|
| Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 30 lat Zawód : ścigany Przy sobie : szkicownik, paczka papierosów Obrażenia : rana na plecach
| Temat: Henry Winston Pon Paź 13, 2014 5:32 pm | |
| nanananana na pewno coś tu wstawię! |
| | | Wiek : 23 lata Zawód : technik w hotelu Przy sobie : telefon, klucze, fałszywe dokumenty (Frederic Ravendille) Znaki szczególne : często okulary-zerówki, skórzana kurtka, krótsze włosy
| Temat: Re: Henry Winston Pon Paź 13, 2014 5:58 pm | |
| jakoś trzeci-czwarty dzień Igrzysk
Odkąd był mały, nigdy nie rozumiał idei bycia sławnym. Nie widział sensu w udzielaniu wywiadów, występowaniu przed kamerami, a już szczególnie dzieleniu się swoim życiem prywatnym z cały Panem. Kogo to tak naprawdę obchodzi? Ludzie mają swoje sprawy i wystarczająco dużo problemów, nie interesują ich problemy reszty świata. Sam też był zwolennikiem nie wychylania się z tłumu. Nie oznaczało to jednak, że wolał siedzieć na tyłku i czekać aż sprawy rozwiążą się same. Nie – preferował działanie po cichu, bez zwracania na siebie uwagi i najlepiej bez wciągania w to innych. Wiedział jednak, że żeby cokolwiek osiągnąć (a już szczególnie to, co planował), trzeba umieć nad sobą panować. Dlatego właśnie, wychodząc z domu wciągnął na usta lekki uśmiech, cały czas wmawiając sobie, że jest spokojny. Jestem oazą spokoju, pieprzoną palmą na bezludnej wyspie wśród bezkresnego oceanu. Szumiącym strumieniem wpadającym do śmierdzącej rzeki płynącej przez zieloną polanę. Zdecydowanie nie był spokojny, ale jak miał być skoro Igrzyska trwały już czwarty dzień, a liczba trupów z dnia na dzień rosła? Może gdyby był większym egoistą, ucieszyłby się – w końcu im więcej osób nie żyje, tym większa szansa, że uda się to Mayi. Na szczęście skutecznie pozbył się takiego toku myślenia. Kim on był, żeby decydować o czyjejś śmierci? Miał do tego takie samo prawo jak reszta świata, czyli żadne. A jednak ktoś postanowił nieco nagiąć niezapisane zasady, a to oznaczało, że musiał się znaleźć ktoś, kto wyrówna szanse innych. Co prawda humanista był z niego kiepski, ale wiedział, że społeczeństwo tworzą wszyscy mieszkańcy. Dlaczego więc jednym ma się żyć lepiej? Po kilku minutach błądzenia wśród apartamentowców, w końcu odnalazł ten właściwy. Wszedł do środka, a potem po schodach na właściwie piętro. Cały czas zastanawiał się, czy to nie głupie, że stolica zaczyna dopominać się o sprawiedliwość. Jeszcze rok temu żadnemu z jej mieszkańców nawet nie przeszłoby to przez myśl. Igrzyska były w pewien sposób dla nich – bawili się, świętowali, żartowali, sponsorowali, podczas gdy jakieś biedne dzieciaki ginęły na ich oczach. Teraz on, rodowity Kapitolińczyk, zamierzał to zniszczyć, puścić w niepamięć dawne zwyczaje. Czasy sielanki skończyły się wraz z rządami Snowa. Przyszedł moment, aby przypomnieć wszystkim wokół, dlaczego wybuchła rebelia. Gdy stanął przed drzwiami opatrzonymi poszukiwanym numerem, nie zapukał od razu. Nadal czuł się odrobinę skonsternowany swoją sytuacją. Co prawda znał Henry’ego i wierzył mu na tyle, aby wiedzieć, że naprawdę mu pomoże. Pozostawał jednak fakt, że prawdopodobnie to wszystko nie skończy się tylko na drobnym wypadzie na arenę, ale poniesie za sobą pewne konsekwencje. Właśnie dlatego wolał pracować sam - przynajmniej miał pewność, że pójdzie na dno samotnie. Tymczasem wciągnął już dwie osoby i zapowiadało się, że to jeszcze nie koniec. Zerknął na zegarek, a kiedy okazało się, że zbliżała się umówiona pora, w końcu nacisnął dzwonek. Słysząc go, mimowolnie poczuł, jak coś rozrywa go od środka. Odsunął się i czekał, próbując skierować myśli na jakikolwiek inny tor.
