|
| Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 38 Zawód : wzgardzony rządowiec, wykładowca ekonomii na uniwersytecie Przy sobie : gaz pieprzowy, laptop, telefon komórkowy, prawo jazdy Znaki szczególne : brak pigmentu w skórze Obrażenia : urażona duma
| Temat: Scarlett Ashworth Pon Lut 09, 2015 2:53 pm | |
| |
| | | Wiek : 34 lata Zawód : strażnik pokoju Przy sobie : broń palna, magazynek, paralizator, kastety, paczka papierosów, prezerwatywy Znaki szczególne : wiecznie w mundurze Obrażenia : zasklepiająca się rana po postrzale pod prawym żebrem
| Temat: Re: Scarlett Ashworth Pon Lut 09, 2015 5:35 pm | |
| | letsgetitstarted
Pośladki Previi Benner jeszcze nigdy nie wydawały się Edgarowi tak cudowne, jak tego obrzydliwego, październikowego popołudnia. Jędrne, kształtne, opięte materiałem ciemnogranatowego munduru, zachęcające, fascynujące, motywujące i... I znów zniknęły z linii jego wzroku za balustradą kolejnego półpiętra przeklętego, luksusowego wieżowca, odbierając Edgarowi jedyny przyjemny aspekt tego okropnego dnia. I właściwie całego tygodnia, który przecież rozpoczął się całkiem przyjemnie. Z rozrzewnieniem wspominał rozkoszną popijawę z okazji rozpoczęcia nowego miesiąca (każda okazja do wspólnej celebracji jest dobra), po której ledwie doczołgał się do swojego zarośniętego brudem mieszkania tylko po to, by odsmażyć sobie ociekającą tłuszczem pizzę i rzucić się na wygodny materac. Niestety samotnie, co z pewnością odpowiadało za kolejne, mniej radosne dni. Spędzone w całości na posterunku. Papierkowa robota, obchód, jeszcze więcej papierkowej roboty, spacer za murami getta, kolejne segregatory dokumentów, pilnowanie odjazdu zawszonych frajerów na Wieczne Wakacje do Dwunastki, m i l i o n papierkowej roboty i - w końcu - to. Liczył na wolny weekend, ewentualnie weekend spędzony w Violatorze lub na treningu młokosów, gdzie mógłby się wesoło powyżywać, ale widocznie Annesley kompletnie odwaliło i zaczęła przejmować się donosami kretynów. Twierdzących, że najbogatsi mieszkańcy Kapitolu odkryli nowy sport ekstremalny: ukrywanie zbiegów z Kwartału. Kiedy wysłuchiwał instrukcji przełożonej i później - na własne, czerwone, przepite oczy - wpatrywał się w strażniczy grafik, nie wierzył własnym zmysłom. Christina była kompletną idiotką, to wiedział chyba każdy, kto miał chociaż odrobinę oleju w głowie (czyli Edgar Hessler). Marnowała siły i uwagę mundurowych na szukanie wiatru w polu. O dziwo, wszystkich oddelegowanych do tego Niezwykle Ważnego Zadania, cieszyła perspektywa czterech dni spędzonych po lepszej stronie muru. Ed patrzył na nich z nieskrywaną pogardą; zaprzedali prawdziwe, żołnierskie powołanie bumelanctwu i wygodzie. Faktycznie, o wiele przyjemniej i łatwiej spacerowało się pomiędzy kolejnymi mieszkaniami, grzebiąc w szufladach pełnych koronkowej bielizny i czasem dostając nawet poczęstunek, ale służba pozostawała służbą i Ed czuł się niemalże dotknięty odesłaniem do tak upadlającej pracy. W jego myślach brzmiało to naprawdę podniośle, zachował jednak swoje gorące przemówienie zachował wyłącznie dla siebie, posłusznie stawiając się dzisiejszego poranka w określonym rejonie, niemalże tęsknym wzrokiem omiatając odziały Strażników, maszerujących na posterunki przy bramie do Kwartału. Tam toczyła się prawdziwa walka o dobro Panem, a starszy oficer Hessler powinien stać w pierwszym rzędzie...oczywiście udzielając pomocy niewinnym i dokarmiając dzieci własnym prowiantem. Cóż, musiał pożegnać się - na kilka dni - z wizją swojej podobizny na pomniku ze spiżu, co podłamało jego i tak podły nastrój. W czasie intensywnego strażniczego tygodnia nie mógł zachlać się do nieprzytomności, dziwki w Violatorze rozchorowały się (obawiał się, że informacje o grypie były czystym zabiegiem PRowskim i tak naprawdę rozsiewały jakąś przeklętą wenerę), do mieszkania obok wprowadzili się pedalscy studenci i od dawna nie miał okazji do obicia komuś mordy. Wielka tragedia egzystencji Edgara Hesslera. Kto wie, może mógłby wpaść w głęboką depresję, gdyby nie uśmiech Losu w postaci uroczej towarzyszki niedoli. Z jaką od rana wspinał się po kolejnych piętrach wysokościowca, podziwiając zgrabne ciało Benner, wciśnięte w mocno zabudowany (niestety) kombinezon. Wyobraźnia pracowała mu na wysokich obrotach, na takim samym poziomie oscylowały jego żarty i po kilku godzinach ciężkiej pracy - polegającej głównie na znoszeniu upierdliwych mieszkańców, biadolących coś o prawie do prywatności - czuł się o wiele lepiej. Co prawda nie zdążył jeszcze sprzedać Previi siarczystego klepnięcia w tyłek, ale wszystko przed nim. -...nie myślałaś kiedyś o tym, żeby zrzucić ten mundur i po prostu poddać się swojemu powołaniu? Podejrzewam, że bardzo trudno walczyć ze swoim przeznaczeniem do występowania w Violatorze. - w taki właśnie sposób mistrz ogłady Edgar kontynuował niezobowiązującą pogawędkę, bez zadyszki pokonując ostatnie półpiętro dzisiejszego dnia. Chwała losowi, panu i innym przestarzałym reliktom religijności, jakie obchodziły go tyle, co odpowiedzi Benner, próbujące zrównać go z ziemią. - Byłbym stałym klientem. Och, jakże stałym: ile to już lat jesteśmy r a z e m ? - zapytał całkiem serio, podchodząc do pierwszych drzwi na korytarzu i z impetem uderzając w nie pięściami. W widowiskowym stylu ignorując dzwonek; używanie tego ustrojstwa było dla pedałów: stuprocentowy samiec musiał posługiwać się siłą swoich mięśni. I uroku osobistego, z jakim uśmiechnął się przez ramię do Previi. - Czyje to mieszkanie? Kolejna niebezpieczna księgowa ukrywająca tylko kolekcję znaczków czy może handlarz żywym towarem, przechowujący w łazience połowę populacji kwartału? - spytał z niezwykłą dla siebie uprzejmością, po czym znów powrócił do kulturalnego pukania w drzwi, wyobrażając sobie, że drewno ukazuje twarz Annesley, rozkazującą im marnowanie czasu na idiotyczną, strażniczą kolędę. |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Strażnik Pokoju || pani oficer Przy sobie : broń palna, magazynek z piętnastoma nabojami, w pełni skompletowany mundur żołnierza, telefon, paczka papierosów, zapalniczka, nóż ceramiczny, krótkofalówka, antybiotyk (3 tabletki) Znaki szczególne : blizny na dłoniach, szaleństwo w oczach, dziura zamiast serca Obrażenia : ogólne osłabienie (boli mnie głowa i nie mogę spać ♫)
| Temat: Re: Scarlett Ashworth Sro Lut 11, 2015 11:39 am | |
| / po rzeczach z Seanem, wątku z Maxem i innych przypadkach w drodze
Co mogło wyrwać Strażników z ciepłego bagienka posterunku? Jakiś kaprys czy ekstratemat? Może coś wiedzą, może dostali cynk, że szykuje się coś wielkiego, niesłychanego, przewrót, rewolucja, atak terrorystów, inwazja kosmitów? Trzy proste pytania zadawane (w duchu, myślach, na pewno nie na głos) przez mieszkańców Dzielnicy były podwaliną wędrówki ludów, jaką od pogańsko wczesnej pory (dziesiątej o świcie) uprawiali mundurowi, popisując się wytrwałością narodu wybranego wędrującego przez pustynię. Przyczyna – jak zwykle – okazała się bardziej prozaiczna od przypuszczeń snutych przez zacnych obywateli-rebeliantów i leżała wyłącznie po stronie niejakiej Christiny Annesley, Upersonifikowanej Wrażliwości Społecznej. Byłam nawet w stanie założyć się z Hesslerem, że pani dowódca urodziła się równie ostentacyjnie, co kierowała Strażnikami, i najwyraźniej tak jej już zostało. Dziewczyna (bo przecież nie kobieta) słynie z wstrząsających decyzji, zupełnie jak ta o przeszukiwaniu mieszkań prawych, niewinnych obywateli - tylko mało kto wie, że przez cały czas nie wyściubia nosa z własnego poduszkowca, a pilot trzyma nogę na gazie (czy innym ustrojstwie kierującym tymi balonami), żeby prysnąć, gdy tylko zrobi się gorąco. O, tak. Mszczenie w duchu na Annesley było jedynym aspektem dzisiejszego dnia utrzymującym mnie w (szczątkowej) równowadze psychicznej i tego stanu nie mógł zakłócić nawet Hessler, stanowiący jedynie tło do tryumfalnego marszu od drzwi do drzwi. Edgar, podobnie zresztą jak wszystkie odmiany wilków i przyszłych wilków, głosił ten swój prymitywny darwinizm, zawodząc przy okazji, że podczas wojny moralność, podobnie jak kobiety i dzieci, powinna zostawać w domu, i gdyby tylko można było wyzwolić się z jej pęt, moglibyśmy łatwo pokonać wszystkich, którzy stają na naszej drodze. Czterokrotnie byłam