|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Valerius Ian Angelini Czw Lis 20, 2014 9:24 pm | |
| ~~*~~ Niezbyt duży, lecz z pewnością całkiem wygodny domek niedaleko Szpitala im. Sacromanthy Beaudelaire. Zakupiony z myślą o spokoju ówczesnego narzeczeństwa, który nie trwał jednak zbyt długo, przez co zamieszkuje go w tej chwili tylko jedna osoba.
W skład domku wchodzą: dwie sypialnie z przylegającymi do nich łazienkami, garderoba, pokój gościnny, kuchnia z jadalnią oraz spiżarnia i garaż. Budynek i podjazd otoczone są niewielkim ogrodem. |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Czw Lis 20, 2014 11:37 pm | |
| /po kawiarence; wieczór tego samego dnia
Zazwyczaj nie robiła takich rzeczy i to raczej z dosyć prostej przyczyny, otóż godziny jej pracy zamykały się raczej w dosyć niekorzystnych liczbach, przez co kończyła raczej w porach niegodnych wybieraniu się do ludzi, by oddać im ich zguby. To właśnie z racji częstego zapominalstwa klientów, w kawiarence wprowadzony został raczej dosyć jasny i przejrzysty regulamin magazynowania i wydawania pozostawionych przypadkowo przedmiotów. I sytuacja, w której nie zajęła się kartą klienta w sposób, w jaki teoretycznie zająć się nią powinna... To zdarzyło jej się po raz pierwszy, choć wielkim też dziwem raczej nie było, skoro tak krótko pracowała w kawiarence. Może z czasem miało ją to przestać dziwić? Tak czy siak, tym razem otrzymała odgórne polecenie dostarczenia karty płatniczej do rąk własnych klienta, jednocześnie będąc uprzedzoną o konsekwencjach opóźnienia lub braku dostarczenia. Może miało to związek z tym, że był to ich stały klient... O czym Helen mogła się przekonać w podsumowaniu popołudnia trwającym prawie piętnaście minut, jej własne gapiostwo zostało w nim zauważone - oczywiście, podczas którego to została również oddelegowana do oddania zguby należącej do pana Valeriusa Iana Angeliniego. Valeriusa Iana Angeliniego... Valerius! Na imię mi Valerius! Wypowiedziane pośpiesznie, lekko niedbale, lecz z uśmiechem na ustach i typ czymś w tonie głosu, co sprawiło, że zarumieniła się wtedy zupełnie bez powodu, pozostając rumianym jabłuszkiem jeszcze przez kilka dobrych godzin. No i teraz, gdy to uśmiechała się na samo wspomnienie. Co było raczej bardziej niż odrobinę irracjonalne, jednak dla niej samej... Motylki w brzuszku zupełnie bez logicznego powodu. Choć Helen Favley była akurat typem raczej znanym ze swego niecodziennego podejścia do świata. Jakby w pewnym stopniu... Wariackiego? Cóż, fakt faktem, że całkiem niedawno opuściła szpital psychiatryczny. To chyba mówiło samo za siebie, czyż nie? Tak czy siak, ona sama nie czuła się raczej typową wariatką. Nawet w chwili, w której w dziecinnych podskokach pokonywała drogę do miejsca, w którym mieszkać miał Valerius Angelini, skacząc zwinnie przez kałuże lub też... Lub też zwyczajnie wskakując w nie i patrząc na rozbryzgującą się dookoła wodę, w której ostatnie promienie słońca malowały maleńkie tęcze. Helen nie czuła się wariatką, Helen zwyczajnie była szczęśliwa, ciesząc się nawet z najdrobniejszych rzeczy w życiu. Jak liście powoli zamieniające się w szkarłat i złoto... Liście, z których planowała zrobić róże, by wykorzystać je do uplecenia wianka... Piękne. Dochodząc do domku pod wskazanym adresem, jakiż śliczny on był!, pomyślała przelotnie o tym, cóż takiego musiało się stać, że mężczyzna spotkany w kawiarni wręcz tchnął zmeczeniem i smutkiem. Przecież... Przecież to wszystko wyglądało prawdziwie perfekcyjnie. Ta dzielnica, te domki, jego domek... Zapewne wybierany przez kogoś innego - kobietę, zdecydowanie kobietę i to planującą przyszłość związaną z życiem rodzinnym. Skąd to wiedziała? Nie miała pojęcia, ale jakoś nie mogła nie wnioskować po tym wszystkim, co widziała. A spostrzegawcza to ona była jak nic... Zauważając choćby to, że w domu raczej nikogo akurat nie było. Cóż, godzina może i była wieczorna, ale też nie jakoś specjalnie późna, więc praktycznie od samego początku mogła się tego spodziewać. Co nie było równoznaczne z tym, że faktycznie się tego spodziewała. Nie, nie spodziewała się, więc teraz musiała najwyraźniej trochę poczekać. Siadając wpierw na schodkach, by po chwili podnieść się jednak z uśmiechem na ustach i przejść przez ulicę w celu pozbierania liści. Gdy zaś to zrobiła, ponownie powróciła na miejsce swej "warty", by tam przysiąść wygodnie na stopniach i zacząć zwijać liście w róże niczym z bajki. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Pią Lis 21, 2014 11:14 am | |
| Dobra, nie było tak źle, skoro nadal mnie nie wyrzucono z pracy. Nie było. W dodatku chyba spodobał się przełożonemu napisik na kawie, więc... Kto wie... Może miałem w przyszłości awansować dzięki... Helen, która nabazgrała tam swoją prośbę. Heh, to w sumie było urocze i byłoby jeszcze bardziej, gdybym faktycznie otrzymał awans. Choć... Za młody jesteś, gówniarzu! – mawiał mój najlepszy przyjaciel, który powinien chyba już wieki temu stracić ten tytuł i spaść do pozycji... Hmm... Wroga może? Otrzymywałem następnie zaczepny cios w brzuch i ostatecznie i tak dawałem mu fory. Oczywiście. Dorośli, porządni i poważni faceci bawiący się jak dzieci... Dno. Wjechałem na podjazd jak co dzień, otworzyłem garaż, zaparkowałem samochód, wyłączyłem go, cisnąłem kluczki do kieszeni, zamknąłem garaż i skierowałem się w kierunku drzwi frontowych z myślą, że jak co dzień je otworzę, wejdę do ponurego środka, cisnę coś tam do mikrofalówki, złapię piwo z lodówki i siądę przed TV, spokojnie sobie przed nim gnijąc i wstając jedynie po żarcie i kolejną butelkę piwa. Lub wino, lub co innego. Nieistotne. Istotne, że miało być non stop ciemno, ponuro, pusto i... nudno. Śmiałbym się pewnie z powtórek głupich seriali komediowych. Śmiałbym się. Dokładnie. Ale się nie śmiałem. Właściwie, to byłem zaskoczony. Bardzo. Co...? Eee... Vally...eriusie, ogarnij się! - Czeeeść – rzuciłem, mimowolnie uśmiechając się. Na progu mojego domu siedział nie kto inny... – Helen. Stało się coś? – Spytałem z... troską? Wiedziałem, że złe rzeczy nie powinny się przytrafiać takim bezkreśnie dobrym ludziom jak Helen, ale już tak bywało, że to zazwyczaj na nich spadało najgorsze. Świadomość, że ofiarą stała się nowopoznana kawiarka... Oczywistym, że zamierzałem jej pomóc, cokolwiek to było. Otworzyłem drzwi, gestem zapraszając ją do środka. - Tylko nie przeraź się... wszystkiego – powiedziałem, uświadamiając sobie, że w tym domku wszystko było straszne. Nie miałem pojęcia, czemu jeszcze zatruwałem sobie nim życie, ale... To był domek Tabby. – Napijesz się czegoś? Coś chyba powinienem jeszcze mieć normalnego do picia... – Stwierdziłem niepewnie. |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Pią Lis 21, 2014 4:43 pm | |
| Był zaskoczony jej widokiem, widziała to w jego oczach. Tak samo zresztą... Jak i coś w rodzaju zmieszania? Zdezorientowania? Miała jednak szczerą nadzieję, że nie był negatywnie nastawiony do jej niespodziewanej wizyty. Choć właściwie nie niespodziewanej, bowiem właściciele kawiarni mieli zadzwonić do mężczyzny, czyż nie? Wspominali coś o tym przelotnie, gdy już wychodziła, chociaż mało już słyszała. Lecąc niczym na skrzydłach bez większego powodu. Czyżby miało to związek z jej nowym znajomym? Ha!, z pewnością miało to związek z jej nowym znajomym, jednak nie potrafiła określić dokładniej, jaki. Raczej polubiła tego smętnego człowieka próbującego sprawiać wrażenie rozradowanego życiem, choć, jak dotąd, widziała go na oczy tylko raz. To jednak nie było zupełnie nic specjalnego, bowiem Helen… Helen lubiła dosłownie każdego i naprawdę ciężko było sprawić, by zaczęła patrzeć na kogoś przez pryzmat jego wad. Ona… Była naiwna? Dziecinna? Sama tak o sobie nie myślała, nie widząc pobłażliwych spojrzeń, jakie czasem rzucali jej klienci czy też współpracownicy. Dla niej samej jej zachowanie było czymś zupełnie naturalnym. Jak choćby najzwyklejsze w świecie oddychanie. Lekarze sprawili, że odzyskała radość w życiu, pragnąc teraz dzielić się nią z całą resztą otaczających ją osób, które jak najbardziej na nią zasługiwały. Jak choćby właśnie Valerius Ian Angelini, któremu to miała dostarczyć kartę płatniczą do rąk własnych, by nie martwił się jej pozostawieniem w bliżej nieokreślonym miejscu. I zwyczajnie nie potrafiła się nie uśmiechać, gdy wspominała w myślach tych wszystkich ludzi, którzy codziennie przewijali się przez kawiarenkę, pozostawiając w niej najróżniejsze przedmioty osobiste. Nawet takie, o których nigdy nie pomyślałaby, że da się je ot tak pozostawić. Sztuczne szczęki, tupeciki, paczki prezerwatyw, peruki, zwierzątka domowe, fiolki z krwią lub jakąkolwiek inną cieczą, wydzieliną i tak dalej, kawałki zębów, kolczyki do nosa czy do pępka, brudne skarpetki, pojedyncze buty, czasami nawet spódniczki, spodnie czy też majtki. Dosłownie wszystko, co tylko dałoby się zgubić. Karty płatnicze były przy tym zwykłym pikusiem, choć raczej cennym pikusiem. Na tyle cennym, by zabezpieczała je starannie, a tego dnia nawet odnosiła jedną do jej właściciela. Podnosząc się z miejsca, gdy tylko wyszedł z auta. Gdy zaś podszedł bliżej i przywitał się w sposób wskazujący bardziej na to, jakby znali się już przez dłuższy czas i byli co najmniej dobrymi znajomymi, co wywołało na jej twarzy jeszcze szerszy uśmiech, zaczęła grzebać w swojej torebce w poszukiwaniu zapieczętowanego woreczka z folii, w którym znajdowało się to, z czym pojawiła się przed domem tego mężczyzny. Jednocześnie też pochyliła się, by położyć wianuszek z liściowych róż na schodach. - Dobry wieczór. – Odpowiedziała, nadal zawzięcie przegrzebując torebkę. – Sekundkę. – Dodała, unosząc wzrok na towarzysza i oblewając się rumieńcem. – Coś mi się zdaje, że nadal nie wyrosłam z lat dziecięcych. Nadal tak samo niezorganizowana. Wybacz. Po, stanowczo zbyt długiej!, chwili natrafiła jednak palcami na szeleszczący woreczek i triumfalnie uniosła go w górę, machając nim w powietrzu. Dopóki nie wypadł jej z rąk… - Emmm… Ymmm… – Zamruczała niezręcznie, schylając się, by podnieść to, co wypuściła. – Karta płatnicza. Zostawił pan kartę płatniczą. W kawiarni. – Powiedziała, nadal się rumieniąc. – Właściciele uznali, że prawidłowo będzie odnieść ją jeszcze tego samego dnia. Iii… – Zerknęła na drzwi domku. – Dziękuję bardzo, ale nie będę pana fatygować i przeszkadzać po całym, zapewne ciężkim, dniu pracy. Choć jestem pewna, że nie ma się czego bać. To miejsce wygląda ślicznie. Taka cisza, spokój… Nie to, co w centrum. Tam to istny chaos. – Roześmiała się cicho, podnosząc wianek i wyciągając go w stronę mężczyzny. – To dla pana. Kiepska rekompensata za gapiostwo, ale mam nadzieję, że mi pan wybaczy. – Obdarzyła go jednym ze swoich najbardziej promiennych uśmiechów. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Sob Lis 22, 2014 9:21 pm | |
| Obserwowałem jak to spięta grzebie w swojej torebce. Zawzięcie to robiła, jak gdyby zależało od tego jej życie. I torebka... Nie miałem pojęcia, co takiego kobiety nosiły w tych torebkach, że gdy trzeba było coś z nich wyjąć, to robił się ogromny problem i walka z tą tajemniczą zawartością. Podobnie było teraz z Helen, której torebka również skrywała jakieś niezbadane przeze mnie tajemnice. Trochę tak, jakby kilka domów zabrała do tej torebki, bo przecież płeć żeńska potrafiła ogarnąć cały dom... Własnej torebki już nie. Interesujące. Uśmiechnąłem się pokrzepiająco, gdy zarumieniona podniosła wzrok na mnie. Podrapałem się po głowie, nie mając pojęcia, co mógłbym ze sobą zrobić. Gdybym porwał jej torebkę, wyszedłbym na złodzieja... A tak... Pewnie miałem stać wieki przed swoim domem, czekając na... Na co mogłem tak właściwie czekać? Może na króliczka? Białego i puszystego jak to typowała Mandy. Mandy... Gdy widziałem powtórkę Igrzysk, czułem się, jakby to właśnie mi wbijano te noże. Delilah... Ciekawe, co się działo z Delilah, gdzie była, co robiła, czy była bezpieczna... Zmarszczyłem brwi, starając się poznać trzymany przez Helen przedmiot. Nagle jasność spadła z niebios chyba na mnie, bo zauważyłem swoją kartę, która nagle wylądowała na ziemi. Schyliłem się odruchowo po nią, przez co zderzyłem się z dziewczyną, przepraszając ją zaraz. - Przepraszam. Jesteś cała? – Spytałem zakłopotany, pomagając jej wstać. – Mogliście zadzwonić. Wpadłbym po nią po pracy... A tak – mówiłem, oglądając się za siebie. Żadnego samochodu przed swoim domkiem nie widziałem. – Pewnie przyszłaś tu taki kawałek z buta... I dziękuję – stwierdziłem, patrząc na okrąg z... liści? i uśmiechając się do niej miło. Podniosłem to coś w górę, wymuszając z siebie radość. To była ta chwila, w której powinienem zmienić temat. Natychmiastowo. - Czy ja wiem, czy tak znowu ślicznie... – Odparłem, zerkając raz na jedno i raz na drugie sąsiedztwo. – Miejsce jak miejsce. Właściwie... Wybrała je pewna osóbka bardzo podobna do ciebie – stwierdziłem sam nie wiem czemu. Takie rzeczy powinienem zatrzymywać dla siebie, ale stwierdziłem, że taka informacja może uradować to dziewczę, a jej radość jakoś ocieplała moje serce. Które ostatnio bywało głównie skute lodem... - Jak chcesz, mogę pokazać ci jej zdjęcia... A jeśli chcesz już wrócić, to pozwól, że odwiozę cię do mieszkania. Nie powinnaś sama chodzić tak późno ulicami, jakie by one nie były z opinii – stwierdziłem znów z troską. Ohh, rycerz na białym koniu się znalazł. Czyżbym szukał kolejnej dziewczyny do zniszczenia?
