|
| Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 30 lat Zawód : Minister Finansów i Skarbu Państwa
| Temat: Biuro Mervina Farlane'a Wto Cze 17, 2014 10:21 pm | |
| |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Biuro Mervina Farlane'a Nie Cze 22, 2014 1:00 pm | |
| nieokreślona czasoprzestrzeń
Dla kogoś postronnego, wychowanego w normalnych, zdrowych realiach, obecna egzystencja Maisie byłaby opisywana jako najgorsza z możliwych, płynąca krwią i psychicznym zniszczeniem. Dość dosadnie i bardzo prawdziwie, chociaż sama Ginsberg uważała się w to parne popołudnie za najszczęśliwszą osobę na ziemi. Już dawno nie czuła tego rodzaju obezwładniającego spokoju. Nie, nie ożywczego jak wiosenny deszcz, raczej przytłaczającego jak woń ciężkich kadzideł w jakimś zamkniętym pomieszczeniu, wprawiającym ją w pewnego rodzaju trans. Do którego przywykła za słodkich czasów późnej Jedenastki: wydarzeń sprzed ukończenia dziewiętnastu lat praktycznie nie pamiętała, spychając je poza margines umysłu i odczuć. Tak było łatwiej i zdrowiej; Maisie gwałcona, torturowana i doprowadzana do skraju wytrzymałości (a nawet przekraczająca świadomie tą cienką granicę) została zupełnie wyciszona. Zniknęła na dobre, powracając tylko na krótko w koszmarach, dziwnie mętnych. Nie budziła się jednak z nich z krzykiem - została przecież wychowana w umiłowaniu ciszy - tylko z bezgłośnym przerażeniem, sprawiającym, że drżała tuż obok kogoś, kto kiedyś ją katował a teraz gwarantował jej bezpieczeństwo i dach nad głową. Proste równanie; przeszłość w kontraście z teraźniejszością, nienawiść z miłością; wszystkie banalne filozofie upadłych cywilizacji, na których trupach powstało współczesne Panem, byłyby bezbronne wobec toku myślowego Maisie. Powinna przecież uciekać i donosić, ewentualnie zamordować w obronie własnej kogoś, kto się tego nie spodziewał, ale...Zamiast nienawiści i obrzydzenia odczuwała raczej patologiczną wdzięczność. Za to, że jej nie bije i nie torturuje. Że nie musi pracować siedemnastu godzin codziennie w palącym słońcu. Że ma co jeść, gdzie spać, w co się ubrać; że nie jest przywiązana sznurem do belki małego domu; że może wychodzić sama. Gdzie chce. Tyle możliwości, których nie miała nigdy w życiu: wolność, jaką jej ofiarował traktowała jako największy dar, chociaż dla normalnego człowieka byłoby to czymś podstawowym i normalnym. Pewnie dlatego z każdym dniem sielanki czuła się coraz bardziej wdzięczna i niegodna - zraniła go ucieczką, a mimo to jej nie skatował - starając się nadrobić stracony czas. Zapętlała się coraz bardziej w tej nowej rzeczywistości, nie pozwalając, by żadne echa trzyletniej wolności mogły ją rozproszyć. Tak było łatwiej; po dziecięcemu z ulgą wpisywała się w schemat każdego dnia i tygodnia, uspokajając się coraz bardziej. Znikła gdzieś dzika nerwowość i paniczny strach przy opuszczaniu mieszkania; tak samo jak odruchowe zasłanianie się dłońmi albo spięcie całego ciała, gdy Gerard dotykał jej karku. Oddawała się mu chętnie i - tak, epitet stały - z wdzięcznością, wypełniając praktycznie wszystkie obowiązki idealnej żony. Nie córki, przestała zwracać się do niego nieprawdziwym przecież zwrotem jakoś naturalnie, kilka dni temu. Teraz, siedząc za biurkiem przed