|
| Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Schody przeciwpożarowe Sob Sie 09, 2014 6:48 pm | |
| Wejścia na klatkę schodową znajdują się na każdym z poziomów. |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : złodziej, przemytnik Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz) Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)
| Temat: Re: Schody przeciwpożarowe Sob Sie 16, 2014 7:47 pm | |
| /jakiś czas po spotkaniu z Jo
To nie tak, że uciekał swej mentorce. Nie miał po co. Była opryskliwa, była złośliwa - ale była też nauczycielką, której potrzebował i z którą, mimo wszystko, potrafił się dogadać. Odkąd sprawdził, czy zrozumiała, co chciał jej przekazać, naprawdę nie miał powodu w nią wątpić... I, cóż, miał nadzieję, że on jej podobnego powodu też nie dostarczał. Choć czy naprawdę powinien oczekiwać po niej entuzjazmu czy sympatii? Mason była po prostu rozsądniejsza od niego. Nie przywiązywała się. W końcu kto normalny chciałby polubić tuczonego na rzeź prosiaka? Ostatecznie więc postanowił jej tego nie utrudniać. Wiedział, że nie zgłosiła się jako mentorka dobrowolnie - nikt normalny tego nie robił - i skoro nie mógł zwyczajnie jej od siebie uwolnić, to przynajmniej nie zabierał więcej czasu, niż powinien. Tak było znacznie lepiej, dla nich obojga. Ale teraz zbliżała się Ceremonia Otwarcia. Ośrodek wrzał, każdy gdzieś się spieszył, nie sposób było... zniknąć. Bastian był jednak w tym mistrzem, nie? To pozwalało mu żyć na w miarę godziwym poziomie. Spokój umiał więc znaleźć nawet pośród tłumu. Spokój i chwilę na papierosa. Schody zdawały się być azylem tak oczywistym, że już dawno powinny przestać nim być, oblegane przez szukających wytchnienia trybutów. Dokładnie z takim nastawieniem się do nich zbliżał - ot, chcąc się tylko upewnić, że nie ma tu czego szukać, że potrzebuje innego kąta, innego, swojego cienia. Gdy jednak przekroczył próg klatki schodowej, nie mógł się nie uśmiechnąć szeroko. No. Najwyraźniej nie wszyscy wpadli na to, że w dobie wind schody straciły rację bytu i są miejscówką doskonałą jeśli chodzi o słuchanie własnych myśli. Siedział więc teraz na jednym ze stopni, zajmując całą jego szerokość. Siedział i dumał... Nie, w porządku, nie oszukujmy się. Nie dumał. Nie myślał nawet trochę. Siedział tylko i palił, wydmuchując dym ponad siebie w formie wcale nie subtelnych kształtów. Tylko to go absorbowało. Nie Delilah, nie Johanna, nie przymiarki ciuchów - te miał już za sobą - nie wizja zbliżającej się śmierci. Smaku nikotyny uchwycił się jak tonący brzytwy i przez kilka chwil postanowił się go nie puszczać. |
| | |
| Temat: Re: Schody przeciwpożarowe Sob Sie 16, 2014 8:19 pm | |
| | zakręcona czasoprzestrzeń, ale przed paradą
Przymiarki miała już za sobą i humor Daisy poprawił się naprawdę mocarnie. Co innego wkurzać się na okropnego mentora w przykrótkiej kiecce poplamionej krwią a co innego rozsyłać wokół siebie gromy i pioruny w rozkosznej, długiej kreacji, odsłaniającej jednak to, co Los i chirurdzy zaoferowali jej najpiękniejszego: długie nogi. Wpatrywała się w swoje odbicie jak urzeczona, przestępując niecierpliwie z nogi na nogę, jakby nie mogła doczekać się Parady. Cele krótkoterminowe: tak sobie postanowiła, skupiając się wyłącznie na najbliższych godzinach. Jakieś późniejsze krwawe gody, morderstwa i rzucanie nożami zostawiała ludziom bez wyobraźni i wyczucia stylu. Daisy wolała myśleć wyłącznie o sobie w przepięknej sukni i wysokich obcasach...Cóż, z tego, co pamiętała, Royce był nie tylko jej rówieśnikiem ale i posiadaczem przeciętnej ilości centymetrów. Wzrostu. Tak jak dziewięćdziesiąt procent męskiej populacji w tym wieku, nad czym Daignault srodze ubolewała. Kiedyś też była słodkim niziołkiem, ale teraz przewyższała wzrostowo najroślejszych chłopców, posyłając im prowokujące uśmieszki prosto w twarz. O ile oczywiście nie musiała się do nich schylać. Czy to czyniło z niej femme fatale? Być może; ostatnio miała pecha do mężczyzn i właściwie spotkanie z dziwnym facetem nad Moon River należało do ostatnich przyjemnych kontaktów z płcią przeciwną. Rzecz jasna wyznanie jej miłości po kwadransie rozmowy nieco ją zniesmaczyło, ale...zdecydowanie wolała taką formę uprzejmości niż podcinanie jej nóg i kradnięcie czekoladowych batoników. Konfrontacja z Alexem stanowiła jednak teraz tylko szary obrazek w pamięci (dziwne, że skupiała się na jego zaciśniętych ustach i zastanawiała się, jak smakują...ach, te hormony) i teraźniejsza Daisy nie zamierzała się do niego odzywać już nigdy. Tak jak do Finnicka. Bardzo słusznie, bardzo mądrze; kiedy inni planowali z mentorami sposób na przetrwanie ona unikała swojego apartamentu jak ognia, włócząc się po całym ośrodku nieco bezsensownie, mając na sobie tylko szary szlafroczek podkradziony ze SPA. Na normalnego wzrostu dziewczynce wyglądałby uroczo, ale zmodyfikowanej i złotej Daisy nadawał wygląd taniej dziweczki właśnie wracającej od klienta z mokrymi włosami. Mało się tym jednak przejmowała; korytarze były puste i unikała wind, słusznie twierdząc, że to tam mogłaby wpaść na jakiegoś człowieka, zgorszonego jej pidżamowym wyglądem. Przemknęła więc schodami przeciwpożarowymi, mając nadzieję trafić do swojego