na dobrej drodze do odwrócenia się i przyłożenia Hesslerowi w twarz. Dwukrotnie sięgałam po broń, gotowa dla społecznego dobra, lepszej teraźniejszości i spokoju ducha przyszłych pokoleń odstrzelić mu pewien narząd. Raz rozważałam nawet (z właściwą sobie obrazowością) wydłubanie Edgarowi oczu i zaproponowanie ich Ashworth jako zamiennika do oliwek w martini… a mimo to facet wciąż żył, co mógł zawdzięczać jedynie broniącej mnie przed popełnieniem morderstwa moralności (powiedzmy). Co gorsza jednak, nie mogłam odmówić Hesslerowi skuteczności w rujnowaniu dnia – w chwili, w której pojawił się na horyzoncie, zatrzęsło się moje małe niebo, poranek skwaśniał jak mleko w bawarce, miseczka wypluła na wpół rozmiękłą magdalenkę, grill do barbecue upadł na wznak, morele pospadały z drzew w ogródku, suflet opadł jak przyrodzenie junaka na widok nagiej Coin. Krótko mówiąc, zanosiło się na tragedię. Drzwi wejściowe wieżowca rozsuwają się z sykiem teatralnej kurtyny i wtedy - voilà! Na scenę znów wkraczają bohaterowie zaginieni gdzieś w połowie pierwszego aktu. Oklaski? Wnętrze holu wydaje się ciemne po oślepiającej szarości na dworze. Mrużę oczy, ale nie wiem, czy wśród kiwających się na barowych stołkach cieni siedzi ktoś znajomy, ktoś z czasów przed Rebelią, z czasów przed powrotem do Dystryktu Drugiego, z czasów, kiedy wciąż świeciłam tryumfy na kapitolińskich salonach z krwią trybutów pod paznokciami. Myślicie, że poczułam się jak Odyseusz przybijający do brzegów Itaki? Pie-przyć. Gdzie tam. Miałam dość dzisiejszego dnia, dość tych samych pytań, dość przerażonych spojrzeń, dość Hesslera, chciałam wreszcie rozprostować nogi, wziąć prysznic i napić się czegoś zimnego, mocnego, odbierającego zdolność racjonalnego myślenia. Zwyczajnie, jak to po pracy. I oto proszę, lobby bar, pomrukująca klima, kafejka internetowa szumnie zwana centrum informacyjnym, senna recepcjonistka za kontuarem, wszystko jak dawniej, czas zamrożony niczym lód w niezliczonych drinkach z whisky. Z bólem serca ruszam po schodach w górę klatki, po raz setny dzisiejszego dnia wysłuchując monologu Edgara, na który przecież nie mogłam zostać obojętna. - Hessler, Hessler, nawet przez chwilę nie wątpiłam, że chciałbyś zobaczyć mnie nago w swoim burdelowym królestwie, w końcu na pewnym etapie mokrych snów rączka przestaje wystarczać. – dotychczas zaciśnięte w wąską kreskę usta rozciągnęły się w lekkim uśmiechu, kiedy – skrzętnie zwalczając chęć kopnięcia Edgara w twarz – pokonywałam kolejne piętra klatki schodowej. Dlaczego, do kurwy, nie wzięliśmy windy? - Problem tkwi w tym, że… po pierwsze - nie byłoby Cię na mnie stać. I po drugie… - zatrzymałam się raptownie, dostrzegając cel naszej wędrówki i – najpewniej wiedziona kobiecą intuicją – pozwalając, by to Edgar wystawił się na ewentualny atak. - … cóż, po drugie, prędzej dałabym bezdomnemu. Choć i Tobie niewiele brakuje do osiągnięcia dna absolutnego. Hessler odwraca głowę w moją stronę, a ja – zupełnie odruchowo, kierowana instynktem samozachowawczym lub zwykłą, pierwotną odrazą – cofam się o krok, jakby proponował, żebym potrzymała przez chwilę rozdeptaną ropuchę. Meduzę, zużyty kondom. Wybite ludzkie zęby. Psią kupę. Coś w tym stylu. Pomimo uśmiechu na ustach (wywołanego najpewniej wizją Scarlett, która tuż po otworzeniu drzwi wita Edgara roztworem kwasu nadchlorowego), wciąż gapię się na Strażnika jak na coś, co jamnik wygrzebał na śmietniku. Tak zwane czytelne znaki ostrzegawcze głębokiej niechęci – spojrzenie chłodniejsze niż brązowe szkło wypełnione potłuczonymi kawałkami słów, dłoń zawsze blisko kabury, jakby w gotowości do wyciągnięcia broni i do tego ten wyraz twarzy wyraźnie sugerujący: nie pakuj się w bagno, Benner. Odpuść sobie. Wywieź tego faceta śmieciarką na wysypisko. Posól ziemię, po której stąpał. Spal zdjęcia i wszystkie pamiątki. On śmierdzi na kilometry gównem i problemami. Niech przekleństwo spadnie na dziwki w Violatorze. Miej rozum w głowie, kobieto. Hessler był reliktem, zabytkiem, demonem przeszłości, którego wyegzorcyzmowanie najwyraźniej nie przebiegło zgodnie z planem, zupełnie jakby przeprowadzający ceremonię szaman wzdrygnął ramionami i wysapał szanowna pani, zarżnięta w pani intencji kura okazała się gwarantem niewystarczającym. Obawiam się, że będziemy musieli zastosować kozę, a to, niestety, podniesie koszta. - Przekonasz się, kochanie. – odpowiadam w końcu, unosząc brwi w dobitnym geście oczekiwania na krwawą jatkę… bądź Scarlett witającą nas w bieliźnie. Trudno mi się dziwić, że w takich momentach jak ten – kiedy z woli świątobliwej oficer Annesley skazywana byłam na towarzystwo Hesslera – wizja powrotu do Dwójki okazywała się wariantem kuszącym, który w skali od 1 do 10 osiągał wartość okrągłej siódemki (a po świętowaniu trzech krzyżyków na karku, zaczął niebezpiecznie chylić się ku ósemeczce). Powrót. Naprawdę myślę o powrocie. Jeszcze mgliście, niepewnie, ale zawsze. Nie zaraz, nie za kilka dni, lecz jednak. To chyba też dobry objaw - recydywa do normalności, stabilizacji psychicznej, ustatkowania. Pęcznieję od tych dobrych objawów. Przelewają mi się przez głowę, przepełniają dołek pod żebrami jakimś czczym głodem. Najwyższy czas przyznać, że tutaj, w Kapitolu, nic więcej się nie wydarzy. Moje piękne dystryktowe życie woła gdzieś z końca tunelu przepełnionego białym światłem. Witaj! Witaj! Czas się narodzić na nowo. Trzeba by zabukować bilet do Dwójki, wysiąść na starym, dobrym dworcu, paść w ramiona wytęsknionej przyszłości. Nie ma się co rzucać, Benner. Tygrys bez wąsów to zawsze jednak tygrys. |
| | | Wiek : 38 Zawód : wzgardzony rządowiec, wykładowca ekonomii na uniwersytecie Przy sobie : gaz pieprzowy, laptop, telefon komórkowy, prawo jazdy Znaki szczególne : brak pigmentu w skórze Obrażenia : urażona duma
| Temat: Re: Scarlett Ashworth Sro Lut 11, 2015 4:30 pm | |
| Gwałtowny łomot o drzwi do mieszkania zmusił Scarlett do wysunięcia się spomiędzy gładkich prześcieradeł. Leniwego i niespiesznego; nie widziała najmniejszego powodu, dla którego miałaby biec natychmiast przywitać niespodziewanego (i niechcianego) gościa, który bladym... południem? zdecydował się zakłócić jej świętą ciszę prywatnego gniazdka. Powolnym ruchem narzuciła więc na siebie krótki, jedwabny szlafroczek, starannie poprawiając jasne włosy w opartym o ścianę lustrze i jak co rano sprawdzając, czy oczywisty upadek z rządowego stołka nie odbił się negatywnie na jej wyglądzie zewnętrznym. Bo na wewnętrznym z pewnością tak; mimo że zwolnienie ze stanowiska przyjęła rzecz jasna z wysoko podniesioną głową, w myślach pozbawiając Adlera wszystkich kończyn i przypalając je na powolnym ogniu, to odsunięcie od władzy potraktowała jako osobisty policzek. Bolesny i upokarzający - nie rozumiała, jakim trzeba było być idiotą, żeby nie docenić jej niepodważalnych zdolności do utrzymania pracowników i kraju w ryzach, i nawet wiadomość o śmierci Melanie nie była w stanie osłodzić jej gorzkiej porażki. Kilka żałosnych dni spędziła więc zamknięta w nowym apartamencie (uwłaczającym i śmierdzącym klasą średnią; nie mogła się doczekać, aż spali go do gołej ziemi zaraz po rychłym powrocie do siedziby rządu), spożytkowując zgromadzone przez lata zapasy drogiego alkoholu i układając dopracowane do najdrobniejszych, makabrycznych szczegółów, przyszłościowe plany zemsty. Leczyła rany, podczas gdy ilość niepozornych buteleczek pełnych substancji mogących wywołać sen wieczny, rosła prawie w tym samym tempie, w jakim topniały butelki alkoholu, aż wreszcie - w myśl zasady co mnie nie zabije to da mi siły na mord ostateczny - mogła powrócić do gry, mając tę przewagę, że jej przeciwnicy jeszcze o owym powrocie nie mieli pojęcia. Nie, nie spacerowała ulicami Kapitolu, owinięta jedynie w prześwitujący transparent Ashworth na prezydenta. Pozornie przyjęła zaproponowane jej stanowisko, obejmując pozycję wykładowcy na uniwersytecie i zbierając tym samym sporo złośliwych uśmiechów od swoich politycznych przeciwników, na które odpowiadała jedynie słodkim wygięciem warg, za każdym razem wyobrażając sobie ich nadchodzącą śmierć w męczarniach. W międzyczasie wyładowywała się na biednych studentach, wykorzystując swoją wyższość nad nimi w stu procentach i sprawiając, że po kilku tygodniach albo zmieniali kierunek, albo