IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Maisie & Leonard

 

 Maisie & Leonard

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
the civilian
Maisie Ginsberg
Maisie Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1951-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t3200-drown-them-in-charity-lend-them-comfort-for-sorrow#49982
https://panem.forumpl.net/t1798-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1800-paradise-circus
https://panem.forumpl.net/t2192-maisie
Wiek : 25 lat
Zawód : córeczka tatusia
Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach

Maisie & Leonard Empty
PisanieTemat: Maisie & Leonard   Maisie & Leonard EmptySob Kwi 04, 2015 3:45 pm

Dystrykt Jedenasty
dwunastolenia Maisie i trzynastoletni Leo

Sierpniowe słońce nagrzewało zakurzone liście roślin, wysuszało lekką ziemię i czyniło powietrze wręcz nieznośnym do oddychania. Mieszanka tlenu, azotu, kurzu oraz unoszących się w tym wszystkim środków ochrony roślin nie dawała siły płucom, osiadając nieprzyjemną, chemiczną warstwą na podniebieniu. Język zamieniał się w wiór a dziąsła krwawiły - wszystko to stanowiło zaledwie ułamek cielesnego dyskomfortu, jakiego doświadczali pracujący na polach Jedenastki. Nie było ucieczki, nie było buntów, tylko drewniane narzędzia w zgrabiałych dłoniach, ozdobionych bolesnymi odciskami. Pochylone plecy, oranżowe od upału twarze, pot ściekający po wychudzonych łydkach. Upojny zapach kończącego się lata mieszał się z najgorszymi aromatami wycieńczenia.
Nawet Maisie - zazwyczaj pełna dziecięcej energii - zachowywała się tego dnia wyjątkowo ospale, przechodząc pomiędzy kolejnymi grządkami w jak najwolniejszym tempie. Zrywała owoce, jakich nazw nawet nie potrafiła wymówić, przyklękając raz po raz na suchej ziemi, unoszącej się perlistym kurzem. Osiadał on później jasną warstewką na jej ciemnych włosach, splecionych w dwa równe warkocze, które raz po raz obijały się o jej wystające łopatki. Może i powinna mieć na sobie coś więcej, coś, co chroniłoby ją przed rażącym słońcem, ale okrywała ją jedynie workowata sukienka. Z równie workowatego, szorstkiego materiału, ocierającego jej skórę przy wąskich ramiączkach. Poprawiała je co chwilę, skupiona na pozorowaniu pracy.
Wiedziała, że powinna się starać - nie mogła zawieść Gerarda - ale dzisiaj czuła się wyjątkowo słabo. Wczoraj spędziła przy zbiorach w innym kwartale pola cały dzień, chociaż to po powrocie do domu męczyła się bardziej. Nieświadomie: od ewolucji Maisie Randall w Maisie Ginsberg minęły już prawie trzy lata i zaaklimatyzowała się w nowej rzeczywistości całkiem dobrze, ale podskórnie dalej pewne wydarzenia wpływały na jej dziecięcą psychikę w najgorszy ze sposobów. Nie potrafiła jeszcze w całości zrozumieć chorej relacji starszego brata i ich opiekuna, chociaż zaczynała kochać ich z całego niewinnego serca, cierpiąc, kiedy tatuś znów traktował ją jak nieznośnego psiaka, częściej obdarowywanego kopniakiem niż krótką pieszczotą. Tych ostatnich wypatrywała z bólem osieroconego dziecka: kiedy Gerard czasami pozwalał jej usiąść przy sobie i czytał jej książkę, czuła