|
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Nie Lis 23, 2014 12:38 am | |
| Była spostrzegawcza. Nawet pomimo całego swojego aktualnego charakteru i sprawiania jak najbardziej wariackiego wrażenia, była spostrzegawcza. I zwyczajnie nie mogła nie zauważać tej nieznacznej sztuczności w zachowaniu Valeriusa Angeliniego, gdy był w jej towarzystwie. W innych okolicznościach nie mogła, oczywiście, się wypowiedzieć, bowiem w końcu go nie śledziła czy coś w tym rodzaju. Ona tylko wpadła na jego posesję i pod jego dom, choć to chyba już zakrawało... o niszczenie przestrzeni osobistej, by zwrócić mu pozostawioną własność. Co z kolei paranoik mógłby pociągnąć pod jej celowe działanie, przeoczenie zawieruszonej karty i przetrzymanie jej, mające na celu zdobycie jakiś specjalnych profitów lub też choćby i zwyczajne poobmacywanie wzrokiem strażniczego ciastka z kremem... Na takie mimowolne umysłowe porównanie, cóż, zwyczajnie nie potrafiła nie roześmiać się bezgłośnie, przysłaniając dyskretnie usta wierzchem dłoni. Co tu oszukiwać samą siebie. Podobał jej się i nie mogła temu zaprzeczyć, choć otwarcie na głos niczego takiego mówić nie zamierzała. Wystaczało jej chwilowo to, że naprawdę miło się z nim rozmawiało, równie dobrze na niego patrzyło, pomimo dosyć mało dyskretnych spojrzeń, jakie rzucał w jej kierunku. Nie, nie oceniających, daj panie!, wcale nie flirtujących czy też pożądliwych, a takich... Jakby przeszywająco-zaskoczenie-zmieszanych? Cóż, zdecydowanie nie była tu spodziewanym gościem, choć nadal czuła się raczej całkiem mile spodziewana. Może z powodu przyniesienia zguby? Dzięki niej właśnie nie czuła się aż tak dziwnie i to było wyśmienite. Choć już po chwili wyśmienitość swego samopoczucia odrobinę jej się zachwiała. Dokładniej to ujmując - wyśmienitość zachwiała jej się wraz z drżeniem palców, które to sprawiło, że cenny kawałek plastiku znalazł się na zimnych stopniach, zaś ona sama rzuciła żartem uwagę o własnej niezdarności. Będącą w sumie najszczerszą prawdą, bowiem faktycznie zdarzało jej się być przeogromną niezdarą. Co też nadawało się do uśmiechu, czyż nie? Te jej wszystkie dziwnie irracjonalne wpadki... Tak dzikie, że aż zabawne. Jak choćby w momencie, w którym pochyliła się, by podnieść kartę i kompletnie nie zauważyła, że mężczyzna obok niej planuje zrobić to samo, przez co zderzyła się z nim nosami i przy okazji wywinęła orzełka, lądując na tyłku na ganku gospodarza. Przyjmując jego pomocną dłoń i uwieszając się na moment jego ramienia, by złapać potrzebną jej równowagę. I to właśnie wtedy... Poczuła coś dziwnego. Zupełnie niepojętego, jakby nie robiła tego po raz pierwszy, a któryś z rzędu, setny czy tysięczny, może nawet milionowy. Angelini był taki ciepły i tchnący bezpieczeństwem, specyficznym zapachem dochodzącym do jej nozdrzy, który to kojarzył jej się z domem, ze świętami i rozpalonym kominkiem, pomarańczami i cydrem, okopconym drewnem i... Przesadzała? Dawała się ponieść myślom, uciekając w krainę własnych wyobrażeń, które pojawiły się w niej zupełnie znikąd. Cóż, najważniejsze jednak, że po krótkiej chwili odsunęła się od niego, uśmiechając przepraszająco za uczynienie sobie z niego podpory. - Jak już mówiłam - niezdara ze mnie. - Roześmiała się krótko, lecz przyjacielsko, zerkając na swoje ciało i machając wpierw jedną, a następnie i drugą nogą. - Sądzę, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Jeśli po powrocie do domu okaże się, że poczynił pan nieodwracalne zmiany na mojej psychice i mym ciele... Pozwę pana o narażenie życia i materializm! - Zażartowała pogodnie, rozmasowując kość ogonową. - Szefostwu zależało na tym, by dostał pan jak najszybciej kartę do rąk własnych, nie narażając przy tym nikogo na zbędne czekanie bądź też nieprzyjemności. - Pseudoprofesjonalnie wyrecytowała z pamięci mniej więcej to, co jej przekazano, słuchając dalszej części wypowiedzi mężczyzny, którego dosłownie nie była w stanie spuścić z oczu. Pociągał ją? Chyba tak... Jednak również dosyć nielogicznie się o niego martwiła. Zupełnie bez powodu. Na dodatek znali się przecież nawet nie jeden dzień! To też ją lekko bawiło... - Ależ to żaden problem! Spacer o tej porze należy do przyjemności. Powinien pan kiedyś spróbować. - Powiedziała radośnie niczym dziecko, mimowolnie zerkając na swoje buty i, lekko obryzgane wodą z kałuży, grube rajstopy w kwiaty. Po tym ponownie uniosła głowę, przymykając na chwilę oczy, by wciągnąć w nozdrza jesienne powietrze i uśmiechnąć się jakby nieobecnie. - Jesień jest... Piękna. Lekko melancholijna, lecz piękna. Ma w sobie coś takiego... Zupełnie jak to miejsce. - Mruknęła, nie otwierając oczu. Po słowach o pewnej osóbce podobnej do niej, ponownie wróciła jednak do rzeczywistości, uśmiechając się nadzwyczaj szeroko i klaszcząc w dłonie. Dalsza część małej dziewczynki w niej. - Z miłą chęcią je obejrzę. Aż żal opuszczać tak malownicze miejsce tak prędko. - Uśmiechnęła się do Angeliniego, po raz kolejny zerkając na swe stopy i poruszając palcami w pięciopalczastych skarpetkach. - Mogłabym gdzieś podsuszyć buty? - Spytała powoli z rumieńcami na twarzy, dodając jeszcze i czerwieniąc się przy tym bardziej. - Przeskakiwałam przez kałuże, by umilić sobie drogę do pana, a potem jakoś tak wyszło, że nie mogłam się powstrzymać przed skakaniem w nie i... I teraz mam mokre skarpetki... Nie zaleję panu podłogi wodą? - Skończyła ostrożnie. Oglądanie zdjęć naprawdę ją kusiło. Uwielbiała poznawać historie. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Pon Lis 24, 2014 12:04 am | |
| Podniosłem gwałtownie wzrok na nią, gdy zaśmiała się tak cicho i zawstydzenie. Zapewne miała to odebrać, jako nieżyczenie sobie z mojej strony słuchania jej śmiechu, który był spowodowany nie wiadomo czym. Ja jednak... Ten śmiech była tak bardzo znajomy, tak bardzo kochany przez me serce i mimo że nie należałem do ludzi... Nie, w sumie należałem do ludzi sentymentalnych i ten śmiech przypomniał mi o mojej starej Tabby, z którą przesiadywałem o zachodzie słońca nad brzegiem jeziora i żegnałem z nią kolejny dzień. Niemal każdego wieczoru obiecywaliśmy sobie, że już zawsze i wszędzie będziemy siebie wspierać, że będziemy dla siebie przyjacielskim wsparciem. Ja i Tabby... Vally i Tabby... Nie patrzyliśmy na siebie, bo nasz wzrok wbity był w niesamowite kolory, którymi obdarzał nas zachód. Siedzieliśmy w ciszy i słuchaliśmy rechotu żab, świerszczy kryjących się w trawach i od czasu do czasu plusku wody, gdy jakaś ryba postanowiła się pobawić w olimpiadę. Siedzieliśmy w ciszy świadomi własnego towarzystwa, ciało obok ciała, dziewczyna obok chłopaka, trawa muskała nasze dłonie. My się nie dotykaliśmy, my wiedzieliśmy, że nic prócz przyjaźni nie może między nami zaistnieć. Nawet przyjaźń była zakazana, o czym w tej chwili przypomniały mnie plecy. Czyżby zbierało się na deszcz? Na śmiech Helen oczywiście uśmiechnąłem się. Rozczuliłem nawet, jak gdybym nie był bezwzględnym strażnikiem, a romantykiem, jakbym miał uczucia... A odkąd nie było Tabby... Nie było mojej Tabby, która rzucała się nagle na mnie, przepychając i drocząc się ze mną, że już nigdy więcej nie zmarnuje tyle czasu dla jakiegoś tam Angeliniego. Nawet czasem cmokała mnie w policzek, by potem rozkazać zapomnieć o tym czynie... I te jej kucharskie paluszki... Ciasta... Ach... Ciepło i kształt ciała Helen też Ją przypominał, choć gesty dziewczyny nie były sztywne w pewnych momentach, niechcące mnie odrzucić, nie spinające się, że pozwoliło mi się dotknąć. Helen po prostu wsparła się na moich ramionach, nie odpychała się ode mnie ze wstrętem, ze wzburzeniem, z niezależnością w oczach. Tabby była swego rodzaju wojowniczką, która pragnęła pokazać światu, że jest silna i nikogo nie potrzebuje, mimo że potrzebowała. Tak przynajmniej mi się wydawało i może jednak się myliłem? Może popełniłem błąd, chcąc ją na siłę zatrzymać u swego boku? Byłem tak debilny, że zamknąłem ją w pokoju! Jak więźnia! Jak niewolnika! A wcześniej...? Porwałem i skułem. Miała rany na nadgarstkach... I te blizny na szyi. Też byłem winny ich zaistnieniu. Helen blizn nie miała. W sumie nie miałem pojęcia, czemu tyle myślałem o Tabby, gdy miałem gościa. To co, że była do niej podobna, to co, że śmiała się podobnie i że... Przeszłość. Nie miałem tez pojęcia, czemu właściciele Vanillove tak się spinali, by mi oddać kartę i ciągnęli tu taki kawałek drobną i niewinną Helen. Tak późno! To było zbędne i kompletnie nie na miejscu. - Spacerowałem niegdyś o tej porze... Niegdyś też podziwiałem zachody słońca. Szkoda, że podzielono miasto. Tyle pięknych miejsc uległo zniszczeniu – rzuciłem, mając nadzieję, że się wtopię w temat jesiennych rozważań Helen, które były urocze. Takie jak moje i Tabby niegdyś, czyli dziecinne, beztroskie i zauroczone. Ja w tym miejscu już nie widziałem już nic niesamowitego. Jedynie rzucił mi się w oko pies sąsiadów, którego nie potrafili ostatniej nocy ujarzmić, uspokoić, dobić czy czegokolwiek. - Nie przejmuj się zalewaniem niczego, bo i tak pewnie sprzedam tę dziurę – rzuciłem, tym razem się śmiejąc. Cicho, niezawstydzająco, beztrosko tak. Wskakiwała do kałuż, bo nie mogła się powstrzymać... To było takie słodkie. Przypominało Julkę czy Mandy. Obie były... zdolne robić takie rzeczy i obie były martwe. Przełknąłem prędką tę myśl, uśmiechając się i wpuszczając Helen pierwszą do środka. - To ja się zajmę twoimi butami i... zrobię nam kakao? Lubisz kakao? Przyda się coś gorącego i domowego w taki deszczowe jesienne popołudnie. I by nie dopadło cię przeziębienie... – Mówiłem, zabierając jej z rąk jej przemoczone butki i zwracając uwagę na paluszki stóp Helen. Skąd się urwało to dziewczę? Jakimże cudem jeszcze stąpało po tym świecie niezniszczone przez Kapitol ani rebelię? - Album ze zdjęciami znajduje się na regale w salonie. W sypialni jest też spora kolekcja... Właściwie, jak chcesz, to pozwiedzaj ten domek, skoro ci się tak podoba. I czuj się jak u siebie... Tylko nie zalewaj łazienki, okej? - Rzuciłem, nieco kłopotliwie drapiąc się po głowie. Dopiero teraz do mnie dotarło, że zaprosiłem obce sobie dziewczę do swojego domu. Do mojego i Tabby domu. |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Pon Lis 24, 2014 2:09 am | |
| Helen wydała z siebie ciche westchnięcie, wodząc spojrzeniem po okolicy skąpanej w ciepłym blasku słonecznych promieni. Od północy dało się już poczuć powiew świeżego wieczornego powietrza, jednak w miejscu, w którym stała z Angelinim, wciąż jeszcze wyczuwało się ciepło i to nie tylko bijące z ich rozgrzanych ciał. Ciał... Wspierając się na nim wtedy, przez ten krótki moment, pomyślała o tym, jak to byłoby nie mieszkać samotnie i mieć na czyjej miękkiej piersi złożyć głowę. Mieć kogoś, kto byłby zawsze, gdy tego potrzeba, a nawet i gdy teoretycznie nie jest to konieczne. Kogoś na chłodne jesienne wieczory spędzane przed kominkiem z kubkiem herbaty i czytaną wspólnie książką. Przyjaciela, może nawet więcej niż tylko drogiego sercu kompana... Taka myśl, musiała powiedzieć, w jakimś stopniu ją zaskoczyła, do czego zdziwienia dodawał fakt, że wynikła ona przy kimś, kogo Helen praktycznie wcale nie znała. Jednak naprawdę czuła się przy tym niekoniecznie radosnym człowieku dobrze, chcąc poprawić mu nastrój wszelkimi możliwymi i nawet niemożliwymi sposobami, dodatkowo mając jeszcze przedziwne wrażenie, że zna go już dłuższy czas, co było przecież czysto niemożliwe. Nawet jeśli ona nie pamiętała większości ludzi ze swej przeszłości, dziewięćdziesiąt dziewięć procent z nich raczej ją pamiętało, więc gdyby znała tego mężczyznę już wcześniej, raczej wiedziałaby o tym od niego samego. Choć tak właściwie... On zachowywał się zupełnie tak, jak gdyby byli już dobrymi znajomymi. Nic jej tutaj do siebie nie pasowało, przez co praktycznie nieustannie marszczyła nos w zastanowieniu. - Dlaczego pan przestał? Spacerować? Podziwiać piękno? - Spytała mimowolnie, myślami błądząc jednak gdzieś zupełnie daleko, poza granice tego wszystkiego, gdzieś daleko za zapory i mury, do idealnego świata, w którym ludzie mogli prawdziwie być szczęśliwi, w którym nie było smutku, żałości czy też zła. On też byłby tam pogodny. Ten smutny błysk w jego oczach zostałby zastąpiony czymś innym, czymś dobrym i szczerym, cudownym. Na myśl o tym, westchnęła marzycielsko. - Zawsze jest co podziwiać. Nawet zdewastowane miejsca mają swój urok, czekając tylko na to, by je odkryć. - Szepnęła, unosząc ku niemu roziskrzone spojrzenie i powoli wskazując palcem na drozda siedzącego na jednej z gałęzi wielkiego drzewa, które lśniło drobnymi kropelkami niedawnego deszczu. - Widzi pan? Wszędzie można znaleźć coś, co nas zachwyci. Trzeba tylko umieć