Ostatnio zmieniony przez Tyler Dawson dnia Pon Paź 13, 2014 8:25 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : ścigany Przy sobie : szkicownik, paczka papierosów Obrażenia : rana na plecach
| Temat: Re: Henry Winston Pon Paź 13, 2014 7:22 pm | |
| Nie zauważał już pór roku czy tego, co działo się w świecie i co zapewne sprawiało, że całe Panem znowu ogarniała gorączka. Wydawało się, że dla swojej zemsty powinien być człowiekiem bardziej obeznanym z sytuacją polityczną - tatuś przecież grzebał się po kostki w kapitolińskiej socjecie - ale tak naprawdę Henry'emu zależało tylko na jednej osobie w tym zdeprawowanym kraju i właśnie ona była motorem jego działania. Jej absencja natomiast zbyt skutecznie wytrącała go z równowagi, więc postanowił posunąć się do czegoś, czego nie dało nazwać się inaczej jak tylko szaleństwem. Okazywało się, że odziedziczył więcej po ojcu niż mógł przypuszczać i to zapewne w innych okolicznościach napawałoby go przerażeniem bądź obrzydzeniem (naprawdę nie było człowieka, którego nienawidziłby bardziej), ale chwilowo mógł być tylko dumny z tego, że nazywał się Ginsberg i porywał się z motyką na słońce, lekceważąc nabytą ostrożność i chęć wycofania się w cień. Gwen miała rację - szykował się do zadania, które mogło zakończyć się wielką klęską i jego zawinięciem. Po raz kolejny, ale był przekonany, że teraz już ktoś - nie zamierzał wypowiadać tego imienia - postara się, by wyrok był ostateczny i nie mógł zmartwychwstać. Nawet jeśli tak naprawdę nie działał dla siebie, a dla grona dzieciaków, których nawet na oczy nie widział. Bzdura, Henry wiedział, że odbicie trybutów jest tylko pretekstem do rozpętania kolejnej rebelii, która mogłaby znowu pochłonąć morze ofiar. Dobrze pamiętał tę rok temu, kiedy stał po stronie Coin i obserwował Kapitol - a raczej jego gruzy - który miał zostać odbudowany jako symbol nowej rzeczywistości. Czcze obietnice, które nigdy nie zostały spełnione, o czym przekonał się na własnej skórze, która fantomowo piekła go od sznura, który ktoś próbował zacisnąć na jego szyi. Adopcyjny ojciec i kochanek - nic dziwnego więc, że teraz, kiedy wzniecał w umyśle Tylera tę pożogę, doskonale wiedział, że chodzi mu tylko o jedną ofiarę. O jedno ciało, które zawiśnie bezwładnie w pierwszej kolejności. Niesamowite, że to mogło się już dziać i że wystarczyło tylko w tym celu dokonać zuchwałego porwania. Coś niewykonalnego dla człowieka racjonalnego i odpowiedzialnego, ale Ginsberg nie grzeszył tymi cechami przed rokiem i nawet szereg operacji plastycznych (a także zmiana danych osobowych) nie mogła go powstrzymać przed tym, co sobie zaplanował. Dlatego ściągał tutaj Tylera, od razu zamykając z hukiem drzwi do własnego mieszkania. - Zdajesz sobie sprawę, że w razie złapania nas... Możemy już pisać sobie epitafium? - zapytał krótko, przyglądając się młodemu chłopakowi. Czekali jeszcze na kogoś, ale był przekonany, że jego pierwszy gość nie ucieknie z krzykiem. Zbyt wiele miał do stracenia. |
| | | Wiek : 28 lat Przy sobie : medalik z małą ampułką cyjanku w środku, pendrive, laptop, telefon komórkowy, nóż ceramiczny
| Temat: Re: Henry Winston Pon Paź 13, 2014 7:55 pm | |
| |dzień po zabraniu planów, albo cokolwiek. zgubiłam się w czasie Gwen tego dnia czuła się naprawdę… dziwnie. Choć może było to złe określenie na jej stan psychiczny, jednak lepszego znaleźć nie umiała. Noc minęła całkiem spokojnie i choć spała snem lekkim (spodziewała się w każdej chwili usłyszeć huk wywarzanych drzwi i krzyki, każące jej podnieść ręce do góry) naprawdę się wyspała. Dokumenty, leżące pod jej poduszką niemalże paliły ją w głowę, robiąc to samo w chwili, w której zmierzała ulicami Kapitolu. Wiedziała, dokąd ma iść, a i tak czuła się zagubiona pośród budynków, huku ulicy i tłumu ludzi, z których w tamtym momencie każdy wydawał się ją obserwować. Dziwiła się, że w Siedzibie nie słychać było nic o skradzionych dokumentach. Czyżby jednak, po niezliczonych minutach siłowania się z zamkiem i przeszukiwaniem gabinetu, szczęście sprzyjało jej na tyle, aby w pośpiesznym odruchu udało jej się na dobre zatrzasnąć drzwiczki szafki i jednocześnie ocalić się, chociażby na chwilę, od losu, który z pewnością będzie ją w końcu czekał? Nie wiedziała, ale póki była wolna, póki szła chodnikiem z rzeczą, która ma wagę wyższą od złota i mogła cieszyć się ciepłem lipca nie obchodziło ją to. Udało się i czuła się naprawdę świetnie, mogąc w jakikolwiek sposób przyczynić się do pogrzebania sadystycznych