IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Noah Atterbury

 

 Noah Atterbury

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : 1, 2  Next
AutorWiadomość
the civilian
Noah Atterbury
Noah Atterbury
https://panem.forumpl.net/t1889-noah-atterbury#24419
https://panem.forumpl.net/t249-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t1314-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t563-noah
https://panem.forumpl.net/t1190-noah-atterbury
Wiek : 19
Zawód : Kelner w 'Well-born' i student
Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny
Znaki szczególne : piegipiegipiegi
Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie

Noah Atterbury  Empty
PisanieTemat: Noah Atterbury    Noah Atterbury  EmptySro Wrz 11, 2013 10:38 pm




Ostatnio zmieniony przez Noah Atterbury dnia Nie Lip 13, 2014 10:31 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
the civilian
Noah Atterbury
Noah Atterbury
https://panem.forumpl.net/t1889-noah-atterbury#24419
https://panem.forumpl.net/t249-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t1314-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t563-noah
https://panem.forumpl.net/t1190-noah-atterbury
Wiek : 19
Zawód : Kelner w 'Well-born' i student
Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny
Znaki szczególne : piegipiegipiegi
Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie

Noah Atterbury  Empty
PisanieTemat: Sypialnia   Noah Atterbury  EmptySro Wrz 11, 2013 10:39 pm

Powrót do góry Go down
the civilian
Noah Atterbury
Noah Atterbury
https://panem.forumpl.net/t1889-noah-atterbury#24419
https://panem.forumpl.net/t249-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t1314-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t563-noah
https://panem.forumpl.net/t1190-noah-atterbury
Wiek : 19
Zawód : Kelner w 'Well-born' i student
Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny
Znaki szczególne : piegipiegipiegi
Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie

Noah Atterbury  Empty
PisanieTemat: Re: Noah Atterbury    Noah Atterbury  EmptySro Wrz 11, 2013 10:59 pm

Yhm, pokrótce w mieszkaniu Jo, Cypri i Noah doszło do spięcia w wyniku którego spakował manatki i wyniósł się, ale jestem tam zablokowana... Także, bilokacja.

Nasze życie jest zlepkiem chwil, dni, momentów i wspomnień. Kolażem zdjęć, ułożonych przez sam los. Zdjęć wyraźnych, jak i zamazanych, ale też kolorowych i czarno-białych. Ułożone z pozoru przypadkowo mają w sobie jakiś ukryty i niejasny cel, a cała kompozycja zwykle jest na pozór pozbawiona ładu, z kolei na pewno brak jej estetyki. Dlatego w naszych życiach ostatnimi czasy więcej jest tych fotografii, pozbawionych radosnych kolorów. Wyblakłych.
Pierwsze zasiewają w naszych sercach smutek, kolejne jedynie go pogłębiają, a następne rozszerzają rozprzestrzeniającą się rozpacz. W końcu jednak następuje moment, sprawiający nie tyle, że obracamy się o sto osiemdziesiąt stopni, co zatrzymujemy w miejscu. Nie ruszamy na przód, ani nie cofamy, ale kto wie, czy nie jest to nawet gorsze. Osiągamy punkt krytyczny, następuje chwila w której opuszcza nas smutek, a radość jest niedoczekana. I otacza nas apatia, pustka zalewająca nasze wnętrze. Jakby nasz umysł bronił się przed bólem.
Może się wydawać, to swojego rodzaju błogosławieństwem – na początku. W końcu, czy to nie lepsze od nadmiernego przeżywania wszystkiego, co dzieje się na naszych oczach i konieczności niesienia grzechów swoich, jak i innych?
Przychodzi to szybko, i wcale nie trwa dłużej, nim zaczynamy się dusić. Modlić o coś, czy o kogoś, co zburzy tą blokadę, z którą sami nie możemy sobie poradzić. Ten moment zawsze przychodzi, nawet jeżeli nie wydaje się to takie pewne. Rzecz w tym, że czekanie jest… wyczerpujące.
Nie wiem, czy ten dzień był dla mnie punktem zwrotnym, nawet przez chwilę się nad tym nie zastanawiałem. Moje myśli wirowały gdzieś pod sufitem mieszkania, dokładnie w tym miejscu, w którym od dłuższego czasu wbijałem mój wzrok. Nie było w nim nic fascynującego, oczywiście, że nie. Po prostu przez dłuższy moment czułem, jakbym był obecny w tym miejscu jedynie ciałem, duszą będąc w jakieś odległym miejscu, może innym wymiarze. Liczyłem na to, że głosy moich myśli będą w jakimś stanie zagłuszyć dźwięki telewizora, którego nie byłem w stanie wyłączyć, ale nie mogłem również spoglądać w ekran. Krzyki trybutów jednak bez problemu przedzierały się przez tą wątpliwej konstrukcji ścianę, więc do akcji wkroczył alkohol. Butelka zastąpiła kieliszki. Nie było tego sporo, w porównaniu do naczyń niestarannie upchanych w koszu na śmieci, jedynie tak, aby nie przypominały mi o swojej obecności.
Obróciłem się na drugi bok, mimowolnie natykając się na mieniący się kolorami skóry i krwi trybutów ekran. Westchnąłem cicho ze zrezygnowaniem zakrywając głowę, leżącą w pobliżu poduszką. W tych ścianach nie było nikogo, kto rzuciłby nawet opryskliwą uwagą, że dramatyzuję. Tęskniłem za złośliwymi docinkami Cypri, i za faktem, że za każdym z nich kryła się troska, której nikt inny mi nie okazywał. Samotność już od jakiegoś czasu nie była czymś, do czego dążyłem, a teraz zdawała się wdzierać wszystkimi możliwymi drogami. Przez szczelinę pod drzwiami, przez zasłonięte zasłony i zakradając kominem. A w mieszkaniu było jednocześnie głośno i cicho. Głośno od zmagań Kapitolińczyków, cicho od wszechobecnej pustki. A ta mieszanka wydawała się jeszcze bardziej tragiczna.
Ale był dźwięk ponad te wszystkie, gorszy dźwięk. I nic nie mogło sprawić, że zniknie i nigdy go nie usłyszę. Już od lat wszystko sprowadzało się do niego, i jego dwudziestu dwóch kopii. Armatni wybuch.
Nie mogłem wiedzieć, czyją śmierć zasygnalizował, nie byłem też w stanie odchylić materiału poduszki i spojrzeć na ekran. W jednej chwili opanowała mnie przeraźliwa słabość, po chwili ustępująca na rzecz przypływu ogromnej energii, czy raczej gniewu. Nie zawahałem się już, a jakiś wewnętrzny głos już od dłuższego czasu powtarzał mi, że dni Theo są policzone. Ale jest znacząca różnica pomiędzy tym, co stanie się w naszym przekonaniu, a co dzieje się naprawdę.
I nawet w takiej sytuacji mój wewnętrzny egoizm zdołał wyrwać się na powierzchnię, podpowiadając mi, że w chwili w której umarł ostatni trybut, za którego byłem odpowiedzialny; nie dość, że nie dotrzymałem danej obietnicy, to doścignęło mnie widmo porażki, które starałem się od siebie odpychać, jak tylko długo pamiętam.
Sięgnąłem po stojącą przy sofie butelką i przechyliłem ją jak rasowy alkoholik – co wywołało z głębin podświadomości nieprzyjemne wspomnienie o moim ojcu - chyba licząc, że jakieś mistyczne siły napełnią ją na moje życzenie. Opatrzność jednak miała jednak ważniejsze sprawy na głowie, - w końcu świat sam się nie zawali - więc sam musiałem zabawić się w Boga. Z lekkim ociąganiem podniosłem się, a pokój zatoczył ogromne koło i jeżeli w tamtej chwili coś z powrotem pchnęłoby mnie na sofę, zmuszając tym samym do spędzenia kolejnego wieczora przed ekranem, nie wyszedłbym już tego dnia z mieszkania. Zaraz jednak odzyskałem równowagę, może jednak byłoby lepiej, gdybym wtedy tego nie zrobił.


    | główna ulica.
Powrót do góry Go down
the civilian
Noah Atterbury
Noah Atterbury
https://panem.forumpl.net/t1889-noah-atterbury#24419
https://panem.forumpl.net/t249-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t1314-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t563-noah
https://panem.forumpl.net/t1190-noah-atterbury
Wiek : 19
Zawód : Kelner w 'Well-born' i student
Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny
Znaki szczególne : piegipiegipiegi
Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie

Noah Atterbury  Empty
PisanieTemat: Re: Noah Atterbury    Noah Atterbury  EmptyCzw Wrz 19, 2013 12:27 am


    | główna ulica.



Kapitol od zawsze wydawał się tym miejscem. Miastem, w którym przysłowiowo można wszystko i wszystko jest możliwe. Miejscem, które można było znaleźć na granicy jawy i snu. Które było sennym marzeniem, kolorową fanaberią, niedostępnym marzeniem i realną nibylandią. Zdawało się być na wyciągnięcie ręki, ale dla nas było zbyt daleko, abyśmy mogli go dosięgnąć. Ta arkadia wydawała się być poza naszym zasięgiem – zwykłych śmiertelników, dystrykczyków.
Było to miejsce, którego nie chciało się odwiedzić, a zamieszkać w nim. Miejsce, które zmartwienia omijały szerokim łukiem i nie mogłyby nawet przedostać się przez jego mury.
Noeony były tutaj ostrzejsze, słońce cieplejsze, radość mocniejsza, bilbordy bardziej kolorowe, muzyka głośniejsza, filmy bardziej emocjonalne, noce magiczniejsze, a ludzie ciekawsi i bardziej beztroscy. Żyło się tutaj mocniej, szybciej, bardziej. Chwytało się moment i okazję. Ale czy nie było prawdą, że przez ostatnie lata byliśmy karmieni propagandowym kłamstwem?
Prawda, że nie było to to samo miejsce, które zostawili po sobie kapitolińczycy.
Może dorośliśmy, może sami zmieniliśmy to miasto, może nie umiemy patrzeć na nie tak, jak kiedyś. Wciąż jednak najbardziej przemawia do mnie teoria, że to jedno z tych miejsc, w którym trawa jest bardziej zielona, kiedy nas tam nie ma. Ludzie nie musieli być szczęśliwsi, nigdy nie wiedzieliśmy, co kryje się za doklejonymi uśmiechami. Mrok nocy nie był ciemniejszy, a światła nie były barwniejsze. Nie były. Jedynie rozświetlały wieczorne niebo, spokojne i gwieździste w dystryktach – puste i przytłaczające w stolicy. A mówią, że gwiazdy to coś, co łączy nas, bez względu na to, gdzie jesteśmy.
Wszyscy byliśmy rozczarowani, i pod wpływem tego jedynie idealizowaliśmy miejsce z którego przyszliśmy. Każdy to robił, obie grupy i warstwy społeczne. Można by powiedzieć, że więcej nad łączyło, niż dzieliło, jako, że między nami istniał jedynie betonowy mur. Ale nie lubiliśmy o tym myśleć - o nich. Moglibyśmy dojść przypadkiem do nieprzyjemnych wniosków, poczuć potrzebę działania, a my woleliśmy to ominąć. Troszczyć się o swoje własne bezpieczeństwo.
I pielęgnować wspomnienia – oni i my, o swoich starych domach.
Zbyt często wracałem do niego myślami, do miejsca, które było najbliższe jego definicji. Ale wtedy zastawałem jedynie pustkę, uświadamiając sobie, że dom, to nie miejsce, ale ludzie. A ci, którzy dawali mi jego namiastkę – brat i siostra – wszyscy straciliśmy siebie nawzajem gdzieś w pogodni za lepszym życiem. Ironiczne, kiedy uświadamiamy sobie, że nic z tego nie wyszło, a jedynie straciliśmy to, co mieliśmy najcenniejszego.
Ale do czego zmierzałem to to, że – Kapitol może nie być miejscem, które istniało i żyło w naszej wyobraźni, ale ma w sobie coś takiego, co łączy i jednoczy nas wszystkich. Coś, co mimo wszystko nie pozwala nam go opuścić. Dla mnie jest to element zaskoczenia, który czai się na każdym jego kroku, zasiewając coś gorszego, czy lepszego w naszym życiu, ale nie pozwalając nam na monotonię.
To był jeden z tych momentów, kiedy stanęliśmy pod moimi drzwiami. Miejscem, którego próg przekroczyłem jakąś godzinę temu było pustymi czterema ścianami, a kiedy wróciłem – wróciłem do domu. Mogło to nie być trwałe uczucie, mogło być krótką chwilą w moim życiu, ale nie mogłem nazwać jej nieznaczącą. Przez chwilę, nie byłem nawet przerażony myślą, że mogę ją stracić, po prostu cieszyłem się tym, co dostałem, a dostałem tak wiele.
Dom to nie miejsce, to ludzie.
- Nie chcesz, żebym się o Ciebie troszczył – uśmiechnąłem się pod nosem, dając jej podobną odpowiedź, do tej, którą kiedyś mnie uraczyła. – Z autopsji wiem, że z reguły źle się to kończy, a to ostatnie, czego bym Ci życzył – rzuciłem paradoksalnie.
Podniosłem na nią swój wzrok, obserwując jej niespokojną twarz i zastanawiając się, jak wiele uczuć staczało wtedy walkę pod tą maską niewzruszenia, którą pozwoliła sobie przybrać. Walkę reguł, zasad, norm i moralności. Wziąłem głębszy oddech, wyciągając z kieszeni klucze i bawiąc się nimi. Chciałem napomknąć, że nie będę jej zatrzymywał, nie musiałem. Wydawało się, że doświadczyłem zbyt dużo szczęścia, jak na jeden wieczór, a nie byłem wymagający. Zdawałem sobie sprawę, że życie uśmiecha się do nas rzadko i nie śmiałem prosić o więcej.
Zlustrowałem ją wzrokiem, zdawało się, że podejmuje jedną z ważniejszych decyzji w swoim życiu, taką, która wymaga aby przemyśleć ją nie raz, ani nie dwa.
A kiedy w końcu parę pojedynczych słów wydostało się z jej ust, zrozumiałem, że kredyt na szczęście, który zaciągnąłem, wyczerpał się i teraz nadszedł czas jego spłaty. Nic we mnie nie złamało się, nie uderzyło mnie w twarz, ani nie przytłoczyło. Może to dlatego, że nigdy nie oczekiwałem, że zostanie? Słowa wypadły z moich ust i przecięły wieczorne powietrze, zanim zdążyłem się nad nimi zastanowić. Powiedziałem o tym, czego chciałem, ale z reguły te rzeczy nigdy nie należały do najrozważniejszych, i gdybym chwilę wcześniej poświęcił moment na przeanalizowanie całego pomysłu, zapewne padłoby już krótkie i bezpłciowe ‘do zobaczenia’, zniknąłbym za drzwiami, a ona w jednej z uliczek. Ten scenariusz oddziaływał na mnie o wiele bardziej, od tego, co działo się właśnie teraz.
Przygryzłem wargę i pokiwałem głową ze zrozumieniem, w dalszym ciągu nie podnosząc wzroku znad swoich dłoni. Poczułem się w jakimś stopniu zawstydzony, że w ogóle spytałem o coś takiego, zasłaniając się głupimi wymówkami. Prawda była taka, że nie chciałem być sam tego wieczora. I chociaż jak na otwartej dłoni mogła dostrzec, że jestem samotny, przyznanie się do tego wcale nie było takie łatwe. Pytanie przerodziłoby się w prośbę, i może miała trochę racji w tym, że nie chciałem jej o nic prosić. Nie dlatego, że pochodziła z innej warstwy społecznej, ale dlatego, że miałem u niej wystarczający dług, z czego chyba nawet nie zdawała sobie sprawy.
Przeniosłem na nią swój wzrok dopiero w momencie, w którym drgnęła odrobinę, odwracając się na pięcie i robiąc krok w tył, a ja usilnie próbowałem doszukać się w nim chociaż nikłego śladu zawahania. Chciałem coś powiedzieć, ale o ile chwilę temu na myśl cisnęło mi się tak wiele słów, teraz nie mogłem znaleźć żadnego odpowiedniego. Wszystkie pożegnania mają w domyśle następne spotkanie, nasze było poza sferą realnych marzeń, a z nierealnych już dawno zrezygnowałem.
Nie licząc już na nic, sam wspiąłem się po schodach siląc się na otwarcie drzwi i nie obserwowanie, jak rozpływa się w ciemności. Oparłem się o ścianę, wzdychając ciężko, i dopiero po chwili uświadamiając sobie, że wcale nie zniknęła. Co więcej zatrzymała się w pół kroku i odwróciła ponownie w moją stronę. I zapewne byłoby mi głupio, za tą melodramatyczną scenę, gdyby nie fakt, że w ogóle o niej zapomniałem. Odwzajemniłem jej uśmiech, mimowolnie przewidując słowa, które miały paść z jej ust, a kiedy to się stało jedynie wybuchnąłem śmiechem razem z nią.
- Mam rozumieć, że jeżeli coś pójdzie nie tak, to będę za to odpowiedzialny? - uśmiechnąłem się do niej, nie chcąc jednocześnie pokazać, jak wiele znaczy dla mnie fakt, że została. Może nie miało wyniknąć z tego nic dobrego, i może później miało nam być jedynie trudniej się pozbierać, ale zdawało się, że jeżeli chodziło o nią, to chwila radości i spędzonego razem czasu przysłaniała wszystkie czekające nas konsekwencje. – To nie skończy się dobrze – dodałem i zaśmiałem się cicho.
Otworzyłem drzwi i wszedłem za nią do mieszkania, odruchowo złapałem za włącznik światła, w tym samym momencie orientując się, że przecież nigdy go nie wyłączyłem. Mieszkanie wyglądało, tak jakbym nigdy go nie opuścił. Myśl, że to wszystko mogłoby mnie ominąć, a ja nadal wpatrywałbym się beznamiętnie w błyskające obrazy na ekranie sprawiła, że przeszły mnie dreszcze. Rzuciłem kurtkę na pobliską szafkę, szybko ściągnąłem buty, wyprzedzając ją i kierując się do salonu, którego stan wołał o pomstę do nieba. Zabawne, że dopiero w chwili, kiedy miałem gościa zauważyłem, że moje mieszkanie zaczyna przypominać ruinę z Czwórki, w której spędziłem ostatnie miesiące.
- Uwierz mi, to wygląda gorzej, niż jest naprawdę – rzuciłem próbując się zrehabilitować i zbierając parę pustych butelek i kubków z niedopitą kawą. -  Wcale nie żyję na kofeinie, alkoholu i programach rozrywkowych kategorii C, jeszcze tak nisko nie upadłem – zaśmiałem się krótko opierając o blat aneksu kuchennego. – To chwilowy kryzys, wiesz, straciłem dzisiaj pracę – wzruszyłem lekko ramionami, jakby nie wiązało się to z niczym innym. - Ale to chyba z góry było skazane na niepowodzenie, za dużo od siebie wymagałem. Jak mogłem poprowadzić kogoś do zwycięstwa, skoro sam nigdy nie wygrałem? Ale wciąż… to przytłaczające, należę do tych, którzy ciężko znoszą porażkę. Zresztą sama widziałaś.
Zacisnąłem usta w wąską linię – poczułem się dziwnie, nie źle, po prostu inaczej. Jak w momencie, w którym w naszym życiu dzieje się coś, co nie ma prawa bytu, a my jedynie czekamy, aż się obudzimy, ponieważ nie dopuszczamy do siebie myśli, że coś tak nierealnego mogło naprawdę mieć miejsce. Tym razem nie było inaczej. Dziewczyna, którą spotkałem niecałe dwa tygodnie temu, na jednej z kwartalnych ulic… ta znajomość miała zakończyć się tamtego dnia, w tamtym miejscu. Może nawet miała nigdy się nie zacząć, nigdy nie miało paść pierwsze ani ostatnie słowo. Czułem, jakbyśmy szli pod prąd, buntowali się, chociaż trzymali to w tajemnicy, ale burzyli jakieś normy moralne, sprzeciwiali się Coin i porządkowi tego świata. I cholernie podobało mi się to uczucie. Może to jeden z tych czynników, które sprawiały, że wbrew zdrowemu rozsądkowi chciałem, aby po dziurze w murze nie było śladu, do czasu, w którym będzie musiała wrócić.
- Mieszkałaś gdzieś w okolicy? – rzuciłem bez namysłu, zaparzając wodę. - Wybacz, nie pomyślałem o tym – dodałem po chwili, wbiłem wzrok w podłogę i ściągnąłem brwi, jakbym przetrawiał jakieś fakty. – Musisz tęsknić za domem, a to wcale nie pomaga. Nie powinienem jeszcze bardziej przywoływać tego wspomnienia. – przygryzłem dolną wargę i podniosłem na nią wzrok, nieco obawiając się reakcji, nie wiedziałem, jak daleko sięgają granice naszej relacji i czy już ich nie przekroczyłem, z drugiej strony, zaczynała mi się podobać lekkość z jaką wyrzucałem z siebie słowa, jakby każde kolejne było lżejsze od poprzedniego. – Wiem, że to niemożliwe, ale… gdybyś potrzebowała miejsca, żeby się zatrzymać, to moje drzwi są zawsze otwarte. Moi współlokatorzy się zmyli, z resztą, to inna zabawna historia – zacisnąłem usta i uniosłem lekko brwi w lekceważącym w stosunku do nich geście, poczym podałem jej herbatę - Poza tym, wystarczy mi już pożegnań, jak na jedno życie - uśmiechnąłem się z jakąś dozą smutku.
Przeszedłem się po pokoju, grzejąc dłonie kubkiem gorącego napoju. Uśmiechnąłem się pod nosem sam do siebie, obserwując padający za oknem śnieg, na granatowym tle. Nie mogłem wyłapać momentu, w którym to mieszkanie zyskało takie ciepło i nie chciałem doczekać się chwili, w którym go straci. Ale cokolwiek nie miało się stać, zyskiwaliśmy wspomnienia, a ostatnimi czasy, to nimi karmiły się nasze dusze.
- A co do zagrażających życiu przedmiotów, to w tamtej szafce znajdują się noże kuchenne – wskazałem skinięciem głowy. – W sypialni trzymam krawaty, a w łazience tabletki nasenne. Zapakować ci to wszystko na wynos, czy ufasz mi? – zapytałem ze szelmowskim uśmiechem.
Powrót do góry Go down
the prophet
Ashe Cradlewood
Ashe Cradlewood
https://panem.forumpl.net/t1888-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t267-ashe
https://panem.forumpl.net/t1278-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t718-the-ashes-of-memories
https://panem.forumpl.net/t3226-ashe-cradlewood
Wiek : 21
Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią
Obrażenia : złamane serce

Noah Atterbury  Empty
PisanieTemat: Re: Noah Atterbury    Noah Atterbury  EmptyCzw Wrz 19, 2013 3:02 pm

