IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Noel Demarchelier

 

 Noel Demarchelier

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
the pariah
Noel Demarchelier
Noel Demarchelier
https://panem.forumpl.net/t2472-noel-demarchelier
https://panem.forumpl.net/t2475-noel
https://panem.forumpl.net/t2474-noel-demarchelier
https://panem.forumpl.net/t2477-przenicowany-swiat
Wiek : 21 lat
Zawód : portrecista, pejzażysta, krótko mówiąc: maluje i klepie biedę
Przy sobie : paczka papierosów, scyzoryk wielofunkcyjny, zapalniczka
Obrażenia : uszkodzone nerwy czuciowe prawej dłoni

Noel Demarchelier Empty
PisanieTemat: Noel Demarchelier   Noel Demarchelier EmptyPią Sie 08, 2014 8:46 pm








    Mieszkanie nie jest ani duże, ani ładne, ani nawet dobrze urządzone - składa się z dwóch pokoi, niewielkiej kuchni oraz jeszcze mniejszej łazienki, w której bez problemu można boleśnie uderzyć się w łokieć... bądź inną część ciała. Jeden z pokoików Noel w pełni przeznaczył na magazyn dla swych obrazów - co istotniejsze, żaden z nich nie jest wystawiony na widok publiczny. Demarchelier zakrył swe dzieła podartymi z mozołem prześcieradłami, dbając, by farba nie wystawiona była na promienie słoneczne wpadające przez pokrywające zachodnią ścianę panoramiczne okienka - dokładnie takie, jakie znajdują się w jego sypialni. W przeciwieństwie do magazynu, pokój Noela jest... w miarę uporządkowanym, lecz mimo wszystko wypełnionym po brzegi książkami, farbami oraz przyborami do pisania pomieszczeniem. Poza kanapą znajdują się tu również drewniane, najpewniej zeżarte przez korniki krzesła, używane przez Demarcheliera podczas malowania. Na parapetach stoi również kilka roślin doniczkowych, choć Noel nie do końca jest pewien, jak udało im się przetrwać bez podlewania.
Powrót do góry Go down
the pariah
Noel Demarchelier
Noel Demarchelier
https://panem.forumpl.net/t2472-noel-demarchelier
https://panem.forumpl.net/t2475-noel
https://panem.forumpl.net/t2474-noel-demarchelier
https://panem.forumpl.net/t2477-przenicowany-swiat
Wiek : 21 lat
Zawód : portrecista, pejzażysta, krótko mówiąc: maluje i klepie biedę
Przy sobie : paczka papierosów, scyzoryk wielofunkcyjny, zapalniczka
Obrażenia : uszkodzone nerwy czuciowe prawej dłoni

Noel Demarchelier Empty
PisanieTemat: Re: Noel Demarchelier   Noel Demarchelier EmptySob Sie 09, 2014 1:47 pm

