|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Gerard i Maisie Ginsberg Pon Mar 17, 2014 1:10 pm | |
| salon: kuchnia: sypialnia: łazienka: oranżeria dla Maisie: pokój Maisie: biblioteka: RESZTA W BUDOWIE.
Ostatnio zmieniony przez Gerard Ginsberg dnia Sob Maj 10, 2014 11:46 am, w całości zmieniany 4 razy |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Gerard i Maisie Ginsberg Nie Kwi 06, 2014 1:49 pm | |
| Wiosna powinna być zawsze odrodzeniem przyrody z dymiącej ziemi, czymś co zmienia porządek rzeczy i po raz pierwszy w życiu Ginsberg czuł bardzo wyraźnie, że tego roku to określenie nabiera znaczenia. Może i kwiecień bywał okrutny (za Eliotem), ale nie było człowieka lepiej bawiącego się tym epitetem niż naczelnik więzienia, który właśnie spełniał kolejne marzenie z listy, odhaczone tylko i wyłącznie w głowie - papier, elektroniczne cuda były zbyt niebezpieczne, by pozostawiać po sobie ślady. Działy się przecież rzeczy niezgodne z prawem i pewnie w innych okolicznościach mógłby z radości zacierać ręce - w końcu nie było większego bluźnierstwa niż gwałt na ślepej Temidzie - ale teraz czuł się zbyt zaniepokojony łatwością z jaką przyszło mu zacieranie dowodów zbrodni po wyrodnej córce i praktykowanie wypuszczenia oknami więzienia morderczyni, która w naturalnym toku sprawy pewnie otrzymałby sznur. Powinna być wdzięczna Losowi (i Gerardowi, ale to były synonimy), że uczynił ją córką kogoś takiego i zamiast rozliczać się z przeszłością, mogła spokojnie planować jasną przyszłość u boku ukochanego tatusia. Który przeżywał obecnie istną karuzelę emocji, czując się jednocześnie przeraźliwie pewnym sytuacji w jaką właśnie się wplątał i podnieconym perspektywą rozpoczęcia nowego rozdziału w ich życiu. Napisanego przez niego samego już dawno, pozostawało tylko i wyłącznie zagrać go w sposób jak najbardziej przekonujący. Pewnie dlatego był tak śmiertelnie poważny, gdy otwierał drzwi i gdy rozwiązywał jej ręce, mierząc się z nią wyzywającym spojrzeniem. Była na tyle inteligentna, by wiedzieć, że ucieczka zakończyłaby się błaganiem o śmierć, więc nie pilnował jej wcale, prowadząc ją do swojego samochodu i zajmując się przy okazji ostatecznym podglądem jej dokumentów. Nie, nie zadbał o fałszywy dowód tożsamości, ciągle pozostawała jego córką, jedynym kruczkiem prawnym była biegła opinia psychiatry (który nie widział jej na oczy) o niepoczytalności dziewczyny, co w praktyce oddawało ją w ręce ojca. Brudne, wymagające, zagarniające ją do siebie przed światem, nie mógł powstrzymać uśmiechu, widząc chwiejny podpis w dolnym rogu kartki. To było namaszczenie doskonałe, jeszcze lepsze niż to, gdy sperma oblepiała jej usta. Nie zmieniła się od tego czasu prawie wcale. Nie urosła, co zauważył z niepokojem. Była chuda, wycieńczona, nie mógł liczyć na dziecko, jeśli nie zacznie się odżywiać, więc zaopatrzył dobrze lodówkę, czując się prawie tak jak prawdziwy ojciec, który wiezie swoją małą dziewczynkę z kolonii. Obóz pracy był już dawno za nimi, teraz rozpoczynały się wakacje, w których wiele zależało od jego silnej woli. Pewnie dlatego włożył ręce do kieszeni, wyczuwając stal pistoletu (gdyby jednak oszalała naprawdę) i taksując ją obojętnym spojrzeniem w czasie całej podróży do domu. Zakończonej u boku Maisie, dotknął jej ramienia odruchowo, kiedy przekraczali razem próg wielkiego apartamentu. Był ciekaw, czy duchy poprzednich właścicieli unoszą się w tej dusznej atmosferze futurystycznego wnętrza. Pewnie byli zepsuci tak jak i on, w końcu pochodził stąd, był tu u siebie i tylko jego córka mogła czuć się zaniepokojona powrotem do znienawidzonego miejsca. Może dlatego prowadził ją prosto do oranżerii, nadal bez słowa, czekając aż zacznie uświadamiać sobie (może za kilka lat), że robi to z miłości i sama wejdzie na tę samą szubienicę, na której chwiała się sprawnie przez kilka lat. Czekał na to wytrwale, był dobry w oczekiwaniu i egzekwowaniu późniejszych nagród za wytrwałość. Powinna o tym pamiętać. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Gerard i Maisie Ginsberg Nie Kwi 06, 2014 5:01 pm | |
| Bierność. Posłuszeństwo. Opuszczenie głowy jeszcze zanim padnie niewygodne pytanie, wymyślanie w przód ewentualnych potknięć i słabości, zapobieganie im zawczasu. Utworzenie w wyobraźni idealnego wzorca córki idealnej i odgrywanie go - zero zeskoczenia - także idealnie. Od pierwszego do ostatniego taktu bez najmniejszego potknięcia, od prologu do epilogu w perfekcyjnej obojętnej kreacji. Tak Maisie planowała się zachowywać i to też ćwiczyła wręcz namiętnie - i zarazem zupełnie nudno - w zaciszu swojej chłodnej celi. Pięć kroków na cztery, odliczała je przez pierwszy tydzień, ustawiając stopę za stopą w linii prostej, potem po przekątnej, w końcu rysując zniszczonymi butami dziwne szlaki, niewidoczne dla nikogo, nawet dla niej samej. Z boku mogło to wyglądać jak wstęp do szaleństwa, ale...przecież nie było nikogo obok. Strażnicy mijali jej izolatkę bez żadnego spojrzenia w jej stronę, więźniów przeprowadzano widocznie innym korytarzem i mogła znów poczuć się jak w Jedenastce. Tam nie była co prawda fizycznie spętana i zamknięta, ale wyizolowana na podobnym poziomie, z wyłącznie jedną znajomą i bliską twarzą. Powodującą mdłości i uczucie palącego przerażenia, wędrującego po żebrach aż do splotu słonecznego. Tam wszystkie negatywne uczucia kumulowały się i Maisie początkowo nie mogła zaczerpnąć normalnego oddechu, kiedy słyszała zbliżające się kroki. Znała już je na pamięć, wiedziała w którym momencie przestać kręcić się w kółko. Przecież tylko do tego była zdolna; z więzienia nie było ucieczki; nie była przecież samobójczynią. Gerard wyleczył ją z słabości tchórzostwa jeszcze zanim pomyślała o odebraniu sobie życia. Ale...to było wiele lat temu, chociaż nie potrafiła konkretnie wskazać żadnej daty związanej z jej wcześniejszą egzystencją jako córka Ginsberga. Wszystko zlewało się w dziwnie symetryczne epoki: najpierw jego obojętność, potem ekstatyczna i moralnie plugawa sielanka, kilka chwil ekstremalnego bólu i przerażenia, znów idylla, horror, idylla, horror, gwałtownie przerwana idylla i...wkraczali w końcowy etap obojętności, tym razem ze strony Maisie. Rozważała wiele opcji, od tych bohaterskich, związanych z wrzaskiem i zaalarmowaniem kogoś o tym, co robił Gerard, po zupełną zwierzęcą agresję. Przez ponad dwa tygodnie miotała się nie tylko pomiędzy brudnymi ścianami, wspomnieniami i uczuciami ale własnie pomysłami na reakcję: była przecież pewna, że Ger dotrzyma obietnicy i wyciągnie ją z kajdanek; a właściwie przełoży z jednego zamknięcia do drugiego. Dla kogoś, kto znał Ginsberga tak doskonale jak Maisie była to perspektywa...lekko mówiąc niezbyt optymistyczna. Po trzech latach spędzonych na wolności, po wszystkich histerycznych wahaniach nastroju i napadach paniki nie wyobrażała sobie powrotu do domu. W innym miejscu ale na tych samych zasadach - tego była pewna. Nie potrafiła się więc odnaleźć, żadna reakcja nie wydawała się odpowiednia; mogła więc tylko czytać książki, które jej przynosił, jeść podawane przez niego posiłki i się odsuwać. Fizycznie, psychicznie; utrzymywała dystans nawet gdy przyprowadził do jej celi lekarza, gdy podrzucił jej ukochaną lekturę i gdy wyprowadzał ją z więzienia w nowy, wspaniały świat. Na tyle niesamowity, że przedarł się przez grubą watę otumanienia własną obojętnością; zamiast bezuczuciowo wpatrywać się w okno, zaciskała nerwowo dłonie, wyłamując sobie odruchowo palce. Szybkie pojazdy, wieżowce, ciasna winda wypełniona zapachem Gerarda i środków czystości, długi korytarz, kolejny, trzask zamykanych drzwi i ciężar dłoni na jej ramieniu. Nie zaczęła płakać, nie rzuciła się na niego z pięściami, nie przymknęła oczu i nie rozglądała się ciekawie dookoła. Wszystkie zmysły miała jednak boleśnie wyostrzone a mięśnie spięte, jakby spodziewała się nagłego ciosu w tył głowy i pobudki ze związanymi rękami gdzieś nad głową i...Nie powinna o tym myśleć, była o krok od panicznego wrzasku i zupełnej zapaści, wbiła jednak paznokcie w swój nadgarstek jeszcze mocniej, pozwalając się mu prowadzić. Kolejne drzwi, skrzypnięcie, żałowała, że nie przyjrzała się przedpokojowi i salonowi, mogłaby znaleźć tam coś ostrego, ale wszystkie dość kuriozalne plany (obojętność widocznie nie działała) wyparowały w jednej chwili; w chwili w której przekroczyła próg i poczuła intensywny zapach konwalii. Nie, Gerard nie zasypał jej łóżka płatkami róż i ukochanych kwiatów; Gerard stworzył jej cały prywatny oszklony ogród. Dopiero kiełkujący, budzący się do życia, niedopracowany; od pierwszej sekundy widziała źle ustawione doniczki, wysuszone liście i nieodpowiednie nasłonecznienie, ale Maisie zdawała sobie sprawy ile pracy wymagało przekształcenie bocznego korytarza w coś specjalnie dla niej. Pracy albo pieniędzy, tych pewnie jej ojcu nie brakowało; nie myślała jednak o tym za dużo, w końcu się rozluźniając. Oczywiście dalej w tyle głowy słyszała ostrzegawczy szept, coś o przynęcie i rozkojarzaczu - nie liczyło się to jednak zupełnie, odetchnęła odrobinę spokojniej, przestając rozdrapywać sobie suche dłonie do krwi i oczekiwać, że zaraz zostanie popchnięta na podłogę. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Gerard i Maisie Ginsberg Nie Kwi 06, 2014 5:51 pm | |
| Znał ją na tyle, żeby wiedzieć, że zamierza odgrywać swój mały teatrzyk kukiełkowy. Była podobna w tym do innych córek, które próbują zaskarbić sobie sympatię swoich rodziców pozorami dobrego zachowania. Z tym, że w ich przypadku stawka była wysoka, chętnie strąciłby ją w razie niepowodzenia na posadzkę, roztrzaskując w ciągu minuty jej maskę obojętności. Nie znosił tej kreacji - mógł wytrzymać wszystko, jej nienawiść, złość czy całkowite poddanie się mu, ale wystarczyło, że stawała się odległa, a on za cel obierał sobie dotknięcie jej do żywego - dosłownie (przypaliłby ją żywym ogniem) i metaforycznie (psychiatra orzekł, że jej psychika rzeczywiście jest w opłakanym stanie). Wszystko po to, by pokazać jej, że między nimi nie ma miejsca na pozory i chorą grę w zapomnienie, oddziaływali na siebie zbyt mocno. Po raz pierwszy jednak Gerard nie mógł (nie chciał?) doprowadzić do sytuacji, w której rozszarpałby jej nerwy czy zadał fizyczny ból, choćby najlżejszy. To nie było łatwe - należała do niego, a on swoimi rzeczami rozporządzał niedbale, rzucając nimi o ścianę i zaspokajając się do pierwszego omdlenia - ale musiał postępować według wcześniej ustalonych zasad. Zbyt cenna była wygrana, by próbować oszukiwać, więc zachowywał się idealnie. Tak perfekcyjnie, że był zaskoczony, że Maisie jako ofiara nie wietrzy podstępu. Podchodzenie do zwierzyny od tyłu było podniecające, ale liczył się każdy ruch, musiał hamować każdą fantazję o niej nago, zwłaszcza w celi, która ewidentnie kojarzyła mu się w ten jeden sposób. Pamiętał jak przed laty pokazywał jej swoje zbiory kajdanek, pamiętał ich pierwszy raz, gdy zacisnął jej drobne rączki w swoje arcydzieło kolekcjonerskie i ją pieprzył do rana, przerażony tym, że mógłby ją zabić tylko dlatego, by zostawić ją sobie na pamiątkę w tych cudeńkach i na tym łóżku; oglądanie ją teraz w podobnych bransoletkach bez możliwości szarpnięcia jej za włosy było katorgą. Kaźnią, Nabokov potrafił jednak mieszać mu idealnie w głowie, nawet jeśli uważał Lolitę za przereklamowane dzieło bez perwersji. Tę przecież widział niejednokrotnie w naturze, która stworzyła jego idealną córkę na JEGO obraz i podobieństwo. Mógłby przysiąc, że w każdym subtelnym pochyleniu głowy nad książką widzi samego siebie i to sprawiało, że katował się niepotrzebnie własną wyobraźnią. Mógł ją mieć, miał ją na wyciągnięcie ręki i odtrącał, bawiąc się w strategiczne plany oblężnicze z długim terminem ważności. Pewnie dlatego był tak bardzo nieobecny, dając jej szansę na bezsłowny monodram jednej aktorki, która jest zabierana jak księżniczka z bajki. Do innej wieży - nowocześniejszej, ta dyskretna bransoletka, którą nosiła była znacznie wygodniejsza niż kajdanki, ale pełniła tę samą funkcję - Maisie była jego i dlatego nie zamierzał pozwolić jej uciec już nigdy więcej. Wielka szkoda, że nie mógł jej tego wyszeptać, gdy będzie brał ją od tyłu, wyginając jej ciało pod bolesnym kątem. Nie zasługiwała na śladową przyjemność, chętnie wyćwiczyłby ją batem albo pożyczył kastety od Melanie, by nauczyć ją posłuszeństwa. Zamiast tego jednak grał nadal rolę idealnego ojca, który prowadzi swoją mała córeczkę do ogrodu cudów. Faktycznie, sporo czasu zajęła renowacja tego miejsca. Mógł tylko gratulować poprzednikom ekstrawaganckiego stylu życia, który sprzyjał podobnym planom. Mógł mieć szklarnię w domu, perfekcyjna przestrzeń zamknięta dla więźnia, który sam miał wyrobić sobie niezniszczalne więzy na nadgarstkach. Jak na razie, pozwalał jej po prostu sycić swój wzrok barwami ogrodu w zarodku. Miała szczęście, że się na tym znał, przynajmniej wyglądało to w miarę porządnie, zresztą powinna wiedzieć, że nie lubił fuszerki. Dotyczyło to każdej dziedziny życia. Usiadł na kamiennej ławce, przyglądając się doniczce z konwaliami i szczędząc sobie wywodów o tym jak trudno było je zdobyć o tej porze roku. Maisie wiedziała, wychował ją nienagannie i mógł teraz podziwiać swoje dzieło. Z daleka, niedługo będzie mógł przejść do konkretnych działań. - Chcesz zobaczyć swój pokój czy zostaniemy tutaj? Te rośliny cię potrzebują, pracuję od rana do wieczora, więc to będzie twoje zadanie - uśmiechnął się lekko do niej, zupełnie jakby zdradzał jej największą tajemnicę. To było ich - uwielbiała zajmować się kwiatami, to on pomagał jej przesadzać pierwsze rośliny i obcierał z ziemi, śmiejąc się, że jest z nimi bardziej związana niż z nim. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Gerard i Maisie Ginsberg Nie Kwi 06, 2014 6:34 pm | |
