|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 34 Zawód : właściciel VIolatora, sutener Przy sobie : Dowód, faje, zapalniczka, zezwolenie na broń, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, zdobiony sztylet, latarka, scyzoryk, gaz pieprzowy Znaki szczególne : Niewyspana, zmęczona morda, która chce ci wpierdolić
| Temat: Kuchnia z kantorkiem Pon Maj 27, 2013 5:29 pm | |
| First topic message reminder :Mała kuchnia zarówno przeznaczona do przygotowywania jako-takich dań dla gości, jak i dla użytku pracowników Violator. W kącie znajduje się średniej wielkości stolik dla personelu, a po drugiej stronie znajduje się mały kantorek na alkohole (raczej własnej produkcji) i inne towary jakie da się tylko zdobyć, a dzięki któym można prowadzić bar. Być może, dzięki nowym klientom wkrótce będzie można wszystko to doprowadzić do naprawdę porządnego stanu. |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Kuchnia z kantorkiem Pon Wrz 23, 2013 2:09 pm | |
| Czy nikt nigdy nie mówił Anafielowi, że nie można pić na umór? Nietrudno zgadnąć, że świat wywijał mu fikołki i kręcił się przed oczami niczym karuzela z ozdobnymi kucykami, ale dodatkowo za chwilę burknęło mu coś w brzuchu i wykręciło kiszki. Krótko mówiąc, zwymiotował. Tak samo jak dziesięć minut później, czterdzieści, godzinę i trzy. Zatruł się, biedaczyna. Może lepiej, żeby położył się w łóżku i odpoczął? Przez dwa następne posty fabularne raczej nie szalej, chociaż nie oznacza to, że nie możesz grać. Po prostu... uważaj, bo zatruwający żołądki Mistrz Gry czuwa.
|
| | | Zawód : Barman, sprzątaczka
| Temat: Re: Kuchnia z kantorkiem Pon Wrz 23, 2013 2:31 pm | |
| - Jasne, szefie, wszystkim się zajmę, nie ma sprawy. – powiedział tylko, zauważywszy, że Frans gdzieś się zbiera. W naturze Delaunaya nie leżało dopytywanie się, gdzie idzie jego przełożony wychodzi. Zapewne chodziło o jakieś ważne, najważniejsze z najważniejszych spraw. Nie jego biznes. Jakieś dziesięć, piętnaście minut po wyjściu Fransa blondyn nadal siedział przy stoliku, popijając alkohol. Powoli zaczynało kręcić mu się w głowie i miał ochotę zjeść nieco ukochanej marchewki, by załagodzić nudności, gdy znienacka zwymiotował. Raz. Drugi. Trzeci. Dziesiąty. Nigdy więcej alkoholu, do diaska!, pomyślał, z trudem dochodząc z powrotem do kantorka, żeby użyć mopa i ciepłej wody do zmycia wymiocin. Pracował powoli, usiłując jak najdokładniej wyczyścić posadzkę; wiedział, że nie może pozostawić za sobą brudu. Gdy już skończył, poczłapał do małego pokoiku, w którym sypiał i zwinął się w kłębek na materacu.
|
| | | Wiek : 17 lat Zawód : prostytutka/kwiaciarka Przy sobie : W plecaku: proca, latarka, zwój liny, zapałki, pusta butelka, nóż, widelec, latarka, kompas, paczka z jedzeniem; w ręku: pistolet Obrażenia : lekko obite plecy, rana na łydce po ugryzieniu szczura
| Temat: Re: Kuchnia z kantorkiem Nie Paź 27, 2013 10:50 pm | |
| Każdy szukał pracy, ale nie każdy miał na tyle odwagi, aby prosić o nią w burdelu. Ten chłopak nie wyglądał, po prostu nie wyglądał na kogoś, kto wiedział w co się pakuje lub po prostu wierzył, że uda mu się pochwycić czegoś lżejszego. Nie wiedziałam, co jednak mogłabym powiedzieć teraz, nie chciałam się odzywać, bo i tak zostałam spławiona krótkim „Zrób mi kawy”, co pomimo wszystko bardzo mnie zabolało. Chciałabym się uśmiechnąć, powiedzieć coś miłego i mieć nadzieję, że dobrze się zachowuję, a w tym przypadku „dobrze” – czyli tak, jak Frans by tego chciał. Kiedy jednak patrzę na Sabriel, już wiem, że nigdy nie będę taka idealna jak ona. Idealna. Na to słowo, jego dziwaczne brzmienie mam ochotę parsknąć śmiechem. W ostatnich czasach idealność nabrała innego znaczenia, pokrętnego i tak skrajnie fałszywego, że czasami sama gubię się we własnych przemyśleniach i ludzkich zachowaniach. To tylko kilka dni, tydzień, można dwa, ale wszystko się zmieniło, tak szybko i nieodwracalnie, że czasami boję się spojrzeć w lustro, bo zobaczyłabym tam dziewczynę o jaskrawo kolorowych włosach o jasnej cerze, szczupłą, ubraną w białą sukienkę. Ale to jest cos obcego, choć wiem, że to jestem ja. Mimo to źle się w tym czuję, we własnym ciele, we własnej głowie, bo sprawy, które kiedyś nie miały znaczenia, bo rzeczy, które kiedyś mnie przerażały – do wszystko się spełnia. Bałam się straty, najbardziej na świecie, Evelyn. Chciałam być dla niej wszystkim, powiedzieć jej czasami, że ją kocham i zawsze będę wspierać, nawet jeśli dziać się będą złe rzeczy. Teraz kiedy o tym myślę, wszystko brzmi wręcz nieprawdopodobnie, nawet w mojej głowie, kiedy jeszcze coś takiego jak przyjaźń było czymś trwałym i nieodwracalnym, teraz czuję, że wszystko co istnieje między nami, między mną a Sabriel, między mną a Teo, między mną a Willem, to