IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Maisie & Victor

 

 Maisie & Victor

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
the leader
Victor Blythe
Victor Blythe
https://panem.forumpl.net/t3164-victor-blythe
https://panem.forumpl.net/t3187-victor#49890
https://panem.forumpl.net/t3186-victor-blythe
https://panem.forumpl.net/t3188-victor#49893
https://panem.forumpl.net/t3189-victor-blythe#49896
Wiek : 27
Zawód : Strażnik Pokoju
Przy sobie : leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, broń palna, magazynek z 15 nabojami, zezwolenie na posiadanie broni

Maisie & Victor Empty
PisanieTemat: Maisie & Victor   Maisie & Victor EmptyCzw Lut 12, 2015 9:46 pm

***
Powrót do góry Go down
the leader
Victor Blythe
Victor Blythe
https://panem.forumpl.net/t3164-victor-blythe
https://panem.forumpl.net/t3187-victor#49890
https://panem.forumpl.net/t3186-victor-blythe
https://panem.forumpl.net/t3188-victor#49893
https://panem.forumpl.net/t3189-victor-blythe#49896
Wiek : 27
Zawód : Strażnik Pokoju
Przy sobie : leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, broń palna, magazynek z 15 nabojami, zezwolenie na posiadanie broni

Maisie & Victor Empty
PisanieTemat: Re: Maisie & Victor   Maisie & Victor EmptyCzw Lut 12, 2015 9:48 pm

mniej więcej dwa lata temu, Trójka

Trójka nocą wyglądała zdecydowanie inaczej niż Kapitol. Po tych kilku latach Victor zdążył już przyzwyczaić się do jasnej łuny światła unoszącej się nad miastem czy szumu samochodów przemieszczających się po ulicach. W dystrykcie jednak wszystko wyglądało zupełnie odmiennie. Na ulicach panowała cisza, jedynie w co niektórych domach paliły się słabe światła. Było o wiele ciemniej, mogłoby się wydawać, bardziej ponuro. Jednak dla mężczyzny było przede wszystkim spokojnie. Bez względu na to, jak bardzo pokochał stolicę, brakowało mu tej ciszy, która towarzyszyła uśpionym dystryktom. Tego spokoju, który panował wszędzie dookoła, kiedy słońce chowało się za horyzont. Było w tym coś oczyszczającego. Jakby wraz z przyjazdem tutaj wszelkie brudy, które osiadły na nim w czasie mieszkania w Kapitolu zniknęły. Nie było tych wszystkich codziennych problemów i nawet gwiazdy na nocnym niebie wydawały się świecić o wiele jaśniejszym blaskiem.
Szedł powoli jedną z ulic, ciesząc się spokojem, który wypełniał go od środka i otulał od zewnątrz. Z nieba sączyły się chłodne krople jesiennego deszczu, jednak w żaden sposób nie utrudniały mu spaceru. Nawet one wydawały się inne, jakby czystsze, wyraźniejsze. Powietrze było rześkie, unosił się w nim zapach nadchodzącej wielkimi krokami jednej z najpiękniejszych, najbardziej kolorowych pór roku.
Ostatnie dni były naprawdę ciężkie. Przyjazd do Trójki, choroba ojca i konieczność chwilowego przejęcia jego obowiązków sprawiły, że mężczyzna nie miał ani jednej chwili wytchnienia, w której mógłby pogrążyć się we własnych myślach i odpocząć. Nie chodziło o fakt, że tak bardzo męczyła go praca fizyczna. Jako dziecko do niej przywykł i choć minęło sporo czasu, głęboko w nim wciąż tkwiły stare nawyki i przyzwyczajenia. Poza tym naprawdę doceniał możliwość spędzenia czasu z rodzicami. Po wyjeździe do Kapitolu przez jakiś czas męczyły go wyrzuty sumienia. Owszem, spełniał swoje marzenie i w tamtej chwili nic nie było ważniejsze niż znalezienie się w miejscu, które otwierało przed nim całą gamę możliwości. Wciąż jednak miał poczucie, że zostawia ich samych i ta świadomość często nie pozwalała mu zasnąć. Nawet jeśli wyjeżdżając widział ich twarze, w których wyraźnie ujrzeć można było dumę ze swoich dzieci i tego, jakimi ludźmi się stali. I do czego dążą, decydując się wkroczyć w samą paszczę lwa.
Przed wyjazdem Victorowi towarzyszyło mnóstwo emocji. W końcu minęło 6 lat, odkąd ostatni raz widział się z Williamem i Sophie i wiele rzeczy uległo zmianie. Nie był już zwykłym nastolatkiem, który nie potrafi zapanować nad własnym temperamentem, zagubionym i przerażonym przez ogromne pokłady złości, które w sobie odkrył. Był Strażnikiem Pokoju, człowiekiem dorosłym i o wiele spokojniejszym niż przed laty. Dlatego też naprawdę ulżyło mu, kiedy zobaczył szeroki uśmiech na rozpromienionej i naznaczonej zmarszczkami twarzy matki czy słabe uniesienie kącików ust w górę, kiedy wszedł do pokoju hotelowego i usiadł na brzegu łóżka schorowanego ojca. Czuł się jakby powrócił do domu, mimo że tak naprawdę nie był to jego dom. Ten od jakiegoś czasu znajdował się w Kapitolu w postaci prostego i przestrzennego mieszkania. Jednak mogąc znów ujrzeć twarze rodziców miał wrażenie, że jego serce odżyło i że to właśnie był jego dom. Do pełni szczęścia brakowało jedynie Elizabeth, która pozostała w stolicy.
Delikatna mżawka z każdą mijającą sekundą zaczynała przybierać na sile, powoli przemieniając się w ulewę. Z nieba spadały coraz większe i cięższe krople deszczu. Mężczyzna uniósł lekko głowę do góry, pozwalając aby przez chwilę woda odświeżająca moczyła jego twarz, po czym narzucił kaptur bluzy i zapiął skórzaną kurtkę. Pogoda mogła wydawać się niesprzyjająca, jednak pan Blythe nie miał nic przeciwko temu. Zamierzał wykorzystać każdą wolną sekundę, aby nacieszyć się spokojem i słodkim lenistwem, zanim wybije godzina jego powrotu do hotelu i, co prędzej czy później także będzie musiało nadejść, powrotu do Kapitolu, który kiedyś wabił go syrenim śpiewem i marzeniami, które snuł na podstawie opowieści rodziców. Zerknął na zegarek umieszczony na lewym nadgarstku i uśmiechnął się lekko. Poprzednio dziwił się, że w czasie swojej przechadzki nie dostrzegł żadnych Strażników Pokoju. W stolicy  to zapewne on objąłby wieczorny dyżur. Nie z powodu bezsenności czy nudy, ale pod pretekstem spędzenia czasu na świeżym powietrzu.
Nigdy nie ukrywał, że lubił swoją pracę i, co ogromnie go zadziwiało, zdał sobie sprawę, że brakuje mu uniformu Strażnika czy nawet broni przypiętej do paska, za którą może niezbyt przepadał, ale która wciąż stanowiła ważną część tego, kim był. Nigdy nie był pracoholikiem, choć wielu mogłoby tak pomyśleć po sposobie, z jakim wypowiadał się o tym zawodzie czy chęci wprowadzenia drobnych zmian, które zmieniłyby wizerunek Strażników w oczach obywatel. Wielu z nich, przynajmniej zdaniem Victora, nadużywało swojej pozycji, zachowując się zbyt brutalnie i nieprzyjemnie w stosunku do legitymowanych czy zatrzymywanych osób. Fakt, jego nastawienie dość często prowadziło do sprzeczek ze współpracownikami, kiedy starał się hamować ich temperament i powstrzymywać przed przekroczeniem pewnej granicy, która oddzielała człowieka od bezwzględnego potwora. Innym razem dostrzegał tego profity, zauważając, iż o wiele łatwiej jest porozumiewać się za pomocą ust niż za pomocą pięści.
Pogrążony w myślach szedł przed siebie, słysząc dudnienie kropel deszczu o dachy i szyby. Z rozmyślań wyrwał go jednak odgłos, który zdecydowanie nie pasował ani do otoczenia ani do pory, która mu towarzyszyła. Podniesione głosy i dźwięki szamotaniny sprawiły, że uniósł głowę, rozglądając się dookoła, chcąc dotrzeć do źródła. Poprzez ścianę deszczu dostrzegł delikatny zarys czterech postaci zbitych w ciasną grupkę pod jedną (a może jedyną?) z restauracji w Dystrykcie Trzecim. Poczucie obywatelskiego obowiązku ale i instynkt, który wyrobił w sobie przez te kilka lat pracy w swoim zawodzie zmusiły go do zboczenia z kursu i skręcenia w bok. Po chwili postacie stały się znacznie wyraźniejsze, a Blythe mógł wyróżnić wśród nich dwa białe, dobrze mu znane stroje, skuloną postać dziewczyny szarpaną przez mężczyzn oraz awanturującego się, lekko przysadzistego, starszego mężczyznę, który przypominał właściciela lokalu. Zachowanie Strażników było idealnym przykładem na to, czego Victor starał się uniknąć. Najwyraźniej ci dwaj mieli zupełnie inne podejście, szarpiąc nieznaną mu dziewczynę i warcząc, nie omieszkując używania obraźliwych i niezbyt przyjemnych słów. Zatrzymał się za ich plecami, odchrząkując cicho.
- Hej, co się tu dzieje? – rzucił głośno, aby jego głos dotarł do uszu zgromadzonych wyraźnie poprzez szum ulewy. Miał nadzieję, że nie nabawi się tym problemów i że w jego portfelu spoczywa legitymacja potwierdzająca jego zatrudnienie. Tak na wszelki wypadek.
Powrót do góry Go down
the civilian
Maisie Ginsberg
Maisie Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1951-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t3200-drown-them-in-charity-lend-them-comfort-for-sorrow#49982
https://panem.forumpl.net/t1798-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1800-paradise-circus
https://panem.forumpl.net/t2192-maisie
Wiek : 25 lat
Zawód : córeczka tatusia
Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach

Maisie & Victor Empty
PisanieTemat: Re: Maisie & Victor   Maisie & Victor EmptyPon Lut 16, 2015 2:09 pm

Chłodna woda spływała jej z czoła, skapywała w zagłębienie oczu, łagodziła ostre krawędzie żuchwy (dobrze pamiętała dzień, w którym złamał ją kopniakiem) i wpadała za kołnierzyk szarej bluzki z krótkim rękawem. Zbierała się w zagłębieniach wystających obojczyków i przelewała przez linię kości, znacząc lodowatą ścieżkę pomiędzy piersiami. Tam, gdzie pokrytą dreszczami skórę, ciągle znaczyła najgłębsza blizna. Zadana dawno – chciałaby zapomnieć o tym bólu, chciałaby zapomnieć o Gerardzie, ale im dalej uciekała od przeszłości, tym bardziej dławiła się własnym strachem. I samotnością.
Marna dziewczynka z zapałkami. W brudnych, letnich ciuchach. W znoszonych, przedziurawionych trampkach. W innej porze, w innych czasach, w innym miejscu. Pod nogami miała głębokie kałuże, pełne fluorescencyjnych zanieczyszczeń, spływających z całego cichego miasta, jakby każda nierzeczywista informacja zamieniała się w materialny brud, osiadający różnokolorową warstewką na zimnej wodzie. Także obcej, jak ten mały – kiedyś odległy – dystrykt. W Trójce nigdy nie było głośno; zamiast szumu liści poszum pracujących maszyn, zamiast śpiewu ptaków metaliczne odgłosy przegrzewających się serwerów; zamiast dachówek pokrytych mchem siatka linii teleinformatycznych i anten. Jeszcze dwa tygodnie temu mogła zachwycać się tym trującym pięknem – proste, zagubione dziecko z typowo rolniczego dystryktu, zapatrzone w zdobycze najnowszych technologii. Uroczy obrazek…gdyby tylko wyglądała nieco lepiej. A właściwie całe niebiosa lepiej, bo obecnie bardziej przypominała zaszczute zwierzę niż zdezorientowaną turystkę. Nie pamiętała, kiedy ostatnio była tak blisko przekroczenia cienkiej granicy między odwagą a tchórzostwem.
Minęły już prawie trzy lata; trzydzieści miesięcy samotnej tułaczki, tysiące kilometrów, setki nieprzespanych nocy, miliony myśli, po raz pierwszy formułujących się z wolnej woli. Przepoczwarzała się, dorastała, boleśnie wykluwała ze skorupy dawnej siebie, ale to truchło ciągle pozostawało przywiązane do  podświadomości. Może dlatego coraz ciężej było jej iść, a przecież powinno być odwrotnie: z czasem powinna czuć się coraz lepiej, lżej, swobodniej, pewniej. Od Trzynastki dzieliło Maisie zaledwie kilka dystryktów i miliony sekund, a każdy krok, przybliżający ją do Kapitolu, jest tym w stronę przepaści. Maszerowała w jej stronę z pełną świadomością, łudząc się, że zanim dotrze do krawędzi, zostanie zatrzymana. Przez Malcolma, którego wyglądu nie była nawet w stanie przywołać.
Wszystko wydawało się prostsze wtedy, kiedy decydowała się na ucieczkę i krwawe pożegnanie z Trzynastką. Wypełniała przecież  kolejne podpunkty planu z chłodną obojętnością, zmuszając swoje ciało do ekstremalnego wysiłku, który na dłuższą metę stawał się zabójczy. Tak samo jak pulsująca obrzydzeniem samotność; jakby coś oślizgłego ciągle żyło w jej ciele, karmione do tej pory lepkim nasieniem Gerarda. Wygłodniałe, doprowadzało Maisie na skraj wyczerpania – mogła uderzać głową o ostre kamienie, próbować strzelić sobie w głowę lub po prostu zostać pod lodowatą taflą jeziora kilka sekund dłużej, pozwalając, by lód zamknął się nad jej sinym ciałem już na zawsze.
Zawsze jednak zwyciężało tchórzostwo – to właśnie strach pchał ją dalej, nie dopuszczając racjonalnych myśli o sensowności dalszych poczynań. Nie miała żadnej pewności, że Malcolm przebywa w Kapitolu, a nawet jeśli: jak by go znalazła? Niepewność ciążyła coraz mocniej, ostatnie dni wędrówki były najtrudniejszymi w trzyletniej historii. Przetrwała już jedną zimę, ale teraz, w przededniu słotnej jesieni, wiedziała już, że ta kolejna może okazać się równie śmiertelna.
Czy o tym właśnie myślała, decydując się na pozostanie w zapomnianym, trójkowym miasteczku tydzień dłużej? Tak naprawdę nie wiedziała: na co liczyła, chowając się wśród chłodnych murów, czego oczekiwała, próbując wtopić się w szary tłum, maszerujący każdego ranka do zamkniętych fabryk i – w końcu -  dlaczego podejmowała tak wysokie ryzyko, szukając pożywienia i ciepła w zapomnianym pubie. Po raz pierwszy wykazała się absolutnym brakiem zdrowego rozsądku, kiedy w kompletnym otępieniu wychodziła z dusznego baru, ignorując wrzeszczącego właściciela. Mogła to zrobić; mogła odejść bez słowa, niknąc w strumieniach lodowatego deszczu…gdyby nie przypadkowy patrol strażników.
Rok temu zareagowałaby inaczej; pewnie rzuciłaby się do ucieczki, postępując zgodnie z najprymitywniejszym instynktem. Martwym; odkąd zachorowała, jej reakcje stały się przytępione, na tyle, że zanim zdążyła zareagować, już stała na rogu opustoszałej ulicy, z ciężką dłonią umundurowanego mężczyzny na swoim ramieniu. Wbijał palce w jej odsłonięta skórę, zostawiał czerwone ślady, przemywane od razu przez strumienie wody, decydujące się zalać potopem akurat tę dzielnicę, to miasto, ten ułamek przestrzeni, stanowiący dla Mai koniec podróży. Albo tylko przystanek? Nie mogła zebrać myśli, próbując bezskutecznie wyszarpać się z uścisku męskiej dłoni – głowa pękała jej z bólu, czuła napływające do gardła mdłości i trzęsła się z zimna jak w ekstremalnej odmianie febry.  Przybyła przecież z dalekiego kraju; nie rozumiała ludzi, nie chciała ich rozumieć: nawet nie patrzyła na awanturującego się właściciela, tłumaczącego przyczynę całego zamieszania jakiemuś…przypadkowemu przechodniowi. Dopiero po dłuższej chwili obdarzyła go długim spojrzeniem, roziskrzonym gorączką. Bez żadnej prośby ani rozżalenia, chociaż z pewnością nieznajomy nie spotkał na swojej drodze równie zaszczutego stworzenia.
Powrót do góry Go down
the leader
Victor Blythe
Victor Blythe
https://panem.forumpl.net/t3164-victor-blythe
https://panem.forumpl.net/t3187-victor#49890
https://panem.forumpl.net/t3186-victor-blythe
https://panem.forumpl.net/t3188-victor#49893
https://panem.forumpl.net/t3189-victor-blythe#49896
Wiek : 27
Zawód : Strażnik Pokoju
Przy sobie : leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, broń palna, magazynek z 15 nabojami, zezwolenie na posiadanie broni

Maisie & Victor Empty
PisanieTemat: Re: Maisie & Victor   Maisie & Victor EmptyCzw Lut 19, 2015 1:18 pm

