Wiek : 27 Zawód : lekarz pediatra Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka
Temat: James Edward Hillenburg Sro Lip 23, 2014 5:29 pm
James Hillenburg
ft. Matt Lanter
data i miejsce urodzenia
05.01.2256 r., Kapitol
miejsce zamieszkania
Dzielnica Rebeliantów
zatrudnienie
Lekarz pediatra w szpitalul im. Sacromanthy Beaudelaire
Rodzina
Rodzinę Hillenburgów, moją rodzinę, ciężko byłoby mi opisać w kilku krótkich, sprecyzowanych słowach. Jest zbyt liczna, zbyt zawiła, sam nigdy nie poznałem całej jej otoczki. Jedynymi osobami, o których tak naprawdę potrafiłbym coś powiedzieć są moi rodzice, rodzeństwo i dziadkowie, z nimi spędzałem najwięcej czasu, w ich towarzystwie dorastałem, dzięki nim budowałem swoje poglądy i uczyłem się świata. Reszta, choć wielokrotnie widywałem ich na wystawnych przyjęciach czy też rodzinnych kolacjach, podczas których jednak nie można liczyć na zbytnie spoufalanie się, tak nie przystoi. Pamiętam jak dawniej dziadek próbował nam to wyjaśnić, mi, Jen, Jasonowi i małej słodkiej Jasmine. Siadał wtedy z nami przy stole, sadzał sobie najmłodszą wnuczkę na kolanach i z typową dla siebie powagą wygłaszał rodową legendę. Patetyczną historie, która swe korzenie ma – ponoć – jeszcze przed czasami powstania Panem. Roztaczał przed nami wizję świata rządzonego zgoła innym systemem, obraz Ameryki podzielonej na różne stany, innych kontynentów na których również żyli ludzie. Mamił swą mową, czarował nas, a my ze spodziewanym przez niego podziwem spijaliśmy każde słowo spływające z jego ust. Wszystkie słodsze niż miodowe ciasteczka którymi raczyliśmy się w takowe wieczory. Trzymał nas w garści, pławił się w naszym zachwycie, sycił pełnymi wyczekiwania spojrzeniami. Dziadek zawsze mówił, że to właśnie w tych czasach zaczyna się historia naszego rodu. Ponoć od tamtego momentu ciągnęła się nasza linia, która przetrwała niezachwiana wszelkie katastrofy, które spadły na nasz kraj, istniała mimo wszelkich przeciwności losu. I choć nie należała do tych, którzy tworzyli aktualny system władzy stała blisko, wystarczająco blisko by dać się zapamiętać odpowiednim osobom. I tym oto sposobem moi przodkowie zamieszkali w Kapitolu, pięknym i dumnym, pełnym siły i blasku. Mieszkamy w Kapitolu od zarania dziejów, w kilku domach, które służą nam od samych początków, nic więc dziwnego, że większość rodziny nabrała przekonania o naszej wyższości. Nad niektórymi innymi mieszkańcami Kapitolu, nad biedakami zamieszkującymi Dystrykty. Byliśmy pierwotnymi dziećmi tych ziem. A każde nasze słowo, każdy gest wypełniała duma wynikająca z tego faktu, poczucie wartości spijane razem z matczynym mlekiem. Od najmłodszych lat dbano o to byśmy wiedzieli kim jesteśmy, byśmy pamiętali o tym jak wiele znaczy czystość naszej krwi. Nie byliśmy przybyłymi, nędznymi robakami, które przypełzały tutaj w poszukiwaniu lepszego świata i życia. Tak zawsze powtarzała nasza babka, twierdziła, że jesteśmy wyjątkowi i mamy o tym pamiętać. Moja matka (Rebbeca, piękna i silna kobieta, ostoja naszej familii) zawsze potakiwała słowom swej teściowej i kazała nam je uważnie zapamiętać. Ojciec (Johnatan, z zamiłowania zielarz, człowiek o twardej ręce dla rodziny, zaś dla roślin o palcach delikatnych niczym motyle skrzydła) zresztą robił to samo, wszyscy nas przekonywali, że pewni ludzie nie są warci nawet naszej myśli, a co dopiero czasu. .
