IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Wesołe miasteczko - Page 2

 

 Wesołe miasteczko

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2
AutorWiadomość
the civilian
Noah Atterbury
Noah Atterbury
https://panem.forumpl.net/t1889-noah-atterbury#24419
https://panem.forumpl.net/t249-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t1314-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t563-noah
https://panem.forumpl.net/t1190-noah-atterbury
Wiek : 19
Zawód : Kelner w 'Well-born' i student
Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny
Znaki szczególne : piegipiegipiegi
Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie

Wesołe miasteczko - Page 2 Empty
PisanieTemat: Wesołe miasteczko   Wesołe miasteczko - Page 2 EmptyPią Maj 03, 2013 1:07 pm

First topic message reminder :



Opuszczone wesołe miasteczko, mimo że niegdyś było stolicą zabawy i radości, dzisiaj robi wrażenie co najmniej upiorne. Pozbawione odpowiedniej konserwacji, przerdzewiałe karuzele, skrzypią głośno na wietrze, a na alejkach walają się resztki kolorowych baloników i wyblakłych transparentów. Co najmniej połowa konstrukcji grozi tu katastrofą.
Powrót do góry Go down

AutorWiadomość
the pariah
Hugh Randall
Hugh Randall
https://panem.forumpl.net/t1998-hugh-randall
https://panem.forumpl.net/t3568-hugh-2-0#56041
https://panem.forumpl.net/t3567-hugh-randall#56040
Wiek : 34
Zawód : Poszukiwany
Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy
Obrażenia : anemia

Wesołe miasteczko - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Wesołe miasteczko   Wesołe miasteczko - Page 2 EmptyPią Lis 21, 2014 7:49 pm

Zaskakujące, jak życie bardzo potrafi człowieka zmienić. Nie, właściwie nie zaskakujące. W końcu to ogólnie pojęta prawda, czyż nie? Życie przecież właśnie od tego jest – aby zmieniać, kreować i tworzyć.
Szczerze powiedziawszy mężczyzna nie pamiętał już, jak jego życie wyglądało dawniej. Jak on sam wyglądał, kiedy był jeszcze dzieckiem, z pełną rodziną, uśmiechem na ustach i tą głupią, naiwną nadzieją, która podobno miała czynić cuda. Dlaczego właściwie wrócił do tego myślami, przechadzając się między starymi kolejkami i sprzętami, wsłuchując się w głuchy odgłos ciszy? Może dlatego że, o ironio, to, jaki był wtedy, doprowadziło go do miejsca w którym stał. Ziemie Niczyje, miejsce wspomnień, które podobnie jak mieszkańcu Kwartału utraciło swoją dawną świetność. Miejsce, w którym zagubione dusze niemogące znaleźć miejsca na świecie szukały odpowiedzi na pytania, które stawiało przed nimi życie. Czy on był jedną z nich? Czy pod pretekstem zmęczenia i szeroko pojętej frustracji kryło się coś jeszcze? Może Hugh Randall, człowiek skomplikowany, jak sam dotąd siebie określał, nosił w swoim sercu coś więcej poza tym, co zdarzało mu się okazywać innym? W końcu w ciągu ostatnich paru miesięcy robił rzeczy, których jeszcze rok temu by nie zrobił. I czuł się z tym dobrze. Czy miał więc powód aby szukać odpowiedzi? Na pewno, przecież każdy ich szuka…
Wdech, wydech. Szary obłoczek po raz kolejny uniósł się w górę, razem z częścią myśli, które mężczyzna usunął ze swojej głowy. Nie pierwszy raz miał problem z określeniem samego siebie. Kiedyś, kiedy sądził, że jego stan graniczy z chorobą psychiczną, zbyt często tracił świadomość tego, co robi i zbyt trudno było odnaleźć się w życiu. Teraz, kiedy miał czas, ciszę, spokój i małego, trującego papierosa, mógł wreszcie chociaż przez chwilę pomyśleć o sobie. Ostatnimi czasy działo się tak wiele rzeczy, ale w rzeczywistości żadna z nich nie dotyczyła jego. A przynajmniej działania, które czynił. Od zamartwiania się kotem Nicole, przez spotkanie z rodzeństwem aż po ratowanie trybutów… Wtedy tak naprawdę nie myślał o sobie, był gotów poświęcić własne życie, aby grupka tych dzieciaków mogła przeżyć. Poświęcił własne życie, skazując samego siebie na pewien rodzaj wygnania, ale jednocześnie pociągając ich za sobą. Skazując na los, którego przecież chciał im zaoszczędzić. Choć i tak siedzenie pod ziemią było lepsze niż walka na Arenie. Albo ewentualnie śmierć, która w dalszym ciągu jednak nie była wykluczona. Z rządowymi psami szukającymi ich tropu i siedzącymi na ogonie wciąż byli w niebezpieczeństwie. Jeden nieostrożny ruch, jeden, nawet najdrobniejszy, błąd a wszystko mogłoby runąć jak domek z kart. Oni, Kolczatka, wszystko. Gdyby ktokolwiek odkrył miejsce, w którym przebywają, byliby skończeni.
Ale czy żałował? Wtedy, idąc pod dość równej drodze, patrząc, jak jego papieros kurczy się z sekundy na sekundę… Czy gdyby mógł cofnąć czas postąpiłby inaczej? Odmawiając Tylerowi pomocy czy chociażby wybijając cały pomysł z głowy? Nie, ponieważ wtedy czwórka z tych, którzy przeżyli, byłaby martwa. Nawet świadomość, że niewinne dziecko zmarło niemalże na jego rękach nie sprawiała, aby zmienił zdanie. Postąpili słusznie, a fakt, że Alma Coin poniosła szkodę jeszcze bardziej poprawiał całą sytuację. Gdyby mógł złożyłby jej odwiedziny, postawił kwiaty obok łóżka i przyglądał się, jak bezbronna byłaby w tamtej chwili, w jego towarzystwie. Wystarczyłby jeden ruch, aby serce byłej pani prezydent przestało bić, mózg przestał pracować, a oddech zatrzymał się tak nagle, jak nagle ugodziła ją kula.
Czuł, że dzieje się coś dziwnego. Skoro już posuwał się do myśli o tym, jak Alma Coin traci swoje życie… Nie był sobą, nie wiedział, kim był i, co gorsza, nie miał pojęcia, czy chciałby takim pozostać. Nie chodziło o to, że nagle zamienił się w psychopatę czy sadystę, a jedynie o fakt, iż gdzieś po drodze stracił chyba tą całą nadwrażliwość, która niejednokrotnie przybijała go do podłogi i zasypywała ziemią. Czy to dobrze, czy źle, miało się jeszcze okazać.
Zagłębiony w swoich myślach i wspomnieniu o papierosie, który jeszcze przed chwilą spoczywał między jego zębami, a teraz prawdopodobnie leżał gdzieś za nim, ledwie usłyszał dźwięk, którego w żadnym wypadku by się nie spodziewał. Rozejrzał się dookoła, zauważając, że przeszedł przez prawie całe miasteczko dochodząc do miejsca, w którym znajdował się plac zabaw przeznaczony dla dzieci. I który bynajmniej nie był pusty. Skrzypiący dźwięk, który przerwał niespodziewanie nocną ciszę dochodził z jednej z huśtawek na której, jak udało mu się zauważyć, siedziała postać kobiety. Dla bezpieczeństwa naciągnął na głowę kaptur, wyciągając kolejnego papierosa i z przerażeniem stwierdzając, że był to ostatni z paczki. Westchnął, zapalając go i podchodząc odrobinę bliżej, aby przyjrzeć się kobiecie. Pewnie powinien sobie pójść, prawda? W końcu mogła pracować dla rządu, wiedzieć ogłoszenia w gazetach i na jednej nodze pobiec do centrum, aby wydać go w ręce Adlera. Gdyby próbowała pewnie by nie oponował. Może daliby mu papierosy i przynajmniej nie musiałby dłużej siedzieć pod ziemią. Śmierć specjalnie go nie przerażała, choć z drugiej strony… Nie widziało mu się zawiśnięcie publicznie za uczynek na rzecz społeczeństwa.
- Nie powinnaś chyba siedzieć tutaj sama. Nie o tej porze – powiedział, uśmiechając się zanim zdał sobie sprawę, że jest ciemno a na dodatek jego twarz ukryta jest pod materiałem. Nie podchodził bliżej, opierając się o ogrodzenie, które odgradzało plac od reszty wesołego miasteczka i od czasu do czasu zaciągając się dymem. Tym razem wolniej, nie chcąc, aby przyjemność tak szybko dobiegła końca. Miał nadzieję, że nie zabrzmiał dla niej… groźnie. W tych okolicach na pewno kręciło się wiele nieprzyjemnych typów, a on w żadnym wypadku nie był jednym z nich, biorąc pierwszą lepszą kobietę za ofiarę i zabawkę. Szczerze mówiąc nigdy nie mógłby wyobrazić sobie siebie w takiej roli. Mimo wszystkiego, co uległo w nim zmianie, wciąż miał zbyt duży szacunek do innych osób i, co by nie patrzeć, wciąż miał pewną wrażliwość, która tym razem jednak nie była obsesyjna. Chyba wreszcie nauczył się patrzeć na świat przez pryzmat rozumu, a nie tylko i wyłącznie uczuć.
Powrót do góry Go down
the civilian
Vicky Swanson
Vicky Swanson
https://panem.forumpl.net/t3034-vicky-swanson#46693
https://panem.forumpl.net/t3036-nie-jestem-vicky#46726
https://panem.forumpl.net/t3037-cs#46730
https://panem.forumpl.net/t3038-miewam-czasem-sny#46733
Wiek : 32 lata
Zawód : fotograf
Przy sobie : zegarek
Znaki szczególne : blizna na karku i potylicy

Wesołe miasteczko - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Wesołe miasteczko   Wesołe miasteczko - Page 2 EmptyPią Lis 21, 2014 8:37 pm

Zaskakujące? Że może zmienić człowieka? Życie potrafi zmienić wszystko. Z zapałem wojownika-psychopaty wypatroszyć każdą formę, rozczłonkować wszystko na najdrobniejszy atom, przepuszczając go przez maszynkę czasu i składając potem z rozbawieniem w irracjonalne twory, szydząc z ich nieudolności w realiach w jakich je porzuci. Życie jest najbardziej nietolerancyjnym z sadystów, bezlitosnym i zarazem niewinnym w swych poczynaniach. Każde z nas jest po trosze ofiarą, choć mawiają, że warto spojrzeć na wszystko z innego punktu widzenia. Mawiają, że to co teraz jest stratą, kalectwem, sprawia ból, może okazać się narzędziem wielkich zmian i potęgi jeśli tylko to dostrzeżesz.
Vicky nie należała do tego optymistycznego grona. Właściwie brak wspomnień był w jej przypadku emocjonalnym kalectwem, jakby wraz z przeszłością straciła umiejętności logicznego myślenia i samozachowawczości. Być może właśnie dlatego lazła gdzie popadnie kiedy popadnie w najdalsze i najmniej bezpieczne zakamarki Kapitolu. Pod granice. Do niebezpieczeństwa. Nie zdawała sobie sprawy z tego co może skończyć się źle.
Czy człowiek, który stracił wszystko może bać się stracić cokolwiek innego?
Czy można stracić cokolwiek więcej...

