń, gdy usłyszałam dochodzące z kuchni odgłosy krzątania, zamiast jednak ruszyć w tamtą stronę usiadłam na kanapie i czekałam.
Powrót do góry Go down
Malcolm Randall
Malcolm Randall
https://panem.forumpl.net/t1898-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1374-malcolm
https://panem.forumpl.net/t1373-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1796-malcolm
Wiek : 39 lat
Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni

Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith i Malcolm Randall   Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 EmptyPon Lis 24, 2014 12:26 am

Na zewnątrz powoli zaczynało robić się ciemno, kiedy zerkał na cyferblat kuchennego zegara, jednocześnie przechylając garnek z ugotowanym makaronem i pozbywając się niepotrzebnej wody. Rzadko zdarzało mu się gotować; przy kuchence pojawiał się sporadycznie, a jeśli już, to ograniczał się do zaparzania herbaty, ale na ten wieczór czekał od tygodni. Po raz pierwszy miało być normalnie; bez pośpiechu, bez wszechobecnego strachu i bez niepewności o jutro - bo po raz pierwszy od dłuższego czasu, Malcolm miał wrażenie, że wszystko zaczyna wracać na tory względnej kontroli.
We wspomnieniach nadal wracało do niego lipcowe popołudnie, kiedy ekrany telewizorów w Panem pokryła czerń, zastąpiona następnie komunikatem o problemach technicznych. Wiedział, co to oznacza; złe przeczucia chodziły za nim jak cień od samego rana, a dokładniej od momentu, w którym odkrył braki w zbrojowni. Niespecjalnie duże - kilka mundurów, sztuk broni i amunicji, mogły zostać zabrane przez przypadek... tyle że nie wierzył już w przypadki. I choć od tamtej pory spodziewał się konsekwencji, to widok jego młodszego rodzeństwa, pojawiającego się w wejściu do siedziby w towarzystwie zbiegłych trybutów, kosztował go prawie atak serca.
A to był tylko początek; nie minęło dużo czasu, zanim władza dodała dwa do dwóch, łącząc nazwisko Libby z nim samym, jak i faktem, że wśród zbiegów znajdował się jego trybut. Na szczęście nie poznali personaliów Hugh, ale ponieważ dysponowali zdjęciem, wciąż istniało ryzyko, że w końcu ktoś go rozpozna. Spędził więc kolejne straszne dni, ciągany od jednego przesłuchania do drugiego, zanim wreszcie dano mu spokój.
Na krótko.
Nie minął bowiem nawet tydzień, kiedy w tunelu, niebezpiecznie blisko bunkra, on i kilku innych członków Kolczatki, natknęli się na patrol Strażników Pokoju. Udało im się uciec, ale zbieg okoliczności był zbyt duży, żeby byli w stanie w niego uwierzyć; organizacja znalazła się na skraju dekonspiracji. Trzy nerwowe dni zajęło im zabranie stamtąd całego ekwipunku i względne zatarcie śladów. Trzy dni, w czasie których podskakiwali przy najcichszym dźwięku, przez cały czas spodziewając się świstu kul za plecami. Nie wyobrażał sobie, co by było, gdyby nie mieli w zanadrzu planu B.
Ale dzisiaj miało być inaczej.
Uśmiechnął się sam do siebie, słysząc dźwięk otwieranych drzwi i kroki Nicole w przedpokoju. Nauczył się już je rozpoznawać; lekkie, ale pewne i... nerwowe? Zmarszczył brwi, na początku przekonany, że odniósł jakieś mylne wrażenie, jednak zarówno cierpkie cześć które rzuciła z salonu, jak i fakt, że nie weszła do kuchni, żeby się przywitać, spowodowały zapalenie się w jego umyśle lampek alarmowych. Przystanął nieruchomo, zastanawiając się, co takiego zrobił, co mogło ją rozzłościć, ale nic konkretnego nie przychodziło mu do głowy. A może wcale nie chodziło o niego?
Odstawił naczynie z makaronem na blat, z każdą chwilą coraz bardziej zaniepokojony, i ruszył w kierunku pokoju dziennego, by zauważyć kobietę swojego życia, siedzącą na kanapie z miną nie zwiastującą niczego dobrego. Zawahał się na sekundę, zdezorientowany, powstrzymując odruch wycofania się z powrotem do sąsiedniego pomieszczenia, ale w końcu przywołał na twarz zwyczajowy uśmiech i podszedł do niej, nachylając się, żeby pocałować ją na powitanie. - Cześć - odpowiedział, przyglądając jej się badawczo i zastanawiając się, czy powinien zapytać o powód jej zdenerwowania, czy może nadmierna ciekawość groziła rozpętaniem małej wojny... na którą po prostu nie miał ochoty. Ciekawość w końcu jednak zwyciężyła, dlatego przysiadł na oparciu, po czym odezwał się, ostrożnie dobierając słowa. - Wszystko w porządku? - zapytał, chociaż odpowiedź wydawała się oczywista.
Powrót do góry Go down
the pariah
Nicole Kendith
Nicole Kendith
https://panem.forumpl.net/t1130-nicole-kendith
https://panem.forumpl.net/t3565-nicky#56034
https://panem.forumpl.net/t3564-nicole-kendith#56033
https://panem.forumpl.net/t1136-to-co-bylo-jest-i-bedzie#11701
https://panem.forumpl.net/t3566-nicky#56037
Wiek : 24 lata
Zawód : Uciekinierka
Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe
Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę
Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)

Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith i Malcolm Randall   Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 EmptyPon Lis 24, 2014 3:13 pm