apartamentu i udusić Finnicka w trakcie popołudniowej drzemki. Albo porannej. Nieco straciła wyczucie czasu. Jak i równowagi; przy jednym z zakrętów poślizgnęła się i w ostatniej chwili złapała balustrady i tak boleśnie tłukąc sobie pośladki. Zaklęła szpetnie i z trudem zebrała się na nogi, obserwując dym, unoszący się z piętra niżej. Powinna ewakuować się jak najszybciej, ale ciekawość zwyciężyła i w cichych podskokach zbiegła z ostatniego podestu, znajdując się o jedno półpiętro wyżej nad palącym...chłopakiem. Nie mężczyzną; nie przeklętym mentorem albo innym sztywnym dziadem. Odetchnęła więc głośno i podparła się pod boki, zerkając w dół na bruneta. Swojego...przeciwnika, ale w ogóle nie postrzegała tego w ten sposób, pełna nadziei na uzyskanie papierosów. Dopiero czując dym jej nikotynowy głód odezwał się cichutko, odkasłała więc bardzo donośnie, czekając aż nieznajomy odwróci się w jej górującą stronę. - Zagramy w grę. Zadasz mi trzy pytania...jakiekolwiek chcesz. Ja odpowiem na nie szczerze...a w zamian dostanę papierosa. Co ty na to? - zaczęła bardzo biznesowym tonem, rozpoczynając długą wędrówkę w dół, do chłopaka, zeskakując z każdego schodka i przytrzymując powiewający szlafroczek. Powinna wziąć rozmiar xxl, przynajmniej zakrywałby jej kolana. |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : złodziej, przemytnik Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz) Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)
| Temat: Re: Schody przeciwpożarowe Sob Sie 16, 2014 8:42 pm | |
| Westchnął niezbyt cicho, wręcz - ostentacyjnie. Nie, żeby ktoś miał na to zwrócić uwagę, w końcu, całkiem szczęśliwie, najbliższe kilka półpięter było uroczo pustych - ale przecież nie dla kogoś Bastian wzdychał, tylko dla siebie. Bo w ostatecznym rozrachunku niemyślenie jednak średnio mu wychodziło. Przez kilka chwil owszem, dało się robić, ale później, gdy było tak cicho, tak przyjemnie i tak nieangażująco - potem po prostu musiał zbłądzić. Z bezpiecznej ścieżki pozbawionej problemów zboczył więc na jedyny możliwy teraz tor, to jest tematykę okołoigrzyskową. Przewędrował przez Ceremonię Otwarcia, przez wywiady i bankiety, przez szkolenia i ocenę indywidualną, zahaczył o Arenę, przy tej okazji pomyślał o tym, czy powinni się razem z Delilah pchać do Rogu i... Di, właśnie. Wciąż nie przeczytał kartki, która - teraz był już niemal pewien - była od niej. Po spotkaniu z Johanną zwyczajnie o niej zapomniał, a przypominając sobie później, zwykle był gdzieś, skąd nie mógł lub nie chciał się wracać. Masaż wprawnymi dłońmi uroczej fizjoterapeutki czy nużące przymierzanie ubrań sprawiały, że po przypomnieniu sobie, zapomnienie przychodziło nieprzyzwoicie szybko. Dziś też sobie przypomniał, znów jednak nie uznał za stosowne wrócić się do świstka papieru. Był już przecież blisko schodów, blisko znalezienia sobie kryjówki - naprawdę miał cofnąć się tylko po to, by przeczytać nieaktualną już pewnie notkę? Oczywiście, nie świadczyło to o nim najlepiej. Dobrze wiedział, że w jego zachowaniu trudno dostrzec dobre chęci, które w rzeczywistości były podstawą takiej a nie innej postawy. Robił to dla niej... Dla nich. Chciał, by się go wyrzekła. By obraziła się najbardziej, jak potrafi, dając mu tym samym możliwość uczynienia tego samego. A przynajmniej próbowania. To wiele by ułatwiło, nie? Przynajmniej w teorii powinni lepiej sobie wtedy radzić. Ale wiedział przecież, że wcale tak nie będzie. Samo to, że wciąż wracał myślami do przyjaciółki było dostatecznym symptomem porażki na polu oddzielenia się od niej. To, że zastanawiając się nad swymi poczynaniami, jakie poweźmie na Arenie, wciąż brał pod uwagę Deli, było wystarczającym argumentem. Może więc po prostu ugra to, o czym myślał w pociągu. Może do ostatniej chwili nie da nikomu podstaw do domysłów, jak ważna może być dla niego Di. Nim zagalopował się dalej, usłyszał przekleństwo, ciche kroki i wreszcie - kaszlnięcie. Czyli jednak ktoś zorientował się w atutach klatki schodowej? Otwierając przymknięte dotąd oczy, uniósł spojrzenie na nieoczekiwanego gościa i... Och, to, co widział, nie mogło mu się nie podobać. To, co słyszał, również. Trzy pytania, co? Nie musiał nawet wprost przyznawać, że taki układ go urządza - zamiast tego mógł pytać. Od razu, bez zastanowienia. - Kto jest twoim mentorem? Jaką masz strategię na Arenę? - Szczerze mówiąc, niezbyt go to interesowało, ale trzy pytania to trzy pytania. Zadał je nie oczekują szczerości - zwłaszcza w związku z drugim oczekiwał mniej lub bardziej interesującej bajki - i właściwie tylko po to, by przejść do trzeciego. - Co masz pod tym uroczym szlafroczkiem? - Nie ukrywał rozbawienia, szafując kilkoma prowokującym słowami. Uśmiechnął się półgębkiem, bawiąc się wyjętym w międzyczasie papierosem przeznaczonym niewątpliwie na nagrodę za szczerość. Był dobrze wychowany, był kulturalny... Ale na co mu to teraz? Ile im tak naprawdę zostało? Kilka dni pełnych luksusów i towarzystwa stworzeń niespokojnych podobnie jak i on, podobnie kryjących się za maską rozluźnienia i beztroski. Naprawdę grzechem byłoby z tego nie skorzystać. |
| | |
| Temat: Re: Schody przeciwpożarowe Sob Sie 16, 2014 9:18 pm | |
