IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Świetlica dla żołnierzy

 

 Świetlica dla żołnierzy

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
the civilian
Chantelle Troy
Chantelle Troy
https://panem.forumpl.net/t201-chantelle-pourbaix-troy
https://panem.forumpl.net/t247-relacje-chan
https://panem.forumpl.net/t1514-chantelle-troy
https://panem.forumpl.net/t1543-chan
Wiek : 18
Zawód : Doradca ds. technologii
Obrażenia : Brak

Świetlica dla żołnierzy Empty
PisanieTemat: Świetlica dla żołnierzy   Świetlica dla żołnierzy EmptyPią Maj 03, 2013 2:23 pm

***
Powrót do góry Go down
the leader
Joffery Gene
Joffery Gene
https://panem.forumpl.net/t2365-joffery-gene
https://panem.forumpl.net/t2367-joffery-g
https://panem.forumpl.net/t2366-joffery-gene
https://panem.forumpl.net/t652-joff
Wiek : 40 lat
Zawód : Prywatnie: architekt, oficjalnie: nieczynny zawodowo polityk i żołnierz
Przy sobie : pendrive, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, paczka papierosów, zapalniczka, laptop

Świetlica dla żołnierzy Empty
PisanieTemat: Re: Świetlica dla żołnierzy   Świetlica dla żołnierzy EmptySob Sie 31, 2013 8:33 pm

[coś, gdzieś]

