|
| Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 27 Zawód : kelner w Violator Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, paczka zapałek Znaki szczególne : masa tatuaży na całym ciele
| Temat: Elijah & Islwyn Sro Kwi 01, 2015 12:33 am | |
| końcówka czerwca, rok 2283 mieszkanie Thalii Caldwell, Getto Przestał wymiotować około godziny szóstej, zabrakło mu nie tylko sił, ale i zawartości żołądka. Powolnie przeniósł się do pozycji siedzącej i wziął parę głębszych oddechów. Świat nadal lekko wirował, a nogi, choć nie wykonywały żadnej pracy, drżały z osłabienia. To samo tyczyło się też dłoni, którymi uparcie podpierał tułów. Miał na sobie jedynie zwykłe czarne bokserki, które ledwo utrzymywały się na wystających biodrach. Kapitoliańska pogoń za chudą sylwetką wydawała się w tej chwili niebywałą głupotą, a on sam przeklinał się w myślach za to, że kiedykolwiek śmiał marnować jakiekolwiek jedzenie. Nie oszukujmy się, wyglądał przerażająco. Skóra sprawiała wrażenie naciągniętej i ledwo obejmującej jego ciało, jakby zaraz miała się zerwać i odsłonić mięśnie. Nie było w nim nic z dawnego Islwyna, poza tatuażami rzecz jasna, ale w takich okolicznościach nawet one go nie ratowały.Broda nie była w żadnym stopniu seksowna, rozrosła się bowiem do przesadnych rozmiarów, pokrywając przy tym całą szyję i zasłaniając usta. Włosy z kolei, pierwszy raz w życiu, miał obcięte bardzo nierówno. Tu sięgały do ramion, tam nie miały nawet centymetra, całe szczęście, że Thalia postanowiła je umyć, bo kto wie ile by jeszcze pociągnęły bez szamponu. Dźwignął się na nogi, chwiejąc nieznacznie i krzywiąc z bólu. Uczucie wewnętrznej pustki (tym razem fizycznej, bo do mentalnej zdążył się już przyzwyczaić) zmusiło go do zgięcia się w pół, ale nie zamierzał się poddawać. Zamiast tego zaczął powoli kierować się w stronę łazienki. Właścicielka mieszkania była w pracy, ale uprzedziła go, że co godzinę ktoś do niego zajrzy. Ugh, nadal nie rozumiał dlaczego była dla niego taka dobra. Pod jej dach trafił zaledwie dwa dni wcześniej, kiedy to wreszcie przemówiła mu do rozsądku. W sumie znali się niecałe półtora tygodnia, więc nadal nie byli co do siebie przekonani, ale nie powstrzymało jej to jednak przed bezinteresownym aktem pomocy. Argall nie potrafił jeszcze określić co miał zamiar ze sobą zrobić, ani w jakim kierunku chciał teraz zmierzać. Był na to zbyt słaby, dlatego też skupiał się wyłącznie na dojściu do siebie. Dojrzawszy swe lustrzane odbicie, zrozumiał, że nie będzie to łatwe zadanie. Brzydziło go to co widział, ale i tak nie był w stanie oderwać wzroku. Był zdumiony, ponieważ nigdy wcześniej nie czuł się tak obco we własnym ciele. Przez dłuższą chwilę wodził dłonią po twarzy, czystej po raz pierwszy od trzech miesięcy, a także torsie, który wyglądał jak u małego (wytatuowanego) chłopca. Napił się wody z kranu, ale tym razem zrobił to z rozwagą i zakręcił kurek po jakichś trzech łykach. Ostatniej nocy dostał wystarczającą nauczkę, aby nie przesadzać z jedzeniem czy piciem. Skoro przez długi czas jego żołądek się kurczył, nie