IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Cypriane Sean

 

 Cypriane Sean

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
the civilian
Cypriane Sean
Cypriane Sean
https://panem.forumpl.net/t188-cypriane-sean
https://panem.forumpl.net/t272-cypriane
https://panem.forumpl.net/t1316-cypriane-sean
https://panem.forumpl.net/t573-cypri
Wiek : 18
Zawód : sprzedaję w Sunflower
Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości
Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo
Obrażenia : częste bóle brzucha

Cypriane Sean Empty
PisanieTemat: Cypriane Sean   Cypriane Sean EmptyPon Maj 27, 2013 8:42 pm

Cypriane Sean 48778394

Kuchnia, jako nieliczne z pomieszczeń, które przetrwały podczas bombardowania dystryktu, ucierpiała trochę mniej niż bardzo. Stanowi jedyne miejsce, w którym tynk nie sypie ci się na głowę ani nie masz przeczucia, że sufit zaraz się zawali. Bieżąca woda, tym bardziej ciepła, pojawia się w niej może na trzy godziny dziennie, po czym znika. To wszystko nie zmienia jednak faktu, że Cypriane zwyczajnie nie chciało się chociaż uprzątnąć podłogi, więc pierwsze wrażenie może być nieco... negatywnie nastawiające.
Powrót do góry Go down
the civilian
Cypriane Sean
Cypriane Sean
https://panem.forumpl.net/t188-cypriane-sean
https://panem.forumpl.net/t272-cypriane
https://panem.forumpl.net/t1316-cypriane-sean
https://panem.forumpl.net/t573-cypri
Wiek : 18
Zawód : sprzedaję w Sunflower
Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości
Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo
Obrażenia : częste bóle brzucha

Cypriane Sean Empty
PisanieTemat: Salon    Cypriane Sean EmptyPon Maj 27, 2013 8:59 pm

Cypriane Sean 56418956

Salon, poniekąd w całkiem dobrym stanie, służy Cypriane za sypialnię, jako że piętro domu uległo całkowitemu zniszczeniu. Mimo to sufit jest popękany, a jedna ściana niebezpiecznie się chybocze, gdy dmie mocniejszy wiatr, jednak Cypri nie zamierza rezygnować z miejsca, w którym stoi kanapa, w jej warunkach - dar niebios.
Powrót do góry Go down
the civilian
Cypriane Sean
Cypriane Sean
https://panem.forumpl.net/t188-cypriane-sean
https://panem.forumpl.net/t272-cypriane
https://panem.forumpl.net/t1316-cypriane-sean
https://panem.forumpl.net/t573-cypri
Wiek : 18
Zawód : sprzedaję w Sunflower
Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości
Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo
Obrażenia : częste bóle brzucha

Cypriane Sean Empty
PisanieTemat: Przedsionek   Cypriane Sean EmptyPon Maj 27, 2013 9:14 pm

Cypriane Sean 53305591

Na chwilę obecną przedsionek jest jedynie smutnym wspomnieniem przyjemnego miejsca, jakim był jeszcze prawie rok temu. Schody przylegające do zachowanej ściany domu, które znajdują się naprzeciwko drzwi wejściowych, kończą się zaledwie po sześciu stopniach, a dalej jest już tylko niebo i resztki podłogi.
Powrót do góry Go down
the civilian
Cypriane Sean
Cypriane Sean
https://panem.forumpl.net/t188-cypriane-sean
https://panem.forumpl.net/t272-cypriane
https://panem.forumpl.net/t1316-cypriane-sean
https://panem.forumpl.net/t573-cypri
Wiek : 18
Zawód : sprzedaję w Sunflower
Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości
Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo
Obrażenia : częste bóle brzucha

Cypriane Sean Empty
PisanieTemat: Re: Cypriane Sean   Cypriane Sean EmptyCzw Maj 30, 2013 1:51 pm

