|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| | | | Wiek : 20 Zawód : słodki nożownik Przy sobie : plecak, jodyna, noże do rzucania, latarka, paczka z jedzeniem Obrażenia : poszerzony uśmiech, epicki nóż między żebrami
| Temat: Re: Korytarz Sob Wrz 27, 2014 3:29 pm | |
| |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Korytarz Sob Wrz 27, 2014 3:29 pm | |
| The member 'Amanda Gautier' has done the following action : Rzuć kostkami
'Cztery oczka' : 3 |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Korytarz Sob Wrz 27, 2014 3:33 pm | |
| /Róg Obfitości; wraz z Bastkiem
Więc jakoś się udało... Nie zwracając już uwagi na to, kto umarł, kto zaś jeszcze dogorywa, bowiem to żywi najbardziej się teraz liczyli - byli przecież naturalnym zagrożeniem, przeciągnęła Sebastiana przez salę, by przejść przez pierwsze wybrane drzwi. Trzecie drzwi, nie raz żartowali sobie przecież, że jest to jedna z tych niesamowicie szczęśliwych liczb. Pytanie tylko, jak miało być teraz? Przy wyborze nie zastanawiała się jednak zbytnio, licząc zwyczajnie na łut szczęścia, jak i również wychodząc z założenia, że wszystko będzie lepsze od rzezi pod tym specyficznym Rogiem Obfitości. Pozostali trybuci z pewnością mieli solidnie przetrzepać sobie nawzajem skórę czy też pozabijać co słabsze jednostki, dając tym samym szansę Delilah i jej kompanowi. Śmierdzącemu teraz jakąś dziwną zupą, ale wciąż jednak wywołującemu w niej coś w rodzaju dziwnej słabostki. Nie za dużej, nie za małej, ale z pewnością mówiącej jej, że nie chce jego śmierci. Ani teraz, ani nigdy. Zaś uderzenie wazą, zapewne pełną gorącej zupy, z pewnością nie należało do zbyt łagodnych i nieszkodliwych dla zdrowia rzeczy, więc logiczne było to, że należało to obejrzeć. Przy Rogu tego zrobić nie miała jak, poza tym nie była przecież aż tak wielką debilką, aby narażać ich życie dla kilku chwil obserwacji. To zawsze mogła zrobić w zupełnie innym pomieszczeniu, wychodząc wpierw... Na korytarz? I to na dodatek taki jak najbardziej zniszczonego, możliwie niebezpiecznego i z pewnością nie nadającego się do zatrzymania choćby na krótką chwilę. Musieli udać się dalej. Pytanie tylko, gdzie tak dokładnie? W którą stronę? Tym razem liczenie na szczęście raczej jej się nie podobało, nie wchodząc zbytnio w grę, bowiem dwa razy pod rząd mogłoby być lekkim przegięciem. Dlatego też rozejrzała się po pomieszczeniu, bez słowa ciągnąc towarzysza w najbezpieczniej i najpewniej wyglądające miejsce na korytarzyku, by wreszcie puścić go, przykazując obserwowanie sytuacji, zaś samej otwierając lekko plecaczek i pospiesznie zerkając na jego zawartość. Może tam znaleźć się miało coś przydatnego? Nie traciła panowania nad sytuacją, w jakimś stopniu wciąż czując, że może zareagować odpowiednio szybko, jeśli byłaby taka potrzeba. Choć może to tylko jej wyobraźnia płatała Deli takie figle? Tak naprawdę dziewczyna była bowiem tylko marionetką w rękach Organizatorów. Kiwającą się tak, jak siły wyższe sobie życzyły. - Które drzwi? Które drzwi? Cholera! Musimy wiać! - Syknęła, rozglądając się dookoła i na powrót zamykając plecak, by umieścić go jak najpewniej na jego miejscu. Zacisnęła palce na nożu, patrząc na drzwi i upewniając się, że za plecami ma tylko, teoretycznie, bezpieczną ścianę. |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Korytarz Sob Wrz 27, 2014 3:39 pm | |
| W plecaku Delilah znajdują się: niezaładowany pistolet, krakersy, śpiwór oraz noktowizor. Niestety, jak się szybko okazuje, ten ostatni źle zniósł zderzenie z podłogą - jest potłuczony i najpewniej nie działa.
Ekwipunek został dopisany. |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Korytarz Sob Wrz 27, 2014 4:19 pm | |
| Zawartość jej plecaczka może i nie była najgorsza, w końcu teraz dosłownie wszystko miało się przydać, jednak Delilah musiała przyznać, że widok zdecydowanie popsutego noktowizora wprawił ją w dosyć wyraźne zniesmaczenie, przywołując na usta stwierdzenie o tym, że zabiłaby rudą sukę jeszcze raz, gdyby ta nie była już martwa. Trinette leżała już jednak sztywna i zimna, zaś Deli nie wybierała się chwilowo na tamten świat, więc zbyt wiele zrobić z tym nie mogła. Jedynie tylko spojrzeć na resztę posiadanych przez nią przedmiotów, analizując przez krótką chwilę ich przydatność. Nie były aż takie złe, jeśli patrzeć na to, że zawsze mogła trafić na zgniłe marchewki czy też podejrzane substancje, które niewątpliwie już rozlałyby się jej po plecaku, możliwie ją parząc czy też sprawiając jej inną krzywdę, a może nawet działając niczym najgorsze z trucizn, które wnikają powoli do układu nerwowego człowieka poprzez niewidoczną parę, paraliżując go w najmniej odpowiednim momencie, by wreszcie zabić w niesamowitych boleściach. Potłuczony noktowizor, paczka krakersów, śpiwór oraz pistolet, w którego załadowanie szczerze wątpiła, nie były w stanie aż tak mocno zranić ich właściciela, zaś mogły zdecydowanie pomóc mu w utworzeniu sobie drogi do przetrwania. Przynajmniej teoretycznie, bowiem nie warto było zapominać, że Organizatorzy raz po raz wymyślali jakieś niestworzone dziwy i choćby takie szeleszczące opakowanie mogło człowieka przyprawić o nerwicę, aby wreszcie sam zadrapał się na śmierć. Jupikajej, logiko Głodowych Igrzysk! Choć to właśnie logika podpowiedziała jej, aby zamknęła plecak, szykując się do ataku mogącego nastąpić dokładnie w każdej chwili. Wciąż nie wybrała przecież drzwi, myśląc teraz o tym na głos, by zwrócić się w stronę tych, którymi dopiero co weszli, gdy tylko usłyszała dźwięk zwiastujący ich prawdopodobne otwieranie. Przeniosła ciężar na jedną z nóg, przybierając pozycję dosyć dobrą do ataku i czekała... Coś mówiło jej bowiem, że ucieczka w tym przypadku rzeczą zbyt pozytywną nie będzie. Czy miała rację? |
| | | Wiek : 20 Zawód : słodki nożownik Przy sobie : plecak, jodyna, noże do rzucania, latarka, paczka z jedzeniem Obrażenia : poszerzony uśmiech, epicki nóż między żebrami
| Temat: Re: Korytarz Sob Wrz 27, 2014 5:13 pm | |
| //z Roga wraz z Mattem
Nacisnęłam chłodną klamkę i wcisnęłam się do środka, nie bacząc na zdrowy rozsądek i zachowywanie przy tym jakiejś szczególnej uwagi. W środku gotowa byłam na spotkanie jedynie Delilah i Sebastiana, więc jeśli jakiś smok nagle postanowiłby possać moją pierś, najpewniej już byłabym usmażona. Ku chwale Kapitolu i Organizatorom, nic złego się nie wydarzyło, prócz spięcia na twarzy Morgany. - Delciu, ale zrobili z nas dupeczki! Takie bialutkie sukienki. Tak bardzo symbolizujące niewinność – stwierdziłam, odrzucając dłonią, w której trzymałam nóż do krojenia, włosy do tyłu. – Delilah, to Matt. Matt, to Delilah i Sebastian – powiedziałam prędko, zamykając za sobą drzwi i odchodząc od nich jak najdalej. Nadal ciągnęłam za sobą rękę Matta, której jakoś niespieszno mi było puścić. Zrobiłam to jednak, by zaspokoić ciekawość związaną z zawartością mojego plecaka. Kto nie chciałby się dowiedzieć, co ma w swym zacnym tornistrze wyprawkowym? - Świetna arena. Podoba mi się – mruknęłam, z pasją przeglądając plecak, by potem go zamknąć i z powrotem zarzucić na plecy. – Mattie, cały jesteś? Jeden się chyba na ciebie rzucił... Miałam ci pomóc, ale zaplątałam się w sznur. Powinniśmy chyba ruszyć dalej. Skoro wpadliśmy przez drzwi numer trzy i nadal stoimy, to proponuję ponownie wybrać drzwi numer trzy – mówiłam, wskazując ręką na przejście, który stało tuż przede mną. Może wcześniej nie myślałam o sobie jako liderce sojuszu, ale chyba powinnam się w nią pobawić. Sebastiana nie lubiłam, Matta... Matta kochałam i nie chciałam go niczym obarczać, zaś Delilah... Tej zdania z pewnością bym słuchała, ale najwyraźniej adrenalina nią jeszcze... Wiedziałam, że w końcu sobie z tym poradzi. - Pobawmy się w Aliszię. Miałam podobny budynek w Krainie Snów. Zależnie od przeznaczenia i humoru, komnaty miewały inne wyglądy. To raczej niezbyt pozytywne odczucia. Chodźmy, może trafimy na salę balową, a to dopiero byłby odjazd! – Stwierdziłam podniecona. Nacisnęłam kolejną klamkę, wchodząc do środka. I tak nie moglibyśmy dłużej pozostać na korytarzyku.
