|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Valerius Ian Angelini Czw Lis 20, 2014 9:24 pm | |
| First topic message reminder :~~*~~ Niezbyt duży, lecz z pewnością całkiem wygodny domek niedaleko Szpitala im. Sacromanthy Beaudelaire. Zakupiony z myślą o spokoju ówczesnego narzeczeństwa, który nie trwał jednak zbyt długo, przez co zamieszkuje go w tej chwili tylko jedna osoba.
W skład domku wchodzą: dwie sypialnie z przylegającymi do nich łazienkami, garderoba, pokój gościnny, kuchnia z jadalnią oraz spiżarnia i garaż. Budynek i podjazd otoczone są niewielkim ogrodem. |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Sob Gru 13, 2014 5:19 pm | |
| To było takie smutne... Takie przeraźliwie smutne, że w jakiś sposób potrafiło podziałać również na jej wewnętrzną radość. Nie do tego stopnia, by ją zniszczyć, to oczywiste, lecz z pewnością potrafiąc całkiem nieźle zaburzyć ten skondensowany promyczek słońca w jej sercu. To zaś pokazywało jej tylko, że faktycznie zaczynała bardzo mocno angażować się w całą sprawę Valeriusa. Dobrze? Źle? Nie potrafiła tego powiedzieć, określić, ale wiedziała natomiast jedno... Ten człowiek cierpiał, potrzebował chociaż odrobiny radości, a domeną Helen było właśnie jej rozdawanie, więc zwyczajnie nie mogła przejść obojętnie obok i nie zrobić zupełnie nic. To właśnie dlatego nie opuściła czym prędzej tego domu, gdy tylko całkiem normalna atmosfera zaczęła przeistaczać się w prawdziwie piekiełkową, a pozostała w tym miejscu, czego zapewne znaczna większość ludzi by nie zrobiła. To właśnie dlatego próbowała go wpierw rozbawić, wywołać szczery uśmiech na jego twarzy, a błysk radości w tych ciemnych oczkach i to właśnie dlatego miała okazję uśmiechnąć się sama, gdy zadziałało to przez chwilę. Postęp bowiem zwykł ją cieszyć nawet wtedy, gdy to po nim przychodziło co do czego i ponowny napad smutku pojawiał się w sposób nieunikniony. Próbowała to sobie w końcu tłumaczyć tym, że dla polepszenia należało wyrzucić z siebie całe wcześniej kumulowane zło. Bo tak właśnie było, czyż nie? Zaś dla czystego bezpieczeństwa... Cóż, najzwyczajniej w świecie nie należało wywalać tego w zupełnej samotności. Ona może i nie była terapeutką, ale przynajmniej czuła się w pewien sposób na miejscu i nie miała chęci do tego, by zwiać jak najszybciej. Ha!, ona czuła się z tym mężczyzną w pewien niespotykany sposób związana, co próbowała sobie tłumaczyć faktem, że losy ich obojga w pewnym sensie łączyły się ze szpitalem psychiatrycznym w Kapitolu. To był ten punkt zaczepienia, na którym mogła w jakiś sposób się opierać. Gdzie ona sama spędziła dość długi czas, może nawet częściowo w okresie przebywania tam ukochanej Valeriusa? nie pytała go o to, zaś on stracił tam ukochaną. Ona przed wejściem tam prawdopodobnie po raz ostatni widziała swego faceta, kimkolwiek ten ktoś dla niej był, on zaś swą dziewczynę... Prawdopodobnie również powinno było ją to choć trochę zmieszać tudzież skłonić do przemyśleń, lecz w żadnym razie tak nie wychodziło. Zwyczajnie nie zastanawiała się nad dziwactwem przy całych tych okolicznościach, teraz zaś też nie miała do tego odpowiednich okoliczności, bowiem jej towarzysz zaczynał się sypać psychicznie. Rozumiała to, oczywiście, w końcu sama nie zawsze miała ochotę się śmiać czy choćby uśmiechać, więc momentalnie dopasowała bardziej swe zachowanie do aktualnej sytuacji i obecnego stanu swego towarzysza. Za cel biorąc sobie uspokojenie go. Co z pewnością nie miało należeć do tych łatwych, zgrabnych czynności idących niczym po maśle, ale świadomość tego wcale jej nie odstręczała. Ani odrobinę, bowiem wygrywała z tym informacja, że ona sama miała ponoć ten moment, w którym stała nad przepaścią, decydując się na wręcz makabryczny krok i nikt jej wtedy nie powstrzymał. Dopiero później trafiła pod skrzydła osób, które jej pomogły i to dzięki nim była teraz tutaj. Nie chcąc, by ktoś przeżywał to co ona wtedy, choć przecież nawet tego nie pamiętała. Sam fakt, że to wszystko zapomniała, cóż, mówił chyba sam za siebie o okropieństwie związanym z tymi wspomnieniami. Nie chciała, by on też to wszystko przechodził. Dlatego też trudności nie sprawiło jej podejście do niego, jak i również następne przytulenie się, na które odpowiedzią był i słaby uścisk z jego strony. Teoretycznie nie powinna była robić czegoś takiego, bowiem mogła zostać przez to co najmniej skrzywdzona, lecz przez myśl nie przeszła jej taka opcja dalszych wydarzeń. O nie!, jej wszystkie scenariusze były wręcz dziecinnie słodkie. Takie ciepłe i przesiąknięte blaskiem słońca w posępny wieczór. Dlatego też została, tuliła się do Valeriusa, z całego serca pragnąc dać mu ciepło. I serce jej się krajało, gdy poczuła jego łzy przeciekające przez jej palce, którymi w bliżej nieokreślonym momencie zaczęła gładzić nie tylko jego włosy, ale również i policzki. - Cichutko, cichutko... - Szeptała łagodnym głosem. Bez oceniania, bez wykorzystywania stereotypowych fraz typu tej mówiącej o tym, że faceci nie powinni płakać. Jeśli miało mu to przynieść ulgę, mogła być jego chusteczką i oparciem jednocześnie. - Kochała cię, a ty ją, nie odeszła. Zawsze będzie przy tobie, jeśli tylko będziesz tego pragnął. - Kontynuowała, powoli ocierając jego łzy. - Opowiedz mi o niej, dobrze? Jak się poznaliście? |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Pon Gru 15, 2014 11:48 pm | |
