|
| Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Cypriane Sean Sob Maj 16, 2015 11:13 pm | |
| |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Cypriane Sean Nie Maj 17, 2015 9:48 pm | |
| Cóż za piękny dzień. Prawie tak piękny jak jego odbicie w lustrze. Tak. Generalnie był wkurwiony. Po prostu. Podenerwowany, zmarznięty; opatulił się jakimś wątpliwej przydatności płaszczem mając nadzieję, że żaden dobroduszny pan z białym kombinezonie kosmonauty nie napadnie na niego, nie pozna ani nie poprosi o dokumenty, bo Mathias nie wziął nawet tych fałszywek, które przy odrobinie szczęścia mogłyby dać mu chwilę czasu, aby obezwładnić (lub ukąsić) potężnego pana i umknąć jakąś znajomą ulicą. Potem zastanawiałby się, co powinien uczynić dalej: poszukiwany, w trakcie pościgu w centrum ruchliwego, pełnego psów myśliwskich miasta. Zapewne liczyłby jedynie na kolejny łut szczęścia i na to, że żaden wariat nie rzuci się na niego i nie odgryzie mu ani nogi, ani ręki, ani ucha, ani nie pozbawi jakiejś innej przydatnej części ciała. Już mogli mu odbierać wolność, ale litości! - nie oszpecać. Chociaż wolałby jednak, aby niczego mu nie odbierali. Ani go więzili gdziekolwiek. Nie myślał jednak racjonalnie i, mimo że takie postępowanie nie było najmądrzejszą opcją w jego niefortunnym położeniu rozpoznawalnego i znienawidzonego zamachowca, kierowało nim animalistyczne wręcz pożądanie, ślepa pogoń za znieczuleniem lub ucieczka przed potencjalnym bólem. Nie zdążył pomyśleć o tym, co mogłoby się stać i jak wiele ryzykuje... jak wiele? Jaką wartość miało dla niego jego własne życie? Życie dilera? Przyszłość, która nie miała nadejść, a urwać się gwałtownie, zanim naprawdę się rozpocznie i wciągnie go w kolejny wir wydarzeń. Nie potrzebował większego dowodu na to, że był idiotą, ale z jego perspektywy sprawa była klarowna i zgoła odmienna od cudzych powierzchownych spostrzeżeń. To było wszystko, na tym opierało się jego marne pochylające się nad rozkopanym grobem życie, które lada moment miało runąć w ciemną, przepełnioną złaknionym robactwem przestrzeń, Metaforycznie, dosłownie. Nieważne. To było nieważne, skoro mógł przeżyć ten dzień na nowo, skoro mógł uratować się od przyziemności, od hamulców i innych pragnień, które zakłócają funkcjonowanie każdego kolejnego człowieka. To takie proste – odciąć się. Zanurzyć w miękkiej puszystej kołderce, pozwolić aby życie nie było już serią niepowodzeń, które rujnują podstawy, burzą fundamenty osobowości. Ostrza wycelowane w serce nie sprawiały przecież bólu, który wydawał się być jedynie przyjemnym, pobudzającym łaskotaniem. A ona starała mu się to odebrać. Mathias le Brun nie lubi przyznawać się do błędów, więc wykorzystał sytuację na swoją korzyść – to ona była winowajcą, to ona go wykorzystywała, a on nie był żałosnym, pieprzonym ćpunem. Umieranie nie jest żałosne, prawda? Nie może być. Nauczył dodawać ponurym sceneriom trochę magii. Niemal wbiegał po schodach czując, jak ostatki ciepła uchodzą z niego i oczami wyobraźni dostrzegając swoje własne odbicie w lustrze i te oczy, źrenice jak spodki. Zaczynał panikować, powoli, nawet doszedł do tego etapu, aby na moment zwątpić w swoją nieomylność i cofnąć się do punktu wyjścia, ale opamiętał drobny strach i ruszył naprzód zatrzymując się w końcu na piętrze, który wskazywał numer drzwi i adres rozpisany na kartce. Sprawdził go jeszcze kilka razy, obejrzał się na drzwi, zerknął znów na zmięty i naznaczony niewyraźnym pokracznym pismem zwitek papieru, aby w końcu podejść i nacisnąć pewnie na klamkę. To był ten moment, kiedy nabierał odwagi, tuż tuż po pierwszym decydującym kroku, który zawsze był najgorszy i najbardziej kłopotliwy, potem mógł czynić już co chciał, bo los i tak brał go w swoje objęcia, miotał nim i bawił się. Przeszedł przez próg, aby zamknąć za sobą drzwi i zaśpiewać w głąb przytulnego, uroczego mieszkanka, na którego widok miał odruchy wymiotne: -Bąą-ąąą-ąą-ądź moją walentynkąąą-ąą-ąą Caaa-aa...– przebrnął przez korytarz, aby w końcu entuzjastycznie wskoczyć do salonu z klasycznym, szerokim uśmiechem na ustach – ...arl...? Nie zastanawiał się, dlaczego jakaś drobna dziewoja stoi w salonie Carla w samym ręczniku, był jednak bardzo zdziwiony, że jego głos może być tak piskliwy. Albo to ona się jąkała. Nie jąkała.
