|
| Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| | | | Wiek : 36 Zawód : ex-mentorka|bezrobotna
| Temat: Re: Sala książek Wto Wrz 16, 2014 10:59 pm | |
| |Przepraszam za jakość.| Los mi nie sprzyjał i nie dziwiłam się temu. Moje doświadczenia z igrzyskami były oparte na schemacie w typie rozstań i powrotów. Uciekałam od myśli o nich, ale pospiesznie wracałam. Byłam kimś w rodzaju osoby uzależnionej, która nadaremnie pragnie rzucić nałóg. Dla mnie nie było nadziei. Pokazywały to nawet koszmary śniące się mi po nocach. Nieustannie trafiałam w nich na arenę co niszczyło mi psychikę już do samego końca. Praktycznie nie opuszczałam igrzysk. Żyłam nimi, bo one wystarczająco długo żyły mną. Błędne koło i chomik imieniem Alex, który nieustannie w nim ganiał. Tłuste, owłosione nóżki. Bardzo dziękuję. Wyszłam z najbardziej zatłoczonej sali, która była dla mnie zbyt hałaśliwa. Przeszłam kawałek i zatrzymałam się w miejscu bez powodu. Przez co zauważyłam coś ciekawego co sprawiło, że podeszłam do półki z książkami. Otworzyłam jedną - album ze zdjęciami trybutów z poprzednich lat - wodząc poślinionym palcem po fotografiach ludzi, których nie znałam albo nie zdążyłam poznać.
|
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Sala książek Sro Wrz 17, 2014 1:10 am | |
| Właściwie, co tak naprawdę oznaczało dla niego dziecko? Pierwsza myśl, zdecydowanie nieprzemyślana, była taka, że to nic wielkiego i że dadzą sobie radę. Pierwsza myśl sprowokowana troską o ukochaną i walką o jej jak najlepsze samopoczucie w chwili aktualnej. Pragnął, by czuła się przy nim pewna, silna i bezpieczna i właśnie dlatego wypalił od razu to, co przyszło mu do głowy. Jako pierwsze, oczywiście. Pytanie jednak, jak to widział naprawdę. Co oznaczało dla niego dziecko? Valerius nie miał pojęcia, ale, mimo że lubił dzieci, patrząc choćby na jego relację z młodszą siostrzyczką Julką, nie czuł się zbyt dobrze z taką ewentualnością. Coś mu mówiło, że to bardzo, ale to bardzo, źle i nie skończy się to za dobrze. Jakiś irytujący głosik mówił mu, że wszystko skończy się tak, jak w przypadku jego rodziców. Ten sam schemat. Ona kocha jego, on kocha ją. Nawet był żołnierzem jak jego ojciec! Mieli być szczęśliwą rodzinką, a potem co? Bańka pryśnie, zwariuje i strzeli do... Nie! NIE! Nic takiego by się nie wydarzyło, a on nie miał kroczyć drogą swego ojca. Nie miał, a dziecko... Ono nawet nie przeszkadzałoby w jego przyszłych awansach. Nie miało mu wadzić, nie miało mu zsyłać zguby. Po prostu zbyt bardzo się przejmował i wymyślał niestworzone historie. Wychowała go matka, nie ojciec. W dodatku rzeczywistość zawsze była inna, niż wymysły w jego głowie. - Ostatnio? Dziś choćby jesteś panią Angelini, Tabitho Angelini – zauważył, obejmując ją w pasie i ruszając z nią w drogę powrotną do budynku. Musiał po prostu odetchnąć głęboko i nie myśleć o ich siostrach jako kolejnych wcieleniach Valerie i Julki, które z pewnością zginą. – Jutro weźmiemy ślub, jeśli potrzebny ci papierek – stwierdził pewnie, wchodząc powoli po niewielkich stopniach i wspomagając przy tym swoją ukochaną. Raczej wątpił, by udało mu się tak szybko zorganizować ślub. W środku zahaczyli oczywiście o główną salę, przechodząc przez nią powoli i zaczepiając kilka osób do rozmowy o imprezie i Igrzyskach, by następnie napomknąć o Delilah i Amandzie. Nie miał aż takiego problemu w prowadzeniu konwersacji, wiedząc, że te mogą zaprowadzić go ku zwycięstwu. Jednakże nadal nie rozwiązywał się problem wydostania dwóch osób z areny. Jak na razie mogli sobie i dziewczynom jedynie przedłużyć czas. Kolejnym pomieszczeniem, w którym to postanowili odetchnąć, była niewielka biblioteka. Niewielka, choć jeśli wziąć pod uwagę główną bibliotekę. Jeśli tą w jego domu, to można ją było nazwać wielką. I, uwaga!, wszystkie książki były tematycznie związane z Igrzyskami. Kręciło się tu kilka osób z ciekawością przeglądających karty. Może mógł wśród nich ujrzeć matkę? Swoje nazwisko? Angelini! I gdy chciał pociągnąć Tabithę ku jednemu z regałów, ujrzał pewną starą znajomą. Starą... Nie aż taką znowu starą. Była trybutka, której niegdyś mentorowała jego matka. Przynajmniej miał takie wrażenie, że to ona. Upłynęło kilka lat, odkąd miał okazję ją po raz ostatni widzieć. - Alex? Alex Morrigan? – Spytał kobiety, oglądającej jedną z książek. Ku zaskoczeniu chłopaka, to była naprawdę ona. Wbrew pierwszemu wrażeniu, upływ czasu nie miał wpływu na jego pamięć i jej znakomity wygląd. Wszędzie by ją rozpoznał. – Nie wiem, czy mnie pamiętasz i czy poznajesz, ale jestem Valerius, syn Valerie Angelini – przedstawił się, podchodząc bliżej wraz ze swą narzeczoną. Stwierdził, że powinien ją przedstawić jako żonę, skoro już na całym bankiecie nią była. – A to moja żona, Tabitha. – Wskazał ponownie dumnie na swą towarzyszkę. – Tabby, to przyjaciółka mojej rodziny, Alex Morrgian - powiedział, podziwiając jeden z żywych okazów jego przeszłości. Alex bywała często po swoich Igrzyskach u niego domu, przyjaźniąc się jakoś bliżej z jego matką. – Mentorujesz może w tym roku? – Zapytał z ciekawością. Może wiedziała, jak radzi sobie Delilah z Amandą. |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Sala książek Sro Wrz 17, 2014 8:18 pm | |