gabinetem Mervina także nie myślała o Ginsbergu jak o swoim ojcu - wspominała tylko dość nieprzejrzyście pierwszą wspólną lekturę Stu lat samotności, którą ponawiała w tej chwili. Zupełnie odseparowana od rzeczywistego świata - ktoś wchodził, wychodził, telefon brzęczał, stos dokumentów na blacie rósł systematycznie, ale Maisie ignorowała te wszystkie dystraktory. Nie lubiła tej pracy, dłużyła się jej w nieskończoność i nie potrafiła obsługiwać tych nowoczesnych maszyn. Zazwyczaj więc zajmowała się czytaniem, tak jak teraz, siedząc na wygodnym fotelu, z jedną nogą podkurczoną tak, by mogła oprzeć brodę o kolano. Po dziewczęcemu, zupełnie nieadekwatnie do miejsca i ubioru sztywnej - i najgorszej - sekretarki. |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Minister Finansów i Skarbu Państwa
| Temat: Re: Biuro Mervina Farlane'a Sro Lip 02, 2014 10:32 pm | |
| Przepraszam, przepraszam, przepraaaszaam ;______;
Popołudnie było ładne; słoneczne, ale nie za gorące, promienie słońca, wpadające przez okno, przyjemnie grzały, ale nie dawały wrażenia upału. Od czasu do czasu w gabinecie zawitał lekki podmuch wiatru, co jakiś czas dało się też usłyszeć ptasi śpiew, na biurku stał parujący kubek z kawą (którą zrobił sobie sam) i właściwie to mógłby być idealny dzień w pracy. Ale nie był. – Maisie, do kurwy nędzy! – Względną ciszę i spokój (pomijając niedawne wrzaski) przerwał huk gwałtownie otwieranych drzwi i donośny głos wyraźnie wyprowadzonego z równowagi Mervina. Zatrzymał się w przejściu i głośno dysząc, utkwił w swojej sekretarce pełne już nawet nie gniewu, a czystej wściekłości spojrzenie. Był bliski wpadnięcia w furię, bliżej niż przed paroma minutami, kiedy znokautował jednym uderzeniem pięści Dawsona, którego Ginsbergówna miała nie wpuszczać. Dał jej wyraźne polecenie, by tego nie robiła. Doskonale wiedział, że podczas rozmowy z tym kiepskim naciągaczem nerwy mu puszczą i zwyczajnie obdarzy go swoim prawym sierpowym, a jako że wolał tego uniknąć, nakazał Maisie go spławić. Nie zrobiła tego, tak jak i nie zrobiła wielu innych rzeczy, o które ją prosił. Oby tylko Dawson nie chował urazy, a nawet jeśli, to żeby dało się go przekupić odpowiednią sumką. Dzisiejszy dzień nie był dobry. Gdyby był, nigdy nie pozwoliłby sobie na utratę kontroli, ale zbyt wiele rzeczy złożyło się na jego zły humor. Podminowany chodził od rana i naprawdę nie trzeba było wiele, by przekroczył granicę i pozwolił, by gniew nad nim zapanował. Wczoraj wieczorem wyrzucili go z baru zdecydowanie zbyt wcześnie, nie zdążył dostatecznie odpłynąć do świata bez większych trosk, zmartwień i ogólnego zapomnienia. Nie zdążył wyładować się fizycznie poprzez obicie paru mord, sam nie poczuł otrzeźwiającego bólu fizycznego, w następstwie błąkał się przez kilka godzin, więcej, niż gdyby siedział w barze i o parę za dużo, by mógł się wyspać, w efekcie czego prawie zaspał. Podczas gorączkowego ubierania się i szukania potrzebnych drobiazgów stłukł ramkę ze zdjęciem Cilii, ramkę, którą ona sama kiedy ozdabiała, a dodatkowo zaciął się dość porządnie szkłem. Rany nie zdążył opatrzyć, zawinął ją tylko w chusteczkę higieniczną, a później kolejną i następną. Ubrudził się przy okazji krwią przy kołnierzu, a pieczenie ranki