/ Początek

Nie lubił snów. Nie zostawiały w pamięci żadnych szczegółów - może poza silnym poczuciem wewnętrznego obrastania czymś lepkim i krępującym; jakby pnącza wirtualnej acz odczuwalnej rośliny splatały się w gęsty wzór kaftana bezpieczeństwa dla duszy. Czasem myślał o sobie jak o nurku, któremu na znacznej głębokości zabrakło powietrza; i nie pozostało mu już nic prócz umierania. Tak właśnie czuł się Noel każdego ranka: nurek po psychicznej chorobie kesonowej, pensjonariusz wewnętrznego domu wariatów, niebezpieczny wyłącznie dla swych myśli, które umykały w popłochu. Na szczęście nie trwało to długo, wnet wchodził we właściwy mu rytm życia - nie inaczej było i tym razem. Od razu po przebudzeniu zerknął w stronę starego budzika odmierzającego czas z leniwą precyzją. Gdyby nie ta precyzja, Noel dawno pozbyłby się zegara.
Spał pięć godzin i czterdzieści trzy minuty; o dwanaście minut dłużej niż wczoraj. Wciąż nie potrafił zmusić organizmu do większej regularności, co budziło w nim głuchą, bezsensowną irytację.
Pokonał siedem kroków dzielących go od łazienki, co daje około czterystu dziewięćdziesięciu centymetrów. Nabrał w dłonie (ileż to mililitrów?) zimnej wody i zanurzył twarz; na moment stracił oddech, przez co atmosfera nocy powróciła. Był przekonany, że na dnie snu czai się to, czego najbardziej w sobie nienawidził: przeszłość. Demarchelier odetchnął głęboko, wbijając spojrzenie w lustro. Brudne, nieco podniszczone, w prawym górnym rogu z niewielką siatką pęknięć, którą Noel zasłonił sztywnym kartonikiem z długim cytatem. Czytał go każdego ranka, mimowolnie przesuwał wzrokiem po kolejnych słowach, znanych przecież na pamięć.
Walczyłem z wiatrakami. Jest bowiem rzeczą głęboko obojętną, czy walczy się z wiatrakami, czy z olbrzymami. Tak bardzo obojętną, że można się pomylić - przecież mam metafizykę krótkowidza.
Noel lubił tę sentencję, choć w gruncie rzeczy kolidowała z jego filozofią życiową. Metafizyka Demarcheliera była metafizyką pedanta, choć nie można było wykluczyć ewentualności, że maniakalna dbałość o detal stanowiła dla niego rodzaj ucieczki. Jeden z lekarzy z niemal aseptycznym współczuciem stwierdził, że spokój będzie dla Noela najlepszym lekarstwem. Chłopak doszukał się w tym – pod każdym względem banalnym stwierdzeniu – drugiego dna – oto stara jak świat strategia postępowania z trudnymi pacjentami: pozorne i nikłe ustępstwa oraz nieustanna obserwacja. Miał zgłaszać się co tydzień na badania kontrolne.
Nie zgłosił się już nigdy.
Mimo niewątpliwej jałowości życia, oscylującej wokół powtarzania tych samych czynności, tych samych gestów, tych samych grymasów, Noel odczuwał ukojenie… i jednocześnie odnosił silne wrażenie, że mimo wszystko te czynności, gesty oraz grymasy czemuś służą, mają swą wagę. Metafizyka pedanta.
Zamieszkał w wynajętym mieszkaniu peryferyjnej dzielnicy zapyziałego Kwartału. Póki regularnie płacił czynsz, nikt go o nic nie pytał. Minuty stawały się dniami, dni - tygodniami. Noel poddał się rytmowi życia: długie spacery, podczas których obserwował ludzi i snuł na ich temat subtelne rozważania. Próbował dociec ich przeszłości, budował alternatywne życiorysy, układał symfonie losów. Dwie godziny dziennie trawił na czytaniu; cudze myśli nic nie ważyły.
Sypiał niewiele ponad pięć godzin na dobę. Miewał sny, których nie pamiętał. I wciąż obsesyjnie baczył na detale. Nie zastanawiał się, czy ktoś go szuka. A jeśli nawet, to myśl ta jawiła mu się tak odpychającą, że natychmiast kierował umysł w inną stronę. Pragnął być nikim, rozpłynąć się w nicości, bo w nicości tkwiła oczywista, jak najbardziej znośna lekkość bytu.
Prawie mu się udało; sąsiedzi traktowali go jak powietrze, którym nie da się oddychać. Przemykał po schodach (czterdzieści cztery do przebycia) jak cień; cienie nie zostawiają śladów, także w pamięci. Czasem Noelowi wydawało się, że jest niemal szczęśliwy, bo pozbawiony balastu wszystkich złych i dobrych chwil. Sądził, że dobre momenty ważą w pamięci tyle samo, co złe; niepotrzebnie obciążają duszę w takim samym stopniu. Z tego punktu widzenia były złe same w sobie, bez względu na ich pozytywny czy negatywny wydźwięk.
Dzisiaj ani myślał wyściubiać nosa poza mieszkanie - gdzieś, kilka ulic stąd, ludzie zbierali się na stacji kolejowej, by na własnej skórze odczuć ceremonię Dożynek. Dzieci w wieku 14 lat, ich starsze odpowiedniki do lat 20…
… rok mniej, a sam bym tam stał.
Wraz z cichym prychnięciem z ust Noela wyrwał się siwy obłoczek dymu - zapalony papieros między palcami tlił się niemrawo, grożąc zgaśnięciem. Śmierć na arenie, podczas kolejnych Igrzysk, których nigdy więcej miało nie być - to wiele by ułatwiło. Banalność i pożyteczność w jednym, choć bez wątpienia byli tacy, którzy pragnęli przeżyć na arenie.
Pytanie - po co?
Powrót do góry Go down
the victim
Cassian Wright
Cassian Wright
https://panem.forumpl.net/t2488-cassian-wright
https://panem.forumpl.net/t2489-cassianowe
https://panem.forumpl.net/t2500-cassian-wright
Wiek : 19 lat
Zawód : kiedyś - artysta, teraz - sadysta
Przy sobie : fałszywy dowód tożsamości, paczka papierosów, paczka zapałek, scyzoryk wielofunkcyjny

Noel Demarchelier Empty
PisanieTemat: Re: Noel Demarchelier   Noel Demarchelier EmptySro Sie 13, 2014 9:01 pm

