IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Korytarz - Page 2

 

 Korytarz

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : 1, 2  Next
AutorWiadomość
the odds
Game over
Game over
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Korytarz - Page 2 Empty
PisanieTemat: Korytarz   Korytarz - Page 2 EmptyPią Wrz 26, 2014 11:11 pm

First topic message reminder :



Tynk odpadający ze ścian, kupy gruzu walające się pod nogami - tak oto przedstawia się obraz korytarza, na który trafiłeś. Dostrzegasz czworo drzwi, ale nie wiesz, co znajduje się za nimi.

Gracz wybiera rzut kostką "Cztery oczka", a liczba wyrzuconych oczek oznacza numer pomieszczenia, do którego się udaje. Fabularnie jego trybut wybiera to właśnie pomieszczenie. Oczywiście w wypadku podróżowania grupą, kostką rzuca tylko jedna osoba z grupy.


pomieszczenie nr 1
pomieszczenie nr 2
pomieszczenie nr 3
pomieszczenie nr 4
Powrót do góry Go down

AutorWiadomość
the victim
Sebastian Lyberg
Sebastian Lyberg
https://panem.forumpl.net/t2446-sebastian-lyberg#35066
https://panem.forumpl.net/t2448-sebastian#35071
https://panem.forumpl.net/t2447-sebastian-lyberg
Wiek : 17 lat
Zawód : złodziej, przemytnik
Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz)
Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)

Korytarz - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Korytarz   Korytarz - Page 2 EmptyNie Wrz 28, 2014 9:19 pm

- Cóż, ta konkretna próba, o której mówię, przynajmniej nie miałaby jakichś nieoczekiwanych konsekwencji - parsknął cichym śmiechem. Gdy opuścili łazienkę, znów odpiął nóż, znów sięgnął po paralizator. Gdyby zza rogu zaatakowały ich jakieś dzikie, różowe macki, albo z sufitu zaczęły ich zaśliniać zmutowane gekony przynajmniej mógłby próbować się... ich bronić.
Nie zajęło im długo dotarcie do punktu, w którym znajdowali się jeszcze nie tak dawno. Tak jak wtedy, tak i teraz musieli zdecydować o kierunku, w którym pójdą, ale... Jeszcze nie w tej chwili. Za moment.
- Wystraszona sarenka... - mruknął, gdy zatrzymali się już na rozdrożu. Kręcąc głową z rozbawieniem, spojrzał na dziewczynę uważnie i wreszcie uśmiechnął się. Normalnie. Po swojemu. - Może po prostu dajmy temu spokój? - Uniósł brew pytająco. - Moje trzecie, jasnowidzące oko pokazuje mi, że czasu mamy zdecydowanie zbyt wiele, by warto było go tak marnować, więc... - Wzruszył ramionami. - Uznajmy, że jesteś moją dziewczyną i po kłopocie. - Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Och, jasne, to nie było szczególnie romantyczne, za to było po prostu w stylu Bastiana. On też nie umiał rozmawiać o uczuciach, nigdy nie odnajdywał się we wzniosłości podobnych rozmów. A skoro nie umiał tego w normalnym życiu, to trudno było przewidywać, że teraz nagle się tego nauczy. Swą propozycję rzucił więc takim tonem, jakby uzgadniali umowę handlową, potem pochylił się ku wróżce i pocałował ją krótko, by wreszcie, odsunąwszy się, rozejrzeć się. To co, jakie wyjścia im pozostały?
- Może tam? - rzucił wreszcie po krótkim zastanowieniu, wskazując drzwi, za którymi, jak mu się zdawało, jeszcze nie byli.
Powrót do góry Go down
the odds
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Zawód : Troublemaker
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Korytarz - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Korytarz   Korytarz - Page 2 EmptyNie Wrz 28, 2014 9:19 pm

The member 'Sebastian Lyberg' has done the following action : Rzuć kostkami

'Cztery oczka' : 1
Powrót do góry Go down
the pariah
Delilah Morgan
Delilah Morgan
https://panem.forumpl.net/t2389-delilah-morgan#33936
https://panem.forumpl.net/t2394-when-you-pee-all-over-my-chippendale-suite-delilah-delilah#33971
https://panem.forumpl.net/t2392-delilah-morgan
https://panem.forumpl.net/t2761-morgan#41745
Wiek : 18
Zawód : chodzący kłopot (?)
Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą
Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan
Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.

Korytarz - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Korytarz   Korytarz - Page 2 EmptyNie Wrz 28, 2014 11:10 pm

- Jasne. Arena przecież jest miejscem przewidywalnym aż do bólu dupy. - Uśmiechnęła się nadzwyczaj naturalnie, wzruszając przy tym ramionami jakby faktycznie nie widziała w tym nic sarkastycznego, choćby wręcz nim ociekało.
Czasami zwyczajnie należało spuścić choćby odrobinę z tonu, aby w przyszłości nie zwariować. Zaś ona osobiście wariatką zostawać nie chciała. Dobra, może już nią po części była, ale nie czepiajmy się słówek, nie? Najważniejsze, że zachowywała choć pozory normalności pomimo całej gamy fobii, dla których miała już nawet słodkie imionka. To nie było normalne? Niby dlaczego? Przecież zdecydowanie lepiej było się przyjaźnić ze swoimi lękami niż jeszcze dodatkowo się ich bać. Więcej strachu jej potrzebne nie było i tyle w temacie. Wielka, smoliście czarna kropa na końcu wszystkiego.
Tym razem wyjście na korytarz nie niosło za sobą już dodatkowych wrażeń, bowiem byli tu już stanowczo zbyt dużo razy, by nie dało się zauważyć ewentualnej zmiany. Już zwłaszcza komuś z pamięcią określaną mianem fotograficznej, jakkolwiek by to durnowato brzmiało, a zalatywało dziwactwem kompletnym. Tak bardzo pasującym do obecnych okoliczności, jednocześnie równie mocno się z nimi mijając. Istota Igrzysk, mili państwo, tutaj niczego nie dało się jasno określić i wszystko mogło okazać się tylko starannie zakamuflowanymi pozorami. Przy braku jakiejkolwiek paranoi, oczywiście.
Przecież sama Di nigdy nie mogła się nazwać istotką jakoś specjalnie wystraszoną, zahukaną, podskakującą na widok własnego cienia czy też odwalającą inne tego typu wariacje. Pomimo wspomnianych wcześniej fobii, starała się jakoś trzymać, bowiem Kwartał tak już miał, że jakoś automatycznie eliminował co słabsze osobniki. Może nie tak od razu, dając im się jeszcze trochę pomęczyć z nadzwyczaj ciężką rzeczywistością, ale prędzej czy później zdecydowanie. Fakt, że Delilah jeszcze wciąż stąpała po ziemi, cóż, raczej mówił sam za siebie o jej charakterze tudzież woli przetrwania.
W tej chwili połączoną też nagle z czymś, co teoretycznie zaistnieć nie powinno, a czym była troska nie tylko o własną dupę. Już wcześniej zauważyła, że na Arenie znajdować się będzie wiele nadzwyczaj dla niej wartościowych osób, później jakoś próbowała to przemilczeć, potem się wściekała, by teraz na powrót wrócić do myślenia o tym, że jednak warto było wyjaśnić kilka spraw mogących pomóc jej w ogarnięciu, czy faktycznie powinna interesować się kimkolwiek innym. Może było to niespecjalnie dobre podejście, jednak Morgan niespecjalnie się nad tym zastanawiała. Ona tylko wcielała swój plan w życie, ciągnąc teraz swoją dziwną rozmowę z Bastianem.
A gdy dotarli w niej już do swoistego sedna ostatniej sprawy, w niejakim zamyśleniu pokiwała głową, przyjmując oświadczenie z nadzwyczaj dużą chęcią. Zwyczajnie nie w jej stylu było bawienie się w jakieś wielkie dramaty, wielce romantyczne sceny i wyznania, które może i byłyby miłe dla oka widowni siedzącej sobie teraz wygodnie z tłustymi zadami na nazbyt miękkich kanapach i wpierdalających szarlotkę niczym głodne dzieci po raz pierwszy widzące jedzenie, jakby nie mieli jego nadmiaru na co dzień, obserwując z podekscytowaniem kolejne sceny rozgrywające się na Arenie.
Dla Di naturalną rzeczą było spokojne przystanie na niezbyt uczuciowe wyznanie Bastiana czy też propozycjo-nie-propozycję zostania jego dziewczyną, bowiem jej samej nadzwyczaj trudno było zachowywać się niczym jedna z tych zakochanych laleczek, gdy jeszcze miała do tego możliwości. No, teoretycznie teraz też jakąś tam możliwość miała, lecz zwyczajnie nie było to w jej stylu. Koniec historii.
Dlatego też uśmiechnęła się do chłopaka dającego się już nawet szumnie nazwać jej, pytanie tylko na jak długo, i... I to byłoby chyba na tyle. Żadnych wielkich miłosnych wyznań czy błagań o to, by na siebie uważał i nie umierał. Nie mógł jej tego zagwarantować w takich okolicznościach, tak samo ona jemu i oboje doskonale to wiedzieli. Nawet bez chęci umierania oraz z pragnieniem przeżycia. Czcze przyrzeczenia na nic się miały tutaj zdać.
- Masz yntieligientne oko. - Mruknęła, odwzajemniając szybki całus, po chwili kiwając głową przy zgodnym powtarzaniu po nim. - I po kłopocie. A teraz zwiewajmy stąd, bo mi włoski na karku dęba stają.
Już po kilku chwilach krótkiego zastanowienia, ponownie okazała się być zgodna, w żadnym razie nie specjalnie - ustalenie podłoża ich relacji zupełnie nic nie zmieniło, z Sebastianem. Toteż poprawiła plecak na plecach, chwytając mocniej nóż w rękę, by udać się za nim do wybranego przez nich pokoju. Mogło być tam wszystko, mogło nie być też nic, ale zdecydowanie stać na korytarzu nie powinni. Zaś powrót do łazienki... Cóż, coś mimowolnie odpychało ją od drzwi do niej prowadzących. Coś podejrzanego, lecz nie zastanawiała się zbyt wiele. Po chwili opuścili pomieszczenie.

[z/t dla Bastiana i Deli]
Powrót do góry Go down
the odds
Game over
Game over
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Korytarz - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Korytarz   Korytarz - Page 2 EmptySob Paź 04, 2014 4:28 pm

Na korytarzu rozległo się ciche pikanie i już po chwili na podłodze zmaterializowała się paczka zawierająca bluzę i spodnie dla Delilah.

Przedmioty zostały dodane do ekwipunku.
Powrót do góry Go down
the pariah
Delilah Morgan
Delilah Morgan
https://panem.forumpl.net/t2389-delilah-morgan#33936
https://panem.forumpl.net/t2394-when-you-pee-all-over-my-chippendale-suite-delilah-delilah#33971
https://panem.forumpl.net/t2392-delilah-morgan
https://panem.forumpl.net/t2761-morgan#41745
Wiek : 18
Zawód : chodzący kłopot (?)
Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą
Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan
Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.