wszystko jest kruche i delikatne niczym bańka mydlana, która w każdej chwili może pęknąć. I już sama nie wiem czego chcę, czy powrotu do domu, czy cofnąć czas, którego zmiany tak bardzo mi nie odpowiadają. Ale wiem jedno – muszę się dostosować, bo choćbym bardzo chciała, to nic się już nie zmieni, nie zmieni do stanu pierwotnego, bo tamto było, kiedyś, daleko stąd. Już nie wróci. Nigdy. Podniosłam wzrok, kiedy usłyszałam znajomy głos i zobaczyłam czarnowłosego mężczyznę – kruka. Chyba powinnam przestać, bo był po prostu moim szefem, jakkolwiek zabawnie to nie brzmi, było prawdą. Mimo to uśmiechnęłam się, bo mieszanie uczucia, jak już zdążyłam się dowiedzieć, jakikolwiek dyskomfort czy obrzydzenie nie mogły brać nade mną góry. Ale coś sprawiało, że czasami chciałam, po prostu chciałam zrobić na nim choć minimalnie dobre wrażenie, aby przestał postrzegać mnie jako tą bezbronną i głupiutką Lucy. -Nie muszę mieć oporów – odpowiedziałam spokojnie i na moment przymknęłam oczy, kiedy poczułam na włosach jego dłoń. Zawsze przechodziły mnie dreszcze, które nie należały do nieprzyjemnych, ale niepokoiły mnie, bo to, co się działo, nie było normalne ani dobre. I choć się bałam, że zdarzy się coś złego, wiedziałam przecież, że wszystko będzie w porządku i to tylko zwykła rozmowa. Nic się nie stanie. Dlatego zerknęłam na Sabriel i wyminęłam ją szybko uśmiechając się, jak sądziłam, figlarnie. Szybko wskoczyłam na blat i usiałam na nim zakładając nogę na nogę, bo to, tak słyszałam, wygląda dobrze, o ile w tym przypadku nie powinnam użyć innych epitetów. Wiedziałam, że mogłabym coś powiedzieć, ale naprawdę nie wiedziałam, co mogłabym.
|
| | |
| Temat: Re: Kuchnia z kantorkiem Pon Paź 28, 2013 12:11 pm | |
| Elliot podążył za właścicielem Violatora do kuchni. Razem z nimi przyszły tam te dwie, które spotkał w barze. Nie wiedział, jak się nazywają, ale w myślach określał je jako "Bezczelną" i "Ułożoną". Obydwie z zaciekawieniem na twarzach czekały na jakiś rozwój sytuacji. Bezczelna przy okazji napełniła szklankę swojego szefa wódką. Mężczyzna uśmiechnął się lekko i pociągnął solidnego łyka, nawet się nie skrzywiając. Widać do mocnych trunków był przyzwyczajony. Swoją drogą, robił całkiem niezłe wrażenie, jak na właściciela burdelu. Raczej nie takiego widoku chłopak się spodziewał, zawsze wyobrażał sobie że czymś takim zajmują się obrzydliwi, paskudni faceci, robiący życiowy biznes na sprzedawaniu ciał nieszczęśliwych dziewczyn. Cóż, Bezczelna - a Elliot był już pewien, że jest prostytutką - nie wydawała się być jakoś szczególnie nieszczęśliwa, czego nie dało się powiedzieć o Ułożonej. Ta wyglądała na tak bardzo zagubioną, na ile tylko można było, choć pewnie była to też wina ostrego kontrastu między nią a drugą z pracownic. - Podobno nie jest u was ciężko o pracę. - powiedział spokojnym głosem Elliot, chociaż niezmiernie irytowały go spojrzenia dziewcząt. Nie lubił, kiedy ludzie zwracali na niego zbytnią uwagę. |
| | | Wiek : 34 Zawód : właściciel VIolatora, sutener Przy sobie : Dowód, faje, zapalniczka, zezwolenie na broń, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, zdobiony sztylet, latarka, scyzoryk, gaz pieprzowy Znaki szczególne : Niewyspana, zmęczona morda, która chce ci wpierdolić
| Temat: Re: Kuchnia z kantorkiem Pon Paź 28, 2013 3:48 pm | |
| /Z baru
Bez zazdrości o posady i inne tego typu duperele, bez zazdrości! Zapewnienie kosmetyków w Violatorze było równie ważne, co wykorzystanie ich na każdą zachciankę. Jedna osoba ryzykowała zostaniem przyłapaną na przemycie rzeczy z Centrum do Kwartału, a druga młoda dzięki temu cieszyć się ładną buźką i znacznie większą ilością klientów niż dotychczas. Bądź co bądź – głównymi klientami – byli ludzie, którzy albo potrafili zapewnić sobie możliwość przetrwania w KOLCu, albo Strażnicy, albo przypadkowi ludzie z Centrum. Były to takie osobistości, które z początku obchodziła buźka, a następnie mieli to wszystko gdzieś… byleby… cóż, poruchać.
Aczkolwiek Frans nie mógł powstrzymać wszelkich podziałów, nawet w Violatorze. W końcu grupowanie się, narzekanie i inne tego typu cechy były typowe dla ludzi. Każdy chciał dostać wiele, ale czasem albo nie pozwalał los, albo możliwości. To nieco głupie wytłumaczenie, ale cóż… Sam Lyytikänen nie przyznałby się przed pracownikami, że niektórym faworyzował bardziej, a innym mniej. Patrzył na zyski. Sabriel, o, chociażby ona – to dobry przykład faworyzowania. Nie wymagał od niej niemal dwunastogodzinnego bycia do dyspozycji klientów… z kolei Brunhilda była istnym przykładem osoby, na której szefowie zazwyczaj wyładowywali swój gniew, ale nie wywalali z roboty, bo nie byłoby na kogo pokrzyczeć. Hierarchia, która panowała w tym lokalu była zbyt dziwna, żeby ją zrozumieć.