/ z kosmosu

Nie. Nienienienie.
Potknął się o własne nogi, wzniecając tumany kurzu z chodnika brudnego niczym wracająca z pracy pani lekkich obyczajów. Szedł już długo. O wiele za długo jak na człowieka, którym - nie będąc - był. Zdarł lewą podeszwę, stopy mu krwawiły, choć rany dość szybko się zasklepiały i odchodziły w niepamięć podczas starcia ze wspomnieniami z Dożynek.
Ból, pomyślał z dziwną paniką Cassian. Ból. Kolejny niedoceniony fenomen materii. Czymże był jednak cały ból tego świata wobec cierpienia, którego cudem uniknął Wright? Wątła nić, na której zawieszono niewiarygodne ciężary - tak przed kilka niemiłosiernie długich minut wyglądało jego życie, gdy pośród setek innych osób czekał na wyniki losowania trybutów. Igrzyska nie są dla takich jak ty – mówiły bezgłośnie spojrzenia zebranych wokół ludzi. Nawet takie Igrzyska. Cass poniewczasie zorientował się, że zaszedł daleko. Ponure budynki, przykurzone równie mocno co chodnik, nie przypominały modnej dzielnicy, której wizytówką kiedyś były.
Kwartał, pomyślał ponuro, zawracając ku niewielkiej bramie wciśniętej między dwa wysokie bliźniaki. Getto pełne wielkich wojowników, a zarazem politycznych idiotów.
Pchnął z rozmachem skrzypiące skrzydło, poprawiając przewieszoną przez ramię gitarę.
Ich legendarna odwaga i honor okazały się cechą recesywną – rychło dotknęły ich klęski,  ziemie zagarnęła znienawidzona Trzynastka… natomiast Kapitolińczyków ubywało.
Wright zaśmiał się pod nosem, kręcąc głową, najwyraźniej zdumiony własną głupotą. Walizka zastukała cicho, gdy Cassian wciągnął ją na pierwszy stopień schodów, zahaczając dnem o poszczerbiony beton.
Stąd wywodził się nasz  szczególny kodeks postępowania, zbyt późno, niestety, przyjęty! Wright odetchnął ciężko, starając się skoordynować ruchy - co było czynem heroicznym… ale bezskutecznym. Pasek pokrowca zsunął się z ramienia i niewiele brakowało, aby gitara runęła w dół… po siedmiu przebytych przez Cassa schodach.
Nie może Kapitolińczyk Kaputolińczyka szlachtować bez konsekwencji, I nie o śmierć tu idzie - ta jest nam dziś siostrą. A o honor.
Pierwszym wrażeniem z pobytu w kamienicy był smród. Ale nie taki sobie zwykły smrodek. To była symfonia sprzeczności i przykrości – kakofonia, chaos, kompozycja wariata. Psie gówna konkurowały o lepsze ze słodkim odorem rzygowin. Ówdzie walał się trup kota, który także wnosił swoje do palety wonności. No i ludzie – jakby osobne kompozycje, złożone z jadła, napitków i płynów ustrojowych w różnym stężeniu. Wory na zapachy. A on, Cassian, czuł je wszystkie. Każde wahnięcie smrodliwej frazy, każde załamanie, skłamanie formy – smrody żrące się wzajem i znoszące, pasożytujące na sobie i współpracujące dla dobra Sprawy – czyli ogólnego Wszechsmrodu.
Tak się zawąchał, że omal nie postradał żywota.
Dopiero na drugim piętrze Wright zauważył, że przykra woń nieco zelżała, niemal zniknęła - zupełnie jakby nie miała dostępu do mieszkania numer sześć… a przynajmniej tak podejrzewał Cass, wnikliwie obserwując wiszącą na jednym gwoździu cyferkę. Wgapiając się w drzwi zastygł jak komar uwieczniony w stygnącej żywicy. Jeszcze moment, mgnienie, pół ziarna piasku w klepsydrze, i koniec. Będzie musiał zapukać.
Wypuścił cicho powietrze z płuc, wyciągając rękę.
Nie. Mam złe przeczucie.
Wydawało się, że czas płynie wolniej. A może raczej nieregularnie, jak pływak umęczony przebytym dystansem, raz odpoczywający, innym razem przyspieszający. Wright zmrużył lekko oczy i uderzył pięścią w drzwi, zupełnie jakby atakował czepliwego kretyna w barze, a nie niewinne drewno - tak czy inaczej, odniósł zamierzony efekt. Echo poniosło się korytarzem, niosąc się aż na parter. Cassian powtórzył pukanie, tym razem znacznie mniej gwałtownie… choć z dziwną desperacją.  
Żeby go nie było. Żeby go… nie… było…
Pomyślał dokładnie w tym samym momencie, w którym po długim oczekiwaniu drzwi lekko się uchyliły. Cass nawet nie spojrzał w stronę lokatora, niemal natychmiast wyrzucając z siebie zawczasu przygotowaną wiązankę.
- Cześć, jestem Cassian Wright, piję, palę, stanowczo za głośno się pieprzę, miło mi Cię poznać!
Powrót do góry Go down
the pariah
Noel Demarchelier
Noel Demarchelier
https://panem.forumpl.net/t2472-noel-demarchelier
https://panem.forumpl.net/t2475-noel
https://panem.forumpl.net/t2474-noel-demarchelier
https://panem.forumpl.net/t2477-przenicowany-swiat
Wiek : 21 lat
Zawód : portrecista, pejzażysta, krótko mówiąc: maluje i klepie biedę
Przy sobie : paczka papierosów, scyzoryk wielofunkcyjny, zapalniczka
Obrażenia : uszkodzone nerwy czuciowe prawej dłoni

