IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Sala luster

 

 Sala luster

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
the odds
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Zawód : Troublemaker
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Sala luster Empty
PisanieTemat: Sala luster   Sala luster EmptyNie Wrz 14, 2014 2:14 pm



Mniejsza niż pozostałe, ale zdecydowanie jedna z najbardziej klimatycznych sal w budynku. Sala luster, jak sama nazwa wskazuje, cała pokryta jest lśniącymi powierzchniami. Obecnie znajduje się w niej ekspozycja wschodzącego kapitolińskiego artysty, złożona z tysięcy kolorowych świateł, symbolizujących wszystkich poległych w czasie Mrocznych Dni oraz ostatniej rebelii.
Powrót do góry Go down
the pariah
Gwen Arrington
Gwen Arrington
https://panem.forumpl.net/t2645-gwen-arrington
https://panem.forumpl.net/t3561-gwendolyn-arrington#55954
Wiek : 28 lat
Przy sobie : medalik z małą ampułką cyjanku w środku, pendrive, laptop, telefon komórkowy, nóż ceramiczny

Sala luster Empty
PisanieTemat: Re: Sala luster   Sala luster EmptyNie Wrz 14, 2014 9:47 pm

|Start-teoretycznie z limuzyny (a wcześniej z lobby), praktycznie z nicości
Takie imprezy zdecydowanie nie były w stylu Gwen. Lista rzeczy, które najzwyczajniej w świecie nie podobały jej się we wzięciu udziału w tym bankiecie ciągnęłaby się w nieskończoność, zaczynając od konieczności założenia niewygodnej, wieczorowej sukienki (choć po całym życiu noszenia szarych uniformów Trzynastki powinna docenić możliwość przywdziewania barwnych, falbaniastych sukien i tony makijażu). Nie, niestety panna Arrington nie pragnęła akurat tego, przybywając do Kapitolu jako kolejny pionek w zachłannej i pozbawionej skrupułów grze Almy Coin, jako maszyna do mordowania, choć tej roli także nie odegrała za dobrze. Kolejnym punktem była konieczność przywdziewania na twarz uśmiechu, dość sztucznego i pozbawionego głębszych uczuć, patrząc na ludzi, z których większość znała niemalże każdy kawałek jej przeszłości, a kolejna część miała mieć na nią oko, gdyby postanowiła niespodziewanie wysadzić siedzibę pani prezydent w powietrze. Tego także nie miała w planach, choć czasem, w te bezsenne noce, kiedy wpatrywała się z rozmarzoną miną w srebrną tarczę księżyca górującą nad Kapitolem, układała w głowie plan wyzwolenia się spod ciążącej na jej karku dłoni królowej. W tym wypadku ktoś mógłby nazwać ją hipokrytką. Skoro przez całe życie tak bardzo pragnęła znaleźć się w centrum uwagi, jak śmiali sądzić ci liczni mieszkańcy Trzynastego Dystryktu, kiedy postanowiła postawić krok w dorosłość (miała 22 lat, czyż nie był to czas najwyższy?) i wyrwać się z miejsca przez siebie znienawidzonego, dlaczego więc teraz narzekała na to, iż sama Alma Coin nakazała kilkorgu ze swoich wiernych piesków podążać za Arrington krok w krok, upewniając się, iż wciąż wywiązuje się z ich umowy. Umowy, która szczerze mówiąc, była dość jednostronna. W momencie, w którym obecna prezydent Panem obiecywała dziewczynie wolność, słowem nie raczyła wspomnieć o konieczności wiecznego i bezwarunkowego podporządkowania się jej woli, walczeniu w rebelii i, o ile przeżyje (Gwen była święcie przekonana, iż większość obywateli Trzynastki liczyła na ujrzenie jej nazwiska wśród innych poległych), pracy w rządzie.
Nie mogła jednak przyznać, iż nie lubiła przebywać wśród ludzi. Była dość społeczną osobą i nawet jeśli za kimś nie przepadała, to dość skutecznie potrafiła to ukryć, przywdziewając na twarzy naprawdę uroczy uśmiech. Nie robiła tego dla zasady, ale po prostu. Nie przepadała za okazywaniem ludziom swojej niechęci. Była miłą osobą i tak też starała się zachowywać.
Czekając w hotelowym lobby, zastanawiając się, jakie atrakcje czekają ją tego wieczora i przyglądając się tłumowi zgromadzonych nie czuła się w żadnym stopniu skrępowana. Owszem, miała wrażenie, że nieliczne osoby, których twarze potrafiła umieścić w konkretnym przedziale swojego życia, przyglądają się jej z nutką pogardy. Wciąż jednak kiwała im delikatnie głową, w jednej ręce ściskając w dłoni kieliszek (który już wkrótce dość energicznie wylądował przy jej błyszczących delikatnie wargach, gdy wlewała do gardła jego zawartość), a w drugiej kurczowo trzymając telefon. Nie wiedziała po co, przecież i tak nikt nie zamierzałby do niej zadzwonić.
Podążając za tłumem, gdy ku jej uciesze limuzyny wreszcie podjechały, zbliżyła się do jednej z nich, ostrożnie wchodząc do środka. Udało jej się nie wydać okrzyku zdziwienia, widząc ociekające blichtrem i bogactwem wnętrze samochodu (szczerze mówiąc nie robiła już tego od dawna, przywyknąwszy przez ostatni rok do standardów Kapitolu). Zajęła przypadkowe miejsce, patrząc po twarzach towarzyszy, po czym uśmiechając się grzecznie postanowiła oddać się własnym myślom.
Po dość przyjemnej podróży, podczas której starała się specjalnie nie wsłuchiwać w rozmowy obecnych w limuzynie osób, z ulgą przyjęła moment, w którym samochód zahamował na podjeździe, a drzwi otworzyły się ukazując niesamowity budynek. Czerwony dywan rozpościerał się u stóp gości, prowadząc ich do wnętrza. Ruszyła wraz z tłumem, rozglądając się dookoła, nie mogąc powstrzymać wymalowanego na jej twarzy uśmiechu. Kto powiedział, że ma być ponura przez cały wieczór, skoro, jak dane jej było dowiedzieć się chwilę później, znalazła się w tak uroczym miejscu jakim była galeria sztuki. Wprawdzie w Trzynastce nie miała z nią zbyt wiele wspólnego, jednak doskonale czuła się wśród rzeczy, które reprezentowały sobą coś innego, niekonwencjonalnego i pięknego zarazem, pozwalając jej skupić na sobie myśli, jednocześnie odciągając od utrapień codzienności. Podziwianie obrazów, słuchanie muzyki czy zagłębianie się w niesamowite lektury sprawiało, iż Gwen czuła się lekka i wolna. Czyli taka, jaką zawsze chciała być.
Znalazłszy się w sali głównej czekała z zapartym tchem na moment, w którym bankiet rozpocznie się oficjalnie. I to nie dlatego, iż chciała wraz z innymi zgromadzonymi dyskutować nad szansą trybutów na zbliżających się Igrzyskach czy upić toną alkoholu i zapomnieć o wszystkim, co ją otaczało. Marzyła o tym, aby dyskretnie wymknąć się z tłumu gości i rozpocząć podróż po galerii, odkrywając wszystko to, co miejsce mogło jej zaoferować. Zgubienie się tam było jedną z lepszych alternatyw tego wieczoru, sprawiając, iż choć na chwilę mogła uniknąć uczucia tysiąca oczu wpatrzonych w nią oraz szeptów, którymi obdarzana była przez jakiś czas. Zdrajczyni. Może wcale tak bardzo się nie mylili? Choć nigdy nie chciała współpracować ze Snowem, spoufalanie się z Coin także nie leżało u podstawy jej ambicji. Gdy przed jej oczyma pojawił się hologram tak dobrze znanej jej osoby, dziewczyna nie mogła powstrzymać uśmiechu. Chciała wierzyć, że kiedyś odniesie nad nią zwycięstwo i że to ta kobieta będzie błagać o prawo do życia. Marzenia, marzenia. Kim człowiek byłby bez nich?
Przemówienie się skończyło, dookoła Gwen rozbrzmiał szmer rozmów i kroków odbijających się echem od posadzki. Nie chcąc zwracać na siebie specjalnej uwagi, spokojnym i pewnym krokiem wycofała się w stronę jednego z wyjść nie mogąc powstrzymać lekkiego uczucia podniecenia, które ogarnęło w chwili, w której wchodziła do jednego z pobocznych pomieszczeń. Widok rozpościerający się przed jej oczyma zaparł jej dech w piersiach i sprawił, iż stanęła jak wryta, błądząc oczarowanym wzrokiem dookoła. Wewnątrz panował mrok, nie była to jednak kompletna ciemność, taka, jaką ujrzała, gdy po raz pierwszy opuściła swój dystrykt. Dookoła niej widniało mnóstwo kolorowych świateł, które przywodziły na myśl barwne gwiazdy, tańczące na nocnym niebie. Zrobiła kilka kroków wprzód, uśmiechając się szeroko. Cisza, która tam panowała była cudowna. Przyjrzała się dokładniej miejscu, w którym się znalazła, dostrzegając, iż ściany wyłożone są lustrami, które odbijają światła nadając wszystkiemu głębi i większego wyrazu, niż można by się spodziewać.
Była naprawdę szczęśliwa i choć to uczucie było jej dobrze znane, wszakże towarzyszyło jej niemalże każdego dnia od chwili zakończenia krwawych walk rebelii, miała wrażenie, iż tym razem był to zupełnie inny rodzaj szczęścia.
Powrót do góry Go down
the victim
Henry Winston
Henry Winston
https://panem.forumpl.net/t2541-henry-winston-ralph-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t2543-ginsberg-w-przebraniu#36440
https://panem.forumpl.net/t2544-henry-winston-ralph-ginsberg#36443
https://panem.forumpl.net/t2545-mary-z-przeszlosci#36444
https://panem.forumpl.net/t2546-henry-ego#36445
Wiek : 30 lat
Zawód : ścigany
Przy sobie : szkicownik, paczka papierosów
Obrażenia : rana na plecach

Sala luster Empty
PisanieTemat: Re: Sala luster   Sala luster EmptyPon Wrz 15, 2014 12:53 am