się naprawdę szczęśliwa. Histerycznie zapełniała pustkę po dawnej rodzinie nową, nie zwracając uwagi na znaczące symptomy, oznaczające rychłe nieszczęście. Nie istniał także żaden wzór, do którego mogłaby porównać swoją codzienność, wypełnioną ekstremalnym posłuszeństwem, zduszonymi jękami Ralpha i obojętnością ojca. Pozostawała sama dla siebie, nie łaknąc nowych znajomości. Przynajmniej do niedawna, kiedy to przez przypadek nawiązała z kimś cienką nić porozumienia, tkaną dalej w coś w rodzaju...koleżeńskiej więzi? Na temat socjologicznych i psychologicznych zawirowań też nie miała zielonego pojęcia, dlatego postępowała instynktownie, najpierw traktując obcego chłopaka jako największe zagrożenie. Teraz jednak Leo był już bezpieczny; może nie do końca, nie ufała mu przecież nawet w pięćdziesięciu procentach, ale kiedy jeden ze Strażników odgwizdał początek popołudniowej przerwy, wiedziała już, gdzie spędzi najbliższe dwadzieścia minut.
Do ich drzewa nie było daleko i chociaż powinna udać się od razu w kierunku brezentowego namiotu, gdzie Strażnicy rozdawali brudną, zanieczyszczoną wodę, okładając przy okazji co powolniejszych pracowników metalowymi pałkami, ruszyła w przeciwną stronę, wykorzystując chaos wymęczonych ludzi, pragnących tylko chwilę odpocząć. Uważając i wielokrotnie przechodząc z grupami różnych brygadzistów znalazła się w końcu w pobliżu sadów. A stamtąd, z tamtej krętej ścieżki zarośniętej wysoką, szarą trawą wystarczyła tylko chwila, by znaleźć się pod rozłożystym dębem, rosnącym na krawędzi dwóch ogrodzonych sadów. Wspięła się na drzewo bez problemów, podciągając się w końcu na ostatniej gałęzi i wślizgując się na prowizoryczny podest z nieco zdyszanym uśmiechem na wychudzonej twarzy.
Leo już tam był.
- Ciężko dziś było? - spytała wieloznacznie w ramach przywitania (o życie? o pracę?), siadając wygodniej i poprawiając brudnobrązową sukienkę, podwijającą się jej aż do połowy niezdrowo szczupłych ud. Jeszcze bez siniaków; ostatni raz Gerard uderzył ją tydzień temu - rozlała przygotowany dla niego napój - ale ten ślad ukrywał się wyżej, tuż nad pępkiem. Nie zamierzała dzielić się takimi opowieściami z Leonardem. I tak okazywała się szalenie towarzyska, prowadząc jakąkolwiek rozmowę. Wlepiła jasnobrązowe tęczówki w jego przymrużone oczy, sięgając do kieszeni i wyjmując z niej nieco spalony podpłomyk, jaki przełamała na pół, podając jedną część chłopakowi w najbardziej altruistycznym z gestów w tym wiecznie głodującym Dystrykcie.
Powrót do góry Go down
the civilian
Leonard Madden
Leonard Madden
https://panem.forumpl.net/t3237-leonard-madden#50661
https://panem.forumpl.net/t3239-leo
https://panem.forumpl.net/t3238-leonard-madden#50682
https://panem.forumpl.net/t3299-leo#51581
https://panem.forumpl.net/t3314-leonard-madden
Wiek : 27 lat
Zawód : menadżer 'Vanillove' oraz działacz społeczny
Przy sobie : dowód, telefon, prawo jazdy
Znaki szczególne : nieobecne spojrzenie, lekko powiększona tarczyca
Obrażenia : problemy z tarczycą

Maisie & Leonard Empty
PisanieTemat: Re: Maisie & Leonard   Maisie & Leonard EmptyPon Kwi 20, 2015 6:13 pm

