IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Supermarket

 

 Supermarket

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
the civilian
Noah Atterbury
Noah Atterbury
https://panem.forumpl.net/t1889-noah-atterbury#24419
https://panem.forumpl.net/t249-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t1314-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t563-noah
https://panem.forumpl.net/t1190-noah-atterbury
Wiek : 19
Zawód : Kelner w 'Well-born' i student
Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny
Znaki szczególne : piegipiegipiegi
Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie

Supermarket Empty
PisanieTemat: Supermarket   Supermarket EmptyPią Maj 03, 2013 1:04 pm



Oczywiście od dawna pusty i przetrzebiony przez Strażników Pokoju, mieszkańców Ziem Niczyich i okoliczne zwierzęta, supermarket stał się jednym z popularniejszych miejsc zamieszkania. Jego plusy to nieprzeciekający dach nad głową i możliwość odnalezienia pominiętych sprzętów codziennego użytku. Minusem... konieczność dzielenia "domu" z innymi lokatorami. Nie tylko gatunku homo sapiens.
Powrót do góry Go down
the victim
Nataniel Boss
Nataniel Boss
Wiek : 17
Zawód : Pomaga w prowadzeniu sklepu

Supermarket Empty
PisanieTemat: Re: Supermarket   Supermarket EmptyNie Wrz 01, 2013 6:00 pm

Nataniel chciał odetchnąć od codzienności w miejscu, gdzie nikt nie mógł mu przeszkodzić w błogim lenistwie. Chodził tak po opuszczonych terenach kapitolu aż natkną się na w miarę dobrze wyglądający budynek. Nie dało się poznać że to supermarket zewnątrz, ale w środku niemożna było mieć wątpliwości. Ponumerowane kasy ustawione równolegle do siebie sprawiały wrażenie jak by jeszcze wczoraj siedziały za nimi kasjerki. Było to dziwne miejsce bo mimo braku jakichkolwiek zniszczeń stało puste. Chłopak podszedł trochę bliżej obrotowej brami służącej jako jednostronne wejście dla ludzi, obok której znajdował się przejazd dla wózków. Wahał się przez chwile ale w końcu przeszedł na drugą stronę. Pułki świeciły pustkami i na ich powierzchni zaczynał zbierać się kurz. Dosyć duża ilość kurzu. "Nic dziwnego, pewnie nie było tu nikogo od wielu tygodni" pomyślał Nat po czym przejechał palcem po półce zostawiając biały ślad wśród kurzu. Jego matka, gdy jeszcze żyła często w taki sposób sprawdzała czy sprzątał w pokoju. Wspomnienia o niej cisną mu łzy na oczy, ale on nie zaleje się łzami, obiecał sobie że nie będzie płakał, wspominał. Mimo odruchu wybuchu płaczem Nataniel zacisną zęby i wytarł zakurzony palec o spodnie, i ruszył dalej wzdłuż regałów. Nie było tu niczego godnego uwagi. Gdzie nie gdzie walały się puste butelki po wodzie mineralnej, ale na pewno leżały tu już ponad trzy tygodnie. Idąc tak i rozmyślając doszedł na tyły sklepu. Białe drzwi z napisem "staff only" wyglądały na solidne, lecz już lekkie pociągnięcie pozwoliło na uchylenie ich o kilka centymetrów. Nie były zamknięte. Wydało się to dziwne dla Nata no ale cóż skoro już i tak je uchylił to przecież wypada zajrzeć. Otwierając drzwi zobaczył obskurny korytarz położony prostopadle do linie regałów. tak więc drzwi były tylko po stronie dalszej od części sklepowej budynku. Nata nie interesowały biura ochrony i gabinety dyrekcji obiektu. Wszedł natomiast do pomieszczenia dla pracowników gdzie ku jego uldze zobaczył dwie kanapy, niedziałający chyba telewizor, radio oraz wejście do łazienki. Nat położył plecak obok jednej z kanap i wyją z niego książkę. "No teraz na pewno nie przeszkodzi mu żaden starzec rzucający kamieniami" pomyślał i od razu przypomniał sobie o mapie. Od kiedy wrócił do domu i ukrył ją pod fałszywym dnem szafki w ogóle o niej nie myślał. Przydało by się zrobić z niej jakiś użytek. kładąc się na n kanapie obok której leżał plecak ta myśl nie dawała mu spokoju. Postanowił jednak pomyśleć nad tym w dom a teraz zająć się książką. Ostatnią rzeczą jaką zrobił przed zagłębieniem się w lekturze było zatknięcie sobie pistoletu za paskiem. "Nie wiadomo kto kręci się po okolicy" przestrzegł sam siebie i nasłuchując zaczął czytać. Po godzinie jednak zasną by obudziturz przed zmieszchem. "No dobra czas się zwijać... Musze jeszcze pomóc tacie z wypakowaniem towaru" pomyślał po czym spakował się i wyszedł z superwarketu.

[NMM]
Powrót do góry Go down
the civilian
Mary J. Morgan
Mary J. Morgan
https://panem.forumpl.net/t1643-mary-j-morgan-budowa#21159
Wiek : 24
Zawód : pielęgniarka

Supermarket Empty
PisanieTemat: Re: Supermarket   Supermarket EmptyNie Sty 26, 2014 4:44 pm

Właśnie wracała do swojego "niby" domu z pracy a z nie zaryglowanych drzwi zobaczyła wychodzącego chłopaka. Plus minus wyglądał na jej wiek i jak na ciężkie czasy wyglądał dobrze. Na plecach miał plecak. "Może coś ukradł?" pomyślała, ale on nie wyglądał na złodzieja. Był czysty i odżywiony. W miarę możliwości.
- Ktoś ty?! - zapytała mrużąc oczy i zaciskając dłoń na pasku przy którym zawsze widniał pistolet. Nie mogła sobie pozwolić na to by ktoś ją znalazł, ani by znalazł jej zapasy - Co tu robisz? Podejrzliwie podeszła bliżej.

