|
| Tęczowe mieszkanie Johanny Mason | |
| Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Tęczowe mieszkanie Johanny Mason Czw Maj 07, 2015 9:12 pm | |
| Czyli najszczęśliwsze mieszkanie w Kwartale. Codziennie pojawia się tutaj masa gości, pokojówka nigdy się nie leni, Jo także nie narzeka na brak stałego prądu, światła czy ciepłej wody. Ma ono jedynie jedną bardzo ważną wadę: marudną właścicielkę, która nie miała sił go założyć, więc zrobiłam to ja. Witajcie w jaskini lwa, który ostatnio zwichnął sobie łapkę. Ups. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Tęczowe mieszkanie Johanny Mason Pon Maj 11, 2015 12:33 am | |
| Parł przed siebie w roztargnieniu szukając myślami jakiejś drogi ucieczki od... ...nienawiści, która spływała na niego zewsząd, brudu, jaki oblepiał go, zapachu i smaku śmierci, a także mrozu, na którym nie chciał umrzeć, choć perspektywa ułożenia się na rozoranej ziemi pożerającej ludzkie ciała wśród fetoru i smaku ich rozkładu wydawała się niezwykle kusząca. Wówczas pomyślałby o śnie, a sen był ukojeniem, oderwaniem od rzeczywistości, choć czasem przynosił ją gorszą, bardziej zrujnowaną i potworniejszą od jakichkolwiek wyobrażeń. Tym razem miałoby być jednak spokojnie, tak sobie marzył. Jak dziecko. Rozpłakane i porzucone dziecko, które mamusia musi prowadzić za rączkę przez świat, aby nie pomyliło ulic, nie zgubiło się w tłumie zobojętniałych gapiów. Tak się czuł: zagubiony, odepchnięty, wyrwany z matczynych objęć bezpieczeństwa, daleko od czujnego ojcowskiego wzroku, który pilnował, aby nie popadł w jakieś tarapaty, aby zawsze wracał do domu na czas. Przywiązanie było czymś najgorszym, co można było u kogoś wybudować, a potem odebrać brutalnie. Miłość? Chore uczucie popędzające do samobójczych czynów nie istniało, to nie mogła być miłość, nie taka, nie ujęta w tym słodkim i miłym słowie, który kojarzył się z czymś szczęśliwym, z sielanką, z dwójką ludzi obłapiających się w kącie swojego mieszkania. To nie był romantyczny zryw uczuciowy, gwałtowny literacki romans, to było coś tak anormalnego i nielogicznego dla nie tyle co zimnego jak rozerwanego na strzępy serca le Brun, który w pogoni za nieistniejącym szczęściem doszukał się w końcu finału całego teatrzyku, jaki starał się zbudować na czymś nietrwałym. Na dwójce ludzi, którzy zawarli niemy rozejm pewnego feralnego dnia, gdy znaleźli się w tej samej zimnej klatce, w której uschliby, zamarli w wiecznej zmarzlinie, gdyby nie ogrzali własnych umysłów pustymi pocieszeniami. Nie miały one odzwierciedlenia w rzeczywistości, jak zresztą to wszystko, w co wierzyli. W co niestety uwierzył on skrawkiem swego naiwnego, spoczywającego na gruzach dawnego Kapitolu umysłu. Zatrzymał się w przeszłości, chociaż obiecywał sobie, że tak się nie stało, utknął kilkanaście lat wstecz na jednej z tych szarych i podrapanych ulic, kiedy marzył o nowym początku i lepszej przyszłości, a gdy otrzymywał ich kawałek – nie był w stanie udźwignąć nawet i jego. Tchórzył, uciekał, tak jak teraz, uciekał przed tym, bo coś naturalnego, bo coś co mogło sprawić, że poczułby się lepiej przerastało go, zaganiało w kozi róg. Wymagała, wymagała czegoś, żądała poprawy, miała czelność!, no przecież – był niezaprzeczalnie najdoskonalszym i najmniej wulgarnym tworem Kapitolu. Nikt nie śmiał wątpić, wyrwać się z szalonego tłumu obrońców prawości i moralności. W całej tej analizie znajomości, która właśnie gwałtownie miała się zakończyć - wszystko bowiem na to wskazywało – docieramy w końcu do punktu kulminacyjnego, kiedy do czytelników ma dotrzeć fakt, że oto Mathias le Brun pozostał bez mieszkania. To jest sedno całej te sprawy: porzucenie, odtrącenie. Gdzieś po drodze widnieje też nieszczęście i miliony jego synonimów; jak drzewa w parku, które się mija, przysłaniają wszystko inne. Całość wynika z jego pokracznej umiejętności porozumiewania się z ludźmi (zwłaszcza z pięknymi kobietami, które traktuje jak ściery do podłogi) oraz braku chęci na poprawę czegokolwiek. Nie wierzył w swoją doskonałość, ale też nie ufał na tyle własnej zachłanności na ostatki przyjemności, jakie mu pozostały, aby oddać swój los czemuś tak nietrwałemu jak istota ludzka. W desperacji, w strachu przed utratą jej trwał twardo przy swoich haniebnym uzależnieniu, przy swojej przeklętej słabości, która odbierała mu umiejętność logicznego myślenia, czucia i przywiązania. Nie potrafił zrezygnować z jedynej rzeczy, która trwała przy nim nieprzerwanie, która była pewna i niezaprzeczalna, z jedynego tworu, któremu mógł ufać. Przebrnął przez pół Kwartału, cofał się znów, mijał Violator i nie potrafił nawet wejść do środka: duma odezwała się cicho, dała o sobie znać. Nie mógłby kajać się znów przed Fransem, nie potrafiłby potem patrzeć mu w oczy, aby w szale i upokorzeniu nie wydrapać mu tych zobojętniałych i gardzących nim ślepi. Miał nadzieję na sposobność, aby oddać się jakiemuś szlachetnemu uczynkowi w misji samobójczej. Nigdy nie rozumiał, naprawdę, ale potrzebował umrzeć w jakimś celu lub w kłamstwie, że gnie dla jakiegoś planu. Najbardziej bał się, że pewnego dnia zaśnie i nie obudzi się znów z igłą zanurzoną w jego łokciu, z otępieniem pulsującym u skroni, że to się po prostu skończy. Tak absurdalnie, tak bardzo zwyczajnie i podle. Nie szukał poklasku u ludzi, chciałby uzyskać jakieś uznanie u samego siebie. Rozumiał, że nie chciała go takiego oglądać. Rozumiał ją. Tym bardziej nie potrafił zaakceptować tego, że opuszczał ją z tak błahego powodu. Nie wierzył jednak w trwałość relacji, w ludzi, którzy mieli trwać przy nim nieprzerwanie, bo nie ufał na tyle samemu sobie – czemu ktokolwiek miałby poświęcać się dla niego, właśnie dla niego? Tylko dla niego? Całość brzmiała jak lament zrujnowanego skazańca, zakonnicy modlącej się o jego udręczoną duszę. Zapukał do drzwi i gdy nie usłyszał odpowiedzi ani w przeciągu kilkunastu sekund żadna Johanna Mason nie stanęła w drzwiach, wydarł się prosto w strzępki niegdyś solidnego drewna: -ZARAZ ZROBIĘ CI Z CHATY HIROSZIMĘ MASON. Świat go ukochał, jeśli tego wieczoru pozostanie żywy. Jeśli żył kiedykolwiek. |
| | | Wiek : 24 Zawód : fałszerka Znaki szczególne : wkurw