Nie powinien tutaj przychodzić. Właściwie kogo on chciał oszukiwać? Nie był w stanie sponsorować żadnego trybuta, choć w toku przygotowania ich do pojawienia się na Arenie poznał ich całkiem dobrze, będąc powiernikiem ich głupich sekretów (dziewczątka nie chciały wyglądać grubo w sukienkach na Paradę) i równocześnie jednym z tych, którzy zdecydowali się na udział w propagowaniu sprzeciwu. Nie zastanawiał się zbyt długo nad poparciem akcji, która skończyła się dla niego właściwie bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. Mógłby panikować mniej i nie szukać nędznego alibi u Bergsteina, ale miał za wiele do stracenia. Nie mógł pozwolić sobie na rozpoznanie, bo to znowu skończyłoby się natychmiastową śmiercią. Tym razem przypuszczał, że byłaby ona trwała – bogowie nie lubią się powtarzać, kolejna mantra ojca, dla którego tak naprawdę tu był.
Zrozumiał to dopiero wówczas, kiedy szykował smoking i zastanawiał się nad dobraniem odpowiednich butów. Nie sądził, że jeszcze kiedykolwiek będzie czuł widmowy wzrok swojego prześladowcy za plecami, ale był w stanie uwierzyć w tę marą, która wisiała mu nad ramieniem i szeptała, że nie wygląda już korzystnie. To niesamowite, że szereg operacji plastycznych pogrzebał jego poczucie wartości, ale nie często piękny chłoptaś zamienia się w charakterną bestię.
Doskonale przecież pamiętał, że miał łagodne rysy twarzy, które zapewne dłutem wyrzeźbił mu sam mistrz – tak, również czytywał mądre książki i zagłębiał się w albumy sztuki – i szeroki uśmiech ufnego młodzieńca, który nie boi się wyzwań i kłód rzucanych przez kapryśny Los lub rodzonego ojca. Jego włosy pozostawały jasne, co jeszcze bardziej uwadniało go do cherubinka. Dobrze wiedział, czemu Lennart aranżuje kolejne spotkania – nadawał się na modela, który zechciałby zostać uchwyconym jednak przez zakochanego chłopca – i upajał się swoim widokiem, aspirując do miana pierwszego narcyza Kapitolu. Wówczas wmawiał sobie, że jego uroda zapewni mu długie i szczęśliwe życie, teraz drwił z tych wspomnień na całe, kiedy stał jeszcze w średnio zamożnym mieszkaniu, przypatrując się nieznanemu mężczyźnie w smokingu ze swojej prywatnej kolekcji.
Zapewne powinien odczuwać coś w rodzaju wstrętu do samego siebie, ale Henry (zapamiętaj to imię) przyglądał się swojej podobiźnie z uśmiechem. Nie wyglądał już jego zabaweczka, nie zamierzał zamieniać się w cichego i pokornego chłoptasia na kolanach, który niemal gryzł sobie ręce z tęsknoty za tą niespokojną miłością, kiedy leżał cały w bandażach. Dorósł i w akcie tego zupełnie chłopięcego buntu nie zgolił zarostu i nie założył odpowiednich butów, czując się absolutnie przekonanym, że idzie na bankiet tylko dla siebie i nie zamierza śledzić jego poczynań, jakie by tylko nie było. Uwierzył w to tak mocno, że nie zauważył nawet, że najbardziej w jego nowej twarzy podobają się mu oczy – niezmienne, intensywnie błękitne, takie jak lubił niegdyś jego ojciec i jego siostra.
Nie zamierzał jednak wpuścić żadnego widm przeszłości, kiedy przekraczał progi lobby, zastanawiając się, czy nadal chce zamienić kilka słów z mentorowi czy może skupi się na obserwowaniu osób, które i tak dla niego nie znaczyły zbyt wiele. Mógłby zapaść się pod ziemię – zrozumiał już dawno, że musi dosłownie cofnąć się do czasów Trzynastki, kiedy pozostawał szpiegiem idealnym, by znowu wrócić do rytmu tego miasta – ale nie mógł zejść ze świateł reflektorów, które dosłownie prześwietlały jego twarz. Powoli zaczynał dostawać paranoi, obawiając się tego, że podświetlą jego prawdziwą tożsamość i sam naczelnik więzienia wywlecze go prosto na stryczek.
Pewnie dlatego nie czekał na pojawienie się wielu gości w lobby, przemknął cicho do limuzyny i dojechał do celu, nie zaszczycając nikogo rozmową. Nie sądził, że byłby w stanie udawać normalnego, zdrowo rozwiniętego chłopca – nie dziś, kiedy wszędzie czekały na niego echa przeszłości. Te tereny przecież podbijali rok temu, a dziś znowu wpadał w owe niegościnne progi, czekając na błogosławieństwo ze strony ojca.
To jednak nie on objawił się w wielkiej sali, która przyciągała uwagę kościotrupami – ktoś tu najwyraźniej posiadał nieziemskie poczucie humoru – ale ona.
Stała obok niego, w sukience kolorze krwi, trzymając w reku smukły kieliszek i próbując zasmakować wody, wina, szampana, może trucizny (?) – nie odgadł z tej odległości – nie rozglądając się na boki. Jak przez mgłę słyszał słowa, które rozbrzmiewały mu w uszach. Nie mogli skupiać uwagi na czymś innym niż on, nie mogli się garbić, nie mogli się odzywać – ot, ładny dodatek do pana i władcy, który najwyraźniej cudownie czuł się w towarzystwie śmierci.
Henry nie rozumiał do dnia dzisiejszego, co tak naprawdę znaczył ból. Wydawało mu się, że zna ten fizyczny od podszewki i nic gorszego nie może mu się przytrafić (w końcu operacje plastyczne były koszmarem), ale teraz miał wrażenie, że ktoś rozrywa jego ciało nerw po nerwie i zamiast zająć się tym, co udało jej się upolować (nieświadomie, ale jednak!), wyciąga kolejne nitki, obserwując je z powodu swojej krótkowzroczności. Bardzo obrazowa wizja rozpadu psychiki Henry’ego, który obiecał sobie, że nie będzie się przejmować własną siostrą – niepojawiającą się w parku od dłuższego czasu.
Chyba zrozumiał, że jest zdrowa i najwyraźniej szczęśliwa, bo pobiegł przed siebie, nie przejmując się tym, co przyszło mu zwalić i za co tak naprawdę przyjdzie mu zapłacić. Nie liczyło się nic poza tym chorym pragnieniem spełnienia swojej obietnicy, która oddalała się od niego milowymi krokami. Nic dziwnego, że reagował tak histerycznie, wpadając do pierwszej lepszej sali i obserwując znowu zwielokrotnione odbicie wraz ze światłem rozpraszającym się tutaj w szkle… i sylwetką kobiecą, która wydała mu się dziwnie znajoma.
Na próżno usiłował wymazać pewne elementy swojej przeszłości, jak widać, karma drwiła z niego na całego, zły Los pluł prosto w jego twarz i ten trzydziestoletni mężczyzna rozpadał się na strzępy pośród luster, które nagle zaczął tłuc butelką, którą przyszło mu ukraść ze stołu.
- Nie chcę cię znać, Gwen. Należysz do tej popierdolonej przeszłości - akcentował kolejne słowa uderzeniem w tafle luster - której już nie ma! –wrzasnął, trzęsąc się jak w febrze, która najwyraźniej znowu zainfekowała to z definicji precyzyjnie chirurgicznie ciało.
Wszystko z powodu Trzynastki i jednej twarzy, która pojawiała się często w jego najgorszych snach, przywołując stan apatii tak silnej, że miał wrażenie, że nieoczekiwanie wraca pod opiekuńcze skrzydła ojca. Z których zdołał się wyrwać, nic dziwnego, że nadal pozostawał tak chwiejny – tak naprawdę bez Gerarda nie istniał, Ralph, którego znała dziewczyna z luster został już pogrzebany i należał mu się święty spoczynek.
Henry potrzebował natomiast opatrunku.
Powrót do góry Go down
the pariah
Gwen Arrington
Gwen Arrington
https://panem.forumpl.net/t2645-gwen-arrington
https://panem.forumpl.net/t3561-gwendolyn-arrington#55954
Wiek : 28 lat
Przy sobie : medalik z małą ampułką cyjanku w środku, pendrive, laptop, telefon komórkowy, nóż ceramiczny

Sala luster Empty
PisanieTemat: Re: Sala luster   Sala luster EmptyPon Wrz 15, 2014 9:44 pm

