|
| Biblioteka im. Mathiasa Bez Nazwiska | |
| Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 27 Zawód : bibliotekarz, hacker Przy sobie : laptop, pendrive Znaki szczególne : czasem okularki na nosie
| | | | Wiek : 27 Zawód : bibliotekarz, hacker Przy sobie : laptop, pendrive Znaki szczególne : czasem okularki na nosie
| Temat: Re: Biblioteka im. Mathiasa Bez Nazwiska Sob Lis 22, 2014 7:11 pm | |
| Stałem sobie przed regałem, trzymałem w dłoniach którąś z kolei książkę Mathiasa Bez Nazwiska na stronie sześćdziesiątej dziewiątej i stwierdzałem, że musiałem mieć niegdyś naprawdę niesamowite życie. Dowiedziałem się jedynie kilku nielicznych faktów o sobie i one były... Strasznie ciekawe. Tak samo jak fakt, że od kilkunastu lat pisałem dzienniki. Ciekawe, gdzie je ukryłem. Przeczytanie ich mogło stanowić jedną z najbardziej fascynujących podróży w świat fikcji... Wróć! Co ja mówiłem! Myślałem! To byłaby podróż w przeszłość. Do mojej. Własnej. Shannonowej, a właściwie nicholasowej, bo tak właśnie naprawdę miałem na imię, przeszłości. Miałem jednak do dyspozycji jedynie ten dopiero rozpoczęty egzemplarz kolejnego dziennika i żadnych wskazówek, gdzie mogłyby się znajdować poprzednie... Hmm... Wiedziałem, że powinienem użyć swego nazwiska. Może ktoś by się do mnie odezwał, gdybym znów został Nicholasem Oswaldem Rosser, może dotarłby do mnie i podszepnął kilka faktów z mojej przeszłości? Kim byłem? Skąd pochodziłem? Czy data urodzenia Roberta Davenporta była też moją prawdziwą datą urodzin? Kiedy mogłem domagać się prezentu od Elizabeth? Od mojej współlokatorki? Właśnie, miałem współlokatorkę, która znała mnie jako właśnie Davenporta. Współlokatorkę, z którą prawdopodobnie nie spałem, bo jakoś... Byliśmy ze sobą w świetnych relacjach, ale wydawało mi się, że w bardziej przyjacielskich i... Ona też straciła pamięć. To utwierdzało mnie w przekonaniu, że żadnym zbirem nie byłem, bo nie wykorzystywałem kobiet z amnezją, a im pomagałem, co było takie... Dobre. Właśnie, dobre. Dobre zaś nie było porzucenie Mirandy i zostawienie jej z tym panem Dzikusem. W sumie tęskniłem za nią i jej przeciętnym ciałem. Miało w sobie coś, co sprawiało, że miałem ochotę pieprzyć robotę w bibliotece, oczywiście nie dosłownie pieprzyć i pognać na tereny Ziemi Niczyich, gdzie już jej pewnie nie było. I jak ja miałem teraz ją odnaleźć, by zrobić z niej swą sex-niewolnicę? Tyle smutku... Zamknąłem z hukiem książkę, szczerząc się wcześniej jak debil do „69” i wsunąłem ją na odpowiednie miejsce. Mathiasa nadal ktoś czytał... Może ja też powinienem zacząć pisać i wydawać książki? Statystyki wskazywały, że odkąd Kapitolińczycy zostali zamknięci w getcie, zwiększyła się ilość czytelników biblioteki. Leniwe dupy wolały filmy! Pff. Cóż, usłyszałem, że ktoś wszedł do przybytku, więc z ciekawości spojrzałem w góry na dół. W stronę wejścia. |
| | | Wiek : 26 Przy sobie : zdobiony sztylet, 3 zatrute strzałki Znaki szczególne : blizny na ramieniu, rozległa szrama na lewym boku w kształcie dwójki
| Temat: Re: Biblioteka im. Mathiasa Bez Nazwiska Sro Gru 10, 2014 8:40 pm | |
| / początek
Po niebie leniwie przesuwały się szare chmury, a wiatr mroził policzki, gdy Arielle szła chodnikiem, nieco powłócząc nogami. Nigdzie się jej nie śpieszyło. Temperatury spadały z każdym dniem, ale nadal było na tyle ciepło, że noszenie zwykłego swetra nie zakrawało o masochizm. Buty przyjemnie stukały o suche płyty i był to jedyny tak bardzo ludzki dźwięk w tym momencie. Pomijając szmer wydawany przez przejeżdżające samochody (zdecydowanie nieludzki), na ulicy panowała cisza. Ten, kto miał udać się do pracy, już dawno to zrobił i właśnie w tej chwili mniej lub bardziej wydajnie pracował na Panem. A Arielle – jakże przykładna obywatelka – zdzierała podeszwy, wędrując mniej znanymi ścieżkami bez konkretnego celu. W końcu gdzie miałaby iść? Nie musiała stawiać się na czas u przełożonego, nie musiała pomagać ludziom, składać wizyty schorowanej babci czy nieść na rękach pupila, który połknął jej rękawiczkę. Musiała za to zaspokoić potrzebę fizjologiczną, więc skręciła do najbliższej piekarni i kupiła bułkę z czekoladowym nadzieniem oraz szklaną butelkę soku. Tak zaopatrzona ruszyła dalej przed siebie, nie patrząc na mijane nazwy ulic i nie zaprzątając sobie głowy tym, czy potem znajdzie drogę powrotną. Mimo że mieszkała już w Kapitolu jakiś rok, nie znała dokładnie całego planu urbanistycznego. Ale kiedy podniosła głowę znad nadgryzionego pieczywa i zobaczyła wielki napis Biblioteka, uznała, że to może być dzisiaj jej cel. Całkiem dobry. Pchnęła więc wielkie drzwi wejściowe do budynku. Tak właśnie dzień po dniu znajdowała sobie nowy cel, żeby iść ciągle naprzód. Pierwsze, co ją uderzyło w tym miejscu, była przestronność pomieszczenia i przejmująca cisza, jakby właśnie tutaj umarła co najmniej setka ludzi. Gdyby faktycznie tak było, zamykające się za nią z hukiem drzwi obudziłyby każdego z nich. Przystanęła więc w progu, wodząc wzrokiem po regałach rozścielonych po wszystkich ścianach, po wysokim sklepieniu i nieskazitelnie białych płytkach podłogowych. Biblioteka w jej Dystrykcie bardzo różniła się od tego przybytku. Jednak jak już zdążyła się zorientować, tutaj, w Kapitolu wszystko było robione z większym rozmachem. Arielle pociągnęła sok ze słomki, szukając punktu zaczepienia. I znalazła. Niewielki ruch człowieka na wyższym poziomie. Skinęła do niego uprzejmie na znak, że zauważyła. I dalej stała w tym samym miejscu z prowiantem w obu dłoniach i pochłaniała otoczenie wzrokiem, jakby jeszcze czegoś szukała.
