Wiek : 34 lata Zawód : strażnik pokoju Przy sobie : broń palna, magazynek, paralizator, kastety, paczka papierosów, prezerwatywy Znaki szczególne : wiecznie w mundurze Obrażenia : zasklepiająca się rana po postrzale pod prawym żebrem
Temat: Edgar Hessler Nie Lis 30, 2014 9:29 pm
Edgar Hessler
ft. Jannik Knopp
data i miejsce urodzenia
14 lutego 2249 r., Dystrykt Drugi
miejsce zamieszkania
dzielnica wolnych obywateli
zatrudnienie
strażnik pokoju
Rodzina
Kompletnie nieistotna. Matka, ojciec, szóstka upierdliwego rodzeństwa, żadnych chorób genetycznych, psychoz czy też nowotworów. Wszyscy zapewne już umarli śmiercią nudną, naturalną i obrzydliwą.
Historia
if this is redemption, why do i bother at all there's nothing to mention, and nothing has changed still i’d rather be working at something, than praying for the rain
Przyszedłem na świat w dystrykcie kamieni, broni i wszechobecnych mundurów, co z pewnością wpłynęło na ukształtowanie się mojego charakteru bardziej niż znamienna data urodzin. Z dawnym pogańskim świętem łączył mnie wyłącznie wygląd pulchnego cherubinka, całą resztę konotacji można by wyrzucić do kosza. Nie byłem przecież wyczekiwanym owocem miłości. Radość moich rodziców z powołania nowego życia skończyła się gdzieś przy piątym dziecku a ja miałem pecha pojawić się w obskurnym szpitalu jako siódmy z kolei. I ostatni, kończąc żenujący festiwal płodności państwa Hesslerów, dbających bardziej o przyrost naturalny niż o zapewnienie swoim potomkom dostatniego życia. Powołali na świat kolejną rzeszę niewolników i nienawidziłem ich za to od pierwszego samodzielnego kroku. Nigdy nie miałem z nimi dobrego kontaktu. Denerwował mnie wiecznie brudny od pyłu ojciec, próbujący tulić mnie do siebie dłońmi pokrytymi pęcherzami; obrzydzała zaniedbana, gruba matka, a już do kompletnej furii doprowadzało mnie starsze rodzeństwo. Bezwolne, nudne, zlewające się w jeden korowód wychudzonych postaci, z jakimi łączyły mnie wyłącznie takie same błękitne oczy i jasne włosy. Poza czystą genetyką byliśmy zupełnie obcymi ludźmi, sypiającymi pod tym samym, walącym się dachem, z którego sypały się odłamki cegieł i tony kurzu. Zawsze strącałem z siebie ten szary pył; wiedziałem, że jeśli chociaż jednego dnia pozwolę sobie na pozostawienie tej obrzydliwej warstwy na swojej skórze, to stanę się kolejnym Hesslerem zamrożonym w glutowatej formalinie szarej codzienności. Jeśli kiedykolwiek czegokolwiek się bałem – jestem przecież nieustraszony – to wyłącznie wciągnięcia w ruchome piaski genetyki i zostania kopią mojego ojca i braci. Musiałem walczyć z przeznaczeniem. Chwytałem się więc każdej pracy, jednocześnie średnio przykładając się do nauki. Już jako nastolatek pracowałem w jednej z fabryk broni, zafascynowanymi tymi małymi, ciężkimi przedmiotami, niosącymi tak ekspresowe zniszczenie. Moi rówieśnicy drżeli przed Igrzyskami, ja – przed ocięciem od taśmy produkcyjnej, z jakiej podkradałem części broni, w końcu nieudolnie składając własne pistolety. Za każdym razem wychodziło mi to jednak coraz lepiej. Mogłem całymi dniami pracować w moim prowizorycznym, sekretnym warsztacie, w ogóle nie interesując się światem. Polityką i Igrzyskami nigdy się nie interesowałem. W Dwójce nie musiałem martwić się o moje ewentualne powołanie na Arenę; zawodowcy zabijali się jeszcze przed Dożynkami o możliwość zgłoszenia swojej kandydatury. Ja nigdy nie stawałem z nimi w szranki, chociaż wielu wróżyło mi sukces, mamiąc obietnicami bogactwa i popularności. Problem w tym, że nigdy o to nie dbałem; idealne mięśnie, wyrobione przy pracy w kamieniołomie, wykorzystywałem tylko przy mamieniu dziewcząt, a reszta moich morderczych przywar, jakimi podobno miałem zachwycić sponsorów, przydała mi się niedługo potem. Nie