|
| Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Gerard - Scarlett Sro Sie 06, 2014 8:11 pm | |
| poranek po porwaniu Maisie
Ginsberg wbrew pozorom i ogólnie przyjętej opinii publicznej, nie był do końca człowiekiem racjonalnym. Wprawdzie wychowywał się w domu, gdzie ojciec z pasją oddawał się bezczeszczeniu każdego święta i znajomi jego rodziny zdawali się być przesiąknięci zdrowymi obyczajami kierowania się głową; ale matka - ta właśnie ukochana kobieta, której wyznawał miłość aż do śmierci, a nawet po niej - była bogata w doświadczenia spirytystyczne. Pewnie dlatego wsiąkł zarówno w świat guseł i zabobonów, okraszając to dawką sarkazmu i poruszania się pewnie w rejonach realnego świata. Całkiem przyjaznego dla człowieka, który sprawował fantomową władzę w Panem. Zdawał sobie przecież dokładnie sprawę z tego, że zaprzestaniu flirtu z córką Coin może odbić się rykoszetem w niego, ale chwilowo wszelkie jego ambitne plany spełzły na niczym, bo fizyczność domagała się oddechu. A więc to robił - kurczyły się i rozszerzały jego płuca, przywołując ból tak silny, że ledwie zapadał w przeklęty sen. W baśniach zazwyczaj podczas snu olbrzyma były kradzione cenne przedmioty, Samson stracił włosy właśnie dlatego, że zasnął... Nic dziwnego, że budził się wieczorem zawsze w stanie krytycznym. Nie z powodu psychicznego spadku energii czy naturalnej śmierci, którą było zapadnięcie się w objęcia Morfeusza. Zależność od kogokolwiek oznaczała torturę nieznośną, więc budził się dziwnie rozkojarzony i... A jednak mogło być gorzej, kontury nabrały mocy dopiero nad ranem, kiedy nie wróciła, a on powoli zaczynał rozumieć jej pustkę. Której już nie było - wypełnił ją palącą gardło wściekłością, która sprowadzała się do fantazji gonitwy za nią z psami, które w zakrwawionych pyskach poniosą po kolei jej członki. Miał nadzieję, że spojrzy wtedy (jakimś cudem odcięta głowa ożyje) na niego i będzie mógł po raz ostatni wyssać z niej duszę, upewniając się, co do tego, że zniknęła i że mógł pokochać ją na oślep i bardzo warunkowo, kiedy ona planowała wyrwanie się z jego kleszczy. Uśpiła olbrzyma, niosła skalpel z jego włosów, cokolwiek, złapał za telefon, siadając na pustym łóżku i wyzywając siebie od kretynów. Mógł zabrać choćby pukiel jej włosów, by stworzyć laleczkę Voodoo i wbijać jej szpilki prosto w brzuch. Nie musiał oszczędzać jej ze względu na dziecko, oboje byli już martwi i przeklęci, a on odczuwał ambiwalentne uczucia, których nie dopuszczał jednak do głosu, podejrzewając, że racjonalnie wolałby ją martwą niż w ramionach kogokolwiek innego. A przecież obiecywał jej sielankę, najwyraźniej pozazdrościła losu Ofelii i jej szaleństwa, skoro była przekonana, że Ginsberg jej nie dopadnie i nie rozszarpie. Nawet nie zauważył, że Scarlett podniosła słuchawkę, zajęty był przecież przeszukiwaniem rzeczy i odkrywaniem, że karta kredytowa wraz z jego (już straconą) córką zniknęła. - Potrzebuję oddziału Strażników Pokoju. Na zaraz - wygłosił cicho, śmiertelnie spokojny człowiek, który z zimną krwią brakuje zabójstwo krwi ze swojej krwi w najbardziej drastyczny ze wszystkich sposobów. Po raz pierwszy chyba się czegoś obawiał. Tego, że nie znajdzie odpowiedniej nagrody za ten występek, bo nawet przypiekanie żywcem wydawało mu się rozkoszną rozrywką dla przedszkolaka. A skoro on cierpiał (oczywiście fizycznie) i szalał, to Maisie musiała odczuwać to z całą mocą - tak to działo, wszak byli związani? |
| | | Wiek : 38 Zawód : wzgardzony rządowiec, wykładowca ekonomii na uniwersytecie Przy sobie : gaz pieprzowy, laptop, telefon komórkowy, prawo jazdy Znaki szczególne : brak pigmentu w skórze Obrażenia : urażona duma
| Temat: Re: Gerard - Scarlett Sro Sie 06, 2014 9:26 pm | |