Noel Demarchelier Empty
PisanieTemat: Re: Noel Demarchelier   Noel Demarchelier EmptyPon Sie 18, 2014 4:54 pm

Natura źle znosi pustkę.
Dokładnie te słowa przemknęły mu przez głowę, gdy zaledwie przed tygodniem (sześcioma dniami?) znalazł list, wetknięty w wąską szparę między drzwiami a futryną. Drżącymi palcami wyszarpnął kopertę, starając się ignorować…
… strach.
Poczuł zimne dreszcze; w głowie tłukły mu się głuche, głupie, bezpodstawne myśli, że go znaleźli, że namierzyli, że już nie ucieknie. Zaniósł list do mieszkania i położył na stole, ostrożnie, jakby epistoła mogła być bombą. Z kokonu minut wykluwały się ćmy godzin, a on wciąż patrzył na przesyłkę.
Bał się.
Była to jedna z tych magicznych chwil, które z rzadka nawiedzały go po wypadku (tragedii). Łapał się na jakichś preferencjach, choćby kulinarnych, ot, lubił słodycze. I myślał potem godzinami – czy to przedłużenie jego poprzedniego życia, czy tablica zapisywana jest na nowo? Zadawał sobie wiele trudu, by odmienić gusta, by zerwanie z przeszłością, w ogóle z czasem, było całkowite. Lubił słodycze, więc ich konsekwentnie nie jadał. Nie cierpiał makaronu, zatem opychał się nim bez opamiętania. Ale tamtego dnia przed tygodniem (sześcioma dniami?) pojął, że właściwie uwielbia otrzymywać listy… pisać pewnie też. W listach było jakieś dostojeństwo – oto zamrożona chwila, stan czyjejś duszy przekazywany na odległość. Nijak miało się to do szybkich kanałów informacyjnych - owe SMS-y, maile. Bezosobowe, natychmiastowe, jak rozmowa tu i teraz toczona. Zrozumiał też nagle, że nienawidzi rozmów telefonicznych. Takie momenty przerażały Noela.
Nie musiały, lecz mogły być drabiną do przeszłości. Wyzwalaczem pamięci.
Wreszcie zdecydował się: rozdarł kopertę i przeczytał. Krótka, bezosobowa informacja. Dwadzieścia dwa słowa, zapisane równym charakterem pisma. Sto sześćdziesiąt dziewięć liter. Treść przynajmniej zagadkowa - za tydzień (sześć dni?) odwiedzi go obywatel Kwartału, który został przydzielony do mieszkania Noela z uwagi na duży metraż lokum. Uprzejmie prosi się o przygotowanie na przyjęcie nowego lokatora. Brak podpisu.
Demarchelier nie do końca wiedział, jak zareagować. Ktoś inny w jego sytuacji zapewne przekląłby nadawcę bądź wręcz przeciwnie - ucieszył się z nowego współtowarzysza. Okazał ciekawość. Zaskoczenie. Zaczął sprzątać. Zrobił cokolwiek. Problem polegał na tym, że Noel nie lubił ludzi. Szczególnie ludzi w tej ich rosnącej masie, w tym stężeniu cielsk, które tłumiły to, co ich miało wyróżniać na tle stworzenia – choćby błysk myśli. Początkowy niesmak w końcu ustąpił obojętności… a obojętność - zapomnieniu. Demarchelier zrobił to, co potrafił najlepiej: zepchnął na granice świadomości niewygodną informację, po czym całkowicie o niej zapomniał, zatracając się we własnej monotonności.
Aż do dzisiaj.