patrzeć. - Wyszeptała z łagodnym uśmiechem, powracając po chwili do rzeczywistości i wspominając wcześniejsze słowa Strażnika. - Nie pamiętam tego, jak to wszystko wyglądało przed wybuchem rebelii czy też w jej czasie, może to i lepiej, ale naprawdę żałuję, że nie mogę zobaczyć tego, jak to wszystko wyglądało kiedyś i porównać tego z dniem dzisiejszym. To taka wielka strata. I ci wszyscy ludzie... Dzieci... Była szczera, zupełnie nie biorąc pod uwagę tego, z kim ma do czynienia i że znaczna większość ludzi z rządu zapewne wzięłaby ją pod lupę po niektórych z jej słów. Nie była podejrzliwa, uważając tego człowieka za kogoś będącego dobrym materiałem na przyjaciela, którym już po części się dla niej stał. Co nie było dla Helen ani odrobinę dziwne. W końcu lepiej mieć samych przyjaciół i w każdym dostrzegać dobrego człowieka niż tonąć w okropieństwach, paranoi i stereotypach, czyż nie? Nie tym się kierowała. Nie ogólną opinią, jaka już jakiś czas temu przylgnęła do ludzi z grupy Angeliniego, a tym, co sama widziała i co osobiście przy nim odczuwała. Człowiekiem, nie ogólną opinią Strażników. I miała coraz większe wrażenie, że nie popełnia przy tym jakiegokolwiek błędu. Pozwalając więc sobie naturalnie na te automatyczne, często dosyć impulsywne i raczej nieprzemyślane reakcje, które normalnie mogłyby przynieść jej ból czy nawet zgubę, a które jak dotąd nawet nie otarły się o nadzwyczaj granicę między dobrem i złem. Los był dla niej nadzwyczaj łaskawy, dając jej nadal być tym pogodnym kimś, kto w pewnym przypominał duże dziecko. Beztroskie, gadatliwe i przeskakujące z tematu do tematu w tempie wręcz ekspresowym, gestykulujące wyraźnie oraz całą sobą wyrażające swe uczucia. Będące czymś na kształt otwartej księgi, z której dało się płynnie czytać. Przy słowach mężczyzny o sprzedaży domu zaś... Widzieć szok widoczny w oczach dziewczyny, w których to też chyba zaczynały powoli iskrzyć się łzy, gdy ona sama... Cóż, zareagowała nadzwyczaj impulsywnie, dosłownie uwieszając się nagle na szyi Valeriusa i patrząc na niego błagalnym spojrzeniem przypominającym trochę proszącego szczeniaczka. - Nie rób tego, nie rób! - Pisnęła, po chwili łapiąc się na tym co robi i odsuwając kawałeczek, by spuścić wzrok na swoją sukienkę w niezapominajki i spleść dłonie na podbrzuszu niczym dziecko bojące się kary. - Przepraszam pana za moją reakcję, ale... - Przełknęła ślinę, odzywając się po chwili jednak ponownie, tym razem z upartym błyskiem w oczach i... Nadając wręcz w tempie błyskawicy. - Totakiepięknemiejsceicicheispokojne. Imówiłpanżezniszczonotyleładnychterenów. Atenjeszczepozostałiwartogoochronićinieburzyć.Iproszęproszęproszępana. Niechsiępan. Jeszczezastanowi. Bonaprawdętu. Jesttakślicznie! - Skończyła, wreszcie łapiąc głębszy oddech i przypominając już teraz czerwonego pomidorka z błyszczącymi oczętami, który uśmiechnął się nieśmiało do gospodarza. Zupełnie tak, jakby poprzedni wybuch nadzwyczajnej śmiałości nie miał wcale miejsca. Wchodząc do środka domu, wciąż czuła się jakby lekko nieswojo, jednak i to przeszło jej nadzwyczaj szybko. Właściwie już w momencie, w którym przekroczyła próg tego uroczego domku, w którym panował... Niekoniecznie już uroczy bałagan, na którego widok mimo wszystko nie skrzywiła się ani też nie dała żadnego innego znaku, że zauważa pudełka po pizzy i tacki po mikrofalowym jedzeniu walające się po całym pomieszczeniu. Ani też, że zauważa, kilka pustych i jedną chyba jeszcze pełną, lecz już się wygazowującą, puszki po piwie oraz butelki po innych alkoholach. Była w końcu kulturalna, czyż nie? A on zaprosił ją do środka, uprzedzając wcześniej, by się nie przeraziła. No i był przecież takim cudownym człowiekiem! Proponował jej kakao i troszczył o to, by się nie przeziębiła! - Uwielbiam. - Stwierdziła, zdejmując buty, by z uśmiechem podać je gospodarzowi, a następnie klaszcząc w dłonie i rozcierając je energicznie, bowiem całkiem nieźle jej wcześniej zmarzły. - Dawno nikt nie zrobił dla mnie czegoś takiego. - Zaczęła, w pewnym momencie marszcząc na kilka sekund brwi, by dodać teoretycznie dziwne stwierdzenie, lecz wypowiedziane pogodnym tonem pełnym wdzięczności dla mężczyzny. - Tak właściwie, to nie pamiętam, kiedy ktoś zrobił coś takiego dla mnie. Cokolwiek, w sumie. Oczywiście, klienci kawiarenki, jej właściciele, reszta personelu i, wciąż jeszcze dosyć wąskie, grono przyjaciół Helen... Ci wszyscy ludzie byli dla niej przez większość czasu dobrzy, ale mieli też własne życie i rzadko kiedy zastanawiali się raczej nad jej potrzebami. To ona sama była tu raczej stroną pomagającą. Tymczasem Valerius... PAN Valerius okazał się kimś, kto faktycznie pomyślał o jej odczuciach. I tym samym zaskarbił sobie jej dozgonną przyjaźń, oczywiście! - Okej! - Potwierdziła energicznie przyjęcie komunikatu, rozglądając się z ciekawością, by po chwili dać pokaz kolejnego impulsywnego zachowania, jakim było serdeczne uściskanie Strażnika, choć trochę obawiała się broni przy jego pasku, oraz przelotne ucałowanie go w policzek. - Strasznie panu dziękuję. - Wyszeptała, znów jakby z dozą nieśmiałości po nadzwyczaj śmiałym ruchu, odsuwając się i wchodząc powoli do salonu, gdzieś znalazła... Jeszcze więcej pudełek, tacek i puszek oraz, pozostawione na środku dywanu, dwie samotne skarpetki nie do pary. I zrobiło jej się żal. Tak strasznie żal tego człowieka... Podeszła więc bliżej, zaczynając zbierać śmieci i wrzucać je do dużego wora, typu właśnie tego na odpadki, wiszącego na klamce. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Pon Lis 24, 2014 10:01 pm | |
| Spojrzałem obojętnie na drozda i nie ujrzałem w nim nic pięknego, nic wyjątkowego, nic, co mógłbym uznać za zachwyczające. Kiedyś może coś bym dostrzegł, ale dziś już nie. Już nie. Po prostu pewne rzeczy przemijały – powtarzałem sobie naokoło. Piękno również. Po prostu przemijało i to nie było nic wielkiego, nic, nad czym powinienem rozpaczać. Całkowicie normalne. Normlaność. - Nie masz co żałować tych ludzi. Niszczyli ten świat – stwierdziłem, w pełni się z tym zgadzając. Głos miałem obojętny, jak gdybym mówił, że zaraz zapadnie zmierzch. Ot stwierdzenie. Co zaś się tyczyło „tych ludzi”... Vincent. On był największym przykładem tego, że niszczyli oni świat. Gdyby nie on, zapewne teraz mógłbym się cieszyć z Tabithą pełnią życia. Gdyby nie pieprzony Kapitolińczyk... Bylibyśmy szczęśliwi. - Spacery po prostu mnie znudziły – rzuciłem zdecydowanie zbyt chłodno, dlatego byłem zaskoczony, że dziewczę zdobyło się na tak bliski gest, przekonując mnie do czegoś, co nie miało sensu. Nie miało sensu. Nie miało. W grę wchodziła tu jedynie sprzedaż. Ten dom był jak mój osobisty nowotwór. Miał mnie zniszczyć, jeśli postanowiłbym go sobie pozostawić. - Spokojnie – odparłem, delikatnie odpychając ją od siebie, bowiem po mojej głowie przemknęło coś na kształt wyrzutów sumienia. Ktoś mógł mnie ujrzeć, powiedzieć Hanie, która to raczej nie przyjęłaby zbyt dobrze informacji, że jej facet obściskuje się z inną przed wejściem do swojego domu. Nie chciałem też być nieuprzejmy względem tej niesamowicie beztroskiej dzieczynie. Przypominała mi z zachowania Amandę, choć ta z kolei miała w sobie coś z szaleńca. Zapewne przez przeszłość. – To przeklęte miejsce. Pewnie będę masochistą i je pozostawię, by móc rypać rany. Ale nie zaprzątuj sobie tym głowy i już nie pytaj o przeszłość. To coś, co minęło i nie ma co się nad tym rozwodzić. Może dobrze, że nie pamiętasz swojej... - Choć co się stało, że nie pamiętasz? Miałaś wypadek? – Spytałem po chwili. To smutne, że nie miała żadnych radosnych wspomnień, w których ktoś był dla niej miły, dobry. Każdy miewał jakieś szczęśliwe wspomnienia. Choćby z dzieciństwa i to czasem potrafiło wywołać uśmiech na wargach, poprawić humor, pozwolić przetrwać kolejny dzień. Dupnie też, że pierwszym dobrym wspomnieniem Helen miałem być ja. JA. JA!!! - To ja na chwilę znikam... – Rzuciłem, idąc zrobić obiecane kakao i ochłonąć. Helen była... I sam nie wiedziałem, co się ze mną działo, że w ogóle spraszałem kogoś do swego domu. Nie miewałem gości. Prócz Tommiego. I Hany. - Hola-hola! Przystopuj. Nie jesteś moją sprzątaczką, Helen. Siądź sobie wygodnie, wypij kakao i postaraj się zlekceważyć ten drobny chaos wokół - rzuciłem, zabierając jej trzymany worek z rąk, zaraz gdy odstawiłem kubki na stolik. Jeszcze tego brakowało, bym do listy przestępstw dopisał ją. |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Wto Lis 25, 2014 1:28 am | |
| Tej jednej rzeczy za nic w świecie nie potrafiła zrozumieć, co nie oznaczało, oczywiście, że nie próbowała tego zrobić. Nie należała raczej do osób usilnie upierających się tylko i wyłącznie przy swoim własnym zdaniu, toteż usiłowała spoglądać na niektóre rzeczy również z całkowicie innej perspektywy. Nie zmieniało to jednak faktu, że w niektórych rzeczach nie umiała dostrzec tego, czego trzymali się inni ludzie. Jak choćby Valerius Ian Angelini i jego przekonanie o tym, że ludzie wtrąceni do getta faktycznie zasłużyli na to, co otrzymali. Ona tak nie sądziła, żałując ich wszystkich i pragnąc zrobić cokolwiek, by coś zmienić, jednak zwyczajnie nie mając ku temu możliwości, co doprowadzało ją do tych momentów, w których nadzwyczaj ciężko było jej wykrzesać na twarzy pogodny uśmiech. Może i prawdą było to, że dawni mieszkańcy Kapitolu nie zachowywali się tak jak powinni, lecz obecni ludzie zasiedlający Dzielnicę Wolnych Obywateli oraz tereny rządowe, cóż, również nie byli święci i nawet ona to zauważała. Poza tym, co miała powiedzieć o fakcie, że dzieci z getta, całkowicie niewinne dzieci z getta!, cierpiały za coś, w czym nie brały nigdy udziału. Czymże zasłużyły sobie na to, by teraz przymierać z powodu chorób i głodu? By lać hektolitry łez i by obserwować śmierć najbliższych? By zostawać sierotami zdanymi tylko na siebie? Wyrzucanymi wprost na wyjątkowo nieprzyjazną ulicę, aby tam żyć w jeszcze gorszych warunkach? Żyć i umierać nadzwyczaj szybko, bowiem mało kto był chyba w stanie wytrzymać coś takiego. W tym wypadku nie była w stanie zgodzić się ze słowami jej towarzysza, zwyczajnie na krótki moment zatapiając się we własnych myślach o cierpieniu niewinnych, by dojść wreszcie do kolejnego wniosku. Wniosku, w którym obecny rząd zachowywał się, nie mogła tego łagodniej określić, niczym banda hipokrytów. Pochodzących w większości z dystryktów, ci z dawnego Kapitolu byli jeszcze większymi okrutnikami w stosunku do swych dawnych braci i sióstr, w których nie było przecież łatwo o przetrwanie, głoszących piękne hasła, a następnie posyłających ludzi do miejsca dokładnie takiego samego, może nawet jeszcze gorszego, jak tamto, z którego sami latami pragnęli się wydostać, cierpiąc. Uwalniając siebie samych od jednego jarzma tylko po to, by zagwarantować je komuś. I to miało być dobre?! - Mam. – Powiedziała cicho, unosząc wzrok na mężczyznę. Wzrok, w którym kryła się ta drobina cierpienia, przykrywana całymi pokładami naturalnej radości i beztroski. – A dzieci? Niech pan spojrzy na to z tej strony. Od strony dzieci, które niczym nie zawiniły, często nawet nie rodząc się w dawnym Kapitolu, a już w tym, co tak pięknie zwane jest Kwartałem Ochrony Ludności Cywilnej. Niektórzy naprawdę nie są źli, nie byli źli, a zostali potraktowani jak zwierzęta. Rozdzieleni z rodzinami, przyjaciółmi, ukochanymi… Czy uważa pan, że jest to coś dobrego? Że warto temu przyklasnąć? Posyłaniu ludzi na Igrzyska, które nie miały się już nigdy odbyć? Kłamstwom rzucanym prosto w oczy? Z uczynnym uśmiechem na ustach? Wszystkie swe słowa wypowiadała tonem przypominającym skrzywdzone dziecko pragnące zmienić świat. Tak bowiem właśnie było, choć nie miała ku temu możliwości, chciała zmienić świat, naprawić go i sprawić, by ludzie nie myśleli tak jak jej aktualny rozmówca. By nie wypowiadali swych słów tak okrutnie zimnym tonem, jakby zupełnie nie obchodziło ich cierpienie innych ludzi, a by angażowali się w pomoc. Zmienili cokolwiek, bo przecież nie było to niemożliwe! Może i trochę zapędzała się w towarzystwie kogoś, kto swobodnie mógł ją za to aresztować, jednak nie myślała o tym, naprawdę sądząc, że człowiek stojący obok niej nie jest tylko bezuczuciową maszyną do wykonywania rozkazów przełożonych, a kimś naprawdę dobrym, choć sam może nie zdaje sobie jeszcze z tego sprawy. Że trzeba tylko poruszyć w nim odpowiednią strunę, by okazał się kimś więcej, kimś lepszym od tego, kogo w tym momencie zgrywał. Zaś odrobina ciepła ze strony drugiej osoby potrafiła zdziałać cuda i ona o tym wiedziała, wykorzystując ją właśnie teraz, w tym momencie. - Spacery nie mogą się ot tak znudzić. – Stwierdziła uparcie, kładąc dłonie na swych biodrach