Z duszą na ramieniu przystępuję do bezceremonialnego opisywania moich bliźnich, z duszą na ramieniu i mózgiem w popłochu, bo wiem mało. Szczerze powiedziawszy, jak na razie wiem jedno, wiem mianowicie, że…
… jeszcze krok i po raz kolejny w swym burzliwym życiu wdepnę w gówno.
Moja dusza i ciało w tych trudnych czasach są w poniewierce, łaknąc więc spokoju i regeneracji, wpakowałem się do samochodu, by zaczerpnąć trochę powietrza w koszarach, które jakby nie patrzeć, od lat są dla mnie drugim domem. Pojechałem - jestem. Zażywam świeżego powietrza, krytą żabką pływam w basenie treningowym, dygot duszy ustaje, apetyt wraca. Wygodnie wyciągnięty na ławce przyglądam się z niesmakiem, jak w pocie czoła rekruci nieudolnie próbują swoich sił w zapasach, czytam literaturę popularną, od czasu do czasu na jaką przyjemną audycję telewizyjną popatrzę. Harmonia. Spokój. Homeostaza. Ziemia z kojącym skrzypieniem obraca się wewnątrz niebieskiej łupiny powietrza, a ja na ławeczce razem z nią się obracam.
I tak koczowałem w tych koszarach beztrosko od kilku dni, aż nagle…
… któregoś dnia, gdy z rytualną beztroską w telewizor patrzę - co widzę? Widzę, że kobieta z którą swego czasu dane było mi dzielić łoże i łazienkę, czyli Charlotte Heavensbee (dla przyjaciół Wiedźma) doradcą prawnym rządu zostaje. Doznałem podniecenia (bo przecież człowiek doznaje podniecenia, jak kogoś znanego mu osobiście w telewizorze widzi. Zwłaszcza, jeśli jest to była żona), doznałem zatem podniecenia i fala wspomnień mnie ogarnęła.
Przypomniały mi się bankiety, imprezy i pijaństwa niezmiennie prorządowe w swej wymowie (Charlie pijała umiarkowanie, głowę też miał umiarkowanie mocną, po ćwiartce z dosyć - powiedzmy - wymownym wdziękiem garnęła się do mężczyzn.). Przypomniały mi się wreszcie i same wiersze Charlotte, wiersze niezwykłej piękności, wiersze, które sprawiały na mnie wtedy i do dziś sprawiają wielkie wrażenie. Nie widziałem wówczas i do dziś nie widzę w tej poezji nadmierności politycznej. Patrzyłem więc na Charlotte, świeżo upieczonego prawnika Almy Coin, i przypominały mi się jej wiersze. „Byłam pustko z tobą w miłosnym objęciu” – płynął przez moją głowę wers za wersem i przypominały mi się dawne doznania i dawne rozumowania, do jakich nas te wiersze skłaniały. Tak jest, słychać w nich było ton polityczny, ale był i ton metafizyczny, i ton miłosny, i wizja, i tajemnica, i szyderstwo, i ból, słowem – wszystko, co powinno być w wielkiej literaturze, w tych wierszach było…
Ale za daleko zapuściłem się w ryzykowne dygresje, za daleko odszedłem od podstawowej sytuacji fabularnej, a podstawowa sytuacja fabularna jest taka, że mój zamiar odpoczęcia od polityki zakończył się jedynie na kombinowaniu, jakby ponownie się w nią wplątać. Niczego nie chcę przez to powiedzieć, nie wyciągam z tej okoliczności żadnych wniosków, nie uogólniam i bynajmniej nie daję pełnej facecji puenty. Żadnych tego rodzaju przezabawnych konstrukcji nie wnoszę, niemniej prawda jest taka, że jeszcze parę dni temu miałem zamiar, co mówię, miałem plan wyjechania do Szóstki albo Piątki, wręcz już nawet zacząłem to i owo szkicować i przemyśliwać, dziś zaś, po kilku dniach tych zgubnych trudów, w wojskowej koszulce, wojskowych spodniach i wojskowych buciorach w świetlicy dla żołnierzy siedzę, czyszcząc broń i wysłuchując sprośnych żartów. Czarniawy szeregowy wyjątkowo nikczemnego wzrostu śpi kamiennym snem na stojącym pod dyżurką łóżku, lucyferycznie smolisty zarost, monarchicznie zmierzwiona czupryna i imperialne zaniedbanie cielesne pozwalają na domysł, iż być może nie jest to zwykły szeregowy, może to jest ktoś znaczny, ktoś wysoko w wojskowej hierarchii stojący. Dyszy ciężko, rzęzi w delirycznym śnie niczym zarzynany bawół i akurat w chwili, gdy mijam królewskie łoże, nad którym lśni neonowy baldachim z krwawym napisem: „Punkt rekreacyjny”, akurat w chwili, gdy staję na palcach, gdy stawiam jak najlżejsze kroki, by nie zakłócić pełnego niepojętej grozy snu, on budzi się raptownie, siada na łóżku i krzyczy boleśnie:
– Gdzie jest moja odzież? Gdzie jest moja odzież?
A skądże do k... nędzy ja mam wiedzieć, gdzie jest twoja odzież? – odpowiadam mu mimowolnie i zanim żołnierz zdołał odpłacić mi pięknym za nadobne, ruszam dalej. Po prawdzie ruszam, ale nie zachodzę daleko - zaledwie kilka kroków później w tłumie rosłych żołnierzy i malutkich rekrutów dostrzegam doskonale znaną mi blond czuprynę. Uśmiechnąłem się mimowolnie pod nosem, za pomocą łokci i kilku niewybrednych epitetów przepychając w stronę oddalającej się Reiven. Zanim młoda pani Levittoux zniknęła w drzwiach wyjściowych świetlicy, zdołałem delikatnie ująć ją za łokieć i, oczekując na typową reakcję kobiety łapanej za jakąkolwiek część ciała w pomieszczeniu pełnym nabuzowanych testosteronem facetów, uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.
- Przepraszam panią najmocniej, ale studio dla supermodelek znajduje się w pokoju obok… - dodałem ze szczerym rozbawieniem, uwalniając łokieć Rei z delikatnego uścisku. Pod tą beztroską krył się jednak inny, nieuchwytny dla obcych ton, zupełnie jakbym pytał "wszystko w porządku/kogoś szukasz/mogę pomóc/jak się czujesz?"
Powrót do góry Go down
the civilian
Reiven Ruen
Reiven Ruen
https://panem.forumpl.net/t1939-reiven-ruen#24596
https://panem.forumpl.net/t262-reiven-ruen
https://panem.forumpl.net/t1296-reiven-levittoux
https://panem.forumpl.net/t277-osobisty-dziennik-reiven-ruen
https://panem.forumpl.net/t564-reiven
Wiek : 19
Zawód : Prywatny ochroniarz
Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania
Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.

Świetlica dla żołnierzy Empty
PisanieTemat: Re: Świetlica dla żołnierzy   Świetlica dla żołnierzy EmptySob Sie 31, 2013 8:54 pm

/strzelnica.