| Gdyby miała pojęcie o tym, jak tam naprawdę myśl o dziecku zaczął postrzegać jej ukochany… Cóż, najprawdopodobniej długo by tu nie pobyła, pragnąc zwinąć się za wszelką cenę, gdy tylko zejdzie mu na chwilę z oczu, by zwiać już zupełnie. Dosłownie aż by się za nią kurzyło. Nie chciała bowiem litości, wątpliwości w fakcie posiadania przyszłego dziecka czy innych takich. Za dobrze wiedziała przecież, jak kończą się takie sytuacje. Gdyby tylko dowiedziała się o tym, co myślał jej Vale… Cóż, najprawdopodobniej już nigdy by nie wróciła. Umiała stać się niewidzialna, a przynajmniej niedostrzegalna, gdy tego chciała. Jakimś cudem potrafiła dosłownie zapaść się pod ziemię, zaś w tym wypadku raczej nie miałaby innego wyjścia. Nie chciała kończyć jak jej rodzice, a taki koniec zdecydowanie mógłby być im przy tym pisany. Zupełne fiasko, przyspieszenie ślubu, choć jeszcze nie zdążyli się zbytnio na nowo poznać, bo dziecko w drodze i chęć zapewnienia sobie złudnej stabilności. Aby wreszcie spędzić ze sobą trochę więcej czasu, przekonując się przy tym, że nie wszystko jest takie kolorowe. Zaczęliby się coraz więcej kłócić, ignorować wzajemnie czy też wyładowywać na niewinnej niczego istotce… Aż wreszcie skończyliby niczym jej rodzice. Równie, jeśli nie bardziej, tragicznie. Tego zdecydowanie nie pragnęła. Chwilowo jednak wciąż jeszcze uspokojona była wręcz wspaniałą reakcją narzeczonego, który robił sobie z niej teraz własną żonę. Naprawdę łatwo dała się omamić kilkoma słówkami będącymi prawdziwym lekiem na wszystkie jej wątpliwości i rozterki. Ufała mu i nie przykładała aż tak dużej uwagi do obserwowania jego mimiki, zwłaszcza już nie teraz, co może faktycznie było jednym wielkim błędem, lecz to okazać się miało w przyszłości. Teraz na powrót była osobą jak najbardziej szczęśliwą, na ile mogła nią być przy bankiecie oraz zbliżających się wielkimi krokami Igrzyskach, która z miłą chęcią wtulała się w ciepły bok ukochanego, dając się przepełniać jak najlepszym uczuciom. Taka słodka trzpiotka, choć wciąż poważnie zdołowana wizją ich sióstr na Arenie, to z pewnością też wypełniona ulgą z powodu łatwości w przyjęciu przez Vala informacji o prawdopodobnej ciąży. Po tym, jak dosyć trudne słowa wyszły już z jej ust, jak pozwoliła sobie na ciężkie do przyjęcia wyznanie, było już znacznie łatwiej. Faktycznie, trudności pozostawały i to z pewnością niezbyt małe, jednymi z nich były właśnie Igrzyska i cały ten sponsoring, jednak myślenie nad tym mogło choć odrobinę zaczekać. Przynajmniej do tego, mającego nastąpić wybitnie szybko, momentu, w którym znajdą się już w pomieszczeniu. W tej chwili pragnęła tylko oddychać głęboko z uśmiechem na wargach i uspokajać rozbiegane myśli. Przytuliła się mocniej do ukochanego, tuż przed drzwiami, zatrzymując go jeszcze na kilka krótkich sekund, by zbliżyć swoje usta do jego ust, całując powoli i czule. Chwilowo utrzymywała jeszcze ten polepszony nastrój spowodowany rozmową na podwórzu, chociaż z pewnością nie miała robić tego zbyt długo. Weszli do pomieszczenia, kręcąc się chwilę po głównej sali, by jednak chwilowo zrezygnować i udać się w jakieś inne miejsce, gdzie mogli znaleźć kogoś łatwiejszego do przekonania poza wielkim tłumem. W tym rozgardiaszu i tak dosyć trudno byłoby skupić na sobie czyjąś uwagę wystarczająco długo, by rozpocząć rozmowę o tegorocznych trybutach. Choć nie oznaczało to, że wcale nie próbowali zagadywać kilku pozytywniej wyglądających osób. Dosyć szybko opuścili jednak pomieszczenie, wybierając się na spacer po całej reszcie, podczas którego to Vale nagle zatrzymał się w miejscu, ciągnąc ją w stronę jakiejś kobiety, w której najwyraźniej rozpoznał swoją znajomą. Tabithcie akurat nic ona nie mówiła, lecz skoro Vale tak bardzo rozjaśnił się na jej widok, zadając pytania i wyjaśniając kilka rzeczy, łącznie z przedstawieniem jej jako swą małżonkę… Zawsze dobrze było pogadać z jeszcze jedną osobą, a nuż miała to być całkiem dobra sponsorka. Mimo wszystko, z bliska zaczynało jej się wydawać, że gdzieś ją już widziała. A gdy Vale spytał o mentorowanie, wreszcie ją olśniło. Uśmiechnęła się nieznacznie do kobiety, przedstawiając się naturalnie jako Tabitha Gautier-Angelini, dokładnie! Gautier-Angelini!, lecz nie wyciągając ręki na powitanie. Czekała tylko na słowa kobiety.