    | Główna ulica.
Nigdy nie byłam najlepsza w podejmowaniu decyzji.
Do tej pory nie wiem dlaczego. Istnieli ludzie, którzy zawsze wiedzieli co jest dobre, a co złe, potrafili przewidzieć konsekwencje i dostosować do nich swoje działania. Zazdrościłam im, naprawdę. W moich oczach wydawali się mieć jakąś tajemną, niedostępną dla mnie wiedzę, która pozwalała im bez żadnego wysiłku decydować o własnym życiu. Jeśli chodzi o mnie, być może po prostu nikt mnie tego nie nauczył. Może to było jak pływanie albo jazda na rowerze - coś, co poznawało się będąc dzieckiem i później już nie zapominało, co po pewnym czasie stawało się tak proste, jak oddychanie czy chodzenie. W każdym razie, podjęcie decyzji, zwłaszcza pod presją, urastało w moich oczach do rozmiarów misji niemożliwej. Zaczynałam rozważać różne opcje, gubiąc się w możliwościach i własnych myślach, aż w końcu wybierałam którąś na chybił trafił. Zazwyczaj tę, która później okazywała się najmniej trafna.
Z czasem nauczyłam się z góry zakładać najgorsze. Urodzeni optymiści pewnie by mnie za to zlinczowali, nazywając takie zachowanie kuszeniem losu i wywoływaniem złych wydarzeń, ale żaden z nich nie mógłby zaprzeczyć, że miało jedną, cudowną zaletę - całkowicie eliminowało zagrożenie rozczarowań. Nie twierdzę co prawda, że permanentna świadomość nieuchronnej porażki nigdy mi nie przeszkadzała, ale po kilku latach udało mi się jakoś do niej przywyknąć - tak samo jak przywyka się przewlekłej choroby albo uciążliwej alergii. Pogodziłam się z faktem, że tak po prostu wyglądało moje życie. A przynajmniej tak mi się wydawało. Bo kiedy przestępowałam próg mieszkania Noah, po raz pierwszy od lat - może po raz pierwszy w życiu? - wiedziałam, że oddałabym wszystko, żeby moje przeczucia tym razem się nie sprawdziły. Nawet mimo świadomości, ile będzie mnie to kosztowało.
- To już chyba wiedzieliśmy od początku - zauważyłam, odpowiadając na jego ostatnią uwagę i nieco niepewnie wchodząc w smugę światła, które przez moment lekko mnie oślepiło. Pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy, był fakt, że w środku było nadzwyczaj jasno, co w porównaniu z ciemnymi kolorami w moim dawnym mieszkaniu, było nieco oszałamiające. Przystanęłam w miejscu, od razu wyczuwając nagłą zmianę temperatury i odruchowo ściągając kurtkę. Chociaż wydawało mi się to całkowicie nieistotne, z pewną ulgą przyjęłam fakt, że miałam pod spodem jeden ze swoich lepszych swetrów - co prawda nieco za duży, ale przynajmniej pozbawiony dziur i plam. Idąc za przykładem Noah, odłożyłam okrycie na szafkę i zsunęłam ze stóp przemoknięte buty, podczas gdy on sam znajdował się już w połowie drogi w głąb mieszkania. - Chowasz tam jakąś bombę? - zapytałam rozbawiona, ruszając za nim i rozglądając się z zaciekawieniem, ale dopiero widok mężczyzny, zbierającego naprędce puste i nie do końca czyste naczynia spowodował, że cicho się roześmiałam. Przystanęłam w wejściu do połączonej z salonem kuchni, krzyżując ręce na klatce piersiowej i opierając się ramieniem o białą, szeroką framugę. - Nie musisz mi się tłumaczyć - powiedziałam, obserwując jego poczynania i kręcąc lekko głową. Z jednej strony było to nieco rozczulające, z drugiej - zmuszało mnie do cofnięcia się myślami w przeszłość, bo nie będę specjalnie odkrywcza, jeśli powiem, że w Kwartale ludzie nie dbali o takie bzdury jak porządek.
Zaraz, czy ja właśnie użyłam słowa rozczulające?
Oderwałam na moment spojrzenie od mężczyzny, z zainteresowaniem lustrując wnętrze pomieszczenia. Wystrój nie przypominał w żaden sposób dawnych domów Kapitolińczyków - brakowało tu krzykliwych kolorów i wymyślnych mebli, a jeśli miałabym opisać go jednym określeniem, byłaby to prostota. Kiedyś pewnie nawet nie zwróciłabym na nie uwagi, ale dzisiaj musiałam przyznać, że mi się podobało. Miało w sobie jakąś magię, zupełnie jakby tylko czekało, aż ktoś tchnie w nie życie. Co więcej zdawało się - chociaż może była to tylko moja nadgorliwość - wpasowywać idealnie w układankę, dotyczącą rzeczy, których do tej pory zdążyłam dowiedzieć się o Noah.
Spojrzałam ponownie w jego stronę, ściągnięta przez kolejne zdania, wypływające z jego ust, ale minęła chwila, zanim udało mi się odczytać ich prawdziwe, ukryte między wierszami znaczenie. Otworzyłam w zaskoczeniu usta, w końcu łącząc ze sobą wszystkie fakty, ale po kilku sekundach ciszy, po prostu bezgłośnie je zamknęłam. Nie śledziłam ostatnio postępów w Głodowych Igrzyskach i zapewne dlatego nie zdawałam sobie sprawy, że ostatni trybut przebywający pod opieką mężczyzny, właśnie zakończył swój udział w turnieju.
- To nie twoja wina - powiedziałam w końcu, uznając te słowa za chociaż odrobinę lepsze od zwyczajnego Przykro mi. Oderwałam się od framugi, podchodząc do blatu, przy którym stał i odruchowo kładąc mu dłoń na ramieniu, chcąc jednocześnie zwrócić jego uwagę, jak i w jakiś sposób dodać mu otuchy, chociaż moje wsparcie było raczej kiepskiej jakości. Nigdy nie byłam dobra w pocieszaniu ludzi, poza tym rzadko kiedy próbowałam. Ludzkie tragedie mnie przerastały i najczęściej zamiast stawić im czoło, wolałam schować się samotnie w jakimś kącie i zaczekać, aż problemy rozwiążą się same. Podobnie robiłam  zresztą z własnymi. Taka ze mnie wojowniczka. - Wiem, że... - Przerwałam, kręcąc nieznacznie głową. - Bzdura, nie mam pojęcia, jak się czujesz. Ale... Noah, naprawdę uważam, że nie mogłeś nic zrobić. Nie daj sobie wmówić, że cokolwiek, co działo się na Igrzyskach, działo się z twojej winy. Nie masz na rękach krwi tych dzieciaków, ktoś inny ma. To nie ty poniosłeś tę porażkę. - Uśmiechnęłam się blado, mając nadzieję, że moje słowa nie odbijały się od niego jak od kamiennej ściany. Nie wiedziałam, dlaczego takie trudności sprawiało mu zaakceptowanie faktu, że w tej całej machinie, jaką stworzyła Coin po objęciu władzy, oni wszyscy - zwycięzcy, żołnierze, strażnicy - stali się jedynie pionkami, które w odpowiednim czasie miały wykonać brudną robotę, żeby później społeczeństwo Kapitolu miało kogo obarczyć winą. Mieli być zasłoną dymną, na którą, w razie ewentualnego buntu, skierowałby się gniew tak zwanych nowych rebeliantów. I chociaż pani prezydent budziła we mnie jedynie chłodną furię, jedno musiałam jej przyznać - to posunięcie należało do wyjątkowo genialnych.
Zabrałam rękę z ramienia mężczyzny i cofnęłam się o krok, dając mu wolną przestrzeń, kiedy zabrał się do zaparzania herbaty. W pierwszym momencie nie zrozumiałam jego kolejnego pytania, a zwłaszcza reakcji, jaką wzbudziło w nim samym. Dopiero po kilku sekundach mojemu mózgowi udało się dopasować takie słowa jak dom i mieszkanie do odpowiednich informacji z mojej przeszłości. Swoją drogą zabawne, że wydarzenia sprzed zaledwie kilku miesięcy już do niej należały, wydając się tak odległe, jakby minęło od nich co najmniej kilkanaście lat.
- Nie przejmuj się - powiedziałam, wzruszając lekceważąco ramionami i siląc się na obojętny wyraz twarzy. - Nigdy nie miałam domu, za którym mogłabym teraz tęsknić. Z jednego zrezygnowałam sama, wiele lat temu. Drugi tak naprawdę nigdy nie zapracował sobie na to miano. - To nie była do końca prawda. Gdybym odpowiadała jedynie sama przed sobą, musiałabym przyznać, że w gruncie rzeczy brakowało mi dawnego mieszkania. Wciąż pamiętałam przestronną, zacinającą się czasami windę, wiecznie skrzypiące drzwi i regał z książkami, który z niewiadomych powodów zawsze przekrzywiał się na prawą stronę. Nie chciałam jednak żeby Noah poczuł się jeszcze gorzej niż w tamtej chwili, zwłaszcza że osobiście już dawno przestałam obarczać go jakąkolwiek winą za to, co mnie spotkało. A może tak naprawdę nigdy tego nie robiłam.
Jego następne słowa, mimo że w oczywisty sposób niedorzeczne, ponownie wywołały dziwne ciepło, mające swoje źródło za mostkiem i powoli rozlewające się po klatce piersiowej. Nie wiedziałam, skąd właściwie się brało, ale wydawało się pojawiać jedynie w jego obecności. Uśmiechnęłam się, jednocześnie biorąc od niego kubek z parującym płynem, który objęłam obiema dłońmi, w ten sposób je ogrzewając.
- Masz rację, to niemożliwe - powiedziałam, zerkając na niego z jakąś mimowolną wdzięcznością. - Ale doceniam, że to powiedziałeś.
Kiedy ruszył w głąb pomieszczenia, początkowo ruszyłam za nim, ale nie zatrzymałam się obok, podchodząc do okna i zawieszając wzrok gdzieś między rozciągającymi się za nim budynkami. Chociaż wcześniej nie zwracałam uwagi na to, gdzie się znajdujemy, teraz bez problemu rozpoznałam okolicę. A to z kolei przypomniało mi o jeszcze jednym pytaniu, które pozostawiłam wcześniej bez odpowiedzi.
- Mieszkałam w jednym z tamtych wieżowców - rzuciłam, wskazując głową w odpowiednim kierunku i biorąc łyk gorącego płynu. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz piłam prawdziwą herbatę. - Nie wiem, w którym dokładnie. Gdybym się dłużej zastanowiła, pewnie bym do tego doszła, ale chyba nie jestem jeszcze gotowa, żeby zobaczyć światło we własnym oknie, chociaż czasami mam nadzieję, że nowemu właścicielowi udało się tchnąć w to mieszkanie życie, na jakie zasługiwało. - Urwałam, orientując się, jak bezsensownie musiały brzmieć moje słowa, po czym roześmiałam się nieco nerwowo. - Wiem, to głupie - dodałam, kręcąc głową i wbijając spojrzenie we własne stopy. Dopiero kolejne zdania, wypowiedziane przez Noah, zmusiły mnie do podniesienia na niego wzroku. Ich sens nie dotarł jednak do mnie w całości, częściowo przyćmiony przez ostatnie pytanie, które chyba tylko z pozoru dotyczyło kontekstu, w jakim zostało wypowiedziane. A może była to jedynie moja osobista paranoja.
Wzięłam głębszy oddech, przygryzając dolną wargę i zastanawiając się nad swoimi kolejnymi słowami, wiedząc jednocześnie, że żeby były szczere, musiałabym najpierw sama sobie udzielić odpowiedzi na pytanie mężczyzny. Czy mu ufałam? Jeszcze kilka dni temu byłoby jasne, że nie, bo czy moją filozofią życiową nie był brak zaufania wobec wszystkich otaczających mnie ludzi, zwłaszcza rebeliantów? Problem polegał na tym, że dzisiaj nie byłam już tego taka pewna. Bo czy osoba, dla której byłam gotowa zaryzykować własne życie i wolność, wbiegając do sklepu i której bez problemu dałam się zaprowadzić do mieszkania, tego zaufania już nie posiadała?
W końcu westchnęłam cicho, uśmiechając się delikatnie. - Nie wiem, ty mi powiedz - powiedziałam szczerze, wzruszając ramionami w geście kapitulacji, po czym dodałam, już nieco ciszej. - Mogę ci ufać?
Powrót do góry Go down
the civilian
Noah Atterbury
Noah Atterbury
https://panem.forumpl.net/t1889-noah-atterbury#24419
https://panem.forumpl.net/t249-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t1314-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t563-noah
https://panem.forumpl.net/t1190-noah-atterbury
Wiek : 19
Zawód : Kelner w 'Well-born' i student
Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny
Znaki szczególne : piegipiegipiegi
Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie

Noah Atterbury  Empty
PisanieTemat: Re: Noah Atterbury    Noah Atterbury  EmptyPią Wrz 20, 2013 11:15 pm

Jeszcze do niedawna, zwykłem myśleć, że wraz z niedotrzymanymi obietnicami dotyka nas jakiś smutek i rozczarowanie. Wydawało się to niepodważalną regułą, naturalnym prawem i czymś, co nigdy nie ulegnie zmianie, a ludzie nigdy nie będą w stanie się na nie uodpornić. Nie zostanie wynaleziona żadna szczepionka, to po prostu coś, czemu zawsze stawiało się czoła, i co łączyło nas wszystkich.
Ale nasze życia ostatnimi czasy wypełniało tak wiele kłamstw i błędnych teorii, przeświadczeń, haseł. I chociaż nigdy nie pomyślałbym, że jest to jedne z nich, to teraz wydawało się to tak oczywiste. I chociaż minęła już dobra chwila, odkąd spotkaliśmy się w alejce, nie mogłem wyprzeć jej z pamięci. Co więcej, podświadomie chyba wciąż czekałem, na nadejście jakiegoś uczucia, stwarzającego pozory rozczarowania, czy smutku. Nawet obojętności. Ale nie przemawiała już do mnie myśl, że z kolejnym wejściem w moje życie, zburzy smutną harmonię, jaką z czasem sobie wypracowałem. Którą starannie pielęgnowałem, ale której pomimo wszystko stała się brzemieniem, niemożliwym do zniesienia.
I chociaż z czasem ta myśl mogła wydać mi się nadzwyczaj głupia, to od dłuższego czasu żyłem w przekonaniu, że jeżeli sami się zranimy, życie nie będzie mogło zrobić tego za nas. Wolałem samemu sobie zdać ból, założyć najgorsze.
A ona raz po raz łamała i niszczyła wszystko w co wierzyłem przez całe swoje życie. Wszystkie chwalebne idee i ideały. A ja nie dość, że pozwalałem jej na to wszystko, to czerpałem z tego niesamowitą przyjemność.
I chociaż zdążyłem już zapytać ‘Dlaczego?’, a ona zdążyła odpowiedzieć, jeszcze wiele razy pytałem o to samego siebie.
Nie to, że szukałem odpowiedzi, która zadowoli mnie w większym stopniu. Ale myśl, że ktoś mógł się o mnie troszczyć, była co najmniej niedorzeczna i trudna do przyswojenia.
Co tamtego wieczora prowadziło nas przez mrok? I czy było to trujące? Czy miałem za to zapłacić?
Zdążyłem się przyzwyczaić do faktu, że nic nie dostawaliśmy od życia za darmo, a z czasem będziemy musieli spłacić zaciągnięty kredyt.
Ale z jakiegoś powodu nie byłem w stanie o tym myśleć. Ilekroć pojawiała się w moim życiu, sprawiała, że wszystkie troski bladły. Nie miałem pojęcia, co takiego miała w sobie, czego nie posiadał nikt inny, ale wiedziałem, że właśnie tego mi brakowało.
W milczeniu trawiłem wszystkie jej słowa, lustrując pokój wzrokiem. W jednej chwili dopadły mnie jakieś pedantyczne skłonności, i zauważyłem wszystkie niedociągnięcia. Nierówno ułożone na półkach książki, parę wysuszonych liści, opadłych na parapet, naczynia w zlewie, posiadające już własny ekosystem, stos gazet rozrzuconych na stole, odwrócone zdjęcie rodzinne, które nie wiem dlaczego wciąż trzymałem przy sobie. I w pewnym momencie, nie byłem pewny, czy chodzi o zwykły nieporządek, czy o fakt, że odsłoniłem przed nią kolejną kartę, w chwili, kiedy na jej temat wciąż istniało więcej niewiadomych. Poczułem się odsłonięty, nawet jeżeli ciemność nocy zawsze dawała nam jakieś poczucie bezpieczeństwa i możliwość ukrycia się. Może mieszkanie w pewnym sensie przypominało wnętrze człowieka, a ja nie tyle bałem się przed nią otworzyć, co wciąż nie byłem pewien jej reakcji.
- Wiesz, z czasem łatwiej jest obarczać winą samego siebie, niż kogoś, kto tym wszystkim steruje. Łatwiej jest ukarać samego siebie – poprawiłem jedną z poduszek, jakbym miał poczuć się lepiej wprowadzając porządek w mieszkaniu, nawet jeżeli w moim wnętrzu wciąż panował spory bałagan. – Przejdzie mi – dodałem, praktycznie niewidocznie wzruszając ramionami. – Wbrew pozorom, to nie taka bzdura, to powiedzenie, że czas leczy rany. Ludzie mówią, że to niemożliwe, skoro nic się nie zmienia na lepsze, ale jednak, coś w tym jest. Sprawdziłem to – uśmiechnąłem się bez cienia zatroskania, i w niezbyt przemyślanym odruchu zarzuciłem koc na jej ramiona, i potarłem je, próbując ją rozgrzać.
W jakiś sposób, wciąż czułem ciężar jej dłoni, na moim ramieniu, nawet jeżeli już dawno zdążyła ją zabrać. Wydawało się, że pozostawiła tam jakiś ślad, albo odcisnęła piętno. Zwykły gest, zazwyczaj nie skutkował takim podniesieniem na duchu, ale ten raz wydawał się wyjątkiem od reguły, i zdawało się, że było to to, czego potrzebowałem, nawet jeżeli nie zdawałem sobie z tego sprawy. Albo nie chciałem. Mimo wszystko gdzieś wewnętrznie nie chciałem, żeby sprawiała, że czułem się tak dobrze w jej towarzystwie. I chociaż nie chciałem tak łatwo na to przystać, powoli zaczynałem sobie uświadamiać, że jest to walka z wiatrakami.
- To wcale nie jest głupie, nie wiem, czy byłbym w stanie komuś tego życzyć, jestem zbyt samolubny – uśmiechnąłem się delikatnie. - Chciałbym, żeby to było takie proste – dodałem po chwili. Zgasiłem żyrandol wiszący w centralnym miejscu pokoju, zostawiając jedynie lampę nad kanapą i tą obok niej. Chociaż moje oczy zdążyły się już przyzwyczaić do ostrego światła, jakie unosiło się w pokoju, to o wiele lepiej czułem się w półmroku. – Znalezienie domu – sprostowałem. – Ale czasami myślę, że to może nawet lepiej, że nigdy go nie mieliśmy. Wolę nie wiedzieć, co mógłbym stracić. A straciłbym, na pewno. – Przystanąłem przy niej i oparłem się o parapet. - Mimo wszystko lubię to mieszkanie, ale jest po prostu puste. Z kolei do Czwórki nie mam po co wracać, nie jestem nawet pewny, czy chciałbym. Źle patrzy się na miejsce, w którym spędziło się tyle lat, a które teraz nawet go nie przypomina – oderwałem wzrok od wieżowca, który wskazała i przeniosłem go na nią. Wydawała się być brakującym elementem układanki. Wydawała się być w miejscu, do którego należała, do tej części Kapitolu. Jakby nastąpiła ogromna pomyłka, zamiana miejscami. To nie ona powinna mieszkać tam, ani Ja nie powinienem mieszkać tutaj. I jak czas upływał, jedynie jeszcze bardziej utwierdzałem się w tym przekonaniu. Należała do tego świata, był stworzony dla niej, a ona dla niego. My wszyscy byliśmy jedynie błędem i pomyłką, którą należało sprostować i zlikwidować, i zapewne któregoś dnia do tego dojdzie.
Póki co jednak, wydawała się też należeć do mojego świata, nawet jeżeli paradoksalnie pochodziliśmy z dwóch różnych, ale sprawiała, że nie było w nim aż tak ciemno.
- Gdzie teraz mieszkasz? – rzuciłem bez zastanowienia. – Jest tam bezpiecznie? Albo chociaż ciepło? – poprawiłem koc zsuwający się z jej ramion i uśmiechnąłem pod nosem. – Może jednak miałaś rację, może jednak się troszczę – zaśmiałem się cicho i ukryłem twarz w dłoniach, żeby po chwili podnieść wzrok na granatowe niebo, zamiast na nią. – To ten moment, w którym mnie wyśmiewasz.
Tym razem jednak nie upomniałem się w już w myślach, nie przekląłem, ani nie zawahałem się. Od dłuższego czasu te słowa błądziły po moim umyśle, ale zabrało mi to chwilę, zanim znalazły drogę na moje usta. I nawet jeżeli zabrzmiało głupio, to wolałem się narazić, niż żyć w niepewności i wypominać sobie, że nigdy nie zapytałem, ani nie upewniłem się, co musi znosić, i czemu musi stawiać czoła każdego dnia.
- Wciąż nie dowiedziałem się co jest na twojej liście – zrobię to, zanim umrę – ale ja tęsknię za wspólnym gotowaniem z bliskimi. To tak idąc cios za ciosem – uśmiechnąłem się. – Ale to chyba nieistotne, skoro chciałaś zamknąć ten rozdział – wzruszyłem lekko ramionami, chociaż daleko było mi do obojętności. Na przekór rozsądkowi liczyłem, że zaprzeczy, chociaż zdawałem sobie sprawę, że nic dobrego nie może z tego wyniknąć, a jest to jedynie kolejny przejaw mojego egoizmu. Chciałem ją zatrzymać, ale czy nie łatwiej byłoby jej, gdybym nie utrudniał jej tego rozstania?
Zacisnąłem usta i odwróciłem na chwilę wzrok. Ogień wciąż tlił się kominku, rzucając blade cienie na ścianę. Naciągnąłem rękawy swetra na dłonie. Jej kolejne pytanie zbiło mnie z tropu, chociaż nawet przez chwilę nie spodziewałem się jednoznacznej odpowiedzi. Nie pasowało to do niej, wolała dać otwartą odpowiedź, zrobić sobie drogę ucieczki i nie zdradzać zbyt wiele. A ja nigdy nie byłem dobry takie gry, w gry które toczyła, było więc pewne, że w którymś momencie ją przegram. Oczywistym było, że chciałem odpowiedzieć twierdząco, ale zabrzmiałoby to źle, zbyt pewnie siebie, może nawet fałszywie. Nie mogłem być pewny, czy ktokolwiek wyszedł dobrze obdarzając mnie zaufaniem.
Pytanie jeszcze raz rozbrzmiało w mojej głowie.
Mogę ci ufać?
Prawdą było, że niewiele istniało takich osób. Były wyjątkami, ale czy ona do nich nie należała? Była odstępstwem, we wszystkim, o czym tylko mogłem pomyśleć.
- Zrobiłem coś, co mogłoby mnie zdyskwalifikować? – uśmiechnąłem się, odpowiadając pytaniem na pytanie. – Zresztą, nie zgubiłaś instynktu samozachowawczego już gdzieś po drodze? Tamtego dnia w uliczce?
Powrót do góry Go down
the prophet
Ashe Cradlewood
Ashe Cradlewood
https://panem.forumpl.net/t1888-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t267-ashe
https://panem.forumpl.net/t1278-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t718-the-ashes-of-memories
https://panem.forumpl.net/t3226-ashe-cradlewood
Wiek : 21
Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią
Obrażenia : złamane serce

Noah Atterbury  Empty
PisanieTemat: Re: Noah Atterbury    Noah Atterbury  EmptySob Wrz 21, 2013 3:01 am

Zawsze mi się wydawało, że jestem samowystarczalna. Kiedy się to napisze, brzmi dziwnie i mało realnie, ale od kiedy pamiętam, uważałam poczucie niezależności za jedną z nielicznych rzeczy, którymi mogłam się pochwalić, choćby sama przed sobą. To było coś, czego nikt nie mógł podważyć ani obrócić przeciwko mnie. Mogłam być niezdecydowana i destrukcyjna, mogłam nie radzić sobie z życiem i być przez nie kopana, ale żadna siła nie była w stanie odebrać mi faktu, że leżało tylko i wyłącznie w moich rękach.
Cóż. Do czasu.
Nie jestem do końca pewna, w którym momencie to się stało. Może to dziwne i kompletnie niezrozumiałe uczucie przyszło już wraz z wyciągniętą w moją stronę ręką, tyle że początkowo spotkało się z całkowitym zaprzeczeniem? Może wywołała je podarowana paczka papierosów, założona na głowę czapka albo obejmujące mnie ramiona, ale zostało zablokowane przez działający jeszcze jako tako instynkt samozachowawczy? A może pojawiło się dopiero razem z mimochodem zarzuconym na ramiona kocem? Tak czy inaczej, w którymś momencie mojej znajomości z Noah, coś się zmieniło, nawet jeśli wtedy, stojąc w ciepłej kuchni, nie potrafiłam jeszcze stwierdzić, co dokładnie. Wiedziałam jedynie, że chociaż moja potrzeba niezależności nie wyparowała całkowicie, to ja sama stałam się w jakiś sposób skłonna do przyjęcia do wiadomości kilku wyjątków od narzuconej reguły. Powiem więcej - chciałam na nie pozwolić. Zupełnie jakby świadomość, że być może - tylko być może - ktoś mógł chcieć uczynić moje życie nieco lżejszym, ściągnęła mi z ramion część dźwiganego ciężaru, którego do tej pory uparcie przed wszystkimi broniłam. I nie zrozumcie mnie źle - nie zamierzałam nagle zacząć przyjmować pomocy od każdego, kto tylko zechciałby mi jej udzielić, zaciągając tym samym setki niemożliwych do spłacenia długów. Po prostu perspektywa wpuszczenia kogoś za mój osobisty, wewnętrzny mur, przestała nagle wydawać się taka straszna. Nawet jeśli w głębi duszy wiedziałam, że w niedalekiej przyszłości może okazać się to dla mnie zgubne.
Zerknęłam na stojącego obok mnie mężczyznę, zastanawiając się mimowolnie, czy zdawał sobie sprawę z gonitwy myśli, jaką przy każdym spotkaniu wywoływał w mojej głowie, i odruchowo się uśmiechnęłam. Ostatnio zdarzało mi się to coraz częściej i wymagało coraz mniejszego wysiłku, zupełnie jakby kąciki ust zaczęły przyzwyczajać się do nieużywanego wcześniej gestu.
- Przykro mi, że trafiło akurat na Czwórkę - powiedziałam cicho, odzywając się po raz pierwszy od dłuższego czasu. Do tej pory milczałam, pozwalając mu mówić swobodnie. Z jakiegoś powodu cieszył mnie fakt, że to robił, bo ludzie raczej rzadko otwierali się w mojej obecności. Może dlatego, że zazwyczaj nie zachowywałam się w stosunku do nich ani trochę zachęcająco. - Ale w pewnym sensie to chyba kolejna rzecz, która nas łączy. Najpierw my odebraliśmy wasze domy, później wy odebraliście nasze. Zabawne, że teraz wszyscy jesteśmy w gruncie rzeczy bezdomni, bo jedyne, co nam zostało, to puste mieszkania. - Zaśmiałam się bezgłośnie, chociaż trudno byłoby doszukać się w tym wesołości. Przez cały czas bezwiednie śledziłam wzrokiem wieżowiec, który wcześniej wskazałam Noah, a kiedy niewielki prostokącik na jednym z górnych pięter zabłysnął jasnym światłem, odwróciłam od niego wzrok.
Kolejne pytanie mężczyzny z całą pewnością należało do puli tych, na które odpowiedzi wolałabym uniknąć, dlatego też minęła chwila, zanim zdecydowałam się odezwać. Odchrząknęłam cicho, jednocześnie poprawiając koc na ramionach i starając się przybrać ton, który świadczyłby o tym, że mimo wszystko świetnie sobie radzę.
- W tej chwili nigdzie - mruknęłam, wbijając spojrzenie we własne stopy. - To znaczy - poprawiłam się automatycznie, orientując się, jak zostaną odebrane moje słowa - nigdzie na stałe. Szukam czegoś... nowego. W międzyczasie sypiam u znajomych. - Przełknęłam głośno ślinę. U znajomych było tu sporym niedopowiedzeniem, ale przecież nie mogłam prosto z mostu oznajmić mu, że pomieszkuję gdzie popadnie, a perspektywy na znalezienie własnych czterech ścian są, łagodnie mówiąc, mało obiecujące. I tak już teraz musiał uważać mnie za ofiarę losu. Co prawda nie wiedziałam, dlaczego właściwie interesuje mnie, co pomyśli na mój temat, ale nie zamierzałam się nad tym zastanawiać. Nie wtedy, może nigdy. Wnioski, do których bym w ten sposób doszła, mogłyby być niepokojące. - Ale radzę sobie, jeśli twoja potrzeba troszczenia się o mnie potrzebuje uspokojenia - dodałam, wzruszając ramionami i w ten sposób próbując zbagatelizować problem, a najlepiej sprawić, żeby wcale jak problem nie wyglądał.
Objęłam się ramionami i zanim jeszcze Noah zdążył cokolwiek powiedzieć, zaczęłam żałować, że powiedziałam mu prawdę. Z pewnością miał wystarczająco własnych problemów, żeby jeszcze dokładać do tego moje. Z drugiej strony już i tak dręczyły mnie wystarczające wyrzuty sumienia, mające swoje źródło w naszym pierwszym spotkaniu. Być może odsłaniając przed nim kawałek swojego prawdziwego życia, próbowałam w jakiś sposób je uciszyć, zupełnie jakby nowa prawda mogła zniwelować stare kłamstwo. Naiwna.
- Wciąż pamiętasz o tej liście? - zapytałam, podchwytując nowy temat, gdy tylko się pojawił, chociaż i tak leżał daleko od neutralnej pogawędki, która nie wymagałaby ode mnie ciągłej walki z własnymi uprzedzeniami i blokadami. Przygryzłam dolną wargę i ostatecznie przestałam błądzić spojrzeniem między własnymi stopami a szybą, obracając się w stronę Noah i stając przodem do niego. - Nie chciałam - zaprzeczyłam, chwilowo ignorując wcześniejsze pytanie. - Wiedziałam, że powinnam. To różnica. - Zamilkłam, pozwalając by moje słowa zawisły między nami, prawie namacalnie unosząc się w powietrzu. - A gotować nigdy nie umiałam, niestety - dodałam po chwili, parskając cicho pod nosem, kiedy przypomniałam sobie o należących już do przeszłości próbach stworzenia czegoś jadalnego.
Tak jak się spodziewałam, odpowiedź na moje pytanie o zaufanie nie była jednoznaczna - mężczyzna zrobił dokładnie to samo, co ja, nie pozwalając mi na odwrócenie kota ogonem i odbijając piłeczkę z powrotem w moją stronę. Pokręciłam lekko głową, podczas gdy moje kąciki ust ponownie poderwały się wyżej niż zazwyczaj.
- Chyba faktycznie zgubiłam - powiedziałam na jednym wydechu, pierwszą uwagę uznając na retoryczną. Oczywistym było, że Noah w żaden sposób mnie do tej pory nie zawiódł, nawet jeśli sama nie wiedziałam, czy powinno mnie to uspokoić, czy raczej wzbudzić moją czujność. - Albo wyrzuciłam go celowo. Ostatnio coraz częściej obstawiam tę drugą opcję - dodałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Moje spojrzenie powędrowało w kierunku jego twarzy, akurat na czas, by zobaczyć jak się uśmiecha. Światło z wiszącej nad kanapą lampki oświetliło jego policzki pod innym niż dotychczas kątem, wyciągając z cienia coraz bardziej widoczną opuchliznę. - Cholera, zapomniałabym - wyrwało mi się odruchowo. Zrobiłam krok do przodu, po drodze odstawiając kubek z wciąż gorącą herbatą na biały, kwadratowy stolik, po czym delikatnie przyłożyłam dłoń do zranionej skóry. Była zauważalnie cieplejsza od reszty, miałam też wrażenie, że lekko pulsowała. - Boli cię? - zapytałam, ale nie czekając na odpowiedź, wyciągnęłam mu z dłoni parujące naczynie, odstawiłam obok własnego, po czym delikatnie pociągnęłam go w stronę kanapy. - Siadaj - mruknęłam, celowo wybierając najlepiej oświetlone miejsce, podczas gdy sama ruszyłam w kierunku szafek kuchennych. Nie byłam pewna, czy rebelianci zachowali nasz układ mieszkań, ale dawniej każde z nich posiadało na wyposażeniu apteczkę pierwszej pomocy. Działając całkowicie na chybił trafił, otworzyłam pierwsze drzwiczki, a później kolejne. - Nie masz tu przypadkiem... - zaczęłam, ale urwałam, bo w tym momencie moje spojrzenie natrafiło na charakterystyczne, prostokątne pudełko. - Nieważne. - Wzięłam je do ręki, ale wciąż potrzebowałam jeszcze jednej rzeczy. Podeszłam do lodówki, z zamrażalnika wyciągając dwa woreczki z lodem, od razu owijając je w jedną z kuchennych ściereczek i dopiero z całym tym zestawem wróciłam do Noah. Wyglądało na to, że ostatnio coraz częściej przychodziło mi pełnić rolę pielęgniarki.
- Nie ruszaj się i nie próbuj protestować, muszę dokończyć moją akcję ratunkową - powiedziałam, posyłając mu lekki uśmiech i odkładając na stolik wszystko, co przyniosłam z kuchni. W apteczce szybko zlokalizowałam wodę utlenioną i kawałek gazy. Usiadłam na kanapie obok mężczyzny, podwijając nogi pod siebie, żeby łatwiej było mi dosięgnąć do poszkodowanego policzka, po czym - najdelikatniej jak potrafiłam - przyłożyłam nasączoną tkaninę do rozcięcia, które na szczęście już nie krwawiło. Po kilku miesiącach spędzonych Kwartale wiedziałam, że w kwestii zakażeń lepiej było dmuchać na zimne.
- Zobaczyć gwiazdy - powiedziałam cicho, przerywając chwilowe milczenie i wracając do pytania, które wcześniej zignorowałam. - To kolejna rzecz na mojej liście. I w telewizji ani na zdjęciu się nie liczy. - Oderwałam gazę od zaczerwienionej skóry, odkładając ją na stolik, a z apteczki wyjmując zestaw plastrów. Wybrałam jeden z nich, odciągnęłam zabezpieczające paski i przycisnęłam do skaleczenia, zaklejając dokładnie rozcięcie. - Do wesela się zagoi - mruknęłam, nie do końca świadomie powtarzając słowa, którymi zawsze uspokajała mnie mama, kiedy byłam mniejsza. A później, zanim zdążyłam się nad tym zastanowić i powstrzymać samą siebie, zrobiłam jeszcze coś. Nachyliłam się nieznacznie i delikatnie pocałowałam go w policzek, a właściwie w sam środek dopiero co założonego opatrunku. Odsunęłam się zaraz potem, bo ten gest, z pozoru nieznaczący, i tak wydał mi się przekroczeniem pewnych niepisanych granic. Odchrząknęłam cicho, uciekając spojrzeniem gdzieś w bok. - A to powinno trochę zmniejszyć opuchliznę. I ból - dodałam, sięgając ręką do stolika, przykładając lód do jego skóry na policzku i jednocześnie czując, jak przenikające przez materiał zimno mrozi mi palce.
Powrót do góry Go down
the civilian
Noah Atterbury
Noah Atterbury
https://panem.forumpl.net/t1889-noah-atterbury#24419
https://panem.forumpl.net/t249-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t1314-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t563-noah
https://panem.forumpl.net/t1190-noah-atterbury
Wiek : 19
Zawód : Kelner w 'Well-born' i student
Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny
Znaki szczególne : piegipiegipiegi
Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie

Noah Atterbury  Empty
PisanieTemat: Re: Noah Atterbury    Noah Atterbury  EmptyWto Wrz 24, 2013 10:08 pm

Całe życie budowałem swoją przyszłość i relacje na określonych zasadach. Niewiele było od nich wyjątków, i stanowiło to pewnego rodzaju osobisty, niepisany kodeks, którego trzymałem się przez długie lata. Wszystkie zasady i wytyczne miały uchronić mnie od sparzenia się. Reguły gry nie były skomplikowane i nie było ich wiele, wprowadzenie ich w życie i trzymanie się ich było znacznie trudniejsze. Wydawało mi się jednak, że jeżeli coś jest trudne, to jest tego warte, w końcu, bezpieczeństwo od zawsze wydawało mi się czymś, o co nie tylko warto walczyć, ale też czym co jest jedną z wyższych wartości.
Nie mam pojęcia, kiedy wszystkie wielkie i małe idee zaczęły upadać – przed rebelią, w jej trakcie, podczas wojny, a może dopiero teraz? – ale jak wszystko zaczęło się łamać, tak i to nie znalazło odstępstwa.
Pierwszą i może najważniejszą zasadą wydawało się to, nie jestem od nikogo zależny. Wszyscy jesteśmy osobnymi jednostkami. Żyjemy obok siebie, ale nie ze sobą. Co za tym szło, nie potrzebowałem nikogo darzyć zaufanie, a i nie czułem potrzeby, aby ktoś pokładał je we mnie. Wydawało mi się, że jedynie słabsi potrzebują oparcia, dzisiaj wiedziałem, że byli odważni, ponieważ odwaga nie istnieje, jeżeli nie ma ryzyka zranienia się. Unikanie, zapobieganie, wymijanie – wszytko to było objawami tego, czego najbardziej się wystrzegałem - tchórzostwa. Ale nie chodziło tylko o to, z czasem uświadomiłem sobie, że był to jeden z przejawów zazdrości. Jak każdy potrzebowałem czuć się potrzebny, odczuwać troskę i chociaż ochłapy pozytywnych uczuć. Ale celowo, lub nie, sam zrażałem do siebie ludzi, a w wielu przypadkach, kiedy sobie to uświadomiłem, było o wiele za późno. Zresztą, stare nawyki ciężko wykorzenić.
Istnieje jakaś prawda w tym, że należy się wystrzegać ludzi, którzy nie mają nic do stracenia. Chociaż w moim wypadku, powiedziałbym, że skoro nie miałem już niczego, nie miałem czego stracić, więc podjęte ryzyko nie ciągnęło za sobą tak wielkich konsekwencji. A może – a może tak mi się tylko wydawało? Wciąż nie było łatwo odróżnić fałszywe przekonania, od prawdziwych. Stare upadły, ale ich miejsce zajmowały nowe.
Kim była ta dziewczyna, że burzyła wszystkie mury, które z taką starannością budowałem przez tyle lata? Konstrukcje solidne, które wydawały się niezniszczalne. Wydawały się.
Zacisnąłem mocniej palce na trzymanym przeze mnie kubku, jakbym chciał zatrzymać jeszcze na chwilę ciepło, które miało powoli zacząć z niego ulatywać. Mimowolnie odwróciłem wzrok od wyludnionej ulicy, kiedy po raz kolejny uśmiechnęła się. Były to te małe, z pozoru nic nie znaczące gesty, które nadawały chwilom wyjątkowego wydźwięku. Wcześniej słyszałem, że uśmiech zatroskanej osoby jest o wiele jaśniejszy, od uśmiechu osoby, która dzieli się nim każdego dnia. Wtedy mogłem to już jedynie potwierdzić. Był zaraźliwy, był rozczulający, był ciepły. A ponad to wszystko, zmuszał mnie do myślenia, do cofnięcia się myślami w przeszłość i prześledzenia jeszcze raz wszystkich słów, które wypowiedziałem i wszystkich gestów, które wykonałem – żeby wyłapać ten element, który na krótki moment osłodził jej życie. I żebym może kiedyś – kiedyś - mógł jeszcze raz to powtórzyć.
Robiłem to już wcześniej, może nie do końca tego świadomy, ale tym razem pogubiłem się. Mogła to spowodować ta sytuacja, cały dzisiejszy dzień, czy wieczór, a może po prostu coś, co przypomniało jej o innym zdarzeniu, o którym nie mogłem mieć pojęcia i o którym nigdy nie miałem się dowiedzieć. Wciąż stanowiła dla mnie wielką niewiadomą, zagadkę, którą chciałem rozwiązać, ale której rozwiązywanie mogło sprawiać jeszcze więcej radości. I nie chciałem tracić tego momentu, ani tego uczucia. Uczucia, że tyle jest przed nami, które opierało się jedynie na złudnym przeświadczeniu.
- W którymś momencie też przestaliśmy się sobą przejmować, wprowadziliśmy te wszystkie zakazy, a w efekcie sprawiliśmy, że jest jeszcze trudniej wypełnić nasze mieszkania, niż kiedyś – dodałem do jej wypowiedzi. – Ale zgaduję, że nie mamy nic lepszego do roboty – wzruszyłem lekko ramionami. Co prawda nie mogłem być pewny, jak odbierze moje słowa, ale wydawało mi się, że już w ich wcześniejszym potoku zgubiłem tą ostrożność, z którą wcześniej je wypowiadałem. Nie mogłem też być świadomy, w jakim stopniu potrafi rozczytać mętlik w mojej głowie, z którym nawet ja miałem problemy – ale mogła podejrzewać, że w moim przekonaniu nie jest zwykłą, przypadkowo napotkaną osobą. Nie była. Wręcz przeciwnie, odnosiłem wrażenie, że potrafiła zmienić coś zwyczajnego, w coś wyjątkowego. Nadawała duszę miejscom, w którym się znajdowała, i przedmiotom na których jedynie zawiesiła swoje spojrzenie. Napotykamy takie osoby raz, może dwa razy w życiu, czasami nie do końca zdając sobie z tego sprawę, a co za tym idzie, często tracąc coś, przez naszą ignorancję.
Kiedy usłyszałem odpowiedź na kolejne pytanie, coś we mnie nieznacznie drgnęło. Podświadomie chyba starałem się przedrzeć przez jej słowa, i wyłapać ich prawdziwe znaczenie. A kiedy to zrozumiałem, nie byłam nawet pewny, jak czuję się z tą myślą. Czy starała się to ukryć? Więc może nie powinienem doszukiwać się dziury w całym? A może po prostu nie miała ochoty poruszać tego tematu? Może nie miała ochoty mówić o niczym, co dotyczyło jej samej? Ale jednak, nie przerwała rozmowy, nie zmieniła tematu, nie wyszła. Czy w ogóle zdawała sobie sprawę z tego, jaki mętlik powoduje w mojej głowie?
- Wiem, że sobie radzisz – odpowiedziałem z cieniem uśmiechu na ustach, chyba nie chciałem wiedzieć, co oznacza to słowo, według mieszkańców Kwartału. O ile my również nie mieliśmy lekkiego życia, to nieraz czułem się zażenowany, kiedy to narzekałem na problemy, o których oni marzyli. – Ale zastanawiałaś się kiedyś, ile kryje się za tym słowem? To znaczy, ma pozytywny wydźwięk, ale jest za nim tyle zmagań, starań i walki – odchrząknąłem nieznacznie, nie byłem pewny, czy brnąłem w dobrą stronę, czy nie przekroczyłem jakiejś niewidzialnej granicy, ani czy nie pozwoliłem sobie na zbyt wiele. Jednocześnie, nie chciałem, aby odniosła wrażenie, że na nią naciskam, wręcz przeciwnie – chciałem, żeby poczuła, że nie jest sama na tym świecie. Że nawet, jeżeli nie mogę jej pomóc, to czasami nawet podzielenie się paroma słowami sprawia, że czujemy się lepiej. I nawet, jeżeli nie przekroczyłem tym granicy którą ona mi wyznaczyła, to przekroczyłem taką, która istniała w mojej perspektywy. Po raz kolejny. Bo nie powinienem tak bardzo się troszczyć o innych, wystarczająco ciężko było dbać o siebie. – Chodzi mi o to, że to ciężkie słowo. I czasami trudno jest udźwignąć je samemu – przygryzłem dolną wargę. – Zawsze zastanawiałem się, czemu nie chcemy sobie pomóc, ale nie doszedłem do niczego konstruktywnego i ciągle powielam ten schemat. Może wydaje nam się, że jesteśmy wtedy silniejsi, ale nie jestem już do tego taki przekonany – uśmiechnąłem się przez mrok, chociaż już kolejne jej słowa zawisły w powietrzu, a kąciki moich ust zadrżały niepewnie, nie wiedząc, czy utrzymać nadal uśmiech, czy może opaść bez entuzjazmu. Zabawne, że jedno – jedno – zdanie mogło wprawić mnie w taką dezorientację. Rzadko odczuwa się radość i smutek jednocześnie, ale to był jeden z tych momentów.
- Mam dobrą pamięć, czasami wydaje mi się, że to swojego rodzaju przekleństwo – zaśmiałem się gorzko, a po chwili
zacisnąłem usta, nie do końca pewny, jak powinienem skomentować to co powiedziała następnie, i czy w ogóle powinienem to zrobić. Ale zdążyłem się już przyzwyczaić do myśli, że nie umiem pozostawić pewnych jej słów bez odpowiedzi, nawet jeżeli ta nie wnosiła nic do tematu. Jakbym miał po prostu dać jej do zrozumienia, że nie przeoczyłem, nie zgubiłem, ani nie miałem zapomnieć jej słów.
- Zawsze byłaś tą rozsądniejszą, jeżeli chodziło o nas – wypowiedziałem niekontrolowanym szeptem, jakbym sam przed sobą chciał ukryć wszystko to, co mówiłem. Albo łudziłem się, że jeżeli nie usłyszy następnego pytania, nigdy na nie nie odpowie. I nawet jeżeli perspektywa zostawienia go w takim stanie nie mogła mnie zadowolić, to istniała odpowiedź, która wydawała gorsza, niż jej brak. – Nie chciałaś? – wydawało mi się, czy poszczególne głoski zadrżały wydostając się z moich ust?
Przełknąłem głośniej ślinę, już w momencie, w który wypowiedziałem to jedno słowo, żałowałem, że w ogóle pojawiło się w mojej głowie, a później uleciało w powietrze. Nie mogłem też znaleźć żadnego usprawiedliwienia na to, co przed chwilą wydawało mi się tak racjonalne. Pytanie zawisło w powietrzu i każda sekunda zdawała się trwać wieczność, więc kiedy przerwała ciszę niemalże odetchnąłem z ulgą. Co więcej, lekko uśmiechnąłem się na jej słowa, chociaż ich drugie znaczenie nie dotarło do mnie od razu, a jeszcze po chwili zastanawiałem się, czy przypadkiem nie dopowiedziałem sobie tego, co chciałem sobie dopowiedzieć.
Myślała o tym – raczej nie było to coś, z czego powinienem być tak zadowolony, ale myśl, że wracała pamięcią do mnie, sprawiała, że w jakiś sposób poczułem przyjemne ciepło rozchodzące się po mojej klatce piersiowej.
- Postaram się, żebyś tego nie żałowała – uśmiechnąłem się promienie, chociaż jeszcze chwilę temu nie zapowiadało się na nic takiego. – A nie obiecuję tego często.
Ale zanim zdążyłem wypowiedzieć ostatnią sylabę, ostatniego słowa, jej słowa przerwały i przebiły się przez moje, wypowiedziane parokrotnie głośniej. A kiedy po chwilowej dezorientacji, której zapewnie nie udało mi się ukryć zaśmiałem się głośno, co nieco kontrastowało z dramatyzmem chwili, kiedy ze zmartwieniem badała moją twarz oczami. Chwyciłem jej nadgarstek, kiedy wierzchem swojej chłodnej dłoni dotknęła opuchnięty policzek. Czy to przez delikatne zimno, troskę, czy jej bliskość, samo to sprawiło, że poczułem się lepiej.
- Bywało gorzej – wyparowałem na jednym wdechu, co było prawdą, szczególnie, że rzadko kiedy ktoś zadawał tak oczywiste, ale wydawało się, że trudne do wypowiedzenia pytanie, samo ono sprawiało, że sytuacja wydawała się lepsza. – To nic takiego, naprawdę. – Zanim się zorientowałem pociągnęła mnie w stronę kanapy, wbrew wszystkim moim zapewnieniom, z których już po chwili zrezygnowałem.
Z uśmiechem na ustach śledziłem wzrokiem każdy jej ruch, kiedy niemal w desperacji przeszukiwała szafki kuchenne, i starałem się zapamiętać tą chwilę – moment, w którym wydawała się integralną częścią mieszkania, jakby nigdy nie miała go opuścić. Nie po to, aby już nie wracać. Albo chodziło o to uczucie, które nawiedzało mnie tak rzadko – uczucie, że komuś zależy. A może – a może chodziło o fakt, że przez krótką chwilę wydawała się oddalić od siebie problemy, odciąć się od nich, jakby nie istniały nawet jedynie w jej podświadomości. I chociaż przeczyło to mojemu egoizmowi, nie wydawałem się już nawet zadziwiony tym wnioskiem.
Zaraz po tym, siedziała już obok mnie przykładając zwilżony gazik do rany. Skrzywiłem się na krótką chwilę, chociaż przez lekko odczuwalny ból, pulsującego policzka i szczypanie, wciąż zdołał przedrzeć się uśmiech. Kiedy później o tym myślałem, wydawało mi się, że chodziło o fakt, że przez ten krótki moment, wszystko było takim, jakim być powinno. Gdyby nie istniały podziały, reguły, zasady, destrukcyjna władza, Kwartał, Panem – gdybyśmy znajdowali się w alternatywnej rzeczywistości, w tej, w której jest więcej szczęścia, niż bólu.
To była jedna z tych rzeczy, które sprawiały, że chciałem ją zatrzymać, wbrew temu, co podpowiadał mi rozum. Nikt inny nie sprawiał, że zło tego świata zniknęło, a ona – ona nawet nie musiała się przy tym starać, ani wysilać.
Zobaczyć gwiazdy. – usłyszałem, dopiero po chwili łącząc fakty i dopasowując odpowiedź do pytania.
Czy była to kolejna przekroczona granica, odkryta karta? Wydawało się to takie proste i takie trudne jednocześnie. Zwyczajne, skromne marzenie. Tym samym wydawało się jeszcze smutniejsze, że jego spełnienie należało do rzeczy niemal niemożliwych. Opuszczenie Kapitolu było poza moimi możliwościami, opuszczenie go z nią, było więcej, niż niemożliwe.
- Więc ja się nie liczę? – zaśmiałem się krótko. – Zresztą, już dawno wyrosłem z marzeń o sławie. Teraz kiedy o tym myślę, wydaje mi się, że byłem taki… pusty. Aż wstyd się przyznać - przed sobą, świat chyba wie o tym od dawna – prychnąłem cicho, kiedy Diana przylepiała plaster do oczyszczonej skóry. Było coś specjalnego w tej prozaicznej i banalnej czynności.
- Nie zapesz, z tym weselem – uśmiechnąłem się na jej słowa, które usłyszałem wcześniej zaledwie parę razy, a przynajmniej parę – kiedy były skierowane do mnie. Tym razem jednak, chociaż wydawały się być wypowiedziane nieświadomie, zdawało się, że kryje się za nimi więcej szczerości.
Jeszcze raz przejechałem palcami po plastrze, chcąc po części upewnić się, że ślad mający utwierdzić mnie jutrzejszego ranka, że dzisiejszy wieczór nie był jedynie halucynacją, będzie znajdował się na miejscu, kiedy się obudzę.
A później coś się stało - kojarzycie te momenty, w których dzieje się coś, co wcześniej nawet nie przeszłoby przez waszą myśl? Wydaje się to tak bardzo abstrakcyjne, że nawet nie odpływamy w tym kierunku myślami. Ale kiedy do tego dochodzi uświadamiamy sobie, że czekaliśmy na to od dłuższego czasu, jedynie nasza podświadomość nie czuła się zobowiązana do tego, aby nas o tym poinformować.
Tak stało się, kiedy chwilę po tym, jak oderwałem palce od opatrunku, i kiedy ledwie zdążyłem opuścić rękę – zbliżyła się do mnie, delikatnie składając pocałunek na moim policzku. Zdawało się, że dopiero wtedy zrozumiałem jego magiczne właściwości, które wszyscy mu przypisywali. Ponieważ nie zniknął jedynie ból fizyczny, ale ten który dusił mnie od środka – nawet jeżeli zniwelowany przez jej obecność – wtedy również uleciał w powietrze.
Uśmiechnąłem się lekko, nie do końca pewny, jak powinienem zareagować, w końcu chwilę temu ten scenariusz nie wydawał się nawet prawdopodobny. A teraz - czy miało się coś zmienić?
- Kim jesteś i co tutaj robisz? – prawie wyszeptałem. – Nie przypominam sobie, żebym czymś sobie na Ciebie zasłużył – dodałem cicho, nie kontrolując tego, co wydostawało się z moich ust.
Uśmiechnąłem się lekko, po raz kolejny czując, że dwa światy zamieniają się w jeden, ograniczony jedynie ścianami mieszkania i seriami równomiernych oddechów.
- A gwiazdy – wszyscy twierdzą, że w każdym miejscu są takie same, ale ja tak nie uważam. Widzisz co innego, kiedy jesteś w różnych miejscach i z różnymi ludźmi. Nie ma dwóch takich samych nocy. - Niewiele myśląc wyciągnąłem przed siebie dłoń, przeczesałem jej jasne i miękkie włosy, i założyłem niesforny kosmyk za ucho, który opadł w ferworze na jej twarz. Zadrżałem lekko, zatrzymując dłoń i dopiero po chwili pozwalając jej zsunąć się na jej ramię. – Lubię też myśleć, że ukrywają się, kiedy jest źle, ale wracają, kiedy wszystko się układa. Zupełnie, jak ludzie – dopiero teraz zdjąłem rękę z jej ramienia, ostatnim ruchem poprawiając jej sweter, a na kolana zarzucając koc, który zgubiła po drodze. – Więc jeszcze je zobaczysz, trzymaj się tej myśli, a ja zadbam o resztę.
Powrót do góry Go down
the prophet
Ashe Cradlewood
Ashe Cradlewood
https://panem.forumpl.net/t1888-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t267-ashe
https://panem.forumpl.net/t1278-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t718-the-ashes-of-memories
https://panem.forumpl.net/t3226-ashe-cradlewood
Wiek : 21
Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią
Obrażenia : złamane serce

Noah Atterbury  Empty
PisanieTemat: Re: Noah Atterbury    Noah Atterbury  EmptySro Wrz 25, 2013 10:04 pm

Kojarzycie tę sytuację w snach, w której zostajecie wrzuceni w całkowicie bezsensowną, nie trzymającą się kupy rzeczywistość, ale dopóki się nie obudzicie, przez cały czas jesteście święcie przekonani o jej prawdziwości? Rzecz jasna nie macie wtedy pojęcia, że śnicie. Więcej - przebywając w krainie wytworzonej jedynie na potrzeby Waszego umysłu, nawet w najbardziej komicznej i odrealnionej sytuacji nie dostrzegacie niczego dziwnego, i dopiero po uchyleniu powiek z niedowierzaniem przecieracie oczy i parskacie pełnym zażenowania śmiechem. Na pewno wiecie, o czym mówię. Sama doświadczałam tego wielokrotnie, i w sumie nie byłoby w tym niczego odbiegającego od normy, gdyby nie fakt, że im dalej postępowało moje życie, tym trudniej było mi odróżnić senne fantazje od rzeczywistych wydarzeń. Zdarzało mi się budzić rano, nie będąc pewną, czy rozbijające mi się o czaszkę wspomnienia miały miejsce naprawdę, czy istniały jedynie w sferze marzeń. Czasami zagadywałam kogoś o naszą wcześniejszą rozmowę, po czym otrzymywałam pełne zdumienia spojrzenie i orientowałam się nagle, że odbyła się ona jedynie w mojej głowie. Otwierałam lodówkę, ze zdziwieniem stwierdzając, że jednak nie zrobiłam zakupów albo odwoływałam spotkanie, które nigdy nie zostało zaplanowane. Traciłam zmysły? Być może. A może po prostu moje życie zaczęło z czasem do tego stopnia przypominać bezsensowną, senną mozaikę, że różnice między jednym, a drugim zatarły się niemal całkowicie?
Tak czy inaczej, w pewnym momencie - nie jestem do końca pewna, kiedy - zaczęłam odruchowo kwestionować prawdziwość wszystkiego, co mnie spotykało. Do tej pory zdarzało mi się na przykład dopuszczać do siebie myśl, że cała rebelia, interwencja Trzynastego Dystryktu, zdobycie Kapitolu przez Coin i utworzenie Kwartału, tak naprawdę nie miało miejsca. Bo czy wymienione jedno po drugim, po przecinku, nie brzmiało wystarczająco niewiarygodnie - i to nie tylko dla mnie, a dla każdego zdrowego na umyśle mieszkańca stolicy? Oczywiście gdzieś w głębi ducha, czy w samej podświadomości, zdawałam sobie sprawę, że ta zabawa trwa już zbyt długo, żeby mogła okazać się iluzją, ale myśl, raz zasiana, i tak od czasu do czasu wracała na swoje ulubione miejsce. Zresztą, wcale nie próbowałam jej jakoś desperacko stamtąd wygonić. Nie należała do tych natrętnych, powodujących podniesione ciśnienie, wprost przeciwnie - dawała nadzieję, że może jednak wcale nie straciłam wszystkiego, co miałam. Złudną, to prawda. Ale powiedzmy sobie szczerze - nie znajdowałam się w zbyt dobrej pozycji do wybrzydzania. Jedyny problem polegał na tym, że w którymś momencie jej miejsce zajęła obawa i na początku nie miałam pojęcia dlaczego. Bo czy istniało jakiejś sensowne wytłumaczenie faktu, że mój beznadziejny los wydał mi się nagle szczęśliwym zbiegiem okoliczności?
Jak się okazywało - owszem. Istniało. A nawet miało imię i nazwisko.
I chociaż powoli zaczynało to stanowić niepodważalny fakt, nadal nie byłam w stanie zrozumieć, jak perspektywa, że ja i Noah moglibyśmy się nigdy nie spotkać, mogła wydać mi się gorsza do zniesienia, niż zesłanie do Kwartału. Co w naszej raczkującej i nieposiadającej żadnych świetlanych prognoz relacji było takiego, że uznałam ją za wartą utraty wolności, być może bezpowrotnie? Chyba naprawdę traciłam zmysły.
Drgnęłam, znowu przywołana na ziemię głosem mężczyzny i przeniosłam spojrzenie na jego twarz. Lubiłam obserwować go, kiedy mówił. Był taki inny od ludzi, których przyszło mi spotykać na co dzień na ulicach getta. Nie miał poczucia beznadziejności wymalowanego w zapadniętych oczach, a jego usta nie wykrzywiały się pogardliwie na mój widok, chociaż przecież miały do tego prawo. Nie nosił twardej, trudnej do przeniknięcia maski bez uczuć, mimo, że zdarzało mu się niektóre z nich ukrywać. Zazwyczaj jednak jego mimika w idealny sposób uzupełniała wypowiadane słowa, nie tyle wiernie je odzwierciedlając, co stanowiąc wskazówkę do odczytania ich drugiego, ważniejszego znaczenia. Jak klucz potrzebny do odcyfrowania szyfru, albo miniaturowy obrazek nadrukowany na tyle pudełka puzzli.
- Lubisz rozkładać wszystko na czynniki pierwsze, prawda? - zapytałam, podciągając wyżej jeden kącik ust i kręcąc lekko głową. Nie od razu zrozumiałam jego monolog o radzeniu sobie, a nawet kiedy skończył, wciąż nie byłam pewna, czy wyciągnęłam odpowiednie wnioski. Miałam wrażenie - chociaż chyba nie trzymało się to kupy - że w którymś momencie zdecydował się mi pomóc, tylko wciąż nie wiedział, w jaki sposób. Czy czekał z mojej strony na jakąś wskazówkę? Zmarszczyłam brwi, odruchowo przygryzając wewnętrzną stronę policzka. - Miałam na myśli, że zazwyczaj nie przymieram głodem, nie śpię na ławce w parku i jak na razie nie ma listu gończego na moje nazwisko. To chyba całkiem nieźle, jeśli spojrzymy szerzej. - Wzruszyłam ramionami, czując ciepło, przenikające przez porcelanę i parzące mnie w dłonie. - Nie mówię, że zawsze jest łatwo. Ale kiedy ma się dwie opcje, poddać się albo walczyć, wybór nie jest specjalnie skomplikowany ani warty zastanawiania się. - Zamilkłam na moment, biorąc głębszy wdech i teraz już bezpośrednio patrząc mu w oczy. - Nie możesz uratować całego świata, zdajesz sobie z tego sprawę? - Uniosłam wyżej brwi, rzucając pytające spojrzenie, chociaż odpowiedź wydawała się oczywista i na dobrą sprawę nawet nie musiał jej udzielać.
Słysząc jego kolejne słowa, westchnęłam cicho, przeklinając fakt, że ostatnio stanowczo za rzadko zdążałam na czas ugryźć się w język. Kilka krótkich zdań, które wygłosiłam wcześniej, rzecz jasna nie umknęły jego uwadze, nie wyglądało też na to, żeby miał zamiar je zbagatelizować. Odchrząknęłam ledwie słyszalnie i upiłam łyk herbaty, najzwyczajniej w świecie odciągając chwilę, w której będę musiała odpowiedzieć, o kolejne cenne, ale całkowicie bezsensowne sekundy. - Nie mogę uwierzyć, że ktoś użył w stosunku do mnie słowa 'rozsądniejsza'. Muszę to zapisać w kalendarzu - powiedziałam, parskając bezgłośnie śmiechem i zastanawiając się, czy nie mogłabym udać, że po prostu nie dosłyszałam ostatniego pytania. Z drugiej strony - skoro powiedziałam to już raz, czy powtórzenie tego po raz drugi, mogłoby cokolwiek zmienić? - Ale nie, nie chciałam. Jeśli to ma jakieś znaczenie. - Odwróciłam wzrok w stronę okna, chyba celowo uciekając od niego spojrzeniem. Czasami miałam złudne wrażenie, że jeśli ja nie widzę kogoś, to sama również pozostaję poza zasięgiem jego oczu. - Może kiedyś przestanę zapominać, w jakim świecie żyję i w którym miejscu jego społecznej drabiny się znajduję, ale to jeszcze nie jest ten dzień.
Nie chciałam, żeby zabrzmiało to jak żalenie się, ale nie byłam pewna, na ile osiągnęłam sukces. Zdążyłam się już przyzwyczaić, że w obecności Noah mówiłam więcej niż powinnam i czasami się dziwiłam, że nie przylepił mi jeszcze łatki niezrównoważonej i nie zaczął na mój widok przechodzić na drugą stronę ulicy. Swoją drogą, była to kolejna rzecz, która odróżniała go od innych i nie pozwalała mi po prostu wyrzucić go z życia. Ciężko jest dobrowolnie pozbyć się kogoś, kto dla odmiany wydaje się nas akceptować. Nawet jeśli robi to tylko dlatego, że nie ma o nas zielonego pojęcia.
Zresztą, nie chodziło tylko o to. Miałam wrażenie, że ja również zmieniam się przy nim, czy może - było to coś, w co chciałam wierzyć. Dzięki niemu udawało mi się czasami gubić tą chłodną, dbającą tylko o siebie dziewczynę, która, przyznaję - bywała przydatna, ale której także szczerze nie znosiłam. I chyba nie tylko ja. A choć nie byłam jeszcze pewna, kto w tych krótkich chwilach pojawiał się na jej miejscu, musiałam przyznać, że sprawiała o wiele przyjaźniejsze wrażenie i posiadała umiejętności, o których ja już dawno zapomniałam.
Przykład? Śmiech.
- Co... - zaczęłam zdezorientowana, w pierwszym momencie nie rozumiejąc odpowiedzi na moją uwagę o gwiazdach, ale kiedy dotarło do mnie, co Noah miał na myśli, po raz pierwszy od dawna - właściwie sama nie jestem w stanie powiedzieć, od kiedy - szczerze się roześmiałam. Ten dźwięk wydał mi się dziwny i obcy, chociaż chyba nie w negatywnym sensie. - Nie znałam pana od tej strony, panie Atterbury - powiedziałam, wciąż uśmiechając się szeroko. - Wybaczy pan, chyba źle zaczęłam, ale może mogę liczyć na autograf? - Zamrugałam powiekami, naśladując te wszystkie wdzięczące się, młode gwiazdki, które przez lata widywałam na ekranie telewizora i dopiero po chwili na powrót poważniejąc. - A tak na serio, chyba za surowo się oceniasz. Takie moje... małe spostrzeżenie - dodałam, wzruszając ramionami i przekrzywiając głowę na bok, jakbym chciała oznajmić: zrób z tą wiedzą, co uważasz.
Tego co nastąpiło później nie spodziewało się żadne z nas, ale jeśli chodzi o mnie, to bardziej od samego pocałunku w policzek z równowagi wytrąciło mnie pytanie, które padło zaraz po nim. Zdziwieni? Nie bardziej niż ja. Bo proste kim jesteś i co tutaj robisz, w domyśle raczej retoryczne, niespodziewanie nabrało w ustach Noah drugiego, mniej niewinnego znaczenia. Choć zapewne sam mężczyzna nie zdawał sobie z tego sprawy, było właśnie tą kwestią, na którą sama sobie bałam się odpowiedzieć, którą odsuwałam od siebie, a która wypowiedziana na głos, nie pozwoliła już o sobie zapomnieć i sprawiła, że moje myśli na krótką chwilę opuściły bezpieczne ściany mieszkania. Kim byłam? Informatorką, przez lata stawiającą się na każde zawołanie Snowa, bez mrugnięcia okiem przekazującą mu teczki z danymi całych rodzin i tym samym skazującą ich na pewną śmierć. Zdrajczynią, która najpierw zaoferowała pomoc rebelii, a następnie nie kiwnęła palcem, by zapobiec bombardowaniu Trzynastki. Tchórzem, gotowym poświęcić innych, żeby uratować własny tyłek. Co więc robiłam u Noah? A jakże. Oszukiwałam samą siebie. I jego, przy okazji.
Przymknęłam oczy, mając ochotę wybuchnąć histerycznym śmiechem. Nie wiedziałam, czy bardziej bawiła mnie naiwność moja własna - bo przez chwilę faktycznie udało mi się uwierzyć, że potrafię odciąć się od przeszłości - czy jego - bo wciąż nie dostrzegał tego, z kim miał do czynienia naprawdę.
- Czym sobie zasłużyłeś? - powtórzyłam, unosząc ponownie powieki i starając się przybrać żartobliwy ton. Wyszło średnio, ostatnie głoski podskoczyły dziwnie wysoko. - Nie mam pojęcia, ale musiałeś nieźle wkurzyć swoją karmę, skoro rzuciła ci mnie pod nogi - dodałam, ale zaraz po tym zamilkłam, bo głos płatał mi coraz większe figle. Spuściłam wzrok na własne kolana, przygryzając dolną wargę i modląc się, żeby mężczyzna nie zwrócił uwagi na moje dziwne zachowanie. Nie miałam w głowie żadnej dobrej wymówki, a wyjaśnianie mu prawdziwego powodu chwilowej dezorientacji nie wchodziło w rachubę. W myślach cieszyłam się, że podjął temat gwiazd, bo pozwoliło mi się to skupić na czymś innym niż wyimaginowane problemy, które ostatnio na potęgę sama sobie tworzyłam i które najprawdopodobniej istniały tylko w mojej głowie.
Czując jego dłoń, przeczesującą mi włosy, odruchowo drgnęłam, w pierwszej chwili automatycznie chcąc się odsunąć, zupełnie jakby mój instynkt odebrał gest jako zagrożenie. Opamiętawszy się jednak w porę, po prostu uniosłam wzrok wyżej, rzucając mu lekko zaskoczone, ale nie nieprzyjazne spojrzenie i czując jak wszystkie myśli umykają mi z głowy, a przestrzeń wokół nas dziwnie się zawęża. Uśmiechnęłam się niepewnie, nie wiedząc czy fakt, że tak łatwo i bez żadnych starań potrafił odgonić dręczące mnie wątpliwości powinien bardziej cieszyć, czy przeciwnie - martwić. Nie mogłam jednak zastanowić się nawet nad tym, bo tamtym momencie mój wzrok zatrzymał się na jego tęczówkach, a ja nie potrafiłam myśleć już o niczym, za wyjątkiem tego, jak niezwykłe były. Do tej pory wydawało mi się, że są po prostu zielone, jednak kiedy przyjrzało im się uważniej, na czystej, morskiej barwie można było dostrzec ciemniejsze, złote i brązowe plamki, zagęszczające się w okolicach źrenicy i tworzące nieregularny, jedyny w swoim rodzaju wzór. Nie przypominałam sobie, żebym widziała takie oczy u kogokolwiek innego, ale właściwie nie zdziwiło mnie to zbytnio - była to po prostu kolejna rzecz, która odróżniała siedzącego przede mną mężczyznę od wszystkich innych, jakich zdarzyło mi się spotkać.
- W takim razie nie obraziłabym się, gdyby raczyły się pojawić - powiedziałam nieco nieprzytomnie i zamrugałam szybko, kiedy jego ręka oderwała się w końcu od mojej twarzy, zatrzymując się przez chwilę na ramieniu, a następnie zarzucając mi na kolana koc. Podążyłam za nim wzrokiem, nieco zaskoczona, bo dopiero teraz zorientowałam się, że w ogóle zsunął mi się z pleców. - I nie mam pojęcia, o co masz zamiar zadbać, ale nie jestem pewna, czy mam na tyle odwagi, żeby zapytać - dodałam, zerkając na niego znacząco, po czym z lekkim wahaniem złapałam go wolną dłonią za rękę i pociągnęłam lekko w swoją stronę. Odchrząknęłam. - Trzymaj - mruknęłam, odrywając woreczek z lodem od jego policzka, kładąc mu go na dłoni i przyciągając jedno i drugie ponownie do twarzy. - Zamarzły mi palce - wyjaśniłam, nie puszczając go jeszcze przez chwilę i dopiero po kilku sekundach zabierając ręce.
Powrót do góry Go down
the odds
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Zawód : Troublemaker
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Noah Atterbury  Empty
PisanieTemat: Re: Noah Atterbury    Noah Atterbury  EmptyCzw Wrz 26, 2013 3:20 pm

