* * *
I wtedy padał deszcz. Padał wielokrotnie wcześniej i wielokrotnie później, ale wtedy był ten dzień, w którym bardziej niż kiedykolwiek indziej zwróciła uwagę na zmianę pogody. Codzienność wydawała się taka rutynowa, ale czemu to dziwi, kiedy wszystkie czynności były naznaczone piętnem lęku. Do czasu ukończenia pełnoletności obawiała się, że zostanie wybrana.
Jej matka była trochę szalona. Miewała dobre dni, ale zazwyczaj majaczyła coś, bajdurząc o Kapitolu i Głodowych Igrzyskach. Zawzięcie przekonywała swoje dzieci, że to wielki prestiż brać udział w Igrzyskach. Zapewniała, że ich rodzina jest najsilniejszym rodem Dwunastego Dystryktu. Nikt się z nimi nie mierzy, że Dwunasty przegrywa bo od tak dawna nie wziął nikogo z tej rodziny.
Trudno dorastać i martwić się o cokolwiek, kiedy boisz się przez sześć lat, że zginiesz rozpłatany, przestrzelony bądź zwyczajnie zamarzniesz na śmierć w jakiejś idiotycznej zabawie ku uciesze mas. Celia długo nie chciała w ogóle rozumieć, czy przyjmować informacji o Głodowych Igrzyskach. Siedziała cicho, wypierając ich istnienie ze swojej głowy. Miała jeszcze przecież dwóch starszych braci i ojca, do których zawsze mogła uciec przed krzywdzącymi ją słowami matki.
Tego dnia padał deszcz. To zapamiętała najbardziej, bo szła do kopalni chowając w torbie jakiegoś gryzonia, którego złapała w sidła w lesie. Futro królika mokre od kropel pod palcami robiło sie szorstkie. Naciągała kaptur głębiej na głowę, jednak co to mialo dać, kiedy wichura sprawiała, że deszcz siekał niemal w poziomie.
Nie chciała wracać od razu do domu. Bracia byli jeszcze w lesie, a ojciec zaraz kończył zmianę. Tą sama ścieżka, między tymi samymi budynkami, nucąc pod nosem dobrze znaną sobie melodię chciała go tylko odwiedzić. Przejść się razem z nim. Posłuchać dowcipów z pracy. Ojciec miał taką cudowna umiejętność by nawet swoja najgorszą robotę umieć obrócić w żart. Tak żyło się przecież troche lżej.
Stanęła przed bramą wejściową i rozglądała się pomiędzy ludźmi za znajomą wysoką posturą. Zawsze spotykali się na rogu placu. Ale dziś padał deszcz. Coraz bardziej i bardziej. Niepokój kiełkował podlewany zimnymi kroplami.
Ojciec nie przyszedł.
Nie widziała go już nigdy więcej.