|
| Molly Petrel & Sebastian Lyberg | |
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Molly Petrel & Sebastian Lyberg Sob Sie 09, 2014 1:16 pm | |
| |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : złodziej, przemytnik Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz) Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)
| Temat: Re: Molly Petrel & Sebastian Lyberg Nie Sie 10, 2014 9:28 pm | |
| Jak rozdzielił się z Di przed wejściem do pociągu, tak już się do niej nie zbliżał - ba! celowo jej unikał. Po krótkim pocieszeniu, pokrzepiającym uściśnięciu jej dłoni i przelotnym całusie, kategorycznie zabronił sobie większego kontaktu z wróżką - i wcale nie dlatego, że oswajał się z myślą o zabiciu jej. Po prostu miał na tyle rozsądku, by nie dać się innym trybutom poznać. Niektórzy z nich byli jak otwarte księgi. Na przykład ta, która w wagonie restauracyjnym tak ostentacyjnie zajęła strategiczną, umożliwiającą obserwację pozycję. Rok życia w KOLCu wystarczył, by czytać z takiej postawy jak z jaskrawego neonu. Równie dobrze dziewczyna mogłaby wywiesić nad sobą transparent: uważaj na mnie, wszem i wobec oznajmiając, że w jej towarzystwie trzeba się mieć na baczności. To naprawdę głupie utrudnianie sobie życia. Lyberg postąpił zgoła inaczej. Unikał Delilah - starając się, by wyszło to jak najbardziej naturalnie - by nie dać po sobie poznać, że dziewczyna jest jego słabym punktem. Bo była, czyż nie? Krzywiąc się na myśl o odgrywaniu łzawych scen, wolał ją odepchnąć, zostać posądzonym o nieczułość - ale przynajmniej trochę zadbać o ich bezpieczeństwo, Deli i swoje. Ponadto całkiem skutecznie - tak sądził - udawał głupiego i naiwnego. Takiego, którego nie należy się obawiać, takiego, który nie jest zagrożeniem. Takiego, na którego można się rzucić i zarżnąć od ręki. Podobna taktyka doskonale sprawdzała się w Kwartale, dlaczego więc miała nie sprawdzić się i tutaj? Chodziło o to, by zdobyć dla siebie element zaskoczenia. By w jednej chwili zgrywając ofiarę, w drugiej zrzucić maskę i wyeliminować zwabionego w pułapkę przeciwnika. Nawet nie zorientował się, gdy wpadł w ten tok myślenia. Gdy zaś uświadomił sobie, że właśnie zastanawia się nad potencjalnie najlepszymi strategiami w walce, w... zabijaniu, było już za późno, by to zmienić. Wkroczył na ścieżkę drapieżnika. Determinacja pchała go z dala od empatii. Chciał przeżyć, albo... Albo przynajmniej nie sprzedać się zbyt tanio. Dotarłszy do wskazanego mu apartamentu, z ulgą skonstatował, że jego chwilowa współlokatorka jeszcze tu nie dotarła. Opadając na kanapę w salonie, ukrył twarz w dłoniach. To, że będzie musiał zabijać, nie przerażało go tak, jak powinno. To, że może zginąć, lub że zginąć może Delilah, wywoływało strach, który szybko przekuwany był na determinację, zacięcie. Nie zamierzał poddać się łatwo. Nie zamierzał akceptować swej śmierci. Zamierzał... Och, tak, zamierzał walczyć. Zamierzał zabijać, ubrudzić dłonie krwią, jeśli tylko dzięki temu mógłby opuścić Arenę na własnych nogach. A jeśli nie? Cóż. Wtedy przynajmniej... Przynajmniej jego życie będzie miało swoją cenę. Bo Bastian nie był idealistą, który gotów był dać się zabić, nie czyniąc nikomu krzywdy. Jeśli miał zginąć, nie odejdzie sam. |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Molly Petrel & Sebastian Lyberg Pon Sie 11, 2014 1:45 am | |
| /zaginanie rzeczywistości level hard: gdzieś po przyjeździe
Pierwsze spotkanie z myślą o tym, że to wszystko było najprawdziwszą z prawd i że faktycznie wybrano ją na trybutkę w tegorocznych Igrzyskach, cóż, było prawdziwie destrukcyjne. Ujawniło w niej też istnienie całkiem wyraźnej dawnej części charakteru, która właśnie tak reagowała. Chaotycznie, nieskładnie, niezrozumiale... Z pełnią strachu i jak najbardziej dziecinnymi odruchami, które nakazały jej szukać oparcia wśród tych, których mogła choć w niewielkim stopniu uznać za swych przyjaciół. I jakoś tak właśnie się złożyło, że na horyzoncie pojawił się Sebastian. Sam z siebie ją odszukał i również całkowicie sam z siebie był wtedy przy niej, służył jej za wsparcie, którego tak w tamtej chwili potrzebowała. To było coś, co mimo wszystko znaczyło dla niej wiele, lecz teraz... Z każdą minutą, jaka mijała, Di coraz bardziej zaczynała pluć sobie w brodę, że nie pohamowała w sobie tego całego napadu przerażenia i wcale nie malowniczego pokazu swej słabości. To bowiem najprawdopodobniej spowodowało jego usilne unikanie jej. Bo jak inaczej można nazwać fakt, że zostawił ją przy wsiadaniu do pociągu i od tamtej pory nie widziała się z nim ani przez moment? Unikanie, czyste unikanie jej osoby. Najwyraźniej okazała się aż nazbyt słaba, by wciąż kontynuował ich znajomość. Choć może trochę inaczej. Najwyraźniej okazała się aż nazbyt słaba, by wciąż kontynuował ich przyjaźń, bo znajomymi mimo wszystko raczej pozostawali. Chociaż przez myśl przebiegło jej już to, że zwykłą znajomą znacznie łatwiej zabić niż przyjaciółkę. I matkę, ale to była w tej chwili zbyt długa historia do poruszania. Stanowczo zbyt długa, jeśli patrzeć na to, że i tak miała zamiar niedługo ją opowiedzieć. Już się jakoś pozbierała, a przynajmniej ogarnęła na tyle, by nie być chodzącą tragedią, więc i logiczne myślenie zaczynało do niej powracać. A wraz z nim również jedna rzecz, o której czuła się w obowiązku Sebastiana poinformować. Ona sama na jego miejscu przecież chciałaby wiedzieć, a znali się na tyle dobrze, by była praktycznie stuprocentowo pewna, że musi to z siebie wydusić. Jak najszybciej. Ogarnęła się więc jeszcze bardziej, by już nie przypominać tamtej przerażonej i zupełnie rozbitej panienki z peronu. Teraz była nią tylko w niewielkim stopniu, ale szczerze starała się i to maskować. Nie chciała być uznana za zapłakaną sierotkę. Nigdy w życiu. Z racji braku jakiejkolwiek pewności, co do tego, jak miała się sprawa w apartamencie zajmowanym przez Bastiana i jego partnerkę, zmusiła się do grzecznego oznajmienia swego przybycia i zapukania w odpowiednie drzwi. Po tym tylko stała i czekała na odpowiedź lub jej brak. Postała tak dłuższą chwilę, a gdy zupełnie nic się nie stało, odetchnęła głęboko, wsuwając pod drzwi złożoną i podpisaną kartkę z nabazgranymi wcześniej na szybko kilkoma słowami. Miała nadzieję, że ją zrozumie. Po tym odeszła pospiesznie, mając szczerą nadzieję, że nie złamała jakichś zasad czy coś. A przynajmniej, że nie zrobiła tego zbyt mocno.
[z/t] |
| | | Wiek : 24 Zawód : fałszerka Znaki szczególne : wkurw
| Temat: Re: Molly Petrel & Sebastian Lyberg Pon Sie 11, 2014 2:57 pm | |
| Cóż miała powiedzieć? To nie było to, o co walczyła swego czasu rebelia, ale czyż nie szło się domyślić, że tak właśnie będzie? W gruncie rzeczy to było dokładnie to samo, choć pod ładniutkimi przykrywkami jak jakaś zakichana sprawiedliwość, równość i takie tam bzdety, w które jeszcze jakiś czas temu nawet ona sama wierzyła. A zdobycie jej zaufania i otumanienie właśnie jej wielce prawymi obietnicami wcale nie było byle czym. Przychylność Jo nie było bowiem wcale aż tak łatwo zdobyć. Zagadka tysiąclecia: dlaczego? I aż nazbyt prosta odpowiedź na nią: bo nie dawała wiary w każdy kit, jaki usiłowano jej wcisnąć. Była typem nad wyraz marnego klienta. Nadzwyczaj trudno jej było coś sprzedać, a jeszcze szansa na to, że Johanna cokolwiek z tego tak naprawdę kupi... To już zupełnie inna historia. Dosyć abstrakcyjna historia, warto dodać. W wypadku Almy Coin dała się jednak omotać, babsztyl był prawdziwym sprzedawcą dziesięciolecia!, co sprawiło tylko, że teraz pluła sobie w brodę jak mało kiedy. Wściekała się, złorzeczyła, tworzyła w swym umyśle wybitnie twórcze wizje, w których Coin dostałoby się to, co dostać się powinno, a jej domowe zestawy talerzy i szklanek znacznie ucierpiały. Jednak, co z tego, gdy to i tak nie miało nic dać? Wciśnięto im kit, oni go kupili, nie czytając przed tym umowy. Chociaż może trochę inaczej, co jednak nie zmieniało niczego, oni nawet tę umowę przeczytali, lecz zupełnie omijając wzrokiem mikroskopijne kruczki gdzieś tam umieszczone. W zamian za to, dali się omotać ładniutkimi słówkami, no i teraz mieli. Zestaw cholernego oszustwa zmieszanego z przeklętymi gierkami Almy i z dodatkiem przyszłej mielonki z dzieciaków, które winne były tylko tego, że żyły. I to już nawet nieważne, gdzie żyły, bowiem idealny system losujący zrobił im wszystkim psikus, chociaż Jo tak właściwie wątpiła w przypadkowość tego, losując również młodych z Dzielnicy Rebeliantów. Pstryczek w nos Coin, raz! To i tak, w gruncie rzeczy, nic jednak nie zmieniało. Kolejne Igrzyska były już praktycznie za pasem, Alma była pieprzoną oszustką, a humor Johanny oscylował między nie chcesz się do mnie zbliżać a zbliż się do mnie, bo muszę się na kimś wyładować. Nie była w takim nastroju praktycznie od czasu, w którym Snow odwalał te swoje numery. I mogła powiedzieć, że z Coin było jeszcze większe ziółko. Co tylko powodowało, że Mason wpadała w jeszcze gorszy nastrój, choć w większości siedziała w nim praktycznie już od czasu komunikatu o ponownej organizacji Igrzysk. Idąc korytarzem w stronę apartamentu swoich trybutów, nie przestawała psioczyć pod nosem, piorunując wzrokiem jakiegoś człowieka z obsługi, który nieomal na nią nie wpadł z wózkiem. Odszukując wzrokiem odpowiednie drzwi, biorąc głęboki wdech, pierwsza zasada - nie wyładowywać się na swoich trybutach, i starając się wykrzesać na twarzy jak najbardziej przyjazny uśmiech, zasada druga - nie daj trybutom powodów do ucieczki z wrzaskiem, nawet jeśli jest to zabawny widok, co w sumie w jej wykonaniu bardziej przypominało zniesmaczone skrzywienie warg, więc szybko zrezygnowała z prób uśmiechania się. Tutaj i tak nie było nic do śmiechu. Pociągnęła za klamkę, wchodząc do pokoju i prawie natychmiast natykając się na kartkę na podłodze. Podniosła papier z ziemi, czytając podpis na niej i rozglądając się po pomieszczeniu. Nadzwyczaj trudno było nie zauważyć chłopaka siedzącego na kanapie. Odchrząknęła, dając znak swojej obecności i podeszła bliżej do Lyberga, machając mu kartką nad głową, by wreszcie położyć ją obok niego. - Próg drzwi raczej nie jest dobrym miejscem na listy miłosne, groźby i takie tam. - To mówiąc, podeszła do szafki, na której stała butelka alkoholu i, bez większego zastanowienia, nalała płyn do dwóch szklanek. - Johanna Mason. - Zabrała szklanki wraz z butelką i powróciła na wcześniejsze miejsce, stawiając alkohol na stoliku przed trybutem. - Wyjaśnijmy coś sobie. Nie umierasz, bo ja mam sprawić, że nie umierasz. - Stwierdziła, wypijając zawartość szklanki za jednym razem i nalewając sobie ponownie, by tym razem już tylko sączyć trunek. - I gdzie twoja partnerka? |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : złodziej, przemytnik Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz) Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)
| Temat: Re: Molly Petrel & Sebastian Lyberg Pon Sie 11, 2014 5:38 pm | |
| Słyszał pukanie do drzwi, ale nawet nie drgnął. Rzucił okiem w ich kierunku, gdy usłyszał charakterystyczny szelest przesuwanego papieru, ale nie wykazał najmniejszej chęci sięgnięcia po skrawek papieru. Szczerze mówiąc chyba zwyczajnie nie spodziewał się, że może być to notatka od Delilah - lub też, domyślając się tego, celowo po nią nie sięgał, by nie utrudniać sobie życia. Mało to eleganckie i niezbyt świadczące o jego dobrym wychowaniu, ale... Na Boga, dopiero co rozważał przeróżne sposoby pozbawiania innych życia. Czy w tej sytuacji naprawdę miał jeszcze po co zachowywać się przyzwoicie? Czy naprawdę potrzeba było jeszcze przejmować się tym, jak na ciebie będą patrzeć? Nie. Zdecydowanie nie było potrzeba. Nieco wyraźniejszej reakcji wymagało natomiast pojawienie się... jego mentorki. To jasne, że jej nazwisko nie było obce. Z oczywistych względów znał wszystkich zwycięzców, jak każdy mieszkaniec Kapitolu. Musiał przecież oglądać każdą rozgrywkę, trudno więc, by nie zapamiętał, kto którego roku wyszedł z rzezi cały i zdrów... No, dobrze. Może nie cały, może nie zawsze całkiem zdrów - ale żyw. Dobrze wiedział więc, kim jest Johanna Mason. Dobrze wiedział, jaką kobietą była - no, znał ją przynajmniej taką, jaką pozwoliła się poznać. I na ten moment... Cóż, na ten moment losowanie rokowało nieźle, prawda? Nie łudził się, że współpraca będzie łatwą. Pamiętając Mason z holoekranu, wiedział, że to nie typ człowieka, z którym łatwo się żyje. To jednak nie było ważne - sam w końcu nie był najłatwiejszy w obyciu, choć pozornie mogło się tak wydawać. Znacznie istotniejsze było to, że... Nie mógł być pewien, czy jego domysły są słuszne, ale te epizody, wywiady, w których Johanna grała pierwsze skrzypce, pozwoliły mu sądzić, że mają podobne poglądy. Czyli zwyczajnie nie zgadzają się z Igrzyskami. Oczywiście, na tę chwilę owa niechęć też nie była istotna, bo rozgrywka i tak miała się odbyć. To, że mieli podobne spojrzenie na tę kwestię mogło co najwyżej dawać nadzieję, że nie tylko on będzie walczył do końca, ale jego mentorka również. Gdy więc Zwyciężczyni pojawiła się w salonie, odruchowo podniósł się do siadu, niewzruszony spoglądając na kartkę, którą ułożyła obok. Nawet po nią nie sięgnął. Nie był ciekaw, co zawiera. Po prostu nie był gotów zawracać sobie głowy czymkolwiek... Czymkolwiek, co nie wiązało się z jego przetrwaniem, a szczerze wątpił, by skrawek papieru zawierał propozycję korzystnego sojuszu czy obietnicę sponsoringu. To nigdy tak nie działało. - Pytasz o tą, którą powinienem zabić jeszcze w jej łóżku, by mieć o jeden problem mniej? - zapytał beztrosko, nie wahając się przed sięgnięciem po szklankę. Wychylił jej zawartość za jednym razem, krzywiąc się lekko, gdy bezceremonialnie wlany w gardło alkohol podziałał na niego jak żywy ogień. - Nie wiem, gdzie jest. - Wzruszył lekko ramionami. - Poza nazwiskiem nie wiem zresztą, kim jest. Nie znam jej. - I nawet nie udawał, że chce poznać. Bo nie chciał. Chciał tylko przeżyć, a to przecież zupełnie inne pragnienie. Chrząknął cicho, dopiero teraz powracając do wcześniejszego stwierdzenia Mason. - Nie umieram, bo masz sprawić, bym nie umarł... - powtórzył z zamyśleniem. - Świetnie. Doskonale. Może więc znasz jakiś sposób, by pozbyć się wrogów na pstryknięcie palca? Nakłonić ich do przedwczesnego zeskoczenia z podestów, na przykład? Rozparł się na kanapie, zakładając ręce na piersi. Nie czuł się przytłoczony obecnością Johanny i to było widać. Nie traktował jej jak bogini, przed którą powinien się ukorzyć, bo w dużej części od niej zależało jego życie. Nie. Patrzył na nią raczej... z rozbawieniem? Tak, ale tym najbardziej ponurym, gorzkim. Był jej trybutem, tak. Ale nie czuł się zobowiązany do jakiejkolwiek pokory, na którą zresztą nie było go w tej chwili stać. |