ambicji najbardziej znienawidzonej przez siebie osoby. Promienie lipcowego słońca grzały ją przyjemnie w twarz, choć nie ukrywała, iż było jej odrobinę za ciepło. Ubrana jedynie w zwiewną sukienkę na ramiączkach starała się zachowywać naturalnie, choć wewnątrz niej wszystkie emocje mieszały się razem, tworzą jeden wielki chaos. Podniecenie, radość, zawiść ale i strach, którego silne przypływy ogarniały ją w nocy. Zaczynała bać się ciemności, tego, co może się z niej wyłonić. Ale gdy tylko pierwsze blaski światła wślizgnęły się do pomieszczenia ogarnął ją spokój, nadzieja na lepszy poranek. I rzeczywiście był on lepszy, choć minął już dawno na kolejnym biernie spędzonym dniu w gabinecie i oczekiwaniu na coś, co jeszcze się nie wydarzyło. Nie miała pewności, czy zmierza w dobrym kierunku. Zapisany na kartce adres mówił jej naprawdę niewiele. W Dzielnicy bywała dość często, ale nigdy nie zapuszczała się w okolice osiedli mieszkalnych. Odwiedziny u siostry raczej nie były częścią jej dziennej rutyny. Nie mogła też określić co czuła odnoście kolejnego spotkania z Henrym. Wciąż nie mogła przyzwyczaić się do tego imienia, choć zupełnie odmieniony wygląd starego (ale czy aby na pewno?) przyjaciela znaczenie jej to ułatwiał. W myślach jednak pozostawał dawny wizerunek i dawny wygląd, a wrażenie, że rozmawia z zupełnie obcym człowiekiem (w gruncie rzeczy tak było, tęskniła za tym, co mieli kiedyś, jednak nie była pewna, czy uda im się to odzyskać). Mimo to cieszyła się, licząc, że nie będzie czuła się tak, jak czuła się dotychczas. Chcąc nie chcąc jej podświadomość ufała mu, może nawet bardziej, niż powinna, sprawiając, że zdecydowała się na wykradzenie planów Areny i po części wzięcie udziału w tym pokręconym planie. W końcu odnalazła odpowiedni budek i szybko weszła do środka, nie patrząc nawet na godzinę. Nie obchodziło ją, czy przyjdzie za szybko czy może się spóźni, chciała po prostu dowiedzieć się więcej, załatwić to, po co tam przyszła i marzyć, że jakimś cudem cały ten wybryk zginie wśród kapitolińskiego gwaru i zamieszania wokół Igrzysk. Stanęła pod drzwiami i nie ociągając się dłużej nacisnęła dzwonek, zagryzając lekko wargę w niezbyt świadomym geście zdenerwowania. |
| | | Wiek : 23 lata Zawód : technik w hotelu Przy sobie : telefon, klucze, fałszywe dokumenty (Frederic Ravendille) Znaki szczególne : często okulary-zerówki, skórzana kurtka, krótsze włosy
| Temat: Re: Henry Winston Pon Paź 13, 2014 9:43 pm | |
| Cały czas towarzyszyło mu dziwne uczucie pustki, jakby jego duch w którymś momencie po prostu wyparował, pozostawiając za sobą tylko głuchą ciszę oraz chłód przejmujący aż do kości. Przecież był lipiec, słyszał bicie własnego serca, a mimo to zdawało mu się, że im dłużej to wszystko się ciągnęło, tym szybciej coś w nim umierało. Zdrowy rozsądek już i tak zatrzasnął się w swoim własnym świecie, nie dając znaku życia odkąd po raz pierwszy rozmawiał o uwolnieniu trybutów. Może to nawet lepiej? Przynajmniej nie zaprzątał sobie myśli pytaniami, czy dobrze robi, decydując się na taki krok. Działał bardziej automatycznie, nie dając sobie nawet chwili na zastanowienie – czuł, że to jedyne dobre rozwiązanie, a przynajmniej na ten moment. Starał się nie pozwolić, aby to wszystko wywróciło go na lewą stronę. Funkcjonował dalej, po prostu zduszając te głupie uczucia w środku, na zewnątrz pozostając niewzruszonym. Jeszcze przed tym wszystkim wielokrotnie myślał o tych wielkich bohaterach literackich, którzy tak licznie podbijali kobiece serca, pędzących na złamanie karku, aby tylko uratować swoją damę. Właśnie stanął w obliczu podobnej sytuacji i wcale nie uważał, że było to takie proste. Nie chodziło o to, że bał się śmierci – pogodził się z nią już w Trzynastce, a to, że jej wizja regularnie się odsuwała, nie znaczyło, że teraz mogła nie nadejść. Dlatego właśnie, przyjął uwagę Henry’ego ze spokojem, może odrobinę zbyt przesadnym. – Wiem i moje już czeka – odparł, jakby mówił o czekającym na niego posiłku, a nie nagrobku. – Myślę, że jednak będzie warto – dodał, żeby nie wyszło, że jest pesymistą. Musiał myśleć pozytywnie, przecież chodziło o to, aby wszystko się udało, a wizualizacja to podstawa. – Ale nie mieszajmy w to wielu osób. Wystarczą ci, którzy pojawili się do tej pory – zastrzegł szybko. Właśnie, brnąc dalej w temacie rycerzy na białych koniach, oni zawsze działali w pojedynkę, a nawet jeśli nie, los ich giermków był im obojętny. Jak na złość Tylerowi nie był obojętne żadne