rzucali się z najwyższego piętra budynku, po wcześniejszym załamaniu psychicznym. W przeciwieństwie do Scarlett, która w tym subtelnym rodzaju tortur odnalazła wartość niemalże terapeutyczną i teraz bez skrupułów rozszerzała ją także poza granice uczelni i na inne dziedziny życia. Leniwym krokiem przeszła do połączonego z kuchnią salonu, odprowadzana przez kolejną porcję uporczywego łomotania do drzwi. Komuś chyba naprawdę zależało na wizycie; miała szczerą nadzieję, że po drugiej stronie nie czekał na nią umierający na atak serca sąsiad, któremu jej ostatni podarunek w postaci drogiego wina wypalał właśnie struny głosowe, czyniąc go niezdolnym do samodzielnego wezwania karetki. Skrzywiła się, wyobrażając sobie mieszaninę krwi, śliny i innych płynów ustrojowych, zalewającą drogą wykładzinę w korytarzu. Nienawidziła bałaganu - czy ludzie nie mogliby umierać we wnętrzach własnych mieszkań? Wysokość czynszu, jaki płaciła za własne, powinna to gwarantować. Podeszła do krystalicznie czystego blatu, nalewając do jednego z pozostałych po wcześniejszym wieczorze kieliszków nieco przezroczystego płynu i pociągając z niego spory łyk, przed ponownym odstawieniem go na miejsce. Gdzieś za nią skrzypnęły drzwi do łazienki. Odwróciła się, mierząc wzrokiem półnagiego, owiniętego jedynie w ręcznik chłopaczka, który na jej wykładach zawsze siadał w ostatnim rzędzie. - Robisz ślady na posadzce - mruknęła chłodno, przenosząc pełne dezaprobaty spojrzenie na skapujące na podłogę krople wody. Podeszła do chłopaka, po drodze zgarniając z oparcia kanapy pozbawioną guzików koszulę i przerzucając mu ją przez nagie ramię. Zacisnęła palce na jego przedramieniu i nie dając mu czasu na przywdzianie czegokolwiek innego niż owinięty wokół bioder ręcznik, popchnęła go w kierunku drzwi. Przystanęła przed nimi na sekundę, sprzedając czekającemu po drugiej stronie gościowi kolejne chwile zniecierpliwienia, po czym przekręciła klucz w zamku i otworzyła drzwi szeroko, nie przejmując się zupełnie kusym szlafroczkiem, który - spięty jedynie zbyt luźno przewiązanym sznurkiem - nie zasłaniał praktycznie niczego. - Trzy i pół - powiedziała na pożegnanie, z jakby lekkim namysłem, kierując roznegliżowanego chłopaka na korytarz i odprowadzając go wzrokiem, gdy z dziwnie czerwoną twarzą nerwowo naciskał guzik windy, by moment później wsunąć się do niej z widoczną ulgą. Dopiero wtedy przeniosła spojrzenie na stojących w jej drzwiach Strażników, czy może raczej - Strażnika i Strażniczkę. Uśmiechnęła się zachęcająco, jednym ramieniem opierając się lekko o framugę. - W czym mogę państwu pomóc? - zapytała niemal serdecznie, krzyżując ręce na klatce piersiowej i co prawda używając liczby mnogiej, ale wzrok zatrzymując jedynie na Edgarze. Jeżeli wewnętrznie czuła się w jakikolwiek sposób zaniepokojona, to bynajmniej tego nie okazała; jej twarz pozostała jasna i nieodgadniona, ozdobiona wciąż tym samym uśmiechem, podczas gdy w myślach robiła szybki rekonesans nielegalnych substancji i narzędzi, spoczywających w głębi absolutnie niezamkniętych i niezabezpieczonych szafek. Z czystej ciekawości; wiedziała przecież, że nawet mimo spektakularnego upadku z rządowej drabiny, wciąż miała wystarczająco dużo wygodnych powiązań i znajomości, żeby rozważać samą siebie jako znajdującą się ponad prawem... czy też jego przedstawicielami. |
| | | Wiek : 34 lata Zawód : strażnik pokoju Przy sobie : broń palna, magazynek, paralizator, kastety, paczka papierosów, prezerwatywy Znaki szczególne : wiecznie w mundurze Obrażenia : zasklepiająca się rana po postrzale pod prawym żebrem
| Temat: Re: Scarlett Ashworth Sro Lut 11, 2015 8:22 pm | |
| Odpowiedzi i riposty Benner niezmiernie go bawiły. W im bardziej zaawansowane sarkastycznie rejony kierowała się jego droga współtowarzyszka niedoli, tym większą frajdę sprawiało Hesslerowi odbijanie piłeczki. Przy jednoczesnym wyobrażaniu sobie owej piłeczki wsadzanej brunetce głęboko do gardła. Albo innego otworu; tak, podczas nudnych dyżurów na posterunku często oglądał te dziwne erotyczne przedstawienia, z miłą chęcią przekładając je później na niemalże namacalne wyobrażenia. Previa była przecież tuż obok, odseparowana wyłącznie materiałem munduru. Pod którym - według prognoz Edgara - nie nosiła niczego, by być gotową na każde jego skinienie. Wystarczyło wtedy rozsunąć zamek błyskawiczny i... Tak przynajmniej sobie wmawiał (a może to brak alkoholu wywoływał przykrą w skutkach delirkę?), co pomagało mu przetrwać tą napiętą atmosferę. Nieznośną wyłącznie dla Benner: widział w jej oczach mieszaninę odrazy, rozpaczy i wściekłości, co nakręcało go jeszcze mocniej, pozwalając na dokopanie się do dna. Dna seksistowskich żartów, podłych nawiązań seksualnych i łamania wszystkich zasad koleżeńskiego regulaminu. Szanuj partnerkę swoją, czy coś takiego. Nigdy nie czytał tych wypisanych na kredowym papierze bzdur, wiszących w świetlicy posterunku. Takie teksty były dla frajerów, a co jak co, ale Edgar Hessler nie należał do grona tych obrzydliwych ameb. O nie, on osiągnął zdecydowanie wyższe stadium rozwoju, pozwalające mu przekraczać granice dobrego smaku bez żadnych psychicznych turbulencji. Zero zahamowań, zero wstydu, zero poczucia odpowiedzialności. Witajcie w samczym świecie pełnym testosteronu, zwietrzałego alkoholu i przekonania o własnej wspaniałości. - Dzięki za wspomożenie mojej marnej wyobraźni wizją ciebie, złączonej w namiętnym akcie kopulacji z zawszonym bezdomnym. Zawsze mogę liczyć na twoją erotyczną fantazję, Skarbie - odparł prawie natychmiast, jeszcze raz odwracając się przez ramię do dziwnie zadowolonej Previi (mogłaby odpiąć chociaż jeden guzik munduru więcej; kto wie, może wtedy jej mózg dostałby odpowiednio dużo tlenu i mogłaby przypomnieć sobie te wszystkie piękne, romantyczne chwile, jakie spędzili razem?). Nie podejrzewał jednak żadnego zamachu stanu: najgorsze, co mogło spotkać go po drugiej stronie drzwi to wieczór kawalerski członków tej całej Kolczatki. A wtedy i tak pewnie najpierw dołączyłby się do chlania i obmacywania dziwek, dopiero później biorąc się za dekonspirację i łowienie terrorystów. Ciekawe, czy dostałby podwyżkę. Ciekawe, czy Annesley zgodziłaby się na awans. Ciekawe, czy Benner obciągnęłaby mu wtedy z połykiem. Inni pewnie - w nagrodę za rozbicie tej niebezpiecznej szajki urwisów - po prostu kupiliby mu czekoladki, ale wiedział, że Previa może mieć problemy finansowe, więc taka robótka prawie-ręczna na pewno okazałaby się wzruszającym prezentem. Tak, właśnie taki tok myślowy wypełniał zwoje mózgowe Hesslera, kiedy to w końcu przestał łomotać drzwi. W odpowiedniej sekundzie; chwila dłużej uporczywego pokazywania siły swojego charakteru, a pewnie rozkwasiłby nos zarumienionemu chłopczynie. Może powinien przyjrzeć mu się dokładnie albo wręcz zatarasować przejście, ale...kompletnie wybił się z rytmu (także dosłownie). Równie dobrze obok niego mógł przemaszerować szef Kolczatki, grając na trąbce i śpiewając obraźliwe zwrotki o Adlerze - zareagowałby pewnie tak samo, czyli wcale, koncentrując się na bardziej niebezpiecznym przeciwniku. W postaci Scarlett Ashworth. Uwielbiał ją. Od pierwszego wejrzenia, kiedy jako nisko postawiony mundurowy pilnował wejścia do siedziby rządu, wzdychając romantycznie (powiedzmy) przy każdym bezpośrednim kontakcie z doradczynią Coin. Ba, kiedyś nawet sądził, że gdyby był odrobinę mądrzejszy - naprawdę odrobinę! - to mógłby spokojnie wybrać Scarlett na swoją żonę. Albo raczej: zrobić wszystko, by to ona wybrała jego. Jednak..cóż, nie oszukiwał się, kobiety takie jak Ashworth mierzyły wyżej, dużo wyżej niż zarabiający średnią krajową Strażnik Pokoju, przepijający połowę wypłaty w Violatorze. Mimo samczego narcyzmu Hessler naprawdę znał swoje miejsce w szeregu, zresztą: za bardzo lubił swojego penisa (i głowę w sumie także), żeby podawać go na tacy białoskórej modliszce. Albo innemu pajęczakowi, pozbawiającego życia swoich partnerów tuż po stosunku. Nie miał wątpliwości, że ta cudowna kobieta posiada morderczy charakter i jest gotowa obrócić ostrze zemsty nawet przeciwko swojemu partnerowi. Pozostały więc tylko cnotliwe wyobrażenia, w końcu stające się roznegliżowanym ciałem. Okrytym jedwabnym szlafroczkiem, wiszącym na jędrnych kształtach wyłącznie z przyzwoitości. O