| | | Wiek : 24 Zawód : fałszerka Znaki szczególne : wkurw
| Temat: Re: Molly Petrel & Sebastian Lyberg Pon Sie 11, 2014 7:11 pm | |
| - Ironiczny i buntowniczy, huh? To by było dosyć dobre połączenie, ale w trochę innej sytuacji. No i przy Snowie. – Mruknęła jakby do siebie, taksując trybuta wzrokiem i upijając kolejny łyk alkoholu. Jednocześnie pchnęła ręką butelkę po stole w stronę chłopaka, nie wkładając w ten ruch zbytniej uwagi. – Tutaj aż roi się od wielkich i złych trybuciątek. Inna sprawa to to, że mniej więcej trzy czwarte z nich zacznie się mazać, gdy tylko rozbrzmi pierwszy gong, ale teraz to wciąż dzieci buntu i sarkazmu. – Stwierdziła, wciąż przyglądając się Sebastianowi. – Taka postawa nie wyróżni cię z tłumu, bo taka jest większość. Coin za to nie jest Snowem, kandyduje na miano jeszcze większej tyranki, a po ostatnim wybryku, który w sumie jest głównym fundatorem kolejnych Głodowych Igrzysk, jakiekolwiek buntownicze zachowanie może tylko przywalić ci w ryj. Tak samo zresztą rebelianci nie są dokładnie taką płytką masą, choć jak ona się zachowują, jaką byli dawni mieszkańcy Kapitolu. O czym raczej nie muszę cię informować, więc przypomnę tylko, byś oczekiwał tłumu sponsorów walącego drzwiami i oknami tylko z powodu tego, że jesteś inny. – Nie omieszkała nie skorzystać z jednego z głównych argumentów ludzi. Obok nie, bo nie oraz tak, bo tak i innych duperelek obowiązkowo bywało jeszcze wygram, bo jestem wyjątkowy. Hahaha, nie. Sytuacja może i praktycznie się nie zmieniła, jednak jedna rzecz z pewnością była inna i to ona miała olbrzymie wręcz szanse na to, by zaważyć dosłownie na wszystkim. Dawni ludzie mieszkający w Kapitolu byli dosłownie jedną masą płytkich jak kałuża debili, dla których Igrzyska należały do tej najważniejszej rozrywki, w którą należało inwestować grubą forsę. Rebelianci pod tym względem należeli raczej do innego typu ludzi. A przynajmniej trochę innego, bowiem musiała przyznać, nie bez zniesmaczenia, że niektórym od nadmiernego dobrobytu się w dupach solidnie poprzewracało. Jednak co jak co, ale szanse na to, by byli członkowie rebelii nagle zaczęli szastać kasą na prawo i na lewo… Cóż, były marne, co w sumie widziała już podczas poprzednich, no i mających wedle wszelkich przysięg być ostatnimi!, Igrzysk. Teraz było trzeba się już solidniej naszarpać, by zdobyć uwagę odpowiednio dużej liczby sponsorów, a nieprzystępność, sarkastyczność, wrogość i takie tam rzeczy zdecydowanie nie były odpowiednimi drogami ku temu. I Jo to doskonale wiedziała. Ona jeszcze mogła sobie pozwolić na pokazywanie pazurów, bowiem te Igrzyska wygrała i jej dupie, przynajmniej teoretycznie, nic grozić nie powinno. Prócz utraty części honoru, gdyby jej podlegli trybuci zaliczyli zgon już na samym początku Igrzysk i to przez nieodpowiednie zachowanie. Chociaż, jak dla niej, to ta cała nieodpowiedniość była zwykłym picem na wodę. Podejście chłopaka tylko i wyłącznie ją bawiło, a nawet mogła powiedzieć, że w pewnych kwestiach wyczuwała w Sebastianie przynajmniej częściową zgodność ze swoim własnym charakterem. I szczerze nie wiedziała, co o tym myśleć. Wiedziała bowiem, że nie było to ułatwienie w żadnym tego słowa znaczeniu. Ba, mogło być z tego całkiem znaczne utrudnienie, jeśli już na starcie zdobyłby sobie przez to masę wrogów. Na samej Arenie jak najbardziej miał szansę z czymś takim przeżyć, ale stanowczo należało to właśnie na nią zostawić. Swoją drogą, sama Jo przyłapywała się właśnie na myśleniu, które było jeszcze bardziej nieodpowiednie od aktualnego podejścia chłopaka. A kim to ona była, by rozprawiać nad poprawnością lub też niepoprawnością. Była jego mentorką, nie matką, cholera. Przynajmniej większość z tych wątpliwych mądrości nie wyszła z jej ust. - Raczej bym nie liczyła na kolejną Blue Flickerman podczas tych Igrzysk, a o zepchnięciu z tarcz niestety nie ma większej mowy. Nie sądzę też, byś był geniuszem w zdobywaniu przyjaciół, więc olśnij mnie, jeśli się mylę. Przy okazji możesz mnie też oświecić w kwestii tego, co ewentualnie potrafisz. I nie, umiejętność długiego umierania z głodu się nie liczy. No, dalej. Oświeć mnie blaskiem swych wielkich talentów. – Stwierdziła, kończąc kolejną szklankę alkoholu i bezceremonialnie przysiadając tyłkiem na brzegu stolika, obowiązkowo z nogami trzymanymi na kanapie. – Bo coś tam chyba potrafisz, prawda? – Dodała, nie powstrzymując ziewnięcia. |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : złodziej, przemytnik Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz) Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)
| Temat: Re: Molly Petrel & Sebastian Lyberg Pon Sie 11, 2014 8:09 pm | |
| Gdy tylko butelka znalazła się w jego zasięgu, bez ceregieli uzupełnił szklankę ilością znacznie większą, niż uraczono go poprzednio. Dobrze, że od razu mieli taki układ - może nie jak równy z równym, ale też nie jak dziecko z nauczycielem. Ani od bachorem nie był, ani Jo szczególnym pedagogiem raczej też nie. I dobrze. To powinno wiele ułatwić. Gdy tylko przez ściankę szklanki mógł już obserwować niewielkie, okiełznane jeziorko alkoholu, upił łyk, potem drugi - mniej więcej tak, jak popijałby sok, tylko może trochę ostrożniej - i oparłszy naczynie o udo, przyjrzał się z Johanną z uwagą. W duchu przyznał jej rację i... Właściwie nie tylko w duchu, bo i w rzeczywistości, kiwając głową. Bo jak miał się nie zgodzić? Przecież podobne zachowanie nie było jego zamierzoną postawą, taktyką na zdobycie sponsorów. Niczego nie udawał, po prostu chwilowo był wściekły. I przerażony. Przerażony jak nigdy. - Przecież wiem - westchnął cicho i wzruszył ramionami. - Moda na hardych ulubieńców się skończyła, teraz w cenie są dramaty, najlepiej takie, których dotąd nie było. Jak bardzo się mylę twierdząc, że w cenie byłoby kazirodztwo lub grupowe orgie zakończone rytualnymi mordami? - Wykrzywił usta w gorzkim grymasie. To nie było z jego strony chojractwo, przynajmniej nie zamierzone. To tylko postawa obronna, której nigdy się nie pobył. Nieudolne maskowanie desperacji. Znów umoczył wargi w parzącym alkoholu. Zaciskając zęby, wysączył łyk, starając się nie wyglądać na tak zestresowanego, jakim w rzeczywistości był. Co pewnie i tak średnio mu wyszło, nie? Rzadko mierzył się z aż tak przejmującym strachem, jak teraz. Nic więc dziwnego, że zmianę tematu, przejście do konkretów, przyjął z ulgą. Omawianie faktów to zdecydowanie lepszy pomysł niż kopanie leżącego, jakim było wytykanie błędów w jego postawie, której przecież nie przybrał na życzenie. - Poza głodem, umiem też dać się zastrzelić przy Rogu - zażartował ponuro, ostatecznie poważniejąc. Mentorkę miał po to, by przygotowała go do wytrwania. Szczerze wierzył, że przy odrobinie współpracy, może... Cóż, mówią, że nadzieja matką głupich, nie? - Ukrywanie się. Uciekanie. - Och, dobrze wiedział, że nie brzmi to najlepiej, ale skoro faktycznie to potrafił? Dobrze jednak, że miał jeszcze kolejne umiejętności, które miały szansę poprawić jego wizerunek. - Walka na noże, jeden lub dwa. Nie jestem oburęczny, ale w walce jakoś sobie z tym radzę. - Wzruszył lekko ramionami. - Umiem też nożami rzucać. Albo czymś nożopodobnym. W KOLCu nie przetrwa ten, kto wybrzydza. |
| | | Wiek : 24 Zawód : fałszerka Znaki szczególne : wkurw
| Temat: Re: Molly Petrel & Sebastian Lyberg Pon Sie 11, 2014 11:15 pm | |
| - Mylisz się, ale tylko odrobinę. Nie ma lub. Kazirodcze orgie grupowe z rytualnymi mordami w świetle fałszywego światła jeszcze bardziej sztucznego księżyca, to jest to. A jeszcze jeśli wszyscy by nucili pieśni pochwalne dla naszej szanownej Almy Coin… Wtedy dopiero byłby to przebój godny braci rebelianckiej. – Wykrzywiła wargi w pogardliwym grymasie, poprawiając sobie humor alkoholem, który tak przyjemnie palił jej gardło. Jak zapewne większość z tak bestialsko okłamanych ludzi na przełomie wieków, Johanna nie miała nawet najmniejszego zamiaru usprawiedliwiać obecną władzę i wianuszek wzajemnej adoracji, jaki utworzył się koło wielce szacownej prezydent. Stworzenie Kwartału Obrony Ludności Cywilnej i dopuszczenie do zaistnienia tam warunków znacznie gorszych niż w niejednym dystrykcie za dawnych czasów było jednym. Już samo to szło uznać za przejaw okropności nowego rządu i łamanie tych wszystkich zasad oraz nie robienie sobie zupełnie niczego z haseł, które niegdyś ponoć tak straszliwie się liczyły. Pamiętała całą tę otoczkę, jaka towarzyszyła planom rebelii, zupełnie jakby było to wczoraj. Wtedy naprawdę łatwo było uznać, że po przejęciu przez nich władzy wszystko będzie inne, lepsze. Nawet ona sama dała się na to nabrać. A później nadzwyczaj gorzko przekonała się o tym, że ludziom nie należy ufać. Nigdy. Może i nie było to jakieś wybitnie nowatorskie odkrycie, bowiem wiedziała to już przecież znacznie wcześniej, nim jeszcze o rebelii zapewne nie było słowa, co dopiero mówić tutaj o jej zaistnieniu, jednak już pierwsze odejście od reguły zawierającej w sobie kompletny brak zaufania wystarczyło Johannie, by przekonać się, dlaczego tak właściwie ustanowiła sobie akurat tę regułę i dlaczego przez tyle czasu tak uporczywie się jej trzymała. Nawet z pozoru dobrzy ludzie stawali się rządnymi krwi bestiami, gdy tylko pozwoliło im się na coś, co zawierało w sobie słowa takie jak władza, potęga, respekt – tutaj akurat już wątpliwy – no i możliwość decydowania o losie innych. Przy czymś takim wydumane i wielce filozoficzne hasła dosłownie rozpływały się w powietrzu, pozwalając starannie zakamuflowanemu bydłu być już bydłem najprawdziwszym. A na skuteczną reakcję było już stanowczo nazbyt późno. Teraz Johanna mogła już tylko wściekać się i przeklinać do woli, co też robiła, bo jakżeby inaczej. Wątpiła też w to czy ktokolwiek zabroniłby jej porzucania sobie trochę talerzami, kubkami i kieliszkami, gdyby naszła ją akurat na to ochota. Nie to, że była aż tak bardzo pewna swojej świetności i chciała naginać swoisty immunitet, jaki teraz miała, bo… A nie! W sumie to właśnie o to w tym chodziło i… Szczerze? Nie miała nawet zamiaru bawić się w udawanie grzecznej mentorzyny, która na wszystko się zgadzała i na wszystko szła. Może i Coin mogła sobie robić bydło z byłych Kapitolończyków, ale z niej nigdy w życiu. Ani w tym, ani w przeszłym, ani w kolejnym. Pytając Sebastiana o umiejętności, na chwilę odwróciła od niego wzrok, spoglądając na drzwi do apartamentu. Najwyraźniej jej podopiecznej zachciało się spóźniać, co w pewnym sensie nie było dla Johanny zbyt dziwne. Nie słyszała o żadnym wypadku w pociągu, więc chwilowo nieobecność dziewczyny zbytnio jej nie obchodziła. Może później miała, ale teraz przecież nie było do tego powodu. A nuż chciała sobie popłakać w samotności? Lub porozwalać kilka zastaw stołowych? Tak czy inaczej, Jo powróciła wreszcie spojrzeniem ponownie w stronę Lyberga. Akurat w odpowiednim momencie, by móc rozszyfrowywać jego wyraz twarzy, gdy mówił o swych umiejętnościach. Właśnie… By móc rozszyfrowywać, ale ją to mało co obchodziło. Nawet jeśli coś przed nią ukrywał, cóż, jego sprawa. Nie miała najmniejszego zamiaru zaglądać mu w mózgownicę, by szukać czegokolwiek. Już i tak miała się na czym skupić i raczej powinna to robić. - Ukrywanie się i uciekanie to bzdety. Uwierz mi, każdy potrafi to robić, gdy w grę wchodzi jego własna dupa. A ludzie od Areny z pewnością nie pozwolą ci się w to zbyt długo bawić. Sztuczki z nożami są już lepsze, ale mogą w którymś momencie nie wystarczyć. O tym jednak później… – Powiedziała, wyginając plecy w tył i sięgając po szklankę, by znów nalać sobie alkoholu, który mogłaby sączyć. – Coś jeszcze? Jakieś zielarskie umiejętności? Survival? Budowanie chatek z patyków? – Spytała, patrząc na trybuta i unosząc jedną z brwi, by wreszcie zacmokać, jakby coś do niej właśnie dotarło i odezwać się ponownie. – Sojusze. Jak z sojuszami, masz kogoś pewnego, kto nie zarżnie cię za garść jagód? Które i tak okażą się trujące, znając życie. |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : złodziej, przemytnik Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz) Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)