| Nie, nie mogłem jej o tym powiedzieć. O Tabithcie, w sensie. Nie mogłem... Pokiwałem nawet od razu przecząco głową, by przypadkiem nie złamać tego danego samemu sobie w myślach przyrzeczenia. Nikt nie mógł się wszystkiego o niej dowiedzieć. Nikt. Nikt nie mógł poznać prawdy o Tabithcie Gautier i o tym, co zrobiłem ja, czemu byłem winien przez nią, dla niej. Nie mogłem pozwolić, by ktoś, kto przecież nie żył, zniszczył pozostałą resztkę mojej przyszłości. Choć... Ta resztka chyba już została zniszczona. Nie myślałem... Właściwie, to nie myślałem, a od razu działałem. Nie działałem zbyt mądrze, gdy chodziło o tę dziewczynę... Tę dziewczynę... Nie działałem zbyt mądrze, gdy chodziło o Tabithę Gautier. Ona nigdy nie była „tą dziewczyną”, była czymś więcej, KIMŚ więcej. Przyjaciółką, kochanką, najdroższą... I to dla niej nie wystarczyło. Nie obchodziło jej to, że pragnąłem oddać jej wszystko. Byłem głupi... I nadal taki byłem. Helen była taka cieplutka, kochana, podobna. Pocieszała mnie, mimo że to jej nie dotyczyło. Była. Blisko. Bliżej niż Tabitha w tych ostatnich dniach swojego życia pragnęła być. Tabby mnie nienawidziła. Chciała się trzymać z dala ode mnie, stroniła od jakichkolwiek relacji, uciekała. Odrzucała. Osobiście robiłem jej krzywdę i doprowadziłem do tego, że nie wytrzymała psychicznie, że się załamała, chciała zabić i wylądowała w szpitalu. Tabby... Helen mi ją przypominała posturą, choć nie była tak wychudzona. Mógłbym ją pomylić z Tabithą Gautier, gdybym miał zawiązane oczy, zaś Helen usta. To jak postrzegała świat, jak się uśmiechała i to jak ją do mnie ciągnęło, odróżniało ją kompletnie od Niej. Promieniała, oświetlając okolicę swymi promykami radości i niewinności, gdy Tabby najeżała swe kolce... Była w swym zachowaniu ciepła, kojarzyło mi się to z ciepłem rodzinnym, którego mi brakowało, zdecydowała się być moim wsparciem, przez co jakoś, o dziwo, nie czułem się źle. Może byłem nieco zdezorientowany, lekko zażenowany, że ukazywałem słabość, ale tak poza tym... Było mi dobrze. W jej ramionach. Wykorzystywałem biedną dziewczynę i jakoś nie potrafiłem się odsunąć, nie miałem na to siły. - Ona jest non stop ze mną. Prześladuje mnie na każdym kroku... Przeszkadza żyć. Nie mogę... To trudne – wyszeptałem. – Późno już. Może cię odwiozę, bo pewnie się o ciebie martwią...
|
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Wto Gru 16, 2014 1:52 am | |
| To było poniekąd mieszanką czegoś totalnie załamującego, druzgocącego z czymś wręcz niesamowicie smutnym, bo jak inaczej miała określić swe odczucia przy tym mężczyźnie, gdy poznała choć niewielką cząstkę. Nie całą, jednak z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu pragnęła nawiązać z Valeriusem jakiś bliższy kontakt. Nie miała pojęcia, co to oznaczało, lecz w pewnym sensie ją do niego ciągnęło. Zupełnie tak jak opiłki żelaza do magnezu i… Skąd coś takiego przychodziło jej na myśl? Oczywiście, w swym segregowaniu uczuć związanych z obecną sytuacją, pod uwagę brała skrajnie różne rzeczy i czynniki, zaś towarzyszącego jej Angeliniego jak najbardziej nie mogła nazwać powodem swego smutku, bowiem byłoby to nad wyraz mocne nieporozumienie, niedociągnięcie lub też coś w tym rodzaju. Sam mężczyzna nie wywoływał w niej przecież rozpaczy, o nie!, on sprawiał, że czuła się trochę niczym matka kwoka. Ktoś w rodzaju panny aż ociekającej troską, współczuciem dla niego i chęcią… Zaopiekowania się? Tak, to ostatnie powinno chyba być zaliczone do tych głupich myśli, lecz z pewnością wyrażało sobą całą prawdę. I choć Valerius Ian Angelini nie był jej zbyt dobrze znany… I choć w pełni zdawała sobie sprawę z tego, że to dorosły, silny mężczyzna… I choć widziała przecież, że jej towarzysz jest Strażnikiem Pokoju, a tacy zazwyczaj reprezentowali sobą coś, czego ona z pewnością w swym charakterze… Nic nie zmieniało tego wrażenia, że łączy ją z nim coś więcej niż mogłaby teraz określić. Towarzyszyło jej również przy tym wszystkim uczucie, że nie są sobie tak zupełnie obcy i nie, nie chodziło jej tutaj o jakieś wydumanie filozoficzne gadki, nie tym razem, a o czyste przekonanie wewnątrz mózgu. Jakby wcale nie poznała go tego dnia, spędzając z nim wcześniej w jakiś sposób dostatecznie dużo czasu, by czuć się przy nim całkiem bezpiecznie, by nie zastanawiać się nad tym czy aby jej tulenie się do niego nie wyzwoli w jej towarzyszu jakichś gwałcicielskich czy też morderczych zapędów. A przecież raczej powiedziałby jej, gdyby tak było. No i z pewnością w jakiś sposób okazałby to, że nie są dla