|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Sala konferencyjna Pon Sie 18, 2014 3:37 pm | |
| First topic message reminder : |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Sala konferencyjna Wto Sie 26, 2014 2:09 pm | |
| Większość ludzi myliła się w osądzie Gerarda Ginsberga. Już pomijając aspekt tego, czy był brany za osobę chorą psychicznie czy zbyt inteligentną, by przyjąć jakiekolwiek ograniczenia, jakie narzuca mu społeczeństwo - chociażby zakaz kochania zmysłowo członków swojej rodziny - ale przerażająca część ludzi, zwłaszcza tych poddanych mu sądziła, że jest całkowicie zaślepiony w spełnianiu swoich żądz. Faktycznie, bywały dni, kiedy pozwalał sobie na hedonistyczne przyjemności i kiedy nie myślał o konsekwencjach, ale także i jego obowiązywała pewna żelazna logika, której się trzymał. Ginsberg był przerażający, nie dlatego, że zapalczywie dążył do wyznaczonych sobie celów, ale pozostawał nadal trzeźwo myślącym mężczyzną, który budował swoją pozycję przez lata. Nie mógł jej zaprzepaścić poprzez uleganie swoich instynktów. Zawsze wybierał wygodniejsze rozwiązanie dla siebie samego, więc teraz wzbraniał się jak mógł, by nie uszkodzić Mathiasa bardziej niż to konieczne. Zawsze irytowały go osoby chore psychiczne, kalekie, niegodne odnalezienia spokoju na ziemskim padole i mógłby przysiąść przed samym sobą, że gdyby Maisie urodziła takiego genetycznego potworka (na szczęście, badania wykazywały, że dziecko jest zdrowe), to zachowałby się jak typowy mieszkaniec Sparty, pozostawiając ją na pożarcie pasterzom... albo bezdomnym w Kwartale. Nic więc dziwnego, że nawet jeśli zdrowy rozsądek - byli przecież w Ośrodku Szkoleniowym, gdzie on podziałby zwłoki tego ćpunka - doradzał mu zachowanie zimnej krwi i spokoju, który sprzyja zadawaniu całkiem logicznych pytań, to jego przewrotny charakter domagał się powetowania. Nie z powodu pytań, które usłyszał dziś, nie dla Rose, która byłaby szczęśliwsza bez tej gnidy u swojego powodu; z czystego poczucia ludzkiej godności, która nakazywała mu likwidację istot słabych i bezużytecznych dla społeczeństwa. Nawet jeśli miałby zapłacić za to sporo, to ta opcja wydawała mu się warta rozważenia. Przynajmniej tak myślał, kiedy obserwował krew płynącą potokiem po jego twarzy i wylewającą się z jego ciała, jakby składał się tylko z niej. Być może prochy już przeżarły mu wszystkie komórki i pozostawał tylko powłoką, którą łatwo było pozbawić czucia poprzez głupi cios krzesłem. Wolał nie słyszeć tego, co mamrocze, jęczy bądź wydaje z siebie to coś skomlące o litość. Chętnie złapałaby go znowu i podniósł z tych klęczek, by przełożyć sobie przez kolano i spuścić mu lanie, które zakończy się w odpowiedni sposób. Uśmiechał się na tę myśl, naprawdę był bliski spełnienia swojej wizji, zwłaszcza kiedy kałuża z krwi powiększała się w zaskakującym tempie, ale... Ktoś mu uratował życie. Zapiekły trzy rany, dalej miał je ściągnięte szwami, każda mogła wybuchnąć i musiał liczyć się z tym, że lekarz będzie mu potrzebny. Rose powinna, zresztą, opatrzyć jego córkę, która dogorywała w domu po kilkuminutowej śmierci organizmu, kiedy penetrował ją za mocno. Nie mógł zrobić niczego więcej, nie mógł pójść o krok dalej, rozliczając się z nim z jego rodziców. Przy pomocą pręta, rozbitej butelki, robaków w łonie albo krzyża, który rozciągnie pod oknami przyjaciółki jak pranie. Musiał zatrzymać się