Post jest z września, więc raczej nie liczyłabym na odpowiedź, Zwracaj na to większą uwagę, a jeżeli szukasz kogoś do gry, zawsze możesz napisać w tym temacie. (;
~ N.
Powrót do góry Go down
the civilian
Adam Blake
Adam Blake
https://panem.forumpl.net/t3082-adam-blake
https://panem.forumpl.net/t3084-adam
https://panem.forumpl.net/t3083-adam-blake
https://panem.forumpl.net/t3094-adasiowy
https://panem.forumpl.net/t3219-adam-blake
Wiek : 26
Zawód : bezrobotny; student na papierku
Przy sobie : notatnik, długopis, paczka papierosów, zapalniczka, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny
Znaki szczególne : blizny po poparzeniach na prawej dłoni

Supermarket Empty
PisanieTemat: Re: Supermarket   Supermarket EmptySro Gru 03, 2014 1:51 pm

| zaczynamy! <3

Pojedyncze echo kroków odbijało się donośnie od ścian supermarketu, kiedy przechadzał się sklepową alejką jak gdyby nigdy nic, rozglądając się dookoła z zainteresowaniem godnym ciekawego świata dziecka. Jakby nie zauważając wszechobecnej brzydoty, czy może - jakby mu wcale nie przeszkadzała. Wprost przeciwnie; to zdewastowanym regałom przyglądał się najuważniej, a wysmarowane ciemnym sprejem (miał nadzieję, że był to sprej) obraźliwe napisy na ścianach, skutecznie zatrzymywały go w miejscu, przerywając powolny marsz i sprawiając, że budynek na nowo pogrążał się w ciszy.
Względnej; na Ziemiach Niczyich nigdy nie było całkowicie cicho. Zawsze gdzieś coś kapało, gdzie indziej coś skrzypnęło, samotny kamyczek potoczył się przed nogami. Przedmieścia Kapitolu, niegdyś wspaniałe i wręcz sielankowe, żyły nadal, wypełnione widmowymi, kryjącymi się w cieniu mieszkańcami, których często można było pomylić z samymi cieniami; drżącymi na wietrze i przemykającymi się tylko wtedy, gdy nikt nie patrzył.
Zatrzymał się przy kasie, przysiadając na taśmie sklepowej. Z potarganymi włosami i kilkudniowym zarostem (znowu zapomniał się ogolić) mógłby robić pewnie za rdzennego mieszkańca Ziem Niczyich, tylko ta garniturowa marynarka i eleganckie dżinsy trochę się gryzły. W samym środku zniszczonego supermarketu, otoczony pozostawionymi przez szabrowników śmieciami, wyglądał jak jeden wielki neon, krzyczący do potencjalnych obserwatorów: nie powinno mnie tu być. I wiedział, że tak było, ale nic sobie z tego nie robił; spędzenie nocy w areszcie nie wydawało mu się straszne, a mogłoby być ciekawym doświadczeniem dla jego wrażliwej duszy (a przynajmniej tak myślał - nie poznał wszakże jeszcze naczelnika więzienia), spragnionej poznawania życia w całości. Zresztą zakazane od zawsze go pociągało, a sama zniszczona dzielnica fascynowała go znacznie bardziej niż wymuskane ulice Kapitolu. Na sterylnych chodnikach i wśród szarych obywateli (nudnych; żałował, że nie mógł zobaczyć stolicy w jej rozkwicie, kiedy barwienie skóry i wszczepianie implantów w najdziwniejsze miejsca w ciele było jak najbardziej w modzie) czuł się pusty i przytłoczony.
Wyciągnął ze sporej kieszeni wymiętą paczkę papierosów, zapalając jednego i zaciągając się dymem. Jego spojrzenie zawisło na moment na przekrzywionej tabliczce, informującej o zakazie palenia w miejscach publicznych, na co uśmiechnął się krzywo, wydmuchując z płuc porcję szarawego dymu, który powędrował leniwie w stronę sufitu. Trzymając papierosa między zębami, wyłuskał z marynarki jeszcze notatnik i przytępiony ołówek, otworzył zeszyt na losowej stronie i zaczął szkicować spory, tłusty napis na ścianie przed nim. Ktoś z dosyć specyficznym poczuciem humoru wymalował na sypiącym się tynku wielkie INSERT COIN, kończące się zaraz nad jeszcze większą strzałką, wskazującą na przerdzewiałą kratkę ściekową.
Zmarszczył brwi, przyglądając się krytycznie swojemu dziełu, które oddawało oryginał w stopniu dosyć znikomym. Nigdy nie był dobrym rysownikiem, tego talentu Los mu - niestety - poskąpił. Wciąż pamiętał swoją nauczycielkę plastyki w szkole podstawowej, która dostawała ataków nieuzasadnionej histerii za każdym razem, kiedy przynosił jej do oceny gotowe prace. Czasami miał wrażenie, że miała nadzieję, że wylosują go w  jednych z Dożynek, byle tylko zniknął z jej klasy.
No dobra, może nie było aż tak źle.
Uniósł głowę do góry, odrywając wzrok od niespecjalnie udanej kopii rysunku, bo wydawało mu się, że coś usłyszał. Wbił spojrzenie w półmrok, próbując odnaleźć źródło nietypowego dźwięku, ale w pierwszej chwili nie zobaczył niczego... ani nikogo podejrzanego. Prawie westchnął, zawiedziony, bo przez chwilę miał autentyczną nadzieję, że ktoś zdecyduje się przełamać rutynę jego dnia, ale wyglądało na to, że to jedynie jego (zbyt bujna) wyobraźnia płatała mu figle. Nie chcąc jednak poddać się tak od razu, odłożył ostrożnie notatnik oraz ołówek na taśmę, wolną rękę wykorzystując do wyjęcia papierosa spomiędzy ust. Wypalony popiół opadł na posadzkę, ale Adam zdawał się nawet tego nie zarejestrować. - Halo? - krzyknął, pewnie głośniej niż było to koniecznie, ale lubił sposób, w jaki głos roznosił się po opustoszałym budynku. Zapewne działał teraz nieodpowiedzialnie i głupio, w końcu jeśli faktycznie ktokolwiek krył się w cieniu, mógł wcale nie być pokojowo nastawiony, ale rzadko kiedy zdarzało mu się myśleć o konsekwencjach przed ich nastąpieniem. - Jest tutaj ktoś? - dorzucił po chwili, tym razem już z całą pewnością bez wyższej konieczności. Natalie zabiłaby go, gdyby to widziała. Zabiłaby go zresztą za samo pojawienie się na Ziemiach Niczyich, ale na szczęście była przekonana, że jej brat całe dnie spędzał na uczelni, uczęszczając grzecznie na wykłady.
Zerknął przelotnie na zegarek na nadgarstku. O, właśnie skończyła się historia literatury Panem.
Powrót do góry Go down
the pariah
Delilah Morgan
Delilah Morgan
https://panem.forumpl.net/t2389-delilah-morgan#33936
https://panem.forumpl.net/t2394-when-you-pee-all-over-my-chippendale-suite-delilah-delilah#33971
https://panem.forumpl.net/t2392-delilah-morgan
https://panem.forumpl.net/t2761-morgan#41745
Wiek : 18
Zawód : chodzący kłopot (?)
Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą
Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan
Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.