Jakkolwiek nie przyjemnie przebiegało ów spotkanie, sielanka kiedyś musiała się skończyć.

Rozległo się pukanie, wydawałoby się że lekkie i spokojne, potem ów dźwięk się powtórzył, tym razem bardziej natarczywy oraz mocniejszy i dwójka mogła mieć pewność, że dłoń należy do niecierpliwego mężczyzny.
Jeszcze raz. Zdawałoby się, że minie chwila, a przypadkowy lub nieprzypadkowy gość pocznie dobijać się do drzwi.
Powrót do góry Go down
the civilian
Noah Atterbury
Noah Atterbury
https://panem.forumpl.net/t1889-noah-atterbury#24419
https://panem.forumpl.net/t249-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t1314-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t563-noah
https://panem.forumpl.net/t1190-noah-atterbury
Wiek : 19
Zawód : Kelner w 'Well-born' i student
Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny
Znaki szczególne : piegipiegipiegi
Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie

Noah Atterbury  Empty
PisanieTemat: Re: Noah Atterbury    Noah Atterbury  EmptyWto Paź 01, 2013 7:15 pm

W życiu istnieją dwie główne ścieżki, ta łatwiejsza i ta trudniejsza. Nigdy nie wiemy, co znajduje się na niej, zanim na nią nie wkroczymy. I chociaż może nam się wydawać, że to, którą wybierzemy, jest indywidualną sprawą – co więcej, jest jedynie naszą decyzją - wyjątkowo mija się to z prawdą. W rzeczywistości, nie posiadamy możliwości wyboru, albo jest on niezwykle ograniczony. Czy to przez świat w jakim żyjemy, kraj, czy nawet rodzinę. Rodzimy się w miejscu, i otoczeni ludźmi, którzy automatycznie sprawiają, że będziemy mieli do końca z górki, lub pod górkę.
Może dlatego odkąd tylko pamiętam brnąłem pod prąd. Łamałem reguły, normy, chodziłem mniej uczęszczanymi ścieżkami. Z czasem można było się do tego przyzwyczaić, do ciężaru, jaki należało nieść. Mogło się nawet wydawać, że droga, którą podążaliśmy, była wybrana przez nas. Ale mnie to nie dopadło, właściwie, spotkało mnie coś zupełnie innego.
Spodobało mi się to – bycie indywidualistą, osobą, nie idącą na skróty.
Może chciałem w to wierzyć, a może naprawdę tak było, zastanawianie się nad tym nic by nie zmieniło. Ale zdaje się, że z czasem popadłem w pewnego rodzaju paranoję – przekładając regułę, jakoby działanie na przekór, stało się swoistą ideologią i zacząłem przekładać to na wszystko, na każdy dzień powszechny, na każdą bzdurną czynność. A w końcu dotknęło to i ten zakres życia, który odpowiadał za szczęście.
Jest wiele sposobów, żeby znaleźć szczęście. Nie mówię tutaj o żadnym stałym, ale chociażby chwilowym. Znajdujemy się w końcu w takim momencie naszego życia, że nie możemy wybrzydzać. Dla niektórych to dzień wypłaty, dla innych obejrzenie ulubionego filmu z przyjaciółmi, dla wielu to dzień spędzony z rodziną. Ale nie możemy ukrywać, że jesteśmy biedni. I w chwili, w której nie możemy pozwolić sobie na żadną z tych rzeczy, pozostaje nam coś innego - nie rozmyślanie nad swoim nieszczęściem. Nie rozkładanie go na czynniki pierwsze, nie analizowanie – po prostu wyłączenie się, odcięcie od tego, co sprawia, że widzimy świat w ciemniejszych brawach. Czasami to wystarczy.
Cóż, to była jedna z tych rzeczy, wobec których się buntowałem. Społeczeństwo mówiło jedno, ja robiłem drugie. W moim przekonaniu lepiej było wszystko przemyśleć, przestudiować, wyłapać błędy i wyciągnąć wnioski. Czy taka taktyka poskutkowała czymś pozytywnym? Ciężko powiedzieć, skoro nie otrzymałbym tytułu najszczęśliwszego człowieka w Panem, zresztą, z wysuwaniem wniosków i z wcielaniem ich w życie miałem nie lada problem. Ale nigdy nie przyznałbym się do tego, że nie miałem racji, że brnąłem w mylne przekonanie, a tym samym mogłem stracić parę lat życia na robieniu z siebie męczennika. Nikt o tym nie wiedział, ja sam nigdy wcześniej nie sprecyzowałem tej myśli, i nawet jeżeli działem pod jej wpływem, to nigdy nie zmaterializowała się pod postacią konkretnego zdania, czy to na ustach czy to zaledwie w formie myśli. Nikt o tym nie wiedział. – tak mi się wydawało, do czasu. Do czasu, do tej chwili.
Nie było to nic specjalnego, zwykłe zdanie, wypowiedziane z jakąś lekkością – jak się zdawało, tak jak każde inne, wypływające z jej ust. Mogłem się założyć, że nawet nie zagrzało na długo miejsca w jej myślach, może – może nawet nie zastanowiła się nad nimi, kiedy je wypowiadała i miało ulecieć w powietrze, nim zdąży zapisać się w jej pamięci.
I chociaż stykałem się z tym uczuciem nie po raz pierwszy, jeżeli o nią chodzi, to po raz kolejny przeszedł mnie jakiś wewnętrzny dreszcz. Wciąż dawało dziwne odczucie, myśl, że ktoś kogo na pozór nie znasz zbyt dobrze, wydaje się znać cię na wylot. Dosłownie. Sprawia to, że zastanawiasz się, czy naprawdę można czytać z ciebie, jak z otwartej dłoni, czy dziewczyna posiadała może jakąś mistyczną moc, której nie posiadał nikt inny. W końcu, zawsze wydawało mi się, że skutecznie chowam się za przeróżnymi maskami, nie zdradzając wiele o sobie. Tylko – tylko, czy nie zdjąłem jej już jakiś czas temu? Tam w alejce, przed tygodniem. Tygodniem? Wydawało się, jakby minęły lata od tego spotkania, może chciałem aby tak było. Aby nasza znajomość miała dłuższy staż, wtedy trudniej byłoby ją przerwać, racja? Była by w jakiś sposób trwalsza.
A może – może chodziło o fakt, że jesteśmy do siebie bardziej podobni, niż mogłoby się wydawać, i może niż byśmy chcieli?
Spotykamy osobę będącą naszym lustrzanym odbiciem, poznajemy w jej gestach nasze własne. Jej myśli nie wydają się tak różne, wiemy, co kryje się za takim, a nie innym grymasem. Widzimy w niej siebie. I w jakiś nieokreślony sposób wydaje mi się to niebezpieczne.
I czasami zastanawiam się, czy zaufałbym takiej osobie. Czy zaufałbym sobie? Wątpliwe. Ale z jakiegoś nieznanego powodu chciałem, żeby ona zaufała mi, jeszcze przed chwilą mówiłem o tym z taką pewnością. Sam chciałem uwierzyć, że na nie zasługuję, i próbowałem się przekonać, że jest to możliwe. Że nie zawiodę jej tak jak każdego innego, wybierając siebie w ostatecznym rozrachunku.
Odchrząknąłem nieznacznie, sięgając po kubek wciąż parującej herbaty, próbując zająć czymś ręce. Paradoksalnie, kiedy zaczynałem zastanawiać się nad odpowiedzią, nic konkretnego – a co dopiero sensownego - nie przychodziło mi na myśl. Kiedy z kolei wypowiadałem słowa bez żadnego zastanowienia, albo chciałem zapaść się pod ziemię, albo w najłagodniejszej opcji – wymazać je z pamięci. Głównie przez fakt, że bałem się jak je odbierze, ponieważ dziwnym trafem, wywlekałem na światło dzienne rzeczy, które powinienem pozostawić w ukryciu. Co więc sprawiało, że ta rozmowa była taka przyjemna, a z każdą minutą pragnęło się kolejnej i kolejnej. Nawet kolejna minuta ciszy wydawała się lepsza, od tej spędzonej samotnie.
- Zawsze myślałem, że to ułatwia życie, ale teraz nie jestem już tego taki pewny. Nie jestem pewny wielu rzeczy – poprawiłem się i wzruszyłem ramionami, wbijając wzrok w kubek i bezwiednie ściągając brwi. – Nie jestem chyba dobry, w naprawianiu błędów, a zbyt częste rozmyślanie mi nie służy, ale to chyba stary nawyk, który nie tak łatwo wykorzenić – uśmiechnąłem się lekko, kiedy słowa podchwyciły dawną lekkość i znów bez poprzedniego ciężaru wypłynęły z moich ust. Może dzielenie się z pozoru nic nie znaczącymi fragmentami informacjo o sobie dawało swojego rodzaju ukojenie.
Skinąłem głową, bardziej sam do siebie, niż do niej, kiedy przyswajałem jej kolejne słowa, i nie mogłem sprecyzować, jakie uczucie we mnie wywołują. Oczywiście, że w jakiś sposób cieszyłem się, że sobie radzi, ale nie mogłem wiedzieć, na ile jest to jedynie poza i puste słowa, mające ukoić moje sumienie. Pytanie – po co w ogóle miałaby to robić?
- Chyba mogę wykreślić to wszystko z mojej listy, oprócz listu gończego, chociaż – kto wie – zaśmiałem się krótko. – Wiesz, sporo ludzi wybrało inaczej, i nie można ich winić. Ale w takim razie, można powiedzieć, że jesteś odważniejsza, niż ci się wydaje, i niż my wszyscy razem wzięci – uśmiechnąłem się podnosząc na nią wzrok. Zabawne, jak wiele elementów wciąż mi uciekało. I za każdym razem, kiedy na nią patrzałem, dostrzegałem coś zupełnie nowego. Sposób w jaki naciągała na dłonie rękawy swetra, parę kosmyków, niesfornie wymykających się zza ucha, kilka białych plamek na paznokciach, kiedy zaciskała palce na kubku, sposób w jaki odwracała wzrok, aby zgubić mój, i moment, w którym wracała, przywołana którymś ze słów. Sposób, w który akcentowała niektóre zdania. Wydawało się, że mogłem spędzić w jej towarzystwie całe dnie i noce, a wciąż nie mógłbym powiedzieć, że ją znam. Zawsze w momencie, w którym łudziłem się o coś takiego, wyciągała kolejną kartę z rękawa i zostawiała mnie z niczym.
- Widzisz, nigdy mi na tym nie zależało – wypowiedziałem z większą lekkością, niż powinienem, zacisnąłem więc zaraz usta. Nie było w tym nic, co byłoby godne aprobaty, ale chyba już dawno przestałem dbać o fakt, aby pokazać jej się z najlepszej strony. Czy w ogóle taką miałem? – To przynosi tylko problemy, wiesz o czym mówię. I chociaż chyba nie wychodzi mi to najlepiej, to staram się jak mogę – przygryzłem dolną wargę. – Kiedy społeczeństwo stawia cię na ostatnim miejscu, sam musisz o siebie zadbać i nie ma w tym miejsca trzecich. Więc jesteś raczej wyjątkiem, niż częścią reguły – podsumowałem i dmuchnąłem lekko powietrzem przez nos, na dźwięk swoich własnych słów. – Ale jak długo możemy oszukiwać system, zanim nas to zgubi? – zapytałem retorycznie. Sam nie do końca chciałem, aby słowa zmaterializowały się pomiędzy nami, ale było już chyba za późno. Jeszcze długo później miałem sobie je wypominać, ale wyglądało na to, że mojej podświadomości nie opuszczała myśl, że kiedyś to będzie musiało się skończyć. Czasami jednak żyjemy w naiwnym przekonaniu, że jeżeli nie przypomnimy o tym drugiej osobie, może ona zapomni. To byłoby niemożliwe w naszym wypadku, ale wciąż pozwalałem sobie na złudną nadzieję, sam jednak zdradziłem siebie w tamtym momencie.
- Zawsze chciałem być cytowany, to chyba będzie musiało mi wystarczyć – zaśmiałem się cicho.
Dopiero po chwili jej kolejne słowa sprowadziły mnie na ziemię, spojrzałem na nią, nie do końca nadążając i dopiero po chwili dopasowując odpowiedź do pytania. I chociaż kącik moich ust drgnął nieznacznie i podniósł się ku górze, czułem się w pewien sposób zażenowany, faktem, że w pewien sposób zmusiłem ją, aby to powiedziała. Może potrzebowałem to usłyszeć, to, że ktoś nie chciał mnie zostawić. Wydawało się to tak abstrakcyjne, że parę tych słów nie mogło znajdować się obok siebie. Burzyły jakiś naturalny ład i wszystkie prawa istniejące w przyrodzie. Ale czy nie to robiliśmy od początku? Łamaliśmy wszystkie prawa.
- Zapomnienie jest dobre – podjąłem zaczęty przez nią temat. – Nie sądzisz, że to jedyne chwile, w których jesteśmy bardziej żywi, niż martwi? – zatrzymałem się na chwilę. - A drabina… - podniosłem na nią wzrok, który na moment odpłynął w innym kierunku, obserwując przesuwające się za oknem płatki śniegu. - Istnieje tylko tutaj – nachyliłem się i dotknąłem delikatnie jej skroni, a zaraz po tym, na moją twarz przebił się uśmiech. – Ale jeżeli chcesz w nią wierzyć, to powinnaś też sobie uświadomić, że na jej dole nie jest tak samotnie, jak czasami chcemy sobie wmówić.
I nie byliśmy. Przez ten krótki, ale znaczący moment mogliśmy bez oporu przyznać, że nie byliśmy sami. Nie chodziło o sam fakt, przebywania z kimś, czy wymienienia paru zdań. Coraz częściej łapałem się też na myśli, że należała do nielicznego grona osób, których towarzystwa nie zamieniłbym na niczyje inne, a o co nigdy bym się nie podejrzewał dnia, którego się spotkaliśmy. Odnosiłem wrażenie, że wszystko dzieje się tak szybko, z drugiej strony wydawało mi się, że minęło tak sporo czasu, odkąd pomogłem jej w tamtej alejce. Teraz nie mogłem nawet wyobrazić sobie, że coś mogło potoczyć się inaczej.
Nie byliśmy sami, i jeżeli istniało niewystarczająco wiele dowodów na to, to zaraz miał pojawić się kolejny, chyba ważniejszy, od wszystkich innych.
Śmiech. Śmiech, który mimowolnie odwzajemniłem, zostawiając za sobą wszystkie bardziej, lub mniej przygnębiające słowa. Z jakiegoś powodu chciałem być tą osobą, dzięki której się pojawił, i nie byłem pewny, dlaczego tak mi na tym zależało. Ale w pewnym momencie, kiedy jej zatroskanie zaczęło mnie przytłaczać, radość – nawet chwilowa – wydawała mi się na wagę złota. Nie chciałem być jedynie osobą, której może się wyżalić i podzielić bólem – chciałem być osobą, która zabierze od niej to co złe, a zastąpi tym co dobre. Śmiech był jedną z tych rzeczy – prozaiczną, ale wcale nie tak łatwą do uzyskania, jak mogłoby się wydawać.
Nie zdajesz sobie sprawy, ile czasu spędziłem w dzieciństwie ćwicząc mój podpis. Więc to będzie zaszczyt, panno Flickerman – zaśmiałem się i szybkim ruchem chwyciłem jej dłoń, drugą ręką sięgając po leżący na stole długopis. Oczywiście, że zdawałem sobie sprawę, iż nie mówi na poważnie, ale ta sytuacja zaczęła bawić mnie do tego stopnia, że nie mogłem się powstrzymać, od pociągnięcia jej jeszcze chwilę dłużej. – Możesz to sobie wytatuować – parsknąłem, kreśląc litery na jej przedramieniu. – To tak na pamiątkę, ja mam to – przyłożyłem dłoń do plastra, przyklejonego na policzku, palcami trafiając też w miejsce, w którym złożyła pocałunek, może o to właśnie mi chodziło. - Masz wciąż to opakowanie po papierosach? Pewnego dnia będzie warte fortunę – zażartowałem jeszcze, zanim wziąłem głębszy oddech i chociaż nie śmiałem się już, nie można było powiedzieć, że opuścił mnie dobry nastrój. – I kto to mówi? Czy to nie Ty cały czas przypominasz mi, że zasłużyłaś na bycie po drugiej stronie muru? Odpuść sobie trochę – dałem jej lekkiego kuksańca.
Spuściłem na moment jej twarz z oczu, tyle wystarczyło, aby od beztroskiej radości przeszła w stan zmyślenia, z początku. Nie mogłem za nią nadążyć, i gubiłem się. A co więcej, nie chciałem, aby straciła ten krótki moment szczęścia, który wydawał się już łamać, kiedy wypowiadała poszczególne słowa.
- Karma za mną nie przepada, ale wydaje mi się, że to dlatego, że nie potrafi mnie dogonić – wyparowałem praktycznie na jednym wdechu. Przygryzłem wargę, podobnie jak ona, nie do końca pewny, jak powinienem się zachować. Udawać, że nie zauważyłem, kiedy nieznacznie zadrżała i utopiła swój wzrok w kolanach? Pewnie tak.
Zamiast tego dotknąłem jej podbródka i uniosłem jej twarz do góry, zmuszając tym samym, aby na mnie spojrzała.
- Znowu to robisz, umniejszasz sobie – pokręciłem głową z niezrozumieniem. – To zależy, co chcesz rozumieć pod tym, że o to zadbam, to liczy się najbardziej; ale myślę, że ktoś powinien zadbać o Ciebie. I myślę, że o to mi chodziło – uśmiechnąłem się słabo – na moment, bo uśmiech rozpromienił się nieco, kiedy oderwała rękę od mojego policzka i wepchnęła w moją dłoń woreczek z lodem, jeszcze przez chwilę zaciskając palce na moich.
- Jesteś delikatna – zaśmiałem się cicho, ale urwałem w połowie, kiedy zza drzwi doszło głośne pukanie – o ile nie dobijanie się do mieszkania. Odwróciłem się w stronę, z której doszedł dźwięk burzący dotychczasową idyllę. Zamarłem w miejscu, zaciskając dłoń mocniej na woreczku z lodem, i czując jak parę kropel przemyka przez moje palce.
To zabawne, tym razem łudziłem się, że będziemy mogli wykiwać życie, i przeciągnąć parę tych chwil. Chociaż do momentu, w którym noc ustąpi miejsca dniu, a później – później coś byśmy wymyślili. Jeszcze zaledwie minutę temu ta myśl wydawała się naprawdę racjonalna, teraz raczej kipiała niedorzecznością. Mogłem dostrzec wszystkie luki w planie, który na dobrą sprawę nie istniał, a był ciągłą improwizacją. I nie mam pojęcia, co sprawiło, że pozwoliłem sobie łudzić się, że może tym razem będzie inaczej.
- Może będzie lepiej, jeżeli poczekasz w drugim pokoju? – odchrząknąłem w połowie zdania, bo wydawało mi się, że głos ugrzęznął mi w gardle.
Zacisnąłem usta w wąską linię, podnosząc się z kanapy. Omiotłem pokój wzrokiem i zawiesiłem go na stojącym na stole kubku – jedynym śladzie zdradzającym jej obecność, który szybko przeniosłem do zlewu. Drugim było wciąż nieco piekące miejsce na policzku, czy raczej draśnięcie. Piekące z powodu nieprzyjemnego zetknięcia z wodą utlenioną, czy może była jakaś inna tego przyczyna?
Westchnąłem bezgłośnie i uchyliłem drzwi, wciąż przytrzymywane przez łańcuszek umocowany na ścianie. Ktokolwiek znajdował się po ich drugiej stronie dla mnie krył się pod jedną nazwą. Rzeczywistość. Rzeczywistość dobijająca się do moich drzwi, sprowadzająca mnie na ziemię i dająca po raz kolejny w twarz. Zawsze oznaczała kłopoty.
Powrót do góry Go down
the prophet
Ashe Cradlewood
Ashe Cradlewood
https://panem.forumpl.net/t1888-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t267-ashe
https://panem.forumpl.net/t1278-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t718-the-ashes-of-memories
https://panem.forumpl.net/t3226-ashe-cradlewood
Wiek : 21
Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią
Obrażenia : złamane serce

Noah Atterbury  Empty
PisanieTemat: Re: Noah Atterbury    Noah Atterbury  EmptyPią Paź 04, 2013 4:59 pm

