To nie jest proste. I ja nie będę starała ci się tego wyjaśnić. Bo taka jest prawda i nic na to nie poradzę.
Pamiętasz jak puszczałyśmy lampiony do nieba? Wspaniały widok. Jaszcze wspanialszy, gdy niedopalone i nieprzygaszone spadały na domy i chłonęły je żarem.
Uwielbiam. Ci ludzie staraliby się coś z tym zrobić, gdyby to nie był kolejny bezludny dom, którym się nie interesowali. Ja go lubiłam. Zapach lawendy. Twój uśmiech o poranku. Choć słabo go pamiętam. Wiem, że był piękny. Chociaż dla każdego dziecka uśmiech matki jest najwspanialszym ze wszystkich. Ja mogłabym go zatrzymać, naprawdę, lubiłam Twój uśmiech,
naprawdę. Potem zniknął i pamiętam, jak bardzo nienawidziłam każdego kolejnego poranka bez niego. Ale rozumiem. Dzisiaj stoję po Twojej stronie, bo nie przystoi stać naprzeciw umarłym. Chociaż pamiętam, nie myśl
mamusiu, że nie, kiedy wspominałaś o ojcu
chu-ju. Ha ha ha. Rzeczywiście musiał Cię skrzywdzić. Dużo czasu zajęło mi, aby zrozumieć, że odszedł bez pożegnania, ale to go zniszczyło. Zrozumiałabyś może, gdybyś wiedziała, co przeszedł. I gdybyś tam była, bo ja tam byłam. I wiem.
Nadal jesteś dla mnie wszystkim.
Od momentu gdy zniknęłaś, byłaś wszystkim czego pragnęłam.
Ty, ja i dom. My dwie. Mogłyśmy to przetrwać. Ale to odrzuciłaś.
Głupia?
Ty i dom, zaraz potem już cię nie było, przepadłaś. Nie żałuję. On dziś spłonął. Nie znoszę płaczu dzieci. Bo powinny być szczęśliwe. Ale to kłamstwo.
Tutaj nikt nie był szczęśliwy.
Czas na kolejną przygodę. (?)
W Trzynastce byłam bardziej świadoma, ale gorzej ją pamiętam. Wiem tylko, że miałaś kontakty. Niesamowite, prawie cię podziwiam za to, że potrafiłaś to wykorzystać do tego, abym odeszła, ale nie potrafiłaś odejść razem ze mną. Gdy coś Ci ciąży, pozbywasz się tego. Ja tak to odbieram, powtarzaj dalej, czasem słyszę, jak zaprzeczasz. Ale nie lubię słodkich kłamstw. Ani litości. Nawet coś takiego jak
matczyna miłość jej nie usprawiedliwia.
Mary miała długi warkocz. Spałyśmy koło siebie. Kiedyś zniknął. Bohaterski wyczyn, nadal trzymam go w swojej szkatułce. Po Trzynastce nie pozostało już nic, dlatego czasem odświeżam myśli, a takie pamiątki pomagają. Długie grube ciemne warkocze. Nie wiesz jak jej zazdrościłam. Potem ten czas się skończył, już nie potrzebowałam matki, więc nie trzymali mnie w miejscu dla sierot. Urocze, płakałam ze wzruszenia, gdy żegnałam się ze starą opiekunką, gdy ściskałam ją na pożegnanie tak mocno, że gdyby nie było mi spieszno iść dalej, w końcu odetchnęłabym z ulgą, a ona odetchnęłaby po raz ostatni.
Dostałam własną komnatę, nie wierzę! Czułam się jak księżniczka. Gdyby nie ta pościel, sterylne pomieszczenia i potulni ludzie, nawet kobiety rodziły ciszej niż ja płaczę. A wiesz mamusiu, że płaczę cichutko jak myszka. To było NIE-PRZY-JE-MNE. Ci ludzi byli NIE-PO-KO-JĄ-CY. Każdy żył dla siebie, ludzie się izolowali. A może to tylko ja. Ja się izolowałam.
Znalazłam swoje własne zacisze. Było zimno, jak w twoich czułych ramionkach, które mnie obejmowały. Czułam się prawie jak w domu. Tylko brakowało Ciebie. I uwierz, że stoły często były puste, nie miałabym nigdy nic przeciwko, gdybyś chciała któryś z nich zapełnić. W ramach poświęcenia dla rozwoju edukacji. Studia medyczne były naprawdę ciekawe, lubiłam tam przesiadywać, mogłabym więcej Ci o tym opowiedzieć, szkoda że Cię tu nie ma. Szkoda, że nie było Cię wtedy. Szkoda, że nie było cię w ogóle.
