IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Główna ulica

 

 Główna ulica

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : 1, 2, 3, 4, 5  Next
AutorWiadomość
the civilian
Noah Atterbury
Noah Atterbury
https://panem.forumpl.net/t1889-noah-atterbury#24419
https://panem.forumpl.net/t249-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t1314-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t563-noah
https://panem.forumpl.net/t1190-noah-atterbury
Wiek : 19
Zawód : Kelner w 'Well-born' i student
Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny
Znaki szczególne : piegipiegipiegi
Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie

Główna ulica Empty
PisanieTemat: Główna ulica   Główna ulica EmptySro Wrz 11, 2013 10:22 pm



Szeroka, kilkupasowa arteria, przebiegająca przez całe miasto. Nie obowiązują tu ograniczenia prędkości, w związku z czym nietrudno tu o stłuczkę czy nawet poważniejszy wypadek. Jeśli podróżujesz jednak po Kapitolu, trudno będzie Ci uniknąć tego miejsca.
Powrót do góry Go down
the civilian
Noah Atterbury
Noah Atterbury
https://panem.forumpl.net/t1889-noah-atterbury#24419
https://panem.forumpl.net/t249-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t1314-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t563-noah
https://panem.forumpl.net/t1190-noah-atterbury
Wiek : 19
Zawód : Kelner w 'Well-born' i student
Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny
Znaki szczególne : piegipiegipiegi
Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie

Główna ulica Empty
PisanieTemat: Re: Główna ulica   Główna ulica EmptySro Wrz 11, 2013 11:15 pm

    | Tymczasowe mieszkanie, salon.
Skręciłem w kolejną alejkę i minąłem kolejną przecznicę. Już chwile temu straciłem rachubę czasu, ale bynajmniej nie potrzebowałem tego wynalazku ludzkości. Zatracenie się w lawirowaniu pomiędzy chłodnymi murami budynków działało kojąco, połączone z zimnym, ostudzającym zmysły powietrzem. Czas jakby nie grał już roli,  a przez chwilę wydawało się, że jakieś przyziemne sprawy ulatniają się tak samo, jak wypływający z kominów dym. Cichy warkot samochodów, przedostający się przez labirynt zabudowań, stłumiony dochodził do moich uszu, informując, że gdzieś tam toczy się prawdziwe życie, ale wydawało się, jakby dzieliły mnie od niego niewyobrażalne odległości. Z nieba spadały pojedyncze płatki śniegu, gubiąc się w większych kupkach przykrywających chodniki, a zza okien biło ciepło, stwarzające pozory, że może dla kogoś te mury są domem, którego wszyscy bezskutecznie szukamy. Opatuliłem się szczelniej kurtką i zadrżałem nieznacznie, bynajmniej nie przez przeraźliwie niską temperaturę. Pojedyncze punkciki w oknach i obijające się w szybach kominki zawsze działały przygnębiająco, kiedy było się samemu. I właśnie ta samotność dawała się jeszcze bardziej odczuć. Słowa były zbędne, ale jak bardzo pocieszająca była perspektywa pomilczenia z kimś. Odetchnąłem głębiej, a z moich ust wydostał się blady obłoczek pary, zaraz znikający w atmosferze. Odzyskałem jakiś spokój, po tej nagłej fali złości, która dopadła mnie chwilę temu, jednocześnie z przeszywającym dźwiękiem armaty. Nie oznaczało to, że czułem się lepiej, po prostu… wyciszyłem się. Nastrój taki, jaki dzisiejszego wieczoru panował na opustoszałych ulicach skłaniał do refleksji, ale byłem zbyt zmęczony, żeby pozwolić moim myślom ponownie mnie pochłonąć. W pewnym momencie zapomniałem nawet, jaki był cel tej wędrówki, bo wydawało się, że stała się ona celem sama w sobie. Nie wiedziałem, dokąd zaprowadzą mnie nogi, ale wydawały się nie iść przed siebie bez celu, ja z kolei pozwalałem im na to. Puste cztery ściany były ostatnim miejscem, w którym chciałem się wtedy znaleźć.  Wzdrygnąłem się dopiero, kiedy zza betonowej zabudowy zaczęło się przecierać coś, co powinno być mi całkowicie obojętne, a z jakiegoś dziwnego powodu wywołało w moim wnętrzu mieszankę niezidentyfikowanych i burzliwych uczuć, która była co najmniej tak złożona i zawiła, co dziewczyna mieszkająca za murem. Nie połasiłbym się, o nazwanie jej znajomą, to w końcu ktoś, kogo znasz, a nie - znałeś.
Zatrzymałem się dokładnie w tym momencie, w którym sobie to uświadomiłem. Mimowolnie cofnąłem się o krok do tyłu i ponownie straciłem równowagę, kiedy alkohol krążący w moich żyłach znalazł drogę do mózgu, a ja wybuchnąłem spazmatycznym i histerycznym śmiechem zrezygnowania, mętliku, jaki miałem w głowie i których z każdym dniem plątał się jeszcze bardziej. Wszystko to w końcu znalazło ujście, chociaż kiedy schowałem twarz w dłoniach i zdołałem się uspokoić, na krótki moment wypierając z głowy wszystko, co mnie męczyło i co spędzało mi sen z powiek, wcale nie poczułem lepiej. Zatrząsnąłem się jeszcze lekko kierując ostatnie spojrzenie w kierunku muru. A po chwili moją uwagę zbawiennie przykuł sklepowy neon, a ja oczywiście zmusiłem się, do przekonania własnej podświadomości, że to to miejsce było celem mojej wędrówki.
Dzwonek zawieszony u drzwi zadźwięczał cicho, a mężczyzna stojący przy ladzie i rozmawiający ze sprzedawcą, odwrócił się w moją stronę i zmierzył mnie wzrokiem, jakbym był chodzącym nieszczęściem… którym zapewne byłem. Spuściłem wzrok, ukryłem dłonie w kieszeniach i oparłem się o blat. Ściany budynku, jak każde inne momentalnie spowodowały, że poczułem się przytłoczony i uwięziony, a ucieczka weszła mi ostatnio w zły nawyk.
Obrzuciłem wzrokiem towar wyłożony na półkach, ale mój skromny dobytek i zapotrzebowanie raczej nie pozwalały mi, na kupno żadnego wyszukanego trunku. Zresztą, chwilę potem sytuacja przybrała inny bieg i nie zdążyłem nawet przeliczyć pieniędzy, kiedy barczysty mężczyzna przy ladzie przestał szeptać coś sprzedawcy i oboje podnieśli na mnie swoje spojrzenia. Musiałem wyglądać na zaszczutego, bo w moim przekonaniu byłem przecież niewidzialny dla otoczenia, a błysk w ich oczach uświadomił mnie, że aż zbyt dobrze kojarzą moją twarz.
- Atterbury? – skrzywiłem się na dźwięk własnego nazwiska, nie mogąc wyłapać, czy mężczyzna wypowiedział je z dozą pogardy, czy może wręcz przeciwnie. – Gratulacje, w końcu pozbyłeś się tych dwóch śmieci – przełknąłem głośno ślinę, a moje dłonie zacisnęły się w pięści. – Zresztą, i tak nie mogli mieć szans, z takim wsparciem. Smarkula chociaż była na tyle bystra, żeby samemu zejść z tego świata. Flickermanowie to zakała Kapitolu, sam popełniłbym samobójstwo z tym nazwiskiem. – prychnął i zaśmiał się, jakby w jego mniemaniu był to dobry żart. A ja nie miałem pojęcia, czy bardziej podburzyła mnie obraza mojej osoby, czy rodziny, którą pomimo wszystko dążyłem szacunkiem i sympatią. Bez znaczenia, czy chodziło o Blue, Caesara, albo Dianę - coś zakuło mnie w żołądku i rozchyliłem usta, wciąż jednak milcząc. Już od dłuższego czasu nie zdarzyło się tak, abym nie mogłem znaleźć żadnej riposty. Mogłem nie mieć właściwych słów, ale coś się we mnie złamało. To zabawne, jak słowa obcego człowieka mogą nas zranić, tym bardziej, kiedy ten celuje całkowicie na oślep. W porównaniu do tego ja wiedziałem, co robię. Przygwoździłem go do ściany, i nachyliłem się na tyle blisko, aby był zmuszony spojrzeć w moją twarz.
- Masz tupet,  żeby obrażać ludzi, którzy coś jeszcze znaczą w tym plugawym kraju – wycedziłem kłamiąc. – Ludzie giną i znikają, nikt nie zauważy, jednej osoby więcej za murem. To gorsze niż śmierć, wierz mi, byłem tam.
W odpowiedzi mężczyzna jedynie splunął z pogardą pod moje nogi, a względny spokój, z którym do niego przemawiałem ulotnił się w przeciągu sekundy. Zaraz po tym moja pięść spotkała jego twarz, jego dłoń mój policzek, noga mój brzuch, i tym samym posłał mnie ostatecznie na ziemię.
- Pokaż klasę, dobij leżącego – słowa nabrały swoistej dwuznaczności. Uśmiechnąłem się parszywie w jego stronę i starłem krew z ust wierzchem dłoni.
Powrót do góry Go down
the prophet
Ashe Cradlewood
Ashe Cradlewood
https://panem.forumpl.net/t1888-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t267-ashe
https://panem.forumpl.net/t1278-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t718-the-ashes-of-memories
https://panem.forumpl.net/t3226-ashe-cradlewood
Wiek : 21
Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią
Obrażenia : złamane serce

Główna ulica Empty
PisanieTemat: Re: Główna ulica   Główna ulica EmptyCzw Wrz 12, 2013 12:48 pm

    | Dziura w murze. Przepraszam za długość i jakość, mam efekt odstawienny po kampanii wrześniowej. ;__;

Podobno jedną z największych zalet każdego człowieka jest to, że jako istota rozumna, potrafi uczyć się na własnych błędach. Owszem, nie jest idealny i od czasu do czasu zdarza mu się je popełniać, ale każdy z nich niesie za sobą naukę, która w przyszłości pomaga uniknąć tego samego schematu. Jak szczepionka, która po zaaplikowaniu, uodparnia nas na jeden, konkretny rodzaj choroby. I wszystko to byłoby genialne i cudowne, gdyby nie fakt, że mój osobisty system odpornościowy zdawał się buntować albo - co bardziej prawdopodobne - nie istniał wcale. I nie był to bynajmniej wynik ostatnich dni, nie mogłam w żaden sposób zrzucić odpowiedzialności za swoją słabość na karb zesłania do Kwartału; wada, ułomność, czy jakkolwiek ją nazwiemy, istniała od zawsze, objawiając się w bardziej lub mniej widoczny sposób. Gorzej. Działając na odwrót. Bo podczas gdy każdy normalny człowiek po oparzeniu się płomieniem, trzymał się od niego z daleka, ja, działając na przekór, podchodziłam bliżej - zupełnie jakbym chciała sprawdzić, czy następnym razem reakcja będzie taka sama. I chociaż miałam doskonałą tego świadomość, i niejednokrotnie zadawałam sobie pytanie, co jest, do jasnej cholery, ze mną nie tak - nie potrafiłam tego zmienić, a po pewnym czasie nawet do tego przywykłam. Dlatego przechodząc kolejny raz przez dziurę w murze, nawet nie pomyślałam o ewentualnych konsekwencjach. Może przez chwilę, kiedy moje dłonie prześliznęły się po chropowatych cegłach, zdzierając co najmniej dwie warstwy naskórka, poczułam, oprócz lekkiego pieczenia, ledwie zauważalne ukłucie wyrzutów sumienia - ale podobnie jak ból w rękach, zniknęło zbyt szybko, żebym zdążyła choćby zarejestrować jego obecność.
Pewnie zadajecie sobie teraz pytanie, co w takim razie skłoniło mnie do ponownego ryzykowania własnym życiem. Dlaczego, zamiast siedzieć cicho jak mysz pod miotłą i wykorzystując maksymalnie lichą formę protekcji, jaką jeszcze posiadałam, postanowiłam wystawić się strażnikom na cel, dając im kolejny powód do przyspieszenia mojego odejścia z tego świata. Cóż, chciałabym przedstawić Wam w tym temacie jakiś wiarygodny i godny pochwały powód, ale prawda była taka, że najzwyczajniej w świecie potrzebowałam pieniędzy. Od wyprowadzki z mieszkania Evelyn, wciąż nie miałam się gdzie podziać i kilka ostatnich nocy spędziłam w większości u obcych ludzi, którzy jednak nie mieli zamiaru za darmo dzielić się własną przestrzenią. A ja, mając do wyboru zamarznięcie na którejś ze zdezelowanych ławek oraz pozbycie się wszystkich oszczędności na rzecz ciepłego łóżka - wybrałam to drugie.
Mój plan był jednocześnie prosty i ryzykowny - miałam zamiar zaczekać na zamknięcie sklepów, po czym, wybierając którąś z mniej uczęszczanych uliczek, włamać się do jednego z nich. Najbardziej interesowały mnie apteki, bo chociaż same banknoty też mogły mi się przydać, lekarstwa były w Kwartale stanowczo bardziej pożądanym towarem. Kilka buteleczek z silnymi środkami przeciwbólowymi bądź nasennymi mogłoby zapewnić mi przeżycie następnych tygodni - stanowiły one całkiem cenny element na wymianę. Ewentualne wyrzuty sumienia, spowodowane wizją kradzieży, odsuwałam najdalej, jak się dało, tłumacząc sobie, że czegokolwiek bym rebeliantom nie odebrała, i tak nigdy nie należało do nich. I póki co - działało.
Idealne miejsce do realizacji planu znalazłam nadzwyczaj szybko, co wydawało się miłym zrządzeniem losu, biorąc pod uwagę fakt, że uliczki wybierałam raczej na chybił trafił. Średniej wielkości apteka, wciśnięta między całodobowy sklep monopolowy i podrzędną restaurację, była pogrążona w ciemności, a przeszklone drzwi, które do niej prowadziły, nie wydawały się specjalnie solidne. Przystanęłam na moment w cieniu przeciwległego budynku, obserwując uważnie otoczenie i nasłuchując niepokojących odgłosów, ale oprócz niewyraźnego szmeru rozmowy, płynącej z oświetlonego neonem lokalu, nie słyszałam niczego. Odetchnęłam więc głęboko i starając się całkowicie kontrolować drżenie rąk, przebiegłam truchtem na drugą stronę ulicy, zatrzymując się dopiero przed samym wejściem. Puls miałam lekko przyspieszony, ale nie na tyle, by uznać to za niepokojące, wyciągnęłam więc z kieszeni prosty wytrych, nachyliłam się ostrożnie nad zamkiem i już miałam przystąpić do próby jego odblokowania, kiedy powietrze rozdarł huk. No dobra, może nie do końca huk, raczej dźwięk uderzania czymś ciężkim o ścianę, ale w panującej jeszcze sekundę wcześniej ciszy, i tak zabrzmiał co najmniej jak wystrzał z pistoletu.
Poderwałam się do góry, o mały włos nie wypluwając własnego serca, które nagle podskoczyło mi do samego gardła, jakby w próbie desperackiej ewakuacji. Wiązanka barwnych przekleństw, których znajomości wcześniej nawet u siebie nie podejrzewałam, przemknęła mi przez głowę w ciągu ułamka sekundy, po czym, skondensowana i przemielona, wyrwała się na zewnątrz w postaci stłumionego jęknięcia. Przerażona, przyłożyłam dłoń do ust, zapominając, że wciąż trzymałam w niej wytrych; urządzenie wypadło mi z rąk, znikając w zaspie śnieżnej, ale nawet nie zarejestrowałam tego faktu. Przylgnęłam plecami do ściany, przyciskając drugą dłoń do klatki piersiowej i starając się uspokoić oddech, który - czego byłam absolutnie pewna - w tamtej chwili był słyszalny w co najmniej kilku okolicznych domach.
Nie mam pojęcia, jak długo pozostawałam w niezmienionej, unieruchomionej strachem pozycji - może tylko kilka sekund, a może całe, długie minuty. Słuch zdążył z powrotem wyostrzyć mi się na tyle, żeby być w stanie wychwycić więcej dźwięków, dochodzących z - jak mi się wydawało - feralnego sklepu monopolowego, ale wcale nie brzmiały one optymistycznie. Wyglądało na to, ze w środku trwa bójka, co oznaczało z kolei, że w okolicy lada chwila zaroi się od strażników. I chociaż jakaś najbardziej rozumna część mnie wrzeszczała, żeby uciekać stamtąd jak najdalej, to nogi postanowiły odmówić posłuszeństwa, zamieniając się nagle w dwa kamienne posągi. Zamiast więc zniknąć bezszelestnie w jednej z przylegających uliczek, wychyliłam się do przodu, zaglądając przez przeszklone szyby do środka budynku. A to co zobaczyłam sprawiło, że prawie ugięły się pode mną kolana.
Wewnątrz, łącznie ze sprzedawcą, znajdowało się trzech mężczyzn - jeden niewysoki, częściowo schowany za ladą i wyglądający na co najmniej zdezorientowanego; drugi postawny i barczysty, stojący w przygotowanej do zadania ciosu pozycji. O trzecim natomiast mogłam stwierdzić na pewno dwie rzeczy - że leżał na posadzce, uśmiechając się drwiąco do atakującego go przeciwnika, oraz... że go znałam.
Niech cię szlag, Atterbury, warknęłam do samej siebie, odrywając się w końcu od ściany i robiąc kilka niepewnych kroków do przodu, po czym zatrzymując się nagle w miejscu, kiedy dotarło do mnie, co zamierzam zrobić. Wchodzenie do środka wydawało się szczytem głupoty, ale jednocześnie stanowiło jedyną, możliwą decyzję, chociaż w tamtym momencie nie wiedziałam jeszcze, dlaczego. A ryzykowałam wiele. Gdyby którykolwiek z pozostałych mężczyzn mnie rozpoznał, byłabym trupem - albo na miejscu, albo dopiero na posterunku. Co więcej, nie wiedziałam też, jak na mój widok zareaguje sam Noah. I choć zdrowy rozsądek stanowczo nakazywał mi odwrócić się i odejść, wiedziałam już, że tego nie zrobię. Czy tego chciałam czy nie, miałam do spłaty dług, i to zaciągnięty nie jeden, a dwa razy. Gdybym po prostu zignorowała sytuację, wracałaby do mnie w myślach przez długi czas, a kolejne wyrzuty sumienia były ostatnią rzeczą, której w tamtym momencie potrzebowałam.
Dlatego też, zanim zdążyłam skutecznie się zawahać, znajdowałam się już przed przeszklonymi drzwiami, popychając je do wewnątrz i drgając lekko na dźwięk dzwonka, oznaczającego zazwyczaj przybycie nowego klienta.
- Noah, do cholery! - krzyknęłam, zaczynając przygotowanie na szybko przedstawienie. Podbiegłam do lady, stając między barczystym mężczyzną, a leżącym na posadzce mentorem i dopiero wtedy orientując się, że ten pierwszy był prawie dwie głowy wyższy i co najmniej trzy razy cięższy ode mnie. Stojąc przed nim i próbując powstrzymać go przed czymkolwiek, musiałam wyglądać jak niegroźna, irytująca mucha i ta wizja spowodowała, że poczułam nagłą chęć wybuchnięcia histerycznym śmiechem, ale na odwrót było już za późno. - Niech pan zaczeka - wydyszałam, zadzierając głowę do góry i patrząc mu w twarz. - Nazywam się Diana, jestem jego współlokatorką. Przepraszam za niego, ostatnio mamy z nim problemy. Zespół stresu pourazowego, połączony z mentorowaniem, nie wychodzi mu na dobre. - Zamknęłam usta, biorąc niepewny wdech i obserwując reakcję mężczyzny, który w pierwszym momencie wyglądał, jakby chciał mi przyłożyć, ale zaraz potem niechętnie cofnął się do tyłu. Odetchnęłam z ulgą, chociaż nieznacznie, bo wciąż nie byłam pewna, czy mi się udało. Pozwoliłam sobie jednak na przerwanie kontaktu wzrokowego i odwrócenie się do niego plecami, po czym nachyliłam się nad Noah. Zmarszczyłam brwi, kiedy dotarła do mnie wyraźna woń alkoholu. - Zwariowałeś? - szepnęłam, biorąc go pod ramię i próbując podnieść z posadzki, a jednocześnie doskonale zdając sobie sprawę z faktu, że jeśli on sam nie wykaże chęci wstania, moje wysiłki i tak nie zdadzą się na nic. - Wychodzimy. - Miałam ochotę dodać coś jeszcze, ale już to ostatnie słowo zabrzmiało nieco panicznie, przestałam więc ufać własnemu głosowi. Zamiast tego ograniczyłam się do błagalnego spojrzenia. Miałam nadzieję, że mężczyzna zdaje sobie sprawę z faktu, że gra toczy się nie tylko o jego życie. I że jest na tyle trzeźwy, żeby go to obchodziło.
Powrót do góry Go down
the civilian
Noah Atterbury
Noah Atterbury
https://panem.forumpl.net/t1889-noah-atterbury#24419
https://panem.forumpl.net/t249-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t1314-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t563-noah
https://panem.forumpl.net/t1190-noah-atterbury
Wiek : 19
Zawód : Kelner w 'Well-born' i student
Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny
Znaki szczególne : piegipiegipiegi
Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie

Główna ulica Empty
PisanieTemat: Re: Główna ulica   Główna ulica EmptyPią Wrz 13, 2013 9:44 pm

Wszyscy odczuwamy wewnętrzną i naturalną potrzebę wiary w coś. Poszukujemy oparcia. W tym bezlitosnym i brutalnym świecie jest to jedna z niewielu rzeczy, która daje nam swoistą ostoję i napawa nadzieją, bez której staczamy się po długiej i stromej drodze w dół. A tych w czasach, z jeszcze większą desperacją wyciągamy przed siebie ręce, w kierunku czegoś, co da nam siłę na stawienie czoła kolejnemu dniu, czy pomoże nam znaleźć usprawiedliwienie dla wszystkiego tego, co nas spotkało, i co jeszcze nas czeka na obranej przez nas ścieżce.
Dla niektórych jest to rodzina, ale nigdy nie wiedziałem, co znaczy to słowo. Przyjaciele – a czy miałem jeszcze jakichś? Bóg - który chyba już dawno temu trzasnął drzwiami. Dom – którego nie było na żadnej mapie. Władza – dla której nie miałem za grosz poszanowania. Pieniądze – które nigdy nie trzymały się mnie zbyt długo. Przyszłość – o którą się bałem. Miłość – której jak teraz uważałem, nigdy nie zaznałem, ani nie odczułem.
Wszyscy czegoś potrzebujemy, w przeciwnym razie życie zamienia się jedynie w ponurą i pozbawioną celu egzystencję.
Obdarty ze wszystkich tych wartości szukałem czegoś innego, a kiedy w końcu to znalazłem, szarość świata przybrała nieco jaśniejsze barwy. Byłem mały i jeszcze nie tak przytłoczony życiem, kiedy usłyszałem coś, co na długi czas zapadło mi w pamięci i stało się swoistą mantrą, z którą na ustach kładłem się spać i wstawałem każdego ranka z cieniem uśmiechu na ustach.
Wszystko co nas spotyka, dzieje się z jakiegoś wyższego powodu. Dla każdego człowieka z osobna kryje się za tym coś innego. Z powodu, którego nie znamy – który prawdopodobnie nie będzie z początku nawet tak oczywisty. Nie rzuci na życie innego światła, nie zniknie żaden z naszych problemów, ani żadna nasza obawa. Polegało na stopniowym zapełnianiu pustki w naszym wnętrzu.
Więc nawet jeżeli było ciężko i żyliśmy w nieustannym mroku, na łasce każdego dnia, gdzieś w bardziej, lub mniej odległej przyszłości istniało i czekało na nas coś, co miało nam wszystko wynagrodzić. Więc trzymałem się tego - prawdę mówiąc - jeszcze całkiem do niedawna. Byłem święcie przekonany, że przeznaczenie jest jedyną wartością w którą warto wierzyć i na którą było mnie stać, będąc biednym i obdartym ze wszystkiego innego.
Dzisiejszego dnia nie jestem nawet w stanie podać daty, momentu, zdarzenia, czy osoby za czyją sprawą opuściło to przekonanie. Może to naturalna kolej rzeczy, kiedy rzeczywistość spycha nas w dół, my z kolei stajemy się znużeni czekaniem, bez żadnych perspektyw. Może zaczynamy wątpić, czy jest to czegoś warte, czy coś czeka na nas na końcu tej drogi. A może zorientowałem się, że przy każdym kroku na przód, cofam się o dwa w tył.
Nie możemy oczekiwać niczego więcej, wciąż żyjąc w przeszłości i nieustannie powtarzając stare błędy.
A w tym momencie uświadomiłem sobie jeszcze jedną rzecz, która mimo, że już od dłuższego czasu krążyła gdzieś w otchłaniach mojego umysłu, to dopiero wtedy zmaterializowała się pod postacią konkretnej myśli.
Nic nie dzieje się z jakiegoś konkretnego powodu, życie po prostu się z nami bawi, czy raczej – nami.
W innym wypadku, dlaczego miałoby odbierać nam coś, tylko po to, aby zwrócić nam to po jakimś czasie, być może z nadwyżką w postaci jeszcze większego szczęścia? To proste - nie było w tym celu. Świat po prostu karmi się bólem. Wiedziałem, że jeżeli dostałem coś od życia, to jedynie po to, żeby zostało mi to ponownie odebrane.
Dlatego, kiedy w tle usłyszałem stłumiony przez szum własnej krwi, dźwięk dzwonka zawieszonego u drzwi i odruchowo przeniosłem wzrok na postać, która niepostrzeżenie starała dostać się do środka, a którą zdradziło cichy brzdęk, z niemałym trudem znalazłbym określenia dla swoich odczuć.  Może też dlatego, że wydawało mi się, że mój mózg wyciął mi niezły kawał. Niezły – w jego mniemaniu. Później naszła mnie mieszanka złości, przerażenia i swojego rodzaju rozczarowania.
Ponad to wszystko jednak była niedorzeczność sytuacji.
Byłem zły – na nią, chociaż podświadomość szeptem podpowiadała mi, że nie powinienem. Coś znowu skrzyżowało nasze drogi, i chociaż pozornie nie była to jej wina, musiałem kogoś nią obarczyć. Nie mieliśmy się już zobaczyć, po co? W jakim celu? Oboje moglibyśmy się przywiązać, a to był ten rodzaj ran – który nigdy się nie zabliźniał.
Byłem przerażony, ponieważ nie powinna się tutaj znaleźć. Nie po tej stronie muru. Nie teraz i może nie nigdy. Albo miała kłopoty, albo dopiero miały ją dopaść.
I w końcu, byłem rozczarowany… sobą. A to uczucie przyćmiło wszystkie inne, miałem wręcz wrażenie, że poza niezrozumieniem malującym się na mojej twarzy, można było wyczytać je bez najmniejszego problemu. Przenikało przez moje ściągnięte brwi, zabłąkany wzrok i usta, teraz przygryzione, z której wargi nadal sączyła się słabo krew.
Czułem się zażenowany sytuacją, której była świadkiem. Wstydziłem się siebie – pijanego, przytłoczonego, pobitego, siedzącego na kamiennej posadzce. Gdybym mógł zapaść się pod ziemię…
Nie chciałem nawet wiedzieć, dlaczego to uczucie wdarło się i przedostało się tak głęboko do mojego wnętrza. Nie można rozczarować kogoś, dla kogo jest się nikim. Ale… nie chciałem, żeby zobaczyła tą stronę mnie. Gorszą stronę. Porywczego, głupiego, dziecinnego chłopaka, nieliczącego się z konsekwencjami, z przerośniętym ego. Byłego zawodowca, odesłanego przez przypadkowego przechodnia. Porażkę.
Chciałem jak najszybciej podnieść się z posadzki, minąć ją w drzwiach i nie spotkać jej nigdy więcej, nawet jeżeli podświadomie wcale nie znajdowało się to w mojej sferze marzeń.
A kiedy usłyszałem swoje imię, wiedziałem już, że ten misterny plan nie ma szans na powodzenie. Skrzywiłem się po raz kolejny na jego dźwięk, słysząc w nim jakiś wyrzut, którego nie chciałem usłyszeć.
Odwróciłem wzrok w drugą stronę, wmawiając sobie, że uda mi się przełknąć wstyd i spojrzeć jej w oczy. Obojętność nie zmienia się tak szybko w niesmak, racja?
Wziąłem głębszy oddech i uśmiechnąłem się do niej słabo, co było zapewne całkowicie nie na miejscu, ale pomogło mi zakryć poprzedni, zmieszany wyraz twarzy.
Chwilę później doszło do kolejnego zwrotu akcji, którego nie mogłem się spodziewać tej nocy. Jeżeli jej ponowne wkroczenie do mojego życia nie było wystarczające, teraz rozchyliłem spierzchnięte wargi, ale żadne słowo nie znalazło w nich ujścia. Nie miałem pojęcia, co tutaj robi, dlaczego zdecydowała się wejść do środka, dlaczego przyznała się do mnie, ale ponad to wszystko, nie miałem pojęcia dlaczego postanowiła stanąć w mojej obronie. Dlaczego postanowiła wyciągnąć mnie z bagna, w które sam wpadłem. Mogła mnie minąć, udawać, że nigdy się nie znaliśmy. Może taka była prawda? Nie miałaby nawet wyrzutów sumienia.
Znałem jeszcze tylko jedną taką osobę – Cypri. To zapewne był moment, w którym podświadomie uświadomiłem sobie, że jest specjalna.
Że może mam większe szczęście, niż mogło mi się wydawać. To był moment, w którym wiedziałem, że w chwili w której zostawi mnie przed budynkiem wcześniej zadane rany, jedynie się pogłębią.
Jej słowa dochodziły do mnie z daleka, ale nie straciłem ich ogólnego sensu. Dostałem dreszczy i jakby w naturalnym odruchu spojrzałem zdesperowany w stronę drzwi, mojej drogi ucieczki. Od zawsze żyłem w przekonaniu, że lepiej kogoś zostawić, niż być zostawionym. I myśl, że byłoby to nie fair nie stanowiła dla mnie aż tak dużego kontrargumentu, jak fakt, że najzwyczajniej nie mogłem wyjść. Może nie chciałem, chociaż nie do końca zdawałem sobie z tego sprawę.
Zresztą, zaraz miałem wrócić do odgrywania jednej z głównych ról w tym dramacie, kiedy tylko odwróciła się w moją stronę i rzuciła krótkie ‘Zwariowałeś?’, które bynajmniej nie miało pozytywnego wydźwięku. Ledwo powstrzymałem się od przewrócenia oczami, czy ironicznego skinięcia głową. Może też dlatego, że nie miałem jeszcze tak autodestrukcyjnego humoru, aby jeszcze bardziej się pogrążyć. Wyglądało na to, że mój wstyd wcale nie był bezpodstawny. A chęć opuszczenia budynku samemu, czy z nią wciąż toczyła wewnątrz mnie walkę.
Bez słowa więc chwyciłem jej rękę, starając się utrzymać na własnych nogach, nie do końca zadowolony z faktu, że byłem zmuszony skorzystać z czyjejś pomocy. Fuknąłem cicho pod nosem i nieco niestabilnie pociągnąłem ją za sobą na zewnątrz.
Mroźne powietrze uderzyło w moją twarz z impetem, nieco ostudzając również mój temperament i oddalając wszystkie nie najmilsze rzeczy, które cisnęły mi się na język.
Przeszedłem parę kroków, w nieokreślonym kierunku, byle jak najdalej stąd. Nie byłem pewien, czy zdążyła już skręcić w inną uliczkę, i w ten sposób wszystko miało się zakończyć, czy śledzi mnie wzrokiem, a może podążyła moimi śladami. Zaraz potem świat po raz kolejny zawirował, alkohol oszukał mój błędnik, nogi zepchnęły mnie na pobliską ścianę, do której przywarłem, szukając ostoi.
- Tym jestem – problemem, racja? – odwróciłem się w jej stronę, wypowiadając słowa bez wyrzutów, z nutą zmęczenia, nie dniem, nie tygodniem - życiem, albo sobą. – Wszyscy tak uważają, ale nikt nie mówi tego na głos – przygryzłem usta i opatuliłem się szczelnie ramionami. – Po prostu to powiedz, to wszystko ułatwi – spojrzałem na nią błagalnie.
Zawsze zastanawiałem się, czy wolę gorzką prawdę, od pięknego kłamstwa. Żyliśmy w nim, więc może nie byłoby różnicy? Ale teraz desperacko jej potrzebowałem – prawdy. Wydawało się, że to zabrałoby jakiś ciężar.
Przetarłem dłonią zmęczone oczy i chciałem zgubić gdzieś jej wzrok, ale byliśmy jedyni na wyludnionej ulicy. Westchnąłem ciężko, chciałem nigdy nie opuścić mieszkania. Nie myślałem, że mogę czuć się gorzej, niż w jego ścianach, ale życie jedynie podejmowało kolejne, rzucone mu przez mnie wyzwania.
- Nie jesteś dobra, w dotrzymywaniu obietnic, wiesz? – uśmiechnąłem się smutno, chociaż nic nie mogło zatuszować słów, które padły chwilę temu. – Nie powinnaś tutaj być – dodałem po chwili, nie do końca precyzując, czy miałem na uwadze tą stronę miasta, czy jej obecność w moim życiu. – Musisz unikać problemów – uśmiechnąłem się ponownie, tym razem z jakąś nieokreśloną troską i odwróciłem się na pięcie ruszając przed siebie.
Powrót do góry Go down
the prophet
Ashe Cradlewood
Ashe Cradlewood
https://panem.forumpl.net/t1888-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t267-ashe
https://panem.forumpl.net/t1278-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t718-the-ashes-of-memories
https://panem.forumpl.net/t3226-ashe-cradlewood
Wiek : 21
Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią
Obrażenia : złamane serce

Główna ulica Empty
PisanieTemat: Re: Główna ulica   Główna ulica EmptySob Wrz 14, 2013 10:35 am

