Temat: Podania dla wojska Pon Mar 17, 2014 12:05 am
Podania
Chcąc uniknąć sytuacji, w której forum zasiedliłoby dużo żołnierzy starszych rangą, postanowiliśmy poprosić was, kandydatów ubiegających się o miejsce w którymś z wyższych korpusów, o napisanie podania. Obowiązują one graczy, którzy chcą zobaczyć swoją postać na stanowisku oficera, starszego oficera oraz generała. Podanie to nie będzie musi mieć żadnej skomplikowanej formy, wystarczy byście opisali w jaki sposób wasza postać dostała się do wojska oraz jak awansowała. By jednak zachować i w tej kwestii sprawiedliwość prosimy o zachowanie minimalnej długości podania, która wynosi:
Dla oficerów - 500 słów;
Dla starszych oficerów - 800 słów;
Dla generałów - 1000 słów (3 wolne miejsca);
W razie jakiś wątpliwości wszelkie pytania kierujcie na kont Jacka Caulfielda. Każde z podań można dodawać w odpowiedzi w tym temacie. O jego akceptacji powiadomimy was przez pw. *Podanie jest obowiązkowe i należy je napisać przed dodaniem karty. *Podanie obowiązkowe jest nawet w przypadku wykupienia awansu. *Stare podania można znaleźć w tym temacie. Miłej zabawy przy pisaniu!
Blaise Argent
Wiek : 31 Zawód : przedstawiciel Dystryktu 7, śledczy w stopniu oficera Przy sobie : paczka papierosów, telefon komórkowy, broń + magazynek (15), Znaki szczególne : kilkudniowy zarost. Obrażenia : częste bóle brzucha
Temat: Re: Podania dla wojska Sob Mar 22, 2014 11:41 am
Oficer Argent, no czyż to nie brzmi dumnie?
Blaise Argent nienawidził Igrzysk, ale początkowo nie wychylał się przed szereg. Dorastał w Dystrykcie Siódmym, gdzie dzieci już od małego były przyuczane do pracy, którą dość szybko rozpoczynały. Czynnik ten pozwalał im zazwyczaj przetrwać pierwszą fazę rzezi na Arenie, jednak wciąż nie mogli równać się z Zawodowcami. Bracia Blaise’a zostali wylosowani w momencie, gdy on z powodu wieku nie mógł już ich zastąpić. Obaj zginęli w następujących po sobie Igrzyskach, a Argent poprzysiągł zemstę na systemie, który odebrał mu rodzinę.
Zaczęło się od haseł wypisywanych farbą na murach, początkowo robił to sam, ale już po kilku miesiącach udało mu się zebrać liczną grupkę zainteresowanych pewnym rodzajem ruchu oporu. Przechwytywanie transportów z Kapitolu, polowanie na groźniejszych Strażników Pokoju i przekupywanie tych łagodniejszych – to wszystko pobudzało go do życia, nie chciał siedzieć bezczynnie, działał. Gdyby nie dowiedział się o Trzynastce i nie uwierzył opowieści o niej, zapewne wszystko potoczyłoby się inaczej, ale oto odezwał się do niego ktoś z tamtejszego dowództwa i Blaise stanął na czele ruchu oporu w Siódemce. Znał lasy jak własną kieszeń, dlatego partyzantka szła im wyśmienicie, rozmaite zasadzki i akcje dywersyjne kończyły się powodzeniem. Gdy nadeszło powstanie, Dystrykt był już gotowy do wyzwolenia się spod jarzma Kapitolu.
Gdy Blaise stwierdził, że w Siódemce niewiele jest już do zrobienia, poprosił o przeniesienie do stolicy. Góra stwierdziła jednak, że przydałoby mu się choć częściowe wojskowe przeszkolenie, podobne do tego, jakie przechodzono w Trzynastce. Przetransportowano go więc do nieznanego mu Dystryktu i przez kilka miesięcy szlifował sprawność fizyczną i ćwiczył strategię pod okiem najlepszych. Po osiągnięciu pełnej gotowości został przeniesiony w samo centrum wydarzeń w Kapitolu, czyli w okolice jego zachodniej granicy.