Lejące się z nieba strumienie chłodnej wody w żadnym wypadku nie przeszkadzały mężczyźnie w zgrywaniu bohatera. Niemalże słyszał w głowie śmiech swoich współpracowników. Złośliwe uśmieszki na twarzach i pogarda za to, kim jest. Ale czy naprawdę o to mu chodziło? Żeby być bohaterem? Ktoś, kto znałby jego przeszłość wiedząc, co zrobił i mając świadomość, iż nigdy do końca nie wybaczył sobie tych dwóch napadów wściekłości, które popchnęły go do brutalnego użycia przemocy, mogliby pomyśleć, że próbuje odkupić swoje winy. W stroju Strażnika Pokoju sprawuje niewidzialną pieczę nad ludzkością, walczy o prawa człowieka i godne traktowanie, o którym większość zazwyczaj zapomina. Ponieważ tego nie uczą na szkoleniach. Dają broń do ręki, pokazują cel i karzą strzelać. Nikt nie pamięta o tym, że „cele” mają uczucia. W ich żyłach płynie krew, pod skórą bije serce. Że mają rodzinę, która będzie tęsknić i którą trzeba wykarmić. On, odkąd jedno serce prawdopodobnie zatrzymało się z jego winy, stara się o tym pamiętać. Victor Blythe, obrońca uciśnionych.
Nigdy jednak nie zależało mu na tytułach. Nie pokazywał wszem i wobec, że dobro innych jest dla niego ważniejsze. Wciąż był Strażnikiem, wciąż miał swój tytuł i jedyne, czego chciał, to zmiany wizerunku mężczyzn i kobiet w białych uniformach. Mimo wszystko cieszył się, że w Trójce przebywa prywatnie. Widział, jak wielką niechęcią cieszą się jego współpracownicy wśród mieszkańców Dystryktów. Wiedział też, dlaczego tak jest i w żadnym wypadku nie próbował ich winić. Spędził całe dzieciństwo obserwując życie poza Kapitolem, przez wiele lat było to też jedyne życie, jakie znał. Widział przemoc, był przemocą, a gdy pojawiła się szansa, aby coś zmienić, postanowił ją wykorzystać.
Pamiętał gdy po przybyciu do Trójki opowiadał rodzicom o nowym życiu. Było prawie jak za dawnych czasów. Siedzieli obok siebie, matka ścisnęła dłoń chorego ojca, który patrzył na swojego syna z dumą w jasnych oczach, uśmiechając się lekko, spijając z jego ust kolejne słowa, które mogły im przybliżyć to, na kogo go wychowali. Było trochę tak jakby poznawali się od nowa. Jakby dostali szansę na zaczęcie swojego w punkcie, w którym znajdowali się teraz. Jak gdyby te lata rozłąki nic nie znaczyły. Nie byli dla siebie obcy, choć tego obawiał się Victor, kiedy siedział w nowoczesnym wnętrzu pociągu z najlepszym lekarzem jakiego znał Kapitol, myśląc tylko o tym, czy silna relacja, którą zawsze miał ze swoimi rodzicami, nie osłabła w czasie, kiedy ich życia potoczyły się zupełnie innymi ścieżkami.
Był jednak przekonany, że kiedy bez większego zawahania wspomniał o pracy, po ich twarzach przemknął cień niepokoju. Ten sam wykwitł przed laty na twarzy jego siostry. Ten sam cień, dzień w dzień, mógł obserwować w lustrze każdego ranka, przez wiele tygodni, zanim w pełni nie zaufał samem sobie. Zanim nie przekonał się, że to, co było, odeszło. I jedynym, co pozostało po dawnym Victorze było wspomnienie, które miało go strzec przed powrotem do złego nawyku.
Słowa mężczyzn docierały do niego jak przez mgłę, z trudem przebijając się przez dudnienie deszczu dookoła. Właściciel, jakby nie zawracając sobie zupełnie głowy tym, iż Blythe może być jedynie zwykłym przechodniem, przerzucił na niego całą swoją wściekłość, intensywnie gestykulując i wyrzucając z siebie potok słów, wskazując jednocześnie na stojącą obok dziewczynę, która przedstawiała sobą dość fatalny obraz. Po kilku minutach wytężania słuchu i próby uspokojenia mężczyzny Victor westchnął ciężko i wyjął z kieszeni portfel, wręczając mężczyźnie kilka banknotów, które z pewnością zawierały sumę znacznie większą niż ta, której domagał się awanturujący się mieszkaniec Trójki. Uśmiechnął się jednak z satysfakcją, gładząc się dłonią po brodzie, po czym machnął ręką i odwrócił się, wracając do restauracji. Blythe słyszał jeszcze jego niewyraźne i niezbyt zadowolone mruczenie pod nosem, kiedy odchodził, zapewne odnoszące się do pogody dziewczyny, która zmusiła go do stania na deszczu i zdzierania sobie gardła. Victor miał jednak wrażenie, że lekko otyły i zdenerwowany człowiek był o wiele łatwiejszą przeszkodą do pokonania niż dwójka bezwzględnych Strażników, którzy nie wyglądali na dających się przekupić paroma banknotami i prostymi przeprosinami. Mężczyzna nie był jednak pierwszym lepszym przechodniem i mentalność mężczyzn takich jak ta dwójka znał trochę lepiej niż inni. Odwrócił się w ich stronę, wyjąwszy wcześniej z portfela swoją legitymację.
- Panowie, proszę się uspokoić - powiedział, podchodząc o krok bliżej i zaciskając dłoń na przegubie ręki mężczyzny, która spoczywała na ramieniu ciemnowłosej dziewczyny. Ten jednak obrzucił go dość ostrym spojrzeniem, mającym zapewne dać mu do zrozumienia, że powinien się oddalić, póki jeszcze ma taką okazję. Westchnął ciężko, zaciskając szczękę i nie mogąc się nadziwić uporowi, z jakim dwójka Strażników pragnie załatwić całą sprawę. Po swojemu, w sposób, który raczej nie przyniósłby niczego dobrego. Rzucił krótkie spojrzenie w stronę sprawczyni całego widowiska, uśmiechając się nieznacznie - Znam tą dziewczynę - powiedział, patrząc prosto w oczy jednemu z mężczyzn - Zajmę się nią.
- Nie. Naszym obowiązkiem jest zabrać ją na posterunek i przesłuchać w sprawie tego, co zrobiła, aby następnie mogła ponieść stosowną do wykroczenia karę - odparł sztywnym, wypracowanym głosem niższy strażnik, w którego dłoni pojawiła się pałka, mająca zapewne przestraszyć Victora, próbującego przeszkodzić im w pracy. Ten uśmiechnął się jednak, unosząc swoją legitymację i podtykając ją pod nos Strażnika.
- Więc ją przesłucham - na twarzach mężczyzn pojawiło się zdziwienie i konsternacja. Najwyraźniej byli nowicjuszami, dopiero co zaczynającymi swoją pracę. Blythe zaś miał na karku kilkuletnią praktykę i fakt ten z pewnością zrobił na nich wrażenie, co można było dość łatwo wyczytać z ich twarzy - No, widzę że się rozumiemy. A teraz idźcie, w innym wypadku będę musiał porozmawiać z waszym przełożonym - powiedział stanowczo, mając nadzieję iż żaden z nich nie postanowi sprawdzić, iż w rzeczywistości nie ma nad nimi żadnej władzy ani nie cieszy się autorytetem, a jedyne co posiada dłuższa praktyka i doświadczenie. Spojrzeli po sobie, wyprowadzeni z równowagi, po czym pchnęli dziewczynę w stronę Victora i odeszli, oglądając się przez ramię. Mężczyzna odetchnął z ulgą, obserwując ich do czasu, aż zniknęli za najbliższym rogiem - Hej, wszystko w porządku? - pochylił się, starając się spojrzeć dziewczynie w oczy i uśmiechając się pocieszająco. Trzęsła się z zimna i wyglądała na przestraszoną. Zdjął kurtkę, narzucając na jej ramiona - Możesz ze mną pójść? Postaram się pomóc - powiedział ciepło, mając nadzieję, że będzie w stanie wzbudzić w niej zaufanie.
Powrót do góry Go down
the civilian
Maisie Ginsberg
Maisie Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1951-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t3200-drown-them-in-charity-lend-them-comfort-for-sorrow#49982
https://panem.forumpl.net/t1798-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1800-paradise-circus
https://panem.forumpl.net/t2192-maisie
Wiek : 25 lat
Zawód : córeczka tatusia
Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach

Maisie & Victor Empty
PisanieTemat: Re: Maisie & Victor   Maisie & Victor EmptyPią Lut 20, 2015 7:00 pm