| Kiedy leżała sama w przemokniętym śpiworze gdzieś pod gołym niebem, osłoniętym jedynie przez ciężkie gałęzie, często wyobrażała sobie rzeczy niemożliwe. Bycie matką, posiadanie własnego, szczęśliwego domu, noszenie pod sercem innego życia. Morderstwo ze szczególnym okrucieństwem na Snowie, zaraz potem na Coin - odcinanie powoli płatów ich skóry tak, jak uczył ją ojciec podczas polowania. Odnalezienie Malcolma, Hugh i Libby, całowanie ich policzków i włosów przy akompaniamencie głośnego płaczu. W końcu - mnóstwo wydarzeń związanych z Gerardem, jego śmierć i ponowne spotkanie. Nigdy nie wyglądało tak, jak w tej chwili - zależnie od miejsca pobytu, stopnia osamotnienia i rodzaju psychicznego zjazdu imaginowała sobie tą przerażającą perspektywę na dwa sposoby. Szybkie zabójstwo, wbicie noża pomiędzy żebra (tym razem skutecznie) i... to samo wydarzenie ze zmienioną ofiarą. Przeczuwała, że tak musi się to skończyć, że nieważne, ile lat upłynie i jak daleko uda się jej uciec i tak nie poczuje się w pełni wolna. Nie ze świadomością, że następnego ranka może poczuć mocne ręce na swojej szyi. Patologicznie, do obrzydzenia wstydliwe - momentami tego chciała; były takie gorące, letnie noce, kiedy wariowała z tęsknoty; z dzikiej, zwierzęcej i upadlającej żądzy (bo nawet nie dało nazwać się tego podnieceniem), którą w niej stworzył i rozbudzał. Nie mogły jej przekreślić bolesne wspomnienia i silne mdłości; była bezbronna wobec tego, co czuło jej ciało, obronnie przystosowujące się do ostrzejszego traktowania. Nienawidziła siebie za te myśli, za nieposłuszne dłonie, które w tej chwili ponownie sobie wykręcała. Na szczęście z nieco innego powodu; dalej czuła się niezwykle niepewne, ale przerażało ją coś innego: nagły spokój, który ogarnął ją, kiedy drzwi oranżerii zamknęły się za nimi. Marzyła o tym, by było to spowodowane bliskością roślin a nie Gerarda. Wpatrywała się więc w kwiaty uporczywie, rozpoznając kolejne gatunki i starając się wyrzucić z umysłu spostrzeżenia na inny temat. Miał krótsze włosy, więcej zmarszczek wokół oczu, ale wydawał się silniejszy, jeszcze bardziej dumny i szalenie szczęśliwy, jakby każda sekunda życia sprawiała mu największą przyjemność. Potrafiła wyczytać to z lekkiego uśmiechu, z dziwnego błysku w oczach, z całej aury, którą przez trzynaście lat nauczyła się rozpoznawać bezbłędnie. Wiedziała, kiedy przyjść do niego na kolanach z smyczą w zębach a kiedy próbować toczyć z góry przegraną walkę o dominację. Subtelny sygnał i jasna odpowiedź, wyszkoliła się pod tym względem idealnie i nawet teraz, po trzech latach dystansu nie potrafiła wyrzucić odruchów ze swojego umysłu. Przymknęła więc oczy, w końcu ruszając się z miejsca i powoli podeszła do jednej z doniczek, dotykając opuszkami palca delikatnych, białych kwiatów. Równie czytelny wybór miejsca; nie chciała się stąd ruszać, od progu czuła się względnie bezpiecznie; poza tym obawiała się, że jej pokój wygląda jak skrzyżowanie więziennej celi i sypialni w burdelu. Objęła się więc ramionami i - w końcu - powoli obróciła w jego stronę, lekko mrużąc oczy przez jasne światło, wpadające przez okno za jego plecami i nadające Gerardowi wygląd natchnionego anioła stróża. Z zapasem złotych kajdanek w kieszeni. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Gerard i Maisie Ginsberg Nie Kwi 06, 2014 7:58 pm | |
| Wiedział, że prędzej czy później będzie wiła mu się u nóg i błagała o litość. Nie, nie w marnej konwencji powieści (eufemizm) erotycznej, raczej wolał przestarzałe formy niewolnictwa - wraz z samobiczowaniem i upadlaniem się się u jego stóp. Kilka razy zdarzyło mu się ją kopać, reagowała na początku jak pies, potem zaczynała lizać go od butów i podnosiła się do góry. Przynajmniej dosłownie, bo mógł ją podnosić bez końca, a i tak upadła - pierwsza kobieta, Maria Magdalena, chętnie dzielił się z nią historiami fatalnych kobiet w dziejach ludzkości i tylko przez grzeczność nie wpędzał ją znowu w to samo monotonne poczucie winy. Za każdą myśl, w której nie występował jako prawowity ojciec i opiekun. Powinna być mu wdzięczna, że nie karał jej za ten rodzaj grzechu - raczej wyzwalał w niej te pokusę świadomie, obserwując jak każe się po wszystkim sama. Był idealnym sędzią, który tylko wykłada prawo i z lubością dostrzega brak egzekwowania go. Całkiem dobra podstawa do manipulacji, którą zamierzał uprawiać do chwili, kiedy padnie przed nim na kolana. Uśmiechał się sam do swoich myśli, czując jak powoli zaczyna odżywać. Cudowna dziewczynka, zamknięta w idealnie szklanym świecie, nakręcona pozytywka, którą sterował właściciel. Tak nieobliczalny, że równie dobrze mógł rzucić nią o ścianę i przeżywać potem, że nie da się jej sklejać. Jak na razie jednak kreował się na idealnie spokojnego, zacierając ręce na widok jej i kwiatów. Czasami myślał, że prawdziwe szczęście dałby mu jej pogrzeb, pod ziemią należałaby już tylko do przyrody, tworzyłby razem idealną harmonię, a Gerard uwielbiał ustalony z góry ład i porządek. Pewnie dlatego było tak schludnie, chaos dominował jedynie w jego myślach, dziwnie skupionych na jej sylwetce. Spojrzał jej prosto w oczy, gdy odwróciła się w jego stronę, próbując przybrać szalenie obojętny wyraz twarzy - ojciec, który zachwyca się tak bardzo córką był podejrzany. Jak i fakt, że siedział oddalony od niej, zupełnie jakby parzyła. A przecież była jego ukochaną córką, podszedł bliżej, zabierając doniczkę z konwaliami i odkładając ją w głąb pomieszczenia. - Jestem z ciebie dumny. Tu faktycznie słońce jest za ostre - zgodził się z nią, dotykając przelotnie jej policzka ręką z blizną, którą musiała dostrzec. To było jedno z tych wspomnień, które chciał przywołać u niej. Napaść, bronił ją zaciekle, tak bardzo, że okaleczyli go nożem. To była pierwsza i ostatnia rana, jaką zadał mu ten chłopiec. Pochowali go razem, łączyła ich wspólna tajemnica, milczące porozumienie. Nie mógł pozwolić, by ktokolwiek ją skrzywdził, najchętniej zamknąłby ją pośrodku kwiatów, by nie mogła spotkać nikogo kto mógłby mu ją odebrać. Zamiast tego zdobywał jej zaufanie krok po kroku, pocierając szramę na zewnętrznej stronie dłoni. Niedbale, to przecież nie była (wcale) świadoma manipulacja, którą miała wtłoczyć jej do mózgu obraz ojca idealnego. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Gerard i Maisie Ginsberg Nie Kwi 06, 2014 8:18 pm | |
| Maisie była po prostu wykończona. Fizyczność brała nad nią górę za często, teraz także poddawała się jej bardzo powoli, starając się hamować znużenie i drżenie kolan. Prawie trzy lata bez wygodnego łóżka, ciepłego prysznica, bez nowych ubrań; trzydzieści pięć miesięcy spania pod gołym niebem, ucieczek, nieregularnego żywienia się i spirali psychozy. Kiedy wychodziła z depresji wpadała w fazę chorobliwej tęsknoty; traciła wtedy nawet dwa tygodnie, próbując wrócić po swoich śladach do Trzynastki. Opamiętywała się jednak w miarę szybko, znów tracąc trop i szukając czegoś nienazwanego. Owszem, jej celem był Malcolm, rodzina, wierzyła w to, że odnajdzie go szybko, ale przerażającą megalomania Kapitolu - nawet zniszczonego, nie przypominającego miasta za czasów dawnej świetności - wisiała nad nią ciężkim cieniem i podkopywała wszystkie pozytywne uczucia. Mogła kulić się ze strachu, ale przecież nigdy tego nie robiła: zawsze wyprostowana, zdecydowana i stanowcza, nawet postawiona pod ścianą, mając za towarzysza ukochaną postać z najgorszych koszmarów. Kiedy zbliżył się do niej znów odruchowo zesztywniała, ale nie miała siły na ciągłe spięcie. Po prostu zacisnęła ręce mocniej wokół swoich wystających żeber, obserwując jego kroki, gdy odnosił doniczkę. Niezwykle delikatnie; tak samo zwrócił się też do niej prawie ckliwie, prawie nie pamiętała, kiedy cedził jej prosto do ucha złe rzeczy, zaciskając jednocześnie dłonie na jej szyi. Przyzwyczaiła się wtedy do siniaków; praktycznie cały czas chodziła z symbolami przynależności. Wyleczyła się z nich dopiero teraz; po raz pierwszy od kilkunastu lat bez sinych pręg na jasnej skórze. Jedynymi pozostałościami były blizny, zwłaszcza dwie, pamiętne. Kara za najgorszy grzech: podniesienie ręki na swojego ojca wymagało odpowiedniego traktowania, nie skarżyła się więc zupełnie, przypatrując się - teraz już zupełnie z bliska - jego dłoni. Uderzającej ją w...nie, gładzącej ją po policzku; nie odwróciła odruchowo twarzy, poczuła tylko znów znajome mdłości pomieszane z intensywnym ciepłem, rozpływającym się po jej podbrzuszu. Skupiła się więc na jego bliźnie - mieli podobne szramy, kiedyś całowała jego dłoń (okazywanie szacunku), teraz najchętniej by rozgryzła zasklepioną ranę do krwi. Odruch, nad którym zapanowała, nie odsuwając się i podnosząc wzrok tak, by złapać jego spojrzenie. Troskliwe, opiekuńcze, czyste - taki przecież był w jej wyidealizowanych, schizofrenicznych wyobrażeniach; takim rysowała go jej psychika, popychająca ją do powrotu do ojca. Gubiła się w swoich myślach, gubiła się w swojej zapętlonej fizyczności - dawno nie czuła się tak zupełnie słaba. Zdawała sobie sprawę z tego, że jest zaledwie cieniem siebie sprzed pół roku i marnym pyłkiem w porównaniu z Maisie z Jedenastki. Widziała w jego oczach zawód - albo właśnie troskę? - odwróciła więc wzrok. - Jestem zmęczona - powiedziała w końcu spokojnie ale słabo, zastanawiając się, jak nisko upadła, skoro marzy tylko o ciepłym prysznicu, czystej bieliźnie i łóżku, niezależnie od tego, czy równało się to powtórkom z bolesnych tortur. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Gerard i Maisie Ginsberg Nie Kwi 06, 2014 9:40 pm | |
| Nie zdawała sobie sprawy, że tęsknił za nią przez cały czas. Może początkowo chciał, żeby ją odnaleziono, by mógł przebić jej kołkiem serce, odrąbać głowę i spalić jej ciało, upewniając się, że już nigdy nie wróci; ale z czasem poczuł, że zaczyna jej przebaczać i że jej powrót nie będzie się wiązał z ciężkim pobiciem i gwałtem. Przynajmniej, nie od razu. Gerard Ginsberg umiał dawkować sobie małe przyjemności i teraz też odkładał zemstę na czas bliżej nieokreślony, obserwując swoją ukochaną córkę. A raczej cień tego, co niegdyś mógł nazwać swoim dzieckiem. Był pewien, że tułaczka da jej się we znaki, ale nie sądził, że odbija się na niej aż tak negatywnie. Lekarka nazwała to stanem skrajnego wycieńczenia, stanem, w którym ewentualna ciąża zakończyłaby się poronieniem, a jak wiadomo, Gerard nienawidził bezproduktywności. Pewnie dlatego bez problemu powstrzymywał ochotę sięgnięcia po Maisie i sprawdzenia kto ją miał i czego nowego nauczył. Nie dowierzał jej zapewnieniom, nauczył ją tak perfekcyjnie oszukiwać przeciwnika, więc stąpał ostrożnie po grząskim terenie, nie zamierzając wbijać jej noża raz jeszcze. Tym razem nie chybiłby wcale, starzał się, a może na wiele spraw patrzył dużo bardziej praktycznie, wybierając własne dobro i przekładając je nad cudze. Nawet nad rodzone dziecko, które miała dać mu adoptowana córka, gładził ją spokojnie po skórze, nie skupiając się na tym jak bardzo jest miękka i jak bardzo Maisie zaczyna przypominać tamtą niewinną dziewczynkę, którą uczył pływać, podtapiając w wielkim jeziorze. Pełnym mitycznych stworów, wierzyła w jego historie na dobranoc i na kolanach siadała mu bardziej ochoczo niż obecnie. Pewnie dlatego, że nie zdejmował jej wówczas bielizny w trybie natychmiastowym. Uśmiechnął się lekko do swoich myśli, przesuwając swoją dłoń na jej włosy i powstrzymując ogromną chęć do szarpnięcia jej w dół. Jak na razie, nie wyglądała jak przedmiot jego pożądania, całe szczęście, w innym wypadku już szorowałaby podłogę kolanami. Pogłaskał ją po włosach, schylając się po ojcowski pocałunek. - Oczywiście, że jesteś. To niesamowite, że sobie poradziłaś. Teraz pójdziesz się wykąpać, potem zjemy kolację i położysz się do łóżka - przedstawił jej stały rozkład tego wieczoru i kolejnych, uśmiechając się ciepło do swoich myśli o dodatkach specjalnych. Nie zamierzał jej straszyć, miała zostać tu z własnej woli, a to wymagało od niego manipulacji na wyższym poziomie. Łatwiej przychodziło zastraszanie, wdzięczność i wyrzuty sumienia u skatowanej ofiary były czymś w rodzaju utopii. Ginsberg uwielbiał jednak wyzwania, z dziecinną łatwością przychodziło mu uczenie się nowych rzeczy i po raz pierwszy odkrywał w sobie pokłady kłamstwa, prowadząc ją czule do drzwi łazienki. Nie zamierzał przecież jej pilnować cały czas, miała bransoletkę, z każdym jej zdjęciem uruchamiała miliony alarmów, była zdana tylko i wyłącznie na niego i bez jego zgody nie mogła... Właściwie, łatwiej byłoby wymieniać co mogłaby zrobić. Zależność psychiczna, która musiała mu wystarczyć właśnie teraz, kiedy fizyczność została im brutalnie odebrana. Ginsberg nie narzekał wcale, pewien, że będzie pieprzył kolejnych chłopców z myślą o tej anemiczce, która snuła się bezradnie po jego mieszkaniu. Jeszcze nie była jego córką, Nie zasłużyła.