Aczkolwiek – znaleźli się w kuchni, a panna Kent (co za kochana dusza) przywlokła ze sobą dwie butelki wódki. Jak miło z jej strony!... Frans ino dopił prędko to, co miał w szklaneczce i zaraz dolał sobie kolejną porcję, żeby ją także chlusnąć sobie do gardła jak gdyby nigdy nic. Nic dziwnego, że wódka była mu niestraszna, skoro – myślę, że nawet całkiem spokojnie – mógłby ubiegać się o tytuł alkoholika w pierwszym stadium choroby. Uśmiechnął się do siebie, czując ciepło w gardle, tak przyjemne, szczególnie kiedy miał tę cholerną chrypę. Usiadł tuż obok Lucy i zerknął na Elliota raz jeszcze.
– Czekaj, czekaj, czekaj!... Nie tak szybko. Właśnie popsułeś sobie wizerunek. Przedstaw się, powiedz co chciałbyś robić… chociaż muszę cię zasmucić, bo jedyne wolne miejsca wśród pracowników to prostytutki lub męskie prostytutki. Ale ku temu też trzeba mieć predyspozycje – tu uśmiechnął się. – No, ale udajmy, że tego nie słyszałeś, tak też pomyśl, że dopiero co tu wszedłeś i... rozumiesz...– Zaraz po tych słowach odchrząknął, bo poczuł swędzenie w gardle. – Wódeczki? – Zwrócił się wpierw do dziewczyn, a następnie do nieznajomego. |
| | |
| Temat: Re: Kuchnia z kantorkiem Wto Paź 29, 2013 7:21 pm | |
| Elliot uśmiechnął się pod nosem i kiwnął lekko głową. Alkoholu nie mógł odmówić, szczególnie oferowanego za darmo. Widać było, że wysokoprocentowe trunki to coś, czego we Violatorze raczej nie brakowało. Ale z tego co przed chwilą usłyszał, brakowało innych rzeczy. Bezczelna wciąż wbijała w niego wzrok, jakby dziwiąc się że miał czelność przyjść i tak po prostu zapytać o pracę. Albo miała wysokie mniemanie o sobie, albo faktycznie była tu ważna - może była źródłem największych dochodów właściciela? Cóż, tego pewnie się teraz nie dowie. Należało poruszyć inne sprawy. - Sugerujecie, że miałbym być męską dziwką? - wypowiadając ostatnie dwa słowa chłopak skrzywił się nieznacznie. Nie sądził, żeby faktycznie w lokalu panowała taka sytuacja. Na pewno znaleźliby coś innego, ale najwidoczniej na prostytutkach najbardziej im zależało. Cóż, to tylko utwierdzało go w przekonaniu że Violator jest dużo bardziej domem publicznym niż klubem. Ale trzeba było przyznać że przykrywka była ładnie zorganizowana, zresztą sam właściciel tego miejsca wydawał się być raczej rozgarniętym facetem, choć na pewno miał jakieś problemy ze sobą. Kto w KOLCu ich nie miał? - Nigdy nie musiałem płacić za seks. I, litości, nikt nie będzie musiał mi płacić za niego. - zaśmiał się drwiąco, nie zastanawiając się nad niczym. Doskonale wiedział, że prawdopodobnie traci szansę na uzyskanie innej pracy niż to pieprzone sortowanie papierów w szpitalu. Ale z drugiej strony, o ile mogła być lepsza robota we Violatorze? Jeśli jedyną opcją było uprawianie seksu z losowymi ludźmi, Elliot wolał odmówić. Miał jeszcze odrobinę szacunku do samego siebie - a może nawet nie tyle szacunku, co poczucia własnej wartości. Gdyby chociaż miał pewność, że jego klientela będzie na odpowiednim poziomie. Z większością ludzi, jaką widywał na ulicach, nigdy w życiu nie poszedłby do łóżka, a nigdy nie wiadomo kto trafi się w takiej, nazwijmy to, pracy. Dziewczęta zdawały się być zaszokowane jego zachowaniem - w oczach Bezczelnej, jeśli dobrze to odczytywał, widoczna była w małym stopniu aprobata, widać lubiła pewnych siebie ludzi. Ta druga z kolei była nieco wstrząśnięta, jakby ludzie wyrażający wprost swoją opinię byli dla niej czymś drastycznym. Naprawdę, kontrastowały ze sobą tak bardzo, że Elliot zastanawiał się jakim cudem nie pałają do siebie niechęcią. Wychylił podaną mu przez potencjalnego szefa szklankę wódki. Nawet się nie skrzywił, ostatnimi czasy zdążył przyzwyczaić się do takich rzeczy, co widać spodobało się właścicielowi. - Nie jestem aż tak zdesperowany, żeby pieprzyć się z kimś za pieniądze, niezależnie w którą stronę to miałoby działać. Tak naprawdę nie była to kwestia desperacji, Elliot miał jednak pewne swoje tajemnice, o których nie zamierzał rozmawiać z nowo poznanymi ludźmi. |
| | | Wiek : 15 Zawód : bezrobotna Przy sobie : zapalniczka, scyzoryk, fałszywy dowód, nóż
| Temat: Re: Kuchnia z kantorkiem Wto Paź 29, 2013 8:09 pm | |
| Rozmowa była nawet całkiem ciekawa. Chociaż Sabriel o wiele bardziej wolałaby siedzieć u siebie w pokoju i głaskać Sammy'ego. Po tym jak uczestniczyła w Igrzyskach, a pies spędził większą część tego czasu w pokoju Mathiasa, bała się, że może stracić wilczura więc ukrywała go w szafie, zaś wyprowadzała tylko na smyczy zrobionej z apaszki. Samuel nie był szczęśliwy i wyrywał się. Dziewczyna wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała zwrócić mu wolność. "Ale jeszcze nie dzisiaj." powtarzała sobie każdego dnia. Nie piła wódki. Z pewnością nie ciepłej a już na pewno nie ze szklanki, czystą. Jako dziwka, nie powinna się upijać, bo to było nieprofesjonalne. Który mężczyzna chciałby spać z dziewczyną, która leży bez czucia i od której jedzie alkoholem na kilometr? Przysłuchiwała