|
| | | Wiek : 36 Zawód : ex-mentorka|bezrobotna
| Temat: Re: Sala książek Sro Wrz 17, 2014 10:07 pm | |
| Zagapiłam się na chwilę - bez ładu i składu przewracając sztywne karty - szukając mojego rocznika. Nie dosłownego, ale tego biorącego udział w tym samym roku co ja. Ludzi zabitych z mojej ręki. Wiele dałabym za bycie jedną z tych niewinnych osób, które nie miały ludzkiej krwi na swoich rękach. Takie też zdarzały się na igrzyskach, bo akurat los im sprzyjał. Nie musiały zabijać. Ja byłam do tego zmuszona, aby teraz nie być zimnym trupem. Dotykając palcem jednego, bardzo ważnego zdjęcia czułam się jak zbity pies. Po mojej głowie krążyły myśli o tym, że w ostatnich latach było wielu zwycięzców, ale wtedy nie i za to właśnie nienawidziłam trybutów z tych kilku lat. Dlaczego oni a nie inni? Nie zasługiwali na to. Żaden z nich. Skupiałam się na wspomnieniach i roztrząsaniu przeszłości. Moja teraźniejszość mogła nie istnieć, bo przyszłości nie miałam. Może przez to nie zauważyłam, że mam towarzystwo i dojrzałam je dopiero po nawiązaniu rozmowy. Syn Valerie? Co on robił w tym miejscu? - Alex - potwierdziłam. Otwarcie przyglądałam się parze. Dopiero teraz zauważyłam jak bardzo chłopak był podobny do matki, której - tak na marginesie - tutaj nie widziałam. - Jak mogłabym zapomnieć takiego łobuza? Dużego i żonatego... Jak szybko płynie czas... Nie pamiętałam wspominek o żonie najstarszego syna mojej przyjaciółki, ale ostatnio wiele uciekało mi bokiem. Najwyraźniej to też przeoczyłam i przez to czułam się dziwnie. - Nie mentoruję. To nie dla mnie - powiedziałam i rozejrzałam się. - Gdzie podziewa się twoja matka? Powinna być na bankiecie. Nie tak dawno wspominała o nim i o twojej siostrze... siostrach. Poczekaj... Jak to szło - zamyśliłam się przy próbach odtworzenia słów przyjaciółki. - Powinni podwyższyć wiek i posłać tam zdzirę Mirandę, gdyby tylko znalazła się w okolicy? Jakoś tak - wywróciłam oczami i uśmiechnęłam się. - Twoja matka jej nienawidzi. Co ja mówię? Pewnie wiesz. Przejdźmy do opowieści. Żonaty, tak? |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Sala książek Sro Wrz 17, 2014 11:18 pm | |
| Jego matka... Wspomnienie jej śmierci nagle stało się tak wyraźne w jego wspomnieniach. Tak samo jak wystrzał, który nagle ucichł, a ciszę w ich domu przerwało jedynie opadające bezwładnie na podłogę ciało Valerie. Złapał je w ostatniej chwili, by się nie potłukło, jakby nadal się o nią troszczył, jakby naprawdę ją kochał, jakby była kimś ważnym dla niego. A przecież właśnie została skazana na śmierć przez osobę, której ufała... Nienawidził Johna, nienawidził go i żałował, że nie został wtedy w domu i nie zatłukł drania na śmierć. Miał nadzieję, że już dawno zdechł. Nie zniósłby samej myśli, a co dopiero faktu, że nadal gdzieś stąpa wśród żywych i wie, co się dzieje z jego synem... Nie, Valerius nie miał ojca, a ten człowiek nie miał syna. Nieważne, czy żył, czy już dawno wąchał stokrotki. Drgnął, słysząc jeszcze jedną rzecz, która go zmroziła gdzieś w okolicach serca. Wpierw wspomnienie matki, a teraz Gautier-Angelini! Tabitha Gautier-Angelini! Jednak mu nie wybaczyła? Nie chciała być w pełni jego żoną, a za to całe życie mu podkreślać błędy, których tak bardzo żałował? Pragnęła, by pamiętał o obydwu zdradach, mając je przed oczkami zawsze, gdy tylko miałby jej przyszłe nazwiska przed oczami? Nie jestem twoja, nie w pełni. Uśmiechnął się nieznacznie na wspomnienie o małym łobuzie. Przypomniało mu się, że kobieta musiała też pamiętać Julkę, która tak szybko opuściła rodzinne grono Angelinich, zostawiając już na wieczność tę pustkę w ich sercach. Julka tak młodo odeszła z tego świata. Ech... Przeszłość nie zostawiała, wracała i dręczyła. - Dokładnie, szybko płynie czas. Chyba aż za szybko... Moja matka, Valerie, zginęła kilka lat temu. Od rany postrzałowej – powiedział sztywno z zaciśniętym gardłem. Gdy wypowiadał to na głos, było jeszcze gorzej. Nigdy nikomu się z tego nie zwierzał, opowiadając każdy szczegół. No, Tabithcie o tym napomknął. Właśnie, w dodatku obecność Tabby jakoś już nie poprawiała mu samopoczucia. Czuł, jak z każdą kolejną sekundą się ode niego izoluje. Odchodzi, mimo że stała w miejscu u jego boku. – Zastrzelił ją... John. – Jego imię nie chciało wyjść z niego, jakby było przekleństwem, jakby było czymś, co może go zabić. Musiał je wyszeptać, jak imię kogoś niewybaczalnego, którego działania nadal się bano. John – mężczyzna, którego miał za ojca. Wcisnął niegrzecznie ręce w kieszenie. Nie miał co z nimi zrobić, a już dawno puścił bok Tabby. Nie chciał jej do niczego zmuszać, chcąc jej towarzystwa, a jednocześnie nie miał ochoty jej dotykać, pragnąc, by to nie było tak, jak myślał. Pogmatwanie. Przecież ją