siebie byle nieznajomymi. Natomiast jakoś nie zarejestrowała którejkolwiek z tych rzeczy, więc najwyraźniej tylko coś roiło jej się w głowie. Czyżby w przyszłości miała zamiar zostać jego stalkerką, siedzącą pod oknem w rabatce pełnej stokrotek i czekającą na jego powrót do domu, by podglądać z chorym zainteresowaniem to jak się przebiera, myje czy zmywa naczynia? Choć nie, w robienie tego ostatniego jakoś nie mogła uwierzyć, gdy widziała stan jego domu, któremu zdecydowanie przydałoby się gruntowne sprzątanie. Wraz z paleniem niektórych rzeczy, które zarazki zaadaptowały już sobie najwyraźniej na swoje mini, maksi!, królestwa. Wracając jednak do poruszanej przez nią kwestii… Ta wywołała na jej twarzy lekki uśmiech, którego zupełnie nic nie maskowało, było to w końcu dosyć zabawne. Nawet pomimo aktualnej sytuacji. Ta zaś pełna była zaprzeczeń i rzeczy teoretycznie nielogicznych. Jak na przykład tego, że siedziała teraz na kanapie, a może bardziej prawidłowo – półleżała, obejmując kurczowo poznanego dzisiaj faceta i starając się przekazać mu jak najwięcej swojego wewnętrznego światła i ciepła. On natomiast odpowiadał na to swoim lekkim uściskiem, rozmawiając z nią o swojej zmarłej ukochanej… Teoretycznie absurd, praktycznie coś sprawiającego, że krajało się serce. - Musisz dać jej odejść. Pożegnać się z nią, choć przecież oboje wiemy, że nie opuści cię na zawsze. Musisz jednak przestać ją tak kurczowo trzymać, wtedy nie będzie ci przeszkadzać w życiu. Jej obraz do końca pozostanie przy tobie, lecz uczucia się zmienią. Nie będziesz myśleć o niej jako o zjawie cię prześladującej. Nie chcesz tego, a ona na to nie zasługuje, czyż nie? – Wyszeptała łagodnie, w roztargnieniu pochylając się nad nim do tego stopnia, że jej oddech musnął jego wargi. – Nie będą się martwić, a twoje poranione nogi wołają o pomstę do nieba… Apteczka…? – Mruknęła, dodając.
|
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Sob Gru 20, 2014 11:47 pm | |
| Życie było do dupy. Tabby non stop siedziała w mojej głowie, gdzie było jej miejsce i nie wyobrażałem sobie życia bez myślenia o niej, z zapomnieniem, że ona w ogóle istniała, że była dla mnie kimś wyjątkowym, kimś ważnym. Nie mieściło mi się w głowie to, co mówiła Helen, co próbowała mi wmówić, że w ogóle mi doradzała, myśląc, że cokolwiek wie na ten temat. Rady... Jakieś z kosmosu wzięte głupoty, które nijak nie miały odzwierciedlenia w rzeczywistości. Tabitha Gautier nigdy nie miała zniknąć z mojego życia. Ona już dawno wyryła swoje inicjały w moim sercu, które miały tam pozostać. Już na wieczność, cokolwiek by się nie wydarzyło, cokolwiek bym sobie nie wymyślił. - Co ty mówisz? Co ty najlepszego mówisz?! – Spytałem opętany myślami o Tabithcie. – Nie masz żadnego pojęcia o tym! Nie wiesz! – Krzyczałem. Wstałem gwałtownie z kanapy, zostawiając ją na niej samotną, z pustymi ramionami. Sam wylądowałem gdzieś na środku pokoju, z rękoma na swojej głowie, ze wzrokiem wlepionym w podłogę, w moje pokaleczone stopy. Ból... Ten ból nawet nie zagłuszał tego drugiego bólu, nie zagłuszał jej głosu, który zaczynałem zapominać, nie zmywał jej twarzy... Pragnąłem poczuć jej dłonie na swoim ciele, poczuć jak się do mnie przytula, usłyszeć jej szept obok swojego ucha mówiący, że wszystko już będzie dobrze. I dostać całusa. A potem przypomniała mi się scena. Jedna, druga, trzecia... Zabijam kogoś na jej oczach, porywam ze stacji, przykuwam do łóżka, gdy wybiegam za nią na bankiecie... - KURWA! – Wrzasnąłem, podchodząc do kominka i zsuwając z niego gwałtownie kilka ramek z jej zdjęciami, wazon i inne śmieci, które się na nim znajdowały. Phi. Inne śmieci, które przecież to ona wybierała, urządzając po swojemu ten domek, to głównie jej twarz znajdowała się zdjęciach, ale... Pojawiała się też na nich Julka, matka, ojciec... A Helen nadal siedziała na kanapie, widząc ten mój gwałtowny wybuch, słysząc moje jęki, krzyki, żale. Siedziała tam i... Losie! Bez słowa ruszyłem do kuchni, w której Jej kubek stał na stole. Nieruszony. Tak jak go postawiłem. Sięgnąłem po apteczkę i zacząłem sam siebie nieporadnie opatrywać. Po prostu musiałem wziąć się w garść, przestać tak intensywnie o niej rozmyślać, nikogo nie zapraszać do domu i przeprosić Helen, odwieźć ją i zapomnieć o jej istnieniu. Dowiedziała się o Tabby, o tym, że istniała i że była w psychiatrycznym... Mogła do wszystkiego dojść, mogła komuś powiedzieć... Mogła. Zniszczyć. Wszystko. Wszystko? A miałem cokolwiek? Nawet moja kariera stała w miejscu. |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Nie Gru 21, 2014 11:00 pm | |