się odpowiedzi "oszołoma". Prawdę powiedziawszy nieco jej zaimponował, choć z drugiej strony nie podobało jej się to co mówił. - Twierdzisz, że osoby pracujące w Violatorze są... Zdesperowane? - zapytała, rzucając Fransowi krótkie spojrzenie, niepewna czy powinna w ogóle zabierać głos. - Masz rację. Są zdesperowane. Ale kto dziś nie jest? Są ludzie tak bardzo desperacko potrzebujący seksu, żeby za niego zapłacić, więc jesteśmy my, które tak desperacko potrzebujemy kasy, żeby im go dać. Żadna praca nie hańbi. - zakończyła. Cóż, może nie do końca było to prawdą, ale Sabriel uważała, że lepiej żyć w hańbie niż umrzeć gdzieś na bruku z głodu w chwale. Osobiście, uważała, że Oszołom nie nadaje się do pracy jako męska dziwka nie dlatego, że miał psychiczne opory. Każde psychiczne opory można złamać, przykładem choćby Lucy, która zapewne już niedługo przyjmie pierwszego klienta i najprawdopodobniej to przeżyje. On natomiast zwyczajnie wyglądał na kogoś, kto nie potrafiłby sprawić przyjemności drugiej osobie tym co robi. Więc nawet jeśli miałby już jakąś klientkę, to pewnie dużo by ona nie zapłaciła. Sabriel nie wyobrażała sobie, żeby te blade dłonie w których trzymał szklankę miały dotykać jej ciała. |
| | |
| Temat: Re: Kuchnia z kantorkiem Wto Paź 29, 2013 9:15 pm | |
| - Nie mówię, że to zła praca. Na pewno są tacy którzy chcieliby poskromić twój charakterek w ten właśnie sposób. - uśmiechnął się w swój charakterystyczny, nieco drwiący, lecz wciąż nie wrogi sposób. - I wiem, że nie zawsze ci to przeszkadza. Nie jesteś chyba taka cały czas? Wyciągnął z kieszeni wymiętą paczkę papierosów i spytał właściciela, czy może zapalić. Tamten odpowiedział twierdząco, uśmiechając się. Sprawiał wrażenie lekko nieobecnego. Ciekawe, czy był taki zawsze, czy może to alkohol tak na niego działał. Elliot wsunął do ust papierosa i odpalił go. Zaciągnął się i wypuścił z siebie smugę szaroniebieskiego dymu. W kuchni przez krótką chwilę panowała cisza - wszyscy, zdaje się, czekali na dalszy ciąg jego wypowiedzi skierowanej do młodej prostytutki. Widocznie nieczęsto we Violatorze zdarzają się "starcia" tego typu. Widać było, że Bezczelna ma bardziej dominującą osobowość niż ktokolwiek inny w tym lokalu. Nawet sam właściciel zdawał się być zupełnie neutralny i spokojny, w porównaniu z nią. Ale to nie była zła cecha - na pewno dziewczyna radziła sobie w życiu lepiej niż połowa mieszkańców przeklętego Kwartału. Tu nie było miejsca na użalanie się nad sobą, nieśmiałość i podchody w relacjach z innymi. Trzeba było być szczerym i stanowczym, zbytnia uległość sprowadzała na człowieka jedynie kłopoty. - Nie znoszę ludzi, po co mam im się udostępniać? Zresztą... Nie sądzę, żebym nadawał się do takiej roboty. - skwitował, wzruszając ramionami. Znów rzucił krótkie spojrzenie w stronę Bezczelnej. To ona teraz uśmiechała się drwiąco, tak jakby chciała powiedzieć "Przecież wiedziałam to od początku". Zdawało mu się, czy już na start usiłowała okazać mu swoją wyższość? Jeśli tak, to nic z tego, mogła o tym zapomnieć. Elliot nigdy nie przejmował się takimi rzeczami. Właściciel Violatora nadal przyglądał mu się z zainteresowaniem, więc najwidoczniej nie wszystkie szanse stracone. Elliot kiedy chciał, umiał postawić na swoim, nie mówiąc wprost, czego oczekuje. Był kiedyś w jego życiu ktoś, kogo bardzo to irytowało. Ludzie nie lubili zdawać sobie sprawy z tego, że zostali w jakimkolwiek stopniu zmanipulowani, szczególnie nie w Panem, gdzie każdy próbował wpłynąć na każdego, a wolność myśli i słowa nie była czymś mile widzianym. - Na pewno są też inne przyjemne zajęcia, do których nikogo nie macie. - mruknął, gasząc spalonego do samego końca papierosa. - Ale jeśli nie, to przejdę się gdzieś indziej. KOLeC jest duży. |
| | | Wiek : 34 Zawód : właściciel VIolatora, sutener Przy sobie : Dowód, faje, zapalniczka, zezwolenie na broń, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, zdobiony sztylet, latarka, scyzoryk, gaz pieprzowy Znaki szczególne : Niewyspana, zmęczona morda, która chce ci wpierdolić
| Temat: Re: Kuchnia z kantorkiem Czw Paź 31, 2013 10:40 am | |
| Jegomość tylko pogrążał się i pogrążał w coraz to bardziej okropnym świetle niż poprzednio. Nic więc dziwnego, że Frans stawał się coraz bardziej załamany z jakimi to ludźmi ma do czynienia. Wpatrywał się w niego z coraz to większym zdziwieniem i nietypową dla siebie tępotą. Naprawdę? Aż tak trudno było zrozumieć i grzecznie odmówić? Pierwsza zasada załatwiania pracy, bez względu na to jaka by ona nie była – szacunek do stanowisk, choćby chodziło nawet o bycie sprzątaczką. Frans wodził więc palcem po brzegu szklanki, co prawdopodobnie Sabriel zrozumiałaby najprędzej, ze względu na swój staż w Violatorze – Lyytikäinen zaczynał się irytować, ale nie chciał tego pokazać otwarcie. Nie mógł ze względu na to, że gdyby miał nagle wybuchnąć tu i teraz, to Violator straciłby kuchnię co najmniej na tydzień, jeżeli nie więcej.