|
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Cypriane Sean Pon Maj 18, 2015 10:01 pm | |
| Lubiłam spokojne dni. Nie monotonne – to spora różnica, gdy każda doba i każda czynność do bólu przypomina poprzednią – po prostu spokojne. W takie dni bardzo łatwo potrafiłam ulec magii kruchego spokoju (ostatecznie w Panem nigdy nie trwał on dłużej niż kilka dni) i zatopić się w obowiązkach, głównie po to, by choć na moment zapomnieć o kręcących się w pobliżu problemach. Wówczas osoby, którym od dawna byłam winna co najmniej kilka słów, czy sprawy, które zostawiłam na wpół pogrzebane, wydawały się tylko ciemnym plamami w rytmie dnia, bo zawsze znajdowałam wymówkę, by o nich nie myśleć. Mimo wszystko nie czułam się specjalnie winna; albo inaczej, wmawiałam sobie, że nie miałam czasu na poczucie winy. Była w tym część prawdy. Praca w sklepie Lophii – choć zdawałoby się, że niezbyt skomplikowana – często wysysała ze mnie siły, podobnie jak myśl o zaległym czynszu czy porządkach, które od kilku miesięcy planowałam zrobić w mieszkaniu, a i tak wciąż kończyło się na planach. W pewien sposób, być może nieco absurdalny, potrafiłam jednak czerpać z tego satysfakcję. To były problemy przeciętnego człowieka, który nie martwił się, że za swoje poglądy może otrzymać najsroższą z kar i który nie miał niczego na sumieniu. A ja uwielbiałam udawać przeciętnego człowieka, nawet jeśli mój spektakl zawsze kończył się rozczarowaniem. Dlatego więc za każdym razem z niecierpliwością wypatrywałam tych kilku spokojnych dni i starałam się czerpać z nich garściami, zanim miały mi zostać brutalnie odebrane. Czy ulegałam przy tym iluzjom rządu, krzykliwym, propagandowym nagłówkom Capitol's Voice? Usiłowałam odpędzić tę myśl, choć zdawałam sobie sprawę, że na pewno znalazłaby się osoba, która mogłaby mi to zarzucić. Nie było dnia, kiedy ktoś nie cierpiał w Kwartale albo nie był poszukiwany przez Strażników Pokoju, a ja i tak nazywałam ten stan spokojem. Czasem wierzyłam w swoją naiwność bardziej, a czasem mniej. Tego dnia wróciłam do domu z podobnymi myślami, krążącymi w mojej głowie niczym rój pszczół, ale dopiero kiedy przekroczyłam próg tonącego w bałaganie mieszkania, w pełni poczułam ich ciężar. W tej sytuacji jedynym ratunkiem było dla mnie skupienie się na rzeczach prozaicznych, więc bez zastanowienia ruszyłam do kuchni, domyślając się, że zastanę w niej pokaźny stos brudnych naczyń. Minuty przeskakiwały szybko w godziny, gdy powoli, ale wytrwale wyciągałam mieszkanie z chaosu. Dziwiłam się, ile czasu zajmowało mi doprowadzenie do porządku choćby jednego pokoju; dysponowałam czterema, a żadnemu z nich nie było blisko do tych szerokich i przestronnych wnętrz, o których zawsze marzyłam. Koniec porządków uczciłam długim prysznicem, postanawiając przynajmniej tym razem nie przejmować się rachunkiem za wodę i oczywiście nie wiedząc, że moje szczęście za moment miało się skończyć. I to w dosyć brutalny sposób. Wychodząc spod prysznica, owinęłam się ręcznikiem i beztroskim krokiem ruszyłam w stronę swojego pokoju. W myślach planowałam już popołudnie z książką i herbatą, spacer czy jakąkolwiek inną czynność – nieważne, wszystkie zniknęły nagle z mojej głowy w chwili, gdy wchodząc do salonu, stanęłam twarzą w twarz z uśmiechniętym od ucha do ucha młodym mężczyzną, który śpiewał coś radośnie pod nosem. Pisnęłam, po czym zamarłam w bezruchu. Potrzebowałam może sekundy, by zmierzyć wzrokiem całą postać nieznajomego, od krańca nieciekawie wyglądającego płaszcza po zastygłą w zdziwieniu twarz. Przez myśli przemknęło mi tysiąc różnych scenariuszy tej nagłej wizyty. Żaden z nich