|
| | | Wiek : 27 Zawód : bibliotekarz, hacker Przy sobie : laptop, pendrive Znaki szczególne : czasem okularki na nosie
| Temat: Re: Biblioteka im. Mathiasa Bez Nazwiska Czw Gru 11, 2014 10:51 pm | |
| Z tym pisaniem książek, to znowu nie był taki zły pomysł, czyż nie? Pisać umiałem, co stwierdzałem po przeczytaniu tej cząsteczki swojej przeszłości. Mój dziennik nie zawierał zbyt wiele notek, ale litery w nim uwięzione były... W miarę składnie, ładnie i zrozumiale. Pismo miałem schludne i ponoć zachwalane. Tak przynajmniej uważała moja współlokatorka. Opowiadania mogłem mazać. Nawet sporadycznie z pewnością udałoby mi się ułożyć jakiś wierszyk, by dziewczęta wzdychały do... Właśnie, do kogo? Nadal nie podjąłem decyzji, jako kto powinienem się przedstawiać. Nicholas Oswald Rosser zniknął z Panem kilka lat temu. Chyba kilka. A może kilkanaście? Nie, kilkanaście to raczej nie. Ale ważne, że zniknął i że był tym prawdziwym mną, którego nie pamiętałem. Dotychczas nic nie było o nim słychać i może gdybym się wychylił i znów nim został, to... Odnalazłbym przeszłość i żył długo i szczęśliwie lub odnalazłbym przyszłość i zginął z jej rąk. Robert Davenport to osoba, którą byłem prawdopodobnie od niedawna, o ile tą niedawnością mogłem nazwać całkiem spory czas, jaki pracowałem w bibliotece. Już od samego początku, chodzi mi teraz o czas, gdy wróciłem do dzielnicy po utracie pamięci, zostałem nazwany Robertem i najwidoczniej każdy tu go znał. Nie Nicholasa, a Roberta. Teraz to właśnie tym imieniem się posługiwałem, gdy wpadali goście do tego zacnego przybytku, w którym miałem okazję pracować. Ale był jeszcze Shannon Delaney, który powstał z popiołów niedawno i... Właśnie, miałem lekki sentyment do tego nazwiska z racji tego, że... W sumie nie wiedziałem, czemu miałem do niego sentyment. Miranda raczej nie była tego powodem... Niby czemu miałaby być? Eee... Ale co tam Mirka, gdy przed, a właściwie pod sobą, POD SOBĄ – ale dziś byłem dwuznaczny, miałem młodą, czarnowłosą niewiastę, która to rozglądała się we wszystkie strony świata i nawet więcej, szukając... mnie! Swego księcia z powieście mathiasowej! - Cisza! Cisza, ma kochana! – Zarecytowałem nagle donośnie, gwałtownie wpadając na barierkę. Po bibliotece, pustej bibliotece!, potoczył się złowrogi odgłos. – Słyszałaś to? Dźwięk? Czy słyszałaś to, najdroższa? Czy poczułaś ten dźwięk? Ten dreszcz? Są blisko – stwierdziłem, wczuwając się w rolę Strażnika Pokoju, który to miał lada chwila zginąć. – Są blisko... - Powtórzyłem już słabiej, łapiąc się nieoczekiwanie lub oczekiwanie, jeśli czytała tę powieść, za pierś i padając. Oczywiście główny bohater powieści, przeznaczonej chyba dla oczu kobiet, nie posiadał na sobie żadnego ubioru ochronnego, bo nagi niedawno zdążył wyjść z łóżka swej ukochanej. Ach, miłość! Tyle w niej niezwykłości, gwałtowności i pożądania. Sama słodycz. Jadłbym z bitą śmietaną i... Czekoladą? Truskawkami? Nawet bez zbędnych dodatków. Cóż, ale musiałem wrócić na ziemię i się ogarnąć. Odwalanie jedno, robota drugie. Wstałem więc z podłogi i zbiegłem prędko po schodach na dół, witając nową czytelniczkę. Jak zwykle ociekałem pozytywnym nastawieniem do świata, a szczególnie do pięknych kobiet. - Dzień dobry. Ten czubek z góry to nie ja, madame – odrzekłem, łapiąc dziewczę za dłoń i składając na niej delikatny pocałunek. – Choć może i ja... Wybacz. Moja koleżanka z pracy dziś się spóźnia i samemu mi odbija. I... Robert Davenport. Do usług – odrzekłem, rozkładając dłonie. Chyba dostałem ataku nadpobudliwości czy coś, czy ADHD, czy... Czy ja jadłem dziś... Czekolada! I wszystko jasne. – Witam w moim królestwie. Czego szukamy? – Spytałem, zastanawiając się, dlaczego Liam zginął tak prędko. Nie mógł umrzeć dopiero na końcu książki? Autor mógłby wtedy nie skupiać się aż tak bardzo na przenieszczęśliwej Aurelii, a skupić się dla przykładu na mej nowej czytelniczce. Nie widziałem jej wcześniej, albo nie pamiętałem, że widziałem. |
| | | Wiek : 26 Przy sobie : zdobiony sztylet, 3 zatrute strzałki Znaki szczególne : blizny na ramieniu, rozległa szrama na lewym boku w kształcie dwójki
| Temat: Re: Biblioteka im. Mathiasa Bez Nazwiska Sob Gru 13, 2014 4:44 pm | |
| W jej Dystrykcie nie liczyła się wiedza. Książki nie były wynoszone na piedestał. Biblioteka nie równała się tej, w której teraz stała. W Dwójce najważniejsze były zwycięstwa i jeśli czytali w szkole albo po kryjomu książki, to właśnie o nich. Aż tak nie odstawała od ludzi. Ojciec nie akceptował jakiegokolwiek przejawu sztuki, co zresztą jej brat odczuł na własnej skórze. Więc i Arie nie czytywała poezji czy romantycznych powieści. Jedynie biografie bohaterów, zwycięzców, zasłużonych. Taaak, była wspaniałą nauczycielką w późniejszym czasie, ale z pewnością na miarę swojego Dystryktu. A gdy już była w Kapitolu… Cóż, nigdy nie pomyślała, żeby poczytać książki. Słowa pisane były działką Adama. W jej życiu niewiele zmieniały. Dlatego też, gdy człowiek z góry przemówił, rozdzierając brutalnie tę namacalną ciszę, kompletnie nie wiedziała, co się dzieje. Całkowicie instynktownie rzuciła szybkie spojrzenie za siebie na drzwi, jakby zamierzały ją zaatakować w plecy. Nic się jednak nie działo, na jej poziomie nadal były te same regały z książkami. To