| Chciała pomóc... Chciała tylko go trochę pocieszyć, by nie dobijał się aż tak bardzo. Nie miała przecież złych zamiarów, naprawdę. Nie była jedną z tych okropnych panien patrzących tylko na czubki własnych nosów i olewających równym sikiem innych, którzy potrzebowali ich uwagi bądź też nie, ale którym z pewnością wtedy nie było miło. Helen nie była taka i już. Interesowała się ludźmi ją otaczającymi, może czasem nawet aż za bardzo, starając się zrobić cokolwiek. Choć przecież osoby te miały swoje interesy i nosy do skupiania ich uwagi... I tak chciała tchnąć w te zamarznięte serca trochę ciepła... Jednak to nie wychodziło, zaś ona mogła przekonać się o tym już zaledwie po kilku chwilach, gdy nic nie zapowiadało wcześniej tej burzy, która nadeszła tak gwałtownie. Jeszcze kilkanaście sekund wcześniej wszystko było stosunkowo dobrze. Siedzieli, co prawda leżąc trochę też, tak na tej kanapie, trzymając się blisko siebie i rozmawiając. Może nie na zbyt dobre tematy, jednak w spokoju, lekkiej melancholii, jak i również z tą więzią, którą zdawało jej się, że odczuwają oboje. Nie była to romantyczna scena stulecia, erotyczna też nie, a taka zwykła, można by rzec, że nawet całkiem przyjacielska. Logiczne więc było to, że kompletnie nie spodziewała się takiego obrotu sprawy i rozszerzyła szeroko oczy, przez dobrą minutę kompletnie nie mogąc pozbierać myśli na tyle, by cokolwiek zrozumieć. A było tego nadzwyczaj dużo do ogarniania. Począwszy od chwili, w której Valerius wyrwał się tak z jej uścisku, sprawiając tym samym, że aż poczuła ból i pieczenie skóry, poprzez całe jego dalsze zachowanie, na wściekłych wrzaskach zakończywszy. Tak wnerwionych i głośnych, że aż skuliła się w sobie mimowolnie, oczekując na gorszy atak z jego strony, jednak ten nie nadszedł. Przynajmniej w jednym oceniła tego człowieka dobrze. Choć ciało i dusza nadal ją bolały. - Ja... - Zaczęła cichutko i jakby nieśmiało, ostrożnie, zacinając się już po chwili, bo w sumie... Nie wiedziała nawet, co może mu powiedzieć. Sama spędziłam czas w szpitalu psychiatrycznym? Dokładnie tak? Jak twoja ukochana? Tylko na mnie, w przeciwieństwie do niej, nikt nie czekał? Wyszłam sama i zostałam sama? Mam masę ludzi, którzy mnie lubią, ze mną rozmawiają, nawet czasem poza pracą, ale nie ma przy mnie już zupełnie nikogo, gdy zapada zmrok? To właśnie dlatego tak chętnie wybrałam się na przechadzkę? By nie być sama i zrobić coś dobrego? Radosnego? I myślisz, że czasem nie zastanawiam się, co takiego sprawiło, że ktoś, kto ponoć mnie kochał, ożenił się ze mną, zaręczył, nigdy nie przyszedł? Co ja wiem? Dużo! Zagryzła jednak tylko wargę, wbijając spojrzenie w ziemię i mówiąc sobie w myślach, że nie ma prawa się rozpłakać. A było jej tak przykro, tak źle i paskudnie. Nie chciała przecież go skrzywdzić, zranić, zrazić do siebie, lecz to właśnie zrobiła. Był na nią wściekły, wrzeszczał, by potem najwyraźniej opuścić pokój, bowiem po chwili, gdy ponownie podniosła wzrok, już go nie było. Nie w pokoju, bowiem z kuchni i owszem... Dochodziły do niej dźwięki jego obecności, przekleństwa. I to właśnie w tym momencie coś w niej pękło, sprawiając, że z jej oczu pociekły łzy, a z piersi wyrwał się szloch, gdy ona sama podniosła się z kanapy, stając na drżących nogach niczym nowonarodzone źrebię. Choć do niej chyba bardziej pasowałoby określenie sarenka. Słaba i przestraszona... Zbierająca swoje rzeczy, patrząc na nie przez łzy, by następnie udać się w stronę wyjścia, szlochając cicho. To był taki dobry człowiek. Dlaczego jej nie lubił...? |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Pon Gru 29, 2014 11:36 pm | |
| Już tak sobie nędznie było, że po ataku złości nadchodziło wybawienie. Nie jakieś takie, które kompletnie miało odmienić moja życie, które miało nadać mu sens istnienia, zrobić ze mnie bohatera roku, dekady, wieku czy coś. Po prostu nastąpiła sobie chwila spokoju, melancholijnego myślenia o Tabithcie, chwila, podczas której miałem rozważać o przedawnionej, ale też tej niedawnej, przeszłości. I mieć wyrzuty sumienia. Już je miałem, bo tak paskudnie dałem się ponieść emocjom, wspomnieniom, że zraniłem swego gościa - delikatne dziewczę imieniem Helen, które nadal siedziało w moim domu, a konkretnie w salonie i... Nie chciałem chyba wiedzieć, w jakim stanie psychicznym aktualnie było. Cisnąłem zrezygnowany bandaże na szafkę, siadając grzecznie przy kuchennym stoliku. Mrok panował już na zewnątrz. Księżyc zdążył wstać i teraz oświetlał mi pogrążoną w ciemnościach kuchnię. Bił swym blaskiem w kubek mej ukochanej, pozwalając mi ujrzeć wzory na nim będące. Siedziałem sobie spokojnie przy tym kuchennym stole i oglądałem sobie nieruchomo kuchnię w tym półmroku, póki przed sobą nie zobaczyłem Jej. Nie, nie była to Tabby. Chyba nie zniósłbym tego, gdyby nagle zaczęła pojawiać się w moim życiu prawie za każdym razem, gdy miałem gorszą chwilę, byłem wściekły czy też myślałem o śmierci. Pfe. Pewnie pękłoby mi serce, rozpadło się na nieregularne kawałki, oczy wybuchły, wylewając mi się na policzki, zaś mięśnie w mgnieniu oka odmówiły współpracy. Co by było, gdybym nagle przed sobą siedzącą na krześle naprzeciwko mnie w naszej kuchni ujrzał Ją? Może grzmot przeszyłby noc, rozłupując niebiosa na pół, ziemia pękłaby i rozstąpiła się, pochłaniając połowę miasta, by drugą