| Telefon zawibrował delikatnie, wprawiając w drżenie stojący na blacie kryształowy kieliszek, do połowy wypełniony przejrzystym płynem. Kilka miniaturowych pęcherzyków powietrza powędrowało w górę, unosząc się z gracją; zabawne, w podobny sposób czuła się Scarlett, od kilku ostatnich dni niesiona dosłownie na skrzydłach satysfakcji i lekkiej ekscytacji, które to uczucia wywoływały na jej twarzy jeszcze szerszy uśmiech niż zazwyczaj; uśmiech, który sprawiał, że korytarze, którymi przechodziła, dziwnie pustoszały. Czyżby wszyscy w siedzibie Coin siedzieli zamknięci w swoich gabinetach, pracując w pocie czoła nad Głodowymi Igrzyskami? Właśnie, Igrzyska; kobieta usiadła niespiesznie na stołku, zakładając nogę za nogę i zerkając przez ramię na wiszący na ścianie kalendarz, gdzie krwiście czerwone kółko otaczało równym kręgiem datę nadchodzących Dożynek. Niepozorne, trudno było uwierzyć, że to właśnie ono powodowało zapoczątkowaną w Dniu Wyzwolenia euforię, która z każdą chwilą rosła, budząc w pannie Ashworth odruchy mordercze i obdarowując rzadko spotykaną inwencją twórczą w obmyślaniu tragicznego losu dla swoich wrogów. Nie żeby interesowały ją zabijające się na Arenie dzieciaki; nie, tego typu rozrywka była dobra dla mas i całkiem nieźle działała jako straszak. Jednak podczas gdy biedne trybuciątka będą walczyć na śmierć i życie o paczkę suszonych jabłek, tu, w samym sercu Kapitolu odbędą się inne Igrzyska - subtelne, wyrafinowane, osadzone w znacznie bardziej interesującej scenerii lśniących podłóg i kryształowych żyrandoli. Z lekkim ociąganiem odrywając wzrok od kalendarza, spojrzała w końcu na wyświetlacz, z niejakim zdziwieniem odczytując na nim imię i nazwisko swojego niewątpliwego sojusznika w nadchodzącym turnieju. Jedynego, ale za to niezastąpionego. Podniosła telefon, długą dłoń oplatając wokół cienkiej nóżki kieliszka, mimo że do południa było jeszcze daleko; nie widziała jednak nic niewłaściwego w celebrowaniu każdego dnia, który w końcu - jakby nie było - prowadził prosto do słodkiego zwycięstwa. Przyjęła połączenie, upijając jednocześnie łyk szampana. - Gerard - przywitała się krótko, zawierając w tym jednym słowie zarówno pozdrowienie, jak i żądanie wyjaśnień. Które nadeszły dosyć szybko, ale w pierwszym momencie wywołały na twarzy kobiety jedynie konsternację. Nie odpowiedziała od razu, przez chwilę czekając na ewentualny ciąg dalszy, a następnie dając sobie kilka sekund na rozłożenie krótkiego zdania na czynniki pierwsze; wnioski były co najmniej intrygujące, żeby nie powiedzieć: niepokojące. - Z którym bogiem zadarłeś, że twoja własna osoba nie wystarczy do załatwienia sprawy? - zapytała w końcu, ostrożnie odkładając naczynie na blat. Rzadko zdarzało się, żeby jej przyjaciela dręczyła kwestia tak pilna, że uciekał się do rozmowy telefonicznej i w normalnych okolicznościach zapewne pociągnęłaby go za język natychmiast; dzisiaj jednak nie spieszyło jej się zbytnio do otrzymania złych wieści, chociaż wątpliwe było, by cokolwiek zdołało ściągnąć ją w tamtej chwili na ziemię. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Gerard - Scarlett Sro Sie 06, 2014 11:34 pm | |
| Trzeba przyznać Maisie, że dobierała idealne terminy na opuszczanie go. Pamiętał, że za pierwszym razem, zaraz po tym przykrym incydencie, kiedy dowiedział się, że zabiła pięć osób (naprawdę uśmiechnął się szeroko, widząc perfekcyjne rany postrzałowe - czegoś ją nauczył) został od razu wygnany do Kapitolu, gdzie zatracił się w dawnym życiu, gromadząc jednocześnie informacje o Coin. Praca nie brała jeńców, mógł bez żadnego problemu zatracić się w niej i jednocześnie powstrzymać mordercze zamiary. A raczej odłożyć je na półkę, był przekonany, że prędzej czy później (pierwsza najbardziej możliwa opcja) przyjdzie zmierzyć mu się z karą dla swojej uciekinierki. Pewnie nie myślałby o niej wcale, odraczając swe postępowanie o całe dziewięć miesięcy, gdyby nie to, że jego córka znowu rozmywała się w nicości, a on siedział na łóżku - nie bezradny, na to nigdy nie przyjdzie pora; ale tak niezmiernie wściekły, że każdy kolejny ruch mógłby zmieść z powierzchni połowę Panem. Przez jego głowę (a więc jednak wyobraźnia była przekleństwem) przelatywały jak bodźce elektryczne wizje, w których ktoś ją dotyka, ktoś ją ma, ktoś pozwala jej sobą oddychać, a ona uśmiecha się spokojnie, szepcząc mu do