Uderzenie w drzwi, brzmiące wewnątrz mieszkania jak gniewne łomotanie szarżującego wroga, o mały włos nie strąciło Noela z krzesła - chłopak podskoczył nerwowo i zachwiał się na wąskim taborecie, z trudem łapiąc równowagę. Gorzki posmak strachu niemal natychmiast wypełnił jego usta, gdy pukanie się powtórzyło - tym razem cichsze, bardziej cierpliwe… ale jak najbardziej realne. Chyba właśnie owa realność, niemal empiryczna możliwość przekonania się, że ktoś stoi za drzwiami przerażała Noela najbardziej. Bał się. Dobrze to ukrywał, ale bał się. Ludzie jemu podobni - choć w całym Panem jest ich niewielu - żyją w cieniu strachu permanentnego; bezustannie lękają się rzucać w oczy tak zwanych czynników wyższych; robią wszystko, by zasłużyć sobie na niewidzialność. Ukrywają skrzętnie swe małe nadużycia, drobne kradzieże, majątki stopniowo, wręcz niezauważalnie obrastające warstwami bogactwa. Są wiecznie skuleni, jak nierozwinięte kwiaty, wiecznie pączkujące. W końcu ów strach staje się dla nich czymś naturalnym; nie wyobrażają sobie innego życia. Ale tym razem było to coś innego. Coś...
Noel spojrzał na zegarek – siedemnaście sekund.
Podniósł się ostrożnie z krzesła i ruszył w stronę drzwi, czując niemiłe mrowienie w prawej, wciąż niemal bezużytecznej dłoni.
Dziesięć.
Z trudem przełknął ślinę, muskając opuszkami palców chłodne drewno, które odgradzało go od intruza dziewięciocentymetrową warstwą sosnowego polana.
Pięć.
Klamka po raz pierwszy wydawała mu się tak nieporęczna, tak banalnie nie pasująca do zaciskającej się dłoni.
Już.
Zawiasy zaskrzypiały protestując, gdy Noel szarpnął drzwi i otworzył je na nie więcej niż trzy palce.
Pierwsze spostrzeżenie: chłopak był niższy.
Drugie: miał uroczy nos, zadarty, śmieszny – nieco kolidował ze smutkiem jasnych oczu.  
Trzecie: coś zaczął mówić. Chyba się przedstawił, ciskając w Demarcheliera słowami, których ten i tak słyszał. Noel nie odpowiedział, stał tylko i mierzył intruza wzrokiem. W myślach szacował jego wzrost i wagę – przeliczał w pamięci centymetry na cale i kilogramy na funty. Zapamiętał lewy kącik ust wędrujący w górę nieco wyżej od prawego.
Cassian Wright? Co za różnica?
Noel zmarszczył lekko brwi, odnajdując wzrokiem wyczekujące spojrzenie. Przyszłość zawsze staje się przeszłością. Balastem. Zbędnym ziarenkiem soli w oku. Wright wyglądał jak rzecz nie na swoim miejscu. Niepotrzebny, zbędny, ciężki. Demarchelier zostawił go tak, jak zastał - za drzwiami, które zamknął z cichym hukiem niosącym się po klatce schodowej ponurym echem. Wiedział, że z trudem wywalczony spokój nie potrwa długo. Właściwie… już dobiegł końca. Ale przecież Noel nie byłby sobą, gdyby powitał współlokatora jak normalny człowiek. To byłaby strata czasu - a ten miał zostać przeznaczony na zrobienie kawy, co w obecnej chwili wydało się Demarchelierowi rzeczą najistotniejszą.
Powrót do góry Go down
the victim
Cassian Wright
Cassian Wright
https://panem.forumpl.net/t2488-cassian-wright
https://panem.forumpl.net/t2489-cassianowe
https://panem.forumpl.net/t2500-cassian-wright
Wiek : 19 lat
Zawód : kiedyś - artysta, teraz - sadysta
Przy sobie : fałszywy dowód tożsamości, paczka papierosów, paczka zapałek, scyzoryk wielofunkcyjny

Noel Demarchelier Empty
PisanieTemat: Re: Noel Demarchelier   Noel Demarchelier EmptyWto Sie 19, 2014 5:30 pm

