|
| Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Michael Levittoux Sro Lip 23, 2014 9:40 pm | |
| |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Michael Levittoux Sro Lip 23, 2014 10:00 pm | |
| /trochę nielegalna bilokacja, ale tylko trochę Po spotkaniu z R. i F.
Spotkanie z Finnickiem i Rosemery dobiegło końca. Nie chciała teraz o nim myśleć, analizować go. Teraz była tylko jedna osoba z którą chciała być, której opinii chciała posłuchać i z którą mogła się zgodzić. Wróciła do domu tylko na chwilę. Nie sprawdzała nawet czy Sabriel jest na miejscu. Pora była na odrobinę egoizmu. Z szafy złapała dość dużą torebkę, taką, by móc w niej zmieścić rzeczy na zmianę. Zbiegła do piwnicy i z ukrytej w podłodze skrytki wyjęła perukę i dokumenty na nazwisko Elizabeth Martin. Miała je od dawna. Jeszcze z czasów jak Panem rządził Snow, a ona miała za zadanie rozeznać się w mieście. Nie wszędzie mogła wejść wtedy jako Reiven Ruen. Dlatego wymyśliła sobie Liz, stworzyła jej od nowa całe życie i dzięki temu mogła chodzić po Kapitolu incognito. Nikt z rebeliantów o tym, że Liz to Reiven nie wiedział, przynajmniej nikt kto teraz mógłby sprawić jej jakieś problemy. Liz pracowała jako introligatorka w bibliotece, była cichą skromną dziewczyną, o brązowych włosach. Na nosie miała niemodne okulary, nie malowała się też zbyt mocno. Stroniła od ludzi, nie chodziła na imprezy. Miała jeden mandat za złe parkowanie. Rei zrobiła to specjalnie. Uznała, że osoba która nie widnieje w żadnych aktach będzie podejrzana. Dlatego pozwoliła Liz zaistnieć. Liz miała swój adres i swoje konto. Trochę było kombinowania z tym, żeby na owe konto wpływały co miesiąc pieniądze z biblioteki, ale udało się to jakoś załatwić. Dyrektorka miejskiej biblioteki zapytana o Liz pewnie powiedziałaby: „Liz? Aaa ta samotniczka. Siedzi całymi dniami w swojej kanciapce. Miła z niej dziewczyna”, choć widziała ją tylko kilka razy w życiu. Od czasu wybuchu rebelii Reiven nie musiała korzystać z pomocy Liz. Ale by utrzymać iluzję, że istniała naprawdę, kilkakrotnie Reiven przebrała się i „poszła do pracy”. Długo by opowiadać o tym jak karkołomnym było załatwienie wszystkiego, by Liz była wiarygodna, ale teraz okazało się, że było to przydatne. Rei nie mogła pojechać do Michaela jako Reiven. Skoro nie chciano ich razem, to niech wszyscy myślą, że tak właśnie było. Ruen upchnęła więc perukę i dokumenty na dnie torebki, przykrywając je lekkimi balerinkami i innymi drobiazgami, które miały jej pomóc zmienić się w Liz. Na wierzch dała apaszkę, by wszystko idealnie było zasłonięte, no i oczywiście portfel itp. Wzięła szybki prysznic i przebrała się w cywilne ubranie. Plan miała przygotowany już od dawna. Właściwie myślała nad tym od kiedy spotkała Mike’a w ruinach i dowiedziała się prawdy. I od kiedy ustaliła z nim, że będą się widywać. To dodawało jej siły i woli życia. W innych okolicznościach pewnie leżałaby w łóżku czekając aż przyjdą po nią Strażnicy Pokoju i zaprowadzą ją na szafot. Pojechała do kina. Idealne miejsce gdzie można być, choć wcale się tam nie jest. Potrzebowała zyskać kilka godzin, dlatego kupiła kilka biletów. Z uroczym uśmiechem tłumaczyła bileterowi, że chce sobie zrobić maraton, bo dawno nie była w kinie. Tylko, że nie zobaczyła ani jednego z filmów które miała obejrzeć. Zaraz po reklamach, na których ledwo wysiedziała, poszła do łazienki, pilnując, by nikt jej nie zauważył. Zamknęła się w jednej z kabin i zaczęła się przebierać. Zmieniła sukienkę na prostszą, w szaroburym kolorze, zmieniła buty, zmyła makijaż, nakładając w jego miejsce jaśniejszy podkład. Kredką do oczu przyciemniła brwi. Nałożyła okulary na nos (oczywiście zerówki). Na koniec ciasno związała włosy i nałożyła perukę. Jedynym elementem który mógł ją zdradzić była torebka. I to przewidziała. Wyjęła wszystko z torby