|
| Autor | Wiadomość |
---|
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| | | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: 3 Sob Wrz 27, 2014 5:58 pm | |
| /z korytarza wraz z Bastkiem, Mandy i Mattem
Prawdę mówiąc, nie spodziewała się tak szybkiego spotkania z Amandą, choć zdecydowanie już wcześniej chciała przecież utorować sobie do niej drogę, w czym przeszkodziła jej podle Trinette. Całe szczęście!, już leżąca sobie martwa gdzieś na zimnej podłodze, nie mogąc nic zrobić czy też zemścić się na niej jakoś bardziej za atak. Choć zniszczenie noktowizora było wystarczająco złe samo w sobie. Jednak co się stało, to się odstać nie miało, więc rozmyślanie nad tym nie miało przynieść już żadnej dobrej rzeczy. Teraz liczyło się przetrwanie, które w tak dużej grupie może i było czymś dużo łatwiejszym, lecz jakoś nie uspokajało psychiki Deli, w której od dawien dawna zakodowana była informacja o tym, że spora liczba osób dookoła człowieka oznaczała ni mniej, ni więcej niż tylko jakieś kłopoty. Kit z tym, jeśli były one dosyć łatwe do rozwiązania czy też następowały w chwili pozwalającej na dosyć łagodne ich rozwiązanie, ale tutaj raczej tak nie miało być. Arena oznaczała problemy. Duże, nienaturalne problemy wymyślane przez skurwysynów siedzących z kawkami za konsolą i czerpiących niezdrową satysfakcję z ranienia trybutów. Poza tym nie znała przecież wszystkich swych towarzyszy. Amandę i owszem, nawet ufając jej w wystarczającym stopniu, Sebastiana dużo bardziej niż to było wskazane, lecz chłopaka przyciągniętego przez blondynkę nie mogła za Chiny Ludowe skojarzyć. Coś jej świtało, ale nie miała pojęcia, z czym mogłaby to powiązać. Prócz treningów, oczywiście, gdzie widziała nieco jego umiejętnościowych demonstracji, utwierdzając się w przekonaniu, że powinna mieć na niego oko. A nawet parę, patrząc na to, że niemożność przypomnienia sobie, skąd go kojarzy... Cóż, raczej nieźle dawała do myślenia. Deli nie miała przecież nawet pojęcia, kim tak właściwie jest ten chłopak. Przyjacielem? Wrogiem? A może kimś neutralnym, kto sam tylko czeka na okoliczności zmieniające go w jedno bądź też drugie? Fakt, że przybył tutaj z Dee, nie miał znaczenia. Nie ufała mu i tak. Otwarcie obserwując go przy każdym wyraźniejszym ruchu i zaciskając ukradkiem palce na nożu, który nie opuszczał jej ręki. Musiała znaleźć naboje do pistoletu. Koniecznie. Wtedy przynajmniej będzie mogła sobie pozwolić na trochę większe poczucie bezpieczeństwa przy tym człowieku. Choć też nie za duże, bo była to przecież Arena. Tutaj nawet Amanda czy też Sebastian może chcieć zepchnąć ją w jakąś dziurę w podłodze, by zapewnić sobie większe szanse na wygraną. I wiedziała to, nie popadając nawet w paranoję. A o to było zdecydowanie łatwo, gdy każdy kolejny krok odbijał się głuchym echem po nazbyt cichym pomieszczeniu. Nienaturalnie wręcz pozbawionym dźwięków z zewnątrz, sprawiając tym samym, że Delilah czuła się trochę tak, jakby naruszała swoją obecnością jakieś starodawne sanktuarium, w którym zdecydowanie nie powinno jej być. To powodowało w niej tylko większe napięcie i rozglądanie się dookoła przy każdym głośniejszym dźwięku. Tak samo zresztą jak mordowanie wzrokiem każdego, kto tenże dźwięk spowodował. Nie mogła jednak cały czas milczeć niczym jakaś zupełna sztywniaczka, przecież sztywniak był określeniem odnoszącym się również do osoby umarłej - ona zaś zdecydowanie żyła, poza tym należało chyba odsapnąć choć na chwilę i obejrzeć ewentualne rany, toteż zatrzymała się wreszcie w, najodpowiedniejszym jej zdaniem, miejscu, odgarniając zabłąkane kosmyki włosów z twarzy. - Dobra. To co teraz robimy? - Odezwała się nie za głośno, ale też nie nazbyt cicho, choć własny głos i tak zabrzmiał w jej uszach niczym wystrzał arenowej armaty. Miała tylko nadzieję, że nie była to żadna zła wróżba. - Ktoś jest ranny, zmęczony, głodny? Potrzebuje siusiu? - Spytała, na koniec nie mogąc powstrzymać się przed gorzkim uśmiechem. |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : złodziej, przemytnik Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz) Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)
| Temat: Re: 3 Sob Wrz 27, 2014 6:59 pm | |
| Nie odzywał się. Ani do Delilah, gdy razem opuszczali biegiem pierwsze pomieszczenie, w którym przyszło im rozpocząć rozgrzewkę, ani też wtedy, gdy dołączyła do nich Mandy z Mattem. Wytarł tylko ostrze ceramicznego noża - broni, którą ani myślał wypuszczać z ręki - o nogawkę garnituru, poprawił plecak (wyładowany teraz, poza zawartością zasadniczą, także jedzeniem) na ramieniu, wyciągnął na wierzch paralizator, tak, by w razie czego można go było szybko i łatwo wyjąć, po czym ze zmrużonymi powiekami szedł razem z resztą grupki. Grupki, w której najwyraźniej nie zamierzali się pomordować... Przynajmniej na razie. Padło na starą oranżerię. To tam trafili najpierw. To nie było dobre miejsce, wiedział tu od razu i nie omieszkał się tym spostrzeżeniem podzielić. - Nie zostaniemy tu - rzucił po prostu. Nie zamierzał być liderem, ale gdyby przypadkiem ci tutaj tego nie zauważyli, to pokój ten był najgorszym, jaki mogliby wybrać sobie na obozowisko. Ignorując teoretycznie zabawne (praktycznie - wcale nie) pytania Delilah minął ją, zwracając swą uwagę ku dziwnemu stosowi. Złodziejski duch nie wybaczyłby mu, gdyby tego nie sprawdził - w bezpieczny sposób, oczywiście. - Nie zbliżajcie się tam na razie - znów powiedział