| Temat: Re: Tęczowe mieszkanie Johanny Mason Sro Maj 13, 2015 11:48 pm | |
| Leżałam na cholernie niewygodnej, obdartej ze szlachetności, cuchnącej kanapie, patrząc na rzekomo swoje własne mieszkanie, które zajmowałam w tym miejscu zwanym uroczo gettem przez podobnie zadowolonych mieszkańców jak ja. Moje mieszkanie wyglądało w sumie, jak gdyby nikt go nie zajął. Nikt tu nie mieszkał... Miałam to w sumie w dupie. Nie było moim domem. Nie było mi ono bliskie... Ja, ja już nie miałam domu... Od dawna. Może właśnie dlatego uroniłam samotną łzę, która spłynęła po moim policzku. Żenująca kropla, która genialnie pokazywała mi swoją istotą, jak bardzo byłam słaba, ileż w sobie zatraciłam, ile mi brakowało do bycia tą Johanną z Igrzysk... Ohh, brakowało mi jedynie osób, dla których warto byłoby walczyć. Teraz mogłam jedynie chcieć uciąć nos Adlerowi za to, że mnie tu wsadzi, że był kolejnym cholernym prezydentem i też dlatego, by móc opuścić to miejsce, wyjść, pojechać tam, gdzie niegdyś stał mój prawdziwy dom i ostatni raz spojrzeć na nagrobki rodziny. Dopiero wtedy mogłam spokojnie odejść. Nie został mi nikt. Zamiast trenować, wylewać z siebie siódme poty, knuć plan ucieczki, rewolucji, która zmiotłaby z powierzchni ziemi połowę Kapitolu, ja bezczynnie leżałam i wpatrywałam się w drugi koniec pokoju. Żałosne... Drugi koniec pokoju patrzył na mnie z kpiącym uśmiechem, ale zamknęłam oczy i udawałam przed nim, że nie istnieję... póki nie zasnęłam, odpływając gdzieś, gdzie były drzewa, żywy Malcolm, Crispin i Jeff, gdzie nadal istnieli moi rodzice i ja jako mała dziewczynka biegająca boso po lesie, próbując uchwycić w dłonie promienie słońca. Śmiech rozbrzmiewał w mojej głowie, świergot ptaków, krzyk ojca, bym uważała i nie kręciła się pod ich nogami... Drzewa jedne po drugich uderzały o ziemię, a ja niezwyciężona omijałam ich ciężkie bezduszne pienie. Bezduszne? Wtedy wierzyłam, że każde drzewo ma dusze, że żyje? Teraz zaś uważałam, że każdy był martwy. Przynajmniej powinienem być. Zerwałam się z łóżka, do czego przywykłam. Moi bracia zawsze zrywali się hardo, by powitać nowy dzień, zdążyć zjeść śniadanie i iść do lasu. Potrafili nawet żartować przy stole, mimo że czekała ich cholernie ciężka praca. Kochali ją, kochali mnie, kochali tamto miejsce... Otworzyłam drzwi, spojrzałam w górę na Mathiasa i rzuciłam: – SPIERDALAJ. Czemu nie zatrzasnęłam jeszcze tych cholernych drzwi? Dlatego, że wyglądał niczym siedem nieszczęść i jedno więcej? Dlatego, że nie chciałam siedzieć sama w tym cholernym mieszkaniu? Czy dlatego, by go posiekać, gdy tylko przestąpi próg? Czego w ogóle chciał? Nie miałam ochoty iść do ciastkarni. Nie byłam w stanie. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Tęczowe mieszkanie Johanny Mason Nie Maj 17, 2015 6:37 pm | |
| Tak brzydko się nie mówi, pomyślał. Wcale nie był lepszy. Wpatrywał się przez chwilę w jej rozgniewane oblicze, aby doszukać się... czegoś znajomego, przyjaznego, nawet nie. Nie chciał, aby pocieszała go uśmiechem, to byłoby poniżające, nie potrzebował czułych dziewczęcych ramion, które utuliłyby go i sprawiłyby, że pierwszy raz od długiego czasu zasnąłby spokojnie bez strachu przed tym, co spotka po drugiej stronie onirycznego muru. W zamian za wewnętrzne błagania, za krzyki, które wydawało jego puste, usychające serce, otrzymał krótkie, uderzające go prosto w twarz „spierdalaj”. Nie wzruszył się, nie oburzył, w szale niemej udręki doszukiwał się czegoś, za co mógłby pochwycić, coś takiego jak wściekłość, coś intensywnego, co pobudziłoby go do życia, bo czuł się martwy. Wewnątrz. Czuł się pusty i nieistniejący, jakby był duchem, który toczył się po skąpanych zimnem ulicach getta, przenikał przez nakręcone i mechaniczne dusze, które trwały w wiecznej zmarzlinie. Miał wrażenie, że beznadziejność pochłania go, kiedy szarpał się z samym sobą próbując wykrzesać choć odrobinę emocji, wydusić ostatnie soki ze swojego skamieniałego serca. Mimo to zawsze otrzymywał w prezencie puste naczynie, które mógł jedynie rozbić o każdą równie szarą, równie popękaną, równie przygnębiającą ścianę, jakie mijał na ulicy. Wpatrywał się w ludzi i widział identyczne, codziennie zmęczone, naciągnięte cienką śnieżną powłoką twarze, sterczące kościste ramiona, ciuchy zbyt obszerne, za duże, powiewające na wietrze i nieszczelne. Zaczęło mu się udzielać, powoli wpadał w podobny marazm, pozwalał aby kwartalna senność i beznamiętność pochłaniała go i wciągała pod brudną, zmieszaną w krwią warstwę ziemi i rozkładających się pożeranych przez drobnoustroje ciał. Gdy mijał prowizoryczny cmentarz będący skupiskiem ponurych pagórków-nasypów i dostrzegał rozkopaną ziemię, dlaczego odnosił wrażenie, jakoby ten dół miał być dla niego? Dlaczego za każdym razem niewidzialna silna dłoń zaciskała się na jego szyi, odcinała dopływ powietrza i dlaczego sam kopał pod sobą ten cholerny dół? Nawet to już nie robiło na nim wrażenia, świadomość, że znajduje się krok od przepaści, w którą za moment miał runąć, a przecież, kurwa, nie potrafi latać. Nie był jakąś tęczową wróżką zębuszką. Nie czuł też nic na widok Johanny Mason, choć nagle targnęło nim pragnienie, aby poczuć cokolwiek. Choćby szaleńczą i nieokiełznaną wściekłość, której miałby potem żałować i kolejno wyrzuty, jakie odsunąłby od swojego zdeprawowanego sumienia, gdy będzie stał nad jej ciałem. Zamiast tego odepchnął ją od drzwi, które zatrzasnął z hukiem, przywarł ustami do jej ust, aby przycisnąć to drobne, kruszące się pod jego naporem ciałko do ściany i pojąć z żałosną rezygnacją, że to niezręczne, żałosne i... że jej usta nie były słodkimi ustami Rose, a on jest zdesperowanym, samotnym mężczyzną stojącym na rozstroju dróg. W końcu odsunął się, zmierzył masonową twarz rozbieganym wzrokiem, aby zorientować się, że zamyka jej nadgarstki w żelaznych drżących okowach. Nawet się nie bał, cholera, nie wiedział, dlaczego trzęsły mu się ręce. Spłynęło na niego gorąco, może to wstyd, ale to nic. Dawno przestał zwracać uwagę. I tego nienawidził, tej przeklętej bierności. Tej obojętności. Odsunął się, aby za moment znaleźć się na drugim końcu pokoju z dala od rozjuszonego drapieżnika, który zapewne czaił się już, aby wydrapać mu oczy, wyrwać język lub odgryźć kolejne ucho w ramach troski o estetykę i filigranowość jego wdzięcznej, słodkiej twarzyczki. Rozmasował dłonie chrząkając, co zabrzmiało co najmniej źle w tle panującej w mieszkaniu Mason ciszy, aby w końcu wydać z gardła spokojny, najbardziej naturalny głos, na jaki było go stać: -Masz coś do picia? To było po prostu... dziwne, a on był gotów aby w każdej chwili rzucić się do ucieczki, gdy patrzył na nią uważnie, powątpiewająco. |