powinien był wystawiać go na takie próby jak zeszłego popołudnia. Niestety nie potrafił się opamiętać, a gościnność Caldwell przerosła jego możliwości. Z tego wszystkiego aż mu w brzuchu zaburczało, ale rozum podpowiadał, aby wstrzymać się z posiłkami do powrotu blondynki. Raz, że nie chciał brać niczego bez pytania, a dwa, nie miał zamiaru zarzygać jej mieszkania. Miał już wracać do łóżka, czując, że nogi trzęsą mu się coraz mocniej, kiedy nagle dostrzegł nożyczki. Niewiele myślał, to był czysty impuls. Sięgnął po nie i nie siląc się nawet na staranność, zaczął obcinać włosy oraz brodę. Stanowiło to dla niego nie lada wysiłek, szybko zaczął odczuwać duszności, które uparcie ignorował, kontynuując pozbawianie się nadmiernego włosia. Kiedy był już w stanie dostrzec swoje wklęsłe policzki, a włosy nie opadały mu dłużej na twarz, odłożył nożyczki na zlew i w miarę szybko wrócił do pokoju, aby paść plecami na łóżko. Nie posprzątał bałaganu i nie pofatygował się nawet aby zmyć resztki włosów, które pomimo iż zostały obcięte, ostały się na jego skórze. Było mu słabo, pokój ponownie zaczął się kręcić, a oddech znacznie zwolnił. Czy tak miało wyglądać teraz jego życie? Mdlenie po kilku minutach stania? Może lepiej było zostać w tamtej ruinie i zgnić? Nie było mu dane zagłębić się w te pytania, ponieważ chwilę później stracił przytomność. |
| | | Wiek : 38 lat Zawód : prezenter i gwiazdka telewizji Przy sobie : telefon, papierosy, zapalniczka Znaki szczególne : wiecznie rozszerzone źrenice, kultowe okulary na nosie, papieros w ustach
| Temat: Re: Elijah & Islwyn Czw Kwi 02, 2015 2:46 pm | |
| Na włosach. Na rzęsach. Na krzaczastych brwiach. Na policzkach, ustach, pod paznokciami. Wszędzie brokat, intensywnie burgundowy; wszędzie błyszczące drobinki odcinające się od ciemnego granatu marynarki, osiadające na ramionach cienką warstwą sukcesu. Równie kiczowatego co nagłego, ot, relikty dostatniej przeszłości, przyciągane do niedawna wymarłą charyzmą i ciągle obecnym telewizyjnym urokiem. Potrafiącym uzależnić. Pewnie dlatego idący bocznymi uliczkami Kwartału Bergstein przypominał ćpuna. Mimo eleganckiego ubrania, legalnej przepustki do Kwartału, złotej karty kredytowej w kieszeni i pewności, że znów mu się udało. Złote dziecko szczęścia, powracające do prawdziwego życia po żyjących jeszcze trupach. Gdzieś tam, całkiem niedaleko, ktoś wypłakiwał oczy za kolejnymi trybutami posłanymi na rzeź niewiniątek, a Elijah...Elijah mógł tylko wypić ich krótkie zdrowie, strzepując z marynarki czerwony, zwycięski brokat. Powinni wypchać nim tegorocznych bohaterów Areny. Rzeź przy Rogu Obfitości byłaby o wiele bardziej widowiskowa, gdyby zamiast brudnoczerwonej mazi z młodych ciał dziewcząt i chłopców wypływały połyskujące drobinki. Elijah nie ukrywał, że nagły przewrót życiowy, przywracający go światu, odbierał jako największą łaskę Losu. Jeszcze niecały miesiąc temu musiałby mijać te smętne mury każdego poranka, szukając jedzenia wśród zardzewiałych śmietników – teraz poruszał się po wąskich uliczkach getta niemalże jak królewicz. Nienaturalnie