Poszukiwania Michaela doprowadziły ją na świetlicę. Podobno ktoś go tu widział, widocznie przyszedł przywitać się z kolegami. Oczywiście gdy przechodziła obok musiała reagować na te wszystkie saluty i wyrazy czegoś, co można pewnie było nazwać szacunkiem, nawet jeśli wymuszonym stanowiskiem.
Poczuła, ze ktoś łapie ją za łokieć i już miała wyrazić dość dosadnie co sobie myśli o takich zaczepkach, kiedy zauważyła Jofferego. Nie musiała do końca się odwrócić by go poznać. Poznałaby go zawsze i wszędzie. Był jedną z najbliższych jej osób. Nawet nie pomyślała czy to wypada,czy nie, czy nie będzie zaraz głupawych komentarzy pod jej adresem. Po prostu zarzuciła Jofferemu ramiona na szyję i uściskała go mocno, jakby nie widziała go od milionów lat. Bo tak się czuła, jakby go nie widziała zbyt długo. A tak bardzo potrzebowała jego racjonalnej oceny sytuacji, jego trochę chłodnego, ale jednak pełnego oparcia sposobu bycia. Wypuściła go z objęć dopiero po chwili.
- Tak, ale to studio modeli, nie modelek. Wprowadzono pana w błąd, panie Gene. starała się zachować powagę, ale nie mogła, nie mając przed sobą przybranego ojca i przyjaciela w jednej osobie - Joff nawet nie wiesz jak się cieszę, że Cię widzę.
Kątem oka zauważyła, że niektórzy na nich patrzą.
- Won. - warknęła - Wasza przerwa już się skończyła. - nie była zwolenniczką wykorzystywania autorytetu stanowiska, ale czasem się ten autorytet przydawał. Sala po chwili opustoszała, nawet jeśli nie w ciszy, bo żołnierze mamrotali coś tam pod nosem, coś co Rei ignorowała, to jednak opustoszała. - Zrobić Ci kawy? - zaproponowała wprowadzając Joffa do świetlicy.
Powrót do góry Go down
the leader
Joffery Gene
Joffery Gene
https://panem.forumpl.net/t2365-joffery-gene
https://panem.forumpl.net/t2367-joffery-g
https://panem.forumpl.net/t2366-joffery-gene
https://panem.forumpl.net/t652-joff
Wiek : 40 lat
Zawód : Prywatnie: architekt, oficjalnie: nieczynny zawodowo polityk i żołnierz
Przy sobie : pendrive, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, paczka papierosów, zapalniczka, laptop

Świetlica dla żołnierzy Empty
PisanieTemat: Re: Świetlica dla żołnierzy   Świetlica dla żołnierzy EmptySob Sie 31, 2013 9:33 pm