kochał. - Nie rozumiem, co masz na myśli poprzez słowo „siostry” – stwierdził, kręcąc głową. To wszystko, co mówiła Alex nie mieściło mu się w głowie. Czyżby oszalała? – Julkę i Delilah? I co za Miranda? Chyba coś pokręciłaś... Ma-matka nie mogła ci nic mówić o bankiecie – powiedział, siadając. Miał wrażenie, że zaraz padnie na podłogę i zniknie z tego świata. To, co mówiła mu Alex, ta Alex, która nie miała w zwyczaju mówić od rzeczy, teraz wymyślała jakieś dziwne i niestworzone historie. Krótkie wspomnienia zawarte w kilku zdaniach, przez które miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Rozdrapywała przeszłość, która minęła, wciskając jej elementy do teraźniejszości. Myśl, że jego matka mogłaby być faktycznie na bankiecie bolała... Cholernie. Wiedział, że jeśli zacznie jej szukać wśród gości, to nigdy jej nie spotka. Już nie istniała. |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Sala książek Czw Wrz 18, 2014 8:52 am | |
| Nie mogła już udawać, że jest w pełni dobrze, bowiem wszystko zaczynało układać się coraz bardziej piekielnie. I nie chodziło jej tutaj o samo przebywanie na bankiecie czy też fakt tego, że raczej nikt nie interesował się tym, co mówili, zaś jej Vale... Rozmawiał z ludźmi, to owszem, jednak przy niej zaczynał się robić coraz bardziej milczący, mrukliwy nawet. Tak zupełnie bez powodu, bez jakiejkolwiek przyczyny, a przynajmniej ona jej tutaj nie widziała. To skłoniło ją do większego zwracania uwagi na jego mimikę. Nie otwarcie, oczywiście!, bo wtedy z pewnością mało co by zobaczyła, nie był przecież głupi. Obserwowała go kątem oka i musiała przyznać, że czuła się z tym co najmniej dziwnie, tak zupełnie nie na miejscu, bo przecież w związku naturalnie powinno chodzić o zaufanie, zaś jej obecne zachowanie było zupełnym zaprzeczeniem tego. Kompletnym brakiem zaufania, wywoływanym na dodatek przez zwyczajnie głupi czynnik. Co jednak mogła zrobić, gdy wszystko wołało, że coś jest zdrowo nie tak? Z każdą mijającą chwilą było jej z tym coraz gorzej. Zwłaszcza już przy zawiązaniu wyraźnych sygnałów wysyłanych przez narzeczonego, podającego się teraz za jej męża, co było wyjątkowo miłe, słodkie i kochane. Takie zupełnie otwarte przyznawanie się do głębszej relacji z taką życiową sierotką, jaką była ostatnio. Choć może już wcześniej przyszło jej zauważyć ponowne oddalanie się, może to właśnie o nie chodziło w tej nieciekawej mimice, jaką wcześniej zauważała? Cholera jasna! Coraz mniej go rozumiała, nie pojmując zupełnie, o co tym razem mogło mu chodzić. Przecież przez moment byli zupełnie szczęśliwi, zaś teraz wyglądało na to, że burza znowu miała się rozpętać. Nie słuchała już rozmowy, wbijając spojrzenie w półki i książki na nich, nie czuła się potrzebna do szczęścia tej dwójki. Valerius nazbyt wyraźnie ociekał chłodem, który sprawiał, że mimowolnie potarła odsłonięte ramiona, zaś nieznajoma Alex nawet w najmniejszym stopniu się nią nie interesowała. - Pójdę po coś do picia... - Mruknęła, skłonna powiedzieć, że i tak nikt nie zauważy jej odejścia, zbyt mocno zajęci byli sobą wzajemnie. Nie spojrzała na Valeriusa, mimowolnie pomijając jakoś to, co doleciało do jej uszu z rozmowy towarzystwa. Jakoś niespecjalnie zwracała uwagę na słowa i reakcje, gdy już odstawiono ją boczny tor i to zupełnie bez wcześniejszego uprzedzenia jej o tym. Nie obracając głowy, ruszyła się wreszcie z miejsca, znikając wreszcie w drzwiach prowadzących do głównej sali. Mimo wszystko, nie zamierzała być w niej za długo i niedługo planowała wrócić... |
| | | Wiek : 36 Zawód : ex-mentorka|bezrobotna
| Temat: Re: Sala książek Czw Wrz 18, 2014 9:46 pm | |
| - Nie sądzę - powiedziałam. Byłam pewna, że miałam jedną z najbardziej zmieszanych min jakie tylko istniały. - Jak na trupa ma się zaskakująco dobrze. Rana postrzałowa? Nosiła bandaż, ale niezbyt długo – powiedziałam do siebie i przyjrzałam się chłopakowi, który nie był już młodzieńcem, którego znałam. - Nie rozmawiacie? Miała problem z zakażeniem, ale nic jej nie jest. John nie żyje. Nie mogłam uwierzyć w to, że nie wiedział. Przecież to jej syn! Nie oczko w jej głowie, ale kochała go. To musiała być pomyłka, którą musiałam sprostować. Dlaczego Valerie tego nie zrobiła? Podrapałam się po głowie i spojrzałam na książkę - wciąż trzymałam ją przy sobie - odnajdując przyjaciółkę. Na karcie. W rzeczywistości nie wiedziałam gdzie jest. Powinna być na bankiecie. To do niej należało wyjaśnianie. Nie do mnie. - Księżna Miranda. Dziecko twojego ojca z pierwszego związku. Plus minus trzy lata różnicy, ale twoja matka znienawidziła sukę od razu, więc nie bawiłeś się z nią. Chyba - spekulowałam, bo nie znałam reszty szczegółów. - Zniknęła jakiś czas temu. Miranda. Niech ją diabli wezmą.