i patrząc na niego z dołu, by wyszczerzyć zęby w uśmiechu. – Zawsze znajdzie się takie miejsce, które zaskoczy nas czymś pozytywnym. Powinien pan spróbować jeszcze raz. Mogę nawet w tym pomóc, mam czas. – Zaoferowała może nie usłużnie, ale z pewnością uprzejmie. No i słodko… Niczym chodzący cukiereczek, ba!, niczym chodzące dziesiąt kilo czystego cukru. Musiała przyznać, że mimo wszystko, cóż, zaczynała naprawdę lubić tego człowieka. Może i w pewnych momentach zachowywał się trochę jak mruk idący sztywno wprost za narzuconym mu systemem, dokładnie tak sądziła! miała w końcu swój rozum, a i spostrzegawcza była!, jednak w innych chwilach pokazywał jej coś zupełnie różniącego się od tego obrazka. Coś, co napełniało jej serce nadzwyczajną pogodą, zaś umysł myślami o istnieniu szans na poprawienie czegoś w tym, jak Angelini pojmował otaczającą go rzeczywistość, ludzi i ogólnie świat. Dlatego też nie szczędziła mu miłości do życia, jaką w sobie miała, pragnąc jak najbardziej się nią podzielić. To było bowiem dobre, czyż nie? Choć wychodziła chyba na wyjątkowo impulsywnego narwańca, bez zastanowienia robiąc to, co przyszło jej akurat do głowy i pokazując dokładnie to, co w danym momencie odczuwała. Dokładnie tak jak w chwili, w której towarzyszący jej mężczyzna wspomniał o chęci sprzedania tego uroczego domku, który wyglądał przecież tak ślicznie i dla niej samej byłby praktycznym spełnieniem marzeń… Zawsze chciała taki mieć! Zawsze… Odkąd pamiętała, czyli jednak dosyć marnie oraz krótko… Nie zmieniało to jednak zupełnie niczego w jej postrzeganiu tego miejsca. Jako marzenia. - Dlaczego? – Pytanie mimowolnie wyrwało się z jej ust, które zasłoniła niczym mała dziewczynka, gdy tylko doszło do niej, że przecież prosił ją o to, by nie pytała go o przyszłość. Cóż, o tą i tak pragnęła spytać, jednak raczej nie w tym momencie… Teraz płynnie przechodząc do odpowiedzi na jego pytania, by zamaskować jakoś swą kolejną gafę. Myśląc o tym, że te pojawiały się dosyć gęsto w ich znajomości. On działał na nią tak… Destrukcyjnie? Dla normalnego myślenia. - Tak… – Pokiwała głową z dosyć smutnym uśmiechem na ustach. – Można powiedzieć, że miałam wypadek i to na własne życzenie. I to mnie zniszczyło… Na jakiś czas… Pozbierałam się z tego jakoś dzięki pomocy dobrych ludzi, jednak nie jestem już chyba tą samą osobą, którą byłam kiedyś. – Wyznała szczerze, nie obawiając się osądu czy pytań, a tylko tego, że mogłaby tym zepsuć atmosferę między nimi. – Nie poznaję tej osoby, o której mi opowiadano i… I chyba nie chcę jej znać. Jestem teraz szczęśliwa, nareszcie czuję się wolna. I nie chcę tego burzyć zagłębianiem się w swoją historię. – Skończyła, dając się wreszcie zaprosić do domu i starając nie zmoczyć zbytnio podłogi w korytarzu gospodarza. Choć widząc jego pojęcie niewielkiego bałaganu obawiała się, że nawet nie zwróciłby uwagi na jedną mokrą plamę mniej lub więcej. - Dobrze. Będę grzeczna. – Uśmiechnęła się do niego nim ją opuścił, a następnie przeszła do salonu, biorąc się już po chwili za ogarnianie. To był… Odruch, którego nawet zbytnio nie zauważała. Ona tylko robiła to, co uważała za słuszne, nie myśląc o tym, że może być to co najmniej nie na miejscu. - Nie jestem… – Pokiwała głową w lekkim zamyśleniu, mrugając kilka razy, by obdarzyć towarzysza kolejnym ze swoich przeuroczych uśmiechów niewinnej dziecinki. – Ale mogę być! Jeśli pan chce… Oczywiście… – Stwierdziła z początku energicznie, potem odrobinę się pesząc i grzebiąc nogą w dywanie, choć po kilku sekundach odpuściła sobie tę czynność, nie chcąc nawet zastanawiać się nad tym, co też mogła wygrzebać spomiędzy włókien. Nie chciała raczej przeszkadzać mini cywilizacjom tam mieszkającym. Jeszcze by ją zaatakowały czy coś… - Już od początku mojego pobytu w mieście, myślałam nad znalezieniem sobie drugiej pracy, a… Lubię sprzątać… To nie problem dla mnie… I jestem sumienna! Chyba… – Dodała, kończąc lekko zażenowanym śmiechem. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Wto Lis 25, 2014 9:54 pm | |
| Ona była wszędzie – to właśnie w tym tkwił mój problem. Gdzie bym nie spojrzał, Tabby uśmiechała się do mnie, pukała mnie zaczepnie lub po prostu stała i wydzierała, uświadamiając mi, że nigdy mi nie wybaczy, nie tak do końca. Zdrada, a właściwie zdrady, wydawały się być takie błahe w porównaniu z jej śmiercią. Jej już nie było. Po niej został mi dom każdy przedmiot w nim, które sama dobrała. Dwa kubki, które wyciągałem z szafki... Dwa napisy. Imiona. „Valerius” i „Tabitha”. Nasze imiona, które tkwiły rozdzielone przez moje dłonie. Myślały, że dalej będą sobie stać razem nieopodal, póki nie uświadomiłem sobie, że kubek Tabby miał pozostać jej już na zawsze. Odstawiłem go dalej na szafce i sięgnąłem po jakiś neutralny, który w sumie też ona wybierała. Dzikie fioletowe kwiaty i mój kubek z imieniem. „Valerius” i jakaś dzicz. „Tabitha” została na szafce i widziała me plecy, gdy opuszczałem kuchnię z dwoma kubkami kakao. Tabitha wyraziłaby swe wątpliwości, gdy wszedłbym do salonu, zapytała, czy te kakao nie opuści kubka, by ją osobiście zabić, czy nie będzie do niej śpiewało, gdy postanowi się napić... Tabby... Próbowałaby odkryć nową cywilizację w moich kulinarnych dziełach i nie musiałaby sprzątać domu, bo dzięki matce nie należałem do brudasów, ale ostatnio... Tabitha... Pokręciłem głową, chcąc wyrzucić z siebie myśli o Tabby. Przez nią miałem brak spokoju. Ciągle siedziała mi w głowie. W dodatku zmuszony byłem przedłużyć kręcenie ze względu na Helen, na której to powinienem się skupić. Chciała mi sprzątać! Była zbyt dobra. - Helen, nie możesz wszędzie chcieć dobrze! – Rzuciłem nieco podirytowany. Jak to było, że taka nieostrożna Helen sobie żyła, a Tabby... nie. – Jeśli ludzie się dowiedzą, że jesteś taka... dobra, to cię wykorzystają. Świat nie jest taki cukierkowy. Nie powinnaś wyrażać głośno jakichkolwiek złych opinii o rządzie. Chyba nie chcesz... Nie próbuj bawić się w bohatera. Po prostu, dobrze? Nie chodzi mi o to, byś została kryminalistką. Po prostu uważaj na siebie, przejrzyj na oczy – mówiłem, opadając ciężko na kanapę i kładąc nogi na stoliku. Kubek z gorącym napojem oparłem o kolano. – Rozumiesz, o co mi chodzi? – Spytałem, przecierając ręką twarz. Nie miałem pojęcia, jak dotrzeć do Helen. Nie znałem się na wychowywaniu. |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Wto Lis 25, 2014 10:51 pm | |
| Była szczerą osobą i naprawdę nie chciała źle, jednak praktycznie na każdym kroku spotykała się z czymś, co było z stanie ją przerosnąć. Jak choćby poprawianie nastroju jej aktualnego gospodarza, z czego beznadziejności zaczynała coraz bardziej zdawać sobie sprawę, bowiem jej próby nie przynosiły nawet najmniejszego skutku. Dobrze, może i trochę wcześniej miała okazję usłyszeć śmiech mężczyzny, jednak jakoś była pewna, że wywołanie go nie należało do zbytnich wyczynów, skoro i tak ucichł on nadzwyczaj szybko. Poprzedzony natomiast był raczej nieprzyjaznymi słowami na temat ludzi cierpiących w gettcie, więc… Więc zwyczajnie nie mogła być z siebie w tym przypadku zadowolona, choć wybitnie smutna i dobita też nie była. Nie potrafiła być, mimo wszystkiego i wszystkich. Dalej pragnąc zrobić coś dobrego dla ludzi i świata, czego chwilowo robić nie była w stanie, więc postanowiła nadal ograniczać się tylko do pomocy samym jednostkom. Zaś skoro już wzięła sobie na cel wybadanie paskudnego błysku smutku w oczach jednego z jej dzisiejszych kawiarnianych klientów, nie zamierzała tak łatwo odpuścić i dać się spławić w jakikolwiek sposób, nawet niekoniecznie przyjaznymi słowami czy też irytacją. A co jak co, ale uparta to ona zdecydowanie była. Mimo pozbawienia jej worka na śmieci, poruszając się dalej po pokoju i zbierając pudełka oraz puszki, by złożyć je w zgrabną kupkę, którą dosyć łatwo miało się następnie zapakować, gdyby tylko Ktoś nie zabrał odpowiedniej torby na to wszystko…, by wynieść już do wielkiego kosza przed domem, z którego to śmieciarze z pewnością zabiorą to przy przejeździe. Choć patrząc na sterty nieczystości w tym domu… Cóż, przez głowę Helen przeleciała myśl, że może ci ludzie już nawet nie sprawdzali kosza Angeliniego, bo mężczyzna najwyraźniej wszystkie śmieci magazynował w swym domu. - Chwilowo nikt mi tego nie zabronił. – Powiedziała, wywracając oczami i ponownie odbierając worek mężczyźnie, by wsadzić brudy do środka i zawiązać górę folii na kokardkę, którą to mogła powiesić chwilowo na drzwiach. Zabierze to z sobą do śmietnika, gdy będzie opuszczać ten dom. - Niech nie robi pan ze mnie osoby niemądrej, panie Angelini. Wbrew wszelkim pozorom, nie mam mentalności dziecka. – Zaczęła spokojnie i łagodnie, mimowolnie przechodząc do tonu typowego dla tak zwanych przedszkolanek z powołania. – Mam do wyboru całkowite zamknięcie się w sobie, narzekanie na zło tego świata lub też jakąkolwiek próbę wlania w niego odrobiny pozytywnej energii. Wiem, że może mnie to zranić, że zapewne nie raz mnie to zaboli, ale zwyczajnie nie potrafię już pławić się w obojętności jak ludzie tacy jak pan. Przepraszam, ale taka jest prawda. Nie jestem silna, nie bawię się w bohatera, bo wiem, że bym sobie z tym nie poradziła, ale wolę robić cokolwiek niż siedzieć bezczynnie i pławić się w smutku, wypijając kolejne puszki piwa i zatruwając sobie organizm chemicznym jedzeniem z tacek i kartoników. Taka jest prawda. – Powiedziała, wiedząc doskonale, że zaraz zapewne wyrzuci ją ze swojego domu, bowiem powiedziała zbyt wiele. – Nie znam pana, polecono mi tylko odnieść panu kartę, co zrobiłam z przyjemnością, bo wydał mi się pan miłym człowiekiem. Z jakiegoś powodu zranionym, ale miłym. Teraz… Teraz nie wiem, co mam o panu myśleć. I chyba wolę zatykać uszy, zamykać oczy i dalej sądzić, że świat może być cukierkowy, niż zamykać się w sobie tak jak pan. – Skończyła wreszcie, patrząc na niego i pocierając w zdenerwowaniu dolną wargę od środka językiem. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Sro Lis 26, 2014 9:51 pm | |
| Chyba zwariowałem. Nie było na to innego wytłumaczenia. Zwariowałem! Po jaką cholerę i z czego, tak w ogóle, mi się to uroiło, by zapraszać jakąś obcą laskę do domu? Kompletnie jej nie znałem. Jedynie przelotnie z kawiarenki Vanillove. Nic więcej, przez co stwierdzałem sobie (nie)spokojnie, że mnie pogięło i to ostro. No, i teraz najwidoczniej chciałem zniszczyć życie jakiejś mega niewinnej dziewczynie, rozkładając we wszystkie strony swe macki nieszczęścia. Nie dość, że był ze mnie masochista, to teraz jeszcze sadysta wychodził. Choć sadysta chyba już dawno... Masochista i sadysta. Chciałem być chyba miły, uprzejmy, uczynny, a wyszło, że... ostatecznie postanowiłem cieszyć się jej nieszczęściem, co mi najwidoczniej nie wyszło, bo Helen była uparta. Jak Tabby... W tył zwrot! Patrzyłem na Helen niedowierzająco, słuchając jej przemówienia, bo najwyraźniej tym to coś miało się stać. Mogłem to nazwać gadką umoralniającą? Mówiła, mówiła, mówiła, kierując swe słowa do mnie i stwierdzając na koniec, że nie chce być mną. Chwała! Dzięki za szczerość. Nie potrafiłem tego zostawić bez komentarza, który wybił się na światło... zmierzchu? w postaci olbrzymiego śmiechu. Mojego śmiechu. Chyba zbyt bardzo wyśmiewczego, kpiącego znaczy. I zakończonego moim zniesmaczeniem sobą i natychmiastowym kacem moralnym spowodowanym tym, że śmiałem się z tej niewinnej istotki. Byłem okropny. Rozkładające się na tej kanapie czyste zło... Czemu widziałem jakieś cz... Moja wyobraźnia była paskudna, niesmaczna i ogólnie pfe. - Dobra, to ustalamy, że ty masz swoją tęczę, a ja mam swoje kolce, a teraz możemy sobie pomilczeć, pijąc kakao, nie sprzątając tego bałaganu... i, o!, oglądając sobie telewizję – stwierdziłem, nie mając ochoty rozmawiać z kimkolwiek o swoich bolączkach. Nie współgrało to z zachowaniem dziewczyny, bowiem wydawało mi się, że ta z olbrzymią chęcią miała ochotę posłuchać o tym, co uczyniło mnie tak odrażającą istotą. Ja jednak nie zamierzałem się z nikim tym dzielić. Nigdy. Kropka. Nawet z psychologiem. Psychologowie byli do bani. Chwyciłem pilot i kliknąłem... I zaraz pożałowałem tego pomysłu, bo przypomniało mi się, że ostatnio nie puszczano w niej nic ciekawego. Kompletnie nic, co mogłoby mi w tej chwili poprawić humor. - Co lubisz oglądać? – Spytałem z ciekawością, odwracając głowę w kierunku Helen. Cóż, skoro nie istniało nic ciekawego dla mnie, to może mogłem popatrzeć jak to Panna Tęcza się tu zachwyca... wystawą pudelków? Może płacze, słuchając wystąpienia prezydenta? On przecież chciał wywozić tych wszystkich ludzi... A może lubiła seriale komediowe? Gorzej, jeśli programy o modzie. Mogłem się przez to pytanie ostro wkopać.