ten koleś wyżej odwalał jakąś szopkę. - Kto? – wyrwało jej się, a zielonkawe oczy wpatrywały się w bibliotekarza. A potem on zrobił ten patetyczny gest z sercem i upadł. Doprawdy? D o p r a w d y ? Brwi Arielle podjechały do góry, usta rozciągnęły się w zwyczajnym uśmiechu. – To ten czas, kiedy powinnam płakać i cię ratować? – spytała i oparła się o regał z prawej strony. Ugryzła bułkę, czekając aż ten szanowny jegomość zaszczyci ją na parterze. Zbiegł do niej nieco roztrzepany mężczyzna, ukazujący rząd zębów w uśmiechu. Bibliotekarze powinni być zgorzkniali, poważni, nosić okulary i patrzeć znad nich, jakby każdego czytelnika, który śmie zakłócić świętą cisze, mieli zamiar wychłostać i rzucić na pożarcie lwom, prawda? Cóż, przynajmniej taki stereotyp do tej pory siedział w głowie dziewczyny, teraz został poważnie zachwiany. Omiotła go wesołym spojrzeniem, a kiedy wziął jej dłoń, to akurat tę z sokiem i słomką. Chyba nawet nie zwrócił uwagi, że po pierwsze – ledwie uniknął bliższego, zdecydowanie niemiłego spotkania ze sztywną słomką, a po drugie – naprawdę niewiele brakowało, że zawartość butelki znalazła się na posadzce, gdy dłoń Blake została obrócona o 90 stopni. Wydała z siebie krótki jakby niezadowolony pomruk. - Nie radzę więcej praktykować tego szarmanckiego gestu, chyba że chcesz kiedyś przy okazji stracić oko – posłała mu rozbawiony uśmiech, jakby taka ewentualna sytuacja ją bawiła. Hm, tak po prawdzie to naprawdę ją bawiła. - Każdy nawiedzony szaleniec tak mówi – odezwała się na jego kolejne słowa i jeszcze tylko brakowało przyjacielskiego, pocieszającego klepnięcia w ramię, ale musiałaby to zrobić albo bułką, albo szklaną butelką. Dobra z niej istota, oszczędzi mi tego. Zajęła się więc już jego kolejnym pytaniem. Zrobiła kilka kroków wprzód, okrążając mężczyznę i rozkładając ręce z prowiantem na boki. Stała tak przez dłuższą chwilę, zastanawiając się, co chciałaby tu zrobić. A potem obróciła się nieśpiesznie na pięcie, spoglądając znów na Roberta z dziecinnym uśmiechem ciekawości, a oczy zabłyszczały z uciechy. - Ty mi powiedz.
|
| | | Wiek : 27 Zawód : bibliotekarz, hacker Przy sobie : laptop, pendrive Znaki szczególne : czasem okularki na nosie
| Temat: Re: Biblioteka im. Mathiasa Bez Nazwiska Wto Gru 16, 2014 7:43 pm | |
| //zamulam:<
Historia Liama opowiedziana przez Aurelię uświadomiła mi trzy ważne dla mnie rzeczy. Pierwsza, jeśli już piszesz powieść, to nie dawaj swojemu najciekawszemu bohaterowi zbyt szybko umrzeć. Dokładnie, miałem się tego czepiać już do końca swego życia, prawdopodobnie, o ile znów nie straciłbym pamięci, bowiem jak dla mnie Liam umarł zbyt wcześnie. Przez tą nagłą śmierć Aurelia nawet nie zdążyła go tak naprawdę poznać, bo, sorry, co to niby było? Miłość? Jakiś marny czas... przyjaźni! Druga, życie było ulotne, więc powinienem o nie dbać. Otóż to. Powinienem na nie uważać, zwłaszcza, że nie tak dawno obudziłem się z amnezją na opuszczonym parkingu. To zaliczało się nieomal do śmierci. Nie umarłem jednak, otrzymując od swego zacnego Losu kolejną szansę. Musiałem ją wykorzystać, jednakże nie miało to należeć do spraw prostych przez mą ciekawość. Niecna. Trzecia, hmm, powinienem dalej pisać dzienniki i, uwaga!, tym razem wytatuować sobie gdzieś na ciele wskazówkę jak do nich dotrzeć. Co mi po moich spisanych wspomnieniach, skoro nawet nie mogłem z nich skorzystać? No, właśnie! GDZIE ONE BYŁY!? Te moje wszystkie zapiski. Chyba ich nie zniszczyłem, co? A może ukradł je ten, kto mnie napadł? - Nie umiesz grać. Zepsułaś całą zabawę – stwierdziłem z jękiem i z tym swoim wyszczerzem. Czasami zastanawiałem się, jakim cudem ludzie nie uciekają ode mnie przez niego. Wyglądałem strasznie. Dokładnie jak szalony. Szaleńców się bano, bo nie wiadomo było do czego są zdolni, co mogą zrobić w kolejnej sekundzie, jak zareagują, czy im aby jeszcze bardziej nie odwali? Nie, nienienie, nie byłem szalony, jak coś. Przynajmniej teraz. Nie wiem jak to było przed utratą pamięci. - Co do mojego zacnego oczka, to faktycznie. Szkoda by było... Nie mógłbym do ciebie nim mrugać – stwierdziłem, puszczając do niej oczko. Okazałem się być chorym na nadpobudliwość, odwalając taką niebezpieczną nietaktowność, ale... wina mojej koleżanki z pracy, bo mnie zostawiła tu samego. S.A.M.E.G.O. Sam. Samotny. Tak bardzo zrozpaczony. Po prostu potrzebowałem kogoś do towarzystwa i w końcu miałem, powinienem zadbać, by ten ktosiek zbyt prędko nie uciekł. – I moooże tak, moooże nie. Jeśli powiem, że jestem szaleńcem, to będę nim czy nie będę? - I wyzwanie... Hmm... Zaproponowałbym piknik na wzgórzu, o tam! – wskazałem palcem na piętro, gdzie wcześniej stałem. Moje oczka zalśniły, pokazując, że zaskoczył mnie samego ten pomysł. Zacny był. Mógłbym takiej sceny użyć w książce, gdybym zaczął pisać. – W sumie nie można niczego spożywać w bibliotece, ale my i tak już łamiemy ten punkt regulaminu – kontynuowałem powoli, wskazując kolejno palcem na jej bułkę, a potem regulamin wiszący na ścianie, by następnie mój zacny palec wskazujący wylądował w mojej czuprynie, gdzie natrętnie pomierzwił sobie włoski, sprawiając, że powstał jeszcze większy chaos. |
| | | Wiek : 26 Przy sobie : zdobiony sztylet, 3 zatrute strzałki Znaki szczególne : blizny na ramieniu, rozległa szrama na lewym boku w kształcie dwójki