Pojawienie się cienia przy barierce wywołało w niej niepokój, choć nie zakrawał on o panikę. Może podświadomie chciała w końcu sprowokować w swoim życiu taką sytuację w której stanęłaby twarzą w twarz z zagrożeniem? By coś może w sobie obudzić, przypomnieć, poczuć coś poza pustką, rozwiać wirujące pytajniki, utopić wątpliwości.
- A gdzie powinnam siedzieć sama. - odpowiedziała spokojnie, świdrując zawzięcie cień, choć ciemność pod kapturem była nieprzenikniona. Może to demon? Sługa ciemności. Kiedyś kogoś nazywała sługą ciemności, mrocznym rycerzem.- Czy człowiek gdziekolwiek powinien być sam? - powinien? Samotność może niektórym jest już przypisana. taki bonus od firmy w prezencie. Życie-sadysta robiło promocje przy urodzeniu, jedni dostali rodzeństwo - inni przekleństwo samotności.
Przeczesała palcami włosy zatrzymując huśtawkę na wypadek konieczności ucieczki. Biegała przecież dość szybko i sekretnie liczyła, by w razie co barierka stanowiła zakapturzonemu jegomościowi niebywałą przeszkodę choć to absurdalne.
- Wszędzie jest teraz niebezpiecznie. Takich doczekaliśmy czasów. Tu przynajmniej jest cicho... - westchnęła. Unikała wiadomości, gazet. Zewsząd atakowały informacje o kontrabandzie, atakach, szmuglowaniu, trąbienie o wypadku z Coin, nowej prezydenturze, o gettcie, policyjnych godzinach. O przeszukiwaniu domów, legitymowaniach, napaściach, brutalnych przesłuchaniach. Co to za świat. Czy mogła gdzieś być bardziej bezpieczna niż teraz, tu na huśtawce? Gdziekolwiek? Na prawdę?
Powrót do góry Go down
the pariah
Hugh Randall
Hugh Randall
https://panem.forumpl.net/t1998-hugh-randall
https://panem.forumpl.net/t3568-hugh-2-0#56041
https://panem.forumpl.net/t3567-hugh-randall#56040
Wiek : 34
Zawód : Poszukiwany
Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy
Obrażenia : anemia

Wesołe miasteczko - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Wesołe miasteczko   Wesołe miasteczko - Page 2 EmptyPią Lis 21, 2014 11:48 pm

Hugh zdecydowanie był typem ryzykanta. Na pewno można tak powiedzieć o osobie, która porywa się z motyką na słońce, planując zamach prezydent Panem. Z pewnością jest im osoba, która podejmuje samotną tułaczkę po dystryktach, żyjąc z dnia na dzień i nie mając pewności, czy ten obecny nie jest przypadkiem jego ostatnim. I w końcu, jakby nie patrzeć, to on zdecydował się pomóc w zniszczeniu Areny, porwaniu Almy Coin i odbiciu trybutów. Ryzykował w swoim życiu wiele i to nie tylko samego siebie. Zdecydowanie zbyt często stawiał na szali życie innych, gorzko tego żałując. Wyrzuty sumienia były później zbyt wielkie, poczucie winy zżerało go od środka.
Najpierw zaryzykował życie Libby, później własnej ukochanej, aby na końcu wystawić na niepewność życie ludzi, w gruncie rzeczy zupełnie mu obcych. Dobrze wiedział, że to nie jego wina. Miał świadomość, że on był tam tylko po to, aby pomóc. I tak jednak czuł się odpowiedzialny. Jakby nie patrzeć, był z nich wszystkich najstarszy i choć nie dzieliła ich aż tak wielka różnica wieku miał poczucie, iż powinien nad nimi czuwać. Opiekować się nimi.
Nie bez powodu więc spędził całe dwa miesiące myśląc o tym, czy naprawdę było warto. Ktoś zginął aby ktoś inny mógł żyć. Szkoda tylko, że śmierć po raz kolejny musiały ponieść niewinne osoby, dzieci, które ktoś bezczelnie osadził w nieodpowiedniej roli, bez skrupułów i jakiegokolwiek zawahania.
Randall wiedział, że jego przemiana zaczęła się już wcześniej. Jednak czas, który oddzielił go od podcięcia mu skrzydeł i zamknięcia w ciasnej klatce dał mu do zrozumienia, że życie nie jest takie proste i przyjemne. Nigdy nie żył złudzeniami, nie chwytał się naiwnych nadziei. Jedyne, co mógł sobie zarzucić to zbyt wielka wrażliwość na sprawy, które tak po prostu mogłyby pozostać bez echa. Nie potrzebował kolejnej nocy zamartwiania się śmiercią trybutki. Nie chciał, patrząc za każdym razem w twarz Libby, czuć okropnych wyrzutów sumienia względem tego, iż pozostawił ją w Trzynastce. Odgrodzenie się od przeszłości mogło być najlepszą opcją, którą mógłby wybrać. Separacja od bólu, który nie był pierwszym i na pewno nie był jedynym. Dobrze wiedział, że ten jeszcze powróci. Coś lub ktoś sprawi, że będzie cierpiał, ale przynajmniej będzie gotowy. I nie załamie się, nie spadnie jak strącony z nieba anioł, pozbawiony możliwości i chęci do życia. Co go nie zabije to go wzmocni i tak też było.
Jak wiele razy miał dosyć siebie? Jak często patrzył w lustro widząc osobę, którą nie chciał być. Zdecydowanie zbyt duży zarost, podkrążone oczy i mętne spojrzenie otumanione kolejnymi kropelkami alkoholu. Do tego papieros w zębach i poczucie beznadziei, które ogarniało go za każdym razem, gdy stawał twarzą w twarz z samym sobą. Miewał dobre okresy, ale po nich zazwyczaj znów przychodził ten dół, jeszcze mocniejszy i bardziej bolesny.
Wspomnienia, czy podczas chwil samotności zawsze musiało się na nie zbierać? Obiecał sobie odgrodzić się od przeszłości, a sam wracał do niej myślami i choć te obrazy nie były aż tak odległe, zawierały w sobie posmak czasów wcześniejszych. Ciemnych, mrocznych i przygnębiających. Cisza sprawiała, że myśli były o wiele głośniejsze. Ciemność zaś powodowała, iż on czuł się jeszcze mniejszy wobec wszystkiego, co go otacza. Był nikim wobec natury. Nikim wobec żywiołu, człowiekiem słabym i drobnym przy ogromie świata, który go otaczał. A jednak był silny. Stał się silny, bo miał siłę, aby przeciwstawić się samemu sobie. Nie musiał walczyć ze światem, wystarczyła mu ta wewnętrzna walka, którą toczył już od dawna.
Czy był z siebie dumny? Na pewno, choć tak naprawdę odnosił wrażenie, że wszystko dopiero się zaczyna. Jeszcze będzie miał okazję przekonać się, czy nowy on jest tym, którym w rzeczywistości chciałby być.
Randalla można by zaliczyć do myślicieli. Na pewno nim był, ponieważ wewnętrzne monologi, które prowadził były czasem o wiele bardziej fascynujące niż rozmowa z kimś innym. W końcu wtedy rozmawiał z najmądrzejszą osobą, choć w istocie nigdy nie rozpatrywał tego w ten właśnie sposób. Mimo wszystko to nigdy mu się nie nudziło i tym razem nie było inaczej. Obserwując kobietę jego myśli nie skupiały się tylko i wyłącznie na przyczynie, dla której się tam znalazła ani na tym kim była. Każdy zwój w jego mózgu generował inną myśl, a on sobie z tym radził Musiał.
Rozmyślania przerwał jej głos i zapowiadało się na to, że przez chwilę będzie zmuszony do skupienia się tylko na jednej, bieżącej sprawie. Wydmuchnął dym z papierosa w bezkresną przestrzeń na prawo od niego, po czym ponownie zwrócił swój wzrok w jej stronę.
- Mógłbym zapytać o to samo – powiedział, przebijając wzrokiem mrok – Wygląda na to, że od jakiegoś czasu samotność przyjęła miano pojęcia względnego – dodał, przyznając jej rację. Teraz, zwłaszcza teraz, nigdzie nie można było mieć pewności zupełnego odosobnienia. Wścibskie spojrzenia docierały wszędzie i nawet teraz, gdzieś w ciemności nocy, mogły się czaić oczy, pragnące poznać każdą sekundę z tej krótkiej chwili, w której się znajdowali. Człowiek nie był już jednostką niezależną, a jedynie własnością państwa. Każdy ruch, każdy krok były śledzone i kontrolowane… Czy mógł więc nazwać się zwycięzcą, skoro znajdował się przed nimi? Czy udało mu się uciec, chociażby na krótką chwilę, oszukać przeznaczenie?
- Było cicho – zaznaczył, po czym roześmiał się. Kiedyś w tym miejscu ten dźwięk był na porządku dziennym, jednak teraz wydawał się czymś zakazanym. Niewpasowującym się w otoczenie, balansujący na granicy tego, co wypada a co nie – Ale masz rację. Chyba nic nie przyniosłoby nam bezpieczeństwa większego niż to, które uzyskamy po śmierci – filozoficzne rozmyślania w towarzystwie? Czemuż by nie, w końcu czasem trzeba podzielić się z kimś punktem widzenia – Człowiek jedynie w obliczu śmierci zostaje samotny. Tylko tą walkę toczy w pojedynkę, choć od początku jest ona przegrana – kontynuował, zastanawiając się, skąd biorą się u niego myśli tego rodzaju – Zdaje się więc, że oboje mamy te same powody, dla których wybraliśmy właśnie to miejsce. Pytania bez odpowiedzi? Męczące życie? Bolesne wspomnienia? – rzucił, po raz kolejny zaciągając się dymem. Musi pamiętać, aby przy najbliższej okazji poprosić kogoś o zapas. Im mniej okazji do swobodnego palenia dostawał, tym więcej papierosów zużywał. Ciekawa zależność, być może przyjdzie czas, w którym podda to wszystko wnikliwszej analizie.
Powrót do góry Go down
the odds
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Zawód : Troublemaker
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Wesołe miasteczko - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Wesołe miasteczko   Wesołe miasteczko - Page 2 EmptySob Lis 22, 2014 12:15 am