Wiecie, na czym polega problem wszystkich zebranych w koszarach żołnierzy? Wierzą głęboko, że ludzka natura jest nieodwołalnie zepsuta. Wiedzą to najlepiej. Każdego dnia ryzykują własne życie i każdego dnia mają okazję obserwować człowieka na granicy śmierci. Wszystkich ludzi dzielą na dobrych i złych. Dobry, to - w ich pojęciu - człowiek, który nie ukrywa siedzącego w nim zwierzęcia. A taki, co usiłuje udawać dobrego, jest wręcz niebezpieczny. Najgroźniejsi są ci, którzy sami głęboko wierzą, że są dobrzy. Odrażający, ohydny przestępca może zamordować jednego człowieka, dziesięciu, stu, ale nigdy nie zabija milionów. Miliony mordują ci, którzy mają się za samą dobroć. Osobnicy pokroju Snowa nie wywodzą się spośród zbrodniarzy, lecz właśnie spośród dobrych, humanitarnych. Gilotyny też nie wymyślili przestępcy, ale humaniści. Chłopcy zebrani w świetlicy są przekonani, że człowiek może być dobry tylko do określonej granicy. Jeżeli życie przyciśnie, ludzie dobrzy staną się źli, i może to nastąpić w najbardziej niewłaściwej chwili. Aby nie dać się znienacka zaskoczyć taką przemianą, lepiej nie mieć z dobrymi do czynienia. Lepiej zadawać się z tymi, którzy dzisiaj są źli. Wiesz przynajmniej, czego możesz oczekiwać, gdy fortuna kły wyszczerzy. Pod tym względem Reiven to swój człowiek. Nie twierdzę, że Rei jest zła pod względem charakteru. Ona po prostu nie udaje sympatii. I jeśli ma ochotę warknąć na żołnierza - warczy, aż zęby trzeszczą. To w oczach zwykłych żołdaków czyni z niej osobę twarda, nieustępliwą i na swój sposób okrutną. Czyli taką, której można zaufać, bo wiadomo z kim ma się do czynienia. Jeśli zaś komuś uda się wkraść w jej łaski to…
… cóż, pewnego dnia będzie stał pośrodku korytarza z piękną blondynką uwieszoną na szyi. Prychnąłem cicho śmiechem, odwzajemniając ten niespodziewany spektakl wylewności i zamykając Reiven w silnym uścisku. Oboje ostatnio cierpieliśmy na niedobór wolnego czasu, więc każde spotkanie stanowiło nie lada okazję do świętowania… i zrzucenia całego worka kamieni z serca.
- Wszyscy okłamują bezbronnego starca. - odparłem z rozbawieniem, rozkładając niewinnie ręce i obrzucając ją czujnym spojrzeniem, zupełnie jakbym sprawdzał, czy od ostatniego spotkania nie wyrosła jej trzecia noga… albo większy brzuszek. Ta szybka kontemplacja podsumowana została lekkim uśmiechem, będącym najpewniej oznaką zadowolenia z oględzin. Nim zaś zdołałem odpowiedzieć cokolwiek na wzmiankę o radości z widzenia mojej ewidentnie podejrzanej facjaty, Rei w kilku krótkich słowach wykurzyła ze świetlicy ponad trzydziestu dorosłych mężczyzn. Starałem się za wszelką cenę zachować profesjonalny, nieprzenikniony wyraz twarzy, jednak drgające z rozbawienia kąciki ust zniszczyły mój plan w zalążku i musiałem wbić wzrok w sufit, żeby nie prychnąć śmiechem na sam widok gramolących się z pomieszczenia żołnierzy.
- Jeśli kawa to tylko mała czarna, bez cukru. - odparłem po chwili, zamykając za sobą drzwi do świetlicy. Jeśli sprawa, którą chciała poruszyć Reiven jest pilna (albo nie do końca zgodna z poglądami ekipy rządzącej), nawet tak drobne szczegóły jak zamknięte odrzwia mogą uratować życie. Cóż, w przeciwieństwie do mocnej kawy, której nie powinienem pić… a przynajmniej nie w ilościach sześciu na dzień. Na całe szczęście nie powiem tego na głos, bo mnie złapią, ogłuszą, owiną w gustowną piżamkę z długimi rękawkami i zamkną w pokoju obklejonym poduszkami.
- Przez najbliższą… - siadając przy stole zerknąłem na ścianę, gdzie wisiał zwyczajny, prosty do bólu zegarek - … godzinę z minutami jestem do Twojej dyspozycji. - dodałem spokojnie, zrzucając z blatu niedokończoną partię szachów, z której wynikało, że ani jeden, ani drugi gracz nie do końca wiedział, na czym polega ta rozgrywka. Wbiłem spokojne spojrzenie w krzątającą się przy wojskowej kuchence Reiven i zmarszczyłem delikatnie brwi, analizując w myślach treść ostatnich wiadomości, które wymieniliśmy. Potrzebowała rady, a zatem… może to nic poważnego, ale na pewno w pewien sposób pilnego.
Powrót do góry Go down
the civilian
Reiven Ruen
Reiven Ruen
https://panem.forumpl.net/t1939-reiven-ruen#24596
https://panem.forumpl.net/t262-reiven-ruen
https://panem.forumpl.net/t1296-reiven-levittoux
https://panem.forumpl.net/t277-osobisty-dziennik-reiven-ruen
https://panem.forumpl.net/t564-reiven
Wiek : 19
Zawód : Prywatny ochroniarz
Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania
Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.

Świetlica dla żołnierzy Empty
PisanieTemat: Re: Świetlica dla żołnierzy   Świetlica dla żołnierzy EmptySob Sie 31, 2013 9:58 pm