Historia
Ponoć każdy tworzy są własną, wielką legendę. Każdym oddechem, gestem, słowem, kreśl na mapie życia własne szlaki, przeciera trasy układające się w cudowne arcydzieło, obraz jego istnienia. Wszystko co robi, co pomyśli, co planuje i zamierza tworzy niespisane nigdy zdania, które powoli wiją się, splątują między sobą tworząc fascynującą historię, o cudach, o smutkach, o zawodach i miłości, o rozczarowaniu, niewyobrażalnej złości. Historie, które można by opowiadać równie długo co one trwały, a czasem nawet jeszcze dłużej, gdyż niektórych rzeczy nie da się objąć prostymi słowami. Od dziecka chciałem wierzyć, że i ja stworze kiedyś takie dzieło, że w momencie, w którym zamknę oczy, w chwili, gdy z moich ust wyrwie się ostatnie tchnienie, będę mógł odejść w spokoju, wiedząc, że nie zaprzepaściłem danej mi szansy. Możecie mówić, że to idealizm, dość przesadny jak na nasze czasy, ale ja naprawdę ufałem, że to możliwe. Nie wykluczałem błędów, nie odrzucałem opcji, że będą rzeczy, których będę żałował – ale czyż nie z tego składa się życie? z ciągłych prób, następujących po sobie wzlotów i porażek – po prostu trwałem w wierze, iż to co robię ma sens, prywatny, swoisty, mały, nawet zamknięty jedynie dla mojego świata, ale istniejący. Tych właśnie idei starałem się trzymać od lat najmłodszych, już od chwili, kiedy pojąłem znaczenie tych słów, świętej prawdy spływającej z ust mojej babki. Bo właśnie w najmłodszy latach to dziadkowie się nami opiekowali, każdym z nas, przekazując nam stare wartości, ucząc rodowych tradycji, pokazując gdzie szukać odpowiedzi na dręczące nas pytania, jak rozumieć to co nas otacza, to co dzieje się dookoła. Oni pompowali w nas rodzinną dumę, uczyli szacunku do wszechrzeczy. Tamte lata wspominam z rozrzewnieniem, były to jeszcze czasy, gdy nauka polegała na słuchaniu cudownych historii, bajek i legend pełnych wartości. To były chwile, kiedy niesubordynacja na wystawnym przyjęciu, choć niemile widziana, najczęściej była nam darowana, bądź karcona w najmniej nieprzyjemny sposób. Czasy, w których razem z Jen zakradaliśmy się do kuchni, by swymi spojrzeniami oczarować pracujących tam ludzi i zdobyć choć dwa miodowe ciasteczka więcej. Miód, tak, zdecydowanie z tym smakiem kojarzy mi się moje dzieciństwo. Cudowny, ciepły, rozpływający się ustach tak rozkosznie, jak żadna inna słodycz. Klejący palce, lepiący włosy, brudzący ubranie. Rozpuszczony w ciepłym mleku, w herbacie, oblewający świeże owoce z sadu. Dziadek obiecał mi wtedy, że po jego śmierci pasieki na terenie posiadłości przejdą pod moją opiekę. Że będę mógł dopatrywać powstawania tego skarbu przyrody. Słodkie i naiwne dzieciństwo, kiedy nauczyciele byli najlepszymi przyjaciółmi, wskazującymi najprostszą z dróg do zaznania szczęścia, bo w końcu, czy utrzymanie się w siodle nie było prawdziwą rozkoszą? A widok dumnego spojrzenia ojca, gdy z wysoko zadartym podbródkiem recytowało mu się z pamięci najpiękniejsze fragmenty bajek, których uczyliśmy się czytać? Czasem naprawdę tęsknię za tamtymi dniami, żałując chwili, w której nauczyciele tabliczki mnożenia i alfabetu zmienili się na tych, którzy wbijali nam do głowy podstawy literatury, matematyki, biologii, chemii i fizyki. Wtedy życie stało się trochę bardziej skomplikowane, wtedy zaczęły pojawiać się pierwsze niepowodzenia, a miód nie towarzyszył nam już tak często. Musieliśmy nabrać klasy, dumnie reprezentować rodzinę, postępować z ogładą, myśleć przeszłościowo, przewidywać konsekwencje