Zaufanie. Zawsze uważałam, że jest ono kwestią podstawową w każdej bliższej relacji. Nie tylko w związkach, ale i w przyjaźni, w rodzinie. W końcu, budowanie czegoś na tak kiepskich podstawach jakimi były kłamstwa i niedopowiedzenia groziło zrujnowaniem wszystkiego przy jednym nieuważnym ruchu. Przy tak kruchych fasadach całość mogła się rozpaść niczym domek z kart, nie zostawiając po sobie niczego, co mogło stanowić punkt zaczepny w odbudowie więzi. Wierzyłam w to, byłam przekonana, że szczerość jest tak ważna. Dlatego też dzisiaj poczułam się aż tak… dotknięta? Nawet nie byłam pewna jak nazwać uczucie, które towarzyszyło mi, kiedy dotarła do mnie prawda. Ponoć tak oczywista, w końcu większość wiedziała, że media tym razem nie kłamały, że faktycznie Kolczatka była odpowiedzialna za zamach. Akt małego, bezsensownego terroryzmu.
Zacisnęłam usta na chwilę cofając się wspomnieniami do tamtego święta. Strach ludzi, strzelający bezładnie Strażnicy, przypadkowe ofiary… Z tym głównie kojarzyło mi się Dzień Wyzwolenia, wydarzenie, w centrum którego znalazłam się sama, mimo iż Malcolm doskonale zdawał sobie sprawę z tego co się będzie na nim działo. W końcu on wydał na to pozwolenie. Zatwierdził, bądź sam zaplanował akcję. Wiedział o wszystkim, a pozwolił na to bym tam poszła, swoje ostrzeżenie ograniczając tylko do bezpodstawnych wtedy dla mnie próśb o zignorowanie moich obowiązków, zarówno tych związanych z wykonywanym zawodem, jak i tych dotyczących moich działań w konspiracji. W końcu, jako Verite musiałam mieć rękę na pulsie, uważać i obserwować.
Może było w tym trochę mojej winy, w końcu faktycznie mogłam posłuchać jego, jak mi się wydawało, marudzenia, zostając z nim w domu i obserwując wszystko z boku. Bałam się jednak, że moja nieobecność na wydarzeniu wiązałaby się z utratą pracy, a na to nie mogłam sobie pozwolić. Musiałam skądś brać pieniądze na utrzymanie siebie i kota, rachunki nie zniknęłyby za ładny uśmiech, jedzenie nie pojawiłoby się w mojej lodówce na zwykłe życzenie. Szara rzeczywistość była zdecydowanie przeciwko jego ostrzeżeniem, nic więc dziwnego w tym, że wybrałam się na miejsce, nic nawet nie podejrzewając.  To jednak byłabym w stanie mu wybaczyć bez najmniejszego problemu, mimo iż zupełnie nie popierałam tej formy działań i najpewniej już wtedy wściekłabym się na Malcolma, mój gniew nie byłby nawet w połowie tak silny jak dzisiaj. Bo teraz, po tak długim czasie, po dwóch miesiącach naiwnego wierzenia, że to nie Kolczatka zawiniła, zapomnienie o fakcie, że po moim powrocie do domu nie poruszył ze mną tego tematu zamachu i nie wyjaśnił go w pełni wydawało mi się dość niemożliwe. Ta kwestia stała się zbyt bolesna.
Westchnęłam cicho, nerwowo pocierając dłońmi o kolana, wbijając wzrok w ścianę naprzeciwko. Zbierałam w sobie całą resztkę cierpliwości jaka mi została, czekając na przyjście Malcolma do pokoju. A byłam pewna, że po takim moim wejściu nie będzie zwlekał za długo z pojawieniem się w salonie, zaniepokojony czy też zaciekawiony brakiem normalnego przywitania. I nie zawiodłam się. Już po chwili usłyszałam jego kroki, nie odwróciłam jednak w jego stronę wzroku oddychając głęboko i próbując się uspokoić. Zareagowałam dopiero, gdy pochylił się w moją stronę, na chwilę zalewając moje nozdrza swoim zapachem wymieszanym z wonią gotowanego dania, mieszając mi w myślach krótkim pocałunkiem, na parę sekund wzbudzając we mnie chęć odpuszczenia, zatopienia się w tym wszystkim i zapomnienia o problemach. Przecież mieliśmy siebie, to powinno być dla mnie najważniejsze, nie zaś roztrząsanie jakiś głupich kwestii, które już dawno powinny stracić na znaczeniu. Nie mogłam jednak tego zrobić, wiedziałam, że jak teraz się poddam później będzie mnie to męczyć niesamowicie,  jak i również, że kiedyś i tak bym wybuchła. Lepiej było jednak mieć nad tym choć mierną kontrole niż pozwolić by kłótnia zaskoczyła nas oboje.
Zacisnęłam usta w wąską kreskę, gdy tylko mężczyzna oddalił się ode mnie, w myślach nakazując sobie opanowanie. Nie powiodłam za nim wzrokiem, nie zareagowałam od razu na jego pytanie, przez chwilę jeszcze zastanawiając się jak mam to wszystko rozegrać. W jaki sposób podejść do sprawy. W końcu jednak odwróciłam się w jego stronę przyglądając się jego zaciekawionej minie z pewnym dystansem.
- Ile byłbyś w stanie  zrobić w obronie swoich przekonań? - spytałam spokojnym, cichym głosem.
Może i to było z mojej strony nieczyste zagranie, odwlekać w czasie zarzuty, przeciągać sprawę zadając tego typu pytania, jednak nie mogłam się powstrzymać. Naprawdę chciałam wiedzieć, gdzie sam sobie wyznacza granicę.
Powrót do góry Go down
Malcolm Randall
Malcolm Randall
https://panem.forumpl.net/t1898-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1374-malcolm
https://panem.forumpl.net/t1373-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1796-malcolm
Wiek : 39 lat
Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni

Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith i Malcolm Randall   Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 EmptyWto Lis 25, 2014 11:05 pm