Świat wokół Maisie zaczynał przypominać wieczór przed biblijnym potopem. Woda ściekała z ścian oszklonych budynków, przelewała się pomiędzy wysokimi krawężnikami i rosiła suche gałęzie wiecznie nagich drzew – nie sądziła, by kiedykolwiek pokrywały się gęstą koroną zielonych liści. W tym przeklętym dystrykcie wszystko należało do szarości betonu, przełamywanego jedynie przez sztuczną kolorystykę ostrych świateł. Nie chciała tutaj trafić, ale…nie mogła inaczej. Jedyna możliwa droga do Kapitolu wiodła właśnie przez Trójkę. Równie nierzeczywistą co przebrzmiałe pismo dawnej religii, zwiastujące siedem najgorszych plag. Wychowywała się w świecie fascynujących opowieści, w których przeszłość wydawała się równie nieprawdopodobna co teraźniejszość, ukryta wiele kilometrów za ogrodzeniem z drutu kolczastego, otaczającego pola zbóż. Teraz dokładnie potrafiła przypomnieć sobie wszystkie historie, opowiadane zdecydowanym ale cichym głosem Gerarda, gładzącego ją po włosach dłonią twardą od odcisków i ran.
Wtedy nie wiedziała, że dziecięce wzruszenie taką łaską – przygarnął ją, ochronił, dał nowy dom – przerodzi się w coś zmieniającego ją na zawsze. Jakby wtłoczył w jej żyły truciznę, niemożliwą do usunięcia. Przynajmniej nie przez samą Maisie; pozostawała boleśnie bezbronna, nocami gryząc własne przedramię do krwi, by tylko powstrzymać atak tęsknoty.
Minęło już tyle dni; tyle tygodni i tyle miesięcy a obraz Gerarda w jej pamięci nie zatarł się wcale, stając się paradoksalnie jeszcze wyraźniejszy. Odcięte kontury o kolorze brunatnej krwi, zbierającej się w zagłębieniach jego zmarszczek i bruzdach wokół ust. Nigdy nie śmiała przyglądać się mu tak namolnie, ale teraz potrafiłaby z zamkniętymi oczami przywołać każdy detal jego twarzy. Detal pulsujący tępym bólem, coraz intensywniejszym z każdym przebytym kilometrem. Czerwona nić napinała się między nimi, wrzynała się w jej niegdyś spętane ciało, dalej poznaczone nierówną koronką blizn; każdy kolejny krok naprzód stawał się coraz trudniejszy. Wielokrotnie była bliska poddania się, zatrzymania - mogła po prostu zwinąć się w kłębek i czekać, aż wpadnie w ramiona ojca marnotrawnego. Nie wybaczyłby jej, wiedziała to z chorą pewnością, która popychała ją dalej. Mimo wszystko. Dla Malcolma, dla swoich głupich marzeń, rozsypujących się w proch pod dotykiem pomarszczonych od wody palców, jakie wbijała w swoje wychłodzone ciało.
Coraz częściej zdarzało się jej kompletnie odpływać w zbyt intensywne rozważania, nie mające żadnego pokrycia w rzeczywistości, na której skupiała się od początku krwawej wędrówki. Zadaniowe postrzeganie kolejnych etapów przemieniło się – kiedy? jak? dlaczego? – w psychiczną udrękę. Gerard miał rację: nie powinna myśleć. Nigdy. Inaczej zapadała się w ruchome piaski wątpliwości, szarpiąc się coraz bardziej z tym, co w końcu musiało się stać.
Nie potrafiła jednak stać bezczynnie: zawsze wolała działać niż modlić się o deszcz. Ten i tak w końcu zasnuwał niebo szarymi chmurami i takimi samymi strumieniami zalewał wysokie zboża w Jedenastce, betonowe lądowiska Trzynastki, równe chodniki kolejnego Dystryktu. Prowadzące ją aż tutaj.
Studium głupiutkiego przypadku. Los musiał mocno z niej drwić, popychając ją w ramiona znaczącego (nie wiedziała jeszcze jak bardzo) nieznajomego w najbardziej naiwny ze sposobów. Szarpanina, krzyki, realne zagrożenia – wszystko to traciło na kolorycie, zmywało się z coraz silniej zacinającym deszczem. Tylko na tym mogła się skupić, mrugając zawzięcie, kiedy kolejne krople ześlizgiwały się z jej krzywo obciętych włosów, obklejając zapadnięte policzki. Tylko deszcz, woda i wilgoć, osiadająca na strażniczym dokumencie bruneta.
I na jego brwiach, ustach, nosie, rękawach kurtki. Obserwowała całokształt z ukosa, ciągle obdarzając go tym samym, zbyt ostrym spojrzeniem, które niczym nagrzany nóż przecinało chłodne jesienne powietrze. Brakowało tylko unoszącej się pary, chociaż i tak Maisie czuła się jak w foliowym kokonie, utrudniającym całościową ocenę sytuacji. Tylko detale. Ktoś wbijał jej palce w skórę, ktoś – w końcu – popychał ją tak mocno, że zachwiała się gwałtownie, łapiąc równowagę dopiero w chwili, w której trafiła w kolejne dłonie. Męskie. Ciepłe. Bez rękawiczek. Bez szram. Bez ciemnych półksiężyców krwi za paznokciami.
Wpatrywała się w nie za długo i gdyby nie już istniejący paraliż spowodowany skrajnym wyczerpaniem, pewnie zdrętwiałaby z niepokoju. Teraz wygłuszonego gorączką, inaczej już znikałaby w kolejnej ślepej uliczce. Nie miała teraz na to siły; nawet szorstki materiał kurtki, okrywający jej nagie ramiona, wydawał się być ciężarem nie do udźwignięcia. Mokre trampki wypełniały się nie deszczem, a smołą, której cienkie nitki zaczynały przylepiać się do jej dłoni. Podniosła je powoli do góry, chwiejąc się gwałtownie i instynktownie chwytając nieznajomego za ciemną koszulkę. Drżące palce odcinały się niezdrowym kolorytem od wilgotnego materiału, ale nie zwracała już na to uwagi, próbując uspokoić rozkołatane serce. I myśli. Nienawidziła swojej chaotycznej głupoty, swojej permanentnej słabości, jaka teraz petryfikowała podstawowe bodźce. Powinna uciekać, powinna już znikać za zakrętem, a potem…
A potem? Kolejne tygodnie w deszczu i błocie? Odmrożenia? Śnieg przysypujący jej czerwone stopy z rozwalającymi się trampkami? Leczenie zapalenia płuc bez leków, bez żywności? Widziała to bardzo wyraźnie, nawet jeśli w tej sekundzie wydawała się samej sobie najgłupszą żyjącą istotą. Życiowy maraton zbliżał się ku końcowi, spotkanie z Malcolmem błyszczało na horyzoncie i nie mogła pozwolić sobie na upadek. Nie teraz.
Dlatego tłumiła histeryczną chęć ucieczki; dlatego nie zrzucała z ramion ciepłej kurtki i nie odrywała wzroku od piwnych oczu mężczyzny. Coś wewnątrz niej dogorywało, coś jeszcze próbowało przemówić jej do rozsądku, jakieś struny napinały się pod wpojonych brutalnie zasad. Bezskutecznie. To jej lodowate, wyczerpane ciało podjęło decyzję. Bez słów. Kiwnęła tylko głową a mokre kosmyki znów przykleiły się do jej spierzchniętych mimo deszczu ust. Przypadkowa wariatka-niemowa, samobójczo ufająca równie przypadkowemu bohaterowi.
Powrót do góry Go down
the leader
Victor Blythe
Victor Blythe
https://panem.forumpl.net/t3164-victor-blythe
https://panem.forumpl.net/t3187-victor#49890
https://panem.forumpl.net/t3186-victor-blythe
https://panem.forumpl.net/t3188-victor#49893
https://panem.forumpl.net/t3189-victor-blythe#49896
Wiek : 27
Zawód : Strażnik Pokoju
Przy sobie : leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, broń palna, magazynek z 15 nabojami, zezwolenie na posiadanie broni

Maisie & Victor Empty
PisanieTemat: Re: Maisie & Victor   Maisie & Victor EmptySob Lut 21, 2015 8:39 pm