Sytuacja była trudna, siłom wroga udało się rozbić oddziały rebelii i wydawało się, że Zachód zostanie stracony. Dowódcy polegli, na polu walki pozostali jedynie mniej doświadczeni żołnierze, których morale po tygodniach pod ostrzałem były na wyczerpaniu. I wtedy właśnie głos zabrał Blaise, w konkretnej i nie przesadnie kwiecistej mowie zapewniając ludzi o słuszności tej misji, o celu, który jest już tak blisko, na wyciągnięcie ręki. Koniec z wyzyskiem, wiwat rebelia, wiwat wolności! Udało mu się zebrać pod sobą i połączyć pozostałości kilku oddziałów, opracował taktykę, wydał rozkaz i po tygodniu zachodni Kapitol ustąpił, poddając się Trzynastce.
Gdy udało się zdobyć całą stolicę, jego działania zostały docenione, prezydent Coin we własnej osobie pogratulowała mu sukcesu i odznaczyła za zasługi dla Nowego Panem. Od tej pory widywał ją coraz częściej, zdołał wspiąć się do grona jej bliskich współpracowników i nie raz dowiódł, że można na nim polegać. Stał się człowiekiem od brudnej roboty, ale nie był ślepo zapatrzony w Panią Prezydent, po prostu ich poglądy pokrywały się w całej rozciągłości.
Dziś Blaise wykonuje na zlecenie przeróżne rzeczy, od dostarczenia poufnej przesyłki, przez szpiegowanie, przesłuchiwanie, aż do… likwidacji obiektu? Nie, tak daleko jeszcze się nie posunął, ale zdarzyło mu się nastraszyć tych, którzy w jakiś sposób podpadli pani prezydent.
Argent jest mężczyzną ambitnym, zdyscyplinowanym, obdarzonym niewątpliwą charyzmą i siłą przebicia. Pozbawiony wszelkich skrupułów, dba jedynie o interes własny i państwa. Pomyśli, zanim coś powie i potrafi zachować zimną krew, jest naprawdę odważny, czego dowiódł już nie raz. Na pierwszym miejscu zawsze stały u niego obowiązki, wszelkie przyjemności schodzą na dalszy plan.
Wiek : 19 Zawód : Prywatny ochroniarz Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.
Temat: Re: Podania dla wojska Pon Sie 11, 2014 10:30 pm
Oficer – Kapitan Reiven Ruen
Nie pamięta kiedy rodzice powiedzieli jej o rebelii. Nie pamięta kiedy przekonali ją, że Trzynasty Dystrykt istnieje. Nie pamięta nawet kiedy uwierzyła w to, że ta walka ma sens. Może wierzyła w to od zawsze. Miała… sześć lat kiedy ojciec zabrał ją po raz pierwszy na polowanie. A może sześć lat miała gdy została zapisana do „zawodowców”? Po tylu latach daty przestają mieć znaczenie. Od zawsze wiedziała jaki jest jej cel – zgłosić się na trybuta, wygrać Igrzyska, przyłączyć się do walki o wolność Panem, zabić prezydenta Snowa. Powtarzane w głowie niemal jak mantra. Wierzyli w to jej rodzice, wierzyła ona. Wolność dla Panem! Świat bez Igrzysk! W Trzynastym Dystrykcie dopatrywała się niemal Utopii, miejsca, gdzie ręka Snowa nie mogła jej sięgnąć. Wygrała Igrzyska ku zaskoczeniu wielu ludzi. Drobna, niepozorna blondynka która wydawało się, że nie skrzywdzi nawet muchy. A jednak. Zabijała z zimną krwią, wierząc, że jej przeżycie ma jakiś sens. Zdobyła jakiś szacunek, jakąś sympatię. Straciła jednak rodzinę. Wydani przez „kogoś życzliwego”, jako osoby sprzyjające buntowi. Wmówiono jej, że ojciec zachorował, a matce pękło serce. Po wielu, wielu miesiącach odnalazła nagranie z przesłuchania obojga. Wtedy już trwała rebelia. Ale nim o się stało, dostała zadanie – poznać Kapitol. Odkryć jego najskrytsze drogi, skróty i główne ulice, to co pokazują mapy i to czego się nie znajdzie na żadnej. Nauczyć się Kapitolu na pamięć, jakby chodzić po własnym mieszkaniu a nie po wielkim mieście. Potem to się przydało, podczas różnych misji, podczas ucieczki z miasta, a potem nawet w prywatnym życiu. Miało jej się to przydawać jeszcze długo. W Trzynastym Dystrykcie trenowała jeszcze mocniej. Już wcześniej miała marzenie – coś zmienić, zrobić coś, co będzie miało znaczenie. Wiedziała, że szeregowy żołnierzyk niewiele może. Może dlatego powiedziała Jofferemu, że chciałaby mieć mały oddział, móc ich szkolić, wspólnie z nimi walczyć, być kapitanem. Wierzyła, że dobierając odpowiednio ludzi, może dokonać czegoś wielkiego. Po udanej misji odbicia Trybutów i więźniów Snowa z Kaptiolu i przy okazji podtopienia części miasta, Joffery mianował ją kapitanem. Niestety ówczesna prezydent Trzynastki – Alma Coin, nie była zachwycona niesubordynacją grupy, która praktycznie wymknęła się z Dystryktu na samozwańczą misję ratunkową. Największą karę otrzymał Joffery, ale to chyba tamtego dnia Reiven trafiła na czarną listę prezydent. Zdrada, jakiej się dopuściła na skutek podania jej serum, wcale nie pomogła w poprawieniu tej opinii. Na szczęście dzięki pomocy Michaela Levittoux Reiven udało się ostatecznie uciec z Kaptiolu i zabić Drake’a Snowa, wnuka prezydenta, brata Jasmine. Potem były już regularne walki z oddziałem, który stał się dla Reiven niemal jak rodzina. Choć nie był to liczny oddział, to był skuteczny. Koniec rebelii nie przyniósł na tym polu wiele zmian. Różne misje, dalsze treningi z oddziałem. W końcu zamordowany został Tim Minchin – dowódca Strażników Pokoju. Gdy przyszedł rozkaz, że Reiven ma przejąć zwolnione stanowisko, nie było mowy o dyskusji. Zgodziła się, choć miała co do tego mieszane uczucia. Miała ledwie osiemnaście lat i na dodatek jej życie osobiste nie układało się tak, jak układać się powinno. Chcąc nie chcąc, Reiven Ruen została najmłodszym w historii dowódcą Strażników Pokoju, organizacji którą niegdyś gardziła. Już jako szef strażników wzięła udział w misji do Trzynastego Dystryktu, z której przywiozła lekarstwo na nękającą Kapitol zarazę. Ale również dziewięcioletnią Di, dziewczynkę, którą postanowiła zaadoptować, co nie przysporzyło jej fanów w niektórych kręgach. Czarę goryczy przelały jednak nieszczęśliwe wydarzenia związane z obchodami pierwszej rocznicy wybuchu rebelii. Strażnicy Pokoju wymknęli się spod kontroli, tym samym pokazując w jak głębokim poważaniu mają rozkazy młodej szefowej. Reiven złożyła wymówienie do samej prezydent Coin i poprosiła o przywrócenie na poprzednie stanowisko, kapitana niewielkiego oddziału.
***
Rei od czasu kiedy była na Igrzyskach, służyła rebelii. Była szpiegiem w Kaptiolu. Na rozkaz dowódców została w stolicy i poznawała miasto, a jednocześnie badała nastroje. Podczas rebelii dzielnie walczyła, odnosząc wiele ran. Wierzy w rebelię. Nie wierzy w Coin. Chce zmienić to co jej zdaniem zepsuli pomagając Coin dojść do władzy. Jednak dla dobra sprawy oficjalnie popiera panią prezydent. Jest waleczna, odważna i doskonale przeszkolona. Jest najlepszym strzelcem w Panem, jeśli chodzi o łucznictwo (przynajmniej nikt jak do tej pory nie wygrał z nią pojedynku). Zmuszona do nauczenia się strzelania z broni palnej, opanowała również i tą sztukę. Walczy wręcz i umie przetrwać w ciężkich warunkach. Woli otaczać się niewielką grupką osób którym ufa, niż całą chmarą żołnierzy, dlatego poprosiła o przywrócenie ją na dawne stanowisko. Jako kapitan swoją strategię opiera na umiejętnościach nie tylko bojowych, ale również na sztuce porozumiewania się bez słów, dzięki czemu jej oddział jest dobry w akcjach w których wroga trzeba podejść bezszelestnie. Jest doskonale zorientowana w terenie Kapitolu. Potrafi poruszać się po kanałach i nie potrzebuje do tego mapy ani planu. Zarówno plan Kapitolu jak i tego co jest pod nim, ma w głowie. Potrafi go również rozrysować, jeśli zachodzi taka potrzeba. Mimo młodego wieku jest doświadczona w walce. Nie boi się zabijać, ale nie robi tego bez potrzeby.