Korytarz - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Korytarz   Korytarz - Page 2 EmptySob Paź 04, 2014 5:42 pm

/z jedynki wraz z Bastianem

Pospiesznie zatrzasnęła za sobą drzwi do pomieszczenia, podskakując na dźwięk metalicznego klekotu w zamku, nie zamierzała sprawdzać co oznaczał, i starając się jakoś utrzymać w pionie z tym wszystkim, co teraz spoczywało na jej barkach. I nie miała przy tym na myśli tylko i wyłącznie własnego plecaka, śpiwora czy też chłopaka, również swojego – detal, wraz z jego bagażem. Chodziło jej przy tym bardziej o kondycję psychiczną, jej wewnętrzny stan, który z każdą mijającą chwilą miał się coraz gorzej. I choć już wcześniej przychodziło do niej coś w rodzaju refleksji nad własnym stanem, teraz nawet nie było już tego potrzeba.
Rozsypała się. Nie mogąc powstrzymywać dłużej dygotania ciała, przejmującego chłodu na duszy, który nie miał kompletnie nic nic wspólnego z temperaturą powietrza w korytarzu, łez cudem jeszcze nie lecących po jej policzkach i tej trudności w zaczerpnięciu głębszego wdechu.
- Będzie dobrze, tak? Wszystko już będzie dobrze. Udało nam się wyjść z pokoju. Teraz już musi być dobrze. Prawda? Prawda?! – Powtarzała w kółko panicznie, drżąc jak w febrze i starając się mieć w sobie tyle sił, by w to uwierzyć. Nie mogła nie. Nie…
- Mamy sponsorów. Booker. Johanna. Pomogą. Od czegoś, kurwa, przecież są! Muszą coś zrobić! Cokolwiek… – Przełknęła ślinę, jakimś cudem wciąż mogąc pochylić się, by pomóc towarzyszowi usiąść przy ścianie. Wciąż jeszcze była, istniała, żyła, choć czuła się jak bezosobowa forma. Marny śmieć w ludzkiej skórze. Ktoś, kto nie potrafił zrobić niczego, by powstrzymać nieuniknione.
Nadzwyczaj bolesna weryfikacja jej wcześniejszych poglądów, które teraz jakby dosłownie rzucano jej w twarz. Każda myśl z przeszłości była niczym kubeł lodu. Nie wodą z lodem, a metalowym wiaderkiem z wielką bryłą lodu w środku, z którym nikt się nie patyczkował, uderzając całością raz po raz w jej głowę. A ona się przed tym nie osłaniała, przyjmując na siebie każde uderzenie. Zarówno to zasłużone, jak i również wszystkie inne.
Nie robiła tego jednak w żadnym z tych wydumanych celów, którymi człowiek chciał zazwyczaj niby pokazać swój upór czy też coś w tym rodzaju. Nie była silna, nie była żadną bohaterką, nie była rebeliantką. Nie chciała nimi teraz być, choć wcześniej myślała o posiadaniu przez siebie tych wszelkich cech, które robiłyby z niej osobę po części stojącą nad innymi. Niegdyś w pewien sposób się wywyższała, by teraz smakować gorycz tamtych dni zestawionych z realnością.
Durna pewność siebie, idiotyczne przekonanie o tym, że może bawić się życiem bez jakichkolwiek konsekwencji. To wszystko sprowadziło na nią klęskę. Ten najgorszy moment, podczas którego stawała w obliczu jednej z najbardziej niepodważalnych prawd – śmierci. Każdy miał kiedyś umrzeć, niezależnie od tego czy czuł się jak bóg, czy może jak błazen. Nie dało się tego powstrzymać i choć starania przeżycia były jak najbardziej wskazane, cóż, niczego to nie zmieniało. I bolało. Tak strasznie bolało.
W odruchu ucałowała Bastiana w czoło, podnosząc się na słabych nogach w górę i rozglądając uważniej po pomieszczeniu. Z początku nie zauważyła w nim żadnej różnicy, jednak już po chwili rzuciła się jej w oczy paczka leżąca na podłodze. Wyglądała jak wszystkie te przysyłane przez mentorów, więc Delilah podeszła do niej z nadzieją, otwierając ją i sprawdzając zawartość. Dopiero po chwili doszło do niej, że mógł być to jeden z tych niesamowicie zabawnych żartów Organizatorów, jednak wcześniej… Cóż, nie pomyślała o tym i teraz też zbytnio nie przejęła się tą myślą.
Wydała z siebie tylko jęk boleści, gdy dotarło do niej, że w pakunku nie ma niczego, czego mogła w tym momencie pragnąć. Może i sama nie miała pojęcia, co mogłoby to być, ale… Ona nie odczuła zawodu, ona poczuła się jakby ktoś drwił sobie z niej w wyjątkowo perfidny sposób. Potrzebowała leków, czegoś do pozbycia się jadu, zatamowania krwi, CZEGOKOLWIEK, co mogłoby pomóc rannemu. Nie paczki pełnej ciuchów!
- Niech cię cholera, Booker, ty parszywy dupku! – Jęknęła płaczliwie, zabierając spodnie z podłogi i po chwili decydując się wciągnąć je na tyłek, by wpuścić w nie materiał swojej marnej sukieneczki. Po tym powróciła do Lyberga, siadając na złożonej bluzie i opatulając jego ramiona śpiworem, by wreszcie przytulić do siebie. Jak osoba tonąca, która szuka oparcia, choć w tej chwili to nie ona najbardziej go przecież potrzebowała.
- Nie rób mi tego, Bastian. Błagam. – Wychlipała, tym razem dając łzom płynąć. Była słaba, nie potrafiła zachować siły w takiej chwili, kłamać też już nie mogła. – Nie poradzę sobie bez ciebie. Proszę… – Pociągnęła nosem, przecierając twarz, choć nie miało to najmniejszego sensu, gdy łzy wciąż płynęły. Nie chciały przestać, a ona… Nie chciała wspominać tych ostatnich słów, jakie wypowiedział do niej jeszcze w pokoju. Teraz już o tym nie myślała. Nie byłaby nawet w stanie tego zrobić. Zwyczajnie nie.
- Kocham cię. To nie może się tak skończyć. Już za dużo. – Wydusiła z siebie nieskładnie pomiędzy kolejnymi napadami płaczu i drgawek. Czuła się chora, tak bardzo chora i niezdatna do niczego, ostatnia nieudacznica bez jakiejkolwiek siły. Gdzie się podziała dawna Delilah?! Ta nawet jej nie przypominała.
Nieudolnie wzięła się za otwieranie plecaka, podejmując kolejne próby, by wreszcie zacząć przegrzebywać go praktycznie na oślep. Musiało być w tej stercie gówna coś, co mogło im pomóc. Musiało…
Powrót do góry Go down
the victim
Sebastian Lyberg
Sebastian Lyberg
https://panem.forumpl.net/t2446-sebastian-lyberg#35066
https://panem.forumpl.net/t2448-sebastian#35071
https://panem.forumpl.net/t2447-sebastian-lyberg
Wiek : 17 lat
Zawód : złodziej, przemytnik
Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz)
Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)

Korytarz - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Korytarz   Korytarz - Page 2 EmptySob Paź 04, 2014 8:43 pm

Nie kontaktował. Znaczy, niby coś tam widział, niby wiedział, że pajęczak dał spokój, że znaleźli się na korytarzu, że... Tylko jakie to miało znaczenie? Już nawet nie był w stanie się wyśmiać, wytknąć słabości, drwić z tego, że nie jest w stanie być dla Deli oparciem, że to ona jest teraz potrzebna jemu. To było żałosne, ale dla niego samego nie miało znaczenia.
Przecież to koniec. Tylko tego był świadom, a skoro tak, to nie starał się już skupić na niczym innym. Szczerze mówiąc, coraz bardziej pragnął tego końca. Bo to było męczące i, może przede wszystkim, ciążyło na życiu Delilah. A przecież ona MUSIAŁA przeżyć. On nie, on był nie ważny, ale ona MUSIAŁA wyjść z tego cało.
Powinien jej w tym pomagać. Powinien walczyć o to, by miała prostą drogę, bez przeszkód, by...
Chyba siedział na ziemi, a myśli biegły swoją drogą w tempie, którego nie potrafił im dotrzymać. Same poczynania dziewczyny też były dla niego tylko urywkami, zbiorem losowych obrazów, których nie potrafił już złożyć w całość. Słyszał, jak się miota, potem chyba nawet zaczął widzieć coś jak przez mgłę - niewyraźnie, garść cieni, których nie umiał rozpoznać - a potem, wreszcie, uświadomił sobie, że musi to przerwać. Musi i już. To nie może trwać dłużej. Delilah musi iść, musi gdzieś uciekać, musi...
Musi bardzo wiele rzeczy.
Najpierw jednak musi go zabić.
- D-Delilah... - Boże, dlaczego tak trudno było mówić. Przecież nie potrzebował wiele, kilka słów. Nie miał przekonywać, na to nie starczyłoby mu sił, musiał po prostu... Poprosić? Błagać? Nie, chyba tylko powiedzieć. Nie był już zdolny do gry, do ludzkich uczuć, do niczego.
Chciał spać. Chciał przestać myśleć. W tej jednej, ostatniej chwili, naprawdę tego pragnął.
- Delilah... - Trochę na macanego, a trochę w oparciu o zamglony, niewyraźny obraz, jaki miał przed sobą, znalazł dziewczynę, potem jej dłoń, policzki, szyję. To było głupie. Nie powinni się żegnać. Nie powinni w ogóle tracić na to czasu. Mimo to ścisnął delikatnie - nie było go stać na więcej - jej smukłe palce, ucałował w obojczyk. Nie w usta. Nie mógł. Jeśli trucizna miała się przenosić w ślinie, to... Cóż, skóra przynajmniej dziewczynę ochroni.
Potem odszukał nóż. Swój nóż. Miał go. Nie zgubił - to przy tym wszystkim cud. Zmusił dziewczynę, by go wzięła. Wsunął rękojeść w jej dłoń, zamknął na niej jej palce i nie pozwolił ich rozchylić.
- Zrób to, Di - szepnął. - Zrób to, proszę cię. Już po wszystkim. - Chyba się uśmiechnął. Ze zmęczeniem, ale... Chciał, by to było pokrzepiające. Coś w rodzaju, hej, wszystko w porządku, wszystko będzie dobrze. Nie wierzył w to, ale co to za różnica?
- Doskonale sobie poradzisz. Z-zawsze sobie radziłaś i... Po prostu... - parsknął urywanym, cichym śmiechem. - Mówiłem, że nie jestem odpowiedzialny, co? Nawet nie potrafię zadbać o swoją księżniczkę... - Pokręcił lekko głową, ostatecznie cały swój ciężar przenosząc na ścianę, o którą się oparł. Bogowie, niech to wszystko się już skończy...
- Zrób to, mała - szepnął cicho, bardzo cicho. - Chcę tego. Chcę, żebyś to zrobiła.
Powrót do góry Go down
the pariah
Delilah Morgan
Delilah Morgan
https://panem.forumpl.net/t2389-delilah-morgan#33936
https://panem.forumpl.net/t2394-when-you-pee-all-over-my-chippendale-suite-delilah-delilah#33971
https://panem.forumpl.net/t2392-delilah-morgan
https://panem.forumpl.net/t2761-morgan#41745
Wiek : 18
Zawód : chodzący kłopot (?)
Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą
Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan
Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.

Korytarz - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Korytarz   Korytarz - Page 2 EmptySob Paź 04, 2014 11:05 pm