i poczuł irracjonalną złość, która skutkowała kolejnym ostrym ruchem, kiedy zdzierał z niego uniform dozorcy, który zaprezentowali mu specjalnie na to święto i który broczył obficie krwią. Nie pozwolił mu się wyrwać, miał wrażenie, że tego chce... i zanim zdołał go powstrzymać, zanim Ginsberg sam rozmyślił się w swoim altruistycznym (nie do końca) ruchu, to igła wbiła się pod skórę, a on naciskał tłok, czując się jak Bóg i Stwórca, który hojnie rozporządza swoim ciałem. Przecież tym była dla tego pieprzonego ćpuna ta ampułka morfaliny, którą fundował mu jego największy wróg. Nie z powodu miłości i zjednoczenia dusz wszystkich, ale w jasnym celu zadania mu kilku pytań z tysiąca. Potrzebował go do tego - przytomnego, a nie bredzącego o jego zmarłej matce. Była normalna (ekhm) i kochana, a Gerard był wcieleniem szatana, nie musiał szukać odpowiedzi na coś tak oczywistego - coś, co mógł dostrzec w jego oczach, kiedy stawał się znowu zwierzęciem. Na tytuł człowieka w mniemaniu naczelnika więzienia nie zasługiwał, nadal. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Sala konferencyjna Czw Sie 28, 2014 2:26 pm | |
| Naprawdę wspaniale. Nie jest zaślepiony spełnianiem swoich seksualnych żądz? Bajka dla dzieci na dobranoc, które za dnia straszy się złym Naczelnikiem Więzienia, a wieczorkiem uspokaja, aby nie bały się spać we własnych łózkach. Magiczne jak szybko Ginsberg stał się kanonem zła oraz okrucieństwa. Dlatego Mathias z pewnością doceniłby tę anegdotkę, gdyby był choć odrobinę trzeźwy i go to jakoś szczególnie interesowało, bo w istocie, przynajmniej dla niego, ludzie byli tacy, jakich ich widział i poznawał. A Gerarda poznał w takich a nie innych okolicznościach i nie były one ani trochę przyjemne, przynajmniej dla jednej ze stron, więc na widok zbliżającego się mężczyzny, odsunął. Niezdarnie, bo nadal nie panował nad własnym ciałem i zbyt późno, aby zdążył umknąć przed dłonią, która szarpnęła za jego roboczy uniform i zdarła go. To nie było dobre, coś podpowiadało mu, aby się nie poddał, aby szarpnął się, aby zrobił cokolwiek, a nie trwał w niecierpliwym oczekiwaniu na to, co za moment ma się wydarzyć. Czy to będzie śmierć - rozkosznie?, czy to będzie kolejny otrzeźwiający cios - tylko na to czekał. Ale nigdy nie szło po jego, choć zaślepionej głodem, myśli, ale i tak znieruchomiał, na sekundę przed tym, jak igła wbiła się w jego odsłonięte ciało. Przypomniał sobie wówczas o Rose, nie wiedział czemu, ale najpierw pojawiła się ona, potem krwista czerwień oblewająca ją pod powierzchnią wody i ta cisza, błoga cisza. To uczcie ulotności, jego własnej, to samo, gdy zanurzył się pod wodę. Szarpnięcie, ostrze, jak przy zetknięciu z taflą, a potem już nie było niczego. Był tylko on, rozlewająca się po ciele euforia oraz obrazy, które zlewały się ze sobą, które przytaczały wspomnienia, ale nadal nie potrafił ich nazwać. Cokolwiek miało się teraz wydarzyć, a nie bał się, miało być dobrze. Czuł spokój, nie panikę, nie chciał się wyrwać, to mu odpowiadało, mógłby tak trwać wiecznie. Nie miał nawet ochoty otwierać oczu, choć mógłby, może byłoby tak przyjemnie, może otaczałby go zimny błękit, może znowu byłby tam, gdzie znajdował się poprzedniego wieczoru, może znowu... może? Metaliczny smak krwi. Smakował. Osunięty w ciemność, z której niechętnie się wyrwał, bo gdy zamrugał, świat nadal był piękny i choć nagliło go do snu, tak