zt |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Gerard i Maisie Ginsberg Nie Kwi 13, 2014 12:13 pm | |
| Framugi drzwi, zapadki przy oknach, kratki wentylacyjne. Trzeszczący fragment podłogi w spiżarni, obtłuczony róg ściany salonu, elektroniczny zamek. Wszystko obejrzane, ostukane i wypróbowane: metodycznie, sprytnie, bez żadnego chaotycznego wyrywania kabli i zostawiania śladów. Pierwsze dwa tygodnie nowego życia upłynęły Maisie spokojnie głównie ze względu na jasny cel w głowie. Cel niezmienny od ponad szesnastu lat: ucieczka. Jak najdalej, jak najszybciej, bez oglądania się za siebie. Nie było to łatwe wcześniej, nie było to łatwe także teraz, kiedy została zamknięta dosłownie, fizycznie, w wielkim apartamencie. Szczególnie strzeżonym, nie wiedziała, czy to przez wysokie stanowisko Gerarda czy też przez jej obecność, ale nawet gdyby posiadała wyższe techniczne wykształcenie nie zdołałaby złamać kodu do drzwi. Nienawidziła Kapitolu i kapitolińskiej technologii, niepodatnej na rozwiązania siłowe. Na które się jednak nie pokusiła, nie chciała, żeby ukochany ojciec wiedział o tym, co robi pod jego nieobecność. Przez pierwsze dni była jak sparaliżowana, czekając tylko na niespodziewany cios albo milczącą wizytę w środku nocy. Nic takiego się jednak nie stało, ani razu Gerard nie stanął w drzwiach jej sypialni ani razu nie wepchnął jej pod prysznic, zalewając usta wodą (w optymistycznej wersji właśnie tą cieczą się dławiła). Sielanka, która powinna ją uspokoić, ale początkowo: przeraziła jeszcze bardziej. Maisie nigdy nie bała się nieznanego, Ginsberg nauczył ją rozważnej odwagi, ale całkiem nowe podejście ojca sprawiło, że cały wszechświat zachwiał się w posadach jeszcze mocniej. Przecież znała go doskonale, wiedziała, że za ucieczkę powinien ukarać ją czymś niewyobrażalnie okropnym, a zamiast wymyślnych tortur otrzymywała dom o jakim marzyła jako dziesięciolatka. Ogród pełen kwiatów, mieszkanie pięciokrotnie większe od chatki w Jedenastce, mnóstwo wolnego czasu i ani jednej pręgi na swoim ciele. Nie rozumiała jego pobudek, wszystko mieszało się jej w głowie i nie potrafiła ułożyć tego w rozsądnym porządku. Postępujące rozdwojenie jaźni - nie była w stanie pogodzić Maisie marzącej o ucieczce, przerażonej nowym więzieniem i racjonalnie podejrzewającej najgorsze okropności, które skłaniały Gerarda do takiego miłosierdzia z Maisie przygniecionej wyrzutami sumienia, gloryfikującej poświęcenie ojca i zapominającej o wszystkim, co miało miejsce w dalekim dystrykcie, dawno temu. Ta druga część jej osobowości wysuwała się na prowadzenie z każdym spokojnym dniem, z każdą samotną nocą, z każdym wystawnym posiłkiem i niespodziewanym prezentem w postaci nowego kwiatu. Wiedziała, że Gerard jest cierpliwy, ale doskonale pamiętała jego furię za czasu pierwszej ucieczki. Teraz powinno być sto razy gorzej, udane oddalenie wymagało odpowiedniej kary, a Ginsberg był zbyt dumny, żeby odpuścić kobiecie upadłej. Nawet jeśli była jego córką. Miotała się więc coraz rzadziej między paniką a zupełnym spokojem, jednak gdy przychodził czas histerycznych rozważań wariowała mocniej. Dzisiaj był taki dzień; kiedy tylko za Gerardem zatrzasnęły się drzwi znów wspomnienia zmroziły ją całkowicie i popchnęły do czegoś niezbyt mądrego. Nie udało się jej stłuc jednej z szyb w oranżerii, chociaż uderzała w nią z nieprzytomnym zacięciem przez prawie sześć godzin, raniąc sobie palce i zalewając krwią połowę rosnących nieopodal konwalii. Idiotyczne, głupie, niedojrzałe - niemalże słyszała w głowie pogardliwy głos ojca i kiedy wieczorem wyrzucała do kosza ubrudzone kwiaty przyznawała mu zupełną rację. Buntowanie było bezsensowne, Gerard zabezpieczył mieszkanie w każdym miejscu, zresztą: nie skoczyłaby. Znała siebie i wiedziała, że ostatnią odważną rzeczą była ucieczka z Trzynastki. Drugi raz nie wybrałaby tak bolesnej i nieznanej drogi, nawet tej kpiąco duchowej. Kiedyś o śmierci myślała prawie non stop, teraz temat ten zaczynał ją nużyć i spoglądała w przeszłość z nieco kpiącym (tak podobnym do tego gerardowskiego?) uśmiechem, ubarwiając swoje dzieciństwo. W idealizacji doszła do perfekcji, teraz nie była w stanie przypomnieć sobie ani jednego gwałtu, ani jednej nocy, kiedy wyła z bólu: wszystko to otoczyła przyjemna, biała mgła i mogła skupiać się wyłącznie na chwili obecnej. Cisza, spokój, czysta kuchnia, pełna lodówka, woda lecąca z kranu i zapakowane firmowo mięso. Dziwne, nowe rzeczy, do których się powoli przyzwyczajała, dalej jednak podejrzliwie przyglądając się krwistemu mięsu, które ważyła w dłoni nad deską do krojenia. Przywykła do obdzierania królików ze skóry i pieczenia ich na ognisku, teraz postawiona przed higienicznym zadaniem przyrządzenia kolacji wydawała się odrobinę bezradna. Nie, nikt nie przykuł jej do kuchni (a tak kiedyś się zdarzało), sama podjęła kobiecą decyzję po raz pierwszy od ponad miesiąca, wsłuchując się w szum wody dochodzący z łazienki i w końcu wyciągając z szuflady długi nóż. Wystarczająco ostry, nieporęczny w głuszy; z zastanowieniem przejechała palcem po ostrzu, obserwując w jasnym świetle jarzeniówek poranione kości palców. Głupota, ale przecież praca z kwiatami często kończyła się w lekko krwawy sposób. Nie musiała nawet kłamać - krótkotrwała pamięć wytarła z jej umysłu dzisiejsze chwile histerii, zapełniając je falą wdzięczności za wszystko. Miłosierdzie, kwiaty, jedzenie i dostęp do ostrych narzędzi, którymi zaczęła powoli kroić mięso, odrzucając ramieniem włosy spływające jej na obojczyki. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Gerard i Maisie Ginsberg Nie Kwi 13, 2014 12:59 pm | |
| W zamierzchłych czasach księżniczki były chronione przez smoków i głębokie fosy, za siedmioma górami, lasami i morzami; teraźniejszość wyprała do cna te bajkowe więzienie, zastępując ją techniką i wyszkolonymi Strażnikami Pokoju, gotowymi użyć broni palnej, gdyby tylko Maisie postąpiła znowu kapryśnie, uciekając do lepszego świata. Może to było działanie głupie i niepotrzebnie (wielka miłość to wielkie zaufanie?), ale Gerard był gotów zaprzepaścić cały majątek, byle by tylko nie dopuścić do furii, którą pamiętał z Trzynastki. Ktoś inny pewnie spróbowałby pogrzebać wszelkie wspomnienia i spuścić na nie zasłonę przebaczenia, ale Ginsberg zachowywał je w pamięci. Pamiętał więc dokładnie każdą sekundę niepokoju (naprawdę myślał, że zginęła), każdy nerw w strzępach, kiedy patrole nie powracały i nareszcie każdy oddech, który brał na uspokojenie, kiedy dotarło do niego, że zaginęła. Nie mówiąc już o kroplach krwi, które płynęły po przeraźliwie jasnych płytkach, zupełnie jakby czyjaś posoka mogła oczyścić jej winy. Chyba gdzieś już w historii było o niewinnej ofierze. Pamiętał. I jego zachowanie nie świadczyło o tym, że zapominał czy przełożył miłość ojcowską nad zemstę, która prędzej czy później miała dotknąć Maisie do żywego. Nie chodziło o jakąś bezmyślną złość, które sprowadziłaby się do wydłubania jej oczu (by nie mogła pławić się w blasku miłości rodzica) , ale o karę metodyczną - łamanie jej kości po kolei z precyzją, przy dokładnym wyliczeniu jej win. Wiedział, że podskórnie się tego obawia - miała instynkt łowcy, nauczył ją rozpoznawać zagrożenie - ale usypiał jej czujność, wznosząc się na wyżyny czułości przy jednoczesnym księgowaniu jej czynów. Mogła obawiać się nagłego gwałtu, prób połamania jej rąk przy sięgnięciu po bochenek chleba (tatuś zawsze miał pierwszeństwo), bolesnego egzekwowania swoich praw (musiała klękać przed nim jak przed Bogiem, który nie istniał), ale była całkowicie ślepa na ślady, które pozostawiały jej próby włamania się do systemu i próby ucieczki. Znowu powtarzali utarty schemat, miał wrażenie, że zawiódł zupełnie na tym polu wychowania, bo jego pierworodna córka nadal nie nauczyła się tego, że może wyrywać się z jego objęć w nieskończoność, a i tak jakimś cudem (albo za telefonem jej ukochanego brata) trafi w jego objęcia. Być może, to było przeznaczenie, które pchało ich do siebie i na nic zdały się próby - była mu podległa i wpadała na ślepo w jego ręce, pokazując tylko swoją własną ułomność. Nie zamierzał jednak obecnie wytykać jej błędów, udawał, że nie widzi konwalii w koszu (zabolało mocno) i że wcale nie wyciągnie z tego konsekwencji. Tymczasem, w jego głowie, napakowanej już przez wcześniejsze przewinienia, rozgrywał się sąd nad nią, kara została już zatwierdzona, ale wykonanie wyroku zostało zawieszone. Na czas określony, brakowało jeszcze zegara, który wahadłem odmierzałby ciężkie godziny. Jak na razie, wiedział, że nienawidzi ją za kwiaty najbardziej na świecie i pewnie udławi nią pozostałymi konwaliami, które zostały zachowane przy życiu. O ile znowu nie spróbuje popełnić samobójstwa, pieprzona Ofelia, obarczona słabościami, którymi pogardzał zawsze. Mógłby już uczynić z niej ofiarę przemocy domowej i dać jej prawdziwy powód do śmierci z własnej ręki - chyba przerżnięcie jej na oczach więźniów byłoby całkiem miłą perspektywą - ale postanowił bawić się dalej, będąc przekonanym, że prędzej czy później sama wpadnie w jego ręce i to będzie jeszcze milsze wynagrodzenie. Nie sztuką było górować nad nią fizycznie, Ginsberg jak zawsze, zachłannie chciał więcej, więc postanowił zniszczyć ją psychicznie, kawałek po kawałeczku, nie dając po sobie poznać jak niewiele brakowało dzisiejszego dnia do jej samozagłady. Nie odezwał się więc ani słowem, idąc pod prysznic i wyrzucając z pamięci (krótkotrwałej, oczywiście) epizod z oranżerią i spotkanie z narzeczoną. Uwielbiał przesiadywać w łazience, snuć tam swoje utopijne plany i prowokować Maisie do kolejnej, jawnej ucieczki, którą pewnie skomentowałby krótkim zaciśnięciem warg, tak, by pokazać jej tylko, że czuje się absolutnie zawiedziony jej postępowaniem i naprawdę zasłużyła sobie na kolejne przypalanie warg sromowych. Nie chciał do tego dopuścić, ale musiał egzekwować swoje zasady... et cetera. Jednak dziewczyna była na tyle mądra (to chyba dlatego miał do niej słabość), że zachowywała się wzorowo, nie dając mu powodu do zbytniej przemocy. Oczywiście, gdyby tylko chciał, to mógłby sprowokować jej niezdarność, ale nie robił nic takiego, wychodząc z łazienki tylko w spodniach. Dziko, z włosami plątającymi po jego ramionach, śmiał się kiedyś, że niedługo osiągną podobną długość jak te Maisie, które uwielbiał w łóżku szarpać, był jej wdzięczny za to, że nie ścina tego symbolu zniewolenia, mógł ją poniżać do woli. Obecnie, miała krótsze, był ciekaw, czy użyła podobnego noża, który teraz dzierżyła w ręce, usiłując poradzić sobie z mięsem. Morze skojarzeń, bardzo niemoralnych, bardzo krwistych, oblizał pełne wargi, podchodząc do niej z tyłu (musiał się bardzo hamować) i przyciskając ją do blatu. Zapach kwiatów, jej delikatna sylwetka uwięziona, ale nie bezbronna, z ostrzem skierowanym w jego stronę... Chyba nie chciała powtarzać również tego nieprzyjemnego zajścia, kiedy wbiła mu nóż w brzuch i musiał nauczyć ją precyzyjnych cięć, szpecąc jej ciało bliznami? - Pomóc ci? - zapytał konkretnie, zabierając z jej ręki nóż. Ufał jej, ale był ostrożny. - Tęsknisz za polowaniami? - zapytał bardzo spokojnie, nie odstępując jej na krok i nie próbując dookreślać swojego pytania, które przecież zawierało drugie dno. oboje zapolowali raz na człowieka, potem wspólnie go zakopywali, byli wspólnikami zbrodni doskonałej, była jego następczynią i powinna zdawać sobie sprawę, a nie walczyć z fatum. To nigdy nie kończyło się dobrze, nie sądził, że będzie w stanie wykonać na niej wyrok śmierci za hybris, ale i taką opcję brał pod uwagę. Nie mogła liczyć na akt łaski, nie za kwiaty, które splamiła sama. Niewinność wymieszana z krwią winnej, bardzo sugestywne.