| Temat: Re: Biblioteka im. Mathiasa Bez Nazwiska Sob Gru 20, 2014 5:03 pm | |
| To przez święta. :c Ten okres jest niemożliwy. /
Nie umiała grać. Nigdy nie była dobrą aktorką. Z wieloma uczuciami nie potrafiła sobie poradzić. Nie gromadziła ich w sobie, dlatego też w niektóre noce jej sąsiad mógł słyszeć cichy, urywany płacz przepełniony bólem, z którym jego właścicielka nie mogła sobie poradzić. Może miałaby łatwiej, gdyby nauki ojca (w końcu nie chodziło tylko o trening ciała) przyniosły jakiś efekt, ale Arie nie potrafiła dusić głęboko w sobie emocji czy zakładać maski obojętności. Jeśli coś czuła, cały świat mógł o tym wiedzieć z jej oczu. Wydęła dolną wargę, patrząc na swojego towarzysza, który faktycznie nie wyglądał zbyt… odpowiednio z taką miną. - Nie wiesz, że dobrej zabawy nie można tak po prostu zepsuć? – odcięła się od razu, unosząc obie brwi i uśmiechając się do niego z wyższością. W oczach błyskało rozbawienie. Nie trzymała ludzi na dystans. Nie bała się szaleńców, choć może powinna. Nikt nie nauczył jej, że nie powinna spoufalać się ze świrami, więc… stała teraz naprzeciw idiotycznie szczerzącego się Roberta i wcale nie czuła, że powinna się stąd zmywać jak najprędzej. Wręcz przeciwnie, popijała sok, chłonąc ożywionym wzrokiem wszystko dookoła. Patrzyła na niego z ciekawością. Ktoś może pomyśleć, że ma tik nerwowy i wtedy już na pewno zamkną go w wariatkowie. Niemniej nie przeszkadzało jej to puszczane oczko, a to chyba jednocześnie oznaczało, że nie bardzo przejmowała się faktem, że mogą go gdzieś zamknąć, ups. - Oczywiście, że będziesz – zmierzyła go oceniającym wzrokiem od góry do doły i wzruszyła ramionami. – Słowa się nie liczą. Cokolwiek powiesz i tak oni uznają cię za szaleńca – oznajmiła mu, jakby właśnie informowała go, że za tydzień trzeba będzie wyciągnąć z szaf kalosze. Cała prawda. Cokolwiek zrobi, cokolwiek powie, oni i tak uznają go za szaleńca, jeśli tylko będą chcieli Arielle spojrzała na zaproponowane przez bibliotekarza miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą leżał na posadzce z ręką na sercu. Przez chwilę nad czymś się zastanawiała. - I uważasz, że może spotkać mnie tam coś ciekawego, coś, czego szukam? – przeniosła wesoły wzrok na Roberta. – Bo wiesz... nie chcę nadwerężać mięśni, jeśli ma mnie spotkać tam coś rozczarowującego – obserwowała jego reakcję. Podniosła wyżej poprzeczkę, doskonale wiedząc, że ludzka natura jest głupia, człowiek zwykle nie chce rozczarować drugiej osoby. A Arie po prostu się tym bawiła. To ona jadła w bibliotece bułkę – bardzo pyszną zresztą – więc bibliotekarz raczej nie łamał tego punktu regulaminu. Co najwyżej nie wywiązywał się ze swoich obowiązków. - A mówisz mi o tym, bo...? – zmrużyła oczy z ciekawości. Nie kazał jej wyrzucić prowiantu i pozwalał łamać regulamin. Nie była głupia, dobrze o tym wiedziała. Zastanawiała się tylko, czemu jej to mówił. Pociągnęła kilka łyków soku przez słomkę.
|
| | | Wiek : 27 Zawód : bibliotekarz, hacker Przy sobie : laptop, pendrive Znaki szczególne : czasem okularki na nosie
| Temat: Re: Biblioteka im. Mathiasa Bez Nazwiska Czw Gru 25, 2014 10:25 pm | |
| - Oni? Jacy oni? Oni istnieją naprawdę? Oni zamknąć Robercia? Czeeemu? – Spytałem trochę aż nazbyt żywiołowo, przez co zacząłem zastanawiać się nad istnieniem ADHD i innych nadpobudliwości w moim młodzieńczym ciele. Naprawdę, czasem bywałem aż nazbyt żywiołowy, robiłem rzeczy nieprzemyślane tak szybko, że potem na mojej twarzy malowało się głębokie zdziwienie. Oczywiście spowodowane moimi słowami i moimi uczynkami. Jakże by inaczej?! Byłem dla siebie epicentrum własnego świata i chyba świetnie się z tym czułem... Czyżby? Co tak naprawdę o sobie myślałem? - Szczerze? Myślę, że nie spotka cię tu nic ciekawego i że cię rozczaruję – stwierdziłem. Uśmiech nadal gościł na mej twarzy jak stary wierny druh. – To biblioteka! – Rzuciłem, rozkładając ręce. Ruszyłem z miejsca, powolnym krokiem spacerując po czystej podłodze. Czasem wskazywałem na coś lub też odgrywałem, widząc to oczami wyobraźni. – Armia żołnierzy nie przejdzie przez jej środek, między regałami nie będą tańczyć nagie nimfy, żaden romantyk tak naprawdę nie zginie w imię miłości na jej balkonie, zaś ja nie wyciągnę ogromnego pióra z niewielkiej kieszeni i nie zacznę nim bazgrać swym misternym pismem poematów przeznaczonych dla oczu kochanki, która z każdą kropką będzie coraz bliżej mnie, coraz bliżej świata żywego. Nie, że mam gdzieś tam zmarłą miłość, która już dawno grzeje mi miejsce w zaświatach. Mam po prostu wyobraźnię... - I muszę ci powiedzieć, że ta wyobraźnia mówi mi, że też mogę cię nie rozczarować, że mogę przykuć twą ciekawość, o ile znajdę coś, co otworzy twe serce na siebie. Książka. Myślę, może nawet całkiem głupio, bo większość mych myśli to zlepek bzdur, ale myślę teraz, że książki mogą zdziałać cuda i są o wiele bezpieczniejsze niż przeżywanie własnej przygody – mówiłem jak mędrzec, lub głupiec – jak kto woli, z czym czułem się dziwnie. Nie miałem siebie za filozofa, ani fana książek. Jedynie pisałem dzienniki i pracowałem w bibliotece, a tu jednak wychodziło, okazywało się, że coś tam do nich czułem, coś, co właśnie przyciągnęło mnie do pracy