nie brzmiał ani trochę sensownie. Odkąd weszłam do salonu, minęło może kilkanaście sekund, ale tyle wystarczyło, bym podjęła szybką decyzję. Chwyciłam ze stolika pierwszą lepszą rzecz, jaka wpadła mi w ręce – w tym wypadku sporą książkę kucharską, którą odłożyłam podczas sprzątania – i cisnęłam nią w nieznajomego, nawet nie patrząc, czy faktycznie w niego trafiłam. - Co tutaj robisz? Wynoś się! – wrzasnęłam, nie dając mu szansy odpowiedzieć i rozpaczliwie próbując podtrzymać zsuwający się z ciała ręcznik. Tak wyglądał koniec mojego spokoju. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Cypriane Sean Czw Maj 21, 2015 5:15 pm | |
| Recepta na spokój była zabójczo prosta. Gdyby to była inna rzeczywistość, inna godzina oraz inne miejsce a obca dziewczyną także byłaby kimś zupełnie innym – mógłby jej wprawdzie ją wypisać, wciągnąć w mroczny świat narkotyków, który kiedyś blednie, zmienia się w ponurą beznamiętną masę, a obiecany błogostan przekształca w marazm. Kilka miesięcy temu byłby zachwycony, zakochany w jej niewinnej twarzyczce, w uśmiechu i całej jej, byleby tylko za sympatię i szczególne oddanie odwdzięczyła się dziecięcym zaufaniem, pozwoliła, by zawiązał jej oczy i poprowadził za rączkę do krainy wiecznej szczęśliwości. Kolejno karmiłby jej spragniony szerszych rozkoszy umysł i sprowadzał na niższe to stopnie, zawężał perspektywy i w końcu odszedłby, zmył krew z rąk i zapomniał. Bo w jego świecie łatwo jest zapomnieć. Chyba że odór rozkładającego się ciała wsiąka w ściany niczym dusza właściciela, zanim zdążysz sprzątnąć jego truchło i będzie przypominać Ci o swojej obecności jeszcze przez długi, naprawdę długi czas. Ponoć ludzie nie zostawiają po sobie niczego, odchodzą pożarci przez ziemię, larwy, zanikają w końcu, a ich kości kamienieją z czasem, kruszą się. I to wszystko. Nawóz dla roślin. Niechaj wyrośnie tutaj piękne drzewo: pośmiertna duma i zachwyt! Mathias le Brun nauczył się wyciągać wnioski z błędów przeszłości, uczył się długo i boleśnie, namiętnie zgłębiając tajniki egzystencji, jej nieprzyjemne wydźwięki i wszelakie znikome i ulotne rozkosze. Jednego jednak nauczył się prędko, raz a dobrze: ciało należy sprzątnąć jak najszybciej, jeśli nie chcesz, żeby właściciel błąkał się po Twoim mieszkaniu przez kolejną wieczność. Myśli owego pokroju wykluły się w jego skołtunionej histerią główce. Zamarł na tę jedną milisekundę, kiedy odbił się od niego jej jednorazowy, budzący go z tępego zastanowienia pisk. Wyciągnął ręce przed siebie próbując uchylić się przed książką, aby w końcu krzyknąć; nie z bólu a oburzenia, gdy tomisko trafiło go w ramię. -EJ – tak się nie robi, to niekulturalnie czy może WCALE NIE CHCĘ CIĘ ZGWAŁCIĆ, lub czemu NIE JESTEŚ CARLEM, CARL ZMIENIŁEŚ PŁEĆ? Przestań, przestań. Jego ciało zareagowało automatycznie na ostre polecenie dziewczyny, jakby było przyzwyczajone do wykonywania rozkazów – drgnął nieznacznie w kierunku drzwi wyjściowych. Rzeczywiście to wydawało się najbardziej logiczne, prawidłowe i odpowiednie: opuścić to miejsce jak najszybciej, zniknąć z pola widzenia kamer ulicznych, zaszyć się w jakimś nieskazitelnie czystym dzielnicowym zaułku i przeczekać kilka godzin w oczekiwaniu aż domniemany patrol postanowi zaniechać poszukiwań brzydko ubranego uciekiniera. On jednak na przekór, na przekór sobie, na przekór dziewczynie i na przekór światu stał w tym samym miejscu, bo przecież nie byłby sobą!, gdyby nie stawiał się wszystkiemu i wszystkim dla durnej, samobójczej zasady buntu dla buntu. Dlatego zaśmiał się jedynie gorzko, bo śmiech był znieczuleniem na wszystko a w szczególności na odbierający