|
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Sala książek Czw Wrz 18, 2014 11:39 pm | |
| Miał ochotę paść na podłogę i rechotać jak szalony. Mimo że mogłoby się wydawać, że byłby naprawdę niezwykle wręcz rozbawiony, to tak naprawdę odśpiewywałby wtedy hymn rozpaczy, która rozrywała jego pierś. Hymn rozpaczy, którego zadaniem byłoby kompletne zniszczenie istnienia, które zwało się Valeriusem Ianem Angelini. Pragnął zniknąć, nie chcąc słyszeć tego wszystkiego, co wypływało z ust przyjaciółki jego matki. Zaczynał w to wierzyć i to go jeszcze bardziej wkurwiało. Nie mieściło mu się w głowie to, co mówiła Alexandra, ale każde jej słowo było pewne, jakby naprawdę była przekonana o tym, co mówiła. Szczegóły były możliwe do zaistnienia, a niektóre nawet go satysfakcjonujące. Nosiła bandaż. John nie żyje. Byłoby super, gdyby nie tajemnicza Miranda, która to rzekomo zaszła matce za skórę... Czy ktokolwiek mógłby wyprowadzić z równowagi tak bardzo kochającą i dobrą kobietę? Czy Valerie, jego matka, potrafiła nienawidzić? Miał ochotę zaprzeczyć i wyśmiać Morrigan, że wymyśla jakieś głupoty, by go rozbawić i by przestała, bo wcale to nie jest śmieszne. Jednakże istnienie Delilah pokazało mu, że tak naprawdę nic nie wiedział o swojej matce. Ukrywała inną rodzinę przed nim i ojcem, to równie dobrze mogła zgrywać kochającą matkę. Świetnie wiedział, że to ona zabiła Julkę i choć starał siebie samego okłamywać, że Igrzyska nie odbiły na niej żadnego piętna, to wcale tak nie było. Udusiła Julkę, więc równie dobrze mogła nienawidzić... Wizja złej Valerie wstrząsnęła nim dogłębnie. Cały jego świat by runął, gdyby nagle się okazało, że jego matka to kompletnie inny człowiek, niż myślał. Może ta Miranda faktycznie była rozkapryszona, zgrywając księżniczkę? I czemu tak łatwo wplątywał się w wizję, w której jego matka wciąż żyła? Może za nią tęsknił i pragnął, by przy nim była, ale nie mógł przez ten fakt wierzyć w coś, co... Właściwie mogło być prawdą. Mogło być, ale niby czemu John miałby chybić, a ona sfingować swą śmierć. Czemu ukryła to przed nim? - Załóżmy, że moja matka żyje... Gdzie mieszka, co się z nią dzieje i czemu mnie zostawiła, czemu się do mnie nie odezwała? – Spytał, nie dowierzając nadal i kręcąc przecząco głowo za każdym razem, gdy wpuszczał do siebie myśl, że ona żyje. – Nie, to mi się wydaje jakieś nienormalne. Niby czemu miałaby... „umierać” i mnie zostawiać? Czemu miała też porzucić rodzinę Delilah? W sumie to też jest jakieś nienormalne. Valerie mnie kochała i nie udawałaby przede mną śmierci, odezwałaby się i z pewnością nie nienawidziłaby jakiejś kobiety, czy tam dziewczyny – zauważył, rozglądając się nagle za Tabithą. Nie miał pojęcia, w którym momencie opuściła ich towarzystwo. Chyba ją zwiódł... - Cholera! Wpierw dziecko, a teraz matka wychodząca z grobu – skomentował, wskazując na puste miejsce, w którym przed chwilą jeszcze stała jego narzeczona. – Tabby mi powiedziała, że może być w ciąży... A to oznacza w mojej chorej wyobraźni, że możemy skończyć jak moja kochana rodzinka, w której jedno zabija drugie lub jak kłócąca się rodzinka Tabby. Przeraża mnie to. Chyba nie nadaję się na bycie ojcem... - Alex, założyłaś rodzinę? Ja boję się, że to, co pragnąłem, może się nagle rozsypać. Patrz, co się dzieje z moją dotychczasową rodziną. Myślę, że matka nie żyje zabita przez ojca, mam ją za świętą, a nagle się dowiaduję, że miała drugą rodzinę, a teraz jeszcze, że żyje. Ona naprawdę żyje? Żyje?! To gdzie, do cholery, jest?! I czemu milczy?! Czemu mnie nie odwiedziła? – Spytał pretensjonalnie, wzdychając ciężko. W sumie co miała Alex do jego matki i jej spraw? – Przepraszam za uniesienie głosu. Nie ty jesteś odpowiedzialna za czyny Valerie. Po prostu mnie to wszystko przerasta – stwierdził, rozglądając się za Tabby. |
| | | Wiek : 36 Zawód : ex-mentorka|bezrobotna
| Temat: Re: Sala książek Pią Wrz 19, 2014 1:30 am | |
| - Naprawdę nie wiesz - nie spytałam. Pozwoliłam sobie na stwierdzenie oczywistości. Zabawy w dyskrecję nie były dla mnie. Nigdy. - Valeriusie, nie jestem twoją matką. Nie wiem dlaczego to zrobiła. Naprawdę. Przykro mi - powiedziałam spokojnie. Nie odpowiadałam za czyny Valerie - swoją drogą nazwanie syna po matce nadal wydawało się dziwne - i nie czułam się upoważniona do odpowiedzi na pytania chłopaka. To musiała zrobić jego matka. - Napisz do mnie po bankiecie. Spróbuję zorganizować spotkanie, abyś mógł zapytać matkę – było to uciekanie od mieszania się w nieswoje problemy, ale nie czułam się przez to źle. Wolałam nie zastanawiać się nad tym co powie moja przyjaciółka, gdy przekażę jej wieści. Palnęłam niepotrzebne głupstwo, ale nie brałam za nie odpowiedzialności. Proste? Proste. - Miranda to wrzód na dupie. Na dodatek przypominała swoją matkę, więc to jak patrzenie na rywalkę. To kobieta - sprostowałam. - Była od ciebie starsza, ale wychodziła na duże dziecko. Dostała za to po dupie i zwiała gdzieś w krzaki. Pewnie kurwić się dla pieniędzy. To był ten typ człowieka. Nienawidziłam suki tak samo jak Valerie. Obie miałyśmy doświadczenia z dziennikareczką i nam obu stawała kością w gardłach. Całe szczęście zniknęła. Miałam nadzieję, że coś poszarpało jej śliczną buźkę i zjadło ją na śniadanie. Tego Valeriusowi nie wspominałam. Słuchałam reszty wypowiedzi śmiejąc się na koniec tekstu o tatusiu. To było niemiłe, ale nie mogłam nie. - Powiedziałeś jej to? Genów nie oszukasz, ale zawsze możesz starać się. O ile nie chcesz uciec, bo rola ojca nie jest łatwa. Teraz. Potem będzie gorzej - nie ukrywałam. - Nie założyłam rodziny. To nie dla mnie. Rozumiem twoje obawy i powiem ci, że zawsze jest jakieś wyjście. Nie chcesz zostać ojcem, więc nie zostawaj. Odejdź nim narobisz jej nadziei albo zostań i nie miej wątpliwości. Rodzina to rodzina, ale historia nigdy nie jest taka sama - wiedziałam to z doświadczenia. Milczałam podczas wybuchu Valeriusa i odezwałam się po nim. - Valerie jest niedoskonała - jak każdy - ale cię kocha. Starała się i nie zmarnuj tego. Zostań przy dziewczynie albo weź rozwód jeśli nie dasz rady. Delikatnie. Nie krzywdź jej.