Reiven zapewne nie określiłaby się mianem "swój człowiek". Nie czuła się częścią wielkiej maszyny jaką było wojsko. Zawsze czuła się częścią grupy jaką byli rebelianci i nie ci z Trzynastki, ale ci z którymi działała potajemnie w Kapitolu. Teraz związana jakoś emocjonalnie była z szóstym oddziałem, gromadką żołnierzy oddaną pod jej kuratelę jako dowódcy. Na szczęście już dawno nauczyła się jak wzbudzić respekt, jak być twardą mimo tego iż wyglądała jak porcelanowa laleczka. Mundur i poważna mina które nosiła w koszarach nadawały jej powagi i dodawały lat. Była chyba najmłodszym majorem w jednostce jak nie w armii, a na pewno najmłodszą kobietą na wysokim stanowisku. Trzeba jej więc było czasem pokazać, że to ona rządzi a nie zgraja półgłówkowatych żołnierzyków którzy są zdolni jedynie do pracy odtwórczej, typu musztra, składanie broni i reagowanie na proste rozkazy. Nie mogła wśród nich okazać słabości bo by weszli jej na głowę. Zapewne jej oddział zaraz by jej zaczął bronić, ale kto wie, czy by nie byłoby to gorsze w skutkach. Dlatego nie traciła głowy w koszarach, nie kiedy ktoś mógł ją zobaczyć.
- Nie widzę tu starców. - szturchnęła lekko Jofferego w bok. Choć mentalnie traktowała go jak ojca czy opiekuna, to jednak nie sądziła by mógłby nim być na prawdę. Przecież był jeszcze młody... jej zdaniem za młody na jej ojca. Ale czy kiedykolwiek pytała Joffa o wiek? Musiałaby policzyć po tm ile miał lat na swoich Igrzyskach.
- Czarna? Joff... ja wiem, że jesteś nie do zdarcia, ale jak Ciebie znam, to pewnie już dziś wypiłeś co najmniej trzy kawy. Zrobię Ci z mlekiem i taką bardzo słabą. A najlepiej to herbatę. - spojrzała na niego groźnie, kręcąc głową z dezaprobatą. Jej zdaniem Joffery potrzebował kogoś kto by przypilnował go by jego jedynym posiłkiem w ciągu dnia nie była kofeina. Co się stało z tamtą dziewczyną która z nim mieszkała w Kapitolu? Tą która udawała awoksę? Zginęła?
- Godzina to więcej niż przypuszczałam. Niektórzy nie znajdują nawet sekundy by mi dać znać że żyją. - pomyślała oczywiście o Finnicku. Nie, nie będzie się teraz o niego martwić.
Kawę oczywiście zrobiła czarną, ale w dzbanku... no dobra w kubku, bo dzbanków w tej kuchni nie uświadczysz, przyniosła mleka, mając nadzieję, że Joff jednak się skusi. Postawiła przed nim kubek. Swój z herbatą trzymała w dłoniach.
Nie wiedziała od czego zacząć. Joff był jedną z trzech osób które wiedziały, że Rei jest nadal na serum (chyba możemy to przyjąć), obok Michaela i ojca Rei. No i jeszcze oczywiście lekarz który wyprodukował częściowe antidotum... to razem cztery osoby.
- Dostałam wczoraj list od Marcusa... tego lekarza który próbuje znaleźć lekarstwo na serum... Niestety nie udało mu się. - wzięła głęboki wdech. Nie umiała owijać w bawełnę - Co więcej lekarstwo które przyjmuję teraz wywołuje bezpłodność... Podsumowując nie mogę mieć dzieci. - zagryzła wargi zerkając nerwowo na Jofferego - Postanowiliśmy z Michaelem zapytać jego ojca, czy nie mógłby spróbować wymyślić jakiegoś innego antidotum. W końcu to genetyk i naukowiec... Ale wiesz jakie relacje Mike ma z ojcem. - wgapiała się w kubek sama nie wiedząc jakiej rady od Joffa potrzebuje. - Zniszczyłam zapas serum. - dodała ciszej - Mam dwa tygodnie. Chyba, że Avery coś wymyśli. Czasami tracę już siły do walki. A przecież wciąż musimy walczyć... Mam wrażenie, że nikt z nas nie zazna pokoju. Będzie dobrze, jak za dwa pokolenia w Panem będzie spokojnie. - wzięła głęboki wdech. To pomagało... wyrzucić z siebie to wszystko co leżało jej na sercu.
- A Ty Joff? Co u Ciebie? Mam nadzieję, że nie bawiłeś się w poszukiwanie zamachowców. - przypomniała sobie jego obietnicę.
Powrót do góry Go down
the leader
Joffery Gene
Joffery Gene
https://panem.forumpl.net/t2365-joffery-gene
https://panem.forumpl.net/t2367-joffery-g
https://panem.forumpl.net/t2366-joffery-gene
https://panem.forumpl.net/t652-joff
Wiek : 40 lat
Zawód : Prywatnie: architekt, oficjalnie: nieczynny zawodowo polityk i żołnierz
Przy sobie : pendrive, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, paczka papierosów, zapalniczka, laptop

Świetlica dla żołnierzy Empty
PisanieTemat: Re: Świetlica dla żołnierzy   Świetlica dla żołnierzy EmptyNie Wrz 01, 2013 2:19 pm