|
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Sro Lis 26, 2014 11:21 pm | |
| Może i nie była zbyt dobrym mówcą, nie posiadała naturalnego talentu mogącego sprawić, że pójdą za nią tłumy, gdy tylko wygłosi jakąś odpowiednią przemowę nawołującą do zmian, jednak nie mogła też powiedzieć, by jej słowa do kompletnie nikogo nie trafiały. Aż taką szarą i niknącą w tłumie osobą to ona znowu nie była, wyróżniając się chyba w jakiś sposób na całościowym tle stwarzanym przez ludzi w Dzielnicy teoretycznie Wolnych Obywateli i mając swoje własne zdanie, które popierała całkiem sporymi wywodami. Niekoniecznie biorąc pod uwagę to, jak źle mogą się dla niej skończyć takie wybryki związane z brakiem choć cząstkowej umiejętności trzymania języka za zębami, choć ta mogła się przecież jeszcze ujawnić – nawet przy ewidentnym braku jej istnienia w tym momencie, i jak wiele może przez nie stracić. Nie mówiąc już tylko o sympatii otaczających ją ludzi, pracy czy też godności osobistej lub czymś w tym rodzaju, lecz wspominając nawet o kwestii takiej jak choćby stała utrata zdrowia bądź też nawet życia. Nie była głupia, a przynajmniej nie uważała się za taką osobę, ale nierozsądna już z pewnością. Ufając człowiekowi będącemu nie dosyć, że Strażnikiem, to jeszcze życiowym frustratem oraz kimś, kogo poznała dopiero tego dnia. Dosłowna porażka chodząca sobie na dwóch nogach i paplająca niekoniecznie poprawne rzeczy na prawo i na lewo. Z tym jej całym szerokim uśmiechem na ustach, którego to nie było w stanie zmyć nawet niezbyt przyjazne zachowanie gospodarza domu, w którym akurat przychodziło jej teraz przebywać. Normalna osoba, goniąca za swymi ideałami tak jak to właśnie robiła Helen, zapewne już dawno zdenerwowałaby się na Angeliniego, uświadomiła sobie swój błąd i w strachu opuściła jak najszybciej okolicę, by popędzić do swego mieszkania w celu spakowania się, a następnie zapadnięcia pod ziemię nim ludzie z rządu osobiście wepchną ją do piachu za poglądy, a gotowi to zrobić z pewnością byli – nie raz już dali temu świadectwo, jednak panienki Favley z pewnością nie dało się określić mianem typowej normalnej osoby. Ona mimo wszystko nie straciła swej pozytywnej energii, pozostając w gotowości przekonania tego faceta do swych racji. Naprawdę… Wydawał jej się miłym gościem, któremu tylko coś nie powiodło się w życiu i który usilnie próbował sprawiać wrażenie nieprzystępnego bezuczuciowca, a przynajmniej tak oceniła go na pierwszy rzut oka. No i w sumie również na kolejne, bowiem z każdą mijającą chwilą pokazywał jej to coraz bardziej, coraz wyraźniej i z większą przejrzystością, co tylko utwierdzało ją w przekonaniu, że należy coś z tym wszystkim zrobić. Ot co! I… Iiiii… Cóż, przynajmniej jej słowa wywołały u niego jakąś reakcję. Pełną śmiechu, z którego zawsze mogła się cieszyć, chociaż nie brzmiał on aż tak znowu radośnie. Bardziej gorzko i prześmiewczo, pogardliwie, ale… Zawsze to mógł być tylko jej subiektywny odbiór, czyż nie? Należało znajdować w życiu pozytywy, a wywoływanie uśmiechu, jakkolwiek nie byłby on dziwny, na twarzy kogoś, kto raczej nieczęsto się śmiał… Należało raczej do tych dobrych kroczków w stronę poprawy, więc obdarzyła ciemnowłosego jednym ze swoich pogodnie-pokrzepiających uśmiechów. Chociaż… - Tęcze są śliczne. – Powiedziała prosto, mrugając kilka razy oczami. – Nawet pana kolce po pomalowaniu na tęczowo byłyby lepsze, bardziej pozytywne i radosne, pan też. – Wyszczerzyła zęby z łobuzerskim błyskiem w oku, przysiadając wreszcie półdupkiem na brzegu stolika i zaglądając do kubka z kakao, by zmarszczyć lekko nos na widok kożucha. - Bez obrazy, ale to wygląda jakby miało zaraz wyskoczyć na człowieka z kubka i zacząć się galaretowato trząść w jakiejś imitacji macarenowych ruchów lub innych kaczuszkowych podskakiwań. – Parsknęła, zerkając podejrzliwie na kożuch, który – dosłownie niczym na zawołanie – poruszył się w jej kubku. – Obawiam się, że to chyba żyje. – Mruknęła, łapiąc się na odruchowym poruszaniem stopą opartą o dywan i prawie natychmiastowo odsuwając od niego nogę. – Tak samo zresztą, jak i to coś, co musiało zostać wylane na podłogę i właśnie wynajduje koło na trawiastych polach dywanu. Uśmiechając się uroczo, jakby przed momentem wcale nie dogryzała gospodarzowi, przechyliła się w tył, opadając kawałkiem pleców na kanapę, by przeciągnąć na nią już zupełnie swój tyłek, praktycznie umieszczając swe nogi w miejscu, w którym trzymał swe gospodarz. Bezczelnie i bezceremonialnie? Nie zastanawiała się nad tym, zerkając na włączony telewizor i myśląc o odpowiedzi na pytanie. - To zależy. Trochę tego, trochę tamtego, co akurat mi podpasuje. Nie mam określonego typu. Chyba… – Stwierdziła, zerkając w kierunku pilota. – Pozostaje chyba tylko skakanie po kanałach.
|
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Czw Lis 27, 2014 11:32 pm | |
| Miałem ochotę zrobić ładnego, wyraźnego fejs palma, gdy to panienka... W sumie nie znałem jej nazwiska i w sumie też nie powinienem go znać, czyż nie? Ja znałem się z nią jedynie przelotem i pewnie właśnie tak miało pozostać, bowiem Vally...erius miał dziewczynę, prawda? Zaś dziewczyna Valeriusa ukaże swą zazdrość prawdopodobnie w olbrzymim lamentowaniu, jeśli tylko się dowie, że rozmawiałem z inną. Tak przynajmniej przypuszczałem i... Czy ja przypadkiem nie wpakowałem się w jakiś toksyczny związek? W sumie... Hana i toksyczność? Z której strony? Podobnie było z Helen. Obie w sumie miały wiele wspólnego. Tyle delikatności, dobra, ciepła, niewinności. Chyba kręciły mnie sierotki Marysie. To. Straszne. Siedziałem zrezygnowany, myśląc, że każda moja kolejna sekunda przeżyta w tym domku wraz z Helen będzie coraz gorsza. Patrzyłem sobie przed siebie zrezygnowany, póki nie zdarzyło się coś, co mnie w pewien sposób ożywiło, natchnęło do oddychania, sprawiło, że me serce zabiło szybciej i ogólnie że zrobiło mi się cieplej. Jak w towarzystwie Tabby. Helen zajrzała po prostu do kubka. Tyle, No, i odezwała się. Na temat kożucha. I... i... i... Skomentowała go, przewidując ludzkie zachowania u czegoś, co sam ugotowałem. Śmiejąc się... Tak słodko i... Kubek... Kakao! Moje kakao miałoby tańczyć macarenę? Zaśmiałem się. Nie, nie zaśmiałem. Ja się śmiałem, myśląc o tym jak kożuch wyskakuje sobie z kubka i zaczyna tańczyć na stoliku, by następnie wziąć ślub z tym czymś z podłogi. I miałem ochotę pocałować Helen, póki nie przypomniało mi się o... Ciekaw byłem, jak ona by to skomentowała, bo tyle było w tym Tabby! Tabby, Tabby... To ona! Ona wprowadziła mnie w ten szaleńczy świat niepewności. Teraz też sobie uświadamiałem, że Tabby i Mandy wcale nie różniły się kompletnie od siebie. One... Może sporo się różniły, ale... Dzieliło je równie tyle, co je łączyło. Mandy miała swój świat podczas... śpiączki? Zaś Tabby... Tabby! Mandy... Obie nie żyły. To też je łączyło. - Cooo...? Aaa... To oglądamy... – Zacząłem, klikając raz w przycisk na pilocie. Na ekranie zaczynał się znany mi aż za bardzo film. – Horror. Bez obaw. Jest bardziej śmieszny niż straszny – stwierdziłem, mając tę część serii za naddupną, ale z braku pomysłów i to dobre. |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Pią Lis 28, 2014 2:35 am | |
| Roześmiała się lekko, wtórując mu w tym chwilowym wybuchu radości, który powinien dla niej trwać już praktycznie zawsze, bowiem czynił z tego człowieka kogoś, kogo zdawało jej się, że przez krótki moment miała okazję dojrzeć już w kawiarni. Kogoś zasługującego na szczęście, które to z całych sił pragnęła mu właśnie dać, choć przecież praktycznie się nie znali. Byli bardziej nieznajomymi niż znajomymi, co zaś dopiero mówić o kimś więcej w typie choćby przyjaciela, lecz nie powstrzymało jej to przed zachowywaniem się właśnie jak dobra kompanka, przyjaciółka. Było to coś czysto irracjonalnego, w pełni zdawała sobie z tego sprawę, jednak mimo wszystko czuła, że robi coś dobrego, czuła się właśnie na miejscu. Zaczynając powoli zastanawiać się nad tymi wszelkimi wrażeniami, jakich doświadczała przy Angelinim. Uczuciem swoistej bliskości, wiedzy o tym, jak mógł zaraz zareagować oraz chociaż cząstkowej świadomości tego, co też mógł w tym momencie odczuwać. I wszystko to poparte było czynami. Zarówno tymi jej, jak i jego. Potwierdzającymi po części jej przekonanie o tym, że musiało być w tym coś znacznie więcej niż tylko chęć wysuszenia ubrań czy też butów i spędzenia kilku chwil w towarzystwie kogoś innego, kto istniał naprawdę i nie był tylko obrazkiem wiszącym na jednej z czterech ścian prawie pustego mieszkania ani też przytulanką czy domowym zwierzątkiem, pupilkiem. I nie, w tym wszystkim nie widziała niczego, co powiązać by można było z czystą ochotą do jakiegoś powakacyjnego romansu lub czegoś w tym rodzaju. Oczywiście, nie mogła powiedzieć, że ten mężczyzna nie pociągał jej cieleśnie, bowiem byłoby to najzwyklejsze w świecie kłamstwo, jednak w tym momencie myślała o, nawet tylko częściowym - jeśli całościowe miałoby być na chwilę obecną nieosiągalne, uszczęśliwieniu kogoś, kto wręcz ociekał smutkiem. Dosłownie prosząc o to, by ktoś taki jak właśnie Helen... Cóż, spróbował cokolwiek zmienić, dodać odrobinę ciepła i światła do szarej i smętnej codzienności. I to właśnie było jej głównym celem, i o tym właśnie teraz myślała. Łapiąc się jeszcze na mimowolnym rozkoszowaniu tym lekkim, może odrobinę szalonym, lecz z pewnością wspaniałym dla jej uszu śmiechem, który zdawał się wypływać wprost z serca, z tego miejsca nieskażonego tym, co musiało doprowadzić do już swoiście rutynowego smutku. Ha!, i myśl o tym właśnie rechocie nie pozostała tylko w jej głowie, w świadomości Helen, a opuściła ją i jej usta, wydostając się na światło dzienne... Wieczorowe... - Lubię słuchać pana śmiechu. Powinien się pan częściej śmiać... Tak szczerze i bez tej całej pogardy dla świata. Ludzie z pewnością by to docenili. - Powiedziała nadzwyczaj cicho, wiedząc jednak z jakiegoś powodu, że słyszy ją nawet mimo grającego głośno telewizora. I to zdawało jej się w tym momencie takie piękne. Przekonanie o choć czasowym porozumieniu dusz, gdy jej tęcza i jego kolce nie walczyły ze sobą, a tworzyły... Tęczę z kolcami? Tęczowe kolce? Miękkie, bez siły do tego, by zadać ból i ranić dogłębnie, jak to zapewne robiły zazwyczaj. Uśmiechnęła się lekko, kątem oka patrząc na towarzysza i przeciągając się na kanapie, by wreszcie pokiwać głową energicznie w celu potwierdzenia przystania na propozycję, choć podczas oglądania horrorów mało kiedy nie wpadała w ten typ stanu, w którym nawet najmniejszy szmer kończył się jej podskokiem. I tak też było teraz, choć film dopiero się zaczynał. Ona jednak zdążyła już podciągnąć nogi pod brodę, obejmując je ramionami i, nawet tego nie widząc, przysunąć się trochę bliżej do towarzysza, stykając się z nim blisko bokiem. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Wto Gru 02, 2014 10:36 pm | |