Supermarket Empty
PisanieTemat: Re: Supermarket   Supermarket EmptyPią Gru 05, 2014 1:15 am

Jedna puszka, druga puszka, trzecia przeklęta puszka... Wszystkie puste, ale żeby tylko tyle. Każdy, nawet jeden najmniejszy kawałek cholernego metalu pozostawał do tego stopnia świecący brakiem czegokolwiek, że nawet dna mu brakowało. Normalnie szło przez nie niebo zobaczyć, gdyby tylko jeszcze chciało jej się to zrobić. A tak zdecydowanie nie było. Prędzej już skłaniała się ku temu, by szukać zagubionego dna... U siebie... Tak, jej obecne życie zdecydowanie nim było.
- A czego innego oczekiwałaś? - Spytała oskarżycielskim szeptem, spoglądając w przestrzeń zupełnie tak, jakby spodziewała się odnaleźć tam kogoś wzrokiem. Po chwili pokręciła jednak głową, przymykając oczy. - Idiotko...
Z pewnością mogłaby rzec, że nazwanie się po imieniu, w końcu nie miała już co do tego nawet najmniejszych złudzeń, cokolwiek da. Jakieś kiepskawe wrażenie poprawności, może chociaż mikroskopijną satysfakcję z zachowywania pełnej szczerości, gdy wszystko wokół zdawało się nastawiać przeciwko niej... Nic takiego jednak się nie pojawiło. Znowu, dzień w dzień dokładnie ten sam schemat. Nic dziwnego więc w tym, że któryś z rzędu równiutko schematyczny dzień przeważył na podejmowanych przez Delilah decyzjach. Jednej decyzji, jeśli miała być dokładna, której z pewnością ludzie z jej otoczenia by nie pochwalali, gdyby tylko im o niej napomknęła. Czego nie zrobiła, oczywista oczywistość, ale co zrobić wcześniej zdecydowanie powinna.
Powinna... Miała już serdecznie dość mówienia jej, co też musiała robić, co zaś należało zostawić w spokoju i sferze własnych wyobrażeń o tym. Nagle okazało się, że pewne ewenementy społeczne, kąśliwa wymowa jak najbardziej zamierzona, za cel wzięły sobie traktowanie jej jak jajka bądź też pięcioletniej dziewczynki, której prawa były baaaardzo ograniczone. Zawsze ktoś coś wiedział lepiej. Czasem służąc radą o niekoniecznej wartości, czasem tylko gadając trzy po trzy, by okazjonalnie wpaść na coś, co mogłoby być dla niej jak najbardziej przydatne, gdyby tylko wiedziała jak to wykorzystać. A to było już poza jej możliwościami, przynajmniej w przekonaniu samej Morgan.
Co do tego też nie miała już złudzeń. Przebyte Igrzyska zrobiły rasową wariatkę z teoretycznie całkiem normalnej dziewczyny posiadającej tylko komplecik fobii. Wariatkę...? Wariatkę! Łapiącą się na patrzeniu w przestrzeń pustym wzrokiem czy też usilnym przeszukiwaniu pomieszczenia wzrokiem, usiłując odnaleźć w nim kogoś, kto już dawno odszedł z tego świata i pozostawił ją całkowicie samą. Choć tu dodatkowo w grę wchodził fakt, że sama nie miała nawet najmniejszego pojęcia... Cóż, kogo spodziewała się zobaczyć w otaczającej ją pustce.
Amadeus był tylko jej chwilowym współlokatorem i partnerem, którego niby nie miała okazji poznać zbyt dobrze, ale który zdecydowanie nie przypadł jej do gustu. O Trinette mogła powiedzieć jeszcze mniej, a właściwie - tylko tyle, że ją zabiła. Jej jedyna bliższa interakcja z Paige nastąpiła w chwili, w której usiłowały się wzajemnie pozabijać... Dobrze, trzymając się szczegółów - w chwili, w której Sebastian usiłował zabić Paige, Paige Sebastiana, zaś Delilah, wciśnięta tam chyba tylko na doczepkę, starała się pomóc w zakończeniu życia panny Peterson. Z tego co pamiętała, Pandorę i Daisy próbowała zabić dla Amandy. Z Yvesem kontaktu nie miała, tak samo zresztą z Molly, Margaritką, Jasonem i tym jak-mu-tam-było... Royce? Tak się chyba zwał, ale to akurat nie było istotne. Evena darzyła sympatią i miała z nim kilka ciekawszych epizodów, choćby jeszcze w Kwartale. Carly ją irytowała, ale nie była aż taka znowu zła, przynajmniej do czasu ich starcia na korytarzu, a następnie i śmierci młodej Coin. Aż wreszcie... Wreszcie musiała dojść do całej reszty.
Począwszy od Raphaela, którego polubiła pomimo dosyć słabej znajomości i... Sebastian, Amanda... Drażliwy temat... W KOLCu zaś nie zostawiła nikogo. Poza domniemanym bratem, oczywiście, z którym jednak nie była jakoś specjalnie związana. Jej ojciec nie żył, siostry również, matka natomiast wpierw uznawana była przez nią za zaginioną, lecz, tuż przed samymi Igrzyskami, Morgan dowiedziała się, że ta ponoć żyje i... I tyle. Poza naturalnym gniewem na kobietę, która może i ją urodziła, ale już zdecydowanie nie wychowała.
Było to bowiem coś czysto niepojętego. Wiedza o tym, że własna matka Delilah, że jej osobisty wzór... Żyła, wcale nie zaginęła i miała się dobrze gdzieś tam w tym miejscu, w którym to raczyła grzać swój wygodnicki tyłek, mając w nim los swych dzieci. Porzucając je, pozwalając im cierpieć, aby wreszcie nie zrobić zupełnie nic, gdy ciężarna córka została wylosowana do udziału w Igrzyskach.
A ponoć... Valerie... Tak, tak oficjalnie miała się nazywać... Ponoć już wcześniej zajmowała miejsce w rządzie. Cóż, przynajmniej dzięki działaniom rodzicielki, a właściwie - dzięki ich nieobecności, Di pozbyła się i tych złudzeń. Obrazu całkowicie normalnej rodziny, szczęśliwego gniazdka. Ha!, uświadomiła sobie również to, że nie chce być swoją matką. Wbrew wszystkiemu i wszystkim, nie miała zamiaru powtarzać tego schematu, jaki teraz ukazywał się jej oczom. Spaczone pojmowanie otaczającej ją rzeczywistości wykluczało nadzwyczaj wiele zachowań, rzeczy i sytuacji.
Choć jedno pozostawało niezmienne... Reakcja dziewczyny na nagłe odgłosy i dźwięk głosu rozchodzący się po całym pomieszczeniu, który to sprawił, że spięła się mimowolnie, dopiero po kilku chwilach zdając sobie z tego sprawę i usiłując skarcić się za to w myślach. Naciągając mocniej na włosy kaptur rozciągniętego swetra i jak najcichszym krokiem starając się podążyć do wyjścia. Nie, nie planowała odpowiadać. Nie była w końcu, wbrew pozorom!, głupia i aż nazbyt dobrze wiedziała, że coś takiego mogłoby przynieść tylko problemy. Skoro zaś ona sama była już jednym z nich... Po co kumulować kolejne?
Powrót do góry Go down
the civilian
Adam Blake
Adam Blake
https://panem.forumpl.net/t3082-adam-blake
https://panem.forumpl.net/t3084-adam
https://panem.forumpl.net/t3083-adam-blake
https://panem.forumpl.net/t3094-adasiowy
https://panem.forumpl.net/t3219-adam-blake
Wiek : 26
Zawód : bezrobotny; student na papierku
Przy sobie : notatnik, długopis, paczka papierosów, zapalniczka, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny
Znaki szczególne : blizny po poparzeniach na prawej dłoni