mowę stres, który runął na niego niczym tony kwartalnych kruszących się gruzów. -Przestań – rzucił z uśmiechem, który po serii nieopisanych grymasów zdziwienia i irytacji znów rozświetlił jego twarz z czystym, niezmąconym rozbawieniu, gdy wpatrywał się w owiniętą w ręcznik, młodą prawie-kobietę-jeszcze-dziewczynę – Przyjmujesz gości w czymś takim a potem ich wyganiasz, hej!, to tak jakbyś umówiła się z chłopakiem, pojawiła na randce w stroju ewy i powiedziała „dzisiaj nie poruchasz”, to znaczy, wiesz!, ee... - nie potrafił się zdecydować, czy chce mu się śmiać, czy płakać nad swoją głupotą lub brakiem umiejętności trzymania języka za zębami, miotał się niezdecydowany, odrobinę zawstydzony na co nie wskazywały jego dotychczasowe płynące lekko i prześmiewczo słowa. Starał się odnaleźć na jej twarzy jakąś iskierkę optymizmu, szczęścia lub czegoś, co dodałoby mu otuchy i sprawiło, że przestałby się martwić o żywe jutro, próbował przeszyć ją na wylot swoimi czarnymi powątpiewającymi oczami, aby w końcu zrozumieć kwestię, że jest mu dziwnie znajoma.. - ...naprawdę nic Ci nie zrobię! Nienienie, zresztą, proszę cię, czy ja wyglądam jak kryminalista? - ...jednak w tym świecie nawet nieznajomi wydają się przyjaciółmi, a przyjaciele okazują nieznajomymi – DOSTAŁEM ZŁY ADRES, OKEJ, pomyliłem mieszkania, ale... słuchaj, nie dzwoń nigdzie, w porządku? Nie zadzwonisz? Już sobie idę, teraz, znikam jak wróżka zębuszka... - urwał ten zlewający się w ciąg niemal niezrozumiałych słów monolog, aby rzucić w końcu nerwowo, głosem, do którego w końcu wtargnęło zdenerwowanie, załamał się więc odrobinę – ...proszę? W każdej chwili był gotów rzucić się na nią nie tyle po to, żeby zerwać z niej ten kusząco zsuwający się ręcznik, jak najzwyczajniej w świecie uratować swoją duszę od kompletnego upodlenia za więziennymi kratami za przyjaciela mając tym razem jedynie swój własny, nieprzyjemny ostry głos i szalone Ginsberga. Poza tym wróżka zębuszka nie istniała. |
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Cypriane Sean Nie Maj 24, 2015 8:47 pm | |
| Starałam się zebrać myśli. Naprawdę. To był mój główny cel, odkąd popełniłam największy błąd tego dnia, wchodząc do salonu. Wiedziałam, że panika mogłaby mi tylko zaszkodzić, więc ściskając kurczowo skraj ręcznika i rozglądając się ukradkiem za ewentualną bronią, próbowałam na moment zapomnieć o sytuacji, w której się znalazłam – o tym, że w moim mieszkaniu znajdował się podejrzany mężczyzna, ja miałam na sobie tylko ręcznik, a gdzieś w międzyczasie perspektywa normalnego, spokojnego popołudnia zderzała się boleśnie z rzeczywistością. I szczerze wątpiłam, by miała się po tym pozbierać. Błądziłam bezradnie wzrokiem po pokoju, czując, że niezależnie od tego, ile wysiłku wkładałam w tłumienie narastającej we mnie histerii, i tak byłam skazana na porażkę. Może nie teraz, ale na pewno za chwilę. W pewnym momencie utkwiłam spojrzenie w sylwetce swojego gościa, jeszcze raz mierząc go od stóp do głów i niespecjalnie starając się ukryć grymas. Nie podobał mi się. Im dłużej wbijałam wzrok w podniszczone ubranie i twarz, na której cios zadany książką wymalował oburzenie, tym bardziej zaczynałam obawiać się swojej wyobraźni, podsuwającej mi coraz to gorsze wytłumaczenia jego obecności w moim mieszkaniu. Na pewno nie był listonoszem czy sąsiadem z innego piętra, któremu zabrakło cukru; mógł być natomiast złodziejem, zbiegiem, włóczęgą, kimkolwiek, kto raczej nie wpisywał się w ramy przykładnego obywatela. Dlaczego liczyłam więc, że wyjdzie, tak jak mu powiedziałam? Moje szanse w jakimkolwiek starciu nie prezentowały się zachwycająco; byłam