Spokojny spacer o zmierzchu, pośród strumieni deszczu lejących się bez litości z ciemnego nieba niczym nie wskazywał, że przyniesie ze sobą coś więcej niż mokre ubrania czy lepiące się do twarzy włosy nasiąknięte deszczówką. Szczerze mówiąc, kiedy kilka godzin temu (czy naprawdę minęło aż tyle czasu?) Victor opuszczał swój pokój w hotelu nie zapowiadało się nawet na to. Zza szarych, lecz nie czarnych, chmur wyglądało słońce, rzucając na ziemię swoje promienie, prawdopodobnie jedne z ostatnich w tym roku, delikatny wiatr poruszał nagimi drzewami i rozwiewał kolorowe liście, które gniły powoli pod stopami mieszkańców, tworząc na chodnikach swoisty, brunatny dywan. Jesień skłaniała mężczyznę do refleksji, do wspomnień, do rozmyślań nad tym, co za nim i nad tym, co jeszcze przed nim. Życie wydawało się wspaniałe, choć aura psuła się z każdą mijającą minutą, każdym krokiem i oddechem, Victor czuł się szczęśliwy.
Wszystkie deszcze, które przeżył w swoim życiu, Każda kolejna jesień, której miał okazję doświadczyć, wszystko to łączyło się z konkretnym, mniej lub bardziej ważnym, momentem jego przeszłości. Pamiętał każdy z nich. Widział obrazy skaczące po jego umyśle, zawieszone w czasie i przestrzeni, zatrzymane właśnie tam, gdzie zatrzymać się powinny. Nie znał roku czy godziny, ale znał twarze, pamiętał głosy, czuł bicie serce i oddechy, które z siebie wydawał. Było gorące lato w Czwórce, czasy dzieciństwa i błogiej zabawy wśród szumu szmaragdowych fal obijających się o brzeg, chłodna jesień w Jedenastce, moment, który ceni sobie nade wszystko, przypominający o tym, że każdy zasługuje na swoją drugą szansę. Życie, które tam zostawił, ludzie, których opuścił, zapisali się głęboko na kartach jego przeszłości, wryli w pamięć i duszę i to właśnie o nich przypominały mu spływające po czole i policzkach chłodne krople. Każdy przyniósł ze sobą coś specjalnego, a on nie był człowiekiem, który potrafił tak po prostu zapomnieć. Nawet jeśli wspomnienia powodowały ten dziwny, na pozór nieprzyjemny, ścisk w żołądku, serce podchodziło mu go gardła i zapierało dech w piersi, było w tym uczuciu coś, co po jakimś czasie wywoływało na jego twarzy uśmiech.
Chciałby wiedzieć, gdzie podziali się ci ludzie. Co przygotował im Los, jak wypełnił ten czas od każdego rozstania, które przyszło im przeżyć. Blythe widział łzy w oczach tych, którzy żegnali go, kiedy znikał za drzwiami ich wiernego samochodu. Pamiętał każdą twarz, każde oczy i każdy głos. Każdy uścisk dłoni, każde spojrzenie czy pocałunek. Wspomnienia były numerami dystryktów, które były jak przystanie, do których przybijał jako strudzony marynarz. Zawsze przyjaźnie wołające go do siebie, wabiące światłami domów i szmerem ludzkich głosów. Nie było jedynie latarni, która wskazywałaby mu drogę po zmroku. Nie było też nikogo, kto by czekał, wypatrując jego sylwetki na horyzoncie, ponieważ on nigdy nie wracał.
Tu jednak powrócił. Los sprawił, że po latach wędrówki po całym kraju, kiedy w końcu odnalazł tą jedną jedyną przystań, w której mógł wreszcie osiąść na stałe i z całą pewnością nazwać to miejsce domem, jego droga znów skierowała się poza granice stolicy, do miejsca, które znał nie tylko z własnych podróży ale i opowieści o swoich korzeniach, które właśnie w Trójce wyrastały i tworzyły to, co z pełną dumą mógł nazywać rodziną. Mimo wszystko Dystrykt Trzeci nie był i nie będzie jego domem, a jedynie miejscem pamięci, do którego zawsze będzie wracał wspomnieniami bez większego żalu i smutku, wspominając z uśmiechem rozświetlone blaskiem ogniska twarze rodziców, kiedy po raz kolejny opowiadali mu historię jego przodków.
Po całym życiu spędzonym w drodze, w czasie którego poznał nie tylko wiele wartych zapamiętania osobistości, ale odkrył wszystko, co stworzone zostało nie za pomocą rąk ludzkich a dzięki naturze, która w swoim dziele tworzenia nie znała ograniczeń, potrafił docenić tak małe przyjemności jak śpiew ptaków czy powietrze, które wydawało się o wiele świeższe w dystrykcie aniżeli w Kapitolu, mieście zatrutym nie tyle przez spaliny, ale i toksyczne nawyki jego mieszkańców, ubranych w kolorowe i wyszukane stroje, skupionych jedynie na sobie i przyjemnościach, hedonistycznym podejściu do życia, które kiedyś tak mocno uderzyło go w pierś, gdy po raz pierwszy miał okazję przejść się po ulicach miasta pełnego świateł.
Ojciec kiedyś powiedział mu, że dom jest tam, gdzie jego serce i choć był okres, w którym Victor zdecydowanie przeczył dziwnej ideologii Williama, idąc powoli ciemną uliczką Trójki, z dłońmi wbitymi w kieszenie i głową uniesioną do góry na spotkanie kroplom spadającym z nieba, musiał stwierdzić, że czuje się skonsternowany. W każdym z dystryktów zostawił cząstkę swojego serca, przykutą do osób czy miejsca samego w sobie, czy więc to czyniło każde z tych miejsc jego domem?
Ten dzień zdecydowanie nie wskazywał na to, iż zostanie on pchnięty w rolę bohatera. Może nie tego oczekiwał od życia, nie zamierzał nigdy stawiać samego siebie w miejscu wielkiego wybawcy, choć za takiego często mieli go jego współpracownicy, kiedy oponował przed radykalnymi metodami postępowania z kryminalistami czy osobami niestosującymi się do prawa. Sytuacja jednak postawiła go przed faktem dokonanym i musiał przyznać, że w żadnym stopniu nie czuł się jak rycerz w lśniącej zbroi na białym rumaku i to bynajmniej nie przez brak zbroi czy konia. Powstrzymanie Strażników, zapłacenie właścicielowi restauracji, to wszystko wydawało się czymś, co powinien zrobić. Obowiązkiem, od którego nie mógł uciec, jakby sytuacja sama w sobie przyciągała go do siebie.
Milczenie dziewczyny wprawiało go w lekkie zakłopotanie, jednocześnie bojąc się o nią samą. Naciągnął mocniej kurtkę na jej ramiona, chowając portfel do kieszeni spodni i patrząc na nią uważnie. Kiedy chwyciła się jego koszuli, chwycił ją ostrożnie, pozwalając, aby oparła się na nim, będąc coraz bardziej zaniepokojonym. Skinienie głowy zapewniło go jednak, że bez większych przeszkód może jej pomóc. Nie puszczając dziewczyny poprowadził ją przez zasłonę z deszczu. Kiedyś wyobrażał sobie, że są to łzy osób, które w danym momencie cierpią najbardziej. Może tym razem było tak samo?
W pokoju panowała całkowita ciemność, a już od wejścia przywitało ich przyjemne ciepło. Można by powiedzieć domowe, które czujesz gdy po długim, męczącym dniu wracasz do swojego mieszkania. Już po chwili niewielki pokój z łóżkiem, małym stolikiem i fotelem rozświetliło słabe, żółtawe światło żarówki. Wprowadził dziewczynę do środka, sadzając ją na fotelu. Sam bez słowa otworzył szafę, wyjmując z niej najcieplejszą bluzę, jaką miał oraz parę spodni od dresu.
- Nie mam damskich ubrań, niestety, ale w tym przynajmniej będzie ci ciepło - powiedział, wręczając jej złożone w idealną kostkę ubrania - Tam jest łazienka - wskazał ręką na drzwi - Możesz się tam przebrać. Właściwie to musisz, jesteś przemoknięta i nie pozwolę ci siedzieć tu w mokrych rzeczach - powiedział, podłączając czajnik do kontaktu i przygotowując dwa kubki. Miał nadzieję, że dziewczyna go posłucha. Nie miał zamiaru narazić jej na przeziębienie. Nie kiedy przebywała u niego w pokoju, a on w pewnym sensie czuł się za nią odpowiedzialny, choć nie wydawała się być o wiele młodsza od niego.
Powrót do góry Go down
the civilian
Maisie Ginsberg
Maisie Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1951-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t3200-drown-them-in-charity-lend-them-comfort-for-sorrow#49982
https://panem.forumpl.net/t1798-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1800-paradise-circus
https://panem.forumpl.net/t2192-maisie
Wiek : 25 lat
Zawód : córeczka tatusia
Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach

Maisie & Victor Empty
PisanieTemat: Re: Maisie & Victor   Maisie & Victor EmptyPią Lut 27, 2015 6:19 pm