Supermarket Empty
PisanieTemat: Re: Supermarket   Supermarket EmptyPią Gru 05, 2014 2:35 pm

Nie wiedział, na co dokładnie liczył, rzucając w pustkę kilka najbardziej idiotycznych pytań, jakie mogły rozbrzmieć echem w opuszczonym supermarkecie. Na to, że rzekomy intruz - jeśli w ogóle istniał - wyjdzie z cienia z podniesionymi do góry rękami? To nigdy tak nie wyglądało; a przynajmniej nie w filmach, które namiętnie oglądał, odkąd znalazł się w Kapitolu. W Dwójce mogli zapomnieć o odtwarzaczu dvd, docierały do nich jedynie propagandowe przesłanki i transmisje z Głodowych Igrzysk, chociaż te drugie w dużej mierze przypominały kino akcji. Klasy C, z przewidywalnym scenariuszem i kiepskimi aktorami, obsadzonymi w rolach głównych - ale trudno było wybrzydzać, mieszkając w Dystrykcie.
Choć Adam to robił; odkąd tylko nauczył się mówić, poddawał w wątpliwość wszystko, co widział, a co większość mieszkańców przyjmowała bezkrytycznie, bez mrugnięcia powieką. Ojciec twierdził, że był rozpuszczony, bo wychowywał się bez matki; może nawet było w tym jakieś ziarno prawdy, ale sam zainteresowany nigdy nie poświęcił dłuższej chwili na własną analizę psychologiczną. Przez większość dzieciństwa i wczesnej młodości przekonany, że przyjdzie mu zakończyć żywot na Arenie, nie przywiązywał zbytniej wagi do budowania swojej przyszłości, zamiast tego marząc cicho o zrobieniu czegoś, za co ludzie by go zapamiętali (i wielbili przez pokolenia?). Głupie i dziecinne mrzonki. Może jego rodziciel miał rację, próbując wybić mu je z głowy treningami i psychiczno-fizycznym nękaniem, chociaż i tak uzyskał efekt raczej odwrotny, a dzisiaj zapewne przewracał się w grobie, widząc, kim stał się jego jedyny syn.
Zeskoczył z taśmy sklepowej, zgarniając notatnik i ołówek z powrotem do kieszeni. Ktoś bardziej rozgarnięty zapewne po prostu opuściłby budynek (zakładając, że w ogóle by się w nim znalazł), ale Adam nie miał zamiaru tak łatwo dać za wygraną. Wrodzona ciekawość, której nie udało się stłumić ojcowskim pasem ani szarą codziennością, nie pozwalała mu usiedzieć w miejscu. Ruszył więc szybkim krokiem w stronę tej części hali, z której dobiegały wcześniej nietypowe dźwięki, odruchowo spinając mięśnie, jakby w oczekiwaniu na atak. Nie celowo; odruch ten stanowił pozostałość po latach igrzyskowych ćwiczeń i miesiącach działalności rebelianckiej, kiedy to przebywał na takim nieustannym czuwaniu dzień i noc, nie wiedząc, z której strony miał nadejść wróg. Zawsze jeden i ten sam, bez względu na okoliczności.
Wstrzymał oddech, wsłuchując się w odgłos własnych kroków. Chwilami wydawało mu się, że słyszy jeszcze inną, drugą parę butów, wystukującą o posadzkę nerwowy rytm. A może to tylko echo powielało jego własny? Wbił spojrzenie w ciemność, wypatrując jakiegokolwiek ruchu, a kiedy już miał zamiar zawrócić i w spokoju dokończyć szkic w notatniku, zauważył niewyraźny cień, przemykający w stronę wyjścia z supermarketu.
Co ty robisz?, zapytał sam siebie, zastanawiając się przed moment, czy naprawdę aż tak śpieszyło mu się do kłopotów. Mógł przecież zaczepić właśnie ukrywającego się na Ziemiach Niczyich zbiega, który za moment bez wahania wbije mu nóż między żebra, przekonany o jego złych intencjach. Albo gorzej; mógł gonić Strażnika, szpiega, a w najgorszym wypadku (ach, priorytety) chorego na zakaźną chorobę bezdomnego. Żadna z tych alternatyw nie zdawała się jednak go odstraszać, bo mimo że cenił swoje życie wysoko, to był też w jakiś irracjonalny sposób przekonany o swojej własnej nietykalności.
I pewnie dlatego podbiegał właśnie do zakapturzonego człowieka, zaciskając palce na jego ramieniu... które wydało mu się jakieś dziwnie wątłe. Teraz, kiedy znalazł się zaraz obok, przyjrzał się postaci uważniej i już bez problemu dostrzegł to, co wcześniej mu umknęło: długie, jasne włosy, wysuwające się spod materiału swetra, lekki chód, drobną posturę. Miał przed sobą dziewczynę, a co więcej, dziewczynę, która wyglądała dziwnie znajomo, gdy już udało mu się spojrzeć jej w twarz. Zmarszczył brwi, na kilka sekund nieco zbity z tropu i tym samym pozbawiony czujności, bo mimo paradoksalnego przekonania, że gdzieś już ją widział, był jednocześnie pewien, że nigdy nie zamienili ani słowa. Ale skąd mógł znać te rysy?
- Hej - wyrwało mu się spomiędzy ust, nie tyle w próbie nieudolnego powitania, co zatrzymania jej w miejscu i zwrócenia na siebie jej uwagi. - Zaczekaj - dodał, sam nie mając zielonego pojęcia, dlaczego miałaby go posłuchać. Szczerze mówiąc, nie rozumiał też, po co właściwie ją ścigał - czyżby tak desperacko łaknął czyjegoś towarzystwa, że gotów był narazić własne życie (i mienie), zaczepiając nieznajomych na Ziemiach Niczyich?
Chyba jednak był trochę głupi.
Na odwrót było już jednak za późno, dlatego skupił się na kwestii w tamtej sekundzie najważniejszej, to jest - upewnieniu się, że nie skończy leżąc oszołomiony na posadzce supermarketu. Dziewczyna co prawda wyglądała dosyć niepozornie, ale zdążył się już przekonać, że w sytuacji zagrożenia życia (a tę mogła z całą pewnością właśnie w ten sposób zinterpretować) ludzie dostawali zastrzyku niebywałej siły. Otworzył usta, przez sekundę po prostu stojąc w milczeniu i szukając w głowie jakichś magicznych, wysoko inteligentnych słów, które przekonałyby ją jednoznacznie o jego dobrych zamiarach, ale kiedy pierwsze (i jedyne) zdanie wydobyło się z jego gardła, brzmiało mniej więcej tak:
- Nie zrobię ci krzywdy.
 Czyli dokładnie to, co powiedziałaby każda osoba, planująca zrobić jej krzywdę.
Powrót do góry Go down
the pariah
Delilah Morgan
Delilah Morgan
https://panem.forumpl.net/t2389-delilah-morgan#33936
https://panem.forumpl.net/t2394-when-you-pee-all-over-my-chippendale-suite-delilah-delilah#33971
https://panem.forumpl.net/t2392-delilah-morgan
https://panem.forumpl.net/t2761-morgan#41745
Wiek : 18
Zawód : chodzący kłopot (?)
Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą
Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan
Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.