niezobowiązująco, nie rozkazując, ale raczej radząc. Sam poszukał czegokolwiek, czym mógłby rzucić. Większej drzazgi, fragmentu drewna. Kawałka szkła. Może kamyka. Jeśli cokolwiek by się w tym stosie kryło, cokolwiek żywego, było prawdopodobieństwo, że ujawniłoby się po potraktowaniu jego kryjówki jakimś przedmiotem. Gdyby więc rzeczywiście coś udało się znaleźć, Sebastian rzuciłby tym czymś w kierunku stosu i zobaczył, co się stanie, gotów uciekać, gdyby jego poczynania poskutkowały jakimś wybuchem czy czymkolwiek równie mało przyjemnym. W międzyczasie wyciągnął też z plecaka zestaw bandaży i plastrów. Rana po widelcu nie była głęboka, a krwotok nieszczególnie go osłabiał, postanowił nie tracić więc czasu na bandażowanie się, a tylko zakleić sobie ranę, by jej nie zakazić. Zsunął więc z rannego miejsca najpierw marynarkę, a potem fragment koszuli i przystąpił do prowizorycznego opatrunku. Jedzenie? Tak, na to też przyjdzie czas. Najpierw muszą jednak znaleźć jakieś bezpieczne miejsce. |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: 3 Sob Wrz 27, 2014 7:18 pm | |
| Sebastianowi udało się odnaleźć kawałek nadłamanej, okiennej framugi, a gdy rzucił nią w stos mebli pod ścianą... absolutnie nic się nie stało. Drewienko potoczyło się z powrotem na podłogę, nie robiąc przy tym większego hałasu. Być może ta konstrukcja nie jest aż tak podejrzana, jak na początku myślał chłopak?
|
| | | Wiek : 17 lat Zawód : złodziej, przemytnik Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz) Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)
| Temat: Re: 3 Sob Wrz 27, 2014 7:35 pm | |
| Dziwne. Zmarszczył nieco brwi, gdy nic się nie stało. Szczerze mówiąc, naprawdę sądził, że jednak coś... coś się wydarzy. I nadal tak uważał. Nie wierzył w to, że coś może tu sobie tak po prostu leżeć i niczym nie grozić. Dla niego wszystko tu było pułapką, toteż nawet czyniąc dwa kroki do przodu, wciąż tego założenia się trzymał. Nie zamierzał rzucać się jak obłąkany ku potencjalnemu skarbcowi tylko dlatego, że ten nie zareagował na pierwsze podchody. Zawsze mógł zareagować na drugie, nie? A więc - dwa kroki do przodu, czynione przy tym tak, by nie wystawiać się pozostałej trójce, gdyby przypadkiem chcieli go w tej chwili zamordować. W jednej dłoni wciąż trzymał nóż, plecak także miał przy sobie i... Znów rozejrzał się. Chciał znów czymś rzucić. Tak na wszelki wypadek. Może był paranoikiem, ale lepsze to, niż dać się zabić, gdyby pod starymi meblami znajdowało się coś paskudnego i wygłodniałego, dodatkowo gustującego w ludzkim mięsie. |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: 3 Sob Wrz 27, 2014 7:55 pm | |
| Nic nie poruszyło się nagle, nie zaskomlało, stos mebli nie zachwiał się - w pomieszczeniu wciąż panowała względna cisza. Podchodząc bliżej, Sebastian mógł jednak zauważyć niewielką szkatułkę, kryjącą się pomiędzy nogą starego krzesła, a połamanym parasolem ogrodowym. Wyciągnięcie jej spod tej kupy badziewia nie powinno sprawić mu trudności. |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: 3 Sob Wrz 27, 2014 8:00 pm | |
| Wybitnie nie podobała jej się cisza, jednak wyszła z założenia, że najlepiej będzie ją zachowywać. Już zwłaszcza w tak podejrzanym miejscu, które aż się prosiło o coś przeraźliwie złego, co mogłoby w najlepszym wypadku pogryźć ich do krwi, przez co zawisłoby nad nimi widmo nieuchronnego zakażenia. W tak paskudnym miejscu jak to, w którym akurat teraz się znajdowali, wiązałoby się to zaś mniej lub bardziej ze śmiercią. Nie, jakiekolwiek działanie związane z ruszaniem stosu starych mebli nie wydawało jej się zbyt dobre, czego też nie raczyła nie skomentować za pomocą wybitnie niezadowolonego syknięcia pod nosem, lepszy obserwator wyłapałby w nim kurwa, Bastian, a następnie ostrożnym odsunięciem się jak najdalej w tył. W żadnym razie bowiem nie chciała narazić się na ukąszenia os gończych czy innych paskudztw, jakie mogły czaić się w stosiku niedbale rzuconych mebli ogrodowych. - Fakt, nie zostaniemy. Martwi też nie, więc racz trochę bardziej uważać, cholera. - Warknęła, obserwując lot kawałka framugi, gotowa zareagować przy jakimkolwiek nienormalnym zachowaniu mebli. Jednak gdy nic się nie stało... Cóż, mimo wszystko nie podeszła bliżej, niechętnie pozwalając Sebastianowi działać dalej. Rozejrzała się po pokoju, gdy po raz kolejny nic się nie stało, marszcząc nos i patrząc uważnie na przyjaciela i na kawalątek czegoś, co musiało być szkatułką, by znowu spojrzeć na Sebastiana, szkatułkę, Bastiana, dookoła siebie, szkatułkę, szkatułkę, Amandę, szkatułkę, Bastiana, szkatułkę, Matthew, Bastiana, Amandę, szkatułkę, stos mebli, drzwi, dookoła siebie... - Wiesz co? Może lepiej zostaw to w cholerę. |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : złodziej, przemytnik Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz) Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)
| Temat: Re: 3 Sob Wrz 27, 2014 8:10 pm | |