kiczowaty obraz wymalowanego telewizyjnie księcia w ramach z zapleśniałego drewna. Na szczęście o tej porze wszyscy podobywatele zaszywali się już w swoich norach; inaczej Bergstein z pewnością mógł stać się ofiarą napaści albo swoistego samosądu. Długie miesiące spędzone wśród brudu nie nauczyły go ostrożności ani wyczucia, ciągle pozostał dawnym Kapitolińczykiem, chcącym pochwalić się swoim bogactwem nawet na całkiem zniszczonych salonach. W dogasającym, czerwcowym półmroku wieczora wypatrywał kogoś znajomego, kto mógł pamiętać go sprzed pół roku jako brodacza w najgorszych szmatach i kto teraz padłby rażony zazdrością a nie głodem. Przeszłość, ach, zamierzchła przeszłość, chociaż tak naprawdę nie minął przecież nawet pełny miesiąc, odkąd został wezwany na drugą stronę, odkażony, odwszony i upudrowany. I w takim stanie odrestaurowanego manekina ustawiony przed setką kamer, ukazujących dwunastkę przerażonych trybutów, oczekujących rychłego rozwiązania kwestii istnienia życia po śmierci. Bergstein znał już odpowiedź na to najważniejsze pytanie: zmartwychwstał przecież z popiołów Kwartału, zaznał niebiańskiej łaski i teraz włóczył się po dawnym piekle, próbując…odkupić swoje grzechy? Nie postrzegał tej wędrówki w taki sposób. Wolał tłumaczyć ten nagły odruch serca czystym wyrachowaniem, chęcią wyrównania rachunków, pulsującą pogardą – wszystko, byleby nie przyznać się do równie frustrującego uczucia. Jeszcze niezdefiniowanego, chociaż z każdym krokiem przybliżającym go do obecnego miejsca egzystencji przeklętego, znaczenie równie przeklętej emocji klarowało się coraz boleśniej. Wpędzając Bergsteina w eklektyczny humor radosnego trupa-klauna, kręcącego się po opustoszałym cyrku. Faktycznie, w rozsypującej się kamienicy nie było nikogo, komu mógłby posłać szeroki, telewizyjny uśmiech. Nawet mieszkanie, do którego w końcu bez problemu wszedł – jego dobrze opłacony informator nie kłamał, sprzedając mu wiele informacji na temat obecnego stanu Islwyna – wydawało się cmentarzyskiem. Chociaż dość zadbanym; widać było tutaj typowo kobiecą zaradność, absolutny brak kurzu i…absolutny, włosowy burdel, prowadzący Bergsteina do pokoju na samym końcu korytarza. Widocznie będącego prowizoryczną sypialnią Islwyna; Islwyna w stanie rozkładu, Islwyna, którego nie widział od prawie dwóch lat. Nie zatrzymał się jednak nad śpiącym (nieprzytomnym?) mężczyzną i nie zaczął łkać z szoku i rozpaczy: dał sobie natomiast dłuższą chwilę na stłumienie wszystkich uczuć, które nie należały do kategorii tych negatywnych, po czym dość głośno postawił na rozklekotanym, szklanym stoliku ciężki karton. Ciągnął go ze sobą aż z igrzyskowego archiwum i teraz zaczął bezpardonowo go rozpakowywać, w ogóle nie zwracając uwagi na leżącego metr od niego Islwyna. Lata praktyki w dystansowaniu się od emocjonalnych burz pozwalały mu teraz na zachowanie stoickiego spokoju, wspomaganego jednak papierosem, którego odpalił, z nieprzyjemnym dźwiękiem rozrywając posklejane taśmą pudełko, podpisane imieniem siostry Argalla. I żyła krótko i nieszczęśliwie, Isl.