| Temat: Re: Molly Petrel & Sebastian Lyberg Wto Sie 12, 2014 7:18 pm | |
| Parsknął cichym śmiechem na słowa Jo. Faktycznie, niewiele się pomylił, ale... Trzeba było przyznać, że to zabawna wizja. Może dlatego, że tak nieprawdopodobna, tak bezczelnie arogancka. I tak trafna. Szczególnie dlatego, że tak trafna. Kłamałby ten, kto twierdziłby, że nic podobnego nie zwróciłoby wystarczająco dużej uwagi sponsorów, by przedłuż nieco życie trybutom. Bastian sądził, że... Cóż, że przedłużyłoby na całkiem długo. Co nie zmieniało faktu, że nic takiego się nie wydarzy. Nie będzie (prawdopodobnie) żadnej orgii, a już na pewno nie kazirodczej. Rytualne mordy też się nie zdarzą, bo zajmują zbyt wiele czasu. Jedyne, co z tego wszystkiego mogło mieć miejsce, to księżyc. Zakołysał leniwie szklanką, spoglądając, jak światło mieni się na powierzchni alkoholu. Wzrok błądził mu od leżącej obok karki do Johanny, w między czasie zawieszając się czasem na drzwiach. Swoją drogą, to było całkiem niezłe pytanie - gdzie jego partnerka? To głupie z jej strony, zostawiać go tak sam na sam z mentorką. A jak wykradnie całe to ograniczone miejsce w jej zatwardziałym sercu, które przeznaczyła dla swych chwilowych wychowanków? Jeśli umości się tam sam, sprawiając, że to on będzie ważny, a nie ta druga? Och, nie, nie narzekał, skąd. Szczerze mówiąc, dla niego ta... Molly, Molly Petrel, tak? Cóż, mogła w ogóle nie przychodzić. Odetchnął powoli, koncentrując się wreszcie na Mason. Zmarszczył lekko czoło na jej słowa, z którymi - co za niespodzianka! - nie do końca się zgadzał. - Każdy potrafi, ale nie każdy tak samo dobrze. Inaczej morfaliniści nie wygraliby Igrzysk właśnie przez ukrywanie się. - Uniósł znacząco brwi. Każdy znał tę historię - schowali się i poczekali, aż inni wymordują się wzajemnie lub zdechną z głodu. Sprytne? I to jak! Co oczywiście nie znaczyło, że on był tak samo dobry, bo zapewne nie był. Na dłuższą metę nie dałby rady tak zwyczajnie uciekać, więc na kolejne pytania przeszukał jeszcze swój zasób wiedzy. - Zielarstwo to czarna magia, znam jakieś podstawy, nic ponadto. W KOLCu nie było potrzeby się tego uczyć, tym bardziej wcześniej, w Kapitolu. Survival... To prędzej. Jakieś pułapki, to da się zrobić. Budowanie kryjówek też, choć wolę jednak znajdować te już gotowe. - Przytaknął. Nie robił tego co prawda zbyt często, ale czasem zbyt niebezpiecznie było wracać z towarem prosto do domu. Ktoś go śledził, ktoś szukał okazji... Wtedy Bastian przeczekiwał. I albo znajdywał gotowy azyl - stary dom, jakąś kanciapę - albo też konstruował sobie coś podobnego na przykład z wszelakich szmat i kartonów zgromadzonych przy śmietniku. Nie był to wprawdzie pierwszorzędny pokaz zdolności architektonicznych, ale przynajmniej chroniły przed deszczem i doskonale ukrywały, jeśli był wystarczająco cicho. Jeszcze większego namysłu wymagała kwestia sojuszników. Tak, jak pierwsze nazwisko wyrzucił z siebie bez wahania, tak inne... Cóż, był problem, bo w KOLCu zawieranie trwałych, silnych, opartych na zaufaniu znajomości nie było łatwe. - Delilah Morgan. I może... - Pociągnął łyk alkoholu w zamyśleniu. - Może Trinette Rosehearty. Pracowałem z nią trochę, uczyłem ją, dotąd nigdy nie zawiodła. - Dotąd. Bo dotąd nigdy nie chodziło o życie któregokolwiek z nich. |
| | | Wiek : 24 Zawód : fałszerka Znaki szczególne : wkurw
| Temat: Re: Molly Petrel & Sebastian Lyberg Wto Sie 12, 2014 9:01 pm | |
| Rozmawiając w jak najbardziej luźny, a przynajmniej według jej samej, sposób z podległym sobie trybutem, co jakiś czas kierowała swój wzrok na drzwi, które za nic w świecie nie planowały się najwyraźniej otworzyć, by wpuścić do środka trybutkę, która spóźniała się już dosyć sporo. Nie to, że jej spóźnialstwo w jakiś sposób denerwowało Johannę. Co to, to nie. I tak miała to głęboko gdzieś, ale przynajmniej powinna wysilić się na tyle, by zachować jakieś pozory zainteresowania losem zaginionej w akcji Molly. I choć jej zainteresowanie opierało się w tejże chwili praktycznie tylko i wyłącznie na zdegustowaniu, to jednak przynajmniej nikt nie mógł jej zarzucić jakiegokolwiek jego braku. Tutaj warto może napomknąć o tym, że, ponownie!, Johanna przez większość czasu miała opinię i słowa innych ludzi w dupie, którą na znak tego często jeszcze zdarzało jej się kołysać, lecz akurat teraz planowała robić chyba dosłownie wszystko, by nie wybuchnąć na pierwszą lepszą osobę po jej ocenie. Nie ze względu na uczucia opieprzonej lub opieprzonego. O nie! To byłoby stanowczo za bardzo nie w jej stylu, bowiem najbardziej interesowało ją własne zdrowie psychiczne, a przynajmniej jego złudzenie, które mogłoby się jeszcze nadszarpać. Myślała o nim zarówno teraz, jak i przez większość reszty czasu. I nie zamierzała dać sobie tego zniszczyć. Nikomu. Nawet widmowej trybutce, która najwyraźniej już zaczęła bawić się w treningi przed nadchodzącymi wielkimi krokami Igrzyskami i udawała powietrze. Pytanie tylko, czy świeże, bo coś tutaj porządnie śmierdziało i Jo była prawie pewna, że nie można było uznać tego za zasługę nikogo, kto znajdował się w tej chwili w tym apartamencie. Nawet samej Coin nie dało się w tym przypadku raczej obwinić, choć może nie. Alma była tym typem cholernej osoby, którą Johanna miała szczerą ochotę obwiniać zawsze i wszędzie, więc dlaczego miałaby tego nie zrobić i teraz? Pieprzona Coin! Był tylko jeden drobny szczególik, którego nawet wyklinanie wielce szacownej prezydent, jej dupy i trzynastu pokoleń wstecz nie załatwiało. A był to wciąż fakt nieobecności panny Molly, którego Jo nie chciała nijak rozwiązywać, jeśli wchodziłoby w to ruszanie tyłka ze stolika i nóg z kanapy, zostawianie alkoholu pod dosyć wątpliwą opieką Lynberga, a następnie robienie sobie rundki joggingu po całym Ośrodku Szkoleniowym w poszukiwaniu dziewczyny. Jak na razie nie musiała jeszcze tego robić, i całe szczęście w tym!, jednak coś czuła, że już za jakiś czas będzie zmuszona to zrobić. No, o ile pannica nie postanowi pojawić się sama, w co Johanna coraz mniej wierzyła. Do czegóż to doszło, by mentor musiał bawić się z częścią swoich trybutów w chowanego?! I to jeszcze mentor jej pokroju! - Morfaliniści może i zaczęli dobrze, ale końcówka już im się rypła. - Stwierdziła, zwracając ponownie uwagę na Sebastiana i jego durne upieranie się przy niezmiernej przydatności zdolności do robienia z siebie zielonego drzewka czy czegoś w tym rodzaju. Może i faktycznie nie było to aż tak bardzo durnowate, ale... Nie, moment. Przy Snowie i jego ludziach od Areny to nie było aż takim durnoctwem, ale mogła się założyć, że Coin i jej wierne psy prędzej zrobiłyby z sebastianowych gałązek pochodnie niż dały mu tak sobie stać i kwitnąć. Alma z pewnością aż skakała z podniecenia na samą myśl, by ze zjaranych w ogniu części byłych Kapitolińczyków pleść wieńce pokoju. Nie miała zamiaru dłużej tłumaczyć tego chłopakowi, jednak sam tak właściwie podał sobie idealny przykład na zaprzeczenie twierdzeniu o skuteczności malowania się błotkiem, ustrajania listkami i robienia z siebie arenowego dziecka łąki i szczęścia. Jakże miło. - Właśnie. - Powiedziała, biorąc łyczek alkoholu i obracając szklankę w palcach, by patrzeć jak płyn pobłyskuje w sztucznym świetle. - Ukrywanie się jest ostatecznością. Zwłaszcza przy marnej znajomości ziół i innych tak zwanych darów natury, które w normalnym świecie może i w większości nie zaszkodzą twojemu trybuciątkowemu zadkowi, ale pamiętajmy o tym, że to nie będzie normalny świat. Zwykłe błotko, którym postanowisz się wysmarować, może cię wciągnąć i wszamać na obiad. Liście do przykrywania mogą okazać się trujące, a robaczki na ziemi krwiożercze. Co dopiero mówić tutaj rozróżnianiu roślin, o borówkach i wilczych jagodach czy tego typu pomyłkach. - Zakląskała językiem o podniebienie i wlepiła spojrzenie w okno, by dać chłopakowi kilka chwil na przetrawienie, a swoim oczom odpoczynek od śledzenia jego zachowania. - Twoje pochodzenie też jest sprawą godną pożałowania, która dodatkowo wszystko utrudnia. My, mieszkańcy dystryktów, mieliśmy pod tym względem w pewnym sensie łatwiej, chociaż nikomu bym nie radziła tak żyć. Choć przynajmniej co nieco potrafiliśmy. - Zamilkła na chwilę, dając Sebastianowi kontynuować i wybuchając dosyć pogardliwym śmiechem na słowa o znajdowaniu gotowych kryjówek. - W tych naturalnie utworzonych na Arenie praktycznie na bank coś się czai, a jak niczego tam nie ma, możesz być pewien, że organizatorzy prędzej czy później zadbają o dostarczenie ci rozrywki. Co zaś się tyczy tych zrobionych przez kogoś, to uważaj, bo ktokolwiek ci coś zostawi, byś mógł się spokojnie przyczaić. Co lepsze lokacje zostaną zajęte nim się obejrzysz. Słysząc zaś odpowiedź dotyczącą ewentualnych sojuszników, skinęła tylko głową, wyciągając chusteczkę i notując coś sobie na niej za pomocą jednorazowego długopisu. - Na Arenie nawet najlepszy przyjaciel w końcu będzie chciał ci wbić sztylet w serce. - Skrzywiła się nieznacznie, kiwając głową na potwierdzenie swoich słów. - Chociaż tak czy inaczej trzeba znaleźć ci kogoś do sojuszu. Kogoś dobrego. - Niby sama widziała już kilka osób, które wydały jej się całkiem odpowiednie, ale wypadało jej i tak podjąć ten temat. - Masz jakieś typy poza tymi dwoma? |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : złodziej, przemytnik Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz) Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)
| Temat: Re: Molly Petrel & Sebastian Lyberg Wto Sie 12, 2014 9:54 pm | |
| Rypła się... No, może i tak. Ale przetrwali? Przetrwali. W stanie może nie najlepszej używalności, ale Arenę opuścili. A to już było coś. Oczywiście, nie to, żeby Bastian zamierzał się do nich upodobnić, ale to zawsze był jakiś argument. Skoro im się udało, to innym może... Fakt, mogłoby, gdyby to wciąż były czasy Snowa. Ale Johanna miała rację. Coin była cwaną suką i, jakkolwiek byłoby to niewyobrażalne, potrafiła gryźć bardziej niż eks-Prezydent. A skoro już on potrafił sprawić, że mgły okazywały się być trucizną, a wabiące słodkim zapachem roślinki mięsożernymi tworami, to czego mogli spodziewać się teraz? Sarenek żywiących się śpiącymi trybutami? Chyba nawet by się nie zdziwił. W każdym razie, cały czas słuchał z uwagą, niewiele mówiąc i coraz mniej pijąc. Nie miał pojęcia, co zdarzy się kolejnego ranka czy wręcz kolejnej godziny - nigdy dotąd nie był przecież zawodnikiem, nie wiedział, jak dokładnie to wszystko przebiega - dobrze byłoby więc, gdyby był w miarę trzeźwy. Na tyle, by stać stabilnie na nogach i móc się wysławiać. Postanawiając więc nie dolewać sobie więcej, sączył niemrawo to, co miał, by starczyło na dłużej. Nie pozwalał sobie też za bardzo odpłynąć myślami. Jakkolwiek banalna i beztroska zdawała się być ta rozmowa, nie sposób było jej przecenić. Przecież właśnie rozmawiali o tym, co ewentualnie mogłoby uratować mu życie, jak więc miałby nie być tą dyskusją zainteresowany? Wbrew pozorom więc nie, nie przysypiał nad szklanką, tylko słuchał w zamyśleniu, nie przerywając zanadto. Był zupełnie zielony. Nie miał najmniejszego doświadczenia w związku z tym, co go czekało - bo przecież oglądanie Igrzysk bez szczególnego zaangażowania (lub nawet z nim) nie jest żadnym przygotowaniem. Każdego roku trybuci natykali się na niespodzianki, do których nie sposób było wcześniej się przygotować. Trudno podejrzewać, by tego roku było inaczej. Nieco ożywiło go wspomnienie o jego pochodzeniu, na co tylko parsknął cicho i wzruszył ramionami. Nie on sobie je wybrał, nie? Wprawdzie gdyby dano mu teraz wybór, raczej nie wybrałby sobie życia w którymkolwiek z dystryktów, ale... Cóż, skoro takiego wyboru nikt mu nie dał, mógł sobie wmawiać, że z chęcią zamieniłby Kapitol na bardziej przystosowujące do życia. Przecież i tak nie będzie to żadną wiążącą deklaracją. Dajmy więc temu spokój i przejdźmy do tego, co ważne. Sojusznicy. Kto jeszcze? Z nazwisk napotkanych na tablicy żadnego szczególnie nie kojarzył. Za to doskonale znał mentorów, więc... - Może ktoś od Finnicka? - Spojrzał pytająco na Johannę, zaprzestając kołysania szklanką. - Nie znam jego trybutów, ale wiem, kim jest on. Przygotuje ich pewnie na tyle dobrze, na ile będzie mógł... Tak jak tym mnie. - Uśmiechnął się dwuznacznie, po czym podniósł się ze swego miejsca, odstawił szklankę na blat stolika i... Pochylił się ku Johannie, całując ją w okolicach ucha. - Dziękuję, że mi przynajmniej starasz mi się pomóc - mruknął niby cicho, ale wystarczająco głośno by potencjalny podsłuch to wyłapał. Potem jednak prędko dodał coś jeszcze, znacznie, znacznie ciszej, wprost do ucha mentorki, w taki sposób, by wszystko to wyglądało na zaczepny, nie całkiem przyzwoity pocałunek. - Zostawię ci coś w łazience. Posprzątaj po mnie. - Dla podtrzymania pozorów faktycznie ucałował jeszcze ucho Mason jak rasowy kochanek, a potem cofnął się z ujmującym, szerokim od ucha do ucha uśmiechem. Czy był dobrym aktorem, nie jemu oceniać, ale z fizycznymi objawami pożądania nigdy nie miał problemu. Całe szczęście więc, że miał Johannę. Ją bardzo łatwo było pożądać. - No, tak, miło się rozmawia, ale idę się odlać. I przebrać. - rzucił nie przebierając w słowach. - I szczerze mówiąc trochę bym się przespał. Na ratowanie mi dupy mamy jeszcze trochę czasu, a podróż pociągiem nie należała do szczególnie relaksujących, jak zapewne się domyślasz. - Po tych słowach wzruszył ramionami, spośród swych rzeczy wyciągnął zestaw nieco luźniejszych ciuchów, które zapobiegawczo zapakował przed udaniem się na dworzec i przerzucając je przez ramię, oddalił się do wskazanej, przyległej do jego sypialni łazienki. Tam zaś nie mógł tracić czasu. Ile przysługuje na potrzeby fizjologiczne? Mało. Na przebranie się, też pewnie nie za wiele? Dobrze więc, że nie musiał robić nic więcej. Dobrze, że plan był tak prosty. Zaczął więc się rozbierać, niedbale rzucając ciuchy na kafelki łazienki. Ani myślał ich składać, w końcu... Johanna miała po nim posprzątać, nie? Zostawił więc wyglądające jak wyjęte psu z gardła ciuchy w jednym stosie, narzucił na siebie znacznie wygodniejszy dres i zaspokajając jeszcze swą fizjologiczną potrzebę, chwilę później znów był w salonie, spoglądając na Mason pytająco - jak gdyby sugerując, że było sympatycznie, ale na dziś to chyba wszystko. |
