Wiek : 54 Zawód : Były biolog
| Temat: Avery Levittoux Nie Maj 05, 2013 6:48 pm | |
| Avery LevittouxGary OldmanIMIĘ: Avery NAZWISKO: Levittoux DATA URODZENIA: 15 maja 2229 r. MIEJSCE ZAMIESZKANIA: KOLC ZAJĘCIE: Teoretycznie - biolog. W praktyce - osoba pragnąca przeżyć.Susannah Levittoux - świętej pamięci matula, co jej się zmarło podczas porodu syna swego jedynego - niech spoczywa w pokoju Gabriel Levittoux - świętej pamięci ojczulek, co mu się zmarło podczas eksperymentów liczącego dwadzieścia dwa lata synka (tak to jest, kiedy w ojca swojego najdroższego wstrzykuje się wirusa i patrzy, czy zabija tak szybko, jak powinien) - niech spoczywa w pokoju to, co z niego zostało. Elle Levittoux - żona, chociaż zapewne tylko z nazwy; w końcu połączyły ich śluby małżeńskie, jednak Elle, dowiedziawszy się o obiektach badań swojego męża, bardzo się od niego oddaliła. Co nie zmienia faktu, że od czasu do czasu zjedzą śniadanie przy jednym stole. W milczeniu. Michael Levittoux - najukochańszy synek i - za przeproszeniem - pieprzona, zdradliwa żmija na własnej piersi wyhodowana. Historia jak historia, niewyróżniająca się na tle innych niczym specjalnym. A przynajmniej do czasu. Niemniej jednak oczywiste, jak to wszystko się zaczęło. Od narodzin. Albo jeszcze lepiej - od momentu zapłodnienia. Bądź od tego, kiedy spotkali się jego rodzice. Czy zostali urodzeni. Zapłodnieni. Chociaż w sumie jego historia mogła się też zacząć w momencie ślubu prapraprapra-i-jeszcze-kilka-razy-pra-dziadków. To może zacznijmy od tego, że na początku był chaos. A w tym chaosie trwał sobie młody Avery, który jako dziecko nie wyróżniał się od innych zupełnie niczym. No, może nietypowymi zainteresowaniami, ale przecież ratunku - żył od zawsze w Kapitolu, gdzie dziwactwa nie były dziwactwami, prawda? Jego też nie nazywano dziwakiem. Do czasu, gdy w szkole średniej nie bawił się szczurem i nie wywrócił go na drugą stronę. Tak, dobrze mówię, nie wytrzeszczajcie tak oczu. W-y-w-r-ó-c-i-ł. Szczura. Na. Drugą. Stronę. Po specjalistycznym rozcięciu brzuszka ów gryzoń mógł się pośmiertnie cieszyć narządami wewnętrznymi jako zewnętrznymi i zewnętrznymi jako wewnętrznymi. Oryginalnie, nieprawdaż? Pewnie zazdrościcie, że miejsce mięśni gładkich zajęło mu futerko, bo kto w końcu może szczycić się... puszystym środkiem? To nie koniec dziwactw Avery'ego. Po tym, jak przekonał się, że "przekopyrtnięty" - ach te neologizmy! - szczur nie może jednak normalnie funkcjonować (tak, tak, Levittoux doskonale sobie zdawał sprawę z tego, że badał interesujące rzeczy), zaczął kolejne, również interesujące... doświadczenia. Ale cóż, zważając na to, iż możecie aktualnie być w trakcie konsumpcji czegoś, co bynajmniej nie jest gryzoniem z jelitami na wierzchu, oszczędzę Wam opisów. To był cud, że wypuścili go ze szkoły, w końcu kilka przedmiotów zawalił praktycznie na całej linii. W dodatku sprawiał wybitne problemy wychowawcze, bo w końcu jaki zwykły uczeń przeprowadza sekcję zwłok różnych żyjątek (a raz nawet próbował dobrać się do podstarzałego nauczyciela matematyki) podczas długiej przerwy? Bądź przez swoje dziwne eksperymenty nagle zasypia na lekcjach, zaraża wszystkich dookoła dziwnymi i różnobarwnymi odmianami wysypek lub nagle zaczyna mamrotać w nieznanym języku, tylko po to, by później paść jak martwy na podłogę i po ocuceniu niczego nie pamiętać? Och tak, Avery był bardzo nietypowym uczniem. Nie można jednak zaprzeczyć, że wyjątkowo utalentowanym - wszyscy byli pewni, że osiągnie w życiu naprawdę wiele. I osiągnął. Chociaż pewnie nie w tym kierunku, co wszyscy się po nim spodziewali. Po ukończeniu szkoły średniej zaczął studiować fizykę, bo w młodzieńczych latach to ona była nauką, która najbardziej go fascynowała i chciał ją odkrywać - wydawało mu się bowiem, że