bardzo nie chciał się z nim rozstawać. Gdzieś w tle majaczył Gerard, ale chyba go nie poznał, nie od razu, jego umysł jakby się zresetował, wszystkie doznania, cokolwiek - to było obce. Poznawał świat na nowo, prawie tak samo, dokładnie tak samo!, jak wówczas, gdy po raz pierwszy władował sobie herę do żył. To było wspaniałe, ludzie odradzali, odciągali, bo także nierozsądne robić to za pierwszym razem, ale powtarzali, że tak jest lepiej, że nie trzeba czekać, że wciąganie przy tym to nic. Uwierzył, był roztrzęsiony, podenerwowany i załamany, więc łykał wszystko, co podsuwano mu pod dłonie i potem, to prawda, zaklinał tych ludzi wielokrotnie i gdyby mógł, każdego z nich rozszarpałby na organy pierwsze. Coś czego się nie zna, za tym się nie tęskni. Morfina taka słodka, one wszystkie były słodkie, ale potem metaforycznie bolał żołądek. Spróbować raz, to tak jak założyć sobie nierozerwalną uprząż. I nieprawda, że można ją zerwać. Już nigdy. Przenigdy. A jeśli próbujesz, dusisz się, powietrza już nie ma, musisz wrócić do budy, musisz przestać się się szarpać, wtedy wraca. Odetchnął głęboko tym powietrzem wpatrując się w majaczącą przed nim sylwetkę, instynktowny strach gdzieś przepadł, ale niezrozumienie i niepokój na moment wtargnęło, aby znów zostać stłumionym. Powoli porządkował wspomnienia, odczucia, przypominał sobie poranek. Słońce ładnie wstawało. Ale to nieważne, nieważna kobieta, która przewróciła się na wysokich szpilkach, choć ciągle odtwarzał w myślach ten upadek. Ważne było to, co stało się potem. Praca. Miotła. Ten jebany uniform. I dziewczyna. Blondynka. Trening. Uśmiechnął się na myśl noża wtapiającego się niczym w galaretę, tak gładko, w ciało kobiety. Spróbowałby jeszcze raz. Naprawdę. I była tam przez chwilę, ale potem wydarzenia przerwała ciemność i pobudka w białym niczym śnieg pomieszczeniu. Pamiętał tylko biel, niemoc, wściekłość. I nic poza tym. Mhm. Potem pojawił się on. -Jeśli próbowałeś mnie zabić, sądzę, że jest wiele ciekawszych sposób na to - wyszeptał wpatrując się zamglonym wzrokiem w jego twarz. Nie czuł niczego negatywnego, choć powinien. Był tylko spokój. I już się nie bał. Nie bał się niczego. |
| | | Wiek : 51 lat Zawód : naczelnik więzienia, Betonstahlbieger Przy sobie : leki przeciwbólowe, medalik z małą ampułką cyjanku w środku. stała przepustka, telefon komórkowy, paczka papierosów, broń palna. Znaki szczególne : praktycznie zawsze nosi skórzane rękawiczki i wojskowe buty, nie rozstaje się z cygarami
| Temat: Re: Sala konferencyjna Wto Wrz 02, 2014 12:02 am | |
| Nie interesowało go to, co sądzą o nim ludzie. Być może cały narcyzm w jego wykonaniu polegał właśnie na tym, że był przekonany, że wzbudza takie, a nie inne emocje, więc nie musiał ich sprawdzać. Znał swoją reputację na wylot, sycił się żywymi reakcjami ludzi, a nie plotkami (te przecież nie mógł ugasić gorącym woskiem lub innymi zabawami ze swojego arsenału), więc wszelkie pogłoski przyjmował jako efekt ryzyka zawodowego. A to rosło w miarę jedzenia… Apetyt Ginsberga zdawał się być nienasycony i nie mógł nacieszyć się polowaniami, które każdemu sadyście pewnie starczyłyby do końca swoich dni. Problem w tym, że Gerard nigdy nie potrafił rozpamiętywać tego, co się wydarzyło. Dla innych mogło być to błogosławieństwo, ale on sam odczytywał to jako przekleństwo i najwyższy rodzaj kary od bogów. Podczas, gdy inni potrafili zaspokoić