naszych działań. W końcu chodziło tu o dobre imię rodziny. Oczywiście nie mam nikomu za złe tych czasów, absolutnie. To właśnie wtedy dowiedziałem się najwięcej, wtedy wykształciłem tak wiele ze swoich zasad. Te dni przyniosły ze sobą doświadczenia, na których opieram całe moje współczesne poglądy. Właśnie wtedy na świat przyszła Jason, a trzy lata później Jasmine - moja ukochana, trzynaście lat młodsza siostrzyczka. To przy nich nauczyłem się jak dbać o najmłodszych, jak wiele należy cenić w każdym ich oddechu i geście. I dzięki nim, jeszcze bardziej niż zwykle zacząłem brzydzić się przemocą. Przed pojawieniem się mojego rodzeństwa nie przepadałem już za Igrzyskami, może nie za samą ideą, a za niepotrzebnie przelaną krwią, kiedy jednak po raz pierwszy dostałem do ręki tak kruchą istotę jaką jest dziecko, dziecko bliższe naszemu sercu niż moglibyśmy się spodziewać, zacząłem współczuć wszystkim zmuszonym do walki na arenie. Im, ich rodzinom, które zmuszane były do oglądania brutalnego teatru, z każdą minutą drżąc o życie własnych pociech. Współczułem duszą zniszczonym przez stratę, niepotrzebną, bezsensowną. To był pierwszy impuls, iskra, która zapłonęła w moim umyśle, nadal jeszcze zbyt mała by cokolwiek osiągnąć, jednak na tyle wytrwała, by przez lata nie dała się zdusić otoczeniu. Z czasem przekazałem tę iskrę również Jen, wspólnie więc spędzaliśmy czas podczas kolejnych to dożynek rozmyślając na tym jakże świat wyglądałby bez nich. Bez zmuszania dzieci do mordowania się, bez tyrani, która powoli zaczęła wyglądać niemal z każdego kąta kapitolińskich ulic. Dostrzegliśmy to dopiero wtedy, gdy zaczęliśmy troszczyć się o młodsze nam istoty, nic jednak nie mogliśmy z tym zrobić. Jedynie bezradnie patrzyliśmy, staraliśmy ratować się niektórych trybutów wykładając niemałe pieniądze na ich sponsorowanie, jednak to nie dawało nam tego co oczekiwaliśmy. Jedynie poczucie straty i niesprawiedliwości losu, w momentach w których młodzi umierali. Może właśnie to przywiązanie było jedną z rzeczy, które przekonało mnie do zainteresowania się pediatrią, tego nie jestem pewien. Czynników mogło być wiele, chociażby fakt, że zawsze dogadywałem się z młodszymi od siebie. Teraz tego nie potrafię powiedzieć. W momencie, w którym jednak nastał czas wyboru, kiedy dostaliśmy możliwość studiowania, zdecydowałem się na medycynę. Chciałem mieć jakiś wpływ na życie ludzi, szczególnie tych malutkich, móc im pomagać, ratować je, walczyć z niesprzyjającym losem. To właśnie na uczelni usłyszałem pierwsze słowa buntu. Tam natrafiłem na grupkę ludzi, która planowała sprzeciw wobec rządu i brutalności, która rządziła naszym światem. Początkowo nie popierałem ich planów, słuchałem tego co mówili, komentowałem co zamierzali, jednak nie angażowałem się. Nie osobiście. Sprowadziłem na spotkania Jen, by i ona mogła wyrobić sobie jakieś zdanie na ten temat i trwałem, jeszcze przez lata nie mogąc się zdobyć na coś większego. Jednak w momencie, w którym dowiedziałem się o wybuchu rebelii zrozumiałem, że nie mam wyjścia. Trwając bezczynnie, nie kiwając nawet palcem nie mógłbym chronić rodziny przed następstwami buntu ludzi z Dystryktu. Dlatego też pomogłem. Leczyłem tych, którzy trafiali do nas ranni po partyzanckich akcjach, przekonałem Jen by pracowała jako łączniczka. A gdy nastąpił sądny dzień mogłem ze spokojem wyprowadzić swoją rodzinę na prostą, pozwolić by przeżyła, co prawda pozbawiona dawnych luksusów, jednak wolna. Wolna i mogąca żyć pełną piersią.