|
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Sala książek Pią Wrz 19, 2014 11:55 am | |
| Cała ta sytuacja była ostro popieprzona i sam Valerius uważał siebie za popieprzonego, zaczynając wierzyć w mrzonki na temat swojej matki. Pewnie, może jeszcze Johnny wyskoczy do niego z tortu i powie, że nie był jego ojcem, a dalekim kuzynem, który w dodatku jest gejem bez jąder. Vally, wiesz, że cię kocham? – powie, po czym uśmiechnie się złośliwie i jednocześnie zapraszająco. Pewnie na jakąś gejowską orgię. Naprawdę niegdyś wierzył, że ma prawdziwą szczęśliwą rodzinę i że jego matka jest w pełni normalna, jeśli usprawiedliwić jakoś te ciężkie treningi w trakcie jego dzieciństwa. A usprawiedliwiał je jej udziałem w Igrzyskach Głodowych i strachem o jego przyszłość. To okazywało się być całkiem logiczne, bo matki bywały nadopiekuńcze i martwiące się na zaś o swoje latorośle. Choć teraz już sam nie wiedział, czy nadal powinien w to wierzyć. Może chciała zrobić z niego żołnierza do jakiejś własnej mafii, której królową była? Cały świat mu się wywalał do góry nogami, a on nawet nic nie mógł zrobić, by to powstrzymać. Przecież to wszystko świetnie nadawało się na materiał do jakiejś komedii. Valerius siedzi nad gazetą na niewygodnej kanapie, jego narzeczona Tabitha cmoka niezadowolona za jego plecami, gotowa zdzielić go łyżką z powodu ponownie wracającej do życia nienawiści, ale nie uda jej się to, bo nagle przez drzwi wchodzi Valerie. Oczywiście jak zwykle olśniewająca dobrocią wyciąga ręce ku niemu i mówi przesłodzonym głosem: Vally, mamusia wróciła! Po chwili do salonu, w którym się znajdują, wjeżdża tort, z którego wyskakuje Johnny z różowym karabinem i w różowym mundurze Strażnika Pokoju i odwala swą kwestię. Cholera, czemu nie mógł mieć normalnej rodziny? Z Julką, z matką zajmującą się domem i ojcem pracującym w miejscu, które nie odbiłoby się na nim jakimś urazem psychicznym? - Dobra, to napiszę do ciebie. Chętnie pogadam z tą kobietą – stwierdził, przystając na propozycję Alex. Nadal nie mieściło mu się pod krótką czuprynką, by jego matka żyła i, uwaga, bo to dopiero zabawne, by jej przyjaciółka umawiała go na spotkanie z jego własną rodzicielką. Cholera, jakby byli rodziną z jakiejś paskudnej telenoweli o bogaczach, w których matka nawet czasu nie ma dla dzieci, bo liczą się... PIENIĄDZE, SŁAWA I ROMANSE! Wszystko zaczynało go coraz bardziej denerwować, wraz z tonem, z jakim Morrigan podchodziła do wszelkich spraw świata, a zwłaszcza ta reakcja na jego wyznanie. Był facetem, wojownikiem, i takie rzeczy nie przychodziły mu lekko i od tak, a nawet nie mogła tego uszanować choćby z sentymentu. Nie zamierzał jednak w żaden sposób tego komentować, bo mimo wszystko ją kochał jak ciotkę czy siostrę. Była żywym dowodem jego przeszłości i miała też umówić go na spotkanie z matką, w które wątpił i którego też nie mógł się doczekać, by w końcu się dowiedzieć, że Alex jest chora. - Nie to, że nie chcę. Po prostu nie wiem, czy to dobry pomysł. Nie chcę jej zostawiać i nawet nie biorę tego pod uwagę. W sumie sam nie wiem, czego chcę, ale z pewnością nie odejścia – stwierdził zamyślony. Jego wzrok padł na trzymaną przez Alex książkę i uśmiechnięte zdjęcie jego matki. – Chyba po prostu potrzebuję jej zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. Naiwnie – zauważył, kręcąc głową i myśląc o matce i o tym, co mu powiedziała kobieta. Co, jeśli miał być faktycznie jak jego ojciec? Genów przecież nie oszuka. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Sala książek Pią Wrz 19, 2014 2:14 pm | |
| Na kilka minut przed północą we wszystkich salach budynku pojawiają się pracownicy Galerii, prosząc gości o ponowne zebranie się w Sali Głównej. Pojawienie się tam będzie mile widziane i gwarantuję, że opłacalne. Nie musicie oczywiście przerywać prowadzonych wątków - gry mogą toczyć się równolegle, pod warunkiem, że rozgrywka w Sali odbywa się później. Prywatne wątki można będzie również rozegrać w retrospekcjach. |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Sala książek Pią Wrz 19, 2014 4:53 pm | |
| To wszystko wyglądało niczym jakaś wielka tragedia, zupełny koszmar. Przynajmniej ze strony Tabithy, bowiem ona zdecydowanie, wcale nie w takim znowu niewielkim stopniu, chciała być fair w stosunku do kogoś, kogo kochała i na którym jej przecież zdecydowanie zależało. To nie było przecież rak, że kompletnie miała wszelkie rzeczy gdzieś, burcząc tylko pod nosem informację o podejrzeniu ciąży czy też nie obchodziło jej samopoczucie narzeczonego, bo skupiała się tylko i wyłącznie na sobie. Powiedziała mu prawdę ze względu na to, że naprawdę go kochała. I to najwyraźniej zaczęło jawić jej się jako kolejny z cyklu paskudnych błędów w jej życiu. Musiała szczerze przyznać, że chyba ponownie zbytnio się zaangażowała, chociaż los już dwukrotnie odsuwał ją jak najdalej od Valeriusa. Od początku wiedziała przecież, że nie powinna była tego robić, bo to tylko najzwyklejszy w świecie klucz do zupełnej porażki. Do fiaska, które to właśnie jej się ukazywało. Naprawdę dotychczas usiłowała myśleć, że wszystko zaczyna jakoś się układać, lecz najwyraźniej wcale tak nie było i być najprawdopodobniej nie