i poukładała na klapie od toalety. Wywinęła torebkę na drugą stronę, ciesząc się, że ten model nie ma żadnych kieszonek. I tak w torebce znalazły się na powrót buty, ubranie, dokumenty i tak dalej, z tym że tym razem na dnie wylądowała Reiven Ruen, a na wierzchu Elizabeth Martin. Rei wzięła głęboki wdech i wyszła z toalety. Gdy stanęła twarzą w twarz ze swoim odbiciem nie poznała się od razu. Dobry znak, może inni też jej nie poznają. Oby. Poprawiła jeszcze perukę, by na pewno nie wystawał spod niej ani jeden blond kosmyk. Idealnie. Przed wyjściem z toalety sprawdziła jeszcze czy aby na pewno nikt nie patrzy i unikając stawania w oku kamery ochrony wyszła z kina. Adresu Michaela nauczyła się na pamięć. Złapała taksówkę i podała ulicę… przyległą do tej właściwej. Okolica nie była zbyt ciekawa, nigdy nie była, nawet jak rządził Snow. Ale może to lepiej. Odszukała właściwy numer i weszła do kamienicy. Musiała wejść na trzecie, może czwarte piętro, ale i tak miała wrażenie, że leci. Z trudem panowała nad emocjami. Dlatego, gdy stanęła przed drzwiami na których wisiał odpowiedni numer, drżała z przejęcia. Zapukała cicho i miała nadzieję, że Michael jest w domu, że czeka na nią, że nie zmienił zdania, lub nie zapomniał. Dlatego, choć w pewnym momencie miała nawet ochotę obrócić się i uciec nim odkryje, że Mike zapomniał o spotkaniu, to jednak stała i czekała aż otworzy. Bo potrzebowała go teraz bardzo.
/mam nadzieję, że takie wykorzystanie „drugiej tożsamości” z loterii może być i, że to nie jest jednorazowe :P (w sensie jedna druga tożsamość, ale wielokrotnie do wykorzystania) /Rei jako Liz -> link + trzeba sobie wyobrazić okulary :P |
| | | Wiek : 27 Zawód : ZABÓJCA NA USŁUGACH COIN Przy sobie : Aparat fotograficzny, nóż, komórka.
| Temat: Re: Michael Levittoux Pią Lip 25, 2014 10:09 pm | |
| Trzeba było zostać na placu. Podniosłem się z fotela, po raz setny tego wieczoru przemierzając pokój i nerwowo zerkając na ekran wyciszonego telewizora, który od wielu godzin - to jest, od kiedy transmisja z Dnia Wyzwolenia została przerwana - pokazywał jedynie standardową, kapitolińską sieczkę. Zatrzymałem się na sekundę, przyglądając się dziwacznie ubranej prezenterce, która przystawiała mikrofon do sztucznie nadmuchanych ust jednej z bardziej znanych stylistek i przez chwilę poczułem się, jakbym wciąż tkwił w Starym Kapitolu. Od dawna zresztą wyrobiłem w sobie przekonanie, że rebelia - ulotne marzenie, o które tak długo walczyliśmy, narażając życie, kombinując, poświęcając się - stanowiła jedno z największych kłamstw, w jakie kiedykolwiek przyszło mi uwierzyć. Podział nie zniknął, zamienił się jedynie miejscami i w niektórych partiach wymieszał; opozycja nadal próbowała walczyć o prawa uciśnionej większości, bezlitosny rząd wciąż wymierzał im kolejne i kolejne policzki. Jedyna różnica polegała na tym, że tym razem stałem po niewłaściwej stronie barykady. Chociaż prawdę mówiąc - czy coś takiego jak właściwa strona w ogóle jeszcze istniało? Kolejna rundka po pokoju, i kolejne przełączenie pilotem kanału. Pokaz mody. Klik. Pokazówka z odbudowy Czwartego Dystryktu. Klik. Znów wywiad. Jak mogli w tak oczywisty sposób mydlić ludziom oczy? Zerknąłem na zegarek. Trzeba było zostać na placu. Oparłem się ciężko o szafkę, przymykając oczy i przypominając sobie dzisiejszy ranek. Byłem na święcie, a jakże; wciąż przebywałem pod tak dokładną obserwacją, że moja nieobecność zostałaby zauważona, gdybym choć o niej pomyślał. Stałem niedaleko Iris, kiedy padł strzał, choć na początku wydawało mi się, że po prostu omdlała. Dopiero później zauważyłem okrągły otwór na jej jasnym czole, krew na drewnianym podwyższeniu, wybuch paniki. Zniknąłem razem z innymi przedstawicielami Rządu, a przynajmniej większością, chociaż ledwo powstrzymałem się, żeby nie rzucić się w tłum i nie zacząć