To zabawne, jak często życie z nas kpi.
Wmawiamy sobie, że mamy nad nim kontrolę. Że sami decydujemy o tym, co nas spotyka. Że jeśli odpowiednio się postaramy, przed pewnymi sprawami damy radę się zabezpieczyć. Ochronić. Że wystarczy odsunąć na bok emocje i uczucia, żeby uniknąć wszelkich rozczarowań i upokorzeń. Kiedyś też w to wierzyłam. Myślałam, że budując wokół siebie szczelny mur i udając, że na nikim i niczym mi nie zależy, odsunę od siebie niepotrzebne komplikacje. I uwierzcie, poświęciłam na ten proces mnóstwo czasu i energii. Przez lata ćwiczyłam odcinanie się od innych; wmawiałam sobie, że nie są mi potrzebni, a robiłam to tak długo, aż sama się do tego przekonałam. I przez pewien czas nawet mi się to udawało. Żyłam co prawda namiastką życia, ale stworzyłam sobie w ten sposób całkiem wiarygodną iluzję bezpieczeństwa. Tak mi się przynajmniej wydawało. Bo jeśli faktycznie miałam wszystko gdzieś, jak to się stało, że kiedy Noah odsunął się ode mnie, zaraz po wyjściu z budynku, poczułam się, jakby ktoś boleśnie mnie spoliczkował?
Zatrzymałam się gwałtownie, nie mając pojęcia, co robić dalej. Nie potrafiłam zdobyć się ani na to, żeby do niego podbiec, ani na to, żeby tak po prostu odwrócić się i odejść. Nie wiedziałam, czego tak właściwie się spodziewałam - mój plan nie obejmował biegu wydarzeń po wyjściu ze sklepu. Skupiłam się jedynie na tym, żeby opuścić budynek bez ściągania nam na głowy Strażników Pokoju, ale to, co miało nastąpić później, stanowiło jedną wielką niewiadomą. Przez chwilę więc po prostu stałam, wpatrując się nieprzytomnie w plecy mężczyzny i zastanawiając się, czy tak właśnie zakończy się nasze spotkanie. Chyba nie miałam prawa oczekiwać niczego innego, ale nawet ta świadomość nie potrafiła stłumić dziwnego, irytującego uczucia rozczarowania, które wykiełkowało gdzieś w okolicach mostka i teraz rozlewało się po reszcie organizmu. Otworzyłam usta, chcąc za nim zawołać, ale kiedy dotarło do mnie, jak desperacko by to wyglądało, natychmiast je zamknęłam. Miałam wrażenie, że byłoby mi o niebo łatwiej, gdybym potrafiła się chociaż na niego zezłościć. Zasłużył na to, prawda? Powinnam więc wygarnąć mu wszystko, co o nim myślę, obrzucić gradem złośliwych słów, a potem odwrócić się na pięcie i zniknąć w którejś z uliczek, obiecując sobie, że nigdy więcej się nie spotkamy. Ale nie umiałam. Co gorsza, chyba wiedziałam nawet dlaczego. Uświadomiłam sobie to w momencie, w którym zatoczył się na ścianę, omal nie tracąc równowagi, a ja - czując się jak ostatnia kretynka - odruchowo zrobiłam kilka kroków do przodu, jakbym chciała uchronić go przed upadkiem. On nie chce twojej pomocy, warknęłam do siebie w myślach, ponownie się zatrzymując, zaciskając dłonie w pięści i ledwie powstrzymując się przed pełnym złości tupnięciem, które już na pewno zdyskwalifikowałoby mnie jako osobę zdrową na umyśle. Zresztą, to chyba nie miało znaczenia, bo jeśli kiedyś naiwnie mi się wydawało, że Noah ma mnie za kogoś więcej niż niegroźną ofiarę losu zza muru, to teraz już wyraźnie widziałam swoją pomyłkę. I jedyną rzeczą, której żałowałam, był fakt, że zorientowałam się o jakieś pięć minut za późno. Gdybym nie wbiegła do lokalu, próbując zgrywać bohaterki, najprawdopodobniej już byłabym daleko stąd - być może zmagając się z wyrzutami sumienia, ale przynajmniej unikając bolesnego upokorzenia.
Jego słowa docierały do mnie z opóźnieniem, jakby nie trafiając prosto do moich uszu, a przelatując obok. Rozumiałam co prawda, o czym mówił, ale wnioski, które wyciągałam, w żaden sposób nie pokrywały się z tym, co do tej pory wiedziałam na jego temat. Być może była to kwestia alkoholu, ale wydawało mi się, że mam niepowtarzalną okazję obserwować właśnie inną, mniej idealną i rzadziej pokazywaną światu stronę jego osobowości. W jakiś sposób chciałam, żeby tak było. To oznaczałoby, że jest bardziej ludzki niż myślałam na początku, a ja, mimo że i tak przedstawiałam się jako przypadek beznadziejny, nie odbiegałam od niego aż tak bardzo. Co oczywiście również nie miało w obecnej sytuacji absolutnie żadnego znaczenia.
- Użalasz się nad sobą - powiedziałam nagle, znajdując lukę między jedną jego wypowiedzią, a drugą. Bez żadnego wyrzutu czy też niepotrzebnego oceniania, po prostu stwierdzając fakt. Właściwie nie byłam nawet pewna, czy mówię do niego, czy do siebie, bo przecież nie chciałam w żaden sposób jeszcze bardziej go zawstydzić ani upokorzyć. Nie należałam do tego typu osób, chociaż jeśli obserwujecie mnie od dłuższego czasu, może wydawać się wam inaczej. Ale nigdy nie miałam w zamiarze krzywdzić dla samego krzywdzenia. A już na pewno nie ludzi, którym coś zawdzięczałam. A Noah Atterburemu zawdzięczałam wiele, choć patrząc z perspektywy czasu, to stojąc wtedy na zaśnieżonej uliczce, nie miałam jeszcze pojęcia, jak wiele. - To ci nie pomoże na dłuższą metę, uwierz mi.
I nie jesteś problemem, dopowiedziałam w myślach, na szczęście nie wygłaszając tych słów na głos, bo nawet w mojej głowie zabrzmiały żałośnie. Zresztą, nie była to do końca prawda. Stojący przy ceglanym murze mężczyzna był problemem, tyle że nie w taki sposób, jak mu się wydawało. Żeby mu to jednak powiedzieć, musiałabym najpierw przyznać sama przed sobą, że z jakiegoś niewytłumaczalnego i kompletnie irracjonalnego powodu, zależało mi na nim bardziej, niż powinno - a to była ostatnia rzecz, którą miałam zamiar zrobić. Dlatego milczałam, zaciskając usta w cienką kreskę i starając się nie pokazać po sobie, jak bardzo zabolały mnie jego kolejne słowa.
- Nie powinnaś tego, powinnaś tamto, musisz, nie możesz. Nie uważasz, że ostatnio nieco nadużywacie tych czasowników? - rzuciłam, ponownie wpatrując się w jego oddalające się plecy, podświadomie nie licząc już na żadną odpowiedź. Wewnętrzna walka między chęcią podążenia za nim, a moją własną dumą, wciąż trwała, a szala zwycięstwa jak na złość nie chciała przechylić się na żadną stronę, pozostając w irytującej równowadze. A czas się kończył. Mężczyzna miał lada chwila rozpłynąć się w powietrzu, być może tym razem na zawsze. Może tak miało być? Może faktycznie byliśmy niewybaczalną pomyłką, którą należało jak najszybciej naprawić, wymazać, wyrzucić z pamięci, wyciągając jedynie wnioski na przyszłość? Jakkolwiek jednak racjonalnie by to nie brzmiało, nie potrafiłam w to uwierzyć. Takie rzeczy nie działy się przypadkiem i nawet jeśli były wyjątkowo przykrym żartem od losu, to prowadziły w istocie do czegoś innego. Do tej pory byłam jednak zbyt wielkim tchórzem, żeby sprawdzić, do czego. Chociaż tak właściwie - czy mogłam upokorzyć się jeszcze bardziej?
Zanim zdążyłam zorientować się, co właściwie mam zamiar zrobić, byłam już w połowie pokonywania dzielącej nas przestrzeni. W następnej sekundzie znalazłam się obok niego, moja dłoń odnalazła jego rękaw, milcząco prosząc, by zatrzymał się na chwilę w miejscu.
- Zaczekaj - powiedziałam cicho, uzupełniając gesty słowami i także się zatrzymując. Następnie otworzyłam usta ponownie, mając zamiar wygłosić ułożoną naprędce formułkę, ale spomiędzy moich warg jak na złość nie chciały wydobyć się żadne słowa. Zamiast tego zrobiłam najmniej adekwatną do sytuacji rzecz - parsknęłam cicho śmiechem. - Przepraszam - mruknęłam, przecierając przymknięte powieki dłonią, bo oto znalazłam odpowiedź na zadane przed chwilą pytanie. I chyba bawiło mnie to stanowczo bardziej, niż powinno. - Posłuchaj - spróbowałam raz jeszcze, odsuwając w końcu rękę od twarzy i znów przenosząc wzrok na mężczyznę. - Zdaję sobie sprawę, że jestem dla ciebie tylko irytującą mieszkanką getta, która z jakiegoś powodu ciągle wchodzi ci w drogę i utrudnia życie, a przyjmowanie pomocy od brudu jest ostatnią rzeczą, na którą masz ochotę. I obiecuję, jeszcze dzisiaj wrócę tam, gdzie moje miejsce. Zresztą, wystarczy jedno twoje słowo, a przysięgam, zniknę na dobre, starając się skutecznie o to, żeby nasze ścieżki więcej się nie przecięły. Ale zanim to się stanie, proszę cię tylko o jedną rzecz. - Przerwałam na moment, biorąc nieco głębszy wdech i próbując w ten sposób uspokoić oddech, który zaczął delikatnie drżeć - zapewne z zimna. - Pozwól mi spłacić chociaż część długu, jaki wobec ciebie zaciągnęłam i upewnić się, że trafisz dzisiaj do mieszkania, a nie do Moon River. Jestem ci to winna. - Niespecjalnie zastanawiając się, co właściwie robię, naciągnęłam rękaw kurtki na dłoń, po czym uniosłam ją do góry, lekkim gestem ścierając powoli krzepnącą krew z jego policzka. - Potrzebuję tego, żeby zamknąć ten rozdział na dobre - dodałam jeszcze, przyciągając rękę z powrotem do siebie. Pozwoliłam sobie na nieznaczny uśmiech. Nie miałam w planach mówić już nic więcej, ale kolejne słowa same znalazły ujście. - A co do problemów... wiesz, słyszałam, że zazwyczaj chodzą parami.
Powrót do góry Go down
the civilian
Noah Atterbury
Noah Atterbury
https://panem.forumpl.net/t1889-noah-atterbury#24419
https://panem.forumpl.net/t249-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t1314-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t563-noah
https://panem.forumpl.net/t1190-noah-atterbury
Wiek : 19
Zawód : Kelner w 'Well-born' i student
Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny
Znaki szczególne : piegipiegipiegi
Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie

Główna ulica Empty
PisanieTemat: Re: Główna ulica   Główna ulica EmptyNie Wrz 15, 2013 4:45 pm

Mówią, że niedaleko pada jabłko od jabłoni. W odniesieniu do siebie, zawsze uważałem to powiedzenie za obraźliwe.
Moi rodzice nigdy nie stanowili dla mnie żadnego autorytetu, nie było pomiędzy nami żadnych zdrowych relacji.
Latami starałem się zerwać z wizerunkiem, jaki był przypisany naszej rodzinie, w Czwartym Dystrykcie. Zakopać przeszłość sześć stóp pod ziemią i nigdy się do niej nie przyznawać. Zdawało się, że za cel życiowy postawiłem sobie, oderwanie się od brzemienia, jakie niosło ze sobą moje nazwisko. Ale przez wszystkie te lata jedynie zdałem sobie sprawę, że od korzeni nie jest w stanie się uciec. Z im większą desperacją próbowaliśmy się uchronić, wybrać inne ścieżki i przyspieszyć kroku, geny zawsze nas doganiały, trafiając w naszą podświadomość i uderzając ze zdwojoną siłą. Motywując tym samym do kontynuowania ucieczki, ale wszystko to było jedynie zataczaniem ogromnego koła. Na końcu zawsze przegrywamy.
Nigdy nie byłem blisko ze swoją matką, co nie znaczyło, że nie zależało mi na tym, jak każdemu małemu dziecku. Przez długi okres czasu byłem wyrozumiały i starałem sobie w swój dziecinny sposób wytłumaczyć wszystkie jej błędy i pomyłki. Przez jakiś czas nawet odnosiło to swojego rodzaju pozytywny skutek. Chyba tylko dzięki temu, jestem w stanie dzisiaj powiedzieć, że oprócz wszystkich złych dni, były też takie, które wspominam z cieniem uśmiechu na ustach.
Ale dopiero dzisiaj uświadomiłem sobie, że pomimo szczerych chęci nie byłem wtedy w stanie całkowicie jej zrozumieć. Może zwyczajnie dlatego, że nie znałem życia tak, jak ona. Nie nosiłem wystarczającego bagażu i miałem zupełnie odmienne spojrzenie na świat.
I dopiero dzisiaj, uświadomiłem sobie, że jestem do niej podobny bardziej, niżbym sobie tego życzył. Była i jest tchórzem. Więc nie znajdę w tym stwierdzeniu żadnego komplementu. Ale oboje uciekamy przed problemami, kiedy tylko sytuacja się komplikuje.
I wręcz ironiczne wydaje się stwierdzenie, że jedne z najmądrzejszych i zarówno najprostszych rzeczy, jakie usłyszałem, wydostały się z jej ust.
Wszyscy szukamy osoby, która nie pozwoli nam odejść.
W jednym momencie poczułem, że zrozumiałem głębie zdania i każdego słowa z osobna. Zrozumiałem ją samą, i w końcu pozwoliłem sobie, na obdarzenie jej współczuciem. Była zagubiona. I powiedziała to mi, nie komuś innemu. Może miałem być osobą, która ją zatrzyma, a ja zawiodłem. Ale przeszłość jest martwa, a decyzje i wybory zostały obrane. Przegrała swój moment, i jedyną rzeczą jaka teraz się liczyła było to, abym ja nie przeoczył swojego.
Wzdrygnąłem się na samą tą myśl, dreszcze przeszły przez moje ciało i zatrzymałem się w pół kroku. Nie odwróciłem się jednak, bynajmniej nie chciałem, aby widziała moją twarz, nawet jeżeli nasze sylwetki były ledwie dostrzegalne w mroku, przecinanego nieudolnie przez uliczne latarnie.
Zadrżałem, kiedy fala emocji uderzyła mnie w twarz, a żadnej z nich nie byłem w stanie nazwać po imieniu. Ale przeważał strach, chęć ucieczki i udawanie, że ta chwila nigdy nie miała miejsca. Jednak jej słowa przecięły powietrze i wydawało się, że jest już za późno, żeby się wycofać. Nie chciałem żyć w żalu do samego siebie, że kiedy być może życie postawiło na mojej drodze coś dobrego, odepchnąłem to od siebie, ceniąc sobie bezpieczeństwo bardziej, od szczęścia.
Podświadomie liczyłem, że udało mi się ją zgubić, ale gdyby jednak tak było, wiedziałbym, że bynajmniej nie poczułbym się przez to lepiej. Paradoks gonił paradoks, a sprzeczność goniła sprzeczność.
I nawet jeżeli usłyszenie za sobą jej głosu, było czymś na co podświadomie czekałem, poczułem się zaatakowany.
- A udawanie pomoże? – odwróciłem się przez ramię. – Nie miałaś zobaczyć tej chwili słabości. Jutro wszystko wróci do swojego poprzedniego stanu, jakby nic się nie stało. Będę dalej ciągnął to stare kłamstwo – uśmiechnąłem się słabo. – Po prostu zapomnij o tym.
Zacisnąłem usta i przeniosłem swój wzrok na pobliski budynek, starając się zgubić jej spojrzenie. Nie chciałem zobaczyć w nich pogardy, a wydawało mi się, że ostatnimi czasy znajdowałem ją w oczach wszystkich. Wziąłem głębszy oddech, co przypominało raczej westchnięcie, i schowałem dłonie do kieszeni. Dopiero po chwili spojrzałem jeszcze na nią pogodnie, jakbym chciał ją utwierdzić w przekonaniu, że jest ono możliwe.
- Wiesz, kiedy tracisz szacunek, starasz się trzymać władzy. Ale to tylko kwestia czasu, kiedy stracimy i ją – wzruszyłem lekko ramionami, i nie dodając nic więcej odwróciłem się, brnąc dalej przed siebie. Nie minęła chwila, zanim zacząłem żałować, że jeżeli była to nasza ostatnia rozmowa i ostatnie spotkanie, to zakończyło się właśnie w taki sposób. Nigdy nie lubiłem pożegnań, dlatego łatwiej wydawało się urwać je w połowie, pozostawić pełne niedopowiedzeń i nie podsumowane, żadnym konkretnym słowem. Przyspieszyłem kroku, brnąc przez zaśnieżony chodnik, bez żadnego celu, przed siebie. Chciałem skręcić i zniknąć za najbliższą uliczką, zgubić jej wzrok, który wciąż czułem na sobie. I zostawić to wszystko w tyle. Może wtedy mógłbym sobie wmówić, że nic z tego nie miało miejsca. Byliśmy pomyłką i oboje zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Byliśmy błędem, a je należy usunąć i nigdy się do nich nie przyznawać.
Ale nie byliśmy dobrzy, w wyciąganiu wniosku, więc oboje wciąż je powtarzaliśmy. Może jednak było coś wyjątkowego w łamaniu reguł, zasad i norm narzuconych przez ten świat, skoro wciąż podejmowaliśmy to ryzyko.
Bez wątpienia łatwiej było odejść, ale nie przynosiło to takiej radości, jak moment, w którym poczułem jej dłoń na swoim rękawie i usłyszałem to ciche ‘poczekaj’, na które podświadomie czekałem. Wzdrygnąłem się jednak i zacisnąłem usta. Odwróciłem się w jej stronę, patrząc na nią wyczekująco, a kiedy parsknęła śmiechem popadłem w całkowite zdezorientowanie. Ledwo powstrzymałem się od wyrwania swojej ręki, zamiast tego uśmiechnąłem się niepewnie, nie będąc pewnym co mogło wprawić ją w takie rozbawienie. Może drwiła ze mnie? Musiała. Ale kiedy po raz kolejny raz podjęła próbę rozmowy nie mogłem doszukać się niej żadnego śladu kpiny. Z drugiej strony, teraz to mi zachciało się śmiać, w politowaniu.
- Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś żył w takim kłamstwie. Sprawia, że wydajesz się jeszcze smutniejsza – uśmiechnąłem się lekko, odsłaniając zęby i mierzwiąc jej włosy. Wziąłem głębszy oddech, wiedziałem, że od tego momentu będzie tylko trudniej, niż gdybyśmy chwilę temu rozeszli się w przeciwne strony. Czy byłoby lepiej? Nie mogłem być pewien. Tęskniłem za tym, jak sprawiała, że w każdym ciężkim momencie była w stanie odsunąć wszystko na bok, rozjaśnić, rozświetlić, rozśmieszyć – nie robiąc nic szczególnego i może nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Problem leżał w tym, że kiedy mijał czas, na który zaciągnęliśmy kredyt, zabierała to wszystko ze sobą. – Zdajesz sobie sprawę, że pomyliłaś się w każdym zdaniu? – rozczesałem palcami jej kosmyki, doprowadzając je do wcześniejszego ładu, i zaraz upominając się w myślach. – Powinno tak być – zrehabilitowałem się szybko, poważniejąc na chwilę. – Powinnaś mną gardzić, ja powinienem gardzić tobą. Nie ma tutaj miejsca na inną relację. Żyliśmy pod waszym uciskiem całe życie, teraz role się odwróciły. Nie potrafimy nie darzyć się nienawiścią, bo oboje zrujnowaliśmy się nawzajem. Jestem chłopakiem, przez którego codziennie budzisz się po drugiej stronie muru. Przez którego za każdym razem, kiedy wychodzisz z domu, nie możesz być pewna, czy wrócisz. To prostsze, niż nam się wydaje – wbiłem się pomiędzy jedną jej wypowiedź, a drugą. Wyciągnęła dłoń w moim kierunku, delikatnie ścierając krew z mojego policzka. Zadrżałem wewnętrznie, i zacisnąłem na ułamek sekundy oczy, jakby sprawiała mi ból. Niewiele myśląc, logika ustąpiła miejsca emocjom, i kierując się jakimś nagłym i pochopnym impulsem złapałem ją za dłoń i przytrzymałem przy mojej twarzy, jakbym tym samym chciał przedłużyć ten moment. – A my jedynie niepotrzebnie to komplikujemy – wyszeptałem i niechętnie wypuściłem jej dłoń z uścisku i pozwoliłem jej opaść. – Nie chcę, żebyś tam wracała, ale sama powiedziałaś, że to nie może trwać.
Odwzajemniłem jej uśmiech, i chociaż oba były szczere, na próżno było szukać w nich szczęścia. Wrażenie, że każde nasze spotkanie jest też pożegnaniem stawała się wyczerpująca. W czasach, w których nikt z nas nie może być pewny jutra, wszyscy potrzebujemy stabilizacji, ale wyglądało na to, że świat nie miał nam nic innego do zaoferowania.
- Zasługujesz na swoje szczęśliwe zakończenie – uśmiechnąłem się lekko, chwiałem ją pod ramie i pociągnąłem za sobą, tym razem w bardziej sprecyzowanym kierunku. – A ja potrzebuje swojego… Wrócimy do bycia nieznajomymi, dajmy sobie tylko ten jeden wieczór.
Powrót do góry Go down
the prophet
Ashe Cradlewood
Ashe Cradlewood
https://panem.forumpl.net/t1888-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t267-ashe
https://panem.forumpl.net/t1278-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t718-the-ashes-of-memories
https://panem.forumpl.net/t3226-ashe-cradlewood
Wiek : 21
Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią
Obrażenia : złamane serce