Witamy w korpusie, oficerze Ruen.
(808)
Gideon Reynolds
Wiek : 28 lat Zawód : wiceminister Ministerstwa Obrony Narodowej; oficer Znaki szczególne : podłużna, ciemna blizna na podbródku
Temat: Re: Podania dla wojska Czw Paź 22, 2015 5:26 pm
– Nie spać – mamrocze pod nosem ostro, naciągając na zziębnięte uszy kołnierz miłego sztucznego misia. – Nie spać tam! Jones? Nie śpij! McConnor? Śpisz? – Czuwam! – Kinley? – Czuwam. Nie śpię. Za zimno, kurwa… Gideon odlepia palce od spustu, przeciera lufę broni rękawem. Obok, z prawej, wierci się Wilczur, dla podkomendnych oficer Wayne Kinley, rozciera ręce, burczy coś pod nosem. Z lewej ziewa Alan McConnor, ksywka Niedźwiadek. Dalej, za nim, w ułożonej z kamieni jednoosobowej fortecy rozpiera się Michael Henderson, stuka i zgrzyta dwójnogiem automatu, pobrzękuje cynkiem z amunicją. Robi się jaśniej. Zastawa budzi się do życia, ludzie ruszają się niemrawo, stękają i klną w wyrytych w kamienistej ziemi okopach, w obłożonych głazami gniazdach posterunków. Skądś z bliska – w zimnym powietrzu czuć wszystko – dolatuje dymkowy zapach, ktoś olał zakaz, nie wytrzymał bez papierosa. Kinley głośno smarcze, wyciera nos, dłubie w kąciku oka, wpatrzony w dół, w wylot drogi i jasną wstęgę wypływającej stamtąd, zwijającej się jak wąż strażacki drogi. McConnor wychyla się zza kamieni, patrzy w kierunku posterunku i bunkra obsadzonego przez „Zawodowców”, wesołych koleżków z Dwójki, Dystryktu, który wciąż – jakimś cudem – trzymał się przy Kapitolu. Wokół nic się nie dzieje. Nic nawet nie drgnie. – Śpią pewnie, skurwiele. – Śpią – godzi się ospale Kinley. – Nitki tylko patrzeć. – Tylko patrzeć – ziewa Michael Henderson. – Dzień jak co dzień. Niech żyje prezydent Snow. Z tyłu, z punktu dowodzenia, podniesione głosy - Lewis, dowódca plutonu, starszy oficer Cadwell, ruga któregoś z oficerów. Oficer ruga żołnierzy. Zapewne tych, którzy zapalili. Albo zeszli z posterunku, by się odlać. Gideon podnosi do oczu lornetkę, patrzy na zakręt drogi i jej wylot ku tunelowi. „Nitki”, czyli kolumny, nie ma. Ale tylko jej patrzeć.
* * *
– Słyszę silniki – głos McConnora, zachrypnięty, brudny jak oni wszyscy, unosi się w cichym, nieruchomym powietrzu. Z pogrążonej w cieniu paszczy tunelu wyłania się kolumna, wjeżdża na pętlę drogi, prezentując prawe burty jak na defiladzie, maszyny są wyraźnie widoczne na tle osłonecznionego zbocza. Zakręcają po serpentynie, defilują, tym razem prezentując zastawie lewe burty. Prowadzący pojazd jest już sto metrów przypłaszczonego do skał posterunku Drugiego Dystryktu. Jest zimno, ale Gideonowi nagle robi się jeszcze zimniej. W uszach czuje nagły ucisk, tętnienie, przechodzące w natrętny owadzi brzęk, jakby pszczół rozgniewanych stukaniem w ul. I nagle wie. Nagle ma pewność. Tak, jak wielokrotnie przedtem, gdy miał pewność. – Rebelianci… – szepcze nagle. McConnor odwraca się. – Że co? Blackwood? Gideon patrzy na kompana w milczeniu. McConnor jeszcze nie wie, że za moment zginie sieczony serią z broni dotychczasowego towarzysza broni. Nikt nie wie, że to zasadzka. Że to już koniec.