Gwen już dawno zauważyła, że ludzie mają głupią i płytką tendencję do osądzania innych. Zbyt pochopnie, zdecydowanie za szybko. Wystarczy im jedno spojrzenie, po którym wydaje im się, że znają kogoś tak dobrze jak samych siebie. Oceniali po wyglądzie, jednym słowie nie myśląc nawet o tym, iż ich rozmówca pragnie ukryć swoje prawdziwe „ja”. Zakopać je głęboko pod ziemią tak, pozostawiając nieodkryte. Niczym cenny skarb pozostawiony dla wybrańców… Było to dla niej normalne, bo sama ukryła tą część siebie, która sprawiała, iż życie przynosiło jej ból. Tak samo jak normalnym było staranie się poznania osoby, zanim zacznie wysnuwać jakiekolwiek wnioski. Patrzyła na ludzi i próbowała zaglądać w ich wnętrze, dopatrując się tego, co niewidoczne gołym okiem. Nie zawsze przynosiło to sukces. Wiele zależało od tego, ile czasu spędzi z daną osobą i czy ona sama dopuści ją na tyle blisko, aby mogła ujrzeć jej prawdziwe oblicze. Nigdy jednak nie skreślała nikogo przedwcześnie. Chciała widzieć w ludziach dobro, chciała wierzyć, że głęboko w nich istnieje choćby najdrobniejsza cząstka współczucia i empatii. Czy była naiwna? Oczywiście, ponieważ ślepo wierzyła, że przemoc nie prowadzi donikąd i że każdy spór można rozwiązać za pomocą słów. Była naiwna, ponieważ dawała się zwieść innym ludziom, za co często płaciła – rzewnie wylewanymi łzami, lśniącymi w świetle księżyca. Mimo iż zawiodła się wiele razy, można wręcz powiedzieć, iż większość jej życia była jednym wielkim zawodem, nigdy nie przestawała. Wyciągała do ludzi swoje serce na otwartej dłoni i pozwalała, aby miażdżyli je za każdym razem coraz bardziej, jak porcelanową zabawkę. Powtarzała żmudnie te same schematy, dzień za dniem, miesiąc za miesiącem. Nie pamiętała już nawet ile razy ludzie powtarzali jej, iż powinna przejrzeć na oczy i ujrzeć świat takim, jaki naprawdę jest. Ale przecież to właśnie robiła – dla niej świat był zniszczony, pełen złości i przemocy, ale tylko zewnętrznie. Ludzie, którzy przyczyniali się do tego wszystkiego byli przepełnieni bólem, a cała reszta była jedynie reakcją ochronną, mającą nie dopuścić do przejęcia kontroli przez emocje. Świat nie był zły i ludzie też nie byli. Uważała więc za głupstwo tłumienie wewnątrz wszystkich emocji (choć w swojej pracy była do tego zmuszona), kiedy można wyrazić je wprost jednocześnie dając sobie szansę na zmienienie swojego życia na lepsze.
Przez to wszystko można by sądzić, iż Gwen Arrington była wyjątkowo głupią osobą, która dawała sobą pomiatać i ślepo wierzyła w coś, co nie miało żadnej racji bytu. Wręcz przeciwnie jednak, była inteligentna i choć naiwna, nie pozwalała innym manipulować swoim życiem (wyjątek, z wiadomych przyczyn, stanowiła Alma Coin). Wiele osób więc po prostu nie zauważało jej starań do wydobycia dobra z człowieka, ponieważ robiła to niezwykle umiejętnie, delikatnie łamiąc kolejne bariery i nieświadomie zbliżając się do prawdy.
Kiedy wchodziła sali, ubrana w prostą turkusową sukienkę, która w jednej chwili pochłonięta została przez mrok, czuła się niezwykle swobodnie. Była sama, a lustra doskonale odbijały to, kim była – sobą. Wodziła delikatnie opuszkami palców po ich chłodnej, gładkiej powierzchni, mając wrażenie, iż unosi się na falach spokojnego oceanu. Otaczająca ją dookoła cisza pozwalała jej oderwać myśli od wszystkiego, dając przepustkę do krainy marzeń… Kiedy niespodziewanie została przerwana. I to zdecydowanie zbyt gwałtownie, aby dziewczyna przyjęła to ze spokojem. Zza jej pleców dobiegł głuchy odgłos tłuczonego szkła, które następnie uderzało o ziemię, rozbijając się na jeszcze więcej lśniących w odbiciach kolorowych świateł kawałeczków. Odwróciła się w stronę która, według niej, stanowiła źródło dźwięku, zauważając jednocześnie sylwetkę mężczyzny. Było zbyt ciemno, aby mogła określić jego wiek oraz tożsamość. Po chwili jednak zorientowała się, iż przybysz najwidoczniej zna ją i to o wiele lepiej, niż przeciętny widz kapitolińskiej telewizji, w której nie raz wypowiadała się w imieniu pani prezydent. Fakt, iż wiedział, jak ma na imię, nie zdziwił jej tak bardzo jak wzmianka o przyszłości. Zaczęła więc gorączkowo myśleć nad tym iż ktokolwiek, kogo poznała przed laty, miałby jakiekolwiek powody do usilnego wymazania jej ze swojej pamięci. Nic jednak nie przychodziło jej do głowy, może przez to, że nie nawiązywała w Trzynastce zbyt wielu kontaktów albo po prostu dlatego, iż większość znanych jej osób była po prostu martwa. Spoczywali głęboko pod ziemią, część z nich prawdopodobnie bez należytych grobów, pogrzebani przez wybuchy bomb czy śmiertelne strzały z karabinów. Mimo to najwyraźniej znalazła się żywa dusza, która winiła ją za nawracające i być może bolesne wspomnienia.
Nie zamierzała jednak pozostawiać go samemu, oddalając się jak najprędzej licząc, że był to tylko wynik upojenia alkoholowego (które swoją drogą nastąpiłoby zaskakująco szybko). Nawet jeśli mężczyzna miał problem z samym sobą i obrał sobie za cel wyrzucenie złości właśnie na nią, chciała mu pomóc. Dlatego podeszła bliżej, nie zważając nawet na fakt, iż mógłby zastąpić pobite lustra jej ciałem. Z każdym krokiem widziała go odrobinę lepiej i choć wciąż nie mogła skojarzyć niewyraźnych rysów jego twarzy, nie wycofywała się. Zwłaszcza gdy zobaczyła odbicie świateł w jego dłoniach, które pokryte musiały być krwią wydzieloną w wyniku niszczenia jednej z sal (choć, trzeba było przyznać, pokruszone kawałki nadawały otoczeniu jeszcze większego wyrazu, odbijając od siebie kolorowe lampki i rozpraszając je dookoła).
Podeszła jeszcze bliżej, uśmiechając się łagodnie. Nieoczekiwany towarzysz mógł być nieobliczalny, a ona nie chciała sprawić, iż rozzłości się jeszcze bardziej.
- Jest pan ranny – powiedziała spokojnym głosem, wyciągając z torebki chusteczki i bez pytania chwytając jego dłonie, pewnym ruchem, mającym na celu jak najszybsze usunięcie kawałków szkła i zatamowanie krwotoku. Starała się zrobić to jak najszybciej, wyjmując większe fragmenty i owijając zranione miejsca grubą warstwą papieru. Skończywszy odsunęła się, ponownie zwracając twarz w stronę mężczyzny – Nie wydaje mi się, abyśmy kiedykolwiek mieli okazję się spotkać – powiedziała tym samym tonem, pozostawiając na twarzy uprzejmy uśmiech. Wiedziała dokładnie, jak bardzo bolesna potrafi być przeszłość, zwłaszcza gdy uderza w człowieka tak nagle i niespodziewanie, prosto w twarz, sprawiając, iż chwilowo traci grunt pod nogami. Swojego czasu sama czuła budziła się przerażona i zagubiona, nie potrafiąc znaleźć sobie miejsca w otaczającym ją świecie. Dlatego potrafiła zrozumieć, co może przeżywać mężczyzna. Nie wiedziała jednak, dlaczego miałoby to dotyczyć właśnie jej.
Powrót do góry Go down
the victim
Henry Winston
Henry Winston
https://panem.forumpl.net/t2541-henry-winston-ralph-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t2543-ginsberg-w-przebraniu#36440
https://panem.forumpl.net/t2544-henry-winston-ralph-ginsberg#36443
https://panem.forumpl.net/t2545-mary-z-przeszlosci#36444
https://panem.forumpl.net/t2546-henry-ego#36445
Wiek : 30 lat
Zawód : ścigany
Przy sobie : szkicownik, paczka papierosów
Obrażenia : rana na plecach

Sala luster Empty
PisanieTemat: Re: Sala luster   Sala luster EmptyWto Wrz 16, 2014 2:27 pm