Jasna, żółtawa smuga przecięła powietrze, kiedy snop światła z latarki przesunął się po alejce oddalonej o niecały metr od miejsca, w którym stał Hugh - jeszcze nie wyciągając jego, ani jego towarzyszki z cienia, ale alarmując o obecności osoby trzeciej. Jednej? Do uszu rozmawiających dotarł odgłos kilku par kroków, z każdą chwilą coraz głośniejszy, który urwał się nagle, gdy po okolicy rozniosło się skrzypnięcie huśtawki.
- Cicho! - rozległ się przyciszony, męski głos. - Słyszeliście to?
Zapadło milczenie; najwidoczniej grupka ludzi zajęła się nasłuchiwaniem.
- Nic nie słyszę - odpowiedział drugi głos, nieco wyższy od poprzedniego i najprawdopodobniej kobiecy. - Chodźcie, nie mamy czasu.
- Stój! - zaprotestował pierwszy. - Mówię ci, że coś słyszałem. - Z ciemności dobiegły odgłosy szamotaniny, snop światła znów zamiótł okolicę, tym razem prawie przesuwając się po stopach Hugh. - Kto tam jest?! - zawołał cały czas ten sam, męski głos.
Patrol Strażników? Szabrownicy? Poszukiwani? Zbiegowie? Vicky i Hugh nie mogli być pewni, z kim mają do czynienia, a grupa póki co nie zdradzała swojej tożsamości, z każdą sekundą zbliżając się jednak do placu zabaw. Chwilę, w której mieli zauważyć nieznajomych, dzieliły dosłownie sekundy i dokładnie tyle czasu mieli na reakcję.
Powrót do góry Go down
the civilian
Vicky Swanson
Vicky Swanson
https://panem.forumpl.net/t3034-vicky-swanson#46693
https://panem.forumpl.net/t3036-nie-jestem-vicky#46726
https://panem.forumpl.net/t3037-cs#46730
https://panem.forumpl.net/t3038-miewam-czasem-sny#46733
Wiek : 32 lata
Zawód : fotograf
Przy sobie : zegarek
Znaki szczególne : blizna na karku i potylicy

Wesołe miasteczko - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Wesołe miasteczko   Wesołe miasteczko - Page 2 EmptySob Lis 22, 2014 12:31 am

Obserwowała matowy kłąb dymu wędrujący przez chłodne nocne powietrze, pchany lekkim podmuchem wiatru. Koniec ciepłych dni nadchodził. Kolejna zima, kolejna plaga samotnych dni, przytłaczających jak głaz spod którego masz wrażenie nigdy nie dać rady się podnieść. Zima. Swanson miała wrażenie, że u niej zima trwa cały rok, umysł jak niedźwiedź, śpiący gdzieś w letargu. Zaprogramowane podstawowe czynności utrzymujące ja przy życiu, komplet wyuczonych reakcji, wachlarz zaobserwowanych emocji, uśmiechów, gestów. Wszystko jak dobrze naoliwiona zbroja, opakowanie kryjące zaspaną duszę, zakopaną pod śniegową pierzyną gdzieś głęboko w jej głowie.
takie wędrówki nie brały się znikąd. W ciemności i ciszy można było odpocząć od ciągłego procesu przystosowywania się do otoczenia. Do ludzi, do życia w szarej rzeczywistości.
- Gdzie można być bardziej samotnym jak nie w tłumie ludzi. - kiwnęła głową.
Ot co za wieczór, filozoficzne wynurzenia z przypadkowym cieniem w wesołym miasteczku. Podniosła się z siedziska wpatrując w to jak żar na końcu papierosa dopala się ostatnim tchnieniem. Może nie był rzeczywisty? Może jej rozmówca to tylko wytwór jej wyobraźni, nierzeczywista mara zrodzona z jej samotności.
- Nie przeraża mnie wizja śmierci. - odpowiedziała po chwili choć nie było to prawdą. Nie chciałaby umrzeć nie dowiedziawszy się kim była. Jakie miała życie.- Ale przeraża mnie samotność... - dokończyła ciszej. Westchnęła ciężko patrząc gdzieś w dal.
- Brak wspomnień. - skinęła lekko głową- To mój pies przewodnik. - nie zdążyła dokończyć zdania jak ujrzała jasny snop ślizgający się uparcie po okolicy. Zamarła w bezruchu mrużąc oczy i spoglądając pospiesznie na zakapturzoną postać.
Pora stąd zmykać? Jak pomyślała tak zrobiła, cofnęła się głębiej w ciemność w stronę alejki między stoiskami po dawnych loteriach i zamierzała dać noge!

(no jakby sie udalo to byloby fajnie, chcialabym zrezygnować niestety z wątku)
Powrót do góry Go down
the pariah
Hugh Randall
Hugh Randall
https://panem.forumpl.net/t1998-hugh-randall
https://panem.forumpl.net/t3568-hugh-2-0#56041
https://panem.forumpl.net/t3567-hugh-randall#56040
Wiek : 34
Zawód : Poszukiwany
Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy
Obrażenia : anemia

Wesołe miasteczko - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Wesołe miasteczko   Wesołe miasteczko - Page 2 EmptySob Lis 22, 2014 8:43 pm

(przepraszam, że tak długo pisałam :c)
Randalla jego myśli zaskakiwały czasem bardziej niż innych ludzi, którzy zupełnie przypadkowo mieli okazję je usłyszeć. Nie chodziło o to, że myślał o czymś, o czym nie powinien – jego wewnętrzne monologi prowadzone z ogromną zażartością, która w niektórych przypadkach mogłaby podchodzić do kłótni ze jego drugim „ja” dotyczyły zazwyczaj pojęć czysto egzystencjalnych. Rozmyślał o problemach, nie tylko swoich ale i tych, które targały całym społeczeństwem. Szukał wyjść z trudnych sytuacji, uciekając się czasem do stawiania samego siebie w miejscu, w którym przecież nigdy się nie znalazł. Tak na wszelki wypadek, w końcu nigdy nie wiadomo, jakich rozrywek może nam jeszcze przysporzyć życie. Czasem też, szczególnie w momentach, w których jego przemyślenia zderzały się ze ścianą bądź, co jeszcze zabawniejsze, mogły równać się tym, które wytworzone został przez umysły największych i najwspanialszych filozofów, zastanawiał się, iż może obrał zły kierunek. Może jego przeznaczeniem, zamiast taksówki, była katedra filozofii na kapitolińskim uniwersytecie i tytuł profesora, a który mógłby się postarać, gdyby naprawdę miał taką ochotę. Szkoda, że nie pomyślał o tym wcześniej, może gdyby zagłębił się tylko i wyłącznie w świat nauki, ogarnięty myślami wykraczającymi poza ściany jego mieszkania, znajdowałby się w miejscu, w którym przyszło mu przebywać.
To wszystko oczywiście nie miało już większego znaczenia. Co się stało to się nie odstanie – przeszłości już nie mógł zmienić, a był niemalże pewien, że przyszłość nie będzie taka sama. Jeśli w ogóle nadejdzie, po póki co jego przyszłość plasowała się w jednym i tym samym miejscu, które doprowadzało go do szału. Dosłownie, nie potrafił powstrzymać uczucia, że zawalił i nie tylko dlatego, że poza nim uwięzieni tam byli także trybuci, którym przecież zamierzał zwrócić wolność. Pierwszy raz chodziło o niego i to, co czuje w związku z byciem na uwięzi.
Czy wychodząc z bunkra czuł się jak pies, który urwał się ze smyczy? Nie, ponieważ nie miał najmniejszych powodów, aby postrzegać to w ten sposób. On nie uciekał, nie przemykał pod ścianami na palcach chcąc uniknąć karcącego wzroku i grożenia palcami. Po prostu wyszedł – był wolnym człowiekiem z własną wolną, dobrze działającym umysłem i pełną świadomością swoich działań (nareszcie, tyle czasu spędził na poruszaniu się jak w amoku, nie do końca wiedząc, co ani dlaczego robi). Szczerze mówiąc jeszcze nigdy nie czuł się tak świadomy jak przez ostatnie kilka miesięcy kiedy, musiał to przyznać, działo się naprawdę sporo. Jeśli więc ktoś zarzuciłby mu, że działa pod wpływem chwili i, co gorsza, emocji z nią związanych, zapewne wybuchnąłby dźwięcznym śmiechem prosto w twarz nadawcy tych słów.
Bowiem Hugh zawsze myślał o swoim kolejnym ruchu. Każdy krok, który stawiał (ostatnimi czasy, oczywiście) był przemyślany. Nic nie działo się przez przypadek, choć czasem sytuacja wymykała się z pod kontroli, a on tracił nadzieję, że uda mu się utrzymać ster. Oczywiście, zdarzały się w jego życiu chwile słabości. Był tylko człowiekiem, miał uczucia i jakkolwiek bardzo udawałby, że pozbył się ich całkowicie, nigdy by mu się nie udało. Były sytuacje, w których nie mógł opanować samego siebie, ale bynajmniej nie widział w tym problemu. Nie chciał być nieczułą maszyną, działającą mechanicznie. Lubił coś czuć, czuć to, co każdy inny człowiek, jedyne, czego chciał się nauczyć, to panowania nad tym wszystkim w niektórych sytuacjach. Bał się, że znów wróci do punktu wyjścia, w którym nie panował nad niczym, gdy całe jego życie przelatywało mu przez dłonie, a on nie potrafił go powstrzymać. Samym dowodem był fakt, jak długo chodził przygaszony obwiniając się za to, że nie uratował tamtej trybutki. Że ktoś z nich został w poduszkowcu. Wiedział, że nigdy nie można ocalić wszystkich, ale świadomość, że chociaż próbował, w żadnym calu nie pomagała.
Nawet w tamtym momencie, czekając na reakcję nieznajomej, czuł dziwne ukłucie w sercu i ścisk w żołądku. Jeśli myślał, że z niektórych rzeczy można się tak po prostu wyleczyć, to był najwyraźniej naiwniejszy niż mu się wydawało.
Słysząc słowa kobiety znów się uśmiechnął. Jeśli mówiła prawdę trafił na osobę, która ma zdanie podobne do niego. Czy była to rzadkość, czy może on niezbyt często dzielił się z innymi swoimi poglądami? Chyba jednak to drugie, ponieważ obserwował i słuchał ludzi w o wiele większym stopniu, niż wyjawiał własne poglądy (może głownie dlatego, iż dla większości mieszkańców Kapitolu były dość radykalne i prowadziły do detronizacji królowej).
- Śmierć nie powinna przerażać – powiedział zgodnie z prawdą. On też się jej nie bał. Ba, wiele razy wręcz zdarzało mu się o nią prosić… Ale było to dawno, choć i teraz, gdyby czuł, że jest już blisko, nie starałby się uciekać – Samotność… Powiedzmy, że coś o tym wiem – rzucił po chwili zastanowienia, jednocześnie wypuszczając z dłoni papierosa i przydeptując nogą. W tym samym momencie dostrzegł snop światła, a do jego uszu dotarły głosy. Coś niezwykłego jak na porę i miejsce, coś co sprawiło, że poziom adrenaliny w jego krwi znacznie wzrósł. Gdy pierwszy strumień ominął jego sylwetkę, drugi niemalże musnął jego nogi, narażając na zostanie dostrzeżonym.
Wiedział, że za paskiem ma sztylet (jedną z rzeczy, którą miał przy sobie w czasie odbijania trybutów). Napastników mogło być więcej niż głosów. Mogli być Strażnikami, którzy nosili ze sobą o wiele mocniejszą broń. A mimo to nie uciekał.
- Jeśli jednak zależy ci na tym, aby jeszcze trochę pożyć, uciekaj – powiedział, przeskakując sprawnie przez barierkę i stając za konstrukcją drewnianego domku, obserwując miejsce, z którego docierały głosy i światło. Znów ryzykował, ale może jeszcze przekona się, że będzie warto.
Powrót do góry Go down
the pariah
Delilah Morgan
Delilah Morgan
https://panem.forumpl.net/t2389-delilah-morgan#33936
https://panem.forumpl.net/t2394-when-you-pee-all-over-my-chippendale-suite-delilah-delilah#33971
https://panem.forumpl.net/t2392-delilah-morgan
https://panem.forumpl.net/t2761-morgan#41745
Wiek : 18
Zawód : chodzący kłopot (?)
Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą
Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan
Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.