Nienawidziła się żegnać, pożegnania były dla niej czymś niesamowicie ciężkim. Czymś, co wyrywało jej serce z piersi, by doszczętnie je zdeptać, nie pozostawiając po nim zupełnie nic. Dotąd myślała, że stało się to już znacznie wcześniej, a ona sama jakoś z tym żyła, jednak teraz… Teraz aż nazbyt doskonale widziała swą pomyłkę. Tym razem Delilah podano jej własne serce na jednej z tych srebrnych tacy z pokoju bankietowego, podstawiając je pod sam nos dziewczyny i śmiejąc przy tym w twarz.
Lecz to nie był koniec. Choć tak wiele rzeczy miało w tym miejscu swój kres. Zbyt wiele jak na jej życie, za dużo bólu, nazbyt obfite wodospady wylanych łez nie mających nic zmienić. Odebrano jej serce, wydzierając wprost z ramion nie tylko je, lecz również jakąś część jej własnej duszy, ciepło, jakie jeszcze się tam znajdowało. Tę drobną iskierkę rozjaśniającą jej mroczne dni, a ona… Nie mogła zupełnie nic z tym zrobić.
Siedząc tak w tym jednym marnym miejscu na złowrogiej Arenie, kurczowo przytulając do siebie Sebastiana, jakby wciąż nie chciała dać mu odejść. Nie chciała, jednak była bezsilna. Wielka wróżka, której przypisywano konszachty z drugą stroną, nie potrafiła utrzymać przy sobie kogoś, kogo tak bardzo przecież kochała. Uświadamiając to sobie zbyt późno, o czym stwierdzenie rozbrzmiewało teraz echem w jej szumiącej głowie.
Już nie łkała, już nie płakała. Ona wyła. Niczym ranne zwierzę, nie robiąc sobie nic z tego, że ktoś lub coś może ją usłyszeć. Chciała, by ją usłyszano. Niech przyjdą, niech spróbują z nią walczyć. Nie podda się, do ostatniej kropli krwi w jej ciele, do ostatniego tchu, nie da im zwyciężyć. Niech się pojawią. Przynajmniej zajmie swój umysł czymś innym, mniej bolesnym. Odebrali jej wszystko, niech teraz spróbują wyrwać i to.
Krzyk dudnił w jej uszach, lecz nie wiedziała już, kto krzyczy. Czuła się jak obserwator, nie uczestnik wydarzeń, a jak ktoś patrzący na rozgrywającą się scenę przez grubą taflę szkła. Jakby to nie ona była tą, nagle sprawiającą wrażenie nadzwyczaj drobnej i kruchej, blondynką siedzącą na ziemi pośrodku przejmująco zimnego korytarza. Jakby to nie ona sama musiała się teraz zmagać z bólem straty, opuszczeniem i nagłym chłodem.
Czuła się… Nie tak. Abstrakcja. Jej to nie dotyczy. Nie może. Nie może! Jednak to faktycznie była ona, to ona klęczała teraz w tym opuszczonym przez szczęście miejscu, brudząc się od podłogi, lecz nie zwracając na to uwagi. To ona prawie kaleczyła sobie dłonie, odsuwając od nich gruz, by choć odrobinę oczyścić miejsce obok nic. Najbardziej nieuświęcone z nieuświęconych, najpodlejsze z podłych, najokropniejsze ze wszystkich, jakie tylko mogły być tym ostatnim obrazem przed śmiercią.
To mogło być wręcz tragikomiczne, gdyby nie jej udział w tym przedstawieniu. Gdyby nie to, że to właśnie ona traciła w takich okolicznościach aktualnie najbliższą sobie osobę. Pewnie się śmieli, chichotali przed tymi niemożliwie drogimi ekranami, popijając czerwone jak krew wino i radośnie gawędząc sobie o tym, co widzieli. Jakby to wcale nie działo się naprawdę, jakby była to czysta rozrywka. Sprawiająca im tyle satysfakcji.
Nazywali się ludźmi, będąc tak naprawdę niczym więcej niźli zwierzętami. Spragnionymi widoku krwi, przerażenia, łez… Których im dostarczano, które sama im dawała, zwyczajnie nie mogąc już dłużej zgrywać silnej, gdy była tak słaba. Drżąca na wietrze, którego przecież nie było. Krucha laleczka z porcelany, marna marionetka w rękach sił wyższych. Raz po raz rzucana z miejsca na miejsce. Nie mogąc znaleźć oparcia, czegoś dającego się nazwać domem. A gdy już myślała, że faktycznie udało jej się to odnaleźć… Zostawała sama. Całkowicie sama pośród pustych ścian.
- Przepraszam. Tak bardzo przepraszam. Powinnam była… Zapobiec… To moja… Wina…. Mój chory błąd… Nie chciałam, Bastian… – Załkała, zaprzestając na powrót ocierać łzy i pozwalając im spływać po twarzy. I spływały. Mocząc kosmyki włosów Di, sukienkę, usta, skapując powoli na śpiwór, którym okryty był jej Bastian… Nie przejmowała się tym, to nie było ważne, nie w obliczu osobistego dramatu przeradzającego się w tragedię. Dla innych może tragikomedię, lecz ona… Nie miała powodów do uśmiechu, nawet gorzkiego.
Wtuliła się w Sebastiana, wreszcie uśmiechając przez łzy i zaciskając usta, by nie słyszał więcej jej płaczu. Nie powinna mu dokładać, potem mogli ją diabli wziąć, lecz jeszcze nie teraz. Odwzajemniła uścisk dłoni, przeplatając palce z jego palcami, by pogłaskać go wierzchem drugiej dłoni po policzku. Nienaturalnie chłodnym i jakby wilgotnawym.
Przytuliła go do siebie, powstrzymując jęk żałości, gdy ucałował jej obojczyk, jak to niegdyś robił wiele razy. W zupełnie innych okolicznościach, w towarzystwie szczęścia… Czegoś, co teraz mogła nazwać miłością, lecz czego wcześniej nie widziała. Nie chcąc widzieć i popełniając jeden z najokropniejszych błędów. Nie zasługiwała na niego, zaś on nie zasługiwał na śmierć. Dlaczego to wszystko musiało się dziać?! Dlaczego, kurwa, nie mogło być dobrze?! Raz w życiu! Czy prosiła o zbyt wiele?!
Spuściła spojrzenie, czując śliską powierzchnię noża wciskanego jej w rękę. Nie chciała zaciskać na nim rąk. Pragnęła wypuścić zbrodnicze narzędzie z rąk, pozwalając mu się rozbić w jakiś sposób o ziemię. Na tysiące drobnych kawałeczków, na jakie rozbijała się teraz ona sama. Byleby tylko nie musiała tego robić. Jeden ruch, cofnięcie czasu. Nie pozwolę ci odejść, nie dam ci mnie opuścić. Nie odchodź ode mnie. Bez ciebie jestem nikim. Niczym.
- Nie… – Wyszeptała z trudem, nie będąc nawet pewna, czy faktycznie wypowiedziała to na głos. – Nie. – Powtórzyła już głośniej, przechodząc w prawdziwą symfonię zaprzeczenia. – Nie! Proszę cię! Bastian! Błagam! Nie rób mi tego! Proszę… Nie jest po wszystkim… Sebastian… – Zakończyła niezrozumiałym dźwiękiem, spazmując i wtulając się w pierś chłopaka. Po kilku zbyt krótkich chwilach, uniosła wreszcie twarz, patrząc na ten uśmiech. Rozjaśniający jej życie, starający się ją pokrzepić, lecz jednocześnie tak bardzo wszystko utrudniający.
- Bo byłeś przy mnie… – Załkała, skupiając wzrok na jego twarzy, starając się ją zapamiętać, przedłużyć jakoś tę ostatnią chwilę. Odwlec nieuniknione. Gdyby tylko mogła cofnąć czas… O ten krótki moment, mgnienie oka, który decydował o wszystkim, wszystko jej odbierając. – Mówiłeś. – Uśmiechnęła się przez łzy, obrysowując palcami jego usta, chłonąc go dotykiem.
Jak w transie, pomogła mu oprzeć się bardziej o ścianę, milcząc. Pragnąc nie słyszeć tego wszystkiego, zniknąć, obudzić się z koszmaru i uświadomić sobie, że to tylko zły sen. Że ciągle jest w Kwartale, a Sebastian niedługo wpadnie do niej cały i zdrowy. Że ponownie będzie mogła cieszyć się tymi krótkimi chwilami pełnej beztroski, śmiać się niczym mała dziewczynka. Korzystać z tego, co zesłał jej los.
Jednak to nie był koszmar, to nie był tylko zły sen, lecz brutalna rzeczywistość. Ponownie spojrzała na nóż w swej dłoni, którego Bastian tak usilnie nie pozwalał jej wypuścić. Zdawało się jej, że widzi na nim złowrogi połysk krwi, choć następne mrugnięcie oka uświadomiło jej, że tak naprawdę niczego na nim nie było.
Tylko jej własna wyobraźnia podsuwała obraz tego, co miało się stać. Bowiem w końcu miała się poddać, zrobić to, o co prosił ją Sebastian. Miała spełnić jego ostatnią wolę, oszczędzając mu coraz większych męk, choć ona sama… Wciąż się trzęsła, spazmując i nie mogąc złapać głębszego oddechu.
Wreszcie powoli skinęła głową, nie potrafiąc wyrazić tego za pomocą słów. Wydać z siebie jakiegokolwiek dźwięku, który potwierdziłby jej zgodę. Lecz wiedziała, że on wie. Było coś takiego, co ją w tym utwierdzało. Ta nić porozumienia. Mająca teraz tak łatwo pęknąć, dać się zniszczyć za pomocą tylko jednego cięcia. Jednego jedynego ruchu, który zdawał się Di o wiele cięższy od wszystkiego innego, co kiedykolwiek przyszło jej zrobić.
- Mówiłam już, że jesteś jedyną osobą, której mała uchodzi na sucho, jednak nie przeginaj, chłopcze. - Uśmiechnęła się mimo łez, ponownie gładząc go po policzku. – Kocham cię, Sebastian, zawsze będę. Cokolwiek by się nie stało. Nigdy tego nie zapomnę. – Wyszeptała, nie mogąc powstrzymać tego ostatniego odruchu, jaki nakazał jej pochylić się nad nim. Pochylić i pocałować po raz ostatni, wkładając w to wszystkie uczucia, cały jej ból i tęsknotę, która już kiełkowała w jej sercu. Choć wciąż jeszcze przy niej był. Nie przerywając pocałunku, uniosła dłoń z nożem, teraz o dziwo wcale się nie trzęsącą, robiąc to. Przykładając zimne ostrze do jego gardła i zamykając oczy. – Kocham cię… – Wyszeptała, jednym cięciem pozbawiając się ostatniej iskierki światła w tym okrutnym świecie. Ciepła krew trysnęła na nią, a powietrze przeszył huk armaty, gdy Delilah osunęła się niczym pozbawiona sznurków lalka, przytulając do siebie martwe ciało ukochanego i kołysząc je ze łzami. Z rykiem rannego zwierzęcia, przechodzącym w ciche łkanie opuszczonego dziecka. Niech przychodzą. Niech zjawią się ci wszyscy, którzy odebrali jej szczęście…

[Pozwoliłam sobie uznać moment śmierci Bastiana, mam nadzieję, że to nie będzie przeszkadzać. Korytarz - Page 2 2735185335]
Powrót do góry Go down
the victim
Amanda Gautier
Amanda Gautier
https://panem.forumpl.net/t2388-amanda-gautier
https://panem.forumpl.net/t2407-kroliczki-amandy#34290
https://panem.forumpl.net/t2406-amanda-gautier#34284
https://panem.forumpl.net/t2807-dee-di#43183
Wiek : 20
Zawód : słodki nożownik
Przy sobie : plecak, jodyna, noże do rzucania, latarka, paczka z jedzeniem
Obrażenia : poszerzony uśmiech, epicki nóż między żebrami

Korytarz - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Korytarz   Korytarz - Page 2 EmptyNie Paź 05, 2014 1:41 am