Mewy to paskudne ptaki. Krążą nad spienionymi, błękitnoszarymi wodami morza, zataczając koła i wypatrując zbłąkanej ryby, niczym sępy nad spaloną słońcem sawanną. Gdy już ją dostrzegą, natychmiast rzucają się w zimną toń ze swym mewim, skrzekliwym okrzykiem, który urywa się w momencie, gdy ich dzioby zanurzają się w wodzie, by chwycić rybę. Kiedy podrywają się w górę, dumne bądź mniej dumne z zakończonych łowów, zadowolone bądź mniej zadowolone ze złapanej ryby, z furkotem skrzydeł lecą gdzieś daleko, powoli zmieniając się w małe, białe plamki.
W gruncie rzeczy ten spektakl nigdy mi się nie znudzi, jak również nigdy nie znudzi mi się rzucanie tym podstępnym, wrzaskliwym patkom kawałków czerstwego chleba. Choć wiatr nieustannie daje mi do zrozumienia, że na brzegu morza nie mam z nim szans, staram się ciskać suche kromki jak najdalej. Zresztą mewy wiedzą, co robić, skoro tyle razy już mnie tu widziały. Zbyt długo mieszkam w Czwórce, żeby przywyknąć do czegoś innego, więc nic dziwnego, że każde popołudnie spędzam mniej więcej w taki sposób. Rodzice i Victor zajmują się smażalnią, gdzie właściwie nie jestem potrzebna, bo na co by się zdała taka niezdara jak ja, która nie dość, że nigdy nie oporządzała ryby, to jeszcze harpun widziała może kiedyś z daleka. A Panem nie poradzi sobie bez dostaw ryb, jak również Czwórka długo nie wytrwa bez handlu z pozostałymi dwunastoma dystryktami. Lecz i tak państwo funkcjonuje nader sprawnie, nawet bez swojego centrum, swojej stolicy, a nic, absolutnie nic nie wskazuje na to, że pokój i dobrobyt mają się skończyć.
- Pora to zmienić - słyszę męski głos za swoimi plecami, ponury i zdecydowany, jakby jego posiadacz podjął już jakąś ważną decyzję. Odwracam się, wypuszczając z ręki ostatnie kawałki chleba, po czym mój wzrok zatrzymuje się na brodatym mężczyźnie w podeszłym wieku. Ubrany jest w czarny, elegancki garnitur, a w butonierkę wetkniętą ma białą różę. Obok niego stoi kobieta, nieco młodsza, o surowej, poważnej twarzy i płowych włosach upiętych w kok. Jedyne uczucia, jakie od niej biją, to opanowanie i ponura determinacja. - Tak nie może być. Kto tu sprawuje władzę? Prości robotnicy? Nikt nie trzyma ludu żelazną ręką, a lud nawet nie jest skory wybrać swojego przywódcę.
- Masz zupełną rację - odzywa się kobieta, spoglądając na mężczyznę. - Bezczynność tego państwa jest nie do pomyślenia. Najwyższa pora, by to zmienić. A zatem...?
Unosi pytająco brew, patrząc czujnie na swego towarzysza, po czym wyciąga ku niemu prawą rękę. Mężczyzna bez wahania podaje jej swoją, po czym oboje pieczętują podjętą bezgłośnie decyzję uściskiem dłoni.
- Nie, poczekajcie, co robicie! - wyrywa mi się nagle, lecz moje słowa zdają się nie docierać ani do kobiety, ani do mężczyzny. Zarówno on, jak i ona stoją nadal na piasku, przypatrując się sobie ze skupieniem w oczach.
Nagle wiatr zaczyna przybierać na sile, a krzyki mew urywają się nagle. Nieliczne promienie słońca, które wcześniej oświetlały plażę, skryte zostają przez ciężkie burzowe chmury, gromadzące się na całej powierzchni nieba. Stoję nadal w miejscu, bojąc się poruszyć, a także nie mogąc zrozumieć, co się stało. Rozmowa tych dwojga była co najmniej dziwna i zdecydowanie mi się nie podobała.
Wtem daje się słyszeć rytmiczny odgłos tysięcy, a może nawet milionów żołnierskich butów, które maszerują po piasku. Po chwili z wydm zaczynają schodzić pierwsze kolumny żołnierzy, co dziwne, kierujących się w stronę morza. Zauważam, że nigdzie wśród nich nie ma ani jednej kobiety, a wszyscy wyglądają tak samo. Z tą jednak różnicą, że po prawej stronie idą mężczyźni ubrani w nieskazitelnie białe uniformy i kaski, a po lewej ci, którzy mają na sobie zwyczajne żołnierskie mundury, a również hełmy z wyrytym na nich symbolem Dystryktu Trzynastego.
Odział wydaje się nie mieć końca, a pierwsi żołnierze mijają już kobietę i mężczyznę, którzy zdają się ich w ogóle nie zauważać. Zaniepokojona, cofam się na drżących nogach, nie wiedząc, co teraz zrobić. Jednak nim udaje mi się cokolwiek wymyślić, czuję, że silne pary rąk chwytają mnie za ramiona i ciągną za sobą. Od razu przytomnieję i zaczynam się wyrywać, jednak na próżno. Żołnierze, którzy mnie trzymają, są jakby ze stali. Z oczami utkwionymi w morzu maszerują przed siebie, wchodząc już do wody. Ostatnimi siłami próbuję się jeszcze szarpać, jednak szybko słabnę, nawet zbyt szybko, po czym nagle czuję, że ręce mnie puszczają, a sama zaczynam spadać. W tym jednak problem, że wcale nie czuję, iż wpadam do wody, tylko ląduję na czymś twardym, co sprawia, że moje lewe ramię zaczyna krzyczeć z bólu...