| Nie zamierzała prowokować, skądże znowu. Ludzie często brali ją za wyrafinowaną lolitkę, specjalnie żującą gumy balonowe i zakładającą idiotycznie krótkie spódniczki, ledwo zasłaniające dziecięcą bieliznę z serduszkami. To nie były zamierzone akcje (chyba, że wychodziła na mściwy podryw, chcąc odbić sobie potworny nastrój albo zbyt wysoką cenę butów): Daisy po prostu emanowała typowym dziewczęcym urokiem, wzmocnionym przez nienaturalnie długie nogi. Nie nadające się do żadnego typu spodni, sukienek czy spódnic, sięgających jej zazwyczaj do połowy ud. Wszystko było przykrótkie i nęcące; zdawała sobie z tego sprawę i nie ukrywała swoich wdzięków, przekonana, że Los obdarzył ją takim ciałem by uszczęśliwiać ludzi dookoła. Głównie: zawistnych i niemoralnych. Bywa. Mało się tym przejmowała, zawsze wybiórczo traktując podszepty własnego zdrowego rozsądku. Zupełnie zdławionego odkąd ogłoszono wyniki losowania. Zamiast negocjacji ze Strażnikami - regularna bójka; zamiast wsparcia mentora - namiętna nienawiść; zamiast sojuszu z Alexem - wrzaski, piski, płacze i rzucanie w siebie batonikami. Brawo, Daisy, radzisz sobie świetnie! Przebieg jej ośrodkowego życia pozostawiał wiele do życzenia; dlatego też zdecydowała się na kooperację z nieznanym chłopcem. Potrzebowała papierosów - nieznajomy je posiadał - czemuż by więc nie skorzystać z ofiarności kogoś, kto pewnie poderżnie jej za kilka dni gardło? Na szczęście nie sięgała myślami tak daleko, w końcu doskakując do schodka (jednego powyżej Sebastiana) i siadając na nim, eksponując swoje długie, złote nogi. Pokryte gęsią skórką - hasanie w półnegliżu po gorącym masażu kwalifikowało Daisy do szybkiego odwiedzenia lekarza. O ile w ogóle zwracałaby uwagę na swoje dreszcze a nie wpatrywała się w przystojną buzię nieznajomego, obdarzając go zawadiackim uśmiechem. - Czy to, że jestem trybutką, jest aż tak oczywiste? - rzuciła właściwie retorycznie, unosząc dłonie do góry i poprawiając wilgotne włosy, opadające jej nieco skołtunioną falą aż do pasa. Nie czekała jednak na odpowiedź chłopaka i poprawiła poły szlafroka, starając się naciągnąć go jak najdalej na uda. - Moim mentorem jest półmózgi Finnick Odair. Nie daj się zwieść jego muskularnej klacie i seksownemu uśmieszkowi: ten typ to zgniły od środka pęk wodorostów - odparła bardzo buntowniczo, aż krzywiąc się lekko na wspomnienie swojego opiekuna. Pewnie dosypującego jej teraz arszeniku do herbaty. - A Arena.. - zaczęła, powracając wzrokiem do nieznajomego, jakby niezadowolona, że każe jej myśleć w tak odległych kategoriach. Westchnęła jednak ponownie, zakładając nogę na nogę. - Na Arenie mam zamiar wyciągnąć z Rogu Obfitości najlepsze wino, najdroższe ostrygi oraz trochę morfaliny i bawić się na całego - rozpromieniła się, szczerząc równe zęby w ujmującym uśmiechu. Ktoś, kto nie znał Daisy mógłby wziąć jej słowa za żart. Szczęściarze. Tak jak i nieznajomy; istniało wielkie prawdopodobieństwo, że trafi na rozpaczającą trybutkę albo krwiożerczą maszynkę do zabijania zamiast na zupełnie nieszkodliwą Daisy, owijającą się dokładnie kusym szlafroczkiem. - Pod tym nie mam zupełnie nic. Wybrałam się na masaż, rozebrałam się a moje zakrwawione ciuchy ktoś wyrzucił do kosza. Jak pech to pech. I tak, to była krew mojego mentora. Prawie - wzruszyła ramionami, po czym wyciągnęła w jego stronę rękę. Po papierosa, raczej nie do przedstawienia się; nie pojmowała zasad kurtuazji. - Swoją drogą, jesteś kiepski w negocjacjach, mogłeś chociaż podbić stawkę do dziesięciu pytań - zauważyła bystrze, po czym bez żadnego wdechu czy przerwy przedstawiła się krótko. - Daisy. |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : złodziej, przemytnik Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz) Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)
| Temat: Re: Schody przeciwpożarowe Sob Sie 16, 2014 9:45 pm | |
| ...by uszczęśliwiać ludzi dookoła. Och, tak. Niewątpliwie uszczęśliwiała, przynajmniej Bastiana, który przecież nigdy nie krył, że ładne widoki ani trochę mu nie przeszkadzają i tym bardziej nie zamierzał się wypierać tego teraz. Już sam Ośrodek, sama otoczka rychłego zgonu sprawiała, że odechciewało mu się zachowywać jakiekolwiek ramy dobrego, przyzwoitego zachowania. A jeśli przy tym wszystkim urocze towarzystwo znajdowało się samo, wtedy już zupełnie nie widział powodu, dla którego miałby na przykład spłonić się rumieńcem i zacząć jąkać zawstydzony. Właściwie, postępował zgoła inaczej. Bezczelnie rozbierając ją wzrokiem, ani myślał udawać, że dziewczyna obok niego jest w pełni ubrana i wcale nie skłania go do pewnych, jakże dobrze znanych myśli. Ostatecznie wolał najwyżej dostać w pysk - gdyby ta tu okazała się jedną z tych drażliwych na swym punkcie cnotek (w co, oczywiście, nie wierzył, bo takie skromnisie w życiu nie opuściłyby pokoju w podobnym stroju) - niż kurtuazyjnie gapić się w ścianę podczas, gdy tuż obok widoki były znacznie bardziej atrakcyjne. Gdy więc dziewczę udzielało mu odpowiedzi, przysiadając przy tym w strategicznym miejscu tuż obok, Bastian nadal palił niespiesznie, spoglądając bezwstydnie to na nóżki dziewczęcia, to na kusy szlafroczek. Nie był typem bezczelnego nimfomana, ale umówmy się, w Ośrodku naprawdę nie było po co