[z/t do 3.] |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Korytarz Sob Wrz 27, 2014 9:09 pm | |
| /z sali numer trzy w składzie: Di, Dee, Bas, Matt
Poszło im nadzwyczaj łatwo, mogłaby nawet śmiało pokusić się o stwierdzenie, że nawet aż za łatwo, co raczej nie było zwiastunem niczego dobrego. Nie chciała jednak być jakąś wyjątkowo wielką pesymistką, bowiem przerażała ją myśl o staniu się kimś sztywniackim na wzór obecnego Bastiana, którego Igrzyska najwyraźniej zmieniały w chodzącego nudziarza o dosyć mocnym zabarwieniu odpowiadającym taniemu bohaterowi. Dokładnie tak. Taniemu bohaterowi tak dumnie trzymającemu w rękach zdobytą szkatułkę zawierającą w sobie zapewne tylko kolejne problemy. Swoista puszka Pandory? Dlaczego by nie. To była przecież pieprzona Arena, na której dosłownie wszystko stawało się możliwe. Do tej pory Delilah dziwiła się, dla przykładu, temu, że jedna z poduszek w oranżerii nie postanowiła nagle kłapać zębiskami i lecieć w kierunku Lyberga, by odgryźć mu, dajmy na to, najszlachetniejszą część jego ciała. Co byłoby raczej rzeczą dosyć żałosną i godną ubolewania. Nawet po tym wszystkim, co wydarzyło się wcale nie tak dawno temu, zaczynając objawiać w tej chwili w postaci lekko już krągłego ciążowego brzucha. Tak, była na tyle miłosierna, by czuć ulgę z powodu braku nawiedzonych poduszek i nie, nie miało to przyczyny w myśli o tym, że sama powinna go wykastrować. O tym myślała na samym początku, teraz już jakoś zaprzestając planowania takich rzeczy. Zajmowały stanowczo zbyt dużo czasu. Poza tym, kto inny miałby się debilnie zachowywać, gdyby Sebastiana wcięło? Tak, dokładnie tak to sobie motywowała, ponownie przechodząc do przekonania, że pragnienie zachowania go przy sobie miało wyłącznie podłoże logiczne, które to mówiło jej, że chłopak mógł się jeszcze do całkiem sporej ilości rzeczy przydać. Może spowodowane to było jego zachowaniem w stosunku do niej, może czymś zupełnie innym, lecz obawiająca się o jego życie Delilah na powrót zniknęła gdzieś głęboko pod skórą suki myślącej tylko i wyłącznie o swojej dupie. Teraz rozglądającej się po korytarzu, na który zdecydowali się wrócić i myślącej nad wyborem kolejnych drzwi mających ich zaprowadzić w jakieś mniej lub bardziej odpowiednie miejsce. Osobiście miała nadzieję, że będzie to coś normalniejszego od poprzedniego pokoju i że znajdą tam kolejne drzwi prowadzące do jeszcze innego pokoju, jednak nadzieja była przecież matką głupich, zaś ona za aż taką skończoną idiotkę się nie miała. - Szybka decyzja. Gdzie? - Mruknęła do reszty towarzystwa, zwalając na nią wszelaką odpowiedzialność za jakiś paskudny wybór.
|
| | | Wiek : 17 lat Zawód : złodziej, przemytnik Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz) Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)
| Temat: Re: Korytarz Sob Wrz 27, 2014 9:12 pm | |
| |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Korytarz Sob Wrz 27, 2014 9:12 pm | |
| The member 'Sebastian Lyberg' has done the following action : Rzuć kostkami
'Cztery oczka' : 4 |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Korytarz Sob Wrz 27, 2014 9:23 pm | |
| W plecaku Amandy znajdują się: jodyna, latarka, paczka z jedzeniem, kompas.
Przepraszam za nieogarnięcie! |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : prostytutka/kwiaciarka Przy sobie : W plecaku: proca, latarka, zwój liny, zapałki, pusta butelka, nóż, widelec, latarka, kompas, paczka z jedzeniem; w ręku: pistolet Obrażenia : lekko obite plecy, rana na łydce po ugryzieniu szczura
| Temat: Re: Korytarz Sob Wrz 27, 2014 10:08 pm | |
| Miała ochotę, nie wierzyła w to, ale miała ochotę ją uderzyć, naprawdę. Miała ochotę, ściskając za nóż kurczowo, wbić go w jej rozedrganą od gorącej krwi tętnicę, aby kolejno przyglądać się jak kona na podłodze wśród odgłosów agonii, wśród własnych krzyków. I to mogło się tak skończyć, to skończyłoby się tak, gdyby nie odwróciła się, nie poznała jej, nie zastanowiła się i nie zrozumiała, że ta cała zabawa zmierza tylko w jednym kierunku, a u celu nie czeka na nich nic dobrego. Śmierć i porażka, dla każdego. Dla ostatniego z przegranych – coś czego sama nie potrafiła nazwać, pyrusowe zwycięstwo, zdeformowane i obce, coś tak nienaturalnego i ciężkiego, że nie poradziłaby sobie z tym. Nie odpowiedziała, znowu utknęła w samej sobie, z językiem przyklejonym do podniebienia, nieruchomym. Nawet gdyby chciała wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, wiedziała, że to nie brzmiałoby za dobrze, nie brzmiałoby w ogóle. Szloch. Płacz. Przekleństwa, które runęłyby prosto w dół z siłą rozpędową lawiny mierzącej z czubka Mount Everest. Chciała to zakończyć, ale świat nagle stał się niewłaściwy i zły, bo nic nie działo się tak, jak podpowiadał jej zdrowy rozsądek. Dlatego pozwoliła prowadzić się ku drzwiom, bo sama nie podjęłaby dobrej decyzji, wiedziała to, że nie jest w stanie, bo to nie było ani trochę znajome, ani trochę takie, jak zapamiętała życie. A w obcym świecie jak ten nie potrafiła się poruszać. Chociaż Carly zapewne też nie, skoro od razu na wejściu Lucy wpadła na czteroosobową grupkę. -Jesteś głupia! Głupia, głupia, głupia! Jeśli umrze, TO BĘDZIE TWOJA WINA, TWOJA, TWOJA, TWOJA – i odwróciła się do nich, uśmiechnęła szeroko i rzuciła uroczyście – Jestem Lucy i strzeżcie się mojej armii jednorożców, która nie istnieje. |
| | | Wiek : 20 Zawód : słodki nożownik Przy sobie : plecak, jodyna, noże do rzucania, latarka, paczka z jedzeniem Obrażenia : poszerzony uśmiech, epicki nóż między żebrami
| Temat: Re: Korytarz Sob Wrz 27, 2014 11:27 pm | |
| - Delciu, rozchmurz się. Masz minę, jakby ktoś ci zabrał króliczka... Szkatułka może się przydać, a klucz do niej jest pewnie w Sali Kluczy. Albo trzyma go Klucznik tego przybytku i czeka na właściciela zawartości. Ponadto wiedz, że ta szkatułka może ci w przyszłości uratować tyłek! Nie wiesz, co tam jest. – Pragnęłam zauważyć, zwracając uwagę Delilah na bardziej pozytywne konsekwencje zabrania czegoś podejrzanego, co prezentowało się całkiem ładnie i kusząco. Ja byłam jak najbardziej za korzystaniem z okazji i podłapywaniem podejrzanych obiektów. Gdybyśmy niczego ze sobą nie zabierali, nie mielibyśmy nic. A tak, może jest sporawe ryzyko, ale jest też zabawa i szansa, czyż nie? To wydawało się mądre... Przynajmniej dla mnie. I wiało tajemnicą, co podwyższało jeszcze bardziej mój pociąg do wszystkiego, co się rusza, ma dwie nogi i dwie ręce. Tajemnice najwyraźniej też mnie podniecały. - Dobrze, to które drzwi... – Zaczęłam i zamilkłam, bo drzwi od Rogu zaskrzypiały, a ja mocniej odruchowo ścisnęłam nóż przygotowany do rzucenia. Wyluzowałam się jednak prędko, gdy usłyszałam jedną z dziewczyn. Same swoje – ocena numer jeden. - Cześć, Lucy. Jestem Amanda. Masz armię jednorożców? – Spytałam oczarowana, patrząc na cudowne włosy nowej znajomej. – O, a ja chcę mieć armię króliczków! Mogę, prawda, Delilah? – Spytałam, odwracając się do swojej Morganki. Właśnie, zapomniałabym nas sobie przedstawić. - Ja Amanda, możecie mi mówić Mandy i aby nie Andy! To zaś Delilah, Matt i Sebastian – powiedziałam z pełną sympatią, podchodząc do dziewczyny i witając ją tulańcem. Starałam się, by nóż w mojej dłoni nie wyglądał groźne, ani nie szczerzył się do niej złowrogo, a przede wszystkim jej nie drasnął. – Prędko zamknijcie drzwi nim wpadnie zły wilk i pożre nasze armie – stwierdziłam, witając się z kompanką tej jednorożcowej. Lucy miała na imię, a kompanka? - Do trójki nie wchodźcie, bo stwierdzamy, że jest tam strasznie. My idziemy teraz gdzieś indziej... W sumie... Może chcecie się do nas dołączyć? – Spytałam, szczerząc się szeroko. Pewnie nie wyglądałam, jakbym walczyła o życie. Właściwie to nie odczuwałam jakoś szczególnie tego, że jestem na arenie. Serio, to arena? Tu było całkiem miło, gdyby nie te zrujnowane parkiety, obrypane ściany... Może gdzieś dalej było przytulniej jeszcze bardziej, gdzie pomieszczenia nie miały okazji spotkać żadnej destrukcyjnej ręki. Nawet tej czasu? - Idziemy, bo... Ruchasz się, czy trzeba z tobą chodzić? Za rękę. – Spytałam nagle, przechodząc obok Sebastiana, który wyglądał, jakby węszył spiski, jakieś podejrzliwości czy coś. Sztyyywniak! Chyba jedynie