Sytuacja Rei była o tyle łatwiejsza, że jej nazwisko dziś ściślej wiązało się ze strukturami wojskowymi, nie zaś polityką… jak ma to miejsce w przypadku Joffa. Nawet, kiedy po cichu wycofał się z życia okołorządowego, nie do końca odcięty został od sceny politycznej. Co gorsza - rebelianci przejęli władzę, powołali nadzwyczajne organa do walki z kontrrewolucją i skierowali je do eksterminacji wrogich partii, grup społecznych i całych organizacji. Ktoś musiał się tym zajmować. I Alma, jeszcze przed zdobyciem Kapitolu, doskonale wiedziała, kto to będzie. Skąd? Cóż, pani prezydent od zawsze kierowała się zasadą: gdy likwidujesz wrogie grupy, dobrze jest nie zapominać o przyjaciołach. Rewolucja ma wielu wrogów. Ale i przyjaciół na odstrzał ma wielu.
A kto dba o przyjaciół bardziej niż o własne życie, jeśli nie Joffery Gene? Coin sądziła, że upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu. Nigdy nie brała jednak pod uwagę, iż może się przy tym dotkliwie poparzyć…
Spojrzałem z rozbawieniem na Reiven, podsumowując wzmiankę o starcu lekkim uśmiechem. Rei chyba naprawdę nigdy nie miała okazji przeglądać mojej metryki… na całe szczęście. Gdyby zdała sobie sprawę z tego, że spokojnie mógłbym być jej ojcem, przy każdym spotkaniu sadzałaby mnie na wózku inwalidzkim, bylebym się nie przemęczał.
- Rei, jeszcze rok i będziesz pozwalać mi wyłącznie na przegotowane mleko. - mruknąłem z niezadowoleniem, spokojnie odpierając groźne spojrzenie pani Levittoux. Wraz z wiekiem przychodził też ośli upór… a że od dziecka nie słynąłem z ustępliwości, Reiven najpewniej musiałaby ukrywać przede mną zapas kawy całego Kapitolu, bylebym wyłącznie na przekór jej słowom nie zaparzył sobie czarnej lury z ośmiu łyżeczek. Rzeczywiście, jeszcze przed rebelią, gdy mieszkałem z Elizabeth, ta potrafiła ograniczyć ilość spożywanej przeze mnie kofeiny do dwóch kubków kawy. Ale Liz… to tylko kolejna dusza na liście ludzi, którzy zginęli na wskutek moich decyzji. Była w Trzynastce podczas bombardowania dystryktu i prawdopodobieństwo, że poniosła tam śmierć było znacznie wyższe niż fakt, że pod wpływem spojrzenia Reiven zaraz się ugnę i dodam do kawy mleka.
- Mimo wszystko żyjemy w ciężkich czasach, Rei. - stwierdziłem pod nosem na tyle cicho, by nikt niepowołany nie dosłyszał sensu tych słów i upiłem z kubka spory łyk płynu tylko po to, by po chwili zapełnić naczynie po same brzegi mlekiem. Przez usta przemknął mi dziwny grymas, gdy kawa po chwili przybrała bliżej niezidentyfikowany kolor wymiocin kota, jednak odpuściłem sobie zgryźliwą uwagę, wbijając spojrzenie w Reiven. Będąc szczerym, spodziewałem się wszystkiego, włącznie z wiadomością, że wraz z Michaelem będzie miała zamiar zająć się hodowlą kucyków, z których później zaczną produkować konserwy rybne… ale nie tego, że ci pieprzeni medycy nie potrafią znaleźć antidotum. I na domiar złego…
- Rei… - podjąłem dziwnie słabym tonem, zupełnie jakby ktoś przywalił mi obuchem w skroń, po czym prawdopodobnie po raz pierwszy od dawien dawna zignorowałem logikę - po prostu wstałem od stołu, wylewając przy tym pół kubka kawy na blat i zanim Reiven zdołała odstawić herbatę, przyciągnąłem ją do siebie, mocno przytulając, zupełnie jakby od tego zależała przyszłość wszechświata. Rei w międzyczasie chyba jeszcze o coś zapytała, ale byłem pod wpływem bliżej nieokreślonego stanu, który skutecznie utrudniał mi zrozumienie jakichkolwiek słów, na wskutek czego w świetlicy zapadła niesłychana cisza. Właściwie to zrobiło się tam tak cicho niczym… na stepie akermańskim, było całkiem cicho, ponieważ ja, Joffery Gene, nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć. Moje milczenie z perspektywy kilkunastu sekund całkowicie niezrozumiałe, wtedy, w tym ułamku chwili, w tamtej, zdawałoby się - odległej epoce, było jednak choć trochę na miejscu.