Charakter
*To naprawdę ciężka kwestia, powiedzieć cokolwiek o sobie w taki sposób by nie przekłamywać rzeczywistości, zachować obiektywną opinię, kiedy mówimy z subiektywnego punktu widzenia. Postaram się być jak najbardziej wiarygodny, dla ułatwienia oprę się o opinię bliskich mi osób. Bo ponoć najłatwiej poznać siebie słuchając słów tych, którzy naprawdę nas znają, tych, którzy są w stanie przewidzieć niemal każdy twój ruch. Tak jak Jen, kochana Jen, która po spojrzeniu na mnie wykrzywiała usta od razu wiedząc, że planuje zrobić coś, co wcale jej się nie spodoba. Jennifer, która bez wysiłku rozpoznawała moje nastroje, dostrzegała wszelkie smutki i rozterki. Moja cudowna rok starsza siostra zawsze twierdziła, że jest człowiekiem, z której wszystko da się wyczytać jak z książki, że na mojej twarzy widnieją potrzebne wskazówki, które tylko przy odrobinie namysłu układały się w logiczną całość, zdradziecką informacje, którą nie raz chciałem zachować tylko dla siebie. Wbrew pozorom to nie tak, że nie miałem pojęcia jak udawać, nie była to też wina zbyt słabego przyłożenia się do gry, ona po prostu znała wszystkie moje sztuczki, wiedział też w jakie nuty uderzać bym odstawił na bok swoje plany i uległ jej delikatnemu spojrzeniu, kruchym ustom układającym się w błagalnym uśmiechu. Ona i nasza mała kochana Jasmine dobrze wiedziały jak poruszyć moje serce. Ojciec mawiał mi, że to właśnie największy dar kobiet w naszej rodzinie, wszystkie doskonale wiedziały jak okręcić sobie mężczyzn wokół palców, jak sprawić by ulegali ich namową, wdziękom, spojrzeniom. Mawiał, że w swoich córkach widzi niemal lustrzane odbicie mej rodzicielki jeszcze zza młodzieńczych czasów. Ponoć jednak nie tylko one przejęły coś po matce, ponoć i we mnie jest coś, czego intensywniej nie widać w całej naszej rodzinie poza mną i kobietą, która dawniej oczarowała mojego tatę. Od małego mówiono mi, że mam dobre serce, takie jak Rebbeca, że tak jak ona troszczę się o swoich bliskich, że podobny do niej sposób dbam o swoje rodzeństwo. Za pewne jest w tym spore ziarno prawdy, nie mogę zaprzeczyć, że o życie tych małych istot nie raz drżałem bardziej niż o swoje. To wszystko sprowadza nas chyba do jednaj z najważniejszych rzeczy, uwielbiam towarzystwo dzieci, kocham słuchać ich śmiechu, patrzeć na te wesołe, błyszczące oczy. Od zawsze chętnie z nimi pracowałem uważając je za najbardziej wdzięczne istoty spośród tych, które stąpają po ziemi. Jedno dziecięce „dziękuje” potrafiło sprawić, iż cały dzień czułem ciepło w sercu. Moja matka zawsze twierdziła, że właśnie dlatego kiedyś będę wspaniałym ojcem. Snuła historie o mojej cierpliwości do małych cudów życia, opowiadała o tym jak wiele znajdę radości właśnie w utworzeniu własnej rodziny. Nie mogę zaprzeczyć, iż jej słowa wydają mi się nader prawdziwe. Ale to może właśnie przez to, iż kiedyś wypowiedziała je z tak wielkim przekonaniem w głosie zapragnąłem by w końcu się one ziściły, nie pozostały jedynie marzeniem na jawie, a stały się rzeczywistością. W sumie, uważam, że mam dość głęboki szacunek do kobiet, a to wszystko za sprawą mojej matki, sióstr, babki. Całe życie były w moim otoczeniu, bliskie mi, wpływające na mój osąd, ocenę sytuacji, zachowanie. One nauczyły mnie, że