zgrywać świętoszka. Dobrze jednak, że obserwacja nieoczekiwanej towarzyszki nie pochłonęła go zanadto, bo dzięki temu mógł nie tylko usłyszeć jej odpowiedzi, ale też w pewnym sensie zrozumieć, z czym się wiążą. No, przynajmniej z czym wiąże się kwestia mentora dziewczyny. Finnick Odair. Nie powstrzymał parsknięcia cichym śmiechem. - Muskularne klaty zazwyczaj mnie nie zwodzą - rzucił z rozbawieniem, nie dodając już oczywistego komentarza, że seksowne uśmieszki, jeśli tylko pochodzą od mężczyzn, również na niego nie działają. Nie miał za to problemu z przejściem do kwestii, którą poruszył już z Johanną. - Nasi mentorzy mieli dyskutować o naszym sojuszu, chociaż jak tak teraz patrzę... - Uniósł lekko brwi. - Nie jestem pewien, czy w ogóle powinni tracić na to czas. - Celowa dwuznaczność. Nie musieli tracić czasu, bo sojusz ugadają sobie sami trybuci czy dlatego, że Bastian, mogąc ocenić teraz swą rywalkę, wcale podobnej umowy nie chciał? Nie mógł też nie pokręcić głową z rozbawieniem na jej strategię, za to po ostatniej, najbardziej interesującej go odpowiedzi, jedynym, co mu pozostało, to uśmiechnąć się łobuzersko bez cienia wstydu. To, dlaczego ciuchy Daisy miały zostać splamione krwią jej mentora - no, prawie - nieszczególnie go interesowało. Ich sprawa, co wyczyniają za zamkniętymi drzwiami. - Dziesięć pytań? - Przekazując umówionego papierosa dziewczynie, zapalił go nawet usłużnie odpaloną od podeszwy buta zapałką. - Nie wiem, po co miałbym to robić, skoro nawet trzy to było za dużo. Jedno by mi wystarczyło. - Uśmiechnął się znacząco i wzruszył lekko ramionami. I naprawdę niewiele brakowało, by przegapił imię dziewczyny. Dorzucone na jednym oddechu niemal zaginęło pośród pozostałych słów, stając się końcówką zdania mówiącą o czymś zgoła innym niż imiona. Ale nie, jednak usłyszał. A skoro tak, to wypadało również się przedstawić. - Sebastian - rzucił więc, szczerze żałując, że dziewczyna nie pokusiła się o wyciągnięcie dłoni. Nie to nie, chociaż szkoda. Znów spojrzał na towarzyszkę. Znów docenił krój szlafroczka, ewidentnie pochodzącego z lokalnego SPA. - Przeziębisz się... - rzucił wreszcie tak, jak gdyby stwierdzał że woda jest mokra, przy czym nie był to wcale koniec jego wypowiedzi. - ...a katar nie jest niczym atrakcyjnym, nawet przy takich nogach - dokończył już znacznie bardziej adekwatnie do sytuacji, swego wieku i upodobań. |
| | |
| Temat: Re: Schody przeciwpożarowe Sob Sie 16, 2014 10:17 pm | |
| Czuła na sobie jego spojrzenia tak intensywnie, jakby nie przesuwał po jej ciele wzrokiem a swoimi dłońmi. Nie było to jednak nieprzyjemne czy namolne; wręcz przeciwnie: chyba zmarzła, bo perspektywa ciepłych palców, sunących po jej udach i rękach, wydawała się naprawdę nęcąca. Brzmiało to w jej głowie nieco puszczalsko, ale przecież doskonale zdawała sobie sprawę ze swojej cnotliwości. Prowokowała na pokaz, wycofując się zawsze w ostatniej chwili...o czym nikt nie musiał wiedzieć. A już na pewno nie ten przemiły chłopiec - ciekawe, czy byłby taki sympatyczny, gdyby była grubą nastolatą w bojówkach? - oferujący jej rozmowę bez agresji, oskarżeń i wspominek z koszmarów. Liczyła na łut szczęścia i być może dobry Los uśmiechał się do niej, pozwalając wpaść w końcu na kogoś normalnego, z kim nie łączyły ją żadne niezałatwione sprawy z przeszłości. Czysta karta, chociaż i tak Daisy zapisywała ją po swojemu brokatowym atramentem i kompletną nieuwagą. Gdyby porozmawiała sensowniej z Finnickiem może potrafiłaby się skupić i wykreować swój obraz nieustraszonej i groźnej morderczyni. Trybuci uciekaliby od niej w popłochu i podwyższałaby swoje notowania...chociaż nie, to i tak nie poszłoby zgodnie z planem. Di nie nadawała się na terminatorkę i w swej naiwnej szczerości nie przekonałaby nikogo do tego, że jest w stanie przytyć trzydzieści kilo i deptać ludzi jak mróweczki. Przerażająca wizja, nagle pojawiająca się w jej głowie z zadziwiającą dokładnością; zachichotała więc cicho i dość bezsensownie, przyjmując podarowanego papierosa i wciskając go pomiędzy swoje pełne wargi. - Sojusz? Wiesz, tak szczerze, nie sądzę, żebym doczekała jakiegokolwiek sojuszu. Mój mentor zamorduje mnie jeszcze przed paradą, mogę się założyć - odparła całkiem serio, marszcząc śmiesznie nos i zaciągając się z lubością nikotyną. Uśmiechnęła się szeroko i rozkosznie, jak głaskany kociak, ćmiąc papierosa i odgarniając włosy z czoła. - Uważasz mnie za niegodną sojuszu z tobą? Radzę ci się dobrze zastanowić - dodała lekko, rzucając mu nieco prowokujące spojrzenie z ukosa, pochylając się nieco w jego stronę, jakby miała zdradzić mu największy sekret. Albo uchylić rąbka tajemni...szlafroka. Umiejętnie, obnażanie się na zawołanie kojarzyło się jej z panienkami z Violatora a przecież nie należała do tego plebejskiego zawodu. Sebastian mógł jednak - przy dobrym skupieniu się na szczegółach - zauważyć wystającą kość obojczyka z perełkami i niewyraźny zarys piersi, mocno rozwiniętej jak na tak młody wiek. Sekundy nieświadomego negliżu, wypuszczenie dymu z ust i ponowne wyprostowanie się, tym razem z okryciem ciasno owijającym jej złote ciało. - Rozumiem, że tym najważniejszym pytaniem było to o mojego mentora? - zaśmiała się krótko zarówno