miało. Koszmarek zaczął się wraz z poinformowaniem Vala o prawdopodobieństwie zajścia przez nią w ciąże, może nie dokładnym pewniku, ale jednak, by później coraz szybciej lecieć w dół. Dosłownie na łeb, na szyję, pogrążając ją w bagnie niepowodzeń. Wystarczyło tylko, by wyszła na chwilę po coś do picia, mając w planach krótkie przemyślenie dotychczasowych problemów... I już spotkała się z losem walącym ją prosto w twarz bez jakiegokolwiek ostrzeżenia. A przecież zaczęło się dosyć niewinnie, tylko od dosyć powolnego oraz zdecydowanie ostrożnego, co za tym idzie – dość cichego, wsunięcia się do pomieszczenia. Zwyczajnie nie chciała rozlać zawartości kieliszków przez szybkie gnanie z nimi czy też nieuwagę, nie chodziło w tym o nic innego. Już miała wyłonić się zza filaru i odezwać do rozmawiających towarzyszy, gdy… Zamarła w miejscu, słysząc słowa narzeczonego i to, że rozmowa zeszła na tematy bezpośrednio związane z nią, ich związkiem oraz nienarodzonym dzieckiem. Nie mogła powstrzymać się przed posłuchaniem odrobinę bez ujawniania swojej obecności, co skończyło się dla niej zdecydowanie źle. A może właśnie dobrze…? Przynajmniej pozbawiono ją tych swoistych klapek na oczach, jakie tak starannie Valerius przymocowywał jej przez ostatni czas, korzystając z dodatkowego mydlenia gał. Z każdym kolejnym słowem wypowiedzianym przez parę, robiła się coraz bardziej blada, by wreszcie przybrać śnieżnobiały kolor prześcieradeł, jakie ostatnio z taką radością zakupili do swojego nowego domu. Była wtedy taka szczęśliwa, zaś teraz… Teraz pragnęła tylko zapaść się pod ziemię, zniknąć i nie musieć więcej patrzeć w oczy komukolwiek, kto brał udział w tym wydarzeniu. Czuła się dosłownie jak ktoś, kto dostał w głowę jakimś wyjątkowo ciężkim przedmiotem, lecz nie dobito go nim, pozostawiając zwijającego się w męczarniach, by tylko przedłużyć jego konanie. Do jej głowy docierała wreszcie ta najprawdziwsza z prawd, jaką do tej pory starała się jeszcze jakoś od siebie odepchnąć, wyprzeć się jej. Valerius po raz kolejny okazał się być kłamcą, zrobił to ponownie. Gdy mu zaufała, otworzyła przed nim swoje serce, on ponownie ją zdradził, oszukał. Udając przed nią, że nic się nie stało, że wszystko będzie jak najlepiej, by za jej plecami przyznawać się zupełnie obcej, przynajmniej dla Tabby, i nie związanej z nimi kobiecie, że tak naprawdę nie chce dziecka. Wzgardził jej zaufaniem. Okazywał jej wzgardę, jednocześnie wciąż jeszcze udając kochającego partnera życiowego, zakochanego narzeczonego. Będzie sama zmieniać pieluchy… To nabrało w tym momencie zdecydowanie innego znaczenia, różniącego się znacznie od tego, które wcześniej uznała za rzucony dowcipnie tekścik na poprawę humoru. Teraz było to czymś aż nazbyt wyraźnie mówiącym jej o tym, że w niedalekiej przyszłości najprawdopodobniej zostać może kolejną samotną matką. I to bolało, jak mało co. Zacisnęła mocniej dłonie na kieliszkach aż pobielały jej knykcie, zaś po bladym nadgarstku zaczęła jej spływać strużka krwi z rozciętej przypadkowo ręki, słuchając zza filaru słów pary jej niedawnych towarzyszy. To wszystko brzmiało tak niesamowicie okrutnie, odbierając jej resztki świeżo nabytej szczęśliwości. Dodatkowo szumiało jej w głowie, jakby za dużo wypiła, choć przecież nawet nie umoczyła ust w alkoholu czy też nie wzięła ani odrobiny dla siebie samej. Była tylko usłużną kurewką Valeriusa, która chciała przysłużyć mu się poprzez przyniesienie szampana, którego kieliszek opróżniła teraz jednym haustem. Przełknęła głośno ślinę, czując łzy napływające jej do oczu. Już nie słuchała tego, co mówili. Dowiedziała się aż nazbyt wielu rzeczy, by musieć jeszcze bardziej się torturować. Okłamał ją, karmił kłamstwami jak paszą, by rosła na nich, coraz bardziej utwardzając się w przekonaniu, że go kocha i chce jego szczęścia. Tymczasem on zamierzał tylko ją wykorzystać, najprawdopodobniej nawet nieustannie czerpiąc niewątpliwą satysfakcję z zemsty. Udawał zakochanego, by po raz kolejny jej to wszystko zrobić, a ona… Już więcej nie mogła, nie potrafiła podejść tam do nich jak gdyby nigdy nic, puszczając usłyszane rzeczy w niepamięć. Nie w chwili, gdy nieustannie rozbrzmiewały echem w jej głowie, tłukąc się o czaszkę i nie chcąc za nic w świecie z niej wypaść. Sama nawet nie wiedziała, w którym momencie kieliszki opuściły jej dłonie. Wypuszczone na podłogę szkło poleciało w dół, naturalnie się tłukąc i rozbryzgując dookoła niczym drobny maczek wraz z całą pozostałą zawartością. Tabitha nie czekała jednak na reakcję towarzystwa czy też moment uderzenia, rozrywając na szwie sukienkę, by mieć większą swobodę ruchów. Myślała o tym nawet teraz, gdy wszystko zupełnie jej się waliło, wariatka. Dosłownie wyleciała z sali, tym razem nie będąc w żadnym stopniu tą silną Tabithą lub też zgrywającą siłę Tabby, nawet pozornie. Nie powstrzymywała już łez, odchodząc jak najszybciej, praktycznie biegiem na oślep, byleby tylko nie musieć przebywać z tą dwójką w jednym pomieszczeniu czy też nawet w jego okolicy. Już nigdy więcej nie chciała tego robić. Wyrzuciła do torebki chusteczki, pozostawiając tylko foliowe opakowanie po nich, do którego wrzuciła wyszarpnięty z palca pierścionek zaręczynowy, wciskając swoistą paczuszkę pierwszej lepszej osobie z obsługi, by przekazała ją Valeriusowi Angeliniemu. Tak naprawdę Tabby nie obchodziło to, co stanie się z błyskotką i czy w ogóle powróci ona do jej prawowitego właściciela. Mogli to nawet ukraść, miała to gdzieś, wpadając do toalety i osuwając po ścianie na podłogę, by wypełnić pomieszczenie odgłosami towarzyszącymi łkaniu osoby, której właśnie ponownie coś odebrano. I tylko ułamki sekund zadecydowały o tym, że ponownie nie zetknęła się z wybiegającym za nią Valem. [z/t dla Tabby i Vala]