Nie było innych stanowisk pracy. Zwyczajnie wszystkie zostały zajęte albo przez szybszych, albo przez bardziej doświadczonych (z czego dominowała druga opcja). Anafiel potrafił przeprowadzać małe i większe remonty – został więc okrzyknięty złotą rączką, a że jeszcze umiał to i owo… to dlaczego by go nie wstawić na parę innych stanowisk na niewielkie etaciki? Dalej, Sonea była dobrą sekretarką i organizatorką czasu. Dzięki niej Frans nie gubił się w tym, co miał do zrobienia… et cetera, cetera… Prostytutki z kolei, a raczej „dziewczęta z piętra”, jak to wolał je nazywać F., były bardzo ważnym elementem Violatora. BA! Były wręcz jego podstawą! Trzonem! Nic więc dziwnego, że Lyytikäinen starał się traktować je inaczej niż resztę pracowników i dawał im nieco więcej swobody… w niemal wszystkim – pomijając oczywiście ich pracę. Stąd darmowe pokoje (chociaż to kwestia sporna, skoro z ich usług zabierał od trzydziestu, do czterdziestu procent, żeby opłacić to i owo), stąd kosmetyki, perfumy, ewentualnie jakieś nowe, przemycone z centrum ubrania. Dzięki nim właśnie Violator był niczym jeden, wielki ośrodek różnych zawodów, które musiały się ze sobą zgrywać. Bez prostytutek, na przykład, Cordelia nie miałaby pracy, bez Cordelii – dziewczyny nie miałyby kosmetyków. Bez Mathiasa nie istniał by bar w tej formie jaką obecnie widzimy, bez baru nie byłoby Mathiasa… i tak dalej.
Nie dziwota, że Frans ledwo panował nad swoją mimiką twarzy w danej chwili. On miał szacunek do prostytutek, musiał go mieć, inaczej by dla niego nie pracowały z jako-takim entuzjazmem. Nie ma już co wspominać o jego miłości do całego lokalu i do swojej pracy, którą chciał przekazać swoim pracownikom. Teraz więc gotowało się w nim, jak nigdy dotychczas… nieznany mu jegomość wchodzi do lokalu, żąda pracy i jeszcze wybrzydza ofertami, ba, nawet się nie przedstawia i mówi, że przecież „nie jest tak zdesperowany”, żeby sprzedawać swoje ciało… w towarzystwie dwóch kobiet! DWÓCH! Jednej, która dopiero przyuczała się jak się zachowywać i jak wyszukiwać klientów oraz drugiej, która służyła swoim ciałem! Cóż za brak wychowania…
Frans wciąż milczał. Nie miał zamiaru jeszcze podnosić głos, tym bardziej, że Sabriel zaczęła bronić swojego zawodu. I bardzo dobrze! Nawet nie przejmował się tym, że przedstawiała się w świetle zdesperowanej osoby, bo miała rację. Stu procentową, pieprzoną rację i Frans szanował takie zdanie. Z czegoś trzeba było się utrzymać i wyżyć. Na jego twarzy pojawił się skromny uśmiech, który sugerował, że był zadowolony z takiej odpowiedzi. Upił trochę wódki jakby chciał zasygnalizować toast za te słowa, a następnie zerknął ponownie na nieznanego jegomościa. Teraz był już zupełnie spokojny, nie chciał być jednak zupełnie poważny, bo takich przypadków nie należało traktować poważnie. Jeżeli ktoś nie był gotowy na jakąś pracę, to zapewne mówiono już o tym w szkołach (przynajmniej za czasów Fransa), żeby grzecznie podziękować i odejść. Lyytikäinen uśmiechnął się przyjaźnie (o zgrozo, jak to musiało okropnie wyglądać) i w końcu zabrał głos w tej sprawie:
– Na pewno są też inne przyjemne zajęcia do których nikogo nie mamy, ale jeśli to, co sugerujemy tobie nie odpowiada, to przejdź się gdzieś indziej – zaczął papugować mężczyznę. – KOLeC jest duży.
Tu zeskoczył z blatu, zagarnął litr wódki. Nie żegnał się, bo dawał temu człekowi wybór – nie wszystko było jeszcze stracone, mógł przyjąć pracę męskiej prostytutki udając się za Fransem do biura, grzecznie przeprosić za swoje zachowanie chociażby Lucy i Sabriel lub… wyjść z Violatora jako ktoś pozbawiony wszelkich manier. Aczkolwiek to nie należało już do kompetencji szefa tego lokalu. Nie miał edukować ludzi tylko zarządzać zasobami ludzkimi i materialnymi w Violatorze.