na swoje jak i jego kolejne słowa. Troska o jej zdrowie wydawała się niezwykle urocza - miła odmiana po bójkach, płaczach i innych atrakcjach. - Mam nadzieję, że to nie był wstęp do zabawy w lekarza? - spytała beztrosko, strzepując popiół na schodek poniżej. Może i drżała z zimna, ale niezobowiązująca pogawędka wydawała się zbyt satysfakcjonująca i oddzielająca myśli od perspektywy śmierci, żeby zakończyć ją po uzyskaniu materialno-nikotynowej korzyści. Oczywiście obydwoje znajdowali się w kiepskiej sytuacji i Daisy powinna paplać coś o sojuszach, ewentualnie wyciągać z Sebastiana jego słabe strony, które mogłaby zaatakować na Arenie, ale...to było takie odległe. Nie czuła się teraz jak trybutka tylko jak (nie)normalna nastolatka w towarzystwie przystojnego chłopca i szalejących hormonów. |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : złodziej, przemytnik Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz) Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)
| Temat: Re: Schody przeciwpożarowe Nie Sie 17, 2014 6:55 pm | |
| Oczywiście, że byłby tak samo sympatyczny - nawet, gdyby była grubą nastolatką w bojówkach! Bo z Bastiana po prostu dobry chłopak był, nie żadne tam figo-fago, co to segreguje po wyglądzie. Oczywiście, logicznym było, że woli potrzeć na ładne - co nie znaczy, że tylko chude, bo przecież przeciw puszystym nic nie miał! - ale nie czyniło to z niego chama wobec reszty. Może po prostu poświęcałby trochę mniej uwagi, może uśmiechałby się nie od ucha do ucha, tylko mniej nieco, ale byłby sympatyczny. Dobrze wychowany i ujmujący - jak (prawie) zawsze! Teraz jednak nie było się nad czym zastanawiać, by nie podejrzewał, by w najbliższym czasie miał napotkać grubą nastolatę w bojówkach. W końcu w Kapitolu byli sami śliczni i to oni trafili do Kwartału. KOLC - wylęgarnia piękna. - Może by i to zrobił, gdyby to nie było tak apolityczne. - Wzruszył ramionami z rozbawieniem. - Moją mentorkę też od egzekucji powstrzymują zapewne tylko względy późniejszych problemów, jakie mogłyby z tego wyniknąć. - No, w porządku, wcale tak nie myślał. Przecież Johanna z pewnością go polubiła! Nie przyzna się do tego, jasne, że nie, ale musiało tak być. Do łóżka pewnie razem nie pójdą, na wspólny prysznic też pewnie nie powinien liczyć (choć z drugiej strony, co by Mason szkodziła? przecież on i tak niebawem kopnie w kalendarz, nikomu nie powie), ale lubiła go, był tego pewien. Wystarczająco, by pomagać mu nie tylko z obowiązku, ale też trochę dla siebie. A to już sukces, nieprawdaż? Prawdaż, na pewno prawdaż, ale nim się w tym upewnił, miał już się nad czym zastanawiać. - Dokładnie tak uważam - stwierdził na jej pytanie, unosząc znacząco brwi. - Jeśli sądzisz, że się mylę, udowodnij. I udowodniła. Może nie tak, by w pełni go przekonać, ale - to trzeba przyznać - by poddać w wątpliwość jego przekonania. Żadne tam trzęsienie ziemi i gwałtowna zmiana zdania, ale dopuszczona możliwość, że tak, być może... Że taki sojusz może nie byłby zły? W końcu dekoncentrowanie przeciwnika to też jakiś sposób! (pomijając fakt, że on sam musiałby uważać na swoją własną dekoncentrację) A dekoncentrował się łatwo. Gdy dziewuszka na powrót zasłoniła się szlafroczkiem - no i po co, ja się pytam, po co? - chrząknął cicho, wrócił do swej pozycji, słodki zapach dziewczęcia niwelując nikotynowym dymem i dopiero wtedy roześmiał się cicho. - Oczywiście, że to. Nie rozumiem, co próbujesz mi insynuować. - Uśmiechnął się z rozbawieniem, kolejną krótką chwilę poświęcając na dogłębne przetrawienie się nikotyną i niespieszne uwolnienie jej w postaci kolejnej szarej chmurki. - I znowu. Każdemu wmawiasz niecne zamiary? - Niektórzy na to, co pojawiło się w oczach Bastiana, mówią kurwiki, sam Lyberg wolał jednak bardziej gustowne określenie łobuzerskiego błysku. - Gdzież bym śmiał sugerować zabawę w lekarza nowo poznanej, młodej kobiecie! - Udał oburzenie, udał je zapewne mało wiarygodnie, po czym oddał się dopalaniu papierosa, którego potem dogasił na stopniu poniżej. Że co, że niby powinien dbać o teren Ośrodka? Wolne żarty, nie czuł się w obowiązku pielęgnowania nieswojej własności. - Znasz w ogóle pozostałych? - zapytał po chwili nieco poważniej. Sojusz będzie lub nie, ale dobrze byłoby dowiedzieć się co nieco o innych trybutkach. Niektórych znał... przynajmniej kiedyś. Teraz za znajome uważał nazwiska, nie wiedząc, czy postaci je noszące wciąż są tymi, z którymi niegdyś miał do czynienia. |
| | |
| Temat: Re: Schody przeciwpożarowe Nie Sie 17, 2014 8:49 pm | |