Decyzja została podjęta, nie istniała już żadna droga ucieczki i chociaż opiekuńczy dotyk jego dłoni na ramieniu wydawał się także mocno kontrolujący - kroki myliły się jej w głębokich, zanieczyszczonych kałużach - to przecież wystarczyło odpowiednio wygiąć wielokrotnie połamaną rękę. Sekunda nieuwagi, prowadząca ją histerycznym biegiem do kolejnego zaułka. Do kolejnej chwilowej przystani, targanej coraz silniejszym wiatrem.
Deszcz zacinał niemal pionowo. Znów czuła się jak wtedy, kiedy w pełnym pędzie przemierzała młodziutki las a ostre gałązki raz po raz przecinały jej policzki świeżą zielenią. Bolało,ale był to ból oczyszczający: posypanie rany ostro pachnącymi liśćmi, wpływającymi do krwiobiegu i leczącymi od środka każdą skażoną tkankę. Wewnętrzny opatrunek; wiedziała, że natura potrafi ratować najgorsze przypadki. Teraz obmywała ją chłodna woda, wzmagając tylko poczucie przejmującego zimna, napinającego jej szarą skórę i mrożącego zesztywniałe kości.
Mimo tego dalej szła za nim, mijała zamknięte żelaznymi żaluzjami wejścia fabryk, chwiejnie pokonywała kolejne stopnie i w końcu prawie traciła przytomność, kiedy zamiast lodowatych igiełek wody ogarniało ją duszące ciepło. Zajmowało jej organizm zbyt gwałtownie, wysuszało spierzchnięte usta, pozwalało dojrzeć na niezdrowo ziemistej cerze purpurowe wypieki. Jakby ktoś przykładał jej rozgrzane węgielki tuż przy kościach policzkowych - odruchowo sięgała do twarzy, zgrabiałymi palcami odklejając od skóry wilgotne włosy, przesłaniające twarz.
Mogła się za nimi ukryć; odseparować od tej nagłej zmiany stron i charakteru; od niebezpieczeństwa, jakie sama na siebie zsyłała, postanawiając zaufać. Najbardziej przerażające uczucie z możliwych. Gdyby była w pełni sił, pewnie skręcałaby się ze strachu, ale podniszczone wysoką gorączką ciało nie pozwalało na przekazywanie zbyt wysublimowanych emocji. Pozostawała wyłącznie pustą, nadkruszoną skorupą, przestawianą z miejsca na miejsce i w końcu usadzaną w miękkim fotelu. Zapadła się w jego obicie, oddychając z trudem - powietrze stanowiły same drewniane wiórki, haratające gardło i osiadające niesmakiem tuż za tylnymi zębami . Jednocześnie obserwowała dokładnie poczynania mężczyzny - jego pewne, spokojne ruchy; krople wody ściekające po załamaniach szyi; włosy, skręcające się pod wpływem wilgoci w niesforne fale. Gorączka tłumiła jej instynkty, ale jednocześnie włączała w umyśle jakąś fotograficzną zapadkę: chwile układały się w nielinearny album postrzępionych fotografii.
Szara, ciepła bluza z nieco postrzępionymi rękawami. Płaska klamka nowoczesnych drzwi. Nieskazitelnie białe płytki, przełamane fluorescencyjną zielenią, lśniącą nawet w przytłumionym świetle jarzeniówek. Chromowane kurki, bieżąca woda obmywająca ciało, puchaty ręcznik wiszący na metalowym haczyku tuż obok tafli nieskazitelnie czystego lustra. Wszystko to w złotej ramce rozkołatanego serca i drżących dłoni. Gorący prysznic - pierwszy od ponad roku - wcale nie rozbudził Maisie; wręcz przeciwnie, drżała coraz silniej, nieporadnie, wsuwając na nagie ciało za duże ubrania. Przesycone ledwie wyczuwalnym męskim zapachem, który na szczęście nie przebijał się przez gęstą watę otumanienia. Jeszcze nie. Nie była w pełni świadoma; wykonywała całą higieniczną ablucję mechanicznie, w ogóle nie rozkoszując się nagłą wygodą - została zawieszona gdzieś pomiędzy; pomiędzy nieskrępowaną radością a zwierzęcym przerażeniem. Wszystkie nocne strachy, podejrzenia ale i próby racjonalnego optymizmu przestały istnieć w momencie przekroczenia progu hotelowego pokoju. Chciała po prostu zwinąć się w kłębek i spać - nieznajomy mógł w czasie snu poderżnąć jej gardło albo udusić ją satynową poduszką. Mógł, nie broniłaby się wcale; ta opcja wiecznego odpoczynku wydawała się jej nagle czymś normalnym, kolejnym etapem wędrówki. W tym stanie ciała i umysłu mogła na dobre zostać w tym dusznym, ciepłym pomieszczeniu, do którego powoli wchodziła, zostawiając wilgotne ślady bosych stóp za sobą. Dłonie schowała w rękawy bluzy i bez słowa powróciła do miękkiego fotela, na którym skuliła się jak wystraszone zwierzątko - plecami do mężczyzny, do jego spokojnych słów i przyjaznych uśmiechów.
Powrót do góry Go down
the leader
Victor Blythe
Victor Blythe
https://panem.forumpl.net/t3164-victor-blythe
https://panem.forumpl.net/t3187-victor#49890
https://panem.forumpl.net/t3186-victor-blythe
https://panem.forumpl.net/t3188-victor#49893
https://panem.forumpl.net/t3189-victor-blythe#49896
Wiek : 27
Zawód : Strażnik Pokoju
Przy sobie : leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, broń palna, magazynek z 15 nabojami, zezwolenie na posiadanie broni

Maisie & Victor Empty
PisanieTemat: Re: Maisie & Victor   Maisie & Victor EmptySob Lut 28, 2015 12:49 am

Victor musiał przyznać, iż nie był przyzwyczajony do takich sytuacji. Ratowanie dziewcząt z opresji, wymawianie się legitymacją Strażnika i delikatne okłamywanie kolegów po fachu – to zdecydowanie nie był jego chleb powszedni. Owszem, zdarzało mu się powstrzymywać bójki, interweniować w sytuacjach, które zagrażały życiu innych – taka była jego praca, do tego się zobowiązał. Tym razem jednak było inaczej. Dziewczyna, teoretycznie rzecz biorąc, popełniła przestępstwo. Nie zapłaciła za posiłek, opuściła lokal i powinna ponieść za to karę. On jednak nie mógł jej tam zostawić. Nie mógł przejść obojętnie, patrząc jak litry wody zalewają jej wątłe ciało, jak dwójka funkcjonariuszy pomiata nią jak lalką, jak właściciel restauracji krzyczy i awanturuje się. Nie potrafił być obojętny, brutalny i bezwzględny tak jak większość jego współpracowników. I choć oni uważali to za wadę, Victor widział w tym wielką zaletę.
Był zaniepokojony. Nigdy nie był za dobry z biologii, ale wyraźnie czuł jak jego serce bije odrobinę mocniej, szybciej. Nerwowo obracał głowę w jej stronę, kiedy szli pośród strumieni deszczu i choć milczeli, a jedynym dźwiękiem był plusk wody pod ich stopami i dudnienie kropel o dachy budynków, nie mógł skupić się na niczym innym poza tym, aby jak najszybciej doprowadzić ją do hotelu. Nie zastanawiał się nad konsekwencjami, nie myślał o tym, że dziewczyna może go okraść, że może grać niewinną, przestraszoną i zmarzniętą. Mogła być kimkolwiek, mogła wbić mu nóż w plecy, wyczuć jego słabość, zrobić cokolwiek co pokazałoby mu, iż czasem bywa za delikatny, za łagodny i uczciwy, jednak nie patrzył na to z tej strony. Kiedy obserwował jej profil, zgarbionej i przemokniętej, kiedy nie widział jej twarzy i nie mógł odczytać ani cienia emocji, które mogły w tamtej chwili odbijać się w jej oczach czy ułożeniu ust, widział jedynie osobę, która potrzebuje pomocy. Jego pomocy, którą właśnie postanowił jej udzielić. Żadnych sztuczek czy przekrętów, żadnej nieczystej gry ani mamienia bezsensownymi gadkami. Był wdzięczny, że chwyciła dłoń, którą do niej wyciągał, że zaufała kompletnie obcej osobie, która równie dobrze mogła być niebezpieczną. Chciałby powiedzieć, że nie potrafi ujrzeć samego siebie w roli przestępcy, jednak za każdym razem, kiedy spoglądał w lustro, miał wrażenie, że wciąż widzi ten cień kryjący się za jego plecami. Niczym zły demon, który podąża za nim krok w krok, prześladując go w każdym aspekcie życia, czający się głęboko w sercu, zakorzeniony w umyśle. Znał siebie jako brutalnego, pozbawionego skrupułów człowieka i choć wtedy był zaledwie bezmyślnym nastolatkiem, dobrze wiedział, że ta opowieść mogłaby ciągnąć się o wiele dłużej.
Ciche kliknięcie drzwi od łazienki dało mu chwilę wytchnienia. Oparł się dłońmi o blat, pochylając lekko głowę i wsłuchując się w szum czajnika, do którego po chwili dołączył dźwięk spływającej pod prysznicem wody. To wszystko wydawało się takie normalne. Codzienne odgłosy, które towarzyszyły mu także w Kapitolu. Schludny pokój z łóżkiem, które może nie było najwygodniejsze, ale przynajmniej było. Stolik z dwoma krzesłami, niewielki aneks kuchenny, fotel i zasłony w oknach, które zaciągnął nie pozwalając, aby światło księżyca dostawało się do wnętrza, które zdawało się smutne, choć ciepłe i pozornie przyjazne. Mimo wszystko nie było jednak domem. Nie miało tej atmosfery, która towarzyszyła mu w jego mieszkaniu. Nie było psa, który teraz zapewne spał zwinięty na jego łóżku, w ładnym i nowoczesnym apartamencie w Kapitolu, wyprowadzany i rozpieszczany przez jego siostrę.
Zalał torebki herbaty gorącą wodą, obserwując jak para unosi się znad kubków i znika gdzieś w powietrzu. Chciał dowiedzieć się o dziewczynie więcej. Chciał poznać jej imię, wiedzieć, czy ma inne problemy poza tym, z którym udało mu się już uporać. Chciał żeby się w końcu odezwała. Spojrzał na zegarek na swoim nadgarstku, chociaż godzina tak naprawdę wcale go nie obchodziła. Czuł się trochę jak w amoku, zbity z tropu, ale jednocześnie zmobilizowany do zrobienia wszystkiego, aby poczuła się swobodniej. Mogło wydać się dziwnym, iż tak bardzo angażował się w sprawy zupełnie obcej osoby, że obchodziło go jej zdrowie, samopoczucie i ewentualne zagrożenia, które mogły czekać na nią gdzieś poza ścianami tego pokoju, jednak takim już był. Człowiekiem, któremu zależy i który nie potrafi odpuścić.
Pamiętał, że kiedy zaczynał swoją pracę udał się do psychologa. Chciał być pewien, że da radę, potrzebował profesjonalnej opinii na swój własny temat. Odbył kilka sesji, opowiadał lekarzowi o tym, co czuje w związku ze swoją pracą i jak wiele chciałby w jej zmienić. Mówił o chęci pomocy, wyznawszy wcześniej te kilka przypadków, w których tracił nad sobą kontrolę. Usłyszał wówczas jedno zdanie. Dowiedział się, że wszystko to, co chce uczynić, jest wynikiem wewnętrznej konieczności zadośćuczynienia za to, co zrobił i wyleczenia swojego sumienia. Kolejnym krokiem do wybaczenia samemu sobie, mimo że jedna z ofiar przebaczyła mu już dawno, dając tego wystarczające dowody. Czy teraz, po tych kilku latach, wciąż działał w tej samej intencji? Egoistycznej, nieświadomej pobudce pokazania samemu sobie, że wszystko działa tak, jak należy, że jego organizm chodzi jak w zegarku, bez zarzutów i większych błędów? Jak na człowieka tak pozytywnego wydawałoby się, że zdecydowanie za wiele myśli o tym, co było. Victor Blythe jednak miał powód, który sprawiał, że potrafił obrócić to, co przykre w siłę, która motywowała go do wstania z łóżka każdego ranka.
Usłyszawszy ciche, jakby nieśmiałe, skrzypnięcie drzwi, obrócił się od blatu, patrząc na dziewczynę, która wolnym krokiem zajęła miejsce w fotelu. Bose stopy zostawiły na dywanie mokre odciski, z łazienki dochodził go zapach mydła i gorącej wody. Wziął jeden z kubków i wyciągnął w jej stronę rękę, po czym zajrzał do torby, wyciągając z niej parę ciepłych skarpetek, które również wręczył nieznajomej. Sam usiadł na jednym z krzeseł, przyciągając je bliżej fotela i uśmiechając się ciepło w stronę swojego gościa.
- Dobrze się czujesz? – zapytał, starając się zachęcić ją do rozmowy – Jeśli chcesz, możesz się spokojnie przespać i, przy okazji, nazywam się Victor – dodał jeszcze, upijając łyk ze swojego kubka. Nie miał pojęcia, jak to wszystko będzie wyglądać, ale póki co jedyne, na czym mu zależało, to choćby jedno słowo wypowiedziane ustami dziewczyny. Nie skinienie głowy, nie spojrzenia, których nie do końca umiał odczytać. Musiał być pewien, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Że w jego życiu panuje porządek.
Powrót do góry Go down
the civilian
Maisie Ginsberg
Maisie Ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1951-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t3200-drown-them-in-charity-lend-them-comfort-for-sorrow#49982
https://panem.forumpl.net/t1798-maisie-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t1800-paradise-circus
https://panem.forumpl.net/t2192-maisie
Wiek : 25 lat
Zawód : córeczka tatusia
Znaki szczególne : po-ciążowa sylwetka, szaleństwo w oczach