drobna i mało wysportowana, na dodatek nie miałam na sobie zbyt praktycznego ubioru, a moją broń mogły stanowić co najwyżej stare wydania Capitol's Voice, piętrzące się nieopodal na podłodze. Prezydent Adler, uśmiechający się szeroko z okładek, nie był w stanie mi pomóc. Przygryzłam nerwowo wargę, chcąc stłumić zabarwiony histerią chichot, który utknął mi w ustach, ale na próżno. Kilka sekund później śmiałam się już na cały głos, chociaż doskonale wiedziałam, że w obecnej sytuacji nie było nic śmiesznego. Raczej tragicznego – najprawdopodobniej zapomniałam zamknąć drzwi mieszkania i teraz płaciłam za swoje gapiostwo. Nerwy powodowały jednak, że nie potrafiłam ani wygrzebać z pamięci położenia swojego telefonu, ani wezwać pomoc w inny sposób. Stałam więc na środku salonu i zanosiłam się histerycznym śmiechem, dopóki nieznajomy mi nie przerwał, co wprawiło mnie w osłupienie. Słuchając jego zarzutów, czułam, jak malujące się na mojej twarzy zaskoczenie stopniowo znika, ustępując miejsca oburzeniu. Zmarszczyłam gniewnie brwi i nieświadomie otworzyłam usta, świdrując go wzrokiem. Chociaż zdecydowanie był to moment, w którym już dawno powinnam darować sobie tolerowanie jego obecności, po prostu nie mogłam powstrzymać potoku słów, który gwałtownie wylał się z moich ust. - Gości? Czyżbym się przesłyszała? Nie przypominam sobie, żebym zapraszała do siebie jakiegoś obszarpańca – prychnęłam, spoglądając na niego z najwyższą niechęcią. - Poza tym goście pukają. O ile się nie mylę, ty tego nie zrobiłeś. Rozsądek podpowiadał mi – a raczej krzyczał – że popełniałam kompletną głupotę, wdając się z nim w dyskusję. Ani trochę w to nie wątpiłam. Jednocześnie byłam zdania, że ta odrobina absurdu nie zrobiłaby żadnej różnicy, więc wciąż uparcie wpatrywałam się w swojego gościa, gotowa odeprzeć kolejny słowny atak. Parsknęłam ironicznym śmiechem, słysząc jego zapewnienia, że nie miał zamiaru zrobić mi krzywdy. Chyba nie zdawał sobie sprawy, jak absurdalnie brzmiało to z mojej perspektywy. Już otwierałam usta, by coś powiedzieć, gdy nagle zawahałam się na dźwięk brzmiącego w głosie mężczyzny zdenerwowania. Ignorując jego wcześniejsze słowa, przyjrzałam mu się uważniej. Wbrew rozsądkowi, który nieustannie mówił mi, żebym w końcu wyrzuciła niechcianego gościa z mieszkania, zaczęłam łączyć w głowie fakty, by po chwili milczenia wysnuć z nich pytanie. - Jesteś z Kwartału? To tłumaczyłoby jego nie najlepszy wygląd i strach na myśl o tym, że mogłabym gdziekolwiek zadzwonić. W tym samym momencie i mnie perspektywa wezwania Strażników Pokoju przestała wydawać się zachęcająca. Zacisnęłam usta w wąską linię, nie spuszczając mężczyzny ze wzroku. Jeżeli faktycznie był z Kwartału, jaką mogłam mieć gwarancję, że strażnicy nie aresztowaliby mnie razem z nim? Odpowiedź była bardzo prosta – żadną. Status Wolnej Obywatelki tylko pozornie zapewniał mi bezpieczeństwo; jakiekolwiek powiązania z mieszkańcami getta były w stanie bardzo szybko przyciągnąć uwagę władz. Po mojej skórze przebiegł zimny dreszcz, gdy pomyślałam o przesłuchaniu, jakie mogłoby mnie czekać, gdyby strażnicy nie uwierzyli w moją wersję wydarzeń. Nie miałam przecież czystego sumienia, a tym bardziej talentu do kłamania. Oczyma wyobraźni widziałam już całą lawinę kłopotów, które mógł ściągnąć na mnie ten jeden telefon. |
| | | Wiek : 26 lat Zawód : #Mathias Przy sobie : kapsułka cyjanku wszyta w kołnierz, rewolwer, miljon ton heroiny i jakieś podróżne ciuszki Znaki szczególne : #Mathias Obrażenia : #Mathias
| Temat: Re: Cypriane Sean Nie Maj 31, 2015 7:23 pm | |