| | | Wiek : 24 Zawód : fałszerka Znaki szczególne : wkurw
| Temat: Re: Tęczowe mieszkanie Johanny Mason Pon Maj 18, 2015 12:13 am | |
| -♥- Żal kłębił się w mojej piersi, powodował to uczucie ciężaru, niemocy oddychania. Cholera, żyłam, oddychałam, nie przytyłam o kilogram... Ewentualnie jakiś straciłam, no! Po cholerę czułam się taka... Tak paskudnie, nie mogąc zebrać się i być tą twardą Johanną, której zawsze nikt nie lubił, bo po prostu wszystko musiało być według jej wielkiej woli, bo przecież zawsze miała rację! Bo nie przyjmowała do siebie czyjegoś zdania, gdy, oczywiście, uważała je za głupie, a uważała tak nadzwyczaj często, bo krytyczna była jak mało kto. Właśnie, pragnęłam być tą samą Johanną co wtedy, gdy moje nazwisko zostało wylosowane do Igrzysk. Nie bałam się. Po prostu byłam na to przygotowana. Wiedziałam, że będzie to, co ma być. Teraz zaś miałam papkę w piersi. Rozbita na milion kawałków stałam w drzwiach, próbując nędznie udawać silną i stanowczą... A może nie byłam znowu taka nędzna? Może nie zamierzał ze mną zadzierać? Może miał odwrócić się i odejść bez słowa, bo przecież kazałam mu stąd spierdalać? Nie chciałam, by sobie poszedł i jednocześnie pragnęłam, by to zrobił. Pokrętne... Dziwne... Niezdecydowane... Szybko jednak zmieniłam zdanie, co do jego pobytu w tym miejscu. Nie zdążyłam go, gnoja, przeprosić za to naskoczenie, czego pewnie z dumy i tak bym nie uczyniła, gdy wparował do środka jak zbir, napadł na mnie, pocałował, jak gdybym nadal była dziwką Snowa, którą może sobie deptać wedle upodobań i sprzedawać innym spaśonym, obrzydliwie bogatym sponsorom jego cudownego kraju, w którym kontynuował bezduszną politykę swoich poprzedników. Zabił... bo nie chciałam ulec, bo musieli mnie brać gwałtem... Siłą... Przypierając do mebli, do podłogi... Zrywając ubrania... Rozkładając moje nogi... Całowali wbrew woli i choć Mathias nie był jednym z tych ludzi, to znów poczułam się jak tamta ofiara, jak dziwka, którą mieli, bo chcieli, mieli, bo zapłacili jej alfonsowi, którym był jakże przecudowny... Oddychałam ciężko, nadal czując na swoich nadgarstkach jego dłonie, mimo że już nie naciskał, mimo że go już tu nie było. Nie było, Jo. Stał tam, daleko. Nie zamierzał mnie wykorzystać, a mimo to... Stał tam i jak gdyby nigdy nic... Całował mnie, przyparł do ściany, pozbawił możliwości obrony, bo był silnym mężczyzną, który jak każdy mężczyzna musiał kobiecie pokazać, gdzie było jej miejsce. I jeszcze, jak gdyby nigdy nic po raz drugi, pytał spokojnie, czy mam coś do picia. A we mnie się gotowało, wrzało, parzyło i jednocześnie mroziło... Drżało. Chciałam też płakać, chciałam też złapać topór i wyciąć cały las, chciałam wyciąć wszystkie penisy świata, a szczególnie ten należący do Adlera. - AAAAAAAA! – wrzasnęłam, łapiąc za najbliższą szafę i przewracając ją z premedytacją, próbując wyładować na niej swoją wściekłość. Kurwa, to co, że tyle namęczyłam się, by samotnie postawić ją do pionu! Przewróciłam ją, a ona uderzyła, nawet zatrzeszczała nieprzyjemnie, o mało co się nie rozlatując. – PICIA?! CZY MAM COŚ DO PICIA?! – Krzyczałam, dosyć szybko, mimo drobnej postawy, podbiegając do niego i okładając go pięściami. Coś pękło we mnie, coś też nakłaniało do tego, by zatłuc go pięściami na śmierć. Ba!, kusiło, by to zrobić! – JAK. MOGŁEŚ. MI. TO. ZROBIĆ?! Wykorzystać... ZAJEBIĘ! Tak, zajebię, a potem utopię twoje pragnienie w rzece. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Tęczowe mieszkanie Johanny Mason Wto Maj 19, 2015 1:40 am | |
| Powinien coś zrobić, ale on zazwyczaj nie robił niczego. Narzekał na bierność, choć sam nadawał sobie swobody wychodząc z ram, które miałyby go określać. Cierpiał z powodu pustki, choć nie robił nic, aby zapełnić ją czymś gorętszym, co tchnęłoby weń odrobinę życia, nadało mu jakiś sens. Odrzucał modele, które mu podsuwano pod nos, zatracał się, topił we własnych pragnieniach będąc sobie sam przyjacielem, będąc sobie sam kochankiem, będąc sobie sam katem, gdy po raz kolejny ładował dożylnie słodkie płyny. Chociaż na początku, dawno temu... ...świat był szary. Ale intensywny. Jego cierpienie było namacalne, ostre, na przemian paliło, mroziło ciało. Przeżywał wszystko nader mocno, nie potrafił się odnaleźć wśród napływających doń tysiąca bodźców, które zagłuszały priorytety, jakie prawdopodobnie sobie wyznaczał – w aktach natchnienia twórczego, gdy nie wiedział, co miałby począć ze swoim życiem. Mimo to nadal istniało coś, co uparcie trzymało go przy życiu, nie pozwalało zatracić się w marzeniach sennych. Chciał być dobrym niekoniecznie przykładnym i prawym bratem, po prostu chorobliwie troskliwym, jednocześnie wymagającym i w swoim szaleństwie zaborczym wobec jej pragnień, marzeń oraz ideałów. Chciał wykreować dla niej inną rzeczywistość, otworzyć nowe światy lub nauczyć żyć w tym, w którym dane im było funkcjonować, o ile można było to nazwać egzystencją, bo uciekali z wczoraj do dzisiaj, a dzisiaj trwało, aby dotrwać do jutra. To jutro było bowiem zawsze niepewne. Nie potrafił tego zaakceptować – niewoli. Odcięcia od perspektyw, od innych ścieżek, na które mógłby wkroczyć i podążyć odmiennym i bardziej słonecznym torem. Odebrano mu wybór, choć ciągle poszukiwał go w zgiełku kurzu, wśród rozkładających się bezimiennych i zapomnianych ciał. Nie chciał żyć ulotnością, chciał żyć życiem i jego rozkoszą, chciał chwytać w dłonie barwy, wdychać nozdrzem dźwięki i oglądać zapachy. Otaczał go mur bardziej solidny i grubszy niż ten otaczający i chroniący getto, otaczał go mur zbudowany z rzeczywistości i nawet, gdy starał się wzlecieć odrobinę wyżej, wyjrzeć poza te skaliste bezkresy natrafiał na kolejną przeszkodę, aby uświadomić