Był sierotą. Te dwa słowa prześladowały go od wczesnego dzieciństwa, kiedy zaczynał odczuwać wzmożoną potrzebę prawdy. Jeszcze wówczas nie miał pojęcia, że ten wymysł ludzkiego umysłu jest najgorszą katorgą, z którą przyjdzie mu się zmierzać wraz z tokiem dorastania. Nie chodziło o to przecież, że jego rodzice umarli, że zanim przyszło zmierzyć się z nieubłaganą śmiercią, byli kochającymi go ludźmi, którym Los (bogowie albo szatan) odebrał zdolność wychowania swojego jedynego syna. Oczywiście, że tak mu wmawiali w Kapitolu, gdzie przyszło mu zasypiać wśród łóżeczek innych porzuconych zabawek. Dopiero, kiedy dorósł na tyle, by zrozumieć proces braku miłości zrozumiał, że nie był sierotą. Jego rodzice żyli gdzieś i mieli się dobrze właśnie dlatego, że przyszło im pewnego dnia upuścić swojego syna na chodniku i pójść dalej, nie oglądając się za siebie.
Być może każde inne dziecko prędko pojęłoby ten proceder i jeszcze bardziej wycofałoby się ze świata zewnętrznego, skoro on go tak konsekwentnie odrzucał (za sprawą jego opiekunów), ale Henry – wówczas Ralph – zachował się wręcz odwrotnie. Pragnął miłości, przypominając bez reszty porzuconego szczeniaka, który łasi się do każdych nóg, niezależnie od tego, czy go przygarniają do siebie czy kopią, jeszcze raz pokazując, że jest nic niewarty. Syndrom porzuconego dziecka sprawiał, że był istotą wykluczoną ze społeczeństwa, zanim jeszcze trafił do patologicznego małżeństwa, w którym przyszło mu zmodyfikować cały swój charakter o sto osiemdziesiąt stopni.
Nie przypuszczał wówczas, że przyjdzie mu odpłacić matce, skręcając jej kark po latach w Kapitolu i że wszystkie jego usilne próby bycia szpiegiem w Trzynastce będą miały podłoże właśnie w tej wyrachowanej zemście, do której nakłaniał go szeptem szatan w najbardziej ludzkiej i eleganckiej postaci. Chyba za dużo książek wtłoczył mu do głowy, bo Winston nie miał najmniejszych skrupułów, by odebrać oddech osobie, która niegdyś uczyniła go człowiekiem. Nie odczuwał wyrzutów sumienia nawet teraz, kiedy pierwszy raz od bardzo dawna myślał samodzielnie, uśmiechając się promiennie i nieco szaleńczo na widok potłuczonych luster. Siedem lat nieszczęścia. Tylko tyle?
Niegdyś czas wydawał mu się wiecznością, ale obecnie skurczył się niemożliwie i wydarzenia sprzed roku chowały się za mgłą niepamięci. Nie chodziło przecież o to, że nie pamiętał kogoś tak bliskiego jak Gwen; to była raczej celowa działalność jego mózgu, który nie zniósłby obecności swojej najdroższej przyjaciółki w tym świecie potrzaskanych zwierciadeł i obietnic.
Był sierotą umysłowym, nie dlatego, że stracił swoich rodziców, a nowi opiekunowie zmuszali go, żeby mówił do nich po imieniu, łasząc się do ich stóp. Po prostu, Henry nie potrafił nawiązać jakichkolwiek relacji z drugim człowiekiem. Z pozoru wyglądało to zwyczajnie – poznawał ludzi, dopuszczał ich do swojej intymności, momentalnie stawał się radosnym człowiekiem na progu dorosłości, ale to była tylko gra człowieka, który tak naprawdę nie jest w stanie dopuścić do siebie nikogo.
Tłumaczył to sobie kolosalnym zakochaniem – faktycznie, za czasów przybycia do Trzynastki pozostawał mężczyzną, który wzdycha do swojego prawnego opiekuna, ignorując tak oczywiste podszepty świadomości jak wielokrotne gwałty na siostrze. To uczucie sprawiało, że nie dopuszczał do siebie nikogo, pozostając jednym z tych tajemniczych mężczyzn, którzy nawet nie próbują bratać się z towarzystwem. Przynajmniej tak to postrzegał sam, ignorując zapędy wielu kobiet, które pojawiały się u jego boku, zachęcone nienaganną aparycją, artystycznym talentem i sekretami, które skrzętnie ukrywał pod ubraniami.
Wiedział, że przeżyłyby przykrą niespodziankę, widząc jego ciało i blizny, którymi przyszło znaczyć jego ojcu nieskończoną… wówczas myślał, że miłość; ale obecnie wiedział już, że chodziło o obojętność. Nie nienawiść, to uczucie byłoby za silne, Henry pozostawał dla Gerarda tylko kaprysem, którego pozbywał się zbyt łatwo z Jedenastki. Pamiętał, że poczytywał to jako wyrok – odosobnienie od ukochanego ojca i siostry, nowy świat i władza Coin nad głową – ale tak naprawdę w tym podziemnym dystrykcie po raz pierwszy od dawna odżył, mogąc decydować o sobie. Ta wolność na początku go przeraziła, potem zachwyciła i…. wtedy pojawiła się w jego życiu ta kobieta, która teraz stała przy nim.
Nie wiedział, czy bardziej cieszy go to spotkanie czy może przeżywa okrutne katharsis, które sprawia, że ma ochotę bluźnić na Los. Nie sądził, że kiedykolwiek ją spotka i kiedykolwiek będzie mu dane obserwować te same gesty, które niegdyś sprawiały mu autentyczną radość. Nie był znawcą kobiecych kanonów piękna, wiedział jedynie, jak szyć suknie, by kobieta wyglądała w niej na boginię, ale… Teraz pożerał ją wygłodniałym wzrokiem, jakby uczył się jej ciała znowu – milimetr po milimetrze wraz z głębokimi oddechami, które nabierała do piersi, próbując wytłumaczyć mu to, że się nie spotkali.
Wiedział, że miała rację. Nie znała tego człowieka, który właśnie obserwował swoją krwawiącą dłoń bez cienia bólu na przystojnej, ale sztucznej twarzy. Gwen obdarzała zaufaniem Ralpha, a ten został zawieszony na placu, był ciekaw, czy zdawała sobie z tego sprawę i czy czasami wracała do tamtych wydarzeń. Nie zastanawiał się nad tym, co musiała czuć, kiedy została poinformowana o jego śmierci, ale robił to dla jej bezpieczeństwa. Każda jego normalna relacja – ta, w której zaczynał kochać wbrew sobie – kończyła się właśnie tak: zniszczeniem, krwią i jego trzęsącymi się dłońmi, kiedy poczuł ból na rękach.
Obejmowanych przez kobietę, której powinien skręcić kark. Im mniej osób wiedziało o jego istnieniu, tym bardziej pozostawał anonimowy i bezpieczny.
- To tylko skaleczenie – zauważył, łapiąc jej rękę i przytrzymując w swojej. Była jak zwykle ciepła, miał wrażenie, że rozpada się na kawałeczki z powodu tej niespotykanej czułości, którą okazywała (nie)znajomemu. Uśmiechnął się promiennie, jakby to nie on stłukł te wszystkie lustra i wzywał ją po imieniu. – Tak, na pewno panią z kimś pomyliłem. To zbieg okoliczności, że znam pani historię i imię – zauważył cierpko, dając się zabandażować prowizorycznym opatrunkiem i dalej jej nie puszczając.
Ot, nakręcony psychopata, który zwęszył nową ofiarę bliskości ekstremalnej, która powinna być dla niego zakazana. – Powiem, że tęskniłem, zagrasz w tę grę? – podjął temat, nadal pozostając w tej samej pozycji, która utrudniała Gwen wszystkie ruchy.
Chyba podejmował jedną z tych trudnych i samodzielnych decyzji, od których zależało bardzo wiele – na przykład, jej życie.
Powrót do góry Go down
the pariah
Gwen Arrington
Gwen Arrington
https://panem.forumpl.net/t2645-gwen-arrington
https://panem.forumpl.net/t3561-gwendolyn-arrington#55954
Wiek : 28 lat
Przy sobie : medalik z małą ampułką cyjanku w środku, pendrive, laptop, telefon komórkowy, nóż ceramiczny

Sala luster Empty
PisanieTemat: Re: Sala luster   Sala luster EmptyWto Wrz 16, 2014 11:03 pm

Wielu ludzi sądzi, iż przyszłość potrafi prześladować człowieka długo i boleśnie, wbijając za każdym razem, gdy ją wspomina, delikatne igiełki w jego serce. Czy nikt nigdy nie pomyślał, jak wielkim zbawieniem może być możliwość rozpamiętywania tego wszystkiego? Przecież świetną zabawą jest siadanie z kubkiem herbaty w dłoni i śmianie się z własnej głupoty i błędów, które się popełniło, jednocześnie dostając od Losu możliwość wyciągnięcia pewnych nauk. I nie wkroczenia po raz drugi do tej samej rzeki.
Oczywiście, nie wszystko to, nad czym wielokrotnie rozmyślała było przyjemne. W gruncie rzeczy większość jej życia było jedną wielką porażką (jej czy rodziców?), jeśli nie ona sama nią była. Tyle lat spędziła chowając głowę w piasek, żyjąc złudnymi marzeniami i karmiąc się kłamstwem, ale gdy przyszło jej wreszcie żyć choć po części wolną, nie umiała tego wykorzystać. I nie chodzi o zaspokajanie dawnych potrzeb i pragnień, których nie mogła rozwijać pod ziemią – przyzwyczajała się do bogactwa i rozpusty, wychodziła na zdecydowanie zbyt długie spacery i w przeciwieństwie do wszystkich innych uśmiechała się idąc w deszczu, zostawiając parasol w mieszkaniu. Co więcej, gdy nikt nie patrzył, zdarzało jej się nieporadnie tańczyć, jak małe dziecko, wyciągając twarz w stronę chłodnych kropli rozbijających się na jej policzkach i moczących włosy, rozkładając dłonie jak ptak i kręcąc się dookoła, ciesząc się tym czego nie dane było je doświadczyć w Trzynastce. Miasto wciąż ją zaskakiwało, było dla niej czymś nowym i obcym i chociaż w dalszym ciągu miała za złe Coin całą rebelię i wtrącenie „rdzennych” mieszkańców do Kwartału, naprawdę doceniała każdą chwilę spędzoną na świeżym powietrzu. Nie potrafiła jednak uwolnić swojego umysłu. Wyczyścić go doszczętnie i sprawić, że zacznie na nowo. Może właśnie to było tą wadą i zaletą ludzkiej natury, konieczność życia z tym, co już za nami. Gwen jednak nie narzekała, wszystkie wspomnienia były dla niej przestrogą na przyszłość. Pomiędzy blaknącymi kartami opatrzonymi bólem i smutkiem widniały obrazy, wywołujące na jej twarzy uśmiech i przywołujące jedną myśl – dobre czasy. Była to jedna twarz, mężczyzny, który podobnie jak wielu innych już dawno został pogrzebany pod ziemią i zapomniany przez wielu, jednak nie przez nią. Śmierć przyniosła jej ból, zabrała nadzieję i radość z życia, jednak zamiast skupiać się właśnie na tym, kobieta objęła za cel odtwarzanie tego, co było wcześniej. Nie chciała ranić siebie samej, ale nie zamierzała też zapominać.
Tego wieczora jednak nie myślała zbyt wiele. Delektowała się chwilą, smakując ją powoi w swoich ustach, pozwalając, aby światła owinęły się dookoła niej ciasno. Nie jako pancerz ochronny ani nie jako tarcza, mająca obronić ją przed światem. Były jej przyjaciółmi i dobrze wiedziała, co symbolizują (wciąż nie mogła nadziwić się inspiracji tego pomieszczenia). Nawet jeśli Coin zgodziła się na tą wystawę tylko aby pokazać swoją jedność z poległymi (Igrzyska jak na razie działały wręcz odwrotnie), Gwen była zadowolona z tego, że coś takiego istnieje. Choćby tylko ona widziała w tym jakąkolwiek wartość, wspominając nie tyle swoich rodziców, co najbliższego przyjaciela.
Kiedy lustra pękły nie czuła się nawet źle. W pewnym sensie nadało to nowego znaczenia całemu przesłaniu. Coś zostało zburzone, ale jednocześnie powstała nowa, równie cudowna rzecz. W przyrodzie nic nie ginie i nic nie dzieje się bez powodu. Gdy podchodziła do mężczyzny nie czuła strachu, choć może powinna. Tak samo gdy chwytał jej dłonie i przytrzymując w swojej tak, że jego krew pozostała na jej skórze. Nie obeszło jej to, ani trochę. Miała już krew na swoich dłoniach, czuła ją i fizycznie i psychicznie. Zmywała, ze łzami w oczach, czując obrzydzenie w stosunku do samej siebie. Poprzez panujący w sali mrok mogła jednak dostrzec, iż kąciki ust mężczyzny unoszą się w górę, więc i ona sama poszerzyła swój uśmiech, czując się odrobinę pewniej. Nie było się czego bać.
Jej umysł chyba nie pracował jeszcze na najwyższych obrotach, gdy skupiała się tylko i wyłącznie na zatamowaniu krwawienia.
Skończywszy delikatnie spróbowała cofnąć ręce, jednak on wciąż trzymał je, może trochę zbyt kurczowo, ograniczając jej wszelki ruch. Podniosła wzrok, lekko już zaniepokojony patrząc prosto w jego twarz, chcąc dostrzec oczy. Gdyby tylko mogła spojrzeć właśnie w nie, oczy, które są zwierciadłami duszy, które potrafią wyjawić najczarniejsze zakamarki ludzkiej duszy. Było jednak zbyt ciemno i mimo niezbyt wielkiej odległości, były to jedynie czarne punkty, w których odbijały się otaczające ich światła. Zaczęła myśleć, o wiele intensywniej. W reakcji na jego słowa początkowo uśmiechnęła się uprzejmie, nie mając pojęcia, o co mu chodziło. Jaką jej historię mógł znać, skoro nie wyjawił jej ani słowem, ani nawet gestem, bo przecież przytrzymanie jej dłoni było czynem niewinnym, nic nieznaczącym. Chciała coś zrobić, jednak czuła się bezsilna. Tak samo jak wtedy, gdy skazywali Ralpha na śmierć. Nie winiła siebie za jego odejście, jednak świadomość, że nic nie mogła poradzić była przytłaczająca. Wysilała wszelkie zmysły, musiała zrobić coś teraz, zaraz.
Niestety, w Trzynastce nie przygotowywali jej na taką ewentualność. Poleganie wyłącznie na własnym instynkcie wydawało się ryzykowne, jakby stąpała po cienkim lodzie, który w każdej chwili może się załamać. Było to jednak jedyne wyjście, prawdopodobnie z miliona innych, które teraz nawet nie przychodziły jej na myśl. Zaczęła więc rozważać powoli wszystkie możliwości. Wyszarpnięcie gwałtownym ruchem dłoni było jedną z najgorszych opcji, jaką zaczęła rozważać. Co jeśli postanowi przyjąć ją za kolejne lustro? Rozbić i zniszczyć tak samo jak te dookoła? Była równie krucha, tak samo łatwa do zniszczenia. Wystarczył jeden cios, aby rozsypała się przed nim na kawałki, pozostając jedynie mglistym cieniem, widmem przeszłości, które nie będzie prześladować już nikogo. Na ziemi nie było osoby, którą darzyłaby prawdziwym uczuciem, nikogo, bez kogo nie potrafiła wyobrazić sobie życia. Była samotną wyspą z mnóstwem łodzi, które przybijały do jej brzegów i odpływały tak samo szybko, jak się pojawiły. Jeśli zatonie, one sobie poradzą.
Zbyt wiele niewiadomych zaczęło ją dręczyć w tej krótkiej chwili, między pytaniem a odpowiedzią. Wytworzyła się zbyt długa cisza, gęsta i ciężka, napierająca na jej plecy i dziwnym trafem popychająca ją wprzód. Prosto w ogień? Być może. Przeciągała ją nieświadomie, zdając sobie w końcu sprawę, że musi zrobić cokolwiek od niej oczekuje. Rozluźniła mięśnie, w dalszym ciągu nie odrywając od niego wzroku. I choć bicie jej serca było teraz o wiele szybsze niż wcześniej, ignorowała to tak samo jak robiła rok temu. Jak musiała przez całe swoje życie.
- Dobrze – powiedziała tylko, stawiając wszystko na jedną kartę, niepewności i zagubienia. Mogła zyskać albo stracić, jeśli to wszystko rzeczywiście miało okazać się jedynie grą. Zabawą kogoś, kto nie potrafił poradzić sobie z samym sobą. Znów czuła się pionkiem, jednak tym razem wciąż miała jakieś szanse. Pod warunkiem, że każde z nich postanowi grać czysto.
Powrót do góry Go down
the victim
Henry Winston
Henry Winston
https://panem.forumpl.net/t2541-henry-winston-ralph-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t2543-ginsberg-w-przebraniu#36440
https://panem.forumpl.net/t2544-henry-winston-ralph-ginsberg#36443
https://panem.forumpl.net/t2545-mary-z-przeszlosci#36444
https://panem.forumpl.net/t2546-henry-ego#36445
Wiek : 30 lat
Zawód : ścigany
Przy sobie : szkicownik, paczka papierosów
Obrażenia : rana na plecach