jaką Scarlett nie podejrzewał; swój pozna swego. Chętnie przybiłby z nią piątkę, zderzył się barkami albo w inny, równie wyrafinowany sposób, okazał łączącą ich więź, jednak...odrobinę się zdekoncentrował. Na całe szczęście nie na tyle, by zacząć się ślinić albo w inny sposób okazywać swoją troglodycką naturę. Ba, ktoś postronny mógłby zachwycić się finezyjną przemianą z gburowatego trolla w przedstawiciela najgodniejszego człowieczego gatunku. Wszystko w zaskakujące kilka sekund: w tym czasie zdążył przeskanować każdy centymetr odkrytego ciała Scarlett, kończąc erotyczną wędrówkę na jej niepokojąco niebieskich tęczówkach. - Scarlett - powitał ją swoim głębokim, zmysłowym tonem, ledwie hamując chęć pochylenia się do przodu i ucałowania jej...dłoni. Tak, potrafił się zachować. Tak, potrafił się zachować kulturalnie; niemalże słyszał za sobą niedowierzające prychnięcie Previi, ale nie odwrócił się do niej nawet na chwilę, posyłając Ashworth szeroki, uprzejmy uśmiech. - Niestety, jesteśmy zmuszeni zakłócić spokój udanego popołudnia - zaczął swobodnie, przechodząc niezauważalnie na ty, pozostając jednak po tej stronie progu. Minimum kurtuazji musiało zostać zachowane. - Mamy nakaz przeszukania każdego mieszkania w tym rejonie i upewnienia się, że żaden z obywateli nie ukrywa uciekinierów z getta - wytłumaczył biurokratycznym tonem, tak suchym, że aż nazbyt jasnym okazywał się jego stosunek do idiotycznego rozkazu. Durne prawo ale prawo. I przynajmniej pozwalało mu na cieszenie się ze spotkania upadłej rządowej gwiazdki, w jakiej jednak pokładał wielkie nadzieje. - Możemy...? - spytał w końcu z rozbrajającym uśmiechem, zastanawiając się, jakiemu bożkowi powinien złożyć dziękczynienie za to cudowne popołudnie, jakie spędzi z (już) nagą Ashworth i (niedługo) nagą Benner. Zapomniał nawet o kretyństwie Annesley i o potwornym alkoholowym głodzie. Wszystkie niedogodności nagle rozpłynęły się w chmurce niesamowitego zadowolenia, z jakim spojrzał w końcu na ukochaną Previę, kulturalnie przepuszczając ją w drzwiach. |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Strażnik Pokoju || pani oficer Przy sobie : broń palna, magazynek z piętnastoma nabojami, w pełni skompletowany mundur żołnierza, telefon, paczka papierosów, zapalniczka, nóż ceramiczny, krótkofalówka, antybiotyk (3 tabletki) Znaki szczególne : blizny na dłoniach, szaleństwo w oczach, dziura zamiast serca Obrażenia : ogólne osłabienie (boli mnie głowa i nie mogę spać ♫)
| Temat: Re: Scarlett Ashworth Sro Lut 11, 2015 10:22 pm | |
| Wojskowymi, którym obojętne są cele, łatwo można manipulować, łatwo nimi kierować i łatwo ich dezorientować. Przez cele rozumie się zadania, które wyznacza władza cywilna. Cele to usankcjonowana domena cywilów, środki zaś to domena wojskowych. Zadaniem wojskowych – upraszczając - jest osiągnięcie wyznaczonych celów przez jak najlepsze wykorzystanie środków, jakimi dysponują. Cele Strażników Pokoju przeszukujących mieszkania określono jasno: wytropienie szczurów, wyłapanie ich i zadbanie o deratyzację. Co jednak w momencie, w którym szczury posuwają się za daleko i wtrącają do sprawy środków? Mundurowi uważają to za nieuczciwe, za - żeby tak rzec - naruszenie umowy. W sposobie prowadzenia tej wojny, w polityce ograniczania stosowanych środków, zaczynają wojskowi (bądź też frakcja najbardziej zaniepokojonych) upatrywać intrygę cywilów, której celem jest zamach na ich uświęcone zwyczajem przywileje. Okoliczność ta źle służyłaby interesom kraju (oraz moim), gdyby nie to, że rosnące zaniepokojenie generałów pozwoliło mi na pogranie nimi tak, by dopiąć swego i za dwa tygodnie w końcu pójść (na zasłużony) urlop. Do tego czasu pozostało jednak czternaście długich dni przeliczanych na trzysta trzydzieści sześć godzin bądź dwadzieścia tysięcy sto sześćdziesiąt sekund podczas których mogę pożegnać się ze słodkim, niezobowiązującym życiem Strażnika i pośmiertnie pojednać z umiłowanymi członkami rodziny. Jestem pewna, że na odstrzelenie twarzy Hesslerowi potrzebowałabym zaledwie ułamka sekundy – co oznaczało mniej więcej tyle, iż w nadchodzącym czasie będę mieć ku temu stanowczo zbyt wiele okazji. Takich jak ta teraz, gdy wpatrywałam się z zimnym spokojem w tego człowieka, w to wcielenia klęski, w przekleństwa. Bo tak, Edgar to klątwa. Nie mam wątpliwości. Klątwa, która ani na chwilę mnie nie opuściła, która po prostu zatoczyła krąg i znów przemieniła się w kolejne nieszczęście. Aż nagle to poczułam – rodzącą się gdzieś w trzewiach, gwałtownie wzbierającą falę mdłości na wspomnienie pustych nocy, dzikich seansów w bocznym rzędzie kina, goryczy miłości, zniweczonych nadziei, i gdy uświadomiłam sobie, że mój zdradliwy umysł wciąż jeszcze odczuwa coś na wzór podziwu dla stalowych mięśni, dla tego doskonałego ciała, wypielęgnowanego niczym broń, którą w istocie było, niemal nie zwróciłam śniadania na wycieraczkę Ashworth. - W innych okolicznościach, w innej rzeczywistości i do innej, dowolnej istoty ludzkiej najpewniej rzuciłabym uprzejme: polecam się na przyszłość, ale jeszcze odbierzesz to jako zachętę i zechcesz wyegzekwować nieistniejące prawo do moich… - urwałam na moment kwiecisty monolog (z którego Hessler zapamięta najpewniej wyłącznie słowo wyegzekwować i przy najbliższej okazji sprawdzi, co oznacza (o ile znajdzie bibliotekę)), mimowolnie wygładzając dłońmi materiał munduru opięty na piersiach. - … usług. – zakończyłam dokładnie w momencie, w którym Ed przerwał daremne próby wybicia w drzwiach dziury… … i w którym na klatkę wypadł niemal całkiem golusieńki młodzieniec spod wiekowego znaku „wciąż wierzę w prawdziwą miłość”. Wrodzony instynkt nakazał mi odprowadzenie wzrokiem jegomościa po ścieżce wstydu (którą każdy z nas choć raz w życiu musiał przemierzyć) aż do windy, gdzie też zniknął, błyskając nagimi łydkami… i nie tylko nimi. Uniosłam delikatnie brwi, odrywając spojrzenie od automatycznych drzwi i przenosząc uwagę na te nieco bardziej klasyczne – tym razem z gospodarzem w komplecie. Zimna i cicha jak gekon, kamiennym wzrokiem wodząca w ciemności za pstrym owadem, brzęczącym w kręgu światła — tak postrzegałam Scarlett Ashworth od momentu, w którym nasze drogi się skrzyżowały… … i nic nie wskazywało na to, by od tamtej chwili cokolwiek uległo zmianie. Przecież powinna czuć coś, jakieś napięcie, nerwowość, w obliczu dwóch uzbrojonych Strażników Pokoju, czatujących na nią, przeczesujących ten piekielny wieżowiec, w końcu wpadających do mieszkania bez zapowiedzi (za to z elementem zaskoczenia, czego namacalnym (dosłownie) przykładem był czmychający do windy dzieciak). Jedno drgnienie palca, jeden przestrach za dużo i Ashworth nie będzie żyła, nawet jeśli nas także zdoła pozabijać. A zdoła. Dwóch na jednego to za dużo, żeby kpić, nawet jeśli to tylko wioskowi Strażnicy z zasnutego pyłem Dystryktu. I nagle uderza w nas (głównie w Hesslera, ale nawet ja nie potrafię uciec spod pola rażenia) cała gama bodźców wystosowywanych przez Scarlett - szelest jej skąpego (ładny, gdzie kupiłaś?) szlafroczka, przepływ energii woli poprzedzający ruchy i do tego jasne, zupełnie przejrzyste, bystre, błękitne tęczówki z ciemną plamą nieruchomej źrenicy; spojrzenie na którego dnie niczym w płytkiej, bardzo czystej wodzie odbijają się cienie i kształty spoczęło na Edzie, natychmiast kierując troglodycki umysł ku wyżynom erotycznych fantazji – i rzeczywiście, Hessler przez zatrważająco długą chwilę nie porusza się, nie przejmuje dowodzenia akcją, w ogóle nic nie robi, jak urzeczony gapiąc się w stalowe, nieporuszone oczy Ashworth. - To nie potrwa długo. – rzucam w końcu z obojętnością godną doszczętnie znudzonego życiem, rodziną, pracą i kochanką urzędnika rodem z Dziesiątki, po czym – wykonując swoisty slalom między Edgarem a Scarlett – zakłócam domowy mir gospodyni z właściwą sobie determinacją, z tym umiłowaniem i oddaniem się na zawsze śmierci, z tą nieznośną brawurą człowieka, który nic nie może stracić, ponieważ nigdy niczego nie posiadał – i, oczywiście, nie chodzi tu o jakiekolwiek rzeczy, o dobra czy majętności, lecz o innych ludzi wokoło. Ludzi, o których trzeba się troszczyć, o jakich pamiętać, drżeć i modlić się w bezsenne noce. Zaciśnięta w dłoni teczka zalśniła ponurą czernią, gdy zatrzymałam się w połowie drogi do salonu, omiatając spojrzeniem otaczające mnie wnętrze aż do najbliższego zakrętu, za którym najpewniej krył się salon oraz kuchnia. Dopiero wtedy wzrok odnalazł drogę powrotną do Hesslera, zaś usta… usta w końcu znalazły idealny pretekst do uśmiechu, który wywołały kolejne – jakże adekwatne do dzisiejszego zadania Strażnika – słowa. - Szukaj, piesku. Urzędowy, do bólu tani, prosty i niegustowny długopis zaklikał charakterystycznie, gdy potraktowałam go kciukiem, zaznaczając coś w nie mniej urzędowej rubryczce kwestionariusza. Jedyna zaleta dzisiejszego dnia? To Hessler brudził ręce, mnie zostawiając zadanie wymagające umiejętności czytania i pisania… czyli talentów u Edgara mocno recesywnych. |