połowę mogła sobie zalać lawa. Ogromne stwory pojawiłyby się znikąd, przecinając ze świstem powietrze i pożerając żywcem ludzi. To chyba nazywało się apokalipsą i zapewne przeze mnie by nie nastąpiła. Po prostu pewnie bym się zabił, łapiąc broń, która znajdowała się w przedpokoju, tuż pod moją kurtką z pracy. Całkiem prawdopodobne. Odwiedziła mnie Julcia, która palcem rysowała sobie serduszka na stole i z ciekawością podpatrywała, czy te jej dzieła będą lśniły w świetle księżyca. Nic na stole jednak nie zostawało, prócz odcisków, których przecież nie mogła od tak ujrzeć. Pewnie właśnie dlatego spojrzała na mnie zawiedziona. Wyglądała jak sfochana mała księżniczka. Miałem ochotę pochwycić ją w ramiona i podrzucić kilka razy do góry, by znów usłyszeć ten jej śmiech, zobaczyć uśmiech, by jej oczka zalśniły radością, a nie smutkiem. - Znów jesteś smutny – stwierdziła, wznosząc słodko swe oczka ku niebu i zrezygnowanie składając ręce na stole, by to na nich złożyć swą dziecięcą główkę. – Też za nią tęsknię, ale nie wariuję – mruknęła, patrząc na kubek Tabithy. Niespodziewanie wyciągnęła ku niemu rączkę, przez co drgnąłem, ale nie chwyciła ucha. Posmutniała jedynie i spojrzała na mnie. Tak z wyrzutem. - Valiusie, kochasz mnie, prawda? Kochasz Julcię, Valiusie? – Spytała, choć wiedziała. Ja zaś milczałem, patrząc w te jej duże dziecięce oczka, które wyrażały tak głęboki smutek, tak wielką troskę... o mnie. Miałem ochotę płakać. Ona powinna żyć. One powinny żyć. Julcia i Tabby, w sensie. - Kocham – szepnąłem, a ona zniknęła zaraz po tym, jak ukazała mi swój uśmiech. W powietrzu przede mną unosiły się jej ostatnie słowa: to żyj. Łatwo powiedzieć, gorzej zrobić. Najgorsze było to, że ona, że Julka to moja podświadomość. Ja mówiłem do siebie, że powinienem żyć, gdy żyłem. Podniosłem się od stołu i po cichu wróciłem do salonu. Ja idiota nadal nie rozumiałem słów mojej własnej wersji Julki, ale miałem wyrzuty sumienia. Może to właśnie przez nie niektórzy brali mnie ułudnie za dobrego człowieka? - Helen? Przepraszam. Głupi jestem. Tęsknię za czymś, co minęło bezpowrotnie. Wybacz mi. Mogę coś dla ciebie zrobić? Jakoś zadośćuczynić ten akt pogwałcenia gościnności? Byłbym rad, gdybym mógł... Wiem, to głupie – stwierdziłem, drapiąc się w zakłopotaniu po głowie. – Po prostu jesteś za dobra, by mieć na liście znajomych mnie. Niegrzeczny strażnik ze mnie – dodałem ze skruchą, śmiejąc się ze swych słów, a raczej próbując śmiać się szczerze. W sumie słowa były dwuznaczne, więc coś zabawnego w nich tkwiło. - Przepraszam – powtórzyłem dla pewności jak najbardziej szczerze. Ręce mi latały nerwowo, nie mając pojęcia, gdzie wpaść. Ostatecznie targały mi włosy, przez co wyglądałem niechlujnie. Jak menel. |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Wto Gru 30, 2014 4:36 am | |
| Lubiła ludzi, a ludzie lubili ją. Gdy już się do niej odzywali, bardzo często oceniali jej charakter jako idealny dla kogoś, kogo naprawdę ciężko było nie polubić na samym starcie znajomości lub też z postępowaniem i zaciśnianiem się relacji. Najzwyczajniej w świecie, Helen rzadko kiedy popadała w jakiś wybitnie destrukcyjny nastrój, przez co idealnie nadawała się na powierniczkę, jak i również ten typ przyjaciółki, która zawsze spróbuje człowieka pocieszyć, wesprzeć z całych swych sił, wkładając w to naprawdę wiele serca, choć przecież nikt jej do tego nie zmuszał. Taka już zwyczajnie była. Sama z siebie, no, może z lekką pomocą osób poznanych przez nią w szpitalu psychiatrycznym. W którym może i wylądowała po bardzo ciężkim załamaniu, jednak teraz już jakby zaczęła kompletnie o tym zapominać. Oczywiście, tylko w tych momentach, w których dane jej było to robić. Nie zaś w chwikach przypominania jej o tym, że tak naprawdę była dziecinna, naiwna i prawdziwie niemożliwa w tym swoim dążeniu do ocalenia całego otaczającego jej świata wraz z istotami w nim mieszkającymi. Wręcz chorobliwie przejmowała się losami innych, chcąc praktycznie nieustannie pomagać im w jak najpełniejszym przeżywaniu ich życia, czując się trochę jak zbity piesek, gdy ktoś reagował na to tak jak Valerius Ian Angelini. Szczerze bowiem nienawidziła tego, gdy ktoś wrzeszczał na nią niczym opętany. Zupełnie bez opamiętania, ciskając w nią słowami niczym pełnoprawnymi replikami przeraźliwie ostrych sztyletów tnących powietrze dookoła niej i trafiających w zależności od umiejętności rzucającego. Umiejętności tu warunkowanych przez typ zależności pomiędzy osobnikiem a Helen. Naturalnie, byli na tym świecie tacy, których Favley lubiła mniej lub bardziej. Tacy, którymi interesowała się słabiej lub mocniej. Angażowała w ich życie delikatniej albo ostrzej. Współczuła nieznacznie czy też wyraźniej. Oznaczała swą obecność w losach, nie robiła tego w ten sposób. To zależało. Tak samo jak uczucia doznawane przez nią podczas kłótni, bo wymianą zdań raczej nie dało się nazwać czegoś, w czym wrzeszczała tylko jedna osoba, różniły się między