| Kiwnęła z powagą głową, kiedy podzielił się z nią mentorskimi problemami. Kłody pod nogi rzucane przez Coin przybierały naprawdę spektakularne rozmiary i odcienie. Nie dość, że zostali skazani na śmierć z rąk swoich przyjaciół (powiedzmy), to jeszcze przed widowiskowym zgonem musieli użerać się z niespełna rozumu eks-zwycięzcami. Właściwie nie chciała pytać o personalia opiekunki Sebestiana. Wizja pożalenia się mu na głupiego Finnicka i jego szowinistyczne zachowanie intensywnie kusiła, powstrzymała jednak tą dziewczyńską chęć i po prostu zaciągnęła się mocniej papierosem, zerkając z ukosa na Lyberga. Musiała przyznać, że miał całkiem interesujący profil i to spostrzeżenie na dłuższą chwilę zdekoncentrowało ją na tyle, że kolejne słowa chłopaka umknęły jej gdzieś ponad uchem. Nie śliniła się jednak bezmyślnie, perfekcyjnie odgrywając głębokie zainteresowanie i zrozumienie. Na krótko; lekki festiwal subtelnego erotyzmu wykonała przecież w pełni świadomości, przygryzając nieco końcówkę papierosa i śmiejąc się perliście. - Jestem najlepszym materiałem na sojusz, jaki możesz sobie wyobrazić - odparła z wyraźnym rozbawieniem i nieco naciąganym narcyzmem, gasząc papierosa o ścianę (dwójka wandali!) i rozmasowując swoje pokryte gęsią skórką uda. - Ale nie wiem, czy to samo mogę powiedzieć o tobie - dodała, uśmiechając się szeroko i przesunęła palcami po jego ramieniu aż do palców i paznokci, o które postukała w rytm znanej wyłącznie sobie piosenki. Wiedziała, że mężczyźni mają większą szansę na wygraną (siła mięśni, testosteron i zaślepienie), jednak nie pojawiła się tutaj by żebrać o wsparcie. Chodziło o chwilowe odprężenie, nikotynowy relaks w udanym towarzystwie i słodką niepamięć. Arena się rozmyła i zdecydowanie wolała niewinne flirty niż planowanie wspólnej rzezi przy Rogu. - Nie wmawiam. Niestety, każdy, kogo spotykam ma wobec mnie niemoralne zamiary. Takie już mam szczęście - wymruczała słodko, odsuwając się od niego i zrywając się na równe nogi, jakby ten delikatny dotyk jej dłoni był czymś w rodzaju pożegnania. Albo zapowiedzi? Nigdy nie analizowała swoich spontanicznych czynów i słów, tak też było teraz, kiedy stała przed nim w pełnej krasie, przez sekundę migając nagimi udami i...biodrami. Na szczęście przekręcała się wtedy i nie zaświeciła newralgicznymi punktami dziewczęcego ciała; zachichotała jednak cicho, przyciskając szlafrok do ciała bardzo niewinnie. - I radzę ci jednak operować takimi sugestiami. Zostało nam za mało czasu, żeby marnować go na zabawy w adwokatów czy seryjnych zabójców. Make love not war - rzuciła prawie łagodnie, pochylając się nagle nad Sebastianem. Jak do pocałunku albo raczej...jak do sprytnej kradzieży. Wysunęła z kieszonki jego koszulki jednego papierosa i wyprostowała się gwałtownie, wkładając go za ucho, ukryte za kurtyną blond włosów. Na chwilę przeradzając się z rozerotyzowanej lolitki w konkretną kobietę czynu. - Znam. Większość. Co nie będzie przeszkadzało mi w poderżnięciu im gardeł kiedy już wymienimy pierwsze piszczące uprzejmości - powiedziała niemal chłodno, zupełnie porzucając poprzednią maskę i nawet kusy szlafroczek bardziej przypominał szary mundurek groźnej uciekinierki z wariatkowa o zaostrzonym rygorze niż seksowne wdzianko nieletniej kurtyzany. Rzuciła Sebastianowi nieco przerażający uśmiech - zwłaszcza w kontraście z poprzednimi słodkimi chichotkami - po czym mrugnęła do niego niemal zawadiacko, powracając szybko do kreacji złotej i brokatowej Daisy. Niegroźnej, zupełnie. - W każdym razie...z pewnością się jeszcze spotkamy. - powiedziała wesoło w ramach pożegnania, rzucając Sebastianowi jeszcze jedno, długie spojrzenie, po czym odwróciła się na pięcie (pilnując przyzwoitości szlafroczka) i zniknęła za drzwiami prowadzącymi do piętra apartamentów. W końcu w wyśmienitym nastroju.
Zt |
| | | Wiek : 19 lat Zawód : trybut Przy sobie : nóż, biały proszek w saszetce, latarka, ząbkowany nóż, zapałki, butelka wody utlenionej, dwie pieczenie, dwa jabłka, banan, nóż do krojenia, widelczyk do ciasta, dwa widelce Obrażenia : 2 ukąszenia gończych os - na szyi i na policzku
| Temat: Re: Schody przeciwpożarowe Pon Sie 25, 2014 9:53 pm | |
| / z apartamentu, wieczór po pierwszym dniu treningów
Pierwszy dzień treningów minął całkiem męcząco. Przez całą drogę powrotną myślał o Amandzie, jej występku i o tym, czy zastanie ją w apartamencie. Cóż, bójka z trenerką nie należała do najmądrzejszych rzeczy, ale Gautier pewnie nie do końca zastanawiała się nad tym, co robi. Zresztą, nawet jej nie podejrzewał o zdrowy rozsądek, Amanda zupełnie nie była tym typem osoby. Chociaż mogła się pokusić o roztropność. Emrys spodziewał się, że dziewczyna tego dnia więcej nie pojawi się na treningu, ale zastanawiał się, jak ta kara długo potrwa. Tylko dzisiaj, czy dłużej? Trzy dni na zdobycie paru umiejętności to nie jest dużo, Gautier sporo straciła, a to będzie mogło rzutować na sytuacje, jakim będzie musiała stawić czoła na Arenie. Załatwiła się na własne życzenie, ale chyba trochę jej współczuł, to zmniejsza jej szanse na przeżycie. Nie mniej współczuł jej ewentualnym sojusznikom, być w sojuszu z Amandą to chyba nie lada wyzwanie. Przynajmniej on wolałby kogoś bardziej zrównoważonego. Ciekawe, czy dźgniętej dziewczynie nic nie jest i co się stało z chłopakiem, który towarzyszył jego tymczasowej współlokatorce. Zakrwawiona trenerka nie wyglądała najciekawiej, ale reakcja Strażników była na tyle szybka, że pomoc medyczna na pewno została jej udzielona na czas. A ten chłopak? Dostanie jakąś karę, skończy w więzieniu? Emrys westchnął cicho, kręcąc głową. Zgodnie z jego przewidywaniami Amandy jeszcze nie było w apartamencie. Korzystając z tego, wziął naprawdę długi prysznic. Nie musiał oszczędzać wody, przecież nie on będzie za nią płacił. Kolację zjadł sam, nie chciał czekać na Gautier, gdyż na dobrą sprawę nie miał pojęcia, kiedy wróci i czy w