| Odetchnął głęboko. No... Dobra. Cóż, i tak ma tu zginąć, nie? Prędzej czy później coś go dopadnie, zaślini, zagryzie, wysadzi w powietrze, lub, mniej oryginalnie - potraktuje nożem, paralizatorem lub widelcem. Dlaczego więc miałby nie spróbować dobrać się do szkatułki? Najwyżej pozostali będą wiedzieli, by tego nie ruszać i tyle, a on, no... Będzie miał problem z głowy. Po prostu. Śmierć nie była tym, czego pragnął, ale nie mógł nie dostrzec jej jasnej strony. - Daj spokój - rzucił krótko w kierunku Delilah, spoglądając na nią kątem oka. - Czegoś i tak w końcu będziemy musieli dotknąć, równie dobrze możemy spróbować już teraz. W razie co weźmiesz wszystko co moje i... Będzie o jednego trybuta bliżej końca, nie? - prychnął cicho i ostrożnie zbliżył się do stosu na tyle, by sięgnąć skrzynki i spróbować ją wyciągnąć, nie pokładając się przy tym na stosie. Wolał zostać na tyle daleko, na ile mógł i po prostu wyszarpnąć zdobycz, jeżeli to w ogóle było możliwe. A jeśli nagle zacząłby się Sąd Ostateczny, to... Chyba nawet by nie uciekał. Bo i po co? |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: 3 Sob Wrz 27, 2014 8:17 pm | |
| Treningi opłaciły się, bo choć Sebastian musiał się trochę nagimnastykować, by wyszarpnąć szkatułkę, udało mu się to zrobić bez poruszenia żadnej z rzeczy, które znajdowały się obok. Tym samym nie podważył podstawy i stos dalej trwał nieruchomo pod ścianą. Szkatułka była brązowa i na tyle mała, by bez przeszkód mogła zmieścić się do plecaka. Jedna tylko kwestia stała teraz na przeszkodzie - wieczko pozostawało zamknięte, nie było też żadnej dziurki od klucza. Wydawać by się mogło, że Sebastian zadał sobie próżny trud przy wydobywaniu przedmiotu. |
| | | Wiek : 19 Przy sobie : kurs pierwszej pomocy Obrażenia : poparzona kwasem prawa dłoń, dodatkowo opuchnięta od ugryzienia szczura, głębokie rozcięcie na czole, poderżnięte gardło, śmierć
| Temat: Re: 3 Sob Wrz 27, 2014 8:17 pm | |
| Ucieczka spod rogu obfitości była naprawdę rozsądnym rozwiązaniem, zwłaszcza, że zapewne teraz ludzie walczyli tam o resztki zapasów. W końcu większość trybutów pochwyciła co się dało i uciekła przez jedne z czworga drzwi. Matt razem z Amandą i dwójką innych trybutów wylądowali w czymś co wyglądało na starą oranżerię, opuszczoną wieki temu. Wyjątkowo nieciekawe miejsce, które nie przestawiało żadnej wartości dla kogoś, kto szukał schronienia na noc. Matt wciąż trzymał jeszcze w ręku nóż ociekający krwią Evena. Dlaczego on się na niego rzucił?! Zabijania nie było w jego skrupulatnie układanym planie, a tymczasem miał już na sumieniu jednego trybuta, choć nie minęła nawet godzina od rozpoczęcia rozgrywek. Widać wszystkie godziny spędzone w trakcie bezsennych nocy, podczas których układał taktykę można uznać stracone. Zabił, a do tego znalazł się z grupą trzech innych osób. Zupełnie odwrotnie niż planował, ale widać z jego samotnej wędrówki na razie nic nie wyjdzie. Wytarł w końcu dłonie i nóż w marynarkę, która i tak była poplamiona krwią, podobnie jak koszula, która teraz miała na przedniej części była wiśniowoczerwona. Nie wypuścił jednak ostrza wciąż zaciskając na nim palce. W tym towarzystwie mógł ufać jedynie Amandzie, choć zważywszy na jej... stan, nie mógł być pewny nawet jej reakcji. Z jego strony nic jej nie groziło, ale nie było gwarancji, że podobnie dziewczyna zachowa się wobec niego. - Nie możemy tu zostać - przytaknął Sebastianowi spoglądając na niego nieco podejrzliwie. Nie podobało mu się to, że będą spali w swojej obecności, przecież mógł spokojnie ich wszystkich zarżnąć w trakcie snu... To będzie trudna noc. Nie było mu do śmiechu, więc tylko lekko wykrzywił usta na słowa Delilah, która chyba chciała tym małym żartem rozluźnić straszliwie napiętą atmosferę. To chyba było jednak niemożliwe. - Wszystko w porządku? - zapytał już nieco ciszej kierując swoje pytanie do Amandy. Gdy ta potwierdziła znów podniósł wzrok, który teraz padł na zaklejającego ranę chłopaka. - Powinniśmy poszukać bezpieczniejszej kryjówki - zawyrokował choć było raczej oczywistym, że będą musieli to zrobić. Nie wiedział jeszcze na ile może sobie pozwolić w obecności tej dwójki. Będzie musiał wypytać o nich Amandę, gdy będą sami. Przyglądał się w milczeniu poczynaniom Bastiana, który najwyraźniej lubił ryzyko. Sterta mebli nie wyglądała zbyt zachęcająco i raczej wątpliwe, by znaleźli tam coś ciekawego, ale przecież nigdy nic nie wiadomo. Organizatorzy pokazali już, że mają nieograniczoną wyobraźnię projektując arenę... |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: 3 Sob Wrz 27, 2014 8:27 pm | |
| - Przestań. - Powiedziała tylko chłodno, spinając się w sobie. - Nie bądź debilem, Bastian. A przynajmniej większym niż jesteś w tej chwili. Naprawdę, ale to naprawdę nie pasowała jej ta cała gadka i w żadnym razie nie miała zamiaru milczeć w tym temacie. O jednego trybuta mniej, serio? Serio?! Czarny humor czarnym humorem, ale to zdecydowanie nie było na miejscu. I nie miało być. Ani teraz, ani nigdy, bo... Cholera jasna! Autentycznie jej na nim zależało. Nie chciała, by umierał czy też choćby myślał o czymś takim. Zgrywanie bohatera wybierającego się po jakąś szkatułeczkę kosztem życia nie było tym, co pragnęła obserwować. Inaczej może byłoby w przypadku, gdyby zamierzał to zrobić ten cały Matthew, ale... Bastian? JEJ Bastian, cholera! Przeklęty bohater igrzyskowy chcący się zabawiać w detektywa i archeologa w jednym. Zajebiście, wręcz bajecznie. - Ogarnij się, Bas. - Wysyczała, nie spuszczając z niego oczu, zaciskając nerwowo ręce na nożu aż zaczęły jej bieleć knykcie. Nie odetchnęła z ulgą, gdy szkatułka znalazła się w dłoniach chłopaka. Wręcz przeciwnie, zastygła w miejscu, oczekując na niespodziewany atak, jaki mógł nadejść dosłownie w każdej chwili i z każdej strony. - Rozkminisz to później. Teraz wiejmy. Nie podoba mi się to miejsce. - Rozejrzała się podejrzliwie po pomieszczeniu.