Wesołe miasteczko - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Wesołe miasteczko   Wesołe miasteczko - Page 2 EmptyNie Cze 07, 2015 1:49 am

/z niebytu fabularnego

Atmosfera tego miejsca zdecydowanie sprzyjała Delilah. Ta wiedziała bowiem, że szanse na spotkanie tutaj jakiegoś wyrzutka, których ostatnio jakby namnożyło się na Ziemiach Niczyich – czyżby w związku z widmem wywózek z getta w nieznane?, są mniejsze niż gdziekolwiek indziej. Ludzi fascynowało to, co upiorne, jednak jednocześnie zbyt duże natężenie niepokoju wprawiało ich w taki stan, w jakim być pod żadnym pozorem nie chcieli.
Opuszczone wesołe miasteczka były właśnie takie – pomniki szczęśliwej przeszłości, kojarzące się teraz z tym wszystkim, co okrutne. Z radosnymi okrzykami dzieci, które w ułamku sekundy zmieniły się we wrzaski przerażenia, gdy nadeszła rebelia. Ze śmiercią w wybuchach, z tysiącami istnień pogrzebanych pod gruzami tego, co niegdyś świadczyło o dostatku Kapitolu. Z niewinnymi, którym nie dane było żyć dalej, choć przecież nie zrobili nic takiego, co skazałoby ich na wieczne potępienie. Nie zasłużyli na taki koniec, jednak los nie prosił o ich zdanie, rebelianci o nie nie prosili.
O ironio! Właśnie teraz niektórym z nich otworzyły się oczy. Po raz kolejny brali udział w sprzeciwie skierowanym ku władzy, powtarzając dokładnie te same hasła o równości i bezpieczeństwie dla wszystkich, podpierając je dodatkowo rzekomym doświadczeniem z dawniejszej historii, ale czy aby miało to sens? Czy aby po raz kolejny nie miał powstać z tego wszystkiego rząd ludzi wykorzystujących nadmierną władzę, by mścić się za mniej lub bardziej ukryte winy?
Nie była głupia. Niezależnie od tego, za kogo można było ją obecnie wziąć, nie była najzwyklejszą w świecie trzpiotką. Życie pokarało ją wieloma doświadczeniami, jakich więcej niż połowa społeczeństwa miała zapewne nie doświadczyć. Szybko dorosła, jeszcze szybciej poznała ciemną stronę świata, zdążyła się w niej pogubić i na powrót odnaleźć, aby po raz kolejny utracić swoje pierwotne dziedzictwo. A może właśnie inaczej – aby nastawić się na działania zgodne z pierwotnymi instynktami, dziedzictwem tego typu. Prawo dżungli i takie tam. Znała to aż za dobrze, a kiedy na chwilę odrzuciła te zasady… Cóż, bardzo gwałtownie sprowadzono ją na ziemię.
Słała mściwe spojrzenia, gdy śmiano nazwać ją wariatką, choć przecież wiedziała, że nie jest z nią dobrze. Nie musieli jej tego jednak mówić. W chwilach, gdy przebłyski rozsądku dochodziły do głosu, nadal pamiętała. Bardzo jasno przypominały jej się te rzeczy, które doprowadziły ją do obecnego stanu. Wolała żyć w nieświadomości. Wolała snuć się z kąta w kąt, z miejsca w miejsce niczym zjawa, mrucząc kolejne słowa do tych, którzy otaczali ją jedynie w jej umyśle. Wolała nie pamiętać. Nie chciała, by ktokolwiek choćby próbował sprowadzać ją na właściwą drogę, by ktoś pokazywał jej rzekome uroki życia, bo przecież była teraz wolna i mogła zacząć całkiem nowe życie! Oni zdobędą nową tożsamość, która mogłaby być dla niej odpowiednia! Oni… Gówno prawda.
Tkwiła w tym bagnie po same czubki uszu i nie była w stanie wydostać się na powierzchnię. Dobrze – może i była w stanie, bo przecież przeżyła już tyle tego, co powinno ją całkowicie pogrążyć, ale nie chciała. Taka była podstawowa różnica. Mogła, ale nie chciała. Dlaczego nikt nie był w stanie tego zrozumieć?! Cholera jasna, czy ona mówiła jakimś innym językiem?! Językiem szalonych niedoszłych uczestników Igrzysk, którym spieprzono życie przez jedno pierdolone losowanie?! Cholernych pseudozwycięzców, jakim nie pozostało po tym nic, tylko babrać się w gównie, jakie stworzył im rząd Almy Coin?!
Może i niektórzy z nich mieli na powrót stworzyć sobie normalną rzeczywistość. Taka Maya miała na to szanse, Lucy miała, jeśli tylko kiedyś się ocknie, Emrys miał! Alex stracił dziewczynę, którą ponoć obdarzał bardzo silnym uczuciem, ale też mógł się z tego jakoś wygrzebać. A ona? Oszalała! Wariatka! Świruska z balastem nie tylko psychicznym, ale i fizycznym! Ha! Z dzieckiem, które w jednej chwili było dla niej istotne, by w następnym momencie przypominać już tylko o porażce, jaka ją dotknęła. Czuła się tak przeklęcie pokrzywdzona przez los i naprawdę miała głęboko gdzieś to, że w jakimś miejscu mogły żyć sobie osoby bardziej skrzywdzone od niej. Niech te zasrane dupki przestaną powtarzać podobne teksty! Naprawdę miała to w dupie! Naprawdę! Serio!
Di bujnęła się na jednej z bardziej stabilnych huśtawek, która posłużyła jej teraz za siedzisko, odpychając jedną nogą i patrząc na ślady butów, jakie zostawiła na ziemi. Zbliżała się zima – okres chłodu podobnego do tego, jaki w tym momencie tkwił w duszy osoby takiej jak ona. Choć nie… Dusza Morgan zwyczajnie skuta była przejmująco zimnym lodem. I nie miał on odejść z wiosennymi roztopami. Wiedziała to już teraz…
Powrót do góry Go down
the civilian
Liam Murray
Liam Murray
https://panem.forumpl.net/t2788-liam-murray
https://panem.forumpl.net/t2790-liam-murray
Przy sobie : paczka papierosów, scyzoryk wielofunkcyjny, zapalniczka
Znaki szczególne : Pocięte żyletkami ręce

Wesołe miasteczko - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Wesołe miasteczko   Wesołe miasteczko - Page 2 EmptyWto Cze 09, 2015 1:00 pm