| Dopiero uwaga Helen uświadomiła mi, że ja faktycznie się śmiałem. Wcześniej po prostu to robiłem i nie zwracałem uwagi, nie rozmyślałem nad tym, bo to było takie odruchowe. Ktoś powiedział coś zabawnego, coś, co skojarzyło mi się z beztroską przeszłością i stało się. Musiałem nawet przyznać, że miło mi było z tego powodu, tak lekko i wesoło, póki właśnie nie dotarło to do mnie w pełnej krasie. Przerwałem śmiech, uśmiechając się jedynie z częściowo wymuszanej życzliwości. Nie skomentowałem w żaden sposób słów dziewczyny. Jedynie patrzyłem na nią chwilę rozbawionymi oczkami, by zaraz bez zbędnych słów obrócić głowę i uparcie wlepiać wzrok w film. Starałem się nie pozwalać sobie nawet na spoglądanie kątem oka w jej kierunku, jakby to było wielką zbrodnią. Pragnąłem uciec z tego świata, w pełni wchłaniając się w świat fikcji, ale jej obecność i ta jej wieczna beztroska mi nie pozwalały... Mimo to chociaż udawałem, że jestem zapatrzony w film, tak naprawdę myśląc nad całą tą zaistniałą sytuacją. Nie zwykłem się śmiać tak długo i tak lekko. Wszelkie żarty przyjaciół kończyły się... Krótkim śmiechem i powrotem do "gburowatego Valeriuska", zaś ja nie przejmowałem się komentarzami innych, mając ich autentycznie w dupie i to, co sobie myślą właśnie o mnie moi kumple. Tyle. Ja miałem ich w dupie, oni mieli mnie i było spoko, zaś Helen... Praktycznie od samego początku udawała, ba!, uważała, że świat jest przecudowny i takim też usilnie chciała go uczynić dla mnie. Jednakże... Czy ja tego chciałem? Czy chciałem się beztrosko śmiać, gdy Tabby już nie było? Czy śmiech w obliczu tej tragedii miał jakikolwiek sens? Wszelakie przejawy radości, gdy tak naprawdę w głębi serca... I jeszcze Hana. Właściwie ją oszukiwałem, że jestem świetnym facetem, chcąc jedynie mieć pupilka do opieki, mieć pod ręką kogoś, kogo będę mógł porwać i przywiązać do łóżka. Dla jego dobra, by potem całkowicie zniszczyć jego życie. Byłem kretynem. - Laska, wyluzuj – odezwałem się w pewnym momencie, uświadamiając sobie, że Helen była bardziej niż przerażona tą tandetą, którą to przyszło nam oglądać. Przy czym też zadziwiło mnie moje słownictwo, którego użyłem względem jej osoby. I ton. Pełen luz. Tak, jakby wszelkie coś sprzed iluś tam minut nie miało miejsca, nie miało też miejsca dawne coś. – To fikcja, a ten potwór... Chyba mi nie powiesz, że coś tak sztucznego mogłoby istnieć i cię straszyć. I te efekty... Żenada – stwierdziłem, podnosząc nagle pilot i przełączając na powtórki Igrzysk. Ostatnich. Właściwie to nie były same Igrzyska, a wywiady. Amanda szczerzyła się do ludzi przed telewizorami. - Znałem tę dziewczynę. Była siostrą bliźniaczką... kogoś... Dla mnie... Kogoś bliskiego – skomentowałem, podziwiając roześmianą twarz dziewczyny i tego mojego „przeukochanego” prowadzącego. – A tego typa mam powyżej uszu... Wyciągnięto go z KOLCa na czas Igrzysk, by poprowadził program. Pff... Właśnie, bo ty nic nie pamiętasz. Lepiej od razu załóż, że go niegdyś nie lubiłaś. Amanda zaraz będzie śpiewała – zakończyłem, zmieniając nagle temat. Pan Eliś nie powinien być nawet tematem moich rozmów, zaś Mandy.... Mały aniołek... Nadal miałem w pamięci widok wbijanych w nią sztyletów, a tu wstawała właśnie niewinna, lekko nieśmiała i bardzo odważna, pełna energii... |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Sro Gru 03, 2014 12:48 am | |
| Nie była typowym strachajłem, ale musiała przyznać, że nie lubiła się bać, jak chyba większość znanych jej normalnych osób, przez co przed telewizorem siedziała teraz niczym wmurowana w kanapę. Chociaż film sam w sobie… Fascynował ją, choć zdecydowanie wcześniej nie natknęła się na jego poprzednie części, ile ich tam było. I nie, nie miała nawet najmniejszego zamiaru patrzeć na to sama w swym domu. Nawet przy cząstkowej fascynacji głównym wątkiem tego, mimo wszystko – dosyć wątpliwej jakości, dzieła. Może i mieszkała bowiem w całkiem milutkim, bezpiecznym oraz zdecydowanie dalekim od horrorkowatego wyglądu mieszkaniu, jednak gdzieś tam w środku… Cóż, tkwiło w niej coś z rasowego cykora. Może niezbyt silne, ujawniające się w niewielkim stopniu bądź też wcale, ale jednak istniejące. I gdy tak myślała o tym, że wieczory spędza nad całkowicie pustą kawiarenką, w której jedynym dźwiękiem jest burczenie lodówek na ciasta i innego sprzętu tego typu… Tak, zdecydowanie robiło jej się nieprzyjemnie. Warto chyba jeszcze również dodać, że poza tym miała też kilka tych swoich skrajnie dziwnych nawyków, które częściowo jeszcze pogarszały jej zdrowie psychiczne po obejrzeniu filmu grozy, w którym to krew może nie lała się strumieniami, jednak to już chyba byłaby lepsza z opcji. Najgorsze zdawały jej się bowiem te produkcje, w których reżyser kładł nadzwyczaj duży nacisk na tworzenie atmosfery oraz prawdopodobieństwo faktycznego zaistnienia takich a nie innych wydarzeń. To zdecydowanie wygrywało wszystko… Oczywiście, w jak najbardziej negatywnym tego stwierdzenia znaczeniu… Ponieważ Helen wyjątkowo nie przepadała za oglądaniem takich tworów, chociaż jednocześnie niezmiernie ją do nich ciągnęło, a następnym schodzeniu po schodach w dół do ciemnej, nienaturalnie cichej kawiarenki, by zamknąć główne drzwi na kilka zamków, tak – w tym wypadku właściciele okazali się przezorni i zabezpieczyli swój biznes wyjątkowo dobrze, i jeszcze migiem powrócić do swoich własnych czterech ścian w celu zakopania się pod cieplutkim kocem z kubkiem kakao w ręku. Wspominając już kakao, warto było nadmienić, że… No, dobrze… Nie bawiąc się w zbytnie przeciąganie, Favley musiała zwyczajnie powiedzieć, że twór, a może stwór…?, który wyszedł spod rąk jej obecnego towarzysza… Okej, to coś było naprawdę podejrzane i na serio nie byłaby zdziwiona, gdyby zaraz zaczęło odwalać jakieś wybitnie dziwaczne rzeczy, bowiem w tym momencie już i tak się ruszało. Dokładnie, ruszało się po swym kubkowym okręgu, choć uniosła to już dosyć dawno temu i od dłuższej chwili stało sobie, teoretycznie, całkiem spokojnie na stoliku. Taaak… Przyglądając się zarówno temu, co wyskakiwało na ekranie, jak i również łypiąc podejrzliwie na napój, którego chwilowo jakoś nie miała zamiaru brać do ust, całkowicie zapomniała o miejscu i o czasie. Dosyć naturalnie, zapominając również o tym, że znajduje się w mieszkaniu Angeliniego, który siedzi tuż obok niej. Na tyle blisko, że ich boki stykają się ze sobą, zaś ona sama może poczuć elektryzujące ciepło na swej skórze. Zwyczajnie to wszystko przeoczyła, podskakując z piskiem w górę, gdy mężczyzna postanowił nieoczekiwanie się odezwać. - Chryste panie! – Jęknęła, uspokajając swój oddech, całkowicie nieświadoma wcześniejszego, zamierzchłego już, znaczenia tychże słów, które weszły już do kanonu i chyba mało kto zastanawiał się nad ich pierwotnym znaczeniem. Najważniejsze było w końcu to, że oddawały aktualne odczucia, wspomagane jeszcze lekko oskarżającym, choć raczej nie w jakoś specjalnie okropnym, rzuceniem: - Niech mnie pan tak nie straszy, no! Posmyranie w ramię byłoby równie skuteczne, a nie skutkowałoby mini zawałem. – Stwierdziła, uśmiechając się jednak nadzwyczaj szybko, by następnie i roześmiać cicho. – Mieszkam sama i to chyba działa na wyobraźnię, zwłaszcza po takich filmach. A ten stwór…? Kto wie, co może istnieć i chcieć nas zjeść… – Odegrała chwilę zamyślenia, by następnie wyszczerzyć się całkiem szeroko do gospodarza. Tak, dokładnie tak, wcześniej siedziała całkowicie wmurowana, teraz zaś otwarcie się z tego śmiała. Nietypowe i lekko wariackie? Dla niej samej raczej nie. Gdy jednak kanał został przełączony, zwróciła swe spojrzenie ku ekranowi, jednocześnie słuchając też słów swego towarzysza i… Czyżby to w tym mogła zauważyć jakiś problem? Chyba właśnie tak… - Urocza. – Powiedziała, uśmiechając się lekko. – Nie oglądałam Igrzysk, powtórek tego wszystkiego, to nie dla mnie. Mogę jednak powiedzieć, że sprawia wrażenie słodkiej dziewczynki, takiej gwiazdki. – Dodała, zerkając na wyświetlany obraz i czując coś… Dziwnego? Ukłucie w sercu? Nie miała pojęcia, co to było, jakaś melancholia zapewne, jednak… Cóż, było jej tak straszliwie szkoda tych wszystkich osób, dzieci… - Co się stało…? – Spytała powoli, automatycznie jakoś pocieszająco kładąc dłoń na ramieniu Angeliniego. – Z kimś bliskim? Wymawiasz to w taki sposób, że… To ta dziewczyna, o której była mowa? Odeszła?