Wiele osób zakładało, że skoro Malcolm zdecydował się na dowodzenie podziemną organizacją - organizacją, która bez zawahania pociągała za spust i, zdawałoby się, bez żalu godziła się na przypadkowe ofiary - to sam również musiał być w pewien sposób bezwzględny. Zgadzał się w końcu na to wszystko, na kolejne plamy krwi plamiące pomarszczoną skórę na jego rękach i, co więcej, wciągał we współpracę coraz większą liczbę ludzi. Odpowiadał - pośrednio - za chaos w państwie, za rosnące niepokoje, za liczniejsze z każdym dniem oznaki buntu i za życia tych, którzy w trakcie akcji oberwali rykoszetem, a mimo to jakimś cudem dawał radę spać w nocy spokojnie i patrzeć na siebie w lustrze. Bez mrugnięcia powieką?
Daleko, oj daleko sięgały pozory.
Nikt nie widział przecież jego sylwetki, późno w nocy przemierzającej w tę i z powrotem mieszkanie; wciąż toczącej walkę, która w rzeczywistości już dawno się zakończyła. Odtwarzającej w głowie wydarzenia, zasypującej się nieskończonymi pytaniami o to, czy coś mogło zostać zrobione inaczej - lepiej, bezpieczniej, z mniejszą ilością szkód. Mało kto zauważał pogłębiające się cienie pod oczami, które pojawiały się tam zawsze, gdy miał podjąć jakąś decyzję i stanowczo nikt nie mógł być świadkiem długich i męczących bitew, które wyrzuty sumienia nieustannie toczyły z przekonaniami.
Bo Randall wierzył, że coś da się zmienić.
Może naiwnie, może destrukcyjnie; nigdy nie otrzymał w końcu pełnego, zdrowego wychowania, wyrwany z domu w wieku piętnastu lat i rzucony w sam środek przegranej z góry wojny. Wojny, w której wszyscy od samego początku stawiali na nim krzyżyk, bo przecież chuderlawy nastolatek z zapomnianej przez Los Dziewiątki, nie miał szans wyjść cało nawet z masakry pod Rogiem Obfitości. A jednak; kilka tygodni po tym, jak jego imię i nazwisko rozniosło się echem po placu przed Pałacem Sprawiedliwości, prezydent Snow wkładał na jego głowę koronę Zwycięzcy, dając mu pierwszą ważniejszą życiową lekcję - nic nie jest nigdy z góry przesądzone.
W tej zasadzie dorastał, powtarzając ją sobie długo i do oporu, aż wreszcie wyryła się w jego umyśle, prawdziwa bądź nie, ale zakotwiona tak głęboko, że nawet kolejne porażki nie były w stanie jej usunąć. Dlatego też walczył teraz z wiatrakami, starając się ściągnąć okłamywanemu państwu opaskę z oczu i zmusić jego obywateli do podniesienia się z kolan, skoro trzynastkowej rebelii najwidoczniej się to nie udało. A przynajmniej tak mu się wydawało; może faktycznie był tylko terrorystą, zagrażającym spokojowi i podnoszącym rękę na wciąż jeszcze kruchą, z trudem odzyskaną wolność?
Ale przecież nie był w swoich przekonaniach sam; Nicole również podzielała jego idee, stali po tej samej stronie, ramię w ramię... tylko czy na pewno? Zamrugał nieprzytomnie, nieco zbity z tropu suchym, chłodnym pytaniem, które wydobyło się z jej ust, kompletnie nie mając pomysłu, jak na nie odpowiedzieć. Lubił przekonywać samego siebie, że istniały jasne granice, których za nic w świecie by nie przekroczył, ale poproszony o ich wskazanie, nie był już taki pewien. Zamilkł więc na dłuższą chwilę, czując wręcz namacalnie ciężkie od ciszy powietrze w pomieszczeniu, którego ocieplić nie potrafił nawet docierający z kuchni zapach przypraw.
Mijały sekundy, a on w głowie nadal miał pustkę, wpatrzony w zaciśnięte usta kobiety i jej surowy profil, tak nietypowy i rzadko spotykany. Znów cofnął się pamięcią wstecz, zastanawiając się intensywnie, co mogło ją rozzłościć, ale nie doszedł do żadnych konkretnych wniosków. To go zirytowało; nie lubił być wodzony za nos, i mimo że podejrzewał, że jakiś powód istniał, to w jakiś irracjonalny sposób był zły i zniecierpliwiony tą oczywistą grą na czas. W końcu Nicole doskonale wiedziała, że nieświadomość tego, na czym stał, potrafiła doprowadzić go do białej gorączki.
Dlatego wyprostował się, podnosząc się z kanapy i postanawiając podążyć za ustalonymi przez nią zasadami, a kiedy w końcu się odezwał, jego głos zabrzmiał równie chłodno, co ton kobiety. - Mam dziwne wrażenie, że przyszłaś z gotową odpowiedzią, więc może ty mi powiesz? - rzucił, robiąc dwa kroki w tył i opierając się o framugę drzwi do kuchni, nieco niedbale, z założonymi na klatce piersiowej ramionami. W pozycji obronnej? Częściowo, wyczuwał bowiem kłótnię w powietrzu i mimo że jeszcze nie wiedział, o co przyjdzie mu się sprzeczać, to nie łudził się, że Nicole teraz odpuści. - Co zmieniło się od czasu, kiedy ostatni raz rozmawialiśmy? - zapytał po prostu, jeszcze bez złości, a jedynie z umiarkowanym zainteresowaniem.
Powrót do góry Go down
the pariah
Nicole Kendith
Nicole Kendith
https://panem.forumpl.net/t1130-nicole-kendith
https://panem.forumpl.net/t3565-nicky#56034
https://panem.forumpl.net/t3564-nicole-kendith#56033
https://panem.forumpl.net/t1136-to-co-bylo-jest-i-bedzie#11701
https://panem.forumpl.net/t3566-nicky#56037
Wiek : 24 lata
Zawód : Uciekinierka
Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe
Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę
Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)

Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 Empty
PisanieTemat: Ola   Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 EmptyCzw Lis 27, 2014 3:49 am

Domyślałam się tego, że było mu ciężko, iż dowodzenie Kolczatką zmuszało go nie raz do złamania swoich własnych zasad, wymagania członków organizacji zapędzały go w kozi róg. Przypuszczałam, że męczyło wiele kwestii, w końcu to wszystko nie było łatwe, każda podejmowana decyzja, jej konsekwencje były ciężarem na jego barkach. W chwilach, gdy coś poszłoby nie tak, najpewniej, wyjątkowo nieznośnym. Jednak.... Zawsze byłam przekonana, że nie ważne co by się nie działo Malcolm posiada pewne granice, których w życiu by nie przekroczył. Liczyłam na to, że nie pozwoli by opozycja przybrała znamiona terroryzmu. Właściwie, byłam tego stuprocentowo pewna, przynajmniej do czasu, gdy dowiedziałam się, iż zamach na generał Rochester został zorganizowany, jak by nie patrzeć, pod jego skrzydłami.
Nie chodziło o sam fakt zabicia kobiety, choć nie uważałam tego za najlepsze rozwiązanie, rozumiałam, że czasem nie było innej opcji. Wojna, rebelia, partyzantka, to wszystko żyło swoimi prawami, toczyło się we własnym, nieprzewidywalnym rytmie; ofiary z ludzi były tu niemożliwe do uniknięcia, dlatego też samo morderstwo nie zrobiło na mnie większego wrażenia. Chodziło o to jak go dokonano: publiczna egzekucja, narażenie niewinnych ludzi na niebezpieczeństwo, strach, a wręcz panika wśród tłumu, tego można było uniknąć. Wystarczyłoby, by ktoś sprzątnął Iris kiedy wychodziła z domu, zmierzała do pracy, nawet w czasie jej drogi na święto. Opcji było tak wiele, a Kolczatka poszła po najmniejszej linii oporu. Nikt nie postarał się by zrobić to właściwie. To jednak nadal nie było najgorsze, jeszcze bardziej zabolał mnie brak zaufania, w końcu jakże by inaczej wyjaśnić fakt, że Malcolm nie uprzedził mnie co tak naprawdę będzie się dziać podczas publicznego wystąpienia?
Wiedziałam, że nie mówimy sobie o wszystkim, byłabym wręcz hipokrytką, gdybym oczekiwała od mężczyzny wyjawiania mi wszelkich informacji, mimo to sądziłam, że w takiej sytuacji zasłużyłam na prawdę, wyjaśnienia, choćbym miała dostać je po powrocie z posterunku, zmęczona i zestresowana przesłuchaniem. Nic takiego jednak się nie stało, wszystko wyszło na jaw po ponad miesiącu i to przez przypadek. A to bolało.
Z tego właśnie względu nadal z uporem trwałam w swoim niezadowoleniu, zaciskając usta w wąską kreskę, wysuwając podbródek do przodu, w trochę butnym, a jednocześnie obronnym geście. Za pewną siebie postawą kryłam to jak bardzo byłam roztrzęsiona w tej chwili. I to jak niewiele brakowało bym ponownie straciła panowanie nad emocjami, szczególnie gdy i Malcolm podniósł się, chłodnym tonem wypowiadając pierwsze słowa, w oczywisty sposób ignorując moje pytanie. I chociaż wiedziałam, że kłótnia jest nieunikniona, choć sama piłam do konfrontacji, poczułam się źle ze świadomością jak szybko obydwoje nastawiamy się tak negatywnie wobec zaistniałej sytuacji.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową, po czym wypuściłam powietrze z płuc, głośno i powoli, w odpowiedzi na następne słowa mężczyzny, ledwo powstrzymując się od gorzkiego śmiechu. Jego pytanie było bardziej trafne niż nawet mógłby przypuszczać. Sęk sprawy tkwił właśnie w tym, nie zmieniło się nic, przynajmniej nie z jego perspektywy, a przecież powinno, już dawno, parę szczerych słów wypowiedzianych tyle dni wcześniej sprawiłoby, że nie stałabym teraz przed nim czując się tak paskudnie; że obydwoje nie musielibyśmy znosić tej nerwowej atmosfery. A przynajmniej nie w tym momencie.
- Nic – mruknęłam, w mój głos wkradły się nuty rozgoryczenia. - Nic z twojej strony, prawdy dowiedziałam się przypadkiem, od ludzi w kwaterze – powtórzyłam, po czym ponownie pokręciłam głową.
Nie potrafiłam usiedzieć w miejscu widząc Malcolma opierającego się o framugę kuchni, dlatego też, już po chwili, podniosłam się z kanapy i zaczęłam nerwowo krążyć po pokoju. Nie wiedząc co zrobić z dłońmi zaczęłam wyłamywać palce, w głowie odliczając każde strzyknięcie w stawach. Tak jakby miały mi one pomóc w jakikolwiek sposób.
- Myślałam, że sobie chociażby po części ufamy - dodałam po paru chwilach, bardziej już zgorzkniale, nadal jednak starając się trzymać na wodzy emocje. Głos zadrżał mi jedynie na krótką chwilę przy ostatnim słowie, nie załamał się jednak zdradzając moje roztrzęsienie.
Powrót do góry Go down
Malcolm Randall
Malcolm Randall
https://panem.forumpl.net/t1898-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1374-malcolm
https://panem.forumpl.net/t1373-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1796-malcolm
Wiek : 39 lat
Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni

Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith i Malcolm Randall   Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 EmptySob Lis 29, 2014 4:27 pm

Niewiele było rzeczy, które potrafiły w ciągu kilkunastu sekund przeprowadzić go ze stanu względnie spokojnego w chłodną furię, ale unikanie odpowiedzi i lawirowanie między półsłówkami z całą pewnością się do nich zaliczało. Nicole o tym wiedziała; musiała, w końcu zaliczyli już razem niejedną kłótnię i niejednokrotnie mogła być świadkiem, jak takie kombinowanie popychało go na krawędź. Zacisnął usta, przyglądając się chodzącej po pokoju kobiecie i nie ruszając się z miejsca, po prostu czekał, aż przejdzie do sedna, niemal czując, jak resztki cierpliwości uciekają mu przez zaciśnięte palce. Nie chciał posuwać się do podnoszenia głosu, nie na nią, ale z każdą sekundą jej zachowanie irytowało go coraz bardziej. I nie chodziło już nawet o to, że wolała czerpać informacje z zasłyszanych przypadkowo rozmów w kwaterze głównej, niż zapytać wprost, czy owe pogłoski były prawdziwe, tylko że zamiast czekać na wyjaśnienia, rozpoczęła rozmowę od wyrzutów.
Z kuchni zaczął docierać delikatny zapach przypalanego sosu, ale zignorował go z pełną świadomością, mając wrażenie, że jeśli tylko ruszy się z miejsca, puszczą mu nerwy. Śledził wzrokiem jej nerwowy spacer, wysłuchując kolejnych, pozbawionych konkretów słów. Westchnął ciężko, przymykając powieki i pocierając je opuszkami palców, w głowie błagając samego siebie o spokój. Gdyby chodziło o kogoś innego, już dawno straciłby nad sobą panowanie i wyrzucił za drzwi, ale z Nicole sprawa była taka, że starał się być przy niej lepszym człowiekiem, co w tamtym momencie stanowiło jego największe przekleństwo.
Otworzył oczy, ponownie przenosząc wzrok na jej spiętą twarz, po czym odliczył w myślach do dziesięciu. I od dziesięciu do zera. A potem wyszedł z salonu.
Zniknął w kuchni bez słowa, jak się okazało - w samą porę, bo pomieszczenie zaczęło już powoli wypełniać się dymem. Zakręcił gaz, ściągając patelnię z kuchenki, ale nie bawiąc się w dalsze przyrządzanie posiłku, bo nadzieje na spokojną kolację rozwiewały się razem z oparami, wyciąganymi przez otwarte na oścież okno. Przystanął w miejscu, zaciskając palce na blacie i jeszcze raz przywołując się do porządku, i dopiero wtedy wrócił do Nicole.
- Nawet nie będę próbował unikać pułapek, które teraz zastawiasz, więc może po prostu powiesz mi od razu, jaką fascynującą historię usłyszałaś w kwaterze? - powiedział prosto i jakoś tak płasko, bez specjalnych emocji, zamkniętych szczelnie za kamienną ścianą. Ponownie oparł się o framugę, zastanawiając się, jak długo jeszcze mieli bawić się w kotka i myszkę. Miał nieodpartą ochotę się napić, najlepiej sporo i czegoś wysokoprocentowego, ale z oczywistych powodów nie wchodziło to w grę; nie miał zamiaru dolewać oliwy do ognia.
W tamtej chwili tęsknił za początkami ich znajomości, kiedy jeszcze nie wiedzieli o sobie zbyt wiele, więc jednocześnie nie musieli rozgrywać tylu dramatów życia codziennego. Brakowało mu czasów, gdy on był dla niej jedynie zwycięzcą którychś-tam Igrzysk, a ona dla niego - dziennikarką Capitol's Voice, którą czasami przyłapywał na robieniu fotografii za granicami kwartalnego muru. Może i żyli wtedy w krótkotrwałej i złudnej iluzji, ale przynajmniej nie musiał na każdym kroku zastanawiać się, czy jego działania nie będą miały przypadkiem dla niej tragicznych skutków, ani czy kolejny wpis na jej blogu, nie ściągnie na nią zbyt dużego zainteresowania. Nie pamiętał już, kiedy było między nimi normalnie - kiedy zdarzyło im się wyjść do kina, porozmawiać o ostatniej premierze albo neutralnym artykule w gazecie. Ich rozmowy, nawet te na bezpiecznym gruncie, wiecznie sprowadzały się do Kolczatki albo ruchu oporu, a w rozmowach telefonicznych zbyt często padało tylko pozornie niegroźne: wszystko w porządku?
Nawet teraz, gdy w oczywisty sposób robiła mu wyrzuty o coś, o czym już najprawdopodobniej nie pamiętał, nie mógł przestać zastanawiać się, czy przy okazji nie wpakowała się w jakieś kłopoty. Ganił się za to w myślach, ale wciąż i wciąż odtwarzał w głowie jej słowa, szukając niepokojących oznak. Bez skutku; mógł więc swobodnie skupić się na złości, nawet jeśli wiedział doskonale, że koniec końców jedyną osobą, która będzie żałować, że dał ponieść się emocjom, będzie on sam.
- Mogę liczyć chociaż na tyle? - upomniał się, przestępując z nogi na nogę i postanawiając nie odpuścić, dopóki nie otrzyma jednoznacznej odpowiedzi.
Powrót do góry Go down
the pariah
Nicole Kendith
Nicole Kendith
https://panem.forumpl.net/t1130-nicole-kendith
https://panem.forumpl.net/t3565-nicky#56034
https://panem.forumpl.net/t3564-nicole-kendith#56033
https://panem.forumpl.net/t1136-to-co-bylo-jest-i-bedzie#11701
https://panem.forumpl.net/t3566-nicky#56037
Wiek : 24 lata
Zawód : Uciekinierka
Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe
Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę
Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)

Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith i Malcolm Randall   Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 EmptyNie Lis 30, 2014 1:23 am

To nie było tak, że tego chciałam, że kłótnia była dla mnie czymś przyjemnym, szczególnie takowa z Malcolmem. Za każdym razem, kiedy denerwowałam się na niego, gdzieś w środku czułam nieprzyjemny uścisk, odczucie o tyle nie miłe, że szybko próbowałam się od niego odciąć skupiając się na wyrzucaniu kolejnych uwag, wtedy też bywało, że niezbyt przemyślanych, chroniąc się przed narastającymi wyrzutami sumienia, które zżarłyby mnie od wewnątrz. Nawet, gdy byłam pewna, że to ja miałam rację. W końcu, cholera, kochałam go i chciałam by wszystko układało się jak najlepiej, chciałam byśmy mogli żyć jak każda normalna para, nie zaś by sprawa zamachu na tych ważnych w państwie stawała się dla nas kwestią sporną. Wolałabym budzić się obok nie go nie myśląc o tym, że wieczorem możemy się już nie zobaczyć, że któremuś z nas podwinie się noga i władze wreszcie zrozumieją na kogo polują. Wolałabym byśmy denerwowali się o sprawy codzienne, banalne, niepozmywane naczynia, niewyniesione śmieci, niż o to, które z nas zbytnio naraża siebie. Bądź innych, jak było w tym przypadku.
Zerkałam na mężczyznę, tak jakby jego mina miała mi powiedzieć wszystko, to czy domyśla się o czym mówię, czy choć w jakimś drobnym stopniu próbuje zrozumieć. Doskonale jednak zdawałam sobie jednak sprawę z tego, że w moim aktualnym stanie łatwo będzie o co najmniej silną nadinterpretację, dlatego też zmrużyłam jedynie oczy widząc jak pociera powieki, sama zaciskając zęby i ponownie skupiłam się na nerwowym krążeniu. Nie przestając nawet wtedy, gdy Malcolm zniknął w kuchni, a moje nozdrza wypełnił gryzący lekko zapach spalenizny i dymu. I bez tego wiedziałam, że zburzyłam nasz wieczór, ten który po raz pierwszy od dawna miał być takim prawdziwie spokojnym. Kolacja, może film i spędzona ze sobą noc, wszystko to co robią normalni ludzie. Ponownie poczułam ukłucie wyrzutów sumienia, westchnęłam więc cicho starając się skupić na tych wszystkich uczuciach, które mi towarzyszyły, złapać na wodzę narastający gniew i rozgoryczenie. Czułam się oszukana, zirytowana, ba!, urażona faktem, iż sytuacja rozwiązywała się w taki sposób, zawiedziona tym w jaki sposób dowiedziałam się o wszystkim, zraniona brakiem informacji od Malcolma.
Zatrzymałam się wreszcie, gdy mężczyzna wrócił do pokoju, wbijając w niego pełne napięcia spojrzenie,w którym, ponownie, zawitał gniew, gdy tylko usłyszałam jego słowa. Oskarżenie, które niewątpliwie miało w sobie choć trochę racji, przez co zdenerwowało mnie jeszcze bardziej. Uniosłam głowę zaciskając usta w wąską kreskę (przez chwilę musiałam stoczyć ze sobą walkę by nie przygryź wargi w nerwowym geście), powstrzymałam się jednak od prychnięcia czy jakiegokolwiek komentarza. Po prostu patrzyłam czekając na kolejne słowa, a kiedy te padły milczałam jeszcze chwilę, w końcu jednak wzruszyłam ramionami i parsknęłam cicho.
Proszę bardzo – mruknęłam, powracając do krążenia. Lewa noga, prawa noga, lewa noga, tylko nie wybuchnij. – Pamiętasz może Dzień Wyzwolenia? Całą tą uroczystość? Barwne i jakże ckliwe przemówienie Coin? Na pewno pamiętasz. Tak samo jak fakt, że tego dnia dokonano zamachu. Aktu terroryzmu, w którym ktoś stojący w sektorze medialnym zastrzelił stojącą wśród rządowców generał. - Zamilkłam na chwilę zerkając w stronę mężczyzny, przywołując na twarz ironiczny uśmiech, tak nietypowy dla mnie. - Szybko rozeszła się informacja, że to opozycja jest winna temu morderstwu, że Kolczatka odpowiada za zamieszanie, strach, przypadkowe ofiary w ludziach. Ale ja w to nie wierzyłam, przyznam dość naiwnie. W końcu, jakbym tak mogła? Przecież, gdyby to była Kolczatka, powiedziałbyś mi o tym, prawda? Ostrzegł w bardziej konkretny sposób, skoro wiedziałeś, że tam będę. Że bojąc się o utratę pracy nie posłucham jakiś drobnych „lepiej by było, gdybyś...”. Potrzebowałam konkretów, których nie otrzymałam, dlaczego więc miałam usłuchać kolejnych prób obarczenia przez rząd winą wszystkich poza nimi samymi?
Zatrzymałam się by złapać oddech. Potrzebowałam tego, gdyż z każdą chwilą coraz bardziej traciłam nad sobą panowanie, mój głos stopniowo unosił się w górę, kąciki ust lekko drżały, gdy próbowałam powstrzymać je przed wykrzywieniem się w pogardliwym wyrazie. Wyrzucałam z siebie słowa ciężko i dobitnie, akcentując każde z nich tak jakby chcąc się upewnić, że nic Malcolmowi nie umknie.
- Wyobraź sobie więc moje zaskoczenie, gdy dzisiaj, podczas spaceru po Kwaterze, usłyszałam rozmowę o zamachu, który dokonała Kolczatka. Nie mogłam odpuścić, podeszłam do tych ludzi i spokojnie wciągnęłam się w dyskusję. Wtedy też oni powiedzieli, że właśnie opozycja jest odpowiedzialna za śmierć generał. Przecież to fakt oczywisty i ludziom znany.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem i roześmiałam się cicho, bez radości, wręcz gorzko, wsuwając dłonie do kieszeni dżinsów. Z chwilą, gdy wypowiedziałam na głos te słowa poczułam się jeszcze gorzej, tak jakby nagle nabrały one jakiś materialnych znamion, jakby wcześniej były ledwo gnębiącymi mnie duchami, które teraz odziały się w skórę i pazurami orały mój umysł. Może i przesadzałam, może popadałam w paranoje czując na języku posmak zdrady powiązany z każdym tym słowem, nie mogłam jednak powstrzymać bólu, który im towarzyszył, niechęci, która rozbłysła w moim spojrzeniu, zawodu, który pobrzmiewał w każdym wypowiedzeniowym słowie. Nienawidziłam takich sytuacji.
- Czy to wystarczy? Powiedziałam Ci już wszystkie fakty, potwierdzisz je, czy im zaprzeczysz? - spytałam, akcentując silnie słowo fakty.
Powrót do góry Go down
Malcolm Randall
Malcolm Randall
https://panem.forumpl.net/t1898-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1374-malcolm
https://panem.forumpl.net/t1373-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1796-malcolm
Wiek : 39 lat
Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni

Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith i Malcolm Randall   Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 EmptyNie Lis 30, 2014 2:26 pm

Pamiętasz może Dzień Wyzwolenia?
Oczywiście, że pamiętał. Pierwsza akcja Kolczatki od dłuższego czasu, zaplanowana w najmniejszych szczegółach i dopracowana co do minuty, w której teoretycznie nic nie miało prawa pójść źle, a w rzeczywistości źle poszło wszystko. Panika w tłumie, przypadkowe ofiary, zniknięcie łączniczki, a wreszcie ogłoszenie Głodowych Igrzysk, które - jakby nie było - doprowadziły kraj do miejsca, w którym znajdował się teraz. Pamiętał te wszystkie bezsenne noce, które spędził maszerując po swoim mieszkaniu, odtwarzając w głowie wciąż i wciąż cały zamach, klatka po klatce, aż stał się niewyraźny jak obraz ze zdartej płyty. Próbował zrozumieć, w którym momencie popełnili błąd - bezskutecznie. Nie mogli przecież przewidzieć reakcji Strażników Pokoju; spodziewali po prostu zamknięcia placu i poszukiwania snajpera w tłumie gapiów, czegoś, co nigdy nie mogłoby się powieść, bo byłoby jak szukanie igły w stogu siana... a oni otworzyli ogień. Do cywilów, do siebie nawzajem, robiąc krwawą masakrę z czegoś, co miało być czystą egzekucją, zbrodnią w białych rękawiczkach. Na końcu wszystko spadło na Kolczatkę, jakżeby inaczej, mimo że błąd należał przecież do wojska, które miało chronić, a tylko pogorszyło sytuację. I o ile rozumiał, dlaczego Coin nagięła fakty na swoją własną korzyść, o tyle nie potrafił pojąć, jak Nicole mogła jej przyklaskiwać, powtarzając dokładnie te same słowa o akcie bezsensownego terroryzmu, zupełnie jakby wskoczyła w wyżłobione przez kogoś innego koleiny.
To go zabolało. Podniósł na nią wzrok, spojrzenie pełne niedowierzania, spodziewając się przez ułamek sekundy, że kobieta za chwilę krzyknie żartowałam!, ale jeden rzut oka na jej twarz rozwiał te irracjonalne podejrzenia. Przez dłuższy czas nic nie mówił, pozwalając jej słowom przebrzmieć i zastanawiając się nad własną odpowiedzią. Panowanie nad nerwami przychodziło mu z coraz większym trudem, kiedy tak obserwował jej zaciśnięte usta i słuchał zdań pełnych wyrzutu, choć przecież pozbawionych racji. Ale czy na pewno?
Nie, nie mógł znów zacząć się nad tym zastanawiać, nie mógł znów wracać się do przeszłości; nie mógł pozwolić, by wątpliwości, które wtedy dzielili oboje z Lophią, ponownie w niego uderzyły, odciągając jego spojrzenie od jasno określonego celu. Przestąpił z nogi na nogę. Ktoś stojący w sektorze medialnym zastrzelił stojącą wśród rządowców generał...
- Lophia Breefling - odpowiedział spokojnie, tym razem nie uciekając wzrokiem na boki, nie przejmując się kuchenną katastrofą za plecami, a po prostu patrząc Nicole w oczy. Chociaż jeszcze przed chwilą obawiał się, że wybuchnie , to kiedy zaczął mówić, jego głos wydawał się aż nadto opanowany i chłodny. - Ale Kolczatka nie była i nie jest odpowiedzialna za straty w ludziach - dodał, podkreślając własne słowa i kładąc szczególny nacisk na nie była i nie jest. Nie wiedział, w którym momencie przyjął pozycję obronną, ale nie zamierzał się teraz nad tym zastanawiać. - Nasz człowiek oddał jeden celny, czysty strzał. Nikt nie mógł przewidzieć, że Strażnicy Pokoju zaczną napierdalać kulami w siebie i w tłum, i że zgłupieją tak, że nawet dowódca nie będzie w stanie nad nimi zapanować. - Wziął głębszy oddech, przerywając na moment, ale nadal nie spuszczając wzroku z kobiety. - Co zaś się tyczy ostrzeżenia, to je dostałaś, razem z dokładnie tyloma informacjami, ilu mogłem ci udzielić. Zamach na członka rządu nie jest głupią zabawą tylko planowaną od miesięcy akcją, a takie akcje wymagają, żeby wiedzieli o nich jedynie ci ściśle zaangażowani. Dziwię się, że muszę ci to tłumaczyć, bo wydawało mi się, że jednak rozumiesz, że raczej oddzielam życie prywatne od dowodzenia organizacją, za którą jestem odpowiedzialny. Zaufanie nie ma tu nic do rzeczy, ale skoro już je wyciągnęłaś, to gdybyś wtedy mi ufała, nie zignorowałabyś mnie tak łatwo. - Uniósł głowę nieco wyżej. - Czy ta rozmowa odbywa się pod patronatem Verite, czy Capitol's Voice? - dodał, nieco niesprawiedliwie. Wiedział, że niedługo przyjdzie mu pożałować tych słów, i że zapewne już wkrótce będzie marzył o tym, żeby je cofnąć, ale w tamtej sekundzie niewiele go obchodziło. Czuł się zły i urażony, a także w pewien sposób zawiedziony, chociaż w jego głosie brzmiał głównie żal. Zdawał sobie sprawę, że ludzie kwestionowali niemal wszystko, co robił; że rząd urządzał na nich regularną nagonkę, przeinaczał fakty, oskarżał o rzeczy, za które nie byli odpowiedzialni i naginał rzeczywistość na własny użytek. Ale miał jednocześnie nadzieję, że związani z Kolczatką ludzie - z Nicole na czele - rozumieli, jak to wszystko działało. Że wierzyli w to, o co walczyli. I nic w słowach kobiety nie uderzyło go bardziej niż to, że być może się mylił.
Powrót do góry Go down
the pariah
Nicole Kendith
Nicole Kendith
https://panem.forumpl.net/t1130-nicole-kendith
https://panem.forumpl.net/t3565-nicky#56034
https://panem.forumpl.net/t3564-nicole-kendith#56033
https://panem.forumpl.net/t1136-to-co-bylo-jest-i-bedzie#11701
https://panem.forumpl.net/t3566-nicky#56037
Wiek : 24 lata
Zawód : Uciekinierka
Przy sobie : pistolet, naboje, butelka alkoholu, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, telefon komórkowy, laptop, pieniądze upchane po kieszeniach, przetarty plecak, aparat, leki przeciwbólowe
Znaki szczególne : nieufne spojrzenie, utyka na lewą nogę
Obrażenia : złamane serce, martwica nerwów w lewej nodze (nie wszystkich, prawda?)

Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith i Malcolm Randall   Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 EmptyNie Lis 30, 2014 3:49 pm

Nie widziałam jak to możliwe, że znaleźliśmy się na takim etapie. Jakim cudem niedowierzanie i ból na twarzy Malcolma przestały być tym co mnie stopuje, a stały się czerwoną płachtą. Miałam wrażenie, że gdzieś po drodze pogubiłam się, obydwoje pogubiliśmy się wpadając w spiralę wzajemnych oskarżeń i przekonania o swojej racji. Nie potrafiłam jednak teraz pomyśleć o tym logicznie, uspokoić się, wyjaśnić wszystkie swoje emocje i odczucia, to jak postrzegam całą sytuacje. Zamiast tego stałam jedynie, oddychając ciężko przez nos, z dłońmi zaciśniętymi w pięści i chłodnym spojrzeniem wbitym w mężczyznę, bez którego nie potrafiłam już wyobrazić sobie życia.
Słuchałam go, z każdą chwilą coraz bardziej zdenerwowana. Pełna niedowierzania temu jak bardzo Malcolm uciekała się w cholerne tłumaczenie się. Zamiast przyjąć fakty, z honorem przyznać się do winy, chociażby częściowej, wolał całe zamieszanie zwalić na Strażników Pokoju. Tak jakby nie wiedział, że panika jest naturalnym odruchem, jakby podejrzewał, że wszystko pójdzie gładko, naiwnie zakładał, że ludzie dadzą się okiełznać, kiedy ich nozdrza wypełni zapach śmierci. Śmierci, która pojawiła się znikąd, która zabrała jedną osobę i nie wiadomo czy nie miała się wrócić po kolejną. Losową. Wybraną z tłumu. Nikt nie wiedział kto strzelił. Nikt nie miał pojęcia, kto miał być ofiarą. I czy tych ofiar nie byłoby więcej. Jakim więc cudem wszystko miałoby się skończyć spokojnie?
Potrząsnęłam głową i roześmiałam się głośno, ironicznie, szybko korzystając z okazji, że mężczyzna zamilkł na chwilę zbliżając się do niego, nie odrywając wzroku od jego oczu.
- Nie było cię tam – warknęłam chłodny głosem, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Nie było Cię, a próbujesz wyciągać jakiekolwiek wnioski na temat zachowania Strażników? Ludzi? Ten celny, czysty strzał wywołał panikę. Nikt z nas, NIKT, nie wiedział, czy nie padnie kolejny, czy zaraz kulki w łeb nie otrzyma stojąca obok ciebie osoba, jak nie ty sam. Jak mogliście sądzić, że w tym momencie ktokolwiek zachowa się rozsądnie?
Kolejne słowa Malcolma sprawiły, iż ponownie zachciało mi się śmiać, zdusiłam w sobie jednak tę reakcje, patrząc na niego jedynie z zawodem. Czy nie zdawałam sobie sprawy, że może nie mógł mówić? Oczywiście, że tak. Ale wystarczyło trochę więcej uporu, więcej powtórzeń. Odrobiny wysiłku, która przełamałaby moje podejście, przecież doskonale widział, że bałam się, ba, nadal się boję o utratę pracy. Do cholery, ja mu nawet nie powiedziałam, że z tego zrezygnuje. Poddał się jednak, pozwolił mi pójść, a gdy całe zajście już się skończyło pozwolił mi również wierzyć, że to nie Kolczatka, że nie on nadzorował akcję. Trwać w naiwnym przekonaniu o ich niewinności, o większej subtelności działań organizacji, w którą wierzyłam, w której pokładałam duże nadzieje, jeszcze wtedy, gdy żadne z nas nie wiedziało o swoim podziemnym działaniu. Teraz jednak, z chwili na chwilę, miałam wrażenie, że mogłam się jednak pomylić.
Ponownie chciałam wykorzystać chwilę ciszy, wtrącić się, wyrzucić z siebie gryzące niczym gończe osy myśli, powiedzieć do jakiego stopnia zawiodłam się na nim, na działaniach Kolczatki, nim jednak zdążyłam cokolwiek zrobić Malcolm odezwał się ponownie, a zadane przez niego pytanie zamknęło mi uchylone chwilę wcześniej usta, wyduszając pierw z płuc całe powietrze w ciężkim sapnięciu.
Patrzyłam na niego zaskoczona, początkowo nie mogąc strawić tego co usłyszałam. Nie chciałam w to uwierzyć. Stałam więc tylko, z szeroko otwartymi oczami, pozwalając by echo jego słów obijało się po moim umyśle, tak ostro kontrastując z panującą między nami ciszą. Przeciągającą się i coraz cięższą, będącą jednak niczym w porównaniu do bólu, który uderzył we mnie, w momencie, gdy w końcu zaakceptowałam tę wypowiedź Malcolma. Pokręciłam głową, cofając się, by po chwili oderwać od niego wzrok i wbić spojrzenie w eter, nie skupiając się na niczym konkretnym. Potrzebowałam chwili na pozbieranie się po tej uwadze, kolejnej na zwalczenie cisnącego się na usta ironicznego śmiechu, drapiącego w gardło i łaskoczącego podniebienie.
- Widzisz, Malcolm, ja też potrafię oddzielić życie prywatne od moich działań. Od pracy, bycia Verite, od tego całego szajsu, który nas otacza – zaczęłam w końcu, zaskakująco spokojnie, nadal jednak na niego nie patrząc. - I to niebywale zaskakujące, że nie dostrzegasz tej różnicy. Szczególnie w takich chwilach jak ta.
Uśmiechnęłam się kpiąco w stronę ściany.
- Mój drogi, zdaje sobie sprawę, z tego, że zamach nie jest głupią zabawą, ale... Czy ty wiesz, że związek też nią nie jest? - zapytałam, w końcu ponownie odwracając się w jego stronę. Mój głos nadal był spokojny, jednak oczy błyszczały mi od całej gamy uczuć: zawodu, złości, bólu, niechęci do tego co się między nami teraz działo, ale przede wszystkim smutku. Nie chciałam tego, tej kłótni, tych słów wypowiadanych przez nas z taką premedytacją. Obydwoje raniliśmy się, mimo że byliśmy dla siebie tak ważni. A może, wręcz przeciwnie, głównie dlatego. Gdyby Malcolm był dla mnie kimś bardziej obcym wszystko to nie zrobiłoby na mnie wrażenia. Nie aż takiego. Otworzyłam jeszcze na chwilę usta, chcąc coś jeszcze dodać, jednak język odmówił mi współpracy, gdy tylko spojrzałam mu prosto w oczy. Pozostało mi tylko czekać na jego reakcję.
Powrót do góry Go down
Malcolm Randall
Malcolm Randall
https://panem.forumpl.net/t1898-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1374-malcolm
https://panem.forumpl.net/t1373-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1796-malcolm
Wiek : 39 lat
Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni

Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith i Malcolm Randall   Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 EmptyPon Gru 01, 2014 1:26 am