Wright widział w swym życiu wiele rzeczy i zdarzeń dziwnych… a także straszliwych. Takich, które niełatwo dawało się tłumaczyć powszechnymi prawami, prawidłami rozumu, głównie ze względu na umysłową niewydolność ludzkości. Cass sądził, że rzeczywistość może być skonstruowana piętrowo, na podobieństwo wieży; i że piętro, na którym przyszło przebywać akurat jemu, Cassianowi, nie było tym najwyższym. Czasem myślał, że piętra ciągną się w nieskończoność – że nie ma szczytu wieży. Nie ma Ostatecznego Ustawodawcy, Pierwszego Poruszyciela, Wielkiego Prezydenta – jak go zwał, tak zwał. Świat, zdaniem Wrighta, rządził się jednak pewnymi prawami, stałościami, niezachwianymi zasadami. Nie wszystkie były odkryte, nie wszystkie zmierzone, nie wszystkie pisane. Czasami ludzie z wyższych pięter odwiedzali piwnice, naruszając porządek i związki przyczynowo – skutkowe, mimowolnie burząc ład świata. Ale były to zawirowania chwilowe, jak kamień mącący toń i budzący kręgi fal, które - prędzej czy później -  zawsze gasły.  Po wylądowaniu w Kwartale Cass chyba odczuwał coś na kształt pogardy wobec wyższych szczebli (choć sam na nich kiedyś stał) - pogardy podszytej atawistycznym, pierwotnym strachem… co w jego położeniu było przecież oczywistością, banałem, codziennością. Rząd - zarówno kiedyś, jak i dziś - złożony został z kuglarzy. Kuglarzy czarujących swym pokazem niepełnosprawnych umysłowo poddanych, nie dość wydolnych  zmysłowo, by oszustwo wychwycić. Wolność jest tandetą – zawyrokował Wright ostatecznie… akurat w momencie, w którym otworzyły się drzwi mieszkania.
Dystans jest kluczem mądrości. Jeśli to powiedzenie było prawdą - Cass miał przed sobą największego mędrca, jaki kiedykolwiek stąpał po Panem.
Dość ekstrawaganckiego, swoją drogą.
Gdzieś pomiędzy „cześć, jestem Cassian” a „za głośno się pieprzę” lekko, niemal bojaźliwie uchylone drzwi zatrzasnęły się ponownie, hukiem skutecznie zagłuszając „miło mi Cię poznać”. I bardzo dobrze - jego słowa nawet nie zdołały przebrzmieć, gdy doszedł do wniosku, że wcale nie jest mu miło.
Ani trochę.
Niewiele brakowało, a kolejne pięć minut sterczałby przed drzwiami - dogłębnie oburzony, niemal do kości zaskoczony, ale przede wszystkim szczerze wściekły. Nawet nie zdążył przyjrzeć się nowemu (niedoszłemu?) współlokatorowi, kiedy ten zniknął w głębi mieszkania, zostawiając na korytarzu zszokowanego Wrighta… który za żadną cenę - pomimo usilnych starań i rozpaczliwych prób - nie potrafił znaleźć usprawiedliwienia dla reakcji chłopaka.
- Do diabła z tym. - mruknął pod nosem Cass, poprawiając zamaszystym gestem przewieszoną przez ramię gitarę. Nie do końca wiedział, jakiego diabła ma na myśli - jakikolwiek by jednak czort nie był, na pewno lepiej radził sobie z interesantami niż lokator mieszkania numer sześć… albo dziewięć, szlag by trafił chybotliwy gwóźdź w drzwiach. Cassian nacisnął ostrożnie klamkę - z niejaką ulgą stwierdzając, że niedoszły rozmówca nie zaryglował się wewnątrz swojej małej fortecy - po czym równie ostrożnie przekroczył próg, spodziewając się najgorszego… choćby ataku tasakiem do mięsa.