studiowanie biologii czy chemii mijałoby się z celem, skoro już zdążył osiągnąć w tych dziedzinach prawie mistrzostwo. I w tym wypadku się nie mylił. Pomimo tego, zachęcony przez znajomych, zmienił kierunek studiów w trakcie nauki i przeniósł się na jakiś nieszczęsny odłam związany z mikrobiologią. Miał doświadczenie w rozprzestrzenianiu wirusów i tworzeniu tych malutkich, najprostszych, jednak dopiero w trakcie nauki zagłębił ten temat i dzięki niemu zaczęły powstawać mikroorganizmy o niekoniecznie miłym wpływie na życie człowieka. Już w trakcie studiów Organizatorzy Igrzysk dostrzegli potencjał w młodym Averym i zatrudnili go do pomocy w powolnym wyniszczaniu nieszczęsnych dzieci na arenie. To on zakażał wody, jedzenie, rośliny, poprzez zabawę najmniejszymi cząsteczkami tworzył z nich najniebezpieczniejsze i niepozorne potwory. I, co najgorsze, sprawiało mu to chorą satysfakcję i radość, nawet pomimo tego, że dzięki lub przez niego cierpiały osoby niewiele od niego młodsze i z uporem godnym osła walczyły o przeżycie. Co z tego jednak, skoro pewien Levittoux już dawno uparł się, aby wyeliminować tego czy tamtego zawodnika? Choć organizatorom wydawało się, że mieli nad mężczyzną pełną władzę, nawet nie zdawali sobie sprawy, w jakim byli błędzie. Levittoux w każdym momencie mógł zniszczyć ich wirusem. Zaatakować raz, a porządnie. Gdyby się tak nad tym głębiej zastanowić, mógłby zniszczyć świat. Wywołać apokalipsę zombie. Cokolwiek. A dlaczego nic nie robił? A po cholerę miałby? Dobrze żyło mu się w Panem. Ba. Lepiej niż dobrze. A władanie całym istnieniem nieszczególnie go kręciło, więc trwał w ciszy, wiedząc tylko, że jeden fałszywy krok jego wroga i... ups, ktoś nagle zachorował na tajemniczą przypadłość. Och, jak to mogło się stać?! Być może był zły. Może tylko ciekawski. Bądź co bądź, wszystko wymsknęło się spod kontroli, kiedy przez jeden z eksperymentów zginął jego ojciec. Nie był to jednak na tyle silny impuls, aby mężczyzna przestał parać się swoimi zajęciami. Wbrew przeciwnie - gdy zauważył, ile może, chciał dowiedzieć się jeszcze więcej, tworzyć jeszcze potężniejsze rzeczy. Sądźcie o nim, co chcecie. Że był tyranem, w dodatku bezczelnym, złym człowiekiem. Ha. On, kochani, był po prostu naukowcem. Aż spotkał swoją przyszłą żonę. Nagle. Nie była ani sławna, ani wybitnie piękna, nawet nie mogła szczycić się inteligencją, pomimo tego jednak miała coś, co tknęło Avery'ego. Była dobra. Po prostu. Może nie czysta jak łza, ale emanowała z niej prosta bezinteresowność, odwaga, wrażliwość i, niestety, naiwność. I właśnie przez tą naiwność zakochała się w Levittouxie, młodym, przystojnym i piekielnie inteligentnym naukowcu. Zresztą z wzajemnością, co dla ich dwójki skończyło się... no, po prostu źle. Szybko się pobrali, szybko urodził im się syn. A potem szybko Elle zorientowała się, że wbrew temu, co mówił jej mąż, wcale nie był tylko pomocnikiem przy Organizacji Igrzysk. Już od dłuższego czasu prowadził badania nad upragnionym wirusem, którego stworzenie zlecił mu zresztą sam Snow. Taki, co zaskoczyłby wrogów. Zaatakował znienacka. Najpierw dał im złudzenie, że rosną w siły, jednak tylko po to, by potem zniszczyć wszystkich, zanim zdążą się obejrzeć. A Elle dała mu warunek. Albo przestanie się tym zajmować, albo razem z kilkuletnim Michaelem wyprowadzą się. Jednego o Averym nie można powiedzieć - że nie kochał swojej żony. Tak jak na komediach romantycznych, kiedy miłość przezwycięża zło. Naukowiec zaprzestał badań i otwarcie przedstawił sytuację władzom Kapitolu. Stwierdzenie, że im się to spodobało, byłoby ewidentnym kłamstwem. Tak więc w pewien magiczny sposób uświadomiono mu, iż jeśli nie powróci do badań, to zginie nie tyle on, co jego żona, kilkuletni synek i bóg-sam-wie-kto-tam-jeszcze. Nie żeby Avery opierał