sobie, że znajduje się w szczelnej, ciasnej określającej go kopule. Jakiś czas potem znalazł rozwiązanie – spokój. Zabił go spokój i harmonia. Wszystko wydawało się miękkie i przyjemne, aby w końcu zszarzeć, zamienić się w beznamiętną ponurą masę. Wkraczanie do zbudowanej przez podświadomość krainy było niebezpieczne, tworzenie bajecznych rzeczywistości, do której szybko się przyzwyczaił, która stała się kolejnym wczoraj, dziś i niepewnym jutro. Świat ciągle był taki sam, to tylko jego spojrzenie się zmieniło. Walczył przeciwko domniemanemu wrogowi w rzeczywistości zapominając o najgroźniejszym z nich – samym sobie, który aktualnie trwał w swojej nienaruszonej kopule śmiejąc się do rozpuku histerycznie, jakby to miał być ostatni śmiech w jego krótkim, pokrętnym i żałosnym życiu. Śmiał się tak, jakby miał się za moment rozpłakać, chociaż daleko było mu do tego stanu, jakiego pożądał. Rozpaczy? Nieszczęścia? Chciał poczuć coś, co rozerwałoby go od wewnątrz na strzępy, doprowadziło do granic psychicznym możliwości, wycisnęło tony łez z oczu, aby mógł to, przecież!, skutecznie ubić, zamknąć znów w klatce i pozostać tym beznamiętnym, skalnym trupem, który dalej błąkałby się po swoim własnym więzieniu w poszukiwaniu doświadczeń. Błędne koło. Johanna Mason rzucała się na niego, rzucała się wściekle, a on śmiał się głośno, szaleńczo ochraniając niezdecydowanymi, słabymi rękoma, które nie stanowiły odpowiedniej tarczy, bo już co najmniej dwa razy dostał po mordzie podczas tej komicznej dziewiczo-ćpuńskiej bijatyki. Nie powiedział nic, pozwolił sobie jedynie cofnąć się na ścianę i dusić nieistniejącym szczęściem. Nie śmiał się dlatego, że to go bawiło. Śmiał się dlatego, bo uświadomił sobie. Uświadomił sobie, jak bardzo świat (i nie tylko) musiał ją wyruchać i jak nieszczęśliwa musiała być, skoro zwyczajny, skromny pocałunek wzbudził w niej tyle emocji, doprowadził do szału, histerii. Pokrewieństwo dusz, tak, dokładnie! To było pokrewieństwo dusz, które dopełniłby najchętniej w jakimś grzesznym akcie, objął ją całym sobą, aby w końcu oddać lwom na pożarcie, bo nie było tutaj dla nich miejsca. |
| | | Wiek : 24 Zawód : fałszerka Znaki szczególne : wkurw
| Temat: Re: Tęczowe mieszkanie Johanny Mason Sro Maj 20, 2015 5:02 pm | |
| -♥- Zajebię, zajebię, zajebię – obijało się uciążliwym echem we wnętrzu mojej głowy i nie tylko. Nadal się wydzierałam, sama już nie wiedząc, co też ciekawego wyrzucam z siebie, ani tym bardziej, czemu to robię w kierunku swojego, powiedzmy, przyjaciela. Tak, w głębi serca, o ile je miałam, Mathias był moim przyjacielem, ja zaś właśnie go terroryzowałam swoimi pięściami owładnięta jakimś szałem. Jakimś... To było niczym ogromna, intensywna i niepowstrzymana napaść na czyjąś przestrzeń osobistą porównywalna z tornadem i warto wspomnieć, że nie chciałam tej trwającej klęski żywiołowej przerywać. Pragnęłam bić i bić, jak gdyby jego i mój ból sprawiał mi przyjemność. Tylko że tak nie było. Czy ja... Dobra, mogłam wyglądać na kogoś, kto kocha zabijać i jest w tym super. Mogłam wyglądać, ale... Ale! Czy miałam prawo siebie oceniać po tym wszystkim, co przeżyłam? Po Igrzyskach, rewolucjach, więzieniach... getcie? Stworzyli ze mnie potwora, a ja, chcąc przetrwać, im na to pozwoliłam. Teraz zaś chcieli mnie wywieźć nawet stąd i zniszczyć doszczętnie, jakbym już od dawna nie była wrakiem. Halo! Byłam! Byłam przeklętym wrakiem! Bić przestałam dopiero wtedy, gdy w końcu dotarł do mnie śmiech Mathiasa i gdy ten śmiech przestał mnie wkurwiać jeszcze bardziej... Choć powodem zaprzestania boksowania mógł być również ból dłoni, który zaczął mi uciążliwie przeszkadzać i sprawiać też, że moje uderzenia stawały się coraz słabsze. Ogólnie silna to ja nie byłam... Więc po prostu w pewnej chwili zatrzymałam pięść na piersi Mathiasa i tak patrzyłam na nią, powoli prostując swoje palce i przemyślając to, co zrobiłam. Z bólem serca... Cholera! Życie było niesprawiedliwe, ten chuj w rządzie... Chciałam jedynie pomóc im przetrwać, pomóc im przeżyć. Nie żałowałam tego, co zrobiłam, choć na nic się to zdało. Nie żałowałam tego uczynku nawet wtedy, gdy Sebastian umierał w tym nędznym budynku na ekranie telewizora. Żałowałam jedynie, że nie udało mi się go ocalić. Tak naprawdę nikogo nie udało mi się ocalić. Życie było chujowe. Chujowe... Moje zachowanie również. Nagle zapragnęłam przepaść. Do tej chwili starałam się nie dawać po sobie poznać, co kłębi się we mnie, nie pozwalałam sobie na uzewnętrznianie się, a teraz... Mathias był świadkiem. Jeśli nie był za bardzo zaćpany, choć bacząc na jego śmiech, to raczej był mocno, mógł ujrzeć poprzez te chmury wściekłości moją duszę, a to było dla mnie jak rozebranie się na środku rynku. Tak, Jo czuła się właśnie naga i zawstydzona, dlatego też odwróciłam się do niego plecami. Oczywiście nie zamierzałam za to przepraszać. Duma mi nie pozwalała, poza tym wiedział... Przynajmniej mamiłam się, że wiedział. – Kretyn z ciebie – rzuciłam niby to radośnie, próbując udawać, że nie było tego epizodu wcześniej. Stałam nadal tyłem do niego, nie obawiając się, że mnie wykorzysta... Choć może byłam w tym punkcie zbyt łatwowierna? Może ufałam nie tej osobie, której powinnam? Stałam też tyłem, by ukryć emocje i przywdziać maskę Johanny Mason – wiecznie silnej, wiecznie wkurwionej i wiecznie wiecznej... niezwyciężonej, choć zawsze przegrywałam. – Czego się napijesz? – spytałam, zrezygnowana odwracając się do niego twarzą. Stało się. Widział mnie już rozbitą, więc nie było sensu... W tym miejscu nic już nie miało sensu. – Mam wodę z winem... Choć te wino w tej wodzie jest raczej czyimś wymysłem. Nawet zapić się nie śmieć tu nie można – mruknęłam, składając sobie ręce na piersi i przywdziewając ten, prawdopodobnie świetnie znany Mathiasowi, grymas niezadowolenia. Czułam się chujowo. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Tęczowe mieszkanie Johanny Mason Czw Maj 21, 2015 8:10 pm | |