Zdarza Wam się czasami doświadczać nieodpartego, z pozoru niczym nieuzasadnionego poczucia, że za chwilę stanie się coś złego? To jak ucisk w klatce piersiowej, pojawiający się znikąd i odbierający zdolność swobodnego oddychania, połączony z nagłym wyostrzeniem wszystkich zmysłów. Zazwyczaj przychodzi znikąd, całkowicie niespodziewanie, ot tak sobie, podczas zwyczajnych zdawałoby się, codziennych czynności - a później mija tak szybko, jak szybko się pojawił. Mnie samej zawsze kojarzył się z wrażeniem chwilowej utraty gruntu pod nogami, jak wtedy, gdy schodząc po schodach, nagle natrafia się stopą na pustkę. Przeczucie było krótkotrwałe i raczej niegroźne, ale ocierało się o panikę i było trudne do ukrycia przed otoczeniem - w końcu mało komu mogło umknąć nagłe urwanie zdania w połowie albo wypuszczenie z rąk trzymanego w nich akurat przedmiotu. I chociaż w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach przypadków się nie sprawdzało, i tak budziło we mnie pewien rodzaj strachu - trudnego do sprecyzowania, ale wciąż uciążliwego.
W pewnym momencie dotarło do mnie, że niechciany lęk miał swoje źródło w sytuacjach, w których ścierałam się z czymś, na czym w pewien sposób mi zależało. Mogło to być cokolwiek - osoba, praca, przedmiot. Nie wiem, czy taki rodzaj obawy przed utratą dotyczył wszystkich ludzi, czy tylko beznadziejnych przypadków, do jakich sama się zaliczałam - trudno stwierdzić. Mój terapeuta z pewnością potrafiłby odpowiedzieć mi na to pytanie, ale w tamtym okresie już dawno nie mieliśmy ze sobą kontaktu, zresztą - na moje własne życzenie. Wierzyłam, że dam sobie radę sama, i tak też zrobiłam. Poradziłam sobie tak samo, jak radziłam sobie ze wszystkimi problemami w życiu - nie tracąc czasu na ryzykowne ich rozpracowywanie, wyrzucałam je za drzwi. Zabawne. Tak bardzo bałam się stracić coś, co kochałam, że na wszelki wypadek postanowiłam nie kochać niczego.
Pewnie zastanawiacie się teraz, dlaczego w ogóle do tego wracam. Skoro bzdurnych przeczuć pozbyłam się kilka lat temu, skąd nagle przyszła mi ochota na ich wspominanie? Odpowiedź jest prosta. I chyba na tyle oczywista, że nie muszę jej udzielać. Prawda?
- Nie jestem odważna - zaprzeczyłam odruchowo, potrząsając lekko głową - nie w celu podkreślenia własnych słów, bardziej w próbie otrząśnięcia się ze szturmujących mój umysł myśli. Ciągle łapałam się dokładnym analizowaniu nieistotnych szczegółów, co zakrawało na ironię, biorąc pod uwagę fakt, że przed chwilą oskarżyłam Noah o to samo. Chociaż z drugiej strony nie byłam już pewna, czy mówiąc o zamiłowaniu do rozkładania wszystkiego na czynniki pierwsze, zwracałam się do niego, czy do siebie. - To chyba ostatnie słowo, którym mogłabym siebie określić. Gdy dzieje się coś złego, albo gdy tracę kontrolę nad sytuacją, uciekam. Zamiast rozwiązywać problemy, zamiatam je pod dywan i łudzę się, że znikną same. Dzisiejsza sytuacja w sklepie nie była normą, była wyjątkiem. - Przygryzłam wargę, uciekając wzrokiem w stronę okna. - Chyba powinieneś to wiedzieć, bo przypadkowo zobaczyłeś mnie w nieco fałszywym świetle. Teraz unikniesz rozczarowań. - Wzruszyłam ramionami. Nie miałam pojęcia, dlaczego mówiłam mu to wszystko. To, że miał mnie za kogoś lepszego, budziło we mnie permanentną irytację. Nie dlatego, że nie chciałam by we mnie wierzył - dlatego, że zdawałam sobie sprawę, że tkwi w błędzie. I że prędzej czy później będzie musiał dostrzec swoją pomyłkę. A wtedy zniknie, jak wszyscy inni.
Jak długo możemy oszukiwać system, zanim nas to zgubi?
Pytanie zawisło między nami, przybierając prawie materialną formę, ale nie mogę powiedzieć, żeby brutalnie sprowadziło mnie na ziemię. W mojej własnej głowie istniało już od dłuższego czasu, nawet jeśli nie miałam na tyle odwagi, żeby wypowiedzieć je głośno. Ubrane w głos Noah, przybrało nieco inną formę, ale inaczej brzmiące sylaby czy głoski w żaden sposób nie zmieniły jego znaczenia. Podobnie zresztą jak mój cichy ton nie zmienił znaczenia odpowiedzi, której udzieliłam sobie sama już chwilę temu.
- Chyba już dawno jesteśmy zgubieni, przynajmniej ja - powiedziałam, po raz pierwszy od kilku minut wracając wzrokiem do mężczyzny. Zauważyłam, że mi się przygląda i znowu nawiedziło mnie wrażenie, że jego spojrzenie przenika mnie na wylot.
Słysząc jego kolejne słowa, parsknęłam bezgłośnie śmiechem. Wciąż zdarzało mi się zapominać, kim był człowiek, siedzący naprzeciwko mnie. Ilość określeń, które mogłam do niego dopasować była tak duża i nietrzymająca się kupy, że ciągle o którymś zapominałam. Był mieszkańcem dystryktu, ochotnikiem w Głodowych Igrzyskach, Zawodowcem, zwycięzcą, rebeliantem, żołnierzem, mentorem. Słów, które go opisywały, było dużo, ale wciąż brakowało między nimi jednego, najważniejszego, oznaczającego nie to, kim był dla świata, a to, kim był dla mnie. Problem polegał na tym, że odpowiedni wyraz nie istniał w moim osobistym słowniku, a najprawdopodobniej nie istniał wcale. Każde nasze spotkanie przebiegało inaczej, wprawiając mnie w dezorientację, ale był to ten jej rodzaj, który fascynował, nie denerwował. Rozmawiając z nim, czułam się jak w trakcie czytania książki, na tyle ciekawej, że jednocześnie bałam się, jak i nie mogłam się doczekać przekręcenia kolejnej strony.
- Tak jak większość moich problemów - zaśmiałam się, zezując na jego dłoń, która sięgnęła do mojej skroni, w tej samej chwili znikając mi z pola widzenia. - Czasami mam wrażenie, że moja głowa przypomina w środku jakąś stertę gratów, które mnie zasypią, jak tylko ruszę cokolwiek, więc chyba nie powinnam się dziwić, że ludzie nie rozumieją mojego toku rozumowania. Skoro sama nie jestem w stanie tego ogarnąć, jak ktoś inny mógłby to zrobić? - zażartowałam, chociaż musiałam przyznać, że w moich słowach kryło się jakieś ziarno prawy. Nie zdążyłam jednak się nad tym zastanowić, bo w tym momencie Noah pociągnął mnie za rękę, wolną dłonią sięgając po długopis. Zmarszczyłam brwi, w pierwszej chwili nie rozumiejąc, co ma zamiar zrobić, ale już pierwsze litery, pojawiające się na jasnej skórze na moim przedramieniu rozjaśniły sytuację.
- Jesteś nienormalny - parsknęłam, kręcąc głową, ale pozwalając, by dokończył dzieła, gdzieś w międzyczasie stwierdzając, że ma ładny charakter pisma. Jednocześnie cieszyłam się, że wybrał lewą rękę - na prawej wciąż tkwił świeżo zabliźniony ślad po lokalizatorze, a ten nie był rzeczą, którą miałam ochotę się chwalić. - Jasne, jak tylko stąd wyjdę, znajdę jakiś salon tatuażu - powiedziałam, nadal lekko się śmiejąc. - Pewnie przy okazji złapię jakieś paskudztwo, ale jakaż to cena za oryginalny podpis wielkiego Noah Atterburego? - dodałam, uwalniając w końcu rękę z uścisku i przyglądając się efektowi końcowemu z udawanym zachwytem. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz pozwoliłam sobie na tego rodzaju beztroskie żarty, ale na pewno nie miało to miejsca po wybuchu rebelii. Zresztą - na ulicach Kwartału śmiech brzmiał w jakiś sposób nieodpowiednio, a jeśli już rozbrzmiewał, wydawał się być na nie na miejscu, zupełnie jakby rozległ się na cmentarzu. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę umieralność mieszkańców getta, coś chyba w tym było. - A opakowanie po papierosach niestety jakoś umknęło mi z rąk, ale przy odrobinie dobrej woli może udałoby mi się je odzyskać - zapewniłam poważnie, chociaż efekt popsuły nieco drgające kąciki ust i uchyliłam się przed kuksańcem, wymierzonym mi przez mężczyznę. Wyglądało na to, że wciąż nie zamierzał zaniechać prób uświadomienia mi, że wcale nie jestem taka zła, jak mi się wydaje. Przewróciłam teatralnie oczami, wzdychając lekko. - A ty ciągle swoje - mruknęłam, patrząc na niego z ukosa. - Ale okej, mogę sobie odpuścić, pod warunkiem, że ty zrobisz to samo. Taka umowa. Z tym że od razu mówię, że warunki nie podlegają negocjacji. - Uśmiechnęłam się, podciągając jeden kącik ust do góry, chociaż szczerze powiedziawszy już wtedy wiedziałam, że sama nigdy nie będę w stanie dotrzymać słowa. Wciąż jednak mogłam po prostu powstrzymać się od wypowiadania moich głupich przemyśleń na głos, co zresztą powinnam była zrobić już dawno. Nawet jeśli miałam przed sobą jedyną osobę, z którą rozmowy przynosiły mi autentyczną ulgę i lekkość.
Czując jego dłoń na podbródku, odruchowo uniosłam spojrzenie, które na kilka chwil zgubiło się gdzieś w okolicach moich własnych kolan. Nadal nie rozumiałam, jak to się działo, że gesty, które normalnie wywołałyby we mnie chęć ucieczki, w jego wykonaniu skutkowały dziwnym ciepłem, rozlewającym się gdzieś w okolicach mostka. To było irracjonalne, ale w jakiś sposób podskórnie czułam, że mogę mu ufać, nawet jeśli w dalszym ciągu bałam się powiedzieć to na głos. Wydawało mi się to głupie i naiwne, w końcu widziałam go po raz trzeci w życiu, a poznałam zaledwie przed tygodniem.
Tygodniem, powtórzyłam w myślach, nie mogąc uwierzyć, jak odlegle zabrzmiało nagle to słowo. W moim mniemaniu nie oznaczało siedmiu dni, a co najmniej kilka miesięcy.
- Sama potrafię o siebie zadbać - odpowiedziałam automatycznie, ale bez jakiegoś wielkiego przekonania, dźwięczącego zazwyczaj w moim głosie podczas wypowiadania tego zdania. Może sprawiły to ostatnie wydarzenia, a może jakaś podświadoma potrzeba kontaktu z drugim człowiekiem, ale w tamtej chwili nie byłam już taka pewna własnych zapewnień. I nie mogę powiedzieć, żeby poprawiło mi to humor. Pomijając całą niezrozumiałą otoczkę, która wiązała się z naszą relacją, wciąż buntowałam się na myśl o powierzeniu swojego życia w czyjeś ręce. Nawet w minimalnym stopniu. Zabawne, że tak zaborczo broniłam czegoś, na czym w gruncie rzeczy wcale mi jakoś specjalnie nie zależało.
Otworzyłam usta, chcąc zaprzeczyć kolejnej uwadze Noah, ale zanim udało mi powiedzieć cokolwiek, w pomieszczeniu rozległ się dźwięk, który stanowczo nie powinien mieć miejsca.
Pukanie.
Drgnęłam niespokojnie, czując, jak moje serce podskakuje najpierw w okolice gardła, by w następnej sekundzie opaść gwałtownie do żołądka. Zacisnęłam dłonie w pięści, na ułamek sekundy przymykając powieki. Postronnemu obserwatorowi moje zachowanie mogłoby wydać się dziwne i irracjonalne, ale każdy mieszkaniec Panem wiedział już, że stukanie do drzwi już dawno przestało oznaczać tylko i wyłącznie oczekiwanych i pożądanych gości. Zwłaszcza takie, narastające z każdą sekundą i po pewnym czasie przechodzące w łomotanie, mieszające się w zabawny sposób z coraz głośniejszym biciem mojego własnego serca.
- Jasne - mruknęłam, otwierając oczy i kiwając sztywno głową w odpowiedzi na pytanie Noah. Starałam się panować nad własnym głosem, wmawiając sobie, że to wcale nic nie oznacza, ale już druga sylaba w krótkim wyrazie podskoczyła niebezpiecznie wysoko. Przez chwilę nie byłam w stanie ruszyć się z miejsca, obserwując milcząco, jak mężczyzna odnosi do zlewu mój kubek. Nie musiałam pytać, czy wizyta nieznajomego gościa była zapowiedziana - odpowiedź widziałam jak na dłoni, zarówno w tonie głosu, jak i sztywnych, nieco nerwowych ruchach.
Ocknęłam się z tymczasowego letargu dopiero na dźwięk uderzającej o metal porcelany. Poderwałam się z kanapy, robiąc kilka nerwowych kroków w stronę sąsiedniego pomieszczenia. W jakimś dziwnym odruchu chciałam zaprotestować, zostając w salonie i otwierając drzwi razem z nim, ale prawie natychmiast dotarło do mnie, że w większości przypadków, moja obecność bardziej by mu zaszkodziła, niż pomogła.
Odchrząknęłam cicho, podchodząc jeszcze na moment do mężczyzny. - Noah - powiedziałam, odruchowo łapiąc go za przedramię i próbując zwrócić na siebie uwagę. - Gdyby... - zaczęłam, siląc się na spokojny ton, ale miałam wrażenie, że i tak dziwnie falował. - Nie próbuj bawić się w bohatera. - Ścisnęłam go lekko raz jeszcze, po czym rozluźniłam palce dłoni i odwróciłam się na pięcie, najciszej jak umiałam otwierając drzwi do sąsiedniego pokoju. Pozwoliłam sobie na głębszy oddech dopiero, kiedy je zamknęłam, opierając się plecami o chłodną ścianę obok. Osunęłam się na podłogę, z trudem powstrzymując nagłą ochotę wybuchnięcia histerycznym śmiechem. Cóż, przynajmniej poznałam w końcu odpowiedź na dręczące mnie od pewnego czasu pytanie, nawet jeśli życie postanowiło udzielić mi jej w wyjątkowo dosadny sposób.
Jak długo możemy oszukiwać system, zanim nas to zgubi?
Parsknęłam bezgłośnie, opierając bezwładnie głowę o mur. Dlaczego wydawałam się być zaskoczona? Koniec końców doskonale zdawałam sobie sprawę, że rzeczywistość prędzej czy później zapuka do naszych drzwi. Nie wiedziałam jedynie, że wykaże się tak daleko idącym poczuciem humoru i zrobi to w sposób dosłowny.
Przymknęłam powieki, odwracając się w stronę zamkniętych drzwi i z wciąż bijącym niespokojnie sercem, nasłuchując.

    | Sypialnia Nie sądziłam, że Ashe trafi tu tak szybko. xD
Powrót do góry Go down
the odds
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Zawód : Troublemaker
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Noah Atterbury  Empty
PisanieTemat: Re: Noah Atterbury    Noah Atterbury  EmptyNie Paź 06, 2013 11:21 pm

Gdy Noah uchylił drzwi, w polu jego widzenia ukazała się czerwona z gniewu twarz podstarzałego mężczyzny, który właśnie unosił zaciśniętą w pięść dłoń, by po raz kolejny załomotać w drzwi. W drugiej ręce trzymał natomiast pogięty ze złości świstek papieru, wymachując nim tuż przed twarzą Atterbury'ego.
- I co, może jeszcze dłużej!? - wrzasnął na cały korytarz, ciskając kartką w Noah. - Coraz więcej tego szczeniactwa się tu sprowadza... masz pan rachunek za prąd!
Mężczyzna mruknął coś jeszcze pod nosem, po czym wyciągnął z przepastnej kieszeni inną kartkę i długopis, po czym burknął nieprzyjemnie:
- Co się pan tak gapi? Podpisać mi tutaj.
Sękatym palcem wskazał wyznaczone miejsce, podając Noah i kartkę, i długopis.
Powrót do góry Go down
the civilian
Noah Atterbury
Noah Atterbury
https://panem.forumpl.net/t1889-noah-atterbury#24419
https://panem.forumpl.net/t249-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t1314-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t563-noah
https://panem.forumpl.net/t1190-noah-atterbury
Wiek : 19
Zawód : Kelner w 'Well-born' i student
Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny
Znaki szczególne : piegipiegipiegi
Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie

Noah Atterbury  Empty
PisanieTemat: Re: Noah Atterbury    Noah Atterbury  EmptyPią Paź 11, 2013 9:02 pm

Lekkie zaburzenie czasoprzestrzeni, żebym mogła odpowiedzieć Asi jeszcze. c:

Mówią, że istnieją trzy rzeczy, których nie jesteśmy wstanie pozostawić za sobą, od których nie możemy uciec, ani których nie możemy oszukać. Nie ważne kim jesteś i skąd pochodzisz.
Śmierć, sumienie i rzeczywistość.
I chociaż z pozoru może się wydawać, że te trzy wartości ograniczają nas, nasz świat i nasze życie, to właściwie, może jest wręcz przeciwnie? Nie tyle zabierają nam jakąś nieokreśloną wolność, będącą i tak bez względu na wszystko jedynie złudzeniem – co uporządkowują. Ograniczają chaos i jego granice. Rzeczywistość panuje nad wszystkim i nad wszystkimi czuwa. A my nie jesteśmy w stanie się jej wywinąć. Nie jest to legenda, ale jak każda ma w sobie ziarnko prawy.
Kluczowe jest znalezienie granicy, złotego środka i zaznaczenie różnicy pomiędzy uciekaniem, a ucieknięciem. Tylko jedna z tych rzeczy jest możliwa, ale żadna nie kończy się dobrze, a przynajmniej nie tak, jakbyśmy sobie tego życzyli.
Zawsze też istnieje ryzyko, więc co skłania nas do podjęcia ucieczki od rzeczywistości, nawet jeżeli podświadomość szepcze nam, że jesteśmy skazani na porażkę, zanim nawet zaczęliśmy i zanim nawet ta zabłąkana myśl znalazła drogę do naszego umysłu?
Może nie chodzi o to, co możemy zyskać odcinając się, a o to, co musimy znosić, jeżeli zostaniemy.
Świat jest toksyczny, a powietrze jest zatrute, ludzie roznoszą choroby społeczne, a słońce samo niechętnie wychyla się zza szarych chmur.
Ale wciąż – wciąż – z każdym razem łudziłem się, że kiedy tym razem wrócę do rzeczywistości, będzie ona inna.
Nie była, wciąż pozostawała zimna, zarażając mnie swoim chłodem. Czułem się, jakby załamała się pode mną już i tak niestabilna i nietrwała tafla lodu, dotkniętego mrozem jeziora. Chciałem wziąć oddech, ale jeżeli moich płuc nie wypełniała przerażająco zimna woda, robiło to toksyczne powietrze. Ale nie mogliśmy umrzeć, mieliśmy po prostu cierpieć.
We wnętrz po raz kolejny odbywała się moja prywatna, mająca miejsce ostatnimi czasy zbyt często, apokalipsa – chociaż nie miałem pojęcia, czy coś jeszcze mogło zwalić się w tych zgliszczach. Na zewnątrz jednak jedynie zamarłem na chwilę, później nieznacznie drgnąłem, odchrząknąłem gdzieś pomiędzy zaciśnięciem ust, a wbiciem paznokci we wewnętrzną stronę dłoni. Moje źrenice mogły rozszerzyć się lekko, nad czym nie byłem w stanie zapanować. Nie mogłem też być pewien, czy ta kombinacja z pozoru nieznacznych odruchów przeszła niezauważona, życzyłbym chyba sobie zbyt wiele, ale wiedziałem, że panika jest zaraźliwa i wymienione niespokojne spojrzenia zdecydowanie nie mogły mnie uspokoić.
Dlaczego łudziłem się, że tym razem świat, do którego wrócę będzie inny? Łagodniejszy, bardziej kolorowy, cieplejszy? Bardziej żywy, niż martwy? Szczęśliwszy?
Nie mógł być, chociaż jeszcze w tamtym momencie nie mogłem sobie zdawać sprawy dlaczego. W rzeczywistości dotarło to do mnie o wiele później, może podczas jednych z tych bezsennych nocy, w których w zbyt dużym stopniu analizowałem swoje życie, aby mogło wyniknąć z tego coś dobrego. Wnioski, które wysnuwałem nigdy nie były pozytywne, ani nie były w stanie mnie zachęcić do brnięcia pod górkę na tym padole.
Świat nie mógł być lepszy. Nie mógł być, ponieważ my nie mogliśmy być. Nie w tym świecie, nie po tej stronie muru, ani po tamtej. Nie było dla nas miejsca.
A ona byłą tą cząstką, która ubarwiała świat. Mogliśmy się spotkać gdzieś na granicy rzeczywistości, ale nie mogliśmy do niej wejść ramie w ramie, nie mogliśmy do niej należeć. Byliśmy gdzieś na granicy jawy i snu. Mogliśmy się spotkać, ale nie mogliśmy trwać. Ten moment zawsze był za krótki i rozmywał się i uciekał w chwili, w której wydawało się, że miał zostać już na zawsze.
Mówią, że istnieją rzeczy, przed którymi nie można uciec, ani których nie można oszukać.
A ta chwila należała, do jednej z nich, bardziej, niż do nas.
Przygryzłem nerwowo wargę, kiedy na moment spuściłem wzrok i wbiłem go w posadzkę, aby ukryć ten nerwowy gest, nad którym nie do końca umiałem zapanować. Od zawsze źle radziłem sobie ze stresem, i chyba już nigdy nie miało się to zmienić.
- Myślisz, że masz kontrolę? Tutaj teraz, albo w ogóle? Ale nie uciekasz – uśmiechnąłem się z jakąś bezpodstawną satysfakcją, opierając o drzwi i zwlekając z ich otwarciem. – We fałszywym świetle? – powtórzyłem. – Nigdy nie widziałem tego w ten sposób – odparłem, lekko wzruszając ramionami, chyba coraz częściej wykonywałem ten gest wcale nie odczuwając nic, co przypomniałoby obojętność. – Od początku nie wydawałaś się osobą, która dobrowolnie pakowałaby się w kłopoty, tym bardziej dla kogoś, i to kogoś, kogo dopiero co poznała. To nazywa się chłodna ocena sytuacji, i chyba powinnaś potraktować to jako komplement – dmuchnąłem lekko powietrzem przez nos. – Ja z kolei wezmę za komplement samo to, że nie zostawiłaś mnie wtedy na pastwę losu. Chociaż chyba wolałbym, żebyś nigdy tego nie zobaczyła. Chciałbym powiedzieć, że jestem lepszy niż to, ale to nawet nie leży obok prawdy – zaśmiałem się głucho.
W jakiś sposób uważałem, że w naszej relacji nie ma miejsca na kłamstwo, wszystko wydawało się takie szczere i prawdziwe od samego początku. Przez to nic nie było idealne, żadna kwestia, ale była to cena którą przychodziło nam płacić, i na którą byłem gotowy.
Może chodziło o sam fakt, że dążyłem, do posiadania chociaż jednej, czy dwóch nieskażonych relacji. A może chodziło o to, że ktoś chciał poznać mnie takiego, jakim jestem. Przyjąć ze wszystkimi wadami i całym bagażem, który przyszło mi dźwigać. Kto pomimo tego wszystkiego zdawał się widzieć we mnie człowieka, nie jedynie wyidealizowaną wizję tego, jaki powinienem być.
- Dlaczego miałbym się rozczarować? – rzuciłem w je stronę, obdarzając ją niezbyt przytomnym wzrokiem, jakbym naprawdę nie zdawał sobie sprawy, i nie oczekiwałem na odpowiedź. – Świat jest rozczarowujący, ale ty nie wydajesz się być jego częścią. – Zabawne, jak często słowa brzmią o wiele lepiej, mądrzej i w jakiś sposób bardziej na miejscu, niż kiedy znajdą się na naszych ustach i dźwięcznie je opuszczą. To nie był wyjątek, ale chyba przy którymś razem straciłem tą potrzebę łajania się w myślach za każde zdanie, które według obranych przez społeczeństwo norm nie wypadało, albo które według mnie nie było na miejscu. Może w którymś momencie uznałem, że coś takiego nie ma w sobie żadnego sensu, jeżeli kończy się na cichym upomnieniu w myślach, bardziej lub mniej siarczystym, po czym robię to po raz kolejny. I tak raz po raz.
A może przestałem bać się szczerości, kiedy ona sprawiła, że w jej ustach brzmiała nie jak broń ani coś, co może nas nastawić przeciwko sobie, ale wręcz przeciwnie – zbliżyć. Dlaczego więc miałbym – i dlaczego miałbym chcieć – się jej wystrzegać?
- Chaos jest dobry, to znaczy… mam wrażenie, że kiedy wszystko jest ułożone, tracimy jakieś miejsce, w którym moglibyśmy się schować, wiesz o czym mówię? – przerwało mi natarczywe uderzanie w drzwi, na krótki moment przymknąłem oczy, jakby zabolało mnie coś wewnątrz, ale szybko postarałem się zrehabilitować, nawet jeżeli słaby uśmiech na moich ustach przypomniał w większym stopniu grymas. – Moje myśli z kolei przypominają jeden wielki supeł, można by powiedzieć, że powinienem to zostawić tak, jak jest, bo już nic nie mogę z tym zrobić, ale chyba jestem zbyt uparty, żeby sobie odpuścić. Zresztą, zawsze robię wszystko na przekór – przygryzłem nerwowo wargę, oczywistym było, że nie mogłem trzymać niecierpliwego gościa po drugiej stronie ani chwili dłużej, w przeciwnym razie sam dostanie się do wnętrza mieszkania, z drugiej strony usilnie starałem się przedłużyć ten krótki moment, który posiadaliśmy, albo raczej podtrzymać jego wspomnienie, jako że straciliśmy go już dobrą chwilę temu, a powrót byłby albo wyjątkowo trudny, albo niemalże niemożliwy.
Ogarnąłem przelotnie wzrokiem mieszkanie, upewniając się, że nie pozostał już żaden ślad jej obecności, co właściwie napawało mnie dziwnym, niezdefiniowanym smutkiem, ale w tamtej chwili nie tyle chciałem, co musiałem odpędzić od siebie to irytujące uczucie.
Wzrok zawiesiłem dopiero na drzwiach drugiego pokoju, starając się dać jej delikatnie do zrozumienia, że czas minął i niewiadomo jak bardzo chcielibyśmy nadal udawać i bawić się w dom, nie może nam się to udać. Życie zaczęło dopominać się o swoje i zastanawiałem się, czy niespodziewany gość wie, jak wiele zawdzięczamy jego wizycie.
Zacisnąłem w podenerwowaniu usta, ponieważ wypowiedzenie raz słów, które niejako odsyłały ją, były zdecydowanie poza moimi możliwościami i nie sądziłem, że byłbym w stanie je powtórzyć, kiedy przy pierwszym razie mój głos już nie znacznie zadrżał, teraz bez wątpliwości złamałby się. I chociaż mogłem przysiąc, że jak na otwartej dłoni widzi wszystkie moje lęki, wady i słabości, wciąż ciężko było zrzucić maskę, która miała utwierdzać wszystkich – ale mnie najbardziej – że byłem bardziej pewny siebie, niż byłem w rzeczywistości.  
Rozchyliłem w końcu usta, próbując zmusić się do powiedzenia czegokolwiek, ale słowa uwięzły mi w gardle i ostatecznie jedynie cicho odchrząknąłem, gubiąc wzrok gdzieś w okolicy swoich stóp. Te kilka sekund mojej nie uwagi wystarczyły, aby Diana zmaterializowała się tuż obok mnie, co więcej, chwyciła moje ramię i wtuliła w nie.
Na krótką – krótką chwilę sprawiła, że wydawało się, jakbyśmy cofnęli się w czasie o te nieznaczne dwie, trzy minut, jakby nigdy nie miały one miejsce i jakbyśmy zmienili bieg wydarzeń. Wycięli nieidealne kawałki taśmy filmowej, i jakbyśmy znowu nad wszystkim panowali.
Przycisnąłem ją mocniej do siebie, nie do końca żałując tego, ale przez to poczułem się, że przypomina to zbyt bardzo na pożegnanie, to nasze ostatnie i już kolejne.
Odruchowo pogładziłem ręką jej jasne włosy, a kiedy czas który ukradliśmy dobiegł końca, ująłem jeszcze w dłonie jej twarz.
- Jesteś urocza, kiedy się martwisz – powiedziałem ciszej, niż w miałem w zamyśle. – Muszę kimś być, równie dobrze, mogę być bohaterem – uśmiechnąłem się lekko, już po chwili odprowadzając ją wzrokiem, co starło z mojej twarzy resztki pozytywnych emocji.
Dopiero, kiedy zamknęła za sobą drzwi wróciłem myślami na miejsce, jeszcze raz obrzucając niechętnym spojrzeniem drzwi, po czym przekręcając w końcu zamek i uchylając je jedynie na tyle, na ile było to konieczne.
Obrzuciłem nerwowym wzrokiem podstarzałego mężczyznę, od którego najprawdopodobniej wynajmowałem mieszkanie, a którego twarz najpewniej alkohol wymazał w tamtej chwili z mojej pamięci. Do tego przynajmniej doszedłem, kiedy wcisnął w moją jedną dłoń pomięty świstek papieru, a w drugą długopis z nagryzioną końcówką i zaczął rozprawiać o niezapłaconym rachunku. Spojrzałem na horrendalną cenę wypisaną u góry kartki, ale nie mogłem nawet wykrzesać z siebie siły, aby się oburzyć. Cała sytuacja zaczęła mnie niesłychanie śmieszyć, chociaż w raczej bardziej histeryczny sposób, kiedy okazało się, że coś tak prozaicznego mogło zakłócić ten jeden wieczór, który wyżebraliśmy od losu. Prychnąłem sam do siebie, podpisując niedbale we wskazanym miejscu i oddając mężczyźnie kartkę.
Powrót do góry Go down
the odds
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Zawód : Troublemaker
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Noah Atterbury  Empty
PisanieTemat: Re: Noah Atterbury    Noah Atterbury  EmptyNie Paź 13, 2013 12:14 pm