tu, zatrzymało i odwiodło od zrezygnowania z tej nudy. - W tajemnicy mogę ci rzec, że sam stoję przed wyborem. Przygody z książek czy moja własna przygoda. Jestem człowiekiem, który nie zna swojej przeszłości, nie pamięta z niej niczego i... ma szansę, by szukać, by węszyć, ale czy warto? Warto, Anonimku? Czy lepiej siedzieć bezpiecznie w bibliotece i znikać z rzeczywistości, próbując żyć życiem innych ludzi, często fikcyjnych i bardziej znanych, bardziej kochanych? – Zapytałem, podchodząc leniwie w trakcie swej przemowy do jednego z regałów i wyciągając losową książkę. Autora nie znałem, tytułu również. Środek był mi obcy, ale gdy przeczytałem nazwisko autora, tytuł i gdy zacząłem czytać głośno pierwszy rozdział książki, poznawałem kolejną historię, miałem przeżyć kolejną przygodę... Miałem, o ile nie zamierzałem zaraz zamknąć księgi trzaśnięciem i odstawić na miejsce na... wieczność. - Nie wiem. Obie opcje kuszące – zauważyłem, wiedząc, że to kłamstwo. Coś kusiło bardziej, coś sprawiało, że druga opcja wydawała się być marną opcją, marną imitacją życia. Przeżycie własnej przygody, mimo że mogłem ją opłacić życiem, było o wiele ciekawsze, bardziej podniecające, poruszające serce i duszę niż czytanie obcego tworu. Miałem poznać siebie, Nicholasa Oswalda Rossera, miałem poznać powody zaistnienia Roberta Davenporta, a może nawet dowiedzieć się, czemu pewnego dnia obudziłem się z amnezją...
|
| | | Wiek : 26 Przy sobie : zdobiony sztylet, 3 zatrute strzałki Znaki szczególne : blizny na ramieniu, rozległa szrama na lewym boku w kształcie dwójki
| Temat: Re: Biblioteka im. Mathiasa Bez Nazwiska Sro Gru 31, 2014 12:29 am | |
| Czy ten chłopak (no, w końcu przypominał bardziej młodzieńca niż statecznego mężczyznę) naprawdę mówił o sobie w trzeciej osobie? Arielle zamrugała kilkakrotnie, przyglądając mu się uważnie. - A skąd ja mam wiedzieć czemu? – wzburzyła się i wzruszyła trochę zbyt energicznie ramionami. Czarne kosmyki wpadły jej do oczu. – Ich zapytaj, jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć – trochę się nastroszyła z powodu takiego nawału pytań, jakie spadły na jej osobę. Nie była przyzwyczajona i nawet nie bardzo interesowało ją, kim dokładniej byli owi oni, a już tym bardziej nie przejmowała się, że mieliby go zamknąć. Przecież go nawet nie znała. – A skoro o nich mówimy, to muszą istnieć, prawda? – odetchnęła ostentacyjnie, mając nadzieję, że już nie spotka się z żadnym pytaniem z jego ust. Trochę ją wymęczył, a przecież nawet nie zdążyła wypić do końca soku. Nie chciała się już żegnać. Coś jej nie grało. Z uśmiechem na ustach mówił jej, że ją rozczaruje? Z czymś takim jeszcze się nie spotkała. Głęboka zmarszczka pojawiła się pomiędzy brwiami, a zielone oczy intensywnie wpatrywały w ciągle mówiącego bibliotekarza, poruszającego się z gracją i pełnym wyczuciem między regałami. Oparła się o barierkę schodów. Nie uważała go ani za głupca, ani za filozofa. Był po prostu człowiekiem, który przekazywał jej w słowach i gestach coś, w co wierzył, a jego pasja przy opowiadaniu sprawiła, że na jej ustach wykwitł szczery uśmiech, a policzki nabrały nieco koloru i nie były już tak blade. Jakkolwiek nie pokłada zbyt wielu nadziei w jego przypuszczeniu o otwarciu serca na siebie (cokolwiek to znaczyło, Arielle skwitowała to sceptycznym uniesieniem czarnych brwi). Skubała kraniec swojego swetra, przechodząc palcami od jednego ściegu do kolejnego. Nie bardzo wiedziała, o czym on mówi, gdy zaczęła się część o jego nieznanej przeszłości. To była jakaś wyrafinowana metafora, której nie rozumiała? Nie zdziwiłaby się. Wielu rzeczy zwyczajnie nie rozumiała. Ludzie mówili czasem zbyt pokrętnie. Odepchnęła się od barierki, zostawiła butelkę na podłodze, bułkę już dawno podczas tej przemowy zjadła. Podeszła do niego z napiętymi mięśniami szczęki i ze wzrokiem rozżarzonym jak dymiący niedopałek, zatrzasnęła mu książkę w rękach. Wyjęła ją delikatnie, tym razem już bojąc się, że może się rozpaść, i odstawiła ją na półkę w miejsce, do którego akurat sięgała. Oblizała wargi z roztargnieniem, zdając sobie sprawę, że już nie pamięta, co chciała powiedzieć na samym początku. Potrząsnęła głową, zbierając rozpierzchające się myśli. Nigdy nie była dobra w łapaniu ich. - Książki nie są bezpieczne – oznajmiła nieco zirytowana, choć jej wyraz twarzy nadal pozostawał przyjazny i otwarty. – One cię więżą… – stanęła na palcach i przyłożyła mu niezbyt delikatnie palec do czoła. – Tutaj. Chciała mu powiedzieć, wyjaśnić więcej, tak jak on opowiadał jej przed chwilą, ale na nazwisko miała Blake, a na imię Arielle – nie potrafiła mówić pięknymi słowami. Spuściła ze smutkiem wzrok z jego twarzy i cofnęła się dwa kroki. - Mówisz, że przeżywanie własnej przygody jest niebezpieczne… – rzuciła nieco ciszej, podnosząc głowę i znów patrząc na niego z dziecinnym uśmiechem, niepasującym do tematu. Pokręciła głową. – Bezpieczeństwo to tylko stan, też tutaj – popukała się w głowę – Tutaj są największe więzienia – nie podobały jej się własne słowa, bo nie powinny dzisiaj paść. To on był bibliotekarzem, on miał wskazywać zagubionym drogę, do cholery! przecież miał być mądry. - Nie powiem ci co warto, a czego nie. Książki też ci tego nie pokażą – rzuciła spojrzenie regałom uginającym się pod ciężarem tysięcy woluminów i prychnęła z dezaprobatą. Nie wierzyła w ich cuda, o których mówił. – Dlaczego zastanawiasz się, że n i e warto? – rzuciła mu ciekawskie spojrzenie, a potem obróciła się i znów spojrzała w górę. – Czy mi wydaje, czy ta konstrukcja trzeszczy? |