|
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Gerard i Maisie Ginsberg Nie Kwi 13, 2014 1:56 pm | |
| Nie rozumiała do końca świata, w którym się znalazła. Może i była dorosła, dojrzała biologicznie (ileż razy Gerard sprawdzał ten ostatni parametr?) i odpowiadała sama za siebie (słodkie złudzenia), ale coś całkowicie zablokowało jej przystosowanie do życia w społeczeństwie. Zbyt wcześnie została rzucona do nowego miasta - Kapitol przyciągał ją tak jak osoba ojca, równie mocno niszcząc resztki poukładanego życia. Początkowo wyrwał ją z idyllicznego dzieciństwa, teraz wyciągnął z trudnej ale satysfakcjonującej sztuki przetrwania. Samotnego, ludzi unikała od samego początku, najpierw uciekając przed Kapitolińczykami, kradnącymi jej brata, potem przed zaszczutymi rówieśnikami w Jedenastce, zaprogramowanymi Rebeliantami w podziemnym dystrykcie i w końcu przed prawie każdym, kogo spotkała na swojej drodze wiecznej, panemowskiej tułaczki. Oczywiście wzbudzała sympatię - zabiedzona, ładna kobieta o zdecydowanym spojrzeniu - ale dobrze wiedziała, że nie jest kimś idealnym, że jest lepka, brudna i już na zawsze przeklęta. Nieco megalomańskie i staroświeckie, ale Gerard sączył jad do jej ust przez kilkanaście lat i nawet trzydzieści sześć miesięcy na wolności nie mogło oczyścić jej całkowicie. Dalej czuła się przecież zbrukana i może dzięki temu tak szybko powróciła do normalności w swojej złotej klatce. Pierwsze dwa tygodnie były ciężkie, jej ciało i psychika buntowały się przed powrotem pod skrzydła ojca, ale później...wszystko wróciło na odpowiednie miejsce, trybiki się przestawiły i skomplikowany mechanizm chorego przywiązania powoli zaczynał działać. Najpierw nieśpiesznie, wręcz niepostrzeżenie - odżywała się do niego słowami, później krótkimi zdaniami, teraz będąc już na etapie swobodnej rozmowy i patrzenia prosto w oczy, bez ochronnego, odruchowego odsunięcia głowy, kiedy podnosił w jej obecności rękę. Nie na nią, miała wrażenie, że nie dotyka jej wcale - w porównaniu z przeszłym uwiązaniem (dosłownym?) czuła się wręcz odepchnięta i zdystansowana. Na własne życzenie, wiedziała, że dalej emanuje aurą dzikiego stworzenia w stanie letargu, gotowego jednak w każdej chwili ugryźć rękę, która podaje jedzenie. Za dużo porównań, za dużo myśli - wolała się wyłączać, wtedy była mniej podatna na tą drugą Maisie, podszeptującą nowe plany ucieczki. Zagłuszała ją pracą w oranżerii, czytaniem książek i długimi kąpielami w wannie - ot, niefrasobliwy żywot rozkapryszonej panny, która nie musi pracować i potrafi spędzić pół dnia w łazience, zanurzając się raz po raz z dość werterowskim (miała słabość do tej ckliwej książki) uporem pod taflę wody. Zawsze jednak w końcu stawała na nogi, zdecydowanie za długo wpatrując się w swoje odbicie w lustrze. Nie robiła tego od wielu lat, dopiero teraz mogła więc obserwować zmiany, które zaszły w jej wyglądzie przez ostatnie trzy lata. Wcześniej włosy sięgały jej prawie do pasa, teraz krzywą falą ledwie muskały jej łopatki. Zawsze była szczupła, ale długa tułaczka sprawiła, że wyglądała wręcz chorobliwie niezdrowo, a jedynym plusem był zupełny brak siniaków i wyciszenie blizn, dalej jednak widocznych. Zużyte ciało dwudziestokilkulatki, wyglądającej na wieczną osiemnastkę. Przekleństwo i błogosławieństwo, nigdy nie przejmowała się tym, jak postrzegają ją inni; czasami nawet chciała być szpetna, pewna, że wtedy Gerard pozbyłby się jej szybciej niż swojego pierwszego syna. I znów, wspomnienia, wracające boleśnie, na tyle mocno, że odruchowo zacisnęła dłoń na uchwycie noża, po sekundzie się jednak reflektując i oddając narzędzie kuchenne (zbrodni?) ukochanemu ojcu. Stał tuż za nią, przyciskając ją do blatu tak boleśnie, że czuła jak kości biodrowe wbijają się jej w krawędź szafki. Nie drgnęła jednak wcale, to już nie był czas, kiedy panicznie odsuwała się krok dalej, bez słowa spuszczając głowę i wyłamując sobie palce. Nawet jeśli nie czuła się komfortowo a jej całe ciało spinało się do nieprzytomności - psychicznie mogła być zaślepiona, ale odruchy czasem wyślizgiwały się spod jej panowania, pokazując, że dalej jest podatna. W ten najbardziej chory i nieodpowiedni sposób. Odważna reakcja nie byłaby jednak rozsądna - widziała, że Gerard jest tak idealny jak w jej wyobrażeniach i że nie skrzywdziłby jej nigdy, ale dalej okazywała mu wręcz groteskowy szacunek. Nie odepchnęła go więc w żaden sposób ani nie odsunęła pod pretekstem umycia rąk, tylko dalej spokojnie i bezproduktywnie stała przyciśnięta do blatu, czując jak jego wilgotne włosy łaskoczą ją w kark i odkrytą szyję. Czułaby się komfortowo w ukochanej wojskowej kurtce, ale nigdzie nie mogła znaleźć ciuchów, które miała przy sobie w więzieniu. Mogła zakładać na siebie wyłącznie to, co znalazła w szafie. Sukienki, piękne, drogie, z doskonałego materiału, skromne, ale i tak kojarzące się z Kapitolem. Nieco mniej niż wyzywająca bielizna, wysypująca się niemalże z szuflady. Nie zaglądała do niej ponownie, trzęsąc się dość histerycznie po pierwszej konfrontacji z koronkowym przypomnieniem najgorszych czasów. Podejrzewała, że to aluzja, preludium do czegoś, czego obawiała się każdego wieczoru, ale...Gerard nie dał jej najmniejszego powodu do strachu. W żadnym aspekcie ich nowego życia; czuła więc coraz większe wyrzuty sumienia, silniejsze niż zawstydzenie spowodowane niespodziewaną bliskością. Fizyczną, psychiczną; miała wrażenie, że powoli wracają do etapu porozumienia się bez słów, odczytywania swoich myśli i odpowiadania na nie niezwykle szybko. Zacisnęła więc powoli palce na brzegu blatu, wpatrując się w nóż w jego ręku, zadowolona, że nie musi patrzeć mu w oczy. - Poradziłabym sobie sama - odparła spokojnie, jeszcze nie powracając zupełnie do swojego dawnego, swobodnego tonu idealnej córki, ale było o wiele lepiej niż pierwszego wspólnego dnia, kiedy przypominała autystyczne dziecko wyjęte z klatki. - Tęsknię za przestrzenią, tu się duszę - dodała bez oskarżycielskiego zacięcia, starając się wyciszyć zmysły, reagujące zbyt intensywnie na nacisk ciała za jej plecami. - Chcę wychodzić. - zaczęła po sekundzie ciszy, bardziej zdecydowanie, obserwując swoje niewyraźne odbicie w matowych drzwiach lodówki. Nie śmiała żądać nowych ubrań, naiwnie (stała, niezmywalna cecha) sądziła, że Gerard nie zwraca na to uwagi. - Nie mam co robić, kiedy jesteś w pracy - wytłumaczyła dość sensownie, w końcu decydując, że jego bliskość jest nie do wytrzymania. Spróbowała się więc odsunąć, sięgając po paprykę i przyprawy. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Gerard i Maisie Ginsberg Nie Kwi 13, 2014 2:55 pm | |
| Nigdy nie pytała, co czuł, kiedy doszło do szybkiego podpisania dokumentów adopcyjnych. Nie miało to wiele wspólnego z jego chęcią zostania ojcem (chciał, żeby dziecko miało jego IDEALNE geny), a z przymusem, który potraktował bardzo po swojemu. Był człowiekiem, który łatwo przystosowuje się do nowych warunków i potrafi spełniać swoje obowiązki bez mrugnięcia okiem. Pewnie było to płytkie i wskazywało na to, że jest istotą niemyślącą (bo tylko bierna jednostka nie bierze w wątpliwość rozkazów), ale Ginsberg nie przejmował się etykietkami, spełniając się równie dobrze jako spadkobierca ogromnej fortuny w Kapitolu (połowa majątku została utopiona w bezcennych rękopisach) i rolnik, który ma zacięcie techniczne. Istota wszechstronna, renesansowa kalka, która skłoniła go do przyjęcia pod swoje skrzydła zagubionej dzierlatki, wydartej z innego gniazda. Bez uczuć, bez sentymentów, które okazałby każdy na widok zabiedzonej jedenastolatki. To była kolejna rola społeczna, którą narzuciło mu życie, konkretnie społeczeństwo, z którym się nie identyfikował ani trochę (był od nich znacznie lepszy) i postanowił ją spełnić w stu procentach. Pewnie gdyby był robotem, inaczej: posłusznym manekinem, który unosi ręce i nogi na rozkaz, udałoby mu się osiągnąć perfekcyjne wyniki w sztuce bycia dobrym ojcem. Nie wyszedłby za margines, który wytyczał wzór postępowania i mógłby śmiało aspirować do laurów pierwszeństwa, jeśli chodzi o opiekę nad małą dziewczynką. Być może, teraz świętowałby urodziny pierwszego wnuka, dbając o to, by jego przyszywanej rodzinie niczego nie zabrakło. Zamiast tego jednak postanowił pokazać swój własny rys w wychowaniu, bunt w jego wykonaniu był niczym innym, tylko pogwałceniem wszelkich wartości i wykonywał to zajęcie z radością. Wiele było w tym fantazji, która była jego obsesją, skazą na psychice - zawsze musiał podążać za swoją wyobraźnią - ale przynajmniej nie odznaczał się biernością i mógł czuć się absolutnie spełniony w wieku czterdzieści sześć lat, na stanowisku naczelnika więzienia, z córką u swoich stóp. Tylko metaforycznie, widział spięcie jej ramion, gdy znalazł się za blisko. Powinna już wiedzieć, że o więźniach wie wszystko, że podejrzanych traktuje srogo, ale zawsze sprawiedliwie (wszyscy są winni) i że czuje odrazę na myśl o tym, że jego ukochana córka zabiła bez mrugnięcia okiem kilka osób. Nie z powodu potworności zbrodni (bywały gorsze na ich wspólnym horyzoncie), ale z powodu samodzielności w podejmowaniu decyzji i motywacji. Okrutnych, miał ochotę bić jej czołem o zlew tak długo, aż nie dojdzie do tego, żeby go przeprosić. Za każdą zmarszczkę na jego czole, spowodowaną bezbrzeżnym cierpieniem po jej odejściu. Nie umiał wyrazić jak bardzo nienawidzi w tym momencie samego siebie, powstrzymującego się przed wyszukaną porcją tortur, którą zakończyłby, tłumiąc odgłosy orgazmu w jej karku. Odgarnął jej włosy do przodu, blizny się wygoiły, nie wyglądała jak ofiara przemocy seksualnej w pięknej sukience. Specjalnie dobierał jej takie, w których mogła kręcić się jak baletnica. W ten elegancki sposób chciał jej przekazać prawdę życiową - była zależna od niego, poruszała się w układzie gerardocentrycznym, więc powinna uważać na swoje przyszłe uczynki. Ze względu na to, że pociągnie ją za sobą. Zbyt mocno wsiąknęła w tę atmosferę wzajemnej zależności - nie chodziło już o papiery, które przechowywał w zamkniętej szufladzie - i każdy jej ruch był ruchem domino, powinna o tym pamiętać, kiedy oddawała mu nóż do ręki. Nie użył go od razu w jedynym, słusznym celu. Wpatrywał się w ostrze długo, zupełnie jakby ten kawałek stali mógłby go zahipnotyzować i przejechał powoli nim po jej nadgarstku, zaznaczając żyły. Nie zamierzał jej grozić, nie skierował przecież śmiercionośnej końcówki w jej stronę, po prostu czyścił go jej miękką skórą, przypominając sobie jak sycił się jej ciałem i marzył o tym, że pewnego pięknego dnia na wzgórzu złoży ją w ofierze. Trafiło na syna pierworodnego, powinna być mu za to wdzięczna, ale przecież... nie wiedziała. Uśmiechnął się, zabierając się do pracy ponad jej ramieniem, ciałem i strachem, który wyczuwał podskórnie. Już dawno przestał się łudzić, że wywoła u niej jakieś głębsze uczucie, zresztą drżenie jej nerwów było mu bardzo na rękę, zwłaszcza gdy wbijał się w nią, krępując jej nadgarstki. Korzystał z tego trochę na oślep, balansując na naprawdę cienkiej linie, mogła go znienawidzić go od razu, ale to chyba była jedna z tych najsilniejszych emocji, którą Maisie usiłowała zachować dla kogoś innego. Był ciekaw, czy spotka w swoim życiu kolejnego kata... czy wypatroszy go jak to mięso, które kroił z zacięciem na równe kawałki, nie zajmując się już nią zupełnie. Pozwolił jej uciec i w spokoju wysłuchiwał jej roszczeń, mając ochotę wbić jej nóż prosto w brzuch. Była szalenie niewdzięczna, mógłby przychylić jej nieba, a ta dalej trajkotała w kółko o przestrzeni. Może powinien zabrać ją na wycieczkę do Kwartału, żeby odkryła, co znaczy ciasnota? Uśmiechnął się do tej myśli, zabierając od niej paprykę i na sekundę błądząc ręką w okolicy jej bielizny. Nadal chodziła bez, przesunął powoli palcami po jej udach. - Zamierzasz iść na miasto TAK ubrana? - zapytał, spoglądając na nią karcąco i kręcąc głową. Nie zamierzał pozwolić jej na rozpustę w Kapitolu, znał się na tym, sam niegdyś oglądał to miasto od podszewki, sycił się chętnymi ciałami... i zaborczo chciał to zamknąć przed ukochaną córką, która teraz wilgotniała naturalnie na dotyk mężczyzny. Zabrał palce, oblizując je bardzo dokładnie i odchodząc od jedzenia. Mówiła, że sobie poradzi, zresztą higiena przede wszystkim. - Wiesz, że Ralph zginął? Został stracony w publicznej egzekucji, pewnie dlatego, że pozwoliłem mu żyć po swojemu, ale proszę... drzwi stoją otworem. Mogłaś poprosić mnie rano o klucz, a nie... - oparł się o duże okno, które wychodziło na oranżerię. Także tu ją nadzorował, miał zbyt wiele do stracenia. - Niszczyć coś tak pięknego - wskazał na kosz, patrząc na nią z wyrzutem. Miał nadzieję, że zrozumie jego intencje (na opak) i przestanie zachowywać się jak kapryśne dziecko, które chce więcej. Przecież dostanie - pamiętał jej silne orgazmy, gdy próbowała przegryźć lniane prześcieradła i błagała o więcej własnego ojca. Szykował jej sporo podobnych niespodzianek, jeśli będzie potrafiła to docenić. W innym wypadku, cóż, piwnica to też nie było takie złe rozwiązanie dla umysłowo chorej i seksualnie wykorzystywanej córki.