ucha, że to dziecko należy tylko do niego. Plugawe kłamstwo, przyszło mu je sprawdzić dokładnie na ostatnich badaniach, kiedy ginekolog nie tylko zapewniła go o zgodności genowej (na szczęście, bez mutacji) i jednocześnie o tym, że to coś miała urodzić w bólach, ale w kochających ramionach ojca jest jego dziełem. Obecnie nie liczyło się nic poza faktem, że nienawidził ją tak bardzo, że nic nie mogło złagodzić tego uczucia. Nawet telefon do kogoś tak racjonalnego jak Scarlett. Wybrał ją na oślep, ale dobrze zdawał sobie sprawę, że jest jedyną osobą, która pomoże zachować mu zdrowy rozsądek i doradzi odpowiednią truciznę, która sprawi, że członki Maisie skamienieją i nie będzie mogła się ruszyć, odczuwając jedynie ból, który będzie promieniował w takim samym tempie, jak w jego ojcu i kochanku rodziła się czysta i perwersyjna złość. Niegdyś mógłby uznać ją za krępującą, a teraz rozpoznawał w niej swoją przyjaciółkę. Myśl, że Maisie uciekła, ale żyje i nic jej nie jest, utrzymywała go w jednym kawałku. Rozpadał się nie dlatego, że mógł ją stracić; ale że w ostatecznym rozrachunku wyszłoby na jej i nie stałby się jej katem. Absolutnie rozkoszne myśli, które sprawiały za dużo zamieszania w jego głowie, więc skupił się na słowach Scarlett. Potrzebował jej. Pod względem pragmatycznym, oczywiście; a i tak roześmiał się gorzko do słuchawki. - Ze wszystkimi. Myślisz, że to mi pomoże w identyfikacji? - zadał retoryczne pytanie, powstając. Opatrunki znowu zaczęły przeciekać. - Moją córkę porwano bądź sama uciekła. Muszę ją znaleźć.W zamian za to dostaniesz ich wszystkich do... zabawy - dokończył negocjacje z uśmiechem, który musiała wyczuć przez telefon. Krótka transakcja handlowa, tak dla odwrócenia uwagi, że ktoś ją miał i była czyjaś w tej chwili, więc zaborczość Ginsberga nie znała granic. Nawet jeśli Mai wydawało się inaczej.
|
| | | Wiek : 38 Zawód : wzgardzony rządowiec, wykładowca ekonomii na uniwersytecie Przy sobie : gaz pieprzowy, laptop, telefon komórkowy, prawo jazdy Znaki szczególne : brak pigmentu w skórze Obrażenia : urażona duma
| Temat: Re: Gerard - Scarlett Pią Sie 08, 2014 5:39 am | |
| Choć nie była w stanie dostrzec wyrazu twarzy Ginsberga, bez problemu wyczuwała wibrujące w jego głosie emocje - nawet jeśli dla zwykłego śmiertelnika byłyby zbyt subtelne do wychwycenia. W sumie to właśnie one zaalarmowały ją bardziej niż same słowa; znała mężczyznę nie od dziś i w takiej formie wzburzenia widywała go rzadko - a jeśli już, to sama przezornie usuwała się wtedy z drogi. Natychmiast odstawiła kieliszek na blat, decydując, że przytępianie umysłu, nawet nieznaczne, przestało działać na jej korzyść. Odchyliła się na stołku, przeglądając w głowie szeroki wachlarz swoich możliwości. Nie żeby z miejsca umierała ze zmartwienia; jako osoba pozbawiona choćby śladowych pokładów empatii, nie była w stanie odczuwać troski w stosunku do żadnej żyjącej istoty, nawet jeśli na co dzień darzyła ją swojego rodzaju przywiązaniem i szacunkiem. W chwilowej słabości Gerarda dostrzegała jednak zagrożenie dla siebie samej - był jej sojusznikiem, jednym z niewielu i jedynym, który zdawał się w pełni podzielać jej poglądy (albo przynajmniej je tolerować) i popierać działania, przez przeważającą większość uznawane za przejawy szaleństwa. Jego potknięcia, jeżeli takowe by wystąpiły (mało prawdopodobne, ale strzeżonego Los strzeże), odbiłyby się również na niej, i nawet jeśli zazwyczaj lubowała się w opowiadaniu bajek o swojej samowystarczalności, to potrzebowała Ginsberga. I potrzebowała go w pełni sił umysłowych, nieprzyćmionych ślepą pogonią za córką, która wydawała się wyrwać w końcu z jego żelaznego uścisku. Bo w to, że ktoś zrobił to za nią, szczerze wątpiła. Nikt nie mógł być aż tak głupi, żeby zadrzeć w ten sposób z Gerardem Ginsbergiem. - Wiesz, że wysłałabym ci całą armię na usługi, ale Alma niechętnie ściąga teraz Strażników ze stanowisk, i na pewno nie zrobi tego, żeby szukać córki, która uciekła z domu, nawet twojej. - To była prawda; wyglądało na to, że zamach na