Zachwiałam się, zeskakując z murku. Pozbycie się butów wtedy w wannie raczej było świetnym pomysłem, zaś teraz już się takim nie wydawało. Korytarz miał strasznie zniszczoną podłogę i musiałam uważać, by się na coś nie nadziać. Jeszcze tego by mi brakowało, bym umarła przez wykrwawienie się lub zakażenie, bo nadepnęłabym na coś, na co nie powinnam stawać. Dotykanie tego syfu swoimi stopami wolałam już przemilczeć. Przeszłam praktycznie cały pełen gipsu, farby i innych materiałów murek, więc moje poczucie godności i bycie Mandy-damą musiało się schować. Trudno, to była arena. Tu się walczyło o życie.
I westchnęłam ciężko, robiąc skupione na podłożu kroki naprzód, by zrobić miejsce dla dziewczyn. Mój wzrok po drodze padł na mą pierś, a przy tym na zakrwawioną śnieżnobiałą biel mojej sukienki. Krew, która wyciekła z poszerzonych kącików moich warg, zabarwiła mój dekolt. I nie tylko go.
Czułam w ustach ten smak, czułam ją jak puma, która zdążyła rozszarpać swoją ofiarę. Tylko że mnie bolało to jeszcze fizycznie i psychicznie. Choć psychicznie... Po prostu powinnam pokochać swoją ranę, czyż nie? Jak masochistka, która pręży się jak dzika kotka, gdy ktoś traktuje ją biczem, jak koleś, który zostanie potraktowany paralizatorem i uśmiecha się szeroko, jak ktoś, kogo jara jego własne kaleczone ciało chłodnym i ostrym nożem. Musiałam to pokochać, a przestałabym nawet odczuwać dyskomfort z powodu bólu fizycznego. Pokochać ból... Pokochaj ból, skarbie.
W dodatku mężczyźni z bliznami wyglądali bardziej sexy, więc zwyciężczynie igrzysk pewnie też. Wieczny dowód na to, że wywalczyłam sobie drogę do życia i chwały. Ponadto takie blizny, jaką miałam mieć, nie zdarzały się zbyt często. Stałabym się sławniejsza, bo kojarzono by moje nazwisko z poszerzonym uśmiechem. Ha! Mogły być z tego dzieci! Huehuehue...
Co nie zmieniało faktu, że teraz bolało, piekło i cholernie mi to ciążyło. W dodatku krew uwaliła mój strój, przez co teraz nie wyglądałam jak dama, a raczej osoba, która właśnie rozerwała zębami innemu trybutowi szyję. Rozrywanie trybutowi szyi... Brzmiało kusząco. Może nie powinnam tego zmywać? Mogłoby być postrachem dla innych, którzy nie mieli pojęcia, co tak naprawdę mi się stało.
- Co się stało Mandy? – Pytano by z ciekawością i lekką niepewnością.
- Gautier? Rozerwała trybutowi gardło, bo chciała się napić. Czegokolwiek – odpowiedziano by z tym błyskiem pewności w oku. – Tak, dokładnie tak słyszałem.
Gdy ofiara się bała, stawała się jeszcze bardziej niezdarna. Nieuważna popełniała głupie błędy, a głupie błędy otwierały drogę do sukcesu drapieżnikowi, któremu sama często wpadała  w łapki. Ofiara, w sensie. Harmonia, którą gotowa byłam wykorzystać dla własnej korzyści. Będę drapieżnikiem, przestraszę cię, a ty nadziejesz się na mój nóż, dobrze?
- Co się stało z twoimi wargami?
- Rozcięłam je, by wgryzać się głębiej. Ograniczenia są dla frajerów – przyznałabym, chichocząc jak podlotka. Sadystyczny uśmiech byłby jeszcze bardziej sadystyczny przez moje zacne poszerzenie. Nożem.
Teraz widziałam szansę na zaliczenie połowy Kapitolu i to dodawało mi sił. Teraz czułam, że jeszcze nic nie jest stracone. Zwłaszcza, że ktoś obwieścił nam ucztę, gdzie pewnie znów miała polać się krew. Żałowałam, że z Margaritki uszło już życie. Pragnęłam zatopić w niej nóż, ale teraz mogłam zapolować na jej mordercę, bądź morderczynię, za usprawiedliwienie biorąc sobie zemstę za moją kochaną współlokatorkę. Ten pomysł sprawił, że uśmiechnęłam się, olewając ból. Bardzo się lubiłyśmy, czyż nie? Właśnie, była mi bliska, więc nie powinnam darować mordercy tak zacnej osoby. Kochała motylki i róż! Zabójstwo to było więc jeszcze bardziej haniebne.
Lucy z Carly jakoś przeskoczyły próg. Ucieszyłam się z tego powodu, choć raczej nie było tego widać. Nie przeszkadzałam im, pozwalając Mattowi pomóc w zdejmowaniu Carly z pleców Lucy. Sama zaś przeniosłam wzrok na inne kąty korytarza i dopiero wtedy ujrzałam interesujący obraz. Dokładnie, interesujący.
To dlatego kilka sekund temu, gdy zeskoczyłam z murku, dało się słyszeć wystrzał armatni. Kolejny trybut umarł i znałam tego trybuta. Nie tylko ja go znałam, bo znała go też Delilah. Ona go kochała. Bardziej niż mnie. Kochała go, a mimo to umarł i teraz tuliła do swego seksownego ciała trupa, który z każdą kolejną minutą miał stawać się coraz bardziej chłodny, zaś z każdym miesiącem miał coraz mniej przypominać człowieka żywego i śpiącego.
Nie mogłam uwierzyć, że Sebastian Lyberg, z którym jeszcze nie tak dawno się biłam, by następnie się pokłócić, potem przespać, milczeć kilka dni, a na koniec przygryzać, leżał teraz martwy, a ten dźwięk, który myślałam na początku, że był dźwiękiem spowodowanym przez Lucy lub Carly, należał do niego. Sebuleczek nie żył i nie miałam już z kim walczyć o względy Delilah.
Powoli podeszłam do Morgany, patrząc pod nogi. Nadal nie zamierzałam umrzeć od drzazgi w nodze. W tej chwili olałam fakt, że miałam się nie odzywać. Olałam też ból. Odezwałam się. Do Delilah, kładąc rękę na jej ramieniu. Delikatnie, by przypadkiem nie postanowiła pochwycić noża i wbić mi go w moje podbrzusze.
- Delilah, Morganiec-Lyberganiec. Zostaw. Pozwól im zabrać ciało – powiedziałam chłodno i stanowczo, zdając sobie sprawę z tego, że ciężko jej się będzie z tego otrząsnąć. Sama wiedziałam, co to strata ukochanej osoby i co to ta pustka, którą nagle zaczynasz czuć. Pustka, której nie jest w stanie nic zapełnić. Pustka, która sprawia, że chcesz się wyłączyć, że nie chcesz czuć, że pragniesz zapaść się pod ziemię. – Delilah! – Warknęłam, mocniej ściskając dłonią jej ramie.
Powrót do góry Go down
the odds
Game over
Game over
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Korytarz - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Korytarz   Korytarz - Page 2 EmptyNie Paź 05, 2014 12:06 pm

Chwilę po śmierci Sebastiana powietrze przeszył armatni wystrzał. Na podłodze natomiast zmaterializowało się niewielkie, okrągłe pudełeczko zawierające maść na rany dla Amandy.

Delilah, za zabicie Sebastiana otrzymujesz połowę jego Punktów Popularności (2.1) i wszystkie PMG (zgodnie z ostatnią wolą Sebastiana).
Powrót do góry Go down
the pariah
Delilah Morgan
Delilah Morgan
https://panem.forumpl.net/t2389-delilah-morgan#33936
https://panem.forumpl.net/t2394-when-you-pee-all-over-my-chippendale-suite-delilah-delilah#33971
https://panem.forumpl.net/t2392-delilah-morgan
https://panem.forumpl.net/t2761-morgan#41745
Wiek : 18
Zawód : chodzący kłopot (?)
Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą
Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan
Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.

Korytarz - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Korytarz   Korytarz - Page 2 EmptyNie Paź 05, 2014 1:57 pm

Siedziała na korytarzu, sama nie wiedziała już jak długi czas. Czas… Był dla niej pojęciem abstrakcyjnym. Czymś, co… Nie potrafiła nawet określić tego słowami. Nie chciała nawet określić tego słowami. Pragnęła tylko siedzieć w tym jednym miejscu, tuląc do siebie zimne ciało ukochanej osoby i czekając. Na co? Aż się obudzi? Aż stanie się cud? Aż świat na powrót zatoczy koło, cofając wszystko, co złe? Nie wiedziała, czego tak naprawdę oczekuje. Już nic nie wiedziała.
Czuła się martwa, zimna, pozostając tak zupełnie sama pośród głuchej ciszy. Cisza była dobra, tak? Pozwalała otulić się sobą jak miękkim kocykiem, jak… Umarli nie noszą pledów, tak? A jej było lodowato. Obejmował ją tak przejmujący chłód, lecz sama do końca nie potrafiła powiedzieć, co było jego przyczyną, skąd on pochodził. Z jej wnętrza?
Była niczym bryła lodu upchnięta w człowieczą formę. Coś, co zupełnie do niej nie pasowało. Jakiś kawałek Czegoś w obliczu Nicości. Ktoś pozornie wciąż pozostający przy życiu, gdy wszystko w nim wołało o tym, że tak naprawdę jest martwy, że jest niczym. Chodzącą sprzecznością, która nie powinna była nawet zaistnieć. Jaki był tego sens? Jaki powód? Narodzin tylko po to, by umrzeć.
I by walczyć. Z tym wszystkim, co tak straszliwie ją potraktowało, ze wszystkimi, którzy postanowili zadrwić sobie z niej w ten sposób. Zadając im ból wielokrotnie większy od tego, który ona odczuwała w tym momencie. Choć już i tak rozsadzał ją on od wewnątrz, rozrywał jej duszę na drobne kawałeczki, jednak…
Był dobry. Poprzez wyjątkowo marne pozwalanie jej czuć, że wciąż jeszcze żyje. Wcale nie umarła z chwilą, w której Bastian wydał ostatnie tchnienie. Wciąż jeszcze mogła patrzeć na samą siebie pod kątem kogoś, kto przeżył. Utrzymując się może nie na powierzchni, bowiem głęboko pod nią – zbyt głęboko pod nią, jednak mogąc jakoś oddychać. Z niesamowitym trudem zaczerpując powietrza w płuca, by uporczywie łapać się jedynego celu, jaki jej jeszcze pozostał. Zemsty…
To właśnie to było teraz celem jej przyświecającym. Zanim wkroczysz na drogę zemsty, wykop dwa groby. Nie musiała kopać drugiego grobu, bowiem zrobiono to już za nią. Wyrżnięto jej dziurę w ziemi, do której sama w tym jednym momencie pragnęła wskoczyć, byleby tylko zapomnieć, byleby tylko jakimś cudem odebrano jej wewnętrzne wrażenie rozpadania się na drobne cząstki.
Jednak nie mogła tego zrobić, jeszcze nie. Musiała wpierw zadbać o te kilka drobnostek, które w tym momencie zdawały się dla niej ważnie nieważne. Pragnęła sprawiedliwości w świecie jej niepełnym. Co tu się oszukiwać? Nie miała przecież już na to siły. W świecie, w którym było jej zupełnie brak. Zwierzęta w skórach ludzi wygłaszały kwieciste mowy o dobroci i człowieczeństwie, gdy same nie miały z tymi rzeczami zupełnie nic wspólnego.
Dzikość, tryskająca krew, rozszarpywanie gardeł… To było tym, co ich pociągało. A ona zamierzała im to sprezentować. Jeśli tylko… Uciekała myślami gdzieś daleko, starając się za wszelką cenę udowodnić sobie, że Sebastian miał rację i ona jakoś sobie poradzi, jednak rzeczywistość była zgoła inna.
W świecie, tym faktycznie istniejącym poza jej umysłem, wciąż była słaba. Zapłakana, zmarnowana, potrzebująca, lecz nie wiedząca nawet, czego jej potrzeba. Czy też może zdająca sobie gdzieś tam sprawę z tego, co jest jej największym pragnieniem, lecz… To nie miało się już spełnić. Nigdy. Choćby nawet wylała kolejne wodospady łez, miała dalej pozostać sama. Z ciszą pośród pustych ścian korytarza.
Pociągnęła nosem, trzęsąc się jeszcze bardziej i roniąc kolejne łzy, gdy tak kołysała się w przód i w tył, nie mogąc uwierzyć. Nie potrafiąc zmusić się do podniesienia z podłogi, by odejść. Wiedziała o tym, że to głupie. Zdawała sobie sprawę z tego, że Bastian w tym wypadku jeszcze wyraźniej nakazałby jej ogarnąć się i wypierdalać z miejsca, w którym wszystko mogło się zdarzyć, jednak… Nie mogła. Tuląc do siebie jego martwe ciało, jak w transie powtarzając sobie, że będzie dobrze. Nie wiedziała już nawet czy faktycznie słowa te wychodzą z jej ust, nie potrzebowała tego wiedzieć, ona tylko…
Usłyszała dźwięk. Dźwięki będące oznaką czyjejś obecności, czyjegoś nadejścia. Coraz bardziej zbliżające się kroki, znajome głosy, które w tej chwili paliły jej uszy niczym ogień. Nie chciała ich tutaj. Tak późno! Za późno! Nie chciała słyszeć niczego, co wychodziłoby z ich zaplutych ust. Nie obchodziło jej to, że żyli. Jakim prawem wciąż stąpali po tym świecie, gdy… Gdy On już nie żył?! Czym sobie na to zasłużyli?! Banda sierot i…
Amanda. Podchodząca do niej i odzywająca się w taki sposób. Jakby miała to wszystko w dupie, może nawet cieszyła się z powodu jej straty. Przecież to była tylko kolejna wyeliminowana osoba na drodze do zwycięstwa, czyż nie? Przecież nie od dzisiaj Delilah zdawała sobie sprawę z tego, że jej towarzyszka ma coś do relacji Di z Bastianem. Nawet teraz, nawet po tym wszystkim, w obliczu jej bólu… Zdradziecka żmija!
Delilah nie odezwała się jednak ani słowem, nie przerywając kołysania, lecz tylko unosząc na Dee pełne boleści spojrzenie, w którym zamigotał gniew. Wściekłość na słowa przyjaciółki, na jej chłód, warczenie na nią w ten sposób, gdy ona… Zasyczała, gwałtownym ruchem zrzucając z siebie dłoń Gautier i całą sobą dając jej wyraźnie znać, by ta odsunęła się od niej.
Powrót do góry Go down
the victim
Amanda Gautier
Amanda Gautier
https://panem.forumpl.net/t2388-amanda-gautier
https://panem.forumpl.net/t2407-kroliczki-amandy#34290
https://panem.forumpl.net/t2406-amanda-gautier#34284
https://panem.forumpl.net/t2807-dee-di#43183
Wiek : 20
Zawód : słodki nożownik
Przy sobie : plecak, jodyna, noże do rzucania, latarka, paczka z jedzeniem
Obrażenia : poszerzony uśmiech, epicki nóż między żebrami