Sala luster Empty
PisanieTemat: Re: Sala luster   Sala luster EmptySro Wrz 17, 2014 11:57 am

będę niedobra i skrócę, wybacz Sala luster 2380363597


Najwyraźniej dobre maniery – a raczej ich namiastka, nigdy nie grzeszył salonową skromnością – pozostawił w mieszkaniu, z którego wyszedł, tocząc walkę z samym sobą. Mógł udawać, że nie przypuszcza, że mary przeszłości w tym miejscu staną się realne jak nigdy dotąd, ale tak naprawdę przybywał tu właśnie po to. Wprawdzie nie zakładał spotkania za jednym zamachem swojego kata, ofiary i osoby, która pomogła mu wyjść z błędnego koła zdradliwej fascynacji, która zakończyła się egzekucją, ale byłby głupcem, gdyby wmawiał sobie w nieskończoność, że Gwen nie stanie na jego drodze. W tej samej niezmienionej postaci – mógłby już wzruszać się i rozkładać ramiona w czułym geście, w końcu minął dopiero rok od czasu ich niebycia, ale po raz pierwszy od dawna czuł się zaplątany we własnych potrzebach.
A raczej na rozdrożu między tym, czego pragnął (dotknąć ją, odetchnąć jej powietrzem, zachwycić się przepyszną sukienkę i pójść wypić toast za te pieprzone Głodowe Igrzyska), a do czego musiał się zmuszać. Nie przypuszczał, że ktokolwiek będzie w stanie tak bardzo pokrzyżować plany, które zakładały jego powrót i zemstę. Nie sądził, że jego wrogiem będzie niepozorna dziewczyna, która została przez niego zauważona. Winston zapewne bardziej obawiałby się samego siebie, zwłaszcza w kontaktach ze swoją ukochaną siostrą niż Gwen. A jednak to właśnie ona stała się realna i stała naprzeciwko, a on miał coraz większy problem z zachowaniem koniecznego dystansu, kiedy całe ciało wołało, by dać jej bardziej oczywistą wskazówkę.
Nie musiał wcale sobie tłumaczyć, czemu ta trzynastkowa znajomość tak mocno wpłynęła na jego życie. Pamiętał ich nieśmiałe początki, zetknięcie palców, które sprawiło, że pragnął wracać do Jedenastki i błagać go o przebaczenie, szczerość kontrolowaną, kiedy spostrzegła, że ukrywa swoje ciało przed jakimkolwiek widokiem i pierwsze zwierzenia przy wydmuchanej nikotynie z pragnienia Lenny’ego – tak silnego, że nienawidził sam siebie za te potrzeby. Gwen stała się kimś, kto nieświadomie przywracał tamtego Ralpha do życia i nawet jego mordercze instynkty (poznać, przerżnąć, zagryźć, porzucić na śmietniku) nagle stawały się jedną wielką niedorzecznością. Dopuścił ją za blisko i teraz miał za to zapłacić jak za zbrodnię, kiedy była wręcz na wyciągnięcie palców, a on musiał odpuścić.
Nie dla siebie, doprawdy byłby szalony, gdyby obecnie obawiał się zgładzenia. Wierzył, że prędzej czy później przyjdzie mu gorzko zapłacić za to, co zamierzał zrobić, ale mieszanie w to osoby… ważnej dla niego byłoby zabójstwem z premedytacją. Dziwne, że wcześniej nie obawiał się przypadkowych ofiar, a teraz spoglądał na brunetkę z zagryzionymi do krwi wargami, tamując cisnące się na usta słowa. Które i tak musiały wybrzmieć prędzej czy później, ale podejrzewał, że jej reakcja może go przestraszyć. Nawet teraz, kiedy proponował jej granie w otwarte karty, tylko sprawdzał, czy nie zamierza uciec.
Powinna, miał na końcu języka wszelkie ostrzeżenia, prośby i groźby, kiedy puszczał jej dłonie, próbując nie zerwać prowizorycznego opatrunku przy sprzątaniu szkła, które wbiło mu się także w podeszwy eleganckich butów. Cieszył się, że zniszczył to iluzoryczne przedstawienie sztuki, ale nie zamierzał ponosić za to konsekwencji. Nie miał prawa do takich niedojrzałych wybuchów i chyba było mu wstyd za to, co zrobił, choć wszystko zaczęło się zmieniać, kiedy tylko usłyszał, że potwierdza jego wyznanie.
Nie chodziło o to, że spodziewał się płaczu, pisków ze strachu i górnolotnych emocji . Znał ją na tyle, by wiedzieć, że nie ulega schematów, ale – na Boga (!) – utkwiła z psychopatą, który potłukł całą ścianę z luster i wyglądał jak krwawe widmo, a zgadzała się na wszystko? Mógł ją tutaj zabić (tak, Henry tylko wiedział, że mógłby i tak też powinien zrobić, by nie zostawiać śladów), a Gwen zwyczajnie kwitowała to przysłówkiem, który nijak się miał do rzeczywistości. To było tak irracjonalne, że zaczął się śmiać na całego, nie zwracając uwagi na echo, które odpowiadało mu w całym pomieszczeniu. Mógł to przewidzieć, szkło rozpraszało falę dźwiękową i jeśli wcześniej, dziewczyna łudziła się, że ma do czynienia z człowiekiem, to teraz mogła już na pewno wziąć go za jakieś widzenie z przeszłości.
Właściwie tak było, powracał przecież zza grobu, odwracając się w jej stronę i dostrzegając twarz Gwen w półmroku, który nagle wydawał mu się jakąś gotycką świątynię, w której znajdowali się tylko oni.
- Rok temu mówili na mnie Ralph – przyznał, nie zastanawiając się już nad konsekwencjami swoich czynów i tego, że po raz pierwszy w życiu obdarza kogoś zaufaniem, nie bojąc się, że doniesie jego tatusiowi.
Ryzykowne i głupie, równie dobrze ona mogłaby być już szpiegiem, który sprzeda go za posadę państwową, ale coś mu mówiło (jej dobrze), że nie ma się czego obawiać. Za wyjątkiem tego, że Gwen zaraz się sama potnie szkłem, którego tu było pełno, skoro opowiada jej bajki o tym, że widzi człowieka, który zawisł niedawno na szubienicy. Całkiem miła wizja spotkania po…miesiącach katorgi bez jej obecności, która znaczyła więcej niż tylko ten opatrunek na ręce, który zdejmował, dostrzegając, że krew przestała broczyć i znowu może sięgnąć po notatnik i papierosy, by pokazać jej, że jest tym samym projektantem z Trzynastki, z którym nawet nie zdążyła się pożegnać przed śmiercią.
Chyba tego chciał – jej wiary w to, że naprawdę istniał i nadal istnieje, choć nigdy już nie użyje swojego prawdziwego nazwiska.
Powrót do góry Go down
the pariah
Gwen Arrington
Gwen Arrington
https://panem.forumpl.net/t2645-gwen-arrington
https://panem.forumpl.net/t3561-gwendolyn-arrington#55954
Wiek : 28 lat
Przy sobie : medalik z małą ampułką cyjanku w środku, pendrive, laptop, telefon komórkowy, nóż ceramiczny