| | | Wiek : 24 Zawód : fałszerka Znaki szczególne : wkurw
| Temat: Re: Molly Petrel & Sebastian Lyberg Sro Sie 13, 2014 2:19 am | |
| Ze swoich własnych wspomnień z okresu, który spędziła walcząc o życie na Arenie, może i wyniosła dosyć sporo, jednak w większości były to tylko rzeczy tak koszmarne, że do tej pory na samo wspomnienie czuła, jak włoski na karku stają jej dęba. Zdecydowanie nie były to rzeczy zbytnio pomocne, przynajmniej według niej i jej opinii oraz dotychczasowych spostrzeżeń dotyczących wszelkich widzianych przez nią Igrzysk, choć przecież mogła zaliczyć je do swoich doświadczeń. Tak samo zresztą jak i wszelkie poprzednie sprawy związane z mentorowaniem. To ostatnie z pewnością miało być w jakiś sposób przydatne, ale jej wcześniejsze doświadczenia z czasów, gdy sama była trybutką... Nie, zdecydowanie nie sądziła, by mogła chociaż skłaniać się do tego, by kiedykolwiek je wykorzystać. Jeśli nie ze względu na niechęć do uzewnętrzniania się przy takich sprawach, to choćby próby wmawiania sobie, że ostatnim, czego chce jest wystraszenie swojej pary trybutów na śmierć za pomocą opowieści dziwnych treści i to takich serwowanych prosto z pierwszej ręki. Bowiem o ile obrazy i komentarze ludzi odpowiedzialnych za ocenę widowiska były dosyć nieprzyjemne dla oka, chociaż to też zależało od tego, do jakiego człowieka to oko należało, o tyle wspominanie o szczegółach, które nie były pokazywane na wielkich ekranach, dzięki strategicznemu wycięciu - oczywiście!, i które można było zaliczyć do tych o wydźwięku nadzwyczaj mocno personalnym... To zdecydowanie nie było już miłe i przyjemne. Dla nikogo. Cóż się zresztą dziwić. Głodowe Igrzyska nie polegały przecież na śpiewaniu piosenek przy ognisku i organizowaniu kolorowych Parad Równości, w których wybrani trybuci paradowaliby w wymyślnych kostiumach tylko po to, by zdobyć sobie sponsorów wysyłających im jakiś tulaśny ekwipunek, za pomocą którego mogliby wzajemnie zatulić się na śmierć. Igrzyska były koszmarem, największą marą z możliwych paskudztw. I zdecydowanie najgorsze w tym było to, że nie wystarczyło zrobić te wszystkie przyprawiające o chęć zwymiotowania, gdyby tylko było wtedy czym!, rzeczy, bo na tym nie kończyła się istota tego. Wygrana nie była realną nagrodą, bowiem cień już zawsze miał towarzyszyć Zwycięzcy. Cień, koszmary senne, lęki przeradzające się nawet w głębokie fobie... Igrzyska nie kończyły się na wyjściu cało z Areny ani nawet na przetrwaniu Tournée Zwycięzców. Lecz o tym jakby się nie wspominało. I Johanna też nie miała najmniejszego zamiaru uświadamiać o tym swoich podopiecznych, którzy przecież mieli swoje rozumy. A kwestia tego czy to wszystko wiedzą? Jo stawiała na to, że jednak mają niezbyt duże pojęcie o tym, w końcu wychowali się w wielkim i wspaniałym Kapitolu, a nawet jeśli cokolwiek z tego ogarniali... Szczerze wątpiła w to, że było to odpowiednio nakierowane i tak spore jak naprawdę były. Nie o tym jednak teraz mowa. W chwili obecnej chodziło bowiem o odpowiednie rozgryzienie tego wszystkiego, co było potrzebne do jej jakże jasnego i przejrzystego planu, który zawierał w sobie tylko dwa punkty. Jej trybuci nie mogą umrzeć, bo ona ma im nie dać umrzeć oraz ona ma nie dać umrzeć trybutom, bo jej trybuci nie mogą umrzeć. Jasne, proste i przejrzyste jak włosy na dupie Coin o poranku. Gorzej już było z wprowadzeniem tego wszystkiego w życie. Zwłaszcza przy trybutce-widmie. - Porozmawiam z nim. - Skinęła głową, przeciągając się i dolewając sobie alkoholu. Ona nie zamierzała bawić się w darowanie go sobie, chociaż zupełne upicie się nie wchodziło w grę. Zdecydowanie. W tej chwili szczerze błogosławiła swoją mocną głowę, która na wiele jej pozwalała. A przy sprawie takiej jak Igrzyska z pewnością wspomniane wiele było minimalnym stopniem, jaki dosłownie musiała osiągnąć, by móc jeszcze jakoś funkcjonować. - Nie myśl jednak, że wszystko ci załatwię. Pracować nad układami z trybutami będziesz już sobie sam. Może i jestem twoją mentorką, ale zdecydowanie nie mam zamiaru zostawać twoją matką. Zapomnij. - Dodała, unosząc jedną z brwi wysoko, gdy Lyberg postanowił wykonać ten swój dziwny ruch z całowaniem przy uchu. - Normalna osoba wysyła ludziom czekoladki, jeśli chce się przypodobać lub podziękować. Trybut mentorowi od biedy ludożercze kwiatki lub kartki robione ze skóry przeciwników na Arenie, od wielkiego dzwonu nauszniki z ludzkich uszu oraz naszyjniki z zębów i to jest coś. A z tym... Nie wymagam lizania mi dupy, więc łapy precz, tygrysie, bo skończysz marnie w sezonie polowań. - Stwierdziła, niezbyt zadowolona z nadmiernego zbliżania się do niej młodziaka. Zazwyczaj to ona była bezceremonialna. Od biedy bywały też przypadku, w których bezceremonialna była też ona, ale nad zrobieniem czegoś takiego, co robił jakiś Sebastian Lyberg!, mogli się zastanawiać tylko nieliczni, a już to zrobić... Zdecydowanie niewielu miało na to szansę. I nie zamierzała pozwalać na zmianę tego faktu. Co też jak najbardziej miała zamiar oznajmić. Na chwilę po tym, jak jej podopieczny szepnął jej pospiesznie kilka słów do ucha, które może i były ważne, ale nie sprawiły, by drgnęła jej chociaż powieka. Zupełnie nie dała po sobie poznać, że cokolwiek do niej dotarło. Zamiast tego dalej unosiła brew ze skrajnie niezadowolonym wyrazem twarzy. - Czyżbyś ogłuchł zupełnie? Nie jestem twoją matką ani gosposią. - Stwierdziła beznamiętnie, wracając do raczenia się zawartością butelki. - Twoją niańką też nie jestem, więc nie musisz mnie informować o wszystkich swoich czynnościach. Mam gdzieś to czy mój trybucik jest szczęśliwy i robi zdrową kupkę, czy może akurat spędza czas na posuwaniu kogoś dla sojuszu. Kapisz? - Kto jak kto, ale ona zdecydowanie wypruta była ze wszelkich instynktów macierzyńskich. Zwłaszcza już w stosunku do trybuciątek, które przecież zmieniały jej się praktycznie co roku. Wszystkie dzieci nasze są zdecydowanie nie wchodziło tutaj w grę. Zwłaszcza już po tym, co zastała w łazience, gdy minęła się w jej drzwiach z Sebastianem i weszła do środka, robiąc przedtem jeszcze mniej zadowoloną minę i, głosem pełnym marnie skrywanego politowania, stwierdzając: - Uroki czekania na widmowe trybutki. Dupy nie ruszysz, bo toto jak pryszcz. W każdej chwili może niespodziewanie wyskoczyć i psy goniły plany. Podeszła do lustra, odsuwając przy okazji butem rzeczy Lyberga, by zrobić sobie odpowiednio dużo miejsca. Po chwili jednak skrzywiła wargi w grymasie i cofnęła się o te kilka kroczków, biorąc ubrania w dwa palce i przekładając je ze środka podłogi na blat przy lustrze, by jeszcze chwilę później przenieść je znowu i zawiesić na metalowych wieszaczkach na ręczniki, prostując jednocześnie i wygładzając w celu zrobienia tego, o co prosił ją trybut. Chwilę później opłukała wodą twarz, wytarła się w miękki ręcznik i wyszła z łazienki, by rozłożyć się na kanapie z obowiązkową szklanką alkoholu. - No. Teraz trybuciątko może iść lulu, bo wielkie złe wilki już ujarzmione i nic się nie stanie, dopóki niania Johanna tutaj jest. - Stwierdziła, prychając z litością i sięgając po pilot, by oddać się błogiemu nicnierobieniu. |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : złodziej, przemytnik Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz) Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)
| Temat: Re: Molly Petrel & Sebastian Lyberg Sro Sie 13, 2014 5:03 pm | |
| Matka, niańka, gosposia? Ależ skąd! Takich kobiet tak przykładny, dobrze wychowany młodzieniec, jakim był Lyberg, nie wyobrażałby sobie tak, jak pozwalał sobie wyobrażać Jo! Bądźmy bowiem szczerzy. Mentorka trafiła mu się wyśmienita. Harda, ładna, a przede wszystkim nie oddana fanatycznie nowym rządom, co widać było na pierwszy rzut oka. Czego więc miał chcieć więcej? Oczywiście, dobrze wiedział, że fantazje fantazjami, ale wszystko pozostanie tak, jak było - czyli nijak. Miał z tym problem? Nie. Wystarczało mu to, co sobie powyobrażał i świadomość, że tak czy tak zapowiadał się całkiem przyzwoity układ. Nie łatwy, bo Mason przyjazna w obyciu szczególnie nie była, ale satysfakcjonujący na tyle, by Lyberg czuł się w miarę... Bezpiecznie? Nie. Ale przynajmniej pozwolił sobie na dozę zaufania, że Johanna faktycznie zrobi wszystko, by pomóc mu w taki bądź inny sposób. A to w tym momencie było znacznie więcej, niż mógłby sobie życzyć. Podczas, gdy kobieta zniknęła w łazience, Bastian w duchu oddał się swej wierze, że blondynka - wbrew swemu niewzruszeniu i słowom - faktycznie zrozumiała, o co mu chodziło. Niespiesznie wrócił do stolika, dopił resztę swojego alkoholu i odwrócił się akurat wtedy, gdy mentorka ponownie pojawiła się w salonie. O nic nie pytał - ani słowem, co było oczywiste, ani też spojrzeniem. Biorąc pod uwagę, że kamery mogły być dosłownie wszędzie, nie ryzykował niczego, co mogłoby go zdradzić. Po prostu założył, że wszystko poszło jak trzeba - a czy rzeczywiście tak się stało, sprawdzi później, przy okazji, gdy pójdzie wziąć prysznic czy w jakikolwiek inny sposób skorzystać z łazienki. Tymczasem uśmiechnął się szeroko, chyba przy tym całkiem szczerze i niewymuszenie. - Wiedziałem, że się dogadamy - krótkim sformułowaniem podsumował wszystkie poprzednie gderania Mason oraz jej bieżącą uszczypliwość. Wsuwając dłonie do kieszeni spodni, jeszcze przez chwilę spoglądał na Jo. - Nie, ale naprawdę, dzięki. To pokrzepiające mieć kogoś, kto nawet, jeśli traktuje cię jak psie gówno, jak kulę u nogi... - Uśmiechnął się z rozbawieniem, spoglądając na blondynkę. - ...to i tak coś robi. Nawet, jeśli wynika to tylko z twoich własnych ambicji, jestem wdzięczny. - I znów ten ujmujący, szeroki uśmiech, po którym jednak nie pozostało mu nic więcej, jak teatralnie zasalutować Mason i oddalić się do swej sypialni, zupełnie zapominając przy tym o pozostawionej w salonie kartce. Z cichym westchnieniem rzucił się na łóżko, przez kilka długich chwil leżąc na nim rozkrzyżowany. Luksus nie był mu obcy, więc czuł nie tyle zaskoczenie zaoferowanymi trybutom apartamentami, co raczej... Ulgę, jaka często towarzyszy powrotom do domu. To głupie, biorąc pod uwagę, że to wcale nie był jego dom, a raczej wybieg tuczny przed rzeźnią, ale... Co mu pozostało? Miał usiąść i się zapłakać? Nie bądźmy śmieszni. Znacznie lepiej było skorzystać z tych ostatnich danych mu chwil. Oczywiście, nijak to nie zmieni jego przerażenia, nijak nie wpłynie na niechęć do prędkiego zgonu, ale przynajmniej na kilka dni poprawi sobie nastrój - a to już coś. Nie czuł więc absolutnie żadnych wyrzutów sumienia, gdy mościł się wygodnie na szerokim łożu. Nie drżał ze strachu przed przyszłością, bo od tej najbardziej przerażającej jeszcze trochę go dzieliło. Nie wybiegał myślami do tego, co go czeka. Nie zastanawiał się, jak to jest umrzeć. Po prostu... usnął. Usnął całkiem prędko, a przez najbliższe godziny - o dziwo - nie towarzyszyły mu najmniejsze choćby koszmary. Nie był bohaterem. Po prostu na paraliż ze strachu było jeszcze o dzień czy dwa za wcześnie. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Molly Petrel & Sebastian Lyberg Pon Sie 18, 2014 10:35 am | |
| Ceremonia Otwarcia rozpoczęła się. Korzystając z nieobecności trybutów, w ich apartamentach pojawiają się Strażnicy Pokoju, którzy otrzymali nakaz przeszukania kwater i skonfiskowania wszystkich rzeczy osobistych, które udało się dzieciakom przemycić do Ośrodka. Telefony, używki, pamiątki i wiele innych rzeczy - tego nie zastaną już po powrocie do pokoi.
Wasze ekwipunki zostają wyzerowane z przedmiotów materialnych, pozostają jedynie podwyższone szanse i wszelakie kursy. Mentorzy i pracownicy Ośrodka mogą pomagać Wam w uzyskaniu potrzebnych rzeczy. Do Zwycięzcy Igrzysk ekwipunek powróci oczywiście w stanie nienaruszonym. Prosimy o zaktualizowanie pola Przy sobie.