Jeśli do tej pory oglądanie ludzi w sadzie przypominało mu przyglądanie się pracy pszczół w ulu, tak dzisiaj miał wrażenie, że patrzy na stado żółwi lub leniwców (nie miał pewności, bo żadnego z tych zwierząt nie widział na oczy, no i z tego co wiedział, żółwie i leniwce były średnio stadne na lądzie). Każdy ruch, słowo, a nawet skurcz mięśni wydawał się niepotrzebnie przedłużony, miał chyba uchodzić za dokładny, a w gruncie rzeczy był niedbały bardziej niż zwykle. Wyglądało to jakby wszyscy pracownicy zmówili się, postanawiając, że tego dnia zbiorą najmniej owoców w całym roku, choć na pewno chodziło jedynie o bardzo niesprzyjające warunki pogodowe, które wysysały resztki życia z pracujących ludzi. Niestety najwidoczniej w słowniku Berty – właścicielki sadu – nie istniało pojęcie „niesprzyjające warunki”.
Leo od dziecka wiedział, że była inna niż reszta mieszkańców. Zawsze wyprostowana, dumna sylwetka, harde spojrzenie, którym nie uciekała nawet przed strażnikami pokoju. Do tego nie było rzeczy, z którym nie dałaby sobie rady - sama prowadziła dom, codziennie doglądała sad, uczyła go czytać oraz pisać, zajmowała się organizacją dużych wydarzeń w dystrykcie, a kiedyś przez chwilę doradzała burmistrzowi dystryktu. Mówią, że ideały nie istnieją, ale patrząc na nią, wiele osób powątpiewało. Jej wnuk oczywiście zgadzał się z nimi, mając na co dzień widok tak zaradnej osoby, ale nigdy nie powiedział tego na głos. Tak samo tego, że gdzieś tam w środku cały czas się jej bał.
Zupełnie tak jak teraz, gdy sprężystym krokiem przechadzała się wśród alejek, co rusz zatrzymując się i udzielając reprymendy obijającym się pracownikom. Wiedział, że to tylko parę przystanków na drodze ku jego stanowisku. Zorientował się już, że regularnie (sprawdzał z zegarkiem) co pół godziny robiła obchód, który tak naprawdę miał na celu sprawdzenie, jak radził sobie on, a raczej, jak sobie nie radził. Nie spędzał w sadzie zbyt wielu czasu, a przynajmniej nie po to, aby pracować. Przez to nie wiedział, jakiej odżywki potrzebują różne krzewy, często nie zauważał wszystkich plonów, które powinien zebrać, a kontakt z ostrymi narzędziami zwykle kończył się kolejnymi zadrapaniami, co doprowadzało kobietę do coraz większego szału. Musiała ciągle przerzucać go między stanowiskami, na nowo tłumaczyć na czym polega praca, żeby koniec końców stwierdzić, że się do tego nie nadaje. W tej chwili miał chyba jedną z najłatwiejszych prac - układanie kolorowych owoców do odpowiednich skrzynek - a i tak szło mu strasznie opornie. Nie skupiał się na tym, co robił, często zamieniał miejscami morele i brzoskwinie, myślami błądząc już w okolicach rozłożystego dębu, gdzie mógł schować się przed upałem oraz niechcianym towarzystwem. Ile czasu dzieliło go od opuszczenia tego miejsca?
Ledwie zdążył zadać sobie to pytanie, a pojawiła się przy nim wyżej wspomniana właścicielka. Wystarczył tylko jeden rzut okiem, aby stwierdzić, że dalej nie przykładał się do tego, co robił. Niestety tym razem najwyraźniej przekroczył jakąś granicę. Berta już nie krzyczała, zacisnęła usta w wąską linię, a potem najzwyczajniej w świecie kazała mu zabrać swoje rzeczy i wynosić się stamtąd. Oczywiście nie protestował. Właściwie marzył o tym od początku długiego dnia, lecz z wiadomych względów, nie odważył się powiedzieć tego na głos. Z lżejszym sercem odłożył trzymane w dłoniach rośliny i wyszedł główną bramą, nie zwracając uwagi na prześlizgujące się po jego plecach spojrzenia reszty pracowników. Bardziej współczujące czy pobłażające? Nie wiedział i w sumie nigdy go to nie obchodziło.