płeć piękna, choć pozornie krucha i delikatna potrafi wytrwać więcej niźli nam mężczyzną mogłoby się zdawać. A mimo to, mimo siły ich charakterów zawsze trzeba baczyć na fakt, iż w wielu kwestiach są one słabsze i miast to wyśmiewać pomagać im. Tyle ile jest się w stanie. Nie wiem zbytnio co mógłbym jeszcze o sobie powiedzieć. Naprawdę staram się być szczery i obiektywny, jednak to zadanie przychodzi mi dość ciężko, nie umiem skupić się na tyle na swojej osobie by powiedzieć tego co ludzie ode mnie oczekują. W takich momentach czuje się nawet trochę speszony, cenie sobie szczerość, to prawda, jedna wole unikać wylewności związanej z opowiadaniem o sobie.. W zasadzie, uwielbiam swobodę, możliwość nieograniczonego niczym złapania pełnego tchu, głębokiego oddechu smakującego w ten specyficzny sposób, wolnością. Uwielbiam długie spacery, szczególnie te wieczorne, spędzanie chwil nad brzegiem rzeki. To są momenty, w których najłatwiej mi uporządkować myśli i rozważyć dręczące mnie kwestie.
Ciekawostki
* Moja najmłodsza siostra jest moim oczkiem w głowie; * Uwielbiam miód, to najcudowniejszy ze słodyczy; * Ufam sile kobiecej intuicji, wychowany w towarzystwie czterech kobiet nauczyłem się w końcu, że czasem zawierzenie przeczuciom jest o wiele rozsądniejsze niż chłodna kalkulacja i wyciąganie wniosków; * Mimo mej niechęci do przemocy i przelewu krwi kilka razy sponsorowałem młodych trybutów walczących na arenie o śmierć i życie; * Wiele lat temu, gdy byłem jeszcze ledwo młodziakiem z mlecznym wąsem pod nosem wraz z siostrą zostałem napadnięty na ulicy, okradziono nas, a fakt ten niezmiernie mi ciążył na duchu. Do tego stopnia, iż w końcu poprosiłem ojca by zatrudnił nauczyciela, który będzie czuwał nad moimi zdolnościami samoobrony; * Nigdy nie czułem się mocny w sprawach związanych z technologią i mimo mego zamiłowania do niej niemal zawsze przy pierwszym kontakcie ze sprzętem polegam na siostrze; * Kocham muzykę i zawsze pragnąłem ją tworzyć, moje marzenia nie szły jednak w parze z planami rodziców, dlatego też nigdy nie miałem szansy zagrać na ukochanej perkusji; * Uwielbiam czekoladę na gorąco i wieczory spędzone przy kominku w kubkiem takowej w ręku; * Od dziecka kocham legendy, mam w domu parę starych książek, przekazywanych z pokolenia na pokolenie, na stronica których zapisane są historie pamiętające ponoć dawne czasy;
Ashe Cradlewood
Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
Temat: Re: James Edward Hillenburg Czw Lip 24, 2014 12:23 am
Karta zaakceptowana!
Witaj na forum! Mamy nadzieję, że będziesz czuć się tutaj jak u siebie, i że zostaniesz z nami długo. Załóż jeszcze tylko skrzynkę kontaktową i możesz śmigać do fabuły. Nie zapomnij też zaopatrzyć się w naszym sklepiku. Na start otrzymujesz zestaw pierwszej pomocy, laptop i 1 gram morfaliny. W razie jakichkolwiek pytań pisz śmiało. Zapraszamy też do zapoznania się z naszym wademekum.
Uwagi: Co tu dużo mówić. Historia ciekawa, oryginalna, długa, ale czytało się szybko - najprawdopodobniej ze względu na lekki, nawet trochę... melodyjny? styl. Jakkolwiek go nie określić, bardzo mi się podoba. <3 Przyczepić się do czego nie mam, słodzić nie będę, bo insulina droga, tak więc napiszę tylko miłej gry i śmigaj do fabuły!