Główna ulica Empty
PisanieTemat: Re: Główna ulica   Główna ulica EmptyNie Wrz 15, 2013 9:14 pm

Kiedy byłam młodsza, moja mama miała dziwny i nieco irytujący zwyczaj oblepiania wszystkiego, co ją otaczało, kolorowymi, samoprzylepnymi karteczkami. Podpisywała autorów na regałach z książkami, wieszaki na ubrania, podręczniki moje i Isaaca; nawet półki w lodówce miały swoje określone przeznaczenie. Wtedy wydawało mi się, że była po prostu uporządkowana i zorganizowana - zawsze zresztą uwielbiała porządek, a najmniejszy bałagan przyprawiał ją o ból głowy i potrafił popsuć humor na długie godziny - ale z biegiem czasu zrozumiałam, że chodziło o coś zupełnie innego. Problem nie leżał bowiem w pragnieniu utrzymania czystości, ale w nieodpartej potrzebie oznaczenia wszystkiego odpowiednią etykietką. Moja mama czuła się bezpiecznie tylko i wyłącznie w jasnych sytuacjach, o dokładnie ustalonych zasadach. Z perspektywy czasu może zabrzmieć to wariacko, ale wyglądało na to, że nadawanie przedmiotom przymiotników w pewien sposób ją uspokajało. I chociaż uświadomiłam sobie to dopiero wiele lat później, już po wyprowadzce z domu, to prawda była taka, że jej zwyczaje nie były niczym niezwykłym - wprost przeciwnie, stanowiły mniej groźne odzwierciedlenie tego, co od najmłodszych lat robiliśmy wszyscy, odpowiednio wyedukowani przez władze Panem. Nalepialiśmy etykietki, tworząc zbiór stereotypów i reguł, których należało się trzymać, żeby nie pogubić się w panującej rzeczywistości. Może w jakimś sensie sami tego potrzebowaliśmy, ale moim zdaniem było to sprytne i całkowicie celowe posunięcie rządzących, pozwalające im na wychowanie społeczeństwa myślącego jednotorowo, któremu nigdy nie przyjdzie do głowy bunt. Wyróżniające się jednostki były jawnie eliminowane, wpierw oznaczone jako odstępstwo od tak zwanej normalności. Uczono nas, że Głodowe Igrzyska są sprawiedliwe, że mieszkańcy dystryktów są od nas mniej rozwinięci i zacofani, a rebelianci nami gardzą i gdyby tylko mogli, zmietliby nas z powierzchni Ziemi. Co więcej, jestem pewna, ze podobna propaganda działała też i w Trzynastce - bo czy Coin nie pokazała swojego uwielbienia do podziałów, zamykając nas w jednym miejscu i przyklejając karteczkę z napisem brud?
Najzabawniejszy w tym wszystkim był fakt, że ja również wpadłam w schemat posługiwania się stereotypami, chociaż do niedawna nie byłam nawet tego świadoma. Tak samo jak moja matka, szłam przez życie w towarzystwie kolorowych prostokątów, które stanowiły dla mnie coś w rodzaju punktu odniesienia, dając złudne poczucie bezpieczeństwa. I dopiero kiedy na mojej drodze stanął Noah, od samego początku zachowując się całkowicie wbrew oczekiwaniom i zrywając w ten sposób wszystkie starannie naklejone kawałki papieru, zrozumiałam, jak skutecznie i uparcie udawało mi się oszukiwać samą siebie. Co dziwniejsze, pozbywając się kolejnych nieprawdziwych przekonań, nie czułam wcale gruntu, usuwającego mi się spod nóg. Świat nie stanął do góry nogami, nie zadrżał w posadach, ani nie dopadła go zagłada. Wprost przeciwnie. Bo kiedy mężczyzna uśmiechnął się do mnie, a jego ręka zmierzwiła mi włosy, rozczesując je później lekkimi ruchami, po raz pierwszy od dłuższego czasu miałam wrażenie, że wszystko znalazło się na swoim miejscu.
Uczucie było tak niespodziewane i obce, a jednocześnie w pewien sposób dobre, że na dłuższą chwilę odebrało mi mowę, czyniąc mnie całkowicie niezdolną do powiedzenia czegokolwiek. Dopiero kiedy poczułam lekkie pociągnięcie w okolicach ramienia i chcąc nie chcąc podążyłam za Noah, dotarły do mnie wszystkie słowa, które w międzyczasie padły z jego ust.
- Nie mogłabym tobą gardzić - zaczęłam powoli, podczas gdy zdania dopiero klarowały się w mojej głowie. Odruchowo przysunęłam się bliżej niego, bo w ten sposób było mi łatwiej dotrzymać mu kroku. A przynajmniej tak sobie to tłumaczyłam. - Nie mówię, że kiedyś tak nie było. Ale później popatrzyłam na to z innej perspektywy. Wiesz, w Kwartale nie ma specjalnie dużo do roboty, więc miałam na to czas. - Zamilkłam na moment, automatycznie kontrolując wzrokiem okolicę, ale ulica, którą szliśmy, wyglądała na opustoszałą. Nie byłam pewna, czy znam tę część miasta, bo choć mieszkałam w Kapitolu od dziecka, to odkąd swoje porządki wprowadzili rebelianci, wszystko wyglądało inaczej. Zwłaszcza w nocy, i zwłaszcza przykryte warstwą śniegu. Westchnęłam bezgłośnie, obserwując, jak biały obłok pary opuszcza moje usta i powoli unosi się do góry, rozpływając w powietrzu. - Gdybym to ja musiała przez całe życie zmagać się ze strachem i upokorzeniem tylko po to, żeby później omal nie zginąć na arenie, a następnie straciła dom i rodzinę na rzecz rebelii, która koniec końców okazała się przepychanką między politycznymi przeciwnikami, chyba sama rzuciłabym się do Moon River. - Zerknęłam do góry, jakbym chciała upewnić się, że słucha, chociaż podświadomie wiedziałam, że tak. - Zostaliśmy oszukani, wszyscy tak samo. Może nawet wy bardziej. - Wzruszyłam ramionami. - Ale chodzi mi o to, że mogłeś się załamać. To byłoby zrozumiałe i nikt nie miałby wtedy prawa cię za to potępić. Mogłeś kiwnąć głową, stwierdzić, że jesteśmy źli i zamieść nas pod dywan. Mogłeś minąć mnie wtedy w uliczce, albo - co byłoby bardziej zrozumiałe - wydać mnie strażnikom. Ale ty spróbowałeś mi pomóc. Osobie, która patrzyłaby, jak umierasz na Igrzyskach i nawet nie zrobiłoby jej się z tego powodu przykro. - Głos zadrżał mi lekko, ale byłam już chyba za daleko, żeby się wycofać. Słowa, które kiedyś bałam się wypowiedzieć we własnej głowie, teraz wypływały gładko, dryfując przez pewien czas w mroźnym powietrzu, a dopiero później rozpływając się gdzieś między wirującymi płatkami śniegu. Serce biło mi coraz niespokojniej, jakby ostrzegając mnie przez zbytnią wylewnością, przyzwyczajane od dziecka do trzymania emocji na wodzy, a jednocześnie w jakiś irracjonalny sposób ciesząc się z obrotu wydarzeń. Na krótką chwilę zbliżyłam twarz do ramienia Noah, wtulając zaczerwieniony policzek w materiał jego płaszcza, podświadomie szukając jakiegokolwiek dowodu, że to wszystko działo się naprawdę. - Nie wiem więc, co powinnam czuć w związku z twoją osobą, ale na pewno nie jest to pogarda - powiedziałam, ale tym razem słowa rozbrzmiały tak cicho, że nie wiedziałam, czy w ogóle przebiły się przez skrzypienie śniegu pod naszymi butami. Zamilkłam, opuszczając spojrzenie w dół i pozwalając, żeby luźne kosmyki zasłoniły moją twarz. Przed nim, przed rzeczywistością, na pewien sposób - przede mną. Przez następnych kilka minut po prostu milczałam, bezskutecznie próbując odnaleźć w umyśle strzępki jakichkolwiek zdań, które mogłabym wypowiedzieć. Zdawałam sobie sprawę, że nasze spotkanie może w każdej chwili dobiec końca. Nie miałam pojęcia, gdzie właściwie mieszka mężczyzna, więc od celu naszej wędrówki mogły równie dobrze oddzielać nas ułamki sekund. I chociaż jeszcze godzinę temu marzyłam tylko o tym, żeby moja wizyta w Dzielnicy Rebeliantów była jak najkrótsza, to w tamtym momencie chciałam - i chyba nie było już sensu udawać, że to nieprawda - magicznie ją przedłużyć. Odchrząknęłam cicho, bo wiedziałam, że czas mnie goni, a istniała jeszcze jedna rzecz, o którą chciałam zapytać.
- Co się dzisiaj stało? - Uniosłam spojrzenie do góry, zatrzymując je na twarzy Noah. Zdawałam sobie sprawę, że nie miałam najmniejszego prawa, żeby o to pytać, a on - żadnego powodu, żeby odpowiadać, ale i tak nie mogłam tego nie zrobić. - Że przyszedłeś do tego sklepu? - Sprecyzowałam po chwili. Następnie ponownie odwróciłam wzrok w drugą stronę, pozwalając, by prześlizgiwało się swobodnie po zadbanych, pogrążonych w mroku budynkach. - A tak w ogóle - zaczęłam jeszcze, zanim dotarliśmy na miejsce, jednocześnie przywołując na twarz lekki uśmiech. - Nie spodziewałam się, że wciąż istnieją ludzie, którzy wierzą w szczęśliwe zakończenia.
Powrót do góry Go down
the civilian
Noah Atterbury
Noah Atterbury
https://panem.forumpl.net/t1889-noah-atterbury#24419
https://panem.forumpl.net/t249-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t1314-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t563-noah
https://panem.forumpl.net/t1190-noah-atterbury
Wiek : 19
Zawód : Kelner w 'Well-born' i student
Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny
Znaki szczególne : piegipiegipiegi
Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie

Główna ulica Empty
PisanieTemat: Re: Główna ulica   Główna ulica EmptyPon Wrz 16, 2013 11:38 pm

Kiedy spojrzymy na to z odpowiedniej perspektywy, to całkiem zabawne, jak wiele rzeczy ulega zmianie, kiedy dorastamy. Świat traci swoją prostotę i opada kurtyna, odgradzająca nas od pozbawionej perspektyw rzeczywistości.
Wciąż pamiętam, jakie wszystko zdawało się łatwe, jasne i klarowne parę lat temu. W moim mniemaniu istniało jednoznaczne zło i dobro, które nigdy nie stykały się ze sobą. Nie istniała neutralność i ciężko było zmienić moje przekonania, jako że byłem wyjątkowo upartym dzieckiem. Nastolatkiem. Mężczyzną.
Wiele zmieniło się, i nie zmieniło jednocześnie. Nawet jeżeli obierzemy inne poglądy, pozbędziemy się swojej zatwardziałości i przyjrzymy problemowi pod innym kątem, to świat wciąż jest taki sam, i nie zamierza nam niczego ułatwiać.
Kiedy byłem mały, zamykałem oczy za każdym razem, kiedy chciałem się schować. Żyłem w przeświadczeniu, że to sprawiało, że stawałem się niewidzialny. Dawało mi to swojego rodzaju spokój, ukojenie i pozwalało na krótką chwilę odciąć od wszystkiego, odgrodzić i przenieść do swojego świata. Wciąż to robię, ale nauczyłem się nie zamykać przy tym oczu, jedynie siebie samego, na innych. Daje to, to pozorne uczucie bezpieczeństwa, któremu jednak daleko do szczęścia, jakie powinno ono przynosić. Ale to wszystko na co nas stać, i czym musimy się obejść.
Później przerodziło się to w myśl, że wystarczy zamknąć oczy, aby zniknęło zło tego świata. Jakby ten drobny gest był wstanie na chwilę zatrzymać czas i jego dziki pęd. Powstrzymać serię niefortunnych wypadków, uchronić świat przed jego upadkiem i zatrzymać naszą wędrówkę po równi pochyłej.
Ale tego wieczora, kiedy przemierzaliśmy kapitolińskie ulice, śnieg skrzypiał pod naszymi stopami i iskrzył się od blasku wysokich latarni, rzucających ciepłe światło na nasze zmęczone, ale szczęśliwe twarze; wiedziałem, że przymknięcie oczu nie zatrzymuje czasu, nie cofa go, ani my nie, stajemy się niewidzialni.
Jedynie sprawia, że wszystko staje się ciemniejsze. I jest to z kolei jedynie inny rodzaj ucieczki.
Ciemność sprawia, że nie możemy dostrzec wszystkiego. Stajemy się ślepi.
Możemy nie dostrzegać panoszącego się dookoła zła, i może nam wydawać się to dobre. Ale ta ciemność ma w sobie jeszcze jedną znaczącą rzecz. Swój skutek uboczny. Nie możemy jej z nikim dzielić, i stajemy się samotni.
Ale tego wieczora nie było ciemno - było nadzwyczaj jasno. Chociaż księżyc ledwo przedzierał się przez grubą warstwę granatowych chmur, a latarnie mrugały w swojej agonii. Było inaczej, bo światło było w nas. Wiedziałem jednak, że wygaśnie przed kolejnym wschodem słońca, albo rozmyje je brutalność poranka.
Ale cokolwiek nie stałoby się jutro, mieliśmy ten wieczór.
Uśmiechnąłem się pod nosem, nie do końca pewny, czy to dzięki jej słowom, czy temu, że dystans między nami zmniejszył się nieznacznie, a ja udając, że poprawiam rękaw kurtki przyciągnąłem ją jeszcze bliżej, niwelując dzielącą nas odległość, bo jej braku. Przez moment poczułem się dobrze, nie chcąc nawet dociekać dlaczego. Cokolwiek to było, nie miało trwać wiecznie.
Poza tym, myśl, że nic nieznaczące dzielenie się powietrzem, i ciepłem migrującym pomiędzy naszymi ramionami, mogło przynieść ze sobą tyle beztroskiego szczęścia, nie do końca przypadła mi do gustu. Ale przez moment wszystko wydawało się być na swoim miejscu, jakby od zawsze miało tak być. Jakbyśmy zgubili swoją przeszłość, kreując jej własną wersję. Jakbyśmy byli jedną ze zwyczajnych par, podczas wieczornej, zimowej przechadzki, zanim wrócimy do ciepłego domu i skulimy się na kanapie obserwując trzaskające w kominku drewno.
Jakbyśmy nie stali po przeciwnych stronach barykady, nie byli tymi ludźmi, którymi jesteśmy, jakby każda ta dzielona sekunda nie była karalna, a to spotkanie nielegalne. Jakby ta noc nigdy nie miała się zakończyć. Zakończyć rozstaniem.
Wziąłem głębszy wdech, czując dreszcze przeszywające moje ciało i głośniej przełknąłem ślinę. Zdawałem sobie sprawę, że nie można zmienić przeszłości, ale myśl, że i na przyszłość nie mieliśmy wpływu była niezwykle przytłaczająca.
To jakby życie pokazało ci fragment tego, jak mogłoby ono wyglądać w innej rzeczywistości, pomogło nakierować i wysnuć wyobrażenie o nim. A następnie ścierało obraz, powtarzając, że to nie twoje życie, że to jeden z tych scenariuszy, który nigdy nie znajdzie miejsca w prawdziwym życiu. Ale jak bardzo uwielbialiśmy się oszukiwać.
- Wiesz, czasami myśląc zbyt dużo można dojść do mylnych wniosków, i źle kogoś ocenić. Zbyt bardzo lubimy to robić – oceniać innych – przeniosłem na nią swój wzrok, uśmiechając się łagodnie, starając się, aby nie wyrażał zbyt dużo entuzjazmu, który chował się gdzieś w mojej podświadomości, kiedy pomiędzy słowami przemyciła fakt, że myślała o tej sytuacji i relacji – o mnie. Nie powinno to sprawiać mi takiej radości, ani wywoływać takiego szczęścia. Co więcej, nie powinienem się łudzić, że coś takiego może mieć jakieś odbicie w rzeczywistości. – Nie zrozum mnie źle, to miłe, że dla odmiany ktoś dobrze o mnie myśli. Rzecz w tym, że nie chcę, żebyś wzięła mnie za kogoś, kim nie jestem. Robiłem rzeczy, z których nie jestem dumny i parę lepszych uczynków nie wyczyści mojej kartoteki, ani sumienia – urwałem na krótką chwilę. - Ale lubię tą świeżość w twoim spojrzeniu, jakbyś widziała poza to wszystko. To obce uczucie – zaśmiałem się krótko, ukrywając twarz w dłoniach i nie mogąc uwierzyć, że ta myśl rzeczywiście wyszła z moich ust. – Przepraszam, powinienem pomyśleć, zanim coś powiem – dopowiedziałem jeszcze, pozwalając jej dojść do głosu. A kiedy tak się stało wzdrygnąłem się lekko, niemal przystępując w pół kroku i czując jakieś oblewające mnie zimno, jakbym został sprowadzony na ziemię. Na krótką chwilę wydawało się, że ciepło które na powrót wytworzyło się pomiędzy nami, opadło, i uderzyła we mnie fala lutowego wiatru, który mimo, że cały czas krążył dookoła, wydawał się nie istnieć w tamtym momencie.
Zajęło to chwilę, zanim dopasowałem jej słowa do odpowiednich jednostek – wszystkich mieszkańców dystryktów, nie tylko mnie.  
Nawet jeżeli Czwórka nigdy nie należała do najbogatszych ośrodków, a Kapitolińczycy bardziej faworyzowali dwa pierwsze, wciąż czułem, że moje pochodzenie sprawia, że jestem kimś lepszym. Z czasem zmieniło się to w aspiracje, aby coś znaczyć w społeczeństwie, ostatecznie jednak wróciłem na jego margines. Zabawny wydawał się więc fakt, że lepsze rzeczy spotykały mnie u podnóży sukcesu i drabiny społecznej, niż na ich szczytach.
- Zmagasz się z tym teraz. A jednak wciąż tutaj jesteś i wciąż się trzymasz – odparłem cicho. – Powiedziałem kiedyś, że masz większą wolę przetrwania, niż ci się wydaje. Chyba się nie pomyliłem. Chociaż twoja dzisiejsza wycieczka może świadczyć co innego – zaśmiałem się i pozwoliłem sobie lekko ją szturchnąć, zanim na powrót spoważniałem. – Nie ryzykuj tak bardzo – to było wszystko, na co byłem w stanie się zdobyć, wszystko co zdołałem z siebie wykrzesać, ale i to wydawało się być zbyt wiele.
Wyglądało na to, że z każdym kolejnym słowem i gestem traciliśmy gdzieś nasze wcześniejsze postanowienia, o trzymaniu się na wodzy, nie pozwalaniu sobie na przywiązanie. Ale końcowy efekt miał być taki jak poprzednio, bo nie było dla nas innego zakończenia. Ale nie tyle, że chciałem innego, po prostu go nie chciałem.
- Właśnie na to wszyscy czekają – aż się załamiesz. Patrzą na ciebie i czujesz, jak analizują wszystko co przeszedłeś i co w sobie nosisz. Obstawiają ile dni jeszcze ci zostało, zanim coś w tobie pęknie. A ja należę do tych, którzy robią wszystko na przekór. Zresztą, zdążyłaś zauważyć – prychnąłem cicho, nieco grając na zwłokę, bynajmniej nie wiedziałem, co odpowiedzieć na jej kolejne słowa, wszystkie wydawały się nieodpowiednie i na swój sposób nieprawdziwe. Prawda była taka, że wciąż nie wiedziałem, dlaczego tamtego dnia nie minąłem obcej mi dziewczyny. Czy nie robiłem tego już wcześniej?
- Zdążyłem się już oswoić z myślą, że niewiele jest osób, które moja śmierć by przejęła – uśmiechnąłem się słabo, jakby nie było żadnego smutku w tym zdaniu. Może w którymś momencie, nieustannego powtarzania go, jak swoistej mantry, udało mi się uwierzyć w to kłamstwo? Zapewne tak byłoby lepiej, skoro ich liczba drastycznie zbliżała się do zera, a ja nie wspomniałem o tym jedynie dlatego, aby ponowienie usłyszeć, że użalam się nad sobą. Było to po prostu stwierdzenie faktów, które były w moim życiu tak długo, że stały się czymś całkowicie normalnym. Czymś o czym mogłem rozmawiać przy porannej herbacie z cieniem uśmiechu na ustach. – Wiesz, że łatwiej jest coś powiedzieć, niż zrobić. My dla przykładu mieliśmy trzymać się od siebie z daleka – uśmiechnąłem się lekko. – Myślimy, że wszystko jest czarne i białe, a ludzie są tak święcie przekonani, że gdyby spotkali kogoś z przeciwnej strony muru, bez zawahania wpakowaliby im kulkę w łeb. Ale to nigdy nie było takie proste. Nie mogę powiedzieć, że was popierałem, darzyłem szacunkiem, czy że sprzeciwiłem się, kiedy wprowadzano was do Kwartału. Ale kiedy stanąłem po drugiej stronie, nie mogłem ‘pociągnąć za spust’ – wziąłem głębszy wdech. – Widzisz dziewczynę, która jest twoim odbiciem. Różni ją od ciebie jedynie to, że urodziła się po drugiej strony barykady, i to jest jej jedyną winą.  To jeden z tych momentów, który nas definiuje. – Oparłem się głową o jej głowę, kiedy przytuliła się do mojego ramienia - czując jak jej falujące w ruchu włosy, delikatnie smagały mój zmarznięty policzek, przy każdym naszym kroku. Prawie tak samo, jak zrobiłem to niecały tydzień temu. Tydzień. Wydawało się, że od tego momentu minęły wieki, i chyba dopiero w tej chwili uświadomiłem sobie, jak bardzo mi tego brakowało. Nie mogłem sprecyzować czego – jej obecności? Ciepła drugiego człowieka? Tej aury, którą roztaczała dookoła siebie? Oderwania od świata i poczucia, że naprawdę istnieje tylko ‘tu i teraz’, o którym tak często słyszymy, a z którym tak rzadko mamy do czynienia? A może za tym wszystkim razem, i wszystkim z osobna. Chciałem przedłużyć ten moment, nie wiedząc, kiedy uda nam się do niego powrócić, i czy w ogóle jest nam coś takiego pisane.
- Zdaje się, że oboje możemy powiedzieć to samo – uśmiechnąłem się lekko, chociaż nie byłem pewien, czy mogła do dostrzec, kryjąc się za jasnymi pasmami swoich włosów. Opuściłem wzrok, skupiając się na miarowo przesuwającym się chodnikiem pod naszymi stopami. Celowo unikałem tabliczek z nazwami ulic, które uświadomiłyby mnie, jak mało czasu nam zostało, mogłem lawirować w labiryncie uliczek do bladego świtu, który – jak w tamtej chwili się zdawało – miał nigdy nie nadejść. Z zamyślenia wyrwały mnie dopiero kolejne jej słowa i mimowolnie podniosłem głowę, przenosząc wzrok z szarości ulicy, na szarość budynków, i brutalnie uderzyło mnie to, czego się obawiałem – znałem tą okolicę, parę klatek schodowych stąd znajdował się mój tak zwany dom. Dopiero po chwili milczenia zorientowałem się, że moja kolej, abym się odezwał, ale kompletnie zgubiłem wątek, więc jedynie otworzyłem usta i na powrót je zamknąłem. Odkaszlnąłem cicho i odruchowo przyciągnąłem ją bliżej siebie, jakby było to jeszcze możliwe. Zatrzymałem się pod jednymi ze schodów i zmierzyłem drzwi wzrokiem, jakbym stał pod bramą Dantejskiego piekła.
- To chyba jedna z dłuższych historii – odparłem krótko. - Mieliśmy się tutaj rozstać, ale ile reguł już dzisiaj złamaliśmy? Zresztą, nie pozwoliłbym ci wracać tak późną porą – uśmiechnąłem się szarmancko, jednak wypuściłem jej dłoń, dając jej tym samym wolną wolę. Zawsze była tą rozsądniejszą, jeżeli chodziło o naszą dwójkę, ale tym razem wolałbym, żeby odsunęła to na bok i pozwoliła nam przedłużyć ten dzień. – Co do tego szczęśliwego zakończenia, to chyba staram się trzymać blisko ludzi, którzy w innym życiu mogliby być jego częścią. Ale oni nie koniecznie trzymają się mnie.
Powrót do góry Go down
the prophet
Ashe Cradlewood
Ashe Cradlewood
https://panem.forumpl.net/t1888-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t267-ashe
https://panem.forumpl.net/t1278-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t718-the-ashes-of-memories
https://panem.forumpl.net/t3226-ashe-cradlewood
Wiek : 21
Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią
Obrażenia : złamane serce