Placu Wyzwolenia, przeprowadzony z precyzją i nadal nie osądzony, wreszcie porządnie nadszarpnął pewność siebie pani prezydent. Wystarczyło przecież skierować lufę pistoletu w inną stronę, i okrągła dziura ziałaby nie w głowie biednej Iris, a samej Coin. Albo mojej, dodała Scarlett w myślach; trudno było ukryć, że jej również nie była obojętna tożsamość sprawców zabójstwa. Co prawda nie okazywała swojego niepokoju tak otwarcie jak Alma, która w wieczór po Dniu Wyzwolenia dosłownie miotała się się po siedzibie (nawet ogłoszenie Igrzysk wydawało się w tych okolicznościach nieco desperackie), ale po cichu zaczęła już rozważać, czy nie byłoby rozsądniej spróbować ułożyć się z Kolczatką i zacząć zabezpieczanie swojej przyszłej pozycji już teraz. - Będę potrzebowała lepszej podkładki, ale jeśli chciałbyś usłyszeć moją cenną radę, to siedź na tyłku. Jeśli uciekła sama, za dwa dni wróci do ciebie na kolanach. A jeśli faktycznie to porwanie, to nikt nie zrobił tego dla jej ślicznej buźki, sami się z tobą skontaktują - dodała, bezwiednie wodząc palcem po krawędzi kryształowego kieliszka. - Swoją drogą dziwię się, że nie zamontowałeś jej jeszcze jakiegoś lokalizatora, to znacznie ułatwiłoby sprawę. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Gerard - Scarlett Pią Sie 08, 2014 5:41 pm | |
| Wiedział, że zachowuje się nieracjonalnie, ale wiedział również, że to wzburzenie i niezdrowy żal do Maisie (kobieta jest wówczas posłuszna, kiedy sprowadzi się ją na kolana, bo od zawsze pragnie być suką i tylko ta rola jej wychodzi naturalnie) szybko przekształci w żądzę mordu. Ta myśl pozwala mu zachować trzeźwość umysłu na tyle, że obiecał sobie przynajmniej, że da jej paść do jego stóp i zabije ją dopiero wtedy, gdy już wykona ten posłuszny, islamski skłon, oddając się w jego (bez)bożne ręce. Scarlett mogła uważać to za słabość i zapewne Ginsberg po dłuższym zastanowieniu przyznałby jej rację, zdając sobie sprawę, że wśród wielu uzależnień to, które stało się jego udziałem, jest najbardziej zależne, bo zależne od drugiego człowieka. Nie, nie nazwałby tego miłością w najbardziej kiczowatym tego słowa znaczeniu, nawet nie tą ojcowską, która zaczynała się i kończyła na szacunku. Który teraz został nadszarpnięty z całej siły, dlatego reagował tak... alergicznie. Kobieta nie wiedziała, że jego córka jest także świadkiem i gwarantem jego bezpieczeństwa, dlatego preferował ją zamkniętą w piwnicy, rozebraną i nie wchodzącą w interakcje z kimkolwiek. Nic dziwnego, że myśl o tym, że którykolwiek wróg dobrał się do niej budziła w nim tak sprzeczne odczucia. Przynajmniej tak sobie wmawiał, kiedy wstał już na chwiejnych nogach i nie niszczył przedmiotów - z uśmiechem przyznawał, że to Maisie nadaje się idealnie do tej roli - słuchając racjonalnego osądu swojej (nie wahał się tego przyznać w myślach) pokrewnej duszy. Miała rację i doprawdy nie żałował, że wybrał kontakt telefoniczny, bo ten jeden, jedyny raz w swoim życiu mogłaby dostrzec w jego oczach prawdziwy podziw. - A jeśli to Melanie? - zapytał wprost, czując się nieco przytłoczony tym obrazkiem. Jego narzeczona lubowała się w szybkim zaspokojeniu ciałami, które zdobywała w podejrzany sposób. Uważał, że to całkiem seksowne, ale na myśl, że jego dziec... i mogły znaleźć się pod jej palcami odczuwał... chęć rozwalenia jej czaszki czymś metalowym. Rozłupanie tej pustej głowy mogłoby przynieść mu chwilową satysfakcję, zaraz przed zawiśnięciem na Placu Wyzwolenia. A swojego życia nie darowałby nikomu, nawet jego uciekającej (wagarującej?) córce, która już mogła pożegnać się z dzieckiem w brzuchu. O ile to nie... - Jeśli to oni - nie chciał ich nazywać - to nic nie zyskają. Nie ulegam szantażom, więc mogą już pożegnać się z żądaniami - wygłosił swoje oświadczenie, czując, że nareszcie zaczyna myśleć nieco trzeźwiej. Maisie mogła być już martwa, a on nie zamierzał płacić za jej błędy. Jeśli natomiast uciekła, to gniew Gerarda Ginsberga nie będzie znał granic, które teraz wyznaczała mu rozmowa z przyjaciółką. Platoniczna, pożałował w jednej chwili, że nie przyjechał i nie zdarł z niej ubrania w biurze, pocieszając się w jedyny znany mu sposób. |