cudem nas wtedy zaspokoił, choć... Ech... Nie, nigdy się do tego nie przyznam przed samą sobą. Kropka. Sprzedane! Zrobiłam głupie miny, gdy nikt nie widział mojej twarzyczki i odwróciłam się do zacnego grona, uśmiechając szeroko i skreślając ze swych barwnych myśli obraz pewnej części ciała Lyberga. Matt mi w tym nieco pomógł, bo zawartość jego gaci nadal była dla mnie znakiem zapytania. Kolejna tajemnica do odkrycia. - A wy, dołączacie do haremu, dziewczynki? Otwieramy burdel u Amandy! Sebastiana daję na godzinę za puszkę lakieru do włosów. Różowego. Koniecznie różowego – rzuciłam, oczywiście żartem, bo Lyberg był Morgany. – I chyba to znów ja muszę otwierać drzwi, i ryzykować swoim nosem... Ale mam nadzieję, że umiejętności akrobatyczne pozwolą mi przeżyć, jeśli nagle płytki zaczną tańczyć... Wielka Kurwo, Moja Erydo i Niewierny Tomaszu! TO JAKAŚ OBLEŚNA OPUSZCZONA ŁAZIENKA! Ja tam nie wejdę! Nie ma... – Zaczęłam się zapierać, ale pomieszczenie zainteresowało innych i ostatecznie musiałam wejść. Chyba ktoś mnie nawet popchnął. Chyba na pewno i uduszę, jeśli... Awrr... Niektóre płytki były popękane. I te prysznice! Fuuuuuuuuuuuj! |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Korytarz Nie Wrz 28, 2014 12:15 am | |
| - Czy tylko ja tutaj myślę na tyle rozsądnie, by móc stwierdzić, że to w środku jest niekoniecznie dobre? - Spytała, wzdychając i cudem tylko powstrzymując wywrotkę oczu, jaka była w tym momencie rzeczą niesamowicie dla niej naturalną. - I mam prędzej minę, jakby ktoś mi matkę zabił. Choć to w sumie prawda, no, nieważne.Nie chciała jednak jakoś wyjść teraz na osobę zupełnie dziką, ta rola należała bowiem do Amandy, zamiast tego łapiąc się na sztywniakowaniu i niekoniecznie pozytywnej myśli o tym, że zaraz jeszcze może zacznie matkować całej bandzie Niekoniecznie Przydatnej Drużyny Sierot, która mogła raczej narobić tylko jakichś wybitnie niekorzystnych szkód niż okazać się w przyszłości czymś przydatnym. Okej, posiadanie sojuszników mogło być jak najbardziej wygodne, jak i również pomocne, ale tylko i wyłącznie w wypadku, gdy to można było im w dużym stopniu zaufać. To zaś wiązało się ze znajomością ludzi wchodzących w skład sojuszu. Mniejszą lub większą, ale zawsze jakąś. Tymczasem w tej chwili najwyraźniej samoistnie nawiązywało się coś, co racji bytu mieć nie powinno. W końcu większości z tych ludzi nawet nigdy wcześniej zbyt mocno się nie przyglądała. Co tu dopiero mówić o pewności co do tego, czy przypadkiem nie mają zamiaru poderżnąć jej gardła podczas snu czy też dosypać czegoś trującego do jedzenia lub też picia. I fakt, teraz musiała szczerze sobie przyznać, że faktycznie zaczynała być coraz bardziej przewrażliwiona, ale jeszcze jakoś się usprawiedliwiała. W końcu... Ciężarna wróżka z wachlarzem fobii? Niekoniecznie zdrowa psychicznie entuzjastka noży? Zgrywający bohatera dzieciorób? Laska z wiele mówiącym nazwiskiem Coin? Tęczowowłosa panna najprawdopodobniej na wiecznym haju i wyimaginowanymi przyjaciółmi-jednorożcami? Podejrzanie milczący typ? To nie wyglądało zbyt dobrze. Już prędzej jak coś mogącego występować w komediowym serialu emitowanym w telewizji za czasów dawnego Kapitolu. A ona realnie brała udział w Igrzyskach z takimi ludźmi jako prawdopodobnymi sojusznikami, których pomocy mogła w przyszłości potrzebować, aby przeżyć. Chwila, moment. Cofnijmy się może do wcześniejszego wymieniania członków Załogi Specjalnej Troski i do "ciężarnej wróżki z wachlarzem fobii" dopiszmy jeszcze stwierdzenie o prawdopodobnej chorobie psychicznej, jaka skłaniała ją do tego, by mimo wszystko towarzystwa nie opuszczać. Nie pozostawiać w tempie rakiety świetlnej, a wręcz przeciwnie - pozostać, udając się w kierunku wybranych drzwi, rzucając w stronę Amandy lekkie tak, najlepiej radioaktywnych czy ludożernych, przydałyby się i jednocześnie kiwając głową w stronę obu nowoprzybyłych panien. Może i nie wyglądały jakoś specjalnie groźnie, ale i tak obdarzyła je spojrzeniem znacznie dłuższym niż to było konieczne, jawnie oceniając ich niebezpieczność oraz po części również swoje szanse w ewentualnym starciu z każdą z nich. Nie to, że zamierzała z nimi teraz walczyć. Tego raczej nie planowała, jednak zwyczajnie zaczynała chyba wychodzić z niej realistka, mówiąca o tym, że tak czy siak kiedyś zawalczyć o swoje będzie trzeba. Uniosła brew, gdy Dee już zupełnie otwarcie zaproponowała przyłączenie się, milcząc jednak niczym rasowy mruk, choć przecież nigdy kimś takim nie była, naturalnie pozostawiając podjęcie decyzji reszcie grupy. Były bowiem trzy opcje i żadna z nich raczej jej się nie podobała. Jeśli jednak miała już coś wybierać, potwierdzenie przyłączenia było chyba najlepszym wyjściem. Nie powstrzymała jednak parsknięcia śmiechem na pytanie Amandy, które było takie... Nierealne, absurdalne, wybitnie nie na miejscu, wyjątkowo otwarte oraz, cóż, bawiące ją nawet przy obecnych okolicznościach. Zagwizdała cicho, zwracając twarz w kierunku Gautier a następnie Lyberga i kręcąc głową z rozbawieniem. - Och, nasz drogi Bastian nigdy nie odmówi dobrego ruchanka, co? A potem będzie milczał, milczał i milczał, jakbyś go co najmniej zgwałciła. Kilka razy. Tłuczkiem do mięsa. - Stwierdziła, wzruszając przy tym ramionami. - Przetestowane na własnej osobie. I ja bym go oddała za gumki. Przydadzą się, jeśli nie chcesz być mną. Idziemy? Ignorując zwyczajową paplaninę Dee oraz jej reakcję na widok łazienki, zwłaszcza przy dziwnych dźwiękach dochodzących od strony drzwi prowadzących do pokoju z Rogiem Obfitości, podeszła do niej, zaglądając jej przez ramię i najnormalniej w świecie wpychając ją do łazienki. - Goł. Chyba nie chcesz zostać ofiarą tego korytarza, nie? [z/t dla wszystkich] |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Korytarz Nie Wrz 28, 2014 8:30 pm | |
| /z sali numer cztery z Bastkiem
Okej, uporczywie milczała, ale spowodowane to było tylko i wyłącznie tym, że kilka spraw musiała sobie koniecznie przetrawić. Wcale nie to, że była w szoku czy czymś temu bliskim. Dobra, może faktycznie była w szoku powodującym w jej wnętrzu dziwnie nieznane dotąd uczucie, i nie - to wcale nie było coś szumnie określane motylkami, które z kolei sprawiało, że odczuwała nielogiczną chęć zwymiotowania na podłogę. Teraz, zaraz, nie jakoś dyskretnie, lecz tak zupełnie perfidnie, jak stała w miejscu. Te wszystkie informacje, jakie doszły do niej w ciągu ostatniego czasu, zdecydowanie nie powinny mieć jakiegokolwiek związku z tworem zwanym Głodowymi Igrzyskami. To były rzeczy, jakie człowiek powinien usłyszeć w całkiem normalnych okolicznościach, choć nawet wtedy niekoniecznie istniałaby szansa na jakąś normalną reakcję, nie zaś w obliczu prawdopodobnie nieuniknionej śmierci. Osoba odpowiadająca za zaistnienie tej całej dziczy musiała być zdrowo powalona, bo nawet sama Delilah nie wpadłaby chyba na coś równie porąbanego. Dodatkowo do całego teatrzyku szaleństwa dochodził jeszcze fakt, że mimo wszystko nie miała najmniejszego zamiaru prowadzić rozmów w towarzystwie, bowiem aż nazbyt dobrze wiedziała przecież, jak to się zazwyczaj kończy. A wtrącania się przez większość czasu zwyczajnie nie mogła, tak samo zresztą jak i również jakichś głupich komentarzy zupełnie nie w realnym temacie, które miały szanse wypłynąć z ust Amandy. Dobra, przepadała za tą dziewczyną, ale nie dajmy się oszaleć, ich całe życie nie było ze sobą bezpośrednio związane. Nie bardziej niż, dajmy na to, właśnie z takim Sebastianem. Był moment na jedno, przechodził w chwilę na drugie, zaś teraz najwyraźniej następowała pora na trzecie. Trzecie zawieszenie po oznajmieniu, jakoby Bastian ją kochał, co było totalnym absurdem. Nigdy by nie powiedziała, co oznaczać mogło tylko to, że tak naprawdę najwyraźniej nie znali się na tyle, na ile mogli dotychczas sądzić. Może nawet zupełnie, chociaż w jakimś stopniu przecież musieli. Nie, nie chciała o tym myśleć, zwłaszcza nie w takich kategoriach i przy Igrzyskach na głowie. - Moja ostatnia próba pokazania tym wszystkim zakończyła się złamanym nosem, pamiętasz? To były piękne czasy. - Parsknęła wreszcie gorzko, rozglądając się po korytarzu, na który ponownie wyszli. Sama nie miała pojęcia, czego tak właściwie na nim szuka, ale nie potrafiła wyzbyć się przekonania, że lada moment Organizatorzy mogą próbować im dołożyć. Jakby sami już sobie wystarczająco nie dowalali. - Nic to szerokie słowo, korzystanie z niego w takim kontekście jest debilizmem. - Powiedziała szczerze, nie wahając się przed wypowiedzeniem dalszej części tego, co chodziło jej po głowie. - Nigdy nie miałam nas za osoby odpowiedzialne. Nie po tym wszystkim, co tak radośnie odpierdzielaliśmy. Tak samo z uciekaniem. Zwiewam jak wystraszona sarenka, nie mówiłam? - Uśmiechnęła się nieznacznie z politowaniem dla samej siebie, kręcąc nożem w powietrzu, by wreszcie opuścić go w dół, obracając się do Bastiana. - A co do tego... Nie jestem dobra w gadaniu o uczuciach, okej? Nie oczekuj ode mnie zbyt wiele. Sama nie wiem, co o tym sądzić. - Westchnęła, przeczesując palcami kitkę i patrząc na drzwi w korytarzu. - To gdzie idziemy? - Spytała po chwili milczenia. |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : złodziej, przemytnik Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz) Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)