|
| | | Wiek : 17 lat Zawód : złodziej, przemytnik Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz) Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)
| Temat: Re: 3 Sob Wrz 27, 2014 8:30 pm | |
| TAK! Ha! Miał skrzynię! Wprawdzie wyciągając ją trochę nim zachwiało i ostatecznie upadł na tyłek, ale... miał szkatułkę, tak? Tak. Zamkniętą wprawdzie i dziwnie niedostępną, ale tym zajmą się później. Gdzieś indziej. Gdzieś, gdzie przynajmniej pozornie będzie bezpieczniej. Zapakował znalezisko do plecaka, starając się, by wszystko jako tako się tam mieściło, pozbierał się z ziemi i westchnął cicho, spoglądając na zebranych. - Ciebie nie znam - rzucił jak gdyby nigdy nic do Matta. W jego przypadku znał tylko imię, bo w końcu podawali je przy transmisji z indywidualnych pokazów. - Ty jesteś niezrównoważona - zwrócił się do Mandy. - A po tobie nie mam pojęcia, czego się teraz spodziewać, więc... - Parsknął cichym, gorzkim śmiechem. - Dobrana z nas ekipa. - Wzruszył lekko ramionami. Może lepiej by było, gdyby się od nich oddzielił. Od wszystkich... Nie, tego by nie zrobił. Może więc powinien zabrać ze sobą Delilah i postarać się, by pozostała dwójka z nimi nie poszła? To pewnie byłoby rozsądne, ale tego też nie zrobi. W sumie... Przynajmniej będzie do kogo gębę otworzyć, a to już coś. Śmierć w towarzystwie jest lepszą niż w samotności, tak mówią. - Tak, tak, idziemy - rzucił dopiero teraz na słowa Delilah, całkiem ugodowo. - Ta skrzynka... - Ruchem głowy wskazał plecak, do którego ją zapakował. - Obejrzymy ją, jak już znajdziemy miejsce, w którym można się rozlokować, tak? No to w drogę. - I jak gdyby nigdy nic pomaszerował do wyjścia, szczerze wierząc, że reszta podąży za nim. A jak nie? No, to wtedy będzie się zastanawiał. Poprawił uchwyt na nożu, na wszelki wypadek wyciągnął też paralizator, ujmując go w drugą dłoń i razem z resztą ruszył w świat.
/zt wszyscy, jak sądzę
|
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: 3 Sob Wrz 27, 2014 9:05 pm | |
| Zapraszam na korytarz, gdzie jedno z Was wylosuje lokację dla pozostałych. Jeśli chcecie zostać w temacie z korytarzem to oczywiście nie losujecie.Szkatułka została dodana do ekwipunku Sebastiana. |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : trybut, naczelny arystokrata Przy sobie : Plecak numer 12: śpiwór, pusta butelka, paczka jedzenia, ząbkowany nóż, dwa małe nożyki, widelec, dwie garści owoców, dwa plastry pieczeni, dwa kacze udka
| Temat: Re: 3 Pon Paź 20, 2014 3:37 pm | |
| // Korytarz
Coś nieprzyjemnego na dobre rozgościło się w mojej głowie. Gdybym był przesądną, bezzębną przekupką, nazwałbym to ,,złym przeczuciem'', ale byłem Grantem z olśniewającym garniturem zębów, więc potraktowałem to jak powietrze. Nie miałem więcej powodów do zmartwień, niż od samego początku Areny, dylematy wciąż pozostawały tymi samymi- mieć co pić i jeść, spać, upewnić się, że z Lucy wszystko w porządku i przeżyć. Dosyć proste i banalne, gdyby się nad tym dłużej zastanowić. Ale nie miałem na to czasu, bo jeden z pięciu punktów przetrwania rozbłysnął właśnie czerwoną lampką i zaczął wyć na alarm, który stawał się głośniejszy z każdym, nawet ukradkowym, spojrzeniem w stronę Lucy. Coś było nie tak, i widziałem to bardzo wyraźnie. Nie chodziło nawet o zranioną nogę, albo o kończyny, w których dopiera odzyskiwała czucie. Nie, to coś czaiło się w jej twarzy, zwykle beztrosko uśmiechniętej, która nagle stała się blada, ściągnięta i smutna. Czułem się dziwnie poddenerwowany, jakbym widział ją po raz pierwszy i oby nie ostatni, bo przecież nie mogła się poddać. Miałem pistolet, który wcisnęła mi w dłonie, a ona nóż i mnie. A Grantowie nigdy nie przegrywają. Mimowolnie przysunąłem się do niej i na chwilę splotłem palce z jej palcami. Mały gest, przychodzący zwykle naturalnie i obojętnie, na Arenie nabierał dziwnego znaczenia. Nieco nerwowo ścisnąłem jej palce, w drugiej dłoni trzymając pistolet, i tak przeszliśmy do nieznanego mi wcześniej pomieszczenia. Rozejrzałem się ostrożnie, czujnie wyczekując sygnału do ucieczki i wciąż trzymając jej dłoń. Pomieszczenie było zniszczone, wręcz odrażające, więc skrzywiłem się odruchowo, dostrzegając łuszczącą się farbę i zalegające na podłodze rupiecie. -Niczego tu nie dotykaj- rzuciłem zwyczajowym tonem, ale kątem oka znów dostrzegłem jej filigranową na tle ruin twarzyczkę. Odetchnąłem głęboko, przygotowując się do jednego z cięższych zadań w moim życiu, o Arenie nie wspominając.- Proszę. Wzdrygnąłem się lekko, słysząc swój dziwnie potulny głos, a potem przemieściłem się o kilka ostrożnych kroków, delikatnie ciągnąc ją za sobą i kierując się w stronę połamanych mebli. -Sprawdzę to- uznałem w końcu, z tęsknotą myśląc o zestawie opatrunkowym, nowej broni albo żywności. Puściłem dłoń Lucy, upewniając się, że była blisko mnie, ale jednocześnie zasłonięta przed ewentualnym zagrożeniem, i kopnąłem leżący koło mnie kamień. Celowałem w stronę sterty drewna, wciąż oddalony na względnie bezpieczną odległość, z nadzieją, że w odwecie za uderzenie nic zmiechopodobnego nie miało zamiaru nagle skoczyć w moją stronę. |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: 3 Pon Paź 20, 2014 5:47 pm | |
| Gdy tylko trybuci znaleźli się w pomieszczeniu, wycie na korytarzu nasiliło się, a po chwili dało się słyszeć odgłos drapania pazurami po drewnie - czyżby coś próbowało dostać się do środka? Tak długo, jak Lucy i Raphael nie zamierzali otwierać drzwi, byli bezpieczni.