| | | Wiek : 38 Zawód : wzgardzony rządowiec, wykładowca ekonomii na uniwersytecie Przy sobie : gaz pieprzowy, laptop, telefon komórkowy, prawo jazdy Znaki szczególne : brak pigmentu w skórze Obrażenia : urażona duma
| Temat: Re: Gerard - Scarlett Pią Sie 08, 2014 10:54 pm | |
| Im dłużej trwała rozmowa, tym bardziej żałowała, że jednak nie zdecydował się spotkać z nią twarzą w twarz, bo choć wytrącony z typowej dla siebie równowagi Gerard Ginsberg u większości ludzkości budziłby chęć natychmiastowej ucieczki, to dla niej stanowił obiekt pewnej... fascynacji? Brakowało jej odpowiedniego słowa na określenie stanu, w jaki wpychały ją rzucane na ślepo przypuszczenia. Czuła się trochę jak mała dziewczynka, która odkryła właśnie nowe funkcje w starej zabawce i nie mogła się doczekać, żeby zobaczyć, jak działają. Odrzucając od siebie początkowy niepokój o losy swojego długo planowanego przedsięwzięcia, zamieniła go na nieodpartą chęć zaobserwowania dalszego ciągu wydarzeń, których była postronnym obserwatorem. Gdyby mogła, już teraz rzuciłaby się na poszukiwania jedynej (albo i nie) córki Ginsberga, by razem z jej ewentualnymi oprawcami przywlec ją przed oblicze swojego przyjaciela i z uśmiechem na ustach obserwować, jak daje upust tym samym emocjom, które wprawiały delikatny głośnik w słuchawce w wibracje. Uśmiechnęła się, sama do siebie, przez chwilę chcąc, by faktycznie porywaczką okazała się Melanie; wtedy mogliby zamordować ją oboje, centymetr po centymetrze odrywając od ciała pokrywające je tatuaże, które Scarlett wkomponowałaby później w płótno (kiedyś malowała, niezbyt udanie, ale mogłaby do tego powrócić) i powiesiła nad biurkiem w gabinecie. - To nie ona - powiedziała pewnym głosem, choć nie bez żalu. Wizja odartego z zewnętrznej powłoki ciała córki Coin odleciała w przestworza, żegnana tęsknym wzrokiem swojej twórczyni. Nie tłumaczyła, skąd wzięła się w niej ta pewność, ani nie zaszczyciła swojego rozmówcy konkretnym argumentem; to proste stwierdzenie musiało mu wystarczyć. Odprężywszy się nieco, ponownie uniosła kieliszek do ust, pociągając łyk wciąż chłodnego alkoholu. Słuchawka przy uchu zaczęła jej ciążyć; naprawdę wolałaby bardziej bezpośredni kontakt. Tymczasowo zadowoliła się jednak przełączeniem Gerarda na głośnomówiący i odłożenia aparatu na blat. Nie przejmowała się możliwością posiadania w mieszkaniu podsłuchu; nigdy nie miała w zwyczaju przebierania w słowach i gdyby faktycznie tam był, już dawno nie piastowałaby swojego stanowiska. - Nie mówiłam nic o uleganiu, za kogo mnie masz? - rzuciła, uśmiechając się znacząco, czego oczywiście nie mógł zobaczyć. Znali się jednak na tyle dobrze, że z pewnością wyczuwał pewne elementy mimiki w tonie głosu - a przynajmniej tak działało to w jej przypadku. Wstała z miejsca, rozprostowując nogi i robiąc kilka kroków po przestronnej kuchni. - Ale nie ciekawi cię, czego mogą chcieć? Tak czysto... hipotetycznie? Ona sama chętnie przyjrzałaby się kiełkującej opozycji, choć w chwili obecnej określenie Kolczatki tym słowem było pochwałą nieco na wyrost; zachowywali się jak dzieci we mgle, bez planu, bez przemyślenia, bez wyrachowania. Scarlett zastanawiała się, czy w ogóle mają jakiegoś przywódcę. - W każdym razie jeśli wpadną, chcę brać udział w przesłuchaniach. Mogę? - Znów uśmiech, znów pytanie, które wcale nie było pytaniem. Niewinne, słodkie, fałszywe - dokładnie jak Ashworth we własnej osobie. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Gerard - Scarlett Sob Sie 09, 2014 4:50 pm | |