Z czasem opowiadanie milczącym posągom swoich trosk przestaje satysfakcjonować, z czasem dotyk zimnej i nieczułej dłoni nie przynosi ulgi oraz poczucia bezpieczeństwa. Badam puls, upewniam się, że jest po wszystkim. Przymykam oczy i liczę do dziesięciu. Potem je otwieram i widzę Ciebie. Zabawę czas zacząć. I nie sądziłam, że kiedyś mi się ona znudzi, ale stało się to dość szybko, więc kiedy pojawił się
on, kiedy przyłożyłam mu skalpel do gardła i zażądałam odpowiedzi na
wszystko, otrzymałam nieformalne zaproszenie do rozpoczęcia nowej i ciekawszej rozgrywki. Wtedy już zapomniałam. Przecież nie mogłam karmić się tym wiecznie. Już nie istniałaś.
Umarłaś miliony razy na stole operacyjnym, to stawało się monotematyczne. Mogłaś się chociaż postarać. Czasami. Nie jestem i nie byłam wymagająca.
I nawet nie wiesz, to było niesamowite. Ubrałam coś ślicznego, w końcu miałam na to okazję. Wyrwałam się z tej szarej klitki i pozwoliłam, aby pochłonął mnie świat żądz i przypadków. Bawiłam się przednio. On był uprzejmy, ja miałam swój gabinet. Czasem wpadał, wykonywałam zlecenia, które mi powierzano.
To nie było trudne. I dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, jakie jest też intrygujące. Kapitol zawsze mienił się barwami, nawet gdy szamotali się pod morderczym uściskiem poduszki, gdy uśmiechali po raz ostatni, a ja podawałam im kroplówkę, zawsze pachniało lawendą, ale ciebie nigdy nie było w pobliżu. To rozczarowanie, gorzki smak porażki, bo nie potrafiłam pogodzić się ze stratą. A przecież byłam już dużą dziewczynką. I musiałam radzić sobie sama.
Nawet nie wiedziałam, jak dobrze sobie radziłam. Oni nie wiedzieli natomiast, jak wielką radość mi to przynosi.
Idealne nacięcia. Nawet gdy piłam, nie drżała mi ręka. Chociaż wolałam robić to na trzeźwo. Adrenalina uderza do głowy, kolory stają się piękniejsze, stężone rysy twarzy ostrzejsze i wyraźniejsze. Potem świat wraca do swojego poprzedniego stanu, ale ja czuję się wyśmienicie, i tak, bo robię kolejny ukłon w stronę śmierci, a to było trudne, bo światła reflektorów swego czasu wisiały nade mną niczym aureola nad głową świętego.
Nie będę się o tym rozpisywać. Nienawidzę. Czasem żałuję, bo gdy byłam w Trzynastce, mogłam to przerwać. Choć niczego wówczas nie było, burza rozpętała się potem, nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo boję się piorunów. Zwłaszcza gdy jakaś przeklęta siła mierzy nimi prosto we mnie.
Ucichłam na chwilę, gdy zamknęliśmy kolejny biznes. Sama przestałam liczyć, który to z kolei, ale gdy rozstawaliśmy się jako rodzeństwo, było już źle. Bardzo źle.
Gdybyś była prawdziwą matką, usiadłybyśmy po tym wszystkim w salonie, opowiedziałabym Ci całą historię, o szpitalu, o Igrzyskach, które przeżyłam na nowo, choć ty postarałaś się, aby odcisnęły na mnie odpowiednie piętno, o lśniącym milionami gwiazd rodzeństwie słynnego filmowca, które pod koniec swej błyskotliwej kariery zeszło na ścieżkę brudu i kiły, aby poprowadzić wylęgarnię trupów zwaną pieszczotliwie Domem Publicznym, o krótkiej przerwie, którą zniosłam średnio, aby dowiedzieć się, że najśmielszy sen stanie się moim koszmarem.
Idę za ciosem, staram się nie myśleć o tym, że obrączkę ślubną przetopiłam i sprzedałam, symbolicznie. Ale co ja pieprzę. Nie było ślubu. Nie było niczego. To tak jakby przegapić połowę życia, mrugnąć i zorientować się, ile się przegapiło. Staram się chociaż przetrwać. I nie uciec.
Astrid kończy dzisiaj cztery latka.
Bardzo się cieszę. Strasznie mi ciężko.
Pamiętasz jak wysyłaliśmy te lampiony do nieba? Dziś pierwszy raz wysłałam taki z właśnie z nią. Ma już cztery latka, a i tak jest jego idealną kopią. Dlaczego sobie to robię?
Nadal nie wiem.
Twoja jedyna i najdroższa córeczka pod słońcem.
PS. Tęsknię.