/F. idzie do biura, jeżeli E. chce to kontynuować, to możesz napisać w biurze jako pierwsza, jeżeli nie, to bawcie się dobrze tutaj. c: |
| | |
| Temat: Re: Kuchnia z kantorkiem Pią Lis 01, 2013 9:11 pm | |
| Elliot nie wiedział, co powiedzieć w tej sytuacji. Sprawa była najprawdopodbniej przegrana, a wszystko dlatego, że co? Że nie chciał zostać, co tu dużo mówić, męską dziwką? Chłopak uważał się za osobę mającą jeszcze w tym szalonym świecie jakieś resztki rozumu i dlatego pojmował, dlaczego został tak chłodno potraktowany. Ale po prostu nie mógł, nie chciał. Może to jakieś resztki kapitolińskiej dumy nie pozwalały mu na podjęcie takiej pracy? A może to, co pozostało z jego dawnej moralności? Cokolwiek to było, stanowczo nie pozwalało mu na pokorne przeproszenie za swą arogancję i przyjęcie rzeczonej pracy. Właściciel Violatora nieco chwiejnym krokiem wyszedł z kuchni, ściskając butelkę wódki niczym swój najdroższy skarb. Dziewczęta pozostały w kuchni. Bezczelna mierzyła go takim wzrokiem, że naprawdę, ciężko było mu się powstrzymać od rzucenia jakiejś złośliwej uwagi w jej stronę. Chyba nie gardziła nim dlatego, że nie chciał zajmować się tym co ona? Jeśli chce sprzedawać swoje ciało tym, którzy mają to, czego jej brakuje to niech to robi, ale nie ma prawa uważać go w tej chwili za gorszego od samej siebie. Czasy się zmieniają, sytuacje i warunki mogą być przeróżne, ale dziwka z wyboru to zawsze dziwka. Na dobrą sprawę też pewnie mogłaby zajmować się czymś innym, więc niech teraz nie spogląda na niego tak drwiąco. - Jesteś bezczelna, naprawdę. - nie wytrzymał w końcu, kiedy dziewczyna posłała mu nieco złośliwy uśmieszek, którego znaczenia Elliot zdążył się domyślić. Oparł się o ścianę i zapalił jeszcze jednego papierosa. Zanim go stąd wyrzucą, mógł chyba powiedzieć co myśli? - Nie sądzicie, że się tu marnujecie? - powiedział, lodowatym wzrokiem mierząc dziewczyny z Violatora, po czym zwrócił się do tej mniej śmiałej - Szczególnie ty. Co was tu sprowadziło? Pytanie jednak było retoryczne i zaraz po zadaniu go, Elliot opuścił Violatora, wściekły na świat bardziej niż kiedykolwiek w ostatnich dniach. |
| | | Wiek : 23 Przy sobie : dokumenty, klucze, telefon
| Temat: Re: Kuchnia z kantorkiem Czw Kwi 24, 2014 11:51 am | |
| |Stary Most -Oj tam.-Stwierdziła tylko i uśmiechnęła się. Wiedziała, że nie robi najlepiej dając Lucy złudną nadzieję na to, że będzie jak kiedyś. Ev mimo wszystko nie chciała wracać do Kwartału, chociaż… Chociaż tak naprawdę nigdy nic nie wiadomo. Znajdzie się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie i Coin nagle sobie przypomni, że ta rudowłosa dziewczyna miała już dawno umrzeć. Więc czemuby nie wsadzić jej z powrotem to KOLCa? Prawdopodobnie Lucy by się po części ucieszyła, znów miałaby Ev przy sobie, ale mimo całej miłości do tęczowowłosej dziewczyny Ev wolała zostać w Dzielnicy. -Nooo, przyznaję się, odwiedziłam może dwa sklepy, wybaczysz mi? - Powiedziała i zaśmiała się. No, raczej łażenie wśród Rebeliantów w ubraniach z Kwartału nie było najlepszym pomysłem. Nawet, jeśli pokazywało się na ulicy dwa razy w tygodniu. -Jakby na to nie patrzeć, ja też jeszcze żyję. I na dzień dzisiejszy nic nie zapowiada mojej śmierci. - Wiedziała, że Lucy i tak będzie jej wypominać to, że prawie została publicznie zabita przez podwładnych szanownej pani prezydent, ale sama uważała, że warto było. Nawet gdyby umarła, to byłoby warto. Tyle, że wtedy by już jej to nie obchodziło. Gdy Lucy zaczęła ją prowadzić nie od razu wiedziała, gdzie idą. Ale wystarczyło minąć może dwie przecznice by się domyślić. Ev nawet nie pytała dlaczego akurat Violator. Było to oczywiste. Jak się nie ma gdzie iść - idzie się do Violatora. Jak się jest rannym – idzie się do Violatora, bo jest większa szansa, że spotkasz tam doktora niż w szpitalu. Ev nie była już dłuższą chwilę w barze, ale nie sądziła, by coś się zmieniło. Pierwotny burdel powoli zmieniał swoją rolę na miejsce, gdzie każdy mógł przyjść, poknuć oraz wylać swoje żale na bogu ducha winnych pracownicach (pracownikach rzadziej). ¾ dram wychodziło z Violatora. A później do niego wracało w mniejszym składzie, z ranami różnego rodzaju. I każdy mówił : więcej się w to nie pakuje. A za tydzień znowu przychodził i jechał samochodem odbijać kogoś z wiezienia. Ewentualnie rozwalać Igrzyska. Ev sama nie wiedziała czemu, ale pierwszym co zrobiła, to poszła od razu do kuchni. Może z przyzwyczajenia, może z chęci zobaczenia chyba jedynej osoby w Kwartale, która się jej bała. Przyłapała się na tym, że widząc Freda przed kuchenką, przyrządzającego jakąś (zapewne serową)potrawę, uśmiechnęła się. Lubiła Freda mimo jego wiary w Odyna i inne dziwne rzeczy. Dziwaki są potrzebne na świecie, inaczej byłby nudny. -Jak tam włosy? – Spytała, szczerząc się do kucharza.
|
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Kucharz
| Temat: Re: Kuchnia z kantorkiem Sob Kwi 26, 2014 8:04 pm | |
| // Asgard.
Życie Freda niemal zawsze pozostawało niezmienne. Jedynie to wokół niego coś się działo, jeśli on się angażował musiało to być coś, co budziło w nim ten dawny, dziecięcy zachwyt i dawało okazję do stania się pogromcą, władcą i tak dalej, i tak dalej. W przeciwnym razie jego egzystencja sprowadzała się wciąż do tego samego. Konkretniej: czytania, świrowania, spania i gotowania. Nieważne, że dzieje się rewolucja. Nieważne, że dzieją się jakieś Igrzyska. Inna sprawa, że gdyby ktoś dał mu szansę jakiegoś podpalenia czy czegoś... Byłby wasgardowzięty. Ciekawy człowiek, prawda?