zamierzałem kontynuować edukacji, nie chciałem też spędzić całego życia w zakurzonym Dystrykcie, pomiędzy kilofami i martwymi pistoletami w mojej dłoni. Marzyłem o tym, by ożywić te kawałki metalu, by poczuć ich moc i by wyrwać się z domu, którego nienawidziłem. Decyzja o wstąpieniu do wojska była banalnie prosta, nie miałem żadnych wątpliwości ani dylematów moralnych. Moment przekroczenia bram koszar uważam za jeden z najszczęśliwszych w moim życiu, chociaż wieloletnie szkolenie mocno dało mi w kość. Trafiłem do grupy dowódcy-sadysty. O dziwo, uwielbiałem go. Im ciężej nas trenowano, tym bardziej nakręcałem się na przezwyciężanie własnych słabości; im mocniej pomiatano tym intensywniej pracowałem i kiedy w końcu przypięto mi odznakę oficera poczułem się niezniszczalny. Katorżnicze szkolenie przetrwałem jako jeden z niewielu rekrutów, miałem też wśród nich najlepszą opinię i zwycięstwo smakowało odurzająco słodko. Od razu zostałem wcielony w szeregi Strażników Pokoju, dostając swój własny oddział, pilnujący porządku w Dwójce. Najpierw przy kopalniach – pacyfikacje robotników były moim ulubionym zajęciem – później w głównej siedzibie wojskowej. Oczywiście nie od razu stałem się kimś poważanym, wspinałem się po militarnej drabinie powoli, wytrzymując ból i poniżenie. Zaciskałem zęby i parłem do przodu, nie oglądając się na nikogo. Opowieści o braterskiej więzi towarzyszy broni można wsadzić między bajki; byłem gotów sprzedać najlepszego przyjaciela, by zdobyć kolejny awans. Robiłem to bez mrugnięcia okiem, podobnie traktując moją dawną rodzinę. Wyparłem się wszystkich łatwością; inna sprawa, że oni nie dążyli do kontaktu ze mną. Kiedy założyłem na siebie biały mundur przestałem dla nich istnieć, ale nie przejąłem się zbytnio, wypełniając swoje obowiązki z całkowitym oddaniem. Czasem zbyt mocnym; trzykrotnie zawieszano mnie i karano dyscyplinarnie za pewne potknięcia, ale powracałem do służby z jeszcze większą namiętnością. I ostrożnością; to właśnie wtedy nauczyłem się gry pozorów, chociaż dalej brzydzę się teatralnymi pozami. Musiałem jednak poświęcić swoją prymitywną prawdomówność w imię wyższego dobra. Jakim było państwo i władza. Skupiona w rękach prezydenta, chociaż bardziej szanowałem swojego generała. Wielokrotnie powtarzałem, że poszedłbym za nim w ogień i…tak też się stało. Zaraz po otrzymaniu awansu na starszego oficera mój przełożony zaproponował mi wyprowadzkę. Tak, ujął to w ten enigmatyczny sposób, a ja nie dopytywałem wcale, po prostu zgadzając się przekroczenie progu nowego domu. Zarówno metaforycznie jak i w przenośni: ogień buntu zaczynał tlić się i w naszym Dystrykcie, do tej pory gasiłem go wszelkimi dostępnymi sposobami, w końcu samemu zostając wepchniętym w płomienie. Niedosłownie: razem z zaufanym oddziałem przedostaliśmy się do Trzynastki, co przy naszym sprzęcie i śmigłowcach nie było trudniejsze od zwykłych ćwiczeń. Najgorsze miało czekać nas już po przekroczeniu granicy nieistniejącej stolicy buntu i…prawdopodobnie tak było, chociaż brałem udział w negocjacjach jedynie jako obserwator. To generał zapewniał Coin o naszej lojalności. Nie wtrącałem się, nawet przez chwilę nie odczuwając jakiegoś zaniepokojenia tak łatwą zmianą stron. Udaną, chociaż przez pierwsze tygodnie i tak nadzorowali nas mundurowcy z podziemi, co szalenie mnie frustrowało. Tak samo jak powolne oddalanie się generała, coraz rzadziej pojawiającego się w koszarach, za to częściej: w towarzystwie władz Trzynastki. Zapomniał o swoim zaufanym oddziale i, jakkolwiek pedalsko to nie brzmi, złamał mi tym serce. Pewnie dlatego teraz ciężko znoszę wszelakie formy poddaństwa, chociaż wtedy nie zastanawiałem się nad tymi bzdurami, dalej wykonując swoje obowiązki. Trenowałem, podbijałem, zwyciężałem – szarość kamieniołomów zmieniła się w szarość Rebelii, poprzetykanej jaśniejszymi płomykami radości ze zdobycia kolejnej twierdzy i wyrżnięcia w pień dawnych przyjaciół. Być może też rodziny; w ferworze walki w Dystrykcie Drugim nie zwracałem uwagi na kolejne ciała, torując sobie drogę do Kapitolu. Od zawsze marzyłem o tym mieście i kiedy w końcu wkroczyliśmy do stolicy, zakochałem się w każdym zrównanym z ziemią budynku. Nie, nie zamierzałem niczego odbudowywać, zwycięstwo Rebelii nie stanowiło dla mnie nowego początku. Pragnąłem po prostu kontynuacji pasma mundurowych sukcesów. Ciężko na to pracowałem, biorąc udział w tworzeniu getta, pacyfikowaniu dawnych władców świata i sprzątaniu po niezbyt kompetentnych dowódcach, zmieniających się częściej niż dziwki w Violatorze. Tak, praktycznie zamieszkałem w tym burdelu, kompletnie nie rozumując chorych podchodów mających na celu zniszczenie tego przybytku zadowolenia. Pewnie to przez moje umiłowanie do niebanalnych rozrywek i nieco zbyt ostre traktowanie ludności cywilnej nie dostałem nominacji generalskiej, ale wcale mnie to nie obeszło. Zdecydowanie wolę pracę w terenie niż ciężar złotych odznak na mundurze. Dalej biorę udział w wojskowych obradach, dalej służę radą i ciepłym (powiedzmy) słowem, ale najlepiej odnajduję się w ruinach getta, wyżywając się na najsłabszych. Co jak co, ale klasy odmówić mi nie sposób.
Charakter
Podła szuja. Do osób, które mu rozkazują, odnosi się z oślizgłą i służalczą - o grotesko wyższych uczuć! - pogardą. Chylenie karku uznaje za największy cios w samcze ego i po każdym zdanym raporcie czy też innej poddańczej bzdurze musi odreagowywać. Najczęściej chlejąc na umór (bo nie da się tego nazwać kulturalnym sączeniem drogich trunków), wszczynając burdy i używając w stosunku do eksploatowanych dziwek imion swoich dowódców. Takie metaforyczne upodlenie osób stojących wyżej w hierarchii działa zbawiennie na jego psychikę: jak do tej pory udało mu się uniknąć rękoczynów i splunięcia w twarz wszystkim ciotowatym generałom tego świata. Jest przecież mistrzem opanowania, chociaż mało kto wie - bzdura; opinia degenerata i przylgnęła do niego już na stałe - ile pracy kosztuje go utrzymanie kamiennej twarzy i uprzejmego tonu. Jakim obdarza właściwie wszystkich. Zarówno towarzyszy broni jak i osoby grzecznie legitymowane, delikatnie przesłuchiwane i w końcu łagodnie oddawane w ręce wymiaru sprawiedliwości. Tak przynajmniej wygląda to teoretycznie, gdyż praktyka mocno odstaje od wszelakich wytycznych i Ed szalenie swobodnie interpretuje prawa człowieka, częściej sięgając po paralizator niż po chusteczkę do otarcia łez. Od zdobyczy techniki i innych finezyjnych sposobów na pacyfikowanie buntowników woli jednak prymitywną siłę pięści. W bójkach nie przestrzega żadnych zasad; honor to ostatnia rzecz, o jaką można oskarżyć Hesslera. Nie posiada też za grosz taktu i empatii, chociaż sprawia wrażenie niezwykle sympatycznego mężczyzny. Barczysty dryblas o błękitnych oczach i blond włosach - strach się bać, strach próbować nawiązać jakiś intensywniejszy kontakt, chociaż z pewnością warto podjąć to ryzyko. Nie, po bliższym poznaniu nie odkryjesz w nim duszy artysty ani rozpaczy niekochanego dziecka. Przyjaciół traktuje z taką samą kpiącą czułością, sprzedałby ich w pierwszej kolejności, jednak zdecydowanie lepiej stać po jego stronie, niż zerkać na Eda zza barykady. Bywa pamiętliwy, mściwy i nigdy nie zapomina wyrządzonych krzywd, a jego napady agresji przechodziły kiedyś do legendy. Teraz nieco dojrzał i nie pokazuje patologicznej satysfakcji z krzywdzenia innych. Nauczył się ostrożności, utemperował samcze odruchy i kiedy nie widzi się go przy pracy, można go uznać za naprawdę doskonałego