Ostatnio zmieniony przez Tabitha Gautier dnia Pią Wrz 19, 2014 10:40 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Wiek : 36 Zawód : ex-mentorka|bezrobotna
| Temat: Re: Sala książek Pią Wrz 19, 2014 7:34 pm | |
| - W to nie wątpię - powiedziałam. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że chłopak robił mi łaskę, ale nie wnikałam w to. Mogłam obejść się bez tego. Nie wierzył mi to mi nie wierzył. Łaski bez. Ptaszki odleciały. Nie wszystkie - niektóre lubiły bawić się w dom i świrować po owocnym wytrysku - bo bociek dopiero nadlatywał, ale związane z wolnością zniknęły. Już nie pytałam o podstawowe zabezpieczenia, bo najwyraźniej Valerie nie prowadziła lekcji wychowania do życia w rodzinie albo Valerius wtedy spał. Współczułam im, ale nie mogłam nic zrobić. Nie byłam wróżką chrzestną. - Powiedziałeś jej o swoich wątpliwościach? Nie - odpowiedziałam sobie sama. Byłam samowystarczalna jak nic. - Nie powiedziałeś - wywnioskowałam. To miał być syn Valerie? Tej Valerie? Delikatna owieczka. Tchórz jak ojciec. - Ona go potrz - zaczęłam, ale nie dokończyłam. Szkło. Alkohol. Długa sukienka. Kobieta. Łzy. Płacz. Kilka kropli krwi. Brak mojej reakcji. Wybiegnięcie. Cholera. Zamknęłam książkę - gruba okładka połączyła się z trzaskiem - i odłożyłam na stolik za sobą. - Idź za nią - syknęłam i wyszłam drugim wyjściem. Nie udawałam się na salę. Nie chciałam przegapić zabawy, ale obserwować ją zza szklanych drzwi. |zt
|
| | | Wiek : 24 lata Zawód : Artysta malarz Przy sobie : nóż ceramiczny, gaz pieprzowy
| Temat: Re: Sala książek Nie Lis 09, 2014 11:25 pm | |
| / ze dwa dni po spotkaniu z Jackiem
Nie powinien wracać do swojego mieszkania, to oczywiste. Nikt nie mógł wykluczyć, że było monitorowane, odkąd tylko miał status zbiega. Wracanie do niego zdecydowanie można było nazwać skrajnie nieodpowiedzialnym i zwyczajnie niebezpiecznym, Jack pewnie wkurzyłby się na niego, gdyby tylko się o tym dowiedział. Jednak nie mógł się powstrzymać, musiał sprawdzić co z Czortem, jego kotem, i jaki jest obecnie ogólny stan jego mieszkania. Zwłaszcza obrazy, jakie w nim zostawił. Blady strach padał na niego, kiedy pomyślał sobie, że ktoś mógł je rozkraść albo pokryły się pleśnią na skutek złej cyrkulacji powietrza. Tragedia. Jak się jednak okazało, jego mieszkanie stało zupełnie nietknięte, jeśli nie liczyć grubej warstwy pokrywającego go kurzu. Czorta jednak nie zastał, kocur albo wybrał się na jakiś spacer (wątpił), albo zmienił lokum (bardziej prawdopodobne). Zupełnie też nie wiedział co go podkusiło, żeby przy wychodzeniu zerknąć do skrzynki na listy. Pomysł właściwie absurdalny (niby kto chciałby się z nim kontaktować), ale jak się okazało… całkowicie opłacalny. Dyrektor galerii wystosował do niego pismo, w którym poinformował go, że chciałby urządzić wernisaż jego prac. Lenny nie dowierzał własnym oczom. Wiedział, że jego prace są w obrocie, ale na myśl by mu nie przyszło, że kiedyś trafią pod nos dyrektora Kapitolińskiej Galerii Sztuki. Choć niesamowicie go to bolało, to jednak zdawał sobie sprawę, że w nowej rzeczywistości, tej po Rebelii, jest nikim, wątpił też, żeby tak poważany człowiek skontaktował się z kimś z Kwartału, a tu jednak. Kiedy już przybył do Galerii, czuł się całkowicie nie na miejscu. Normalnie podjeżdżał w takie miejsca w limuzynie, ubrany w swoje najlepszy garnitur i zazwyczaj ktoś mu towarzyszył, choćby to miała być tylko służba. Teraz, w miejscu dla niego niemalże świętym, stawał w czarnej bluzie, być może miejscami brudnej, całkowicie sam i z dostojną miną, która teraz trochę do niego nie pasowała. Żałował, że nie miał innych ubrań, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że nie mógł przyjść wystrojony. Niepotrzebnie zwróciłby tym na siebie uwagę, zresztą, garnitury zupełnie nie sprawdzają się podczas przeprawy przez kanały. Inna sprawa, że żadnym tego typu ubiorem już nie dysponuje i nie miał od kogo pożyczyć. Prawdopodobnie powinien dziesięć razy przemyśleć fakt, czy powinien tu przychodzić, ale był tak podekscytowany myślą, że jego prace wreszcie zyskały należyte uznanie, że nie poświęcił temu ani chwili. Prezydent Coin ze swoimi Strażnikami Pokoju przestała istnieć, w tym momencie liczyło się tylko to, że właśnie przekraczał próg Sali Książek, gdzie miano go oczekiwać, rozglądając wokoło z pewną dozą zainteresowania. |
| | | Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: Sala książek Sob Lis 15, 2014 12:50 pm | |
| Przeskok czasowy przenosi nas do pierwszej połowy września 2283. Rozgrywka może zostać dokończona w retrospekcjach. |
| | |
| Temat: Re: Sala książek | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|