|
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Molly Petrel & Sebastian Lyberg Pią Sie 22, 2014 1:12 am | |
| /z apartamentu Delilah
Nie była zbyt pijana, bowiem Amanda najwyraźniej wzięła sobie za cel wyduldanie całego alkoholu zanim Deli to zrobi, jednak nie przeszkadzało jej to szerzeniu się coraz lepszego humoru. Było jej jakoś tak lżej i nawet trochę szumiało pod kopułą, co było zdecydowanie wystarczające do tego, by nadzwyczaj łatwo dała się namówić do czegoś, co normalnie wydałoby się jej dosyć dziwne. Ha! To nawet mało powiedziane, bowiem kto normalny wpadłby na pomysł włamania się do czyjegoś apartamentu tylko i wyłącznie w celu całkowitego opróżnienia mu barku, a właściwie – sprawdzenia czy przypadkiem tam nie pominięto czegoś przy przeszukiwaniu, gdy we wcześniej obleganym skończyły się szmuglowane procenty… Cóż, Delilah uważała swoją osobę za jak najbardziej normalną, chociaż według swojej własnej definicji normalności, zaś Amandę za względnie normalną, więc musiała powiedzieć sobie, że zapewne wiele osób zrobiłoby to, co one postanowiły teraz odwalić. Obejmując się po przyjacielsku ramionami i idąc korytarzem w stronę upatrzonego przez siebie celu, lekko się przy tym zataczając, lecz jeszcze nie praktykując chodzenia slalomem. Za to zdecydowanie bijąc jakich chichoczący rekord, bowiem chyba dosłownie wszystko je w tym stanie bawiło. A Amandę to już zdecydowanie, czemu w żadnym razie Delilah się nie dziwiła. Ta dziewczyna już sama w sobie była szalona! Po czymś mocniejszym zaś stawała się prawdziwą królową szaleńców, w której towarzystwie zwyczajnie nie dawało się przestać rechotać. A przynajmniej ona nie potrafiła tego zrobić. Zwłaszcza przy tych nieustannych komentarzach wypowiadanych co rusz przez którąś. Normalnie zapewne by tego nie robiła. Nie ze względu na poprawność czy coś w tym celu, a zwyczajnie paskudny humor, który teraz jakoś magicznie jej się poprawił. Nie miała bladego pojęcia, co było tego powodem, bo równie dobrze mogły być to wspomniane wcześniej procenty, jak i zdrowo zwariowane towarzystwo Gautier, choć może oba na raz?, jednak nie zagłębiała się w to zbytnio. To byłoby już chyba nazbyt wiele jak na jej obecną głowę. Już i tak dobrze było, że nie poddała się tak do końca ochocie na chlanie do upadłego, bo przecież była w ciąży!, więc zachowywała jeszcze resztki logiki. Mówiącej jej teraz, że powinna chociaż próbować zadbać o to, by się tu razem nie wywaliły. W czym zdecydowanie nie pomagała jej prawie pusta butelka alkoholu trzymana w jednej dłoni i Amanda uwieszona u drugiego jej boku. Jednak jakoś nie psuło jej to humoru, teraz już wyśmienitego, jak i nie przeszkadzało w podejmowaniu bezcelowych prób chodzenia prosto. - Wariatka! – Parsknęła śmiechem, nie mogąc przestać zachowywać się głupio i zacząć powstrzymywać kolejne napady głupawki. – Wariatka, Dee. Obie jesteśmy wariatkami! Bastian mnie za to zabije. – Wydusiła z siebie pomiędzy kolejnymi salwami niepohamowanego rechotu. – Jeszcze mnie nie zabił za dziecko, ale teraz to mnie chyba udusi. Czy należysz do tych naiwnych? Na serio jesteś taka durna czy tylko udajesz? Patrz… Panowie w białych ciuszkach zaj… zajmują się takkimi jakk tty… – Dosłownie zarżała, naśladując przemądrzały ton Lyberga i po chwili dodając jeszcze: - Sam był ubrany na biało. Czy to oznacza, że się mną zajmie? – Spytała z diabelskim błyskiem w oczach, wreszcie dochodząc do drzwi, zerkając na Amandę i przystawiając palec do ust z jednoczesną próbą powstrzymania chichotu. – Ćsiiiiiisiciiś. Myślisz, że stary niedźwiedź mocno śpi? Na paluszkach przysunęła się do drzwi, starając się przyłożyć do nich butelkę i spróbować triku z podsłuchiwaniem. Stanowczo za późno doszło do niej, że we wszystkich filmach o małych szpiegach faktycznie to robili, ale z wykorzystaniem szklanki, a ona swoją zostawiła w pokoju. Wzruszyła ramionami, robiąc przy tym dziwną minę, by po chwili uśmiechnąć się i, z łobuzerskim uśmieszkiem na wargach, nacisnąć klamkę… …która puściła nadzwyczaj łatwo, otwierając przy tym drzwi. Delilah wymieniła z Amandą porozumiewawcze spojrzenia i powoli wsunęła głowę do pokoju, rozglądając się po nim. Był cichy i pusty, więc pozwoliła sobie na zrobienie kilku dalszych kroczków w głąb. Ostrożnie obeszła apartament, z niemałym zdziwieniem, nie zauważając w nim kompletnie nikogo. Nikt nie odzywał się, gdy zaczęła przeglądać szuflady, nikt nie nawrzeszczał na nią, gdy bezceremonialnie zrzuciła z siebie ubabrany krwią mundur, zamieniając go na ciuchy zdecydowanie należące do Sebastiana, nikt nic nie mówił. No, poza nią i Amandą. Było pusto. Stanowczo zbyt pusto. Zwłaszcza w barku. Opadła na kanapę, by zsunąć się z niej zupełnie na podłogę, tak jakoś było jej wygodniej, a następnie spojrzeć na Dee, krzywiąc się z niezadowoleniem. - Cicho wszędzie, pusto wszędzie. – Stwierdziła grobowym głosem, turlając nogą butelkę po podłodze i przeczesując sobie włosy. – Nawet Bastek gdzieś wybył. Lybergowa oaza przepadła. Niezbyt zadowolona z braku jakiejkolwiek akcji, kopnęła w stolik, z którego zleciał pilot wielofunkcyjny. Warto dodać, że uderzając go w nogę, co sprawiło tylko, że walnęła go jeszcze mocniej, sprawiając, że uderzył o ścianę i… Wywołał praktycznie jej mini zawał, bowiem zderzenie ze ścianą najwyraźniej uruchomiło radio. Dosyć głośna, lecz nadal wystarczająco cicha, by nie wzbudzać podejrzeń, muzyka popłynęła z głośników… Zmieniając po chwili delilahową konsternację w kolejny napad jednorożcowatej radości. I, o dziwo!, nie była to radość z nadziewania kogoś na swój róg. Deli spojrzała na turlaną butelkę, zaczynając uśmiechać się coraz bardziej, by wreszcie spojrzeć na Amandę łobuzersko. - Zagramy? Nie daj się prosić. Nuuudzę się. |
| | | Wiek : 20 Zawód : słodki nożownik Przy sobie : plecak, jodyna, noże do rzucania, latarka, paczka z jedzeniem Obrażenia : poszerzony uśmiech, epicki nóż między żebrami
| Temat: Re: Molly Petrel & Sebastian Lyberg Pią Sie 22, 2014 10:56 am | |
| //po wizycie u Del
Nie za dużo tu było tych drzwi? Nie za dużo tu było tych trybutów? Każde drzwi to dwóch trybutów, więc... Uch, sporo. Sporo. Sporrro... Ciekawe, czy gdyby marzyła o kotełku, to Tabitha by go jej kupiła. Marzyła o króliczku i takim oto sposobem ma Pithego, ale gdyby wtedy marzyła o kocie? Kocie, co słychać w robocie? - To jak ciebie zabija i udusi, to co zrobi ze mną? Nie lubi mnie, bardzo mnie nie lubi, a w dodatku nie pofff... pofff... PUFF! Powstrzymałam cię przed piciem tych... W sumie taka butelka na nas dwie, to nic wiekowego... Pfu, wielkiego, prawda? – Stwierdziła, idąc z Delilah przez korytarz. - To mówisz, że to jego dziecko? Trochę kiepsko. Sebulek nie ma zbyt świetnych genów, choć ten tyłek! TEN TYŁEK! I twarzyczka! Przystojny! Wiesz, co brać, Delciu... Doskonały gust. Serio. Brałabym jak Coin własne nagrania z kamer! Myślałam, że pojawi się osobiście, a tu taaaki zawód. Jej gęba jedynie na telebimach – mówiła, myśląc w sumie tak naprawdę o kątach w okręgu. Albo okręgach w kącie, albo trójkątach w prostokątach i punktach w kwadracie. Wspominała, że kiedyś lubiła matematykę? Gdyby nie małżeństwo, teraz pewnie by udowadniała... - Nie, to nie zdaje egzaminu! Kooochana, w jakim ty świecie żyjesz? Lepiej prześwietlić pomieszczenie wzrokiem w stylu Supermana – stwierdziła, stając naprzeciwko drzwi i skupiając na nich wzrok. Prawie że jej oczka nie wyszły z oczodołów, ale coś jej chyba jednak nie wychodziło. Pewnie była zbyt zajebista, by mieć rentgen w oczach! Tylko uniosła bezradna ramiona, by już chwilę później wpaść do pokoju zaraz za Delilah, śpiewając oczywiście piosenkę o starym niedźwiedziu. - O cholera! Tu jest tak samo jak u nas... Taki zwód. Amanda tak bardzo niepodniecona. Nikogo nie ma. Pusto Nie uszanowanko – wyrecytowała, udając autentyczny zawód i obchodząc na paluszkach wszystkie pomieszczenia, by zaraz wybuchnąć kolejnym chichotem. Włoski zatrzęsły się na jej główce, gdy stała, śmiejąc się i przyglądając, jak Delilah robi jej tu striptizy. Klapnęła na podłogę i patrzyła na to wszystko sobie spokojnie z dołu. Właściwie „spokojnie”, bo oczywiście w miejscu nie potrafiła usiedzieć. Gdy jej towarzyszka położyła się na podłodze, sama Amanda już na tej podłodze leżała, by po chwili turlać się po dywanie jak butelka, którą trzymała Morgana. - W sumie teraz chyba ty jesteś przezacnym i przemądrym Lybergiem – zauważyła, wskazując jej strój. Sama nadal paradowała po pokoju w koszuli i chwilkę później też skakała w niej po pokoju w rytm muzyki, która popłynęła ze ścian! Muzyka brała się zewsząd! Otaczała je, tuliła i sprawiała, że Mandy miała ochotę tańczyć i pewnie do tańca porwałaby też Delilah, gdyby nie zacna propozycja. - Zagramy? Pewnie, że zagramy! – Krzyknęła entuzjastycznie, choć zaraz spojrzała na swoją koszulę, bezceremonialnie ją z siebie ściągając. – Tylko też zamienię się w Sebuleczka! – Pisnęła, dopadając do jego szafy i wyciągając pierwsze lepsze rzeczy, którą ją jarały. – A wygrany wybiera pierwszy poduszkę do... BITWY NA PODUSZKI! HELL, YEAH! Ołkej? Zrobimy bitwę na poduszki? Mamy własne piżama party! Poduszki być muszą! – Poprosiła, siadając zaraz naprzeciwko Delilah i czekając, aż ta zakręci butelką. – Rozbieramy same siebie czy siebie nawzajem? – Spytała nagle z kocim uśmiechem, rozkoszując się zapachem koszuli chłopaka. |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Molly Petrel & Sebastian Lyberg Pią Sie 22, 2014 2:34 pm | |
| To nie był jej pierwszy w życiu dziwny wyskok. Co to, to nie. Mogła nawet powiedzieć, że to wszystko, co planowały teraz odwalić razem z Amandą, było jak najbardziej łagodne w porównaniu do jej wcześniejszych odchyłów. Przez które, tak już dla czystego przykładu, zarobiła choćby metkę z napisem ciężarna i miała teraz nadzwyczaj duży problem natury dzidziusiowej. Nie chodziło tu nawet o jakieś wielce niewygodne zastanawianie się nad tym, co zrobi w przyszłości z dzieckiem, gdy już te przyjdzie na świat. O tym myślała po swoim pierwszym napadzie niedowierzania, jaki nastąpił po dowiedzeniu się o ciąży, więc to już miała mniej więcej obmyślone i załatwione, choć może nie do końca tak, jakby tego sobie życzyło kilka osób z jej otoczenia, które usiłowały mniej lub bardziej delikatnie. Miała tutaj prędzej na myśli to, że jej obecny stan nadzwyczaj wiele utrudniał. Nie miała bowiem jako takiej rodziny, której ludzie Coin mogliby zagrozić, gdyby zaczęła się im stawiać. Wszyscy jej bliscy od dawna byli martwi, więc nie dało się już bardziej ich zabić, a profanacja resztek zwłok nie zrobiłaby na niej raczej wrażenia. Nawet zaginiona matka z pewnością już wąchała gdzieś tam kwiatki od spodu, zaś o tym, że Delilah posiada jeszcze przyrodniego starszego brata… O tym nawet ona do niedawna nie miała pojęcia. Poza tym wciąż nie do końca wierzyła w pokrewieństwo ich łączące, więc mogła śmiało powiedzieć, że byłby praktycznie całkowicie bezpieczny w obliczu jej dziwactw oraz prób sprzeciwienia się władzom. Co innego było jednak z dzieckiem. O tym najwyraźniej wiedziano i pokazano jej nadzwyczaj dobrze, że nikt nie miał się zawahać przed skrzywdzeniem go, razem z nią – oczywiście, jeśli zaczęłaby robić coś mocno nie tak. Ale przecież małe włamanie i próby wykradzenia alkoholu, w którego obecność w apartamencie Bastiana zaczynała coraz bardziej wątpić, nie były niczym mogącym zaszkodzić Coin i jej rebelianckiemu przedszkolu. Co innego wyskoki po spożyciu procentów, ale i tak przecież zamierzała się pilnować. No i szczerze wątpiła w to, że skapnie jej chociaż odrobina nim Amanda wszystko wywęszy. Choć i tak czuła się już chyba wystarczająco wstawiona i jej perspektywa patrzenia na otaczający świat trochę się burzyła, a nawet zniekształcała, bo wydawało jej się, że jakoś wybitnie długo idą już tym korytarzem przepełnionym drzwiami, drzwiczkami i drzwiciuszeńkami wszelkiego rodzaju. A celu jak nie było, tak… Cóż, nie było. Przynajmniej nie w zasięgu jej wzroku, a przecież mogła się pochwalić takim całkiem wpadającym w sokoli. Który zwróciła teraz w kierunku Mandy, parskając chichocząco. - Zje cię! I dlaczego nie lubi…? Ale chyba łyka, nie? Musi łykać, bo cię zje! – Stwierdziła, przygryzając wargę i uśmiechając się niczym rasowy szaleniec. Przeczesała jedną dłonią włosy, co wyszło jej dosyć pokracznie ze względu na trzymaną butelkę. Butelkę, z której pociekło trochę alkoholu, zlatując po jej czuprynie. Nie zastanawiając się zbyt wiele, uniosła zmoczone kosmyki do ust i najzwyczajniej w świecie zaczęła je ssać. – Za małe… Za malutenienienieńkie… Wiekowe toto też nie jest. Coinowata się nie postarała. – Roześmiała się, stawiając kolejne kroki i dalej lekko się zataczając. Jednak prawdziwym wybuchem śmiechu skwitowała słowa Amandy o dziecku, Sebastianie i braniu jak Coin nagrania z kamer. Normalnie nie byłoby to takie zabawne, ha!, normalnie wcale by z tego powodu nie rechotała, ale teraz… Absurd! Czysty absurd, co tylko ją napędzało. - Ta… Ten… No… Głupkowato, co nie? – Spytała, nie mogąc się nie rumienić. Ona NIGDY się nie rumieniła! Cholera jasna! – Łóżkujesz z własnym przyjacielem, przy układzie bez zaangażowania, a tu… Tururutu. Beznadzieja. Chociaż gusteł dobry mam, ale pies go ganiał. To złe! Mroczne! Fe! Tak, to zdecydowanie było coś godnego politowania. Beznadziejny układ z jeszcze bardziej denną końcówką, która tylko ją krzywdziła. A nie była przecież masochistką, cholera! Była osobą wręcz za bardzo zapatrzoną w siebie, i odczuwała dumę z tego powodu!, więc nie powinna była dawać się wplątywać w takie sytuacje. I to jeszcze na własne życzenie! To było takie okropne, ale zwyczajnie nie mogła z tego nie rechotać. Jak żaba! Chociaż żaba potrzebowała wody, wódy!, a i w lybergowym apartamencie nie było ani kropelki alkoholu, przez co czuła się trochę nie na miejscu. Przynajmniej aż do chwili, w której przypadkowo nie włączyła radia i o mało co nie dostała zawału, by później zacząć podrygiwać w rytm jakiegoś starego przeboju, który nawet całkiem jej się podobał. Wpadał w ucho i dosłownie zachęcał do potupywania. - Aaaaaano! – Stwierdziła radośnie, zerkając na swoje ubranie i przewalając się na plecy, by chichotać jak mała dziewczynka. Aż nie mogąc w pewnym momencie złapać powietrza. – Czy to oznacza, że powinnam cię zjeść? – Spytała, podnosząc się do pozycji siedzącej i z diablikami w oczach przysuwając do koleżanki. – Czeeść, przyszłam cię zjeść… To było nienormalne. Zdecydowanie nie w jej stylu, choć jej styl bywał ostatnio w sumie różny. Przez ciążę zyskała naprawdę poważne wahania nastrojów, co bywało zarówno pyszne, jak i niesmaczne. Chociaż teraz zdecydowanie czerpała z tego niemałą satysfakcję. Oj tak! - Atak klonów! – Pisnęła, patrząc na przebierającą się Amandę i wciąż kręcąc prawie pustą butelką. Całe szczęście, że wpierw ją zatkała, bo jak teraz pomyślała, że cokolwiek mogłoby się z niej jeszcze wylać i byłaby taka strata… Ojoj. – Poduszki. I orzeszki! Myślisz, że uda nam się przemycić tutaj orzeszki? A może już tutaj są? Mam na nie ochotę… – Mruknęła, stukając się palcem w dolną wargę i przez chwilę zastanawiając nad walorami smakowymi ośrodkowych orzeszków w posypce. Do chwili, w której Amanda nie zadała jej, normalnie z pewnością dosyć dziwnego, pytania, na które Di powróciła do rzeczywistości i wyszczerzyła się iście piekielnie. – A jak wolisz? – Spytała z diablikami w oczach, skubiąc zębami swoje usta. – I wyzwania… Chcę wyzwań. Zdecydowanie muszą być!
|
| | | Wiek : 20 Zawód : słodki nożownik Przy sobie : plecak, jodyna, noże do rzucania, latarka, paczka z jedzeniem Obrażenia : poszerzony uśmiech, epicki nóż między żebrami
| Temat: Re: Molly Petrel & Sebastian Lyberg Pią Sie 22, 2014 4:01 pm | |
| Uwaga! Wkraczamy na niegrzeczne rejony... Można odczuć zniesmaczenie.