|
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Gerard i Maisie Ginsberg Nie Kwi 13, 2014 4:29 pm | |
| Traciła czujność - wiedziała to już w chwili, w której obserwowała wysokie budynki Kapitolu. Wtedy była jeszcze wolna, mogła odwrócić się i znów zniknąć na kilka lat w zapomnianych częściach Dystryktu, w najcięższe zimy łapiąc się dorywczych prac i odsuwając się na zawsze od społeczeństwa. To byłoby wyjście idealne, nikt nie mógł znaleźć jej na leśnych ścieżkach, mogła żyć samotnie i spokojnie bardzo długo i...zupełnie pusto. Gerard nasycił ją i jednocześnie zaraził wieczną spiralą głodu nie do zatrzymania. Nie wystarczyło jej bezpieczne życie, nuda ją paraliżowała a zwykłe, proste kontakty z ludźmi wydawały się miałkie i niezrozumiałe. Do perfekcji opanowała sztukę przetrwania ale w grze zwanej życiem była niezwykle nieporadna i bierna. Zawsze przecież miała obok siebie ojca, wskazującego odpowiedni kierunek, dystansującego ją od zagrożeń (do dziś pamiętała zapach tamtego mężczyzny, który połączył ich bardziej niż świętowanie szesnastych urodzin) i zapewniającego idealne proporcje zaspokojenia i niedosytu, tak, że skręcała się z pragnienia, jednocześnie bojąc się kolejnego stopnia wtajemniczenia. Słodkie, radosne czasy - tak Maisie wspominała w tej chwili okres horroru i poniżenia. Zaślepienie albo naturalna reakcja na zbyt wielki stres i ból; psycholog mógłby wyciągnąć wiele mylnych wniosków, ale nie potrzebowała niczyjej pomocy, znów postawiona w tym samym miejscu. Odrobinę zmienionym, kilka niezgadzających się szczegółów, nowoczesna kuchnia, wysokie wnętrza, elektryka w której nie mogła się połapać i znacznie starszy Gerard za jej plecami. Obserwowała go ukradkiem przez pierwsze tygodnie, z bezbrzeżnym zdumieniem wyłapując kolejne zmarszczki. W kącikach oczu, ust; wszystkie prawie niewidoczne, ale musiała się do nich przyzwyczaić. Tak jak do jego wymodlonej i przeklętej bliskości; znów drgnęła, kiedy przesunął nożem po jej jasnej skórze, ale nie spuściła wzroku. Nie potrzebowała zapewnienia, że nic jej nie zrobi - wyczuwała, że ostateczna kara za największy grzech (czcij ojca swego?) nie nadejdzie w tej chwili ani w najbliższej przyszłości. Gerard się zmienił (naiwność po stokroć) i tylko jej ciało reagowało zgodnie ze starymi przyzwyczajeniami. Spięciem, zdenerwowaniem i wilgocią. Intensywną; odkąd znów zamieszkali pod jednym dachem i odkąd zaczęła oddychać spokojniej jej fizyczność znów dochodziła do głosu, buntowniczo, wpędzając ją w ślepą uliczkę obrzydzenia do siebie samej i pulsującego podniecenia. Karuzela pogardy, płonącego wstydu i chęci poddania się. Takiego zupełnego; normalnie była silna, stanowcza i zdecydowana, ale nie potrafiła opanować tęsknoty za czymś, czego ją nauczył i co w nią wpoił. Ledwie więc pohamowała rozsunięcie nóg szerzej; rozchyliła tylko odruchowo wilgotne usta, patrząc mu prosto w oczy z wystudiowaną, kłamliwą obojętnością. Niknącą szybko po jego słowach. Nie zrobiła ochronnego kroku w tył, po prostu zabrała się do krojenia papryki pewnymi ruchami, uspokajając rozkołatane serce. - Nie chcę chodzić w tym, co dla mnie przygotowałeś - rzuciła znowu, mając świadomość, że brzmi krnąbrnie i buntowniczo, co nie spodobało się tej części Maisie, która wychwalała dobroć Gerarda pod niebiosa i chciała rzucić mu się na szyję. Co nie oznaczało, że nie była wdzięczna; doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że Ginsberg niejako daruje jej życie. Kilkakrotnie; wcześniej zawisłaby (na krótko, ale uczucie duszenia się zawsze ją przerażało) za wyrzucenie prezentu. Teraz została ponownie obdarzona - tym razem zawiedzionym spojrzeniem, które zakłuło ją mocno w serce. Bardziej niż informacja o wyrodnym bracie; dawno temu mogłaby naprawdę rozszlochać się histerycznie przez utratę drugiej najbliższej osoby, ale po pewnym wydarzeniu Ralph stał się dla niej kimś nieistotnym, nieważnym, komu spokojnie wyprułaby wszystkie żyły, gdyby tylko miała odpowiednie narzędzia. Wzruszyła więc tylko lekko ramionami, wsuwając mięso do piekarnika - wolała ogniska - i wciskając trochę na chybił trafił cały zestaw przycisków. Może sprawi, że wybuchnie pożar i razem z nią samą spalą się wszystkie problemy i to mocne napięcie w dole brzucha, walczące o prym z dławiącymi wyrzutami sumienia. - Przepraszam - powiedziała szybko, zanim jeszcze zdążyła pomyśleć. - Rozrosną się, mam już sześć doniczek. Czasem zepsute i nic nie warte rzeczy trzeba wyrzucić, sam mnie tego uczyłeś - dodała prawie melancholijnie, instynktownie wyczuwając, że Ralph też został wypchnięty z rodzinnego gniazda. Doskonale wiedziała, że ona poradziłaby sobie bez Gerarda doskonale, ale im dłużej przebywała w jego otoczeniu tym mocniej ostatnie trzy lata zaczynały przypominać samotną wędrówkę po koszmarze. Manipulacja, cicha, powolna, ale zabójczo (dosłownie) skuteczna. Odwróciła się więc powoli w jego stronę, przystając dwa kroki przed oknem i wpatrując się w kwiaty, widoczne przez szybę. - Nie chcę uciec, przepraszam, że to zrobiłam, po prostu chcę, żeby było normalnie - kontynuowała cicho, zaplatając ręce wokół chudej talii. - Dobrze zaczęliśmy, tato, to powinno zmierzać właśnie w tę stronę. - kontynuowała, niedookreślając dokładnie granic owej strony. Bez wspólnego łóżka, bez kajdanek, bez poniżania; naiwnie i gorąco była przekonana, że mogą stworzyć podstawy zdrowej relacji, chociaż ciągle czuła ssący głód w dole brzucha. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Gerard i Maisie Ginsberg Nie Kwi 13, 2014 5:31 pm | |
| Powinien zacząć jej przydzielać punkty, powracając do jasnego systemu nagród i kar. Dobrze pamiętał, że ustanowienie kodeksu postępowania było pierwszym krokiem w nawiązaniu relacji między nimi. Po dwóch latach zupełnego niezauważania swojej adoptowanej córki, traktowanej na równi ze starym, ślepym psem, którego trzeba było odstrzelić, kiedy przyszła na niego pora. Nie pamiętał, w jaki sposób zwróciła na siebie uwagę - pewnie ujadała początkowo głośniej niż ta myśliwska bestia, ale to pewnie nie przeszkodziło Ginsberga ignorować ją zapamiętale, pogrążając się lekturze i zapominając o tym, by ją nakarmić. Wiedział, że Maisie jest uparta (wystarczyło na nią spojrzeć) i prędzej czy później sama upomni się o swoje prawa córki. Tak też się stało - wtedy spisał reguły, które wytyczały jej szlak w pielgrzymowaniu do sanktuarium najwyższego zaspokojenia. Nie własnego, nie byli przecież buddystami, żeby poszukiwać nirwany i zastanawiać się nad kolejnymi wcieleniami - chodziło o przypodobanie się jedynemu żywicielowi rodziny. Nie uczył jej niczego nowego, system patriarchalny wymyślono już przed wiekami i był pod tym względem tradycjonalistą - rolą kobiety było zaspokojenie wszystkich potrzeb swojego ukochanego myśliwego. W zamian za to gwarantował jej bezpieczeństwo, dach nad głową i opiekę. I tak to zaprzepaściła, nic dziwnego, każda istota żeńska była głupia i służyła jedynie do przedłużenia gatunku. Niepotrzebnie jej zaufał i wyszedł poza ramy wychowania do życia w rodzinie. Patologicznej, faktycznie. Mało kto mógłby uznać ich ognisko domowe za szczególnie zgodne z wzorcem postępowania, ale Ginsberg wychował się w Kapitolu - niejedno już widział i z niejednym miał do czynienia. Wydawać się mogło, że powtarza te same schematy, wzbogacając je jedynie o nową aktorkę. W którą zainwestował wszystko - swoje wykształcenie (uczył ją od zera), doświadczenie i reputację, która próbowała zaprzepaścić histeryczną ucieczką. Niewiele brakowałoby, a przez swoje ukochane dziecko zawisłby na rynku, dając przykład zdrady na najwyższym poziomie. Możliwość podstawienia Evana (tego samego, który zaspokajał go najlepiej ustami) była już ostateczną próbą. Udaną, wypłynął na powierzchnię i właśnie odradzał się razem z Kapitolem. Rozumiał doskonale, dlaczego Maisie tak bardzo nienawidzi tego miasta - pulsujące światła, tłum, zepsucie, zgnilizna, rozkład - w tym klimacie dobrze czuł się jedynie ktoś tak zdeprawowany jak Gerard, młoda dziewczyna pragnęła uciec jak najdalej od tego smrodu, podążając za miłością... rodzinną, oczywiście. Był przekonany, że szuka swoich bliskich. Czasami miał ochotę napuścić ich na nią, doprowadzić do spotkania, które pokaże jej, że tak naprawdę nie nawiąże więzi tak osobliwej i tak zabójczej z kimś innym. To z Ginsbergiem wymieniła każdy z płynów ustrojowych, to on znał ją od tkanki i kości, to on był przy niej, kiedy umierała po raz pierwszy z czystej przyjemności - to nie było do powtórzenia czy podrobienia. Łączyło ich za wiele, by dał się sprowadzić na margines, który właśnie mu proponowała każdym spojrzeniem. Nie omieszkał zauważyć, że rozsunęła usta, spierzchnięte - tak bardzo brakowało jej pocałunków czy wylizywania go do czysta? - i że patrzyła na niego, kłamiąc prosto w twarz. Zasada numer jeden, prawda nas wyzwoli - pamiętał, że pierwsze złamanie żebra zaliczyła po łgarstwie. Potem obiecywała ze łzami w oczach, że nigdy nie będzie go okłamywać. Jak widać, robiła to nadal, bez skrupułów, prosto w jego oczy, czuł jakby przepalała mu bezpieczniki kwasem, to już nie była delikatna ochota na odwet - Ginsberg przeżywał właśnie pragnienie zatopienia noża w jej żyłach i powolnego obracania, tak, by krew mogła płynąć strumieniem po krawędziach szafek. Pewnie znowu kazałby jej to lizać, stojąc nad nią z założonymi rękami. Zamiast tego patrzył na nią spokojnie, obserwując paprykę (też czerwona) i przygryzając wargi do krwi, tym razem swojej. Nigdy nie sądził, że przed pięćdziesiątką będzie musiał sobie czegoś odmawiać, jego hedonistyczna dusza domagała się odwetu i wzięcia Maisie w swoje posiadanie, ale na całe szczęście, jego wysmakowana natura przyjmowała stoickie (franciszkańskie?) oczekiwanie na cud miłości (bo czym innym było cierpienie?) jako zapowiedź tragedii w dwóch aktach. Mógł perwersyjnie oblizywać palce przed kolacją, nie spuszczając z niej wzroku i obiecując jej w ten sposób dużo... niepokojącego. - Nie chcesz? - powtórzył z wystudiowanym smutkiem. Brzmiał jak na pogrzebie, właściwie tak też się czuł, bo obcowanie z niewyrodną córką przypominało obcowanie z trupem, którego trzeba było dobrze zaopatrzyć na podróż w zaświaty, wykorzystać (nikt mu jeszcze nie zarzucał nekrofilii) i pogrzebać bez zbędnych sentymentów. Dopóki była mu potrzebna, mogła liczyć na akt łaski. Nic poza tym, przynajmniej tak sobie wmawiał cały czas. - Masz rację. Lepiej jest chodzić w łachmanach, spać w lesie i rozpalać ognisko - skomentował krótko, gorzko, przestawiając piekarnik na tryb pieczenia. Musiał uczyć jej najprostszych funkcji życiowych, była taka prymitywna, dzika i zupełnie podniecająca. Musiał się hamować przed erekcją, czuł, że to może się jej nie spodobać. Tak bardzo jak szopka ze starszym braciszkiem, pamiętał, że mu się wyrywała, a Ralph nawet na nią nie patrzył. Pewnie przerżnąłby kozę, gdyby tylko go o to poprosił. To pewnie dlatego stał się tak szybko niepotrzebny i irytujący, nikt nie potrzebował oddanego niewolnika. Miała rację, zutylizował go bardzo szybko, gdy tylko nadarzyła się okazja - miał skłonność do pozbywania się każdego, kto zaczął popełniać błąd i darzyć go wyższym uczuciem. Powinna o tym pamiętać, kiedy przepraszała go (nieskutecznie, bo nie na kolanach) i prosiła o dar nieplatonicznej miłości. Ojcowskiej, chyba nie sądziła, że zacznie jej zaplatać warkoczyki i poznawać jej chłopców? - Nie trzymam cię na smyczy - zaakcentował dziwnie ostatnie słowo, wyglądała rozkosznie z obrożą. - Masz prawo do samodzielnego życia, znajdziesz pracę, ja znajdę ci mieszkanie. Po moim ślubie nie będziesz z nami mieszkać - zauważył, informując ją o swoich planach matrymonialnych i roztaczając przed nią wizję sielanki i spokoju w kontaktach z ojcem. Którego zamierzała się pozbyć, nie był głupcem, który tego nie zauważa. Usiadł na blacie, patrząc na nią ufnie. Chciała gry w kłamstwa i manipulację? Niech uczy się od mistrza, któremu woda skapywała na pogryzione obojczyki. Niektórzy więźniowie nie rozumieli fenomenu szczęścia przez ból i wyrywali się nieporadnie, kiedy usiłował wepchnąć im do gardła coś ciepłego. Powinien spróbować takich sztuczek z Maisie, ciekawe, czy dałaby sobie stłuc szyjkę od butelki w ustach czy może spokojnie reagowałaby na duszenie jej szklanym przedmiotem? Wszystko było przed nimi, czuł elektryczność, która unosiła się w tej gęstej atmosferze kuchennej kolacji i był naprawdę szczęśliwy.