Właśnie taką naiwnością popisywali się Kapitolińczycy od momentu wybuchu rebelii – na samym początku nie chcieli dowierzać, że wybuchła. Później zaczęli bagatelizować swych przeciwników. Gdy i to nie okazało się skuteczne, zastosowali metodę wyparcia, wmawiając sobie, że zdołają pokonać wrogie siły, nim te dotrą do stolicy. A i gdy ten tok rozumowania zawiódł, większość żołnierzy postanowiła bronić swych rodzin do samego końca. Tyle, że Gideon nie miał nikogo – nikogo, kto wymagał ochrony…
Na drodze nagły rozbłysk, dym, krzyki na zastawie głuszy rwąca uszy eksplozja.
… poza samym sobą. Kiedy tylko rozpętało się piekło rebelii, był jednym z pierwszych ochotników, którzy zgłosili się na przyspieszone szkolenie wojskowe – Kapitol w tamtym okresie nie obfitował w wolontariuszy gotowych sięgnąć wypielęgnowanymi, stołecznymi dłońmi po broń.
Rąbnięty fugasem pojazd opancerzony podskakuje i zlatuje z trasy jak kopnięta dziecięca zabawka. Huk, huk, zbocze za drogą rozkwita dymami, w dół, ku kolumnie, wlokąc smugi jak indiańskie strzały, lecą pociski z broni palnej.
Podczas gdy przytłaczająca większość mężczyzn (oraz kobiet) próbowała odciągnąć myśli od oznak buntów w Dystryktach, Gideon spędzał całe dnie na strzelnicy – brakowało mu choć podstawowego przeszkolenia, brakowało mu praktycznej wiedzy, jaką mógł posiadać pierwszy lepszy dzieciak z Dystryktu. Pozbawiony widma Igrzysk, żyjący w mydlanej bańce, która lada moment mogła pęknąć pod kulami rebeliantów, w końcu przerzucony został do Dwójki, by tam – wraz z innymi rekrutami - przelać pot i krew na poligonie. To właśnie tam Wielcy Generałowie, Za Starzy, By Walczyć wybrali tych, którzy będą nadawać się do służby. Ludzi silnych, zdeterminowanych, o silnej konstrukcji psychicznej.
Dwukrotnie trafiony transportowiec momentalnie staje w ogniu, płonie jak pochodnia. Zastawa budzi się z zaskoczenia, staje do walki. Ze stanowiska dowodzenia łomocą automaty, otwierają ogień kolejne posterunki.
W ten sposób Blackwood zasilił szeregi armii Kapitolu, przywdziewając mundur zwykłego szeregowego. Nie przyświecały mu szczytne cele, nie pragnął walczyć w obronie kraju – jak zwykle w jego wypadku, do głosu doszła potrzeba osiągnięcia czegoś więcej niż oferowała pozornie bezpieczna stolica. Niż mógł zaoferować mu sam prezydent Snow, którego monument chwiał się w posadach. Na awans nie musiał czekać długo – podczas wojny wszyscy dostają stopień wyżej, jak mawia koszarowy klasyk, choć w wypadku Gideona otrzymanie tytułu podoficera powiązane było z misją w Dystrykcie Siódmym. Ilość kul wystrzelonych do rebeliantów przekładała się na prawdopodobieństwo kolejnej dystynkcji przy mundurze – w wypadku Blackwooda liczba ta mnożona była przez dwa, co zawdzięczał nazwisku – o ironio – znienawidzonego ojca. Nestor, bliski współpracownik prezydenta, najpewniej życzył synowi śmierci pośród lasów Siódemki… … zaś sam Gideon nie byłby sobą, gdyby nie osiągnął wyznaczonego sobie celu, igrając tym samym z (mało prawdopodobną, lecz możliwą) wolą ojca.
- Skurwysyny, kurwa mać, skąd wiedzieli, gdzie się usadziliśmy? Skąd, kurwa, wiedzieli, gdzie strzelać?! Wrzeszczy ktoś na prawo, wrzeszczy ochrypłym głosem, który z najwyższym trudem przedarł się przez suche trzaski wydawane przez broń. Strzela już cała zastawa, każde stanowisko, strzela każda lufa plutonu, strzela wszystko, co zdolne strzelać. Rwane kulami zbocze za drogą rozkwita chmurami kurzu. Cel jest jasny i prosty. Przydusić ich do ziemi! Przydusić do ziemi, nie pozwolić im bezkarnie walić do konwoju!