| | | Wiek : 38 Zawód : wzgardzony rządowiec, wykładowca ekonomii na uniwersytecie Przy sobie : gaz pieprzowy, laptop, telefon komórkowy, prawo jazdy Znaki szczególne : brak pigmentu w skórze Obrażenia : urażona duma
| Temat: Re: Scarlett Ashworth Pią Lut 13, 2015 8:31 pm | |
| Istniało kilka rzeczy, które potrafiły wybić Scarlett z nastroju sielankowego wręcz zadowolenia z siebie i w ciągu ułamka sekundy wywołać u niej odruchy mordercze, w efekcie których zaczynała zastanawiać się całkiem poważnie nad możliwością spiłowania zębów na kształt ostrych trójkątów, którymi mogłaby - w razie potrzeby i właściwych chęci - rozszarpywać gardła potencjalnym ofiarom. Płacz dzieci - na przykład. Skrajny debilizm w szeregach najbliższych współpracowników. Spieprzona robota chirurga plastycznego. Plama z czerwonego wina na idealnie białym dywanie. I wreszcie - dwójka Strażników Pokoju, stojąca w jej progu z nakazem przeszukania. Nie żeby budziło to w niej niepokój. Nie obawiała się szubienicy, rozstrzelania, rozszarpania przez psy, czy innego sposobu humanitarnej egzekucji, które Adler stosował pokazowo na zdrajcach kraju, wytyczając sobie krwawą ścieżkę do tronu, który miał zająć - już w pełni oficjalnie - w następnych wyborach. Ponieważ już dawno postawiła wszystko na jedną kartę, popchnęła granice moralności o kilometry dalej od ich naturalnej pozycji i wyszła z owych działań bez jednego zadrapania, była przekonana o swojej nadludzkości. Dlatego też do białej gorączki doprowadzało ją sprowadzanie jej do pozycji zwyczajnego obywatela, pełzającego po ulicach plebsu, niegodnego choćby jednego spojrzenia, przyklejającego się do obcasów jej drogich butów. A Adler robił to notorycznie. I z charakterystyczną dla siebie głupkowatą złośliwością; nie był idiotą, to sprawdziła już na samym początku. Nie było więc możliwości, żeby autentycznie brał pod uwagę możliwość, że ona - ona! - zdecydowała się wpuścić pod swój dach chociażby fragment brudu, żywego bądź martwego, nawet jeśli jedynym ku temu powodem miałaby być chęć zorganizowania sobie leczniczej kąpieli w krwi kapitolińskich niemowląt. Swoje stanowisko określiła jasno zdecydowanie więcej niż raz, wytłumaczenie pozostawało więc jedno - władza wciąż starała się grać jej na nosie, najpierw proponując jej uwłaczające stanowisko nauczycielki niewychowanych bachorów, którym niemal siłą musiała wskazywać miejsce w szeregu, a teraz przysyłając tę uroczo wyglądającą parkę, z prawnym nakazem naruszenia jej świętej strefy. Dobrze więc, zagramy po waszemu. - Hessler - odpowiedziała mężczyźnie, głosem całkowicie pozbawionym emocji, patrząc na niego z mieszaniną chłodnej pogardy (kogoś trzeba było obwinić o ten absurdalny element poranka) i milczącego porozumienia, które zawarli już jakiś czas temu, i które - miała nadzieję - miał zamiar podtrzymać. Chyba nic nie popchnęłoby jej cierpliwości na krawędź bardziej, niż zniszczenie jej z trudem zbieranych zapasów rzadkich trucizn trunków, a ta znajdowała się niebezpiecznie blisko wytyczonych granic już w chwili bezgłośnego otwarcia drzwi. Na wzmiankę o ukrywających się w okolicy zbiegach z getta i wskazaniu jej mieszkania jako przypuszczalnej kryjówki, zaśmiała się krótko i bez faktycznej wesołości. Dźwięk nie był ani przyjemny dla ucha, ani zachęcający; zabrzmiał bardziej jak fałszywa nuta w perfekcyjnie odegranym utworze albo ciężki przedmiot, spadający bezładnie na klawisze fortepianu. Ostrzegawczo? Z pewnością jedynie przez przypadek. - Skoro macie nakaz, to chyba możecie - odpowiedziała cicho i powoli, jakby zwracała się do pięciolatka i jego jedynie odrobinę starszej (i mądrzejszej) siostry. Zrobiła pół kroku w tył, przepuszczając Previę, która najwidoczniej jednak nie miała zamiaru czekać na zaproszenie, ale wciąż nie przeniosła na nią spojrzenia, rejestrując jej obecność jedynie kątem oka. Pomalowane lakierem w kolorze krwistej czerwieni paznokcie zastukały lekko o futrynę, kiedy jasnoniebieskie oczy sztyletowały ubranego w mundur mężczyznę, jakby ich właścicielka szukała w jego ciele odpowiedniego miejsca na atak. - Proszę - powiedziała w końcu, cofając się wreszcie w stronę mieszkania, obowiązek zamknięcia za sobą drzwi pozostawiając Edgarowi. Jeśli zdecydowałby ruszyć się z miejsca, oczywiście. - Napiją się państwo czegoś? - zapytała niewinnie, płynnie wchodząc w rolę zdziwionej nagłym przeszukaniem obywatelki, która jednak nadal nie uznawała za stosowne przywdziania większej ilości odzieży niż złośliwie zsuwający się z ramion szlafroczek. Nie przeprosiła też za przyjęcie gości w negliżu (bo i czy było za co przepraszać?), bez śladów wstydu czy czegokolwiek innego świecąc poprawioną pod skalpelem chirurga białą skórą, idealnie wpasowującą się w wystrój mieszkania. Wciąż bez śladowych chociażby oznak niepokoju, podeszła do barowego stołka, wsuwając się na niego zgrabnie, opierając się plecami o kuchenną wysepkę i zakładając nogę za nogę. Mimo że postanowiła łaskawie tolerować obecność Strażników w mieszkaniu, nie miała zamiaru w żaden sposób ułatwiać im zadania. Nie pobiegła też do sypialni, by w ostatniej chwili lepiej ukryć spoczywającą w szufladzie szafki nocnej broń, której w swoim roztargnieniu zapomniała zwrócić, gdy wygasła jej rządowa licencja. Zamiast tego ponownie uniosła do ust kryształowy kieliszek, racząc się za ciepłym już nieco alkoholem i z umiarkowanym zainteresowaniem obserwując pracę Previi i Edgara, od czasu do czasu robiąc w umyśle mentalne notki odnośnie wyjątkowo niegustownych mundurów. Polecenie kobiety rzucone w kierunku Hesslera skwitowała ironicznym uśmieszkiem, w ułamku sekundy obdarowując jego autorkę większą uwagą. Może jednak czekało ją chociaż szczątkowo interesujące przedstawienie; szkoda tylko, że aktorzy nie byli nadzy. - Jak to dobrze, że rząd tak dba o bezpieczeństwo swoich obywateli - zauważyła, zastanawiając się analitycznie, czy Previa rzuci się na Edgara przed końcem ich dzisiejszego dyżuru. - Znaleźliście już jakichś zbiegów od rana? - zapytała, uśmiechając się szeroko, chociaż mogłaby założyć się o stołek prezydenta, że już znała odpowiedź na to pytanie. Z lekkim znudzeniem sięgnęła po leżący na blacie telefon, odczuwając nagłą potrzebę znalezienia godniejszego partnera do wymiany poglądów. |
| | | Wiek : 34 lata Zawód : strażnik pokoju Przy sobie : broń palna, magazynek, paralizator, kastety, paczka papierosów, prezerwatywy Znaki szczególne : wiecznie w mundurze Obrażenia : zasklepiająca się rana po postrzale pod prawym żebrem
| Temat: Re: Scarlett Ashworth Nie Lut 15, 2015 1:44 pm | |