Supermarket Empty
PisanieTemat: Re: Supermarket   Supermarket EmptySob Gru 06, 2014 11:52 pm

Kiedyś... Kiedyś wydawało jej się, że typowe problemy egzystencjonalne jej nie dotyczą, że są gdzieś daleko od niej. Teraz... Teraz natomiast szczerze pragnęła, by tylko takie ją nękały. Ach!, ile by za to oddała! Lecz nie było tak łatwo, Los od samego początku nie był jej przyjacielem. I jakkolwiek by nie próbowała się oszukiwać, stwierdzenie, że życie stało po jej stronie, dzieląc z nią wiernie pole bitwy, cóż, byłoby tylko dosyć marnym kłamstwem. Czymś, w co chyba tylko odludek z innej planety mógłby uwierzyć. Ona zaś nim nie była, choć zdecydowanie izolowała się od ludzi. Przynajmniej w ostatnim czasie.
Doskonale sobie poradzisz. Zawsze sobie radziłaś… Motto? Nie, tylko kilka marnych słów kończących boleśnie pewien epizod w życiu Morgan. Przedwcześnie, nieoczekiwanie, żałośnie… Jak miała sobie teraz z tym wszystkim poradzić? No? Jak?! Minęło tyle czasu, a ona wciąż nie wiedziała. Nie była również skłonna do tego, by faktycznie uwierzyć w słowa, które były jednymi z ostatnich wypowiedzianych przez Sebastiana treści. Skierowanych bezpośrednio do niej, mających choć trochę ją pokrzepić, jednak…
Roześmiała się gorzko, stojąc wciąż w tym samym miejscu i patrząc na pobłyskujące w mdłym świetle puszki, jednak echo jej śmiechu nie poniosło się po hali, o nie. Gdyby jeszcze był to wariacki rechot, coś mogącego ukazać jej aktualne odczucia… Ale nie… Było to coś bezgłośnego, pustego, zupełnie niezaskakującego. Jak ona cała w ostatnim czasie, a Bastian…? Bastian był okropnym kłamcą. Dlatego mu nie uwierzyła.
I dlatego też właśnie się śmiała. W jakiś nieokreślony, dosyć absurdalny zapewne, sposób bawiła ją myśl o tym, że danie zupełnej wiary jego słowom byłoby niczym zbrodnia na rzeczywistości. Coś, co rozwaliłoby system na setki drobniuteńkich kawałeczków, ponieważ sądziła raczej, że świat nie znał gorszego kłamcy. Tak nieudolnego, przynajmniej w kłamstwach mających zwieść ją na manowce, że aż momentami zaskakująco przez to wiarygodnego, co sprowadzało Di do myśli, że…
Tęskniła za nim, cholera! Zarówno za tymi dobrymi, pozytywnymi momentami w ich mocno naciąganej przyjacielskiej relacji, jak i również za sporami, kłótniami, podczas których różne dziwne przedmioty mogły otrzymać szansę na darmowy lot w powietrzu i rozbicie się na ścianie. Za śmiechem, irytacją, żalem, dziwnym rozczuleniem usilnie maskowanym poprzez podejrzane zachowania, akcjami wyprawianymi w stanie spożycia, kochaniem się w najróżniejszych nienormalnych miejscach i… Wszystkim, tęskniła dosłownie za wszystkim.
Nie mając przeszłości za coś, co poszło im w jakiś sposób źle, choć przecież w wielu miejscach popełnili karygodne błędy, a zwyczajnie chcąc to ciągnąć dalej. Stawianie nieporadnych kroków i potykanie się przez kłody, jakie Los uwielbiał rzucać pod nogi, nie musiało być zawsze złe i ten dupek jej to pokazał. A potem ją zostawił! Idąc sobie do diabła! Bez niej!
Drobna piąstka uderzyła o chropowaty element ozdoby, czy co to tam było – w ciemności pozostając jednak słabo widoczne, na ścianie, gdy sama Delilah usiłowała uspokoić nadchodzący atak, jaki zbierał się w niej od wewnątrz. Spłycony oddech, spojrzenie uciekające z miejsca na miejsce, wrażenie duszenia się, gorąco obejmujące jej ciało.
Ściany… Czy ściany przypadkiem nie zbliżały się do siebie?! Czy chwilę wcześniej nie były od niej dalej…?! Czy obdrapana farba nie szczerzyła się do niej złowrogo…?! Jak wtedy…! Jak na korytarzu…!  Budynek chciał ją pochłonąć! Odebrać jej powietrze! Zgnieść ją! Pozbawić tchu! Nie!
Nie… Nic się nie działo… Pomieszczenie nadal pozostawało niezmienione, podłoga nie opadała w dół, a sufit nie zbliżał do niej gwałtownie… Była na tyle bezpieczna, na ile bezpieczna mogła być osoba, za której głowę wyznaczono nagrodę, co nie było chyba zbyt dużym pocieszeniem, jednak… Przynajmniej nic się na nią nie waliło. Przeklęty Lyberg! Cholerny, nieuważny dupek! To jego wina! To wszystko było jego winą!