Opowiadanie o Fredzie zawsze było dość ciekawe. No, może z wyjątkiem tych chwil kiedy nie robił praktycznie nic, chociaż... To, co działo się w jego głowie zawsze, ale to zawsze będzie intrygować jakże normalnych i niewinnych ludzi. A przecież niektórzy lubią lizać stopy, obgryzają paznokcie u nóg, lubią chodzić z workiem na głowie... A to jego się czepiają! Że niby dziwny. Bo co? Bo będzie Cię gonił po całym Kwartale z chochlą bo przez przypadek otarłeś się o niego plecami, dotykając włosów? Bo widząc, że złamałeś nogę podejdzie do Ciebie, stanie nad Tobą i powie "Prawdziwy wojownik powinien znosić każdy ból" po czym pójdzie dalej? Bo uważa, że jest wysłannikiem pogańskiego boga? To jest okaz normalności!
Okaz normalności stał właśnie przy garnku, z pewnym cudownym zapałem mieszając zupę. Oczywiście nie trzeba dodawać, że była to zupa serowa, którą przygotowywał z najwyższym poświęceniem. Wokół bioder miał obwiązany klasyczny fartuszek, a włosy splecione w dwa warkoczyki swobodnie opadające na jego ramiona i tors. Z początku nawet nie zauważył czyjegoś przybycia. Energicznie wykonując niewielkie kółka w zupie na naprawdę dużym gazie, zdawał się tym zupełnie pochłonięty. Wymamrotał nawet pod nosem coś jak "Taaak, gotowe...", co byłoby pewnie wręcz nie do pomyślenia w większym towarzystwie, w którym na pewno zachowałby ciszę. Tym bardziej zdziwiony był gdy usłyszał głos. Momentalnie obrócił się, patrząc na dziewczynę i... znieruchomiał. Nagły strach sparaliżował go całkiem gwałtownie i wyjął chochlę, nastawiając ją w geście obrony.
- Jeśli przyszłaś je dotykać, idź precz pókim miły, dziewko. - rzekł grobowym tonem, patrząc na nią trochę spod byka. Do takich jak ona nie można mieć zaufania, ot co.
Biję się w pierś i na twarz padam, że dopiero teraz. Maja przepraszać. ; _ ; |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : prostytutka/kwiaciarka Przy sobie : W plecaku: proca, latarka, zwój liny, zapałki, pusta butelka, nóż, widelec, latarka, kompas, paczka z jedzeniem; w ręku: pistolet Obrażenia : lekko obite plecy, rana na łydce po ugryzieniu szczura
| Temat: Re: Kuchnia z kantorkiem Nie Kwi 27, 2014 6:10 pm | |
| Mogłoby się zdawać, że wszystko wraca do normy. Mogłabym przecież poczuć się tak jak dawniej, ale gdy czasem Evelyn przyspieszała i znów miałam okazję obejrzeć ją od góry do dołu, znowu orientowałam się, że tak naprawdę zmieniło się wiele, my się zmieniłyśmy i wiedziałam, że nie tylko z zewnątrz. To trochę przytłaczało, zwłaszcza jeśli myśli podpowiadały, że to ta sama dziewczyna, ta sama twarz, którą znałam na wylot i oczy, których głębi mogłam się przyglądać godzinami, zwłaszcza po tak długiej rozłące, ale starałam się zostawić to za sobą, to wszystko co było. Już nie pracuję na ulicy i nie rozdaję kwiatów, pracuję w Violatorze i na razie, ha, dzięki łaskawości Pana Kruka, sprzedaję swój czas i towarzystwo. To dziwne i nienaturalne, już wolałabym przejść do rzeczy, przestać czuć się jak ofiara, ale oczywiście – kolejny dzień ciąg dalszy. Tylko tym razem mógłby być wyjątkowy. Chciałabym żeby był szczęśliwy, nie musiałoby się dziać nawet nic, z czasem zaczęłam doceniać nudę i spokój, fakt, że można usiąść w cichym kącie i na moment pozostać sam na sam ze swoimi myślami. Takie chwile się przydają, a ostatnio zaczyna ich po prostu brakować. Bieganie z kąta w kąt, uciekanie od odpowiedzialności, od ojca, od Fransa, który jest zbyt miły, a ja nadal nie rozumiem, po co te pozory, po co uśmiechy, po co miłe słówka, skoro widzę, jak, hahahaha, rżną mnie wzrokiem. Rozkoszne, nie mogę się doczekać dramatu, kiedy będę już musiała się zdecydować. Ale przecież zawsze jest odwrót, w Violatorze dają mi jeszcze wybór. Ale nie ma drogi pomiędzy wydaniem siebie na pastwę mężczyzny, rozdarciem z dumy czy śmiercią z głodu, a co gorsza potem dojdą jeszcze wyrzuty sumienia, jeśli potem coś będzie. Mam ojca, którego utrzymuję i szkoda byłoby, naprawdę, gdyby wina za nasze nieszczęście musiał spaść na mnie. Zresztą to już jest zbyt znajome i prawdziwe, abym mogła odejść, ludzie są zbyt dobrzy, zbyt dobrze ich znam choć nie znam w ogóle, ale nie opuściłabym, tak sądzę. To mimo wszystko trochę jak rodzina. Każdy kolejny ze wspaniała uszlachetniającą bardziej lub mniej historią, których lubię słuchać. A wizyty Strażników? Czasem ktoś umiera, ale gdy siedzę tutaj oglądam mniej śmierci, niżbym chodziła po ulicach. Może teraz jest lepiej, bo zimą na każdym skrzyżowaniu leżały zwłoki, ale nie lubię tego miejsca. Nie lubię Kwartału – czy to kogoś dziwi, naprawdę? -Cześć! – rzuciłam wesoło opierając się o blat szafki kuchennej – Bądź milszy Fred, albo pewnej pięknej nocy odwiedzą cię nożyczki, ale nie bój się, włosy kiedyś odrosną! Uwielbiałam się z nim droczyć. |