Sala luster Empty
PisanieTemat: Re: Sala luster   Sala luster EmptyCzw Wrz 18, 2014 12:13 am

Czasami zagłuszenie własnej podświadomości, tego cichego głosu w głowie, który stara się nas odwieść od niektórych rzeczy, jest wyjątkowo trudne. Zwłaszcza wtedy, kiedy aż krzyczy nam prosto do ucha, a my wciąż uparcie przemy do przodu postępując wbrew… sobie? Wszystkim dookoła? Gwen aż za często miała wrażenie, że zbyt ostentacyjnie ignoruje głos zdrowego rozsądku, pchając się tam, gdzie w pełni władz umysłowych nigdy by się nie znalazła. A przynajmniej odnosiła takie właśnie wrażenie przed laty, będąc zdecydowanie zbyt blisko niektórych osób, miejsc i spraw, wysłuchując sekretów, które do jej uszu nigdy nie powinny dotrzeć. Wychodziła z dość radykalnego założenia, iż jeśli w oczach rodziców jest stracona od dnia narodzin, to gorzej już być nie może. Poza tym dopóki Los jej sprzyjał, dopóty zamierzała robić to, w czym była dobra. Może na większą skalę okazałaby się zupełnie beznadziejna, wpadłaby za pierwszym razem, przypłacając za to życiem, ale dla zaspokojenia własnych potrzeb wystarczyło jej to, co miała. Ciche i lekkie kroki, dobry słuch czy wzrok no i instynkt. Ten, który zawiódł ją podczas bankietu i który coś skutecznie uśpiło, pozwalając zatracić się w pięknie chwili i zjawiska, które ukazało się przed nią i pozwoliło jej poznać się bliżej.
Powinna być świadoma tego, że w obecnym Kapitolu można było spodziewać się wszystkiego. A co za tym idzie otwieranie oczu szeroko i wyostrzanie wszystkich zmysłów było pewną koniecznością, jeśli chciało się jakoś funkcjonować i, co ważniejsze, przeżyć. Tego wieczoru jednak, choć na samym początku udało jej się utrzymać trzeźwość umysłu, z chwilą, w której zagłębiła się w sali pełnej luster i kolorowych świateł, straciła swoją czujność. Pewne emocje zawładnęły nią aż za bardzo sprawiając, że zaczynała zapominać o pewnych priorytetach. Czego efekty można było zobaczyć już chwilę później.
Początkowo, gdy usłyszała trzask łamanego szkła i krzyk mężczyzny nie bardzo wiedziała, z kim ma do czynienia. Szczerze mówiąc parę minut później dalej nie posiadała takowej wiedzy, a po upływie kolejnych kilku minut zaczynała odnosić wrażenie, iż naprawdę znajduje się w jakiejś chorej grze, w której to ona traci zmysły zagłębiając się w ciemną otchłań. Z szaleńczym uśmiechem na twarzy i odgłosem panicznego śmiechu zastygłym dookoła niej. W pierwszej fazie jednak udało jej się zachować stoicki spokój, podchodząc do przybysza z delikatnością godną podziwu. W końcu ile na tym świecie istnieje osób, które zostałyby w pomieszczeniu pełnym potencjalnych narzędzi zbrodni wraz z mężczyzną, o wiele silniejszym zapewne, zamiast oddalić się w bezpieczne miejsce wśród tłumu, w którym tak łatwo można było zniknąć? Można by uznać, iż instynkt popchnął ją ku temu, budząc się w najdziwniejszym momencie. I chyba popychał dalej, gdyż stała i czekała na to, co wydarzyć się miało już za chwilę.
Panie i panowie, czas zacząć przedstawienie. Nie można było sobie wyobrazić piękniejszej scenerii i jeszcze piękniejszych aktorów, z których jeden był kompletnie nieświadomy przeznaczenia, z którym miał okazję się zmierzyć. A właściwie miała. W tamtym momencie Gwen mogła zadawać sobie wiele pytań. I na pewno to robiła. Jej głowa przepełniona była słowami, które jakimś cudem składały się w logiczną całość, wbrew pozorom powodując jeszcze większy zamęt. Nie lubiła tego uczucia i jakoby przyzwyczajona była do zbyt wielu emocji kotłujących się w jej sercu, nie potrafiła poradzić sobie z mętlikiem, który wywoływała w niej cała sytuacja. Jak i postać tajemniczego mężczyzny, pojawiającego się znikąd, jak pewne widmo (wkrótce miała przekonać się na własnej skórze, iż rzeczywiście nim był), być może zupełnie nieświadomie burząc jej stabilność i pewność siebie.
Przytrzymanie przez niego dłoni nie było dla niej wielkim problemem. Nie miała najmniejszych powodów aby bać się jakiegokolwiek, nawet najdelikatniejszego kontaktu fizycznego z innymi ludźmi. Tak samo jak nie przeszkadzało jej to, iż wreszcie je puścił. Właściwie przyjęła to z ogromną ulgą, która szybko została zastąpiona pewną obawą na temat tego, co zamierza uczynić. Miał wolne ręce i wolała nawet nie myśleć, w jaki sposób zamierzałby je wykorzystać. Mimo to stała dalej, cofnąwszy się jednak o kilka drobnych kroków w tył, oddychając ze spokojem i oczekując. W końcu na coś się zgodziła, postawiła stopę na zupełnie nieznanym jej gruncie i, nie ważne jak bardzo mogłaby tego chcieć (choć, o dziwo, nie chciała), nie mogła tak po prostu odejść. Wyrzuty sumienia pojawiłyby się zbyt szybko, niszcząc ją zbyt dokładnie. Siła wyższa czy po prostu przypadek? A może szczęście? Nie jej było oceniać, choć to ona znalazła się w centrum.
Śmiech mężczyzny wydał się jej tak bardzo nieodpowiedni, iż sama miała ochotę mu zawtórować. Chwila, można by pokusić się o stwierdzenie, iż doniosła, teraz zamieniła się w coś komicznego, gdy odgłos odbijał się od szkła, otaczając ich ukryte w mroku sylwetki jeszcze ciaśniej, jakby popychając ku sobie milimetr po milimetrze. Choć przecież ciągle stali, żadne z nich nawet nie poruszyło się od krok.
Ten nagły wyraz radości, a może świadectwo alogiczności całej tej sytuacji, ustał niemal tak samo szybko, jak się pojawił. Wszystko pozornie powróciło na dawne miejsca, aby już po chwili ponownie rozsypać się dookoła dziewczyny, przygniatając ją głęboko do ziemi i naciskając mocniej. Usłyszała jedno imię, to, na którego dźwięk jej wargi automatycznie uniosły się w górę, aby chwilę później znów powrócić do dawnej pozycji, gdy sens wypowiedzi dotarł do jej mózgu w całości. Powtarzała zdanie przez chwilę we własnym umyśle, patrząc się na towarzysza z lekko wytrzeszczonymi oczyma i jeszcze większym mętlikiem w głowie. Czuła się zdezorganizowana, zagubiona i niezwykle głupia, nie potrafią poskładać całego wydarzenia w spójną i logiczną całość. Jednocześnie poczuła się zła, co zdarzało się naprawdę rzadko.
Nie mógł być nim, każda najdrobniejsza cząstka jej ciała przywoływała tą stałą prawdę, tymczasowo zagłuszając wszelkie inne odgłosy. Nie mógł być Ralphem, o którym pomyślała, ponieważ on nie żył. Odszedł, rok temu, zabierając za sobą tak wiele rzeczy, które Gwen tak bardzo kochała. Zabierając siebie, bo przecież był jej najlepszym przyjacielem. Jednym z niewielu, jak nie jedynym, w Trzynastce.
Minęła chwila, zanim Arrington zdołała ułożyć w głowie wszystko to, co wiedziała z tym, co usłyszała. Kim był, iż wiedział o niej tak wiele? Jak śmiał przywoływać imię kogoś, kto powinien pozostawiać przyjemnym wspomnieniem?
Nie zdawała sobie sprawy, iż opuściła głowę, patrząc na dłonie, na szczupłe palce, na których widniały drobniutkie kropelki krwi, pozostałość po prowizorycznej próbie zatamowania krwawienia. Podniosła wzrok, z zamiarem jak najszybszego zakończenia tej sprawy. Był kłamcą, była tego pewna i zamierzała mu to pokazać. Był chory, i to też chciała mu udowodnić.
- Nie jesteś nim – powiedziała spokojnie, nie uśmiechając się jednak. Była zdesperowana, pragnęła uświadomić mu, jak bardzo się myli i pokazać, że nie pozwoli sobą pogrywać. Nie tym razem, była zbyt silna i pewna siebie, aby dać się omamić jednym imieniem. Łączyło się ono z dobrem, ze szczęściem, którego w jej życiu było naprawdę mało. I to dodawało jej siły, aby sprawić, by takim właśnie pozostało – Nie wiem, kim jesteś – starała się nie cedzić słów, jednak było to o wiele potężniejsze – I nie wiem, czego ode mnie oczekujesz. Możesz znać moje imię, osoby, które były dla mnie naprawdę ważne. Możesz starać się grać w głupie gry, jednak nic ci to nie da – urwała, bo co właściwie chciała mu przekazać? Jak bardzo zależało jej na Ralphie? Że wcale nie rani jej, przywołując jego imię? Czy był jakikolwiek sens w dyskutowaniu z osobą, która przejawia wszelkie symptomy niestabilności psychicznej? – Nie jesteś nim, ponieważ on jest martwy – dodała, naprawdę nie chcąc podnosić głosu – I nie ważne, ile razy prosiłabym o możliwość choćby jednej rozmowy nic nie sprawi, iż będzie żywy – uśmiechnęła się, może trochę smutno, odczuwając melancholię związaną ze wspominaniem przyjaciela. Nie było to jednak rozgoryczenie ani ból, który odczuwała po jego śmierci. One już dawno minęła, a Gwen wiedziała, że trwanie w tych negatywnych emocjach pogrąży ją jeszcze bardziej. Może rzeczywiście wszelkie instynkty ją wtedy zawiodły. Powinna odejść, kiedy jeszcze miała na to okazję.
Powrót do góry Go down
the odds
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Zawód : Troublemaker
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Sala luster Empty
PisanieTemat: Re: Sala luster   Sala luster EmptyPią Wrz 19, 2014 2:15 pm