Kamień wycelowany w stertę drewna sprawił, że jedno z połamanych oparć krzeseł osunęło się na ziemię, ukazując uroczej parze to, co ukrywał stos rupieci - niewielką, czerwoną szkatułkę. Żeby ją wydobyć, wystarczy po nią sięgnąć. |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : prostytutka/kwiaciarka Przy sobie : W plecaku: proca, latarka, zwój liny, zapałki, pusta butelka, nóż, widelec, latarka, kompas, paczka z jedzeniem; w ręku: pistolet Obrażenia : lekko obite plecy, rana na łydce po ugryzieniu szczura
| Temat: Re: 3 Czw Paź 23, 2014 1:16 am | |
| Złoto w tle, iskierka w oczach. Zabawmy się! Łap! Gryź! Bierz! Nie puszczaj, waruj, zostań przy mnie i broń. O tak! Zawsze chciałam mieć wiernego psa, zawsze chciałam mieć jakiegokolwiek psa, a tatuś nie był taki miły(miły był zawsze, kochany, kochaniutki, najlepszy na świecie!). I to złoto, złoto błyszczało, rozkosznie mieniło się i drapało, o tak, drapało, a ja byłam skłonna odebrać to wszystko, gdyby nie ściskająca moją dłoń czyjaś dłoń. Dłoń znajoma, dobra, dobra dłoń należąca do synonimu zaufania i wierności i wiedziałam tylko tyle. Znałam też imię, ale ćś, jeszcze wam go nie zdradzę! Ten czas nie nadszedł. Nie nadszedł. Dźwięki zwijały się, wręcz ściskały mnie za szyję, zmuszały do odwrócenia uwagi od tajemniczego dziwnego przedmiotu, który za wszelką cenę chciałam pochwycić, ale coś skutecznie sprawiało, że tkwiłam w miejscu. I nienawidziłam tej siły, przez chwilę, bo irytowała, ograniczała, czułam się uwiązana i zamknięta, jakby w klatce, ale rozsądek... Słucham, słucham? ...ale rozsądek... Słucham? Halo? Jesteś tam jeszcze? ...coś niechcianego podpowiadało mi, że nie powinnam się tam pchać, że powinnam posłusznie warować i czekać, czekać nadal, choć sekundy dłużyły się, noga dokuczała i nie wiedziałam dlaczego. Poczułam potrzebę, żeby usunąć te piekielne przeszkody, które postawiono mi na drodze, włącznie z nogą! Bo piekła, swędziała, bo zawadzała w swobodnym poruszaniu się tak samo jak ta ciepła, miła, przyjazna... tfu! paskudna dłoń! Paskudna, paskudna. Już, odejdź teraz, odejdź, dlaczego cię ściskam, dlaczego czuję niepokój, niepokój, niepokój... I potem ścisnęłam tę rękę mocniej, bo drapanie jakby nasiliło się, przyjemny i miękki dźwięk gdzieś przepadł, teraz słyszałam jedynie głośne łomotanie, uderzenia, które przyspieszały, jakby olbrzym zmierzał w naszym kierunku, ten bajkowy olbrzym. A muszę przypomnieć, o ile kiedyś już o tym wspominałam, że olbrzymów nie lubię w ogóle, wręcz nie znoszę. I ten zgrzyt, zgrzyt którzy przeszył moje ciało, aż się skręcałam, moje wnętrzności się skręcały, wszystko ciążyło nabite na miliony ostrych narzędzi. Wręcz nabrałam powietrza, raptownie, ścisnęłam tę dłoń mocniej (o ile to możliwe!), ten symbol ostoi i harmonii mając nadzieję, że czar pryśnie, że świat wróci do swojego porządku. Ojej, ale nic się nie stało. I nie jęknęłam. Nie odpowiedziałam. Wtuliłam się w jego (jego?) ramię myśląc nad tym, jak długo jeszcze to wytrzymam. Co takiego, skarbie? Igrzyska, najdroższa. Brzmi znajomo, coś mi świta. Wyłania się spod mgły, niewyraźne, nie do odczytania, więc już nie jestem pewna, może szaleję, bo nie wiem, co już jest prawdą a co snem, może właśnie teraz śnię. Zaraz się obudzę. Może nigdy? Na pewno niedługo, nie kłam paskudo. -Nie wszystko złote co się świeci – powiedziałam do jego uszka, bo było bliziutko, wspięłabym się na palcach, ale spokojnie sięgałam, przymknęłam oczy, aby odwrócić wzrok od pudełka – Teraz wierzę tylko tobie – potwierdzenie, potrzebuję potwierdzenia – Raphael – brzmiało znajomo, wlepione dziwacznie w ten poskręcany kontekst. Teraz już nic nie zrozumiałam – Co zrobimy, co zrobimy? To tylko pudełko. Złote pudełko. Złote pudełeczko na dnie złotego stawu oświetlonego przez złote słońce, złoto oblało cały świat, toniemy w tym złocie, złocie, złocie, złocie. -Toniemy – znów. Gorączkowy szept, dłoń na dłoni jeszcze silniejsza. Ale wzdrygnęłam się. Cofnęłam. Poczułam się źle, jakbym zrobiła coś niedobrego. Zaufałam temu wrażeniu, bo nie było fałszywe – Przepraszam. Zróbmy tak jak uważasz.