Korytarz - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Korytarz   Korytarz - Page 2 EmptyNie Paź 05, 2014 3:37 pm

Może istniało aż zbyt wielu ludzi, których kochałam i o których się martwiłam. Musiałam też przyznać, że często obdarzałam miłością tych, którzy żadnym prawem na nią nie zasługiwali, ale kochałam ich. Kochałam i gotowa byłam zrobić dla nich wiele, niezależenie od tego, czy to była moja kochana Ithy, bez której życia sobie nie wyobrażałam, czy Malcolm, czy mój współlokator Emrys, którego zdążyłam polubić przed wyskoczeniem na arenę. Po prostu nie potrafiłabym obok tych ludzi przejść obojętnie, bo byli najdroższą memu sercu elitą. Elita mego serca! Jak mogłam ją zostawić? Otóż to, nie mogłam. Zamierzałam o nią walczyć, a skoro do tej elity należała też Delilah, to spokoju zaznać nie miała, póki nie osiągnie stanu potrzebnego do w miarę normalnego egzystowania.
Oczywiście żal mi było Sebuleczka, który też zdążył wkręcić się do mojej elity. Jego ciało leżące u mych stóp mnie rozpraszało, z ledwością powstrzymywałam się przed płaczem. Czerwona ciecz wylała się z jego rany, barwiąc śnieżnobiałą koszulę i jego blade ciało. Morze maków zabrało go, mimo że był moim przyjacielem. Nie powinno tego robić. Przecież te dłonie jeszcze nie tak dawno czułam na swoim ciele, podziwiałam pieszczoty, którymi obdarzały one ciało Morgany. Nigdy więcej nie dane mi będzie tego ujrzeć.
Nie, nie mogłam wspominać, żalić się, ani płakać. Byłam na arenie. Nie mogłam sobie pozwolić na łzy. Byłam drapieżnikiem. Nie mogłam sobie pozwolić na uczucia. Powinnam być chłodna, bezwzględna, bez serca. Powinnam...
Nie mogłam jednak tak zostawić Delilah samej sobie, pozwalając jej się pogrążyć w tym, co sama miałam okazję przechodzić. Nikt nie powinien tego odczuwać, prócz ludzi, którzy tworzyli powody dla zaistnienia takiego stanu. Nikt więcej, a zwłaszcza Ona. Coś we mnie pękło w chwili, gdy zadałam sobie pytanie, czemu ten świat był taki pojebany. Właśnie, dlaczego ten świat był taki pojebany?
- Delciu – jęknęłam jak mała dziewczynka. Tak zazwyczaj wyglądał też mój stan rozpaczy. Mimo że byłam dwudziestoletnią kobietką, to ryczałam, jęczałam i wyglądałam jak pięcioletnia dziewczynka, której zabrano misia. – DEEELCIU – zawyłam, przypadając do niej, wtulając się w jej bok i rycząc. W tej chwili nie przejmowałam się faktem, że przeze mnie będzie cała uwalona we krwi... Właśnie, rana zabolała, przez co jęknęłam przez łzy. Miałam dość tej poparanej areny i tych pieprzonych facetów, którzy mnie zostawiali. Zostawiali nas, bo i Delilah była w tym bagnie.
Powrót do góry Go down
Lucy Crow
Lucy Crow
Wiek : 17 lat
Zawód : prostytutka/kwiaciarka
Przy sobie : W plecaku: proca, latarka, zwój liny, zapałki, pusta butelka, nóż, widelec, latarka, kompas, paczka z jedzeniem; w ręku: pistolet
Obrażenia : lekko obite plecy, rana na łydce po ugryzieniu szczura

Korytarz - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Korytarz   Korytarz - Page 2 EmptyNie Paź 05, 2014 9:04 pm

To powinno być śmieszne, to wszystko. Ale ona wcale się nie śmiała. Ani trochę. Czuła jak podłoga załamuje się pod nią, jak spada w głąb dziury, w przepaść zwana jej własnym umysłem. I kraty przez które prześwituje słońce. Pojawiło się na chwilę, ale zaraz znów zajdzie. I ona, i jej nogi, takie kruche, słabe, że gdy niosła Carly na plecach, miała wrażenie, jakoby zaraz miały się pod nią złamać. Ale nic takiego się nie zdarzyło, świat nadal stał a ona razem w nich, trzymała się jakoś, unosiła nadal na powierzchni zwanej potocznie przetrwaniem. Ale przecież wiedziała, że to nie miało trwać krótko, przecież przeczuwała i zrozumiała, jak wiele racji miała, gdy głos wydobył się z niewidzialnych mikrofonów, rozniósł po bezbarwnym pomieszczeniu, odbił o ścian i wrócił ze zdwojoną siłą. Czyli sztorm miał zacząć się lada chwila, ciemne chmury zbierały się, otulały świat cieniem, tworzyły go ponurym, barwionym na rubinowo rajem z którego jeden krok prowadził do piekła. Słyszała nawet błyskawice, dziwaczne grzmoty, bo światem nie wstrząsało białe światło, niż poza widokiem chłopaka nie sprawiało, że mogłaby poczuć się źle. Noga bolała, naprawdę, czuła się paskudnie, ale trwała na swoim honorowym stanowisku przyszłej egzekucji, aby zacisnąć dłonie w pięści. Usta drżały. Cały świat drżał. Trząsł się w przedśmiertnych drgawkach. Dziwny jest ten świat. Bardzo dziwny. Umierający. Ledwo dyszał. Czuła to.
-Stop, Mandy, Man... - głos się jej prawie załamał, prawie, bo złość brała górę, irytacja i wściekłość wygrały nad żałością i strachem, który odszedł na dalszy plan. Poczucie obcości, poczucie samotności gdzieś przepadło -...dy – bo nie była sama, oni nie byli sami, oni... byli razem? Razem? Wierzyła kiedyś, że to wszystko dobrze się skończy, wierzyła kiedyś, że świat kłania się przed nią jak wierny sługa, że życie to niekończąca się bajka, a ona zawieszona między jawą a snem – nie znała go prawdziwego, o tej karykaturalnej paskudnej twarzy i ślepiach błądzących za jej każdym krokiem. Nie znała mroku i głodu. To było obce. Teraz jednak prostsze, łatwiejsze do zrozumienia, bo z czasem trzeba przyjąć świat takim, jakim na nas spadł. Chyba tak – Przestań płakać – szeptała, szeptała „przestań”, prosiła, ale szloch w jej głowie nie ucichł, a zgięte, wykrzywione w bólu ciało Deli nie wyprostowało się, a ona... ona wcale nie odwróciła się, nie uśmiechnęła, nikogo nie pocieszyła i nie reagowała. Drżącymi prawie dłońmi dotknęła ramienia Mandy i nie wierzyła, że przyjęła jej obecność tak spokojnie, że skóra ze skórą – to nie paliło. Odetchnęła głęboko, nabrała świeżego powietrza tak, jakby miało się to stać ostatni raz – To się nie powinno tak skończyć, prawda – mówiła ze spokojem. Nikogo nie przekrzykiwała, nikogo nie pouczała – Prawda też, że wiedzieliśmy, że tak będzie, prawda czy fałsz? Prawda.
Teraz prawie klęczała, grzebała w plecaku Deli nawet nie zwracając uwagi na to, czy chciałaby jej go wyrwać. W końcu złapała to, czego pożyteczność i funkcję doskonale znała, zacisnęła palce na czarnej rączce, owinęła szczupłe dłonie wokół szyi dziewczyny.
-Teraz weźmiesz to do ręki. Prawda czy fałsz? - spytała, aby po chwili szepnąć jej do ucha – Prawda – znów podniosła głos – Jesteś wspaniała, prawda... czy fałsz?
Nie, bo wspaniała jestem tylko ja.
Oczywiście.

-Prawda – znów szeptała – Wspaniali ludzie dokonują wspaniałych rzeczy. Czasem nawet wygrywają Igrzyska. Znasz takich ludzi? Ja znam. Więc... jesteśmy wspaniali?! - wstała – Tak, ja jestem, nie wiem jak wy, ale ja mam to w głębokim poważaniu, WIĘC królowo króliczków... - rozpoczęła oficjalnym tonem zerkając na szlochającą blondynkę i wyciągając w jej kierunku rękę - ...czas uratować tę krainę przed zagładą, czy idziesz ze mną? CZY WY IDZIECIE ZE MNĄ.
Odetchnęła.
-Nie żeby coś. Ale musicie. Sama tam nie pójdę.
Powrót do góry Go down
the victim
Carly Coin
Carly Coin
https://panem.forumpl.net/t2355-carly-coin
https://panem.forumpl.net/t2357-relacje-last-minute#33396
Wiek : 17 lat
Zawód : Leży i pachnie na pół etatu.
Przy sobie : Trzy banany, łyżka, antybiotyk, ząbkowany nóż, zapałki, igła z nitką
Obrażenia : Obtarte kolana, poparzone, ale opatrzone łapki, skręcona kostka, a poza tym to nadal jej cycki nie urosły.

Korytarz - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Korytarz   Korytarz - Page 2 EmptyNie Paź 05, 2014 9:25 pm