życie, dlatego właśnie obawiał się skutków, jakie pociągnie za sobą wyciągnięcie trybutów. Czym kierował się Winston, kiedy proponował mu pomoc? Chodziło tylko o bezinteresowność czy miał w tym też swój cel? Nie pytał, być może nie powinno go to obchodzić. Liczyło się to, że nie pozostawił go samego na kruchym lodzie. Rozejrzał się po mieszkaniu, nie wiedząc, czego oczekuje. W tej samej chwili rozległ się kolejny dzwonek do drzwi, znów wywołując to samo uczucie wewnętrznego rozdzierania. Nie odezwał się, wodząc wzrokiem za Henrym, znów wpuszczającym kogoś do środka. Szczerze mówiąc spodziewał się wysokiego mężczyzny po trzydziestce z zarostem, a tym czasem ujrzał młodą kobietę z teczkami w dłoniach. Gdzieś ją widział, ale nie wiedział gdzie dokładnie i jakoś nie chciał się nad tym rozdrabniać. Skinął tylko głową skupiając uwagę na wymianie, która nastąpiła zaraz potem. |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : ścigany Przy sobie : szkicownik, paczka papierosów Obrażenia : rana na plecach
| Temat: Re: Henry Winston Wto Paź 14, 2014 3:12 pm | |
| Henry wiedział, że musi się uspokoić. Palące pragnienie zemsty nie było dobrym doradcą, a potrzebowali wyuczonego spokoju, jeśli mieli osiągnąć sukces. Staranne, wojskowe wychowanie, które zaszczepiła mu Trzynastka (na równi z jego ojcem) było przydatne. Podobnie jak fakt, że mężczyzna tak naprawdę nie odczuwał w stosunku do trybutów żadnych cieplejszych uczuć. To był tylko środek do jego własnego celu, który dla towarzyszy zbrodni pozostawał nadal niejasny. Nie zamierzał się jednak tłumaczyć, a już z całą pewnością, nie przed Tylerem, który wydawał się traktować tę całą sprawę bardzo personalnie. Nie mógł przecież wyznać mu ze łzami w oczach, że myśli o ratunku dla swojej gwałconej przez lata siostry - także przez niego - i vendetcie przeciwko ojcu, którego nadal kochał. Proste równanie dla członka patologicznej rodziny Ginsbergów i jakaś chorobliwa łamigłówka dla każdego postronnego. Musiał nadal traktować ludzi jako tych, którzy nie zrozumieją - słowa wypowiadane przed laty przez Gerarda nabierały mocy sprawczej - i chować każdy ze swoich koronnych argumentów, który przyświecał tej akcji. Wpuścił go do środka, pozwalając mu zająć miejsce na kanapie i nawet nie upewniając, że jest wysłannikiem Coin. Głupota, zaufał mu instynktownie, dostrzegając w jego oczach to samo chorobliwe uzależnienie, które niegdyś było dla niego jak stała gorączka. Wyleczył się, już mógł podchodzić do całej sprawy racjonalnie, nie czując szybszego bicia serca na spotkanie ze swoim kochankiem i katem. - Im mniej osób jest w to zamieszanych, tym większa szansa, że damy radę - odrzekł, nie rozumiejąc szlachetnych motywów działania tego chłopaka. On najchętniej pociągnąłby na dno wszystkich, byle by tylko zatopiona została jedna osoba. Cel łagodził każdy ze środków, które zamierzał powziąć, upewniając się, że zjawi się Gwen z dokumentami. Nie wątpił, że wpadnie. Znał ją tak długo, by wiedzieć, że nie zostawi go na lodzie, nawet za cenę własnego życia. Była głupio odważna i w innym wypadku, nawet otoczyłby ją opiekuńczym ramieniem, ale musiał zapominać o podobnych człowieczych gestach, kiedy widział ją na swojej wycieraczce i wyjmował teczki z jej rąk. - Uciekaj. Nie było cię tutaj - zaznaczył, całując ją przeciągle w usta i dosłownie zamykając jej drzwi przed nosem. - Chcesz zobaczyć położenie Areny? - zadał pytanie retoryczne z dziwnym uśmiechem, który przyozdabiał jego nieogoloną twarz nawet wówczas, kiedy odsłaniał wielkie architektoniczne plany, czekając na werdykt Tylera. |
| | | Wiek : 28 lat Przy sobie : medalik z małą ampułką cyjanku w środku, pendrive, laptop, telefon komórkowy, nóż ceramiczny
| Temat: Re: Henry Winston Wto Paź 14, 2014 7:57 pm | |
| Gdyby potrafiła określić to, jak się czuje poprzez rysunek, zapewne zabrakłoby jej kartek. Poza tym wyobraźnia kobiety nie sięgała tak daleko, aby móc zobrazować wszystko, co istnieje na tym świecie jak i to, co się na nim tworzy. Bo miała wrażenie, że z każdą kolejną sekundą przybywa coraz więcej nowych, nieokreślonych dotąd konkretnym mianem rzeczy, a ona była w samym centrum tego aktu stworzenia. Jakkolwiek głupio by to nie brzmiał (ani jakkolwiek głupie byłoby to w rzeczywistości) czuła się tak a nie inaczej. Na korytarzu nagle zaczynało brakować miejsca, choć w rzeczywistości było pusto. Zaczynała modlić się w duchu, aby drzwi uchyliły się szybciej. Kiedy szła do Henry’ego zastanawiała się, czy aby