| Słyszał swój własnych śmiech długo po tym jak umilkł. Długo? Nie długo? Kilka sekund, które dłużyły się jakoś dziwnie, kiedy wszystko zamarło i nawet Johanna Mason znajdująca się na wyciągnięcie ręki zdawała się jakaś obca i daleka. Doskonale znał niezręczność zagęszczającą atmosferę, sprawiającą, że ciało nagle wydawało się ciężkie, nieznośne i uciążliwe, jakby zarzucił na siebie tuzin zimowych płaszczów i roboczych spodni. Nie było jednak na tym świecie sposobu, aby zrzucić pancerz dyskomfortu, obnażenia i pogardy do samego siebie, która przeszywała na wskroś, zamykała i zawężała myśli: wciąż i wciąż sprawiając, że miał ochotę po prostu zniknąć, skurczyć się do miniaturowych rozmiarów lub stać się niewidzialnym dla ludzkiego, obcego i uważnego oka. Jakie to niezwykłe połączenie! Znów to samo a on na przekór samemu sobie poddawał się temu zrozumieniu, jakby spowiadał się przed sobą samym, bo to miało przynieść ulgę w jakiś dziwny, nigdy niepojęty przez niego sposób. Przeczucie i ludzka intuicja zawsze kłamała, te odruchy, które doprowadzały go do ostateczności, do ponurych i przesyconych gorzkim żalem opowieści, które niosły za sobą jakiś ukryty sentymentalny sens. Mimo że większość bełkotu jaki z siebie wydawał, był dla otoczenia niezrozumiały, mimo że sporo z tych słów mamrotał pod nosem, połowy zdań nie kończył a czasem nawet nie zaczynał: nienawidził wówczas samego siebie i swoich niesamowicie przyziemnych, prozaicznych problemów. Nienawidził ich wszelakiej maści, choć w istocie miał on tylko jeden kluczowy problemik, który sam zdążył swego czasu dostrzec i zrozumieć, ale trzymał się od niego z daleka. Zamykał się, izolował. Ponoć, gdyby zrobił krok poza wybudowany z wieczności mur, wcale nie rozszarpałoby go rozwścieczone, krwiożercze stado wilków. Być może wcale nie. Ale ludzie skrzywdzeni, poniżeni i skopani przez los mają to do siebie, że nie ufają przypadkom, nie ufają nadziei, która nie umiera ostatnia a jedna z pierwszych. Uśmiercona już w zarodku, coby nie zakorzeniła się, nie puściła kwiatów i nie mąciła w głowie, istniały bowiem tylko racjonalizm i w skrajnych przypadkach najgorętszych wyznawców debilizmu – głupota. Nie patrzył na ludzi przez pryzmat ich pięknych twarzy, wręcz obrzydzali go idealni, gładcy i nieskazitelni. Rose była takim kwiatem, taką nadzieją, taką wyuzdaną pięknością, której zaufał w ostateczności, gdy desperacko chwytał się ostatnich desek ratunku. Ilekroć powtarzałby sobie, że to kłamstewko, szukałby innych sformułowań, które oddałyby jego dozgonną nienawiść... przecież zawsze kończyło się na tym samym. Na utęsknieniu, na strachu przed stratą, nad niesamodzielnością i brakiem umiejętności radzenia sobie wśród ludzi i generalnie radzenia sobie jakkolwiek. Dlatego rozumiał to wszystko. Rozumiał niewymówione przez nią zdania, nierozpoczęte frazesy i nieskończone, urwane wypowiedzi, choć żadne z nich nie dotarło do jego uszu. Rozumiał to wszystko i pozwolił na to, aby zatrzymała to dla siebie, choć wyrozumiałość, którą wówczas okazywał, wprawiła go w obrzydzenie i niechęć do samego siebie. Nie wpatrywał się w nią więc, odwrócił wzrok i odszedł, aby opaść bezwładnie na skrzypiącą kanapę. Nie odpowiedział, długo nie odpowiadał. Choć długo znów nie było wcale takim długo. Długo trwało niewiele, chociaż on wolał wyobrażać sobie, że mijają miesiące, lata, a on nadal trwa młody i żywy na tej bajecznej kanapie, latającym magicznym stateczku, który miał zanieść go prosto do krainy marzeń. -To jeden z najgłupszych pomysłów na samobójstwo jakiś słyszałem – odezwał się ze śmiechem mierząc Johannę Mason spojrzeniem pełnym intensywnego politowania – Już zaszycie sobie odbytu i zjedzenie kilograma fasoli brzmi bardziej epicko – głos przepełniony miał rozbawieniem, które uczepiło się go jak rzep psiego ogona, choć znów wydawał się dziwnie ponury, choć znów kusiło go, aby celować w nią milionami ostrzy, ranić i obrzucać gównem. Jak zawsze. To była dobra recepta na paraliżującą umysł apatię. Tylko sprawianie bólu innym przynosiło jeszcze jakąś satysfakcję – Ale chętnie się napiję, dziękuję za propozycję – oświadczył wyniośle, choć znów poczuł śmiech wkradający się do jego głosu. Stłumił wszelakie pozytywne głosiki dobierające się do jego nagiego, osieroconego bezbronnego umysłu – Tutaj śpisz? - poklepał oparcie kanapy. |
| | | Wiek : 24 Zawód : fałszerka Znaki szczególne : wkurw
| Temat: Re: Tęczowe mieszkanie Johanny Mason Wto Maj 26, 2015 12:08 am | |
| Nie powinnam się już bać. Strach dawno minął... Przynajmniej powinien. To, co mogli mi zrobić, zostało już zrobione, zaś ostatnia decyzja wisiała w postaci echa w otaczającym mnie powietrzu, w przyszłości kierując mą osobę zapewne ku kompletnej destrukcji, więc nie powinnam się już bać. Nie powinnam. Powinnam za to skakać, śmiać się wariacko, mieć w dupie kolejne sekundy swojego życia i przede wszystkim nie przejmować się niczym, zwłaszcza przeszłością. Powinnam... i próbowałam osiągnąć ten stan, gdyż ktoś mi towarzyszył. Nie mogłam dłużej być ofiarą w czyichś oczach. To, wbrew mojej poprzedniej opinii, jednak godziło we mnie. To co, że widział jeden z moich upadków? Nie zamierzałam mu pokazać kolejnych. Byłam Johanną... Mason! O ile to cokolwiek znaczyło... kiedykolwiek, co przecież też miałam gdzieś. – Aleś ty mądry! Jeden z najgłupszych pomysłów na samobójstwo – przedrzeźniłam go, wybuchając naumyślnie udawanym śmiechem, gdy usłyszałam jego wielce ambitną propozycję. – To może ci zaszyjemy odbycik, co? – dodałam zaraz swym piskliwym głosikiem, nawet specjalnie go podkręcając. Czułam swego rodzaju satysfakcję z tego... przekomarzania się? towarzyskiej wymiany słów? eleganckiego jak na standardy getta dialogu? Satysfakcja, no tak. Może ona miała mi „poprawić” humor? Ohh, patrzecie! Jestem szczęśliwa! Aż się uśmiecham z radości! – Numerem jeden dla mnie jest przedarcie się do gabinetu Adlera i zdychanie w kałuży jego krwi – rzuciłam, chcąc już się ruszyć w kierunku pseudokuchni, póki nie dotarło do mnie jedno – nie byłam żadną kurą domową, ani u schyłku swego życia nie zamierzałam nią zostawać. Mathias, podnieś swą dupę i przejdź się, przewietrz. – Życzę miłego spacerku po wodę – rzuciłam, padając na kanapę, na której, tak, owszem, oczywiście, spałam. – Tak, śpię tu. Ty tu nie śpisz, więc... co tu robisz, le Brun? – spytałam, starając się zdusić myśl, że siedzę zbyt blisko Mathiasa. Zbyt blisko... ZBYT BLISKO! Nie, zamierzałam być silna i się nie przesuwać. To miał być mój kolejny stopień do kurwicy. I, niestety, nadal się bałam, co nie dawało mi komfortu... podsycało sobie kurwicę... Wysadziłabym sobie getto, ale Adler byłby szczęśliwy z tego powodu. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Tęczowe mieszkanie Johanny Mason Nie Cze 07, 2015 10:43 pm | |