| Temat: Re: Korytarz Nie Wrz 28, 2014 9:19 pm | |
| - Cóż, ta konkretna próba, o której mówię, przynajmniej nie miałaby jakichś nieoczekiwanych konsekwencji - parsknął cichym śmiechem. Gdy opuścili łazienkę, znów odpiął nóż, znów sięgnął po paralizator. Gdyby zza rogu zaatakowały ich jakieś dzikie, różowe macki, albo z sufitu zaczęły ich zaśliniać zmutowane gekony przynajmniej mógłby próbować się... ich bronić. Nie zajęło im długo dotarcie do punktu, w którym znajdowali się jeszcze nie tak dawno. Tak jak wtedy, tak i teraz musieli zdecydować o kierunku, w którym pójdą, ale... Jeszcze nie w tej chwili. Za moment. - Wystraszona sarenka... - mruknął, gdy zatrzymali się już na rozdrożu. Kręcąc głową z rozbawieniem, spojrzał na dziewczynę uważnie i wreszcie uśmiechnął się. Normalnie. Po swojemu. - Może po prostu dajmy temu spokój? - Uniósł brew pytająco. - Moje trzecie, jasnowidzące oko pokazuje mi, że czasu mamy zdecydowanie zbyt wiele, by warto było go tak marnować, więc... - Wzruszył ramionami. - Uznajmy, że jesteś moją dziewczyną i po kłopocie. - Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Och, jasne, to nie było szczególnie romantyczne, za to było po prostu w stylu Bastiana. On też nie umiał rozmawiać o uczuciach, nigdy nie odnajdywał się we wzniosłości podobnych rozmów. A skoro nie umiał tego w normalnym życiu, to trudno było przewidywać, że teraz nagle się tego nauczy. Swą propozycję rzucił więc takim tonem, jakby uzgadniali umowę handlową, potem pochylił się ku wróżce i pocałował ją krótko, by wreszcie, odsunąwszy się, rozejrzeć się. To co, jakie wyjścia im pozostały? - Może tam? - rzucił wreszcie po krótkim zastanowieniu, wskazując drzwi, za którymi, jak mu się zdawało, jeszcze nie byli. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Korytarz Nie Wrz 28, 2014 9:19 pm | |
| The member 'Sebastian Lyberg' has done the following action : Rzuć kostkami
'Cztery oczka' : 1 |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Korytarz Nie Wrz 28, 2014 11:10 pm | |
| - Jasne. Arena przecież jest miejscem przewidywalnym aż do bólu dupy. - Uśmiechnęła się nadzwyczaj naturalnie, wzruszając przy tym ramionami jakby faktycznie nie widziała w tym nic sarkastycznego, choćby wręcz nim ociekało. Czasami zwyczajnie należało spuścić choćby odrobinę z tonu, aby w przyszłości nie zwariować. Zaś ona osobiście wariatką zostawać nie chciała. Dobra, może już nią po części była, ale nie czepiajmy się słówek, nie? Najważniejsze, że zachowywała choć pozory normalności pomimo całej gamy fobii, dla których miała już nawet słodkie imionka. To nie było normalne? Niby dlaczego? Przecież zdecydowanie lepiej było się przyjaźnić ze swoimi lękami niż jeszcze dodatkowo się ich bać. Więcej strachu jej potrzebne nie było i tyle w temacie. Wielka, smoliście czarna kropa na końcu wszystkiego. Tym razem wyjście na korytarz nie niosło za sobą już dodatkowych wrażeń, bowiem byli tu już stanowczo zbyt dużo razy, by nie dało się zauważyć ewentualnej zmiany. Już zwłaszcza komuś z pamięcią określaną mianem fotograficznej, jakkolwiek by to durnowato brzmiało, a zalatywało dziwactwem kompletnym. Tak bardzo pasującym do obecnych okoliczności, jednocześnie równie mocno się z nimi mijając. Istota Igrzysk, mili państwo, tutaj niczego nie dało się jasno określić i wszystko mogło okazać się tylko starannie zakamuflowanymi pozorami. Przy braku jakiejkolwiek paranoi, oczywiście. Przecież sama Di nigdy nie mogła się nazwać istotką jakoś specjalnie wystraszoną, zahukaną, podskakującą na widok własnego cienia czy też odwalającą inne tego typu wariacje. Pomimo wspomnianych wcześniej fobii, starała się jakoś trzymać, bowiem Kwartał tak już miał, że jakoś automatycznie eliminował co słabsze osobniki. Może nie tak od razu, dając im się jeszcze trochę pomęczyć z nadzwyczaj ciężką rzeczywistością, ale prędzej czy później zdecydowanie. Fakt, że Delilah jeszcze wciąż stąpała po ziemi, cóż, raczej mówił sam za siebie o jej charakterze tudzież woli przetrwania. W tej chwili połączoną też nagle z czymś, co teoretycznie zaistnieć nie powinno, a czym była troska nie tylko o własną dupę. Już wcześniej zauważyła, że na Arenie znajdować się będzie wiele nadzwyczaj dla niej wartościowych osób, później jakoś próbowała to przemilczeć, potem się wściekała, by teraz na powrót wrócić do myślenia o tym, że jednak warto było wyjaśnić kilka spraw mogących pomóc jej w ogarnięciu, czy faktycznie powinna interesować się kimkolwiek innym. Może było to niespecjalnie dobre podejście, jednak Morgan niespecjalnie się nad tym zastanawiała. Ona tylko wcielała swój plan w życie, ciągnąc teraz swoją dziwną rozmowę z Bastianem. A gdy dotarli w niej już do swoistego sedna ostatniej sprawy, w niejakim zamyśleniu pokiwała głową, przyjmując oświadczenie z nadzwyczaj dużą chęcią. Zwyczajnie nie w jej stylu było bawienie się w jakieś wielkie dramaty, wielce romantyczne sceny i wyznania, które może i byłyby miłe dla oka widowni siedzącej sobie teraz wygodnie z tłustymi zadami na nazbyt miękkich kanapach i wpierdalających szarlotkę niczym głodne dzieci po raz pierwszy widzące jedzenie, jakby nie mieli jego nadmiaru na co dzień, obserwując z podekscytowaniem kolejne sceny rozgrywające się na Arenie. Dla Di naturalną rzeczą było spokojne przystanie na niezbyt uczuciowe wyznanie Bastiana czy też propozycjo-nie-propozycję zostania jego dziewczyną, bowiem jej samej nadzwyczaj trudno było zachowywać się niczym jedna z tych zakochanych laleczek, gdy jeszcze miała do tego możliwości. No, teoretycznie teraz też jakąś tam możliwość miała, lecz zwyczajnie nie było to w jej stylu. Koniec historii. Dlatego też uśmiechnęła się do chłopaka dającego się już nawet szumnie nazwać jej, pytanie tylko na jak długo, i... I to byłoby chyba na tyle. Żadnych wielkich miłosnych wyznań czy błagań o to, by na siebie uważał i nie umierał. Nie mógł jej tego zagwarantować w takich okolicznościach, tak samo ona jemu i oboje doskonale to wiedzieli. Nawet bez chęci umierania oraz z pragnieniem przeżycia. Czcze przyrzeczenia na nic się miały tutaj zdać. - Masz yntieligientne oko. - Mruknęła, odwzajemniając szybki całus, po chwili kiwając głową przy zgodnym powtarzaniu po nim. - I po kłopocie. A teraz zwiewajmy stąd, bo mi włoski na karku dęba stają. Już po kilku chwilach krótkiego zastanowienia, ponownie okazała się być zgodna, w żadnym razie nie specjalnie - ustalenie podłoża ich relacji zupełnie nic nie zmieniło, z Sebastianem. Toteż poprawiła plecak na plecach, chwytając mocniej nóż w rękę, by udać się za nim do wybranego przez nich pokoju. Mogło być tam wszystko, mogło nie być też nic, ale zdecydowanie stać na korytarzu nie powinni. Zaś powrót do łazienki... Cóż, coś mimowolnie odpychało ją od drzwi do niej prowadzących. Coś podejrzanego, lecz nie zastanawiała się zbyt wiele. Po chwili opuścili pomieszczenie. [z/t dla Bastiana i Deli] |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Korytarz Sob Paź 04, 2014 4:28 pm | |
| Na korytarzu rozległo się ciche pikanie i już po chwili na podłodze zmaterializowała się paczka zawierająca bluzę i spodnie dla Delilah.