Nic podobnego jednak nie zaszło.
- Przyznaję, mogłem źle zacząć. - głos Wrighta odbił się echem od jasnych, niemal ascetycznych ścian wąskiego korytarzyka i najprawdopodobniej dotarł do uszu mieszkańca - a przynajmniej Cass miał taką nadzieję. - Ale jak mawia starze porzekadło… nie ważne, jak zaczynasz. Ważne, jak kończysz! - walizka stuknęła cicho o drewniane panele, gdy Cassian postawił ją na podłodze, tuż obok gitary ukrytej w ciemnym futerale. Krótką, króciutką chwilę wahał się przed ruszeniem w głąb mieszkania… jednak ciekawość wzięła górę nad racjonalizmem - Wright zamknął drzwi, odcinając sobie jedyną drogę ewentualnej ucieczki, po czym cicho ruszył przed siebie, wiedziony… instynktem? Od dłuższego momentu wyczuwał zbliżającą się nieustannie  wrogą aurę - skondensowaną nienawiść i... coś jeszcze, czego nie potrafił dokładnie określić, nazwać, skatalogować. Od dzieciństwa czytał w ludzkich emocjach jak  w otwartej księdze, co poniekąd było przekleństwem. Empatia to kłopotliwy dar - powiedział kiedyś nieżyjący już od lat wuj Cassiana. I miał cholerną rację.
- Przepraszam, jeśli Cię wystraszyłem. - rzucił cicho Cass, nie do końca wiedząc, z kim rozmawia - o ile w ogóle można było traktować to w kategoriach rozmowy. Dopiero po dłuższej chwili poszukiwań odnalazł lokatora… po drodze sprawdzając sypialnię, zagracony pokój i nawet łazienkę. Kuchnię oczywiście odwiedził na końcu - a to właśnie tam ukrył się tajemniczy mieszkaniec.
- Sądziłem, że zostałeś poinformowany. - Wright wzdrygnął lekko ramionami, opierając się ostrożnie o wąską futrynę. Początkowe zaskoczenie w końcu ustąpiło miejsca spokojowi, dzięki czemu Cass mógł skupić uwagę na detalach: niemal natychmiast wychwycił nietypowy zapach mieszkania, mieszankę aromatu starych książek, dymu papierosowego… chyba farb? Niemal natychmiast określił go w myślach mianem „woni melancholii”. Zaraz po tym przyszły spostrzeżenia na temat lokatora… już nie tak oczywiste.
Wysoki, ale bez przesady. Blady, zupełnie jakby styczność ze słońcem dopuszczał wyłącznie w chwilach tego wymagających. Szczupły, balansujący niemal na granicy niedowagi, co jednak nie było w Kwartale nowością. I bardzo… bardzo…
- Mógłbym prosić o kawę? - kąciki ust Cassa uniosły się w lekkim uśmiechu, gdy dostrzegł niewielką paczuszkę z czarnymi ziarenkami. Chwila konfrontacji, nieuchronnie się zbliżająca, musiała zostać odwleczona w czasie - choćby dlatego, że Wright nie potrafił dookreślić współlokatora. Był… zagadką. Do tego mocno niepokojącą.
Powrót do góry Go down
the pariah
Noel Demarchelier
Noel Demarchelier
https://panem.forumpl.net/t2472-noel-demarchelier
https://panem.forumpl.net/t2475-noel
https://panem.forumpl.net/t2474-noel-demarchelier
https://panem.forumpl.net/t2477-przenicowany-swiat
Wiek : 21 lat
Zawód : portrecista, pejzażysta, krótko mówiąc: maluje i klepie biedę
Przy sobie : paczka papierosów, scyzoryk wielofunkcyjny, zapalniczka
Obrażenia : uszkodzone nerwy czuciowe prawej dłoni