| Chwilowo przepalone połączenia neuronowe w mózgu Edgara powoli wracały do czasów świetności (powiedzmy), chociaż nie było to ani natychmiastowe ani łatwe. Nie, kiedy ciągle odtwarzał w myślach każdy fragment nieskazitelnie białego ciała Scarlett. Kawałek po kawałku, centymetr po centymetrze, scena porno po scenie porno - kalejdoskop bodźców ekstremalnych mienił się tak intensywnymi kolorami, że przez dłuższą chwilę organizm mężczyzny wyłączył wszystkie zbędne połączenia ze światem zewnętrznym, pozwalając na całkowitą wzrokową konsumpcję. Satysfakcjonującą bardziej, niż wcześniejsze odtwarzanie w myślach każdego wspomnienia, związanego z usługami Previi, co właściwie było o wiele zdrowsze. Nie powinien przecież poświęcać swojej licealnej dziewczynie ani grama cennego czasu umysłowego (i tak kurczącego się w oczach po każdej alkoholowej libacji, będącej zarazem seryjnym morderstwem na szarych komórkach), unosząc się dumą i traktując ją jak powietrze. Niestety takie działanie także nie należało do rzeczy banalnych i Edgar z trudem znosił obecność dwóch pięknych kobiet obok siebie, wybierając jednak na dzisiejszą ofiarę mokrych wyobrażeń drogą Ashworth. Scarry nie wzbudzała w nim aż takiej frustracji, nie życzył jej śmierci w męczarniach i nawet obdarzał ją jakimś niespotykanym rodzajem szacunku. I - rzecz najważniejsza - blondynka nie wpisywała się do księgi gości jego obskurnej sypialni, co automatycznie czyniło ją zwierzyną pożądaną. Gatunek wymierający a Edgar jako superbohater był w stanie zrobić naprawdę wiele, by przedłużyć linię niezwykle kuszących ust, wyraźnie zarysowanych policzków i niepokojąco niebieskich tęczówek. Może to jej urok, może to kapitolińska chirurgia plastyczna - Hesslerowi było dokładnie wszystko jedno. Efekt końcowy starań natury/skalpela był tak rozkoszny, że nagłego szampańskiego humoru nie mogło zepsuć nic. Ani chłodny ton Scarlett, ani durna misja Annesley ani nawet jeszcze głupsze towarzystwo Previi. Same kobiety; nic dziwnego, że z trudem ogarniał cały swój życiowy burdel (idealne porównanie). Typowo męską depresję zostawił jednak za drzwiami mieszkania Ashworth, które w końcu kulturalnie zamknął, ruszając nieśpiesznie do salonu. Z bardzo szerokim uśmiechem na brodatej twarzy - w tej chwili w Kapitolu nie było mężczyzny bardziej czarującego, szarmanckiego i radosnego od Edgara Hesslera. Głupszego także; nie mógł przecież liczyć na wiele, dalej znajdywał się na służbie, wykonując bezsensowne zadania dowódcy korpusu...z wrodzonym sobie absolutnym brakiem wdzięku, gdyż nie czekając na dalsze pozwolenia pchnął drzwi do łazienki. Nie, żeby spodziewał się tam gromadki brudnych uchodźców, zaprzęgniętych przez Scarlett do pucowania podłogi wychudzonymi rączkami - liczył raczej na skąpą bieliznę porzuconą gdzieś na jasnych płytkach. Bieliznę, którą mógł po szczeniacku zwinąć, co nadałoby wiarygodności niestworzonej historii namiętnego romansu ze zdegradowaną doradczynią prezydenta. Musiał obejść się smakiem; pomieszczenie było czyste, ciche i przesycone zapachem tanich, męskich perfum, typowych dla chłopców dopiero wkraczających w dorosłość. Zbyt mocnych; sztuczny testosteron, rozpylany wokół siebie żałosną mgiełką. Edgar aż prychnął, odwracając się na pięcie i powracając do przestronnego salonu, spokojnie mogącego zmieścić w sobie dziesięć jego obskurnych kawalerek. Nie, żeby czuł zazdrość. Nigdy nie potrzebował dużej przestrzeni, najlepiej czuł się w ciasnych korytarzach posterunku, wąskich uliczkach getta i dusznych pokoikach Violatora. Nie dla niego ekskluzywne wnętrza, chyba, że w promocji dołączano by dwie kobiece lalki. Jedną półnagą, zblazowaną i znudzoną, oraz drugą; mokry sen fetyszysty służbistek w mundurach. - Uczono mnie, że to suki mają lepszy węch. Nie krępuj się, Benner. Zostawiam ci sypialnię pani Aswhorth - rzucił lekko w przestrzeń, dalej z nienaturalnie szerokim uśmiechem, nadającym jego niebieskim oczom ciepły, wręcz czuły blask. Zgodnie z którym powinien pieszczotliwie poklepać brunetkę po głowie (i szarpnąć za włosy na podłogę, jak za dawnych, dobrych lat?). Ominął ją jednak szerokim łukiem, niemalże wojskowo maszerując wzdłuż szaf w salonie, otwierając leniwie kolejne drzwiczki i po sekundzie zamykając je z trzaskiem. Cała gama głupoty; nie zamierzał wysilać się bardziej. Poszukiwanie zbiegów u Ashworth było tak sensowne, jak wypatrywanie okrętu podwodnego pośrodku mitycznej już Sahary. Trochę teatru jednak nie zaszkodziło, chociaż i ta zabawa znudziła mu się na tyle szybko, że po chwili znów znalazł się w kuchni, podchodząc do wyczyszczonego na błysk (a może nigdy nieużywanego?) blatu. Chętnie przystałby na złudną propozycję Scarlett. Gdyby byli tutaj sami. Albo nawet i we troje, ale również półnago. Warunki widocznie nie sprzyjały, pokręcił więc z autentycznym smutkiem głową, obserwując wręcz wygłodniale, jak czerwone wargi Ashworth dotykają brzegu szklanki. - Niestety, jestem...jesteśmy na służbie. - wygłosił przesadnie biurokratycznym tonem, zerkając przez ramię na Previę. Urok nagości Scarlett nieco stracił na sile rażenia, ale zapobiegawczo dalej wolał wpatrywać się w całkowicie zakrytą brunetkę niż ryzykować upadlającą erekcję, wywołaną zsuwającym się z białego ciała jedwabnym okryciem. Przezorny zawsze ubezpieczony; pewnie dlatego wdawał się w miłą pogawędkę z właścicielką mieszkania, przeszukanie sypialni zostawiając Previi. - Wiem, że zaskoczy cię moja odpowiedź,ale - żadnego. Nikogo. Niespotykane. W końcu najlepsze osiedle w Nowym Kapitolu to pierwszy obowiązkowy przystanek dla uciekinierów z getta. - Na pytanie Scarlett odpowiedział niemal natychmiastowo, z nieco teatralnym zacięciem, omijając w końcu wyspę kuchenną i rozglądając się po katalogowym wnętrzu. Nawet nie dla odnalezienia jakiejś wskazówki - po prostu bezpośrednia bliskość Scarlett wręcz parzyła. - Ale przecież nasza wspaniała dowódczyni nie może się mylić. Każdy, ale nie Annesley - kontynuował z wyraźnym rozmiłowaniem, stając w końcu po drugiej stronie blatu i wpatrując się w odsłonięty kark Scarlett. Co za dużo, to niezdrowo; czuł, że dzisiejszego wieczoru będzie musiał odwiedzić ulubiony pub muzyczny po gorszej stronie muru i znaleźć jakąś chorobliwie bladą blondynkę. I tak będącą tylko marną namiastką pierwowzoru. - Czy widziała pani kogoś podejrzanego, kręcącego się po budynku? - dodał niemalże bez przerwy na wdech, groteskowo żonglując bezpośrednimi zwrotami i tekstami służbowymi. Wszystko to w oparach absurdu i trudności w męskim zebraniu myśli. |
| | | Wiek : 30 lat Zawód : Strażnik Pokoju || pani oficer Przy sobie : broń palna, magazynek z piętnastoma nabojami, w pełni skompletowany mundur żołnierza, telefon, paczka papierosów, zapalniczka, nóż ceramiczny, krótkofalówka, antybiotyk (3 tabletki) Znaki szczególne : blizny na dłoniach, szaleństwo w oczach, dziura zamiast serca Obrażenia : ogólne osłabienie (boli mnie głowa i nie mogę spać ♫)
| Temat: Re: Scarlett Ashworth Nie Lut 15, 2015 3:57 pm | |
| Kiedyś, bardzo dawno temu, w innym życiu – w życiu sprzed Igrzysk, w życiu przed treningami zawodowców, w życiu wiecznie posiniaczonej dziewuchy szukającej przyczyny śmierci ojca, podczas analizowania badań źródłowych natknęłam się na wiele opisów przypadków w których nieuleczalny rak nagłe się cofał, a pacjent, któremu już nie dawano żadnej nadziei, nagle okazywał się całkiem zdrowy. Nikt nie wiedział, jak to się dzieje.. i dlaczego. Choć cel poszukiwań stanowiła zupełnie inna choroba, makabryczna przypadłość zdołała mnie zafascynować tak, jak fascynować może jedynie rozdrapywanie ledwo co zagojonych strupków. W efekcie przyswajania kolejnych informacji odkryłam, że procesu remisji nie dawało się przewidzieć, ani też wywołać sztucznie, a jednak, co jakiś czas występował. Z braku naukowego wyjaśnienia nazwano go spontaniczną remisją. "Remisja" znaczy wyleczenie. "Spontaniczna" znaczy - diabli wiedzą, co ją wywołało. Co przecież nie oznacza, że nie ma przyczyny. W obliczu podobnego cudu natury zdołałam nabrać otuchy; stałam się wręcz optymistką. Wiedziałam, że są na świecie istnieli ludzie, którzy wyszli z niemal nieuleczalnej choroby. A zatem nieuleczalny rak bywa uleczalny i cały problem przenosi się z rejestru rzeczy niemożliwych w sferę wysoce mało prawdopodobnych. Wniosek? Dla głupoty Hesslera też istniała nadzieja. Co prawda mocno powątpiewałam w równie niespotykany cud medyczny (zwłaszcza teraz, gdy Edgar każdym swym ruchem dawał wyraźny pokaz nieodwracalnego spustoszenia pośród szarych komórek), nie oznaczało to jednak, że zwątpiłam całkowicie – w końcu czysto teoretycznie łatwiej pokonać czynniki idiotogenne niż komórki rakowe. By nie tracić jakże cennej energii na równie puste (jak łeb Hesslera) dywagacje, skupiłam uwagę nie tyle na samej Ashworth, co jej mieszkaniu – podczas podobnych misji (znaczna przesada w nomenklaturze zleconego przez Annesley zadania) wychodziłam z założenia, że synestezja powinna być naturalnym sposobem odbierania świata. Człowiecze zmysły gdzieś, kiedyś oddzieliły się wzajem od siebie i przez to rodzaj ludzki jest taki upośledzony. Nie możemy złożyć naszych zmysłów do kupy, ponieważ odbieramy rzeczywistość poprzez mnogość wąskich okienek, niczym więźniowie w celi – oto przyczyna, dla której jesteśmy wszyscy tacy