szukać Reiven. Wiedziałem, że tam była; mignęła mi w tłumie raz czy dwa, znikając w samym środku chaosu, niemożliwego do opanowania przez jedną osobę. A jednak - wyglądało na to, że wszystko spoczęło na jej barkach. Uniosłem powieki i moje spojrzenie zatrzymało się na w połowie opróżnionej szklance bursztynowego płynu. Przyciągnąłem ją do siebie, upijając kilka dużych łyków i w myślach ciesząc się, że nie musiałem zostać dzisiaj w Siedzibie Coin. Byłem w stanie sobie wyobrazić, co się tam teraz działo - sama pani prezydent, jak i jej cała najbliższa świta, zapewne dwoili się i troili, żeby wymyślić sposób na obrócenie zamachu na swoją korzyść. Prychnąłem cicho pod nosem, jeszcze raz odruchowo zerkając w stronę ekranu, jakbym spodziewał się zobaczyć tam wyniki tych obrad, ale mój wzrok znów padł jedynie na kosmiczne ubranie prezenterki. Reiven, gdzie jesteś? Oderwałem się od szafki, wracając do swojego nerwowego marszu po pomieszczeniu. Telefon przez cały czas trzymałem w ręce, podskakując za każdym razem, kiedy wydało mi się, że słyszę dźwięk dzwonka i w pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czy to nie wypity zbyt szybko alkohol dzwoni mi w uszach. Wiedziałem przecież, że Rei nie ryzykowałaby próby nawiązania rozmowy telefonicznej, a nawet gdyby to zrobiła, oznaczałoby to, że została zmuszona do rozwiązań ostatecznych, ale z jakiegoś powodu nie potrafiłem przestać oczekiwać na jakikolwiek sygnał, że wszystko z nią w porządku. Przed oczami wciąż miałem obraz biegnącego bez sensu tłumu i strzelających na oślep Strażników Pokoju. - Kurwa - warknąłem pod nosem, wracając do szafki i opróżniając szklankę do końca. A później odłożyłem ją z powrotem na blat tak mocno, że prawie zagłuszyłem ciche pukanie do drzwi. Zamarłem, nasłuchując i zastanawiając się, czy mi się nie przesłyszało, po czym powoli i ostrożnie ruszyłem do wyjścia. Liczba osób, które znały ten adres była skrajnie niewielka, ale złe przeczucia związane ze zjawieniem się gości należały już do porządku dziennego i nie dało sie ich tak łatwo pozbyć. Nie w Panem. Nacisnąłem klamkę, uchylając drzwi na kilka centymetrów, gotowy, by w razie czego natychmiast je zamknąć, i wyjrzałem na korytarz. W pierwszej chwili nie rozpoznałem ciemnowłosej kobiety, która tam stała; zamrugałem ze zdziwieniem, wahając się przez moment i dopiero wtedy elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce. Chwyciłem Reiven za ramię, wciągając ją szybko do środka, uważnie rozglądając się w obie strony i z powrotem zamykając drzwi. Na klucz i zasuwkę. - Nic ci nie jest? - zapytałem na powitanie. Nie czekając na odpowiedź chwyciłem ją za ramiona, przyciągając na środek pomieszczenia, gdzie było jaśniej, i uważnie się jej przyglądając. Na pierwszy rzut oka nie wyglądała na poszkodowaną, ale zdążyłem się już nauczyć, że pierwszy rzut oka rzadko mówił wszystko. - Widziałem cię w tłumie, myślałem... Nic ci nie jest? - powtórzyłem, tym razem milknąc i wpatrując się w nią pytająco, ale wciąż nie puszczając jej ramion. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Michael Levittoux Pią Lip 25, 2014 10:35 pm | |
| Trochę się denerwowała stojąc przed drzwiami mieszkania Michaela. W sumie sytuacja była o tyle komiczna i surrealistyczna, że miała ochotę się roześmiać. Stała przebrana za obcą osobę przed drzwiami do mieszkania męża, którego z nim nie dzieliła, bo musieli się ukrywać. W normalnych okolicznościach małżeństwa pewnie się bawią w takie rzeczy dla urozmaicenia życia łóżkowego. Ale nie w tym przypadku. W tym przypadku nawet już nie byli małżeństwem. Przestąpiła z nogi na nogę. A jeśli go nie było w środku? Może Coin go wezwała, żeby dać mu jakieś mega ważne zadanie. Na przykład aresztować szefa Strażników Pokoju... Nie nie zrobiłaby tego drugi raz. Już raz się przekonała, że zlecenia jeden na drugiego