Za ogrodzeniem nie potrafił powstrzymać się przed głośnym wypuszczeniem powietrza. Chyba naprawdę miał już dość tego wszystkiego: sad, wokół którego kręcił się cały świat oraz praca – jedna z tak wielu stałych mieszkańców dystryktu. Nie znosił monotonności, a do tego dochodził jeszcze fakt, że nie potrafił wykonywać wystarczająco dobrze żadnej z czynności, które były mu nakazywane, więc nie widział sensu w podejmowaniu kolejnych prób, skoro z góry skazane były na porażkę. Zresztą o wiele bardziej wolał obserwować naturę, odpoczywać przy niej. W tej chwili miał jedno ulubione miejsce, które idealnie nadawało się do obu tych czynności i właśnie w tamtą stronę zmierzał.
Już po kilku minutach wędrówki niewydeptaną ścieżką wdrapywał się na prowizoryczny podest umieszczony pomiędzy gałęziami wysokiego, aby zaraz potem usiąść wygodnie, wyciągając przed sobą nogi. Po raz pierwszy tego dnia poczuł się naprawdę dobrze oraz bezpiecznie. Wydawało mu się, że plątanina zielonych liści oraz konarów chroni go przed nudą oraz mieszkańcami świata zewnętrznego, że dosięgając odpowiedniej wysokości jest naprawdę ponad zaślepionymi chęcią przeżycia kolejnego dnia ludźmi, ponad ich kiepskimi marzeniami i myślami. Nie rozumiał ich. Z taką łatwością godzili się na skucie łańcuchami i zagonienie do pracy, podczas gdy w życiu było tyle do zrobienia, tak wiele miejsc do odkrycia. Nie wierzył, że ktokolwiek mógłby być stworzony do układania owoców w skrzynkach, a już tym bardziej, gdy sugerowali to strażnicy pokoju.
Na szczęście w całym tym okropnym, ograniczonym świecie istniała pewna wyjątkowa osoba. Leo nie znał jej jeszcze zbyt dobrze, nie wiedział, czy jest wyjątkowa na tyle, co on sam, ale na pewno wyróżniała się z tłumu. Widząc szczupłą twarzyczkę Maisie wyłaniającą się znad podestu, również się uśmiechnął, ale nieco słabiej. Zaczekał aż dziewczyna usiądzie, jednak nie zdążył zadać pytania, bo go uprzedziła.
- Ciężko – odpowiedział jakże wylewnie, ale przecież zgodnie z prawdą. Nie czuł potrzeby zwierzania się z wydarzeń dzisiejszego dnia. – A u ciebie? – zapytał, przyglądając się jej ciekawie. Wyglądała na względnie zadowoloną, więc nie spodziewał się też żadnych rewelacji, może jedynie narzekań na okropną pogodę. On sam lubił lato, nawet jeśli upały miały towarzyszyć mu przez wszystkie dni, ale nie wtedy, gdy ktoś zmuszał go do pracy.
Gdy wyjęła z kieszeni podpłomyk i podała mu połówkę, w pierwszej chwili zawahał się. – Nic ze sobą nie wziąłem – powiedział, przyjmując prezent i przez chwilę jedynie się mu przyglądając. Nie wiedział, że będą urządzać piknik, w innym razie pewnie zabrałby coś z domu lub przynajmniej postarał się i został w sadzie do przerwy. Ewentualnie wykradł jakiś soczysty owoc stamtąd. – Dzięki – rzucił w jej stronę, odnotowując w głowie, że następnym razem to on zatroszczy się o posiłek i ugryzł kawałek placka.
Powrót do góry Go down
 

Maisie & Leonard

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Minko Leonard
» Minko Leonard
» Leonard Madden
» Leonard Madden
» Maisie i Gerard

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Osobiste :: Retrospekcje-