| | | Wiek : 27 Zawód : bibliotekarz, hacker Przy sobie : laptop, pendrive Znaki szczególne : czasem okularki na nosie
| Temat: Re: Biblioteka im. Mathiasa Bez Nazwiska Pią Lut 06, 2015 12:56 am | |
| //Wróciłam! Yayayay! Nie wiem, czy mnie nie wyklnęłaś^ ^” Jak coś, nie obrażę się, jeśli nagle Arielle się stąd ewakuuje. I sorki:<
- Właściwie miałem na myśli zakład psychiatryczny... A oni to chyba lekarze – rzuciłem, zauważając rozczarowany, że moja towarzyszka nie miała wyobraźni. Była z niej wysuszona, zero myśli... TEJ myśli. Nieco szaleńczej, nieco bezsensownej, ale pięknej. – Ale ogólnie, to nie patrz na mnie jak na wariata, bo raczej nim nie jestem... Choć chyba jednak na takiego wyglądam... Dziwnie – podsumowałem, wywracając oczami przez własne pierdoły i okręcając się na pięcie, by zanurkować między kolejnymi regałami. Zbyt długi brak towarzystwa sprawił, że wychodziłem na szaleńca z prawdziwego zdarzenia. Jak Trebluo, który w książce o zapomnianym przeze mnie tytule, postanowił szukać narzeczonej, która nigdy nie istniała. I znalazł tą, która dopiero zaistniała... Właściwie... Eee... Chyba idąc wymyśloną przeszłością odnalazł przyszłość. Cóż, autor opisał to o niebo lepiej, ale nie genialnie. Ot zwykły zlepek papieru. Dla mnie niewiele wart... I czy ja właśnie się zawstydziłem? Najwidoczniej, skoro się skrywałem przed swą towarzyszką. Losie, to było takie... dziwne. I dziwne było to, że trzymana przeze mnie książka nagle została zamknięta. Przez nieznajomą... Z nerwami? I odstawiona oczywiście na niewłaściwie miejsce, które musiałem jej natychmiastowo zmienić jak na pedantycznego bibliotekarza przystało. - Chyba muszę się z tobą zgodzić – odparłem powoli dopiero po chwili, gdy przetrawiłem jakoś jej słowa i jak otrząsnąłem się z zaskoczenia, które wywołał jej palec na moim czole. – I tak konstrukcja nie trzeszczy. To chyba demony w twojej głowie... Czyżbyś miała za sobą złe przeżycia? Psychiczne? Ktoś cię skrzywdził? – Spytałem, właśnie w tej chwili namacalnie przekraczając granicę. Wlazłem na teren jej prywatności. Wpuści mnie do domku na herbatkę czy wyrzuci za ogrodzenie? - I jeszcze... Ja wiem, która droga właściwa. Wiem to. Czuję się tak, jakbym podjął tę decyzję dawno temu. Przed zadaniem sobie pytania i zastanawiałem się właśnie, czy mam na tyle odwagi, by nią iść... Tą drogą, w sensie. I cholera, wiem! Wiemwiemwiem! Że mam odwagę, by nią iść. Czuję się jakiś taki... Nie pamiętam przeszłości. Miałem siebie za bibliotekarza... takiego zwykłego, a właściwie próbowałem siebie za takiego mieć, wmówić sobie to wszystko... Że jestem nudny, stereotypowy i pedantyczny, choć to chyba akurat... Musiałem przestawić tę książkę. Chyba nauczono mnie w dzieciństwie porządku. Jakaś tresura czy coś. Nie wiem, nie mam pojęcia. Ale wiem, gdzie postawiłaś swój sok, mimo że nie zwracałem na to umyślnie uwagi. Podświadomie to zarejestrowałem. Dostrzegam wszystko i czuję w sobie siłę, i z pewnością nie jestem zwykłym bibliotekarzem. Jestem zagadką do rozwiązania – stwierdziłem zdecydowanie aż nazbyt podniecony. Przed oczami widziałem różne scenariusze odnośnie swojej przeszłości i swojej przyszłości, różne puzzle, które miały mi powiedzieć, kim tak naprawdę byłem. - Czy ja właśnie wychodzę na niestabilnego emocjonalnie? – Zapytałem, marszcząc czoło i w sumie zaraz się rozchmurzając z barwnym uśmiechem na twarzy. – Jestem chyba jednak szalony. |
| | | Wiek : 26 Przy sobie : zdobiony sztylet, 3 zatrute strzałki Znaki szczególne : blizny na ramieniu, rozległa szrama na lewym boku w kształcie dwójki
| Temat: Re: Biblioteka im. Mathiasa Bez Nazwiska Wto Lut 10, 2015 9:11 pm | |
| Lekarze? Zakład psychiatryczny? O czym on bredził? Arielle myślała dużo bardziej… przyziemnie. Przesłuchania, strażnicy, śledztwa. To oni zajmowali się osobami podejrzanymi, a ci z kolei musieli mieć w sobie pierwiastek szaleństwa. Dlaczego uważał się za wariata? Blake naprawdę nie chciała w to wnikać. Może osoby z ogromną wyobraźnią są szaleńcami? To by znaczyło, że samej Arie to zupełnie nie grozi, to chyba dobrze. Żadnych lekarzy, żadnych psychiatryków, kaftanów bezpieczeństwa, żadnych rycerzy maszerujących tłumnie korytarzami biblioteki, w ogóle żadnych bibliotek i książek ułożonych alfabetycznie, tematycznie. Ale co z trzeszczącymi dachami? Arielle zmrużyła oczy, myśląc intensywnie. Odwróciła raptownie do towarzysza nad wyraz zdumiona jego pytaniami. Bił ją na głowę w tej dziedzinie. Nie bardzo wiedziała, co ma wspólnego trzeszczący niewypał architekta z jakimiś krzywdami psychicznymi, o które najwyraźniej ją podejrzewał. - Złe przeżycia? – powtórzyła, zastanawiając się, o jakiego typu sytuacje mu chodzi. Ludzie z dystryktów raczej nie mieli wora pięknych historii, którymi mogliby szastać wokół. Życie ograniczało się do walki o przetrwanie kolejnego dnia. W przypadku Blake’ów… los faktycznie im sprzyjał, nie musieli tułać się po rynku w nadziei na kawałek pieczywa, od którego można było