| Parsknął mimowolnie śmiechem na słowo „obszarpaniec” i sytuacja na moment wydała mu się bardziej komiczna, przesączona aromatem humoru niż pełna napięcia, grozy i wiszącego nad nim nieszczęścia. Nie potrafił jednak czuć się w pełni swobodnie i pomimo heroinowego spokoju do jego ciała wkradały się nutki strachu, które sprawiały, że świat znów wydawał mu się obcy, mały, niebezpieczny. Gubił się w chaosie myśli, bodźców i emocji, które plątały się w jego umyśle; nie potrafił wyklarować jasnej i prostej drogi ewakuacji, choć doskonale wiedział, co powinien zrobić i jakimi ulicami uciekać, kiedy horda ujadających psów będzie podążała jego tropem. Nie radził sobie ze stresem, nie radził sobie z problemami i nie radził sobie z samym sobą, gdy miał do czynienia z młodą, niewinną i kruchą dziewczyną sprawiającą zagrożenie, będącą przeszkodą na prostej drodze ku wolności. Jeśli miała notorycznie odwiedzających ją przyjaciół, za kilka godzin odnajdą jej ciało lub szybciej? – może jakaś sąsiadka przyjdzie pożyczyć cukier? Planowała jakieś spotkanie? Czekała na kogoś? Miała porządek. On nigdy nie utrzymywał porządku w swoich czterech obskurnych kątach, ale gdyby miał taki zwyczaj, na pewno chciałby, aby było czysto, kiedy ktoś się pojawi. Niekoniecznie nieproszony gość. Więc... może? Takie życie. Nie odczuwał paniki. To była sytuacja jak każda inna; znał receptę na to znajome i dokuczliwe schorzenie zwane pieprzonym społeczeństwem. Zamiast jednak zareagować instynktownie, porwać się chwilowej zachciance i rozłupać jej czaszkę o kant majestatycznego, startego z kurzu i schludnego stolika, trwał w ciasnym więzieniu miotając się między skrajnościami. Zazwyczaj gdy pozwalał, aby emocje porwały go i pchnęły ku ostatecznościom, uchodził cało lub względnie cało zależnie od powagi sytuacji. Matematyka była zrozumiała i w teorii powinien był zastosować jedyną skuteczną metodę postępowania, jednak zanim zdążył posunąć się do czegokolwiek, pomyślał. Zakwestionował. Zwątpił w słuszność morderstwa, jakby to miało jakieś znaczenie. Nie miało. Zawsze gdy wybierał (oj, kłamczuszku) między swoim życiem a cudzym, decyzja była jedna i ta sama, podpis pod wyrokiem wyraźny i rozpoznawalny, kolejna niezałatana dziura na jego pokracznym sumieniu, które dawno zastąpiły potrzebuję i muszę. Ostatecznie i tak każdy swoją ostatnią podróż odbywał dwa metry pod ziemię i to nie miało znaczenia: był nikim niezależnie od tego, ile dobrego uczynił i jak wiele żyć uratował od prędkiego i niechybnego ukojenia jakim była błogosławiona śmierć. Nikt nie wyryje jego imienia i nazwiska na skale, pozostanie gdzieś w aktach, będzie wisieć, aż ktoś nie postanowi zrobić porządku z systemem i usunąć śmieci zagracające pamięć. Chyba że zginie w jakiejś paskudnej tragedii lub dokona heroicznego czynu – być może wówczas postawią dla niego nawet pomnik, który swoją drogą i tak swego czasu zostanie zburzony. Końcem końców cała ta kapitolińska świetność zrówna się z ziemią, a jego ciało, jakkolwiek piękne, gładkie i plastikowe by nie było, i tak zamieni się w proch lub będzie truć ziemię swoimi oparami sztuczności i rozkładać się przez kilka kolejnych tysiąc lat. Tak więc: jakakolwiek drobna, urocza i czarująca nie była owa gospodyni, niestety podlegała takiemu paskudnemu prawu jak przemijanie i miał być głupią obrończynią uciśnionych, skoro zamierzała mu pomóc. Idiotką - ujmując jej rys psychologiczny w jednym, słodkim, ociekającym miodem słowie. Brak magicznych wspomagaczy dawał o sobie znać: zmęczenie, chwiejność nastrojów, bo znów poczuł się, jakby siedział na widowni i przyglądał się jakiejś dobrze wyreżyserowanej komedii romantycznej. Za moment