Mówią, że perswazja ma dużą siłę. Jednak w moim przypadku to nie działało i mogłam wysunąć tylko dwa wnioski - albo jestem zupełną ciotą w przekonywaniu siebie, że będzie dobrze, albo po prostu to wszystko była bujda na resorach. Naprawdę próbowałam być teraz silna, ale jedyne na co potrafiłam się zdobyć, to ściszyć płacz do cichego szlochu. I już nie chodziło o to, że bolało, choć cierpiałam niemiłosiernie i miałam ochotę urwać sobie ręce przy samej dupie, byleby się to skończyło, ale o to, że nie potrafiłam przestać panikować. Niewiele brakowało, bym zaczęła się drzeć wniebogłosy i wołać, by mnie dobili. Kroczyłam bardzo cienką linią między względnym spokojem a desperacją i nie można ukryć, że z każdą chwilą coraz bardziej przechylałam się w tę drugą stronę. Przygryzałam wargi z bólu, powstrzymując ochotę strzepania kwasu z rąk - moja wyobraźnia podsuwała mi przedziwne obrazy z tym związane; wydawało mi się, że razem z kwasem odleci mi skóra.
Kiedy Lucy zdjęła mnie z ramion, pokuśtykałam do ściany i opierając się o nią, zsunęłam się na podłogę. Spojrzałam lekko na swoje ręce, ale zaraz odsunęłam je sprzed twarzy - nie byłam gotowa na ten widok, co to to nie. Podciągnęłam kolana do klatki piersiowej, starając się ignorować dramat Delilah rozgrywający się tuż obok mnie. Wiem, że mogło zdawać się to egoistyczne, ale sama byłam na skraju załamania nerwowego i nie miałam ochoty bawić się teraz w psychologa. Usilnie próbowałam powstrzymać łzy, wszyscy zawsze mówili mi, bym przestała płakać i w końcu dorosła, stała się silniejsza. Ale skoro nie mogę tego robić, to jak im pokazać, że cierpię? Nie umiałam dusić w sobie uczuć. I chociaż chciałam, ich jęki i próby cudownego podniesienia Deli na duchu doprowadzały mnie do szału. Nie tylko ręce mnie teraz parzyły, ale i wewnątrz - coś się we mnie gotowało, cały gniew na świat i tę sytuację wzbierał, aż w końcu uleciał, zamieniając mnie w małego, kalekiego potworka.
- PRZESTAŃCIE, KUŹWA, JOJCZEĆ! - krzyknęłam najgłośniej jak mogłam, a mój głos rozszedł się echem po korytarzu. Siedziałam pod ścianą z zamkniętymi oczami, nie chcąc pokazać jak bardzo zapłakane są. Choć spod zamkniętych powiek nadal wydostawały się łzy, na moich ustach pojawił się wyraz wściekłości pomieszany z bólem. - To są Igrzyska! Większość z nas nie będzie żyć! A jak będziecie dalej robić sceny, to wszyscy tu, do cholery jasnej, umrzemy! Bolą mnie ręce, że ojapizgam, ale jeżeli się nie zamkniecie, to przysięgam, że wstanę i wpakuję je wam w gardło, serio, kwas jest z pewnością SMACZNY I POŻYWNY - skończyłam, akcentując ostatnie słowa jeszcze głośniej. Wzięłam parę głębokich wdechów i schowałam głowę w kolanach. Trochę mi przeszło. Tego mi było trzeba, przed śmiercią chociaż raz się na kogoś wydrzeć. Jedyne czego żałowałam, że użyłam tylu przekleństw.  - Zmówcie nad nim paciorek, czy co tam robicie do swojego Boga, i opatrzmy sobie rany, bo zaraz stracimy kończyny. - dodałam już ciszej, o wiele ciszej, ocierając przedramieniem łzy cieknące mi z oczu. Było mi okropnie ciężko i nie wiedziałam, czy byłam zła na siebie czy na kogoś.
Niech mnie ktoś dobije.
Powrót do góry Go down
the odds
Game over
Game over
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Korytarz - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Korytarz   Korytarz - Page 2 EmptyNie Paź 05, 2014 9:51 pm

Scenkę toczącą się na korytarzy przerwał nagle nieprzyjemny metaliczny zgrzyt. Zaskoczeni trybuci mogli dostrzec jak ściany za ich plecami powoli zaczynają zbliżać się do siebie, stopniowo zamykając korytarz. Z każdą kolejną chwilą ściany poruszały się coraz szybciej, po chwili zamykając już trybutom drogę powrotną, jako jedyną drogę ucieczki pozostawiając tą prowadzącą do Sali Głównej.

Macie kilka chwil na wyniesienie się z korytarza nim drzwi do Sali Głównej zamkną się na dobre skazując was na śmierć przez zgniecenie. Wybór należy do was.
Powrót do góry Go down
the pariah
Delilah Morgan
Delilah Morgan
https://panem.forumpl.net/t2389-delilah-morgan#33936
https://panem.forumpl.net/t2394-when-you-pee-all-over-my-chippendale-suite-delilah-delilah#33971
https://panem.forumpl.net/t2392-delilah-morgan
https://panem.forumpl.net/t2761-morgan#41745
Wiek : 18
Zawód : chodzący kłopot (?)
Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą
Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan
Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.

Korytarz - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Korytarz   Korytarz - Page 2 EmptyNie Paź 05, 2014 10:15 pm

Amanda nic nie rozumiała. Trzeszczała do niej jakimiś nikomu niepotrzebnymi słowami, które tak naprawdę prawie nie dochodziły do Delilah. Obijały jej się o uszy, to i owszem, odlatując jednak zaraz gdzieś w bliżej nieokreślonym kierunku, nie działając na nią nawet w niewielkim stopniu tak, jak to najprawdopodobniej powinny zrobić. Wywoływały tylko zaczątki jej gniewu, gdy gdzieś powierzchniowo dochodziło do niej ich znaczenie. Przynajmniej w zrozumieniu Di, naturalnie spaczonym przez obecną sytuację.
Sytuację… Nie, to nie była byle tam jakaś sytuacyjna, o której można by było ot tak zwyczajnie zapomnieć, zepchnąć ją gdzieś na boczny tor, otrząsnąć się, otrzepać i resztkami sił podnieść. Nie na tym to polegało. Doświadczając osobistej tragedii, jednego z największych koszmarów, jakie prześladowały ją jeszcze w KOLCu i to na długo przed ogłoszeniem Igrzysk, w Delilah coś pękło. Jakaś ta drobina, pozornie wcześniej nie uznawana, lecz teraz tak niesamowicie potrzebna jej do dalszego trzymania się.
Teraz ta drobina już nie istniała, zaś ona czuła się jak ślepiec błądzący pośród nicości. Raz po raz wpadający w łapska ciemności, z których nie sposób było się tak naprawdę uwolnić. Można było tylko udawać, dalej grać i próbować urzeczywistnić coś, co nie miało racji bytu, jednak jej nie starczało już na to sił.
Gdy po raz pierwszy opętał ją mrok, starała się być jego kochanką, nie oddając się niczemu innemu. Lecz to jej się nie udało, przez chwilę nierealnie osładzając jej życie, by po jej zakończeniu z całą swoją siłą uświadomić ją o błędzie, jaki popełniła. O tym czymś, czego mimo wszystko nie chciała cofnąć, bo było jej jedną z cenniejszych rzeczy. Czymś na kształt osobistego skarbu, który miał już nim pozostać do samego kresu życia. Miała tylko skrycie nadzieję, że nie będzie to już ten koniec.
Mimo wszystko, pomimo tego, co się wydarzyło… Wciąż nie chciała umierać. Nie dusiła w sobie żadnych wielce wydumanych myśli o łączeniu się z ukochaną osobą w śmierci czy innych takich. Nie była jeszcze aż tak wielką idiotką, by robić coś zupełnie w jej naturze nieleżącego.
Poza tym miała jeszcze przecież swoje powody, by żyć. Te kilka kruchych przyczyn, dla których kiedyś wreszcie musiała podnieść się z chłodnej ziemi, ocierając łzy. Nie zapominając, nigdy nie miała zapomnieć, jednak robiąc coś, aby zbliżyć się do pokazania tym wszystkim, którzy przyłożyli się do zaistnienia tego… Miała jeszcze zemstę, wykopanie nie tylko dwóch, lecz jak największej liczby grobów dla jej wrogów. W tym momencie jeszcze bardziej nienawidziła rebeliantów, całą sobą pragnąc ich śmierci, ich krwi spływającej po jej dłoniach jak tryskała ona z szyi Bastiana, gdy Delilah zmuszona została do odebrania mu życia.
To sprawiło, że się roześmiała. Cicho, jakby pusto i niesamowicie nieprzyjaźnie, przez łzy wciąż cieknące jej po policzkach. Drżąc na ciele, łkając i śmiejąc się jednocześnie, co było dosyć makabrycznym połączeniem wraz ze smugami krwi na jej ciele, jednak nie przejmowała się tym.
Nie myślała o tym nawet wtedy, gdy spojrzała na Amandę, która przytuliła się do niej w jakimś dziwnym odruchu. Nie chciała jej przy sobie, dotyk Dee nie wywoływał w niej może żadnych większych uczuć, niepokoju czy silniejszych drgawek, lecz i tak nie chciała, by ta jej dotykała. Ona była śmiercią. Cholernym siedliskiem najmakabryczniejszej z sił, jaka działała nawet podczas nieświadomości, odbierając Di wszystko, co kiedykolwiek było dla niej ważne. Kwiaty więdły, a życie przesypywało się przez palce. Była śmiercią. I jako śmierć postanowiła pozostać zapamiętana.
Nie odzywała się, patrząc niewidzącym wzrokiem wpierw na Amandę, by następnie przenieść go na resztę towarzystwa. Już nie łkała, nie szlochała, choć łzy dalej spływały po jej policzkach. W zupełnym milczeniu tuliła do siebie ciało zmarłego, nie dając jakiegokolwiek znaku, że zauważa obecność Gautier uwieszonej jej boku. Kuliła się w sobie, poruszając ustami, jakby coś mówiła, lecz słowa nie wychodziły z jej ust. Niewypowiedziane frazy, zastąpione wkrótce cichym nuceniem. Spokojną kołysanką zasłyszaną kiedyś przez otwarte okno w KOLCu.
Czuła się pusta. Jak nieudolnie stworzona wydmuszka, w której na samym początku ktoś zrobił niewielką dziurkę, jednak ona zaczęła pękać. Skorupka kruszyła się, ujawniając zupełną pustkę w środku. Brak czegokolwiek, tylko cisza tak bardzo pasująca do morderczej Areny.
Ona też zamierzała zachowywać ciszę. Tak, by jej wrogowie nawet nie zorientowali się, że tu jest. Nie mieli niczego podejrzewać, nie mieli zobaczyć nawet jej cienia, choć to właśnie cieniem przecież była – zjawą dawnego człowieka, której nie odbijało już nawet lustro. Miała wkraść się do ich wnętrza, nie pozwalając się wypchnąć, pozostawiając tam do chwili, w której zupełnie ich zniszczy. Zmuszając do przyjęcia zapłaty. Do odebrania nagrody za to wszystko, co jej uczynili. Wydawało im się, że są cwani, tak? Że mogą decydować o życiu i śmierci? Niech więc zagrają. Śmiertelna wyliczanka już się rozpoczęła.
Ene, due, rike, fake… Tworzyła sobie dom pośród tych wszystkich pajęczyn i kłamstw, jakimi ich karmiono. Uczyła się wszystkich sztuczek, jakimi na nich działano. Z każdą chwilą mogąc coraz bardziej skrzywdzić ich od środka. Składając sobie obietnicę, że przeżyje, wydawała wyrok. Nie wahając się ani przez chwilę przed tym, by wykonać go, jeśli tylko będzie jej to dane. Zamierzała sprawić, by cierpieli, by to piekło, w które ją wpędzono, miało być również udziałem tych samych, którzy ją do niego wepchnęli.
Jakby uciekająca myślami gdzieś daleko, choć to właśnie przecież robiła, ujęła w palce jednej ręki pistolet podsunięty jej przez Lucy, spuszczając nań wzrok. Słowa dziewczyny, zarówno te skierowane w jej kierunku, jak i do innych, przelatywały przez jej głowę niczym niewidzialne pociski. Szybko, nie bez echa, pozostawiając za sobą coś więcej niż tylko ulotne wspomnienie. W jakimś sensie ją motywowały, skłaniały do tego, by faktycznie się podniosła, choć jednocześnie… Nie chciała go tak pozostawić. Był dla niej przecież wszystkim. Na swój zdrowo porypany sposób, przez który stracili tyle niesamowicie cennego czasu, jednak wciąż.
To właśnie wspomnienie tego sprawiło, że pozornie ciche słowa małej Coin tak w nią uderzyły, wyzwalając w niej wszystko co najgorsze. Wydęła wściekle wargę, parskając na dziewczynę i zaciskając mocniej palce na broni, jakby miała zamiar wymierzyć ją zaraz w przedstawicielkę rebelianckiej dzieciarni.
- Udław się kwasem, mała pindo. – Warknęła wreszcie, odzywając się pierwszy raz od dłuższego czasu i wzdrygając na dźwięk własnego głosu. Było w nim coś takiego… Nie potrafiła tego określić, ale nie zmieniało to faktu nadzwyczaj nieprzyjemnego brzmienia. – Stul swój rebeliancki pysk i przestań, kuźwa, szczekać. – Odezwała się wciągając głęboko powietrze i ścierając szybkim ruchem, wciąż jeszcze nieustannie spływające, łzy z twarzy.
I wtedy to zrobiła. Po raz ostatni pochyliła się nad Sebastianem, całując go usta, a następnie czoło i zamykając mu delikatnie oczy, by wyszeptać zwykłe dobranoc, kochany, zawsze będę cię kochać. Zupełnie tak, jakby faktycznie życzyła mu tylko dobrej nocy. Jakby to wszystko było tylko czymś wyjętym ze zwyczajnego snu. Lecz nie było, zaś ona…
Nawet w tym stanie zachowywała odrobinę rozsądku. Umarli nie nosili pledów, pozostawienie przy nim śpiwora mogło się okazać w przyszłości jednym z kolejnych wielkich błędów, więc zsunęła go z niego po chwili wahania, woląc zrobić to osobiście, najdelikatniej jak tylko umiała, niż dać go dotknąć komuś innemu. Nie zrozumieliby tego. Złożyła śpiwór, wpychając go do jednego z plecaków, a następnie zajęła się również kolejnym, delikatnie pochwyconym z pleców jej niedoszłego Jedynego, którego marynarką otuliła się niczym dziecko pragnące zatrzymać przy sobie choć tą odrobinę, choć zapach najmilszej sercu osoby.
Nie odzywała się więcej do nikogo z towarzystwa, zbierając już szybciej rzeczy i umieszczając je w najpraktyczniejszych miejscach, jakie przychodziło jej w tym momencie znaleźć. Nie przestawała płakać, łzy dalej rozmazywały jej obraz przed oczami, lecz mimo wszystko się starała. Dalej brnęła naprzód, walcząc o życie i o prawo do zachowania jeszcze jednej pamiątki po ukochanym człowieku.
Musiała przeżyć, musiała się starać i trzymać, bo poza zemstą miała tak nad wyraz ważny cel. Swoją małą Sarenkę, o której nie zdołała nawet zbyt wiele Bastianowi powiedzieć. Zresztą… Może to i dobrze? Nie zapewniła mu tym dodatkowego poczucia straty, opuszczania czegoś… kogoś… kto stawał się już teraz coraz bardziej realny. Nie była już tylko napomknięciem, wspomnieniem, a kimś istniejącym naprawdę.
Podchodząc do drzwi już z całym swoim bagażem, nie odwróciła się do towarzyszy. Ścisnęła tylko mocniej pistolet, po chwili wahania wsuwając go między ciało a spodnie, i tak zdecydowanie nie był naładowany, by chwycić w ręce łuk i naciągnąć na niego strzałę, a następnie poczekać chwilę. Nie była głupia. Nie zamierzała wychodzić pierwsza, powstrzymując się jednocześnie przed spojrzeniem w tył.
Nie na nich, na jej Bastiana… Nie mogła się jednak powstrzymać, wreszcie to robiąc i posyłając w jego stronę przepełnione bólem spojrzenie. Ponownie czując chłód w swojej duszy. I nagły pęd powietrza spowodowany ruchem ścian… Z jej ust wydarło się paniczne nie!, którego nie kierowała nawet do żyjących…
Opamiętała się dopiero po chwili, rzucając krótkie.
- Jazda.
Położyła dłoń na klamce, gotowa natychmiastowo wiać z pomieszczenia. Niezależnie od wszystkiego i wszystkich...