- Mam nadzieję, że chociaż zarezerwujesz mi miejsce w piekle, popaprańcu, bym mogła wypiąć się na ciebie i znaleźć sobie inne zapchlone miejsce… – Syknęła praktycznie bezgłośnie, dopiero w tym momencie patrząc na swoje obtarte kostki palców i skupiając się na piekącym pobolewaniu skóry. Musiała to opatrzyć, ale nie teraz. Teraz… Ból pozwalał jej zebrać się w sobie, przypominał jej o tym, że wciąż żyje, nie zniknęła i nadal może szerzyć chaos. Że ma jeszcze kilka zadań do wykonania, których nie może zrzucić na nikogo innego. To była jej sprawa, jej popaprany plac zabaw.
Na który najwyraźniej wdarła się jakaś obca dusza, burząc spokój Delilah nawet w miejscu tak niezamieszkanym, choć poprawniej chyba byłoby stwierdzić – niezasiedlonym przez ludzi, jak supermarket, w którym obecnie się znajdowała. A że jej pojęcie bezpieczeństwa oraz braku szukania niepotrzebnych problemów i i-tak-cię-same-znajdą-idiotko w ostatnim czasie zyskiwało na znaczeniu, postanowiła najnormalniej w świecie opuścić sklep. W końcu już z samej nazwy był on opuszczony.
Czego najwyraźniej z kolei nie rozumiał odzywający się wcześniej osobnik. Najwyraźniej na siłę szukający kłopotów, których jakoś nie miała ochoty z nim dzielić. Gdyby tylko było to jeszcze takie łatwe… Prosto powiedzieć, ciężej zrobić, gdy brzuch zaczyna powoli ograniczać człowiekowi pole manewru, rosnąc ponad miarę.
Cóż, gdyby nie wiedziała dokładnie, że jest to końcówka szóstego miesiąca, zapewne byłaby dla siebie słonicą w końcowym stadium ciąży. Słonicą, która nawet wiać dostatecznie szybko nie potrafiła, choć to chyba zależne było od jej samopoczucia w danym dniu – marnego albo marnego, bowiem już po krótkiej chwili została dorwana. Nie poddając się jednak tak łatwo, rasową ofiarą losu w końcu nie była, a obracając jak najgwałtowniej w stronę intruza, ha! jakby sama nim nie była!, by postarać się przywalić mu z pięści w nos. Na kopnięcie w krocze, z wiadomych względów, pozwolić sobie przecież nie mogła.
- Nie ma sprawy. Do widzenia. – Syknęła, szarpiąc się i usiłując, niczym pierdolony węgorz, wyślizgnąć spod tego niewygodnego dotyku. – Łapy…! – Ponownie zamachała ramieniem. – …precz!
Nie, nie była miła i tak, jak najbardziej zamierzała zaraz się stąd zmyć. Z pozwoleniem lub bez niego. Miała w końcu w tym wprawę, nie? Tak samo zresztą, jak i w radzeniu sobie z różnymi ewenementami społecznymi, choć w tym przypadku akurat nie mogła powstrzymać niedowierzającego parsknięcia. Tak samo zresztą swoich brwi, z których jedna powędrowała wpierw w górę, by za moment ponownie spotkać się z drugą.
- Z choinki żeś się urwał? – Spytała, spinając się i jedną ręką grzebiąc w kieszeni, by zacisnąć palce na zimnej rękojeści noża. Od razu poczuła się lepiej, czując pod palcami chłód narzędzia, które już raz posłużyło do jak najbardziej morderczych celów. Mogło i drugi. – Czego chcesz? To nie miejsce dla odstrojonych bubków. Możesz zrobić sobie kuku… – Dodała, uśmiechając się nieprzyjemnie. – Albo ktoś ci je zrobi…
Stwierdzenie o braku zagrożenia z jego strony? Cóż, zignorowała je. Ludzie byli jak zwierzęta, choć te jednak w większości przypadków zabijały dla pożywienia. Ludzie w znacznej mierze dla zabawy, czasem obrony. Okoliczności potrafiły ze spokojnej sarenki zrobić wygłodniałego wilka, więc… Nie zamierzała ufać komuś, bo tak powiedział, ale też nie traciła czujności. Proste i łatwe.
- Ktoś ty? Mów.
Powrót do góry Go down
the civilian
Adam Blake
Adam Blake
https://panem.forumpl.net/t3082-adam-blake
https://panem.forumpl.net/t3084-adam
https://panem.forumpl.net/t3083-adam-blake
https://panem.forumpl.net/t3094-adasiowy
https://panem.forumpl.net/t3219-adam-blake
Wiek : 26
Zawód : bezrobotny; student na papierku
Przy sobie : notatnik, długopis, paczka papierosów, zapalniczka, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny
Znaki szczególne : blizny po poparzeniach na prawej dłoni