przypadkiem nie dała się wciągnąć w ten plan tylko i wyłącznie dla niego. Kolejna absurdalna rzecz, której nie mogła w żaden sposób uzasadnić, jednak coś podpowiadało jej, iż właśnie to było główną przyczyną wyrażenia zgody i całej tej misternie zaplanowanej akcji z włamaniem się do gabinetu prezydent. Nie powinno tak być i rozsądek aż nazbyt głośno krzyczał jej w głowie, że zrobiła to dla trybutów, ale ona sama odnosiła zupełnie inne wrażenie. I pewnie to przyczyniło się do tego, iż poza strachem w jej sercu rozwijała się swego rodzaju radość. Nie mogła się nadziwić, jaką głupotą i naiwnością potrafiła się czasem wykazać, zwłaszcza wtedy, kiedy naprawdę na czymś (bądź na kimś) jej zależało. Wsłuchała się w panującą dookoła ciszę, którą w końcu przerwał delikatny odgłos kroków po drugiej stronie. Z wyczekiwaniem zastygłym na twarzy wpatrzyła się w klamkę, która poruszyła się najpierw nieznacznie, a później o wiele mocniej, jednocześnie ukazując przed nią, chciałoby się powiedzieć znajomą, twarz Henry’ego. Otworzyła usta z zamiarem wypowiedzenia czegokolwiek, choćby zwykłego „cześć”, jednak mężczyzna znacznie ją wyprzedził, zabierając materiały z rąk i odzywając się pierwszy. Słysząc jego krótką wypowiedź zamarła zdziwiona i ponownie chciała dodać coś od siebie, mówiąc, że zamierza pomagać im dalej, gdy po raz kolejny przeszkodził jej w zareagowaniu składając na jej ustach zupełnie niespodziewany pocałunek. Zanim zdążyła zrobić cokolwiek, uśmiechnąć się, powiedzieć, odwzajemnić gest czy chociażby odsunąć się od niego, już wpatrywała się w gładkie drewno drzwi zdając sobie sprawę, iż spotkanie, na które poniekąd liczyła, skończyło się zanim jeszcze zdążyło rozpocząć się na dobre. Minęły kolejne długie sekundy, w których jej mózg przetrawił wszystkie informacje, zdążył dostarczyć je do odpowiednich części ciała, wywołując świadome bądź mniej (w tym wypadku raczej to drugie) reakcje. Pierwsze było rozszerzenie źrenic, nad którym Gwen raczej zapanować nie mogła, drugie było podniesienie dłoni w stronę dzwonka, a następnie opuszczenie jej wzdłuż ciała oraz powtórzenie tych krótkich czynności kilkakrotnie, kiedy do zrozumiała, że rzeczywiście nie powinno jej tam być. A przynajmniej jeśli nie chciała zrzucić sobie na głowę jeszcze większych problemów. Odwróciła się więc, co było trzecią z kolei ważną czynnością wykonaną niemalże odruchowo, a usta jej wykrzywiły się w delikatnym… skrzywieniu, które powinno być raczej nazwane uśmiechem. Ciężko jednak było powiedzieć, co go spowodowało, podobnie jak odrobinę lepszy nastrój - właśnie w tym momencie wychodziła z klatki, a nad jej głową świeciły promienie słońca… które szybko zostały przysłonięte przez otaczające ją bloki w chwili, w której obrała za cel powrót do mieszkania. Mimo to wciąż lekko się uśmiechała, choć tak naprawdę nie było się z czego cieszyć. |zt
|
| | | Wiek : 23 lata Zawód : technik w hotelu Przy sobie : telefon, klucze, fałszywe dokumenty (Frederic Ravendille) Znaki szczególne : często okulary-zerówki, skórzana kurtka, krótsze włosy
| Temat: Re: Henry Winston Wto Paź 14, 2014 10:22 pm | |
| Kiedyś, gdy oglądał stare Igrzyska, często zastanawiał się, dlaczego krewni tych wszystkich walczących dzieciaków nigdy nie odważyli się bezpośrednio sprzeciwić władzy. W duchu miał nadzieję, że któregoś dnia jeden z rodziców postawi się Snowowi, stając się iskrą zapalną, zapowiedzią zbliżających się zmian, siłą napędową dla reszty Panem, a jednak, aż do zeszłego roku, nic wielkiego się nie wydarzyło. Chyba był za mały, aby to pojąć. No i mieszkał w Kapitolu, gdzie wszystkiego było pod dostatkiem. Dopiero teraz w pełni zaczynał rozumieć, dlaczego tak długo czekano na rebelię. To nie miał być spontaniczny wyskok, naiwna próba dokonana pod wpływem emocji, mająca przynieść wyzwolenie i sprawiedliwość. Był prawie pewny, że będzie wręcz odwrotnie – pojawią się kolejne represje, wzmożona czujność, może nawet pogorszy się poziom życia niektórych ludzi. Nie spodziewał się też, że staną się jakimiś bohaterami albo wzorami do naśladowania, choć wiedział, że wiele osób podziela ich poglądy. Nie ważne, że jako jedyni nie będą siedzieć bezczynnie, ale w końcu pokażą, co tak naprawdę o tym wszystkim sądzą, bo Rząd mógłby sprawdzić, że tłum będzie chciał ich pochłonąć. Tak czy tak sytuacja nie będzie wyglądała dobrze, ale w ogóle się tym nie przejmował. No dobra – prawie się tym nie przejmował. Wolał, gdy myśli przyćmiewała mu świadomość, że robi coś naprawdę pożytecznego