Główna ulica Empty
PisanieTemat: Re: Główna ulica   Główna ulica EmptyWto Wrz 17, 2013 3:44 pm

Zastanawialiście się kiedyś, kto właściwie wyznacza reguły i zasady, których później wszyscy uparcie się trzymamy? Czym jest ta tajemnicza siła, wytyczająca granice, budująca barykady i wznosząca schrony dla naszego, tak zwanego, bezpieczeństwa? Dlaczego istnieją określone zachowania, które cała ludzkość uważa za normalne i im przyklaskuje, oraz inne, budzące zdziwienie i potępienie? Kto powiedział, że samochody mają jeździć prawą stroną ulicy, że zielone światło oznacza wolny przejazd, że miejsce, w którym się urodziliśmy, definiuje to, kim jesteśmy? Jeśli uczyniła to jakaś nienamacalna, mistyczna siła, w którą dzisiaj już nikt nie wierzy - dlaczego wciąż się jej trzymamy? Jeśli władza, której nikt już chyba nie ufa - co skłania nas do przestrzegania jej rozkazów? A jeśli to my narzuciliśmy sobie granice - to co takiego, oprócz nas samych, zabrania nam je przekroczyć?
Przez całe życie - chociaż w początkowym jego okresie nie do końca zdawałam sobie z tego sprawę - byłam zwyczajną marionetką w rękach obcych, wyżej postawionych ode mnie ludzi. Dzisiaj mogę powiedzieć to już z całą pewnością, nawet jeśli wtedy na takie stwierdzenie zareagowałabym oburzeniem. Geniusz całego schematu polegał na tym, że mimo, że wykonywałam rozkazy, stawiałam się na zawołanie i zachowywałam dokładnie tak, jak tego ode mnie oczekiwano, przez cały czas wydawało mi się, że wszystko to jest moją, samodzielną decyzją. Nie buntowałam się wbrew temu, bo jak mogłabym buntować się wbrew sobie? Uważałam się za człowieka posiadającego maksimum wolnej woli i dopiero wybuch rebelii uświadomił mi, że tak naprawdę nie miałam jej wcale. Zupełnie jakby widok grupy ludzi, zachowującej się całkowicie wbrew schematom, sprawił, że zaczęłam dostrzegać ich istnienie. Wtedy było już rzecz jasna za późno na zmianę zdania - nic nie mogło cofnąć rzeczy, które zrobiłam, zdawałam sobie z tego sprawę. Tak samo jak z tego, że wszelkie próby ratunku byłyby już tylko bezsensownym machaniem rękami i rozchlapywaniem wody, w której tonęłam. Ale jedno się zmieniło, i było to moje podejście do życia. Kiedy Strażnicy Pokoju prowadzili mnie do Kwartału, obiecałam sobie jedną rzecz - że już nigdy nie będę od nikogo zależna. Nigdy nie pozwolę decydować nikomu za mnie, ani nie zaufam mu na tyle, żeby mógł w znacznym stopniu wpłynąć na moje decyzje. Wiedziałam, że mogę liczyć tylko na siebie i nie chciałam, żeby ktoś inny dbał o moje bezpieczeństwo. Zabawne, że próbując za wszelką cenę pozbyć się granic, stworzyłam sobie kolejną.
- To działa w obie strony - odezwałam się. Po chwili dłuższego milczenia mój głos zdawał się dziwnie zachrypnięty, więc odchrząknęłam cicho, jednocześnie wzdrygając się nieznacznie, kiedy Noah przyciągnął mnie bliżej siebie. Wciąż nie mogłam przyzwyczaić się do specyfiki tej dziwnej relacji, która wytworzyła się między nami, zupełnie jakby mój ograniczony na miliony sposobów umysł, nie potrafił jej zaakceptować. A może to po prostu głos rozsądku pokazywał mi, co myśli o podejmowaniu wciąż i wciąż kolejnego ryzyka? Bo to właśnie robiliśmy, a przynajmniej robiłam to ja, z każdą chwilą coraz bardziej narażając się na rzecz, przed którą do tej pory broniłam się najmocniej - że zacznie mi zależeć. - Ty też nie wiesz o mnie wszystkiego, a gwarantuję ci, że zrobiłam w życiu wiele rzeczy, z których nie jestem dumna. - Podniosłam na niego spojrzenie, czując, że jego własne także zawiesiło się gdzieś w okolicach mojej twarzy. Uśmiechał się delikatnie, w sposób, który zdążyłam zauważyć już u niego kilkakrotnie - ani radośnie, ani ze smutkiem. - Nie jestem sędzią, żeby cię oceniać, ani prokuratorem, żeby prześwietlać całą twoją kartotekę. Zresztą, jestem chyba ostatnią osobą, która miałaby do tego prawo. - Kąciki ust drgnęły mi lekko do góry. - I nie przepraszaj. Lubię, kiedy zapominasz, co wypada ci powiedzieć, a co nie. To takie prawdziwe. - Odwróciłam wzrok w drugą stronę, wbijając go w zaścielający ulicę śnieg i delikatnie przygryzając dolną wargę, kiedy uświadomiłam sobie kolejną niezwykłą rzecz w naszej relacji. Podczas gdy całe społeczeństwo Kapitolu karmiło się wzajemnymi żalami i uprzedzeniami, my, z jakiegoś nieokreślonego powodu, podarowaliśmy sobie coś, co oboje podświadomie chcieliśmy otrzymać - czyste kartki. Inna sprawa, że ja, nie od razu to doceniając, rozpoczęłam pisanie po swojej od kłamstwa. Wtedy nie wydawało mi się to ważne - w końcu spotkanie w uliczce pod domem Flickermanów miało być pierwsze i ostatnie. Teraz także za każdym razem obiecywaliśmy sobie, że więcej się nie zobaczymy, ale miałam wrażenie, że od tamtego czasu zmieniło się zbyt wiele, żebym mogła spojrzeć na to obojętnie i skłamałabym, mówiąc, że nie czułam wewnętrznej potrzeby powiedzenia prawdy. Wciąż jednak byłam zbyt samolubna, żeby sobie na to pozwolić. I nienawidziłam tego w sobie.
Jego kolejne słowa jednocześnie mnie rozbawiły, jak i wywołały dziwne, przyjemne ciepło, rozlewające się w okolicach klatki piersiowej. Przypominały mi o innym naszym spotkaniu, wydającym się mieć miejsce lata świetlne temu, nawet jeśli w rzeczywistości nie minął od niego nawet tydzień. Roześmiałam się cicho i szturchnęłam go lekko w bok, odwzajemniając gest.
- Czy to troska, Atterbury? - zapytałam, świadomie cytując jego własne słowa. Mój głos brzmiał raczej żartobliwie niż poważnie, ale musiałam przyznać sama przed sobą, że jego uwaga była właśnie tym, czego w pewien sposób potrzebowałam. Bo nawet jeśli ani przez chwilę nie miałam zamiaru się do niej dostosować, świadomość, że ktoś wolałby, żebym bardziej na siebie uważała, wydawała mi się kojąca. Bez względu na fakt, że w moim rozumowaniu w oczywisty sposób brakowało logiki. - A tak na poważnie - zaczęłam raz jeszcze, pozbywając się lekkiego tonu i zerkając na niego. - Dam sobie radę. Moje życie nie jest aż tyle warte, żeby czyhali na mnie na każdym rogu.
Przez następne minuty milczałam, pozwalając by jego słowa dryfowały samotnie w powietrzu, nie zakłócane przez moje. Jednym z powodów było to, że nie do końca wiedziałam, co mogłabym odpowiedzieć, innym - strach, że mogłabym powiedzieć za dużo. W dalszym ciągu bałam się wygłaszania zapewnień i zdań świadczących o przywiązaniu, bo chociaż granice między nami w oczywisty sposób zostały przekroczone, niektórych barier nie dało się złamać z dnia na dzień. Zresztą - czy był sens łamać je w ogóle? Nawet jeśli zdarzało nam się o tym zapominać, wciąż byliśmy naturalnymi przeciwnikami, z góry nastawionymi na obopólną niechęć, a chwila, w której sobie o tym przypomnimy, zdawała się tylko kwestią czasu. A to, że nasze zachowanie na każdym kroku zdawało się temu przeczyć, tylko jeszcze bardziej utrudniało sprawę.
Wciągnęłam gwałtowniej powietrze, drżąc lekko, kiedy oparł głowę o czubek mojej - częściowo odruchowo, częściowo z zażenowania, że mój gest nie przeszedł niezauważony. Przy naszym ostatnim spotkaniu to właśnie był ten moment, w którym spanikowałam i uciekłam, spłoszona czy to niespodziewaną bliskością, czy myślami, które wywołała. Chęć ewakuacji pojawiła się i tym razem, ale - na szczęście bądź nieszczęście, trudno ocenić - zbyt słaba, żeby udało jej się zawładnąć moimi decyzjami całkowicie. Zamiast więc odsunąć się stanowczo i zniknąć w którejś z pogrążonych w ciemności uliczek, przymknęłam powieki, pozwalając mu się prowadzić całkowicie na ślepo, co swoją drogą musiało oznaczać, że do reszty straciłam zdolność racjonalnego myślenia. I chyba miałam to gdzieś.
Ocknęłam się dopiero, kiedy się zatrzymaliśmy i w pierwszym momencie nie potrafiłam znaleźć racjonalnego usprawiedliwienia do przerwania marszu. Otworzyłam oczy, podążając spojrzeniem za jego wzrokiem i zatrzymując je na drzwiach, do których prowadziło kilka schodków, podczas gdy mój mózg bez problemu dopasował do siebie odpowiednie fakty. Uśmiechnęłam się, podciągając jeden kącik ust do góry i starając się w ten sposób zatuszować jakoś fakt, że chwila rozstania bynajmniej nie napawała mnie optymizmem. Przed nim, przed sobą zresztą też. Może dlatego jego słowa dotarły do mnie z pewnym opóźnieniem, a później długo obijały się o wnętrze mojej czaszki, zanim udało mi się wyłuskać z nich właściwy sens. Zmarszczyłam brwi, czując jak mnie puszcza, a moje ramię opada bezwładnie wzdłuż ciała, jakby nagle zostało pozbawione oparcia.
Wiedziałam, co powinnam, a raczej czego nie powinnam robić. Ta jedna rzecz, wśród mnóstwa niepewności, wydawała mi się wyjątkowo jasna i klarowna, a jednak - nie potrafiłam tak od razu odwrócić się i odejść. Zastanawiałam się, czy naprawdę liczył, że zostanę, czy może powiedział to tylko z grzeczności, chociaż gdzieś podświadomie zdawałam sobie sprawę, że nie należał do osób dbających o pozory. Zagryzłam dolną wargę, łapiąc się na tym, że usilnie próbowałam znaleźć wymówkę, żeby się zgodzić, podczas gdy druga, rozsądniejsza część mojego umysłu, krzyczała w proteście.
- Ja... - odezwałam się w końcu, stwierdzając, że moje milczenie przeciągało się już zbyt długo. Przełknęłam ślinę, kradnąc dla siebie kilka kolejnych ułamków sekund, ale przedłużanie ostatecznego w nieskończoność nie mogło w niczym pomóc. - Powinnam już iść - powiedziałam, siląc się na stanowczość i robiąc krok w tył. Odwróciłam się na pięcie, gotowa ruszyć przed siebie i podjąć z góry skazaną na niepowodzenie próbę zapomnienia o całym zajściu, kiedy dotarła do mnie jeszcze jedna rzecz.
Znów stanęłam na rozdrożu i znów musiałam wybrać jedną z dróg. I chociaż rozsądek podpowiadał wybranie tej bezpieczniejszej, pewne było, że czegokolwiek nie zrobię, będę żałować. Pozostawało jedynie odpowiedzieć sobie na pytanie, co było gorsze - żałować, że nie podjęło się ryzyka, i do końca życia zastanawiać się, co by było gdyby, czy upaść i wyleczyć siniaki, mając dodatkową nauczkę na przyszłość?
- Albo wiesz co? - Odwróciłam się ponownie, uśmiechając się lekko. - Kiedy ostatni raz widziałam dziurę w murze, nie wyglądała, jakby miała w najbliższym czasie zniknąć, więc godzina czy dwie chyba nie zrobią mi różnicy. Poza tym - przekrzywiłam głowę, przyglądając mu się z ukosa - muszę sprawdzić, czy nie masz tam czegoś, przez co mógłbyś sobie znowu zrobić krzywdę. Głupio, żeby moja akcja ratunkowa poszła na marne. - Parsknęłam bezgłośnie, wydmuchując powietrze przez nos i zrobiłam kilka kroków w przód, ostatecznie podkreślając swoje słowa i jednocześnie barykadując protestujący rozsądek w jakichś odległych zakamarkach umysłu.
    | No to chyba - mieszkanie Noah. C:
Powrót do góry Go down
Aurelia Soniere
Aurelia Soniere
Wiek : 30
Zawód : Lekarz