Na kilka minut przed północą we wszystkich salach budynku pojawiają się pracownicy Galerii, prosząc gości o ponowne zebranie się w Sali Głównej. Pojawienie się tam będzie mile widziane i gwarantuję, że opłacalne. Nie musicie oczywiście przerywać prowadzonych wątków - gry mogą toczyć się równolegle, pod warunkiem, że rozgrywka w Sali odbywa się później. Prywatne wątki można będzie również rozegrać w retrospekcjach.
Powrót do góry Go down
the victim
Henry Winston
Henry Winston
https://panem.forumpl.net/t2541-henry-winston-ralph-ginsberg
https://panem.forumpl.net/t2543-ginsberg-w-przebraniu#36440
https://panem.forumpl.net/t2544-henry-winston-ralph-ginsberg#36443
https://panem.forumpl.net/t2545-mary-z-przeszlosci#36444
https://panem.forumpl.net/t2546-henry-ego#36445
Wiek : 30 lat
Zawód : ścigany
Przy sobie : szkicownik, paczka papierosów
Obrażenia : rana na plecach

Sala luster Empty
PisanieTemat: Re: Sala luster   Sala luster EmptySob Wrz 20, 2014 12:35 pm

krótko, przepraszam :c i piszemy dalej, korzystając z prawa do bilokacji

Henry nie decydował o sobie. Wprawdzie był człowiekiem pełnoletnim i w pełni władz umysłowych, ale jego ojciec skutecznie odciął go od świata, w którym przyszło mu egzystować. Na jego własne życzenie – byłby hipokrytą, gdyby w nieskończoność winił swojego stwórcę (to on go ukształtował) za to, że był niewolnikiem. Robił to w imię miłości, która okazała się dość jednostronna w warunkach ekstremalnych. Bywa, być może ktokolwiek inny czułby się zdewastowany tym, że przyszło mu kochać przez całe życie kogoś, kto bez mrugnięcia okiem skazał go na śmierć, kiedy przestał być potrzebny, ale najwyraźniej odziedziczył po opiekunie równie silny charakter, który sprawił, że nie poddał się uczuciom i mógł przetrwać tę zawieruchę.
Mógłby to tłumaczyć sobie również faktem, że miał tylko siebie i nikt nie cierpiał po jego śmierci – był wręcz przekonany, że jego ukochana siostra (epitet stały dla ofiary jego gwałtu) świętowała ten fakt gdzieś w głuszy, do której próbowała wrócić, by pozbyć się kata. Przejrzała na oczy wcześniej, nigdy nie kochała go tak bardzo i mogła wieść życie z dala od tego śmiertelnie trującego powietrza Kapitolu i wiedział, że był z niej w głębi serca dumny. Przynajmniej jeszcze przed egzekucją i odkryciem, że Maisie nadal znajdowała się na wyciągnięcie ręki. Zwariował, to było pewne – nie powinien ujawniać się ani przed nią (wiedział, że jest jego własnością i że grozi mu natychmiastowa śmierć) ani tym bardziej przed przyjaciółką, której właśnie zdradził największą tajemnicę pod wpływem chwili.
Albo nastroju – nie miał za wiele wspólnego z Igrzyskami, ale bankiety tego typu przypomniały mu jego pierwszy dom, do którego został zaprowadzony na smyczy i wręczony prawowitemu właścicielowi, który urządzał jeszcze lepsze orgie, gdzie krew, pot i sperma lały się obficie ku zachwycie zgromadzonego tłumu. Nic dziwnego, że po latach czuł się całkiem rozdygotany powrotem na stare śmiecie, choć musiał zachowywać się tak, jak przystało na ostatniego projektanta z dawnych lat.
To również nie była jego prawdziwa tożsamość, ale zrobił wszystko, by zagrzebać fakt bycia Ginsbergiem – nie żałował także i tego morderstwa na sztuce, którego dokonał już po metamorfozie, kradnąc tożsamość, która najwyraźniej nie pasowała do niego wcale. Gdyby tak było, to mleko nie zostałoby rozlane i nie musiał zaniemówić po wyznaniu Gwen swoich przewinień. A raczej wyspowiadania się z prawdziwego ja, które gdzieś tam w środku nadal było i to właśnie ono postawiło na szali wszystko, decydując się na dość histeryczne wypowiedzenie prawdy. To na pewno było niedorzeczne i nieostrożne, ale nie zamierzał tego sobie wypominać. Było już zdecydowanie za późno i mógł tylko obserwować konsekwencje swoich czynów, szukając swojej najdroższej przyjaciółce posłanie, bo przypuszczał, że zemdleje albo najwyżej zamieni się w piękny słup soli w drogiej sukience.
Spodziewał się naprawdę najgorszego, więc powinien ucieszyć się z jej pozornie spokojnej reakcji. Gdyby nie to, że na własnej skórze przekonywał się, że łatwo zadać ból. Wielką mądrość miał ten, który mówił, że słowa mogą ranić i zabijać, kawałek po kawałeczku – obserwował każdy grymas na jej twarzy, ściągnięcie mięśni, starając się nie wysłuchiwać w jej słowa. Znał przecież jej zawartość, zanim jeszcze opuściły jej usta. Ta słynna telepatia niegdyś sprawiła, że Gwen była jedyną osoba, którą zaufał… I najwyraźniej nie zmieniło się tak wiele, skoro wypowiedział lekko słowa, o których powinien zapomnieć.
Wcale nie czuł się jak psychopata, kiedy podchodził do niej na palcach i kładł ręce na jej ramionach, patrząc w jej oczy i zastanawiając się, czy powinien ją zabić już czy poczekać, aż powróci do domu i ułoży się do snu. Nie mogła przeżyć, posiadając informacje, które mogły doprowadzić go jego zatrzymania i sam nierozważnie podpisał na niej wyrok. Nie był złym człowiekiem, to okoliczności zmuszały go do coraz bardziej drastycznych rozwiązań i zapewne dlatego czuł się obecnie tak pusty, jakby wypowiedzenie jednego zdania wyczerpało limit słów w jego życiu, a przecież było tyle do wyjaśnienia.
Nie zastanawiał nad tym, czy powinien pogrążyć ją w tej niewiedzy, której uparcie się trzymała – a prawda ją wyzwoli (?) – czy zacząć jej się tłumaczyć z oczywistego, ale zamiast przemyśleć to bardzo dokładnie, przesuwał w (nie)pamięci sceny morderstw i ukrywania zwłok. Był całkiem niezły w tej działalności, nie bez przyczyny został pierwszym szpiegiem Kapitolu i nieodrodnym synem adoptowanego ojca, który pokonał go jego własną bronią. Zwiększył uścisk na jej barkach, nie pozwalając uciec Gwen i uśmiechnął się smutno.
- Masz bliznę na ośrodku lędźwiowym, bo przez przypadek cię przypaliłem papierosa, kiedy poruszyłaś się zbyt gwałtownie – wypowiedział kolejne słowo, decydując się na to, że powinna przed śmiercią bądź uwolnieniem poznać choć ułamek prawdy, która nigdy nie stanowiła dla niego wyzwania.
Aż do tej chwili, kiedy miał przed sobą osobę, na której mu zależało i która miała prawo do rozpoznania, nawet jeśli miała być ostatnia rzecz, którą dokona w swoim życiu. Jeszcze nie zdecydował, musiał liczyć się ze wszystkimi konsekwencjami, kiedy wreszcie decydował o sobie, czując fantomowe mrowienie palców, zupełnie jakby zbroił coś i tylko czekał do chwili, kiedy jego ukochany ojciec zorientuje się i wymierzy mu srogą karę. Na to liczył i tego oczekiwał od Losu, który nie do końca mu sprzyjał.
Powrót do góry Go down
the pariah
Gwen Arrington
Gwen Arrington
https://panem.forumpl.net/t2645-gwen-arrington
https://panem.forumpl.net/t3561-gwendolyn-arrington#55954
Wiek : 28 lat
Przy sobie : medalik z małą ampułką cyjanku w środku, pendrive, laptop, telefon komórkowy, nóż ceramiczny

Sala luster Empty
PisanieTemat: Re: Sala luster   Sala luster EmptyPon Wrz 22, 2014 10:23 pm