w ich przypadku się nie sprawdzają. A kończą się najczęściej łamaniem rozkazów i zabijaniem kogoś z prezydenckiej rodziny. Na placu go nie widziała, nie wiedziała, że tam był. Może i lepiej. Wtedy by się martwiła, że może jego też postrzelili, że teraz wykrwawia się w szpitalu. Coś zgrzytnęło i w szparze między drzwiami a framugą pojawiła się twarz mężczyzny jej życia. Dobrze! Skoro on jej nie poznał, to inni też nie poznali. Uśmiechnęła się tylko nerwowo i już chciała rzucić jakimś tekstem typowym dla domokrążców, coś w stylu "czy chciałby pan porozmawiać o najnowszym odkurzaczu do szklanek marki Vortex", albo coś równie bzdurnego i bezużytecznego, ale wtedy Michael albo ją rozpoznał, albo dodał dwa do dwóch i wciągnął ją do środka. Zamknął za nią drzwi i chwycił ją mocno za ramiona. - Nic ci nie jest? Nie zdążyła odpowiedzieć kiedy znów została pociągnięta w inne miejsce. Michael się jej przyglądał, jakby wróciła z frontu i szukał na niej dziur po kulach. Reiven pokręciła głową. Spojrzała na dłonie Michaela na swoich ramionach, spojrzała na niego i nim cokolwiek powiedziała, po prostu wtuliła się w niego, obejmując go na wysokości klatki piersiowej mocno rękoma. - Nic mi nie jest. Nie fizycznie. Ale boję się, że to może się szybko zmienić. - jak dobrze było móc się do niego przytulić. Bez względu na wszystko. - Obawiam się, że oskarżą mnie o to co się stało. - dodała po chwili odchylając głowę by spojrzeć na męża, stop! byłego męża. - Zaraz... widziałeś mnie? Powiedz, że w telewizji. Powiedz, że Cię tam nie było! - teraz ona się odsunęła i zaczęła mu się bacznie przyglądać. Jeśli tam był to mógł być ranny. A znając go pewnie by się do tego nawet nie przyznał. |
| | | Wiek : 27 Zawód : ZABÓJCA NA USŁUGACH COIN Przy sobie : Aparat fotograficzny, nóż, komórka.
| Temat: Re: Michael Levittoux Sob Lip 26, 2014 8:41 pm | |
| Jej odpowiedź, choć teoretycznie powinna mnie uspokoić, w rzeczywistości wydawała się alarmująca. Nie było to zwyczajowe wszystko w porządku; za słowami kryło się drugie dno, nie wynikające z czystego zmęczenia sytuacją, ale z czegoś jeszcze. Spojrzałem na nią, kiedy się cofnęła, odruchowo odsuwając z jej twarzy luźny kosmyk włosów - po chwili jednak opuściłem rękę, przypominając sobie, że straciłem prawo do tego typu gestów w momencie, w którym wręczyłem jej do rąk papiery rozwodowe, zostawiając po sobie kiepską wymówkę i zero wyjaśnień. - Musiałem, patrzą mi na ręce - odpowiedziałem szybko, nieco lekceważącym tonem, bo nie wydawało mi się, żeby moja obecność na placu stanowiła minimalne choćby ryzyko; dla opozycji byłem pionkiem, w którego usunięcie (na szczęście) nikomu nie chciałoby się włożyć żadnego większego wysiłku. Z kolei pozycja w rządzie pozwalała na ulotnienie się tylnymi drzwiami, ale nie była na tyle wysoka, by włączono mnie w obrady, które rozgorzały zaraz po ewakuacji. Tkwiłem idealnie pośrodku wszystkiego, w cichym oku cyklonu, ale choć zapewne powinienem się z tego cieszyć, nie pamiętam, żebym kiedykolwiek czuł się bardziej bezużyteczny. - Szybko się zmyłem, nic mi nie jest - dodałem po chwili, orientując się, że Reiven nie zadowoli się jednym zdaniem, a jej potrzeba zbawiania świata wygra tymczasowo z jej własnymi problemami. Uśmiechnąłem się lekko, jakby na potwierdzenie własnych słów, ale coś, co powiedziała wcześniej, kazało mi szybko spoważnieć. - Dlaczego mieliby cię oskarżyć? Strzał padł z sektora medialnego - zapytałem, kręcąc głową bez zrozumienia, jakby powiedziała coś niedorzecznego; zresztą, byłem przekonany, że właśnie to zrobiła. Nie wtajemniczono mnie co prawda w szczegóły, ale z rozmów w siedzibie Coin wywnioskowałem, że zamachowiec nie został schwytany, więcej - nikt nie miał nawet mglistego podejrzenia co do jego tożsamości. Nie byłem nawet pewien, czy znaleziono już broń. O czym więc mówiła