[PRZEPRASZAM ŻE TAK DŁUGO. Szkoła i te sprawy.] |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : trybut, naczelny arystokrata Przy sobie : Plecak numer 12: śpiwór, pusta butelka, paczka jedzenia, ząbkowany nóż, dwa małe nożyki, widelec, dwie garści owoców, dwa plastry pieczeni, dwa kacze udka
| Temat: Re: 3 Pią Paź 24, 2014 8:40 pm | |
| Naprawdę zaczynałem się martwić denerwować. Coś było nie tak, coś było nie tak z Lucy, i nie chodziło o kolejną otwartą ranę, którą mógłbym jakoś zabandażować. A to, że Grant nie był w stanie czegoś zrobić, odchodziło od reguły w tak drastycznym stopniu, że czułem się zupełnie zagubiony w tej sytuacji. Coś było nie tak, o czym jeszcze upewniły mnie jej kolejne słowa, dziwnie wyrwane z kontekstu i rażąco niepasujące do Igrzysk.
Nie zostawiaj mnie, Lucy, nie poddawaj się, w pojedynkę nie dam rady działać za nas obydwoje, nie poddawaj się, proszę, proszę, proszę Ani mi się waż zamykać w sobie, słyszysz? Ani mi się waż, nie wolno Ci, słyszysz? Nie wolno Ci, i już. Grantowie nigdy nie proszą, to Grantów się prosi, oni tylko wydają rozkazy. Ale wyjątkowo nie miałem ochoty zadzierać wyżej podbródka i dzierżyć berła władzy, chciałem po prostu odzyskać kogoś, kogo wyciągnąłem z tamtej sali. Nawet za cenę proszenia, chociaż sama myśl, że to słowo mogłoby przejść mi przez usta, była dziwnie nierealna. Nie wiedziałem, czy w ogóle byłem w stanie kogoś za coś przeprosić, więc wolałem nie próbować aż do momentu, w którym byłoby to absolutnie konieczne. Ojciec mnie oglądał, tak, jak cały Kwartał. Gdybym nawet wyszedł z Areny, po tym wszystkim pewnie niechętnie by mnie przyjęli. Ale o tym też nie miałem zamiaru myśleć, skupiając się na złotej szkatułce i ujadaniu za drzwiami. Złoto wyglądało zachęcająco, wcale nie miałem zamiaru ukrywać, że namiastka bogactwa niemalże sama cisnęła mi się w dłonie, ale zawahałem się, słysząc słowa Lucy. Kolejny sygnał tego, że nie było ze mną najlepiej. Grantowie są jak drapieżniki, nigdy się nie wahają. Zupełnie nie podobał mi się fakt, że stawałem się czyjąś ofiarą. Prawie na ślepo odnalazłem dłoń Lucy i ścisnąłem ją, może odrobinę za mocno. Nie chciałem być odpowiedzialny, chyba nie potrafiłem taki być, ale mimo to powiedziałem: -Nie zawiodę Cię, słyszysz?- Kierowałem to chyba bardziej do siebie, niż do niej, ale to był szczyt moich możliwości. Odetchnąłem głęboko i spojrzałem na nią z ukosa.- Wszystko w porządku, Lucy, rozumiesz? Wszystko w porządku, nikt nie tonie, Ty nie toniesz, trzymam Cię, okej? W porządku. W porządku. Po prostu nie ruszymy tej szkatułki, nie będziemy ryzykować. Dodałem w końcu zdecydowanym głosem, obracając ją do siebie i przez chwilę w milczeniu przesuwając wzrokiem po jasnej twarzy, dziwnie obcej i oddalającej się, którą chciałem zatrzymać za wszelką cenę. |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: 3 Sob Paź 25, 2014 2:36 pm | |
| Trybuci nie skorzystali z możliwości pochwycenia szkatułki i odkrycia jej zawartości, a już za chwilę mieli przekonać się, czy postąpili słusznie. Z usypanego pod ścianą stosu połamanych mebli wyleciał nagle pojedynczy, kolorowy motyl, spomiędzy swoich skrzydełek rozsypując żółty pyłek. Nie minęło kilka chwil, a setki podobnych motyli-rusałek zaczęły wyłaniać się spomiędzy starych krzeseł i dziurawych parasoli. Krążyły nad głowami trybutów, tworząc piękny, choć niepokojący obrazek. Pyłek osiadał na włosach i ramionach Lucy i Raphaela, a oni sami mogli poczuć się nagle bardzo sennie. Jednocześnie jednemu z psich zmiechów z korytarza, znudziło się chyba skrobanie w drzwi . Dało się słyszeć głuchy odgłos uderzenia i pękające drewno, co nie pozostawiało już żadnych wątpliwości - stworzenia niebawem dostaną się do środka. |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: 3 Pon Paź 27, 2014 2:48 pm | |
| 48 godzin misiaczki, no co Wy? : c