|Wychodzimy! Wychodzimy! Wychodzimy! Już wychodzimy!|
Powrót do góry Go down
the victim
Amanda Gautier
Amanda Gautier
https://panem.forumpl.net/t2388-amanda-gautier
https://panem.forumpl.net/t2407-kroliczki-amandy#34290
https://panem.forumpl.net/t2406-amanda-gautier#34284
https://panem.forumpl.net/t2807-dee-di#43183
Wiek : 20
Zawód : słodki nożownik
Przy sobie : plecak, jodyna, noże do rzucania, latarka, paczka z jedzeniem
Obrażenia : poszerzony uśmiech, epicki nóż między żebrami

Korytarz - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Korytarz   Korytarz - Page 2 EmptyNie Paź 05, 2014 11:39 pm

W pewnym momencie bardziej rozpaczałam nad faktem, że Delilah Morgan miała mnie w głębokim poważaniu, niż nad naszą niedolą. Co to, kurwa, miało być?! Miała gdzieś fakt, że chciałam o nią walczyć. Miała gdzieś fakt, że się załamałam i rozpaczałam w jej ramię. Zimna suka, która przede mną stała, nie zwróciła na mnie żadnej uwagi, zwracając ją całkowicie w kierunku martwej jednostki. To co, że go kochała? Ja też go kochałam. Jak Alviego kochałam, a z którego śmiercią musiałam się pogodzić. To jej nie usprawiedliwiało, dlatego z ciężkim westchnięciem przestawałam płakać, skupiając się nad rzeczami ważniejszymi od jej pieprzonej rozpaczy. Miałam tego dość. Pokazała, co byłam dla niej warta – wielkie gówniane nic. Nie chciałam jednak jej zabijać, nie potrafiłabym. Przez to nie potrafiłam się ruszyć, nadal łkając.
Dłoń Lucy była pewnego rodzaju wybawieniem. Balsamem, który ukoił moje żądne krwi serce z chęci zemsty i utopienia Delilah w morzu maków. Eryda szeptała mi do ucha, bym to zrobiła, bym nie czekała dłużej, a pochwyciła nóż, który wystawał z plecakach, zwracając na siebie moją uwagę. Nie zrobiłam tego dzięki Lucy, która skierowała me myśli na jeszcze bardziej ważniejszy tor – przetrwanie. Musieliśmy przetrwać, a właśnie zamierzano nas posłać na rzeź.
Tytuł królowej króliczków nieźle połechtał mnie od wewnątrz. Serio ktoś uważał, że zasługiwałam na takie miano?! To dzięki! Niesamowicie mi się podobało i niesamowicie też napalało mnie do walki. Morze maków połączyło się z armią króliczków i teraz masa krwawych króliczków miała zalać salę główną, do której jako pierwsza wkroczę ja! Amanda Gautier, królowa króliczków, rycerz morza maków, który ma za oparcie boginię Erydę i pumę w swoim wnętrzu, oraz Niewiernego Tomasza, czy innego Zbyszka, w momentach awaryjnych! Kto mnie pokona? No, kto się odważy? Kto się odważy stanąć naprzeciwko Mandy, która wyglądała, jakby żywcem zjadła trybuta? No, właśnie. Delilah mogła się pieprzyć wraz ze swoimi zwłokami, które tak bardzo kochała, mogła też stanąć u mego boku. W tej chwili mi to wisiało.
Ściągnęłam swój plecak, pomagając Lucy ogarnąć przedmioty należące do Sebastiana. Może przed chwilą stwierdziłam, że mam gdzieś swoją byłą kochankę, ale tak naprawdę nie zamierzałam jej tu zostawiać. Nie zamierzałam też pozwolić z Lucy, by dźwigała to wszystko, wystawiona przez utrudnione ruchy na ataki, a przez to na łatwą śmierć.
Ku naszemu nieszczęściu, nie zdążyliśmy nawet do końca się opatrzyć, gdy ściany ruszyły, odcinając nam jakiekolwiek drogi ucieczki. Wszystkie, prócz jednej. Wcisnęłam prędko resztę maści do plecaka i resztę przedmiotów, które leżały najbliżej i pomogłam też innym. Nie mogliśmy zwlekać, bo ściany zechciałyby jeszcze nas zmiażdżyć, a miałam przecież Igrzyska do wygrania.
- Dobra, kompani! Lękacie się? Królowa króliczków rozjaśni wam drogę! – Krzyknęłam, olewając ból warg. Cholera, byłam pieprzonym drapieżnikiem. Miałam w dupie takie rzeczy! – Damy radę, bo zawsze dajemy radę, czyż nie? Poza tym jestem głodna. Nie wiem, jak wy... – Dodałam, ściskając w lewej dłoni cztery noże do rzucania, zaś w prawej trzymając jeden w pogotowiu. Mój plecak miałam już na swoich pleckach i zamierzałam wygrać, bo byłam panią swego życia i doskonałym drapieżnikiem, bowiem Eryda mnie nie opuściła. Nadal czułam ją wokół swojej ręki, która gotowa była rzucić nożem.
Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam drzwi do Sali, wchodząc do niej. Za mną zaś poszły moje króliczki i moi towarzysze. Zamierzaliśmy nieść chwałę morzu maków!

[z/t dla całej drużyny]
Powrót do góry Go down
Lucy Crow
Lucy Crow
Wiek : 17 lat
Zawód : prostytutka/kwiaciarka
Przy sobie : W plecaku: proca, latarka, zwój liny, zapałki, pusta butelka, nóż, widelec, latarka, kompas, paczka z jedzeniem; w ręku: pistolet
Obrażenia : lekko obite plecy, rana na łydce po ugryzieniu szczura

Korytarz - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Korytarz   Korytarz - Page 2 EmptySro Paź 15, 2014 4:58 am

Jeszcze stała, cała, nienaruszona, względnie nienaruszona, bo noga dała o sobie znać w jakiś tam minimalny sposób, ale to przestawało ją interesować. Doprawdy, nie interesowało w ogóle, bo wszystko działo się zbyt szybko, wokół niej. Świat wręcz wirował i ludzie, którzy ją mijali, a miała wrażenie, że jest ich tysiące, rozmazywali się, niewyraźni, pochłonięci przez czasoprzestrzeń znikali poza jej spojrzeniem, które tkwiło skupione w jednym cholernym punkcie. I nawet wówczas, gdy ujrzała zagrożenie, ujrzała, ale go nie dostrzegła, to kluczowa różnica, wtedy nie zrozumiała, co tak naprawdę się dzieje. I nigdy nie wierzyła, że w momentach grozy i upadku wiary w ludzi potrafiła być taka spokojna, nigdy nie wierzyła, że potrafiłaby nie krzyknąć na widok ciała Mandy, zalanego krwią, poruszającego się nieregularnie, krzywo, niepoprawnie, a to przecież nie była kuką, to był człowiek. To była Mandy. Mandy. Zachłysnęła się powietrzem, gdy dziewczyna upadła. Kolejny huk. To był jeszcze jakiś? Słyszałaś, skarbie, prawda? Prawda. I może dlatego nie zauważyła Alexa, choć wpatrywała się wprost na niego zawieszona gdzieś pomiędzy jawą a wspomnieniami, które nacierały na jej umysł, podpowiadały, że Mandy żyje, że Mattowi nic się nie stało. Że oni wszyscy... Poczuła delikatne ukłucie, spojrzała na swoje dłonie, na ręce, zmarszczyła lekko brwi, serce jej wtedy stanęło, jakby na myśl, że to koniec. I jeszcze raz, i jeszcze raz...
...zaśpiewaj ze mną ten jeden raz.
Widziała jak Raphael biegnie w jego stronę i widziała przecież jak Panda zamachuje się nożem w jej kierunku i na pewno krzyknęłaby, gdyby zdążyła lub zidentyfikowała tę uroczą i zakrwawioną twarz jako potencjalne zagrożenie. Ale oni wszyscy wydawali się zbyt znajomi, aby mogła określić ich jako złych, jako morderców, choć jeszcze przed chwilą była świadkiem tego, że przecież odbierali komuś życie. I jeszcze przed chwilą starała się ich zabić. Ale Mandy. Mandy. Widziała ostrze w swojej nodze i wyciągnęła mrowiącą już rękę w kierunku rękojeści, aby ująć ją mocniej i wyjąć, ale wtedy coś, coś bardzo cichego i subtelnego podpowiedziało jej, że to zły pomysł. A może to Raphael, który znalazł się tuż przy niej, aby wziąć ją na ręce, przynajmniej tyle pamiętała, bo uniosła się obejmując go słabo ramionami starając utrzymać się w dłoni przepustkę do piekła i nieba zarazem – broń.
Na moment jakby przysnęła, zamknęła oczy i pozwoliła, aby ciepły wietrzyk otulił ją, posłał w miodową krainę szczęśliwości, przyglądała się wtedy kwiatom, wdychała ich słodkawy kuszący zapach. I łąka. Miękka, naprawdę, ta zieleń, jak poduszka. I myśli takie nieskładne, świat taki chaotyczny, arena, kwiaty, czerwień, czerwone kwiaty, zieleń i trawa, morze maków. Dziś otulę Cię.
Oby nie.
-Stój! Stój! - wydała z siebie dwa pojedyncze okrzyki, ale tak jej się tylko zdawało, bo jej głos był nieco chrapliwy ale nadal cichy, ledwo dotarł do jego ucha, a usta miała przy nim, to kluczowa kwestia – Upuściłam pistolet, tam, tam!– wskazałaby, gdyby mogła, schowałaby też te bezładne dłonie, gdyby i na to było ją stać, bo nie chciała, aby dłużej ją tak oglądał, taką właśnie, przegraną, bo kimże była na arenie bez rąk? Kimże byłaby w ogóle, kiedykolwiek? W Kwartale? Słowa „litość” i „współczucie” giną wśród agonistycznych krzyków tych, którzy starali się nimi kierować, nie potrafiła więc współczuć samej sobie, nie potrafiła wierzyć w to, że teraz ma jakiekolwiek znaczenie – I puść mnie, odstaw mnie, odstaw, Raph, odstaw mnie natychmiast! - nie zareagował zbyt szybko, nie zareagował natychmiast, dlatego krzyknęła, lekko histerycznie.
Powrót do góry Go down
the odds
Game over
Game over
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Korytarz - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Korytarz   Korytarz - Page 2 EmptySro Paź 15, 2014 9:41 pm