Główna ulica Empty
PisanieTemat: Re: Główna ulica   Główna ulica EmptyCzw Paź 10, 2013 9:42 pm

Aurelii udało się wyrwać dzień wolny. Nie było to proste- deficyt lekarzy zmuszał personel do nadgodzin, a sama pani psor wolała przesiadywać w szpitalu (ciekawe przypadki, cały tabun ludzi, który można bezkarnie poniewierać- raj!), niż w pustym, tętniącym nudą mieszkaniu. Jako, że nigdy nie wiedziała co robić z czasem wolnym- ubrania nie mieściły się jej już w garderobie, a sprzątanie... Nie. Tak więc założyła dres, wskoczyła w adidaski, związała włosy w ciasny kucyk i przepasała się nereczką. Dokładnie- miała zamiar pobiegać, chociaż w saszetce miejsce zajmował pager i paczka papierosów no bo za dużo zdrowia to też nie zdrowo! Przebiegła spory dystans i stwierdziła, że to właśnie ta chwila, kiedy to należy dokarmić swoje zwierzątko- raczka.
Powrót do góry Go down
the victim
James Wollner
James Wollner
https://panem.forumpl.net/t1198-james-wollner
https://panem.forumpl.net/t1213-przygarnij-jamesa
https://panem.forumpl.net/t1318-james-wollner
https://panem.forumpl.net/t1631-james-wollner#21001
Wiek : 32
Zawód : Żołnierz
Przy sobie : noktowizor, tabletki do uzdatniania wody, broń palna, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, para kastetów

Główna ulica Empty
PisanieTemat: Re: Główna ulica   Główna ulica EmptyCzw Paź 10, 2013 10:05 pm

Zima nigdy nie była czymś, co utrudniało by mu życie. Od dziecka kochał śnieg i mróz. Może to przez jego wyobraźnie? Przez to, iż nie mógł wyjść z podziwu jak piękne obrazy swym zimnym oddechem tworzy na oknach ta, tak bardzo nie doceniana przez ludzi, pora roku. Podziwiał to, nie mając odwagi dotknąć palcem szyby, nawet na nią chuchnąć, bojąc się, że najdrobniejsza ingerencja, nawet od drugiej strony, zniszczy to dzieło sztuki.
Tak, najpewniej zostało mu coś z dawnych lat. Nie mógł pozbyć się podziwu przyglądając się z bliska tym płatkom. Mimo, iż już tyle czasu spędził na dworze.
Właśnie wracał znad Moon River. Tego dalszego fragmentu rzeki, z miejsca w którym miejska aura nie zniszczyła jeszcze wszystkiego. Mając wolny dzień skorzystał z okazji by poćwiczyć swój nadgarstek. Tak dawno nie miał ołówka w ręku, tak na poważnie. Szkice wykonane w chwilach przerwy podczas służby się nie liczyły. W dłoni ściskał szkicownik, jego skórzana okładka była wyświechtana, wyglądała jakby jej dobre czasy dawno minęły, w jednym miejscu można było dostrzec nawet ślad po plamie krwi. Ale tak było tylko z zewnątrz. W środku kartki nie były ubrudzone niczym poza rysikiem ołówka bądź kredki, czy węglem. Nic innego nie miało prawa tam zostawić śladu. To była jego najcenniejsza rzecz. Wiązała go z przeszłością.
W ten pozytywny sposób.
Aurelie dostrzegł zasadniczo przez zwykły przypadek. Usłyszawszy jak ktoś z tłumu woła jego imię - jak się okazało do innego Jamesa - odwrócił odruchowo głowę i wtedy jego spojrzenie padło na kobietę. Na twarzy zagościł mu promienny uśmiech, choć trochę, odrobinkę, zdystansowany. Ta kobieta nadal była dla niego pewną zagadką. Nie do końca rozumiał jej ironię, nie próbował jednak z tym dyskutować.
Najlepiej, nigdy, przenigdy!, nie dyskutować z płcią piękną. Tym bardziej w takiej sytuacji.
- Cóż za niezdrowa postawa - powiedział, zbliżając się w jej stronę. Zmarszczył brwi w udawanej dezaprobacie wskazując skinięciem głowy na papierosa. - Jako lekarz powinnaś świecić przykładem zdrowego trybu życia - dodał i ponownie uśmiechnął się, przez chwilę niemal jakby znowu miał tylko koło dziesięciu lat, tak łobuzersko, beztrosko, niewinnie. Jakby problemy aktualnej mu rzeczywistości nigdy go nie tknęły.
- Miło Cię znowu widzieć, Aurelio - przywitał się, skłaniając lekko głowę.
Powrót do góry Go down
Aurelia Soniere
Aurelia Soniere
Wiek : 30
Zawód : Lekarz

Główna ulica Empty
PisanieTemat: Re: Główna ulica   Główna ulica EmptyCzw Paź 10, 2013 10:22 pm

Aurelia w najlepsze dokarmiała swoje zwierzątko, gdy nagle ktoś ośmielił się przerwać jedyną jej przyjemność jaką mogła czerpać z dnia wolnego- w pracy ograniczała swoje nałogi, chcąc nie psuć wizerunku idealnej i wszystkowiedzącej. Już miała fuknąć jak to zwykła robić, gdy ktoś zaczepił ja na ulicy, ale nagle zmarszczyła brwi i przyjrzała się twarzy. Co jak co, ale pamięć to ona miała- a już na pewno pamiętała niepokojąco pozytywnego pacjenta.
-Dziś mam wolne, a umrzeć na coś trzeba. Powiedzmy, że staram się sama wybrać końcową drogę.- powiedziała głosem tak beznamiętnym jakby tłumaczyła stażystce największy banał w stylu "jak założyć cewnik".
Wylewność Aurelii znana nigdy nie była, ale starała się czasem zachować resztki czlowieczeństwa mimo tego, że relacje miedzyludzkie zawsze ją przerażały- książki są bezpieczniejsze, przewidywalne. Wysiliła się na krzywy uśmiech, bo ludzie zwykli się do siebie uśmiechać.
-Oh cały i zdrowy. Kontuzja... Że tak delikatnie to ujmę... Już nie dokucza? Słyszałam, że byłeś pod opieką dobrego specjalisty. Może to skończony pajac, alkoholik i babiarz, ale na rehabilitacji się zna. Ponoć.- powiedziała zaciągając się papierosowym dymem.
Powrót do góry Go down
the odds
Grupa Egzekucyjna
Grupa Egzekucyjna

Główna ulica Empty
PisanieTemat: Re: Główna ulica   Główna ulica EmptyNie Paź 27, 2013 10:34 pm

Wychodząc z domu dałam się ponieść fantazji, która radośnie zatańczyła na końcówkach moich włosów razem z chłodem przedwiośnia. Zaczarował mnie urok poranka, który spędziłam włócząc się i klucząc po ulicach miasta. Nie sposób iść moim śladem i nie dostać wścieklizny. Ostatnio nawet już nie myślę o tym jakimi ścieżkami mam się przemieszczać, by pogubić ewentualne ogony. Stopy same niosą mnie przed siebie. Chcą zerwać się do biegu i gnać przed siebie niczym gazela spłoszona przez lwicy cień. Ale nie mogę. Nie. Idę spokojnie, cicho. Jestem tylko kolejną zamyśloną twarzą, która weszła właśnie na główną ulicę tego poronionego miasta. Z większej części chodnika śnieg został odgarnięty, ale i tak miejscami miło chrzęści on pod moimi stopami. Lubię ten dźwięk. Lubię zimę. Trudno mi uciekać w takich warunkach, ale innym jeszcze trudniej mnie gonić. Nie mogę zgubić ich tropu w żadnym miejscu, które okrasił ten biały puch, ale to tylko mnie podnieca i dodaje sił.
Ale nie dziś. W tej godzinie nie będę uciekała. Miast tego patrzę zwyczajnie przed siebie, czasem pod stopy. Mój wzrok bezwiednie zmierza od czasu do czasu w stronę ulicy. Patrzę na przejeżdżające samochody. Może też powinnam mieć samochód?
Śnieg zatrzeszczał cicho gdy znów odnalazłam skrawek chodnika, o który nikt się nie zatroszczył. Stanęłam tu, jako kolejna z sylwetek oczekująca na towarzystwo, podwózkę lub inną tego typu atrakcję. Taksówka jadąca z przeciwnej strony zmieniła pas, zahamowała miękko i stanęła obok. Posłałam kierowcy uprzejmy uśmiech, otworzyłam drzwii otrzepawszy pobieżnie buty usiadłam z tyłu. Splotłam nogi w kostkach, gdy kierowca spojrzał na mnie przez środkowe lusterko.
- Dzień dobry. Ładną mamy dziś pogodę, ale mroźną jak na spacer. Jaki jest cel podróży?  - Nasze spojrzenia spotykają się na powierzchni lusterka. Z ust zsuwam materiał delikatnego szalika pełniącego dwojaką funkcję - ogrzewa moją twarz i kryje jej rysy przed niepowołanymi spojrzeniami. Otaczający chłód nie czyni tego w żaden sposób nadzwyczajnym, co jednak sprawia że pozostaje użytecznym.
- Dworzec kolejowy, tylko proszę jechać ostrożnie. - Odpowiadam miękko. Jeszcze w domu wielokrotnie powtarzałam tę frazę w myślach, przy czym ani razu nie wyrzekłam jej wcześniej na głos. By słowa brzmiały naturalnie nie mogą zostać wygłoszone wcześniej w ramach ćwiczenia. Pauzy, które odruchowo wstawiamy, błędy językowe, które notorycznie popełniamy - nie należy zaburzać tego rytmu.
Opieram się plecami o kanapę, uśmiech wolno rozmywa się na moich wargach gdy przybieram neutralną pozę.

Przynęta
Powrót do góry Go down
the odds
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Zawód : Troublemaker
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Główna ulica Empty
PisanieTemat: Re: Główna ulica   Główna ulica EmptyPon Paź 28, 2013 10:17 pm

Mężczyzna za kierownicą był wysoki - tak wysoki, że jadąc niewielką taksówką, wyglądał, jakby ktoś z trudem upakował go do środka. Miał surowy, ściągnięty wyraz twarzy, niespotykanie jasne tęczówki, a kiedy mówił, przeciągał samogłoski w dziwnym, nieco irytującym akcencie. Prawie nie patrzył na kobietę - jego oczy zatrzymały się tylko na moment, śledząc ruch warg w lusterku, kiedy wymawiała ustalone hasło. Zaraz potem ruszył, powoli przesuwając pojazd między innymi samochodami, bynajmniej nie zmierzając w kierunku dworca.
- Dostałaś zadanie specjalnie - powiedział, uważnie obserwując drogę. Co jakiś czas sprawdzał, czy żadne auto nie trzyma się blisko nich zbyt długo. - Możesz je przyjąć, albo nie. Zależy, czy czujesz się na siłach. - Zrobił krótką pauzę. - Kolczatka. Mówi ci coś ta nazwa? Tak oficjalnie określają siebie członkowie podziemia, ale to wszystko, co o nich wiemy. - Zahamował gwałtownie, kiedy na jezdnię wbiegł zbłąkany, zasłonięty szalikiem pieszy. - Skurczybyki - mruknął pod nosem, po czym ponownie ruszył, tym razem wolniej. - Chcemy, żebyś dotarła do któregoś z ich członków. Zaprzyjaźniła się z nim. Zdobyła zaufanie. Niech wciągnie cię w ich struktury. Dowiedz się, kto jest ich przywódcą. Jak wygląda ich hierarchia. Skąd biorą broń. Gdzie mają kwaterę, bo z tego, co ustaliliśmy - jakąś mają na pewno. Jakie akcje planują. Kto jeszcze do nich należy, jak bardzo są liczni - ogólnie wszystko, co jest do wyszperania. - Zamilkł na dłuższą chwilę, dając kobiecie chwilę na przyswojenie informacji. - Zrozumiałaś?


Przepraszam za poślizg.
Powrót do góry Go down
the odds
Grupa Egzekucyjna
Grupa Egzekucyjna

Główna ulica Empty
PisanieTemat: Re: Główna ulica   Główna ulica EmptyWto Paź 29, 2013 11:55 pm

Odwróciłam wzrok od lusterka. Jasne oczy. Ładne i niepokojące. Ja mam zielone. Tylko ładne. Nie mogę odstraszać swoim wyglądem, nie mogę intrygować jeśli sprawi to, że moja twarz stanie się rozpoznawalna. Takie oto drobne rzeczy czasem cieszą, a czasem zwyczajnie zajmują myśli. Detale, które utrzymują mózg na najwyższych obrotach. Nigdy nie wolno utracić czujności, bo to jedyne co dzieli nas od śmierci.
Moje spojrzenie prześlizgiwało się po mijanych samochodach i sylwetkach ludzkich. Głos mężczyzny przyciągnął uwagę tak szybko jak ją utracił. Akcent. Ciekawy. Nie znam. Powinnam? Być może. Bardziej skupiałam się na słowach. Przyswajałam sobie nowe informacje, ale nie reagowałam w żaden widoczny sposób. Zupełnie jak gdybym siedziała właśnie w innej krainie i przysłuchiwała się z pasją prowadzonej rozmowie. W mojej głowie z wolna zaczynał raczkować plan, czy raczej jego szkic. Będzie to trudne i wymagające zadanie, ale jeśli się powiedzie... Tylko chwila słabości - lekki uśmiech na mojej twarzy... Jeśli się powiedzie nikt już o mnie nie zapomni.
- Tak. I przyjmuję to zadanie. - Kostkami dłoni dotknęłam chłodnej szyby samochodu. Otrzeźwiające zimno. Nie mogę nagle się zmienić, nie mogę wejść w cudzą skórę. Muszę to rozegrać bardzo mądrze. Pytań jest wiele, a jedyny punkt zaczepienia do nazwa organizacji i przekonanie o jej odmiennych niż moje celach. Ciekawe, intrygujące, wyczerpujące, długoterminowe.
Dobrze.

Przynęta
Powrót do góry Go down
the odds
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Zawód : Troublemaker
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Główna ulica Empty
PisanieTemat: Re: Główna ulica   Główna ulica EmptySro Paź 30, 2013 9:25 pm

Mężczyzna skinął głową, jakby dokładnie takiej odpowiedzi się spodziewał, ale na jego twarzy nie uwidoczniły się żadne emocje.
- Świetnie. Masz jakieś pytania? - zapytał, a jego jasne tęczówki błysnęły w lusterku, kiedy znów pozwolił sobie zerknąć na pasażerkę. Jednocześnie przez cały czas czujnie śledził trasę, która na pierwszy rzut oka wydawała się przypadkowa, ale w końcu, po zatoczeniu koła, znaleźli się dokładnie w tym samym miejscu, z którego jakiś czas temu ruszyli. - Skontaktujemy się wkrótce - rzucił jeszcze na pożegnanie, zatrzymując się przy krawężniku i odblokowując zamki w drzwiach.


Przynęta - jeśli nie masz pytań, możesz wysiąść z samochodu i zakończyć temat. Jeśli masz, Mistrz Gry odpowie na nie w następnym poście. Który pojawi się szybciej niż po 24 godzinach, przepraszam, dopiero wróciłam do domu. :c
Powrót do góry Go down
the odds
Grupa Egzekucyjna
Grupa Egzekucyjna

Główna ulica Empty
PisanieTemat: Re: Główna ulica   Główna ulica EmptySob Lis 02, 2013 8:53 pm

Uśmiechnęłam się samymi kącikami warg.
- Nie, muszę to wszystko na chłodno przeanalizować. To wszystko. - Ponownie naciągnęłam sobie skraj szalika na twarz, by przyjemnie grzał skórę. Skierowałam spojrzenie na chodnik, przy którym się zatrzymaliśmy i położyłam dłoń na klamce. - Dziękuję i żegnam.
Moje ostatnie słowa były nieco przytłumione przez materiał, ale nadal pozostawały zrozumiałe. Nacisnęłam klamkę w sekundy po tym jak drzwi zostały odblokowane i największą gracją na jaką było mnie stać opuściłam pojazd. Starannie zatrzasnęłam po sobie drzwi, a znalazłszy się na chodniku nieśpiesznym krokiem skierowałam się do dzielnicy mieszkalnej. Miałam... spotkanie do zaaranżowania. A może nawet parę.