ogóle to będzie dzisiaj. Po skończonym posiłku czuł, że musi iść zapalić. Naprawdę cieszył się, że ocalił paczkę papierosów, jaką wręczyła mu Cordelia. Choć wszystkie jego podręczne rzeczy (których właściwie i tak nie miał za wiele) zostały skonfiskowane podczas parady, on akurat tę paczkę miał cały czas przy sobie. Przypuszczał, że podczas przymiarek stroju będzie miał spore problemy z wybraniem odpowiedniego, dlatego zabrał ją ze sobą, a później nie miał czasu odnieść, ponieważ od razu musiał iść do rydwanu. Tyle wygrać. Choć właściwie w swojej sypialni miał ciszę i spokój, to postanowił tej ciszy i spokoju zaznać gdzie indziej. Padło na schody przeciwpożarowe. Usiadł, a właściwie rozwalił się na jednym stopniu i wyciągnął długie nogi przed siebie, przez co udało mu się zająć całą szerokość schodów. Zapalił jednego papierosa i zaciągał się nim bardzo powoli, by następnie równie wolno wypuścić dym nosem. Cudowne, absolutnie cudowne uczucie. Uśmiechnął się lekko pod nosem i przymknął oczy. |
| | | Wiek : 19 lat Zawód : naczelny pechowiec Przy sobie : ŚWIECZNIK, zestaw zatrutych strzałek (zostały 3). jodyna, latarka, ręcznik, przyprawy,pusta butelka, zwój liny, antybiotyk, połówka chleba, trzy mandarynki, dwa pączki, wieprzowina ze stołu, pół bochenka chleba,2 banany, zwiększenie szansy na powodzenie podczas walki wręcz (kości) Znaki szczególne : brak Obrażenia : fizycznie trzyma się nieźle
| Temat: Re: Schody przeciwpożarowe Wto Sie 26, 2014 5:07 pm | |
| Zapewne powinien poczuć się bardziej zmotywowany po obejrzeniu na żywo swojej konkurencji, tym razem ubranej i gotowej do walki, ale Alexander nadal pozostawał tym samym niespokojnym dzieckiem, które raczej trzyma się z daleka od kapitolińskiej śmietanki towarzyskiej, nie ufając nikomu poza samym sobą. Dlatego nie czuł się dobrze podczas przedstawienia, które serwowali mu jego (niemal) rówieśnicy, krwawi bracia i siostry czy coś w tym rodzaju. Unikał nauczenia się ich imion, bo to by znaczyło, że jest już przegrany na starcie, a tego nie chciał. Nie dla siebie, właściwie Alex mógłby już teraz pakować się do selekcji odpadów naturalnych, ale dla Daisy, którą planował odwiedzić jeszcze po treningach. Właściwie była jednym z wyjątków w jego obietnicy, by poprzestawać na relacjach czysto morderczych z pozostałymi trybutami. Ona i... Emrys, dziwne, że wcześniej nie spotkali się, ale unikał świadomie jego towarzystw, wiedząc, że wszyscy czekają na odkrycie słabego punktu przeciwnika. Wolał prowokować ich głupimi odzywkami o seksie i o naprawdę dobrym obciąganiu przez Almę niż zdradzić się z tym, że ktoś jest dla niego ważniejszy niż te głupie reguły, które obejmowały pozostanie sam na sam, kiedy już nadejdzie zwycięstwo. W teorii miał całkiem niezłe szanse, w praktyce był już martwy i już nawet planował ułożenie sobie ładnego epitafium, które każe wykuć swojej dziewczynie - tak, Daisy zgodziła się na nastoletnie chodzenie - ale zamiast tego jadł za dwóch, decydując się na osobistą rewizję w jej pokoju. Może miała papierosy i może w końcu da się mu pocałować... Nic dziwnego, że tak szybko pałaszował kolację, nie przejmując się dobrymi radami mentorki. Wcale nie zamierzał iść spać, nie kiedy błądził przy apartamentach, zastanawiając się, czy Daisy już jest u siebie czy może w SPA (każdy wykorzystywał treningi jak tylko chciał). Postanowił odczekać jeszcze chwilę - ucieczka na schody przeciwpożarowe (to tu ją podglądał z pedałem Sebastianem) wydawała się niezłą opcją, więc otworzył drzwi... i tak, to była chwila, której nie wyczekiwał wcale. Jego przyjaciel, jedyna osoba z Kapitolu, która była warta uznania i zapamiętania, ktoś kogo przyjdzie mu zadźgać z zimną krwią. Dziwił się, że znowu nie zwymiotował krwią, która nagle zaczęła się mu burzyć w żyłach. - Emrys - przywitał go. - Ty też na tej orgii? Myślisz, że zrobią z naszych wątrób breloczki? A może wezmą fiuty i powleką je złotem? - zapytał szalenie poważnie, siadając obok niego i burząc spokój także jego duszy. Nie będzie cierpiał sam, niedoczekanie. |
| | | Wiek : 19 lat Zawód : trybut Przy sobie : nóż, biały proszek w saszetce, latarka, ząbkowany nóż, zapałki, butelka wody utlenionej, dwie pieczenie, dwa jabłka, banan, nóż do krojenia, widelczyk do ciasta, dwa widelce Obrażenia : 2 ukąszenia gończych os - na szyi i na policzku
| Temat: Re: Schody przeciwpożarowe Sro Wrz 03, 2014 9:50 pm | |
| Post po stu latach DD: Bardzo był ciekawy, co robi teraz jego ojciec. Jak radzi sobie z myślą, że jego syn weźmie udział w Igrzyskach i najprawdopodobniej zginie w jakiś okrutny sposób na oczach całego Panem. Jest smutny? Przybity? Czy może próbuje pokazać, że wcale go to nie obeszło, pogrążając się jeszcze bardziej w swojej pracy, a jedyną oznaką, że coś jest nie tak z jego samopoczuciem, będzie jego głębsze niż zazwyczaj zamyślenie? Pogodził się z myślą, że straci swoje dziecko, czy po cichu klnie na Almę Coin i jej rząd? Emrysowi trudno było to przewidzieć, Elian należał do wyjątkowo skomplikowanych ludzi i nawet pomimo tego, że znał go najlepiej, nie zawsze prawidłowo odczytywał jego zamiary czy myśli. Żałował, że ojca nie było w domu, jak grupka Strażników Pokoju zabierała go z domu. Żałował, że nie spojrzał