| | | Wiek : 23 Przy sobie : dokumenty, klucze, telefon
| Temat: Re: Kuchnia z kantorkiem Czw Maj 01, 2014 7:56 pm | |
| Fred był totalnym idiotą. I chyba za to Ev go lubiła. Lubiła, gdy denerwował się na wspomnienie o nożyczkach czy jego włosach. Chyba to można było sklasyfikować jako wredotę, ale Ev raczej by tego tak nie nazwała. Może dlatego, że nie zdawała sobie sprawy, ze Fred naprawdę jej nie lubi i naprawdę jej się boi. Przecież to było bez sensu. Gdyby Ev panikowała na każde wspomnienie o robieniu czegokolwiek z włosami, to prawdopodobnie cieszyłaby się teraz naturalnego koloru kłakami sięgającymi już chyba do tyłka. Ale, że taka opcja jej nie kusiła, to podcinała włosy dość regularnie. Uśmiechnęła się tylko do Freda i dłonią zaczęła udawać, że obcina sobie włosy, patrząc przy tym Fredowi w oczy. Szczerze, to miała wielką ochotę kiedyś uciąć te włosy Fredowi. Naprawdę. Tylko po to, żeby zobaczyć jego reakcję. Ale wolała się powstrzymać, jeszcze by ją za to zamknęli. Bo każdy pretekst w Kwartale jest dobry, czyż nie? - Lucy, nie strasz Freda, bo się zamknie w sobie i kto będzie nam gotował? – Spytała przyjaciółki, po czasie orientując się, że „będzie nam” było z deka nie na miejscu. Trudno. -A ty nie szarżuj tutaj z chochlą, co? – Dodała uśmiechając się. W gruncie rzeczy to Fred wyglądał w tym momencie komicznie. No dobra, Fred zawsze wyglądał komicznie, nawet, jak szedł ulicą. Dla obcego co prawda nie byłoby w tym nic śmiesznego, ale taką na przykład Evelyn od razu porywały wodze fantazji, przez co potrafiłaby przechodząc obok Freda zacząć się na przykład histerycznie śmiać. Strażnicy uznaliby że się naćpała i zamknęli. Życie w Kwartale jednak było piękne. Przespraaaszam |
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Kucharz
| Temat: Re: Kuchnia z kantorkiem Nie Maj 04, 2014 11:38 pm | |
| Nie, Fred nie był idiotą. Co najwyżej można stwierdzić, że obłąkańcem, ale to też w pewnym stopniu mijałoby się z prawdą. Bądź co bądź on wiedział wiele rzeczy i wiele rzeczy rozumiał. Jednocześnie jednak nie rozumiał jak ktoś może być dla niego miły, może chcieć dla niego dobrze. Przecież nawet jego rodzice mieli go za dziwaka, a co więcej matka niemalże się go bała. Był nieobliczalny, miał wiele swoich odchyleń, a do tego mocną manię prześladowczą. Myślał, że wszyscy prócz może dwóch osób jakimi byli Frans i Mathias najprawdopodobniej zrobiliby coś aby mu zaszkodzić. A przynajmniej ci, którzy są dla niego dobrzy. Znał tą taktykę i sam ją czasem stosował jeśli była taka potrzeba! Trzeba zajść wroga od najdelikatniejszej strony, uprzejmością i życzliwością, a potem KABOOM! Pełne zaskoczenie i jadowita satysfakcja z wygranej.
Inna sprawa, że rzadko kiedy była okazja by Fred mógł coś takiego zrobić. Zapewne widok naszego wikinga słodzącemu komuś niemiłosiernie, byłby wręcz przepiękny i godny udokumentowania poprzez fotografię. Znacznie częściej działał na zasadzie dzikiego zwierza, które wyczuwając zagrożenie szybko starało się bronić lub uciec... A wiadomo, że wysłannik Odyna nie może uciekać, bo to nie godziwe. Któryś punkt w jego kodeksie także o tym mówi. Dlatego Fred stawał do walki. A jaka jest najlepsza broń? Ogień. Ogień oczyszcza! Ewentualnie zabija. Właśnie dlatego zawsze nosił przy sobie zapałki.
Teraz niezwykle wręcz korciło go by po nie sięgnąć. Na bogów, jak on ich obu nie znosił! Obie tak bardzo lubiły mu dokuczać... Niemal jak ci chłopcy, przez których do końca życia ędzie miał uraz jeśli chodzi o włosy. Co z tego, że jego ból miał raczej podłoże psychologiczne, nie fizyczne. I tak bolało. I nikt, ale to NIKT nie miał prawa ich dotykać. Nawet Frans czy Mathias.
Zmrużył groźnie oczy, opuszczając chochlę. Nie, żeby się jakoś poddawał, bo on zawsze był w gotowości. Opuścił głowę, patrząc bardziej spod byka i spojrzał to na jedną, to na drugą dziewczynę. Chłód, który musiał od niego bić pewnie był dość znaczny. Gdyby mu nie dokuczały, zapewne darzyłby je tylko obojętnością.
- Czego chcecie? - zapytał, wysilając się na ponowne otworzenie ust. Rety, rety, czuł się już zmęczony tą rozmową... I chciał żeby jak najszybciej opuściły to miejsce. Wtedy poczuje się bezpiecznie i komfortowo. Może nawet zacznie uśmiechać, oh-la-la!
Pardon moi, ale mój komputer umarł śmiercią tragiczną poprzez bolesnego, długotrwałego raka dnia 2 maja 2014 roku przez co muszę korzystać z innych komputerów. [*] |
| | |
| Temat: Re: Kuchnia z kantorkiem | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|