Przedmioty zostały dodane do ekwipunku. |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Korytarz Sob Paź 04, 2014 5:42 pm | |
| /z jedynki wraz z Bastianem
Pospiesznie zatrzasnęła za sobą drzwi do pomieszczenia, podskakując na dźwięk metalicznego klekotu w zamku, nie zamierzała sprawdzać co oznaczał, i starając się jakoś utrzymać w pionie z tym wszystkim, co teraz spoczywało na jej barkach. I nie miała przy tym na myśli tylko i wyłącznie własnego plecaka, śpiwora czy też chłopaka, również swojego – detal, wraz z jego bagażem. Chodziło jej przy tym bardziej o kondycję psychiczną, jej wewnętrzny stan, który z każdą mijającą chwilą miał się coraz gorzej. I choć już wcześniej przychodziło do niej coś w rodzaju refleksji nad własnym stanem, teraz nawet nie było już tego potrzeba. Rozsypała się. Nie mogąc powstrzymywać dłużej dygotania ciała, przejmującego chłodu na duszy, który nie miał kompletnie nic nic wspólnego z temperaturą powietrza w korytarzu, łez cudem jeszcze nie lecących po jej policzkach i tej trudności w zaczerpnięciu głębszego wdechu. - Będzie dobrze, tak? Wszystko już będzie dobrze. Udało nam się wyjść z pokoju. Teraz już musi być dobrze. Prawda? Prawda?! – Powtarzała w kółko panicznie, drżąc jak w febrze i starając się mieć w sobie tyle sił, by w to uwierzyć. Nie mogła nie. Nie… - Mamy sponsorów. Booker. Johanna. Pomogą. Od czegoś, kurwa, przecież są! Muszą coś zrobić! Cokolwiek… – Przełknęła ślinę, jakimś cudem wciąż mogąc pochylić się, by pomóc towarzyszowi usiąść przy ścianie. Wciąż jeszcze była, istniała, żyła, choć czuła się jak bezosobowa forma. Marny śmieć w ludzkiej skórze. Ktoś, kto nie potrafił zrobić niczego, by powstrzymać nieuniknione. Nadzwyczaj bolesna weryfikacja jej wcześniejszych poglądów, które teraz jakby dosłownie rzucano jej w twarz. Każda myśl z przeszłości była niczym kubeł lodu. Nie wodą z lodem, a metalowym wiaderkiem z wielką bryłą lodu w środku, z którym nikt się nie patyczkował, uderzając całością raz po raz w jej głowę. A ona się przed tym nie osłaniała, przyjmując na siebie każde uderzenie. Zarówno to zasłużone, jak i również wszystkie inne. Nie robiła tego jednak w żadnym z tych wydumanych celów, którymi człowiek chciał zazwyczaj niby pokazać swój upór czy też coś w tym rodzaju. Nie była silna, nie była żadną bohaterką, nie była rebeliantką. Nie chciała nimi teraz być, choć wcześniej myślała o posiadaniu przez siebie tych wszelkich cech, które robiłyby z niej osobę po części stojącą nad innymi. Niegdyś w pewien sposób się wywyższała, by teraz smakować gorycz tamtych dni zestawionych z realnością. Durna pewność siebie, idiotyczne przekonanie o tym, że może bawić się życiem bez jakichkolwiek konsekwencji. To wszystko sprowadziło na nią klęskę. Ten najgorszy moment, podczas którego stawała w obliczu jednej z najbardziej niepodważalnych prawd – śmierci. Każdy miał kiedyś umrzeć, niezależnie od tego czy czuł się jak bóg, czy może jak błazen. Nie dało się tego powstrzymać i choć starania przeżycia były jak najbardziej wskazane, cóż, niczego to nie zmieniało. I bolało. Tak strasznie bolało. W odruchu ucałowała Bastiana w czoło, podnosząc się na słabych nogach w górę i rozglądając uważniej po pomieszczeniu. Z początku nie zauważyła w nim żadnej różnicy, jednak już po chwili rzuciła się jej w oczy paczka leżąca na podłodze. Wyglądała jak wszystkie te przysyłane przez mentorów, więc Delilah podeszła do niej z nadzieją, otwierając ją i sprawdzając zawartość. Dopiero po chwili doszło do niej, że mógł być to jeden z tych niesamowicie zabawnych żartów Organizatorów, jednak wcześniej… Cóż, nie pomyślała o tym i teraz też zbytnio nie przejęła się tą myślą. Wydała z siebie tylko jęk boleści, gdy dotarło do niej, że w pakunku nie ma niczego, czego mogła w tym momencie pragnąć. Może i sama nie miała pojęcia, co mogłoby to być, ale… Ona nie odczuła zawodu, ona poczuła się jakby ktoś drwił sobie z niej w wyjątkowo perfidny sposób. Potrzebowała leków, czegoś do pozbycia się jadu, zatamowania krwi, CZEGOKOLWIEK, co mogłoby pomóc rannemu. Nie paczki pełnej ciuchów! - Niech cię cholera, Booker, ty parszywy dupku! – Jęknęła płaczliwie, zabierając spodnie z podłogi i po chwili decydując się wciągnąć je na tyłek, by wpuścić w nie materiał swojej marnej sukieneczki. Po tym powróciła do Lyberga, siadając na złożonej bluzie i opatulając jego ramiona śpiworem, by wreszcie przytulić do siebie. Jak osoba tonąca, która szuka oparcia, choć w tej chwili to nie ona najbardziej go przecież potrzebowała. - Nie rób mi tego, Bastian. Błagam. – Wychlipała, tym razem dając łzom płynąć. Była słaba, nie potrafiła zachować siły w takiej chwili, kłamać też już nie mogła. – Nie poradzę sobie bez ciebie. Proszę… – Pociągnęła nosem, przecierając twarz, choć nie miało to najmniejszego sensu, gdy łzy wciąż płynęły. Nie chciały przestać, a ona… Nie chciała wspominać tych ostatnich słów, jakie wypowiedział do niej jeszcze w pokoju. Teraz już o tym nie myślała. Nie byłaby nawet w stanie tego zrobić. Zwyczajnie nie. - Kocham cię. To nie może się tak skończyć. Już za dużo. – Wydusiła z siebie nieskładnie pomiędzy kolejnymi napadami płaczu i drgawek. Czuła się chora, tak bardzo chora i niezdatna do niczego, ostatnia nieudacznica bez jakiejkolwiek siły. Gdzie się podziała dawna Delilah?! Ta nawet jej nie przypominała. Nieudolnie wzięła się za otwieranie plecaka, podejmując kolejne próby, by wreszcie zacząć przegrzebywać go praktycznie na oślep. Musiało być w tej stercie gówna coś, co mogło im pomóc. Musiało… |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : złodziej, przemytnik Przy sobie : nóż ceramiczny, trochę owoców, miska z sałatką, kilka kawałków ciasta, widelczyk do ciasta, łyżka, szkatułka, 6 tabletek do uzdatniania wody, plecak nr 3: jabłko, paralizator, śpiwór, zestaw plastrów i bandaży, leki przeciwbólowe; (kurs pierwszej pomocy, zwiększenie szansy na skuteczną obronę, zwiększenie szans na powodzenie podczas walki wręcz) Obrażenia : siniak na lewej skroni, powierzchowna rana na prawym ramieniu (zaklejona plastrem)
| Temat: Re: Korytarz Sob Paź 04, 2014 8:43 pm | |
| Nie kontaktował. Znaczy, niby coś tam widział, niby wiedział, że pajęczak dał spokój, że znaleźli się na korytarzu, że... Tylko jakie to miało znaczenie? Już nawet nie był w stanie się wyśmiać, wytknąć słabości, drwić z tego, że nie jest w stanie być dla Deli oparciem, że to ona jest teraz potrzebna jemu. To było żałosne, ale dla niego samego nie miało znaczenia. Przecież to koniec. Tylko tego był świadom, a skoro tak, to nie starał się już skupić na niczym innym. Szczerze mówiąc, coraz bardziej pragnął tego końca. Bo to było męczące i, może przede wszystkim, ciążyło na życiu Delilah. A przecież ona MUSIAŁA przeżyć. On nie, on był nie ważny, ale ona MUSIAŁA wyjść z tego cało. Powinien jej w tym pomagać. Powinien walczyć o to, by miała prostą drogę, bez przeszkód, by... Chyba siedział na ziemi, a myśli biegły swoją drogą w tempie, którego nie potrafił im dotrzymać. Same poczynania dziewczyny też były dla niego tylko urywkami, zbiorem losowych obrazów, których nie potrafił już złożyć w całość. Słyszał, jak się miota, potem chyba nawet zaczął widzieć coś jak przez mgłę - niewyraźnie, garść cieni, których nie umiał rozpoznać - a potem, wreszcie, uświadomił sobie, że musi to przerwać. Musi i już. To nie może trwać dłużej. Delilah musi iść, musi gdzieś uciekać, musi... Musi bardzo wiele rzeczy. Najpierw jednak musi go zabić. - D-Delilah... - Boże, dlaczego tak trudno było mówić. Przecież nie potrzebował wiele, kilka słów. Nie miał przekonywać, na to nie starczyłoby mu sił, musiał po prostu... Poprosić? Błagać? Nie, chyba tylko powiedzieć. Nie był już zdolny do gry, do ludzkich uczuć, do niczego. Chciał spać. Chciał przestać myśleć. W tej jednej, ostatniej chwili, naprawdę tego pragnął. - Delilah... - Trochę na macanego, a trochę w oparciu o zamglony, niewyraźny obraz, jaki miał przed sobą, znalazł dziewczynę, potem jej dłoń, policzki, szyję. To było głupie. Nie powinni się żegnać. Nie powinni w ogóle tracić na to czasu. Mimo to ścisnął delikatnie - nie było go stać na więcej - jej smukłe palce, ucałował w obojczyk. Nie w usta. Nie mógł. Jeśli trucizna miała się przenosić w ślinie, to... Cóż, skóra przynajmniej dziewczynę ochroni. Potem odszukał nóż. Swój nóż. Miał go. Nie zgubił - to przy tym wszystkim cud. Zmusił dziewczynę, by go wzięła. Wsunął rękojeść w jej dłoń, zamknął na niej jej palce i nie pozwolił ich rozchylić. - Zrób to, Di - szepnął. - Zrób to, proszę cię. Już po wszystkim. - Chyba się uśmiechnął. Ze zmęczeniem, ale... Chciał, by to było pokrzepiające. Coś w rodzaju, hej, wszystko w porządku, wszystko będzie dobrze. Nie wierzył w to, ale co to za różnica? - Doskonale sobie poradzisz. Z-zawsze sobie radziłaś i... Po prostu... - parsknął urywanym, cichym śmiechem. - Mówiłem, że nie jestem odpowiedzialny, co? Nawet nie potrafię zadbać o swoją księżniczkę... - Pokręcił lekko głową, ostatecznie cały swój ciężar przenosząc na ścianę, o którą się oparł. Bogowie, niech to wszystko się już skończy... - Zrób to, mała - szepnął cicho, bardzo cicho. - Chcę tego. Chcę, żebyś to zrobiła. |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Korytarz Sob Paź 04, 2014 11:05 pm | |