| Był niemal zagubiony. W tym wszystkim. W niej. Dobry bywał jedynie w rozpoznawaniu zmieszania – choć czasem i to z trudem wychwycał z jednakowych i szarych twarzy przyjaciół, i mniej przyjaciół – i zachowywaniu dyskrecji. Sypiąc deszczem słodyczy, abyśmy zadławili się nim na dobre: była jednym z tych przypadkowych przypadków, dla których mógł trzymać język za zębami. To miało być intuicyjne, niemal zwierzęce, bo dostrzegał w niej coś pokrewnego, czego znów nie potrafił określić swoim zawężonym, splądrowanym przez narkotyki umysłem. Dlatego też milczał uparcie, nie doszukiwał się prawdy, nie doszukiwał się przyczyn jej wściekłości, choć już mu świtały, wyławiał je z błotnistych odmętów podświadomości i miał prawie w garści, aby znów upuścić speszony, bo jej tajemnice były tylko wyłącznie jej tajemnicami. Nie chciał naruszać tej sfery intymnej. Czyli znów wycofał się z pola walki, zrezygnował z dociekliwości. Cóż za poświęcenie. Nie, po prostu tajemnice Kapitolu przestały go już interesować, przestały burzyć myśli i sprawiać, że nie mógł śnić po nocach. Wszystko sprowadzała się do jednego i wcale nie było mu to obce – do krzywdy. Jej archetypem mogłaby być Johanna Mason. Jej archetypem mogłaby być Rosemary Garroway. Jej archetypem mogłaby być... ...Katy? Zapytałby, ale należała jej się prywatność, bo była pieprzoną (nawet nie wiedział, ile ironicznej prawdy zawierało się w tym eleganckim przymiotniku) Mason, a ta jebana wariatka była kimś więcej niż kolejnym robakiem, które mógłby wgnieść w ziemię podeszwą buta. Także kruchym naczyniem i to przyprawiało o uczucie swojskości. Ach ta swojskość, ach ten dom. Wspomnienia dzieciństwa usłane brudem i trupami. Tak, w chwilach desperacji i smutku lubił wracać do tych szczęśliwych i kolorowych dni, podczas których padał na niego cień tęczy a z ziemi sypały się złote stokrotki. Mimo to lubił do niej wracać. Nawet gdy doprowadzała go do szwedzkiej pasji swoim oślim uporem i kobiecym lenistwem. -Ja też będę tu spał – oświadczył wyzywająco a jednocześnie tak, jakby sprawa ta była oczywistą oczywistością i biedne dziewczę nie miało już nic do gadania. Jednocześnie uśmiechnął się do niej rozkosznie swoim aktorskim uśmiechem numer 10 i wcale nie pomyślał o tym, że siedzą zbyt blisko siebie. W końcu nie miało do niczego dojść, ona była zbyt nerwowa, a jego nie interesowało nic oprócz ćpania, o które poważnie zaczął się obawiać. Nie wyobrażał sobie, aby miał po raz kolejny przechodzić przez tę gehennę, nawet w objęciach takiej cudownej i walecznej kobiety jak Johanna. Nie. Zanim jednak miał uporządkować wszystkie swoje sprawy, powinien był jej wszystko wyjaśnić. Tak pomyślał. I słusznie. Ale okrążył tę myśl najpierw, przebadał i doszedł do wniosku, że wyjaśnienia nie mogą skończyć się łkaniem do przyjacielskiego ramienia. Tym razem miało być twarde jak głaz. Jej ramię było głazem. On był głazem. Nie borykał się przecież z kolejną serią nieprzyjemnych problemów, przemyśleń i wątpliwych wyrzutów sumienia. Nie kochał, tfu, jej, a wręcz nienawidził, skoro zamierzała odbierać mu jedyne płynące z ostatków życia szczęście. Rose była jedynie przeszkodą na drodze ku wiecznej idylli. Miał przecież Johannę. Idealną Johannę, przed którą nie potrzebował się uzewnętrzniać. Doskonale się rozumieli. -Rose i ja mieliśmy inne spojrzenie na nasz związek – oświadczył w gwoli wyjaśnień, odrobinę zbyt wyniośle, jakby ta kobieta nie zasługiwała nawet na ten jeden marny wydech. W końcu parsknął śmiechem, aby uciec wzrokiem gdzieś – do tej pory patrzył się ciągle na Jo, wwiercał ćpuńskim spojrzeniem w jej piękne oczęta, a jakże! - na popękaną, zdartą ścianę – Nie dała mi dupy. Głupia. Pizda – między ostatnimi słowami wytworzyły się niezręczne i druzgoczące jego honor pauzy. Na końcu w celu utwierdzenia siebie w całym tym kłamstewku dodał już bardziej przekonująco – Nienawidzę jej – choć Jo nie mogła się na to nabrać. |
| | | Wiek : 24 Zawód : fałszerka Znaki szczególne : wkurw
| Temat: Re: Tęczowe mieszkanie Johanny Mason Pią Cze 12, 2015 12:46 am | |
| //jakies bezwenie:C
Hahaha! Ale wymyślił! Genialne! Doprawdy genialne! Boki zrywać, owce zapędzać, wszystkich Strażników zajebać! On też będzie tu spał! Jaaasne! Po moim trupie! – Ty też będziesz tu spał...? Po tym jak mnie napadłeś w moim własnym domu, pocałowałeś i wkurwiłeś? Hahaha! Dobre, Mathias, dobre! Nie potrzebuję jednak komika na żywo – rzuciłam sucho, śmiejąc się wymuszenie i wymuszenie też wywracając oczami. Nie miałam sił do czegokolwiek, a szczególnie do bycia sobą w tej chwili. Gra, która miała ocalić mi dupę. Choć może to nie była gra, a nadal ja ta sama, co wtedy? I śmiałam się szczerze, i wywracałam oczami również... Dziwny dzień. Westchnęłam, słuchając jego usprawiedliwienia. Rose... Pewnie, jasne. Ona dała mu wypowiedzenie, to przylazł do mnie i mnie nękał, bo nikogo więcej w zapasie chwilowo nie miał. Ja niestety też nie. – Nigdy jej nie lubiłam. Głupia. Pizda – potwierdziłam słowa Mathiasa, przeciągając się na kanapie. Czy miałam jakiś wybór? W pewien sposób ocalił mnie, gdy trafiłam do getta, więc czy mogłam go wyrzucić na zbity pysk? Mogłam, jednakże czy to współgrało z moim wewnętrznym johannowym ja – najwyższym guru w całym Panem. – Z łaski swojej... Udostępnię ci łóżko, bo kanapa jest wygodniejsza i mniej zarwana – odparłam, nie zamierzając porzucać tej „milutkiej” kanapy. Za żadne skarby świata. Pogładziłam nawet czule ręką jej wytartą skórkę. – Myślisz, że kiedyś to się skończy? To getto i… inne getto? I że wrócę do domu? – Marzenia małej Johanny o Siódemce? Zalesionych terenach, niewinności, rodzinie i, tak naprawdę sztucznej, radości? |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Tęczowe mieszkanie Johanny Mason Pią Cze 26, 2015 11:30 pm | |