| Istniało wiele czynności, które chętnie wykonywałby z nią twarzą w twarz. Na pewno jednak nie należało do nich pokazywanie jej swoich emocji, a raczej rzadkich chwil, kiedy wypadał z garnituru dobrze ułożonego dżentelmena (rodzinna arystokracja zobowiązywała) i miotał się nagi w swoich reakcjach, skazując na śmierć za samo oddychanie. Dziś właśnie nastał taki dzień i trąby jerychońskie powinny brzmieć o tym na mieście, przestrzegając przed bliskimi kontaktami z tym człowiekiem. Scarlett pozostawała bezpieczna, skoro rozmawiali czysto platonicznie przez telefon, a Gerard zamiast planować kolejny zamach stanu cofał się o kilka kroków w przeszłość, przypominając sobie ich pierwsze spotkanie. Mało romantyczne, rzeczowe przyłapanie go na orgii we własnym domu, na którą zaprosił ją jako byt samodzielny, pomijając jej męża i chyba sugestywnie okazując jej, co o nim myśli. Ten pierwszy nietakt być może nie powinien zostać mu wybaczony, ale chyba Scarlett posiadała szósty zmysł, który sprawił, że wkrótce stali się parą doskonałą. Wielka szkoda, że jej małżeństwo nie zniosło tej więzi i wielka szkoda, że Elijah nie skończył w grobie, nad którym pewnie i Gerard stałby, pocieszając atrakcyjną wdowę. Nikt nie wątpił przecież, że łączą ich ze sobą wielkie pokłady wyobraźni i mógłby przysiąc, że doradczyni Coin właśnie pozbawia jego narzeczoną tchu w najbardziej perwersyjny i podniecający sposób, jaki mógł sobie wyobrazić. - Gdyby to była ona, to trochę by się skomplikowało - zauważył prędko, próbując nie zwracać uwagi na brak konkretnych informacji. Samo zapewnienie z jej strony musiało mu wystarczyć, choć był bardzo rozczarowany tym, że tajemnicze zniknięcie Melanie nie dojdzie do skutku. Przynajmniej nie za jego udziałem. Zerknął przez okno, Kapitol powracał do życia i do niego powracał też Gerard, kiedy wizja uciekającej Maisie przestała go frapować. Zastąpiły ją za to konkretne informacje o Kolczatce, która coraz częściej pojawiała się na arenie politycznej Panem. To jasne, że interesowało go to, czego oni mogą od niego chcieć. - Moja córka kilka dni temu została napadnięta przez Carter - odpowiedział po namyśle, pocierając brodę. - Groziła jej śmiercią za wydarzenia z Trzynastki, ale wątpię, że dwudziestolatka dałaby radę sama ją uwięzić. Nie mam obecnie znaczących więźniów u siebie. Może to ostrzeżenie, ale źle trafili - zawahał się, zastanawiając się raz jeszcze nad jej zaintrygowaniem. - Czyżbyś podejrzewała zmianę frontu politycznego? - zapytał swobodnie. Nie musiał obawiać się zdrady, choć na własnej skórze przekonał się, że Scarlett to feministka pełną gębą. Gdyby nie obecność mężów przy jej oku, to zacząłby podejrzewać, że jest seksualnie skierowana w stronę swojej pracodawczyni. Uśmiechnął się na jej dziewczyńskie słowa o podglądaniu go przy przesłuchaniach. Zabrzmiało to jak prośba córki i nie rozumiał, czemu zakuło go to porządnie pod mostkiem, zupełnie jakby wizja rozszarpania Maisie gołymi rękami miała nigdy się nie urzeczywistnić. - A co dasz mi w zamian? - zapytał, prawie flirt w oparach krwi więźniów. Jakichkolwiek, nie liczyła się wina czy ilość.
|
| | | Wiek : 38 Zawód : wzgardzony rządowiec, wykładowca ekonomii na uniwersytecie Przy sobie : gaz pieprzowy, laptop, telefon komórkowy, prawo jazdy Znaki szczególne : brak pigmentu w skórze Obrażenia : urażona duma
| Temat: Re: Gerard - Scarlett Sob Sie 09, 2014 9:53 pm | |
| Mimo że jeszcze kilka minut wcześniej sama doradzała Ginsbergowi zaniechanie jakichkolwiek prób odnalezienia córki, to im dłużej jego głos roznosił się po chirurgicznie czystej kuchni, tym częściej łapała się na układaniu ewentualnego planu poszukiwań. Bawiąc się leniwie guzikiem męskiej koszuli, którą miała na sobie (pozostałości po ostatnim mężu; nigdy nie znalazła wystarczająco dobrego powodu, żeby pozbyć się jego rzeczy), wyobrażała sobie jak oddział Strażników Pokoju przywleka z powrotem do mieszkania sławetną Ginsbergównę (którą, swoją drogą, wypadałoby wkrótce poznać), w więzieniu pozostawiając podarunek w postaci przerażonych buntowników. Nie żeby targnęła nią nagła troska czy chęć bezinteresownej pomocy; nie, Scarlett wyczuła po prostu możliwość uczestnictwa w świetnym przedstawieniu, do którego nie potrafił jej zniechęcić nawet brak znajomości występującej obsady. Wprost przeciwnie; element zaskoczenia czynił całość bardziej interesującą i sprawiał, że była gotowa już teraz kupić bilet. - Carter? - powtórzyła