mieli wpaść w swe ramiona i złączyć się w śmiertelnym uścisku. To go najwyraźniej bawiło, niezmiernie, bo na dźwięk jej głosu znów parsknął śmiechem, jakby za każdym razem częstowała go jakimś wykwintnym, świetnym żartem. Nie był to jednak spokojny i szczery śmiech, odrobinę nerwowy wręcz, histeryczny, który urwał się nagle, gdy zdał sobie sprawę, że to żałosne, nieciekawe i zapewne nie miała ochoty, (tak, bo troszczył się o to, by robić wszystko, na co owa dziewoja ma ochotę!) aby oglądać jego huśtawki nastrojów, którymi on także nie chciał się dzielić. Ogólnie był bardzo samolubnym i egoistycznym człowiekiem, który nie lubił dzielić się czymkolwiek, a zwłaszcza otwierać przed kimś ze swoich emocji, a te aktualnie usilnie starały się wyjść na wierzch, bo był roztrzęsionym, oszołomionym chłopcem, któremu zabrano ulubioną zabawkę. Idealne metaforyczne porównanie, choć w onirycznych wizjach za murem zbudowanym z białego proszku przemieniał się czasem w zepsutą pralkę, która łomotała i miotała się po pomieszczeniu jak opętana. Le Brun poruszał się niespokojnie, nie odpowiedział obdarzając tylko nieuzasadnionym i niemym oskarżeniem, które mogła odczytać z jego wymalowanych na czarno oczach. Czuł że ciało powoli odmawiało mu posłuszeństwa. Chciał wyjść, uciec, znaleźć przeklętego Carla jak najszybciej i kupić herę. Panika. Dokładnie. Matka wszystkich porażek. Ale nie czuł paniki. Dawno nie czuł czegokolwiek. Tylko pustkę i czasami jakieś emocje odbijały się po niej echem. Coś jednak sprawiało, że gubił się w labiryncie własnych myśli. Więc może to jednak panika? Czas nazwać rzeczy po imieniu. Mógł tracić kontrolę w domu, w więzieniu, w każdym innym zamkniętym pomieszczeniu tarzać się z bólu po ziemi, łkać do zimnych ścian i wyzywać bogów, którzy nie istnieją, ale w Dzielnicy był obdarty z jakiejkolwiek ochrony. To go przerażało. Czuł się tak, jakby związano mu ręce i nogi, i zrzucono do wody na środku jeziora. -Owszem – odpowiedział jak najbardziej kulturalnie, niemal elokwentnie, aby wziąć głęboki oddech, zmrużyć oczy i niemal obrzucić ją zaciekawionym spojrzeniem – Co masz zamiar teraz zrobić? Każde ze słów wypowiedział wyraźnie. Chłodno. Tak nijak. Beznamiętnie? Właśnie. Beznamiętnie. |
| | | Wiek : 18 Zawód : sprzedaję w Sunflower Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo Obrażenia : częste bóle brzucha
| Temat: Re: Cypriane Sean Pon Cze 22, 2015 9:12 pm | |
| taki piękny gniot
Obserwowałam zmiany zachodzące na twarzy mężczyzny, tak naprawdę z trudem za nimi nadążając. Nieznaczne drgnięcie ust, które w zamyśle miało być chyba śmiechem i niespokojne spojrzenie, którego ciężar nieustannie na sobie czułam, dzieliła przepaść drobnych gestów. Nie byłam w stanie przewidzieć, czy mężczyzna w następnej chwili parsknie nerwowym śmiechem, zamilknie i pogrąży się w myślach, czy może wciąż będzie wbijał we mnie oskarżycielski wzrok. Zastanawiałam się jednocześnie, nie bez ironii, jak wiele dało się wyczytać z mojej twarzy. Już dawno skończyłam z udawaniem, że potrafię trzymać uczucia na wodzy i nie zdradzać, co dzieje się w mojej głowie – na tym polu odniosłam już wystarczająco dużo porażek, a i tak wciąż wiele było dopiero przede mną, nie miałam co do tego wątpliwości. Z każdą chwilą uświadamiałam więc sobie coraz wyraźniej, że tak samo jak ja doskonale widziałam oskarżenie czające się w ciemnych, rozbieganych oczach mężczyzny, tak samo on mógł wyczytać z mojego spojrzenia cały szereg uczuć, od niechęci po lekką panikę, a nawet strach, który uparcie próbowałam nazwać zwykłym niepokojem. Ten ostatni przybrał na sile, gdy nieproszony gość w zaledwie