| To było komiczne. Magiczne słowo, które cisnęło mu na usta jedynie żenadę i teatralne wzruszenie, a z oczu wyciskało słone grube łzy tkające na jego polikach mokre szlaki. Był komikiem, doprawdy, bawił się życiem, bo trudno było nazwać to... czymkolwiek innym? Trudno było nazwać to... życiem, bo do cholery – kim był, do czego zmierzał? Dlaczego trwał w martwym śmierdzącym gównami punkcie, nie ruszał naprzód, nie wygrzebał się z tego cuchnącego bagna? Oczywiście nie pomyślał o tym. Pomyślał tylko, że tak, to prawda – był komikiem. I była to ponura myśl, która przemknęła obok tysiąca innych i zniknęła w odmętach nie-rzeczywistości, utonęła nieprzetrawiona przez heroinowy umysł chłopca o wielu problemach, które problemami w istocie nie były, bo dla wszechświata to kolejne ziarenko na piaskownicy przestworza. Zdążył polubić tę kanapę i prawie zrobiło mu się przykro, niemal też zdążył polubić dzisiejszą Johannę, ale ta bezgraniczna rozkoszna sympatia wyparowała pozostawiając jałową, znajomą i już nie tak dokuczliwą pustkę. Dlatego czuł się jak w domu, bo zrozumienie, bo ta sama rodzinna znieczulica ludzi przeżutych przez życie i niedelikatnie wyrzuconych na stos zmarnowanych. -Wolałbym, wiesz, żebyś tak o niej nie mówiła – rzucił nagle, w przerwie między jej nieskładnymi wypowiedziami tak trochę za późno, z zapłonem zepsutego silnika starego auto wyprodukowanego przed całą wielką rebelią dystryktów. Nie tą ostatnią. Tą poprzednią, Bo jakaś była, prawda? - To była moja dziewczyna – uśmiechnął się jednak. Bo tak, bo tylko on miał takie prawo. Bo tyko on miał prawo ją wyzywać, bezcześcić i udawać, że kocha, uwielbia, obdarza jakimś gorętszym niż jądro ziemskie uczuciem. Co jeśli gra pomiesza się z rzeczywistością? W tym chaosie i bezkresie wojen to było bardzo prawdopodobne i być może los postawił go pod murem z wycelowanym w jego czoło czarnym okiem karabinu. Nie był księciem na białym koniu więc nie potrzebował księżniczki. Tak sobie mówił, opowiadał wesołe bajki na dobranoc. To prawda, to przecież czysta jak hera którą wciągał prawda. Lecz tak sobie mówił – wcale nie była czysta, już dawno przestała. To brudy, wypociny ulicy. Jak jego nadgnity umysł trzymający się na strzępach fundamentów. -Do domu? - niemal parsknął śmiechem, ale zdusił go w zarodku uznając to za niestosowne w obliczu troski, którą go poczęstowała. Czuł się zaszczycony tym prezentem, naiwnym zaufaniem, ugłaskał je i wypuścił, bo nie potrzebował pocieszycieli, nie potrzebował niczego w zamian za swoją dobroć, prawda? - Masz na myśli, ten, ziemię? Powiem ci – to będzie piach – oświadczył odrobinę wyniośle, aby podnieść się i rzucić głosem przepełnionym patosem pękając z dumy – Z prochu powstałeś i w proch się odwró... OBRÓCISZ. To napisał jakiś poeta. -Ej – rzucił w końcu stojąc naprzeciwko niej po króciutkiej chwili ciszy, jaka między nimi zapadła – a obchodzi Cię to...? Gdzieś tam daleko jak stąd do marsa wykluło się zwątpienie. |
| | | Wiek : 24 Zawód : fałszerka Znaki szczególne : wkurw
| Temat: Re: Tęczowe mieszkanie Johanny Mason Sob Cze 27, 2015 6:17 pm | |
| – Hahaha! Wolałbyś! – powtórzyłam kpiąco, nie wierząc własnym uszom. A jednak! Mathias właśnie wyraził się, używając czegoś na kształt prośby. Chciał, bym przestała mówić brzydko o kimś, kogo po prostu nie lubiłam, a kto zapewne złamał mu serce i posiekał sadystycznie na kawałki. O ile serce Mathiasa le Brun istniało, oczywiście. Było to jednak bardzo wątpliwe. – Widzisz to wszystko wokół? To moje mieszkanie, le Brun. Będę o byłej twojej dziewczynie mówiła co mi się zachce. Jeśli będę chciała, to zrobię jej nawet jakiś paskudny ołtarzyk czy tam laleczkę voodoo z jej wizerunek, czy jeszcze inne diable. – Poza tym go przecież zacytowałam i, właściwie, miałam wyjebane na Rose. Ugh! Sama jej twarz prosiła się o skosztowanie noża, a najlepiej topora. I nie wiedziałam w sumie, czy lubię tego głupka, który siedział nieopodal. Może mi pomógł, gdy mnie ciśnięto do tego gówna, ale czy to upoważniało go do tego, by wpadać do mnie w każdej chwili, w której nikt go nie chciał w innym miejscu? A nawet jeśli ktoś gdzieś go tam chciał, ale on pragnął znaleźć się tu... To też nie był dobry pomysł! Zdecydowanie wolałam samotność niż jakiegoś marudzącego pierdołę na swojej kanapie. – Tak, pewnie! Mam na myśli piach, idioto! – fuknęłam. Dopierdalał mi jeszcze bardziej, mimo że czułam się gównianie. Mogłam w sumie o nic go nie pytać. Mathias nie należał do ludzi, z którymi da się pogadać, ja również, więc nie wiem, co mi odwalało. Powinnam sobie milczeć, o ile to w ogóle było możliwe, i czekać aż wielmożny pan tu szlachcic zechce iść sobie spać. Im wcześniej, tym lepiej. Siedziałam więc w milczeniu, rozcierając sobie czoło. Głowa mi cholernie pękała, gdy toto się odezwało. – Co ma mnie niby obchodzić? Twoja obecność tutaj? Im szybciej zamkniesz drzwi za sobą, tym lepiej – rzuciłam, patrząc na przewróconą szafę. Wkurwiała mnie ona równie dobrze, co ci wszyscy brudni Kapitolińczycy. I wkurwiało mnie to, że... – Nawet piach mnie nie czeka – wymamrotałam pod nosem wściekle, zastanawiając się, co byłoby najlepszym sposobem zmiany swojej przyszłości. Jakoś gnicie tu mi się nie podobało, bo pewnie musiałabym leżeć gdzieś obok tej wstrętnej szafy. Parsknęłam, wznosząc wzrok na le Bruna. – Musimy stąd zwiać. Przynajmniej ja muszę, bo nie wyrobię – stwierdziłam, ściskając łapki w pięści. Brakowało mi w nich trzonka jakiejś siekierki, którą mogłabym zabić tych, których tak bardzo nie znoszę. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Tęczowe mieszkanie Johanny Mason Sob Lip 04, 2015 1:34 am | |