Co Liam mógł robić na Ziemiach Niczyich? Przecież w Dzielnicy Wolnych Obywateli ma swój kąt i jest tam z całą pewnością bezpieczny. Po co mu jakieś kłopoty? Wyjaśnimy więc, że Liam nie lubił monotonii, co serwuje mu ciągły pobyt w Dzielnicy, a że nie miał problemów z podróżami ze względu na status wolnego obywatela, wyruszył, by trochę pozwiedzać świat, decydując się właśnie na najbardziej zniszczoną dzielnicę Kapitolu. Po prostu widok szczęścia i beztroski zaczął go nieco nudzić. Na początku nieznacznie, jednak z każdą chwilą zanudzał się coraz bardziej i tym samym postanowił coś z tym zrobić.
Przybył poduszkowcem na Ziemie Niczyje nie tylko z braku zajęcia. Wiedział, że rząd stworzył dość długawą listę osób poszukiwanych, a że podejrzewał, że wiele z nich znajdzie właśnie tutaj (swego rodzaju przeczucie, a może racjonalne myślenie?), uprzednio wydrukował sobie ich dane wraz ze zdjęciami, a gotowy druk trzyma w lewej kieszeni dość drogiego płaszcza, którzy doskonale chronił go przez zimnem. Przecież to listopad, więc nie mógł się spodziewać upałów. Miał nadzieję, że spotka któregoś z poszukiwanych delikwentów. Wiedział, że za wydanie takiej osoby rząd obiecuje nagrodę. A kto nie lubił nagród, zwłaszcza pieniężnych? Chyba tylko jakiś szaleniec. Ewentualnie jakiś bogacz, który ma dosyć przepychu. Ale przecież można przekazać taką kwotę osobom potrzebującym... dlatego musimy zaznaczyć, że Liam nie lubił pomagać. No, nie do końca - po prostu nie robił tego na co dzień, a ze względu na jego zróżnicowaną psychikę jego nastawienie do wielu spraw może zmienić się w każdym, najlepiej najmniej oczekiwanym momencie.
Nogi zaprowadziły go na teren wesołego miasteczka. Mimo iż było opuszczone, Liam jakby nadal słyszał śmiechy dzieci wcinających watę cukrową, muzykę, rozmowy oraz wiele innych dźwięków, jakie kiedyś na pewno charakteryzowały to miejsce. Jednak jego czar nie prysnął. A przynajmniej nie dla Murraya.
Chodził w te i wewte i nagle pożałował, że tu przybył. Nie miał nic do roboty, poza oglądaniem ruin. Czar wesołego miasteczka prysł, bo po prostu znudził go ten widok. Niezadowolony, już miał zawrócić i wrócić do poduszkowca który stanął jakieś trzy kilometry od jego aktualnego miejsca pobytu, jednak kątem oka zobaczył coś, co przykuło jego uwagę. A raczej kogoś... tak, to była jakaś młoda kobieta. Jej uwagę przykuł dość sporawy brzuch. Zaczął kojarzyć fakty - na kartce widniały informacje o jakiejś ciężarnej osobie, więc zrozumiał że niewykluczone żeby była tą poszukiwaną. Czym prędzej wyjął kartkę z kieszeni, przewertował wzrokiem wszystkie zdjęcia i informacje. Następnie przeniósł go na postać, która co prawda znajdowała się dość daleko, jednak z każdym stanowczym krokiem dystans ten ulegał zmniejszeniu. Nie widział twarzy, stała tyłem... jednak był pewien, że oto rysowała się przed nim szansa, możliwość zdobycia sporawej nagrody pieniężnej. Uśmiechał się nikczemnie, jakby do samego siebie, jednak po chwili wyraz ten dał miejsce neutralnemu wykrzywieniu warg, więc kiedy już stanie twarzą w twarz z tą kobietą (z panią Morgan, co wyczytał uprzednio z kartki), ta nie może poznać się na jego złowrogich zamiarach. Złowrogich zależy dla kogo... przynajmniej dla niej samej, inaczej sprawa miała się ze Strażnikami Pokoju, z rządem, czyli stroną, z którą Liam trzymał i uważał, że należy wypatroszyć tą całą bezprawną ludność, zamieszkującą getto oraz Ziemie Niczyje.
Nie od dzisiaj wiadomo, że Liam był bardzo chwiejny emocjonalnie, na dodatek kolejna odsłona jego osobowości może ukazać niepoczytalnego szaleńca, jaki drzemie w tym męskim ciele.
Podchodził powoli, nie spiesząc się. Kiedy już stał za jej plecami, czym prędzej obszedł jej osobę i tym oto sposobem stali naprzeciwko siebie. Liam był z siebie nad wyraz zadowolony. Odwalił kawał dobrej roboty, mimo że nie musiał się zbytnio starać - dziewczyna wyrosła przed nim jakby z ziemi. Jeżeli istnieje jakiś Bóg (w co Liam szczerze wątpił), na pewno chciał, by ten zwabił ją, a następnie wydał Rządowi. Zdawał sobie sprawę, że przed nim jeszcze wiele roboty. Na początek musi zdobyć jej zaufanie. Musi jakoś inteligentnie pokierować rozmową. Tylko jak? W sumie Liam był dość dobrym mówcą, jednak jak na chwilę obecną nieco powątpiewał w swoje umiejętności. Każdy miewa jakie chwile zwątpienia, zwłaszcza jeżeli chodzi o samego siebie, jednak nie jest to żadną regułką.
Odchrząknął, by zaraz potem przemówić.
- Przepraszam, panienko - przywołał na swoje oblicze zniewalający uśmiech. - czy powinnaś przechadzać się po takich miejscach będąc w tak zaawansowanej ciąży? - podrapał się po przedziałku - może powinnaś gdzieś usiąść i odpocząć? To na pewno dobrze zrobiłoby dla dziecka.
Nie pozostało mu nic innego, jak czekać na reakcję ze strony poszukiwanej. W międzyczasie kontemplował wzrokiem tutejsze tereny. Od razu wszystko stało się piękniejsze, jakby założył różowe okulary. Uśmiechał się serdecznie, jednak pod tym uśmiechem kryły się złe zamiary. No, złe jak dla kogo... na pewno dla samej pani Morgan.
- Zaprowadzę cię gdzieś, gdzie możesz usiąść... chyba że nie chcesz być ze mną na "ty", na pewno to zrozumiem.
Powrót do góry Go down
the pariah
Delilah Morgan
Delilah Morgan
https://panem.forumpl.net/t2389-delilah-morgan#33936
https://panem.forumpl.net/t2394-when-you-pee-all-over-my-chippendale-suite-delilah-delilah#33971
https://panem.forumpl.net/t2392-delilah-morgan
https://panem.forumpl.net/t2761-morgan#41745
Wiek : 18
Zawód : chodzący kłopot (?)
Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą
Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan
Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.

Wesołe miasteczko - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Wesołe miasteczko   Wesołe miasteczko - Page 2 EmptySro Cze 10, 2015 12:08 am

Przy spotkaniach z panną Morgan należało ustalić sobie kilka dosyć jasnych zasad... Jeśli ktoś jednak nie zamierzał tego robić, powołując się na to, co miał przynieść mu lub jej Los, cóż, i tak pamięć o kilku rzeczach powinna być bardziej niż potrzebna. Po pierwsze - Delilah Morgan nie ufała. Daleko jej było też do słodkiego szczeniaczka z rozmarzonymi oczami i mokrym noskiem. W życiu ufała komuś tylko dwa razy - kiedy była dzieckiem i kiedy pokładała stanowczo zbyt dużą wiarę w to, że może uda jej się choć trochę dłużej utrzymać przyjaciół przy życiu na Arenie. W dzieciństwie nie była jeszcze zbyt doświadczona przez życie, ale potem...
Tylko potwierdziła wtedy to, co wiedziała już znacznie wcześniej - nie opłacało się być wrażliwcem, altruistą i kimś całkowicie przyjaznym wobec innych ludzi. Zwyczajnie nie. Dlatego też uodporniła się na wszelkie wewnętrzne przejawy wyrzutów sumienia, bo te wcześniejsze miały aż zbyt wielką cenę. Gdyby tylko wiedziała o tym wcześniej... Nim zdążyła dać im się ponieść. Teraz nie miała zamiaru popełniać kolejnych błędów z tego samego rodzaju, skoro na świecie istniało tyle innych, nowych, z jakimi można się było zaprzyjaźnić. W końcu była jeszcze młoda, miała długą drogę do przebycia, by ostatecznie się pogrążyć, a przynajmniej tak sądziła, skoro nadal jeszcze chodziła po tym świecie.
Chodziła… Dobre sobie! Bardziej prawidłowym stwierdzeniem byłoby chyba to, że się toczyła. Chociaż do ostatecznego terminu porodu teoretycznie pozostało jej jeszcze około pół miesiąca, czuła się jak nadzwyczaj nieforemna słonica, która zapominała już o tym, jak mogą wyglądać jej stopy. Cholera jasna! Nie pisała się na coś takiego! Chciała żyć sobie stosunkowo spokojnie w domu w getcie, dalej ograbiać i narkotyzować ludzi, którzy tak kochali ją za te magiczne wizje, spotykać się z Sebastianem, który był dla niej swego czasu nie tylko wyjątkowo dobrym dostawcą szmuglowanego towaru, ale też przyjacielem i kochankiem, i…
Borze wszechszumiący, widzisz i nie grzmisz, a o ile grzmisz, to nieskutecznie i nie rzucasz piorunami, a jeśli rzucasz, to pudłujesz! ONA GO KOCHAŁA. Dokładnie tak. To nie było proste do uświadomienia sobie, do przyjęcia, a co gorsza – do zaakceptowania, kiedy już go nie było na tym świecie. Nie wiedziała nawet, co stało się z jego ciałem, z jego rzeczami. Może powinna też przy tym pomyśleć o rodzinie, jaką miał w getcie – w przeciwieństwie do niej samej, jednakże nie. Nie interesowała się tymi, których tam pozostawił. Nigdy nie była zbyt czuła w stosunku do praktycznie nieznanych osób. Nawet, jeśli dzieliły z nią wspólną tragedię. Żywiła do nich tylko pełną obojętność.
Jak i zresztą do całej reszty osób, z jakimi się spotykała. Uderzając nogą w ziemię raz po raz, rysowała pod sobą wzory, których jednak ona sama nie była w stanie zobaczyć, jeśli nie bujnęłaby się trochę w górę na huśtawce. Tego natomiast zrobić raczej nie mogła z wiadomych powodów. Z zirytowanym westchnięciem postanowiła więc stanąć na nogach i ruszyć ponownie do siedziby Kolczatki, gdzie zapewne siedziałaby do usranej śmierci wieczora, a następnie najzwyczajniej w świecie walnęła spać bez słowa. Tak jednak nie było.
Sama nie do końca wiedziała, dlaczego jej zmysł samozachowawczy nie zadziałał. Po tak długim czasie nieustannego zagrożenia powinna wiedzieć, że coś jest nie tak, nim ktoś zdołałby ją zaskoczyć. Tymczasem wcale tak nie było. Dziwnie przytłumione zmysły sprawiły, że nie zdążyła odpowiednio wcześnie zareagować, choć szans na udaną ucieczkę raczej tak czy siak nie miała. Była zbyt wielka, zbyt… Napęczniała, by móc skutecznie rzucić się do biegu czy też walczyć z domniemanym przyszłym napastnikiem, jaki nagle wyrósł przed nią. Była jednak niedoszłą trybutką, jedną z potencjalnych ofiar Areny, której jakoś udało się przeżyć. To zobowiązywało…
Wkładając więc palce do kieszeni luźnych spodni, zacisnęła palce na trzonku ceramicznego noża, jaki był jedyną jej wersją pamiątki po Bastianie. Odkąd wcisnął go jej na Arenie, każąc zwyczajnie podciąć mu gardło, nie rozstawała się z tą bronią. Marną, bo marną, ale zawsze jakoś. Skropione niegdyś krwią jednego z nielicznych ludzi, na których jej kiedykolwiek zależało, ostrze mogło ponownie się przydać. Nie atakowała jednak chwilowo, upewniając się tylko dyskretnie, że jej zamiary nie będą wyraźnie widoczne i czekając na ruch ze strony młodego mężczyzny. Nie to, że nie chciała wbić mu noża między żebra – oj nie, zrobiłaby to bez większego zawahania, gdyby tylko postanowił ruszyć się w jakiś podejrzany sposób. Ona zwyczajnie zdawała sobie sprawę z tego, że w walce wręcz byłaby w obecnym stanie nadzwyczaj marna. I to dawało jej do myślenia. Wbrew pozorom, nie była przecież na tyle szalona, by bagatelizować zagrożenie.
- Spacery są ponoć dobre dla zdrowia. – Odpowiedziała, gdy odezwał się dosyć luźnym tonem. Jej głos nie był już jednak aż tak przyjazny jak jego. – Śmiem ponadto twierdzić, że to miejsce jest mi bliższe niż takim elegancikom jak ty, mój drogi przedstawienie-się-jest-dla-mnie-zbyt-skomplikowane. Prędzej to ty będziesz potrzebował mojej pomocy niż ja twojej. Dziękuję i żegnam.
Ktoś mógłby jej zarzucić bycie chamską, jednak niezbyt się tym przejmowała. Normalni ludzie nie błąkali się po takich miejscach, a on był zdecydowanie zbyt dobrze ubrany, by być jednym ze zbiegów. Brak kurzu i pyłu na ubraniu świadczył o tym w zdecydowanie wyraźny sposób. Nawet zbyt wyraźny, bowiem choćby i był on jednak jednym z nowych zbiegów, choć niepodarte ciuchy w getcie pojawiały się skrajnie rzadko, kawał, jaki musiałby przejść od muru do wesołego miasteczka… Cóż, z pewnością zostawiłby jakieś ślady na jego wyglądzie. Ona zaś takich nie widziała, a przecież nawet teraz pochwalić się mogła dosyć bystrym okiem. Spięła się więc, zaciskając mocniej palce na nożu w kieszeni i otwierając usta, by pogonić go z tego miejsca w dosyć niewybrednych słowach, kiedy poczuła ostre szarpnięcie bólu w podbrzuszu, a po nogach spłynęła jej jakaś ciecz… Jakaś… Nawet przy braku widoku swoich własnych stóp, ze względu na szarą barwę spodni – jaka wtapiała się niejako w otoczenie betonowych budynków w sporej części opustoszałych terenów, mogła zauważyć ślady krwi przemieszanej z czymś jeszcze. Wstrzymała oddech, kuląc się, jakby to mogło coś jej dać…
Powrót do góry Go down
the civilian
Liam Murray
Liam Murray
https://panem.forumpl.net/t2788-liam-murray
https://panem.forumpl.net/t2790-liam-murray
Przy sobie : paczka papierosów, scyzoryk wielofunkcyjny, zapalniczka
Znaki szczególne : Pocięte żyletkami ręce