- Avery. - zacząłem w końcu, marszcząc brwi, zupełnie jakby każda wypowiedziana na głos myśl przychodziła mi z olbrzymim trudem. - … Avery też jest człowiekiem. I jak każdy człowiek ma swoje potrzeby. Nawet jeśli nie zacznie współpracować ze względu na Mike’a… będziecie musieli zaoferować mu coś, czego za wszelką pragnie. Coś, dla czego zacząłby pracę nad nowym antidotum... - przysunąłem do ust wskazujący palec, w roztargnieniu przejeżdżając opuszkiem palca po spierzchniętej wardze. O ile pamięć mnie nie myli, starszy Levittoux siedzi w KOLCu… a to… wiele ułatwia. - Żywność, broń… nawet wolność. - mruknąłem pod nosem, wbijając błyszczące z ożywienia spojrzenie w Reiven, zupełnie jakbym zaczął jakąś nową, ekscytującą rozgrywkę. I najwyraźniej tak było, choć… cena, jaką trzeba będzie zapłacić za porażkę… - Dostanie wszystko. - dodałem głośniej, sięgając po kubek z kawą, która zdążyła nieco ostygnąć. - Rei, spotkaj się z nim i powiedz, że dostanie wszystko, jeśli tylko w przeciągu dwóch tygodni uda mu się zsyntezować antidotum, które nie będzie wywoływało tak… drastycznych skutków ubocznych. - płyn o kolorze kocich wymiocin prawie stanął mi w gardle, gdy podjąłem próbę jak najszybszego opróżnienia kubka. Niestety, już po jednym łyku ugiąłem się przed kawą z mlekiem, odstawiając ją z lekką odrazą na blat stołu. - Nie żartuję. Jeśli zechce opuścić Kwartał, jestem w stanie podpisać uniewinnienie. Jeśli zażyczy sobie tuzina nagich tancerek, dostanie je. Ale najważniejsze… - posłałem Rei lekki, roztargniony uśmiech, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że w jej słowach było więcej prawdy niż którekolwiek z nas zechce przyznać. - … najważniejsze to nie poddawać się. Ani Ty, ani ja… nikt, kto poświęcił wszystko dla rebelii nie może teraz zrezygnować. Wiesz, kto wiedział o tym najlepiej? - urwałem na moment, zupełnie jakbym obawiał się wypowiedzieć to imię, jakby samo jego brzmienie otwierało na nowo dawno zagojone rany. A jednak… - Cato. Dawno, dawno temu, jeszcze w Siódemce, stojąc na granicy śmierci powiedział: sprawdzają mnie. Czy dam radę i nie stchórzę... albo czy nie wyręczę się kimś innym. Joffery, muszę zdać ten egzamin... Rei, Hadley za wszelką cenę starał się, by każdy uważał go za idiotę. Problem w tym, że w tych staraniach okazywał się mądrzejszy nawet od nas. I wtedy też miał rację. Musimy zdać ten egzamin. - uśmiechnąłem się delikatnie, słysząc w myślach własny głos, gdy na noc przed własnymi Igrzyskami powiedziałem mentorowi: kto nie ma odwagi do marzeń, nie będzie miał siły do walki… i po raz kolejny okazuje się, że miałem cholerną rację.
- Nie musisz… martwić się zamachowcami. - odparłem w końcu zdawkowo, zaciskając usta w wąską kreskę. Prawda, nie poszukiwałem ich… to oni znaleźli mnie, jednak ta sprawa należy do tematów tabu, których nie poruszyłbym w tak niesprzyjających warunkach za żadną cenę.
Powrót do góry Go down
the civilian
Reiven Ruen
Reiven Ruen
https://panem.forumpl.net/t1939-reiven-ruen#24596
https://panem.forumpl.net/t262-reiven-ruen
https://panem.forumpl.net/t1296-reiven-levittoux
https://panem.forumpl.net/t277-osobisty-dziennik-reiven-ruen
https://panem.forumpl.net/t564-reiven
Wiek : 19
Zawód : Prywatny ochroniarz
Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania
Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.