|
| | | Wiek : 27 Zawód : kelner w Violator Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, paczka zapałek Znaki szczególne : masa tatuaży na całym ciele
| Temat: Re: Elijah & Islwyn Nie Kwi 05, 2015 12:23 am | |
| Drgnął niespokojnie, kiedy mężczyzna odstawił karton na stolik. Ciężko określić w jakim stanie się teraz znajdował. Omdlenie wymieszało się ze zmęczeniem i jeśli możliwe było przejście z utraty przytomności do snu, to Islwyn właśnie doznał czegoś podobnego. Nie dane było mu jednak w tym trwać, ponieważ niezapowiedziany gość wybudził go za równo hałasem, jak i znajomym zapachem dymu tytoniowego. Otworzył niespiesznie oczy, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, co miało go za chwilę spotkać. Obecność drugiej osoby powiązał ze wspomnianą przez Thalię kontrolą jego stanu, ale chyba nie pofatygowałaby się aż po samego Bergsteina, zwłaszcza, że nie miała prawa o nim wiedzieć. Brunet podniósł się wreszcie (do polowy) z łóżka, ponownie próbując znaleźć wygodę w pozycji siedzącej, tym razem stawiając na metodę z oparciem łokci o kolana. Przyjrzał się mężczyźnie, który odrywał taśmę z jakiegoś pudełka i kiedy rozpoznał w nim starego znajomego, totalnie go zatkało. Z trudem rozchylił zaschnięte wargi, nabierając powietrze przez usta. - El... Elijah? - wymamrotał ochryple, czując nieprzyjemne pieczenie w przełyku. Pomyśleć, że pił kilka (a może kilkanaście?), minut temu... Nie rozumiał sceny która się przed nim rozgrywała. Eli wyglądał jak kiedyś, idealny, choć irytująco święcący, jak zwykle z papierosem, który był jego stałym towarzyszem już od dnia kiedy się poznali. Miał zamiar spytać prezentera o powód wizyty, chociaż bardziej zaintrygowało go jakim cudem znalazł się w dzielnicy Wolnych Obywateli (nawet w takim stanie nie był na tyle głupi, aby pomyśleć, że Elijah ubierał się tak żyjąc w Gettcie). Nie zdążył jednak wydusić z siebie żadnego z tych pytań, ponieważ dostrzegł na kartonie znajome imię. - Co to ma być? - nadal zmagał się z bolesną chrypą, ale bez trudu można było usłyszeć w tych słowach złość. Pojawiał się znikąd, chwaląc powrotem do wygodnego życia, kiedy Islwyn czuł się tak słabo, że nie miał nawet siły ustać, a do tego przynosił rzeczy Andromedy? To było tak bardzo w jego stylu, a jednak Argall łudził się, że zważywszy na to co miało miejsce w przeciągu ostatnich miesięcy, Eli przestanie żywić do niego urazę. Najwidoczniej postanowił uderzyć ze zdwojoną siłą, zwłaszcza, że miał teraz tak znaczącą przewagę nad Isem. |
| | | Wiek : 38 lat Zawód : prezenter i gwiazdka telewizji Przy sobie : telefon, papierosy, zapalniczka Znaki szczególne : wiecznie rozszerzone źrenice, kultowe okulary na nosie, papieros w ustach
| Temat: Re: Elijah & Islwyn Pon Kwi 20, 2015 12:49 pm | |
| Karton nie chciał się przedrzeć tak jakoś widowiskowo, zmuszając Bergsteina do psucia sobie doskonale wypielęgnowanych paznokci, jakimi próbował otworzyć pudło. Dość nieudolnie, hałaśliwie, ale nie zwracał uwagi na otoczenie - jakby od samego patrzenia mógł zarazić się wszechobecnym kurzem i zgnilizną - poświęcając całą swoją uwagę na starciu z zamkniętą przeszłością świętej pamięci Andromedy. Tak było łatwiej. Fizyczne zajęcie wpływało na umysł Elijah odprężająco. O ileż łatwiej było kląć w myślach nad zbyt mocnym zaklejeniem pudła niż próbować oddychać w skażonej bliskości Argalla. Gardził nim; gardził sobą. Gardził po prostu nimi, tą podłą, zdublowaną słabością, sprawiającą, że zachowywał