Och, witamy w rzeczywistości.
- Cholera jasna - mamroczę odruchowo, choć niewiele z tego brzmi tak jak powinno, ponieważ usta przyciśnięte mam do podłogi. Nawiasem mówiąc, bardzo brudnej podłogi.
Z głośnym jękiem przetaczam się na plecy, lecz mnie i moje ramię kosztuje to tak dużo, że oczy natychmiastowo napełniają mi się łzami, które po chwili spływają po skroniach, po czym giną gdzieś w zakurzonej i splątanej blond masie, stanowiącej teraz moje włosy. Przez chwilę leżę zupełnie nieruchomo, bojąc się poruszyć i sprawić, że moje ramię ponownie wyśpiewałoby serenadę bólu, a następnie zaczynam dociekać, jakim cudem wylądowałam na podłodze, śniąc uprzednio o diabelskim sojuszu Snowa i Coin. Najprawdopodobniej musiałam spaść we śnie z krzesła, co nawet się zgadza, bo nieopodal dostrzegam jego nogę, odrapaną i niezbyt stabilną. Równocześnie zauważam, że moja głowa o mało co nie wylądowała w wyszczerbionym talerzu, na którym spoczywają resztki czegoś, co ośmieliło kiedyś obwołać się jedzeniem, więc poniekąd mam szczęście. A kiedy patrzę przed siebie, czyli w górę, dostrzegam też sufit, ten sufit, z którego jestem taka dumna, bo jeszcze się nie zawalił. Wychodzi więc na to, sądząc po, łagodnie mówiąc, nieporządku panującym na podłodze, że zasnęłam w kuchni przy stole, po czym nękana koszmarem z serii "Panem okiem naiwnej Cypri", zwaliłam się z krzesła niczym wór ziemniaków.
Żądam oklasków!
Tyle że nikt, ale to absolutnie nikt mi nie zaklaszcze, bo prawda jest taka, że w tym domu... przepraszam, w ruinach tego domu jedyną żywą duszą jestem ja. Chociaż "żywa dusza" to raczej smutna parodia osoby, która leży teraz na podłodze, za sobą mając siedem miesięcy egzystencji godnej najmarniejszego z organizmów, a przed sobą widząc czarną dziurę zamiast przyszłości. I nie, wcale nie przesadzam, oceniając tak sytuację, w której tkwię aż po uszy. Jeszcze rok temu zaśmiałabym się serdecznie, gdyby ktoś powiedział mi, że skończę mniej więcej w ten sposób. Wymyślałam dla siebie już dużo scenariuszy, ale tego, który przyjęło moje życie, kompletnie się nie spodziewałam. Tak samo jak nie spodziewałam się, że wyklucza on z udziału w moim życiu dokładnie cztery osoby, z których tak naprawdę tylko na jednej mi zależało. A teraz zostałam sama, w każdym tego słowa znaczeniu.
Przykładam prawą dłoń do twarzy w geście zrezygnowania, poniekąd trochę zadowolona, że ponura kuchnia zniknęła mi z oczu. Pod palcami czuję swój nos, którego kość krzywo się zrosła, po tym jak pozbyłam się opatrunku podczas misji w Dystrykcie Siódmym. Nie mam jednak zamiaru zastanawiać się, jak teraz wyglądam, bo dobrze wiem, że chyba na arenie wyglądałam już lepiej. Zlepek nieprzyjemnie brzmiących słów nie może mnie ot tak opisać, bo wszystko, co dzieje się wewnątrz mnie, ma wpływ na wygląd zewnętrzny. A trzeba byłoby zaopatrzyć się w kilka słowników, żeby przedstawić tego pełny obraz.
Wzdycham ciężko, po czym pozwalam swojej ręce opaść z powrotem na podłogę i zaczynam się nieudolnie podnosić. Gdy w końcu się prostuję, zaczyna mi się kręcić w głowie, więc chwytam się skraju kuchennego blatu, na nieszczęście lewą ręką. Choć dłoń jest sprawna, przedramię zaczyna już szwankować, nie wspominając już o samym ramieniu. Po raz kolejny przeklinam w myślach fakt, że podczas misji w Czwórce musiałam zostać postrzelona akurat ja, lecz kiedy tylko zaczynam to wspominać, uderza we mnie fala innych wspomnień. Złych wspomnień. Wspomnień, przez które niejednokrotnie chciałabym rzucić się z klifu. Ale nie jestem Noah, nie popełnię samobójstwa.