kompana. Najgłośniej zaśmieje się z twojego żenującego żartu, postawi wszystkim w barze kolejkę i zaprowadzi cię do tej egzotycznej, czarnoskórej dziwki z drugiego piętra. W polityce miewa podobne dojścia co w burdelu - właściwie czasem ciężko znaleźć różnicę między rządem a Violatorem - i porusza się pomiędzy możnymi tego świata z łatwością, chociaż zdecydowanie odstaje od nich intelektem. Żaden z niego filozof i wielbiciel sztuki, swoje racje wykłada krótko i zwięźle. Nie czuje też żadnego pociągu do politycznej władzy: całkowicie zadowala go rola strażniczego króla na zgliszczach likwidowanego getta. Z podpisywania wyroków śmierci i przetasowań ekonomicznych nie czerpałby żadnej satysfakcji; woli brać sprawy w swoje ręce. Jak najszybciej i najmocniej; cierpi na kompletny brak cierpliwości i nie toleruje sprzeciwu, chociaż i tak bardzo dojrzał. Kiedyś byłby gotów gonić uciekiniera przez wszystkie dystrykty, teraz: wydaje odpowiednie polecenia i czeka aż delikwent trafi w jego ręce. Nie, nie uważa się za boga i nie wymierza sprawiedliwości, po prostu...z wielkim ubolewaniem stosuje obronę konieczną, nawet jeśli atakujący jest chudym wyrostkiem o szkodliwości małej myszy. Każdy psycholog miałby na temat Eda wiele do powiedzenia, ale na szczęście Hessler nie odwiedza takich konowałów, lecząc tylko urazy fizyczne. Jakich nie ma zbyt wiele, Los poskąpił mu bohaterskiej blizny, jaką mógłby chwalić się licznym kochankom. Zdobywa więc uznanie i szacunek ludzi swoją niesamowitą charyzmą - niezaprzeczalna zaleta, wyciągnięta z morza plugawych wad - i oddaniem pracy. Trochę służbista, trochę miłośnik przemocy, trochę typowy wojskowy, łącząc wszystkie najgorsze cechy każdego mundurowego gatunku w jedną całość. Całkiem przyjemną dla oka, ucha i innych zmysłów - o ile nie staniesz na jego drodze.
Ciekawostki
- Ma niezwykle ciepłą barwę głosu. Zawsze wypowiada się miękko, płynnie, donośnie i zdecydowanie, co groteskowo kontrastuje z zazwyczaj wulgarnym językiem. - Uwielbia zwierzęta, zwłaszcza swojego dobermana - Feliksa. - Jeździ starym i mocno poobijanym jeepem; nie dla niego sportowe auta i luksusowe limuzyny. Właściwie wszystko, co posiada, jest znoszone, zużyte i w jakiś sposób naznaczone jego osobą. - Stały bywalec Violatora; potrafi przepuścić tam równowartość dwumiesięcznej pensji w ciągu zaledwie jednej nocy. - Dużo pali, dużo pije, dużo je, dużo ćwiczy. Jest ciągle spragniony wrażeń i nowych bodźców, ciężko mu usiedzieć w jednym miejscu.
Ostatnio zmieniony przez Edgar Hessler dnia Czw Gru 04, 2014 8:45 pm, w całości zmieniany 1 raz
Edgar Hessler
Wiek : 34 lata Zawód : strażnik pokoju Przy sobie : broń palna, magazynek, paralizator, kastety, paczka papierosów, prezerwatywy Znaki szczególne : wiecznie w mundurze Obrażenia : zasklepiająca się rana po postrzale pod prawym żebrem
Temat: Re: Edgar Hessler Czw Gru 04, 2014 8:45 pm
podanie napisane, karta skończona : 3
Ashe Cradlewood
Wiek : 21 Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią Obrażenia : złamane serce
Temat: Re: Edgar Hessler Czw Gru 04, 2014 10:38 pm
Karta zaakceptowana!
Witaj na forum! Mamy nadzieję, że będziesz czuć się tutaj jak u siebie, i że zostaniesz z nami długo. Załóż jeszcze tylko skrzynkę kontaktową i możesz śmigać do fabuły. Nie zapomnij też zaopatrzyć się w naszym sklepiku. Na start otrzymujesz butelkę dowolnego alkoholu, parę kastetów i paralizator. W razie jakichkolwiek pytań pisz śmiało. Zapraszamy też do zapoznania się z naszym vademecum.
Uwagi: Ola mówiła, że podanie do wojska jest w porządku, więc Kartę chyba też mogę zaakceptować. <3 Co tu dużo mówić, kolejna cudowna postać do martynkowej kolekcji, zakochałam się z miejsca, powinni się zbratać z Gerardem i razem siać postrach i zniszczenie. *u*