się jak irracjonalny bohater, pragnący oddać dawnemu przyjacielowi ostatnią posługę. Wmawianie zarówno sobie jak i Islwynowi, że przybył tutaj w misji magazyniera, uwłaczałoby zarówno inteligencji jak i narcyzmowi. Był przecież telewizyjną gwiazdką, żywił się brokatem, popijanym drogimi perfumami; zajmowanie się rozdysponowaniem staroci nie należało do jego obowiązków. A jednak przyszedł tutaj, pomachał przepustką przed oczami przystojnego Strażnika (który oczywiście nie omieszkał przypomnieć mu o rychłym terminie ważności), przespacerował się brudnymi uliczkami, ryzykując ponowne zarażenie się jakimiś świństwami. A wszystko po to, żeby...Nie, jednak nie miał celu i to frustrowało go coraz mocniej z każdą sekundą i z każdym paskiem taśmy, odklejającej się od kartonu z nieprzyjemnym zgrzytem. Zaplanował to sobie jakoś inaczej, ładniej. W jego wyobrażeniach Isl był ładny jak zawsze, zadbany, zdystansowany, z tym swoim sarkastycznym uśmiechem i bujną czupryną. Tak, z takim Argallem chciał rozmawiać, takiego chciał oskarżać i z takim mógł przerzucać się przekleństwami. Chciał ognia, kłótni, noża w samo serce, obitych kości palców i nieskrępowanego wrzasku wściekłości. To nic, że minęło już sporo czasu; to nic, że ich dawny świat został zmieciony z powierzchni Ziemi. Podobnie musieli czuć się Ci nieszczęśnicy podczas potwornej wojny atomowej. Pochowali się w schronach, ciesząc się z przetrwania, ale kiedy wyściubili swoje bezpieczne nosy na zewnątrz...Cóż, pewnie dzielili emocje Bergsteina. Słodycz wygranej - wyrwał się z tego piekła - została nagle przełamana ostrą goryczą, nie do przepłukania śliną, nie do zaczadzenia dymem papierosowym, drażniącym gardło. Isl zjebał swoją rolę, wspaniale wyreżyserowaną przez Eliego. Doprowadziło go to do szału, w końcu pomagającego mu rozedrzeć pudło na strzępy. Przy akompaniamencie durnych pytań zmartwychwstałego Islwyna. I swojego, dyszącego oddechu. Nie wiedział, czy bardziej zmęczył się radosnym spacerkiem po zgniłych włościach, rozpakowywaniem kartonu czy widokiem zabiedzonego i obrzydliwego Argalla. Nie mógł na niego patrzeć, nawet kątem oka. Wyrzuty sumienia mieszały się z niezrozumiałym bólem w dołku i wściekłością. Odruchowo zacisnął mocniej wargi, co skończyło się przegryzieniem papierosa. Żarząca się końcówka spadła na karton, ale nie zajęła się ogniem - nawet efekty specjalne siadły w reżyserowanej przez Elijah produkcji - tylko smętnie zgasła. Dołączając po chwili do reszty papierosa, jakiego Bergstein wypluł z pogardą gdzieś w kąt mieszkania. - Rzeczy twojej siostry - odparł przez zaciśnięte zęby, w ogóle nie patrząc w stronę łóżka, skupiony w stu procentach na deptaniu prywatności. Powinien wręczyć pudło z fanfarami Argallowi, ale zamiast tego wyciągał z rozdartego kartonu bluzki i niedbale rzucał je gdzieś w stronę Islwyna. - Zarekwirowane przed wyjściem na Arenę. Z przeszukania apartamentów. Organizatorzy Igrzysk wyrażają ubolewanie z powodu zwłoki w dostarczeniu przedmiotów do najbliższego żyjącego krewnego - zacytował wymyślony-oficjalny komunikat, kontynuując wyciąganie przedmiotów i zatrzymując się dopiero przy ładnej, złotej bransoletce. Podniósł ją do góry. - Zwłoki. Trafne sformułowanie, nie sądzisz? - dodał w teatralnym zamyśleniu, dalej wpatrzony w biżuterię, bez ani jednego spojrzenia w stronę Islwyna. To sprawiłoby mu wręcz fizyczny ból. |
| | |
| Temat: Re: Elijah & Islwyn | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|