się jakoś wybitnie przed powrotem do pracy, a teraz dodatkowo miał wymówkę - i to taką bardzo wiarygodną - do przekazania Elle. Ale tej dalej to nie pasowało, dziadyga jedna! I zdarzyło się pewnego dnia, że weszła bez pytania do domowego laboratorium męża, przez co nawdychała się podejrzanych politycznie oparów i... no, tak jakoś jej się nieco zwariowało. Od tej pory miała pewne napady paniki, stała się absolutnym tchórzem, bała się własnego cienia i najchętniej zamykała się w pokoju tylko po to, aby przez długi czas z niego nie wyjść. Od czasu do czasu sprawy zaczynały mieć się lepiej, jednak już nigdy nie zbliżyła się do męża tak, aby powrócić do starych kontaktów. A Avery kontynuował badania, często na sobie, przez co zmienił się i on. Nie tylko pod tym względem, że jego włosy zaczęły szybciej siwieć i z każdym dniem jego twarz zdobiło więcej zmarszczek, ale i on wkrótce zaczął zachowywać się podobnie do swojej żony, z tym, że on praktycznie nigdy nie wychodził nie z pokoju, a z laboratorium, tworząc coraz to kolejne i kolejne wirusy. Przestało go obchodzić cokolwiek, a na pewno nie własny syn, więc nawet nie zauważył, kiedy ten skończył osiemnaście lat i w te pędy wyprowadził się z domu. Avery nigdy nie poświęcał mu większej uwagi - czemu teraz miałoby być inaczej? Aż w końcu, po kilku latach, w końcu otrzymał te mikroelementy, które próbował stworzyć lata temu na polecenie Kapitolu. Otrzymał sowitą nagrodę, ale jednocześnie groźbę - jeśli nie będzie współpracował, to zostanie potraktowany własnym wirusem, na którego nie stworzono jeszcze antidotum. Levittoux nie potrzebował większej zachęty - zgodził się bez wahania, tylko czekając, aż wreszcie stolica postanowi zaatakować rebeliantów dziełem jego życia; nie było to jednak oznaką jego evil stylu życia, a pragnienia ujrzenia niszczycielskich efektów wieloletniej pracy. Po awanturze z rebeliantami nie było jednak już tak pięknie. To cud, że udało mu się przeżyć. Gdyby buntownicy wiedzieli, że to on był sprawcą całego zła, jakie ich spotykało, najpewniej skazaliby go na jakąś drastyczną i spektakularną, publiczną śmierć. Ale cudem tego nie odkryli, dzięki czemu otrzymał drugą szansę, a zarazem przekleństwo. Bo teraz musiał żyć w getcie, po pierwsze głodując i bez luksusów, a po drugie - bez możliwości pracy, co dla takiego pracoholika jak on musi być koszmarem. Ale życie ludzkie jest najcenniejsze, prawda? Wbrew pozorom Avery nie jest człowiekiem przesiąkniętym złem do samego szpiku kości, choć lubi, gdy tak o nim myślą. Owszem, bywa niemiły. Wredny. Zgryźliwy. Sarkastyczny. Otwarcie gardzący innymi, szczególnie ich wartościami i przekonaniami. Z pewnością uparty niczym wyjątkowo stereotypowy osioł (walczmy o prawa osłów!), a ostatnią rzeczą, jaką można się spodziewać po Averym to to, że z łatwością przystanie na Twoje propozycje czy - broń Boże! - rozkazy. Jego prawdziwą miłością jest nawet nie jego żona, ale nauka - gdyby miał wybrać pomiędzy tymi dwoma, byłaby to decyzja bolesna, ale oczywista. NA STOS Z ŻONĄ, jakkolwiek jej nie kochał. To nie tak, że mężczyzna nie ma serca. Przecież jest organizmem wielokomórkowym, ssakiem konkretniej, jeśli bawimy się w takie niuanse! A one muszą mieć serca. Bum-bum. Może niekoniecznie bijące w rytmie cha-cha, a wyjątkowo wolnego walca wiedeńskiego, który zamienia się w widowiskowe pasodoble z probówkami wypełnionymi jakimiś podejrzanymi substancjami czy mikrokomórkami. Mniejsza z tym. Bądź co bądź Avery'emu wyjątkowo trudno jest kochać, dlatego stara się tego unikać, a jeśli już nie ma wyboru, to z pewnością tego nie pokazuje. To samo tyczy się sympatii. Swój stosunek do innych woli zostawić dla siebie, chyba że jest to otwarta niechęć czy nie taka znowu subtelna nienawiść. Levittoux z reguły nie kłamie. Ani nie owija w