Gra zawsze wymaga ryzyka – gdy od Kapitolu odwracało się coraz więcej Dystryktów, Gideon zaczął szukać wyjścia awaryjnego, furtki, która pozwoli uciec mu z płonącego domu, szalupy, która zabierze go z tonącego statku. W stolicy rebelianci wciąż ukrywali się z uporem godnym szczurów, nie byli jednak aż tak ostrożni w działaniach dywersyjnych, jak przed wybuchem buntu – minęły tygodnie, nim Blackwood natknął się na kogoś, kto znał kogoś innego, kto mógłby przekazać komuś stojącemu wyżej dokładną strategię obrony południowej części miasta. Na naprędce zrobionych zdjęciach widniały plany rozmieszczenia wojsk Kapitolu, z uwzględnieniem dróg przerzutowych amunicji, oraz drobny, wyraźny, stanowczy podpis tego, kto za bardzo niską cenę sprzedał rogatki stolicy - G. Blackwood.
– Og-nia! – wrzeszczy ostrzegawczo ktoś z tyłu, z położonego wyżej posterunku. – Og-nia! Drugi pojazd zamienia się w ognistą kulę, trzeci, z odstrzelonymi kołami, osiada ciężko na podwoziu. Konwój się broni, ostrzeliwuje się eskorta. Ostrzeliwuje się niemrawo. I krótko. Serie z rebelianckiego posterunku roznoszą ją w strzępy. Wybucha cysterna, płonąca ropa zalewa drogę, ogień dociera do trzeciego transportowca, ogarnia go momentalnie. Z szoferki wyskakuje człowiek, cały w ogniu, pada ścięty kulami. Czarny dym zasnuwa wszystko, smród dusi i dławi. W dymie błyski wystrzałów, eksplozje pocisków. Dym zasnuwa wszystko, niknie w nim droga, niknie konwój pod ostrzałem. Z dołu, od płonącej ropy, płyną fale gorąca i nafcianego smrodu.
Gdy rebelianci wkroczyli do stolicy, w życiu Gideona miały miejsce dwa punkty zwrotne: nie wtrącono go do getta, jak większości ocalałych żołnierzy, ich rodziny, znajomych, obcych sąsiadów z pięciu przecznic dalej. Nie zastrzelono. Nie uwięziono. W zupełniej ciszy, w całkowitym sekrecie, w niemym porozumieniu otrzymał awans na oficera, gdy ktoś uznał, że dawnych, podstępnych, piekielnie inteligentnych wrogów należy trzymać jak najbliżej. Warunkiem było wyłącznie niewychylanie się, niewystawanie przed szereg, co przyszło mu z największym trudem, zwłaszcza wobec faktu, iż… Zaczynał nowy rozdział w życiu – już nie jako Blackwood, lecz Reynolds. Oficer Gideon Reynolds, w żadnym stopniu niespokrewniony z Nestorem Blackwoodem. W jego życiu zmienne było wszystko – poglądy, strony, za którymi się opowiadał, miłostki, pieprzone nazwisko. Zmienne było wszystko… poza potrzebą ciągłego pięcia się na szczyt. Władza nie była jego zachcianką, kaprysem, odbiciem nieudanego życia seksualnego – władza oznaczała kontrolę. Władza oznaczała ryzyko, zastrzyki adrenaliny, ciągłe doskonalenie się. Władza była wszystkim, do czego Gideon dążył przez całe życie. Kiedy zatem przyszły czasy pozornej stabilizacji i pokoju, Reynolds poświęcał się czynnej służbie jako Strażnik Pokoju – nigdy niespóźniony, zawsze gotowy do wykonania rozkazów (znacznie mniej ambitnych) przełożonych, bez jednego dnia urlopu na żądanie. Był machiną w stanie spoczynku, która tylko czekała, aż nadarzy się okazja do kolejnego awansu – machiną, którą postanowiono ukryć w zacisznym garażu i uraczyć ją posadą pośród politycznych struktur wojska – pomiędzy domorosłymi politykami, błądzącymi niczym dzieci we mgle, Gideon czuł się jak za starych, niekoniecznie dobrych czasów starego Kapitolu. Doskonale wiedział, jak wślizgnąć się na kolejny szczebel drabiny, spychając z niej jednocześnie konkurentów – wyrzuty sumienia zostawił daleko za sobą, bez wytchnienia sięgając wyżej. Wyżej. Wyżej. I wyżej. Tak wysoko, by odetchnąć dopiero, gdy dostrzeże innych ludzi z góry niczym małe, uciekające ze zburzonego mrowiska mrówki. Miał czas, by osiągnąć wyznaczone cele. Miał ku temu okazję. I szczerą chęć, by ją wykorzystać.