kilku chłodnych, beznamiętnych słowach potwierdził moje wcześniejsze przypuszczenia. A więc miałam do czynienia ze zbiegiem z Kwartału. Cudownie. Zacisnęłam nerwowo usta, po czym, ledwo zdając sobie z tego sprawę, opadłam na pobliski fotel. Nie wiedziałam, dlaczego Los postanowił zakpić sobie akurat ze mnie, ale stało się jasne, że gdyby do mieszkania wpadli teraz Strażnicy Pokoju lub ktokolwiek, u kogo widok mężczyzny mógłby wzbudzić podejrzenia, nie skończyłoby się to dla mnie zbyt dobrze. A tym bardziej dla mojego nieszczęsnego gościa. Nie znosiłam sytuacji, w których musiałam szybko coś wymyślić (i wymyślić to dobrze). Mimo to rozsądek podpowiadał mi, że w moim zachowaniu brakowało logiki i chyba musiałam się z tym zgodzić. Na dobrą sprawę istniało tylko jedno, proste wyjście – powinnam nie zastanawiać się ani chwili dłużej i wyrzucić nieproszonego gościa z mieszkania, modląc się przy tym, by nikt mnie nie zauważył. A jednak coś wciąż sprawiało, że na własne życzenie komplikowałam sobie życie wahaniem, co chwila zerkając w zamyśleniu na mężczyznę. Na co czekasz? Świetnie znałam przyczynę swojego wahania, ale nadal milczałam, jakby w obawie, że jeśli ubiorę myśli w słowa, staną się jeszcze bardziej absurdalne. Pomimo całej złości, niechęci i najgorszych podejrzeń, jakie wzbudził we mnie nieznajomy, wpadając nagle do mojego mieszkania, nie potrafiłam pozbyć się myśli, że miejsce, z którego pochodził, w pewien sposób się do tego przyczyniło. Kiedy tylko mogłam, starałam się nie myśleć o gettcie, o jego wysokich murach, które oddzielały zwycięzców od przegranych, choć rzeczywista granica między jednym a drugim nieustannie się zacierała. Odkąd po raz ostatni byłam w Kwartale, minęło sporo czasu, jednak już wtedy jego wąskie, brudne uliczki pełne ludzi-szkieletów, dawno temu dumnych mieszkańców stolicy, wzbudzały we mnie mieszankę strachu i współczucia. Podobnie czułam się na myśl o obozach pracy w Dwunastce, dokąd systematycznie wywożono mieszkańców Kwartału. Nie wierzyłam, by miejsce, które już przed wojną słynęło z biedy i zaglądającej ludziom w oczy śmierci, nagle miało stać się ziemią obiecaną dla Bezprawnych. Nie pozostał też we mnie żaden ślad satysfakcji, jaką czułam, gdy Kapitolińczyków umieszczono w gettcie, choć kiedyś próbowałam wbić sobie do głowy, że w ten sposób zapłacą za siedemdziesiąt cztery lata Głodowych Igrzysk. W rzeczywistości zbyt wielu okazało się nie zasługiwać na los, jaki ich spotkał. Wszystko to nie oznaczało jednak, że miałam nagle zaufać mężczyźnie. Nie znałam go, nie chciałam poznać i marzyłam wręcz, by zniknął mi z oczu, ale nie potrafiłam zdobyć się na wyrzucenie go bez słowa z mieszkania. Żałosna Samarytanka. - Planowałam wyrzucić cię z mieszkania – odezwałam się równie chłodno, przerywając w końcu ciszę. Utkwiłam wzrok w swoich dłoniach, starając się zapanować nad drżącym lekko głosem. - I dalej planuję. Ale... nie potrzebujesz czegoś? Dopiero gdy zadałam to pytanie, dotarło do mnie, że moje słowa naprawdę zabrzmiały absurdalnie. Skrzywiłam się lekko; pakowałam się w kolejną głupotę. Nie mogłam ich już jednak cofnąć, więc zebrałam w sobie marne resztki determinacji i uniosłam spojrzenie, wpatrując się pytająco w mężczyznę. - Wolałabym, żebyś już się stąd wyniósł, ale jeśli jest cokolwiek, co mogłoby ci się tam przydać, to może to znajdę – dodałam jeszcze. Nie widziałam sensu w tłumaczeniu się, dlaczego chciałam mu pomóc; sama nie byłam pewna swojego usprawiedliwienia, więc po prostu zamilkłam, czekając na jego reakcję. |
| | |
| Temat: Re: Cypriane Sean | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|