i jeszcze wyciągnie z areny Mayę. Plan niemalże idealny. Jednym uchem słuchał, co dzieje się przy drzwiach. Usadzony przez Henry’ego na kanapie, nie ruszał się z miejsca. Nie interesowała go tożsamość kobiety, wtedy jeszcze nie wiedział, co takiego ze sobą przyniosła. Możliwe, że gdyby nawet wiedział, lepiej byłoby, aby się nie spotkali, a przynajmniej nie w tych okolicznościach. Czekał na Henry’ego, rozglądając się po pokoju. Przypomniało mu się wówczas, że jego właściciel pracował jako stylista. Kiedyś wydawało mu się, że osoby w jakikolwiek sposób związane ze sztuką były introwertykami, osobami rzadko wyściubiającymi nos ze swoich pracowni. Kolejny błąd dzieciństwa. Artyści, mimo że zdawali się żyć tylko w swoim świecie, najlepiej dostrzegali wszechobecne problemy i wyrażali je w swoich pracach, przemycając przy tym ogromne przesłania dla reszty. Nie znał Winstona na tyle dobrze, aby móc oceniać go pod tym względem. Wystarczał mu fakt, że zobowiązał się mu pomóc. Na chwilę obecną nic więcej go nie obchodziło. Nawet powód dziwnego uśmiechu, jaki towarzyszył mu, gdy wracał do pokoju. Za to bardzo interesowały go niesione przez niego teczki. Nie zdążył odpowiedzieć, kiedy tamten rozpostarł przed nim plany areny. Wziął w dłonie pierwszy z brzegu kawałek papieru i przez chwilę oglądał go uważnie, zaczynając od ogółu, a potem przechodząc do szczegółów. Trzymał w rękach prawdziwe dzieło sztuki, będące zarazem maszyną do zabijania. Ten, kto to wszystko wymyślił musiał mieć ogromną wyobraźnię, zmysł przestrzeni i kompletny brak jakiegokolwiek instynktu samozachowawczego. Sięgnął po kolejną kartkę i uśmiechnął się powoli. – Nie spodziewałam się, że będzie łatwo, ale nie przyszło mi też do głowy, że tym razem będzie to aż tak… rozbudowane. – Spojrzał spokojnie na Henry’ego, po czym powrócił do dalszego analizowania schematu. – Na szczęście nie ma rzeczy niemożliwych i nawet tutaj pojawiają się pewne niedociągnięcia. – Znów uśmiech, tym razem szerszy. To nie był pierwszy plan areny, który oglądał. Może i był dobry, ale, jak dla niego, i tak nie mógł równać się z tym, co tworzył jego brat.
|
| | | Wiek : 30 lat Zawód : ścigany Przy sobie : szkicownik, paczka papierosów Obrażenia : rana na plecach
| Temat: Re: Henry Winston Sro Paź 15, 2014 7:33 pm | |
| Henry doskonale zdawał sobie sprawę, że nie ma niczego dla mieszkańców Panem jak Igrzyska. To święto, które niegdyś służyło do pacyfikowania dystryktów (pieprzona Trzynastka, nigdy nie zaskarbiła sobie jego sympatii) wzbudzało zwykle wiele protestów, których tak naprawdę nie rozumiał. Nie był w stanie postawić się w ich sytuacji, bo tak naprawdę był ślicznym dzieckiem Kapitolu - nadal potrafił przywołać z pamięci obraz samego siebie w blond loczkach z niebieskimi oczami i silną potrzebą miłości - więc dla niego było to zupełnie naturalne. Wprawdzie potem wynosił się do Jedenastki, gdzie już na dobre zetknął się terrorem i groźbami Strażników Pokoju, ale prawdziwy koszmar pięknej sieroty, która stała się seksualnym zwierzątkiem, rozgrywał się w odludnej chatce. Nic nie było w stanie go przerazić, bo najbardziej bezpieczne miejsce stawała się centrum kaźni, gdzie władzę sprawował niepodzielnie jego ojciec. Niezależnie od tego, czy właśnie go kochał czy nienawidził (te uczucia nadal plątały się ze sobą, tworząc z niego człowieka niezwykle humorzastego), wiedział, że nie ma absolutnie czegoś gorszego. Dlatego to robił, nie z powodu współczucia czy chęci ocalenia dzieci. Tyler nie miał pojęcia, że najchętniej skazałby ich wszystkich od razu, jeśli wykonaliby swoje zadanie. Być może, z tego powodu potraktował tak szorstko Gwen. Nie zamierzał ją w to wciągać ani tym bardziej składać jej obietnic bez pokrycia. Miał wrażenie, że jest jedną z tych osób, dla których ma jeszcze jakieś skrupuły. Musiała zniknąć, nie mógł narażać jej na niebezpieczeństwo. Tłumaczył tak się przed sobą, rozumiejąc nagle, że tak naprawdę chodziło mu o plany, które właśnie leżały na stoliku. W razie jakiejkolwiek wizyty Strażników, mogli już pożegnać się z życiem i uświadamiał sobie gorzko, że wówczas często widywałby się z ojcem przed egzekucją. Rozbawiło go tak bardzo, że zapalił papierosa, słuchając słów Tylera. Nie częstował go, widział, że ten dzieciak żyje jeszcze złudzeniami i prawdziwą miłością, więc nie zamierzał go tego pozbawiać. - Darkbloom - wskazał na zamaszysty podpis. - Jakie widzisz tu luki? - zapytał, właściwie opracowywali takie plany w Trzynastce, ale chciał poznać jego zdanie. Jasnym było, że muszą porwać szybowiec i że potrzebują gwarancji, że trybuci nie zostaną rozstrzelani. Nie uwalniali ich przecież po to, by miesiąc później stawali przed plutonem egzekucyjnym. Winston wiedział z własnego doświadczenia, że to nie miłe uczucie. - Kogo zawiadomiłeś jeszcze? - same pytania, ale nie mogli już tracić czasu. |