- Zamknij się, Cypri - warczę sama do siebie, gdy pierwsze łzy zaczynają staczać się po moich policzkach.
Od śmierci mojego najlepszego przyjaciela minęło już jakieś sześć miesięcy, od śmierci mojej kochanej rodzinki - jeszcze mniej. O ile prawda może być brutalna i powiedziana wprost, to ta właśnie taka jest. Nie zamierzam ubierać jej w wymyślne słowa, skrywać pod welonem smutnych przemyśleń czy próbować ignorować. Jest jedyną rzeczą, która mi została i o której muszę pamiętać, bo inaczej... po prostu zniknę. Moment, w którym rodzice i Victor przyszli do mnie w szpitalu z poważnymi minami i oświadczyli, że Noah popełnił samobójstwo, był zaledwie początkiem koszmaru w koszmarze. Na nic się zdały ich beznamiętne zapewnienia, że już od dawna miał na mnie zły wpływ i to głównie przez niego mnie postrzelono. Właściwie - nie słuchałam ich wtedy. Nadal się zastanawiałam, co znaczą poszczególne słowa. To zabawne, biorąc pod uwagę fakt, że zaledwie tydzień później tak łatwo dotarły do mnie słowa wysłanników Coin, którzy poinformowali mnie o śmierci i rodziców, i Victora. Moja kochana rodzinka usiłowała zbiec z Dystryktu Trzynastego nie wiadomo gdzie i całkiem przypadkowo dostała się na pole minowe w okolicach dystryktu, które zrobiło swoje. Trudno było pozbierać to, co z nich zostało, ale wszystko spoczywa teraz na cmentarzu w Czwórce, spędzając mi w nocy sen z powiek nie mniej niż wcześniej.
Ale i tak nie w tym sęk. Przez ostatnie miesiące nasłuchałam się dość o wyczynach Coin w Kapitolu i o tym, jak postąpiła z Kapitolińczykami. Nigdy nie lubiłam tej kobiety, lecz teraz czuję, że po prostu jej nienawidzę. To siedziało we mnie już od dłuższego czasu, dokładnie wtedy, gdy usłyszałam, że zostanę przeniesiona z powrotem do Czwórki, gdzie będę mogła zacząć zacząć swoje życie na nowo, odbudować dom i pomóc swojemu dystryktowi. Szkoda tylko, że Coin nie wspomniała tutaj, że nie otrzymam żadnej pomocy od państwa, podobnie jak Czwórka. Między innymi dlatego moje ramię poprzez brak potrzebnych antybiotyków z dnia na dzień staje się coraz mniej sprawne, a ja sama mieszkam w ruinie. Przynajmniej Noah ma o tyle dobrze, że nie musi się już niczym przejmować. Tak, najlepiej popełnić samobójstwo i mieć już wszystko oraz wszystkich z głowy.
Niespodziewanie prycham ze złością i niemal machinalnie wyjmuję z kieszeni spodni telefon, który cudem przetrwał bombardowanie dystryktu. Choć jest poobijany i porysowany, nadal działa i zawiera cały komplet wspomnień z poprzedniego życia. W tym cholerną listę kontaktów, na której widnieją nazwiska praktycznie wszystkich, którzy już nie żyją. W tym Noah.
Niewiele myśląc, męczę się chwilę z przyciskami, które jak zwykle nie chcą działać, po czym kierowana nieznanym mi odruchem, zaczynam pisać smsa. Do kogo? Do tego cholernego egoisty, Noah.
Powrót do góry Go down
the civilian
Cypriane Sean
Cypriane Sean
https://panem.forumpl.net/t188-cypriane-sean
https://panem.forumpl.net/t272-cypriane
https://panem.forumpl.net/t1316-cypriane-sean
https://panem.forumpl.net/t573-cypri
Wiek : 18
Zawód : sprzedaję w Sunflower
Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości
Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo
Obrażenia : częste bóle brzucha