- Fakt, on musi mnie łykać! Będzie mnie łykać! O raaany, może jak mój sąsiad krewetki! Cały talerz w sekundę! – Pisnęła, śmiejąc się ze swojego młodszego i bardzo byłego sąsiada. Był tak były, że w sumie już nie powinna go zwać swoim sąsiadem. W sumie nie był były, a stary... Choć wtedy był młody, młodszy od niej, więc czy teraz przez to ona teraz też była stara? Miała zmarszczki?! Nie chciała mieć zmarszczek! Za nic w świecie. A co z jej blond włoskami? Były na swoim miejscu? Była na swoim miejscu! I Delilah z nią była, mówiąc te wszystkie zabawne rzeczy i robiąc, i się tak zaraźliwie chichocząc, i wyglądając, i wszystko. - Jesteś niepoprawna, moja droga. Pieprzyłaś się ze swoim przyjacielem, twierdząc, że to przyjaciel, a to wszystko jest bez zaangażowania... Pieprzyłaś się z przyjacielem? Takim przyjacielem przyjacielowym? Od zwierzeń i w ogóle? Raaany...To musiało się tak skończyć! I zawsze to mogą być sześcioraczki, więc w niepewności możesz sobie czekać i się strachać. Może będziemy mieć Morgańców! Cholera, przyjaciel zaglądający ci w gacie... To dopiero coś! Też takiego chcę! Nazwę go... W sumie będzie miał już imię – zauważyła, kiwając głową. W sumie powinna uwieść któregoś trybuta, by się móc z nim pieprzyć przez swoje ostatnie. I na arenie może? Miała niedługo umrzeć, więc korzystanie z życia to to, czym powinna się zajmować. Powinna, powinna, powinna... Chciała się pieprzyć! - A chcesz mnie schrupać? Jak mnie chcesz schrupać, to ci pozwolę, ale jak chcesz tylko łykać, to nie. – Wyszczerzyła się, sama nie wiedząc czemu. Chyba chodziło o użyte przez nią słowa, ale nie chciało jej się nad nimi rozważać, bo kusiła ją wizja gry w butelkę. Butelkę, którą na poważnie wprawiono w ruch, gdy atak klonów się skończył. - Delilah, chcę ci powiedzieć, że nieważne, kto wyjdzie z tego zwycięsko, a kto będzie świecił pośladkami, to cię kocham, będziemy siebie rozbierać nawzajem, by było pikantniej i bardziej śmiesznie i wyzwania też będą, bo być muszą – stwierdziła, starając się zachować przez całą przemowę poważny głos i równie poważną minę, ale oczywiście nie było to do zrealizowania. Nie, gdy naprawdę czuła się tak jakoś lekko, że nie mogła przestać się śmiać. - Cholera... Olera! Wielki Olero! Zabije mnie ten śmiech! Na łzy moje i brzuszek. Strumienie wysychają... Gdzie oaza?! Gdzie nasza oaza?! Wielki Olero i Lybergu?! Zwłaszcza Lybergu, klony cię wzywają! – Zawyła, zaraz ponownie zanosząc się śmiechem, gdy to Delilah zdejmowała jej spodnie. – Eeej, nooo... Nie mogę przegrać... Kręciły butelką rozbierały się, odstawiały cyrki, nawet zrobiły chwilową bitwę na poduszki, by potem pacnąć przed butelką i rozbierać się dalej. Tak też Mandy została w samej koszuli i Delilah też została w samej koszuli. Remis, którego istotę miało zmienić ostatnie zakręcenie butelką. Butelka... Miała wyłonić zwycięzcę. Ostatnie zakręcenie i... Się dowiedzą, kto będzie świecił pośladkami! - Nie myśl już tak o tym swoim Sebuleczku, tylko kręć! Ciekawa jestem! – Pisnęła, wyrywając Delilah ze skupienia. Nie było takich! Musiała zakręcić bez jakichkolwiek przygotowanek! – Hah! Wygrałam! Wygrałam! HAHAHAHA! Jestem pieprzoną Królową Butelki! – Wrzasnęła, wstając i odstawiając jakiś dziki taniec radości, by zaraz przyzwać Morganę paluszkiem do siebie. – Jak się czuje panna Świecące Pośladki? – Spytała, wyszczerzając się szeroko i bujając się w rytm muzyki, robiąc krok w kierunku swojej Delilah i łapiąc ją za koszulę. Zachichotała pod nosem, muskając przez przypadek jej policzek wargami. To ją podkusiło do tego, by przesunąć własne wargi nieco w lewo, ku pełniutkim wargom towarzyszki i je delikatnie pocałować, gdy jej łapki zajęte były kolejnymi guziczkami sebastianowej koszuli i to nie tej, której tymczasową właścicielką była Mandy. |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Molly Petrel & Sebastian Lyberg Sob Sie 23, 2014 4:29 am | |
| Od bardzo dawna nie bawiła się tak wyśmienicie i to całkowicie na trzeźwo oraz czysto. Nie z powodu tego, że nie chciała czy nie uwielbiała szaleństw tego typu. Co to, to nie. Ona wręcz za nimi przepadała, jednak przecież mieszkała w wybitnie paskudnym KOLCu, na dodatek w tej jego części, w której chwila nieuwagi czy też zbytniego rozluźnienia mogła kosztować człowieka nie tylko utratę majątku, ale także własnej godności, jak i nawet życia. Przy czym strata tego ostatniego nie była wcale tak skrajnym przypadkiem, jak to się mogło z początku wydawać. Człowiek, który jasno zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę, no i nie był samobójcą lub napakowanym byczkiem z arsenałem pełnym najróżniejszej broni, nie miał więc nawet zbytniej ochoty na ryzykanctwo w postaci zbytniego folgowania sobie. Może i czasem, a w przypadku Deli to nawet całkiem często, zdarzało się niewielkie odpuszczenie, lecz nigdy nie takie zupełne. Czymże bowiem miałoby ono być, gdyby na końcu zrobiło z niej zimnego trupa? Teraz jednak nie była już pośród kwartałowej rzeczywistości. To było coś znacznie innego, różniącego się praktycznie wszystkim, choć i tak w pewnym sensie związanego ze śmiercią wiszącą tuż nad głową chyba każdego trybuta w Ośrodku. Tutaj nie było osoby zupełnie bezpiecznej czy też zmuszonej do tego, by teraz nadzwyczajnie uważać i w przyszłości mieć z tego jakieś nadzwyczajne korzyści w postaci swoistej dzikiej karty wysyłającej ją w pewnym momencie wprost do lepszej ligi, wielkiego finału i zwycięstwa z tym związanego. Teoretycznie każdy miał równe szanse. W praktyce wyglądało to może trochę inaczej, a nawet trochę mocno inaczej, jednak nie o to teraz chodziło. Logiczne było przecież to, że bogatsze rodziny trybutów oraz bardziej wygadani mentorzy mogli pozwolić sobie na znacznie więcej, co wiązało się bezpośrednio ze zwiększeniem szans swoich faworytów. Tak samo zresztą sprawa miała się z samymi osobami mającymi wystąpić w Igrzyskach. Im ktoś był sprytniejszy, miał wcześniej więcej dobrych znajomości czy też lepszych pomysłów na zaprezentowanie się, tym istniało większe prawdopodobieństwo jego dłuższego przetrwania oraz możliwość wygranej. Praktycznie nic tu nie zależało od pilnowania się na tyle mocno, by nie umrzeć w ciągu kilku sekund. Na to czas mieli mieć na Arenie, w Ośrodku zaś najgorszym, co mogło się wydarzyć, było powinięcie się komuś nogi. Kilka źle dobranych słów, jakie automatycznie zamieniały przyjaciela we wroga, nieczęsto na odwrót, nawet bez wyraźnie widocznej zmiany. Prawdziwe intencje człowieka ujawniały się bowiem dopiero w walce o przeżycie. Wtedy starannie nawiązywane sojusze znikały niczym bańki mydlane, a nawet kochanek potrafił wbić nóż w plecy osoby, której jeszcze chwilę wcześniej wyznawał dozgonną miłość. Wiedziała to aż za dobrze. Dlatego wciąż milczała i skrywała głęboko w sobie swoje prawdziwe uczucia. Bowiem zdawała sobie sprawę, że nawet wypowiedzenie tego wszystkiego na głos nie jest w stanie pomóc jej w momencie, w którym ktoś bliski jej sercu postanowi zakończyć jej żywot. Niezależnie od pobudek, niezależnie od wszystkiego, w którejś chwili zwyczajnie będzie musiała dać wartym coś dla niej osobom odejść lub samej to zrobić. A przecież nie chciała umierać. Miała w życiu cel, za którym zamierzała podążać i który pragnęła osiągnąć. Za wszelką cenę… Nawet cenę krwi… Jej myśli odbiegły na tyle daleko, że zorientowała się w tym, iż znajduje się w apartamencie Sebastiana z Amandą i ta coś do niej mówi, dopiero w chwili, gdy wspomniała o pieprzeniu się z przyjacielem. Delilah skrzywiła nos, próbując na nowo złapać cały wątek, co nie było zbyt łatwe przy tej Amandowem paplaninie, która kroczyła sobie nadzwyczaj pokrętnymi ścieżkami, omijając starannie główny wątek kilka razy, by ujawnić go po zupełnym zaplątaniu rozmówcy. - Jak skończyć? – Spytała, z przeogromnej radości wpadając wprost w konsternację, która zdecydowanie jej się nie podobała. Szczerze nie potrafiła znieść tych sytuacji, w których była zupełnie nie w temacie, będąc jednocześnie jednym z głównych obiektów, wokół których ta cała konwersacja, choć teraz to chyba już szło zaliczyć do dosyć obszernych monologów Dee, się kręciła. Bardziej lub mniej zahaczając, ale jednak. Lecz nie pozostała przy swoim niezrozumieniu nazbyt długo. W obecnym momencie zwyczajnie nie potrafiła tego zrobić. Uśmiech już po krótkiej chwili powrócił na jej usta, zaś do głowy wpadła jej jedna z tych szalonych uwag, których zwyczajnie nie mogła pozostawić dla samej siebie. To było zbyt pyszne i aż nazbyt ją bawiące, by wolała milczeć. Choć teraz ogólnie zamieniała się chyba powoli w kolejną trzeszczącą trzy po trzy Amandę. Amandę… Dee… Ona była Delilah, co też od biedy szło zmienić w Dee… Chyba więc całkiem zrozumiałe powinno być to, że Dee zamieniała się w Dee. Nie? Nie?! No dobrze, może faktycznie akurat to powinna przemilczeć. I chyba zaczynała zauważać, że po ośrodkowym alkoholu przemienia się też w WWM – Wielką Wewnętrzną Myślicielkę. - To pieprzenie się z przyjaciółmi jest bardziej dziecioróbne od takiego nie z nimi? To jakaś taka specjalnie wbudowana w nich funkcja? Superzapłodnianie czy ki diabeł? – Zapytała z pozoru niewinnie i całkowicie na serio, by nie powstrzymać jednak śmiechu i aż zwinąć się w rozchichotaną kulkę. – A da się to jakoś wyłączyć? Wiesz… Taki pstryczek zapładniaczek. Robisz pstryku-pstryk i problem znika w mig! Naprawdę starała się spoważnieć. Nie wypiła przecież aż tyle, by zmieniać się w jakąś marną trzpiotkę, a jednak jak właśnie taka się teraz zachowywała. Śmiejąc się w najlepsze ze swoich suchych żartów, które ani nie były zabawne, ani wkurzające. Ot, zwyczajnie nijakie… - Nie mogę cię łykać? Nie łykać? To idź precz, łykołaku ty niecny. Phi! – Prychnęła, sącząc kolejny, o ironio! właśnie!, łyczek z butelki. …a ona jednak prawie zaparskała podłogę ze śmiechu. No i zaczynała być coraz bardziej pewna, że to nie tyle zasługa alkoholu, co samego towarzystwa Gautier. Ta dziewczyna najwyraźniej podzieliła się z nią całym swoim szaleństwem, jednocześnie wciąż pozostając nieźle rąbniętą. I Deli teraz to uwielbiała. - Ciiiiiiiiiiicho! Nie wywołuj wilkieła z korytarza! Bo przyjdzie i cię na serio zje. – Stwierdziła, patrząc oskarżycielsko na drzwi do pokoju i chyba starając się przestraszyć je złym wzrokiem. Co jednocześnie nie przeszkadzało jej zajmować się swoją wygraną. Nie miała najmniejszego zamiaru świecić swoim tyłkiem! Może i nie miała się raczej czego wstydzić, no i zdecydowanie tego nie robiła, lecz i tak. A jednak wszystko nieodmiennie wskazywało na to, że będzie to jednak robić. W sumie one obie miały na to już tylko jedną szansę, bowiem, w towarzystwie wariacji wszelkiego rodzaju oraz zdecydowanie przedziwnych odchyłów, doszły wreszcie do momentu, w którym o wygranej, przegranej lub też słabiutkim remisie decydował tylko jeden ruch butelką. Deli spojrzała na towarzyszkę, robiąc z oczu szparki i poprawiając swój nieistniejący kapelusz kowbojski, a następnie przetoczyła pomiędzy nimi nogą kulkę zrobioną z papierków po cukierkach, które podebrały po drodze do apartamentu. Szeleszcząca kulka z papierków miała oczywiście imitować coś powszechnie zwanego tumbleweed – czyli jeden z tych specyficznych krzaczków niesionych przez wiatr w westernach. Zaś Delilah z Amandą stawały do ostatecznej walki w samo południe, choć realnie było już dawno po nim. - Nie myślę. Myślę, jak cię tu załatwić, niecnoto. – Mruknęła, szczerząc się niczym filmowy czarny charakter, by wreszcie zakręcić butelką iiiiiiii… …wydać z siebie prychnięcie pełne przerysowanego zawodu, gdy podłe szkło okazało się być jej nieprzychylne. W sumie mogło się przyzwyczaić do, pijącej z niego znacznie więcej, Amandy, więc nie powinna się dziwić. Zamiast niecnej istoty… Miała tu już dwie niecnoty! Przy czym jedna z nich jak najszybciej zaczęła przywoływać ją do siebie, by ostatecznie udowodnić swą wygraną i odebrać nie należną nagrodę. Na czworakach nachyliła się nad butelką w stronę panny Mandy-Niecierpliwiandy dając rozpinać sobie już do końca koszulę, lecz zdecydowanie nie powstrzymując się przy tym przed prychaniem jak niezadowolona kotka. Niezadowolona kotka, której zupełnie niespodziewanie zatkano usta pocałunkiem…
|
| | | Wiek : 17 lat Zawód : złodziej, przemytnik Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz) Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)
| Temat: Re: Molly Petrel & Sebastian Lyberg Sob Sie 23, 2014 8:48 pm | |