Reiven? - Chodź - powiedziałem, ciągnąc ją w głąb mieszkania i wskazując na wysłużoną sofę. Telewizor wciąż pracował w trybie wyciszonym, ale przestałem zwracać uwagę na to, co pojawiało się na ekranie. Kątem oka zauważyłem za to do połowy opróżnioną butelkę, pustą szklankę i kupkę niedopałków w popielniczce, na co automatycznie zrobiło mi się wstyd, ale miałem nadzieję, że kobieta nie spojrzy w tamtym kierunku. - Chcesz kawy, herbaty? Czegoś innego? - rzuciłem, przystając w pół drogi do otwartej na salon kuchni i zerkając na nią z troską i rosnącym poczuciem niesprawiedliwości, które pojawiało się zawsze, kiedy uświadamiałem sobie, że mimo wszystkiego, co przeszła, wciąż nie mogła żyć w szczęściu i spokoju. Czy kiedyś mieliśmy przestać walczyć? |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Michael Levittoux Sob Lip 26, 2014 9:14 pm | |
| /nie uzgodniłyśmy, czy Rei mówiła Mike'owi o Di :P/
Reiven zagryzła wargi i zacisnęła dłonie w pięść. Michaelowi mogło się coś stać. Cholera! Mogliby się w końcu od nich odwalić. Dać im żyć w spokoju. Nie mieli żadnych długów wobec rządu, a nawet jeśli mieli, to już dawno je spłacili. Poświęcili wszystko dla Panem. Mogliby już w końcu pomyśleć o sobie. Z żalem zauważyła, jak cofnął rękę. Miała nadzieję, że chociaż spróbują zachowywać się jak dawniej. Brakowało jej trzymania się za ręce, przytulania, o większej intymności nie wspominając. Może nie byli już małżeństwem, ale nie znaczyło to, że nie mogą spróbować być parą. Wrzucenie papierów rozwodowych do kominka i pozwolenie im na spłonięcie było bardziej niż kuszące. - Miałam nadzieję, że zostałeś w domu. - spuściła wzrok na stopy. Dlaczego choć on nie mógł być bezpieczny. Dlaczego wszyscy jej bliscy ludzie byli cały czas narażeni na niebezpieczeństwo. Zsunęła perukę i ściągnęła okulary. Nie czuła się w nich dobrze, nie czuła się sobą. Może to nawet lepiej. Jeśli będzie musiała się przyzwyczaić do bycia Liz to będzie znaczyło, że już nie może być Reiven. - Strażnicy zaczęli strzelać na oślep. Joseph Salinger został postrzelony w tętnicę, wykrwawił się na śmierć. Nie wiem ile cywili zostało staranowanych. Obawiam się, że zostanę pociągnięta do odpowiedzialności za to, że nie zapanowałam nad strażnikami. - nie podnosiła spojrzenia. Z jednej strony chciała w jego oczach zobaczyć troskę o siebie a z drugiej strony bała się tego co może w nich zobaczyć. Już raz patrzył na nią obojętnie. - Jutro chcę złożyć Coin dymisję. Poproszę o przywrócenie mnie na dowódcę mojego oddziału. Może jak się pokajam i dam jej odczuć, że ma nade mną władzę, to ją usatysfakcjonuje na tyle, że się zgodzi. - dodała. Zauważyła, że ręce się jej trzęsą. Michael poprowadził ją w głąb mieszkania i wtedy pozwoliła sobie podnieść wzrok. Zauważyła butelkę, zauważyła niedopałki... palił... znów palił. Chciała go spakować i zabrać do domu. Jego miejsce było gdzie indziej, nie w tej ruderze, nie tak daleko od niej. Usiadła na sofie i podciągnęła nogi pod brodę. Czuła się tak dziwnie obco, że aż była tym faktem zaskoczona. W końcu była u Michaela, niedaleko niego. A jednak nie była u siebie. - Nie, dziękuję. - obawiała się, że i tak nic nie przejdzie jej przez gardło - Michael... - zaczęła nieśmiało - mam dość... dość grania tak jak Coin mi zagra. Jeśli nie wyląduję teraz w więzieniu, to chcę odnaleźć Kolczatkę. - popatrzyła na byłego męża z determinacją w spojrzeniu. Wyciągnęła do niego rękę. - Pomożesz mi? Pomożesz mi naprawić to co zepsuliśmy pomagając Coin? - tylko jemu jednemu mogłaby o tym powiedzieć. Wiedziała, że być może go naraża, ale nadal naiwnie wierzyła, że we dwoje mogą wszystko. - I jeszcze jedno... Proszę, przestań mnie traktować jak obcą osobę. To był tylko papier... nic nieznaczący papier. |
| | | Wiek : 27 Zawód : ZABÓJCA NA USŁUGACH COIN Przy sobie : Aparat fotograficzny, nóż, komórka.