Cypriane Sean Empty
PisanieTemat: Re: Cypriane Sean   Cypriane Sean EmptySob Cze 08, 2013 5:31 pm

Kiedy tylko złość zaczyna znikać równie szybko co się pojawiła, ogarnia mnie znużenie i zrezygnowanie. Po co właściwie wysłałam tego smsa? Co mi da wyżywanie się na klawiszach telefonu czy użalanie nad sobą? Zresztą Noah i tak nie przeczyta tej wiadomości, właściwie niczego już nie przeczyta ani nie dowie się, jak ciężko jest mi w Czwórce. Mogłabym co prawda wyjechać do Kapitolu jak wiele innych Dystryktczyków, którzy po wojnie uznali, że być może w stolicy lepiej im się powiedzie, lecz wciąż czuję wstręt przed wracaniem do miejsca, w którym początek miała większość moich koszmarów. Niewykluczone też, w Kapitolu wcale nie wiodłoby mi się lepiej, a codziennie stale byłabym narażona na spotkanie kogoś, kogo jakoby poznałam. Byli trybuci, osoby z Trzynastki, niektórzy rebelianci... stanowczo za dużo wspomnień naraz. Czy nie lepiej w takim razie tkwić wciąż w Czwórce w obawie przed spotkaniem się z bolesną przeszłością? Na to pytanie od jakiegoś czasu nie potrafię znaleźć trafnej i zdecydowanej odpowiedzi.
Nagle czuję, że telefon w mojej dłoni zaczyna wibrować, co sprawia, że moje serce zamiera na kilka sekund, a wciągane ze świstem powietrze gubi się gdzieś w połowie drogi do płuc. Głowę atakuje mi ze sto myśli na raz, a każda z nich wydaje się być jeszcze bardziej niedorzeczna niż poprzednia. Mimo że tylko lewą rękę mam wolną, to właśnie nią chwytam rozpaczliwie za brzeg kuchennego blatu, prawie nie rejestrując bólu pojawiającego się przy napinaniu mięśni. Dłoń, w której trzymam telefon, zaciskam kurczowo na metalowej, porysowanej obudowie i z wahaniem spoglądam na ekran.
Wydaje ci się. Niczego tam nie ma. Po co się znów łudzisz? Noah nie żyje, nie zapominaj o tym.
O ile takie myśli chodziły mi jeszcze chwilę temu po głowie, teraz rozczarowuję się, a zarazem zaczynam czuć niepokój, patrząc na symbol nieodebranego połączenia. Niewiele osób, które jeszcze żyją, ma mój numer i jakiekolwiek podstawy, by zadzwonić. Jednak nagle telefon znów zaczyna wibrować, tym razem krótko, i pojawia się komunikat o wiadomości głosowej. Przygryzam zdenerwowana wargę i drżącymi lekko palcami naciskam odpowiednie klawisze, po czym przykładam telefon do ucha.
- Panno Sean, w związku z organizacją 75. Głodowych Igrzysk, do których została pani powołana - rzecz jasna w roli mentora - proszona jest pani o zjawienie się jutro, o godzinie 12.00, w centrum dowodzenia ośrodka szkoleniowego. Tam zostaną pani podane szczegółowe informacje. Do rychłego zobaczenia.
Często w takich chwilach zdaje się, że czas staje w miejscu i wszystko zamiera na nie wiadomo jak długo. Wskazówki zegara zatrzymują się, uderzenia serca stają się powolne, a człowieka ogarnia bezwład. Niewiele rzeczy udaje się wtedy zarejestrować słuchem, wzrokiem czy dotykiem, jak na przykład wyślizgujący się z dłoni telefon, który przebywszy drogę w dół w zaledwie kilka sekund, zderza się z hukiem z podłogą. Wieki później kolejnym odgłosem jest uderzenie, znów o podłogę, jakby ktoś osunął się na kolana.