| Po spotkaniu z Amandą powrót do apartamentu był zdecydowanie najgorszym pomysłem, ja jaki mógł wpaść. Wszystko dlatego, że tam mogła czekać Johanna, tam mogła być Molly - czyli generalnie nikt, kogo chciałby widzieć. Z drugiej strony, czy był ktokolwiek, kogo chciałby widzieć? Chyba nie. Może jedynie Annikę, swoją siostrę. Jej pesymizm doskonale współgrałby teraz z jego własnym nastrojem, przy czym, oczywiście, nie był tak szalony, by życzyć sobie, by się tu znalazła. Im dalej była od Ośrodka, tym lepiej. Oby nigdy nie musiała tu trafić. Ostatecznie więc po prostu się włóczył. Tam gdzie wolno, tam gdzie nie wolno. I myślał. Nad życiem. W takich sytuacjach zwykle pojawia się pytanie - co młodzi mogą wiedzieć o życiu, czym mogą się martwić? Otóż mogą. Zwłaszcza ci młodzi, którym wszystko odebrano, upychając ich w getcie. Ci młodzi, którzy zmuszeni byli odbyć przyspieszony kurs dorosłości, by przetrwać kolejne dni, tygodnie, miesiące. Ich problemy wcale nie były tak różne od tych tak bardzo dorosłych. Szczerze mówiąc, były takie same. Jak zapewnić bezpieczeństwo w rodzinie. Jak wykarmić dzieci - niekoniecznie swoje, ale też w jakiś sposób bliskie, bo rodzeństwo, kuzyni i tak dalej. Jak zapewnić pracę bliskiej osobie, by nie zamartwiała się całymi dniami. Jak sprawić, by ktoś ci bliski nie czuł się nieprzydatnym. Jak zdobyć leki potrzebne dla chorej siostry. Jak sprawić, by znalazło się dla niej łóżko w i tak przeładowanym szpitalu. Jakie bajki opowiedzieć dzieciom, by usnęły w spokoju, by pozbyły się koszmarów. Dzieciakom z KOLCa faktyczne dzieciństwo odebrano wraz z zamknięciem za nimi bramy getta. Kto został dzieckiem, ten automatycznie stawał w kolejce do likwidacji. Tak działał w końcu dobór naturalny, nie? Więc tak, Bastian włóczył się i myślał nad życiem. Nad tym, co zostawił za murami getta i co czekało na niego tu, w Ośrodku i dalej, na Arenie. O tym, co będzie potem, po Igrzyskach nie myślał, bo przecież nie było żadnego potem. Nie dla niego. Pogodził się z tą myślą już kilkanaście, kilkadziesiąt godzin temu i teraz było łatwiej. Oczywiście, wciąż się bał. O rodzinę, o siebie, o samo doświadczenie śmierci. Bał się bólu, cierpienia, wycia po nocach. I koszmarów, ich też się bał. Bo przecież nadejdą, to tylko kwestia czasu. Strach jednak nie paraliżował go. Ostatecznie... Nie chciał sprzedać się zbyt tanio, nie? Uczył się więc. Starał się przygotować, żeby potem, na Arenie, móc krzyknąć do Coin: pierdol się. Gdy wreszcie wrócił do apartamentu, czuł się jedynie trochę lepiej, niż przedtem. Z donośnym trzaskiem zamknął za sobą drzwi - wcześniej jeszcze skrzywił się gorzko na fakt, że były otwarte, to pewnie Molly zapomniała zamknąć - przestąpił kilka kroków wgłąb mieszkania i... Zatrzymał się w pół kroku, unosząc brwi wysoko, bardzo wysoko w wyrazie bezgranicznego zdumienia. Ostatnim, czego się spodziewał, były dwie półnagie dziewczyny całujące się pośród pierza na środku salonu. Dziewczyny, które znał. Bogowie... - Chyba czegoś nie pojmuję. Nie, naprawdę, czegoś nie ogarniam - rzucił głośno, spoglądając to na jedną, to na drugą. W innej sytuacji pewnie by się ucieszył - hej, w końcu to jego dziewczyna (no, dobrze, wcale jej tego nie powiedział i generalnie się nie wiązali, ale wiadomo, o kogo chodzi) i jej przyjaciółka, trochę pieprznięta, ale generalnie urocza. Ale teraz? Nie, teraz nie cieszył się ani trochę. Marzył o prysznicu i godzinach spędzonych na wgapianiu się w sufit sypialni... Okej, o tych ostatnich nie marzył. Właściwie chciałby się wyspać, ale skoro wiedział, że to nie byłoby szczególnie możliwe, to szedł na kompromis. Godziny świętego spokoju spędzonego we troje - Bastian, łóżko i sufit - też by wystarczyły. - Pomyliłyście pokoje czy to kolejny z waszych idiotycznych żartów? - Skrzywił się nie kryjąc nawet swej niechęci. Najchętniej wyrzuciłby je stąd w tej chwili (już nawet w jego koszulach, trudno, jakoś by to przebolał), gdyby nie to, że miał opory przed wypychaniem półnagich kobiet przed publikę. |
| | | Wiek : 20 Zawód : słodki nożownik Przy sobie : plecak, jodyna, noże do rzucania, latarka, paczka z jedzeniem Obrażenia : poszerzony uśmiech, epicki nóż między żebrami
| Temat: Re: Molly Petrel & Sebastian Lyberg Sob Sie 23, 2014 10:46 pm | |
| - Normalnie skończyć. W łóżku... A jako że już wylądowaliście w łóżku, to teraz "skończyć" bardziej tyczyło się wpadki. Dziecka w sensie – wytłumaczyła filozoficznym tonem Amanda. Brzmiała trochę jak starsza pouczająca ciotka Delilah... W sumie kolejny raz dzisiejszego dnia wychodziła na starą, co niezbyt przypadało jej do gustu. Nie chciała być nawet psychicznie uważana za starą! - Właśnie! Właściwie ciekawe, czy pieprzenie się z przyjaciółmi jest bardziej dziecioróbne. Powinni zrobić badania w tym temacie i... Przespać ze sobą ludzi o różnych relacjach! Heheheh... - I nie mam pojęcia... A nie! Wiem! Wystarczy takiemu odciąć jaja! Wiem, jestem paskudna... Niedzieciorób bezjajnikowy – nowy gatunek faceta. Mimo tragizmu stracenia jaj, to śmieszne. Jak się nazywa facet bez jaj? Niedzieciorób! – Krzyknęła, zanosząc się śmiechem. – Tylko że to nieodwracalny pstryczek... – Pragnęła zauważyć. - Eeej! Nie jestem żadnym łykołakiem! Jak śmiesz mnie tak nazywać... Łykołaku! Dobra, nie miałam pomysłu na lepsze przezwisko. Jesteś mistrzem, mój Mistrzu Przezwisk – stwierdziła, kłaniając się z powagą swojemu Mistrzowi Przezwisk i po chwili znów chichotała, myśląc o orzeszkach. Miała wrażenie, że powinna wiedzieć, gdzie są. Chodziły jej one po głowie po wspomnieniu o nich przez Delilah. Potem zaś wiadomo, co się stało. Amanda została sławetną Królową Butelki, która miała oblewać się w chwale do końca swego życia i przypominać o swej wygranej, na każdym kroku oczywiście, Delilah, która to miała zostać Świecidłem Pośladkowym. Amanda tylko musiała zedrzeć z niej tę koszulałkę, którą w sumie już odpinała, całując swą przyjaciółkę prosto w te jej usteczka, za którymi, prawdę powiedziawszy, tęskniła. - To urocze – szepnęła, całując ją ponownie i pewnie też zaczęłaby jej przygryzać te cudowne wargi, gdyby do pokoju nie wpadł Lyberg. - O! Nasza Oaza wróciła! – Pierwsza pisnęła oczywiście Amanda, wskazując Delilah palcem Sebastiana, jakby ta mogła go nie zauważyć. Oj, chyba jednak nie znajdowały się na pustyni. – To nie żaden idiotyczny żart! Mieliśmy ośrodkowe mistrzostwa gry w butelkę i... WYGRAŁAM! ZOSTAŁAM PIEPRZONĄ KRÓLOWĄ BUTELKI! HELL, YEAH! A ta tu, to tylko Świecideł Pośladkowy! – Oczywiście musiała się pochwalić swoją wygraną, odpinając ostatni guzik koszuli i prędko ją zsuwając z ramion Morgany. – Mój kochany Świecideł! – Dodała, przytulając się do dziewczyny i ją cmokając w usta, choć zaraz ponownie pisnęła, przypominając sobie o wyzwaniach! Och, taaak... Uśmiechnęła się tak złowieszczo, bo miała bardzo niecny plan! - Ha! Wyzwania! Nie pytam, co wybierasz, bo chcesz wyzwanie – ucięła szybko, kontynuując. – Mam wyzwanie! Specjalnie dla ciebie! Musisz... ZAJRZEĆ W GACIE SWOJEMU PRZYJACIELOWI!!! Albo nie! Nienienie! Na początek go pocałować! – Stwierdziła, prędko wstając z podłogi i ciągnąc za sobą Delilah, którą to zaraz też zaczęła popychać ku Lybergowi. – Jako Królowa Butelki wykorzystuję swój immunitet i władzę i nakazuję – ucięła ponownie, gdyby dziewczyna miała jakieś opory lub próbowała się wykręcić. Właściwie nieistotne, czy oporowym byłaby Delilah, czy Sebastian. – Potem ja powiem, że jesteście mężem i żoną, żoną i mężem... Huehuehue! Sebuleczku, wiesz, że możesz mieć sześcioraczki? To urocze, prawda? Urrrocze! – Stwierdziła, dopadając do niego i się przytulając do jego piersi. Nie patrzyła na to, że wcześniej ją ostro wkurwił, niszcząc jej świat. Choć po ułamku sekundy już jej przy nim nie było, bo niecierpliwie oczekiwała na pocałunek tej pary. - Królowa Butelki czeka - przypomniała o sobie, bacznie obserwując tę dwójkę. Wzrok jej chodził od jednego do drugiego. Oczywiście coraz bardziej niecierpliwie, przez co ponownie zaczęła podrygiwać do muzyki. - To niesamowite! Chyba nie łykniesz mnie za szybko? - Spytała Oazę, przypominając sobie wcześniejszą rozmowę o lubieniu, chrupaniu, łykaniu... |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Molly Petrel & Sebastian Lyberg Nie Sie 24, 2014 1:50 am | |
| - Nie w łóżku. – Stwierdziła nadzwyczaj szczerze, kręcąc głową w zaprzeczeniu i wyciągając przed siebie rękę, by zacząć wyliczać na palcach. – Na parapecie, szafce, kanapie, podłodze, stoliku, nawet na trawniku, komodzie, fotelu, krześle, przy ścianie, w składziku, przebieralni… Długo wymieniać, ale, jak widzisz, nigdy nie po ludzku w łóżku. Ee. – Pokręciła głową raz jeszcze, odgarniając włosy wpadające jej do oczu i rozdmuchując na boki grzywkę, oczywiście, w towarzystwie całego wachlarza dziwnych, dziwacznych oraz jeszcze dziwniejszych min. Zdecydowanie zastanawiające było to, że, gdy tak teraz patrzyła na całą tę sprawę z jej sypianiem z Sebastianem, dopiero teraz zauważała coś, na co wcześniej zupełnie nie zwracała uwagi. Coś, co zdecydowanie powinno już wcześniej ją przyciągnąć, lecz nie zrobiło tego, będąc swoistym zapalnikiem do ich aktualnych problemów oraz tego, co czuła teraz w stosunku do chłopaka. Warto dodać, że chłopaka, który nigdy, ale to zupełnie nigdy, nie potraktował jej jak znaczącej coś więcej. Co prowadziło ją teraz w sumie do dosyć prostego, chociaż jednocześnie niezbyt łatwego do przyjęcia, gdy już wytrzeźwieje i humor powróci jej do zwyczajowej beznadziejności, faktu. Świadomości tego, że odczuwała coś w stosunku do osoby, dla której od zawsze była tylko zwykłą przyjaciółką i dla której już do samego końca miała nią pozostać. Może i nie szło jej nazwać typową dziewczyną z sąsiedztwa, ale i tak. Zdecydowanie nie była niczym więcej niż tylko zwykłym przyjaciółkowatym obiektem, z którym można się było przespać w dowolnej chwili. Dosłownie pyk! i już można było bzykać ją o dowolnej porze, w dowolnej pozycji czy miejscu. Nie coś, żeby jej się to nie podobało. Do któregoś momentu naprawdę odpowiadał jej taki stan rzeczy, lecz teraz zaczynała uświadamiać sobie, że pragnie czegoś więcej. To było szczerze idiotyczne i wiedziała to, ale nie mogła się jakoś tego teraz pozbyć. Mogła więc mieć tylko nadzieję, że przejdzie jej to samo, gdy tylko uleci ten nieszczęsny alkohol. Poza tym jakoś nie potrafiła skupić się chwilowo na odczuwaniu żalu, zdołowania czy innych takich. Wszystko w niej mówiło jej, że teraz nie była na to najlepsza pora, bowiem w tym momencie należało korzystać z życia i bawić się tak, jak to tylko było możliwe. A możliwości istniało przecież tak wiele. Nie mogła nie skorzystać przynajmniej z niewielkiej ich części i zdecydowanie nie mogła teraz myśleć też o jakichś paskudnych paskudztwach. Pociągnęła więc łyczek z butelki i uśmiechnęła się szeroko do Dee. Szła zgodnie z zasadą, która nakazywała uśmiechnąć się, bo jutro można było nie mieć już zębów. Po niecałych kilku sekundach, przekonała się nawet, że jej śmiech zdecydowanie nie musiał być sztucznie wywoływany przez nią samą czy też alkohol, bowiem Amanda sama dostarczała jej całe dawki szalenie rechoczących wrażeń. - Jaja sobie robisz, Dee! – Parsknęła, chichocząc jeszcze bardziej, gdy uświadomiła sobie fakt, że Amanda robi sobie jaja z tracenia jaj, co brzmiało niemożliwie wręcz zabawnie. Po chwili jednak postarała się chociaż odrobinę spoważnieć, wydymając wargi i mrucząc: - Ale faceci z jajami są fajni… Byleby tylko niespodziewanie nie zachodzili człowieka i nie robili mu dzieci. – Miała ochotę dodać coś jeszcze odnośnie tego, ale to raczej nie byłoby zbyt zabawne, więc postanowiła pozostawić te stwierdzenie tylko i wyłącznie dla siebie. Nikt na tym raczej nie straci, a ona wolała zająć się śmiechami i chichami. Zdecydowanie. Zwłaszcza przy tym, co działo się podczas ich gry w szaloną butelkę, a także po niej, gdy to przyszło jej przegrać. Choć przegranej tej nie odczuwała jakoś specjalnie z powodu dosyć znacznego zajęcia smakiem warg Amandy. Który był kuszący, naprawdę pysznie kusicielski i zapewne dalej sama kontynuowałaby całus, przemieniając go w prawdziwą buziakowi wymianę, gdyby nie usłyszała dosyć głośnego skrzypnięcia drzwi. Skierowała wzrok w tamtą stronę, napotykając przeraźliwie wręcz zdziwione spojrzenie Bastiana i odsuwając się delikatnie od Amandy. - Ten… No… Tentego… No… Ten… – Zmarszczyła brwi, wystawiając nieznacznie język i starając się ubrać w słowa to, co miała na myśli. Na samym drobniutkim koniuszku tego języka dosłownie! Zamiast tego jednak, cóż, z jej ust wyszło coś zupełnie innego. Brzmiącego nadzwyczaj dziecinnie i jakby skrzywdzenie. Skrzywdzone dziecko, dokładnie. – Zdemolowali mi apartament. – Pisnęła, odruchowo pocierając swędzący nos i prawie natychmiastowo sycząc z bólu. – I złamali nos… Po wypowiedzeniu tych słów, zajęła się nadzwyczaj wciągającą walką ze zmianą nastroju, która w tym momencie nakazywała jej ronić łzy godne małej dziewczynki. Patrzyła na swoje dłonie, wydymając wargi, jeszcze bardziej niż wcześniej, no i słuchając jednym uchem trajkotu Amandy. Na prostej zasadzie wlatywania jednym i wylatywania drugim. Alkohol zdecydowanie nie pomagał jej w utrzymywaniu stabilności. Teraz czuła się żałośnie, by po chwili znowu skakać i być dosłownie chodzącą kupą szczęścia, choć jeszcze chwilę wcześniej czuła się dosłownie jak kupa. Nadzwyczaj szybko przeskoczyła więc do tego stanu, w którym na powrót chichotała, gdy Amanda pozbawiała ją koszuli już ostatecznie, pozostawiając ją w samym koronkowym staniku, dobieranym specjalnie do wcześniejszej sukienki, i dosyć mocno wyciętych figach. Odwzajemniła przelotnie pocałunek, jakim obdarzyła ją Dee, a następnie usiadła sobie już grzecznie, uśmiechając się nieustannie. By następnie znowu próbować nadążyć za słowami wypływającymi z ust Amandy, która nie musiała nawet zresztą dawać jej jakiegokolwiek zadania, którego treść skwitowała kolejną salwą chichotu. I to nie tylko z powodu samych słów, lecz w większości z powodu pociągnięcia jej w stronę Sebastiana. Cóż… Nie trzeba jej było nawet zbytnio nakłaniać, bowiem sama z chęcią się do niego zbliżyła. Stawiając niespieszne kroki i uśmiechając się przy tym miękko, jakby odrobinę kocio. Jak kot też zaczynając się do niego łasić… - Jesteś taki spięty… Jak nie ty… – Wymruczała mu do ucha, wkradając się dłońmi pod jego koszulę i muskając powoli wargami jego szczękę. – Co się stało…? Nie spinaj się tak, koooocie... – Wyszeptała wreszcie, ocierając się o niego jak najbardziej zmysłowo, by wreszcie musnąć ustami jego wargi… I przerwać pocałunek salwą stłumionego chichotu. |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : złodziej, przemytnik Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz) Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)