stracić jedynki. – Och, nie, życie obeszło się ze mną zaskakująco lekko – uśmiechnęła się do niego. To było przemyślane, nie lubiła rzucać szybkich odpowiedzi na ważne pytania, a kiedy już odpowiadała zwykle była to prawda, jakkolwiek subiektywna i czasem niepełna. – Nie mam demonów w głowie – podjęła się jeszcze tego tematu, ofiarowując część siebie zupełnie nieznanej osobie, kto wie, czy jeszcze się kiedykolwiek się spotkają – Jestem tylko ja – rozłożyła ręce na boki. Tylko ona i koszmary, które co noc wypełniają jej sny, nie dając chwili odpoczynku. Ale koszmary to nie demony. To jej własny strach, którego nie może opanować. - I uwierz mi, te belki trzeszczą. Może się przyzwyczaiłeś. Cóż, jeśli faktycznie chcesz przeżyć przygodę, to może ta pośmiertna będzie równie dobra. Choć już nie nazwiesz jej przygodą życia – wzruszyła ramionami, zerkając ostatni raz w górę. Teraz to ona zaczynała bredzić. Jednak to, co zaprezentował jej bibliotekarz-nie-bibliotekarz (przestała łapać, kim on w końcu był), po raz kolejny biło ją na głowę. Wpatrywała się w niego, a skupienie miała wyryte na zarumienionej twarzy. Wszystkie połączenia w umyśle napięły się do granic możliwości. Nie rozumiała. Chciała do Maise. - Przepraszam, zgubiłam się – jak tylko tutaj weszłam – to jesteś w końcu tym bibliotekarzem czy nie? – rozejrzała się wokół, najchętniej by usiadła. Oparła się o regał, nie zastanawiając, czy ten nie przewróci się i nie stworzy domina. Czuła się tak… głupio. I zrobiło jej się z tego powodu smutno. Jednak podjęła próbę, ostatnie lata ją tego nauczyły. - Może twój umysł nie chce pamiętać przeszłości? Podejrzewam, że jakaś połowa Panem chciałaby zacząć od początku. Sam sobie wszystko komplikujesz. Skoro masz tę siłę... to co ty właściwie robisz? – przechyliła głowę na bok, obserwując go uważnie. – Naprawdę nie rozumiem – oznajmiła w końcu otwarcie i jednocześnie zgarbiła się pod nawałem słów. Nawet nie do końca wiedziała, o jakiej sile mówią. - Nie jestem psychologiem, ale emocjonalnie chyba jesteś… w porządku - uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco. – Tylko się nie rozpłacz. Czy był szalony? Arie miała niemiłe wrażenie, że coś tu, w tej rozmowie jest bardzo nie tak. Ona, Blake, była nie taka, jak powinna. –Wiesz, myślę, że chcesz być szalony. Tymczasem jesteś niezrozumiały. Ktoś nudny, stereotypowy i pedantyczny nie może być szalony – wyprostowała się nagle, ze świadomością, że wreszcie doszła do jakiegoś konkretnego wniosku. – Nie można być dwiema osobami na raz. Chyba musisz się zdecydować, jaki chcesz być, a potem przeżyć tę swoją przygodę i nie oglądać się na przeszłość. Tak po prostu. Czy ona właśnie wpadła w moralizatorski ton? Czy naprawdę rozdawała rady? Zatrważające. Musi się stąd ewakuować. Może rąbnie go w głowę tą brunatną książką? Ta pośmiertna przygoda nagle zabrzmiała bardzo obiecująco. |
| | | Wiek : 27 Zawód : bibliotekarz, hacker Przy sobie : laptop, pendrive Znaki szczególne : czasem okularki na nosie
| Temat: Re: Biblioteka im. Mathiasa Bez Nazwiska Sob Lut 14, 2015 11:54 pm | |
| Dlaczego nie powinienem głośno myśleć? Bo zalewałem ludzi tonami słów, przez które wychodziłem na człowieka, który z pewnością nie porucha. Ot co! I szaleńca, warto wspomnieć, bo ten punkt chyba był największy w tym wszystkim i powodował też pośrednio czy też bezpośrednio ten pierwszy. Nie dość, że paplałem trzy po trzy, próbując dojść jakoś po nitce do kłębka i rozwiązać zagadkę swojego życia, to w dodatku robiłem z siebie wariata, co wcale nie było spoko. Prędzej... straszne albo też żenujące w oczach innych. W oczach Arielle choćby. Wiedziałem, że już od dawna nie może mnie ogarnąć, że słucha jednym uchem, by informacje wypuszczać drugim, że myśli jednotorowo, praktycznie. Pogubiła się w plątaninie moich słów, może nawet wpadając w wyimaginowaną ich sieć, gdzie sama nie wiedziała, co ma dalej zrobić. Krzyczeć, płakać czy zabijać oczami? Jako dżentelmen powinienem już dawno się zamknąć. Cicho sza! – Wybacz, to nie moja sprawa. Może to nawet dobrze, że nie chcesz nic powiedzieć. Nie znamy się – zauważyłem, patrząc z uwagą na sufit. Byłem pewny, że nie runie. To byłoby zbyt nienaturalne, wykluczając oczywiście próbę zamachu na moje życie. Może kiedyś ludzi ginęli pod źle skonstruowanymi budynkami, ale te dzisiejsze i to w dodatku nowe! nie miały nawet powodów, by runąć. Biblioteka była nowym budynkiem w tym mieście, zaprojektowanym w prostym stylu rebelianckim, bez zbędnych przepychów. – Jestem w końcu bibliotekarzem. Moją przeszłość i przyszłość zostawmy już w spokoju. Muszę to przemyśleć wieczorem, zaś teraz... Powiedz mi, czym się interesujesz, to może uda mi się znaleźć świetną dla ciebie książkę, o ile nie chcesz czuć się bezpiecznie – odezwałem się po chwili, przesuwając palec po gładkiej powierzchni półki. Przypomniały mi się jej słowa o tym, że „książki nie są bezpieczne”. Oraz że sufit trzeszczy... – Chyba że... stąd uciekniemy, skoro uważasz, że coś trzeszczy? BHP i te sprawy. Bezpieczeństwo w pracy jest najważniejsze, a ja mam wymówkę, by się wyrwać z pracy przed czasem i zabrać cię na przygodę życia. Zaczniemy ją w kawiarni? – zaproponowałem, wskazując drzwi. – I obiecuję, że pozbędę się swojego głośnego myślenia. Zostawię je w bibliotece. |