sobą przy każdej oddzielnej akcji. Nie to, że było ich jakoś specjalnie wiele, by mogła wyciągać z nich takie a nie inne wnioski. Pamiętała tylko jedną taką awanturę, chociaż trochę jak przez mgłę - może to i lepiej dla jej pozytywnego nastawienia, oraz właśnie obecną z nieznanym jej bliżej mężczyzną, który to jednak najwyraźniej miał na nią niewiadomy wpływ, bowiem jego atak przebijał się przez te wszystkie tęczowo-kucykowe tarcze, jakimi chroniła się mimowolnie przed złem tego świata, nie wbijając się w ścianę za nią, a w nią samą. Wprost w jej gołębie serduszko. I to bolało. Zabolało ją wręcz straszliwie, jednak trzymała się jakoś dopóki nie wyszedł. Dopiero wtedy puściły jej mentalne hamulce, powodując u niej najprawdziwszy wodospad łez. Przerwany dopiero na dźwięk głosu gospodarza, gdy to Helen uświadomiła sobie, że jak ta głupia stoi w miejscu, płacząc przez urażone uczucia. Otarła więc oczy rękawem, odwracając się, by stanąć przodem do, najwyraźniej skruszonego, mężczyzny, wysłuchując w milczeniu tego, co też ma on jej do powiedzenia. A miał najwyraźniej sporo, przynajmniej jak na wcześniejszą ilość słów usłyszanych przez nią od niego, co trochę opóźniło jej komentarz. Musiała się w końcu zastanowić, by zacząć wreszcie cicho. - Nie jesteś głupi, nie mów tak. To wszystko zresztą też takie nie jest, co najwyżej lekko głuptaskowate w swym uparciu, ale mimo wszystko... Chciałabym, by ktoś tak bardzo mnie kochał. - Powiedziała, naturalnie powracając do swego zwyczajowego stylu bycia. Nie należała do osób pamiętliwych, zaś wielka miłość totalnie zwalała ją z nóg. Wielka, tak przeraźliwie smutna, nieszczęśliwa miłość już tym bardziej. - Dla mnie? - Spytała łagodnie, jakby niedowierzając, by pokręcić głową z nieznacznym, eterycznym uśmiechem. - Nie musisz dla mnie nic robić. Nic się takiego nie stało. Jeśli jednak już chcesz coś zrobić... Spróbuj to sobie ułożyć. Wiem, że to nie jest coś łatwego, jednak zwyczajnie daj sobie szansę. Uzupełnij wiedzę i... Odwiedź ją. Prawdziwe miejsce jej spoczynku. I połóż tam kwiatek ode mnie. Niebieską frezję. To i tak będzie niesamowicie wiele, panie nie-warto-mieć-mnie-w-znajomych. - Uśmiechnęła się do niego lekko, z błyskiem w oku, zerkając na wiszący na ścianie stary zegar. - Powinnam już chyba iść. Jedna niegrzeczna osoba w okolicy stanowczo wystarczy. - Roześmiała się pogodnie, nawiązując do jego wcześniejszych słów. |
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Sob Lut 07, 2015 7:13 pm | |
| Mistrz destrukcji? Czyżbym właśnie takim oto sobie mistrzem został? Niszczyłem wszystko, co wpadało mi w łapki, niszczyłem, nie zadając pytań, chyba że były to pytanie mające mi pomagać w niszczeniu. Nie pytałem, by osądzać sprawiedliwie. Nie pytałem, by ratować komuś tyłki. Nie chciałem słuchać, patrzyłem prostoliniowo i robiłem to, wymierzałem sprawiedliwość jak jakiś kretyn. W imieniu czego? Przeszywającej mnie rozpaczy, z nienawiści do Kapitolińczyków czy też ku chwale pojebanemu rządowi? Żadna opcja nie miała sensu... Żaden z tych powodów nie miał mi wrócić Julki ani Tabby. Może matkę mi wróciło, ale nie miałem pojęcia, czy chcę ją zobaczyć. - Ja też bym chciał, by ktoś mnie kiedyś równie mocno pokochał... Tabitha miała to do siebie, że mnie nie kochała, a jeśli już, to dawno, dawno temu, co sam osobiście zniszczyłem. Helen, ja jestem głupi. Odrzuciłem ją niegdyś, zdradziłem, a teraz zabiłem. Każdy uczyniony przeze mnie krok sprawiał, że przybliżała się... Przeze mnie się zabiła. Przeze mnie łyknęła – mówiłem coraz bardziej załamanym głosem. W pewnym momencie załamał się on tak bardzo, że nie potrafiłem wyrzucić z siebie ani słowa więcej. Ale nie płakałem. Miałem przy nikim nie płakać. Miałem to zbijać albo pozwalać płynąć emocjom dopiero w samotności... Okazanie słabości oznaczało śmierć – jedna z zasad przetrwania. - Nie kochała mnie już u schyłku swego życia. Nie-na-wi-dzi-ła. Nienawidziła mnie – westchnąłem po chwili milczenia. – Nie chcę jej szukać, nie chcę widzieć tego chłodnego kamienia i nazwiska... na nim. Po prostu nie chcę. Nie zniósłbym tego. Wtedy jej śmierć stałaby się jeszcze bardziej prawdziwa... Chyba się łudzę, że jeszcze kiedyś ją odnajdę, że nastąpił błąd... że może zapuka do mych drzwi i wpadnie mi w ramiona, wybaczając mi to wszystko, co zrobiłem jej i jej rodzinie. Za śmierć tej dziewczyny też odpowiadam... Byłem na stacji, gdy wyczytano jej nazwisko. Mogłem zrobić rozróbę, ratować je obie, zrobić cokolwiek... ale to minęło, bo nie chciałem wystawiać nosa na większe niebezpieczeństwo. Przepraszam, po prostu za dużo myślę. Za dużo i mnie to dobija. Jeśli tak bardzo chcesz ode mnie uciekać, to cię odwiozę – rzuciłem, podchodząc do stolika i łapiąc rzucone na niego kluczyki do samochodu. – Może przez podróż ja będę milczał, a ty będziesz mi opowiadać o sobie? – Zaproponowałem. Wszystko wydawało się lepsze od moich żalów. Wszystko... Cały świat. Nawet ten paskudny... I z moją matką, która powinna nie żyć. Chciałem jej życia, a teraz nawet nie wiedziałem, czy do niej pójdę, czy się z nią spotkam... |