Kiedyś ludzie zwykli pytać ją, czy żałuje tego, co zrobiła. Mówiąc „kiedyś” na myśl automatycznie przychodzi moment, w którym zamknięta została w niewielkiej celi czekając na wyrok za coś, czego nie uczyniła. Z lekkim sercem i duszą odpowiadała im wówczas, iż w żadnym calu nie żałuje. Choć tak naprawdę żałowała. Tego, że naprawdę nie zamierzała wydać sekretów Trzynastki. Może wtedy, mając tak jasny i klarowny cel przed oczyma, zwróciłaby większą uwagę i bardziej przyłożyłaby się do całego przedsięwzięcia. Wówczas jednak ludzie myśleli zapewne, iż jest bezwstydną zdrajczynią. Nie znali prawdy, a Gwen nie zamierzała ich w niej uświadamiać. Jej słowo nie było nic warte, wobec słowa królowej.
Były jednak rzeczy, których naprawdę żałowała, chociaż już dawno udało jej się wybaczyć i zapomnieć. Jedną z nich był brak możliwości pożegnania się z Ralphem. Nie miała nawet pewności, czy miała żal do siebie, do niego czy do osoby, która podpisała nad nim wyrok śmierci. W pewnym sensie, jak na wrażliwą osobę przystało, w pewnym sensie winiła każdą z powyżej wymienionych osób. Nie obciążała się jednak winą za to, co się stało, bo dobrze wiedziała, że nie mogłaby nic w tej sprawie zrobić. Mimo wszystko jednak śmierć najbliższego przyjaciela bolała, mocno, potwornie i dogłębnie, niszczyła ją przez jakiś czas dopóki nie ujrzała drobnego światełka. Dopóki prawda nie dotarła do niej, a zasady, na których opiera się ludzkie życie nie zostały jej wyłożone.
Życie ludzkie przemija. Zmienia się. Kończy. W jednej chwili spacerujesz po ulicach pięknego miasta w słoneczny dzień, żeby zaraz zalewać się łzami i czuć, jak twoje serce rozpada się na miliardy drobniutkich kawałeczków, niszcząc cię stopniowo i powoli. Śmierć nie powinna jej już dziwić – widziała ją, zadawała ją. Straciła rodziców, a jednak najwięcej łez wylała właśnie po nim. Tylko po to, żeby stać się silniejszą. I tylko po to, aby obcy mężczyzna stawał przed nią zarzekając się, iż jest jej przyjacielem.
Nie uwierzyła mu, no bo jakie miała ku temu powody? Nawet w ciemności widziała, iż jest to zupełnie inna osoba. Jej Ralph miał blond włosy, błękitne oczy i nigdy nie widziała go z zarostem. Jak to możliwe, że tak dobrze to pamiętała? Każdy szczegół jego twarzy, każdy wyraz, jaki kiedykolwiek na niej wykwitł w czasie ich znajomości. Choć minęło trochę czasu od ich ostatniej rozmowy wszystko to było zbyt wyraźne, jakby wydarzyło się zaledwie wczoraj. Nie bolało, nie powodowało, że serce kuło ją boleśnie w piersi a łzy napływały do oczu. Była zła, choć skutecznie opanowywała wszelkie emocje gromadzące się w jej wnętrzu. Ten człowiek pozbawiony musiał być wszelkiej godności, męczony najprawdopodobniej potworną chorobą psychiczną, która popchnęła go do zniszczenia luster i opowiadania rzeczy, które prawdziwe były tylko w jego umyśle. Z drugiej strony było jej go szkoda. Współczuła mu, jeśli musiał zmagać się z tym sam (choć tego nie wiedziała), żebrząc o uwagę kogokolwiek. Dalej pozostawało jednak pytanie skąd znał ją, Ralpha oraz, najprawdopodobniej, to, co ich łączyło.
Wypowiedziawszy swoje słowa stała licząc, że wydarzy się cud. Że mężczyzna się podda, odejdzie i przyzna jej rację. Bo miała rację, nie mogła się mylić. Nie było żadnej możliwości, aby był tym, za kogo się podawał. Jej umysł skutecznie nie dopuszczał do siebie takiej opcji, a ona nie wiedziała dlaczego. Powinna się cieszyć, powinien zapłonąć w niej promyczek nadziei, odezwać się cichy głosik, który szeptałby jej do ucha złudne historyjki o szczęśliwym życiu w Kapitolu ze świadomością, iż w każdej chwili może zadzwonić do swojego przyjaciela. Nic takiego jednak się nie wydarzyło. Głosy w jej głowie, jak praktycznie zawsze, milczały, najprawdopodobniej przyglądając się całej tej sytuacji z zapartym tchem. W przeciwieństwie do niego nie była chora i nie słyszała czegoś, co nie istniało. Może nie stąpała po ziemi twardo, często szybując z głową w chmurach wysoko ponad miastem, miała nadzieje i pragnienia, jednak nigdy nie ulegała złudzeniom. Fakty nie były dla niej najważniejsze, jednak tej najbardziej oczywiste mówiły same za siebie. I nie mogła im zaprzeczać, nikt nie mógł. Dlatego nawet przez sekundę w jej sercu nie pojawiła się myśl, iż może to wszystko jest prawdą. Nie dopuszczała tego do siebie. Do czasu.
Nie spodziewała się, że posunie się właśnie do tego. Rozmowa z nim była ciężka i chciała już odetchnąć, samotnie, bez konieczności stania twarzą w twarz ze swoim przeznaczeniem (choć oczywiście nie miała takiej świadomości). Jednak on, zamiast wycofać się z sali bądź, chociażby, dać jej wyraźny powód aby to ona opuściła pomieszczenie, podszedł do niej. Gdyby zrobił tylko i wyłącznie ten ruch, postawił kilka kroków w przód chcąc, z niewiadomego powodu, być bliżej niej, mogłaby to nawet zrozumieć. Może cofnęłaby się kawałek, albo po prostu czekała, aż to wszystko dobiegnie końca. Jednak on chyba nie zamierzał odpuścić. A przynajmniej nie za szybko, ponieważ położył jej dłonie na ramionach i spojrzał w oczy. Był teraz bliżej niż wcześniej. Światła odbijały się w jego oczach, rozświetlając je trochę bardziej, dzięki czemu mogła zauważyć, że są one niebieskie. A przynajmniej takie odnosiła nadzieję, choć może po prostu zaczynała wkraczać na tą niebezpieczną ścieżkę złudzeń, na której słowa mężczyzny zaczynały uderzać w jej podświadomość, budząc w niej zakorzenione głęboko nadzieje i pragnienia. Może jej mózg imaginował sobie kolor jego oczu, którego mogła naprawdę nie dostrzec, oraz to, że tak bardzo przypominają te Ralpha. Oczy zwierciadłem duszy, już po raz drugi przypomniała sobie o tym wyczytanym gdzieś stwierdzeniu zdając sobie sprawę, że tak naprawdę na to czekała. Aby spojrzeć w jego duszę i zobaczyć, czy mówi prawdę. Tym razem jednak nic to nie dało. Patrzyła, a z każdą mijającą sekundą pojawiało się coraz więcej wątpliwości i pytań. Osaczały ją coraz ciaśniej i miała wrażenie, że zaraz będzie musiała przedzierać się przez nie na siłę, aby zobaczyć to, co ją otacza. Wtedy jednak mężczyzna znów się odezwał i Gwen stwierdziła, że wolałaby tkwić w klatce z pytań, niż rozchylać delikatnie usta i wytrzeszczając oczy, patrząc na niego ze zdziwieniem.
Coraz bardziej zaczynała wierzyć, że to naprawdę on, choć dalej nie rozgryzła, dlaczego wygląda tak, jak wygląda. Oczywiście nie przyszło jej do głowy to, że w Kapitolu zmiana wyglądu naprawdę nie należała do nowości. Spędziła zbyt mało czasu w tym mieście, aby je umysł generował na poczekaniu rzeczy tego typu. Więc po prostu zamarła, czując, jak dziwny dreszcz przebiega po jej ciele, gdy czuła, jakby jego dłonie wydzielały dziwne, parzące ciepło, które rozchodziło się od miejsca, w którym stykały się z jej skórą i materiałem sukienki. Niemożliwe. Tylko to potrafiło podkreślić realia tej sytuacji.
- Jak to mo – zaczęła cichym głosem, wciąż zbyt oniemiała, aby mówić głośniej. Nie zdążyła jednak dokończyć, ponieważ w tym samym momencie dobiegł ich głos pracownika Galerii, zapraszającego z powrotem do głównej sali. Rzuciła mu spojrzenie ponad ramieniem, jak zaczynała się powoli przekonywać, Ralpha. Nie chciała jeszcze kończyć. Pozostało zbyt wiele niewyjaśnionych spraw, zbyt wiele pytań i rzeczy, które mieli sobie do powiedzenia, pod warunkiem, że naprawdę był tym, za kogo się podawał. Nie zamierzała jednak pozostawiać w ciemności, będąc ciekawą tego, co się wydarzy oraz czując pewną ulgę i wdzięczność. Chyba nie była gotowa na porcję nowych wrażeń i informacji. Zwróciła ponownie spojrzenie na jego twarz, zbierając się na powiedzenie czegoś więcej – Wierzę ci – odezwała się w końcu, sama będąc zdziwiona własnymi słowami, wkładając wiele wysiłku w ich wypowiedzenie. Nie wiedziała, czy rzeczywiście mu wierzyła, czy chciała uwierzyć, ani kogo bardziej chciała do tej wiary przekonać. Jednocześnie delikatnie zdjęła jego dłonie ze swoich ramion, sięgając następnie do torebki i wyjmując z niej wizytówkę. Przyjrzała się chwilę kawałkowi papieru z wypisanym na nim nazwiskiem, zawodem oraz numerem telefonu. Nie lubiła tego, mimo to nie skrzywiła się, przywyknąwszy to funkcji, którą obejmowała – Będziemy musieli porozmawiać – dodała , mijając go i wciskając mu dłoń wizytówkę, udając się następnie do sali, skąd dobiegały ją głosy pozostałych gości. Nie miała pojęcia, co czuła. Chyba pustkę, ziejącą z dziury w jej sercu, która powstała nagle czekając na wypełnienie odpowiednimi emocjami. Ale jeszcze nie teraz. Wszystko było zbyt świeże i szokujące, aby potrafiła zebrać to w spójną całość.
|zt – czyli do głównej sali
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Sala luster Empty
PisanieTemat: Re: Sala luster   Sala luster Empty

Powrót do góry Go down
 

Sala luster

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Sala #1
» Sala książek
» Sala #2
» Sala #1
» Sala przygotowań nr 6

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Kapitol :: Dzielnica Zachodnia :: Kapitolińska Galeria Sztuki-