|
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Nie Gru 07, 2014 1:12 pm | |
| - Nie przesadzaj, co? Chyba nie jestem znowu aż tak straszny? Czy może jednak jestem...? To pewnie wina tego munduru – rzuciłem, obrzucając wzrokiem swój ubiór. Dopiero teraz do mnie dotarło, że nawet nie wziąłem prysznicu po pracy i zapewne też pachnę okropnie. Powiedziałbym, że mój dom, moje zapachy, ale miałem gościa, a matka uczyła mnie kultury. Cóż, jednak po chwili moje myśli zajęło ponownie coś innego. Śmiech był tym czymś innym. Ze zmarszczonym czołem, kręcąc głową w niedowierzaniu, spojrzałem na Helen rozbawionym wzrokiem. Dooobrze. Smyranie w ramię zawsze spoko. - Smyranie? Skąd ty bierzesz te słowa? To jakiś kosmos... Wiem! Jesteś kosmitką, która to przybyła mnie tu uwieźć swą potworną dobrocią. I kto tu jest potworkiem? Pewnie delikwent, który odważy się włamać do kafejki, znika, a wraz z nim też słuch o nim, prawda? Przyznaj się, Helen z planety...? Nie dosłyszałem jak się przedstawiałaś. Mój błąd – odparłem zaczepnie, samemu dziwiąc się swojemu „dobremu humorowi”. Może gdzieś tam nadal tlił się żal, smutek, rozpacz, ale czasem po prostu nieomal niknęły pod warstwą... śmiechu. I śmiech też prędko ginął, gdy przypominałem sobie, że wcale nie było mi do śmiechu. Tak było też teraz. - Amanda umarła – stwierdziłem jedynie, wsłuchując się w słowa piosenki, którą śpiewała. Całość wychodziła, jak gdyby przewidziała swoją śmierć. Blade dziewczę, które śpiewało o tym, że wejdzie do królestwa zmarłych w bieli, mając potem na arenie białą sukienkę... Zabarwioną później własną krwią. Nóż między zębami... Nóż między żebrami... Nóż w szyi... Umarła. Czyli krótkie życie przerwane przez ostrze noża. W tym przypadku dwóch, nawet trzech, noży, ale wiele się zgadzało. Mała Mandy odeszła, a zaraz po niej, niedługo, odeszła Tabby – jej siostra bliźniaczka. Razem. Poderwałem się gwałtownie z kanapy, ciskając trzymany kubek na stolik. Spojrzałem na Helen bez wyrazu. Mandy skończyła grać i usłyszałem oklaski. - Idę wziąć prysznic, potem cię odwiozę, a tymczasem czuj się jak u siebie – rzuciłem i wyszedłem. Nie mogłem pokazywać słabości przy innych. Sam na sam było już inną sprawą, choć i tak godzącą w mój honor, w moją dumę, w moją odwagę. A Helen była tak bardzo podobna... |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Nie Gru 07, 2014 6:18 pm | |
| - Moooże... Kto wie... - Mruknęła, naturalnie jakoś uśmiechając się w ten lekko zadziorny sposób, który chyba połączony był z... Flirtem? Flirtowała z tym mężczyzną? I chyba czuła się z tym całkiem dobrze, chociaż według lekarzy miała przecież męża... Narzeczonego, no, czy kogoś tam. W tym momencie tak jakby nie była sobie w stanie przypomnieć, która wersja występowała częściej pośród całego ich wachlarza, jakim raczyli ją ludzie w szpitalu. Niektórzy twierdząc, że ma narzeczonego, trochę mniej osob, że męża, a garstka jeszcze, że tylko chłopaka, który tymże narzeczonym czy też mężem miał niedługo zostać. Jednak dla niej samej było to coś nie do pomyślenia i w sumie występowało w połączeniu z imieniem oraz nazwiskiem, które później okazały się nie należeć do niej, więc... Chyba nikogo naumyślnie nie zdradzała, a przynajmniej nie sądziła, by to robiła, skoro Favley w dokumentach figurowało jako jej nazwisko panieńskie. Pozostawało tylko tajemnicze zdjęcie mężczyzny, które otrzymała wraz z portfelem przy wypisie, jednak za nic w świecie nie była w stanie przypomnieć sobie tego człowieka. Nie i już, kompletna klapa, porażka. Może nawet nie chciała tego zrobić...? W końcu nie pojawił się do tej pory, a znaleźć ją było dosyć łatwo... Lecz nie pałała przez to niepokojem, nie czując zupełnie nic na widok fotografii i mężczyzny na niej uwiecznionego. Za każdym razem, gdy jej spojrzenie zawieszało się na tym kawałku jej przeszłości, który leżał smętnie całymi dniami na biureczku w jej pokoju, nadzwyczaj wyraźnie odczuwała jakiś rodzaj pustki. Nie tej ciążącej jej na sercu czy duszy, ale pustki wypełniającej jej wspomnienia, które mogłaby zahaczyć o tego mężczyznę. Nie pamiętała go i tyle… Co eliminowało naturalną przeszkodę we flircie z kimś innym i sprawiało, że faktycznie czuła się całkiem pewnie w takiej sytuacji, gdy już uświadomiła sobie w pełni, co tak właściwie robi. A było to dla niej dosyć niezłym zaskoczeniem, gdyż zwyczajnie nie myślała wcześniej, że stać ją na coś takiego i że… Że pocieszanie i poprawianie nastroju nowopoznanego mężczyzny przejdzie wprost do… Może nie typowego uwodzenia go, bo uwodzicielka była z niej raczej marna i niezamierzona, ale z pewnością do czegoś w tym typie. - Chyba pan nie jest… – Mruknęła, przyglądając mu się krytycznie, choć w utrzymywaniu tego krytycyzmu zdecydowanie przeszkadzał jej własny uśmiech cisnący się na usta. – Choć może tak leciutko? Tyćko-tyćko? Ludzie władzy mnie trochę onieśmielają, to niepodważalny fakt. – Roześmiała się cicho, raczej nie wyglądając na osobę zbytnio onieśmieloną obecnością kogoś w typie Angeliniego, dosyć otwarcie z nim sobie gadając. - A jakoś tak… Same do mnie przychodzą, odbierane przez moją pozaziemską antenkę, którą chwilowo chowam pod włosami, by łatwiej przekonać do siebie jakiegoś naiwnego śmiertelnika. – Stwierdziła pełnym powagi głosem, patrząc na towarzysza swymi brązowymi oczami i oczekując jakiejś wyjątkowo dziwnej odpowiedzi, bowiem ich rozmowa chyba właśnie pędziła sobie w jak najbardziej szalonym kierunku. Obijając się gdzieś na zakrętach, lecz nie tracąc swej nienormalnej prędkości w przeskakiwaniu z tematu w temat. - Skoro zaś wszystko się teraz wydało, najprawdopodobniej będę musiała pana porwać i dać do zjedzenia mym kosmicznym kamratom, byleby tylko nie rozpowiedział pan tego innym. – Zachichotała beztrosko niczym mała dziewczynka, ciesząc się szczerze z tego, że było już choć trochę lepiej. Chociaż już po chwili musiała to porzucić, bowiem telewizor zamigał i kanał został przełączony, by potem… Atmosfera nagle ponownie stała się mieszanką negatywu z jeszcze większym negatywem, na który Helen nie mogła już chyba zupełnie nic poradzić, więc tylko skinęła głową ze smutną miną, odprowadzając mężczyznę wzrokiem do momentu, w którym zupełnie znikł jej z oczu. Wtedy to też wypuściła powietrze z ust, spoglądając przez chwilę na swoje dłonie, a następnie przypominając sobie o tym, co nakłoniło ją do przyjścia tutaj – o zdjęciach. Podeszła więc do pułki, biorąc w swe dłonie album i siadając na dosyć czystym kawałku podłogi, by zacząć powoli przeglądać fotki znajdujące się w kolekcji Angeliniego. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Wto Gru 09, 2014 6:13 pm | |
| //nie czytałam tego po napisaniu, więc wiadomo ^.^"
Nie rozumiałem tego... Nie potrafiłem zrozumieć! Czemu to musiała być ona? Wszystko było w jak najlepszym porządku... Zdrowiała! Nawet wyzdrowiała, bo to było tylko płukanie... A pod okiem psychologów wpadła jedynie na chwilę, by mogli stwierdzić, że wcale nie ma skłonności samobójczych, że wcale nie chciała umrzeć, a tabletki... Może... W sumie chciała to zrobić, ale gdy tam trafiła, wszystko z jej zdrowiem... Była zdrowa. Zdrowa... Nie rozumiałem tego, czemu to właśnie ona... Czemu to właśnie ona... Czemu to... Dlaczego to... Kurwa! CZEMU TO WŁAŚNIE ONA umarła. Może to właśnie Mandy pociągnęła moją Tabby ze sobą? Zabrała ją, gdy wydała ostatnie tchnienie? Szepnęła umierając, by Tabby do niej dołączyła i szept jej przeniknął mury szpitala, a Tabby przecież ją kochała? Co, jeśli cholerna blondynka, na którą jeszcze chwilę temu patrzyłem... Na nią... Phi! Nie, nie na nią, a na jej obraz na ekranie nic niewartego ekranu! Tym była. Zachowanymi pikselami. Już niczym więcej. Tabby... Ona... Ona też stała się jedynie pikselami na mojej kolekcji zdjęć. Niewielkiej kolekcji i przeznaczonej jedynie dla moich oczu. Nikt więcej nie miał ochoty zdemolować łazienki, gdy o niej myślał. Nikt o niej nie myślał, bo była jedną z nędznych Kapitolinek, które przecież wszyscy mieli gdzieś! Nienawidziłem patrzeć na swą twarz w lustrze. Stałem przed nim, widząc kogoś, kto zaliczył porażkę, przegrał, był sierotą losu. Nie taki być powinienem, nie takim chciałaby mnie widzieć matka, nie takim, na jakiego zostałem wychowanym i jakim chciałbym się widzieć ja, JA!, Valerius. Byłem przegrany, gdy to powinienem wchodzić po schodach kariery. Zimna woda powodowała dreszcze, choć duszno mi było przez panującą w moim ciele wściekłość. Miałem ochotę uderzyć własną głową o kafelki tak, by ujrzeć na nich kawałki swojej czaszki i wylanego mózgu, by ujrzeć chociażby krew i gwiazdy, a potem nadchodzącą ciemność. Czyżbym właśnie myślał o śmierci? Czyżbym chciał dołączyć do mej księżniczki? Valeriusie... – Usłyszałem w swych myślach niedowierzający głos matki, zaraz kolejny należący do Hani i... miałem dla kogo żyć i o kogo się troszczyć. Gdzieś tam nadal była Delilah, która wylądowała na liście poszukiwanych. Żyła, wyrwana ze szponów Coin i... no była gdzieś tam i żyła. Musiałem ją jedynie odnaleźć, przytulić i powiedzieć jej, by nigdzie więcej się nie oddalała, by powiedzieć jej o Tabithcie i... Nieee! O nie! Powinienem to trzymać w sobie. Nikomu nie mówić, bo ona była z getta i umarła! A Delilah wcale nie obchodziło, kogo straciłem. Sama Amandę... Powinienem milczeć, nic nie mówić, trzymać to w sobie, utopić, nic nie mówić. Ona nie istniała! Nie istniała, kurwa! Nie było o kim mówić, bo Tabitha przecież nigdy nie istniała. Była mą wymyśloną przyjaciółkę, którą pokochałem, bo była zbyt idealna, czyż nie? A potem, by się usprawiedliwić dopowiedziałem nieco trudniejszą historię o jej nieperfekcyjności... Nie. Zawsze miała taka pozostać, taka idealna i... nieistniejąca. Uderzyłem w lustro. Sam z siebie, patrząc półprzytomnie na moją dłoń i miliony odłamków szkła na podłodze. Kilka z nich pokaleczyło me bose stopy... Tylko stopy, bo byłem już ubrany. Nawet nie wiedziałem... kiedy... Czas tak leciał niepostrzeżenie i boleśnie. Cholerny. Wyszedłem z łazienki. Ona siedziała na podłodze. Taka podobna do mojej Księżniczki, której już nie było, która przecież nie istniała. Patrzyła na mnie, trzymając w dłoniach album. Tak bardzo podobne. - Jeśli chcesz skorzystać z łazienki, to... Trochę się bałagan zrobił. Ogarnę. Moment – rzuciłem, ruszając do kuchni, ale nie poszedłem tam. Stanąłem w połowie salonu, obróciłem się i skierowałem na kanapę, na którą to padłem. Jak to miałem w zwyczaju zawsze po pracy. Mą twarz skrywały dłonie, wilgotne włosy sterczały na wszystkie strony. Ona lubiła dłuższe... - Kochałaś kiedyś? – Spytałem Helen i po chwili zaśmiałem się żałośnie. – Zapomniałem, że nic nie pamiętasz. Miłość jest jak uzależnienie i gdy nie ma... Jesteście tak do siebie okropnie podobne. Amanda nigdy nie była do niej podobna. To smutne – rzuciłem, nie myśląc o tym jak się poczuje sama Helen. Nie miałem pojęcia nawet, jak mogłaby się czuć w takiej chwili, w chwili, gdy jakiś mężczyzna ma ochotę ryczeć z powodu jednej baby w jej obecności. To żałosne. Ja byłem ostatnimi czasy żałosny. |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Sro Gru 10, 2014 1:56 am | |
| Jak to było, że gdy tylko coś ważnego zaczynało powracać, a może dopiero po raz pierwszy się tak prawdziwie ujawniać?, na właściwe tory, nagle wszystko dookoła stawało się temu przeciwne, robiąc różne paskudne rzeczy i doprowadzając do jak najgorszych sytuacji, byleby tylko nic się nie zmieniło? Tak, dokładnie tak. Pomimo swej naturalnie pogodnej natury, zwyczajnie nie była w stanie nie zauważać tego, że losy innych ludzi w wielu przypadkach nie były tak kolorowe jak ten jej. Nie znała tego przyczyny, może ona by coś zmieniła w jej pojmowaniu egzystencji ludzkiej, jednak nie przeszkadzało jej to w zastanawianiu się nad tym. Jak i również, cóż, jak może sprawić, by była w stanie cokolwiek zmienić? Bo tak, jak najbardziej chciała coś zrobić. Głęboko w jej piersi dudniło serce otwarte na ludzi i świat, wrażliwe na ból, krzywdę, całość tego paskudnego zła, które jednak istniało i nie zdawało się czymś, co byłoby gotowe do tego, by odejść, zniknąć, rozpłynąć się. Otaczające ją osoby zaś wręcz przeciwnie... To nie było tak, że Valerius Ian Angelini był pierwszym napotkanym przez Helen człowiekiem, który miał w swych oczach tego rodzaju smutek wręcz bijący od całej jego postaci. To nie było tak, że nikim innym w stanie, przynajmniej według jej osobistej oceny, mu podobnym się nie zainteresowała. Choć otrzymała pracę i dach nad głową w kawiarni dopiero stosunkowo niedawno, zdążyła już napatrzeć się na przepełnione bólem osoby. Począwszy od tych markotnych z powodu rozpoczynającego się poniedziałku i kończącego weekendu, poprzez milczków pogrążonych we własnym świecie, na ludziach w typie Angeliniego - niby nie tak zupełnie milczących, lecz z pewnością niezbyt skłonnych do uzewnętrzniania się, aż po tych, którzy raczyli ją historią swego życia. Każdy jeden zasługiwał na to, by ktoś choćby się do niego uśmiechnął z rana, bo to głównie na poranną zmianę pracowała Favley, czy też obdarował jakimś ciepłym słowem. Nawet zwykłe, prozaiczne miłego dnia, panie/pani........, które wskazywałoby, że chociaż typowa pracownica kawiarni pamiętała ich imię czy nazwisko. Z doświadczenia wiedziała, że było to w stanie chociaż lekko poprawić humor człowieka, który zauważał, że nie niknie w tłumie innych ludzi. Nawet tych praktycznie nieustannie przewijających się przez Vanillove. A Helen była w stanie zapamiętać naprawdę wiele twarzy, dopasowując je z imionami, jeśli tylko te drugie poznała. Cóż, naturalny talent. Chociaż nigdy wcześniej, a przynajmniej tego nie pamiętała, nie wykroczyła poza tereny pracy, by kogoś pocieszyć. To był zdecydowanie jej pierwszy raz w sytuacji tego typu, jednak nie przeszkadzało jej to w odczuwaniu pełnego zaangażowania w całą sprawę smutku tego mężczyzny. Może nawet zaangażowania nazbyt dużego, nietypowego dla normalnej osoby? Nie patrzyła na to jednak w ten sposób, chociaż przyszło jej to raz czy dwa tego wieczoru zauważyć. I