bawełnę. Działa na zasadzie 'jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie' - od innych wymaga szczerości oraz konkretów, więc i on nauczył się stawiać prosto z mostu przed innymi fakty. Bez zawiłości, bez kombinacji. Jest niezwykle cierpliwy i opanowany. Wyćwiczył to w trakcie trwających wiele nocy, wycieńczających badań, które najczęściej nie przynosiły żadnych efektów, nawet pomimo żmudnej pracy. Co za tym wszystkim idzie - cechuje go konsekwentność i nienawiść do zjawiska zwanego potocznie słomianym zapałem. Naukowiec nie przepada za ludźmi, jednak gdy go zainteresujesz, możesz poznać jego "lepszą" stronę - piekielnie inteligentnego mężczyznę z poczuciem humoru, choć wciąż poświęconego wyłącznie nauce. Jednak trudno go zainteresować. Musiałbyś machać mu przed nosem przepustką do krainy, w której można by było odkryć nowy pierwiastek chemiczny lub jeszcze lepiej - mieć dziesięć par rąk, szósty zmysł czy być jakimś dziwnym wybrykiem natury, który teoretycznie nie miałby prawa bytu. Stary Levittoux z reguły preferuje milczenie, wierząc, że bardziej zbliża cisza niż nawijanie bez żadnego celu, ładu ani składu. Nie zmienia to faktu, że gdy już się odezwie, to potrafi być doskonałym mówcą nieznającym czegoś takiego jak wstyd, a przy tym nierzadko wyrzucającym z siebie niemiłe słowa z sarkastyczną otoczką. Nie warto być jego wrogiem. Nie chodzi tu nawet o czasem niemiłe zachowania mężczyzny, a to, że jest wyjątkowo mściwy. I nie stosuje zahamowań czy granic. Jeśli Cię nienawidzi, wykończy Cię. Nieważne, czy wysyłając na Ciebie służby Kapitolu, bo przecież ma - kolokwialnie mówiąc - niezłe wtyki, czy niszcząc Cię psychicznie, a może zarażając Cię paskudnym wirusem, powodującym chorobę, na którą nie ma antidotum. Jest też niezwykle pamiętliwy. Jeśli ktoś go skrzywdzi, musi liczyć się z tym, że nieważne, jaki będzie od tej chwili, i tak ma przekichane. A jeśli Avery kogoś polubi czy, ba, pokocha, to na zawsze. O jakże sentymentalnie, nie sądzicie? - Nosi okulary, w grubych, rogowych oprawkach, chociaż wielokrotnie proponowano mu zamianę ich na soczewki kontaktowe czy nawet operację, która pozbawiłaby go dość dużej wady wzroku. - Kiedyś nie wychodził z laboratorium przez tydzień, a gdy już to zrobił, to wypił tylko filiżankę kawy i wrócił do pracy, nie odzywając się do nikogo, nawet do miniętej w kuchni żony - chyba nie muszę mówić, że wpadła po tym w szał. - Kiedyś uczył się gry na trąbce, ale zaprzestał tego. Być może coś by sobie przypomniał, gdyby do jego rąk trafił instrument, ale chwilowo nie chce sobie tym nawet zawracać do głowy. - Jego żona była jego pierwszą i ostatnią miłością; chociaż tego nie pokazuje, wciąż jest w niej zakochany, nawet pomimo wielu operacji plastycznych, które sobie zafundowała - człowieka kocha się za wnętrze, nieprawdaż? - Potrafił wytrzymać cały dzień na dwóch filiżankach kawy, a czasem nawet na jednej - taki surwiwal zdarzał mu się dość często. Teraz cierpi, bo w getcie raczej trudno o kawę. - Ma alergię na nikiel, ale zupełnie nic sobie z tego nie robi. - Nigdy nie wyjechał poza Kapitol; nie przez to, że nie miał okazji, a jedynie bał się ujrzeć życie w biednych dystryktach. - Przez długi czas miał włosy sięgające ramion, pozwolił je sobie ściąć dopiero parę lat temu. - Co roku robił zakłady co do zwycięzcy Igrzysk i udało mu się wygrać dużą sumę aż dziewięć razy; można więc powiedzieć, że ma do tego oko. - Choć nikt o tym nie wie, był swego czasu jednym z najbogatszych ludzi w Kapitolu - dzięki zakładom i wypłacie otrzymywanej niemal prosto od samego Snowa. Oczywiście nigdy nie wykorzystał wszystkich swoich pieniędzy - to oczywiste, że ich nie potrzebował. Chociaż teraz, w KOLCu, zaczyna za nimi tęsknić. - Miał kiedyś kolekcję kaktusów. Do tej pory je uwielbia, naprawdę. |
|