Świetlica dla żołnierzy Empty
PisanieTemat: Re: Świetlica dla żołnierzy   Świetlica dla żołnierzy EmptyNie Wrz 01, 2013 5:58 pm

Wywróciła oczami. Jakby to od niej zależało, to Joff nie piłby w ogóle kawy i zmuszony by był do zdrowszego trybu życia. Nie, nie wmuszałaby w niego ekologicznej owsianki, ale zapewne kawa, cygara i alkohol by zniknęły z życia Jofferego. W końcu o rodzinę się dba.
Pokiwała głową z aprobatą, gdy Joff dolał mleka do kawy. Widziała jak się krzywi i, że prędzej da sobie wbić igły pod paznokcie, niż wypije kawę z mlekiem, ale przynajmniej się starał, co Rei doceniała. Dziewczyna była skłonna codziennie Jofferego odwiedzać, by przypilnować, że zje śniadanie złożone z czegoś więcej niż kofeiny.
- Nie wyłącznie. Jeszcze zieloną herbatę i wodę mineralną. - szturchnęła go leciutko w ramię.
Była zaskoczona reakcją Jofferego. To znaczy wiedziała jak on ją traktował, ale mimo wszystko nie spodziewała się takiego uścisku, uścisku w którym mogła się schować, pozwolić sobie na odrobinę bezsilności. Nawet nie przypuszczała, że tak bardzo tego potrzebuje. Jego opieki i pocieszenia, jego racjonalnego spojrzenia na świat i na to co się dzieje.
Słowa Jofferego uzmysłowiły mu to, co do tej pory krążyło gdzieś w jej głowie, ale nie śmiała o tym pomyśleć. Zapłata... może nie z dobroci serca, ale za odpowiednią opłatą Avery mógł im pomóc. Coin się wkurzy, jeśli Avery opuści KOLeC. Stanowił zagrożenie bo potrafił więcej niż inni ludzie. Mógł stworzyć wirusa który zabiłby ich wszystkich, mógł stworzyć zmiechy zdolne do zabijania konkretnych jednostek, do wyłapywania wskazanych im ludzi...
- Nie wiem czy możemy mu ufać. On mnie przeraża. I z jakiegoś powodu Michael nie rozmawiał z nim od lat. Damy mu wolność, a on nas powybija. Ale fakt... może jedzenie, albo jakiś porządniejszy dom... - westchnęła. - Poza tym, nie chcę Ciebie w to mieszać. Potem coś będzie nie tak i Ci się oberwie. Ale dziękuję - uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
Słuchała go... wiedziała, że to co mówi ma sens. Sama w to wierzyła. Ale tak trudno to było realizować na co dzień.
- Musimy zdać ten egzamin. - powtórzyła. Wciąż walczyć, wciąż się starać by przetrwać. Ale ile można było. Kiedyś przed sobą miała wizję lepszego jutra, teraz tylko chciała, żeby to się skończyło. Spokój, święty spokój, chyba w końcu na to zasłużyli, ona, Mike, Joff i reszta jej przyjaciół. - Czy już do końca życia będziemy walczyć? To bez sensu. - poczuła jak ogarnia ją wstyd, za tą słabość, za to, że narzekała. Panem jej potrzebowało, Pippin miał rację. Była samolubna myśląc, że po prostu może umrzeć. Ale pomyślała, że raz w życiu może być egoistką i pomyśleć głównie o sobie, a nie o całym świecie, nie o walce, nie o wojnie czy rebelii, ale o rodzinie, własnej rodzinie, o dzieciach wesoło bawiących się przed domem w Pierwszym Dystrykcie.
- Musimy zdać ten egzamin. - powtórzyła jeszcze raz, ciszej. Cato zniknął... nie widziała go od ślubu. Nawet nie wiedziała co się z nim stało. Nie odzywał się. I wiedziała, że Joff się martwi. Jeśli ona była dla niego córką, to Cato był synem.
- Na pewno się gdzieś zaszył i jest cały i zdrowy, pije drinki z palemką i podrywa blondynki. - starała się jakoś pocieszyć przyjaciela. - Odezwie się, jak będzie bezpiecznie. Wynurzy się jak spod ziemi. I powie coś takiego, że wszystkim buty z wrażenia pospadają.
Zerknęła niepewnie w stronę drzwi. To było złe miejsce na rozmowy.
- Musisz nas jakoś niedługo odwiedzić. Zrobię jakiś dobry obiad. - spróbowała jakoś zmienić temat na weselszy. Już chciała podpytać co Joff ma na myśli, mówiąc, że nie musi martwić się zamachowcami, bo to wcale nie oznaczało, że Joff ich nie szukał. To oznaczało zupełnie coś innego. Ale wtedy przyszła wiadomość. Rei zmarszczyła brwi.
- W co ten kretyn się wpakował. - odpisała Pippinowi. - Muszę jechać pod bramę KOLCa. Jedziesz ze mną?

{edit}
Pokręcił głową, czy zaprzeczył w inny sposób. Rei więc musiała jechać sama. Wzięła na wszelki wypadek mundur rekrutów, mając nadzieję, że uda jej się znaleźć Pippina i tą dziewczynę gdzieś ukrytych.

/brama
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Świetlica dla żołnierzy Empty
PisanieTemat: Re: Świetlica dla żołnierzy   Świetlica dla żołnierzy Empty

Powrót do góry Go down
 

Świetlica dla żołnierzy

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Świetlica

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Lokacje-