Maisie & Victor Empty
PisanieTemat: Re: Maisie & Victor   Maisie & Victor EmptySro Mar 04, 2015 5:46 pm

Fotel był wygodny i miękki; niemalże zapadała się w jego puchatych objęciach o kolorze nieistniejącego w przyrodzie oranżu. Zawsze raziły ją takie sztuczne barwy, wolała niebieskie szarości przechodzące nieświadomie w bogate złota, teraz jednak w ogóle nie zwracała uwagi na takie szczegóły. Liczyło się tylko szczelne ukrycie w swoim ciepłym kokonie, owijającym ją szczelniej niż ciepłe dresy, zakrywające każdy centymetr jej ciała. Oprócz bosych stóp z licznymi zadrapaniami i miejscami po pęcherzach. Wielomiesięczna wędrówka raniła jej ciało wręcz niezauważalnie - przywykła do silniejszego bólu, do ekstremalnego dyskomfortu, przy którym takie drobne niedogodności umykały systemowi nerwowemu. Skupiającemu się na zachowaniu bezpieczeństwa.
Nawet, jeśli już się poddała i zabarykadowała drogę ucieczki własną słabością. Związaną bezpośrednio z palącym pragnieniem odpoczynku, zrozumiałym wyłącznie dla kogoś, kto spędził całe życie na tułaczce. Z złapaniem spokojnego oddechu, z zaśnięciem bez kropli deszczu spadających na twarz, bez wiecznego poddenerwowania, bez męczącej stałej czujności. Chciała chwilowo wyłączyć swoje rozdrażnione zmysły, reagujące histerią na najmniejszą zmianę w otoczeniu. Poniekąd się jej to udało, chociaż zasługa należała tylko do jej organizmu, wycieńczonego tak bardzo, że w końcu wyłączał po kolei zbędne obwody, czyniąc z Maisie omdlałą, szarą kulkę, przyklejoną prawym policzkiem do oparcia fotela.
Nie chciała, żeby nieznajomy wybawiciel do niej podchodził, żeby się odzywał, żeby o cokolwiek pytał. Nienawidziła pytań, rozrywających na nowo stare rany, przywołujących najgorsze koszmary. Ale może nie musiała mówić prawdy? Może nie musiała być sobą, może nie musiała być Maisie, może...
Tak, to była jej szansa. Nagle swoje odbicie w lustrze sprzed dwóch minut wydało się jej obce i rozmazane. Nieswoje. Nie była już pulchnym dzieckiem, uciekającym z Kapitolu. Nie była dziesięciolatką, wychowywaną ciężką ręką przybranego opiekuna. Nie była katowaną dziewczyną z wiecznie naznaczonymi krwią udami. Nie była więźniem podziemnego dystryktu, nie była morderczynią, nie była uciekinierką. To wszystko zniknęło, zostało szczelnie zamknięte w ołowianym pudełku, zrzuconym gdzieś na dno oceanu, którego nigdy nie zobaczyła na własne oczy.
Teraz roziskrzone gorączką i gwałtownym przypływem świadomości, doprowadzającym ją do stanu człowieczeństwa. Względnego; ciągle przecież kuliła się na fotelu, ignorując mokre włosy, opadające jej na twarz; ciągle dbała o swoją autonomię, odwracając się do bruneta plecami. Sądziła, że nie należał do jej świata, że jest tylko środkiem do świętego celu (wyzdrowienia? nabrania sił przed dalszą wędrówką?), jednak coś w tej hotelowej ciszy podpowiadało jej zupełnie inne słowa. Groteskowy sufler, zawsze przemawiający z tyłu jej głowy, teraz objawiał się raczej w parze unoszącej się z kubka i w ściegach grubych, białych skarpetek. Kiczowate, ale…nie potrafiła odtrącić jego pomocy. Odebrała herbatę, odstawiając ją jednak od razu na drewniany stolik nieopodal, zajmując się najpierw zakładaniem skarpetek na rozgrzane prysznicem stopy. Cały czas bez kontaktu wzrokowego: wiedziała, że znajduje się tuż obok niej, że przysuwa krzesło; kątem oka była w stanie zauważyć jego uspokajający uśmiech, rozjaśniający przystojną twarz. Wzbudzał zaufanie. Nie wiedziała dlaczego, przecież stanowił dla niej całkowitą tajemnicę a na jej drodze stawało wielu podobnych mężczyzn o równie szerokich uśmiechach. Okazywali się potem niebezpieczeństwem, z jakim zawsze sobie radziła, obiecując sobie jednocześnie, że nigdy już nie podejmie ryzyka proszenia kogokolwiek o pomoc.
Złamała się. Świadomość zagrożenia rozmyła się jednak w ogarniającym ją coraz szybciej cieple i bezradności. Nie chciała mierzyć się z przeszłością, nie chciała walczyć, nie chciała znów odtwarzać w swojej głowie schematów ucieczki. Byleby tylko móc zostać tu chwilę dłużej, w suchych ubraniach, na miękkim fotelu, z kubkiem gorącej herbaty, parzącej dłonie. Znów powróciła do skulonej pozycji, tym razem raz po raz łykając owocowy napój – nie, nie myśl, czy jest zatruty – i podnosząc w końcu wzrok na siedzącego tuż obok mężczyznę. Przedstawił się jej. I patrzył tymi dużymi oczami o kolorze trudnym do zidentyfikowania w miękkim półmroku. Mogła tylko oblizać spierzchnięte usta, zatrzaskując na dobre skrzynkę z przeszłością. Wyłuskując tylko jedno, żywe wspomnienie.
- Libby – przedstawiła się w końcu, ignorując resztę słów Victora. Naprawdę czuła, że…może nią być. Dlaczego nie? Przecież zniknęła. Wszyscy zniknęli, cała czwórka rozpadła się w przestrzeni i mogła przywołać ją tylko w takich momentach, próbując na nowo uczłowieczyć się powiązaniami rodzinnymi. O jakich nie zamierzała wspominać.
Powrót do góry Go down
the leader
Victor Blythe
Victor Blythe
https://panem.forumpl.net/t3164-victor-blythe
https://panem.forumpl.net/t3187-victor#49890
https://panem.forumpl.net/t3186-victor-blythe
https://panem.forumpl.net/t3188-victor#49893
https://panem.forumpl.net/t3189-victor-blythe#49896
Wiek : 27
Zawód : Strażnik Pokoju
Przy sobie : leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, broń palna, magazynek z 15 nabojami, zezwolenie na posiadanie broni