wtedy faktycznie - zdziwiła się odrobinę, lecz na nic to nie wpłynęło. Zdecydowanie chciała pomóc mu choć w kawałku, drobince. Jednak z pewnością nie miało być aż tak znowu łatwo. Już to widziała, choć z początku była nastawiona niczym rasowa pozytywna osoba, może nawet trochę zbyt pozytywna, a z chwilą, w której Valerius opuścił pokój z jak najbardziej chmurną, nędzną miną pełną bólu. Chwilę po tym, gdy zaczęła mieć już nadzieję, że będzie już chociaż odrobinę lepiej. Ona zaś, jako że nie miała zbytnio co ze sobą zrobić, postanowiła zająć się przeglądaniem albumów, które miała obejrzeć już na początku swej wizyty we wnętrzu domu. Wodząc palcem po całkiem sporej kolekcji fotografii pochodzących najwyraźniej sprzed wielu lat. I faktycznie, dziewczyna była do niej wręcz łudząco podobna, nawet uśmiech przypominał jej, choć smutniejszy. I... To było takie urocze. Wzięła w dłonie kolejny album, zapewne bliższy teraźniejszości, jednak usłyszała dźwięk kroków, a gdy uniosła oczy, zauważyła gospodarza. Nie mogła powstrzymać uśmiechu na jego widok i z początku faktycznie tego nie robiła. Przynajmniej do czasu... - O Losie! - Wydarło się z jej gardła wraz ze zgrozą, która ją wręcz ogłuszała. - Co się stało? - Spytała, podnosząc się gwałtownie z podłogi i doskakując do mężczyzny, który wyglądał... Źle... Kropelki krwi na podłodze i dywanie błyszczały złowrogo, ona zaś pochyliła się nad Valeriusem, oceniając zranienia. I szkło... Częściowo powbijane kawalątki. - Trzeba to przemyć wodą utlenioną, wyjąć szkło i opatrzyć... - Mruknęła, dotykając delikatnie ramienia Angeliniego i dodając głośniej: - Apteczka. Potrzebuję apteczki. Gdzie jest? Na pytanie zaś odpowiedziała lekko melancholijnym uśmiechem, nie przestając rozglądać się za apteczką i dopiero po chwili łapiąc na tym, że nic nie powiedziała. - Nie wiem... Chyba tak... Czasem mam takie wrażenie, ale to nie było raczej nic wielkiego. Po wypadku... Lekarze praktycznie nieustannie coś wspominali o moim narzeczonym, w innych wersjach chłopaku, a nawet mężu, jednak nie widziałam go ani razu. Nie pojawił się przez cały długi okres. Dwa miesiące? Może trochę więcej. Nie było go również, gdy wychodziłam ze szpitala. Potem zresztą też nie. To... To chyba zwyczajnie nie była miłość. Jeśli tak szybko o mnie zapomniał. Choć ja w sumie też go nie pamiętam. Mam w domu tylko jedno marne zdjęcie, które kompletnie nic nie oddaje. I tylko tyle. - Stwierdziła, wzruszając ramionami, jakby nie było to nic ciężkiego czy wielkiego. - A teraz... Apteczka... I nie ruszaj... niech się pan za bardzo nie rusza, bo szkło powbija się głębiej, nim je wyciągniemy. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Sro Gru 10, 2014 9:12 pm | |
| No, kurwa! Ona była wszędzie! Zapełniała każdy zakątek mojej głowy, niczym mój osobisty demon. Obijała się non stop o jej ścianki, nie pozwalając o sobie zapomnieć. Nie potrafiła mnie zostawić, opuścić, iść sobie w cholerę i zostawić mnie samego, non stop tu będąc i ofiarując mi swe nieobecne towarzystwo. Nieobecne towarzystwo... To cholernie bolało. Odeszła, to powinna odejść na dobre. Ale nie, to cholernie bolało i miało boleć sobie dalej. Gorzej niż te pieprzone skaleczenia, gorzej niż mój zdarty naskórek na prawej dłoni, gorzej niż rany po biczowaniu, które zaserwował mi jej własny ojciec – Vincent Gautier. Nadal czułem ten potworny ból. Nigdy nic tak wielkiego nie odczuwałem. Póki Tabitha mnie nie zostawiła na dobre, oczywiście. Teraz tamto wydawało mi się nic niewartym gównem, które sobie zblakło w blasku mroku jej śmierci. Pieprzony nieświecący neon i chyba wychodziłem teraz na jebanego poetę, który w dodatku klął... Sam nie wiedziałem czemu. Zły byłem na świat i, o!, tak to przebiegało sobie w moich myślach. Na Helen też miałem ochotę wrzasnąć. Podnieść się, rzucić jej nienawistne spojrzenie, warknąć z nienawiścią, by mnie zostawiła w cholerę i polazła sobie do swojego raju, który to rzekomo miała. Mogła pożyczyć nawet na wieczne oddanie mojego jednorożca z garażu, bo i tak nie chciał się mnie słuchać, bo i tak nie był dla mnie jednorożcem, bo tak naprawdę przecież ten konik nie istniał i w tej chwili wymyślałem sarkastyczne pierdoły. Po cholerę? Co zaś... Helen, no. Nie potrafiłem wrzasnąć na te delikatne dziewczę. Nie dość, że miało twarz Tabby, że było takie niewinne, to w dodatku przywodziło mi na myśl Julkę, która zapewne miała się pojawić zaraz u jej boku i być równie niewinną dziewczynką co Helen. Choć Julcia byłaby zdolna do droczenia się ze mną i udawania, że mnie nie widzi, gdy bym się jej schował w bardzo widocznym miejscu. Helen była dorosłą kobietą, która zamiast mieć realistyczne okulary, założyła te dziecięce i myślała, że świat jest taki ruzofffy jak beza czy inne diable. - Zostaw, dobrze? To nic wielkiego. Drobna ranka. Nie umieram i nie zamierzam w najbliższym czasie – stwierdziłem zmęczony i zrezygnowany, nawet nie podnosząc głowy. Ta cholernie mnie bolała, nie pozwalając myśleć, ani pozbyć się myśli o niej. Przepływała sobie pod moimi powiekami, które utrzymywałem zamknięte, pogrążony w jakimś śnie na jawie. Bo gdyby Helen była Tabby... Co Tabby by zrobiła? Pewnie zwaliłaby mnie z kanapy, by samej rozłożyć się na meblu i rzucać mi przebiegłe spojrzenia. Dawna Tabby... Ta ostatnia wersja pewnie powiedziałaby, że się wynosi. Ech... Zniszczyłem ją osobiście. - Ja ją zabiłem – stwierdziłem. Normalnie, jak gdybym stwierdzał, że lubię czekoladę. Lubię czekoladę. Ja ją zabiłem. Ja nie powiedziałem jej o pojawiających się wątpliwościach, choć zamierzałem. Wkurwiła się, chciała uciec, ale ją złapałem... Tabletki były moje. Ja zawiozłem ją do szpitala... Byłem potworem. Strasznym. – Umarła szpitalu psychiatrycznym. Nawet nie mogłem jej zobaczyć, Helen. Nie zobaczyłem jej zwłok. Zostawiła mnie samego – wyszeptałem, oddychając ciężko. Świat był naprawdę pojebany. |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Czw Gru 11, 2014 12:42 am | |
| Co było takiego z osobnikami płci męskiej, że śmiertelnie panikowali oni przy byle przeziębieniu, tak - zauważyła to przy klientach w jej pracy, natomiast chorobliwie bagatelizowali coś, na co naprawdę należało zwrócić ogromną uwagę. Coś, co wyglądało nie tylko okropnie, ale i z pewnością było jeszcze gorsze. Jej towarzysz jednak zdawał się nie zwracać na to uwagi, co niepokoiło ją w dodatkowym stopniu. To nie wyglądało bowiem na zwykłą odwagę, czy jakkolwiek inaczej miałaby delikatnie nazwać ten akt braku zdrowego rozsądku, a już coś podchodzącego pod czysty masochizm. Czyżby było już aż tak źle? Mimo to, nie odsunęła się nawet o krok, dalej pochylając nad nim i oceniając obrażenia, których przyczyny zaistnienia nie znała, lecz zamierzała to wkrótce zmienić. Może i sprawiała bowiem wrażenie osoby wiecznie kroczącej z głową w chmurach, lecz najwyraźniej miała w sobie więcej logiki od samego poszkodowanego. "Drobna ranka. Nie umieram." Że co? Phi! To nie była drobna ranka ani nawet kilka drobnych ranek. Tutaj zaistniał prawdziwy potok krwi oraz odłamków szkła, które należało wyjąć. Inaczej to wszystko zacznie ociekać również i ropą, a następnie będzie już nie do odratowania. W najgorszym wypadku on sam też będzie nie do odratowania, bo umrze od zakażenia się czymś, co żyło w dywanie na jego podłodze, na pobitym szkle lub jeszcze czymś innym. Od samego powietrza, w którym bakterie organizowały codziennie szalone imprezy na miliardy gości! Nie, nie, nie i jeszcze raz nie. Będzie się bawić w mamusię niegrzecznego chłopczyka-Valeriuska, na myśl o tym zwyczajnie nie była w stanie się nie uśmiechnąć - rozczulało ją to w jakiś sposób, bo zostawić go tak nie zostawi. Pomimo jakichkolwiek protestów, gdyż mężczyzna ten najwyraźniej nie wiedział, co czyni. Nie chciał czy nie mógł odpowiadać za siebie, więc ona to zrobi. Mamusia, pielęgniareczka, kucharka, ktokolwiek... Po stanie jego mieszkania, dobra, po stanie jego nory wnioskowała bowiem, że ten nie ma nikogo, kto mógłby się nim zająć, gdy on sam wykazuje nadzwyczaj silną potrzebę buntowania się przeciwko pomocy. Zupełnie jak malutki chłopczyk. - Panie... - Zaczęła, zatrzymując się jednak wpół zdania, by stwierdzić, że swoista bezosobowość formy grzecznościowej w tym wypadku nie miała być niczym dobrym i raczej tylko powodowałaby zwiększenie uporu jej towarzysza. Nie tędy droga, Helen, nie tędy... - Valeriusie... Vale, mogę ci tak mówić? - Zaczęła ponownie, zadając tym razem pytanie, lecz nie dając mu czasu na odpowiedź. - Vale...riusku... Tak nie można. To bardzo, bardzo, bardzo złe skaleczenia, a my takich nie chcemy, prawda? Chcemy twojego awansu, a do tego musisz być silny i zdrowy. Pokaleczone nóżki, gdy się je ładnie opatrzy, zagoją się szybko. Szkiełko nie jest nam w nich potrzebne, więc powiedz mi, proszę, gdzie mogę znaleźć apteczkę. - Szeptała troskliwym, ciepłym głosem przywodzącym może trochę na myśl przedszkolankę próbującą przekonać do swych racji upartego podopiecznego. I choć na moment zatkało ją, gdy odezwał się, mówiąc o tym, że zabił osobę dla siebie ważną, nadzwyczaj szybko odzyskała rezon, oddychając cicho i równie bezgłośnie wciągając powietrze do płuc, gdy kontynuował. Bolało ją serce, tak straszliwie było jej szkoda tego mężczyzny i jeszcze bardziej pragnęła go pocieszyć, co nie poprawiało jej racjonalności myślenia, jednak przynajmniej nie był on mordercą. Obwiniał się tylko za coś, co, mogła rzec śmiało nawet bez znajomości całej historii jego i jego życia, nie było w pełni winą tego człowieka. Może i miał w tym jakiś wkład - nie mogła powiedzieć, że nie, jednak z pewnością nie był tutaj głównym winnym. Z jakiegoś powodu miała pewność tego i nie wahała się jej utrzymywać. Pochylając się bardziej nad Angelinim, by... By zwyczajnie objąć go w jakimś wyrazie dziecięcej szczerości pocieszenia, bez zbytniego zastanawiania się nawet, przytulając do pleców. To było takie naturalne i Helen nie przejmowała się teraz teoretyczną niepoprawnością tego gestu. Ona zwyczajnie robiła to, co podpowiadało jej serce, nie rozum. Może później miało być jej z tego powodu odrobinę niezręcznie, ale z pewnością żałować tego nie miała. - Już dobrze... Już dobrze... - Szeptała, powoli gładząc mężczyznę po włosach. - Nikogo nie zabiłeś, nie bierz na siebie całej winy. Cokolwiek się stało, jestem pewna, że ci wybaczyła. Kochała cię, tak? I zapewne by nie chciała, byś teraz obwiniał się za wszystko... - Miała ten rodzaj pewności, ponowny i ciągnący się nad wyraz długo. Choć zamrugała kilka razy, gdy doszło do niej, że nie mógł zobaczyć. - Jak to, nie mogłeś? Raz w tygodniu organizowane są tam spotkania z rodziną czy bliskimi... U ciężej chorych może rzadziej, lecz nadal... Musiało zajść jakieś nieporozumienie i... Chcesz to wyjaśnić...? - Zaproponowała nagle, nie widząc nawet tego, jak bardzo się angażuje w całą sytuację. - Mogę pójść tam z tobą... Choćby poczekać przed budynkiem... Może to coś da? I kwiaty... Musieli ją gdzieś pochować, więc może chciałbyś wiedzieć, gdzie to jest? Ja bym chciała... Tak samo po śmierci... By ktoś o mnie pamiętał... |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Pią Gru 12, 2014 9:03 pm | |
| Życie chyba po prostu takie było, że w pewnym momencie zwalało z nóg tak skutecznie, by okaz jego tortur nie podniósł się już nigdy więcej. Byś wiedział, że cokolwiek zrobisz w swoim życiu, nieważne, jaki to będzie miało charakter, czy bardzo dobry, czy bardzo zły, non stop będziesz w tym samym punkcie. Nie pójdziesz do przodu, ani się nie cofniesz, bo za plecami będziesz miał już ścianę. Spojrzysz w przyszłość, nie widząc w niej nic, zapragniesz płakać, nie potrafiąc uronić ani jednej łzy albo płacząc aż za bardzo, będziesz milczał, gdy w twojej głowie pojawią się myśli destrukcyjne. Jak wyglądałby kleks z mojego mózgu na ścianie? Ułożyłby się w coś ciekawego? Już niejednokrotnie patrzyłem w przyszłość po jej śmierci. Już niejednokrotnie spotykałem się z pustką. Gdyby ta była jeszcze normalną pusteczką, to pewnie jakoś bym to znosił, ale tak naprawdę była to ogromna pustka, która gasiła we mnie wszelkie iskierki radości, gdy tylko te się pojawiły, która mówiła „usiądź”, gdy chciałem wstać i zrobić coś pożytecznego, praco- i czasochłonnego. Moja „pusteczka” sprawiała, że wcale nie miałem ochoty żyć. Bo po co? Bo jaki był tego sens? Nawet obecność i bliskość Hani nie pomagały, mimo że się łudziłem, że związek z nią cokolwiek da. Choć... W sumie pomagała. Nie było tak, że kompletnie nic. Potrafiłem przy niej zapomnieć o Tabby, ale ta z kolei niestety nie dawała o sobie zapomnieć, w końcu do mnie wracając. Zawsze. Przywiązała się do mnie i nie chciała mnie porzucić, zostawić samego i non stop była we mnie... Czasem jedynie pozwalając mi normalnie oddychać, bezboleśnie, nawet lekko. I zazdrośnie to niszczyć, gdy uznała, że bawiłem się zbyt dobrze. Zamknąłem oczy i zacisnąłem wargi, gdy Helen podeszła do mnie i mnie przytuliła. Byłem silny. Byłem niewyobrażalnie cholernie silny. Nie mogłem płakać. Nie mogłem sobie pozwolić na okazanie jakiejkolwiek słabości. Byłem typem wojownika, a tacy nie ronili łez, a jeśli już, to nie przy kimś, nie w towarzystwie, a zwłaszcza w takim. Tabitha umarła i to był koniec. Po prostu musiałem się z tym pogodzić. Tyle. Pogodzić... Ech... Moim problemem było to, że nie potrafiłem tego zrobić. Łzy same popłynęły, moje dłonie same przytuliły delikatne ciało Helen do mnie. Moje ciało samo przyjęło jej ciepło, jej troskę, a ja... Ja miałem przed oczami jedynie Tabby i ostatni jej obraz, gdy to rzucałem ostatnie spojrzenie na jej twarz, gdy ostatni raz miałem okazję poczuć miękkość jej warg. Leżała w łóżku i spała, oddychając lekko, wyglądając tak niewinnie i tak słodko, nie mając pomięcia, że stoję na nią i się jej przyglądam. Tabby... Pocałunek, który jej nie zbudził. Musiała odpoczywać. Posiedziałem i wyszedłem. - Ona odeszła, Helen. Odeszłą - wyszeptałem z zaciśniętym gardłem. - Odeszła. Nic tego nie zmieni. |
| | |
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|