się samymi wspomnieniami, on startował zazwyczaj z czystą kartą. Jego tabula rasa doprowadzała śmiertelników na sam skraj piekła, ale któż by się przejmował ludźmi, którzy tak naprawdę stanowili dla niego jeszcze jeden rodzaj zwierzyny. Głupszej od pozostałych – wszak tylko oni ulegali destrukcji, która niosła za sobą dekonstrukcję. Właśnie ją mógł obserwować w tej pustej sali konferencyjnej z poprzewracanymi krzesłami, które miały zobrazować skutki jego nudy i amnezji. Nie pamiętał przecież Mathiasa zbyt dobrze. Nie chodziło o fakty – te trafiały do otchłani jego pamięci w sposób bezwarunkowy i pozbawiony najmniejszego sensu. Dużo dałby, by móc w stanie do reszty pozbyć się przebłysków przeszłości, ale najwyraźniej jego umysł nadal pozostawał szalenie ludzki, dając mu szansę na przywołanie wspomnień. Których, z definicji nie powinien jednak kolekcjonować. Le Brun był jego dziwką, więc jako dobry klient puszczał w niepamięć wszelką erotyczną przeszłość, skupiając się na teraźniejszości, w której wprawdzie szedł utartymi i (nie)bezpiecznymi ścieżkami, podając mu morfalinę, ale obecnie nie zaprzątały mu głowy żadne seksualne wizje. Nie doznawał też nagłego objawienia i podniecenia, kiedy chłoptaś znajdował się obok niego i pozwalał mu uwierzyć, że czeka go szybka i bezbolesna śmierć. Mógłby nim potrząsnąć i wyszeptać mu na uszko, że skona w męczarniach, które dla niego specjalnie przygotuje, pamiętając, by na końcu ułożyć jego ciało w totem i oddać właściwym duchom, by i w zaświatach cierpiał katusze z głodu i rozerwania własnego ciała, ale tak subtelne tajemnice pozostawiał sam sobie, będąc dziś do bólu Gerardem w pracy. Dlatego odepchnął go od siebie, nie dbając o to, czy upada czy też dopiero budzi się do życia. Chętnie by go jeszcze skopał, ale przecież nie o to chodziło, kiedy wyczyniał swoje cuda i tankował mu przez pory skórne właściwe paliwo. To była tylko próba otrzeźwienia go w wiadomych celach i teraz przechodził do niej lekko, siadając na krześle. - Jeśli chcesz wyjść stąd żywy – podkreślił to śmieszne słowo – to radzę ci się skupić i powiedzieć wszystko, co wiesz na temat pchnięć nożem. Obu – zaakcentował, patrząc na niego natarczywie i w skupieniu. Obstawiał, czy blisko mu do szaleńca, który zacznie odmawiać złożenia zeznań i skończy znowu na podłodze, tym razem skopany przez swojego oprawcę na amen. Nie dlatego, że go irytował czy nie był już zdolny do perfekcyjnego obciągania z połykiem, po prostu Gerard nie akceptował powtórek historii i ciągle pisał nowe opowieści w kronice przypadków sadysty, jak to przyszło określać go ludziom z Kwartału. Nie, żeby wzbraniał się przed tym przydomkiem czy uważał go za krzywdzący. Czuł wręcz niespotykaną dumę i chętnie przekazałby Mathiasem pozdrowienia dla całej społeczności Kwartału, ale ten chłopak był zabawką Fransa, więc Ginsberg nie wchodził z butami w ich porachunki, szanując osobę sutenera na tyle, by nie rozstrzeliwać jego piesków. Zresztą i tak nie miał narzędzi odpowiednich do obdzierania ze skóry, sądził równie, że ktoś zainteresowałby się tym, więc obecnie pozostawało mu tylko czekać na zeznania i rozważyć wylanie go na zbity pysk, by musiał dopraszać się naczelnika o prochy. Nie przypuszczał nawet, jak wiele rzeczy przygotował mu Ginsberg u przedsionku piekieł. |
| | |
| Temat: Re: Sala konferencyjna | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|