Maisie & Victor Empty
PisanieTemat: Re: Maisie & Victor   Maisie & Victor EmptyCzw Mar 19, 2015 11:05 pm

Nie mógł ukryć, że sytuacja była naprawdę niecodzienna. Na palcach jednej ręki mógłby policzyć momenty, w których przyjął pod swój dach nieznajomą, zapłacił za rachunek w restauracji, od którego próbowała uciec i wykorzystał swój zawód aby pomóc jej uniknąć poniesienia konsekwencji jej czynów ze strony niezbyt uległych i miłych Strażników Pokoju. Właściwie nie mógłby policzyć takich momentów w ogóle, ponieważ nigdy wcześniej nie miał styczności z tego typu sytuacją.
Nie miał też pojęcia jak czuje się owa ciemnowłosa i dość tajemnicza dziewczyna, którą prowadził pośród strumieni deszczu do wynajmowanego w hotelu pokoju, której użyczył łazienki, ręczników i ubrań, której przygotował herbatę i którą posadził na fotelu, starając się nawiązać jakikolwiek, choćby najmniejszy kontakt. Jednak jej milczenie, cała postawa, która była dla niego niezwykle trudna do odczytania, sprawiały, że zaczynał poważnie zastanawiać się nad skutkami podjętej decyzji.
Nie chodziło o fakt, że żałował. Chciał jej pomóc i gdy tylko zobaczył ją przed tamtą restauracją, przemoczoną, może przestraszoną i szarpaną przez silne dłonie mężczyzn, z właścicielem lokalu krzyczącym do ucha, to właśnie wydawało się pierwszą rzeczą, którą chciał i zamierzał zrobić. Jego natura była o wiele silniejsza niż zdrowy rozsądek. Ciężko mu było jednak odpowiedzieć na pytanie dlaczego, poza chęcią spełnienia swoich ambicji o byciu dobrym i podświadomym zadośćuczynieniu za te dwa grzechy z przeszłości, które pozostawiły widoczne piętno na jego duszy. Praktycznie rzecz biorąc, była winna. Wiedział to, znał prawo, poza tym nie trzeba było być wykształconym aby wiedzieć, że ucieczka z restauracji bez zapłacenia rachunku jest przestępstwem, za które powinno ponieść się karę. Wiedział jednak jeszcze jedną rzecz, której być może nie każdy był świadomy – kara ta mogła być o wiele za surowa jak na tak delikatną istotę. Biorąc pod uwagę fakt aurę panującą na zewnątrz i zmuszenie Strażników do moknięcia na deszczu i użerania się z kolejną nieposłuszną osobą… Prawdopodobnym było, iż postanowią przelać swoją złość właśnie na nią, korzystając z nadarzającej się okazji. W końcu nikt nie pociągał do odpowiedzialności za wykonywanie obowiązków, nikt nie przejmował się surowością kar wykonywanych w Dystryktach. Nikogo nie obchodziło co dzieje się z ludźmi na posterunkach, jednak on wiedział. I obchodziło go to, czasem może aż za bardzo.
Miał jedynie nadzieję, że nikt nie zainteresuje się sprawą tej dziewczyny, docierając w ten sposób do niego, Victora Blythe’a, przykładnego obywatela, człowieka sumiennego i pracowitego, wypełniającego swoje obowiązki jak najlepiej potrafił. Człowieka, który pomógł wyślizgnąć się z rąk wymiarowi sprawiedliwości za co? Za chwilę rozmowy, oderwanie od czasu spędzanego z rodzicami, samotnych spacerów po Trójce i siedzenia w pusty, nijakim pokoju? Tak naprawdę nie potrafił odpowiedzieć czego oczekiwał od dziewczyny, bo chyba nie było rzeczy, której by od niej chciał. Nie musiała więc okazywać mu wdzięczności, mogła po prostu wstać i wyjść, zatrzymując jego ubrania, rozbijając kubek o ziemię i wylewając kanapę na dywan, który przeżył zapewne więcej niż mogli sobie wyobrazić. Mogła równie dobrze zwrócić się z pretensjami zapewniając, że dałaby sobie radę, nawrzeszczeć na niego za zbytnią opiekuńczość czy oskarżyć o cokolwiek czego nie uczynił, a on i tak czułby się spełniony samym faktem uczynienia czegoś dobrego. Każdy taki uczynek, chociażby najdrobniejsza wyświadczona bezinteresownie zasługa, sprawiała, że dziura w jego sercu powoli się zasklepiała. Wiedział, że nie nigdy nie zniknie na zawsze – nawet tego nie chciał. Potrzebował jej aby pamiętać i aby motywowała go do działania. Mimo wszystko jednak, chociaż minęło kilka lat, wciąż był w trakcie naprawy. Nawet jeśli Leo mu wybaczył, był pewien, iż nie zrobili tego rodzice tryumfatora, jeśli tamtej nocy rzeczywiście był sprawcą jego śmierci. On sam także nie do końca sobie wybaczył, a może po prostu nie chciał tego zrobić, bojąc się, że będzie to zbyt prosta droga do zapomnienia i powrotu na starą ścieżkę.
Dziewczyna była tajemnicą. Od momentu, w którym wyszła z łazienki i usiadła w fotelu, nie mówiąc ani słowa, ledwo nawet spoglądając w jego stronę, jakby w ogóle nie istniał, w jego umyśle pojawiło się jeszcze więcej pytań. Kim była? Skąd się tam wzięła? Czemu nie miała pieniędzy, aby zapłacić? Dlaczego nie chciała z nim rozmawiać? Obserwował ją podając jej gorący kubek z parującą herbatą oraz parę skarpetek. Kiedy szła, wyglądała zabawnie w za dużych ubraniach, ale wtedy bynajmniej nie było mu do śmiechu. Nie czuł się zmieszany, był na to zbyt pewny siebie. Mimo wszystko czuł się dziwnie nieswój, otoczony tym przenikliwym milczeniem, które może zaczęłoby go męczyć, gdyby nie próbował zrozumieć jej zachowania. Przysuwając krzesło i zarzucając ją kolejną porcją pytań (może powinien się ograniczyć, dać jej odpocząć, przyzwyczaić się do jego obecności?) chyba powoli wiedział, czego by od niej chciał. Nie żądał zapłaty za pomoc, a jedynie kilku słów potwierdzenia, że wszystko, co robi, jest dobre. Że ona czuje się dobrze, że nie potrzebuje niczego ponad to, co już zdążył jej zaoferować.
Ona jednak ciągle milczała, więc i on milczał, pijąc powoli herbatę, co jakiś czas odstawiając ją na stolik i patrząc na nieznajomą, nie natarczywie ani wyczekująco, a jedynie z troską i zaniepokojeniem. Kiedy w końcu się odezwała, podając jego imię i pomijając pozostałe pytania zadane jej przez Victora, wcale nie poczuł się lepiej. Wiedział, jak ma na imię, ale to wciąż nie dawało mu pewności, której tak bardzo pragnął. Której potrzebował. Domyślał się jednak, że tego wieczora nie osiągnie nic więcej.
Bez słowa podniósł się z miejsca, ściągając z łóżka koc i położył go na stoliku, w razie gdyby stwierdziła, że w nocy jest jej za zimno. Sam poszedł do łazienki, po czym wyciągnął z torby notatnik oraz ołówki, zajmując poprzednie miejsce na krześle. Miał wrażenie, że tej nocy się nie wyśpi, ale nie zamierzał kłaść się do łóżka na wypadek, gdyby Libby jednak zmieniła zdanie.
|zt
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Maisie & Victor Empty
PisanieTemat: Re: Maisie & Victor   Maisie & Victor Empty

Powrót do góry Go down
 

Maisie & Victor

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Maisie i Gerard
» Maisie i Charlie
» Maisie Ginsberg
» Maisie Ginsberg
» Maisie & Leonard

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Osobiste :: Retrospekcje-