Noel Demarchelier Empty
PisanieTemat: Re: Noel Demarchelier   Noel Demarchelier EmptySob Wrz 06, 2014 9:16 pm

Skoncentruj się.
Noel powtarzał te słowa od trzydziestu siedmiu (ośmiu, dziewięciu…) sekund, starając się opanować drżenie lewej dłoni. Pod powiekami miał wypalony obraz starcia stoczonego przed niecałą minutą przy drzwiach. Każdy ruch, każdą zastawę i cięcie. Każde spojrzenie. Trafiał go szlag na myśl o tym, że zrobił coś, czego nie powinien.
Pozwolił, by ktoś naruszył jego azyl.
Jego. Azyl.
Nieważne, że trzaśnięcie drzwiami przed nosem Wrighta było sztuką dla sztuki. Nie liczy się ceł, tylko gra. A tej o mało Demarchelier nie przegrał.
Kobieta, którą pamiętał z innego życia (ktoś inny zapewne użyłby w tym kontekście słowa matka), nauczyła Noela wygrywać za wszelką cenę. Z każdym. A teraz - teraz prawie zawiódł. Ogarnięcie chaosu myśli było wyzwaniem, ale potrzebował chłodnego umysłu, nie zaś gorącej głowy, chciał dać popis przed tym przybłędą, pokazać, że tacy jak pan Cassian Wright też mają słabe punkty i nie są mile widziani w mieszkaniu, którego Demarchelier nigdy nie odważył się nazwać domem.
Skoncentruj się, do cholery!
Noel niemal zasyczał ze wściekłości, gdy dotarło do niego, że nie zaopatrzył się w alkohol wątpliwego pochodzenia, grożący na domiar złego zatruciem metanolem. Raczenie się trunkami w barze nie wchodziło w grę - pomijając niechęć Demarcheliera do rodzaju ludzkiego, olbrzymią rolę w tym aspekcie odgrywały zdolności Noela do przepuszczania przez gardło rozmaitych cieczy - tak się nieszczęśliwie złożyło, że chłopak pił wódkę jak herbatę. Rażąca niezgodność w rytmie z ogółem pijących skazywała go na samotne spożywanie alkoholu… jednak sam zainteresowany wyrok losu przyjmował z pokorą i zrozumieniem.
Czajnik stuknął głucho o zdezelowaną kuchenkę, gdy Demarchelier nastawił wodę na kawę, zamaszystymi ruchami napełniając kubek pachnącymi, ciemnymi granulkami. Wzrok Noela prześlizgnął się obojętnie po niemal pustej kuchni i zamarł dopiero na oknie, za którym rozpętało się letnie piekło. Nad Kapitol nadciągnęły burzowe chmury a wraz z nimi - deszcz. Na zewnątrz miliony kropel popełniało masowe samobójstwo skacząc z wysokości nieba, tymczasem przez głowę Demarcheliera leniwym krokiem przechadzały się myśli o charakterze egzystencjalnym, oscylując gdzieś na krawędzi furia stycznej irytacji a szczerej chęci mordu na (współ)lokatorze, który ostatecznie wtargnął do mieszkania.
Cassian od chwili pojawienia się - rzecz jasna nieświadomie - budził w Noelu niepokój. Nie strach, nie obawę - na razie przeklęte słowo: „niepokój” najlepiej oddawało postać rzeczy. Na domiar złego nasiliło się w nim przeczucie istnienia kogoś obdarzonego pokrewną mu duszą. To dziwne wrażenie towarzyszyło Demarchelierowi od dawna, jednak nigdy nie odczuwał go tak silnie jak teraz. Noel, nie po raz pierwszy w życiu, zaczął poważnie się obawiać o zdrowie własnych zmysłów.
I dlatego miał wszelkie podstawy ku temu, by być wściekłym.
- Nie wystraszyłeś mnie. - odparł najspokojniej, jak tylko potrafił w obecnej sytuacji Demarchelier, choć chłodne spojrzenie, którym obrzucił Wrighta wyrażało zgoła odmienne emocje. W (rzadkim) towarzystwie Noela należało przywyknąć do podobnych niuansów.
Jego świat był w istocie wieloaspektowy, pluralistyczny, wymykający się prostym analogiom, nie do objęcia jedną definicją, ale jednak… sensowny. Ułożony, określony, krążący wokół tych samych, utartych schematów.
- Naturalnie, że zostałem poinformowany.  - Demarchelier posłał Wrightowi jeden ze swoich drewnianych uśmiechów - niemal słyszał odgłos pękających sęków odbijający się echem w gęstej ciszy. - Jednak pomiędzy informacją o wynajmie a wyrażeniem zgody na udostępnienie lokum jest zasadnicza różnica. - Noel zamaszystym gestem wrzucił łyżeczkę do kubka, obracając się plecami do Cassiana i wbijając wzrok w czajnik, zupełnie jakby wściekłe spojrzenie miało natychmiast doprowadzić wodę do wrzenia.
Co ty tam wiesz,  mały człowieczku, niemal wyrwało się Demarchelierowi, gdy usłyszał pytanie Wrighta. Widzisz tylko tyle, ile ci wolno. Nie wierzę w sens. Nie wierzę w altruizm. Nie wierzę w sens altruizmu, więc zabieraj bagaże i wracaj do dziury, z której przyszedłeś.
Przytyk, choć celny, miał w sobie coś z hipokryzji - mieszkanie Noela przypominało  skup makulatury nie nadążający z przerobem surowców wtórnych. Stosy jak najdalszych od ukończenia obrazów, wszechobecne książki  i kurz podnoszący swoją bezkształtną głowę przy gwałtowniejszym poruszeniu nie świadczyły o pilnie utrzymywanym porządku…
- Bez cukru. - w powietrze wzbił się obłok gorącej pary, gdy Demarchelier zalał wrzątkiem kawę, odstawił czajnik, po czym chwycił za ucho kubka, by postawić go na niewielkim stoliku - wszystko to zaś lewą ręką. - Siadaj. -  Noel skinął głową w stronę niemal całkowicie obdartego z farby taboretu i oparł się o parapet, odwracając plecami do panującej za oknem ulewy. Ludzie zwykle pili mocną kawę dla rozjaśnienia umysłu… zaś Demarchelier wiele by dał, żeby kawa rozjaśniała również niejasne sytuacje. Sam najchętniej by się napił - lecz na drodze stanęła mu przeszkoda natury… cóż, materialnej.
Miał tylko jeden kubek.
I nigdy nawet nie przyszło mu do głowy, że kiedykolwiek przydałby się drugi.
Powrót do góry Go down
the odds
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Zawód : Troublemaker
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Noel Demarchelier Empty
PisanieTemat: Re: Noel Demarchelier   Noel Demarchelier EmptySob Lis 15, 2014 12:20 pm

Przeskok czasowy przenosi nas do pierwszej połowy września 2283.
Rozgrywka może zostać dokończona w retrospekcjach.
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Noel Demarchelier Empty
PisanieTemat: Re: Noel Demarchelier   Noel Demarchelier Empty

Powrót do góry Go down
 

Noel Demarchelier

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Noel Demarchelier
» Noel Demarchelier
» Noel.
» Evelyn Noel
» Evelyn Noel

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Lokacje-