za nim jak echo, ale leniwie i raczej ze średnim zainteresowaniem. Nazwisko dziennikarki nie znaczyło dla niej wiele; twarz tylko mgliście wyłaniała się z pamięci, a sama Ashworth nie podjęła większego wysiłku, żeby wyostrzyć jej rysy, czy przypomnieć sobie znajome fakty. Rudowłosa pozostawała daleko poza obszarem jej zainteresowania i nie zapowiadało się, żeby miało się to w najbliższym czasie zmienić. - Nawet jeśli działa w podziemiu, to jest pionkiem - stwierdziła, przeglądając się z zadowoleniem w szklanej szafce. Gdzieś od strony biura dobiegł przytłumiony dźwięk dzwonka do drzwi; kobieta jednak spojrzała tylko leniwie na swój bardzo niekompletny strój i całkowicie zignorowała sygnał. - Co do więźniów - może nie masz znaczących dla ciebie. Może to bardziej osobista wendeta. - Odgarnęła włosy z twarzy. - Zabiłeś kogoś ostatnio? - zapytała lekko; normalny człowiek użyłby podobnego tonu do zagadnięcia o ciekawy program w telewizji, Scarlett jednak zawsze uważała, że morderstwa niepotrzebnie traktowane były jako tabu. W odbieraniu życia dla umocnienia pozycji czy czystej rozrywki nie było nic nienaturalnego; ludzie robili to od zawsze. - Jeszcze nie ma żadnego frontu - odpowiedziała równie swobodnie, co jej rozmówca. Dzwonek do drzwi rozległ się ponownie, tym razem dwukrotnie. Kobieta westchnęła zniecierpliwiona, siadając z powrotem przy blacie i wracając do niespiesznego sączenia szampana. - Póki co jest grupa ludzi, którzy próbują coś zrobić, ale zabierają się za okopy z łopatkami do piasku i owijają drutem kolczastym sami siebie - dodała. Z żalem? Może lekkim; w jej głosie pobrzmiewało bardziej rozczarowanie, jakby była zawiedziona poczynaniami swojego zwierzątka, które nie robiło postępów w tresurze. Na ostatnie pytanie nie odpowiedziała od razu. Udając zastanowienie, milczała przez kilka sekund. - Pozwolę ci wybrać - rzuciła w końcu, nie potrafiąc powstrzymać obrazów, które podsunęła jej w tamtym momencie wyobraźnia. I nawet nie próbując tego robić. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Gerard - Scarlett Nie Sie 10, 2014 1:42 pm | |
| - Córka ofiary Maisie - wytłumaczył, nie mając problemu z przywołaniem obrazu dziewczyny w swojej głowie, choć rudowłose nigdy nie stanowiły dla niego żadnej perwersyjnej wartości. O ile nie były jego własną matką, która wracała falą wspomnień od czasu, kiedy dowiedział, że jego córka jest z nim w ciąży. Właśnie dlatego był pełen najgorszych obaw, bo musiał racjonalnie przyznać przed samym sobą, że historia uwielbiała się powtarzać i znowu mógł stracić szansę na spłodzenie dziedzica z powodu głupoty jakiejś rudej kretynki, która już mogła pożegnać się z palcami. Ciekawe, czy wtedy pozostanie butną dziennikarką czy będzie musiała znaleźć sobie zajęcie. Był tak wielkoduszny, że chętnie obciąłby jej do kompletu język i zatrudnił jako swoją prywatną awoksę, której wkładałby się do gardła kilkanaście razy na dobę. Plany jednak musiały zaczekać, a jego czekał kolejny dzień w pracy, wizyta u swojej ulubionej popielniczki, na której zgasi wszelkie niepokoje i losowanie trybutów. Obstawiał, że będą głupi niż ostatnio. przynajmniej będzie miał na kimś wylewać swoje... Nie, przecież nawet w chwilach największej beztroski i szczęścia, które towarzyszyły mu ostatnio, pozostawał tak samo bezwzględny. Dlatego teraz nie musiał zastanawiać się nad słowami Scarlett, która brzmiała ciszej, pewnie przez dzwonek do drzwi. Był zaintrygowany nim, ale wzruszył ramionami. - Zabijałem? - zaśmiał się gardłowo. - Po co? To nie daje żadnej satysfakcji. Wolę ich nieco przytępić, urwać im rękę, zedrzeć skórę, zabijanie pozostawmy ludziom bez wyobraźni - odparł swobodnie, tak bardzo rozmowny, jeśli przyszło mu konwersować w tak elokwentnym towarzystwie. Chętnie prowadziłby z nią dalej gierki, próbując dowiedzieć się, czy zdaje sobie sprawę z tego, ile dla niego oznacza możliwość wyboru - naprawdę zdawanie się na Ginsberga było aktem niesamowitej odwagi - ale komuś najwyraźniej była potrzebna bardziej, więc prychnął cicho (czyżby początki