przy każdym nacisku podwójnie boleśnie przypominało mu, że stracił kolejną pamiątkę po swojej narzeczonej, jedną z nielicznych, jakie posiadał. Samo zdjęcie przecież nie było takie ważne, nie potrzebował go do zwizualizowania sobie jej sylwetki; najważniejsza była ramka, którą sama robiła, ozdabiała, którą przecież trzymała w rękach, a więc taką, która pamięta jej dotyk. W biurze okazało się, że jest do zrobienia o wiele więcej, niż podejrzewał, częściowo dlatego, że parę spraw miała zrobić Maisie. Umawiać go na spotkania, przekazywać dalej ważne informacje, przeglądać, selekcjonować, wypełniać i drukować istotne dokumenty i wiele innych rzeczy, których naturalnie nie zrobiła. Czasami żałował, że ją zatrudnił, czasami zastanawiał się, co w ogóle go podkusiło do tego, ale za każdym razem przypominał sobie co – cały czas miał przed oczami tę brudną, dziką dziewczynę, którą przyłapał na kradzieży w jednym z obozów, w jakim przebywał podczas rebelii i którą podczas ponownego spotkania w Kapitolu zabrał do siebie, by się umyła. Córka samego Gerarda Ginsberga, kto by przypuszczał. Ale spodziewał się, że będzie bardziej produktywna. Podszedł do niej szybkim, ciężkim krokiem i bez słowa wyrwał jej z rąk książkę. Szybko znalazł się przy oknie, równie szybko je otworzył, a Sto lat samotności wręcz błyskawicznie opuściło budynek rządu. I Mervin miał nadzieję, wiedział, że złudną, że tak szybko tu nie wróci. Przez dłuższą chwilę opierał się o framugę okna, próbując opanować chęć rozwalenia czegoś. – Maisie, ja pierdolę, czy tak trudno jest wydrukować ważne raporty i nie ubrudzić ich kawą?! – podniósł głos, odwracając się do niej, podchodząc do jej biurka i z głośnym trzaskiem rzucając na nie plik dokumentów. Chwilę później uderzył w mebel ręką tak mocno, że drewno aż zatrzeszczało, a on poczuł pieczenie skóry. – To miało dzisiaj wylądować w gabinecie Coin i gdybym tego nie przejrzał, a całe szczęście, że nie darzę cię takim zaufaniem, żeby to zrobić, nasza pani prezydent na pewno nie byłaby zadowolona – wysyczał przez zaciśnięte zęby. - I, kurwa mać, jak mówię, żebyś kogoś nie wpuszczała, to nie wpuszczaj!
|
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Biuro Mervina Farlane'a Nie Lip 06, 2014 3:33 pm | |
| Pozostawanie w letnim, ciepłym letargu wpływało na Maisie naprawdę dobrze. Nie przeszkadzał jej skwar i upał, właściwie byłaby pewnie w stanie wyłączyć od razu klimatyzację, ale nie pojmowała do końca działania drukarki a co dopiero wyższej maszynerii sprawiającej, że w jej gabinecie panował przyjemny chłód. Przyjemny dla osoby postronnej; sama Mai nie znosiła tej temperatury przedsionka lodówki. Przywykła do palącego słońca, upałów, potu spływającego jej po ciele niedorzecznym strumieniem (to na rozkosznych polach Jedenastki pojęła biologiczną prawdę o składaniu się w kilkudziesięciu procentach z wody) i kradzionych oddechów, łapanych w cieniu. Wbrew pozorom czuła się w tak ekstremalnych warunkach kompletnie bezpiecznie. Wolała umierać w pełnym słońcu niż w mrocznej wilgoci - chłód kojarzył się jej jednoznacznie z piwnicą. Dziwne, że z całego natłoku potwornych bodźców i historii, od których pewnie wielu ludziom zakręciłoby się w głowie (lekko mówiąc) przez watę otumanienia