Przynęta

//Mówiłaś coś o 24 godzinach? xd
Powrót do góry Go down
the pariah
Lennart Bedloe
Lennart Bedloe
https://panem.forumpl.net/t1909-lennart-bedloe
https://panem.forumpl.net/t936-lenny-ego
https://panem.forumpl.net/t1298-lennart-bedloe
https://panem.forumpl.net/t1000-lenny
Wiek : 24 lata
Zawód : Artysta malarz
Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy

Główna ulica Empty
PisanieTemat: Re: Główna ulica   Główna ulica EmptySro Sty 15, 2014 7:22 pm

// bar "Spirit", wieczór Memoriału

Pójście do łazienki było o wiele większym wyzwaniem, niż mógł się spodziewać. Głównie dlatego, że kiedy już zlazł ze stołka, niemożliwym okazało się dotarcie tam w linii prostej. Droga była chybotliwa, nie miał pełnej władzy nad nogami, i w głównej mierze biegła lekkim slalomem. Na szczęście udało mu się na nikogo nie wpaść i nie narobić rabanu. W ubikacji, miejscu najlepszych i najgłębszych przemyśleń, zastanowił się bardziej nad poruszoną wcześniej w rozmowie kwestią dotyczącą malowania pod wpływem środków psychoaktywnych (właściwie tylko alkoholu). Doszedł do wniosku, że warto byłoby tego spróbować. Co prawda miał już styczność z narkotykami, ale krótko, no i nie malował niczego pod ich wpływem. Choć ćpanie normalnie wydawało mu się dalece odpychające, nagle zmienił swoje postrzeganie w tej kwestii i byłby skłonny spróbować narkotyzować się po raz kolejny, tym razem w celach twórczych, czysto doświadczalnych! Na razie jednak powinien zacząć od czegoś mniej poważnego… W swoim mieszkaniu nie posiadał żadnych wysoko procentowych trunków, szkoda mu było wydawać na nie pieniądze (spotkanie w barze to zupełnie inna sprawa), więc stwierdził, że nowy eksperyment przeprowadzi już dzisiaj, w końcu już stworzył sobie do tego idealne warunki. A żeby alkohol nie przestał działać, musi wyjść od razu. Dlatego też po opuszczeniu łazienki zaraz skierował się do wyjścia. Zupełnie nie pomyślał, żeby poinformować Jacka czy Lophię o tym, że wraca do Kwartału. Nie, w jego głowie zaświtała nowa, artystyczna wizja i musiał ją spełnić jeszcze dzisiaj, najlepiej jak najszybciej.
Dotarcie z powrotem do Kwartału okazało się być jednak o wiele trudniejsze, niż z początku sądził. Co prawda bywał tutaj, by sprzedawać obrazy, więc to nie tak, że zupełnie nie znał nowego terenu, ale… w nocy i pod wpływem alkoholu wszystko wygląda zupełnie inaczej.
Głupia Dzielnica – wymamrotał już lekko zniecierpliwiony. Na razie nie zaczepił go żaden Strażnik, co Lenny przypisał swojej niesamowitej przytomności umysłu. Był bowiem na tyle sprytny, żeby ściągnąć z siebie szaroburą, bardzo kwartałową kurtkę i pokazać strój, który bardziej pasował do stylu obecnych rebeliantów – najlepszy zestaw ubrań, jaki posiadał w swojej szafie, pozostałości sprzed rebelii. Nieważne, że przez to zaczynało robić mu się naprawdę zimno, ważne, że wyglądał jak ktoś stąd, kogo nie zaczepią Strażnicy. Teoretycznie. Dopiero po dłuższej chwili zorientował się, że trafił w końcu w jakieś bardziej zaludnione miejsce… tak, to główna ulica! Uśmiechnął się pod nosem, bardzo z siebie zadowolony. Świetnie, świetnie… za chwilę ruszy dalej, do KOLCa, ale… takie krążenie po bocznych uliczkach trochę go zmęczyło. Lenny wypatrzył sobie murek, na którym zamierzał usiąść na dosłownie parę sekund i ruszył w jego kierunku. Niestety, nieco za szybko i nieuważnie, bo nie dość, że jego nogi nie do końca wykazywały posłuszeństwo, to jeszcze tak się skupił wzrokiem na swoim celu, że nie zauważył pewnej nierówności chodnika i w efekcie runął jak długi przed siebie.
Powrót do góry Go down
the victim
Joseph Salinger
Joseph Salinger
https://panem.forumpl.net/t871-joseph-salinger
https://panem.forumpl.net/t1282-joseph-salinger
https://panem.forumpl.net/t916-it-feels-like-we-only-go-backwards
https://panem.forumpl.net/t873p15-salinger
Wiek : 37 lat
Zawód : prowadzę gospodarkę Panem

Główna ulica Empty
PisanieTemat: Re: Główna ulica   Główna ulica EmptyCzw Sty 16, 2014 11:26 pm

Włóczenie się w środku nocy po Dzielnicy Rebeliantów nie było bezpieczne. Oczywiście Joseph szczerze powątpiewał w to, że buntowniczy mieszkańcy Kwartału wykonają zmasowany atak na cywilizowaną część Kapitolu i zaczną wyrzynać ludność cywilną w dzień Memoriału; normalnie obawiał się bardziej drobiazgowych kontroli nowych Strażników Pokoju. Ostatnio pojawiło się ich w mieście sporo (prewencja, tak?) i nie wszystkich znał ze swojej dawnej służby, co...utrudniało pewne manewry. Szpiegowsko-gospodarcze, tak można było to ująć. Na szczęście dzisiaj podróżował po pięknej stolicy bez żadnych nielegalnych i podrobionych dokumentów, całkowicie czysty i gotowy do prześwietlenia wszystkimi możliwymi promieniami i nawet dłońmi urokliwych strażniczek.
Których dziwnie nie widział, odkąd opuścił most i niedalekie mieszkanie znajomego. Widocznie większość była dzisiaj naprawdę stuprocentowo incognito, żeby nie prowokować dziczy z Kwartału, wypuszczonej nagle do cywilizowanego świata. Idealne zagranie PRowe, to musiał przyznać ukochanej Almie Coin, chociaż czuł się nieco normalniej, widząc białe mundury stojące na każdym roku. To było normalne, przyzwyczaił się do milczącej obecności obrońców pokoju i miłości i bez odbłysków latarni w ich hełmach czuł się dość...samotnie.
Intrygująca myśl jak na kogoś tak zdystansowanego wobec świata jak Salinger, utrzymującego co prawda tysiące potrzebnych kontaktów, ale nie posiadającego właściwie prawdziwych przyjaciół. Kiedyś mógł poszczycić się całkiem zgranym gronem, ale połowę kompanów broni wysłał do więzienia a resztę: na drugi, lepszy świat, zeznając przeciwko nim i ratując dzięki temu swoją skórę i dobre imię. To nauczyło go jednego: nigdy nie powinno wiązać się uczuciowo, bo prędzej czy później może trafić na kogoś sprytniejszego od siebie i to on skończy z zaskoczonym grymasem na twarzy i ostrym nożem sprężynowym w plecach.
Co nie oznaczało, że zaczął odwracać się nerwowo co chwila; nie, szedł pewnie główną ulicą, dalej dość zaludnioną, mimo późnej pory. Ludzie widocznie ciągle wracali na Memoriał bądź korzystali z możliwości bezkarnego snucia się po Dzielnicy Rebeliantów. Podejrzewał, że pojutrze rozpocznie się wielka czystka i sprawdzanie, kto wydostał się na zawsze, ale...tym nie musiał się przejmować. W tej chwili marzył tylko o wzięciu gorącego prysznica w swoim mieszkaniu, ściągnięcia z siebie letniego płaszcza i może wypiciu (kolejnej tego wieczora) lampki wina.
Chociaż może nie powinien, ze starym znajomym wlali w siebie zdecydowanie za dużo alkoholu i musiał wykazać się nieziemskimi umiejętnościami mediacji, żeby wyjść za drzwi, odmawiając noclegu. Co mogło być interesującą opcją, ale... teraz nie żałował, chłodne powietrze nieco go otrzeźwiło, na tyle, że zmiarkował kroki, kiedy ktoś przechodzący niedaleko niego potknął się i wylądował na jeszcze lekko zaśnieżonym chodniku.
Ledwie powstrzymał odruch kopnięcia leżącego, ale jakoś mu się udało: za dużo ludzi kręciło się wokoło, musiał więc odgrywać swoją rolę idealnego człowieka, który pochyla się nad upadającym z pomocną dłonią i...nie, na aż taki gest miłości do bliźniego nie było go stać, wystarczy, że zerknął na chłopaka przelotnie i...
No tak któż by inny. Szybka klisza, już kiedyś tak przed nim leżał, tylko wtedy obok niego stali jednak widoczni Strażnicy a sam zainteresowany przed sekundą miał łamaną rękę. Lata (miesiące? dni? bez znaczenia) temu, a hierarchia się nie zmieniła. Nawet ubrania miał podobne (od kiedy zwracał uwagę na takie szczegóły?).
Zawahał się tylko przez sekundę, mógł go ominąć i ruszyć dalej, ale odruchy i dziwna, nieco pijana część jego osobowości zadziałała szybciej i podał mu rękę, mało delikatnie stawiając go do pionu, blisko siebie, na razie bez słowa.
Powrót do góry Go down
the pariah
Lennart Bedloe
Lennart Bedloe
https://panem.forumpl.net/t1909-lennart-bedloe
https://panem.forumpl.net/t936-lenny-ego
https://panem.forumpl.net/t1298-lennart-bedloe
https://panem.forumpl.net/t1000-lenny
Wiek : 24 lata
Zawód : Artysta malarz
Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy

Główna ulica Empty
PisanieTemat: Re: Główna ulica   Główna ulica EmptyPią Sty 17, 2014 8:34 pm

Kapitol sprzed Rebelii znał prawie jak własną kieszeń i wszędzie trafiłby nawet po omacku. Jego bardzo częste, na co rodzice z dziadkiem bardzo narzekali, wypady pozwoliły mu niemalże doskonale poznać miasto, nigdy nie zgubiłby się w nim, nawet po pijanemu. Teraz jednak, po tych wszystkich odbudowach, przebudowach i dobudowaniach, jego zamroczony alkoholem umysł nie potrafił skojarzyć żadnej z ulic. Co było bardzo irytujące, wcześniej czuł się doskonale z faktem, że udało mu się w większości poznać miasto, właściwie to nawet się tym szczycił. Ale chyba jego irytację nietrudno jest zrozumieć, przed rebelią potrafił dostać się gdzie chciał praktycznie z każdego miejsca w Kapitolu, dodatkowo stosując chytre skróty, a obecnie musiał poznawać cudowną Dzielnicę Rebeliantów prawie że od nowa, bo sporo się tu zmieniło.
Co chwilę wchodził w jakieś nieodpowiednie miejsce. Ktoś raz go przegonił, a raz poszczuł psem, który na szczęście tylko za nim biegł, nie ugryzł. Głównie przez tego psa czuł potrzebę odpoczynku. No i potrzebował też chwili poważnego zastanowienia, czy w jego nowym projekcie modelem powinien być on sam, czy też lepiej byłoby znaleźć kogoś innego. Siebie widziałby w tym najchętniej, ale po dłuższym zastanowieniu… nie posiadał w mieszkaniu żadnego odpowiedniego lustra. Chociaż nie, było jedno, wisiało w łazience nad umywalką, ale ściąganie go stamtąd byłoby kłopotliwe. Zbyt duże ryzyko, że się stłucze, a go nie stać na następne. No i nie był pewny, czy chciałby malować siebie w takim stanie, kiedy przedstawiał się prawie jak chodząca reklama głodu z bardzo brzydką cerą. Pozostawał więc model, ale z drugiej strony skąd on teraz weźmie modela?
Między innymi z takimi myślami wylądował na chodniku, zaraz używając słów zupełnie nie przystojących szlachcicowi, ale jakoś musiał zareagować na to, że jego najlepsze ubrania właśnie zostały ubrudzone. Jednak już niedługą chwilę później ktoś, sądząc po butach i mocnym uścisku dłoni mężczyzna, wyciągnął do niego rękę i pomógł wstać.
Bardzo szanownemu panu dziękuję – wymamrotał, stojąc całkiem niepewnie. Na wszelki wypadek chwycił się ramienia nieznajomego, nie chciał znowu wylądować na ziemi. Już chwilę później musiał oprzeć się czołem gdzieś w okolicy obojczyka mężczyzny, gdyż wstał z ziemi zdecydowanie zbyt szybko i nagle zakręciło mu się w głowie. Po dobrych kilkunastu sekundach podniósł głowę do góry, by spojrzeć w twarz osobie, która mu pomogła i posłać jej uśmiech, ale kiedy to zrobił, jego kształtujące się w uśmiech zastygły, a następnie lekko otworzyły. – Joseph?! Co Ty tu ro… - zaczął, ale zaraz urwał, ponieważ zorientował się, że to Salinger jest tam, gdzie powinien być, a nie on. – Nieważne – mruknął, przez dłuższą chwilę nie odrywając wzroku od jego twarzy. – Muszę już iść, mam pomysł na nową kolekcję obrazów… choć chyba jednak szkice kredkami byłyby odpowiedniejsze  i dałyby lepszy pogląd, tak myślę… Dlatego muszę wracać, szybko, mam wenę… Będę musiał skontaktować się Mathiasem, bo w końcu jest dilerem… ale najpierw trzeba go uwolnić… chyba będę potrzebował modela, bo nie mam lustra, to jest problem… Zgubiłem kurtkę – zakończył swój słowotok dramatycznym wyznaniem (i głosem), dalej stojąc blisko niego. Patrzył jednak wszędzie, tylko nie na Josepha, co albo mogło świadczyć o tym, że faktycznie za dużo wypił i jak to zwykle u niego w tym stanie bywa dostał wyjątkowej lekkości myśli, albo jest zwyczajnie zakłopotany spotkaniem. – To wszystko przez psa, muszę ją znaleźć – stwierdził w końcu, marszcząc brwi i usiłując sobie przypomnieć, w którym momencie wypuścił kurtkę z ręki. – Dzielnica mało przypomina dawny Kapitol – poskarżył się jeszcze, po czym w końcu puścił ramię Salingera, odwrócił się i zaczął chwiejnie iść w kierunku uliczki, z której wcześniej wyszedł. – Miłej nocy! – krzyknął jeszcze na odchodne.
Powrót do góry Go down
the victim
Joseph Salinger
Joseph Salinger
https://panem.forumpl.net/t871-joseph-salinger
https://panem.forumpl.net/t1282-joseph-salinger
https://panem.forumpl.net/t916-it-feels-like-we-only-go-backwards
https://panem.forumpl.net/t873p15-salinger
Wiek : 37 lat
Zawód : prowadzę gospodarkę Panem

Główna ulica Empty
PisanieTemat: Re: Główna ulica   Główna ulica EmptyPią Sty 17, 2014 11:09 pm

Lennart irytował go bardzo. Za bardzo. Nigdy nikt tak na niego nie działał, nawet największy wróg w biurze, chcący wygryźć go ze stanowiska nie doprowadzał go do szału w takim stylu (i stopniu) jak ten chłopak...właściwie nieważny, nieistniejący poza spisem osób mieszkających w Kwartale. Ot, cień przeszłości, doskonale wpisujący się w tę metaforę swoim wyglądem. Kiedyś najpiękniejszy książę w okolicy, do którego wzdychały wszystkie Kapitolinki, marzące o tym, by uwiecznił je w swoim notatniku (najlepiej nago; Joseph znał te potwornie rozpustne istoty) a teraz: obdarty, brudny i zaniedbany, chwiejnie powstający z bruku. Owszem, w dawnych ciuchach, ale to sprawiało tylko bardziej groteskowe wrażenie. Jakby obecny Lenny wcisnął się w smutne pozostałości dawnego reżimu, dawnego Kapitolu i dawnego życia.
Związanego z Josephem i przypominającego mu te czasy, w których oglądał świat z perspektywy Strażnika Pokoju i przyjaciela wszystkich ważnych tego miasta. Spotkania, które ochraniał, biznesmeni, których pilnował i bankiety, na których bywał nieoficjalnie i...
I już wiedział skąd znał te ubrania. Może było to maksymalnie kobiece i zniewieściałe - przywiązywanie wagi do ciuchów? kilku warstw różnokolorowego materiału? okropne! - ale wystarczyło jedno spojrzenie na jeszcze zaśnieżony outfit byłego najlepszego kawalera po tej stronie Moon River i wszystko ładnie wskoczyło na swoje miejsce. Bankiet z jakiejś ważnej okazji, okazała klatka schodowa, odbłyski z diamentowego żyrandola. Jego intensywnie niebieskie oczy, prowokujące spojrzenie, ciepłe usta. Wszystko (prawie wszystko) co atakowało go każdego ranka z małego obrazu, prezentu podczas ostatniej wizyty w Kwartale.
Powinien go wyrzucić, schować pod łóżko albo (o święta ironio) podarować Catrice, ale...nie potrafił. W końcu postawił go na komodzie, z zamiarem zawinięcia go w jakąś starą koszulę i posłania do wiecznego czyśćca na dole szafy. Kiedyś, bo minął jeden dzień, potem tydzień i jakoś tak został na widoku, sprawiając, że Joseph myślał o Lennarcie jeszcze częściej. Nie tylko w kategoriach informatora z drugiej strony muru Kwartału.
Chociaż dzisiaj wszystko było pomieszane, Rebelianci z Kapitolińczykami, Kapitolińczycy z Rebeliantami i właściwie mógł się spodziewać, że kiedyś w końcu potknie się o kogoś, kto pojawiał się w jego głowie z zatrważającą zdrowy rozsądek częstotliwością, a teraz opierał się o niego dość bezbronnie.
Puścił jego ramię od razu, przyglądając mu się uważnie, po raz pierwszy od dłuższego czasu z tak niewielkiej odległości, tak, że mógł czuć jego mocno alkoholowy oddech, dym papierosowy z jego włosów i widzieć drobinki topniejącego śniegu na jego długich, jasnych rzęsach. Dziwne spostrzeżenia, szarpiące jego nerwy w dość niemoralnym kierunku, dlatego był wręcz wdzięczny, że odsunął się od niego, rozpoczynając nerwowy monolog. Z którego zrozumiał co drugie, pijackie słowo - o dziwo akurat te, które zaintrygowało go równie mocno co chwiejący się Lennart.
- Co by powiedział twój ojciec, gdyby widział cię tak zalanego? - spytał dość ironicznie i oschle, obserwując jak odchodzi i...ruszył za nim, łapiąc go za ramię, kiedy znaleźli się już w bocznej, mniej zatłoczonej uliczce.
- Piłeś na Memoriale za zdrowie trupów? Dość bezsensowne - spytał swobodnie, odwracając go do siebie mocno i wbijając palce w jego ramię. Oczywiście też pił alkohol, ale na pewno w mniejszych ilościach niż chwiejący się Lennart, sprzedający mu niechcący ważne informacje. I doprowadzający jego ciało do dziwnych reakcji, nerwowych, wpatrywał się w niego intensywnie pomimo przeciwsłonecznych okularów na nosie. Bardzo dizajnersko, zwłaszcza w środku nocy.
Powrót do góry Go down
the pariah
Lennart Bedloe
Lennart Bedloe
https://panem.forumpl.net/t1909-lennart-bedloe
https://panem.forumpl.net/t936-lenny-ego
https://panem.forumpl.net/t1298-lennart-bedloe
https://panem.forumpl.net/t1000-lenny
Wiek : 24 lata
Zawód : Artysta malarz
Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy

Główna ulica Empty
PisanieTemat: Re: Główna ulica   Główna ulica EmptySob Sty 18, 2014 8:45 pm

Już raz mnie widział – mruknął, wzruszając ramionami. – To nie było przyjemne – przyznał, przywołując w pamięci rzadko widzianą wściekłą twarz Rodericka. No cóż, ale kiedy jego osiemnastoletni syn przychodzi do domu kompletnie pijany chyba nie mógł zareagować inaczej. Żeby jeszcze przyszedł jakoś cicho, ale nie, narobił hałasu na cały dom, tłukąc jakieś porcelanowe ozdoby i z hukiem spadając ze schodów (niewysokich, całe szczęście). Wtedy to dopiero był upity. – I nie jestem zalany, jednie lekko wstawiony – zaznaczył, bo Joseph już mu zaczynał insynuować, że jest pijakiem. Tak to przynajmniej odebrał.
Chciał oddalić się od Salingera jak najszybciej. Uważał, że po tym, jak wstąpił do Kolczatki, nie powinien już w ogóle się z nim widywać (jakby miał na to wpływ, to przecież Joseph niezapowiedzianie pojawia się w jego mieszkaniu), bo bliskość mężczyzny wpływała na niego niepokojąco. Mógłby jeszcze zrobić coś głupiego, na przykład pocałować go albo powiedzieć mu coś istotnego dla Coin. A nie chciał do tego dopuścić, to wiązałoby się z wielkimi konsekwencjami. Obie te rzeczy. Joseph był teraz członkiem rządu, był wrogiem… był kimś, kto bardzo go zranił. Powinien na nim wymusić, żeby mu obiecał, że już go nie odwiedzi. Problem leżał w tym, że Lenny chciał, by były Strażnik go odwiedzał, chociażby tylko po to, żeby mógł mu opowiadać jakieś zupełnie ściągnięte z kosmosu wiadomości, których od niego (nie) oczekiwał, jako od „informatora”.
Najłatwiej jest jednak uciec od problemu, niż zająć się jego rozwiązaniem i to właśnie próbował zrobić Lennart. A poza tym naprawdę potrzebował tej kurtki, była jedną z cieplejszych, jakie udało mu się upatrzeć i upolować w sklepie i jej stratę na pewno mocno odczuje, kiedy jutro (albo i dzisiaj, nie wiedział, która jest godzina) będzie się wybierał po jedzenie dla siebie i kota. Może i nie była najpiękniejsza, ale jednak zapewniała jakieś tam ciepło i Lenny nauczył się to doceniać, dlatego jej odzyskanie było dla niego bardzo istotne. Nie uszedł jednak daleko, bo krótko po wejściu w boczną uliczkę poczuł mocne szarpnięcie za ramię. Kiedy się odwrócił (został odwrócony), okazało się, że to Joseph postanowił nie dać mu tak łatwo odejść. Stał przez chwilę z dość nieprzytomnym wyrazem twarzy, zastanawiając się, czy powinien mu się wyrwać i uciec, czy zostać i porozmawiać.
Boli – jęknął, krzywiąc się i stawiając jednak na drugą opcję. – Puść – mruknął, zaciskając rękę na wpijających się w jego ramię palcach Salingera. – Piłem, bo mam za kogo pić. Tęsknię, żałuję, wspominam – oświadczył, patrząc mu w… hm, w okulary. Chwilę później znienacka przysunął się do mężczyzny na tyle, by móc poczuć jego oddech na twarzy. – Ty też piłeś – stwierdził, choć na dobrą sprawę nie był pewien, czy to nie otaczający jego, Lenny’ego, zapach poczuł. – Czyżby Joseph Salinger stracił podczas rebelii kogoś, na kim mu zależało? – zapytał, pewnie dość niewyraźnie, znowu się chwiejąc i znowu, by zapobiec upadkowi, złapał ramię Josepha.
Powrót do góry Go down
the victim
Joseph Salinger
Joseph Salinger
https://panem.forumpl.net/t871-joseph-salinger
https://panem.forumpl.net/t1282-joseph-salinger
https://panem.forumpl.net/t916-it-feels-like-we-only-go-backwards
https://panem.forumpl.net/t873p15-salinger
Wiek : 37 lat
Zawód : prowadzę gospodarkę Panem

Główna ulica Empty
PisanieTemat: Re: Główna ulica   Główna ulica EmptyNie Sty 19, 2014 2:41 pm

Nie skomentował w żaden sposób wspomnienia o jego najlepszym przyjacielu Rodericku, powstrzymując nawet przelotny uśmiech. Pokazywanie się ze strony bezuczuciowej i zdradzieckiej nie było mądre; i tak Lennart należał do naprawdę wąskiego grona osób, które poznały jego dwulicowość dokładnie. Zawsze przy tych oświeconych personach czuł się nieco zirytowany: nie lubił, gdy ktoś wiedział o nim za wiele. To stwarzało zbyt wielkie ryzyko i zazwyczaj unieszkodliwiał takie osoby dość skutecznie. Lenny miał szczęście: Joseph uważał go za zbyt nieprzytomnego, artystycznego i niezorganizowanego, by mógł stanowić jakiekolwiek zagrożenie. Dlatego go wtedy uratował, dlatego pomagał mu (względnie) w tej chwili i...tak to sobie przynajmniej tłumaczył, nie dając dojść do głosu bardziej uczuciowym pobudkom. Uśpionym na zawsze kilka lat temu i drżąco powracającym z martwych, gdy Lennart znajdował się obok niego.
Lekko wstawiony - teraz już musiał się uśmiechnąć, kpiąco, przelotnie. Już zapomniał jak wygląda po alkoholu: pijane dziecko, rozczochrane, chmurne, skarżące się na wszystko bardziej niż zwykle (a jednak możliwe!), udające kogoś niezwykle sprytnego i dojrzałego. Prawie rozczulające, Joseph chętnie uroniłby łzę wzruszenia, ale było za zimno i raczej miał ochotę na radosny śmiech.
- Zapomniałem jak bardzo jesteś nieznośny i rozkapryszony - odparł tylko spokojnie, nie puszczając go i nawet nie dbając o rozluźnienie dłoni, którą go przytrzymywał, pomimo lodowatych palców, próbujących odginać jego rękę. - I tendencyjnie rozmymłany - dodał po sekundzie na jego słowa o żałowaniu i innych smutnych uczuciach, bardzo dalekich dla Josepha, dziwnie zelektryzowanego nowym wieczornym towarzystwem. Chuchającym mu prosto w usta jakimś smakowym alkoholem, wraz z dość chwiejnymi słowami.
Na które już musiał się zaśmiać, nie reagując zupełnie, kiedy jego dłoń dotknęła jego ramienia. Pewnie wyglądali teraz na stęsknionych, przytrzymujących się kurczowo kochanków, ale nie zamierzał odwracać się w kierunku zatłoczonej głównej ulicy, woląc skupić się na jego zapachu i bliskości, wyczuwalnej nawet pomimo warstw ciuchów. Bez jego kurtki było nawet łatwiej. - Nigdy na nikim mi nie zależało, więc miałem to szczęście i podczas rebelii tylko zyskałem nowych przyjaciół - odparł prawie wesoło, po czym przejechał lodowatym palcem wzdłuż jego (arystokratycznych, zapewne) kości policzkowych, kończąc tuż przy ustach, które powoli obrysował, dalej trawiąc jego słowa. O uwalnianiu kogoś? Niedorzeczne, Lennart nie pasował mu na ochotnika w jakimś ruchu oporu, chyba, że malowałby karykatury i podstawiał nogi ważnym urzędnikom na jakichś specjalnych bankietach. Jednak jego słowa o tym Mathiasie - pewnie sławetny le Brun, stały bywalec więziennych apartamentów i dobry przyjaciel starej gwardii Strażników - zaalarmowały salingerowski instynkt. Który nigdy go nie zawodził, nawet w tak trudnych emocjonalnie warunkach, przy bezpośrednim kontakcie fizycznym i po alkoholu, rozwiązującym mu nieco sztywne zasady obycia z byłymi....znajomymi. - Masz dla mnie coś nowego? - spytał spokojnie, odsuwając w końcu palce od jego twarzy i chowając je w kieszeni letniego płaszcza.
Powrót do góry Go down
the pariah
Lennart Bedloe
Lennart Bedloe
https://panem.forumpl.net/t1909-lennart-bedloe
https://panem.forumpl.net/t936-lenny-ego
https://panem.forumpl.net/t1298-lennart-bedloe
https://panem.forumpl.net/t1000-lenny
Wiek : 24 lata
Zawód : Artysta malarz
Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy

Główna ulica Empty
PisanieTemat: Re: Główna ulica   Główna ulica EmptyNie Sty 19, 2014 7:51 pm

Nie jestem – zaprotestował odruchowo. Nigdy nie lubił, kiedy ktoś określał go tak negatywnie i niesprawiedliwie. Wcale nie był nieznośny i rozkapryszony, po prostu często zmieniał zdanie, a chyba każdy ma do tego prawo! Nie nazwałby się też rozmemłanym, a wrażliwym, Jospeh źle dobierał przymiotniki, ale nie miał siły mu tego tłumaczyć. Musiał się zająć czymś bardziej istotnym… - Puść mnie, tę rękę już wystarczająco uszkodziłeś wcześniej, nie chcę mieć siniaków – zajęczał znowu, zastanawiając się, czy Salinger trzyma go tak mocno celowo, czy nie zdaje sobie sprawy ze swojej siły. Może był sadystą, co właściwie było całkiem prawdopodobne, patrząc na ten przykry epizod, mający miejsce jeszcze w trakcie trwania rebelii. Kto normalny łamie komukolwiek rękę butem? To wydarzenie zapisało się w jego pamięci jako jedno z najbardziej bolesnych i to nie tylko pod względem fizycznym. Stało się również początkiem rozmyślań pt.: „Na ile tak naprawdę znałem Josepha?”, w których myślami często wracał do tego wieczora, kiedy mężczyzna postanowił raz na zawsze zakończyć ich znajomość, nie omieszkując dodać paru wyjątkowo raniących słów.
Lennart zmrużył oczy, słysząc śmiech Josepha.
Prowadzisz smutne i puste życie – stwierdził, patrząc na niego z pewnym zastanowieniem. – A lat przybywa. I właściwie to jest mi Ciebie żal – dodał, kiwając lekko głową z całkowicie poważną miną. Lenny bardzo liczył się ze wszelkimi więziami, nie tylko tymi rodzinnymi (których na dobrą sprawę już nie posiadał), ale też przyjacielskimi, sąsiedzkimi, nawiązywanymi przez przypadek na środku ulicy, a od niedawna również i kolczatkowymi. Uczucia i zaufanie, jakie mógł pokładać w innej osobie, były istotne, a nawet stanowiły dla niego swego rodzaju świętość. Szlachcic w końcu nie może dopuścić do tego, by zawieść kogoś, kto go potrzebuje, nie może przejść obojętnie obok prośby o pomoc, musi troszczyć się o członków swojej rodziny, o przyjaciół i znajomych.  Było więc całkiem dużo osób, na których w większym, czy mniejszym stopniu mu zależało i dla których był w stanie zrobić jeśli nie wszystko, to na pewno wiele. Pod tym względem naprawdę nie rozumiał Josepha, jego fałszywego podejścia do ludzi, ale akceptował to, bo wydawało mu się, że przynajmniej na nim, Lenny’m, w jakiś sposób mu zależy. Bardzo się pomylił. Salinger miał też przecież siostrę, ale z jego słów wynikało, że ona również nic go nie obchodzi. To wywołało w Lennarcie smutek, który został jednak niemal natychmiast rozwiany z chwilą, w której palce Josepha dotknęły jego policzka, sunęły po nim przez chwilę, a następnie obrysowały lekko rozchylone usta. Właściwie nie spodziewał się takiego gestu, dlatego też zastygł na moment w bezruchu, skupiając się tylko na odczuwaniu niosącego ze sobą dreszcze dotyku. To dość pomieszało mu myśli – zapomniał, co chciał powiedzieć, przez co po pytaniu Josepha przez dłuższą chwilę nic nie mówił. Zamiast tego uniósł rękę w kierunku twarzy mężczyzny, najwyraźniej chcąc ją dotknąć, ale po chwili chyba się rozmyślił, ponieważ opuścił rękę.
Nie mam, jestem zajęty, dostałem cudowne zlecenie i jestem w trakcie jego realizowania, to dość czasochłonne, a teraz jeszcze mam nowy, genialny jak zwykle pomysł na kolekcje, ale potrzebuję narkotyków, więc potrzebuję pieniędzy, więc nie mogę zawalić zlecenia, a więc nie mam czasu. I nie będę miał, mój czas zaczyna być wypełniany niemal co do minuty w ciągu dnia, a teraz muszę już iść, bo chcę odzyskać swoją kurtkę, jej strata będzie naprawdę zła, nie masz pojęcia, jak zimno jest w moim mieszkaniu, dlatego chcę sobie pójść i rozpocząć rysować, póki jeszcze jestem w odpowiednim stanie. – Znowu dostał słowotoku, średnio kontrolując to, o czym mówi. Próbował zebrać się w sobie, ale wzrok cały czas miał utkwiony w ustach Josepha i w oderwaniu spojrzenia nie pomogło nawet chaotycznie wypowiedzenie swoich myśli.
Powrót do góry Go down
the victim
Joseph Salinger
Joseph Salinger
https://panem.forumpl.net/t871-joseph-salinger
https://panem.forumpl.net/t1282-joseph-salinger
https://panem.forumpl.net/t916-it-feels-like-we-only-go-backwards
https://panem.forumpl.net/t873p15-salinger
Wiek : 37 lat
Zawód : prowadzę gospodarkę Panem

Główna ulica Empty
PisanieTemat: Re: Główna ulica   Główna ulica EmptySro Sty 22, 2014 10:27 pm

Miał serdecznie dość swojego rozchwiania w kwestii Lennarta. Każdą inną osobę mógł swobodnie zaszufladkować, zbadać, wykorzystać i potem odsunąć gdzieś na boczny tor (bo wierzył w recycling znajomości), każdą oprócz panicza Bedloe. Nieprzyjemnego drżenia w tyle głowy zapowiadającego migrenę, kamyka w arcywygodnym bucie, plamy na ulubionej koszuli w kolorze indygo - wszystko co niepokojące, irytujące i uprzykrzające najprostsze czynności kojarzyło mu się właśnie z tym chłopakiem. Zapętlało to negatywne konotacje, nerwowe ruchy dłoni i dziwne szarpanie serca. Trwające już naprawdę długi czas, dekoncentrujące, pogarszające nastrój i zasiewające w podświadomości Josepha chorą frustracje.
Spychał ją jednak na drugi, trzeci, szesnasty plan, starając się z całych sił wyciszyć i przeczekać niewygodny czas. Bezskutecznie, ciągle coś podgryzało go od środka. Tęsknił za czasami beztroski, spokoju sumienia i wręcz wewnętrznej nudy, kiedy nie musiał zastanawiać się nad głębszymi rzeczami. Takimi jak starość i samotność, którą teraz uroczo wytykał mu Lennart. Znów pojawiający się na jego drodze przypadkiem, pijany, nieświadomie prowokujący i zapewne zupełnie ślepy na to, co faktycznie działo się w głowie lekko wstawionego Josepha.
Siłującego się z własnymi odruchami, znów...ale tylko przez chwilę. Bo w jednej sekundzie doznał nagłego oświecenia, silnego strumienia światła od siły wyższej (Alma Coin? kto wie, jakimi informacjami dysponowała?), wyciszającego wszystkie inne myśli i wspomnienia, nawet te intensywne, z zapachem deszczu i soundtrackiem złożonym z jęków bólu i krzyku Strażników.
Wolał chyba tamte dźwięki od jego nieskładnej paplaniny, przerwał ją więc dość stanowczo, kładąc mu dłoń na ustach, wilgotnych od śniegu i alkoholu, nie pozwalając mu dokończyć ostatniego zdania. I wpatrując się w niego w milczeniu, dziwnie ciążącym w tym mroźnym i brudnym powietrzu bocznej uliczki.
Mógłby je przerwać jakimś ironicznym, werbalnym kopniakiem, mógłby wytknąć każdy błąd w rozumowaniu Lennarta albo wyśmiać jego artystyczne próby, ale zamiast tego powoli – ale dość zwinnie, lata praktyki – zdjął okulary i schował je do kieszeni płaszcza, mrugając powoli w półmroku zaułka, jakby łapiąc ostrość na tymczasowo zakneblowanym Lenny’m.
Odsunął jednak powoli dłoń od jego twarzy – alkohol widocznie prowokował go do dotyku aż za mocno – i uśmiechnął się dość…kpiąco, ale też desperacko. Pochylając się w końcu w jego stronę i znów blokując mu możliwość wypowiadania szalonych słów. Tym razem jednak nie zimną dłonią a swoimi ustami, mocno, przejeżdżając od razu językiem po jego zębach, tak, jak robił to wielokrotnie kilka lat temu, rozpinając jednocześnie guziki strażniczego munduru.
Nie wierzył w wehikuł czasu, w romantyczne opisy zawarte w starych przedrukach, ale teraz poczuł na jego wargach gorzki i jednocześnie nakręcający smak tamtych dni, względnej młodości, podekscytowania i spokoju. Załamanego jeszcze przed Rebelią, na własne, salingerowskie życzenie. Będące jednocześnie obietnicą, złożoną samemu sobie – że nigdy więcej – łamaną teraz z premedytacją. Bo nie był to ruch pijanej psychiki, raczej jedyne rozsądne wyjście z nerwowej sytuacji, w której ostatnio się zapętlił i z której mógł wyjść tylko w jeden sposób.
Popychając go zdecydowanie na brudną ścianę za jego plecami i całując dalej, już mniej chaotycznie ale głębiej, przejeżdżając pewnymi dłońmi po jego cienkiej koszuli, marynarce i…w końcu odsuwając się od niego lekko, nagle, obserwując go spod przymrużonych powiek. – U mnie w mieszkaniu jest ciepło – powiedział, tyle, jeśli chodzi o inspirujące i ironiczne rozmowy po północy w półmroku, z żywym smakiem Lennarta na swoich ustach.
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Główna ulica Empty
PisanieTemat: Re: Główna ulica   Główna ulica Empty

Powrót do góry Go down
 

Główna ulica

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 5Idź do strony : 1, 2, 3, 4, 5  Next

 Similar topics

-
» Główna ulica
» Główna Ulica
» Główna ulica
» Zalana ulica
» Zalana ulica

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Lokacje :: Dzielnica Wolnych Obywateli :: Centrum miasta-