Supermarket Empty
PisanieTemat: Re: Supermarket   Supermarket EmptySob Sty 24, 2015 4:52 pm

Powinien był zawrócić już kiedy usłyszał jej śmiech: gorzki, dziwnie pusty, pozbawiony tego, co prawdziwy śmiech powinien posiadać, czyli - wesołości. Ludzie pozostający przy zdrowych zmysłach nie śmiali się w ten sposób; nie samotnie, i nie w zniszczonym wojną supermarkecie, który równie dobrze mógłby stanowić element scenografii w filmie o morderstwie ze szczególnym okrucieństwem. Takie dźwięki wydawali z siebie szaleńcy i osoby złamane przez los, w ten czy inny sposób, a ci z kolei zazwyczaj bywali niebezpieczni, zwłaszcza jeśli nie mieli już nic do stracenia, a nie oszukujmy się - statystyczny mieszkaniec Ziem Niczyich na ogół zaliczał się do tej grupy.
Żadnej z tych rzeczy nie udało się jednak skłonić Adama do odwrócenia się na pięcie i powrotu skąd przyszedł. Prawdę mówiąc, każdy niepokojący fakt z osobna tylko bardziej popychał go do przodu, ciekawość wciągała go w ciemność odciętych od elektryczności zaułków, a zdrowy rozsądek nie zdecydował się na pojawienie się na posterunku, zniechęcony wcześniejszymi bezskutecznymi próbami zabrania głosu. Zagłuszony przez ciche, niosące się echem i całkowicie niezrozumiałe słowa nieznajomej, która... zareagowała dokładnie tak, jak się spodziewał, odwracając się gwałtownie i łamiąc mu nos.
Nie zdążył nawet pomyśleć o uniku. Jasna dłoń jedynie mignęła mu przed oczami niczym blada smuga we wszechobecnej ciemności, a po chwili słyszał już nieprzyjemne chrupnięcie, gdy drobna pięść spotkała się z jego kośćmi. Przed oczami rozbłysnęły mu gwiazdki. Zamrugał nieprzytomnie, odruchowo poluzowując uścisk na ramieniu nieznajomej i dając jej okazję do wyrwania się; nie mógł przecież skupić się na zaciskaniu palców, kiedy zajęty był łączeniem jasnych punktów przed sobą w całe konstelacje, które jednakże poruszały się niepokojąco szybko, migając w przyspieszony rytm jego serca. Spomiędzy warg uciekło mu pojedyncze słowo, najprawdopodobniej przekleństwo, ale ledwie je zarejestrował, bo jego zmysły skupiły się na nowym doznaniu, jakim była dziwnie znajoma fala bólu, rozchodząca się od podstawy nosa po całej twarzy w postaci niespecjalnie przyjemnego mrowienia. Po wardze spłynęła mu jakaś gęsta, ciepła ciecz, która po chwili sięgnęła brody i zaczęła poddawać się nieubłagalnej sile grawitacji, częściowo skapując na posadzkę, a częściowo plamiąc mu jasną koszulę. Podniósł dłoń do nosa, przez moment prawie z fascynacją przyglądając się czerwonej substancji, która w przyćmionym świetle wydawała się niemal czarna. Gwiazdki powoli znikały mu z pola widzenia, mógł więc już dostrzec wykrzywioną emocjami twarz dziewczyny, której usta poruszały się szybko - zupełnie jakby coś mówiła. Nie słyszał jednak jej słów, a raczej nie potrafił ich rozróżnić, bo zlewały się z dziwnym dzwonieniem w uszach. Zamrugał; nadal wydawało mu się, że gdzieś już ją widział, ale uderzenie nie sprawiło, że rozsypane puzzle pamięci wróciły na swoje miejsce. Wprost przeciwnie - przez moment nie miał pojęcia, skąd w ogóle się tutaj wziął, i gdzie znajdowało się owo tutaj; nie mówiąc już o tożsamości dziewczyny, która właśnie szukała czegoś w kieszeni; najprawdopodobniej pistoletu, noża bądź innego rodzaju broni.
Po co była jej broń? Rozejrzał się nieprzytomnie dookoła, jakby spodziewając się zobaczyć ewentualnego atakującego, zanim dotarł do niego sposób rozumowania nieznajomej. Roześmiał się cicho. Nie z nerwów, ani ze strachu; przekonany o istnieniu podobieństwa między życiem, a teatrem, wiedział doskonale, że podupadły supermarket nie mógł być przypisany jako miejsce jego śmierci. To nie pasowało do ostatniego aktu, podobnie jak rozczochrana dziewczyna, ani krwawiący groteskowo, złamany nos.
Ktoś ty? Mów, odbiło mu się echem gdzieś we wnętrzu czaszki i dopiero wtedy zorientował się, że wściekłe dzwoneczki w jego uszach ucichły, na nowo pozwalając mu na odbieranie innych bodźców słuchowych. Uśmiechnął się szeroko, co w porównaniu z ubabraną krwią dolną częścią twarzy musiało nadać mu wyglądu wariata. Którym poniekąd był; kompletnie nieprzystosowany do walki o przetrwanie (paradoksalnie dla kogoś, kto większość życia spędził na przygotowaniu do morderczego turnieju na śmierć i życie), postępował zazwyczaj w sposób całkowicie abstrakcyjny, wprawiając w osłupienie tych, którym jednak zdarzało się myśleć rozsądnie. To, jakim cudem jeszcze żył i oddychał, poruszając się po tym niebezpiecznym polu minowym, jakim było życie w Panem, pozostawało tajemnicą; być może wykonywanie szalonego tańca między uzbrojonymi minami przeciwpiechotnymi nie było taką znowu złą strategią na omijanie niebezpieczeństw.
A przynajmniej jemu jeszcze nic do tej pory nie urwało nóg.
Uniósł ręce powoli do góry, obracając dłonie środkiem do dziewczyny i pokazując jej, że nic w nich nie trzymał. Nie obawiał się co prawda śmierci z jej ręki, ale spędzenie nocy na ostrym dyżurze i obserwowanie lekarzy wyciągających mu kulę spomiędzy żeber też nie należało do jego ulubionych sposobów spędzania czasu.
- Adam Blake, mi również niesamowicie miło cię poznać - odpowiedział lekko, kiwając głową w dosyć komicznym geście. Jego głos zabrzmiał dziwnie nosowo; chyba jego nowa znajoma przestawiła mu przegrodę w tę czy tamtą stronę, na co wskazywałby również metaliczny posmak w ustach i fakt, że było w nich nieco więcej krwi niż powinno. Przez chwilę miał ochotę splunąć nią na posadzkę (to mogłoby być takie widowiskowe!), ale przecież przy damie nie wypadało. - Mógłbym ci się nawet wylegitymować, ale mam dziwne przeczucie, że próba sięgnięcia do kieszeni skończyłaby się dla mnie nożem w płucu. A całkiem lubię swoje płuca. No i niestety palę, więc chyba nie poradziłbym sobie z jednym. Powiesz mi, jak masz na imię? - zapytał, kończąc w ten sposób przydługawą wypowiedź. Miał nadzieję, że imię nieznajomej pobudzi jego komórki pamięciowe bardziej efektywnie, niż robiła to jej twarz i głos. Przez cały czas miał bowiem to irytujące i frustrujące wrażenie, że gdzieś już wcześniej ją widział. Na tyle denerwujące, że jeszcze zanim zdążyła mu cokolwiek odpowiedzieć, wypalił: - Wiem, że to brzmi jak wyjątkowo kiepski i nieoryginalny sposób na podryw, ale czy ty też masz wrażenie, że już się gdzieś kiedyś spotkaliśmy? - po czym wzruszył lekko ramionami, nadal nie zwracając uwagi na krew zalewającą mu koszulkę.
Powrót do góry Go down
the pariah
Delilah Morgan
Delilah Morgan
https://panem.forumpl.net/t2389-delilah-morgan#33936
https://panem.forumpl.net/t2394-when-you-pee-all-over-my-chippendale-suite-delilah-delilah#33971
https://panem.forumpl.net/t2392-delilah-morgan
https://panem.forumpl.net/t2761-morgan#41745
Wiek : 18
Zawód : chodzący kłopot (?)
Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą
Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan
Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.

Supermarket Empty
PisanieTemat: Re: Supermarket   Supermarket EmptyPon Mar 23, 2015 9:42 pm