|
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Gerard i Maisie Ginsberg Nie Kwi 13, 2014 6:27 pm | |
| Kiedy widziała w jego oczach smutek serce prawie się jej krajało (wyczytała to porównanie w jakiejś ckliwej, romantycznej powieści), ale nie w ten czuły i litościwy sposób: raczej narząd odpowiedzialny za życie rozpadał się na kilka poszarpanych kawałków, wprowadzając w jej psychice jeszcze większy zamęt. Jednocześnie go nienawidziła i kochała, przeraźliwie się obawiała i marzyła o kpinie prosto w twarz, pragnęła z całych sił, czując się jak zwykła nimfomanka i ledwie powstrzymywała mdłości przy kontakcie z jego nagim ciałem. Rollercoaster odczuć i emocji, rozedrgane zmysły i zniszczona świadomość siebie. Wszystko to w ciele wychudzonej kobiety, uzależnionej od tylko jednego narkotyku. Pełnowymiarowego, żadne tam żałosne nadużywanie morfaliny czy upijanie się do nieprzytomności. Gerardowi oddała dosłownie wszystko, swoje dzieciństwo, młodość, ciało, umysł, wspomnienia; nie było takiej chwili w jej pamięci, której nie kojarzyła z jego obecnością, nie było takiej nocy podczas trzyletniej rozłąki, którą spędziłaby bez jego fantomowego oddechu na karku. Teraz miała go tuż obok i powinna tęsknie obrysowywać opuszkami palców rysy jego twarzy, ale nie byli przecież romantyczni i rzewni. Wychował ją (a może lepiej powiedzieć: stworzył) na swój obraz i podobieństwo, odwracając tylko niektóre wartości o sto osiemdziesiąt stopni. Nie protestowała; przestała po tysięcznym uderzeniu, poddając się mu zupełnie, pewna, że po miesiącu takiego życia po prostu umrze. Tak się nie stało, przyzwyczaiła się do takiego traktowania i w końcu je pokochała, czerpiąc patologiczną radość z tak ekstremalnej bliskości z ojcem. Niebiologicznym, były chwile, kiedy tego żałowała i jawnie jęczała o tym w jego usta: podczas rozłąki skręcała się z obrzydzenia, kiedy przypominała sobie swoje zachowanie, ale teraz, znowu w klatce całkowicie rozumiała dawną Maisie. Musiała jakoś pogodzić wszystkie swoje wewnętrzne kobiety: ofiarę, prowokatorkę, córkę, dziwkę, partnerkę i świętą. Nie było to łatwe, rozpadała się coraz bardziej i przyłapywała się na dzikiej tęsknocie za tamtymi czasami. Końcowymi, w Jedenastce, kiedy przełączała się pomiędzy określonymi rolami płynnie, bez problemu, odgadując w lot na kogo Gerard ma teraz ochotę, zatracając siebie i wszystkie wyzwoleńcze myśli. Bo przecież miał rację, kochała przyrodę i przestrzeń, ale kiedy już spała w wygodnym łóżku i brała gorący prysznic nie mogłaby nagle wrócić do namiotu i lasu. Ledwie przeżyła szok wynikający z opuszczenia podziemnej Trzynastki; teraz była paradoksalnie słabsza, jakby każdy powrót w ramiona ojca wysysał z niej całą odwagę. Chociaż i tak sporo z niej zostało, nie korzyła się przecież, nie klękała, jasno mówiła o swoich potrzebach, odwracając się w końcu do niego i dalej mając przed oczami zakrwawione kwiaty. - Poradziłam sobie dzięki tobie - odparła spokojnie, z wyraźną nutą wdzięczności, groteskową w kontekście jej histerycznej ucieczki od kata. Lubiącego specyficzne zabawy, słowo smycz brzmiało w jego ustach jak wyraźne echo dawnego rozkazu i aż zagryzła wargi, nie spuszczając jednak wzroku z jego oczu. Szczerych, kochających, opiekuńczych...sen na jawie, gloryfikacja zupełna, powinna paść na kolana wobec tak wspaniałej łaski, ale przez dłuższą chwilę po prostu zaniemówiła, opuszczając ręce luźno wzdłuż ciała. Stała tak z zagryzioną wargą dość długo, otrzeźwił ją dopiero dźwięk piekarnika, jednak nawet nie drgnęła i nie ruszyła wyciągać pieczeń, próbując przeanalizować jego słowa. Spełnienie marzeń? To właśnie podawał jej na złotej tacy. Samodzielność, własny dom i...wolność, w końcu? Serce zaczęło bić jej histerycznie szybko, szybciej niż wtedy, kiedy zjawił się nad ranem w domu Ralpha i wtedy, kiedy mierzyła w pierwszego Rebelianta z patrolu w Trzynastce. Niemożliwe materializowało się przed jej oczami (a słowo ciałem się stało? lubiła te historyczne bajki o religiach, które czytał jej na dobranoc) i potrzebowała głębszego oddechu, żeby uspokoić burzę w mózgu. Radości, strachu, znów karuzela z naiwnymi nadziejami, zatrzymana w pół ruchu przez kolejną informację. - Ślubie? - powtórzyła głucho, poprawiając się jednak w ułamku sekundy i uśmiechając się. Po raz pierwszy odkąd przekroczyła próg tego mieszkania. - Żenisz się...? Dlaczego? - spytała po prostu, radosne, ciekawe dziecko, zainteresowane wybranką serca przybranego ojca i jednocześnie dziwnie naćpane wizją wolności i...kogoś zajmującego jej miejsce? Krótka fala irracjonalnej zazdrości zaskoczyła ją samą i uśmiech nieco zbladł, ale w końcu wyrwała się z letargu i ruszyła do piekarnika, sięgając po drzwiczki za szybko i parząc się w palce. Nie syknęła jednak wcale, przyzwyczajona do bólu innego kalibru. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Gerard i Maisie Ginsberg Nie Kwi 13, 2014 9:18 pm | |
| Chciałby mieć taką moc sprawczą, by za pomocą jednego spojrzenia (wbicia się w jej brązowe tęczówki) potrafił przewiercać jej wnętrzności i sprawiać jej ból. Miał nadzieję, że odczuwa ten fantomowy w pełni, nie było nic gorszego od poczucia niespełnienia i pragnienia tak palącego, że całe ciało płonęło. Był przekonany, że Maisie ma do czynienia teraz z tym odczuciem - czuł iskry, przechodzące między nimi za każdym niewinnym dotknięciem. A przecież poczynał sobie całkiem śmiało, wędrując jeszcze do niedawna opuszkami palców po jasnej skórze jej ud. Odczuwał ogromną potrzebę zatopienia się w niej całkowicie, zmieszania ich krwi, miał wrażenie, że z każdym dniem bez jej ciała pod sobą jest niepełny - ideał miłości platońskiej w najbardziej brudnej i skalanej formie, naznaczonej perwersją i brutalnością. Pragnął się nią upić, to ją powinien spożywać na tym ofiarnym stole, a nie czekać na pewnie przypaloną pieczeń - oboje jeszcze nie do końca radzili sobie z nowoczesną kuchnią w Kapitolu. Nie wykonał jednak żadnego fałszywego ruchu, miał ją we własnym domu i mógł z niej korzystać do woli, ale po raz pierwszy od dawna (od zawsze?) pragnął, by oddała się mu sama, by błagała go o to, by znowu była dziewczyną, która w zębach trzyma smycz - nostalgiczny powrót w przeszłość, podróż sentymentalno-perwersyjna w wydaniu ojcowskiej miłości. Nieskończonej, choć wmawiał sobie z zaciśniętymi zębami, że ją nienawidzi, to jednak też było jakieś uczucie - powinien być wobec niej obojętny, otwierając jej na oścież drzwi i pozwalając znowu uciec. Jej powrót przecież przynosił same komplikacje, zupełnie nie miał pomysłu na to, jak przedstawić ją Almie Coin i co powiedzieć swoim przyjaciołom, ale nie zamierzał się jej pozbywać. Była zbyt drogocenna, jego prywatna seksualna niewolnica, której teraz pan puścił cugle i musiał znosić impertynencję. Nie zamierzał jej karać, nie tym razem, wszystkie jej uczynki zostały policzone, mogli zasiadać do stołu w atmosferze sakralnej wręcz miłości i oddania, które przypominały mu najświetniejsze czasy z Trzynastki. Minione, Dystrykt przestał istnieć i jego zaufanie do tej dziewczyny także stało się zgliszczami, w których błąkało się jeszcze oddanie i chęć utopienia siebie w jej gardle. Nie mogło mieć to wiele wspólnego z przeszłością, byli już zupełnie w innym punkcie historii, a Gerard (choć wiedział, że dzieje lubią się powtarzać) nie wchodził nigdy do tej samej rzeki. Pewnie dlatego nie reagował na jej wdzięczność, która zabrzmiała ciut fałszywie. Nigdy nie był jednak specjalistą w rozszyfrowywaniu ludzkich motywacji, to Ralph był w tym niesamowicie dobry, może powinni wezwać jego ducha, który wytłumaczy łopatologicznie ojcu, o co tak naprawdę chodzi? Idealnie grał przed nią zakłopotanego i niepewnego jej kolejnego ruchu, powinien przyznać sobie samodzielnie nagrodę za zasługi aktorskie. Wybitne na tyle, że usiadł przy stole jak w Jedenastce (bo przecież nie żywi urazy) i uśmiechnął się lekko. - Niepotrzebnie wróciłaś do Kapitolu - wytknął jej lekko z fałszywym smutkiem. Bardzo potrzebnie, wpadła przecież w opiekuńcze ręce kata, który już ostrzył nóż i przymierzał do jej szyi obrożę. Powinna o tym pamiętać, kiedy poczuła się pominięta i niekochana przez kwestię z jego narzeczoną. Nie zamierzał, oczywiście, prostować jej instynktownej zazdrości (widział spięcie ramion i brak uśmiechu), wolał stukać palcami o stół, oczekując na poddanie jedzenia i rozmowę o wielkich uczuciach, zamienionych na wpływy i pieniądze. Maisie była naprawdę dużą dziewczynką (sprawdzał to przed kilkoma minutami) i mogła bez trudu zrozumieć jego motywację. - Zaręczyłem się - poprawił ją spokojnie, wskazując na miejsce naprzeciwko siebie, pewnie gdyby była bliżej, mogłaby przesuwać stopą po jego rozporku (czasami tak robiła), ale nie mógł sobie darować kontaktu wzrokowego, czasami miał wrażenie, że intensywność koloru jej oczu (tak zmiennego, w zależności od światła) odbija prawdziwe emocje. Te najbardziej skryte, tajone i grzeszne. Te, które przed wiekami wyznawałaby księdzu na spowiedzi, oczekując na solidną pokutę. Obecnie, miała tylko ojca, który wpatrywał się w nią bez mrugania, uwodząc ją na całego w tym ostrym świetle jarzeniówek - atmosfera domowa, sterylna i złowieszcza. Musiała to odczuwać, chętnie przejechałby językiem po jej nagich ramion, tworząc gęsią skórkę. - To córka Pani Prezydent - odrzekł więc krótko na pytanie o powody. To nie o nią rozchodziła się cała ta subtelna gra niemoralności stosowanych. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Gerard i Maisie Ginsberg Pon Kwi 14, 2014 10:22 am | |
| Poparzone palce piekły, ale nie tak mocno jak płomienie liżące jej ciało od wewnątrz. Ogień niezdrowego pożądania zmieszany z dziką nadzieją. Na normalne życie; przecież obiecał jej własne mieszkanie, dom, wolność i właściwie dopiero teraz poczuła się w stu procentach bezpieczna, jakby swoimi słowami Gerard przekonał także podejrzliwą i dziką Maisie, gotową rozłupać mu czaszkę ciężką brytfanką do pieczenia. Ciekawy sposób na opuszczenie tego padołu łez wszelakich, który teraz jawił się jej jako istny raj na ziemi. Wszystko powoli układało się w jej głowie w cudowny szlak świadomości. Nie wybaczył jej ucieczki, po prostu zepchnął ją na dalszy plan, mając już na horyzoncie kogoś ważniejszego. Fakt zachwycający, prawie doprowadzający do płaczu z ulgi i jednocześnie dziwnie uwłaczający, ale to drugie uczucie dzielnie zwalczyła, nawet nie zagryzając wargi na jego niepowinności. Tylko upewniały ją w przekonaniu, że wszystko się zmieniło, że Gerard znalazł nową, ciekawszą zabawkę. Maisie schodziła więc na drugi plan, stawała się nieprzydatna i...tylko w taką właśnie wolność potrafiła bezgranicznie uwierzyć. Nie w łaskę i nowe miłosierdzie Gerarda Ginsberga a w czyste, pragmatyczne znudzenie materiałem. Znała go doskonale, wiedziała o wyrzucaniu rzeczy i z każdym kolejnym słowem ukochanego ojca uspokajała się coraz bardziej. Taka kolej rzeczy, została wyżęta do cna, wykorzystana do granic i teraz trzymał ją tylko z przyzwyczajenia. Przygotowywała kolację w milczeniu, trawiąc jego słowa i powstrzymując dłonie od drżenia. Z radości i...głębiej czuła coś jeszcze, do czego nie mogła się przyznać sama przed sobą a co dopiero jawnie. Żal, szok, poczucie odrzucenia, zazdrość; wszystkie typowo kobiece odczucia, paraliżujące, gdy miłość życia wyznaje, że odchodzi do kogoś...młodszego, ładniejszego, bardziej posłusznego? Zacisnęła mocniej dłonie na talerzu, który przed nim stawiała, tamując zbyt przejęty i szybki oddech, po czym usiadła na przeciwko niego - dzieliła ich cała długość stołu, pan i pani na zamku, brakowało tylko złotego żyrandola i bukietu róż ustawionego po środku, zza którego mogliby się obserwować. Chociaż już nie potrzebowała żadnych kryjówek ani masek, patrzyła mu prosto w oczy, bo ostatnie wytłumaczenie w końcu rozjaśniło sytuację bez reszty. - Córka Coin? - upewniła się tylko, odruchowo przymykając oczy z lekkim, kocim uśmiechem, jakby samej sobie mówiła ach, mogłam się domyślić. Bo faktycznie mogła, Gerard miał wysokie aspiracje, Alma była poza jego zasięgiem, zresztą jej nie mógłby sobie podporządkować a córka...cóż, zupełnie inna sprawa, może też powinien ją zaadoptować? W głowie Maisie przesuwały się setki myśli, po chwili wręcz religijnego spokoju nie mogła się skupić, zaczęła więc powoli jeść (oczywiście dopiero po tym, kiedy Gerard sięgnął do swojego talerza, stare nawyki pozostały), stukając końcem widelca o brzeg stołu. - Gratuluję - powiedziała tylko, nie pytając dlaczego znów ją zamknął, skoro planuje życie z kimś innym. Wolała nie prowokować nowej dyskusji, prowadzącej donikąd, chociaż w końcu ciekawość wygrała z odruchowym pragnieniem wyciszenia się i zamknięcia w swojej sypialni. Żeby odreagować. - Jaka jest twoja narzeczona? - rzuciła po chwili, odgarniając włosy z ramion (zamiast bielizny mógł kupić jej gumki) i coraz bardziej wkręcając się w jedzenie. Po trzech latach niedożywienia każda okazja do pochłonięcia dodatkowych kalorii wydawała się jej małym świętem. Teraz podwójnym, wzbogaconym o dziwnie niskie uczucie zazdrości, którego się brzydziła. - Wie o nas? - dodała po sekundzie, podnosząc wzrok znad talerza. Jasne pytanie, przypadkowo użyta liczba mnoga; chodziło jej przecież tylko o swoją przyszłość i ustawienie, teoretycznie i wobec prawa jako...wnuczka Coin? Cudownie. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Gerard i Maisie Ginsberg Pon Kwi 14, 2014 12:58 pm | |
| Nie zatrzymał procesu wnikliwej obserwacji twarzy swojej córki - przyrodniej, wyrodnej, umownej, wiele określeń, jeszcze więcej konotacji - zachowując się bardziej jak badacz niż troskliwy ojciec, który oznajmia dziecku dobrą nowinę. Był przekonany, że zareaguje po swojemu, tak jak ją uczył (emocje wewnątrz, twarz jak skała) i mógł przyklasnąć temu popisowi obojętności, w który każdy mógłby uwierzyć. Oprócz samego adresata, Gerarda Ginsberga, który znał ją na wylot - nie chodziło tu o aspekt fizyczny (najważniejszy), ale o ten duchowy, doświadczenie wynikające z kilkunastu lat razem, był świadkiem jej dorastania i doprawdy nie było uczucia, którego by nie był świadkiem. Dlatego też teraz zastygł, spoglądając prosto w jej oczy. Nie liczyła się kolacja - mało wystawna - ani powiadomienie jej o opuszczeniu tego domu rozpusty. Prędzej czy później musiał zwrócić jej wolność i był na tyle cwany, by opakować ją w piękną formę. Coś, co przecież należało do niej od zawsze, co było jej świętym prawem, co stanowiło treść życia każdego człowieka (od czasów oświecenia) Gerard traktował jak przywilej, nadany przez dobrego pana i władcę. Zupełnie jakby Maisie była jego niewolnicą i teraz informował ją o wyzwoleniu, czekając aż zacznie całować jego pierścienie na palcach. Był wspaniałomyślny, oto lekcja na dzisiaj, którą jego wyrodna córka łapała w mig, była jednak szalenie dobrze wytresowana, nie miała problemu z faktem, że oto ma przed sobą kata z batem, który łaskawie rozważa wypuszczenie jej z klatki. Metaforycznie, nie sądziła chyba, że pozwoli jej odejść bez pożegnania. Ten akt wrył mu się w umysł tak głęboko, że mógł teraz spokojnie jeść obiad ze swoją ukochaną córką i nie marzyć już o wbiciu jej widelca za całkiem nietaktowne pytania, które wybrzmiały tego popołudnia. Szczere, przejmujące, dawno ze sobą tak nie rozmawiali i znowu mógłby zapłakać rzewnymi łzami, gdyby jeszcze miał jakieś uczucia. Na próżno, Ginsberg czuł się usatysfakcjonowany, skupiał się jedynie na grymasie jej twarzy, podziwiając grę świateł na prześwitach jej ramionach (była chudziutka) i marząc o pożegnaniu, które zatrzyma ją przy nim na zawsze. Bajkowo, romantycznie, epitety te traciły na wartości po zderzeniu z pragmatycznym myśleniem Gerarda, który właśnie rozmyślał o swojej narzeczonej. W celach materialnych, inne nie raczyły go zajmować, był z siebie dumny, bo przecież słabości były domeną ludzi bez wyobraźni. On miał tylko jedną - siedziała naprzeciwko i spoglądała mu uporczywie w oczy, zupełnie jakby był idiotą, który wywleka emocje na zewnątrz i pozwala się im zbrudzić swoimi niezdrowymi instynktami. - Melanie - kiwnął głową, zakochany narzeczony, który nawet nie uśmiecha się na wspomnienie swojej ukochanej i jej kastetów. Maisie znała go za dobrze, liczyły się tylko zyski, które jeszcze go nie zajmowały - nie dzielił skóry na niedźwiedziu - ale przyjmował szczere gratulacje ze zrozumieniem. Dlatego tak go zajmowała, znała jego milczące powody, nie musiał tłumaczyć jej jak dziecku swojej motywacji. Zabrał widelec i zaczął obracać go w ręce, nadal zachowując się jak zahipnotyzowany albo zakochany, zupełnie jakby jego córka była wszechświatem - niepotrzebnie sądziła, że została pominięta. - Moja narzeczona jest o rok starsza od ciebie i z chęcią cię pozna - i zabije, powinien dodać z głośnym śmiechem, ale przecież Ginsbergówna zaczęła jeść. Czuł się jak stara czarownica z bajki, która dokarmia dzieci, żeby ostatecznie je pożreć. Mniej więcej, bo o czym innym myślał, kiedy usłyszał liczbę mnogą, określającą ich. - N a s ? - wyartykułował to zupełnie tak jakby każdą zgłoskę rysował jej językiem na podniebieniu, jakby każdą spacją przygryzał jej usta, wreszcie jakby pytajnik był ostatecznym pchnięciem, przynoszącym orgazm. Zbliżenie umysłowo - psychiczne, poezja subtelnych gestów w domu z betonu, przykuwanie ją do tego stołu z spojrzeniem, które sugerowało jasno, jak powinna wyglądać dalsza cześć tej kolacji. Nago, ona w roli głównej, znała go przecież za dobrze. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Gerard i Maisie Ginsberg Pon Kwi 14, 2014 4:42 pm | |
| Czuła na sobie jego spojrzenie, ale nie odwzajemniała go w żaden sposób, nagle niezwykle skupiona na swoim posiłku, jak dziecko udające obojętność. Właściwie nie wiedziała, czy chce słuchać o córce Coin, o nowym życiu jej ojca, który w końcu osiągnął ciężko wypracowany sukces. Nie rozmawiali zbyt wiele o teraźniejszości, ba, przez okres jej zamknięcia w nowoczesnym mieszkaniu-więzieniu nie wymieniali się wartościowymi słowami prawie wcale. Nic dziwnego, oswajanie się trwało kilka dobrych tygodni i dopiero od niedawna potrafiła zachowywać się w jego obecności prawie normalnie. Prawie, bo przecież nie wrócili (i zgodnie z jego słowami: nie wrócą?) do wcześniejszej sielanki, w której ona odgrywała setki ról, byleby tylko zaspokoić jego żądania zanim nawet zdąży je wyartykułować. Chyba, że bawili się inaczej, Gerard miał nieziemską wyobraźnię i ten słodki, pisarski komplement brzmiał niemalże cnotliwie – jeśli ktoś nie znał Ginsberga od tej strony. Kiedyś często zastanawiała się, czy ojciec ma w ogóle jakichś przyjaciół, a jeśli tak: czy dzieli się z nimi wszystkim. Także informacjami o rodzinie, o tym, co jej robi, jak traktuje i…jak niezmiernie kocha. Dziwne wizje, chore i bezsensowne. Nigdy nie widziała u boku Gerarda nikogo ważniejszego od niej, ale przecież wszystko się zmieniało. Jego podejście, jej psychika, miasto, dystrykt, czasy. Zupełnie inna rzeczywistość, w której przyszło im się ze sobą ścierać. Łagodnie, Maisie nie była głupia, nie wrzeszczała i nie szantażowała go w żaden sposób, mając nadzieję na swobodne i ciche rozwiązanie całej relacji. Subtelne, jak rozsupłujący się węzeł z delikatnego aksamitu, który tak lubiła. Chirurgiczne cięcie, bezbolesne, w końcu dające jej upragnioną wolność a Gerardowi pełnie szczęścia przy…Melanie. Mogłaby skrytykować pretensjonalne imię, wywieść jego pochodzenie z dawno zapomnianego języka, który Ginsberg uwielbiał albo spytać o kolor jej włosów, ale tylko uśmiechnęła się uprzejmie, kiedy podał dwie najcenniejsze informacje. Wiek i chęć spotkania. Kiwnęła tylko głową, kończąc jedzenie i odkładając powoli sztućce na pusty talerz. Głośny brzdęk, nienaturalna cisza – wyczuwała jej sztuczność bardzo jasno, chociaż obydwoje uwielbiali milczenie. Nie musiała być gadatliwą dzierlatką i zasypywać go informacjami, rozumieli się bez słów. Czasem wystarczyło spojrzenie, jak teraz, i zaledwie kilka głosek, drażniących jej wszystkie zmysły. Gęsia skórka pojawiła się na jej nagich ramionach, roztarła je więc odruchowo, podnosząc na niego wzrok. - Dlaczego nie znalazłeś sobie kogoś młodszego? – spytała spokojnie, to nie dawało jej spokoju. Pomimo odtrącenia chciała poznać nowego Gerarda, znów nasycić się jego wartościami i oswoić z jego obecnością. Półnagą, zapiętą na ostatni guzik pod szyję – to nie miało znaczenia, prowokował ją tak samo mocno w każdym wcieleniu. Wystarczyło spojrzenie, ton głosu, władczy ruch ręką i zupełnie gubiła siebie, zupełnie oddając się pełnionej roli. Albo jemu, jedno i to samo, czuła napięcie przeskakujące przez metalowy stół, wstała więc, zabierając talerz. – O nas. O tym, że masz rodzinę. Chyba żadna kobieta nie chce młodszej od niej o rok przyszywanej córki. – odparła, siląc się na zupełny spokój, chłodny, ale pomimo wszystko drżący. Nie znosiła tego pulsującego uczucia odbierającego jej zdrowy rozsądek i zupełnie uciszającego racjonalną Maisie, ciągnącą ją do sypialni barykadującą się przed swoim cudownym opiekunem.