| Temat: Re: Molly Petrel & Sebastian Lyberg Nie Sie 24, 2014 5:27 pm | |
| Słuchał i nie wiedział, co myśleć. Może najlepiej nic? W końcu żadna z jego myśli, żadna ze ścieżek, którą byłby w stanie teraz podążyć, nie były przyjemne i nie nadawały się do zafundowania ewidentnie nietrzeźwym dziewczynom. Zresztą, nietrzeźwe to chyba i tak za mało powiedziane - odpowiedniej byłoby określić je jako zalane w trupa, gdyby nie to, że jednak jakimś cudem jeszcze się przemieszczały i wysławiały w miarę zrozumiale, nie sięgając jeszcze poziomu bełkotu. - Nie wierzę... - mruknął, spoglądając na pobojowisko. - Nie... - Cóż, tym razem na wierzę zdecydowanie zabrakło czasu, gdyż w jednej chwili nabawił się przylepca. Przylepca zarumienionego, rozczochranego, ubranego w jego własną koszulę i noszącego imię Amanda. W takiej sytuacji... Nie, nie objął jej. Nijak nie skorzystał z tego, że miał obok siebie półnagą dziewczynę. Nijak też nie skomentował jej pijackiego monologu, w którym nie próbował nawet doszukiwać się sensu. Z drugiej strony nie odepchnął też dziewczyny, nie próbował się od niej uwolnić i tylko stał jak sierota, kręcąc głową z rezygnacją. Za jakie grzechy, naprawdę, za jakie grzechy? Ożywił się nieco dopiero wtedy, gdy tuż obok niego znalazła się Delilah. Wróżka w samej bieliźnie, jego... Nie, nie, nie jego dziewczyna. Przyjaciółka. Friends with benefits, nic więcej, tak? Więc tak, przyjaciółka, prawie naga przyjaciółka z policzkami płonącymi rumieńcami, z uroczo wydętymi wargami (całowanymi przed chwilą przez Amandę...) i siniakiem. To zdecydowanie ten ostatni sprawił, że tak jak przy Gautier mógł stać zupełnie bezczynnie, z rezygnacją przeczekując chwilę jej czułości, tak w przypadku Delilah po prostu nie mógł się powstrzymać. Pomimo jej umizgów, które w tej chwili jedynie go drażniły, pomimo podekscytowania Amandy czekającej na spełnienie jej żądań (nie bądźmy śmieszni, Bastian nie zamierzał spełniać żadnych jej poleceń) nie dał się zwieść jej zalotnej postawie i nie pocałował jej. Objął ją jednak w talii, przytrzymał przy sobie i przez dłuższą chwilę analizował tylko w milczeniu uszkodzenia, jakie poczyniły w jej twarzyczce pięści Strażników - bo przecież nie miał najmniejszych wątpliwości, to musieli być oni. Zaciskając zęby, opuszkami palców musnął siniec na drobnym, dobrze znanym nosku i skrzywił się, kręcąc lekko głową. Jeśli zaś chodzi o pytania Delilah... Nie zmuszał jej do cofnięcia rąk, nie wzdragał się jak prawiczek, ale pozostawał zupełnie niewzruszony. Ani myślał odpowiadać na jej pieszczoty, ani myślał odwzajemniać delikatny pocałunek, przerwany zresztą szybko salwą pijackiego chichotu. Chichotu, na który nie odpowiedział nawet nieznacznym uśmiechem, zamiast tego krzywiąc się w zdegustowaniu. Wtedy też wreszcie chwycił dziewczynę za ręce, zabierając jej dłonie spod swojej koszuli i zmusił się do cofnięcia o dwa kroki. - Jesteście nienormalne - podsumował je krótko. - A może tylko schlane do granic nieprawdopodobieństwa, nie ważne. - Nieprawdopodobieństwa... Zastanawiał się, czy przypadkiem nie zgubią się gdzieś w połowie tego słowa. Z rezygnacją wymalowaną na twarzy, zlustrował obie niechętnym spojrzeniem, westchnął cicho i ruszył w kierunku kanapy. Opadając na nią, ułożył nogi na stole, wyciągnął papierosa, zapalił. Nie mieli tu chyba czujników dymu, nie? Nie zostaną zaraz zlani przeciwpożarowym prysznicem? - Możecie już iść. - Ruchem głowy wskazał im drzwi, naprawdę nie mając ochoty na jakiekolwiek towarzystwo. - Przedstawienie skończone, przynajmniej tutaj. - Już nawet nie oczekiwał, że po sobie posprzątają. Naprawdę gotów był sam chwycić za miotłę i ogarnąć to miejsce po nich, byle tylko wreszcie wróciły tam, gdzie ich miejsce - czyli najpewniej do pokoju Delilah. Lub Amandy. Co za różnica? |
| | | Wiek : 20 Zawód : słodki nożownik Przy sobie : plecak, jodyna, noże do rzucania, latarka, paczka z jedzeniem Obrażenia : poszerzony uśmiech, epicki nóż między żebrami
| Temat: Re: Molly Petrel & Sebastian Lyberg Nie Sie 24, 2014 8:30 pm | |
| Miała wrażenie, że towarzystwo nieco jej zamulało, nie nadążając za szampańskim humorem Amandy. W sumie można go było nawet nazwać nadszampańskim, bowiem dziewczyna nie dość, że wyglądała na pijaną i nie ogarniętą, to w dodatku chyba można było u niej stwierdzić ADHD, a patrząc na jej drobną, dziecięcą budowę, faktycznie mogła mieć coś z nadpobudliwości. Szybko oczywiście przestała się w jakikolwiek sposób przejmować towarzystwem, któremu najwidoczniej chęć zabawy nieco spadały. I nie chodziło jedynie o sztywniackiego Sebastiana, myślała w sumie, że będzie bardziej namiętny, ale też o Delilah, która... Serio? To miał być ten pocałunek, którego życzyła sobie Królowa Butelki? Zastanawiała się, jakimże to cudem ta dwójka miała mieć w przyszłości dziecko. Wyglądali jej na mniszków, a nie na parę, która pieprzyła się po stołach, krzesłach, dywanach, garderobach... Może to sny? Może się naćpali i śnili o seksach? A dziecko to niepokalane poczęcie? - Dooobrze... – Powiedziała powoli, patrząc na Sebastiana, który jawnie je olał i sobie poszedł. Na kanapę. PALIĆ, czego Mandy za bardzo nie znosiła. Nie przepadała za papierosami i palaczami. Pewnie też by zrobiła awanturę lub wykład na ten temat, ale z głośników popłynęła pewna bardzo jej znajoma i skoczna muzyka, która również odwróciła jej uwagę od tego drewna i jego słów, które rzekły, że mogą już iść. O nie! Nie mogły już iść, bo jeszcze nie skończyły! Zwłaszcza, że ich Lyberg, oryginalny Lyberg!, dopiero co zaszczycił ich swoją obecnością. Zaczęła tańczyć, podrywając do kuszących ruchów też Delilah. Nawet co nieco poocierała się o jej półnagie ciało. Pora była jeszcze wczesna, a one nawet nie zaczęły. Dopiero miały jedynie butelkę za sobą, a teraz musiała najwyraźniej nauczyć Morganę całować facetów, bo ta miała z tym pewne problemy. - Pewnie, że jesteśmy nienormalne! Jesteśmy wyjątkowe! Ajajajaj! – Potwierdziła Amanda, zbliżając się powoli do Sebastiana. – I wiesz, że to nieprawdopodobnie wręcz nieprawdopodobne, że nas od tak wypraszasz, gdy my „przedstawienie” dopiero zaczynamy? – Zauważyła, zaskakując samą siebie z faktem, że udało jej się wypowiedzieć tak długie wyrazy bez zająknięcia. Cóż, to chyba przez zaszczyt bycia Królową, mimo że sama sobie nadała taki tytuł. Zbliżyła się do kanapy, opadając ciężko na nią tuż obok Sebuleczka. Nie zagrzała na niej za długo miejsca, bo już chwilę później wyrwała papieroska z jego dłoni, robiąc mu drugą dłonią nununu jak małemu dziecku. - Wiesz, że Mandy nie znosi dymu, a dziecku też może on zaszkodzić – mruknęła, wciskając się mu na kolana. – Ale, mimo to, Bastuś odzyska papieroska, jeśli będzie grzeczny – dodała, nadal dzierżąc papierosa w jednej dłoni. – Bez strachu, kochanieńki. Jedynie pokażę naszej kochanej Delci, jak się całuje faceta, a jako że jesteś na sali jedynym człowiekiem z jajami, więc... Bez zbędnych słów, wpiła się w jego wargi, obejmując go rękoma za szyję. Oczywiście uważała na tego pfepfaśnego papierosa w swojej łapce, który pewnie nie zdążył jeszcze wygasnąć. Ech, jego wargi zdążyły nim nasiąknąć, ale... Miał niesamowite wargi, jeśli nie zwracać uwagi na aromat nikotyny, więc przestała zwracać uwagi na tę nieprzyjemność, do której nawykła. Alvi kopcił jak opętany, zaś Sebastian... Nie mogła się powstrzymać, więc dodała nieco drapieżnego akcentu do tego całusa, kąsając go swoimi ząbkami i chichocząc przy tym. Jakoś było jej tak lekko, że nie mogła się powstrzymać. Może i dupek z niego, ale zaczynał ją pociągać. I nawet bez zaglądania mu pod ubranie mogła stwierdzić, że z pewnością przebijał Alvertusa, który był jedynie grubym gnojkiem, którego, bogowie wiedzą chyba jedynie czemu, kochała. Kochała, bo najwidoczniej zaczynała się z niego wyleczać. Oderwała się od jego warg, zabierając swoje łapki z jego ramion, mimo że miała ochotę na więcej. Może właśnie dlatego nadal siedziała na jego kolanach? W sumie, mimo upicia, walczyła ze sobą, bo to był facet Morgany. - Możesz coś dla mnie zrobić? Przestań palić, a będziesz bardzo atrakcyjnym facetem – szepnęła, krążąc paluszkiem po jego piersi. Niestety ubranej piersi i nadal ze sobą walcząc. – Delciu, może teraz wyzwanie dla Sebuleczka? – Spytała, odwracając się do Delilah i o mało co nie spadając z kolan chłopaka. |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Molly Petrel & Sebastian Lyberg Nie Sie 24, 2014 11:14 pm | |
| Powinna być urażona tak wyraźnym olewaniem jej, jednak nie była. A może była…? Zdecydowanie coś ukłuło ją gdzieś tam w środku, chociaż nie przywiązywała do tego aż tak dużej uwagi. Potem zapewne miała to robić, lecz teraz jakoś skrzywiła się tylko nieznacznie, pozostawiając to bez najmniejszego nawet komentarza i już po chwili zupełnie nie zwracając uwagi na jakiekolwiek negatywne uczucia wprost bijące od Bastiana. Podświadomie wiedziała jakoś, że zniszczyłoby jej to nastrój, więc automatycznie unikała tego. Lecz nie mogła i tak nie stwierdzić, że nie podobało jej się to nagłe objęcie i przytrzymanie w jednym miejscu. Nie wyczuwała w tym bowiem ani grama zainteresowania jej umizgami, co było dla niej aż nazbyt rażące. Zupełnie tak, jakby nagle stała się dla chłopaka zupełnie nieatrakcyjna i jedynym, co go w niej interesowało był jej paskudnie załatwiony na przesłuchaniu nos. Poza tym odnosiła zaś wrażenie, że Lyberg nawet w pewnym sensie się jej brzydzi, przez co czuła się nieźle urażona. Bardziej nawet niż urażony był jej nos! Nawet po pijaku nie zapomniała o tym, jak Sebastian zareagował na całkowicie niespodziewaną wieść o dziecku, więc to właśnie w tym dopatrywała się, a przynajmniej – usiłowała dopatrywać między kolejnymi dziwacznymi rzeczami przez nią robionymi, przyczyny swojej nagłej utraty atrakcyjności. To też jej się zdecydowanie nie podobało i zdecydowanie powinna zaliczyć tę sprawę do całej kolekcji rzeczy jak najbardziej nieudanych. Dlatego też uśmiechnęła się w sposób dosyć płaczliwy, gdy odsunął się od niej w zdecydowanie wyraźnym ruchu, dając tym samym dosyć jasne przesłanie. Natychmiast też straciła swój wyśmienity humor. A pomyśleć, że jeszcze chwilę wcześniej bawiły się z Amandą tak świetnie bez jego towarzystwa! Gdyby tylko wiedziała, że tak to będzie wszystko wyglądać po jego przyjściu. Zaryglowałaby drzwi! Ha! Nawet byłaby skłonna je wymontować i zamurować starannie dziurę po nich, by się przez nią nie przecisnął. Bo to, że Bastian lubił wszelkiego rodzaju dziury, dwuznaczność zamierzona, jak najbardziej wiedziała. W tej chwili wolałaby, by wyszedł. Nawet ze swojego własnego apartamentu. Nie bawił jej, był niemiły i zwyczajnie niekulturalny. A one przecież tylko chciały się bawić! Dopiero teraz zauważyła, że Amanda była o wieeeeeele bardziej rozrywkowa. I ją lubiła! W przeciwieństwie do tego oto tutaj pana gbura, którego jeszcze jakiś czas wcześniej uważała za swojego najlepszego kumpla i naprawdę, ale to naprawdę umiejącego się bawić człeka. Najwyraźniej się pomyliła. I teraz stała wciąż w tym samym miejscu, na dodatek z miną godną wielce skrzywdzonego dziecka, choć Lyberg już zdążył ulotnić się na kanapę. Przy okazji nazywając je nienormalnymi i w tak chamski sposób dając im znać, że mają opuścić apartament. Nie, w tym momencie zdecydowanie go nie lubiła, choć teraz doszło do niej z całą swoją siłą, że mimowolnie zaczynała myśleć o tym, jak to by można było udowodnić mu, że to jeszcze nie był szczyt nienormalności. Ze śmiechem, odpowiednio przesadzonym, dała się porwać Amandzie do tańca, łasząc się teraz do niej i robiąc sobie z niej coś w rodzaju osobistej rury do zdecydowanie mocno niegrzecznego tańca zakończonego głębokim pocałunkiem oraz najzwyklejszym w świecie szarpnięciem za koszulę koleżanki, które spowodowało prawdziwy strzał z guzików i rozrzucenie ich dosłownie po całym pokoju. Gburek nie chciał się bawić, więc pies go ganiał. Ona wychodzić nie miała zamiaru. - To niegrzeczne... I niekulturalne… – Dodała chwilę po słowach Dee odnośnie wypraszania. – Ja tam siebie nie wypraszam. Za to… Zapraszam… – Mruknęła jeszcze, poruszając biodrami w rytm muzyki i robiąc piruet, by wreszcie podejść do pilota i zmienić piosenkę na jakąś ciekawszą, do której lepiej mogłaby sobie potańczyć. - Uuuu… – Mruknęła, słysząc kolejne słowa wypowiadane przez Amandę i podchodząc tanecznym krokiem w stronę kanapy, gdzie to stanęła tuż za plecami swego kumpla. – Człowiekiem z jajami… – Podrapała się po brodzie, zerkając na koleżankę. – Czyli chwilowo zostawiamy przy tym gatunku, nie? Dla celów naukowych. – Wyszczerzyła się radośnie, zacierając ręce. Obserwowała ze śmiechem długie działania blondynki, stwierdzając jednak w pewnym momencie, że niezbyt jej się takie przedłużanie podoba. Czuła coś takiego… Zazdrość? Odchrząknęła więc znacząco, patrząc na Amandę i wywracając teatralnie oczami. - Deesiu… – Mruknęła, nachylając się i nie przestając gapić wprost na blondynkę. – Myślę, że będę miała coś… Pysznego! – Zachichotała. Po chwili odsunęła się jednak, błyskając zębami w szerokim uśmiechu i robiąc łobuzerską minę, gdy w podskokach skierowała się w stronę miejsca, w którym widziała chyba idealną rzecz na teraz… Dosyć długi i gruby sznurek niewiadomego pochodzenia. Może od wiązania zasłon? No, nieważne zresztą. Ważniejsze było bowiem to, że już po chwili zaczaiła się, niespodziewanie zarzucając sznurek na Bastiana i starając się jakoś doprowadzić do związania go. Bo jak inaczej można było go spić, co…?
|
| | |
| Temat: Re: Molly Petrel & Sebastian Lyberg | |
| |
| | | | Molly Petrel & Sebastian Lyberg | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|