| Nienawidziła się żegnać, pożegnania były dla niej czymś niesamowicie ciężkim. Czymś, co wyrywało jej serce z piersi, by doszczętnie je zdeptać, nie pozostawiając po nim zupełnie nic. Dotąd myślała, że stało się to już znacznie wcześniej, a ona sama jakoś z tym żyła, jednak teraz… Teraz aż nazbyt doskonale widziała swą pomyłkę. Tym razem Delilah podano jej własne serce na jednej z tych srebrnych tacy z pokoju bankietowego, podstawiając je pod sam nos dziewczyny i śmiejąc przy tym w twarz. Lecz to nie był koniec. Choć tak wiele rzeczy miało w tym miejscu swój kres. Zbyt wiele jak na jej życie, za dużo bólu, nazbyt obfite wodospady wylanych łez nie mających nic zmienić. Odebrano jej serce, wydzierając wprost z ramion nie tylko je, lecz również jakąś część jej własnej duszy, ciepło, jakie jeszcze się tam znajdowało. Tę drobną iskierkę rozjaśniającą jej mroczne dni, a ona… Nie mogła zupełnie nic z tym zrobić. Siedząc tak w tym jednym marnym miejscu na złowrogiej Arenie, kurczowo przytulając do siebie Sebastiana, jakby wciąż nie chciała dać mu odejść. Nie chciała, jednak była bezsilna. Wielka wróżka, której przypisywano konszachty z drugą stroną, nie potrafiła utrzymać przy sobie kogoś, kogo tak bardzo przecież kochała. Uświadamiając to sobie zbyt późno, o czym stwierdzenie rozbrzmiewało teraz echem w jej szumiącej głowie. Już nie łkała, już nie płakała. Ona wyła. Niczym ranne zwierzę, nie robiąc sobie nic z tego, że ktoś lub coś może ją usłyszeć. Chciała, by ją usłyszano. Niech przyjdą, niech spróbują z nią walczyć. Nie podda się, do ostatniej kropli krwi w jej ciele, do ostatniego tchu, nie da im zwyciężyć. Niech się pojawią. Przynajmniej zajmie swój umysł czymś innym, mniej bolesnym. Odebrali jej wszystko, niech teraz spróbują wyrwać i to. Krzyk dudnił w jej uszach, lecz nie wiedziała już, kto krzyczy. Czuła się jak obserwator, nie uczestnik wydarzeń, a jak ktoś patrzący na rozgrywającą się scenę przez grubą taflę szkła. Jakby to nie ona była tą, nagle sprawiającą wrażenie nadzwyczaj drobnej i kruchej, blondynką siedzącą na ziemi pośrodku przejmująco zimnego korytarza. Jakby to nie ona sama musiała się teraz zmagać z bólem straty, opuszczeniem i nagłym chłodem. Czuła się… Nie tak. Abstrakcja. Jej to nie dotyczy. Nie może. Nie może! Jednak to faktycznie była ona, to ona klęczała teraz w tym opuszczonym przez szczęście miejscu, brudząc się od podłogi, lecz nie zwracając na to uwagi. To ona prawie kaleczyła sobie dłonie, odsuwając od nich gruz, by choć odrobinę oczyścić miejsce obok nic. Najbardziej nieuświęcone z nieuświęconych, najpodlejsze z podłych, najokropniejsze ze wszystkich, jakie tylko mogły być tym ostatnim obrazem przed śmiercią. To mogło być wręcz tragikomiczne, gdyby nie jej udział w tym przedstawieniu. Gdyby nie to, że to właśnie ona traciła w takich okolicznościach aktualnie najbliższą sobie osobę. Pewnie się śmieli, chichotali przed tymi niemożliwie drogimi ekranami, popijając czerwone jak krew wino i radośnie gawędząc sobie o tym, co widzieli. Jakby to wcale nie działo się naprawdę, jakby była to czysta rozrywka. Sprawiająca im tyle satysfakcji. Nazywali się ludźmi, będąc tak naprawdę niczym więcej niźli zwierzętami. Spragnionymi widoku krwi, przerażenia, łez… Których im dostarczano, które sama im dawała, zwyczajnie nie mogąc już dłużej zgrywać silnej, gdy była tak słaba. Drżąca na wietrze, którego przecież nie było. Krucha laleczka z porcelany, marna marionetka w rękach sił wyższych. Raz po raz rzucana z miejsca na miejsce. Nie mogąc znaleźć oparcia, czegoś dającego się nazwać domem. A gdy już myślała, że faktycznie udało jej się to odnaleźć… Zostawała sama. Całkowicie sama pośród pustych ścian. - Przepraszam. Tak bardzo przepraszam. Powinnam była… Zapobiec… To moja… Wina…. Mój chory błąd… Nie chciałam, Bastian… – Załkała, zaprzestając na powrót ocierać łzy i pozwalając im spływać po twarzy. I spływały. Mocząc kosmyki włosów Di, sukienkę, usta, skapując powoli na śpiwór, którym okryty był jej Bastian… Nie przejmowała się tym, to nie było ważne, nie w obliczu osobistego dramatu przeradzającego się w tragedię. Dla innych może tragikomedię, lecz ona… Nie miała powodów do uśmiechu, nawet gorzkiego. Wtuliła się w Sebastiana, wreszcie uśmiechając przez łzy i zaciskając usta, by nie słyszał więcej jej płaczu. Nie powinna mu dokładać, potem mogli ją diabli wziąć, lecz jeszcze nie teraz. Odwzajemniła uścisk dłoni, przeplatając palce z jego palcami, by pogłaskać go wierzchem drugiej dłoni po policzku. Nienaturalnie chłodnym i jakby wilgotnawym. Przytuliła go do siebie, powstrzymując jęk żałości, gdy ucałował jej obojczyk, jak to niegdyś robił wiele razy. W zupełnie innych okolicznościach, w towarzystwie szczęścia… Czegoś, co teraz mogła nazwać miłością, lecz czego wcześniej nie widziała. Nie chcąc widzieć i popełniając jeden z najokropniejszych błędów. Nie zasługiwała na niego, zaś on nie zasługiwał na śmierć. Dlaczego to wszystko musiało się dziać?! Dlaczego, kurwa, nie mogło być dobrze?! Raz w życiu! Czy prosiła o zbyt wiele?! Spuściła spojrzenie, czując śliską powierzchnię noża wciskanego jej w rękę. Nie chciała zaciskać na nim rąk. Pragnęła wypuścić zbrodnicze narzędzie z rąk, pozwalając mu się rozbić w jakiś sposób o ziemię. Na tysiące drobnych kawałeczków, na jakie rozbijała się teraz ona sama. Byleby tylko nie musiała tego robić. Jeden ruch, cofnięcie czasu. Nie pozwolę ci odejść, nie dam ci mnie opuścić. Nie odchodź ode mnie. Bez ciebie jestem nikim. Niczym.- Nie… – Wyszeptała z trudem, nie będąc nawet pewna, czy faktycznie wypowiedziała to na głos. – Nie. – Powtórzyła już głośniej, przechodząc w prawdziwą symfonię zaprzeczenia. – Nie! Proszę cię! Bastian! Błagam! Nie rób mi tego! Proszę… Nie jest po wszystkim… Sebastian… – Zakończyła niezrozumiałym dźwiękiem, spazmując i wtulając się w pierś chłopaka. Po kilku zbyt krótkich chwilach, uniosła wreszcie twarz, patrząc na ten uśmiech. Rozjaśniający jej życie, starający się ją pokrzepić, lecz jednocześnie tak bardzo wszystko utrudniający. - Bo byłeś przy mnie… – Załkała, skupiając wzrok na jego twarzy, starając się ją zapamiętać, przedłużyć jakoś tę ostatnią chwilę. Odwlec nieuniknione. Gdyby tylko mogła cofnąć czas… O ten krótki moment, mgnienie oka, który decydował o wszystkim, wszystko jej odbierając. – Mówiłeś. – Uśmiechnęła się przez łzy, obrysowując palcami jego usta, chłonąc go dotykiem. Jak w transie, pomogła mu oprzeć się bardziej o ścianę, milcząc. Pragnąc nie słyszeć tego wszystkiego, zniknąć, obudzić się z koszmaru i uświadomić sobie, że to tylko zły sen. Że ciągle jest w Kwartale, a Sebastian niedługo wpadnie do niej cały i zdrowy. Że ponownie będzie mogła cieszyć się tymi krótkimi chwilami pełnej beztroski, śmiać się niczym mała dziewczynka. Korzystać z tego, co zesłał jej los. Jednak to nie był koszmar, to nie był tylko zły sen, lecz brutalna rzeczywistość. Ponownie spojrzała na nóż w swej dłoni, którego Bastian tak usilnie nie pozwalał jej wypuścić. Zdawało się jej, że widzi na nim złowrogi połysk krwi, choć