- Dlaczego mnie to dziwi? - pytam samą siebie zachrypniętym szeptem. - Że po Igrzyskach następują kolejne Igrzyska? Że zwycięzcy stają się mentorami? Bo poniekąd coś wygrałam, gdy wyciągnięto mnie z areny. Z rozkazu kochanej prezydent Coin.
Splatam ze sobą dłonie, bawiąc się palcami i co jakiś czas zerkając na leżący nieopodal telefon. Czuję do niego czysty wstręt, choć w zasadzie niczemu nie zawinił. Zawiniła osoba, która nagrała tę wiadomość głosową, po części zmieniła mi życie w piekło, a teraz zdecydowała, że zrobi to ponownie. Coin.
Niespodziewanie zaciskam dłonie w pięści, nie zwracając uwagi na ból lewej ręki, a w myślach mając jedynie nową panią prezydent i treść jej wiadomości. Siedemdziesiąte Piąte Głodowe Igrzyska. Mentorstwo. Kapitol, w którym mam się jutro stawić. Wszystko wygląda na to, że coś albo ktoś usilnie próbuje zrobić mi na złość, kiedy jest już względnie dobrze. Choć i tak nigdy nie było.
Podnoszę się chwiejnie z podłogi, chwytając przy okazji ten nieszczęsny telefon, po czym podchodzę do kuchennego okna i zerkam przez nie na zatokę. Biel zalegającego wszędzie śniegu początkowo mnie oślepia, jednak moje oczy szybko się do niej przyzwyczajają. Z daleka widzę zupełnie spokojne morze, którego szaroniebieskie wody zdają się stanowić idealnie płaską powierzchnię. Kilka mew zatacza w powietrzu koła nad plażą i choć nie słyszę ich krzyku, mogę go z łatwością przywołać w pamięci. Niedługo tylko w ten sposób Czwórka będzie obecna w moich myślach. Z westchnieniem przykładam dłoń do lodowato zimnej szyby, na karku czując ciężar tego, co zbliża się ku mnie nieuchronnie. Prawda jest taka, że nie mam już szans pozostać w dystrykcie. Dostałam wezwanie, którego nie mogę zignorować, a jeśli to zrobię, albo skończę w więzieniu, albo jeszcze gorzej. Wbrew pozorom dobrze znam Coin. Nie odpuści mi, jeśli nie zjawię się jutro w Kapitolu w centrum dowodzenia. I tak łatwo o mnie nie zapomni, jeżeli spróbuję uciec do innego dystryktu lub gdzieś się schować. Kapitol i kolejne Igrzyska to moja ponura przyszłość, która nie dość, że została wybrana przez Coin, to jeszcze na pewno nie będzie bezbolesna. To tak, jakby historia miała zatoczyć koło. Znów coś zostało mi narzucone, znów opuszczę Czwórkę i znów będę musiała przetrwać, choć tym razem z własnym myślami i wspomnieniami. Tyle że nie będzie już takiej osoby, która wydobędzie mnie z tego wszystkiego. A o dwunastej jutrzejszego dnia ponownie odbędą się dla mnie Dożynki.