obsesyjnej zaborczości?) i potarł dłonią czoło. - Nie masz czasami ochoty przyłączyć się do nich, tylko po to, by potem patrzeć na nich z góry? - zapytał spokojnie i z rozmysłem, próbując nieudolnie zająć pustkę po Maisie planami przyszłego życia, w którym widział wyraźnie ich razem na szczycie drabiny społecznej. Niepotrzebnie jednak, Scarlett miała rację, jak na razie to była banda nieudolnych kretynów, którzy porywali mu córkę w ramach ostrzeżenia. Miał nadzieję, że jej nie urwą języka. Miałaby problem z lizaniem go przed swoją słodką śmiercią, kiedy dostąpi zaszczytu śmierci honorowej przez spalenie. Razem ze swoim nienarodzonym dzieckiem, które naraziła tak bardzo, że... Nie powinien się denerwować, przechadzał się prędko po sypialni, zbierając dokumenty. - Widzimy się u Coin? - upewnił się, dając sygnał do zakończenia rozmowy... i do pozbycia się bardzo klarownych wizji, które domagały się szybkiego spełnienia w ramionach Scarlett. |
| | | Wiek : 38 Zawód : wzgardzony rządowiec, wykładowca ekonomii na uniwersytecie Przy sobie : gaz pieprzowy, laptop, telefon komórkowy, prawo jazdy Znaki szczególne : brak pigmentu w skórze Obrażenia : urażona duma
| Temat: Re: Gerard - Scarlett Pon Sie 11, 2014 9:59 am | |
| Chętnie spędziłaby z Gerardem przy telefonie kolejną godzinę, przeglądając listę większych i mniejszych wrogów naczelnika więzienia pozycja po pozycji i wspólnie obmyślając ewentualne kary za zakłócenie spokoju poranka, gdyby nie fakt, że wzywały ją obowiązki. Dosłownie; była prawie pewna, że przy drzwiach stoi właśnie jeden z pachołków Coin, wysłany żeby sprawdzić, dlaczego Ashworth nie pojawiła się jeszcze na zebraniu omawiającym kwestie - rzecz jasna - Głodowych Igrzysk, które niestety przez ostatnie dni odbywały się codziennie i zaczynały nieznośnie wcześnie rano. I chociaż Scarlett z chęcią zajęłaby się wymyślaniem stu jeden sposobów na zabicie trybuta, to tegoroczni Organizatorzy odznaczali się wyjątkowym brakiem wyobraźni i woleli skupiać się na zapewnianiu bezpieczeństwa cywilom i utrzymaniu zawodników w ryzach, co czyniło spotkania tragicznie nudnymi. W kwestii zabijania nie do końca zgadzała się z Gerardem; osobiście uważała, że było coś poetyckiego w gasnących oczach wydającego ostatnie tchnienie skazańca, a świadomość sprawowania władzy nad czyimś życiem i śmiercią dawała niezastąpione poczucie kontroli. Nie miała jednak zamiaru tym razem wchodzić w polemikę na ten temat, zwłaszcza, że rozmowa przez telefon wydawała jej się bezosobowa i bezduszna. - Kimkolwiek nie byłby porywacz, informuj mnie na bieżąco - powiedziała, dopijając szampana do końca i odstawiając kieliszek do zlewu. Przeniosła spojrzenie na szafkę nad sobą, ponownie się w niej przeglądając i poprawiając włosy. Słysząc uwagę o przyłączeniu się do opozycji, prychnęła cicho, jak gdyby nawet nie przyszło jej to do głowy, choć przecież już od jakiegoś czasu rozważała możliwą zmianę stron, jeśli oczywiście miałoby się okazać, że szala zwycięstwa przechyla się na tę drugą. Nie należała do bohaterskich głupców, pozostających do samego końca na tonącym statku; zazwyczaj dogadywała się z kapitanem wrogiego okrętu jeszcze zanim ten w ogóle pomyślał o skierowaniu dział przeciwko jej własnemu. W innym wypadku już dawno umarłaby w Kwartale, podobnie jak robił to (bądź już zrobił? nie wiedziała) Elijah. - Skąd ci przyszło do głowy, że trzeba się do nich przyłączyć, żeby móc patrzeć na nich z góry? - zapytała retorycznie, nadal wpatrując się w swoje odbicie i po namyśle rozpinając dwa górne guziki koszuli. Jak na zawołanie, dzwonek do drzwi rozbrzmiał ponownie, a w głowie Scarlett pojawiła się kolejna wizja pozbawienia namolnego kretyna palców. Z lekkim żalem pochyliła się jednak nad leżącym na blacie telefonem. - Wiesz, gdzie mnie szukać - odpowiedziała na pytanie Ginsberga, po czym nie czekając już na ewentualną reakcję, stuknęła wiotkim palcem w czerwoną słuchawkę.
*koniec połączenia* |
| | |
| Temat: Re: Gerard - Scarlett | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|