Wiedział, że przesadził, już w chwili, w której ostatnie słowa opuściły jego usta. Nie potrzebował patrzeć na reakcję Nicole, nie potrzebował tej przedłużającej się, ciężkiej ciszy, ani nagłego wybuchu wyrzutów sumienia, który zdusił w zarodku. Nie przemyślał swojej wypowiedzi, ale czy ktokolwiek był w stanie logicznie myśleć w takiej sytuacji? Poza tym wciąż był zły, rozgoryczony i irracjonalnie rozczarowany jej niezrozumieniem, więc zapewne nawet gdyby było mu dane cofnąć przeklęte zdanie, i tak by tego nie zrobił. Dał się ponieść emocjom, otworzył im wreszcie drzwi i pozwolił, by wylały się na zewnątrz, zalewając nie tylko jego myśli, ale również zatruwając działania. W tamtej chwili nawet niespecjalnie żałował wypowiedzenia tej niesprawiedliwej uwagi na głos; wydawała mu się idealną odpowiedzią na równie niesprawiedliwe oskarżenia ze strony kobiety.
Zapomniał już o nieaktualnych planach na wieczór, zapomniał, jak bardzo cieszył się na to spotkanie; jego umysł zajęła jedynie ta sprzeczka i uparta, głupia potrzeba pokazania, że miał rację. W normalnych warunkach nigdy by sobie na to nie pozwolił, ale w którymś momencie przestał być sobą, zamieniając się w tę gorszą, chowaną zazwyczaj przed światem wersję własnego ja.
Parsknął z niedowierzaniem, opuszczając ramiona, wcześniej krzyżowane na klatce piersiowej, i ruszając przed siebie. Wyminął Nicole nawet na nią nie patrząc, przeszedł szybko przez pokój i dopiero na drugim jego końcu odwrócił się ponownie w stronę kobiety. Czuł, że jeśli jeszcze przez sekundę będzie zmuszony do stania w miejscu, oszaleje; stagnacja zaczynała powoli go zabijać, bo tak bardzo kontrastowała z szalejącymi myślami i emocjami.
- Nie, nie było mnie tam - powiedział w końcu, tonem już nie tak opanowanym, ale wciąż umiarkowanie cichym, drżącym jedynie lekko od wstrzymywanych uczuć. Oczywiście, że go nie było; od czasu własnych Dożynek nie pojawił się na żadnym publicznym wystąpieniu ani razu, nieodłącznie kojarząc połączenie placu, tłumu i podestu z niebezpieczeństwem. Pewnie głupio, gdyby wybrał się do psychologa, mógłby w jakiś sposób pozbyć się tej fobii, ale nigdy się na to nie odważył, unikając po prostu wszelkich igrzyskopodobnych wydarzeń. Tłumaczył sobie, że mógł; nie musiał przecież być tam osobiście, miał na obchodach swoje uszy i oczy, które na bieżąco donosiły mu o tym, jak wyglądała sytuacja. Nie miał zamiaru tłumaczyć się jednak z tego wszystkiego. Może był zbyt dumny, może zbyt butny, a może po prostu to nie było coś, czym chciałby się podzielić, nawet (szczególnie?) z Nicole. Odetchnął głęboko, unosząc dłoń do góry, jakby próbował odpędzić się od niewidzialnej mgiełki. - Ale nie musiałem widzieć tego na własne oczy, żeby wiedzieć, od czyich kul ginęli ludzie. Owszem, wybuch paniki był do przewidzenia, ale cały plac był obstawiony Strażnikami. Policzyliśmy ich dokładnie, było ich wystarczająco, żeby udało im się szybko uspokoić ludzi. Uspokoić. A oni zaczęli do nich strzelać. - Wypuścił ze świstem powietrze z płuc, opadając nagle z całej energii. Nadal był zły, może nawet wściekły, ale chęci na kłótnię powoli go opuszczały. Schylił się, opierając się dłonią o oparcie kanapy. Ta sprzeczka go męczyła; czuł się jak na procesie, mimo że nie został przecież jeszcze aresztowany, a fakt, że rolę oskarżyciela pełniła Nicole, tylko pogarszał sprawę. - Myślisz, że to jest łatwe? - rzucił, podnosząc na nią wzrok. - Wydać taki rozkaz? Wręczyć komuś fotografię i powiedzieć: strzelaj? Nie jest. Myślałem, że z czasem będzie łatwiejsze, ale za każdym razem jest tak samo, kurewsko, trudne. - Wyprostował się, odwrócił do ściany, przymknął na sekundę oczy. Myśli uciekały mu we wszystkich kierunkach, prawie tak samo, jak na początku, kiedy zastanawiał się, dlaczego Nicole zachowywała się tak dziwnie. Próbował zebrać zdania do kupy, ale rozsypały się w słowa, a słowa rozczłonkowały się na sylaby, jedna niepasująca do drugiej. Kiedy to się stało, że nie mógł na nią patrzeć? - Wydanie osądu nie wymaga wiele, prawda? - zaśmiał się gorzko. - Po całej akcji przez tygodnie zastanawiałem się, co mogliśmy zrobić inaczej. Ale nie wiem. Nikt mi nie powiedział, jak dowodzi się ruchem oporu, więc mogę albo pierdolnąć to wszystko w kąt, albo działać po omacku. Może powinienem jednak wybrać to pierwsze. - Nieprawda, wcale w to nie wierzył. Zazwyczaj. Ale może faktycznie tylko bawił się w partyzantkę, traktując ludzi jak pionki w jakiejś chorej grze? Może tylko się oszukiwał, powtarzając sobie, że to wszystko miało jakiś sens?
Zamilkł na dłuższą chwilę, otwierając oczy i wpatrując się w jakiś nieokreślony punkt na ścianie. Wiele by dał, żeby znaleźć się w tamtym momencie gdziekolwiek indziej; najlepiej w odrębnej, alternatywnej rzeczywistości, w której byłby zwyczajnym, nie troszczącym się o nic i o nikogo obywatelem. Nagle przypomniał sobie to wszystko, co tak długo spychał na margines; przypomniał sobie, o ile łatwiejsze było jego życie, kiedy nie było w nim ani jej, ani rodziny, i dlaczego tak długo wzbraniał się przed przyznaniem, że mu zależało.
Odwrócił się powoli, przenosząc spojrzenie na kobietę.
- Nigdy nie traktowałem tego... nas jak zabawy. Dlatego chciałem trzymać cię z daleka od tego wszystkiego. Dlatego nie powiedziałem ci o Kolczatce, i dlatego prosiłem, żebyś została wtedy w domu. Nie chciałem, żeby historia zatoczyła koło - powiedział, prawie czując na sobie pełne wyrzutów, martwe spojrzenie Cathleen, uśmiechającej się do niego smutno gdzieś z dalekich wspomnień.
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Nicole Kendith i Malcolm Randall   Nicole Kendith i Malcolm Randall - Page 2 Empty

Powrót do góry Go down
 

Nicole Kendith i Malcolm Randall

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 2 z 3Idź do strony : Previous  1, 2, 3  Next

 Similar topics

-
» Nicole Kendith - Malcolm Randall
» Nicole Kendith, Hugh i Malcolm Randall
» Eric Kendith - Nicole Kendith
» Nicole Kendith
» Nicole Kendith

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Osobiste :: Retrospekcje-