Coraz bardziej senni trybuci nie zdołali przygotować się na atak zmiechów, które w końcu wpadły do pomieszczenia, wyłamując drzwi. Trzy wilczuropodobne stworzenia o gęstej, czarnej sierści i świecących oczach, otoczyły przytuloną parę, warcząc doniośle. Jeden ze zmiechów nie zamierzał czekać dłużej, kłapnął zębami i rzucił się na swoją ofiarę, oddzielając Raphaela od Lucy i przewracając go na ziemię. Natychmiast zatopił kły w lewym przedramieniu lekko otępiałego dzięki proszkowi chłopaka. Dwa pozostałe stworzenia nie spuszczały wzroku z Lucy, od której najprawdopodobniej zależał dalszy los ukochanego. |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : trybut, naczelny arystokrata Przy sobie : Plecak numer 12: śpiwór, pusta butelka, paczka jedzenia, ząbkowany nóż, dwa małe nożyki, widelec, dwie garści owoców, dwa plastry pieczeni, dwa kacze udka
| Temat: Re: 3 Pon Paź 27, 2014 3:26 pm | |
| Czekałam na Kamę, ale sprawy przybierają niekorzystny obrót, więc wybacz zmianę kolejki. Znowu nawiedziło mnie to okropne uczucie, że właśnie zbliżało się coś niesamowicie nieprzyjemnego, więc konwulsyjnie zacisnąłem dłoń na dłoni Lucy, kiedy zauważyłem jakieś poruszenie wśród sterty desek. Wolną ręką sięgnąłem po dwie strzałki, które nosiłem w zewnętrznej kieszeni plecaka i z całej siły ścisnąłem je w dłoni, gotowy natychmiast zaatakować. Właśnie dlatego parsknąłem nieco histerycznym śmiechem, kiedy spośród rupieci wyłonił się... motyl. -Bajecznie, kurwa, prawie jak w Krainie Czarów- wymamrotałem pod nosem, zbyt wytrącony z równowagi lecącym beztrosko w naszą stronę stworzeniem, żeby głębiej zastanowić się nad tym, co mogło oznaczać jego pojawienie się. Drgnąłem lekko, kiedy coś bardzo lekkiego i złotawego opadło mi na rękaw garnituru. Zmarszczyłem brwi, krzywiąc się ze wstrętem, i puściłem dłoń Lucy, aby strząsnąć z siebie... pyłek? Kolejna porcja złotawego proszku opadła mi na barki, zamieniając elegancki strój w złoty kostium clowna. Strzepnąłem go znacznie bardziej nerwowym gestem, zbyt przejęty postępującym procesem zamieniania mnie w złoty posążek, żeby doceniać wątpliwe piękno obrzydliwych owadów. Z każdą próbą otrzepania garnituru moja dłoń stawała się cięższa, a sam gest kosztował mnie coraz więcej wysiłku. Byłem zmęczony tym, że Coin uderzała w moje najsłabsze punkty, i chyba właśnie dlatego tak strasznie ciążyły mi powieki. Miałem ochotę tylko położyć się na tej ohydnej, brudnej podłodze i zignorować ohydne, latające potworki nad nami, i odpocząć, odpocząć chociaż przez chwilę. -Lucy- wybełkotałem sennie, ledwo panując nad dziwnie obcym głosem, kiedy coś wyrwało mnie z otępienia. Coś ciepłego, ciężkiego, czarnego i dyszącego, co rzuciło mną o podłogę, ale zanim zdążyłem odpowiednio wyrazić ból po uderzeniu o podłogę, poczułem coś znacznie gorszego. Lewe ramię eksplodowało mi bólem, kiedy podobny do psa zmiech zatopił kły w moim ciele, na kilka dobrych chwil odrywając mnie od rzeczywistości i zaciemniając obszar widzenia. Dopiero wtedy wrzasnąłem głośno, senność niemalże zniknęła, a moja prawa ręka instynktownie szarpnęła się do przodu, wbijając obie strzałki w okolicy szyi zmiecha. Szarpnąłem się konwulsyjnie, próbując zrzucić z siebie zwierzę i osłonić rękę, która niemalże płonęła. Widziałem barwiącą brzegi koszuli krew, co do reszty pozbawiło mnie opanowania. Kopnąłem, celując w nogę zmiecha, i próbując dostrzec ponad jego sierścią Lucy albo chociaż drogę ucieczki od kolejnej porcji kontaktu ze stworzeniem. |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: 3 Pon Paź 27, 2014 11:12 pm | |
| W pewnym momencie na całej Arenie zaczyna dziać się coś dziwnego. Najpierw lekkie drżenie staje się odczuwalne we wszystkich pomieszczeniach; przedmioty na półkach i ścianach cicho pobrzękują, powietrze zdaje się wibrować. Czyżby poruszał się cały budynek? Wstrząsy nasilają się z każdą sekundą i wkrótce są już tak silne, że trybutom trudno jest ustać na nogach. Z sufitów zaczyna sypać się tynk, szyby w oknach pokrywają się siateczką pęknięć, które pojawiają się również na fragmentach murów. Z bliżej nieokreślonego miejsca - jakby oddali - dochodzą stłumione odgłosy wybuchów, zakończone jednym, największym i ogłuszającym, kiedy pole siłowe wokół Areny znika. Na kilka sekund wszystko rozbłyska jaskrawym, oślepiającym światłem, a gdy ono niknie, za oknami rozciąga się już widok zupełnie inny niż poprzednio. Rozsypuje się wyświetlany przez Organizatorów hologram, a trybuci mogą podziwiać krajobraz Ziemi Niczyich oraz lądujący właśnie poduszkowiec. Na radość jest jednak za wcześnie, bo Arena lada chwila może rozsypać się jak domek z kart.