| | | Wiek : 20 Zawód : pracownica kawiarni 'Vanillove' Przy sobie : dowód tożsamości [Helen Favley], breloczek z kluczami, gotówka, okulary przeciwsłoneczne -> wszystko w przepastnej torbie Znaki szczególne : potrójna blizna (jak po szponach) w kolorze malinowym na lewym boku szyi Obrażenia : amnezja (bardzo ciekawe "obrażenie" xD)
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Sob Lut 07, 2015 9:30 pm | |
| Postąpiła kilka kroków w przód, delikatnie kładąc dłoń na ramieniu mężczyzny i milknąc, by dać mu wyrzucić z siebie wszystkie te paskudne słowa, jakie wyraźnie tak bardzo go torturowały. Odczuwała współczucie w stosunku do niego, zabarwione może i również lekką dawką smutku oraz chęcią poprawienia czegokolwiek. Nie mogła jednak tego ot tak zrobić, bowiem sprawczyni okropnego stanu psychicznego Angeliniego już od jakiegoś czasu była martwa. Helen nie mogła więc naprawić nic na tej płaszczyźnie, czego żałowała, zastanawiając się przez to jeszcze bardziej nad tym, co dobrego mogła w zamian zrobić. - Jestem pewna, że cię na swój sposób kochała. Może tylko nie potrafiła tego wyrazić, ale myślę, że nie sposób nie kochać kogoś takiego. – Pocieszyła go, uśmiechając się przy tym miło i jak najbardziej przyjacielsko. – Próbowałeś naprawić swoje błędy, prawda? Każdy ma prawo popełnić ich kilka w swoim życiu, najważniejsze, by starać się poprawić i nie robić czegoś więcej, prawda? Jestem pewna, że nie chciałaby teraz, byś obwiniał się za to dalej. Nie w tym przecież istota tego wszystkiego. Pocieszanie szło jej tego dnia chyba dosyć słabo. Fakt faktem, że nigdy wcześniej nie spotkała się z aż tak dramatyczną historią, a klienci kawiarenki opowiadali jej czasem różne rzeczy, dlatego też najwyraźniej zaczęła angażować się w nią bardzo emocjonalnie. Bardzo emocjonalnie. Nawet jak na nią samą, a przecież Helen należała do tego typu ludzi, którzy dosłownie żyli własnymi uczuciami, impulsywnie się nimi kierując, kosztując przez nie otaczającą ich rzeczywistość i… Bardzo często szybko się wypalają, nie myśląc nawet nad tym. Ona była człowiekiem czynu, choć słowa… Mówiła nadzwyczaj dużo. - Poza tym… Nie znasz jej myśli, nie wiesz, jak na nie wpłynąłeś. Nie zabiłeś jej. Niezależnie od wszystkiego, to ona jest sprawczynią swojej własnej śmierci. – Dokończyła, słysząc jednak ten rodzaj załamania w jego głosie, który sprawił, że… Przytuliła go do siebie. Zupełnie nieprzemyślanie, z jak najbardziej ciepłymi intencjami, by chłód nie ogarnął go już do samego końca. Ostatnim jej życzeniem byłoby, by ktoś przy niej załamał się zupełnie. – Już dobrze, już spokojnie, nie musisz tego w sobie tłumić. – Powiedziała, stojąc tak i tuląc do siebie praktycznie obcego mężczyznę, którego na dodatek głaskała po włosach. Aż wreszcie go puściła, odsuwając się kawałeczek, by obdarzyć go lekko przepraszającym, lecz nadal zdecydowanie ciepło. - Pomyłki się zdarzają. To byłoby możliwe i takie przewspaniałe. – Pokiwała głową, nie planując dobijać go jeszcze bardziej tekstem o tym, że zazwyczaj występują albo w filmach, albo w nikłym procencie życiowych przypadków i prawdopodobieństwo jest dosyć małe. Sama była w końcu najprawdziwszą marzycielką, dla której dosłownie wszystko było możliwe. I uśmiechnęła się jeszcze bardziej szczerze na myśl o tym, jakie to musiałoby być piękne, coś prawdziwie cudownego, gdyby faktycznie za jakiś czas mogła zobaczyć tę dwójkę razem, szczęśliwą i zakochaną w sobie po złym czasie pełnym zrządzeń losu. - I naprawdę nie sądzę, by cię nienawidziła. Zaufaj mi, mam zdolność do czytania z ludzi i nie wierzę w to, byś faktycznie był aż tak zły, jak to opowiadasz. Myślę, że ci wybaczyła. I że cię kochała, może nawet nadal kocha, jeśli gdzieś tam jest…? A rozróba… Nie zrobiłeś jej z jakiejś przyczyny. Pomyśl chociażby o tym, co mogłoby się stać, jeśli był tam tłum ludzi. Strzały, panika, śmierć. Wiele osób mogłoby zginąć, sam mógłbyś zginąć, twoja ukochana również. Tamta dziewczyna… Kto wie, może było jej to właśnie pisane? Może miałaby ciężkie życie, może zginęła jeszcze gorzej chwilę po uratowaniu jej w taki sposób? Przeznaczenia nie można oszukać. – Powiedziała dyplomatycznie, choć bolało ją serce na myśl o tym, że tyle ludzi umierało dla czyjejś zabawy. - Nie dobijaj się, a ja nie uciekam i nie chcę uciekać. Nie ma północy, więc nie muszę gubić pantofelka, choć szlachcianka ze mnie kiepska. – Roześmiała się po chwili cicho, patrząc na niego ze zmrużonymi oczami. – Mam tylko na rano do pracy, a powinnam jeszcze przedtem ogarnąć lokal. I naprawdę miło byłoby cię… – zawahała się na moment, przypominając sobie, że mówi do niego na ty, choć tak właściwie nie powinna, i poprawiając – …przepraszam – pana jeszcze kiedyś spotkać. Z miłą chęcią opowiem coś o sobie, choć nie jest to raczej zbyt pasjonujące. Jestem zwykłą pracownicą małej kawiarni.