i zakłamania przebijało się tylko wspomnienie kilku godzin w kompletnej ciemności, z sufitem tuż ponad głową i gęsią skórką pokrywającą odsłonięte ciało. Od tamtego...momentu nienawidziła z całych sił zarówno zamknięcia jak i spadków temperatury. Nawet o kilka stopni; nawet, jeśli mogło ją to uratować od udaru i przegrzania organizmu. I tak nie czuła się przecież najlepiej, dziwnie senna i niezorganizowana jeszcze bardziej niż zwykle. Dawna, żywiołowa, odważna i zorganizowana Maisie rozpłynęła się w chłodnym i sztucznie suchym powietrzu. Zniknęła też jej czujność - kiedyś dokładnie wiedziałaby w którym momencie drzwi od gabinetu Mervina otworzą się z hukiem. Teraz drgnęła dopiero w momencie, w którym owionął ją ciężki zapach wody kolońskiej swojego pracodawcy i kiedy sam pracodawca wyrwał jej z dłoni książkę. Nie było to trudne; w stanie wyrwania z letargu Farlane mógłby wyrzucić ją za okno razem z krzesłem i pewnie nawet nie mrugnęłaby podczas gorącej i szybkiej podróży na sam dół. Ostatnio ciężko było ją czymś dotknąć; wydawała się sama sobie coraz bardziej odległa i pokochała sen, z trudem zwlekając się rano z łóżka by spełnić małżeński obowiązek. Zrobienia śniadania, sprawienia przyjemności Gerardowi i udania się do pracy. Której nie lubiła, ale nawet nie przeszło jej przez myśl, żeby mówić o tym Ginsbergowi. Wykonywała jednak swoje zadania coraz gorzej i właściwie powinna wzruszyć się cierpliwością dawnego znajomego. Wrzeszczącego na nią i klnącego tak, że mogłaby się wystraszyć. Problem w tym, że Maisie nigdy nie bała się krzyków; najbardziej przerażający był cichy, czuły szept. Tego nauczył ją Gerard; tak samo jak szacunku do książek. Dlatego w ogóle zareagowała; gdyby nie pozbawienie ukochanej lektury pewnie zamrugałaby tylko i uśmiechnęła się nieporadnie (dalej nie potrafiła tego robić zbyt dobrze, typowe aspołeczne dziecko), ale kiedy zrozumiała, że Sto lat samotności zamienia się w tej chwili w tysiące rozrzuconych stron, zbladła jeszcze bardziej, zaciskając dłonie na oparciu fotela, oddychając ciężko. - Ta książka miała trzysta szesnaście lat - wychrypiała powoli, martwym głosem, dalej tkwiąc w fotelu jak dziwnie poskręcana rzeźba zrozpaczonej kobiety, która właśnie utraciła ukochane dziecko. Wizja zniszczonej książki zabolała ją okrutnie i dopiero po dłuższej chwili wysłuchiwania mervinowych krzyków podniosła na niego wzrok. Wyjątkowo trzeźwy; przez chwilę można było mieć wrażenie, że Maisie wstanie i z całych sił uderzy go w twarz, jednak dalej siedziała w fotelu, ignorując stos dokumentów, rozsypujący się po jej biurku, zaczynając jednak drżeć z dość nieracjonalnej wściekłości i żalu. Mogła być osłabiona, policzek po lekkim naderwaniu Gerardowskim sygnetem nie zagoił się do końca i czuła się obolała po ostatniej nocy, ale i tak zaskakująco poważnie rozważała rzucenie się na Mervina z pięściami. Albo histeryczne rozszlochanie się i zsunięcie na wykładzinę. Na razie jednak zawiesiła się między obydwiema opcjami, wbijając w Farlane'a spojrzenie wariatki. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Biuro Mervina Farlane'a Sob Lip 19, 2014 8:45 pm | |
| |
| | |
| Temat: Re: Biuro Mervina Farlane'a | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|