| | | Wiek : 34 Zawód : Poszukiwany Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy Obrażenia : anemia
| Temat: Re: Henry Winston Czw Paź 16, 2014 5:15 pm | |
| |z nicości Życie toczyło się cudownie. Hugh naprawdę nie mógł nadziwić się temu, jak wszystko ostatnio szło po jego myśli. No dobra, może nie koniecznie akurat w ten sposób, bo większość rzeczy była raczej przypadkiem, zwykłym zbiegiem okoliczności. Jednak sprawiały one, że na twarzy miał prawdziwy uśmiech, którego nie można było dostrzec u niego od dawna. Pozornie nic się nie zmieniło. Praca, brak życia codziennego… Z tej drobnej przyjemności nie zamierzał rezygnować obawiając się, że gdy tylko na zbyt długo zostanie pozostawiony sam ze sobą, melancholia dawnych dni powróci. Wciąż nie czuł się stabilny psychicznie i miał wrażenie, że najmniejsze niepowodzenie czy błąd mogłyby z powrotem doprowadzić go na skraj załamania, który byłby jednocześnie upadkiem z wysokości. Połamałby wszystkie kości, zmiażdżył narządy wewnętrzne i, co ważniejsze, sprawił, że Randall utraciłby całą wiarę w siebie. W dalszym ciągu rozmyślał więc nad powrotem do sesji u psychiatry, może jedynie ze zmianą lekarza. Nikomu nie przyznawał się głośno do tego, iż potrzebuje tego rodzaju pomocy i to nie z powodu wstydu. Nie był chory psychicznie, nie obawiał się więc kaftana bezpieczeństwa i zamknięcia w jednej z cel, o których istnieniu miał świadomość. Wolał jednak nie rozpowiadać światu o swoich problemach, zabezpieczając się przed błędnym ich wykorzystaniem .Póki co nie zawracał sobie jednak tym głowy. Miał dziwną świadomość, że euforia, która utrzymywała się od dobrych kilkunastu dni, jest jedynie etapem przejściowym, tymczasowym. Jeśli jednak było dobrze nie zamierzał tego zmieniać. Wydarzyło się coś jeszcze, w czym mężczyzna ujrzał wyraźną szansę na poprawienie własnego samopoczucia. Nie ukrywał, że pomysł, z którym zwrócił się do niego Dawson wyraźnie go zaskoczył. Musiał przyznać, że w tym roku śledził przebieg Igrzysk dość wyraźnie, a wraz z każdą kolejną śmiercią trybuta krew gotowała się w nim coraz bardziej. Nienawidził tego. Odczuwał tak wielki wstręt do tego rodzaju „rozrywki”, że robiło mu się niedobrze na samą myśl o uruchomieniu telewizora. Jednak dalej to robił chcąc utwierdzić się w przekonaniu, że potrafi powstrzymać napływ nieprzyjemnych wspomnień. Nie ukrywał, iż Igrzyska w dużej mierze zniszczyły mu życie. Wciąż, nawet gdy dowiedział się, że jego rodzeństwo żyje, nawet gdy rozmawiał z Malcolmem, zdarzało mu się myśleć nad tym, co byłoby, gdyby starszy brat nigdy nie został trybutem. Prawda była taka, że równie dobrze mogliby już nie żyć i choć jeszcze do niedawna uważał to za lepsze wyjście, tym razem miał poważne wątpliwości. Nie miał jednak wątpliwości co do tego, dlaczego zgodził się pomóc chłopakowi. Potrafił zrozumieć położenie chłopaka, choć w odrobinę innym kontekście. Jego wyobraźnia działała na tyle sprawnie, iż potrafił wyobrazić sobie, jak czułby się na jego miejscu. Dlatego właśnie szedł ulicą Kapitolu, dobrze wiedząc, że jest odrobinę spóźniony. Nie uśmiechał się, sprawa była zbyt poważna, aby okazywać wszechobecną radość i choć wiele rzeczy często go rozpraszało, tym razem był skupiony. Umiał to zrobić, chciał pomóc tym dzieciakom, ocalić tych, którzy jeszcze walczyli. Nie ukrywał jednak, że wiadomość nadesłana dzień wcześniej rozbawiła go do granic możliwości. Nie był dobry w szyfrach. Nigdy nie chciał być i nie zamierzał stawać się w tym mistrzem. Dlatego odgadnięcie, choć przyszło w miarę szybko, bo wiadomość nie była specjalnie trudna, sprawiło mu niezłą zabawę. Wciąż nie mógł się nadziwić, jak bardzo Tyler stara się o to wszystko, byle by tylko plan doszedł do skutku. Po chwili marszu (tego popołudnia wyjątkowo wziął wolne od pracy i postanowił wykorzystać swoje nogi) doszedł do bloku, który miał nadzieję jest tym odpowiednim. Zerknął na zegarek nie ukrywając zdziwienia, gdy zobaczył, że ma aż dziesięć minut spóźnienia. Przyspieszył więc kroku i już dwie minuty później dzwonił dzwonkiem do odpowiednich drzwi, będąc chorobliwie ciekawym dalszego rozwoju wypadków.