Mężczyzna przyjął od Noah kartkę i rzucił na nią okiem, burcząc jeszcze pod nosem coś niezbyt przyjaznego.
- To tyle - powiedział oschle, po czym odwrócił się i odszedł w stronę schodów.
Powrót do góry Go down
the prophet
Ashe Cradlewood
Ashe Cradlewood
https://panem.forumpl.net/t1888-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t267-ashe
https://panem.forumpl.net/t1278-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t718-the-ashes-of-memories
https://panem.forumpl.net/t3226-ashe-cradlewood
Wiek : 21
Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią
Obrażenia : złamane serce

Noah Atterbury  Empty
PisanieTemat: Re: Noah Atterbury    Noah Atterbury  EmptySob Paź 19, 2013 3:31 pm


    | Sypialnia, gdzie nie ma postu
Głosy, które przedostawały się przez zamknięte drzwi, były zniekształcone. Zupełnie, jakbym znajdowała się pod wodą.
Zacisnęłam mocniej powieki, trzymając się tego uczucia. W pewien pokrętny i całkowicie pozbawiony logiki sposób, kojarzyło mi się z domem. Nie tym pustym, naszpikowanym elektroniką, luksusowym mieszkaniem, które wynajmowałam po podjęciu pracy dla Snowa, ale z czasami, w których moja rodzina liczyła jeszcze cztery osoby. Zdarzało mi się wtedy przez długie minuty leżeć na plecach w wannie, z zanurzoną głową i zamkniętymi oczami. Otaczająca mnie, gorąca woda, tworzyła wtedy szczelny, dający poczucie bezpieczeństwa kokon, w pewnym sensie odcinający mnie od rzeczywistości - chociaż nie do końca. Przytłumione i groteskowo zniekształcone dźwięki wciąż docierały do moich uszu, tworząc coś w rodzaju niepowtarzalnej melodii, jednocześnie bliskiej i odległej, dającej pewność, że gdzieś tam ktoś na mnie czeka. Że to, czego od zawsze bałam się najbardziej - samotność - w dalszym ciągu pozostaje tylko cieniem, czającym się za załamaniem korytarza, ale bojącym się zbliżyć. Zabawne, że koniec końców, sama zaprosiłam go do środka.
Po wyprowadzce z domu próbowałam wielokrotnie wrócić do tego zwyczaju, ale poczucie bezpieczeństwa zniknęło bezpowrotnie. Woda co prawda otaczała mnie dokładnie w ten sam sposób, ale na powierzchni roztaczała się denerwująca i niepokojąca cisza, przerywana jedynie od czasu do czasu rozlegającym się na ulicy klaksonem samochodu. Magia, którą najbardziej kochałam, wymknęła mi się całkowicie, podobnie zresztą jak wyparowuje z większości rzeczy, które kochaliśmy w dzieciństwie. Może przytłumiły ją codzienne problemy, a może to ja sama zamknęłam przed nią drzwi. Nie wiem. I chyba nie chcę wiedzieć.
Westchnęłam cicho, a szelest powietrza, wypływającego z moich ust, zlał się ze szmerem głosów na korytarzu. Jak długo siedziałam już w tym pokoju? Minutę, dwie, pół godziny? Zupełnie straciłam poczucie czasu. Przez chwilę wydawało mi się, że minęła cała noc i za moment wzejdzie słońce, później z kolei odnosiłam wrażenie, że drzwi zamknęły się za mną zaledwie sekundę temu. Dlaczego właściwie siedziałam w miejscu?
Uchyliłam powieki, a mój wzrok powędrował w kierunku okna. Znajdowaliśmy się na pierwszym piętrze. Wystarczyłoby nacisnąć klamkę i zeskoczyć na zalegający na chodniku śnieg, a następnie rozpłynąć się w nocnym powietrzu. Przy odrobinie szczęścia, nikt nawet nie zwróciłby uwagi na drobną, ciemną sylwetkę, wtapiającą się w szare budynki. Może nawet Noah nie zorientowałby się, że zniknęłam, uznając, że tak naprawdę nigdy mnie tu nie było? Nie wiedzieć czemu, ta myśl wywołała nieprzyjemny chłód w okolicach mostka. Potrząsnęłam głową, pozwalając, by jasne włosy opadły mi na twarz i zasłoniły grymas, który się na niej pojawił, mimo, że i tak nikt mnie nie widział. Głupia, głupia.
Podłoga skrzypnęła, kiedy się podniosłam. Zbyt cicho, by usłyszano mnie po drugiej stronie, ale na krótką chwilę i tak zamarłam, nasłuchując. Słyszałam męski głos, zbyt chłodny i nieprzyjemny, by mógł należeć do Noah. Nie pasował do tego mieszkania. Sprawiał, że czułam się w nim jak intruz.
Na palcach podeszłam do okna i uchyliłam je na kilka centymetrów, jednocześnie wstrzymując oddech i modląc się, by nie wydało z siebie przeciągłego jęku. Otworzyło się bezgłośnie, zawiasy musiały być w idealnym stanie. Policzki owiało mi lodowate, lutowe powietrze, w którym - mimo, że był prawie marzec - nie dało się wyczuć ani śladu nadchodzącej wiosny. Przyłożyłam dłoń do chłodnej skóry na twarzy, paradoksalnie wciąż wyczuwając bijące od niej ciepło, które zostawiły tam palce Noah, i które najprawdopodobniej istniało jedynie w mojej wyobraźni. Nie chciałam wymykać się w ten sposób. Bez pożegnania, bez słowa. Ale czy w naszym wypadku był w ogóle sens mówić 'do zobaczenia'? Z jednej strony - nie. Z drugiej - wyglądało na to, że było nam dane trafiać na siebie niezależnie od tego, czy chcieliśmy się spotkać, czy nie. Gdybym wierzyła w przeznaczenie, pewnie określiłabym to tym właśnie słowem. Ale nie wierzyłam. Każdy z nas był panem własnego losu, a ja swoim rządziłam wyjątkowo nieudolnie.
Wypuściłam z płuc powietrze, szykując się do przełożenia nogi przez parapet, kiedy trzaśnięcie drzwi po drugiej stronie ściany spowodowało, że prawie podskoczyłam. Z pewnością nie było tak głośne, jak mi się wydawało, ale w panującej dookoła, nocnej ciszy, zabrzmiało jak wystrzał z pistoletu. Natychmiast cofnęłam się od okna, bojąc się, że ktokolwiek wyjdzie teraz z budynku, na pewno mnie zauważy i zamarłam, z niekontrolowanie dudniącym sercem.
Jeden oddech, dwa oddechy, trzy oddechy. Cisza. Pozwoliłam sobie na jeszcze jeden krok w tył, a kiedy nic się nie stało, odwróciłam się twarzą do drzwi i zbliżyłam się do nich na palcach. Wyobraźnia podsuwała mi na myśl obrazy czających się w salonie Strażników Pokoju. Prawie widziałam wykrzywioną w zadowolonym grymasie twarz wysokiego mężczyzny, który przesłuchiwał mnie na posterunku, trzymającego naładowaną broń przy skroni Noah i nakazującego mu w ten sposób milczenie. Serce podeszło mi do gardła, utrudniając oddychanie i sprawiając, że zrobiło mi się niedobrze. Jednocześnie miałam ochotę się roześmiać, kiedy uświadomiłam sobie, że z jakiegoś niezrozumiałego powodu, martwię się o niego bardziej, niż o siebie. Do tej pory jedyną osobą, która miała tej przywilej, był Nick i wydawało mi się, że w moim życiu nie ma miejsca na nikogo więcej. Kim był więc ten nieznajomy, pochodzący z dystryktu mentor, który pojawił się bez zaproszenia, robiąc bałagan w moim co prawda ubogim, ale za to jasnym i uporządkowanym systemie wartości?
Nie wiem nawet, kiedy znalazłam się przy drzwiach. Przystawiłam ucho do jasnego drewna, przez kilka sekund nie słysząc niczego, za wyjątkiem bicia własnego serca. Żadnych huków, żadnych odgłosów walki i żadnego szmeru rozmowy, która jeszcze przed chwilą dobiegała z korytarza. Położyłam dłoń na klamce, mając wrażenie, że naciśnięcie jej wymaga ode mnie ogromnej siły, nawet jeśli rozsądek podpowiadał mi, że w rzeczywistości zamek chodzi gładko i lekko.
Jeden oddech, dwa oddechy, trzy oddechy.
Drzwi ustąpiły, tworząc kilkunastocentymetrową szparę i pozwalając poświacie z kuchni wśliznąć się do pomieszczenia. Przymknęłam na moment powieki, oddychając z ulgą, kiedy jedyną osobą, którą zobaczyłam, okazał się Noah. Nie mam pojęcia, jakie uczucia odmalowały się w tamtym momencie na mojej twarzy, ale musiało ich być co najmniej kilkanaście. Przeniosłam na niego niepewne spojrzenie, dopiero teraz uświadamiając sobie, na jakie niebezpieczeństwo go narażałam, przychodząc tutaj.
Ukrywanie mieszkańca getta groziło śmiercią.
Kontakty z mieszkańcem getta - co najmniej więzieniem.
Wysunęłam się bezszelestnie z sypialni, przymykając za sobą drzwi i opierając się o ścianę. Wydawało mi się, że wypadałoby coś powiedzieć, ale żadne słowa nie brzmiały odpowiednio. W końcu, spośród wielu cisnących mi się na usta, wybrałam jedno.
- Przepraszam.
Chciałam, żeby zabrzmiało to pewnie, ale mój głos przypominał bardziej rozchwianą falę, niż prostą linię. Nie byłam pewna, co dokładnie miałam na myśli i za to właściwie go przepraszałam. Za ściąganie na niego kłopotów? Za okłamanie go kilka dni temu? Za to, że pojawiłam się w jego życiu, robiąc w nim jeszcze większy bałagan? Za to, że byłam trudna, pokręcona i całkowicie nieprzystosowana do utrzymywania normalnych relacji? Wydawałoby się, że za wszystko to na raz, ale czy upchnięcie tylu kwestii w trzech sylabach było w ogóle możliwe?
Westchnęłam cicho, wypuszczając z płuc powietrze, które - nawet nie wiedziałam kiedy - zaczęłam wstrzymywać.
- Powinnam już iść, zanim naprawdę narobię ci kłopotów - powiedziałam w końcu, tym razem pewniej, ale i tak raczej średnio przekonująco, po czym wzruszyłam ramionami, jakby to było coś naturalnego, i jakby myśl o zniknięciu za drzwiami wcale mnie nie obchodziła.
Bo nie powinna mnie obchodzić.
Oczywiście, że nie powinna.
Pieprzyć to.
Dlaczego życie musiało być tak cholernie niesprawiedliwe?
Powrót do góry Go down
the civilian
Noah Atterbury
Noah Atterbury
https://panem.forumpl.net/t1889-noah-atterbury#24419
https://panem.forumpl.net/t249-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t1314-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t563-noah
https://panem.forumpl.net/t1190-noah-atterbury
Wiek : 19
Zawód : Kelner w 'Well-born' i student
Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny
Znaki szczególne : piegipiegipiegi
Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie

Noah Atterbury  Empty
PisanieTemat: Re: Noah Atterbury    Noah Atterbury  EmptyNie Paź 20, 2013 4:45 pm

Dźwięk zamykanych drzwi był ostatnim, jaki rozległ się w mieszkaniu – obił parę razy od ścian i uderzył we mnie ze zdwojoną siłą, jeszcze parokrotnie rozbrzmiewając echem w mojej głowie, zanim ucichł i zanim wrzucił mnie w otchłań ciszy, która zapanowała zaraz po wyjściu mężczyzny, a która teraz była przerywana jedynie przez nierównomierne i nienaturalnie głośne bicie mojego serca, przeplatane ze schematycznym dźwiękiem tykającego zegara. Mimo to nie mogłem powiedzieć, jak wiele czasu minęło odkąd zostałem sam w pomieszczeniu. Sekundy? Minuty? Od jak długiej chwili byłem pogrążony w swoistym letargu. W jednym momencie ta chwila przesadnie przeciągała się, w kolejnej przyspieszała, a ja nie mogłem zatrzymać uciekającego czasu. Na co właściwie czekałem? Nie mam pojęcia, może prościej byłoby powiedzieć, co odwlekałem.
Oparłem się plecami o chłodną ścianę, która dodatkowo pochłaniała całe moje pozostałe ciepło, wywołując dreszcze przeszywające moje ciało. Ledwo powstrzymałem się przed osunięciem się na podłogę, kiedy zmęczone i przytłoczone ogromem sytuacji kolana ugięły się nieznacznie pod moim ciężarem. Również pod ciężarem moich myśli, które paradoksalnie w momencie zamykania drzwi mieszkania, otwarły któreś znajdujące się w moim umyśle, wydostając się tym samym na zewnątrz i uderzając we mnie kakofonią sprzecznych myśli i jeszcze sprzeczniejszych uczuć, pełnych sprzeczności.
Wziąłem głębszy oddech, a wdychane powietrze zadrżało, kiedy kolejny dreszcz przeszył moje ciało, w momencie w którym jedno z głośniejszych pytań rozbiło się w moim umyśle.
Co teraz?
Zabrzmiało jeszcze raz, jakbym tym razem miał przygotowaną na nie odpowiedź, kiedy ja wciąż unikałem jej jak ognia, zbyt pewny jak mogłaby wyglądać, co więcej – jak powinna wyglądać.
Kolejne sekundy wybijane rytmicznie przez wskazówki zegara, wydawały się uderzać w mojej głowie, uświadamiając mnie, że jakakolwiek niemoc ogarnęła mnie w tamtym momencie, musiałem to przerwać.
Życie już przed chwilą dało nam wyraźnie do zrozumienia, że zaczerpnięty na kredyt czas dobiega końca – co znaczyło też, że wkrótce przyjdzie nam za niego zapłacić.
Jak się okazało – mógł to nie być ten moment, ale mogliśmy być pewni, że nadejdzie.
Kiedy o tym pomyślę, to zabawne, jak zmieniliśmy się przez ubiegły rok. Skąd przyszliśmy i dokąd zaszliśmy. Kim był tamten chłopak i w którym momencie odszedł? Co więcej – czy w ogóle byłby w stanie podjąć takie ryzyko, na jakie ja narażałem się ostatnimi czasy, czy wręcz  przeciwnie – potępiłby mnie?
Był przesadnie pewny siebie, bezwzględny i arogancki, ale jednego nie mogłem mu odmówić – był specjalistą jeżeli chodziło o sztukę przetrwania, w przeciwieństwie do lekkomyślnego idealisty, którym się stałem.
W takich momentach przerażała mnie myśl, że tamten chłopak mógł nie umrzeć podczas Igrzysk, a jedynie odsunął się na bok obserwując przebieg zdarzeń. Bardziej jednak bałem się, że kiedyś ponownie przejmie stery. Ta myśl dotykała mnie za każdym razem, kiedy wybierałem bezpieczeństwo i samotność ponad swoje szczęście.
Może dlatego wolałbym, aby decyzja została podjęta za mnie. Żeby Diana wymknęła się niepostrzeżenie z pokoju obok, zostawiając po sobie jedynie niedomknięte okno, niedopitą herbatę i wciąż piekący po pocałunku ślad na moim policzku.
O ile wszystko byłoby prostsze, chociaż boleśniejsze. Ale chyba zdążyłem się już przyzwyczaić do tego typu zamian.
Pomimo to nie mogłem w tamtym momencie wyobrazić sobie, jak z powrotem siadamy na kanapie, opowiadamy historie z naszego życia, śmiejemy aż do rana, zasypiając obok siebie, razem z leniwym wschodem słońca, jakby nigdy nic nie zakłóciło tej harmonii i jakby nigdy nic nie sprowadziło nas na ziemię.
Usiłowałem wmówić sobie, jakobym potrzebował czasu na ułożenie myśli, znalezienie wyjścia, opcji która pozwoliłaby nam na połączenie dwóch oddzielnych światów w jeden, ale naprawdę – czy było to możliwe?
Wziąłem głębszy oddech i ukryłem twarz w dłoniach, odgradzając się od rzeczywistości, jednak nie od natrętnych myśli, które sprowadzały się jedynie do tego, że bardziej niż kiedykolwiek potrzebowałem wskazania dobrej i właściwej drogi.
W tym samym momencie drzwi sąsiedniego pokoju uchyliły się lekko, po raz kolejny sprowadzając mnie na ziemię, tym razem nie aż w taki brutalny sposób, jedynie uświadamiając mnie, że nadal nie mam pojęcia co zrobić z tym fantem.
Oderwałem dłonie od twarzy i pozwoliłem sobie na słaby półuśmiech na jej widok, który od jakiegoś czasu wydawał mi się naturalny, i z którym przestałem już walczyć.
- To tylko rachunki – odpowiedziałem z lekkością, jakby dylemat, który miał miejsce zaledwie chwilę temu, teraz razem z jej pojawianiem się w drzwiach zniknął bezpowrotnie, a wręcz nigdy nie miał miejsca, ani racji bytu poza moim umysłem. Wszystko znowu na pozór wydawało się proste, albo zwyczajnie chciałem w to wierzyć. Zanim jednak zdążyłem poddać tą kwestię jakiejkolwiek analizie, Diana podrzuciła mi coś innego – kolejne przeprosiny. I chociaż w pierwszym odruchu naturalnym wydawało mi się zapytanie ‘za co?’ chwilę później nie zdawało się to już takie odpowiednie. Chyba mogłem powiedzieć, że doszliśmy do punktu w którym jeżeli chciała mi coś powiedzieć, najzwyczajniej to robiła. Ja z kolei nauczyłem się nie naciskać.
I chociaż nie mogłem przyporządkować jej słów do niczego, co miało miejsce tamtej nocy, wydawało się, że dla niej naprawdę mają jakiś sens. Może tylko dla niej.
- Jesteś ostatnią osobą, którą podejrzewałbym o nadużywanie tego słowa – uśmiechnąłem się lekko, chociaż chyba daleko było mi do pogodnego nastroju, skoro wydawało mi się, że wiem do czego prowadzi ta wymiana zdań. – Ja z kolei nie jestem osobą, którą powinno się przepraszać, ani której powinno się dziękować. To coś, do czego zdążyłem się przyzwyczaić – wbiłem się ze słowami pomiędzy jedną jej wypowiedź, a drugą, z której każda wydawała się boleśniejsza.
Starałem się przetrawić jej słowa, ale było to poza moimi możliwościami. Poczułem przypływające zimno w okolicy mostka, jeszcze gorzej komponujące się z bólem w okolicy żołądka i zacieśniającym gardłem, z którego zapewne nie mógłbym wyrzucić pojedynczego słowa, nawet gdybym znalazł odpowiednie.
Zabawne, jak w jednym momencie możemy sobie uświadomić, czego tak naprawdę chcemy i odrzucić wszystko inne. Jeszcze zabawniejsze jest, że ta chwile przychodzi, kiedy ktoś inny podejmuje decyzję za nas, zazwyczaj całkowicie różną, od tej, na której nam zależy.
Resztki uśmiechu odleciały bezpowrotnie. Zacisnąłem usta pozbawiając je jakiegokolwiek wyrazu, i jedynie moje oczy mogły zdradzić, że to co powiedziała wcale nie jest mi obojętne.
Czasami – czasami wystarczyłoby jedno słowo, aby zmienić bieg wydarzeń. Może słowo, na które oboje czekaliśmy, ale żadne z nas – nie wiedzieć czemu – nie zdobyło się na wypowiedzenie go.
Krótkie 'zostań', nadałoby się w zupełności. Z pozoru nieskomplikowane, ale te dwie sylaby mogły ukrywać za sobą tyle pragnień i lęków, które to w rzeczywistości nie umiały wydostać się na światło dzienne.
Zamiast tego jedynie skinąłem w milczeniu głową, odwracając twarz w przeciwną stronę i dopiero wtedy pozwalając sobie na wzięcie głębszego oddechu, zaraz po tym kierując się do przedpokoju, zarzucając na siebie swoją kurtkę.
- Odprowadzę Cię – wyjaśniłem ze słabym uśmiechem na ustach. – Mów co chcesz, ale damy nie powinny wracać same o takiej porze – wciągnąłem kurtkę na jej ramiona i przybliżając się do niej być może zbyt blisko, zapiąłem zamek jej kurtki. – Poza tym, chyba jestem Ci winien więcej, niż tylko ciepłą herbatę i kiepski autograf – zaśmiałem się cicho i wyciągnąłem jej jasne włosy spod kołnierza, które w kaskadach opadły na ciemny materiał.
Zlekceważyłem nieustający, palący mnie wewnątrz ból, kiedy zamykałem drzwi i ostatni raz rzuciłem okiem na wnętrze mieszkania, próbując zapamiętać, że kiedyś – przez krótką chwilę – było mu najbliżej do domu niż któremukolwiek innemu miejscu, jednocześnie modląc się, żebym jeszcze kiedyś mógł to poczuć.
Zbiegłem z klatki schodowej, chowając na moment dłonie w kieszeni i w jakiś dziwny sposób jeszcze raz odczuwając to przyjemne i błogie ciepło, które oblało mnie godzinę temu, stojąc dokładnie w tym samym miejscu.
- Możemy odwlec to jeszcze przez chwilę? – zapytałem. – Ostatnimi czasy i tak nie wierzę w pożegnania. – W jakimś naturalnym odruchu przewiesiłem rękę przez jej ramię.
Chłodne, bezlitosne powietrze poraz kolejny otuliło moje policzki, a światło latarni ustępowało słońcu, zwolna rozjaśniającemu granatowe niebo. Więc może tak czy inaczej nie mieliśmy już sporo czasu, jedynie chcieliśmy w to wierzyć.
- Już niemal marzec – wypowiedziałem, jak mogło się zdawać sam do siebie, ze wzrokiem utkwionym w jakimś odległym i nieokreślonym punkcie. – Kto wie, czy dożyję kolejnej zimy – rzuciłem niezbyt głośno, jednak bez żałosnej nuty, która z pozoru mogłaby mi towarzyszyć. – Kiedy ostatnim razem urządzałaś bitwę na śnieżki? – roześmiałem się w reakcji na swoje własne słowa. – Nie powiesz mi, że odpuściłabyś sobie okazję bezkarnego przyłożenia mi.


    | gdzieś na którejś ulicy?
Powrót do góry Go down
the civilian
Cypriane Sean
Cypriane Sean
https://panem.forumpl.net/t188-cypriane-sean
https://panem.forumpl.net/t272-cypriane
https://panem.forumpl.net/t1316-cypriane-sean
https://panem.forumpl.net/t573-cypri
Wiek : 18
Zawód : sprzedaję w Sunflower
Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości
Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo
Obrażenia : częste bóle brzucha

Noah Atterbury  Empty
PisanieTemat: Re: Noah Atterbury    Noah Atterbury  EmptyPią Lis 08, 2013 6:44 pm

/ hm, właściwie z kawiarni, ale już po przeskoku.
 
Igrzyska się skończyły.
Siedemdziesięciopięcioletni koszmar już nigdy się nie powtórzy.
Dlaczego od tygodnia nie mogę pozbyć się natrętnej myśli, że to jedynie kolejne kłamstwo, które usiłuję sobie wmówić? Coś utęsknionego przeze mnie niczym Dystrykt Czwarty, a jednocześnie będącego poza moim zasięgiem? Być może naiwnym ludziom, ślepym na tę drugą stronę rządów Coin, zdaje się, że teraz wszystko powróci do normalności, a historia pozostanie tylko historią, do której nawet nie będzie chciało się wracać. Głosy sprzeciwu ucichną i znów życie zacznie toczyć się nową monotonią, tak jakby dwudziestu trybutów 75. Głodowych Igrzysk wcale go nie straciło, a Kwartał był tylko ponurą, lecz konieczną sprawiedliwością. Ciąży jednak na mnie świadomość, że wcale tak nie będzie. Nic nie pozwoli ludziom zapomnieć o tym, czego nie chcieli po raz kolejny widzieć w złudnych czasach nowego pokoju i nie mogli się temu w żaden sposób się sprzeciwić. Nawet teraz.
Może to był powód, przez który ostatnie siedem dni upłynęło mi jak ptakowi zamkniętemu w klatce wraz ze swoimi największymi lękami. Każdy, nawet najmniejszy strach o to, co może się stać i co już się stało, nadal pozbawia moje powietrze tlenu i przynosi jedynie kolejne lęki, ilekolwiek czasu by nie minęło. Czuję się tak, jakbym krzyczała wśród tłumu, ale nikt mnie nie słyszał, bez chwili wytchnienia szukając rozwiązania własnych problemów. Dotychczas myślałam, że w koszmarach mogę być tylko na arenie lub z powrotem z rodzicami w Trzynastce, lecz teraz widzę w nich też Willa, wpadających do mieszkania Strażników Pokoju, a nawet Lorin, której przez krótki czas byłam mentorką... choć właściwie robiłam wszystko, by nią nie być i nadal to robię, zwlekając z odwiedzeniem Bookera. Jednak nawet za dnia potrafię jedynie zastanawiać się, czy przekroczyłam już jakąś granicę popełnionych błędów lub czy gdzieś ktoś powiedział "stop", a ja go zignorowałam. Jeśli tak, wcale się nie dziwię.
Lecz mimo wszystko nie zdołam wciąż mierzyć się ze świadomością, że nie potrafię już dłużej być sama pośród tego tłumu i chyba po raz pierwszy w życiu nie mieć osoby, z którą mogłabym porozmawiać, przy której nie czułabym się zagubiona we własnych myślach i obawach o przyszłość i przeszłość. Choć od rozmowy z Annie minęło wiele czasu, rozpamiętuję jej słowa każdego dnia, czując bolesny ucisk w klatce piersiowej, gdy pomyślę, ile zepsułam, a ile mogę naprawić, choć nie mam odwagi, pewności czy nawet marnych resztek nadziei. Podobno nadzieja jest matką głupich, a ja tyle razy wpadłam w zastawione przez siebie pułapki, że równie dobrze mogłaby być też moją matką. I może dlatego nie wierzę już w to, że nie tęsknię za Noah, a dotarcie na szczyt schodów w budynku, w którym mieszka, zajęło mi tyle czasu.
Zaciskając niepewnie dłoń na nieprzyjemnie zimnej poręczy ciągle kłócę się ze sobą, czy powinnam zawrócić i pozostawić pytanie "powinnam przeprosić?" bez odpowiedzi. Mam jednak pewność, że jedyna odpowiedź, jaka nie byłaby kolejnym kłamstwem, to "tak", lecz mimo to w kłębowisku uczuć powodujących głośniejsze i szybsze uderzenia mojego serca jest też niepokój, czy potrafię przeprosić. Sama dobrze wiem, że zawsze unikałam tego za wszelką cenę, bijąc się jednocześnie z wyrzutami sumienia i czekając, aż zrobi to Noah.
Myśl o tym, jak wiele rzeczy nas poróżniło w tak krótkim czasie, sprawia, że przygryzam nerwowo dolną wargę, mając w głowie kompletną pustkę. Nie wiem, co mogłabym powiedzieć, pragnąc przeprosić. Nie wiem nawet, czy Noah mi wybaczy. Chociaż bardzo tego chcę i w głębi ducha panicznie boję się stracić jedyną osobę, której mogę zaufać, odnoszę bolesne wrażenie, że mój przyjaciel miałby pełne prawo, by tego nie zrobić. A tym bardziej nie zapomniałby tak łatwo o słowach, które napisałam w liście do Willa, a którym nie mogłabym zaprzeczyć. Na pytanie, czy powinnam zapomnieć o nim, by pogodzić się z Noah, odpowiada mi tylko głucha i przerażająca pustka.
Mijając kolejne drzwi oznaczone nic nie znaczącymi dla mnie numerami niespodziewanie przywołuję w myślach inny korytarz i inne drzwi, daleko w zbombardowanych podziemiach Dystryktu Trzynastego. Znów słyszę te same raniące mnie słowa rodziców i brata, w których uznali, że jestem słaba i niewarta ich uwagi. W tamtym momencie zaledwie chwilę później pojawił się Noah i choć kilkanaście godzin wcześniej byliśmy na arenie, nie do końca przyjaźnie do siebie nastawieni, pocieszał mnie tak długo, aż łzy całkowicie nie wyschły na moich policzkach. Na wspomnienie tamtego zdarzenia czuję - paradoksalnie - coś na kształt tęsknoty za przeszłością, która tak czy inaczej nie różniła się zbytnio od przyszłości, a w której nasze relacje mimo kłótni i docinków były na swój sposób lepsze.
Nie orientuję się, kiedy docieram w końcu pod drzwi mieszkania Noah ze łzami napływającymi powoli do oczu. Nie potrafię ich powstrzymać tak samo jak poczucia winy, które powoduje, że czuję się jeszcze gorzej. Unoszę lekko drżącą dłoń, wahając się kilka sekund, równie dobrze mogących być wiekami, po czym pukam cicho kilka razy i w duchu przygotowuję się na najgorsze.
Powrót do góry Go down
the civilian
Noah Atterbury
Noah Atterbury
https://panem.forumpl.net/t1889-noah-atterbury#24419
https://panem.forumpl.net/t249-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t1314-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t563-noah
https://panem.forumpl.net/t1190-noah-atterbury
Wiek : 19
Zawód : Kelner w 'Well-born' i student
Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny
Znaki szczególne : piegipiegipiegi
Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie

Noah Atterbury  Empty
PisanieTemat: Re: Noah Atterbury    Noah Atterbury  EmptyWto Lis 12, 2013 9:05 pm


    | Z Emerald Parku, ale już po przeskoku. <3


Wydaje się, że świat obrał sobie za cel danie nam paru cennych - według niego - lekcji. Ja postrzegałem to raczej jako podkładanie nam kolejnych i kolejnych kłód pod nogi. Która zapadła mi w pamięć najbardziej? Można by powiedzieć, że ta najprostsza; ta, która przenikała moje życie najczęściej, czy też ta, która sprawiła mi najwięcej bólu. Zabawne, że wszystko sprowadzało się do jednego.
Nic co dobre nie miało prawa bytu. Nie w Panem, nie teraz, nie wcześniej i zdecydowanie nic nie zapowiadało, aby zmiany malowały się na horyzoncie przyszłości.
Było to jak naturalne prawo, istniejące w przyrodzie i rządzące światem. Wprowadzające brutalne - ale jednak - ład, porządek i harmonię. A żyjąc w tych, a nie innych realiach, bez niego czułbym chyba nawet, że wszechświat jest nie kompletny.
Jakby nagle zima przychodziła zaraz po lecie, jakby woda wrzała w dwustu, a nie stu stopniach. Absurd, niedorzeczność. Sprzeczność.
Więc jeżeli było to dla mnie czymś tak niezwykle naturalnym, dlaczego po raz kolejny uderzyło mnie zdziwienie, rzeczywistość wymierzyła mi siarczysty policzek i zostałem boleśnie sprowadzony na ziemię?
Dlaczego było to dla mnie takim zaskoczeniem i dlaczego przez parę krótkich dni pozwoliłem sobie nierozważnie łudzić się, że tym razem - tym razem będzie inaczej. Że w jakiś sposób świat zapomni o mnie, i nie zabierze mi tego, co wykradłem mu, kiedy odwrócił wzrok i stracił swoją czujność?
Byłem wciąż szczęśliwy, kiedy tamtej nocy wróciłem z parku do domu, a to miejsce nie wydawało się nawet tak nieprzyjazne, obce i puste. Jakby część tamtej atmosfery - nie pochodzącej ani z mojego, ani z jej świata, wciąż unosiła się w jego szczelnie zamkniętych, czterech ścianach. Ale nic nie mogło trwać. Ja nie mogłem w tym trwać. I powietrze uleciało przez uchylone okno, przez szparę w drzwiach, przez komin. Trwało to chwilę, a później - uleciało.
Kilka dni później wciąż jeszcze budziłem się z cieniem uśmiechu na twarzy, który zbladł razem z komunikatem nadanym w radio, wiadomościami w telewizji, czy pierwszym nagłówkiem, świeżo wydrukowanej gazety. Koniec Igrzysk.
Dlaczego nie odczułem żadnej zmiany? I dlaczego moje życie było nadal tak samo skomplikowane? Czy nie miałem poczuć jakiejś znaczącej ulgi?
Może nie chodziło o sam fakt, może znaczące było również jak zostały zakończone. Czy raczej przerwane.
Może chodziło o liczbę zwycięzców, o to, jak powinno to wyglądać, a jak nie było. A może chodziło o pytanie, które od tamtego czasu natarczywie kłębiło się w moich myślach, i wypływało na powierzchnię, nawet wtedy, kiedy zepchnąłem je w najdalsze głębiny? O pewną blondynkę, dziewczynę z Kwartału, której wkład w tamte zdarzenie nie wydawał się aż tak niemożliwy. Ja z kolei nie jestem pewien, czy byłem gotowy usłyszeć odpowiedź.
Zawsze zastanawiałem się, czy wolę piękne kłamstwo od cierpkiej prawdy. Nigdy nie zdecydowałem, świat niemniej od zawsze karmił mnie tym pierwszym, niewiele więc miałem do powiedzenia.
Później tego samego dnia złożyłem koc, który nie tak dawno temu otulał jej ramiona, w najdalszym kącie szafki ułożyłem kubki, a kartkę z jej adresem schowałem na dno szuflady. Nie tyle, aby zapomnieć, a żeby odwlec spotkanie w czasie. Czy może odwlec rozczarowanie, kiedy nikt nie otworzy mi drzwi, a ja sam będę dopowiadał sobie czarne scenariusze.
Może nie chciałem się do tego przyznać, nawet przed samym sobą - może fakt że była na moście był dla mnie mniej istotny, niż myśl, że coś złego mogło jej się przytrafić. Przyciągała kłopoty, a mnie nie było w pobliżu, aby je odegnać. Może to ta egoistyczna część mnie nie potrafiłaby się pogodzić z tym faktem.
Podciągnąłem kolana pod brodę, otaczając je ramieniem, a drugą ręką przełączając jeden kanał telewizyjny, na drugi.
Oszukiwanie samego siebie nigdy nie wychodziło mi najlepiej. Koc leżał metr dalej, kubek parującej herbaty - chociaż inny - uparcie przypominał mi o swoim koledze, zamkniętym w szafce nad aneksem kuchennym, a jej adres zdążył utkwić w mojej pamięci. Mogłem udawać, ale ona wciąż tam była, po drugiej stronie muru. I jeżeli czegoś nauczyłem się przez krótkie, spędzone razem godziny to tego, że nie możemy uciekać w nieskończoność.
Wzdrygnąłem się lekko, po czym wziąłem głębszy wdech, może cała ta kakofonia myśli była jedynie próbą oderwania się od czegoś innego, z czym próbowałem się zmierzyć od dłuższej chwili. Czy raczej - z kim.
Ogarnąłem wzrokiem puste mieszkanie, które w jednej chwili zdało mi się jeszcze bardziej obce, niż chwilę temu. Ja z kolei nie byłem w nim już nawet gościem, a jedynie intruzem.
Może podświadomie nie zachowałem niczego, co łączyłoby moje stare życie z nowym, chociaż miałem wrażenie, że od zeszłego roku umarłem i narodziłem się przynajmniej parę razy. Zresztą, wydawało mi się, że każde moje kolejne wcielenie było żałośniejsze od poprzedniego.
I jedynym łącznikiem, na który sobie pozwoliłem, było nieco już nadszarpnięte zębem czasu zdjęcie, leżące na pobliskiej szafce. Para uśmiechniętych dzieci, mogliby być rodzeństwem. Te same jasne włosy, identyczne piegi i oczy o morskiej barwie. Zresztą tak się czułem - jakbyśmy byli rodziną. Nie wiem nawet, kto zrobił to zdjęcie, musiało być lato, odległe lato. Ostre słońce naszego dystryktu jeszcze bardziej rozjaśniło jej włosy, a my mrużyliśmy oczy, skupieni jedynie na stojącym przed nami zamku z piasku. Zapewne marzyliśmy, że kiedyś zamieszkamy w takim, zaraz po tym jak wygramy Igrzyska. Zabawne, jak marzenia mijały się z rzeczywistością. Zabawne, jak sporo czasu minęło od tamtego dnia.
Czy zmieniło się aż tak sporo, że dzisiaj moja nadszarpnięta duma nie pozwalała mi pierwszemu wyciągnąć ręki? A może właśnie to udowadniało, że wbrew pozorom, nie zmieniło się nic.
Oprzytomniałem dopiero na dźwięk pukania do drzwi i wzdrygnąłem się lekko, jakby ktoś czytał w moich myślach. Z drugiej strony, nie byłoby to chyba dość trudne i wymagające zajęcie.
Podniosłem się z kanapy i nieznacznie uchyliłem wejściowe drzwi, upewniając się w przekonaniu, że jednak musieliśmy zostać rozdzieleni przy porodzie; kiedy dostrzegłem Cypriane stojącą w progu.
Mój żołądek zacisnął się nieco, a ja oparłem się o boczną framugę, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Zacisnąłem usta i wbiłem w nią swój wzrok, chcąc dać chociaż pozorne wrażenie, że uczucie skruchy nawet przez chwilę nie zagościło w moim sercu, i bynajmniej nie pojawiło się tam chwilę temu. Jednocześnie całkowicie zdawałem sobie sprawę, że nie chcę, aby tak wyglądało nasze spotkanie, ale moja duma wydawała się żyć własnym życiem.
- Zabłądziłaś? - wydusiłem w końcu z siebie. - Czy wpadłaś w kłopoty? - w końcu pozwoliłem sobie na lekki uśmiech pełen zażenowania, który zdołał się przebić, przez grubą warstwę wyrzutów.
- Podobno Igrzyska się skończyły, przyszłaś zakończyć nasze? - wziąłem głębszy oddech, dopełniony zalewającym mnie poczuciem winy, kiedy wreszcie dostrzegłem napływające do jej oczy łzy. Sam zmieszany odwróciłem wzrok, odsuwając się nieco i wpuszczając ją do wnętrza mieszkania.
Powrót do góry Go down
the civilian
Cypriane Sean
Cypriane Sean
https://panem.forumpl.net/t188-cypriane-sean
https://panem.forumpl.net/t272-cypriane
https://panem.forumpl.net/t1316-cypriane-sean
https://panem.forumpl.net/t573-cypri
Wiek : 18
Zawód : sprzedaję w Sunflower
Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości
Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo
Obrażenia : częste bóle brzucha

Noah Atterbury  Empty
PisanieTemat: Re: Noah Atterbury    Noah Atterbury  EmptySro Lis 13, 2013 9:36 pm

Zawsze wydawało mi się - i nadal wydaje - że potrafię jedynie niszczyć to, co buduję ze złudnym uczuciem szczęścia, zakrywając oczy przed pojawiającymi się na horyzoncie wątpliwościami. Jednak kiedy te już mnie dosięgną i sprawią, że każda wybudowana przeze mnie rzecz rozsypie się równie łatwo jak domek z kart, dopiero wtedy dociera do mnie, iż nigdy tak naprawdę nie potrafiłam uchronić nawet fundamentów. Ciągle, w każdej jednej minucie podświadomie lękam się, że cokolwiek powiem lub zrobię, zniszczę w ten sposób kolejny domek z kart, potem następny i następny, jakbym układała raczej kostki domino, po czym nieumyślnie przewróciła jedną z nich. Gdybym spojrzała na swoje życie wstecz, z pewnością dostrzegłabym długi, wydający się nie mieć końca szlak porażek i skutków błędnych decyzji, w których podejmowaniu nigdy nie byłam mistrzynią. I bardzo wątpię, żebym kiedykolwiek nią została. Zawsze coś musiało pójść źle, zawsze musiałam o czymś zapomnieć lub nie wziąć czegoś pod uwagę - albo po prostu, jak na ironię, przeznaczenie wzięło przykład z losowania trybutów i wylosowało kartkę z moim imieniem i nazwiskiem, by trochę ubarwić mi życie. Jednak nawet w takiej sytuacji nikt nie mógłby się za mnie zgłosić, a nawet gdyby, na pytanie o ochotników odpowiedziałaby najpewniej jedynie martwa cisza.
Uczucia te kłębiące się w mojej głowie sprawiają, że z każdą sekundą z coraz większym niepokojem i wyrzutami sumienia oczekuję skrzypnięcia otwieranych drzwi lub tej samej martwej ciszy. Kryjącymi się gdzieś w głębi ducha resztkami nadziei próbuję walczyć z myślą, że jeśli do tego momentu wszystko szło źle, czemu teraz miałoby pójść dobrze, lecz każdą komórką ciała czuję, iż ta walka nie ma sensu. Odpędzić się od tego uczucia to jak próbować przekonać samą siebie, że wszystko jeszcze kiedyś będzie dobrze - podczas gdy z dnia na dzień powoli każda osoba w Panem zaczyna dostrzegać w tym jedynie karykaturalną wersję prawdy, jaką usiłuje wcisnąć nam Coin.
Nic jednak nie zmieni faktu, że mimo wszystkich cieni zwątpienia, które na mnie padają, wciąż z niemal dziecięcą naiwnością wierzę, a przynajmniej staram się wierzyć, że nie wszystkie fundamenty muszą się okazać na tyle uszkodzone, by już nigdy nie dało się ich naprawić. To, że naiwność towarzyszy mi nawet wówczas, gdy dopadają mnie najcięższe problemy, wcale nie jest dla mnie nowością.
Być może właśnie dzięki niej znajduję w tym wszystkim nadzieję, że nie zdołałam zupełnie przekreślić przyjaźni z Noah.
Jednak gdy widzę uchylające się drzwi i stojącego za nimi Atterbury'ego, przez kilka setnych sekundy ponownie ogarniają mnie wątpliwości i jedyne, czego w tej chwili chcę, to odjeść stąd jak najszybciej, aby uniknąć kolejnych powodów do cierpienia. Upycham to wrażenie w najdalszych kątach umysłu i z kiepską namiastką determinacji zaciskam lekko usta, prawie zapominając o łzach cisnących mi się do oczu. Poniekąd cieszę się, gdy Noah robi ten sam gest, po czym opiera się o framugę drzwi i krzyżuje ręce na klatce piersiowej. To pozorne uczucie mija jednak niemal natychmiast, kiedy uświadamiam sobie, przez jak długi czas nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa ani nie napisaliśmy smsa, chociażby po to, aby mimo wszystko upewnić się, że żadne z nas nie znalazło się przypadkiem na moście na Moon River.
Na dźwięk słów Noah mimowolnie zaciskam usta nieco mocniej, jakby determinacja, którą sobie ubzdurałam, miała uchronić mnie przed powiedzeniem czegoś, czego wcale nie chciałabym powiedzieć. Nie wiem, jak zinterpretować lekko zażenowany uśmiech błąkający się po twarzy Noah. Postanawiam jedynie zyskać na czasie i przemknąć do mieszkania, rozpaczliwie łapiąc uciekające mi z głowy słowa.
- Nic z tych rzeczy - odpowiadam w końcu, starając się zignorować lekkie drżenie mojego głosu. Jednocześnie usiłuję zaczepić na czymś wzrok, jednak żaden element wystroju mieszkania bynajmniej nie próbuje mi w tym pomóc. Nie chcę jednak patrzeć na Noah, wyrzuty sumienia nie pozwalają mi podnieść wzroku, tak jakby i one uważały, że pozostało mi tylko błądzenie wzrokiem po podłodze w oczekiwaniu, aż zamglą mi go łzy. - Przyszłam przeprosić.
Te dwa słowa rozbrzmiewają głośnym echem w mojej głowie, zdecydowanie za głośnym, bym mogła skupić się na tym, co tak bardzo chciałabym powiedzieć. Nie czekam jednak na reakcję Noah, lecz kryję się tylko za sekundą lub dwoma, po czym kontynuuję.
- Naprawdę. Choć oboje dobrze wiemy, że nigdy nie szło mi to najlepiej, nie umiem już dłużej radzić sobie z myślą, że po raz kolejny wszystko zepsułam przez swoją głupotę, przez każdą rzecz, która staje pomiędzy nami. Nie umiem być przyjaciółką, to fakt. Ale nie potrafię też patrzeć w swoją przeszłość, teraźniejszość i przyszłość z myślą, że brakuje w nich kogoś, kto powinien tam być. Cały czas, mimo wszystko. Dlatego tak bardzo żałuję, że przeze mnie ten ktoś zmuszony był stamtąd zniknąć. W twoim przypadku może też - przerywam na moment, chcąc zaczerpnąć powietrza i szybkim ruchem zetrzeć pierwszą spływającą mi po policzku łzę. - Brakuje mi ciebie, Noah. Brakuje mi naszej przyjaźni. Przepraszam.
Powrót do góry Go down
the civilian
Noah Atterbury
Noah Atterbury
https://panem.forumpl.net/t1889-noah-atterbury#24419
https://panem.forumpl.net/t249-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t1314-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t563-noah
https://panem.forumpl.net/t1190-noah-atterbury
Wiek : 19
Zawód : Kelner w 'Well-born' i student
Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny
Znaki szczególne : piegipiegipiegi
Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie

Noah Atterbury  Empty
PisanieTemat: Re: Noah Atterbury    Noah Atterbury  EmptyPią Lis 15, 2013 11:22 pm

Zwykle, kiedy myślimy o wygranej wydaje się to takie triumfalne, spektakularne, podniosłe. Zdaje nam się, że słyszymy w tle dźwięk fanfar, a z nieba zaraz posypie się złote, mieniące się w słońcu konfetti, cała scena z kolei zostanie przypieczętowana hucznym wiwatem i aplauzem tłumu.
Niemal przytłaczający swoim ogromem sukces. Zwycięstwo przenikające nas i nasze życie, zapisujące się na naszych jego kartach. Powinno napawać nas dumą. Zostawać z nami i zostawiać nasze życie lepszym, niż je zastało.
Ale czasami zwycięstwa zwyczajnie takie nie są. Są ciche i blade na tle naszych wyobrażeń. Są echem rzeczywistości. Są bardziej, lub mniej samotne.
Bywa, że przechodzą niezauważone. Że w zewnętrznym świecie pojawią się jedynie na chwilę - jako delikatny uśmiech, wpływający na nasze usta; pozornie nieznaczący gest, spojrzenie pełen nadziei na lepszą przyszłość - a później, niedostrzeżone przez nikogo ulatują w atmosferę, ogrzewając już jedynie nasze wnętrze, nasz prywatny świat, zbudowany ze serii triumfów i porażek, mówiących o tym kim jesteśmy, a kim nie. Co przeszliśmy, jaką drogę wybraliśmy, skąd idziemy, dokąd zmierzamy i w jaki sposób.
Były większe i mniejsze zwycięstwa, ale nie można było podzielić je na lepsze, czy gorsze - po prostu były.
Rzadko też kiedy przynosiły ze sobą rozczarowanie, nawet jeżeli mijały się z naszym wyidealizowanym wyobrażeniem o nich, istniejącym jedynie w naszym umyśle i nieznajdującym odzwierciedlenia w rzeczywistości.
Ale istniało coś ważniejszego od nich samych, wydźwięk jaki rzucały na nas. Kierunek, w którym nas prowadziły.
Mówią, że człowieka można poznać po tym, jak znosi zwycięstwa i porażki. Te pierwsze chyba zwykły odznaczać się motywacją, przenikającą nasze życie. Niczym najlepszy przyjaciel nie pozwalały nam się poddać, wręcz przeciwnie - nakazywały iść do przodu, z podniesioną głową i wzrokiem utkwionym w majacząca linię horyzontu. Stanowiły dla nas coś w rodzaju zapewnienia, że warto dalej toczyć to koło fortuny, z którym przyszło nam się zmagać, i które czasem może wydawać się niczym innym, jak syzyfowym kamieniem.
I chociaż niemalże modliłem się, aby to uczucie nadeszło, nic nie zwiastowało jego przybycia. Nie było fanfar, ale nie mogło ich być - nie było zwycięstwa, chociaż w praktyce mogło wyglądać to zupełnie inaczej.
Jak osoba, która byłem przed paroma miesiącami zapewne by to odebrała. Czy dla niego wszystko było łatwiejsze? A może zwyczajnie idealizuję coś, co straciłem. Pozorną łatwość życia. Nic nie było kiedyś tak skomplikowane, nic nie wydawało się takim być.
Teraz w chwili, w której Cypriane przekroczyła próg mojego mieszkania zastanawiałem się jedynie, jak nikłe uczucie zwycięstwa może być w tak ogromnym stopniu wymieszane z jeszcze bardziej przytłaczającym uczuciem nieopuszczającej mnie na krok porażki? I dlaczego w jednej chwili wszystko, co wydawało się tak skomplikowane, stało się oczywiste? Dlaczego nagle odnalazły się rozwiązania dla naszych problemów, dlaczego wydawały się tak proste... i dlaczego nie wpadłem na nie jako pierwszy. Rozmowa, tyle wystarczyło. Sms, wiadomość nagrana na poczcie głosowej, list czy spotkanie. Krótka rozmowa i nieco dłuższe przeprosiny.
Jak długo mogłem zasłaniać się swoim egoizmem? I kiedy musiałem w końcu przyznać, że nie umiem schować własnej dumy do kieszeni, kiedy należało to zrobić? A owa duma niszczyła wszystko, co istniało w moim już i tak ubogim świecie. I może do momentu, w którym nie zobaczyłem Cypri, nie uświadomiłem sobie jeszcze, jak niewiele w nim pozostało. Samą obawą napawało mnie wyliczenie rzeczy wciąż nie zniszczonych; rzeczy, które posiadałem i ludzi, którzy byli przy mnie. Więc nie zrobiłem tego, ze strachu przed odebraniem sobie kolejnych rzeczy, które wciąż należały do mnie w mojej wyobraźni.
Wydaje się więc, że jak na ironię, moment w którym uświadomiłem sobie swoją biedę, był również momentem, w którym dostałem coś z powrotem. Chwilą, w której życie kierując się krótkim przypływem dobroci i współczucia, postanowiło zwrócić mi coś, co utraciłem przez własną głupotę. Część mojej przeszłości i tym samym część mnie.
Zabawne, że mogło mnie to równocześnie przybić i napawać radością.
Zwyczajnie... to ja powinienem przekroczyć jej próg. I nie powinno to wyglądać w żaden inny sposób, nie mogło to być właściwe, ani odpowiednie. Chociaż, nie pamiętam, kiedy ostatnim razem przejmowałem się, czy coś takie jest, czy nie. Ale ona była jedną z tych osób, które zmuszają Cię do myślenia - do kwestionowania.
I napawał mnie wstyd i zażenowanie. A jej pełne łez oczy jedynie spotęgowały te uczucia, tworząc burzę emocji, którym nie chciałem pozwolić ani na przejęcie nade mną kontroli, ani na ujście z mojego wnętrza, w już i tak pełne napięcia powietrze.
Wziąłem głębszy wdech, mając nadzieję, że w jakiś sposób uspokoi to moje skołatane myśli, ale wyglądało na to, że naturalne sposoby nigdy nie okażą się skuteczne, za każdym razem liczyłem jednak na jakiś niespodziewany i zadowalający efekt.
Odchrząknąłem niezbyt głośno, słysząc pierwsze słowa wydostające się z jej ust. Dlaczego wszystko na czym nam zależało, przychodziło nam z taką trudnością? Czy kiedykolwiek mogliśmy zyskać coś, bez walki o to? Z drugiej strony, czy nie właśnie to sprawiało, że były czegoś warte?
Wciąż trzymałem swoje ramiona skrzyżowane, nagle czując się zalany dziwną niezręcznością, która nie pozwalała mi na żadną bardziej swobodną pozycję.
- Przeprosić? - powtórzyłem za nią, a chociaż znajdujące się na moich ustach słowa nie brzmiały tak obco i odlegle, jak mogły brzmieć kiedyś, to spowodowały falę dreszczy, które niemal niewidocznie przeszły przez moje ciało. Ledwo powstrzymałem się, od powtórzenia ich raz jeszcze, chociaż wydawało mi się, że wciąż nie były na tyle dla mnie zrozumiałe, ani na tyle materialne, abym mógł pozwolić im przepaść we wszystkich słowach, które miały jeszcze paść. Jednocześnie wiedziałem, czego mogę się spodziewać. Czy to nie właśnie to dostarczyło mi tej okropnej mieszanki uczuć, której doświadczyłem zaledwie przed chwilą? Co więc sprawiło, że brzmiało to tak niemożliwie. - Dlaczego? - rzuciłem krótko, jedyną rzecz jaka wydawała mi się słuszna i oczywista. - Zdajesz sobie sprawę, że to ja powinienem mówić te słowa? - ściągnąłem brwi w skupieniu. - Ktokolwiek tym razem rozdawał nam role, znowu się pomylił - westchnąłem cicho. Ile razy przez ostatnie tygodnie chciałem odbyć tą rozmowę? Ile scenariuszy miałem przygotowanych, ile dialogów. Ale i tym razem okazywało się, że nasze przewidywania rzadko kiedy pokrywają się z tym, co ma dla nas przygotowane rzeczywistość. I nigdy nie ułatwia nam ona tego spektaklu.
Zacisnąłem nerwowo usta i uciekłem wzrokiem w bliżej nieokreślonym kierunku, wbijając go w podłogę. Ciężar jej spojrzenia był praktycznie niemożliwy do udźwignięcia i chociaż wydawało się być pozbawione wyrzutu, nie mogłem znieść myśli, że w jakimś stopniu to ja jestem częścią jej cierpienia.
- Oboje jesteśmy dysfunkcyjni, może dlatego dalej ze sobą wytrzymujemy, a życie spycha nas na ten sam tor - zmagając się ze sobą podniosłem wreszcie swój wzrok. - Nie mam pojęcia, czy ktokolwiek inny w ogóle wróciłby do mnie, po słowach które ostatnio padły - chociaż sam dobrze znałem odpowiedź, przypuszczenie wydawało się brzmieć o wiele lepiej. - Kiedy ostatnio rozmawialiśmy? Dwa tygodnie temu? Trzy? To zbyt długo - zacisnąłem nerwowo usta. -  Nie znikaj więcej - dodałem po chwili, a słowa zawisły na moment w powietrzu. - To kosztuje mnie zbyt wiele, a nie zostało mi sporo - zdobyłem się na cień uśmiechu, który zabłądził na moich ustach. - Wiesz, że wszystko co robię, robię z troski - zawahałem się, starając się, aby mój głos załamał się w połowie zdania. Cokolwiek istniało między mną a Dianą, nie chciałem aby wypłynęło w tej rozmowie. Przyznanie się przed samym sobą, jak wielkim hipokrytą byłem było wystarczająco ciężkie. Z drugiej strony czułem, jak ciągnie mnie na dno myśl, że kiedyś mówiliśmy sobie wszystko. Kiedy to straciliśmy? I czy mogliśmy to jeszcze odzyskać, jeżeli kolejne niedopowiedzenia jedynie pojawiały się pomiędzy nami. - Ale może powinienem odpuścić - drgnąłem nieznacznie, chcąc zetrzeć samotną łzę z jej policzka, ale zanim zdążyłem wyciągnąć rękę w jej kierunku, zdążyła zniknąć.
Powrót do góry Go down
the civilian
Cypriane Sean
Cypriane Sean
https://panem.forumpl.net/t188-cypriane-sean
https://panem.forumpl.net/t272-cypriane
https://panem.forumpl.net/t1316-cypriane-sean
https://panem.forumpl.net/t573-cypri
Wiek : 18
Zawód : sprzedaję w Sunflower
Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości
Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo
Obrażenia : częste bóle brzucha

Noah Atterbury  Empty
PisanieTemat: Re: Noah Atterbury    Noah Atterbury  EmptyNie Lis 17, 2013 3:43 pm