|
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Gerard i Maisie Ginsberg Pon Kwi 14, 2014 6:52 pm | |
| Faustowskie chwilo, trwaj! nabierało zupełnie innego znaczenia. Ginsberg nigdy nie dbał o uczucia Maisie, o jej emocje, rozbuchane do granic możliwości. Wiedział, że jest źródłem niegasnącego niepokoju – schlebiało mu to – ale nie zajmował się nigdy jej odczuciami, uważając je za zbędne. Był racjonalny – wolał badać temperaturę jej ciała, gęstość śluzu (nawet) niż zagłębiać się w meandry psychiki młodej dziewczyny. Obecnie, odkrył, że to może być pomocne i dlatego stracił… O nie, Gerard miał apetyt na coś innego i zaspokojenia szukał w jej ustach, pochłaniających z przyjemnością wszystko, co było na talerzu. Mógłby patrzeć na nią wieczność (znowu nieplatonicznie), podziwiając jej temperament i traktując go jak obietnicę dalszych przyjemności. Powinna być z siebie dumna, nudził się niezwykle prędko, więc musiała mieć w sobie coś wyjątkowego, skoro przykuła jego uwagę i uwięziła ją w swoim lichym ciele. Czego nie mogła zmienić nawet idealnie dobrana przyszła pani Ginsberg. Nie zamierzał przekonywać ją o słuszności swojej decyzji – nie podlegała ona właściwie rozważaniom – zajmując się nareszcie jedzeniem, w którym rozsmakowywał się powoli, nie oblizując warg, ubarwionych czerwonym winem. Jak krew, jak kolor namiętności, interpretacja dowolna, dla niego już tylko seksualna, bywał głodny nowych doznań, ale pragnienie po kilkudziesięciu miesięcy nie miało porównania. Pewnie dlatego patrzył na nią tak łakomie, wizualizując sobie skurcz jej mięśni i rozchylone usta w zupełnie innych okolicznościach. Dawne ludy miały rację – jedzenie było najwykwintniejszą grą wstępną, a wino rozbudzało zmysły lepiej niż jakikolwiek trunek. Cały był z pożądania, pozwalając jej kiwać głową (reakcja obojętna) na wieść o pięknej i majętnej (najważniejsze) narzeczonej. Z całą pewnością, będą rozkoszną parą. Nie mógł jednak roześmiać się szczerze, gdy zapytała o wiek wybranki, a raczej skrytykował jej… postępującą starość? - Młodszą? Schlebiasz mi – zauważył, unosząc jeszcze kąciki ust, ot, łobuz, który został przyłapany na gorącym uczynku w ciele podstarzałego pederasty, który niedługo zacznie przegrywać tętnice, by nie dotknąć ją w ten jeden, zakazany sposób. Pilnował się doskonale… Cóż, nie do końca, bo złapał ją za nadgarstek, gdy tylko powstała od stołu – odruch, sprawdzenie tętna jej galopującej krwi, mógłby jej obiecać, że straci zmysły nad ranem, ale przecież Maisie już wiedziała, toczyli tę grę od kilkunastu lat. Nie zamierzał dać się wytrącić Królowej, nie bez przyczyny szachem – matem jest detronizacja Króla. - Wie – krótko, dosadnie, spojrzał na nią, trzymając ją dalej w szachu. – Tylko nie jest świadoma tego, że nasza relacja była bogatsza niż zazwyczaj – wytłumaczył, jakże delikatnie ten wielki grzech, który popełniali z uśmiechem na ustach (dobrze pamiętał, że i ona się śmiała), wspólnicy zbrodni doskonałej, splamieni winem na suchych wargach. Jeszcze winem.
|
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Gerard i Maisie Ginsberg Wto Kwi 15, 2014 9:30 am | |
| Posiadanie osoby, z którą przeżyło się ponad połowę swojego życia, pasowało raczej do pięćdziesięcioletniej kobiety, oddanej mężowi w wieku siedemnastu lat. Maisie dopiero zbliżała się do dwudziestych szóstych urodzin, czternastych spędzonych pod opieką Gerarda - przejmująca liczba, chociaż nie wliczała w poczet tych wspaniałych lat ostatniej tułaczki. Fakt faktem, była związana z Ginsbergiem mocniej niż z kimkolwiek innym na świecie. Wychował ją, chronił, karał, uczył, tłumaczył i w końcu projektował świetlaną przyszłość u swojego boku. Nigdy nie wierzyła, że to ostatnie marzenie się spełni; znała Gerarda za dobrze, widziała, że pogardza przywiązaniem i długotrwałymi związkami (przykład pechowego Ralpha) i że prędzej czy później wypchnie ją poza nawias swojego życia. Najpierw o to błagała, później przeraźliwie bała się odrzucenia, a teraz...teraz, postawiona przed własną naiwnością (a jednak!) nie potrafiła jasno nazwać swoich uczuć. Inna sprawa, że nigdy nie pojęła tej trudnej sztuki, zapewne przez rodzaj wychowania. Gerard uczył ją strzelać, patroszyć, ciosać i walczyć, zahaczając o filozoficzne i staroliterackie dyskusje o rzeczach, których nie rozumiała. Nie zapędzał się jednak w rejony psychiki, obarczając ją coraz to silniejszymi doświadczeniami. Niewymownymi, bo jak mogła wytłumaczyć komukolwiek co działo się z nią przez ostatnie kilkanaście lat? W prostych słowach wywołałoby to u słuchacza mdłości, w bardziej głębokich: pogardę w stronę Maisie. Czytała kiedyś o syndromie sztokholmskim, ale nawet przejrzyste wytworzenie na papierze rzeczywistości, w której przyszło jej żyć, nie pomagało. Bez jasnych rozkazów ojca była zagubiona i chwiejna, do przesady buntownicza albo zamknięta w sobie; po prostu nie wiedziała kim jest. Pełna czuła się wyłącznie w jego ramionach, chociaż to też było manipulacyjnym kłamstwem. Zdawała sobie sprawę z tego, że jest ofiarą, ale już dawno przestała postrzegać siebie jako osobę niewinną. Gerard ściągnął ją na sam dół, pozbawił jedynej broni i z przyjemnością podtapiał we własnym grzechu, którego zaczynała pragnąć równie mocno co ucieczki. Chore, staroświeckie, za dużo biblijnych przykazań wrył jej do głowy - dlatego też nie wyrwała ręki od razu, stojąc odwrócona bokiem, wpatrzona w ciemniejące niebo za wysokim oknami. Przez które chciała dziś wyskoczyć, zabawne; uśmiechnęła się w końcu przelotnie, gorzko, z pogardą (miała mdłości przez niego czy przez siebie?), powoli przesuwając palcami uchwyconej dłoni po jego nadgarstku, pieszczotliwie, delikatnie. Pierwszy taki bezpośredni dotyk od ponad trzech lat, właściwie obojętny: obydwoje potrzebowali ekstremalnie mocnych bodźców, ale w obecnym napięciu wystarczyło nawet muśnięcie, żeby sprowokować jej ciało do głośnego wyrażania tęsknoty. Stłumionej, wbiła w końcu paznokieć w jego skórę i wyrwała rękę. - Masz rację, tato, była bogatsza - odparła posłusznie, wyraźnie akcentując czas przeszły spojrzeniem w jego oczy, po czym odsunęła się w kierunku blatu, bezbronnie przystając przed zmywarką. Za dużo techniki, najchętniej zbiłaby wszystkie talerze o ciepłą podłogę. Dłonie drżały jej z napięcia i niechęci do samej siebie, odstawiła więc naczynia na bok, zagryzając usta i w końcu odwracając się w jego stronę. - Wyglądasz na szczęśliwego, mogę się tylko cieszyć - powiedziała siląc się na spokój, zastanawiając się jednocześnie, czy mówi prawdę, po czym ruszyła w kierunku swojego pokoju, wymijając z zbyt bliskiej odległości stół. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Gerard i Maisie Ginsberg Wto Kwi 15, 2014 7:49 pm | |
| Podstawowa różnica między Maisie, a Ralphem (psychologowie mówili, żeby nie porównywać dzieci, a zwłaszcza ich kompetencji oralnych) opierała się na uległości, którą Gerard egzekwował z uśmiechem kata, który dowiaduje się o kolejnym wyroku śmierci. Nie bez przyczyny, zakrywano mu twarz, rozkosz z popełnienia legalnej zbrodni była zbyt wielka, by móc okazywać ją publicznie w chwili żałoby. Równie cudownie (to był CUD) czuł się Ginsberg, który karze swoje dziecko za brak posłuszeństwa. Pamiętał, że syn znacznie szybciej pojął, że jego wspaniały i wyrozumiały ojciec – opiekun, przecież proces oswojenia był identyczny z tym Maisie – szuka tylko pretekstu, by zadać kolejny cios, zupełnie jakby był nakręconym bokserem, którego żona wyrwała się i szukał jej marnego zastępstwa. Na całe szczęście, nie bywał aż tak dosłowny i prymitywny, traktował ich z wrodzoną (nie)delikatnością, bardzo poważnie traktując jednak zasadność kary. Ralph szybko odkrył, że postępowanie według z góry ustalonego schematu (błędnego?) da mu przynajmniej nietykalność. Zapomniał, że ojciec zbyt szybko się nudzi… i lądował na sznurze, blady, z niebieskimi tęczówkami, wbitymi w rodziciela. Nie było żadnej wątpliwości, że to Gerard stworzył go na nowo i on też go zniszczył, nie przejmując się ewentualnymi oskarżeniami o antyczną karę za dzieciobójstwo. Oboje należeli do niego, mógł nimi rozporządzać jak tylko chciał i ta władza była czymś, co doprowadzało go do szału. Zwłaszcza, kiedy została nadszarpnięta przez przedstawicielkę słabszej płci, gatunek upośledzony – kogoś, w kogo niepotrzebnie pokładał wszelką nadzieję (a ta umiera ostatnia?). Pewnie dlatego czuł się tak rozdygotany, ściskając ją za nadgarstek i nie mogąc zrobić nic więcej. Bezsilność pachniała równie paskudnie, co upokorzenie; spoglądał na jej palce, muskające jego skórę i myślał, że właśnie rzuca mu wyzwanie, rękawiczkę damy, rzuconą dla kaprysu i przynoszącą zgubę rycerza, ale nie zamierzał jej podjąć. Próbowała go, chciała sprawdzić, czy nadal jest równie niebezpieczny i czy zwykły dotyk może zakończyć się krzykiem, wydartym z jej gardła nad ranem. Na próżno, podniósł głowę i uśmiechnął się promiennie, idealny ojciec – sadysta, który w myślach zabił ją już tysiąc razy, pozwalając jej się wyrwać. Był pewien, że będzie się dotykać z myślą o nim… I był gotów włamać się nad ranem, depcząc swoje postanowienia, a raczej obracając je w proch. Razem z umiłowaną Maisie? Roześmiał się na całego z tej rozkosznej myśli, nie odpowiadając na jej oczywistości. Znowu nie umyła naczyń, kolejna porcja tortur została przyznana jej zaocznie, bez obrony i bez winnego. Kiedyś myślał, że zostanie sędzią, ale nie miałby cierpliwości w oczekiwaniu na wyrok śmierci. Zabijałby wszystkim automatycznie, pieszcząc prądem przez długie godziny. Bywał szczęśliwy, bo w pokręcony sposób spełniał takie marzenia, wstając, gdy przechodziła obok stołu tak, by musiała się z nim zderzyć. Jak kiedyś, gdy wylewał pełne miski na podłogę, by zaczęła przed nim klęczeć. Rozkoszne czasy, Deva vu jawiło jej się przed oczami, kiedy oddychał niemal powietrzem z jej ust, zastanawiając się po ojcowsku… kiedy tak wyrosła i czemu pachnie nadal malinami, a nie wyfiokowanym Kapitolem.