Wesołe miasteczko - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Wesołe miasteczko   Wesołe miasteczko - Page 2 EmptySro Cze 10, 2015 4:35 pm

Nie raz i nie dwa razy Liam miał okazję spotkać kogoś, kto nie wykazywał zbyt przesadnej sympatii wobec niego samego. Zdarzało się to nawet, jeżeli obie strony nie zdążyły się poznać zbyt wnikliwie, o ile w ogóle. Mimo upływu czasu, nadal pamiętał pewne zdarzenie, które miało miejsce na cmentarzu. Gilbert należał do tajemnej organizacji, której głównym celem było przeobrażenie życia Murraya w istnie piekło. A ten ostatni przejrzał go, więc wiedział, że mężczyzna miał wobec niego złe zamiary. Nic więc dziwnego, że dźgnął go nożem. Potem wszystko zadziało się nad wyraz szybko: karetka, która zabrała Gilberta do szpitala. Przesłuchanie Liama. Wmawianie mu, że ćpa. Wszczepienie mu pod skórę urządzenia, które czytało w jego myślach i wysyłało informacje prosto do ich komputerów. Tak, Liam wiedział to wszystko. Przejrzał ich, bo był inteligentny, znał życie. Kolejne pytania i wnioski. Paralizator. Głęboko wydrapana za pomocą paznokci rana w ręce. Jakiś człowiek, który udawał że jest po jego stronie, na co Liam oczywiście się nie nabrał. Próba uduszenia go za pomocą bandaża, jakim opatrzono rękę Liama. Słowa "ty gnoju!". Potem szpital psychiatryczny...
Mężczyzna aż wzdrygnął się na myśl o tamtych wydarzeniach i postanowił, że nie będzie więcej powracał myślami do tamtych wydarzeń. Po jaką cholerę miałby to robić? To, co było minęło, jednak nadal był czujny wiedząc, że ludzie tacy ja Gilbert wciąż mogą go śledzić. A że ostatnimi czasy nie działo się nic, co mogłoby go zaniepokoić, by szczęśliwe, co bynajmniej nie uśpiło jego czujności.
Kto wie, może  ta kobieta należała do Tej Tajnej Organizacji Przeciwko Liamowi? Szczerze w to powątpiewał mimo, że nie mógł być tego pewien. Po prostu do głosu ponownie doszły jego przeczucia. I co z tego, że jest poszukiwana przez Rząd? Na liście obok jej nazwiska i zdjęcia widniały inne zarzuty, których Liam jednak nie spamiętał. Nie będzie jednak teraz zaglądać do kieszeni, by sobie przypomnieć. Gdyby to zrobił, w oczach ciężarnej mogło to wyglądać podejrzanie, nie wspominając, że mogłaby domyśleć się, czego dotyczy ów druk. Ewentualnie miała szansę spojrzenia kątem oka. W ten sposób na pewno uciekłaby gdzie pieprz rośnie, a gdyby miałaby przy sobie jakieś ostre narzędzie, w co Liam wątpił, chociaż nie mógł być pewien, mogłaby go dźgnąć, tak, jak to on kiedyś dźgnął tamtego mężczyznę podczas dość nieoczekiwanego spotkania na cmentarzu. Ponadto teraz na pewno nikt nie zamówiłby żadnego pieprzonego ambulansu, ze względu na charakter miejsca, gdzie Liam spotkał pewną poszukiwaną. Ciekaw był, czy ona wie, że on wie. Argumenty za i przeciw równoważyły się i tym samym dość trudno było to scharakteryzować.
Jednak powracając do zaistniałych wydarzeń, trudno stwierdzić czy Liam zdziwił się, słysząc jej słowa. Nic po sobie nie pokazał, jednak miał talent do skrywania swoich myśli, wniosków, automatycznych reakcji... Dlatego wyglądał, jakby to, co usłyszał, spłynęło po nim jak po kaczce. Uśmiechnął się nieśmiało.
- Nie zrozumieliśmy się - obdarzył ją ciepłym spojrzeniem - racja, spacery podczas spodziewania się dziecka są wskazane. Chodziło mi o to, że w pani sytuacji wskazane jest robienie sobie co jakiś czas postojów. - nie zważył na niegrzeczny ton jej kolejnych słów.
Przypatrywał jej się, wyglądając na zatroskanego. Starał się, by ta pomyślała iż naprawdę przejął się zdrowiem jej i bachora. To oczywiście nie było prawdą, ale musiał wywrzeć na niej dobre wrażenie, nie wiedząc wcale, że trafił na ciężko orzech do zgryzienia i stanął przed nie lada wyzwaniem... nie wiedział, że ma przed sobą bardzo trudne zdawanie, o ile chce ją zwabić do poduszkowca, by pokierować ją prosto do posterunku Strażników Pokoju. Wbrew pozorom, wcale nie interesowało go jej zdrowie. Dla niego mogła nawet poronić, albo zginąć w wyniku komplikacji podczas porodu. Dla Liama życie ludzkie nie miało żadnej wartości. Nawet dopiero to, które jeszcze nie postawiło nóg na Ziemi. Dość często wchodził w skórę bezdusznego studenta psychologii, mimo że na tej ścieżce należy okazać dość sporawą dawkę człowieczeństwa. W sumie Murray był jedną wielką kępką hipokryzji. Nie zawsze było to zauważalne, zwłaszcza dla tych, który niezbyt dobrze go znają, a co by dopiero mówić  o jego wszystkich osobowościach!
Kiedy wypowiedział te słowa, zauważył drastyczną zmianę w zachowaniu dziewczyny. Zgięła się wpół, na po jej nogach popłynęła...
Krew.
Tak, krew. O barwie wina.
Liam wyszczerzył oczy w wyrazie niedowierzania i strachu i dopiero teraz skojarzył fakty - kobieta przecież spodziewa się dziecka, a okres oczekiwania skończył się właśnie teraz.
W jego sercu wykwitła namiastka ludzkich uczuć i człowieczeństwa. Nie wiadomo, z jakiej racji zmienił się nie do poznania. Nie wiedział, co robić. Bał się poruszyć, bał się cokolwiek powiedzieć.
- Wszystko okej? - zapytał, pochylając się i patrząc jej prosto w twarz, wykrzywioną w grymasie.
Nie czekał na odpowiedź, rozumiejąc, że musi coś zdziałać...
Tylko, do jasnej cholery, co?!
- Oddychaj głęboko i mów mi, co mam robić - powiedział nieco drżącym tonem. Obserwował jej ruchy i wiedział, że ta cierpi. Bardzo cierpi. Gdzieś kiedyś słyszał, że jeżeli chłopak chce lepiej zrozumieć swoją rodzącą partnerkę, by poznać jej ból powinien wsadzić sobie w tyłek parasolkę a następnie ją otworzyć. Brr... koszmar mimo, że Liam nigdy tego nie zrobił. Mimo tego, rozumiał ją całkowicie i za nic w życiu nie chciałby rodzić. Jego dusza została powołana do życia w ciele męskim, z czego się bardzo cieszył.
Jednak nie było czasu na tego typu przemyślenia. Ta kobieta rodziła! Tak! I potrzebowała pomocy, najlepiej lekarza, jednak nie było to możliwe zważając na warunki miejsca. W poduszkowcu również nie było żadnego medyka... co on zrobi?
Wpatrywał się w tę scenę jak otępiały. Czekał na rozkazy. Tylko tyle jej pozostało. Po chwili namysłu, powiedział coś jeszcze:
- Lepiej by było gdybyś się położyła...  będzie ci wygodniej. - podrapał się znacząco po przedziałku, dając ujście swojemu zakłopotaniu, ale nie tylko.- kiedy to zrobisz, powiedz mi, jak mam działać.
Powrót do góry Go down
the pariah
Delilah Morgan
Delilah Morgan
https://panem.forumpl.net/t2389-delilah-morgan#33936
https://panem.forumpl.net/t2394-when-you-pee-all-over-my-chippendale-suite-delilah-delilah#33971
https://panem.forumpl.net/t2392-delilah-morgan
https://panem.forumpl.net/t2761-morgan#41745
Wiek : 18
Zawód : chodzący kłopot (?)
Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą
Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan
Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.

Wesołe miasteczko - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Wesołe miasteczko   Wesołe miasteczko - Page 2 EmptyPią Cze 12, 2015 2:34 pm