| Temat: Re: Michael Levittoux Nie Lip 27, 2014 10:56 pm | |
| Dosyć często w obecności Reiven zdarzało mi się zapominać, ile naprawdę miała lat. Od samego początku, od naszego pierwszego spotkania, które musiało mieć miejsce lata świetlne temu, wydawała się dźwigać na swoich barkach ciężar zbyt duży, w porównaniu do jej drobnej postury - i o dziwo, zawsze świetnie sobie z nim radziła. Może dlatego sprawiała wrażenie starszej; bo kiedy ja cofałem się o tych kilka lat do tyłu, widziałem naiwnego, głupiego kretyna, buntującego się przeciwko czemuś, czego nawet wtedy nie był w stanie zrozumieć. I szczerze mówiąc, przez lata wiele się w tej kwestii nie zmieniło. Spojrzałem na nią z troską, bez przerywania wysłuchując wszystkiego, co miała do powiedzenia, chociaż relację z większości wydarzeń na placu otrzymałem już wcześniej; wiedziałem o śmierci Salingera, i o rosnących stratach w ludziach. Telewizor pozostawał włączony nie tylko ze względu na Rei, ale też w oczekiwaniu na zapowiadane konsekwencje. - Nikt cię o nic nie oskarży, to nie była twoja wina - powiedziałem stanowczo, próbując przekonać o tym nie tylko ją, ale też siebie. Usiadłem obok niej na kanapie, zaciskając palce na jej wyciągniętej dłoni i starając się dodać jej w ten sposób otuchy. Prawdę mówiąc podejrzewałem, że Coin już teraz szukała sobie kozła ofiarnego, ale nie mogła to być Reiven. Nie, ona lubiła działać z większym rozmachem. - Chociaż na pewno będą jakieś represje dla Kwartału - dodałem ponuro, zanim zdążyłem sobie przypomnieć, że przecież teraz stałem oficjalnie po stronie rządu. Kiedy wspomniała o dymisji, tylko pokiwałem głową, jakbym tego właśnie się spodziewał. Nie miałem zamiaru odwodzić jej od tej decyzji; tak naprawdę w głębi ducha cieszyłem się, że zdejmie z siebie nieco obowiązków... i ryzyka. Dowódca zawsze znajdował się na pierwszej linii strzału, gdy chodziło o wyrównanie rachunków czy pokaz siły, a nowa opozycja zaczynała poczynać sobie coraz śmielej, co z jednej strony ukrycie mnie cieszyło, ale z drugiej wywoływało grozę, kiedy uświadamiałem sobie, ilu ludzi, na których w mniejszym lub większym stopniu mi zależało, mogło już teraz znajdować się na celowniku. Słysząc słowo Kolczatka, padające z ust Reiven, zamarłem; wciąż niewiele osób posługiwało się tą nazwą - większość określała nową siłę w Panem po prostu jako opozycję, zupełnie jakby w ten sposób stawała się mniej prawdziwa. Rozejrzałem się nerwowo po pomieszczeniu, który to odruch wyrobiłem sobie już jakiś czas temu, i którego nie potrafiłem się wyzbyć, nawet jeśli wiedziałem na sto procent, że w mieszkaniu nie było podsłuchu. W końcu jednak westchnąłem ciężko, zatrzymując spojrzenie na twarzy kobiety. Miałem ochotę kazać jej trzymać się z daleka od jakiegokolwiek ruchu oporu, ale byłem pewien, że w takiej sytuacji po prostu postąpiłaby po swojemu, nie mówiąc mi o tym. - Kolczatka nigdy mi nie zaufa - powiedziałem w końcu, kręcąc z dezaprobatą głową. - Poza tym, Coin ciągle patrzy mi na ręce. Patrzy nam na ręce. - Przysunąłem się bliżej, dotykając dłonią jej podbródka i zmuszając, żeby na mnie spojrzała. - Nie pozwolę ci się tak narażać - dodałem, mając cichą nadzieję, że może jednak postanowi się ze mną zgodzić. Na jej ostatnie słowa, po prostu odwróciłem wzrok. Nie wiedziałem, czy udało jej się już mi wybaczyć; wiedziałem za to, że ja wciąż nie wybaczyłem sobie. I nie miałem pojęcia, kiedy (i czy) to nastąpi. |
| | | Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
| Temat: Re: Michael Levittoux Pon Lip 28, 2014 1:39 am | |
| Reiven nie pamiętała bycia dzieckiem, nie w aspekcie beztroski. Od kiedy pamięta, uczyła się strzelać, walczyć, robić wszystko by przetrwać. Udowadniała, że jest silniejsza niż na to wygląda, że jest coś warta. Miała sześć lat kiedy zaczęła szkolić się na zawodowca. Rodzice dość szybko wtajemniczyli ją w to, że są ludzie w Panem, którzy chcą obalić Snowa. Tak więc jej życie było walką od... niemal od początku. Igrzyska nie pomagały w tym, żeby czuć się dzieckiem. A potem jako Tryumfatorka tym bardziej musiała być poważna. Była obiektem zainteresowania, pożądania i intryg. Miała osiemnaście lat kiedy wybuchła rebelia, osiemnaście lat kiedy straciła dziewictwo z mężczyzną którego nie dość, że nie kochała, to jeszcze go zabiła. Miała osiemnaście lat kiedy zrozumiała, że kocha Michaela i osiemnaście, kiedy wyszła za mąż. Mając osiemnaście lat została kapitanem, potem dowódcą strażników pokoju. Od dwóch tygodni miała dziewiętnaście lat a już zdążyła stracić ojca, stracić resztki autorytetu i dowiedzieć się, że Michael ją okłamał, dla jej własnego bezpieczeństwa. Jej życie toczyło się tak szybko, że czasem chciała powiedzieć "stop! muszę odetchnąć". - Nie widziałeś spojrzenia Ginsberga. Jakby mu sprawiało satysfakcję to, że coś mi nie wyszło. - pokręciła głową. - Ale mam nadzieję, że masz rację. - jego tłumaczenie było rozsądniejsze niż to co powiedział Finnick "jesteśmy zwycięzcami igrzysk, ofiarami Snowa, jesteśmy nietykalni". A może po prostu bardziej ufała słowom Michaela niż słowom Finna. - Chyba jednak bym wolała, żeby oberwało się mi, niż ludziom z Kolca. Większość dawnego otoczenia Snowa znalazło ciepłe posadki u boku Coin, a cierpią bogu ducha winni cywile. - skrzywiła się. To było dla niej obłudne i fałszywe, że dawni poplecznicy Snowa, teraz lizali Coin wszystko co im wystawiła do lizania, byle tylko trzymać się władzy i pieniędzy. Brzydziła się tymi ludźmi. I większość z nich życzyła jej teraz śmierci. Z ulgą przyjęła reakcję Michaela. Na szczęście nie próbował jej wybić z głowy dymisji. Czyli jej decyzja była słuszna. Michael był głosem rozsądku, był opanowany, umiał ocenić rzeczy racjonalnie, dlatego tak zawierzała jego opinii. Sama często kierowała się emocjami, dobrem przyjaciół i troską o innych. Jednak jego reakcja na propozycję zmiany frontu ją rozczarowała. Nawet jeśli niemal traciła zmysły, gdy tak trzymał ją za brodę i patrzył jej w oczy, mimo, że chciała po prostu go pocałować i zignorować całą politykę, to i tak rozczarowanie przeważyło. - Mi też mogą nie zaufać. Ale gra jest warta ryzyka. Coin nie da nam żyć. Chcesz już zawsze żyć w strachu? Gotowy na jej skinienie, posłuszny rozkazom? Tak się nie da funkcjonować Michael. Ja nie mówię, że mamy otwarcie teraz wzniecić bunt. Zbyt wiele możemy stracić. Ale bycie po stronie Coin nie daje nam bezpieczeństwa, nietykalności... nic nam nie daje. Nawet nie pozwoliła nam być ze sobą. Coin ma nas w garści. A ja nie chcę spędzić reszty życia ukrywając to co do Ciebie czuję. - patrzyła mu śmiało w oczy. Miało się wrażenie, że jest gotowa w tej chwili