|
| | | Wiek : 23 lata Zawód : technik w hotelu Przy sobie : telefon, klucze, fałszywe dokumenty (Frederic Ravendille) Znaki szczególne : często okulary-zerówki, skórzana kurtka, krótsze włosy
| Temat: Re: Henry Winston Czw Paź 16, 2014 7:54 pm | |
| Oglądanie tych planów przyniosło mu jakąś głupią radość. Jak dziecko, które w końcu dostało swój wymarzony prezent. Ile lat minęło odkąd grzebał przy czymś innym niż samochody napuszonych rebeliantów? A, to nie lata, lecz miesiące! A był prawie pewien, że ostatni raz, kiedy samodzielnie złożył jakieś urządzanie miał miejsce na uczelni… Jego nagła wesołość nie była spowodowana tylko tym, że znów mógł powrócić w dawne czasy i zająć się techniką w szerszym tego słowa znaczeniu. Przypomniał mu się też brat, który nie raz do nocy ślęczał nad projektem areny. Tak naprawdę zajmował się tylko jej techniczną stroną, ale dzięki temu, że zawsze zabierał pracą do domu, Tyler miał okazję podejrzeć, co w danym roku planują organizatorzy. Jego odczucia wobec tych wszystkich planów były mieszane: czasem dominował w nich podziw ogromu pracy, jaki został w to włożony, a czasem strach i złość, że ludzie są w stanie wymyślić coś takiego. Tym razem stwierdził, że nie będzie wyrażać swojego zdania. Przecież nie mógłby stać się obiektywnym krytykiem. Na ziemię ściągnął go głos Henry’ego. Zerknął na podpis w rogu, ale nie wiele mówiło mu to nazwisko. Może to nawet lepiej? Ktokolwiek był autorem areny powinien umrzeć ze świadomością, że skazał na śmierć dziesiątki niewinnych dzieciaków, a nie zastrzelony znienacka we własnym mieszkaniu. Niestety Tyler nie miał szansy pociągnąć swoich rozważań, bo jego towarzysz (prawie broni!) zadał pytanie. Wówczas pokazał mu plan i wskazał dwanaście prostokątów ustawionych w kształcie półkola. – Spójrz, jak rozstawione są generatory. Wcale nie trzeba zbliżać się do nich, aby je zniszczyć. Wystarczy oddać strzał z pewnej odległości lub… wysokości. To drugie przy założeniu, że nie znajdujemy się w strefie powietrznej areny, oczywiście. Można zebrać kilka osób, które dobrze strzelają, rozstawić je naprzeciw skrzynek i poprosić, aby jednocześnie nacisnęły spust. Potem pole znika i mamy niecałe 10 minut, a możliwe, że nawet mniej, na wyciągnięcie ich. To i tak zaoszczędzi nam czasu niż gdyby jedna osoba miała wyłączyć każdy generator ręcznie – powiedział, wskazując palcem kolejne linie i proponowane miejsca ustawienia ludzi. To było już coś. Ich ledwie zarysowany pomysł miał już kierunek, powoli wzbogacał się o szczegóły. Co prawda wiele jeszcze brakowało, ale teraz, gdy mieli schemat areny, mogli dopasować swoją wizję do rzeczywistości. Tyler po raz pierwszy pomyślał, że naprawdę może im się udać, że to już koniec etapu naiwnego snucia planów. Wizja powoli zaczynała się urzeczywistniać, mgła niepewności opadała, odsłaniając coraz bardziej wyrazistą przyszłość. Skupił się na powtórnym przeglądaniu planów, tym razem w ciszy. Czuł dym z papierosa Henry’ego, ale nic nie mówił. Dopiero, gdy tamten zadał kolejne pytanie, oderwał się od swoich myśli i zerknął na zegarek. 10 minut spóźnienia. A może Hugh zamierzał go wystawić? – Zaraz powinien przyjść – rzucił spokojnie i już miał dodać, że na pewno gdzieś utknął, kiedy usłyszał dzwonek do drzwi. Spojrzał na Winstona i pokiwał głową. – To na pewno on.
|
| | | Wiek : 30 lat Zawód : ścigany Przy sobie : szkicownik, paczka papierosów Obrażenia : rana na plecach
| Temat: Re: Henry Winston Pon Paź 20, 2014 2:59 pm | |
| |
| | | Wiek : 34 Zawód : Poszukiwany Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy Obrażenia : anemia
| Temat: Re: Henry Winston Pon Paź 20, 2014 8:34 pm | |
| |
| | | Wiek : 23 lata Zawód : technik w hotelu Przy sobie : telefon, klucze, fałszywe dokumenty (Frederic Ravendille) Znaki szczególne : często okulary-zerówki, skórzana kurtka, krótsze włosy
| Temat: Re: Henry Winston Pią Paź 24, 2014 12:16 am | |
| |
| | |
| Temat: Re: Henry Winston | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|