Nad ranem powietrze przeszywa armatni wystrzał.
Powrót do góry Go down
the victim
Raphael Grant
Raphael Grant
https://panem.forumpl.net/t2381-raphael-grant
https://panem.forumpl.net/t2382-raphael
https://panem.forumpl.net/t2383-raphael-grant#33798
Wiek : 17 lat
Zawód : trybut, naczelny arystokrata
Przy sobie : Plecak numer 12: śpiwór, pusta butelka, paczka jedzenia, ząbkowany nóż, dwa małe nożyki, widelec, dwie garści owoców, dwa plastry pieczeni, dwa kacze udka

Korytarz - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Korytarz   Korytarz - Page 2 EmptyPią Paź 17, 2014 7:12 pm

// Sala Główna

Zakląłem pod nosem, kiedy szarpanie klamki drzwi, za którymi zniknęła Delilah, nie przyniosło żadnego skutku. Wyglądało na to, że Organizatorzy świetnie bawili się moim kosztem, a nikt bezkarnie nie bawi się kosztem Grantów.
Miałem ochotę zacząć wrzeszczeć albo przynajmniej wyrwać jedną nogę z przewróconego stołu i stłuc nią wszystkie kamery, ale była jeszcze Lucy; ciepły, lekko drgający przy kolejnych oddechach ciężar. I połyskujące ostrze wbite w jej udo.
Szybko podjąłem decyzję, schylając się jeszcze i łapiąc bochenek chleba, a potem kierując się w stronę najbliższych drzwi, przyciskając Lucy do siebie. Mój oddech stał się dziwnie przerywany, chociaż to przecież nic dziwnego, skoro byłem zwyczajnie przerażony zmęczony. Czułem włosy dziewczyny muskające mnie po twarzy, przylegające do szyi, pachnące kwiatami i krwią, i starałem się logicznie i spokojnie przemyśleć to, co musiałem zrobić. Jednak nie ułatwiała mi tego Lucy, ranna, co wprawiało mnie w coś, co może ktoś inny nazwałby strachem, i krzycząca mi do ucha. Jej strach sprawił, że wszystkie moje mięśnie spięły się jak do ogromnego wysiłku.Schyliłem się i ująłem w dłonie pistolet, kiedy zwróciła mi na to uwagi, jednak zwyczajnie zignorowałem kolejne zdanie, stawiając ją na ziemi dopiero wtedy, kiedy byliśmy już w korytarzu za zamkniętymi drzwiami.
Prawie dodałbym- bezpieczni.
Czułem dudnienie własnego serca, nienaturalnie szybkie i głośne, kiedy bezmyślnie wpatrywałem się w tkwiący w jej nodze nóż.
-Rozniosę ich, wybiję ten ich pieprzony poligamistyczny związek, opróżnię cały magazynek...- Mruczałem, starając się nie krzyczeć ani klnąć, chyba po raz pierwszy przejmując się czyimś emocjami. Widziałem zły stan Lucy i nie chciałem go pogorszać, mogłem tylko pocałować ją w czoło, w policzek, prawie ślepo. Nie mogłem wiedzieć, ile czasu nam zostało, ale nie chciałem się nad tym zastanawiać. Ani nad tym, ani nad własnym zawahaniem, które sprawiło, że puściłem Alexandra wolno.
Skupiłem się z całych sił, próbując przypomnieć sobie cokolwiek ze stanowiska pierwszej pomocy.
-Opatrunek uciskowy- oznajmiłem trochę sobie samemu, a trochę Lucy, ściągając z ramion marynarkę i odrywając oba jej rękawy bez większego żalu. Nożem rozciąłem je wzdłuż szwów, po czym ścisnąłem delikatnie rękę Lucy.
-Przepraszam, jeśli za boli, bądź odważna, dobrze?- Wyszeptałem, starając się nie patrzeć w jej przepełnione jakimś dziwnym uczuciem oczy. Wyciągnąłem rękę, odetchnąłem lekko, po czym wyciągnąłem nóż, natychmiast przyciskając do rany jeden z rozerwanych rękawów zwinięty w kłębek i przewiązując go ciasno drugim. Wytarłem nóż o podłogę i wraz z resztą przedmiotów upchnąłem we własnym plecaku. Zarzuciłem na siebie resztki marynarki, obecnie przypominające bardziej kamizelkę, i odetchnąłem głęboko.
Pochyliłem się w stronę Lucy i objąłem ją w pasie, przekładając na własne kolana.
-Byłaś bardzo odważna, naprawdę byłaś. Zjedz coś, prześpij się trochę, ja będę czuwać.- Oznajmiłem najspokojniej, jak potrafiłem. Wyciągnąłem pozostałe dwa plastry pieczeni i rozdzieliłem między nas, potem ułożyłem ją wygodniej, pamiętając o niesprawnych rękach, i sam usiłowałem nie zapaść w drzemkę. Potem role się odwróciły- niechętnie pozwoliłem jej czuwać, a sam przespałem się nieco.
Zaraz po pobudce poczułem coś na kształt... znużenia?
-Lucy? Musimy iść.- Oznajmiłem niechętnie, rozglądając się po zniszczonym skrzydle. Z tęsknotą wspominałem poprzednie miejsce mojego pobytu, sterylnie czystą i spokojną spiżarnię pełną plastikowych jabłek, co po raz kolejny uświadomiło mi, że moje poczucie humoru znacząco odbiegało od tego, które posiadali Organizatorzy.
Powrót do góry Go down
the odds
Game over
Game over
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Korytarz - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Korytarz   Korytarz - Page 2 EmptySob Paź 18, 2014 4:20 pm

Wieczór dnia czwartego zastał parę trybutów na korytarzu. Prowizoryczny opatrunek Lucy został założony prawidłowo, krwawienie ustało, jednak dziewczyna nie powinna nadwyrężać teraz nogi.
Organizatorzy nie zapomnieli o swoich ulubieńcach, którzy nie mogli przecież myśleć, że po kolejnej Rzezi pod Rogiem dadzą im spokój? W końcu korytarza rozległo się nagle głośne szczekanie, które przybierało na sile z każdą chwilą. Lucy i Raphael mogli być więc pewni, że coś zbliża się w ich kierunku, jednak póki co w ciemności nie mogli dojrzeć zagrożenia.

Jeśli chcecie uciec do jednego z pomieszczeń, rzućcie kostką.
Powrót do góry Go down
Lucy Crow
Lucy Crow
Wiek : 17 lat
Zawód : prostytutka/kwiaciarka
Przy sobie : W plecaku: proca, latarka, zwój liny, zapałki, pusta butelka, nóż, widelec, latarka, kompas, paczka z jedzeniem; w ręku: pistolet
Obrażenia : lekko obite plecy, rana na łydce po ugryzieniu szczura

Korytarz - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Korytarz   Korytarz - Page 2 EmptyNie Paź 19, 2014 5:26 pm

Pierwszy raz od wielu miesięcy wpadła w głęboki sen, spokojny, wyrównany, zagłębiając się do świata, którego nie odwiedzała przez bardzo długi czas. Świat szczęśliwy, muskany gorącymi promieniami słońca, intensywny i pozornie prawdziwy, bo czuła to ciepło na własnej skórze. Był jeszcze delikatny wietrzyk, który smagał jej włosy, bo pozwoliła na to – tutaj wszystko zależało od niej, tylko od niej. W końcu odzyskała nad sobą kontrolę, nad swoim życiem, nad tym, co ją otacza i gdyby się obudziła, byłaby pewna, że to już się nie skończy, ten czas nieprzerwanej szczęśliwości, sielanki i spokoju, a przede wszystkim harmonii. Bo gdziekolwiek by nie spojrzała, dokąd by się nie udała, wszystko wydawało się umiarkowane, idealne, zero krzyku, zero melancholijności. Nawet trawa była idealnie zielona, nie za ciemna, nie za jasna, nie za jaskrawa. Kwiaty idealnie czerwone.  Niebo idealnie niebieskie. I wiatr idealny, delikatny ale silny. Słońce też świeciło jakby idealnie.
Idealnie. Idealnie. Idealnie.
Potem tkwiła zawieszona pomiędzy jawą a snem w przygnębiającej ciemności. Wpatrywała się w lufę pistoletu, obracała go w dłoni, głaskała czule, jakby to faktycznie miało pomóc, gdyby dzięki tej bliskości, temu kontaktowi mogła lepiej poznać ten przedmiot. Czasem przyciskała go do piersi, drgał razem ze słabymi uderzeniami jej serca. Nawet nie zauważyła, że odzyskała sprawność w rękach, nawet tego nie dostrzegła, zbyt nieświadoma, zbyt schowana w głąb własnego umysłu. I tylko śpiące oblicze Raphaela pozwalało jej nie odpłynąć, to krótkie polecenie, które wydał i które dźwięczało jej w głowie nieustannie.
Światło wróciło, on wrócił, ona dalej tam tkwiła, nadal w przedsionku, a drzwi, które prowadziły do wyjścia, do niego, wciąż pozostawały zamknięte. Szarpała, wyrywała się na zewnątrz. Nie.
-Masz rację – odparła spoglądając na niego, wcisnęła do jego ręki broń ściskając ją na moment, a potem, jakby nie czuła bólu, choć paliło ją wewnątrz, skręcało od promieniującej negatywną energią nogi, ruszyła w stronę któryś z drzwi mając nadzieję, że tym razem się otworzą. Ale gdy... znikąd (?) dobiegło warczenie, zatrzymała się, drgnęła i obejrzała, jakby starając się uchwycić wzrokiem źródło dźwięku. Ale nic nie dostrzegła. Oczywiście, skoro przecież nie patrzyła. Dopiero gdy Raphael ją pchnął, nacisnęła na klamkę, niespiesznie, bo przecież nie było się czego bać. To pies sąsiadów. Ten złośliwy pudel o fioletowej sierści, te żałośnie obnażone kły i zmarszczony pysk, jakby faktycznie coś tak pięknego, mogłoby budzić strach. Zawsze się śmiała rozkosznie ale nigdy go nie pogłaskała, bo nie pozwalano. Ale nie bała się. Tak jak teraz.
Czas rozpocząć bal, nie bez powodu odziano ją w sukienkę. Czas rozpocząć bal! Poznać gości, uśmiechnąć się do każdego i pozwolić, aby świat wirował w rytm muzyki, aby barwy zlewały się w jedną niewyraźną masę. I tańczyć. Tańczyć. Tańczyć. Tańczyć nieskończenie długo. Najdłużej. Aż nogi nie ugną się ze zmęczenia, aż do omdlenia. Bo świat jest bo to, aby się w nim zatracić. A bale, aby zatracić się w tańcu.


[zt]
Powrót do góry Go down
the odds
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Zawód : Troublemaker
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Korytarz - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Korytarz   Korytarz - Page 2 EmptyNie Paź 19, 2014 5:26 pm

The member 'Lucy Crow' has done the following action : Rzuć kostkami

'Cztery oczka' : 3
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Korytarz - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Korytarz   Korytarz - Page 2 Empty

Powrót do góry Go down
 

Korytarz

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 2Idź do strony : 1, 2  Next

 Similar topics

-
» Korytarz
» Korytarz
» Korytarz
» Korytarz
» Korytarz

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Lokacje :: 2. arena :: Skrzydło południowe-