| To mało prawdopodobne. Tak. Dlatego że zamykał drzwi za jednym ze słodszych rozdziałów jego życiu po raz kolejny zalewając się wiadrem goryczy i pozwalając, aby wewnętrzny sadyzm spychał go niżej, niżej i niżej. Gdzieś tam miał trafić na dno, ale to uporczywie oddalało się z pola widzenia, bo przecież nic nie mogło iść po jego myśli, nawet jeśli miała być to ścieżka przepełniona bólem, w całości negatywna i finalnie wyniszczająca. Ale nawet w udręce nie mógł poczuć się spełniony. Wszechświat pisząc scenariusz wyznaczył mu rolę wiecznego tułacza, więc dalej wygłaszał swe puste kwestie dodając smaczku całemu otoczeniu, odgrywając w sztuce rolę podrzędną, a widoczną i w jakiś sposób dostrzegalną. Tkwił pomiędzy prawdą a fałszem, między dobrem a złem. Nie znał. Jego słownik pragnień ograniczał się jedynie do prostego i jednostajnego chcę. Krótkie i chaotyczne podsumowanie. Myśli galopujące. Potykające się i przewracające raz za razem. Znikające w tumanach pustynnego kurzu. To składało się na jego wewnętrzną irytację, która nie ulatywała z jego napiętego ciała, tkwiła w nim, ale była niewidzialna. Uczucie znajome, codzienne. Jak nienawiść. Czasem nie odróżniał. Cienka linia dzieliła tak wiele skrajności, z jakimi się zderzał i nie potrafił ich wyrazić otaczając się jedynie skorupą sarkazmu i bezlitosnego ataku. Ludzie z natury byli wrogami, więc sprowadzał ich do parteru, zanim oni zniszczyliby jego. Standardowa zasada o przetrwaniu. Gdzieś tam i kiedyś tam wolałby jej nie poznać. Lub nauczyć się lepiej z niej korzystać, bo znów uderzyło. To nie było bolesne, może odrobinę dotkliwe. Irytujące. Znów. Ale nieszkodliwe. Wizję roztrzaskanej o podłogę czaszki Johanny odgonił ciężkim batem oswajając się z jałową rodzinną pustką i jej przyjemnym masonowym spojrzeniem. Chciałby dodać, że... ha!, to byłby jej ołtarz. Pragnąłby przemówić jej do rozsądku, ale to oznaczałoby, że mu zależy. Nauczył się jednak, że nigdy nie dostawał tego, czego sobie zażyczył, więc i tym razem obszedł się smakiem pozwalając, aby wygłosiła kilka kwestii bez jego udziału i pozostawiając po jej słowach przeszywającą ciszę. W jakiś sposób wymowną i symboliczną, ale nie taki był zamysł. -Nie wiem – rzucił. Przed siebie. Czyli do niej. Mogła złapać piłeczkę, odbić ją lub pozwolić aby odbiła się od ściany i powróciła do niego. Podzielił się z nią najszczerszą prawdą – niewiedzą. Nigdy nie wiedział, dokąd zmierzał i w jakim punkcie miał się skończyć, i kiedy – choć przypuszczał, że stać się to mogło prędko. Nie podejrzewał więc, nie był nawet w stanie sobie tego wyobrazić: ucieczki i życia poza murami. To była odległa i nierzeczywista wizja, jakiej nie chciał nawet próbować spełnić. Nie chciał bawić się znów w kotka i myszkę, trwać w wiecznej ucieczce przed wymiarem sprawiedliwości. To byłoby męczące i w pewien sposób monotonne, a przede wszystkim bezowocne. Od kiedy jednak martwił się tym, że miałby pozostawić po sobie nic? Kompletną pustkę? Nie martwił się, dyskutował z wewnętrznym ja, ha!, przegadał je prędko więżąc w bierności, wiążąc usta kneblem i zaciskając pętle na szyi coraz mocniej i mocniej dusząc siebie samego i sprowadzając do nieuchronnego finału. -Nie chcę o tym myśleć. Ty też nie myśl, bo to Cię zepsuje – dodał w końcu oschle ucinając nić porozumienia między nimi. Uśmiechnął się krzywo – Idę się odlać. Woda w kranie była zimna. Orzeźwiająca? Nie. Odbicie w lustrze znajome, popękane. To tylko lustro. Roztrzaskane. Siedem lat nieszczęść. Jak życie. Też roztrzaskane. |
| | | Wiek : 24 Zawód : fałszerka Znaki szczególne : wkurw
| Temat: Re: Tęczowe mieszkanie Johanny Mason Wto Lip 07, 2015 2:52 pm | |
| Wzniosłam bezradne? zirytowane? przepełnione wściekłością? czy jeszcze innym uczuciem ręce w górę. Machnięcie na pokaz, którego i tak nikt nie widział. Nikt nie patrzył na mnie, nie rozpoznawał we mnie arenowej Johanny, szajbuski z wywiadów, narwańca z aresztowań... Nikt nie rozpoznawał we mnie nikogo. Siedziałam sama w pustym salonie, gdy o ścianki mej czaszki obijały się te wstrętne słowa Mathiasa: Ty też nie myśl, bo to cię zepsuje. – Ty też nie myśl, bo to cię zepsuje – wypłynęło masonowym sykiem spomiędzy mych warg. Twarz, gdybym widziała ją w odbiciu tego żałośnie potłuczonego lustra, przedstawiałaby paskudny skrzyw, choć niektórzy potrafili się w nim dopatrzeć piękna, uroku, słodkości. Ponoć. Ktoś kiedyś w jakimś liście... Dawne dzieje, gdy byłam jeszcze gwiazdką Kapitolu. Czyżbym tęskniła za ułudną wolnością, za sławą, światłem fleszy i tym paskudnym staruszkiem Snowem? Tą jego zaciętą miną? Hahaha! Niemożliwe, by było prawdziwe! Ja po prostu nie wiedziałam, co powinnam ze sobą zrobić na tym etapie życia. Zbliżały się moje dwudzieste czwarte urodziny i zamiast mieć różową wizję swojej przyszłości, ja widziałam... Bilet w jedną stronę do Dwunastki? Właśnie! Dwunastka kojarzyła mi się z końcem. Zero więcej żadnych urodzin... Dwadzieścia pięć lat? A czy tyle można mieć? Nie! Piach! Między zębami, otulający całe twoje sine ciało... Jakoś nie chciałam tak skończyć. Nie chciałam przestać o tym myśleć. Nie chciałam tu siedzieć i nie robić nic, by było lepiej. Musiałam walczyć. Ruszyć tyłek i coś zrobić... Miałam ten jednak problem, że z planowaniem u mnie było... Ugh! – le Brun! – krzyknęłam, wstając gwałtownie z kanapy. Pociemniało mi na chwilę przed oczami, zaś w głowie pojawiła się myśl, jak zamierzam taka kruchutka i taka słabiutka porywać się na Kapitol, na cały ten pieprzony system. Nie odpowiedziałam. Zacisnęłam jedynie zęby i ruszyłam, pokonując drogę do drzwi sporymi, jak na moją budowę ciała, krokami. – Nie pierdol, ale walcz! – warknęłam, otwierając drzwi i mając w dupie to, czy właśnie sobie przypadkiem nie grzebie we własnej rzyci. Okazało się, na szczęście, że lala przegląda się w lustrze. – Nie możesz mieć ot tak sobie wyjebane i iść się odlać w środku ważnej dla mnie dyskusji, rozumiesz?! Ani ucinać jej w tak denny sposób! Ba!, ucinać jej w jakikolwiek sposób, bo to, kurwa, dla mnie ważne! Nie obchodzi mnie też, co ty tam sobie wchłonąłeś. Potrzebujemy planu ucieczki i uciekamy stąd, rozumiesz? Słyszysz ty mnie w ogóle? Uciekamy z tego getta i robimy własną kolejną rewolucję, bo nie zamierzamy mieć wyjebane na to, co się dzieje, I O TYM MYŚLIMY. Nieważne, czy panienka le Brun sobie tego życzy, bo tak wygodnie, czy nie – wywrzeszczałam, w końcu jakoś się uspokajając. Nieco. Nie zamierzałam oczywiście poddawać się tej pieprzniętej melancholii, która odbierała człowiekowi resztę jego Ja. Ja istniałam, Ja miałam uczucia i Ja zamierzałam zawalczyć o samą siebie. Inaczej nie byłabym sobą. |
| | |
| Temat: Re: Tęczowe mieszkanie Johanny Mason | |
| |
| | | | Tęczowe mieszkanie Johanny Mason | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|