|
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Gerard i Maisie Ginsberg Wto Kwi 15, 2014 8:31 pm | |
| Nigdy nie uważała się za famme fatale czy inną upadłą kokietkę, nawijającą pukle ciemnych włosów na palce i malującą usta na krwistoczerwony kolor by wzbudzić u mężczyzn szybsze bicie serca. Owszem, czytała o takich w książkach, tak też wyobrażała sobie żonę Gerarda, czasem też sama kreowała się na kogoś takiego, ale było to tylko grą. Nie miała przecież żadnego wzorca wychowania, żadnej przyszywanej mamy czy starszej siostry, która wprowadziłaby ją w ten tajemny świat pięknej płci. Kiczowate określenia ze starych podręczników zawsze ją bawiły, ale początkowo często tęskniła za towarzystwem kogoś innego niż ojciec. Niekoniecznie rówieśników - ci prawie od zawsze wydawali się jej po prostu tępi i dziwni - może bardziej kogoś starszego, doświadczonego, kto oswoiłby ją ze swoim ciałem. Koniecznie kobietę, kogoś, komu mogłaby zaufać, zwierzyć się ze swoich dziewczyńskich sekrecików i marzeń o ładnej sukience. Przez kilkanaście lat była jednak zupełnie sama. To ojciec wprowadzał ją w dorosły świat, pokazywał surową biologię jej ciała, całkowicie obdzierając ją z jakiejkolwiek tajemnicy. Nawet w grubej wojskowej kurtce, w środku lasu, kiedy polowali, czuła się przy nim zupełnie naga i odsłonięta. Bez żadnego sekretu, widział ją przecież dokładnie, stworzył ją od stóp do głów i nie mogła nawet myśleć autonomicznie, polegając ślepo na wartościach ojca. Wszechwiedzącego, niezależnie, czy chodziło o dawne, ciemne wieki czy o jej ciało, buntujące się, krwawiące, dojrzewające - zawsze w jego dłoniach. Mocnych, twardych, powodujących ból, chociaż przecież idealizowała każdy aspekt tej relacji. Tak długo czekał (szesnaste urodziny), sprawiał jej tak wielką przyjemność (po upokorzeniach nie do wyobrażenia) i opiekował się nią tak dokładnie (pochowany przypadkowy przechodzień), że mogła być mu tylko wdzięczna. Za dar życia, wychowania i nauczenia kobiecości - prawie feministycznej, była przecież samodzielna, wychowana na wojowniczkę, gotową poradzić sobie w brutalnym świecie...i w łóżku tylko jednego mężczyzny. Same wspaniałe rzeczy, za które powinna dziękować mu na kolanach. Tak jak lubił; chciałaby powiedzieć, że znała go doskonale, ale w tej konkretnej dziedzinie zawsze potrafił ją zaskoczyć. Zazwyczaj (zawsze?) nieprzyjemnie, ostro, wybijając ją z rytmu, którego zdołała się nauczyć. Tylko raz to ona zmieniła zasady gry. Ucieczka była wytrąceniem mu z ręki wszystkich asów, pokazaniem, że chociaż raz jest na górze i do dziś pamiętała słodki smak triumfu na języku, kiedy strzelała do ostatniego strażnika w Trzynastce. Nie, nie wsłuchiwała się z rozkoszą w echo wystrzału, użyła tłumika, wszystko musiało być ciche i czyste (nauki tatusia), ale dreszcze przyjemności czuła przez kolejne...marne kilka godzin. Potem zwątpienie, żal, tęsknota, podniecenie; wszystko, od czego chciała się odciąć i co wracało, także teraz, kiedy uderzyła o jego twarde ciało. Mogłaby mierzyć się z nim spojrzeniem jak agresywna kobieta w barze albo ofiara w ciemnym zaułku, ale nie podnosiła wzroku, wpatrując się wyłącznie w jego usta. Czerwone od wina, już nie spierzchnięta a wręcz niemęsko wilgotne, jakby umalował je szminką. Albo krwią swoich ofiar, bardziej prawdopodobne, chociaż nauczyła się nie dziwić niczemu. Wyrosła na całkiem niezłą towarzyszkę zabaw, gotową na spełnienie najdzikszych (dosłownie) zachcianek bez słowa sprzeciwu - tak przynajmniej było do tej pory. Wcześniej - zanim pokazała swoją siłę albo głupotę, wiedziała, że Gerard dostrzega obydwie wartości jej ucieczki - już dawno uklęknęłaby przed nim i zaczęła powoli ssać jego palce, nie przerywając kontaktu wzrokowego, ale teraz...wszystko się zmieniło, ta fraza utkwiła w jej głowie tak mocno, że nawet odurzona jego zapachem i bliskością myślała trzeźwo. Względnie, tak naprawdę drżały jej kolana i wszystkie mięśnie bolały z ciągłego napięcia, ale nie poruszyła się nawet o centymetr. Ani przybliżając w stronę jego ciepłego torsu ani odsuwając w kierunku względnie bezpiecznej przystani za zamkniętymi drzwiami. Już kiedyś się tak czuła, może nawet wiele razy - stan przed mocnym uderzeniem, przed szarpnięciem za włosy na podłogę, przed przedstawieniem kolejnej erotycznej zabawy - ale wyciszała to zupełnie, dopiero teraz odczuwając całe spektrum emocji związane z tak bezpośrednim kontaktem. Nasuwającym wiele wspomnień, w końcu prawdziwych, obdartych z zasłony kłamliwej niewinności, jaką rzucała na ich rodzinną miłość. Co wcale nie ułatwiało podjęcia decyzji, stała więc całkowicie zesztywniała, ze spuszczoną głową, zdolna tylko do śledzenia wzrokiem kropel wody, spływających po jego obojczykach. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Gerard i Maisie Ginsberg Sro Kwi 16, 2014 9:03 pm | |
| Maisie nie była kobietą upadłą (nie polemizowałby, jej niewinność doprowadzała go do białej gorączki), a Gerard Ginsberg nie był uwodzicielem, który przyciągał do siebie ludzi jak magnes. Nie ta wrażliwość, nie ta delikatność i sympatyczny uśmiech, bywał raczej mrukiem, który nie wpadał w gniew zbyt łatwo. Pozornie człowiek letni, obojętny, niewartościowy, bo nie mający do zaoferowania głębszych uczuć. Jeśli już zajmował się kimś na dłużej (jego córka nie była jedyna), to robił to z zacięciem ciężko pracującego człowieka, który wdrąża kogoś nowego do starego systemu. Który przyzwyczaja drugą osobą do samego siebie, nie godząc się jak reszta na przypadkowe traktowanie według własnego widzimisię. Może dużo było w tym rozpieszczenia rodziców, zakochanych w jedynym synu, ale Gerard nie potrafił i nie chciał oddać sterów w ręce kogokolwiek innego. Chorobliwie samodzielny i przekonany o swoich racjach - przecież postępował według najdoskonalszego (swojego) kodeksu postępowania - bywał o tyle niebezpieczny, że nikt nie spodziewał się wybuchów gniewu w jego wykonaniu. Miał sporo z choleryka, który potrafi godzinami obmyślać gorzką zemstę i czekać na najbardziej sprzyjające warunki, rzadko unosił się gniewem, nawet jeśli miał ku temu powód - idealny pracownik i idealny ojciec, który teraz też zachowywał się nienagannie. Do chwili, kiedy nie zaczęła uciekać. To był odruch warunkowy, wypuszczona ręka z objęć troskliwego opiekuna i wszystkie włoski na karku stawały mu dęba - powinna być mu doprawdy wdzięczna za to, że nie związał jej rąk i nie zakneblował ust - jakby na nowo przeżywał tę samą gehennę, której doświadczył w Jedenastce. Nie myślał o jej ostatniej ucieczce, to była prośba o pomoc w najbardziej prymitywnym i żałosnym wydaniu (skrycie ją podziwiał?), ale o schronieniu się w domu brata, które powinno ją nauczyć posłuszeństwa. To chyba było najdoskonalsze ukazanie prawdziwej twarzy Gerarda - był pełen pasji i namiętności, gotowy rozedrzeć ukochanego syna na strzępy i oddać córkę na pożarcie psom. Był ogarnięty na ślepo żądzą odwetu i przypłacił za to cenę najwyższą, kiedy uciekła kilka lat później, nie dając się zwieść tym razem pozornej opiece, którą ją otoczył. Od tamtej pory pilnował się prawie doskonale - karę w wiezieniu mógł uzasadnić stresem - i teraz też nie zamierzał pozwolić sobie na fałszywy ruch. Gdyby tylko nie jej kroki na płytkach, sugerujące, że pragnie się wyrwać z jego objęć. To było niegrzeczne, odchodzenie od stołu bez pozwolenia rodzica, skrzywił się nienaturalnie na ten samowolny gest (pierwszy w jej wykonaniu?), zastępując jej drogę w pół i marząc o tym, by wykonała o jeden ruch za dużo. Mógłby wtedy ukarać ją bez mrugnięcia okiem, nie bez przyczyny zawiesił wzrok na jej chudym ramieniu, wystającym z delikatnego materiału dla bogów. Przecież śmiertelnicy w podobnych tkaninach trzęśli się z zimna, wykazał sporą ekstrawagancję, kupując jej tyle bezużytecznych szmat i nie dostając niczego w zamian. W jego materialistycznym świecie, gdzie za paczkę papierosów otrzymywał zaspokojenie ustami doszło do zaburzenia homeostazy i zamiast skupić się na tym, że znowu są razem i że wreszcie nie cofa się przed nim, miał ochotę rzucić nią o podłogę. I szeptać, że ją zabije, że zaspokoi się nią i zamorduje ją z zimną krwią, a potem zrobi sobie raz jeszcze dobrze za pomocą jej bezwładnego ciała i z całą pewnością, zapomni ją pochować, by jej dusza mogła się błąkać po ziemi i obserwować jego szczęśliwą egzystencję. Czasami miał wrażenie, że to jedyna ścieżka, którą należy podążać, ale teraz zawahał się, próbując odetchnąć głęboko. Bezskutecznie, uniósł jej brodę do góry, by spojrzała mu prosto w oczy - pewnie odczytała jego złość (eufemizm?) bardzo wnikliwie, bo czuł, jak cała drży. Zupełnie jakby już została poddana ruchom pośmiertnym. Nie z własnej woli, widział, jak walczy z tym, żeby odsunąć się na moralną odległość (ojciec był półnagi), a... Dać się znowu zmanipulować? Nie tylko on miał ślady wina na wargach. Zaznaczył kontur powoli, wsuwając wreszcie palce do jej ust. Wilgotnych, chętnych, nie obawiał się odruchu kastracyjnego, powinna być mu wdzięczna, że przystosowywał ją powoli do nowych realiów, w których już nie będzie mowy o litości i będzie błagał (dosłownie) o każdy haust powietrza i o wolność, którą miała teraz zachłysnąć się bez reszty. By potem bolało jeszcze bardziej, musiała zobaczyć i poczuć to, co przyjdzie jej stracić, a raczej co zostanie jej zabrane bez cienia litości. - Żałujesz, że nie jest? - zapytał na początek, kręcąc głową, nie chciał odpowiedzi, zamiast tego ułożył jej ręce na swoich ramionach, czułe spotkanie kochanków po latach, którzy rozchodzą się... na zawsze (powiedzmy). Nachylił się nad nią, przygryzając płatek jej ucha. - Tylko rób to powoli, nie na trzeźwo, uwielbiam patrzeć jak się zaspokajasz, myśląc o swoim ukochanym ojcu - wyszeptał, nic sprośnego, przekaz jasnych emocji, które sprawiały, że wariował i zamiast trzymać się idealnie planu, zbaczał. Wprost pod koła rozpędzonego pociągu. |
| | | Wiek : 25 lat Zawód : córeczka tatusia Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach
| Temat: Re: Gerard i Maisie Ginsberg Czw Kwi 17, 2014 9:26 am | |
| Podskórnie wyczuwała jego myśli i nastroje, wiedziała, że w głowie ma same nieznośne i przerażające rzeczy, ale mimo tego dała się ustawić na odbiór sygnałów wyłącznie z jego strony. Oczywiście wybiórczo, była pewna, że odsłania jej tylko to, co chce jej pokazać i może przypadkowo jeszcze nieświadomie inne małe fragmenty - w każdym razie nie był to cały obraz szaleństwa Gerarda Ginsberga. Pomimo wszystko, pomimo tylu wspólnych lat, jednej zbrodni i systematycznych ofiar z jej strony ojciec pozostawał niebezpiecznie zdystansowany. Miała rzecz jasna przewagę nad wszystkimi przypadkowymi ludźmi w jego życiu i powoli zaczynała zdawać sobie sprawę ze swojej wartości. Jeszcze nie buńczucznie, ale stawiała pierwsze pewniejsze kroki, teraz zupełnie pomylone ze względu na odrzucenie. Znów psujące jej plany i hierarchie, ale tym razem nie narzekała. Stawką była wolność zupełna. Już nie ucieczki, ukrywanie się i strach ale spuszczenie ze smyczy decyzją pana, co otwierało jej drogę do spokojnego życia. Pełnego marzeń o dziecku, domu, normalnej rodzinie, odcięciu się od wspomnień. Może dlatego miała gęsią skórkę, może drżała z podekscytowania perspektywą przyszłości a nie ze strachu i spięcia przed dotykiem jego dłoni na swoich ustach. Odruchowo przymknęła oczy, zawsze wolała to robić, pewna, że i tak po chwili otworzy je szeroko, rzucając mu błagalne spojrzenia. Teraz też na sekundę zacisnęła powieki, jak dziecko, które jest przekonane o tym, że z każdym mrugnięciem trochę znika z tego świata. Nic takiego się nie stało, już dawno przestała wierzyć w bajki (chociaż opowiadano jej zupełnie stare i przerażające) i czary, wzięła tylko głęboki oddech, wyczuwając jego zapach i miała zamiar się odsunąć, zdecydowanie. Ale znów ją dotknął, palce wślizgnęły się pomiędzy jej wargi i dopiero wtedy podniosła wzrok na jego oczy (także odruchy?), poddając się jego dłoniom i dotykając zimnymi dłońmi jego rozgrzanych ramion. Najchętniej zgięłaby się w pół: z nagłego napływu psychicznego bólu, z mdłości i z drżącego, upadlającego pożądania, które rozbłysło w jej umyśle setkami elektrycznych impulsów. Wzmocnionych jego szeptem i gorącym oddechem, który czuła na wrażliwej skórze swojej szyi. Mogłaby wbić paznokcie w jego plecy, przysunąć się jeszcze bliżej, uklęknąć i błagać, ale...wejście w dawną rolę nie było już takie oczywiste, wbrew pozorom mocno stała na nogach i trzy lata bez fatum za swoimi plecami (dosłownie) pozwoliło jej teraz utrzymać swoje ciało w ryzach. Ojciec powinien być z niej dumny, trenował ją przecież ostro i teraz wykazywała się niezwykłą odpornością - chociaż w środku rozpadała się na tysiące kawałków. Odsunęła się więc twardo, odruchowo i tylko niewielkie drgnienie prawego ramienia zdradzało, że tak naprawdę chciała unieść dłoń zupełnie i uderzyć go w twarz. Z całej siły; dobrze pamiętała początki swojej dorosłości, kiedy jeszcze histerycznie się broniła, nie robiąc mu żadnej większej krzywdy i cierpiąc za to jeszcze mocniej. Wyrył jej to psie posłuszeństwo w głowie tak mocno, że nawet teraz nie śmiała sprzeciwić mu się w sposób bardziej zdecydowany. Chociaż i tak przekraczała granicę, zwiększając dystans (dobrze, że go nie odepchnęła) i znikając za drzwiami swojego pokoju. Za szybko, serce biło jej jak szalone i miała ochotę się rozpłakać, uciec i jednocześnie wrócić do łóżka. Niekoniecznie swojego.
zt |
| | |
| Temat: Re: Gerard i Maisie Ginsberg | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|