następne mrugnięcie oka uświadomiło jej, że tak naprawdę niczego na nim nie było. Tylko jej własna wyobraźnia podsuwała obraz tego, co miało się stać. Bowiem w końcu miała się poddać, zrobić to, o co prosił ją Sebastian. Miała spełnić jego ostatnią wolę, oszczędzając mu coraz większych męk, choć ona sama… Wciąż się trzęsła, spazmując i nie mogąc złapać głębszego oddechu. Wreszcie powoli skinęła głową, nie potrafiąc wyrazić tego za pomocą słów. Wydać z siebie jakiegokolwiek dźwięku, który potwierdziłby jej zgodę. Lecz wiedziała, że on wie. Było coś takiego, co ją w tym utwierdzało. Ta nić porozumienia. Mająca teraz tak łatwo pęknąć, dać się zniszczyć za pomocą tylko jednego cięcia. Jednego jedynego ruchu, który zdawał się Di o wiele cięższy od wszystkiego innego, co kiedykolwiek przyszło jej zrobić. - Mówiłam już, że jesteś jedyną osobą, której mała uchodzi na sucho, jednak nie przeginaj, chłopcze. - Uśmiechnęła się mimo łez, ponownie gładząc go po policzku. – Kocham cię, Sebastian, zawsze będę. Cokolwiek by się nie stało. Nigdy tego nie zapomnę. – Wyszeptała, nie mogąc powstrzymać tego ostatniego odruchu, jaki nakazał jej pochylić się nad nim. Pochylić i pocałować po raz ostatni, wkładając w to wszystkie uczucia, cały jej ból i tęsknotę, która już kiełkowała w jej sercu. Choć wciąż jeszcze przy niej był. Nie przerywając pocałunku, uniosła dłoń z nożem, teraz o dziwo wcale się nie trzęsącą, robiąc to. Przykładając zimne ostrze do jego gardła i zamykając oczy. – Kocham cię… – Wyszeptała, jednym cięciem pozbawiając się ostatniej iskierki światła w tym okrutnym świecie. Ciepła krew trysnęła na nią, a powietrze przeszył huk armaty, gdy Delilah osunęła się niczym pozbawiona sznurków lalka, przytulając do siebie martwe ciało ukochanego i kołysząc je ze łzami. Z rykiem rannego zwierzęcia, przechodzącym w ciche łkanie opuszczonego dziecka. Niech przychodzą. Niech zjawią się ci wszyscy, którzy odebrali jej szczęście… [Pozwoliłam sobie uznać moment śmierci Bastiana, mam nadzieję, że to nie będzie przeszkadzać. ] |
| | | Wiek : 20 Zawód : słodki nożownik Przy sobie : plecak, jodyna, noże do rzucania, latarka, paczka z jedzeniem Obrażenia : poszerzony uśmiech, epicki nóż między żebrami
| Temat: Re: Korytarz Nie Paź 05, 2014 1:41 am | |
| Zachwiałam się, zeskakując z murku. Pozbycie się butów wtedy w wannie raczej było świetnym pomysłem, zaś teraz już się takim nie wydawało. Korytarz miał strasznie zniszczoną podłogę i musiałam uważać, by się na coś nie nadziać. Jeszcze tego by mi brakowało, bym umarła przez wykrwawienie się lub zakażenie, bo nadepnęłabym na coś, na co nie powinnam stawać. Dotykanie tego syfu swoimi stopami wolałam już przemilczeć. Przeszłam praktycznie cały pełen gipsu, farby i innych materiałów murek, więc moje poczucie godności i bycie Mandy-damą musiało się schować. Trudno, to była arena. Tu się walczyło o życie. I westchnęłam ciężko, robiąc skupione na podłożu kroki naprzód, by zrobić miejsce dla dziewczyn. Mój wzrok po drodze padł na mą pierś, a przy tym na zakrwawioną śnieżnobiałą biel mojej sukienki. Krew, która wyciekła z poszerzonych kącików moich warg, zabarwiła mój dekolt. I nie tylko go. Czułam w ustach ten smak, czułam ją jak puma, która zdążyła rozszarpać swoją ofiarę. Tylko że mnie bolało to jeszcze fizycznie i psychicznie. Choć psychicznie... Po prostu powinnam pokochać swoją ranę, czyż nie? Jak masochistka, która pręży się jak dzika kotka, gdy ktoś traktuje ją biczem, jak koleś, który zostanie potraktowany paralizatorem i uśmiecha się szeroko, jak ktoś, kogo jara jego własne kaleczone ciało chłodnym i ostrym nożem. Musiałam to pokochać, a przestałabym nawet odczuwać dyskomfort z powodu bólu fizycznego. Pokochać ból... Pokochaj ból, skarbie. W dodatku mężczyźni z bliznami wyglądali bardziej sexy, więc zwyciężczynie igrzysk pewnie też. Wieczny dowód na to, że wywalczyłam sobie drogę do życia i chwały. Ponadto takie blizny, jaką miałam mieć, nie zdarzały się zbyt często. Stałabym się sławniejsza, bo kojarzono by moje nazwisko z poszerzonym uśmiechem. Ha! Mogły być z tego dzieci! Huehuehue... Co nie zmieniało faktu, że teraz bolało, piekło i cholernie mi to ciążyło. W dodatku krew uwaliła mój strój, przez co teraz nie wyglądałam jak dama, a raczej osoba, która właśnie rozerwała zębami innemu trybutowi szyję. Rozrywanie trybutowi szyi... Brzmiało kusząco. Może nie powinnam tego zmywać? Mogłoby być postrachem dla innych, którzy nie mieli pojęcia, co tak naprawdę mi się stało. - Co się stało Mandy? – Pytano by z ciekawością i lekką niepewnością. - Gautier? Rozerwała trybutowi gardło, bo chciała się napić. Czegokolwiek – odpowiedziano by z tym błyskiem pewności w oku. – Tak, dokładnie tak słyszałem. Gdy ofiara się bała, stawała się jeszcze bardziej niezdarna. Nieuważna popełniała głupie błędy, a głupie błędy otwierały drogę do sukcesu drapieżnikowi, któremu sama często wpadała w łapki. Ofiara, w sensie. Harmonia, którą gotowa byłam wykorzystać dla własnej korzyści. Będę drapieżnikiem, przestraszę cię, a ty nadziejesz się na mój nóż, dobrze? - Co się stało z twoimi wargami? - Rozcięłam je, by wgryzać się głębiej. Ograniczenia są dla frajerów – przyznałabym, chichocząc jak podlotka. Sadystyczny uśmiech byłby jeszcze bardziej sadystyczny przez moje zacne poszerzenie. Nożem. Teraz widziałam szansę na zaliczenie połowy Kapitolu i to dodawało mi sił. Teraz czułam, że jeszcze nic nie jest stracone. Zwłaszcza, że ktoś obwieścił nam ucztę, gdzie pewnie znów miała polać się krew. Żałowałam, że z Margaritki uszło już życie. Pragnęłam zatopić w niej nóż, ale teraz mogłam zapolować na jej mordercę, bądź morderczynię, za usprawiedliwienie biorąc sobie zemstę za moją kochaną współlokatorkę. Ten pomysł sprawił, że uśmiechnęłam się, olewając ból. Bardzo się lubiłyśmy, czyż nie? Właśnie, była mi bliska, więc nie powinnam darować mordercy tak zacnej osoby. Kochała motylki i róż! Zabójstwo to było więc jeszcze bardziej haniebne. Lucy z Carly jakoś przeskoczyły próg. Ucieszyłam się z tego powodu, choć raczej nie było tego widać. Nie przeszkadzałam im, pozwalając Mattowi pomóc w zdejmowaniu Carly z pleców Lucy. Sama zaś przeniosłam wzrok na inne kąty korytarza i dopiero wtedy ujrzałam interesujący obraz. Dokładnie, interesujący. To dlatego kilka sekund temu, gdy zeskoczyłam z murku, dało się słyszeć wystrzał armatni. Kolejny trybut umarł i znałam tego trybuta. Nie tylko ja go znałam, bo znała go też Delilah. Ona go kochała. Bardziej niż mnie. Kochała go, a mimo to umarł i teraz tuliła do swego seksownego ciała trupa, który z każdą kolejną minutą miał stawać się coraz bardziej chłodny, zaś z każdym miesiącem miał coraz mniej przypominać człowieka żywego i śpiącego. Nie mogłam uwierzyć, że Sebastian Lyberg, z którym jeszcze nie tak dawno się biłam, by następnie się pokłócić, potem przespać, milczeć kilka dni, a na koniec przygryzać, leżał teraz martwy, a ten dźwięk, który myślałam na początku, że był dźwiękiem spowodowanym przez Lucy lub Carly, należał do niego. Sebuleczek nie żył i nie miałam już z kim walczyć o względy Delilah. Powoli podeszłam do Morgany, patrząc pod nogi. Nadal nie zamierzałam umrzeć od drzazgi w nodze. W tej chwili olałam fakt, że miałam się nie odzywać. Olałam też ból. Odezwałam się. Do Delilah, kładąc rękę na jej ramieniu. Delikatnie, by przypadkiem nie postanowiła pochwycić noża i wbić mi go w moje podbrzusze. - Delilah, Morganiec-Lyberganiec. Zostaw. Pozwól im zabrać ciało – powiedziałam chłodno i stanowczo, zdając sobie sprawę z tego, że ciężko jej się będzie z tego otrząsnąć. Sama wiedziałam, co to strata ukochanej osoby i co to ta pustka, którą nagle zaczynasz czuć. Pustka, której nie jest w stanie nic zapełnić. Pustka, która sprawia, że chcesz się wyłączyć, że nie chcesz czuć, że pragniesz zapaść się pod ziemię. – Delilah! – Warknęłam, mocniej ściskając dłonią jej ramie. |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Korytarz Nie Paź 05, 2014 12:06 pm | |
| Chwilę po śmierci Sebastiana powietrze przeszył armatni wystrzał. Na podłodze natomiast zmaterializowało się niewielkie, okrągłe pudełeczko zawierające maść na rany dla Amandy.