Ciężar współczucia ludzi ją otaczających był niczym kamień przywiązany do szyi Delilah, który każda bardziej umiejętna osoba mogła w przyszłości wykorzystać do tego, by już ostatecznie ją zatopić. Wystarczyło tylko wiedzieć, gdzie należy uderzyć, by osiągnąć zamierzony efekt. Największy jednak problem był w tym, że ona to wiedziała. Zdawała sobie sprawę z własnego osłabienia, odnajdując spokój tylko wtedy, gdy była sama.
Paradoksalnie można by rzec, że największe osamotnienie odczuwała w towarzystwie innych ludzi, zaś choć cząstkowe zrozumienie przychodziło do niej w samotności. Dlatego też właśnie tak często wymykała się w ostatnim czasie, tak rzadko rozmawiając z kimkolwiek, kto nie był nią samą, powietrzem ją otaczającym czy też drobnymi przedmiotami, pustymi puszkami w opustoszałym sklepie, mchem porastającym ściany, po których wodziła dłońmi, gdy znajdowała się na zewnątrz.
W zamkniętych czterech ścianach kolczatkowego bunkra czuła się niczym więzień, który tak naprawdę nigdy nie opuścił Areny, dalej plącząc się w labiryncie jej korytarzy. Czuła się jak zwierzę na uwięzi, które ktoś zaraz miał poprowadzić wprost na rzeź.
Nie tą dosłowną. Metaforyczną, wewnętrzną, umysłową, pozwalającą jej postradać zmysły już doszczętnie, do samego końca. Wraz z tymi ukradkowymi spojrzeniami, ściszonymi głosami niosącymi się echem po pomieszczeniach, jakby tylko szukały drogi ujścia dalej, marszczeniu brwi na jej widok… Ocenach, prywatnych testach, których raczej nie przechodziła. Nie była w stanie tego zrobić. Nie potrafiła się pozbierać, choć walczyła. Jej działania przypominały jednak bardziej żałosne próby zaczerpnięcia głębszego oddechu przy zmiażdżonych płucach i rozoranej krtani. Bez znaczenia, nic nie robiące, wykorzystujące tylko energię.
Której miała aż na pęczki, jednak nadal zbyt mało, by móc cokolwiek zdziałać przy jej pomocy. Trudno było przecież zignorować ograniczenia, jakie nadawało człowiekowi jego własne ciało i własna dusza. A może prędzej już psychika…? Od dawien dawna czuła bowiem, że coś takiego jak typowe pojęcie duszy jej nie dotyczyło.
Jeszcze w czasach mieszkania w Kwartale nie była dobrym człowiekiem, wiedziała to i mimo wszystko nie zamierzała nic z tym zrobić. Zarówno wtedy, jak i teraz. Zbawienie nie miało mieć miejsca, wybawieniem nie była też śmierć, gdy czuła się tak, jakby już w pewnej części umarła. Pusta skorupa przeładowana randomowymi emocjami, wśród których przeważał gniew, poczucie niesprawiedliwości, chęć zemsty… Nic przyjemnego, nic godnego.
Lecz o coś takiego jak godność w obecnych czasach musiało być nadzwyczaj ciężko również ludziom, którzy starali się w jakikolwiek sposób ją zachowywać. Takie osoby musiały znacznie więcej czasu poświęcać na czcze zastanawianie się, próby przewidywania kilku przyszłych ruchów tak, by nie narazić się na utratę choć cząstki wspomnianej wcześniej wartości. Tymczasem dla kogoś w typie Delilah Morgan nie było to istotne. Najbardziej przydatna była pierwsza reakcja, dzięki której zyskiwało się ułamki sekund potrzebne na kolejne i kolejne. Najważniejsze było to, by nie pozwolić sobie na to, żeby między działania wdarł się nawet najmniejszy okruszek wątpliwości.
Dlatego też nie pożałowała spotkanego chłopaka… Mężczyzny, jak oceniać – tak oceniać, było ciemno i mimo wszystko zbyt wiele nie była w stanie zauważyć. Najważniejsze, że w ruchu Delilah nie dało się uświadczyć wahania motywowanego ewentualnymi wyrzutami sumienia. Zarówno wtedy, gdy wykonała ruch, jak i w chwili, w której rozległo się charakterystyczne chrupnięcie. Brzmiące dosyć nieprzyjemnie nawet dla samej Morgan, choć przecież nie należała ona do wydelikaconych panienek, od wielu lat walcząc o utrzymanie się na powierzchni. Odgłos łamanego nosa przypomniał jej jednak inne wyjątkowo nieprzyjemne dźwięki, przez co nawet mimowolnie się wzdrygnęła.
Korzystając jednak z zamroczenia towarzysza, by już ostatecznie wyrwać mu się, robiąc kilka kroków w tył. Nie obserwowała tego, jakże pięknego!, przedstawienia, jakim uraczył ją typ z gwiazdkami przed oczami. Mimo wszystko, widok wodospadów krwi aż tak bardzo jej nie fascynował, a ten pierwotny instynkt chęci przetrwania okazał się silniejszy od wszystkiego. Zarejestrowała co prawda syk, jaki wydostał się z ust jej aktualnego przyjaciela, ale nie skomentowała go w żaden sposób. Ochota na to nawet nie nadeszła, wyparta chęcią trafienia dłonią na coś, czym mogłaby ewentualnie się bronić. Choć chwilowo potencjalne zagrożenie wyglądało bardziej sieroco od niej, a to już coś. Nie zamierzała jednak dać się zmylić pozorom, za dużo widziała w swoim, dosyć krótkim – powiedzmy szczerze, życiu, aby to zrobić.
Aczkolwiek na rozmowę już sobie pozwoliła, choć czy jej krótką wypowiedź dało się w pełni nazwać dialogiem, skoro paplała do niekoniecznie ogarniającej świat osoby? Chyba nie, raczej lepiej było to uznać za monolog, ostatnio przecież Delilah miała skłonność do monologowania – wyobrażenia nie miały nawet jak jej odpowiedzieć, zwieńczony jednak z lekka opóźnionymi odpowiedziami i ruchami, przez które raz po raz albo bardziej się spinała, albo też pozwalała sobie na nieznaczne odpuszczenie.
Mi również niesamowicie miło cię poznać skwitowała bliżej nieokreślonym skrzywieniem warg, mimo wszystko miała jeszcze jakieś tam swoje poczucie humoru i odpowiadało ono temu przedstawianemu teraz przez osobnika zwącego się, bardziej lub mniej realnie, Adamem, lecz nadal nie odczuwała jakoś współczucia z powodu zmienionego ustawienia jego przegrody nosowej. Prawdę mówiąc, zachciało jej się tylko śmiać, czego nie powstrzymywała. Roześmiała się. Jakby ciężkawo, zdecydowanie nie lekko i pogodnie, a jednak.
- Cała przyjemność po mojej stronie. – Odparła, wzruszając ramionami i jednocześnie wycofując się w stronę wyjścia. Przodem do rozmówcy, oczywiście, palcami jednej ręki gładząc ostrze noża, jak gdyby ją to uspokajało. Cóż, może faktycznie tak to na nią działało? Parsknęła. – Legitymować. Jasne. Wracaj migiem do swojej idealnej krainy fircyków i sprawdź, czy aby palenie nie uszkodziło ci też wzroku. Wyglądam na Strażnika? Pomyślmy… Nie, nie sądzę. Kiedy ostatnio patrzyłam w lustro, a mamy tu zajebiste warunki sanitarne i stać nas na lustrzane komnaty ze złotymi wykończeniami, co widać na załączonym obrazku, raczej daleko było mi do tych sukinsynów, ale jak kto uważa. – Powiedziała z przekąsem, dodając jeszcze. – Z taką postawą akurat najmniej bałabym się o swoje płuca. Choć ostatni wdech dla niektórych może być… Istotny. – Po raz kolejny poruszyła ramionami, tym razem jednak postanawiając się wycofać już do końca. Rozmowy rozmowami, było niemiło, ale się skończyło. Zwłaszcza przy pytaniu, na które syknęła tylko:
- Zapomnij. – Zamiast jednak faktycznie odejść, stanęła w miejscu, zatrzymana ostatnimi słowami Adama, przez które… Cóż, na moment umilkła, dając tym samym wrażenie, że zaraz między nimi zaczną cykać świerszcze, a jakiś samotny uschnięty krzaczek przeleci przez środek supermarketu, lecz już po chwili odpuściła sobie budowanie atmosfery, najzwyczajniej w świecie ponownie zaczynając się śmiać.
- Panem et circenses. – Parsknęła w odpowiedzi. Czy cokolwiek musiała dodawać? Zależy, lecz nie zamierzała czekać na to aż nowopoznany typek doda dwa do dwóch. Była ryzykantką, ale nie aż tak głupią. Fircyk fircykiem, mimo wszystko, spore nagrody kusiły ludzi. Postanowiła odejść, tym razem nie zamierzając się już zatrzymywać.
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Supermarket Empty
PisanieTemat: Re: Supermarket   Supermarket Empty

Powrót do góry Go down
 

Supermarket

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Supermarket
» Stary supermarket

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Lokacje :: Ziemie Niczyje-