#przekleństwa

Stuk! Wyraźny dźwięk przerywa ciszę...
Stuk! Kolejne ciche stuknięcie rozlega się po kilku niepokojących sekundach, podczas których cień w rogu pomieszczenia zamiera...
Stuk! Stuk, stuk, stuk! STUK! Seria kolejnych agresywnych dźwięków przedziera powietrze, rozbrzmiewając przy tym głośniej od wystrzału armat. Choć czy można je porównać z czymś takim...? Bardziej mechaniczne, upiorne, niepokojące, o wiele gorsze od wszystkiego, co mogło przez cały ten czas dotrzeć do uszu zbiega. 
Stuk... Trochę cichsze uderzenie sprawia, że ukrywająca się osoba wreszcie wykonuje jakiś ruch. Stłumione westchnienie ulgi rozlega się w ciszy prawie równocześnie z kolejną salwą dźwięków tak bardzo zbliżonych do poprzednich. 
STUK! Stuk, stuk, stuk, stuk, stuk, stuk...! STUK! STUK! Para błyszczących fosforyzującozielonych oczu migocze w ciemności. Kilka sekund po niej pojawiają się dwie kolejne, każda mniejsza od poprzedniej, tworząc razem jakby odwróconą piramidę ze świecących punkcików.
Zgrzyt! Pierwszy... Niesamowicie mechaniczny i jednocześnie jakby mlaszczący. Ukryta w mroku osoba podrywa się, kiedy pierwsza ogromna kropla cieczy podobnej do śliny spada jej na twarz i kaptur od bluzy. Nie ma czasu, by ją wycierać, choć powinna to zrobić. Powinna... Ruch powietrza sprawia, że kilka jasnoblond kosmyków wysuwa się spod przykrycia.
Mlask! Zgrzyt! STUK! STUK! Dziewczyna odskakuje w bok, kiedy prawie niewidoczny właściciel fosforyzującozielonych oczu z sykiem rzuca się w miejsce, gdzie była jeszcze zaledwie kilka sekund wcześniej.
STUK! Gonitwa trwa i nigdy się nie skończy. Zmiech z Areny nigdy nie przestanie jej prześladować. Klekot jego odnóży nie miał opuścić umysłu Di, nacierając na nią w najmniej odpowiednich chwilach. A ona tak bardzo się tego bała...
Tym razem też nic nie wskazywało na atak paniki, jaki nagle ją opętał. Wymieniała całkowicie nieuprzejmości z mężczyzną, który zaszedł ją na tym zapomnianym przez ludzi terenie, gdzie asfaltu nie zwijano na noc tylko dlatego, że w większości niewiele pozostało go w takim miejscu i nie było osób do robienia tego. Gdzie psy nie szczekały dupami, bo ich nie było. Gdzie wiatr zawracał i gdzie nieliczne ptaki zapewne faktycznie spadały z krawędzi ziemi, bowiem tyle było tu wyrw, że jedna z nich z pewnością prowadzić mogła do Piekła, w którym diabły mówiły dobranoc. Tak czy siak, znaczną część paplaniny nowopoznanego nieznajomego, paradoks? nadal nie raczył jej się dokładniej przedstawić!, pomijała. Na jakąś część odpowiedziała jednak kilkoma słowami. I chciała odejść, jak to zwykle robiła, kiedy nie miała ochoty z kimś rozmawiać... Czyli praktycznie zawsze.
Nie udało się jej to jednak.
Kiedy poczuła krew i ostry ból ogarnął jej ciało, powoli osunęła się na podłoże po metalowym słupie, który podtrzymywał huśtawkę, przymykając oczy. W tym momencie nie dbała o mężczyznę, z którym tu była. Mógł ją zabić, mógł zostawić, mógł jej pomóc, choć w to ostatnie jej wewnętrzny głos szczerze wątpił - nikt nie okazywał współczucia i nie pomagał za darmo, mógł... Cokolwiek. Miała to gdzieś. W tym momencie ciężko jej było myśleć. Cóż, nawet nie tyle z powodu szoku czy wrażeń fizycznych, ale... Nie była przygotowana psychicznie na coś takiego. Kiedy jednocześnie nie chciała tego dziecka i plątała się, być może jednak chcąc... Chaos, który nadszedł szybciej niż się tego spodziewała. Zwyczajnie zbyt szybko.
A kiedy jeszcze odruchowo zamknęła oczy, ukrywając twarz pod włosami, przez co ogarnęła ją ciemność, a zmysły jakby się wyostrzyły. Przynajmniej na tyle, by zwróciła uwagę na blachę, która zaczęła uderzać o coś gdzieś w pobliżu, poruszana przez wiatr. Ten zaś odgłos... Nie mógł nie nasunać Morgan na myśl innego zbliżonego dźwięku, jaki prześladował ją od kilku ostatnich miesięcy. Ogarnęło ją gorąco, oddech przyspieszył, stając się bardziej płytki i urywany niż wcześniej. Panika wkradła się do umysłu dziewczyny z całą swoją siłą. Mocna, otumaniająca, przeraźliwa. Kiedy jej myśli skierowały się ku tamtemu... Zmiechowi... Potworowi... A wyobraźnia podsunęła jeszcze gorsze obrazy od tych realnych... Delilah nie otworzyła oczu.
Słyszała głos towarzysza, lecz jakby zza grubej szyby, stłumiony przez metaliczny dźwięk, jaki dosłownie rozsadzał umysł blondynki. Przechodzące ją skurcze, intensywny zapach krwi, który wdzierał się w jej nozdrza... To nie pomagało. Mimo chłodu, na skórze Morgan pojawiły się krople potu, spływające po jej rękach, twarzy... To nie było tak! Nie normalnie, nie w tych wszystkich opowieściach, jakimi ją raczono! Tam wszystko działo się dużo wolniej, bardziej poukładanie i spodziewanie. Tymczasem w tym wypadku wcale tak nie było... Chociaż wcześniej... Może czuła coś wcześniej...? Nie mogła o tym myśleć! Nie umiała zebrać myśli!
- Nie, kurwa, nie jest w porządku! - Wrzasnęła, kiedy z oczu pociekły jej łzy. I choć powoli zaczęła sobie uświadamiać, że tamten dźwięk nie był niczym związanym z koszmarem i ustał już jakiś czas wcześniej, nadal dyszała, a serce wybijało jej jakiś wybitnie szalony rytm, łomocząc, jakby zaraz miało opuścić klatkę piersiową. - Cholerajasnakurwajegomać!
Przegibała się do tyłu, faktycznie gwałtownie przewracając się na plecy i odruchowo przekręcając się na bok, jakby to miało jej pomóc. Nie miała pierdolonych instynktów macierzyńskich! Nie chciała mieć nigdy dzieci! Dlaczego to właśnie musiało się jej zdarzyć?! Były tysiące, jak nie setki tysięcy, bardziej odpowiednich jednostek, które dałyby się dosłownie zarżnąć za możliwość posiadania małego gnojka! Jej przyszłość była inna i...
- Kurwa! Jak to boli! - Kolejny wrzask wydarł jej się z gardła. Za szybko... Za szybko... Nie była wydelikaconą lalunią, ale też nie... No... Zwyczajnie nie... Nie, nie, NIE. Zabierzcie to od niej! NIE! Głowa jej łomotała i zrobiło się słabo, przez co kolejne słowa towarzysza ponownie przykryła półprzejrzysta zasłona. A przynajmniej tak to właśnie odbierała Delilah, która wreszcie mruknęła tylko słabo, jakby trochę odlatując.
- Spodnie...
Jeśli już dopadło ją takie przekleństwo, dlaczego nie mogło być normalnie, podręcznikowe, opisowe...? Największy pechowiec świata nigdy nie miał wolnego, nigdy nie schodził ze sceny...
Powrót do góry Go down
the civilian
Liam Murray
Liam Murray
https://panem.forumpl.net/t2788-liam-murray
https://panem.forumpl.net/t2790-liam-murray
Przy sobie : paczka papierosów, scyzoryk wielofunkcyjny, zapalniczka
Znaki szczególne : Pocięte żyletkami ręce

Wesołe miasteczko - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Wesołe miasteczko   Wesołe miasteczko - Page 2 EmptyCzw Cze 25, 2015 8:43 pm

PRZEPRASZAM za poślizg... czy zostanie mi to wybaczone? :c

Liam był zdenerwowany. I to nawet bardzo. Kto czułby się lepiej, będąc w TAKIEJ sytuacji?
Zaczął się zastanawiać, jak zaszła w ciążę, uznając że do stosunku z jakimś mężczyzną musiało dojść, zanim jej wizerunek zaistniał na liście osób poszukiwanych. Mógł nie mieć racji. A co, jeżeli to był gwałt? Chyba nie była taka głupia, by uprawiać seks bez zabezpieczeń, wiedząc, w jak bardzo pechowej sytuacji się znalazła. Albo te zabezpieczenia nie zadziałały... kto to wie, opcji było naprawdę wiele. Nie znał tej kobiety (nawet nie pamiętał, za co jest poszukiwana, jednak nie będzie tego teraz sprawdzał, nie będzie wyciągał kartki z kieszeni z oczywistych powodów) i wiedział, że nie pasuje pytać o tego typu sprawy osoby dopiero co napotkanej. O ile w ogóle nie należy zaczynać takich wątków z kimkolwiek. Tak, to mówił on - Liam Murray. Niegdysiejszy pacjent szpitala psychiatrycznego. W sumie był tam kilka razy. Liam Murray, którego szaleństwo nie raz brało górę nad rozsądkiem. Liam Murray, który, jako student psychologii najlepiej dawał sobie radę w rozmowach z osobami z problemami umysłowymi, gdyż w takim człowieku odnajdywał samego siebie. Trzeba więc zaznaczyć, że nie zawsze zachowywał się jakby był niepoczytalny. Chociażby spotkanie z panną Blake, które stanowi świetny kontrast z wydarzeniami po spotkaniu Gilberta na cmentarzu. Dźgnął go nożem, gdyż wyczuł - oczywiście błędnie - potencjalne zagrożenie. Zagrożenie, którego wcale nie było. Jednak w jego urojeniach znalazł się rys tego mężczyzny, tak różny od rzeczywistego...
Wiedział, że w zaistniałej sytuacji musi zachować czujność. I działać dość szybko, jednak nie był w stanie - natrętne myśli wzięły górę nad całą jego osobą, wliczając w to również ciało. Był jak sparaliżowany. Opamiętaj się, człowieku!. Wymierzył sobie dość siarczystego policzka. Przez chwilę był jakby otępiały, jednak zaraz potem odzyskał trzeźwość umysłu. Odzyskał panowanie nad myślami i czynami.
Jeszcze przez chwilę wpatrywał się w cierpiącą kobietę. Obserwował, jak ta osuwa się na ziemię. Nie dziwił się jej, to na pewno bardzo bolało. I nie chciał się z nią zamienić, nawet po to, by poznać ów ból, zrozumieć ją o wiele lepiej, niż teraz. Przekleństwo wydobyte z jej ust nie zdziwiło Liama. Rozumiał, że nie będzie dla nikogo miła, a zwłaszcza w takiej sytuacji! Oprócz  bólu była na pewno mocno zdenerwowana. Dlatego - przynajmniej początkowo - przyglądał się z milczeniem tej agonii.
To, co potem powiedziała, zdziwiło lekko studenta, jednak już po chwili zrozumiał, co próbowała mu przekazać. "Spodnie" Tylko tyle.. a może aż tyle?
Nie ociągając się, Liam wziął głęboki oddech wypuścił powietrze ze świstem i ukucnął obok niej. Zrobił to, co do niego należało, a przynajmniej należało w tej właśnie chwili.
Musiał się niemało natrudzić, by zdjąć z niej dolną część odzienia. Był z siebie dumny, jednak po chwili zrozumiał - kobieta na dole była naga. Całkowicie. Bał się spojrzeć na jej intymność, wędrując celowo wzrokiem po tutejszych terenach. Byle nie...  TAM. Wiedział jednak, że w końcu będzie musiał, innego wyjścia nie było. Dlatego starał się, by jak najbardziej oddalić ten moment. Wiedział jednak, że to co się odwlecze, to nie uciecze.
- A teraz? - powiedział to dość cicho, pewnie nie miał siły, by zaangażować ją w ton własnego głosu. - co mam robić? - mimo iż był roztrzęsiony, słowa wypowiedział z niemałą pewnością siebie. Bez najmniejszego zająknięcia. - mów mi, a ja postaram się wszystko zrobić dobrze i w miarę szybko.
Powrót do góry Go down
the odds
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Zawód : Troublemaker
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Wesołe miasteczko - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Wesołe miasteczko   Wesołe miasteczko - Page 2 EmptySro Sie 19, 2015 11:06 pm