Delilah, za zabicie Sebastiana otrzymujesz połowę jego Punktów Popularności (2.1) i wszystkie PMG (zgodnie z ostatnią wolą Sebastiana). |
| | | Wiek : 18 Zawód : chodzący kłopot (?) Przy sobie : nóż ceramiczny, butelka z wodą Znaki szczególne : ciąża i bijąca-z-twarzy-cholernie-świetlistym-światłem pogarda do świata, z którą to dumnie obnosi się panna Morgan Obrażenia : blizna na lewej dłoni, drobne blizny poparzeniowe na ciele i... psychiczne? Hohoho.
| Temat: Re: Korytarz Nie Paź 05, 2014 1:57 pm | |
| Siedziała na korytarzu, sama nie wiedziała już jak długi czas. Czas… Był dla niej pojęciem abstrakcyjnym. Czymś, co… Nie potrafiła nawet określić tego słowami. Nie chciała nawet określić tego słowami. Pragnęła tylko siedzieć w tym jednym miejscu, tuląc do siebie zimne ciało ukochanej osoby i czekając. Na co? Aż się obudzi? Aż stanie się cud? Aż świat na powrót zatoczy koło, cofając wszystko, co złe? Nie wiedziała, czego tak naprawdę oczekuje. Już nic nie wiedziała. Czuła się martwa, zimna, pozostając tak zupełnie sama pośród głuchej ciszy. Cisza była dobra, tak? Pozwalała otulić się sobą jak miękkim kocykiem, jak… Umarli nie noszą pledów, tak? A jej było lodowato. Obejmował ją tak przejmujący chłód, lecz sama do końca nie potrafiła powiedzieć, co było jego przyczyną, skąd on pochodził. Z jej wnętrza? Była niczym bryła lodu upchnięta w człowieczą formę. Coś, co zupełnie do niej nie pasowało. Jakiś kawałek Czegoś w obliczu Nicości. Ktoś pozornie wciąż pozostający przy życiu, gdy wszystko w nim wołało o tym, że tak naprawdę jest martwy, że jest niczym. Chodzącą sprzecznością, która nie powinna była nawet zaistnieć. Jaki był tego sens? Jaki powód? Narodzin tylko po to, by umrzeć. I by walczyć. Z tym wszystkim, co tak straszliwie ją potraktowało, ze wszystkimi, którzy postanowili zadrwić sobie z niej w ten sposób. Zadając im ból wielokrotnie większy od tego, który ona odczuwała w tym momencie. Choć już i tak rozsadzał ją on od wewnątrz, rozrywał jej duszę na drobne kawałeczki, jednak… Był dobry. Poprzez wyjątkowo marne pozwalanie jej czuć, że wciąż jeszcze żyje. Wcale nie umarła z chwilą, w której Bastian wydał ostatnie tchnienie. Wciąż jeszcze mogła patrzeć na samą siebie pod kątem kogoś, kto przeżył. Utrzymując się może nie na powierzchni, bowiem głęboko pod nią – zbyt głęboko pod nią, jednak mogąc jakoś oddychać. Z niesamowitym trudem zaczerpując powietrza w płuca, by uporczywie łapać się jedynego celu, jaki jej jeszcze pozostał. Zemsty… To właśnie to było teraz celem jej przyświecającym. Zanim wkroczysz na drogę zemsty, wykop dwa groby. Nie musiała kopać drugiego grobu, bowiem zrobiono to już za nią. Wyrżnięto jej dziurę w ziemi, do której sama w tym jednym momencie pragnęła wskoczyć, byleby tylko zapomnieć, byleby tylko jakimś cudem odebrano jej wewnętrzne wrażenie rozpadania się na drobne cząstki. Jednak nie mogła tego zrobić, jeszcze nie. Musiała wpierw zadbać o te kilka drobnostek, które w tym momencie zdawały się dla niej ważnie nieważne. Pragnęła sprawiedliwości w świecie jej niepełnym. Co tu się oszukiwać? Nie miała przecież już na to siły. W świecie, w którym było jej zupełnie brak. Zwierzęta w skórach ludzi wygłaszały kwieciste mowy o dobroci i człowieczeństwie, gdy same nie miały z tymi rzeczami zupełnie nic wspólnego. Dzikość, tryskająca krew, rozszarpywanie gardeł… To było tym, co ich pociągało. A ona zamierzała im to sprezentować. Jeśli tylko… Uciekała myślami gdzieś daleko, starając się za wszelką cenę udowodnić sobie, że Sebastian miał rację i ona jakoś sobie poradzi, jednak rzeczywistość była zgoła inna. W świecie, tym faktycznie istniejącym poza jej umysłem, wciąż była słaba. Zapłakana, zmarnowana, potrzebująca, lecz nie wiedząca nawet, czego jej potrzeba. Czy też może zdająca sobie gdzieś tam sprawę z tego, co jest jej największym pragnieniem, lecz… To nie miało się już spełnić. Nigdy. Choćby nawet wylała kolejne wodospady łez, miała dalej pozostać sama. Z ciszą pośród pustych ścian korytarza. Pociągnęła nosem, trzęsąc się jeszcze bardziej i roniąc kolejne łzy, gdy tak kołysała się w przód i w tył, nie mogąc uwierzyć. Nie potrafiąc zmusić się do podniesienia z podłogi, by odejść. Wiedziała o tym, że to głupie. Zdawała sobie sprawę z tego, że Bastian w tym wypadku jeszcze wyraźniej nakazałby jej ogarnąć się i wypierdalać z miejsca, w którym wszystko mogło się zdarzyć, jednak… Nie mogła. Tuląc do siebie jego martwe ciało, jak w transie powtarzając sobie, że będzie dobrze. Nie wiedziała już nawet czy faktycznie słowa te wychodzą z jej ust, nie potrzebowała tego wiedzieć, ona tylko… Usłyszała dźwięk. Dźwięki będące oznaką czyjejś obecności, czyjegoś nadejścia. Coraz bardziej zbliżające się kroki, znajome głosy, które w tej chwili paliły jej uszy niczym ogień. Nie chciała ich tutaj. Tak późno! Za późno! Nie chciała słyszeć niczego, co wychodziłoby z ich zaplutych ust. Nie obchodziło jej to, że żyli. Jakim prawem wciąż stąpali po tym świecie, gdy… Gdy On już nie żył?! Czym sobie na to zasłużyli?! Banda sierot i… Amanda. Podchodząca do niej i odzywająca się w taki sposób. Jakby miała to wszystko w dupie, może nawet cieszyła się z powodu jej straty. Przecież to była tylko kolejna wyeliminowana osoba na drodze do zwycięstwa, czyż nie? Przecież nie od dzisiaj Delilah zdawała sobie sprawę z tego, że jej towarzyszka ma coś do relacji Di z Bastianem. Nawet teraz, nawet po tym wszystkim, w obliczu jej bólu… Zdradziecka żmija! Delilah nie odezwała się jednak ani słowem, nie przerywając kołysania, lecz tylko unosząc na Dee pełne boleści spojrzenie, w którym zamigotał gniew. Wściekłość na słowa przyjaciółki, na jej chłód, warczenie na nią w ten sposób, gdy ona… Zasyczała, gwałtownym ruchem zrzucając z siebie dłoń Gautier i całą sobą dając jej wyraźnie znać, by ta odsunęła się od niej. |
| | |
| Temat: Re: Korytarz | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|