na niego wtedy po raz ostatni, nie klepnął go ramieniu czy uścisnął ręki, posyłając pokrzepiający uśmiech czy mówiąc, że to na pewno nieporozumienie i niedługo wróci. Żałował, że nie miał i nie będzie już miał okazji zobaczyć Eliana. Ugh, miał wyluzować, a nie jeszcze bardziej się dołować. Tego wieczoru i w tej chwili miał istnieć tylko on i papieros jako idealna para. A potem jeszcze jeden i następny, jeśli trzeba będzie. Dopóki nie zazna pełnego zaspokojenia nikotynowego i nie stwierdzi, że resztę fajek warto zostawić na następne dni, bo nie wiadomo, czy ktoś byłby tak dobry i załatwił mu następną paczkę. Choć może Malcolma dałoby się naciągnąć, argumentując to ostatnim życzeniem, może pozwoli mu przed śmiercią zaznać choć odrobiny przyjemności. W celu osiągnięcia jeszcze większego odprężenia właściwie położył się na schodach, jedną rękę kładąc pod głową. O dziwo, była to całkiem wygodna pozycja, jeśli tylko starało się nie zwracać uwagi, że jeden, a właściwie dwa stopnie trochę wbijają się w plecy. Gdyby tylko miał tu jakiś koc lub chociaż bluzę… Z zamyślenia wyrwał go głos. Głos samego Alexandra Amitiela, osoby, której najbardziej ze wszystkich trybutów nie chciałby uśmiercać. Nie zabija się przyjaciół. – Alex – przywitał się, otwierając oczy i spoglądając przyjaźnie na przybyłego chłopaka. – Jak widać – westchnął cicho. Wyciągnął w kierunku Amitiela paczkę z papierosami, kiwając zachęcająco głową, choć wiedział, że to zbędne, bo kto jak kto, ale Alexander na pewno nie odmówi. – Naprawdę wolę nie wiedzieć, do czego byłyby im nasze fiuty powleczone złotem – stwierdził z rozbawieniem, podnosząc się po pozycji półsiedzącej. Sięgnął ręką do kieszeni i kiedy wydobył z niej zapalniczkę, podał ją przyjacielowi. – Tylko błagam, możesz mi nawet ze szczegółami opowiedzieć jak waliłeś sobie konia, ale chwilowo nie gadajmy o Igrzyskach. Choćby przez pięć minut. Próbuję się wyluzować –wytłumaczył, mierzwiąc jedną ręką włosy i zmieniając pozycję siedzenia tak, by móc spokojnie oprzeć się plecami o ścianę. |
| | | Wiek : 19 lat Zawód : naczelny pechowiec Przy sobie : ŚWIECZNIK, zestaw zatrutych strzałek (zostały 3). jodyna, latarka, ręcznik, przyprawy,pusta butelka, zwój liny, antybiotyk, połówka chleba, trzy mandarynki, dwa pączki, wieprzowina ze stołu, pół bochenka chleba,2 banany, zwiększenie szansy na powodzenie podczas walki wręcz (kości) Znaki szczególne : brak Obrażenia : fizycznie trzyma się nieźle
| Temat: Re: Schody przeciwpożarowe Czw Wrz 04, 2014 11:09 am | |
| Nie do końca pamiętał okoliczności ich spotkania - taki był najwyraźniej przywilej ludzi młodych i szalonych na tyle, że nie liczyli uściśnięć dłoni przy alkoholu i papierosach - ale wiedział, że Emrys wywarł na nim wrażenie i nie chodziło o to pedalskie odchyły, jakie były mu bliskie przy spotkaniach z Raphaelem. Miał wrażenie, że te Dożynki to wielki festiwal jego byłych, niedoszłych i przyszłych, jeśli brał pod uwagę Daisy. Nie podobało mu się to wcale, miał nadzieję, że unikanie kogokolwiek w miejscu kaźni pozwoli mu na zachowanie sumienia, bo był na tyle inteligentny, że nie oszukał się wcale. Wiedział, że w perspektywie życia - nędznego i podporządkowanego organizatorom tej szopki - i tak wybierze ostateczne rozwiązanie. Dość już było eksperymentów na dzieciach za czasów Snowa. Każde wybierało przetrwanie, nawet jeśli oznaczało to stworzenie z siebie nowej jednostki. Śmiercionośnej broni, która teraz przeżywała tortury nastolatka, który marzy o dziewczynie i jej dłoniach na rozporku po długiej, zakrapianej mocno imprezie. Nie o porze umierania, która zdawała się być na wyciągnięcie ręki, równie prawdziwa jak obecność zauroczenia w jego życiu. Które skrzętnie przyszło mu ukrywać przed wzrokiem ciekawskich, więc siadał na schodach w towarzystwie nie po to, by się chwalił - takie piersi i takie nogi (!) - ale żeby zachować to jeszcze głębiej w sobie, odmawiając papierosa. Rzucił dzięki Strażnikom, którzy próbowali spalić go żywcem za kolejną porcję młodzieńczego buntu. Przejadły mu się fajki, choć nadal pozostawał tak samo buńczuczny, próbując wpleść palce w swoje przydługie włosy, by spróbować je ujarzmić. Nie był idiotą, wiedział, że musi zdobywać sponsorów, ale nie zamierzał pindrzyć się jak dziwka przed szklanym ekranem. Obecnie chciał się już tylko zapomnieć i sięgał po odległych czasów, w których on i Emrys mieli jeszcze po naście lat i z wypiekami na jasnych policzkach opowiadali o robótkach ręcznych przy kradzionym alkoholu. - Nie palę. Zrobili mi kuku i od tamtej pory jestem czysty. Przynajmniej tak się im wydaje - umieścił się na stopniu wyżej, bo przy ruchach Emrysa prędko wylądowaliby na samym dole, uśmiechając się kpiąco na jego propozycję. - Niektórzy mają kogoś do walenia konia, Everhart. Nie każdy jest smutnym nerdem jak ty - dodał z tym samym bezczelnym uśmieszkiem, przypatrując się jego piegowatej twarzy i kręcąc powoli głową. Naprawdę chciał wierzyć, że nagle znajdą się daleko poza bramami Ośrodka i będą mogli zwiać, choćby do Kwartału, który w perspektywie ostatnich wydarzeń, nie wydawał się taką złą opcją, prawda? |
| | |
| Temat: Re: Schody przeciwpożarowe | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|