Nie po raz pierwszy uświadamiam sobie, że jestem mistrzynią w okłamywaniu samej siebie. Nigdy nie potrafiłam - i nadal nie potrafię - pozbyć się wrażenia, że prawda jest tylko czymś abstrakcyjnym, zmyślonym, przerysowanym w najmniejszym fragmencie, a szczególnie tym, czego nie chcę ani usłyszeć, ani zobaczyć. A co dopiero poczuć. Może właśnie dlatego niekiedy tak bardzo jej nienawidzę i marzę, by okazała się być złudną obawą - niczym, co mogłoby mnie zranić. Mimo że większość ludzi po prostu ulega prawdzie, w ciszy dostosowuje się do nowych reguł, ja pragnę jedynie bronić się przed tymi chociażby kilkoma słowami, które potrafią zniszczyć każdy mur, jakim się otaczam, chcąc uciec od rzeczywistości. Być może w tym tkwi mój problem - zapatrzona wyłącznie w to, co chcę widzieć, ze wszystkich sił staram się ignorować zbierające się nade mną czarne chmury, zapominając o deszczu, który z łatwością może zmyć moją rzeczywistość.
Mimo to, gdy sięgam myślą wstecz, dochodzę do wniosku, że nigdy nie potrafiłam zmierzyć się z prawdą twarzą w twarz. Zawsze coś musiało stać na przeszkodzie, zawsze musiała być ona na tyle bolesna, że pozostawało mi tylko odepchnąć ją jak najdalej od siebie i skryć się za wysokimi murami. Innymi słowy - postąpić według tego samego schematu w obawie, że inny mógłby wcale nie okazać się lepszy. Nie umiem dojść do wniosku, czy świadczy to jedynie o mojej słabości, czy może jest to po prostu marzenie zwykłego człowieka walczącego codziennie z realiami Panem, by świat, jaki widzi, był zawsze lepszy w jego myślach. Podobno każdy ma prawo do tego, aby marzyć, ale teoria nie zawsze równa się z praktyką.
Marszcząc lekko brwi, staram się odpędzić dręczące mnie myśli, lecz z każdą chwilą coraz trudniej jest mi pozbyć się wrażenia, że być może i tym razem znów ukryłam się przed tym, o czym wolałam nawet nie myśleć, niczym uciekający przed lisem królik w swej norze. Na ile mogę wierzyć sobie i prawdzie, której zawsze się wystrzegam, że pogodzenie się z Noah wyprowadzi wszystko, a przynajmniej część, na dobrą drogę? Co jeśli niektóre pytania nadal pozostaną bez odpowiedzi, jeżeli prędzej czy później ponownie zrobię jeden niewłaściwy krok i zniszczę to, co teraz tak bardzo staram się odbudować? To, że nie umiem radzić sobie z brakiem drugiej osoby obok siebie, nie jest dla mnie niczym nowym. Zawsze lękałam się samotności i wiążącej się z nią pustki, którą tak boleśnie odczuwałam w ostatnich dniach. Jednak mimo wszystkich słów, które padły kilka tygodni temu pomiędzy mną a Noah, gdzieś w głębi ducha jestem przekonana, że tak naprawdę nie chcieliśmy do niej doprowadzić. I teraz też nie chcemy, choć w tym względzie pozostaje mi tylko zaufać prawdzie.
- Nikt się tym razem się pomylił - zaprzeczam w końcu słowom Atterbury'ego, zerkając z lekkim ukłuciem żalu na jego ściągnięte brwi i nerwowo zaciśnięte usta. Nie potrafię dopuścić do siebie myśli, że i jego dręczą wyrzuty sumienia z powodu wszystkiego, co się stało, a za co ja odpowiadam. - Oprócz mnie. Korzystanie z wciąż tego samego scenariusza robienia podkopu pod naszymi relacjami w końcu musiało dać mi nauczkę.
Unoszę kąciki ust ku górze w nieco kwaśnym uśmiechu, który gaśnie niemal od razu, jakby sumienie nie pozwalało mi znajdować w tym momencie żadnych powodów do śmiechu. Mimo to gdzieś w głębi ducha cieszę się, że najtrudniejsze słowa przeprosin są już za mną, chociaż mam świadomość, że pozostało jeszcze wiele innych, być może jeszcze cięższych.
- Wątpię, że ktokolwiek wytrzymałby z nami tak długo. Chyba w pewnym stopniu nas to łączy, kto wie - odpowiadam, dostrzegając blady uśmiech na twarzy Noah. Odwzajemnienie go przychodzi mi zaskakująco łatwo, co utwierdza mnie w przekonaniu, że możliwie oboje chcemy naprawić nasze relacje bardziej, niż się do tego przyznajemy. - Ty też nie znikaj. Tyle tygodni to wystarczająco długo, bym znów wpadła w jakieś kłopoty, a nie cierpię nie mieć nikogo, kto mógłby mnie z nich wyciągnąć.
Chcę powiedzieć coś jeszcze, jednak milknę nagle, uświadamiając sobie, gdzie mimowolnie zmierza rozmowa. Nie chcę się do tego przyznać, ale znów zataiłam przed sobą fakt, że nie ominiemy tak po prostu sprawy listu pozostawionego Willowi w Violatorze, a tym bardziej ja nigdy nie zdołam wszystkiego wyjaśnić. Pomimo tego, co powiedział Noah, czuję, że żadne z nas nie ustąpi, a kłamstwo jest ostatnią rzeczą, jaką chciałabym dorzucić do naszej przyjaźni.
- Może po prostu nie umiem docenić tego, że się o mnie troszczysz - odzywam się, rozważnie dobierając słowa. Boję się momentu, gdy którekolwiek z nich okaże się błędne. - Może czasem nie zauważam, że tak naprawdę nie jestem w tym wszystkim sama. Ale tak czy inaczej pewne drzwi powinny zostać zamknięte.
Jak na przykład te prowadzące do Willa. Do listu. Do pocałunku na moście.
Powrót do góry Go down
the civilian
Noah Atterbury
Noah Atterbury
https://panem.forumpl.net/t1889-noah-atterbury#24419
https://panem.forumpl.net/t249-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t1314-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t563-noah
https://panem.forumpl.net/t1190-noah-atterbury
Wiek : 19
Zawód : Kelner w 'Well-born' i student
Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny
Znaki szczególne : piegipiegipiegi
Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie

Noah Atterbury  Empty
PisanieTemat: Re: Noah Atterbury    Noah Atterbury  EmptyPią Gru 27, 2013 11:25 pm

Boże, to chyba najdłuższy odpis w historii panem, ale to przez brak czasu na jaki cierpiałam ostatnio. Obiecuję, że to się już nie powtórzy! :c

Czasoprzestrzeń przed memoriałem, tak dla przypomnienia.


Wielu ludzi sądzi, że przeszłość jest jedynie widmem, które pozostawiamy za sobą; bardziej, lub mniej widocznym piętnem odciśniętym w naszych wspomnieniach, w naszym życiu. Jest koszmarem sennym, jest zimna i martwa. Może mają rację, może to jedynie sprawia, że niektórzy z nas są głupcami - Ci, którzy żyją dniami, które zdążyły minąć, a którym powinniśmy pozwolić odpłynąć w niepamięć, jeżeli nie mają nam nic do zaoferowania. Co jednak, jeżeli teraźniejszość również nie ma? A o przyszłości boimy się myśleć, więc ze wzruszeniem ramionami odpowiadamy, że najzwyczajniej takiej nie posiadamy, próbując sprawiać wrażenie o wiele bardziej nonszalanckich i zobojętniałych, niż jesteśmy naprawdę?
Jesteśmy głupcami. Niektórzy mówią, że to, gdzie odpływają nasze myśli, w którym kierunku, w kierunku którego dnia czy roku nie zależy od nas. Niektórzy mówią co innego.
Ale dlaczego? Czy nie są to jedynie wymówki? Może jesteśmy zbyt słabi, aby przeciwstawić się przeszłości wiszącej nad nami, idącej naszym krokiem, która czasami sprawia wrażenie bliższej nam samym, niż nasz cień. I bywa nawet ciemniejsza.
Nie zrozumcie mnie źle, nigdy nie widziałem w tym nic dobrego, jedyne co było dla mnie pozytywnym aspektem przeszłości to to, że była czymś stałym, stałym punktem w naszym życiu, czego nikt nie mógł nam odebrać, ani zmienić. Nie była wielką niewiadomą, w porównaniu do tego, co dopiero nas czekało. Za to ją lubiłem, za tą pewność, którą ze sobą niosła, jakbyśmy mogli na niej polegać.
Wciąż jednak przez cały ten czas wydawało mi się, że przed nią uciekam, chciałem uciec, albo może nawet chciałem tak myśleć nie dopuszczając do siebie myśli, że nie jest to możliwe - albo gorzej, że nie chcę odpuścić, grając jedynie jednoosobowy spektakl przed samym sobą, próbując się oszukać.
Z czasem chyba jednak łatwiej jest nie tylko dostrzec prawdę, ale też przyznać się do niej, nawet jeżeli nie obchodzi ona nikogo poza nami, a może szczególnie wtedy.
I może przez cały ten czas nie wracałem do niej, po to aby ją zaakceptować, może tak było jedynie z pozoru. Teraz wydaje mi się, że przez cały ten czas szukałem jedynie odpowiedzi. Szukałem momentu, w którym życie stało się tak ciężkie, jak było teraz. Momentu, w którym rozpostarły się nad nim ciemne chmury. Momentu, w którym kogoś zraniłem, czy w którymś ktoś ode mnie odszedł. Momentu, który zdecydował, że nawet kiedy byłem szczęśliwy, gdzieś we mnie wciąż istniał chłód. Momentu decydującego.
Ale żaden nie wydawał się nim być.
Może dlatego, że żaden nigdy nie istniał, a wszystko od zawsze było takie samo, jak jest. Może nigdy nic nie było łatwiejsze czy trudniejsze, jedynie my staraliśmy się oszukać naszą podświadomość, albo ona nas.
I ilekroć wracam myślami w przeszłość wszystko zawsze wydawało się identyczne. Powietrze było tak samo ciężkie przed miesiącem co i przed rokiem. Wtedy, kiedy wchodziłem na platformę i ostatni raz przed Igrzyskami zobaczyłem Czwarty Dystrykt, i wtedy kiedy dostrzegłem wkraczającą na nią Cypriane. Było tak samo ciężkie pierwszego dnia szkoły i każdego ostatniego. Podczas zimy i podczas lata. Codziennie, tak samo.
To pozwoliło mi myśleć, że może nie było decydującego momentu, nie takiego o jakim zawsze myślałem. Staliśmy nad przepaścią, dzieliły nas tysiące metrów od jej dna, wiatr popychał nas w jej stronę i pojedynczy krok wystarczył, osunięcie się stopy wystarczyło, wystarczyłoby.
Rzecz w tym, że jak długo patrzyliśmy przed siebie, ciągle w jednym kierunku, mogliśmy nawet nie wiedzieć, co znajduje się pod naszymi stopami. W momencie w którym chociaż raz spojrzeliśmy w dół nasze kolana nagle uginały się, nasze ciało zaczynało drżeć i nie mogliśmy już więcej stać na krawędzi pozbawieni strachu.
Ta sama zasada dotyczyła życia. Nie chodzi o chwilę, w której życie staje się ciężkie, może zawsze takie było - chodzi o chwilę, w której uświadamiamy sobie jego ciężar i nagle nasze ramiona zostają nim przytłoczone.
- Chyba wszyscy staramy się znaleźć sposób, żeby poradzić sobie z tym, co zastaliśmy po wojnie - uśmiechnąłem się gorzko, mogłem przyzwyczaić się do przeprosin, jednak otwarte przyznanie się do winy wciąż było trudniejsze niż mogło się wydawać, nawet teraz, po wszystkich tych latach i po wszystkim, przed czym nas oboje postawiło życie. - Niektóre są lepsze, niektóre gorsze, i dalej szukamy tego właściwego - wziąłem głębszy oddech i w końcu pozwoliłem kolejnym słowom na wydostanie się i przedarcie się przez powietrze, jakby w momencie, w którym Cypri weszła do mieszkania stało się to nadzwyczajnie trudne. I chociaż myślałem, że w chwili w której ją zobaczę, odczuję chociaż lekką ulge, nie wydaje mi się, abym teraz mógł o czymś takim powiedzieć. Może po prostu nie zasługiwałem na to uczucie i podświadomie dobrze o tym wiedziałem, na tyle dobrze, aby stworzyć grubą barierę pomiędzy mną, a wszystkimi dobrymi uczuciami nie pozwalając sobie na nie.
- Łączy i nie pozwala nam oddalić się od siebie - uśmiechnąłem się lekko, jakby każdy kolejny gest przychodził mi z większą łatwością, niż poprzedni, albo takie zacząłem sprawiać wrażenie. - To chyba coś dobrego, racja? Chociaż czasami sprawia, że życie staje się trudniejsze i wszystko komplikuje, kiedy zapominam i wydaje mi się, że każdy wróci i nie ma niczego, czego nie można byłoby naprawić, ale świat tak nie działa - odchrząknąłem nieznacznie. - Napijesz się czegoś? - dodałem szybko, przypominając sobie o podstawach dobrego wychowania czy też próbując nieumiejętnie zmienić temat.
Szybkim krokiem podszedłem w stronę szafki kuchennej i wyciągnąłem z niej dwa kubki, uśmiechając się przy tym słabo, kiedy dostrzegłem ten, który zaledwie przed paroma dniami w dłoniach trzymała Diana, a który teraz wydawał mi się już niemal jej własnością.
Zaraz jednak poczułem nieprzyjemny ból w okolicy żołądka, przypominający mi ilość tajemnic, które namnożyły się pomiędzy mną i Cypri, a o których może nie do końca zdawałem sobie sprawę.
Może do teraz nawet nie pojmowałem ich idei, sekretów. Zawsze, kiedy jakiś pojawiał się w moim życiu - zawsze - mogłem się nim z kimś podzielić, najczęściej tą osobą była właśnie Cypriane. Teraz czułem się bardziej osamotniony niż kiedykolwiek, uświadamiając sobie, że tak naprawdę nie miałem do czynienia z prawdziwą tajemnicą. Z taką, która izoluje mnie, odgradza od bliskich i tworzy mur między nami.
Byłem pewien, że gdyby kiedykolwiek zapytała, nie skłamałbym. Ale nie zrobiła tego, więc ja wciąż milczałem.
- Czasami ciężko odróżnić czy się o Ciebie troszczę, czy po prostu Cię ograniczam - odparłem chłodnym tonem, nawet jeżeli nie było moją intencją, aby zabrzmiał w ten sposób. Zacisnąłem palce na ostrej krawędzi blatu i wziąłem głębszy oddech obserwując bielejące knykcie, dopiero chwilę po tym odwróciłem się z powrotem w jej stronę, nie będąc do końca pewnym, czy chcę usłyszeć odpowiedź na pytanie, które od dłuższego czasu zajmowało moje myśli. Pytanie, które przecież jeszcze mogłem zatrzymać, zachować dla siebie. - Pamiętasz jeszcze czasy, kiedy mówiliśmy sobie wszystko? - Pytanie, którego ranga mogła być wysoka jedynie dla mnie, a które jednak sprawiło, że w pokoju zawiało chłodem. - Chciałbym kiedyś jeszcze przypomnieć sobie to uczucie.
Powrót do góry Go down
the civilian
Cypriane Sean
Cypriane Sean
https://panem.forumpl.net/t188-cypriane-sean
https://panem.forumpl.net/t272-cypriane
https://panem.forumpl.net/t1316-cypriane-sean
https://panem.forumpl.net/t573-cypri
Wiek : 18
Zawód : sprzedaję w Sunflower
Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości
Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo
Obrażenia : częste bóle brzucha

Noah Atterbury  Empty
PisanieTemat: Re: Noah Atterbury    Noah Atterbury  EmptySro Sty 01, 2014 9:23 pm

Chyba wszyscy staramy się znaleźć sposób, żeby poradzić sobie z tym, co zastaliśmy po wojnie.
Podobno jest takie powiedzenie - kto szuka, ten znajdzie. Dawno jednak zdałam sobie sprawę z faktu, że wszelkie powiedzenia nijak się mają do naszego życia, są jedynie kontrastem rzeczywistości, w której żadne z nich albo się nie spełnia, albo stanowi raczej ponurą ironię losu. Mimo że odkąd wojna dobiegła końca, a ja wróciłam do Dystryktu Czwartego z niczym, starając się jednak znaleźć w nim właśnie to coś, zdążyłam już stracić nadzieję. Nie wiem nawet, kiedy. Być może podświadomie uznałam, każdego dnia znosząc pozbawione wyrazu twarze mieszkańców mojego dystryktu, że sposób tak naprawdę nie istnieje.
Sposób na to, by codziennie widzieć zrujnowany dom, puste ulice, a pełne cmentarze i choć na moment pozbyć się tego dławiącego uczucia, które nie ma nawet nazwy, że to wszystko już się nie zmieni. Że pozostała tylko chłodna i brutalna codzienność, rządzona przez nasze najgorsze lęki, w jakiej odnalezienie czegokolwiek, co mogłoby się z nią zmierzyć, graniczy z cudem. O ile już nie jest daleko poza granicą naszych możliwości, oddalając się z każdą chwilą, w której człowiek budzi się w nocy z krzykiem, gdy właśnie śnił o minionych miesiącach, jakie chciałby szybko i skutecznie wymazać ze swojego życia. Lub przynajmniej sprawić, aby nie były one tak bolesne, jak do tej pory, kiedy wszystkie noce zmieniają się w przeplatające się ze sobą wspomnienia z frontu i areny.
Wiele razy chciałam - i nadal chcę - przedostać się za tę granicę, kupić sobie chociażby kilka minut tego lepszego czasu, bez względu na wysokość ceny, którą musiałabym zapłacić. Być może to jest właśnie mój sposób - niemal naiwne wierzenie, że przyjdzie taki moment, kiedy spojrzę na wszystko, co mnie spotkało - i siłą rzeczy nadal spotka - z innej perspektywy, łudząc się, iż na tę jedną chwilę będę wolna. Wolna od tego, co zastałam po wojnie.
- Nie sądzisz, że to już za długo trwa? - pytam, unosząc nieznacznie kąciki ust ku górze. Nie wątpię jednak, że minie jeszcze wiele czasu, zanim zdobędę się na coś więcej niż cień uśmiechu, który pojawiwszy się na mojej twarzy, od razu znika. Mimo to chcę wierzyć i kurczowo się tego trzymam, że zostały mi jeszcze jakiekolwiek powody, by się uśmiechać. - Musimy coś w końcu wymyślić.
Wbrew pozorom uśmiech tym razem przychodzi mi łatwiej, co może trochę zbyt szybko biorę za dobry omen. Ze wszystkich sił trwam jednak przy myśli, że pewne niedomówienia i chłód, jakie nawet teraz wiszą między nami, chociażby nie do końca widoczne, w porę znikną i już nigdy się nie pojawią.
- Wydaje mi się, że dotąd mieliśmy nawet za dużo trudów czy komplikacji - odpowiadam, znikąd przywołując w pamięci niekończące się kłótnie, które wybuchały między nami w Ośrodku Szkoleniowym, a które z perspektywy czasu wydają się być niemalże zabawne i zupełnie błahe. Aż trudno mi uwierzyć, że niedługo minie rok od tamtych sprzeczek, to tak jakbym wróciła myślami do czasów, w których ścigaliśmy się po plaży, jednocześnie spierając, które z nas jest szybsze. - Ale skoro w pewnym sensie umacniają one naszą przyjaźń, chyba nie powinnam mieć nic przeciwko. I wystarczy mi herbata - dodaję po chwili.
Gdy Noah kieruje się w stronę kuchni, z pewnym wahaniem wchodzę do salonu, po czym siadam na kanapie, rozglądając się przy okazji po pokoju. Mimo że wcale nie chcę o tym myśleć, uderza we mnie świadomość, dlaczego Atterbury się przeprowadził, co pociąga za sobą niechciane wspomnienie minionej kłótni, do jakiej doszło między nim a Finnickiem. Usiłuję jak najszybciej wyrzucić ją z pamięci i skupić uwagę na czymś innym, jednak kolejne słowa Noah utwierdzają mnie w przekonaniu, że i tak pozostały pewne kwestie, których nie możemy ot tak pominąć w rozmowie. Kiedy napotykam jego spojrzenie, wbrew sobie uciekam wzrokiem gdzieś w bok, obawiając się, że same moje oczy powiedzą za dużo. Choć w mieszkaniu jest stosunkowo ciepło, tak naprawdę przed chwilą pojawił się w nim chłód, który sprawia, że nie umiem przerwać panującej ciszy. Być może jednak dobrze wiem, co powinnam powiedzieć, a chcę jedynie uciec jak najdalej zarówno od tych słów, jak i pytania Noah.
- Pamiętam - odpowiadam w końcu, wzdychając głęboko. Nie potrafię pozbyć się wrażenia, że do moich płuc przedostaje się niemal arktyczne powietrze, jednak bez wahania mówię dalej. - Nawet bardzo dobrze. Ja też chciałabym, żeby te czasy przestały się od nas aż tak oddalać.
Przerywam na moment, spoglądając w końcu na Noah z lekko zmarszczonymi brwiami i uczuciem zagubienia malującym się na twarzy. Muszę przyznać mu rację. W którymś momencie zgubiliśmy istotną część naszej przyjaźni - dzielenie się wszystkim, co leży nam na duszy i nie daje spokoju. Sama być może dotąd nie zdawałam sobie z tego sprawy, lecz teraz zauważam ziejącą lodowatym zimnem pustkę, za którą kryje się to, o czym wolimy milczeć - o czym ja wolę milczeć. Choć usiłuję przekonać samą siebie, że w ten sposób zapobiegam kolejnym kłótniom, z każdą upływającą sekundą coraz bardziej zaczynam wątpić w to wytłumaczenie.
- Ale tak naprawdę nie potrafimy tego powstrzymać - kontynuuję, wahając się i jednocześnie bojąc każdego słowa. - Tego, że być może oboje mamy swoje sprawy, którymi niekoniecznie chcemy się dzielić, czegokolwiek nie mówiłoby nam sumienie. Wiele rzeczy po prostu się zmieniło... i może dlatego zabrakło w nich miejsca dla tamtych czasów.
Powrót do góry Go down
the civilian
Noah Atterbury
Noah Atterbury
https://panem.forumpl.net/t1889-noah-atterbury#24419
https://panem.forumpl.net/t249-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t1314-noah-atterbury
https://panem.forumpl.net/t563-noah
https://panem.forumpl.net/t1190-noah-atterbury
Wiek : 19
Zawód : Kelner w 'Well-born' i student
Przy sobie : medalik z ampułką cyjanku, zapalniczka, broń palna, zezwolenie na posiadanie broni, paczka papierosów, nóż ceramiczny
Znaki szczególne : piegipiegipiegi
Obrażenia : Złamane serce i nadszarpnięte zaufanie

Noah Atterbury  Empty
PisanieTemat: Re: Noah Atterbury    Noah Atterbury  EmptyPon Sty 06, 2014 11:19 pm

Zdaje się, w każdym przypływie wątpliwości, bez względu na to, jak wielkie są, jak długo trwają i czego dotoczą - w pewnej chwili przychodzi taki moment, kiedy to właściwie je same zaczynamy podważać. Wcale nie musi zajść żadna znacząca zmiana w sytuacji, w której tkwimy, chodzi raczej o tą, która dokonuje się w nas samych, w perspektywie z jaką postrzegamy świat.
I przez chwilę może wydawać się nam, że właściwie jesteśmy ponad to, ponad problem który dotychczas spędzał nam sen z oczu i zostawiał nasze dusze niespokojne. Nie jest to długi moment, ale właśnie wtedy znajdujemy się ponad powierzchnią tego, co dotychczas wydawało się nas pogrążać. I to od tego właśnie momentu często zależy nasz kolejny krok. Jeżeli uda nam się go złapać, dość prawdopodobne, że nie wrócimy już pod ciemną taflę wątpliwości, ale są też ludzie, którzy uznając, że motywacja zawsze będzie na swoim miejscu, kiedykolwiek po nią wrócą - mijają się z nią i gubią tym samym. I może do tej pory nie zdawałem sobie sprawy z tego w tak dużym stopniu, nie dopóki ciszy nie przerwały słowa Cypriane. Słowa, które właściwie nie różniły się wiele od wszystkich innych, które dzisiaj padły, a wręcz były nacechowane tak obojętnie, że ciężko było w ogóle mówić o jakimś nacechowaniu. Jakby powiedziała je od niechcenia, jako zwykłe przytaknięcie mi, skomentowanie tego, co powiedziałem chwilę wcześniej. Może nawet nad nimi nie myślała, ot tak wyrzuciła z siebie nie zdając sobie nawet sprawy z faktu, że mój zmęczony wiecznymi przemyśleniami, analizami i kwestionowaniem rzeczywistości umysł, momentalnie chwyci się kolejnego podsuniętego tematu, a wnioski na powrót zrzucą mnie w otchłanie depresji, która przez krótką chwilę zdawała się raczej przyglądać mi z boku, niż być czynnym uczestnikiem mojego życia.
Od zakończenia wojny minęły może cztery miesiące i dzisiaj wydaje mi się, że po prostu chciałem wierzyć w to, jak niewiele czasu świat dał mi na uporządkowanie swojego życia. I zdaje się, że przez wszystkie te tygodnie zwyczajnie usiadłem gdzieś w kącie swojego umysłu, skrzyżowałem ramiona i nieustannie, z niemalże lekceważącym uporem odpowiadałem sam sobie, że jeszcze nie, jeszcze nie pora.
Ale co jeżeli wcale tak nie było? Jeżeli po raz kolejny wybierałem prostszą drogę, znów zasłaniając się faktem, że ta którą przebyłem była wystarczająco trudna, zbyt trudna.
Jednak cztery miesiące to całkiem sporo czasu, może nie tyle, aby wyleczyć wszystkie rany, wypełnić wszystkie dziury i zapomnieć, ale na tyle, aby być w stanie podnieść z ziemi rozsypane kawałki samego siebie. I może gdybym chciał coś z tym zrobić, już by tak było. Może nawet w którymś momencie pomyślałem, że bez swojego - okropnego - nastawienia, nie byłbym człowiekiem, którym jestem, a skoro straciłem tak wiele osób, to nie mogę pozwolić sobie również na utratę samego siebie. I mogło to zdecydowało, że wciąż siedziałem z założonymi rękoma, okazyjnie lub nie użalając się nad sobą i nie zmieniając nic. Może tak miało już być?
- Tak mi się wydaje - odpowiedziałem wreszcie, zaciskając usta w wąską linię i nawet nie do końca świadomie wbijając wzrok w podłogę, unikając jej spojrzenia. - Sam nie wiem - wzruszyłem obojętnie ramionami jeszcze w tym samym momencie żałując tego niby niezobowiązującego gestu, kiedy przecież rozmawialiśmy o czymś, co naprawdę się liczyło. Nie o porannej gazecie czy prognozie pogody, abym mógł pozwolić sobie, na jakąkolwiek oznakę obojętności, której tak naprawdę nawet nie czułem. - Ostatnio zastanawiam się nad tym, czy taki sposób w ogóle istnieje. Może - zawahałem się nieco - może tylko marnujemy czas i jedyne co możemy zrobić, to przyzwyczaić się - przygryzłem lekko dolną wargę i dopiero po chwili podniosłem wzrok, wciąż niepewny tego, co zobaczę w jej oczach. Gniew czy rozczarowanie, tego bałem się najbardziej, ale zamiast nich na jej twarzy widniał delikatny uśmiech, i chociaż bez zbytniego przekonania - spróbowałem go odwzajemnić. - To znaczy, nie zrozum mnie źle. Tęsknię za tym co było, nawet za czymś takim prozaicznym jak śmiech. Teraz, w większości przypadków wydaje się to złe, jakbym nie mógł sobie pozwolić na niego po tym wszystkim co widziałem, jakbym nawet na niego nie zasługiwał - skrzywiłem się nieco, zdegustowany własnymi słowami, czy to przez fakt, że brzmiały o wiele lepiej w moich myślach, czy dlatego, że jedyną racjonalną odpowiedzią Cypri wydawało się być 'nie mam bladego pojęcia, o czym mówisz' i wolałem aby zastała mnie martwa cisza, niż spotkać się z niezrozumieniem. Tylko czego oczekiwałem od ludzi - nawet jeżeli Ci ludzie byli moimi przyjaciółmi, kiedy bywały chwile w których nie rozumiałem samego siebie. - Może to walka z wiatrakami.
Podałem jej w końcu kubek ciepłej herbaty, sam grzejąc dłonie swoim, nawet jeżeli nie były zmarznięte, to może podświadomie próbowałem zabić to zimno, które istniało gdzieś w moim wnętrzu, a które nie wiem czy po tym wszystkim było wciąż możliwe do zniszczenia.
- Zdecydowanie zbyt dużo - dodałem w odpowiedzi na jej słowa i nie wiedząc do końca czemu uśmiechnąłem się lekko pod nosem. Prawda była taka, że chyba wolałem jakąkolwiek rozmowę z Cypri, od jej braku, i chyba to stanowiło dla mnie wystarczający powód. - Mam tylko nadzieję, że najgorsze już za nami, chociaż staram się nie mówić tego na głos - dodałem ciszej, jakbym był przekonany, że życie nieustannie nas podsłuchuje. Może tak było.  
Dopiero na dźwięk jej słów zmusiłem się, aby oderwać wzrok znad parującej cieczy, i może całe rozczarowanie, którego nie znalazłem wcześniej w jej oczach znalazło się teraz w moich.
Wydaje mi się, że po raz kolejny uświadomiłem sobie, że najgorsza prawda to ta, która żyje w naszym wnętrzu, o której istnieniu przecież dobrze wiemy i zdajemy sobie z niej sprawę, ale wciąż modlimy się w duchu o to, aby nie została wypowiedziana na głos. Jakby do tego momentu, w którym zmaterializuje się pomiędzy dwojgiem ludzi mogła być jedynie mglistą iluzją.
- Któregoś dnia powiem Ci o wszystkim, ale najpierw musiałbym powiedzieć o tym sobie, a to jeszcze nie jest ten dzień.
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Noah Atterbury  Empty
PisanieTemat: Re: Noah Atterbury    Noah Atterbury  Empty

Powrót do góry Go down
 

Noah Atterbury

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 2Idź do strony : 1, 2  Next

 Similar topics

-
» Noah Atterbury
» Noah Atterbury
» Noah Atterbury
» Noah Atterbury
» Cypriane Sean - Noah Atterbury

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Lokacje-