pokręceni w środku. Podczas gdy ty, Benner, jesteś żywym obrazem zdrowia psychicznego i karmanicznej doskonałości! Po mojej lewej stronie zapach wygasającego kadzidła; na wprost aromatyczna woń drogiego alkoholu, z tyłu – synteza ozonu. Lecz zapach, jaki przykuwał pełnię uwagi, czaił się po prawej stronie: zachwycająca woń kobieca, na którą zdawały się składać (lub częściowo ją maskować) wyborne perfumy, wysychający lakier do paznokci, krem , szampon - pełny zestaw chemicznych środków upiększających, które, jak sobie w tej chwili uświadomiłam, były Ashworth zupełnie zbędne. Wszystko, co potrafię, to słyszeć ładne kolory, wąchać muzykę, widzieć smak jakiejś potrawy - wyniesione z Areny nawyki okazywały się niezbędne (a przynajmniej niezwykle przydatne) w pracy Strażnika Pokoju; mam na tyle doświadczenia, żeby w miarę trafnie domyślać się, jakie procesy zazwyczaj wokół mnie zachodzą i co dzieje się w moim otoczeniu – przynajmniej dopóki jestem na znanym mi gruncie. Problem w tym, że od pewnego czasu głównie d o m y ś l a m się ewentualnych konsekwencji podejmowanych decyzji (czego nigdy wcześniej nie robiłam). Prawda była smutna i niemal porażająca - wpadłam w potrzask własnej głowy. W milczeniu przesunęłam się przez schludny przedpokój w stylu high-tech, kątem oka rejestrując Ashwroth przesuwającą palcami po wysokiej szklance jak po strunach instrumentu i dopiero wtedy odpowiadając na – jakże subtelne – zaczepki towarzysza. - Suka dowodząca stadem. To źle świadczy o witalności samca alfa, Hessler. – słowa okraszone zadowolonym uśmieszkiem madonny odbiły się echem od ścian korytarza, kiedy z cichym, pustym klapnięciem zamknęłam teczkę, odprowadzając Edgara wzrokiem – zupełnie jakbym przez te kilka, krótkich sekund wychodziła z przeświadczenia, iż kolejna próba rozsadzenia jego hipokampu w końcu przyniesie zadowalający (i krwawy) efekt. Pozostawało nam mieć jedynie cichą nadzieję, że Ashworth potyczki słowne odbierze jako wariant zawodowego zwyczaju Strażników bądź – w ostateczności - rodzaj makabrycznego żartu dla wtajemniczonych, z którym jest nam łatwiej żyć. Dla mnie w każdym razie to wszystko stało się naturalnymi biegunami istnienia, jedynymi wskazówkami czasu w świecie, w którym noc mogła być gorącym zapachem mężczyzny w ciemności mojej sypialni, błyszczącą gwiaździstą nocą chłodnych prześcieradeł przylegających do jego ciała lub złocistym światłem anonimowego męskiego ciała u mego boku; w świecie, w którym dzień był iskrzącym fajerwerkiem jadła chrupiącego w zębach bądź – dlaczego by nie - niebiańskim kurantem gorącego ciała partnera uderzającego o chłodną wodę basenu po przypominającym curry zapachu sauny. Echo rozmowy dobiegającej z kuchni mozolnie przedzierało się przez ściany mieszkania, do sypialni docierając jako zniekształcony, wypaczone efekt dźwiękowy – zgodnie z poleceniem (poleceniem? Zgodnie?) Hesslera, naruszyłam ostatni bastion prywatności Ashworth i wtargnęłam do alkowy jako pozbawiony skruchy najeźdźca. W powietrzu wciąż wyczuwalna była ostra, charakterystyczna woń cielesnych uniesień, co naturalną koleją rzeczy nasunęło mi wspomnienie nocy spędzonej z Seanem i pozwalało przypuszczać, że w nadchodzących dniach upomnę się o powtórkę z rozrywki… choć niekoniecznie z Victorem. Na pierwszy rzut oka dało się ocenić, że Scarlett nie ukrywa we własnym łóżku masochistycznego zbiega z getta. Równie nieprawdopodobne wydawało się ukrywanie go pod łóżkiem, które ze względów konstrukcyjnych mogłoby stanowić kryjówkę dla, co najwyżej, rodziny karaluchów - te jednak nie miały najmniejszego prawa bytu w mieszkaniu Ashworth (najpewniej samo słowo również było zakazane). A zatem – garderoba? Przesuwna szafa? Kredens? Nie, nie bądźmy naiwni. Nikogo. To może chociaż za zasłonami? Jeszcze większa nicość. W ostatnim tchnieniu desperacji zdecydowałam się na przeszukanie szuflad, w najgłębszym milczeniu omijając te zawierające bieliznę i skupiając się głównie na wypełnionych mniej bądź bardziej tajnymi dokumentami, których treść nie stanowiła celu przeszukania. I gdy wydawało się, że mieszkanie Scarlett – zupełnie jak dziesiątki przeszukanych wcześniej – będzie jedynie kolejnym, przymusowym przystankiem… … niemal zagwizdałam pod nosem, w otchłaniach nocnej szafki odnajdując przedmiot, którego widok sprawiał znacznie większą frajdę niż cały zbiór pism dla dorosłych. Kartki w teczce zaszeleściły cicho, gdy podjęłam trud odnalezienia dokumentu zawierającego podstawowe informacje o Ashworth, a w tym – drobnej wzmianki dotyczącej zezwolenia na posiadanie broni. Glock 29 czwartej generacji, typowa zabawka przydzielana rządowcom… którym Scarlett już nie była. Przynajmniej nie na papierze. Szafka stuknęła cicho, gdy zamknęłam ją pchnięciem biodra, zdolności manualne poświęcając wsuwaniem dokumentu do teczki. Niechętnie (najpewniej z uwagi na obecność Hesslera w innej części mieszkania) opuściłam sypialnię, załapując się na ostatnie pytanie zadane przez Strażnika – niewiele brakowało, a pokręciłabym głową zażenowana naiwnością Edgara. - Czysto. – rzuciłam spokojnie, opierając się o framugę drzwi – jak na ironię w tej martwej, obojętnej przestrzeni, nawet obecność enigmatycznego Hesslera działała jak promyk ludzkiego ciepła. - Wychodzimy, zanim obślinisz posadzkę pani Ashworth. – dodałam niemal zatroskanym tonem, przesuwając wzrok z Eda na samą Scarlett – przez chwilę rozważałam zadanie podstawowego pytania dotyczącego broni, którą zostawiłam w nocnej szafce pod prowizoryczną osłoną z koszulki nocnej… ale zamiast tego uniosłam jedynie brwi, podejmując kontemplację białej rękawiczki oblekającej moją dłoń. W końcu żadna z nas nie chce mieć znędnych problemów. |
| | | Wiek : 38 Zawód : wzgardzony rządowiec, wykładowca ekonomii na uniwersytecie Przy sobie : gaz pieprzowy, laptop, telefon komórkowy, prawo jazdy Znaki szczególne : brak pigmentu w skórze Obrażenia : urażona duma
| Temat: Re: Scarlett Ashworth Pon Lut 16, 2015 9:50 pm | |
| Obserwowanie wzrokowo - słownych potyczek między Benner, a Hesslerem, stanowiło zajęcie zarówno interesujące, jak i nużące. Być może w innych okolicznościach Scarlett byłaby nawet zafascynowana tym pokazem siły, spod którego wręcz agresywnie prześwitywały niechlujnie zakopane echa przeszłości, ale przeszukiwanie jej własnego mieszkania - choćby nie wiadomo jak rutynowe i skazane na niepowodzenie - nie pozwalało jej na stuprocentową swobodę. Grała, owszem; nie miała zamiaru pokazywać Strażnikom najmniejszego nawet cienia słabości, dlatego z pewnością siebie wymalowaną na twarzy (i reszcie ciała) sączyła pozbawiony wczorajszej świetności alkohol, głośno kpiąc sobie z odgórnego nakazu. A bezgłośnie... przeklinając. Paskudnie, życzeniowo, z lodowatą furią przecinającą jej myśli jak ostre sztylety. Za długo stała już bezczynnie za kurtyną, ostrożnie obserwując rozwijającą się na arenie politycznej Kapitolu sytuację. Mimo że z pozoru potulnie i posłusznie usunęła się w cień, to najwidoczniej i tak nie był on na tyle głęboki, żeby uczynić ją niewidzialną, a więc jej próby trzymania się na uboczu tak czy inaczej spełzały na niczym, stanowiąc niewybaczalną stratę czasu i energii. Nie musiała uchylać się przed wpływami władzy; one już zdążyły do niej dotrzeć, bezczelnie pozbawiając jej resztek prywatności i poczucia nietykalności pod okropnym i niemodnym płaszczykiem przypadkowej kontroli. Przypadkowej. Zamoczyła usta w przezroczystym płynie, powstrzymując się od parsknięcia chłodnym śmiechem. Już dawno przestała wierzyć w istnienie tego słowa, bo sama niejednokrotnie obdarła go z jego pierwotnego znaczenia. Nie wierzyła też, żeby za całą tą szopką faktycznie stała Christina. Mimo że ich kontakt częściowo się urwał - Annesley awansowała, Ashworth zleciała (z gracją) z zajmowanego stołka - to Scarlett znała dowódcę Strażników na tyle, żeby wiedzieć, że dobrowolnie nigdy nie bawiłaby się w takie bezcelowe pieprzenie. Wysyłanie ludzi na z góry skazane na niepowodzenie misje nie było po prostu w jej stylu; jeśli więc już się na to zdecydowała, to z pewnością naciski szły od osób wyżej postawionych, a w tym wypadku - od samego Adlera. I to, w przeciwieństwie do domniemanego wymysłu zwierzchniczki Strażników miałoby sens, bo nowy prezydent już niejednokrotnie od objęcia urzędu pokazał swoje