Wydawać by się mogło, ze tak specyficzna para jak Liam i Delilah nie poradzi sobie z zadaniem, jakie nagle na nią spadło. Przyjąć na świat dziecko, znajdując się w opuszczonym wesołym miasteczku i przeżyć lub nie stracić przytomności. Nie był to bynajmniej pikuś, brakowało im dosłownie wszystkiego, czego mogliby potrzebować w takim momencie. Gorąca woda, czyste ręczniki, sterylne narzędzia - o tym mogli tylko pomarzyć. Brakowało jedynie oberwania chmury, aby sytuację można było nazwać katastrofą.
A jednak, po kilkunastu wyjątkowo głośnych minutach, przepełnionych okrzykami, dobrymi radami i wykrzyczanymi poleceniami, dało się słyszeć trzeci głos - dziecięcy płacz. Kwilące dzieciątko, owinięte w starą koszulę, znalazło się w ramionach Delilah jedynie na krótką chwilę. Dziewczyna nie chciała być matką, nie odczuwała instynktu i nie zmienił tego nawet widok nowo narodzonego synka. Postanowiła wykorzystać sytuację do maksimum, więc gdy tylko poradziła sobie z pępowiną, pod pozorem odpoczynku podała dziecko Liamowi, a gdy ten trzymał je w ramionach, Morgan wykorzystała leżący nieopodal, stary i odłamany kawałek stalowej barkierki i uderzyła chłopaka w tył głowy.
Od razu stracił przytomność, a ocknął się dopiero w towarzystwie patrolu Strażników Pokoju, którzy wezwali  karetkę i dopilnowali, by dzieckiem zajęły się odpowiednie służby. Murray także mógł liczyć na pomoc medyczną, jednak jego uraz nie okazał się być groźny. Po spisaniu zeznań, został wypuszczony do domu, a synek Morgan zabrany do szpitala. Na miejscu nie pozostał nawet najmniejszy ślad po jego matce.


| ztx2
Powrót do góry Go down
the leader
Victor Blythe
Victor Blythe
https://panem.forumpl.net/t3164-victor-blythe
https://panem.forumpl.net/t3187-victor#49890
https://panem.forumpl.net/t3186-victor-blythe
https://panem.forumpl.net/t3188-victor#49893
https://panem.forumpl.net/t3189-victor-blythe#49896
Wiek : 27
Zawód : Strażnik Pokoju
Przy sobie : leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, broń palna, magazynek z 15 nabojami, zezwolenie na posiadanie broni

Wesołe miasteczko - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Wesołe miasteczko   Wesołe miasteczko - Page 2 EmptySro Sie 26, 2015 11:52 pm

|z nicości, dosłownie
Odwrócił się na chwilę za siebie, patrząc na ślady jego stóp pozostawione na grubej warstwie białego puchu. W tym roku, musiał to przyznać, grudzień w Kapitolu zapowiadał się naprawdę ładnie i gdy płatki śniegu spadały z nieba, Victor mimowolnie uśmiechał się do samego siebie nawet mając świadomość tego, dlaczego znalazł się poza granicami miasta. Oglądał się w tył, patrząc na granicę stolicy Panem, aby za chwilę ponownie skierować się w stronę swojego celu. To niesamowite, jak łatwo jemu, człowiekowi z przepustką i białym mundurem łatwo jest przekroczyć ten jeden punkt, a ludziom, którzy z jakiś powodów znaleźli się na uboczu, odbiera się prawo do rozpoczęcia życia na nowo. Nie potrafił nawet wyobrazić sobie jak wiele osób wysuniętych poza margines społeczeństwa zginie tej zimy, wówczas gdy on będzie siedział w ciepłym mieszkaniu, popijając gorącą czekoladę i obserwując śnieg sypiący za oknem.
A jednak wciąż tam był, stał pośród wielkiej, białej nicości, patrząc na drogę przed nim i myśląc o zadaniu, które zostało mu wyznaczone. Złapanie zbiegłych trybutów, właśnie do tego został wyszkolony i zapewne każdy inny Strażnik na jego miejscu, nawet ten, z którym będzie dziś współpracował, ucieszyłby się z danej mu szansy zabłyśnięcia ponad gronem innych, ubranych w te same mundury, jako człowiek, który przyczynił się do sprowadzenia kraju na lepszą drogę. Mieli wieść Panem ku nowej przyszłości, na czele z Tibaltem Adlerem, który na pewno chciałby być widziany jako prezydent, który ma na względzie tylko i wyłącznie dobro obywateli. Obywateli, nie tych, którzy się zbuntowali, nie tych, którzy uciekli bądź z jakiegoś powodu zostali odepchnięci, ale tych, którzy zostali i trwali jeszcze przy boku Almy Coin, walcząc o Panem, jakiego pragnęli.
Powoli zaczął dochodzić do wniosku, że może był to najlepszy czas, aby zmienić swe przekonania. Teraz, kiedy został wybrany do tego zadania i ma okazję pokazać tym, którzy ciągle w niego wątpili, iż jego praca i przekonania nie mają ze sobą nic wspólnego. Oczywiście, miały naprawdę wiele, ponieważ nie wyobrażał sobie Strażnika Pokoju pijącego herbatę w towarzystwie mieszkańca getta, a jednak on byłby w stanie to zrobić. Miał jednak szansę udowodnić, że jest dobry w swoim fachu i zależy mu na posadzie, bez względu na to, ile razy będzie musiał użyć swojej pięści, dopuścić się groźby czy sięgnąć do broni. Nie lubił tego, ale przecież w życiu nie można mieć wszystkiego.
Wesołe miasteczko na pewno nie wyglądało tak, jak wskazywałaby na to nazwa. Szczerze mówiąc, nie było nim w nim wesołego ponieważ nawet kolory karuzel, które kiedyś zapewne tętniły życiem, teraz były wyblakłe i smutne, pełne melancholii i tęsknoty za minionymi dniami świetności. Blythe nigdy w życiu nie był w miejscu jak to, jednak potrafił wyobrazić sobie szmer rozmów, gwar głosów unoszących się wszędzie wokoło, zapach potraw sprzedawanych w budkach z jedzeniem, śmiechy i grająca muzyka, wszystko przeplatające się jak w kalejdoskopie. Radość i życie tętniące z grona ludzi, którzy pragnęli odpocząć od miejskiej codzienności.
Teraz była tam tylko cisza. Nawet jego kroki tłumione były przez śnieg. Zatrzymał się przy słupkach, które kiedyś zapewne stanowiły bramki wejściowe, opierając się o jeden z nich i obserwując obłoczek pary wydobywający się z jego ust przy każdym kolejnym oddechu. Zerknął na zegarek zauważając, że do umówionego spotkania zostało jeszcze kilka minut i rozejrzał się dookoła, żałując, że nigdy wcześniej nie miał okazji skorzystać z usług tego miejsca. Był pewien, że bawiłby się naprawdę świetnie.
Powrót do góry Go down
the leader
Valerius Ian Angelini
Valerius Ian Angelini
https://panem.forumpl.net/t2317-valerius-ian-angelini#32768
https://panem.forumpl.net/t2324-valowowowowowe-znajomosci#32881
https://panem.forumpl.net/t2321-valerius-ian-angelini#32835
https://panem.forumpl.net/t2328-valbomb-valbomb#32888
https://panem.forumpl.net/t3045-valerius-ian-angelini#46834
Wiek : 24
Zawód : Szeregowy
Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka
Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach
Obrażenia : ogólne osłabienie

Wesołe miasteczko - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Wesołe miasteczko   Wesołe miasteczko - Page 2 EmptyPią Sie 28, 2015 2:00 am

//po egzekucji

Cóż, getto dziś miało święto. Musiałem z tym jakoś żyć, gdy skręcałem w kolejne uliczki, zastanawiając się, czy aby nie zabłądziłem. GPS jednak wskazywał, że te dzikie miasteczko znajduje się tuż-tuż, więc musiałem też zaufać technice, która potrafiła, nie oszukujmy się, zawieść. Nie chciałem się jednak spóźnić. Z łaski swojej panna od drogi mogłaby dziś współpracować... Nie chciałem niczego zawalić, a tym bardziej przepuścić takiej okazji. Polowanie na trybutów napawało mnie jakimś niespotykanie pozytywnym humorem, odczuwałem satysfakcję z powodu przydzielenia mojej osoby do tej roboty i... Polowanie na trybutów? Spójrzmy prawdzie w oczy, to zabawne i cholernie ironiczne. Inni trybuci ich nie wykończyli, więc czas na nas... Zawodowców.
Wysiadłem z samochodu. Śnieg zaskrzypiał pod moimi strażniczymi butami. Zima... Nie powiem, że byłem zadowolony z warunków. Zdecydowanie lepiej biegało się po ziemi, bądź chodniku, niż po śniegu. Z drugiej zaś strony ten biały puszek miał nam pomóc wyśledzić ewentualnego trybuta, o ile ten w ogóle gdzieś tu się znajdował. Miałem nadzieję, że tak. To zawsze jakieś osiągnięcie do kolekcji, a ja, jak wszystkim raczej było wiadomo, kolekcjonowałem je w konkretnym celu.
Sprawdziłem ekwipunek, zamknąłem samochód i ruszyłem na spotkanie z przygodą. Nie było co zwlekać. Im szybciej złapiemy smarka, tym szybciej wrócimy usatysfakcjonowani i będziemy mogli oddać się oglądaniu telewizji przy piwku.
Nigdy tu nie byłem – stwierdziłem na powitanie z nieznajomym mi Strażnikiem. W bibliotece przestudiowałem jakieś stare plany wesołego miasteczka, ale przez te wszystkie akcje i aktualne wyłączenie tego terenu z właściwiej stolicy, mogło zajść wiele zmian w ułożeniu atrakcji. Niektóre może zniknęły...
Cześć. Valerius Angelini – rzuciłem zdawkowo, podając mu rękę. Po przywitaniu spojrzałem w górę na diabelski młyn. – Chyba dobrze, że wziąłem hełm. Nie chciałbym, by jakieś cholerstwo spadło mi na głowę... – zauważyłem.
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Wesołe miasteczko - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Wesołe miasteczko   Wesołe miasteczko - Page 2 Empty

Powrót do góry Go down
 

Wesołe miasteczko

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 2 z 2Idź do strony : Previous  1, 2

 Similar topics

-
» Opuszczone wesołe miasteczko

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Lokacje :: Ziemie Niczyje-