|
| | | Wiek : 24 Zawód : Szeregowy Przy sobie : bron palna z magazynkiem, przepustki, latarka, prawo jazdy, telefon, scyzoryk i zapalniczka Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże: jeden nad lewym nadgarstkiem i jeden na plecach Obrażenia : ogólne osłabienie
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini Wto Lut 10, 2015 9:59 pm | |
| Gdyby tylko Helen wiedziała, jakim człowiekiem jestem. Mówiła o miłości Tabithy do mnie, o błędach, o tym jaki jestem, nie mając pojęcia, co tak naprawdę się wydarzyło, co robiłem wokół siebie, nie mrugnąwszy okiem. Bezwzględność częściej malowała się na mojej twarzy, a niżeli współczucie, miłość czy też smutek. Byłem silny, a przynajmniej na takiego zamierzałem wychodzić. Nic więcej. Reszta to tylko obowiązki i wyżywanie się na winnych wszystkiemu ludziach, a może jednak na niewinnych? Starałem się o tym nie myśleć, odrzucić swoją wizję getta, gdy byłem z Tabby i żyć, tak naprawdę nie żyjąc, a jedynie przemykając pośród masy innych nieżyjących. I buntowników. Nie lubiłem buntowników – to przez nich straciłem Gautier. Przez nich i Kapitolińczyków. Obie strony były wszystkiemu winne. Ja również. Dałem im się wszystkim zmamić. Co z tego, że był czas, gdy starałem się to wszystko naprawić? Co z tego, że próbowałem? Chyba liczył się wynik! Ostateczne zakończenie! Które w tym przypadku było niczym innym jak jedną wielka porażką. Przegrałem... życie Tabby. Bezdenna studnia, nicość, chłodny księżyc – nawet do tego nie mogłem porównać siebie i swoim uczuć. Odziany w strój strażnika żniwiarz, zbierający bez celu owoce... Jakie owoce? Czyjejś pracy? Nienawidziłem siebie za to i jednocześnie mnie to kręciło. Ból na twarzy człowieka, gdy dostaje nagle po mordzie szpicrutą... Niedowierzanie, ból, przegrana – jedyne uczucia, które widziałem w kontaktach z ludźmi. I surowość u innych strażników. Ona jest sprawczynią swojej własnej śmierci? Tabitha nie była morderczynią. Nie była nią... Takiego stanowiska nie miałem za nic przyjmować. Nie chciałem jej widzieć jako słabej, gdy była silna, gdy była tak niewinna, że nie potrafiłaby... Nie potrafiłaby... Skorzystałem z przytulenia, obejmując Helen. Tego – dziwnym trafem – potrzebowałem. Pragnąłem czuć bliskość innej osoby, zatapiać się w jej cieple, mając jakieś pseudouczucie bezpieczeństwa. Musiałem porozmawiać z matką... Musiałem do niej dotrzeć, porozmawiać, zrozumieć i znów być z nią rodziną. Jeśli tego nie zrobię, to oszaleję. Nie wytrzymam dłużej, idąc obraną drogą. Nie wyrobię, pozwalając się pochłonąć szaleństwu. I nie płakałem już. Nie mogłem płakać. Byłem silny. – Dzięki, Helen. Jesteś kochana – rzuciłem, łapiąc za kluczyki. – Rozumiem. Sam mam na rano... Rano wstaję, późno wracam. I Valerius jestem. Jaki tam pan? Może w zatraconej przyszłości – rzuciłem, wciskając na nogi jakieś lekkie trampki. Nie przepadałem za takim obuwiem, ale miałem pokaleczone łapki, poza tym to był szybki wypad. Podrzucą małą i wracam. – I pewnie, że się kiedyś jeszcze spotkamy. Jakby nie było, wpadam do ciebie po kawę. – Trochę za późno zdałem sobie sprawę z tego, że mogła to uznać za pretensję moją do ciągłego spotykania jej. Miła była. Uprzejma taka. Raczej nie miała tak tego odebrać, zaś ja za wiele myślałem. Odwiozłem ją pod kawiarnię, pożegnałem, poczekałem aż wejdzie do środka i wróciłem do pustego, ciemnego domu, gdzie czekała już na mnie Julka. [w/z] |
| | |
| Temat: Re: Valerius Ian Angelini | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|