Raphael - zmiech zostawił Cię w spokoju i uciekł z pomieszczenia wraz z innymi, jednak twoja rana szaprana mocno krwawi i wymaga szybkiej pomocy. |
| | |
| Temat: Re: 3 Pon Paź 27, 2014 11:30 pm | |
| Kiedy pole siłowe dookoła Areny zostało zniszczone mężczyźni, którzy wcześniej znajdowali się na zewnątrz i ostrzeliwali generatory, teraz weszli do budynku kierując się do pomieszczeń, w których znajdowali się trybuci. Szli parami, każda para do jednego pokoju, poruszając się szybko, aby zdążyć przed zawaleniem się budynku. - Trybuci, prosimy nie stawiać oporu! – krzyknął jeden z pary, otwierając drzwi i patrząc po twarzach trybutów – Pole siłowe otaczające Arenę uległo zniszczeniu! Jesteśmy tutaj, aby zabrać was w bezpieczne miejsce. Proszę z nami. Ruchy, ruchy! – dokończył donośnym głosem, zaganiając dzieci do wyjścia. Musieli zachowywać się profesjonalnie, grać tak, jakby byli tam z polecenia rządu. Chociaż w istocie chodziło im o uratowanie trybutów, nie mogli zdradzić im nic więcej poza oczywistymi faktami. Poza tym musieli się spieszyć , każda sekunda była na wagę złota, z chwila zwłoki mogła zakończyć się tragicznie. Trybuci teraz możecie pisać już w tym temacieA ja bym prosiła jednak o napisanie przynajmniej po jednym poście w pomieszczeniach, może MG będzie chciał się wtrącić? :> ~ MG |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : trybut, naczelny arystokrata Przy sobie : Plecak numer 12: śpiwór, pusta butelka, paczka jedzenia, ząbkowany nóż, dwa małe nożyki, widelec, dwie garści owoców, dwa plastry pieczeni, dwa kacze udka
| Temat: Re: 3 Wto Paź 28, 2014 6:50 pm | |
| // zgodnie z życzeniem MG! <33
Przez chwilę nawet zacząłem dopuszczać do siebie myśl, że to mógł być koniec. Nijak nie podobała mi się jednak wizja zakończenia życia pod okropnym, włochatym zmiechem, dyszącym mi prosto w policzek jak... nie, o tym też wolałem nie myśleć. Szczególnie, że zatrzymanie jakiejkolwiek myśli na chociażby odrobinę dłużej stawało się niemalże niemożliwym w obliczu pulsującego bólu ramienia. Nie chciałem ginąć na Arenie, a już z pewnością nie chciałem ginąć obsypany złotym proszkiem jak wróżka po zmianie płci, w dodatku z całkowicie zniszczonym lewym ramieniem, w obszarpanej i brudnej od krwi koszuli. To w pewien sposób dodało mi sił, i ponownie szarpnąłem się gwałtownie, nieco histerycznie próbując pozbyć się zmiecha, jednak czułem, że słabłem w ten okropny, pozbawiony jakiejkolwiek elegancji sposób. Nagłe drżenie posadzki wcale nie poprawiło mojego samopoczucia ani położenia. Wszelkie zmiany odgórnie przyjmowałem za objawy pogarszającego się stanu fizyczynego, więc czując nagłe drżenie i skrzypienie desek parsknąłem histerycznym śmiechem. -Nie, nie, nie- ramię pulsowało mi oślepiającym bólem, ale nagły przypływ adrenaliny dodał mi nieco sił. Wierzgnąłem nogami, próbując kopnąć zmiecha w którąkolwiek kończynę i zrzucić go z siebie. Wysiłek stawał się coraz bardziej dramatycznym z każdą chwilą narastającego trzasku sterty drewnianych mebli i tłuczenia się i tak uszkodzonych już szybek. To jedynie przypominało mi o tym, że właśnie znajdowałem się w łapach cholernego zmiecha w obskurnej i brudnej altanie pełnej pieprzonych motyli, a Organizatorzy najwyraźniej postanowili zniszczyć i tą Krainę Czarów. Zebrałem resztkę sił, przygotowując się do ostatecznego ataku, zanim jednak zdążyłem się poruszyć, powietrze przeszył najgłośniejszy dźwięk, jaki w życiu słyszałem. Wrzaski rozgniewanego ojca były przy tym niczym; huk odzywał się echem w każdej komórce mojego ciała, a potem ucichł nagle i niespodziewanie. Ten cud pozostał jednak niemalże niezauważalnym w obliczu ucieczki zmiechów. Dopiero wtedy jęknąłem z bólu i zrzuciłem z siebie resztki garnituru, po czym przycisnąłem je do rany, tworząc w ten sposób prowizoryczny opatrunek uciskowy. Starałem się nie przyglądać krwawiącej obfcie ranie o nierównych brzegach i nie myśleć o tym, jak powstała, miałem wystarczająco dużo innych zmartwień. Jak na przykład wchodzący do altanki mężczyźni. Może będąc w lepszym stanie na ich widok spróbowałbym atakować albo się bronić, ale byłem w stanie tylko podnieść się na nogi i obdarzyć ich nieufnym spojrzeniem. -Trybuci, prosimy nie stawiać oporu! Pole siłowe otaczające Arenę uległo zniszczeniu! Jesteśmy tutaj, aby zabrać was w bezpieczne miejsce. Proszę z nami. Ruchy, ruchy! Nie byłem pewien, czy im ufałem, nie wiedziałem, skąd się wzięli i co znaczyła seria dziwnych wybuchów. Nie miałem ochoty sprawdzać, czy ich słowa były prawdziwe, ani tego, jak długo jeszcze byłem w stanie utrzymać się na nogach z zadaną przez zmiecha raną na ramieniu. Nie mogłem być pewien, że zmutowane wilki nie miały zamiary powrócić, nie mogłem być pewien niczego, więc parsknąłem tylko: -Bezpieczne miejsce? Zdumiewające poczucie humoru.- Ująłem dłoń Lucy; starałem się nie nie roztkliwiać z powodu tego, że była cała, chociaż sama myśl na chwilę sprawiła, że ból ramienia stał się jakby mniej uporczywy. Spojrzałem jej w oczy, starając się wyglądać spokojnie i zdecydowanie, jakbym wiedział, co robił. To nie było najłatwiejsze zadanie w moim życiu.- Pójdziemy z nimi. Oświadczyłem w końcu, po czym skierowałem nas śladami mężczyzn. Może w innych warunkach nieco bym się wahał, ale nie miałem na to ani czasu, ani ochoty.
// tooo chyba poduszkowiec, o ile MG nie chce niczego dodać. <33 |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: 3 Sro Paź 29, 2014 8:59 pm | |
| Oboje możecie już pisać na zewnątrz ;> |
| | |
| Temat: Re: 3 | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|