zamiłowanie do efektowych, choć niekoniecznie efektywnych pokazówek. Nie podzieliła się jednak swoimi przemyśleniami z Hesslerem, milcząco decydując się zachować te obserwacje dla siebie. Nie żeby podejrzewała, że przepite komórki mózgowe mężczyzny mogą nie poradzić sobie z nadążeniem za tak skomplikowanym tokiem myślowym; miała po prostu nadzieję, że im mniej Strażnicy będą mówić, tym szybciej uporają się z przyswojeniem faktu, że nie wyprowadzą dzisiaj z jej mieszkania żadnego cudem odnalezionego zbiega. - Oprócz dwojga umundurowanych Strażników... nikogo - odpowiedziała z pobłażliwym uśmiechem, na wpół rozbawiona, a wpół zażenowana tą namiastką przesłuchania, odwracając się w stronę Hesslera i kompletnie nie zauważając, że jedwabny szlafroczek niemal całkowicie zsunął się z jej prawego ramienia. Zawiesiła na nim wzrok o co najmniej kilka sekund za długo, jakby w myślach rozważała właśnie między różnymi rodzajami tortur. Nie żeby uważała go za wroga; wprost przeciwnie, lubiła określać Edgara jako cichego sojusznika, towarzysza w niepisanej komitywie, który mimo swojego oczywistego braku polotu i finezji bywał czasami przydatny - bardziej nawet od tych wszystkich inteligentów, przechadzających się właśnie korytarzami siedziby Co... Rządu. Nie zmieniało to jednak faktu, że trudno było jej odmówić sobie słodkich chwil niewinnego pastwienia się nad nim, dlatego zamiast po prostu poprawić jedyną część ubioru, odrzuciła jasne włosy na plecy, całkowicie odsłaniając groteskowo kontrastującą z czarną wysepką, białą skórę. Nie utrzymywała jednak swojej uwagi niepodzielnie skupionej na Hesslerze; nie, przez cały czas pozostawała czujnie świadoma dobiegających z jej sypialni dźwięków przeszukania i wysyłała znajdującej się tam Previi mentalne ostrzeżenia o nierobieniu głupot. Częściowo cieszyła się, że to właśnie ona zajęła się sprawdzeniem najbardziej nielegalnej części jej apartamentu, bo mimo że nie wiedziała o niej specjalnie dużo (to będzie musiało się zmienić), to i tak już na pierwszy rzut oka widać było, że przewyższała swojego towarzysza o co najmniej kilkadziesiąt punktów IQ. A to najprawdopodobniej minimalizowało ryzyko (i tak nikłe, ale zawsze) ewentualnych prób zaszkodzenia jej nieskazitelnej (powiedzmy) kartotece. Telefon zawibrował w jej dłoni dwukrotnie, ale wiadomości od Gerarda nie uspokoiły jej w żaden sposób. Zapomniała o nich zresztą w momencie, gdy do pomieszczenia wróciła Previa, jednym krótkim słowem potwierdzając jej przypuszczenia (i nadzieje). Przeniosła spojrzenie na kobietę, automatycznie przeszukując wszystkie drgania jej głosu w poszukiwaniu tego niewłaściwego, ale niczego takiego nie odnalazła. Czy to czyniło z niej dłużniczkę Benner? Kącik ust drgnął jej nieznacznie, unosząc wargi w nieodgadnionym uśmiechu, kiedy zapobiegawczo powstrzymywała się od rzucenia niewinnego: wszystko w porządku? Chyba sama doszła do oczywistych wniosków, że nadeszła pora na odstawienie zabawek na metaforyczny strych i uporanie się z sianym od przeszło miesiąca burdelem. - Mam nadzieję, że dalsze przeszukania będą bardziej owocne - rzuciła tylko, autentycznie życząc Strażnikom dokopania się do jakiegoś zbiega i spektakularnego odprowadzenia do prosto do ginsbergowego więzienia. Upiła następny łyk alkoholu, odprowadzanie gości do drzwi uznając za zbędne; nawet jeśli Hessler do tego czasu zapomniał już drogi, jego towarzyszka z pewnością zgodzi się robić mu za przewodnika.
|
| | | Wiek : 34 lata Zawód : strażnik pokoju Przy sobie : broń palna, magazynek, paralizator, kastety, paczka papierosów, prezerwatywy Znaki szczególne : wiecznie w mundurze Obrażenia : zasklepiająca się rana po postrzale pod prawym żebrem
| Temat: Re: Scarlett Ashworth Czw Lut 19, 2015 9:57 am | |
| Odsłonięcie nagiego ciała Scarlett mogłoby jednocześnie oznaczać ukazanie swoich słabych punktów - i tym samym obdarzenie Edgara niesamowitą, wręcz wzruszającą ufnością - problem w tym, że blondynka takowych nie posiadała. Łamiąc przy tym wszelkie schematy, do jakich Hessler przywykł z typowo samczą monotonnością. Obdzieranie z szat płci pięknej zawsze świadczyło o ich słabości. Im więcej mógł zobaczyć, tym bardziej nimi gardził, czując się tak oryginalnie pewnie w kompletnym mundurze. Pan-i-władca kontra biedne, płaczące niewiasty, nieporadnie zakrywające newralgiczne punkty na erotycznej mapie ciała. Do takiej hierarchii przywykł, taką bezmyślnie akceptował i...na takim myśleniu (!) się zawodził. Biała skóra Ashworth nie czyniła go w żaden sposób lepszym, nie objawiała się mu wstydliwie czy też poddańczo. Romantyczne - i z pewnością przypadkowe! - zsunięcie się materiału z jej nagich ramion było prowokującym wypowiedzeniem niemej wojny a nie zapowiedzią oralno-francuskiego wywieszenia białej flagi. Edgar gubił się w tym całkowicie nowym uniwersum, gdzie to on stał bez słowa przed kimś rozdającym karty, nie mogąc zrobić nic. By sobie ulżyć, by ulżyć swoim wyimaginowanym standardom; by ulżyć presji testosteronu, nakazującego mu złapać Scarlett za jasne włosy i przeciągnąć ją po płytkach jej nieskazitelnej kuchni, znacząc w końcu te blade usta krwawym pocałunkiem. I nie tylko. W jego głowie krystalizowały się coraz odważniejsze scenariusze upojnego zaznaczania swojego terenu, równie brutalne co - w swej naiwności - niedorzeczne. Dzielnie jednak walczył z odruchami, wytrzymując spojrzenie Ashworth praktycznie bez mrugnięcia niebieskich oczu, wcale nie zdradzając się ze swoją chłopięcą fascynacją. Lata wojskowych treningów nauczyły go wyłączania pewnych części mózgu (bywało, że i całości tego tajemniczego organu) i tylko dlatego stał jeszcze grzecznie po swojej stronie kuchennego blatu, ciągle z tym samym uśmiechem przeciętnego służbisty. Gotowego zaraz wyjąć z kabury pistolet najcięższego kalibru i wyładować napięcie na właścicielu kolejnego, przeszukiwanego mieszkania. Pewnie dlatego przydzielono mu Previę. Pomimo wszystkich urazów (także fizycznych; wspominał przecież upojną bitwę codziennie, przesuwając palcami po bliźnie, ciągnącej się poniżej prawego ramienia, zahaczając o obojczyk), jakie wzajemnie zadawali sobie przez lata, potrafił docenić jej wręcz niepokojący spokój. Te wielkie, wiecznie łzawe oczy nadepniętego szczeniaka. Pełne usta, wygięte w grymasie styranej życiem matki szóstki dzieci. Metodyczne, pewne ruchy żołnierza z czterdziestoletnim doświadczeniem. Benner - mimo wszystkich wad, typowych dla skupionych na rozkładaniu nóg kobiet - stanowiła jednoosobową reprezentację całkiem osobnej kategorii w ustrukturyzowanym pojmowaniu świata Hesslera. O ile podobna sytuacja dotyczyła Scarlett, to jej szufladkę mógł ze spokojem nazwać i oznaczyć czerwoną etykietą niebezpieczne: chciałbym, ale nie mogę., to Previa sprawiała większy problem. Typowe, powinien przywyknąć już do upierdliwej obecności brunetki w swoim życiu. Zawsze jednak reagował z takim samym zaskoczeniem, z jakim kiedyś przyjął pocisk z jej broni a teraz: jej nagłe pojawienie się w tym przybytku chirurgicznego zbytku. Był naprawdę bliski otrząśnięcia się jak psiak z kropli wody, ale - znów! - doskonała wojskowa tresura uchroniła go od faktycznego zaślinienia blatu i nerwowego zerkania na zegarek. Widocznie mózg wyłączył się całościowo, chcąc zapobiec samobójczemu gwałtowi na przyjacielskiej sojuszniczce. Może dlatego powracał do rzeczywistego świata w wydaniu zrelaksowanym, nie komentując w żaden sposób przytyku Previi. Oderwał jednak (w końcu, brawo) wzrok od Scarlett, wymijając blat kuchenny i ruszając w kierunku drzwi wyjściowych, zostawiając kwestię podpisów, papierków i innych bzdur Benner. Do której i tak uśmiechał się promiennie, przystając w progu i kulturalnie czekając na życiową towarzyszkę. - Jeszcze raz przepraszamy za kłopot, Scarlett - rzucił w ramach kulturalnego pożegnania, zastanawiając się, czy dodać zaproszenie na kawę. To brzmiałoby jednak żałośnie nawet jak na hesslerowskie standardy, zwłaszcza przy kpiącym spojrzeniu Benner. Pohamował więc wszystkie durne odruchy, prezentując spokój i opanowanie godne najlepszego oficera korpusu. Jakim przecież był, nawet jeśli ważna misja stawała się przyjemnością oglądania roznegliżowanych modliszek.
zt |
| | |
| Temat: Re: Scarlett Ashworth | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|