chwycić za łuk i ruszyć samotnie na Coin - Wiesz, że i tak to zrobię. Wiesz, że od kiedy Coin jest prezydentem, to muszę działać wbrew swoim przekonaniom. Nie o to walczyłam. Nie po to zginęli moi rodzice i nasi przyjaciele. Oczy jej się zaszkliły na wspomnienie rodziców. Gdy odwrócił wzrok poczuła ukłucie. Była jednak zbyt zdeterminowana by walczyć, nie tylko przeciwko Coin, ale by walczyć o Michaela, o ich związek. Nie zmuszała go by na nią spojrzał. Sama za to patrzyła na niego. Obiecała sobie w myślach, że jeśli jej słowa nic nie dadzą, to wyjdzie z jego mieszkania i już nie wróci. Bo ryzyko miało sens tylko wówczas, gdy byli razem. - Kocham Cię Michael. Nie jestem na Ciebie zła o to, że odszedłeś ode mnie. Teraz już wiem dlaczego to zrobiłeś. Byłam zła, że nie pomyślałeś o tym, żeby od razu powiedzieć mi prawdę, że sądziłeś, że jestem w stanie sobie ułożyć życie bez Ciebie. Próbowałam... zaprosiłam nawet Peregrina na randkę. Ale wszystko co robił, co mówił... porównywałam do tego co Ty byś zrobił, co Ty byś powiedział. I zawsze wychodził blado na Twoim tle. Jesteś miłością mojego życia. Ty, nikt inny. Jest mi wstyd, do pewnie złamałam Pippinowi serce, ale nie umiem się zmusić do tego by o Tobie zapomnieć, czy zakochać się w kimś innym. Tylko Ty się dla mnie liczysz. Dlatego tu przyszłam. Nie po to, by rozmawiać o wydarzeniach z placu, nie po to by narzekać na Coin. To wychodzi przy okazji. Przyszłam tu by być z Tobą. Mogę się ukrywać, jeśli taka jest w tej chwili jedyna szansa dla nas. Ale musisz przestać się obwiniać. Jeśli mnie kochasz, jeśli chcesz ze mną być, to tamten papier, to, że odszedłeś, nic dla mnie nie znaczy. Jeśli pozwolisz by coś znaczyło, to Coin nad nami wygra. A oni nigdy nad nami nie wygrywali, ani Snow, ani ona. - uniosła powoli dłoń i pogłaskała Michaela po policzku - Ja tego chcę. Chcę być z Tobą bez względu na wszystko. Chcę się z Tobą zestarzeć. Ale to jest Twoja decyzja Michael. Ale ani ja, ani Coin, ani nikt inny nie może Cie do niczego zmusić. - zrozumiała w tym momencie, że jeśli Mike ją teraz odtrąci, to wtedy nie będzie miała już nic do stracenia. Wejdzie do siedziby Coin i podejmie próbę zabicia jej. Poderżnie jej gardło, albo skręci kark. Bo co to by było za życie bez rodziny, bez Michaela... Może była strasznie melodramatyczna, ale potrzebowała w swoim życiu w końcu jakichś decyzji. Jedną podjęła - dymisja. Teraz potrzebowała decyzji Michaela. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego czuje się winny, a może się myliła, może to nie poczucie winy nakazywało mu odwrócić wzrok. Może to była niechęć do niej. Próbowała postawić się w jego sytuacji, ale już na początku ona postąpiłaby inaczej. Wspólnie z Michaelem by podjęła decyzję, że się ukrywają. Spotykaliby się w kanałach, czy w takim właśnie mieszkanku na końcu świata. Albo by uciekli z Panem. Michael miał zawsze jednak swój własny plan i nie chciał nigdy jej narażać. - Wolę ryzykować i się z Tobą widywać, niż żyć sobie spokojnie w samotności. To nawet nie jest bezpieczne życie. Awaria poduszkowca, niesprawne hamulce, zabłąkana kula... W końcu przestanę mieć szczęście, a Coin dopnie swego. - dodała ciszej, modląc się w myślach, żeby jej nie odrzucił. |
| | |
| Temat: Re: Michael Levittoux | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|