| | | Wiek : 26 Przy sobie : zdobiony sztylet, 3 zatrute strzałki Znaki szczególne : blizny na ramieniu, rozległa szrama na lewym boku w kształcie dwójki
| Temat: Re: Biblioteka im. Mathiasa Bez Nazwiska Nie Lut 15, 2015 7:10 pm | |
| Ściągnęła brwi tak, że pojawiła się pomiędzy nimi niewielka zmarszczka. Nie chcesz nic powiedzieć? Przecież odpowiedziała. Niemalże pozwoliła rozwinąć się teraz irytacji. Chciał bujnej historii pełnej zwrotów akcji, zapierających dech w piersi przeżyć i jeszcze ogromnej dawki szaleństwa zmieszanego w równej mierze z tragizmem. Zrozumiała. Brakowało mu opowieści, których urywki sam jej opowiadał, odkąd tu weszła. Nie miała takiej do przekazania. Nie chodziło nawet o to, że się nie znają. Po prostu w jej życiu nie było nic wartego opowiedzenia. Zrobiło jej się nagle zbyt ciepło w tym swetrze. Cofnęła się w stronę drzwi (nie wierzyła w zapewnienia, jej domek na drzewie też nie miał prawa się rozpaść, a jednak potem przez trzy tygodnie leczyła nogę i przyjmowała wszelkie obelgi na temat swojej /ich/ nieudolności), zakładając ręce z tyłu. Przesunęła wzrokiem po tytułach woluminów, zauważając pozycje związane z historią. Faktycznie zaczęła się zastanawiać, o co może go poprosić. Skoro już się tu znalazła, warto by wykorzystać bądź co bądź przemiłego bibliotekarza oferującego pomoc. Naprawdę przyjęła z ulgą, że przestał tak nawijać. Zarzucił ją zbyt wieloma informacjami, choć naprawdę - te wszystkie księgi jej świadkiem – naprawdę się starała. Nigdy nie zapomni, jak ojciec, gdy tylko zauważył jej trwogę, wrzucił ją do jeziora (notabene – najgłębszego w całym Panem) i kazał je przepłynąć. Zabrakło wtedy dla niej tlenu. A może to płuca wysiadły? Głęboka woda nigdy nie była jej przyjacielem. Nie zdążyła jednak wybrać żadnej pozycji, gdy z ust bibliotekarza padła zupełnie inna propozycja. Arielle odwróciła się na pięcie, by spojrzeć na niego z zaciekawieniem. Nie chciała wyrywać go z pracy, skoro była ona mu miłą i rzeczywiście sprawiała radość. Kimże była, by mieszać się między niego a książki, w tę pasję, której nie pojmowała? - Zielarstwo – powiedziała, uśmiechając się przyjaźnie. Wolała, gdy sprawy były proste, jak teraz. – Ściślej chodzi mi o rośliny lecznicze. Jakaś mało znana pozycja? – przechyliła głowę, zastanawiając się, czy dostanie takową. Nie miała konkretnych wymagań. Interesowała się wszystkim, co w jakikolwiek sposób mogłoby pomóc jej organizmowi w zwiększeniu odporności. A w wielkim skrócie – nie chciała paść ofiarą epidemii (kataru). - Nie jestem ani wnikliwym psychologiem, ani dobrym doradcą – obdarzyła go przelotnym spojrzeniem. Zupełnie nie spełniła się w tej roli, wiedziała o tym. – Przepraszam, to nie mnie szukałeś – oparła się znów o regał, bardzo nonszalancko, zupełnie nieczuła, że powiedziała słowo, po którym wypadało spojrzeć na rozmówcę i jawnie się kajać, by wybaczył. Czysta uprzejmość, której nauczyła się przez obserwację ojca pośród ważnych znajomych w późniejszych latach. - Arielle – rzuciła jeszcze w przestrzeń. Przygoda życia od samego początku brzmiała zachęcająco. Nie mogła powstrzymać przekornego uśmiechu. |
| | | Wiek : 27 Zawód : bibliotekarz, hacker Przy sobie : laptop, pendrive Znaki szczególne : czasem okularki na nosie
| Temat: Re: Biblioteka im. Mathiasa Bez Nazwiska Wto Lut 24, 2015 4:22 pm | |
| – Raczej wątpię, kochana, by psycholog czy doradca mógłby mi pomóc. Ewentualnie zaszkodzić. Tak myślę. Nie wiem, czy na bazie doświadczenia, którego nie pamiętam, czy ot zwykłej intuicji, ale myślę – rzuciłem, łapiąc z lekkim sercem ten uśmiech, który pojawił się na jej wargach po zaproponowanym przeze mnie planie ewakuacji. – I właściwie nie szukałem... Sama wpadłaś w moją pajęczą sieć. Do biblioteki, w sensie. I miło mi cię poznać, Arielle. Już szukam ci czegoś o roślinkach, czegoś mało znanego i z sensowną treścią. Prawie wcale nieschodzący z mojej twarzy uśmiech zanurkował w dalej położone półki. Układ całej biblioteki miałem ponownie w małym paluszku, mimo że moje wszelkie wspomnienia wyparowały. W sumie nie było to nic skomplikowane. Ład – to cechowało miejsca takie jak to, o ile wyrzucić z życiorysu każdej biblioteki napady... pełne brutalności, gwałtu, barbarzyństwa. – Kawiarnia, kino, bar, klub? – krzyknąłem spomiędzy regałów, szukając konkretnego tomiku. Niewielki, ale zawierający konkretne informacje. Pomyślałem, że to coś dla Arielle. Miała swój urok... I z pewnością miała więcej do powiedzenia na swój temat. Każdy miał sporo do powiedzenia, mimo pozorów bycia istotą o nudnym życiorysie. Ja mogłem poznać swój własny, jeśli postanowiłbym się ruszyć. – Okej, mam coś genialnego. Potrzebuję jeszcze twojego dowodu tożsamości... czy jesteś już w bazie? – Spytałem, wracając z niewielką, kieszonkową i nieco zniszczoną, książką. Miała swe latka. – Możemy też poszlajać się po Kapitolu lub po prostu wpaść do mnie do mieszkania. I... co masz wspólnego z roślinami leczniczymi? Zajmujesz się medycyną? Czy po prostu amatorsko praktykujesz zielarstwo? Podobno ciekawość, to któryś tam stopień do grobu... |
| | |
| Temat: Re: Biblioteka im. Mathiasa Bez Nazwiska | |
| |
| | | | Biblioteka im. Mathiasa Bez Nazwiska | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|