Nie sposób stwierdzić, w którym momencie moje oczy wypełniły się łzami, bo te już spływają mi licznymi strumieniami po twarzy. Ze spuszczoną głową odwracam się od okna i powolnym krokiem podążam w stronę salonu. Tam wyciągam z jakiejś rozlatującej się szafki skórzaną, wielokrotnie zszywaną podróżną torbę. Rozpinam jej trzeszczący zamek, po czym z tej samej szafki wyciągam niewielką stertę ubrań, którą upcham byle jak, wciąż płacząc. Z kartonu stojącego nieopodal wygrzebuję kilka książek i innych drobiazgów, ale waham się, gdy moja ręka muska zupełnie przypadkowo oprawione w ramkę zdjęcie brata i rodziców, którego widoku nie mogłam wcześniej znieść. Kilka łez spada na tył fotografii, a ja bez namysłu wciskam rodzinną pamiątkę gdzieś do bocznej kieszeni torby, po czym zapinam wszystkie jej zamki i wstaję. Nie mam zbyt wiele rzeczy, to fakt. Większość, tych wcale nie materialnych, zostawiam tutaj.
Łzy powoli zaczynają już wysychać, gdy podchodzę do krzesła, na którego oparciu zawiesiłam połatany i przykrótki płaszcz. Używałam go przez ostatnie miesiące i praktycznie już zużyłam, jednak nie mam niczego innego, co mogłabym założyć na wierzch na takie zimno. Z kamienną twarzą zaczynam więc ubierać płaszcz, drżącymi palcami zapinając guziki. Następnie podnoszę z ziemi wełniany szalik, który wysunął się z jego rękawa i zawiązuję go byle jak na szyi, a następnie rozglądam się w poszukiwaniu butów. Jestem o dziwo nawet spokojna, choć nie zdeterminowana. Niczego nie planuję ani nie roztrząsam, zachowuję się bardziej jak maszyna niż człowiek. Jednak mgliście zdaję sobie sprawę, że chyba właśnie w ten sposób postępują ludzie, którzy pogodziwszy się ze swoim losem, zmierzają na szubienicę.
Gdy zakładam w końcu wysokie buty, które jako jedyne wyglądają nawet przyzwoicie, moje oczy znów napełniają się łzami, a mną samą wstrząsa szloch. Podświadomie czuję, że za chwilę opuszczę to miejsce chyba już na zawsze i nie ma żadnej siły, która by mnie tutaj zatrzymała, choć bardzo tego pragnę. Łkając nieustannie, schylam się, by podnieść torbę, po czym przewieszam ją sobie przez prawe ramię. Drugą ręką do kieszeni spodni ostrożnie wsuwam telefon, po czym ruszam w stronę drzwi. Nie szukam jednak klucza, bo po co miałabym zamykać dom, który w momencie ogłoszenia 75. Głodowych Igrzysk już został zamknięty.
Pociągam kilkakrotnie nosem, po czym ze spuszczoną głową przekraczam próg i wychodzę na zewnątrz. Jest zimno, zresztą już od dawna, jednak tym razem tak jakoś szczególnie. Lodowaty wiatr szarpie mi włosy i ciska śniegiem w twarz, niby uosobienie Coin oraz jej zamiarów wobec mnie.
Nie oglądając się na ponurą i zniszczoną fasadę domu, ruszam w stronę dworca. Łzy nadal ciekną mi z oczu strumieniami, a gdzieś niedaleko słychać mewi krzyk, który zapisany w mojej pamięci, być może będzie jedną pamiątką po Czwórce.

// dworzec.
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Cypriane Sean Empty
PisanieTemat: Re: Cypriane Sean   Cypriane Sean Empty

Powrót do góry Go down
 

Cypriane Sean

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Cypriane Sean
» Cypriane Sean
» Cypriane Sean
» Alma Coin - Cypriane Sean
» Cypriane Sean - Noah Atterbury

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Lokacje-