|
| Mallory Hearst i Bertram Graveworth | |
| Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 42 lata Zawód : redaktor naczelna OUTFLOW Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, latop
| Temat: Mallory Hearst i Bertram Graveworth Pią Maj 16, 2014 7:54 pm | |
| sierpień, 2282 r., w biurze Berta
Sierpniowe słońce wydawało się jej odrobinę za wulgarne, zupełnie jakby wszystkie wspomnienia z okresu dzieciństwa na świeżym powietrzu zostały zdmuchnięte przez wojskowy rygor Trzynastki, która całkiem dobrze imitowała dom rodzinny. Właściwie nawet teraz (powracała do tych chwil z ni) mogłaby bez żadnego kłamstwa przyznać, że ta podziemna kraina, która niegdyś przerażała ją i wpędzała w świat klaustrofobii zapewniała spełnienie wszystkich potrzeb z piramidy Maslowa. Mogła skupić się więc na tym, co było perfekcyjne w jej poukładanym na nowo kapitolińskim świecie, a nie wpatrywać obojętnie w słońce, które raziło jej szmaragdowe oczy. Nadal była jednak sobą, nie potrafiła spoglądać na ten zachodzący purpurową łuną cud natury tak jak robiły to inne niewiasty – pełne rozrzewnienia i nadziei (na udany wieczór?) –,dla niej znikająca kula za widnokręgiem była tylko symptomem chorobowej pasji, którą wkładała w swoją pracę. Poczuła się doceniona, kiedy z rzeszy zdolnych, inteligentnych i młodszych (ważne dla osądu każdej kobiety) mieszkanek Trzynastki to właśnie ona została wybrana, by łowić nowe talenty i nie było osoby z rządu, która z równą pasją poświęcała się powierzonemu zadaniu. Pewnie dlatego, że sztuka zawsze stanowiła centrum Wszechświata pani Hearst i choć została wyparta z chirurgiczną precyzją przez Franka to nadal była dla Mallory podniecającą i destrukcyjną kochanką, która sprawiała, że właśnie powierzała cenny czas na kolejne negocjacje. Lekceważąc z urokiem wolnej kobiety napuchnięty od dziecięcych bazgrołów notatnik, który wieszczył już powrót do domu i zajęcie się rolą swojego życia (matki, żony i kochanki?) na rzecz negocjacji z handlarzem bronią. Mogła sobie wyobrazić reakcję swojego męża, gdyby przypadkowo poznał jej znajomego i sposób, w który zarabiał swoje cenne pieniądze, ale nie zamierzała poprzestawać na marnej dotacji, którą zaproponował jej niedawno. Inna sprawa, że Bertram (początkowo denerwowała go, zwracając się do niego pełnym imieniem) zdobył jej sympatię i chętnie spędzała z nim czas, ignorując to, co w jego pracy było szatańskie, niemoralne i nieprzystające ani trochę do standardów moralnych pani Hearst. Kilka lat temu była przecież nieźle zaznajomiona z podziemnym (jakże dosłownie) światkiem przestępców, uciekających z Dystryktów, by znaleźć ten jeden legendarny i od tamtego czasu przywykła do tego, by nie traktować nikogo z góry. Nie było to trudne, pomimo szpilek, które teraz zastukały z gracją na marmurowej podłodze była drobna i niska, zupełnie jakby wzrost i współczucie były cechami, które zostały jej odebrane na starcie przez kapryśny Los, wymierzający jej teraz siarczysty policzek zachodem słońca. Ale mało było ludzi tak niezależnych i nieprzejmujących się tym, co działo się wokół jak Mallory. Zasunęła żaluzje, odrywając się fizycznie i psychicznie od myśli o dzieciach, pozostawionych w ogromnym mieszkaniu (Kacy miała dopiero cztery latka) i zajęła miejsce naprzeciwko Berta z uśmiechem na czerwonych wargach. Nie grała dla siebie, chodziło o dofinansowanie zdolnej wiolonczelistki, która znalazła się w Kwartale poprzez uwielbienie do ekstrawaganckich strojów. Nie umiała zrozumieć tej dziewczyny – sama w sukience, która wyglądała raczej jak łąka, a nie natchnienie projektanta, – ale muzyka trafiała do jej umysłu równie łatwo, co matematyka, fizyka czy mechanika, która niegdyś była jej konikiem. Dawne dzieje, teraz liczyła się tylko sztuka wyzwolona (tak bardzo), dla której gasiła papierosa na dębowym biurku swojego sponsora (jak bardzo niedorzecznie to brzmiało) i wpatrywała się mu prosto w oczy, podejmując ewentualne wyzwanie. - Ile tysięcy otrzymujesz każdego miesiąca? – zagadnęła go nachalnie, nie powracając do ich rozmowy, która toczyła się zanim zapadł zmierzch i przypomniał jej, że gdzieś czeka na nią rodzina z nieobecnym (dyżury, nie zdrada) mężem. – Składam ci całkiem uczciwą propozycję. Twoje notowania u Rebeliantów drastycznie spadają. Nie mam pojęcia, czy zatrudniasz specjalistę od wizerunku, ale powinieneś go zmienić – doradziła, wędrując nowym papierosem po swoim udzie. Rozmyślała, czy sama nie powinna zająć się takim rodzajem pracy, skoro widziała, że Bert zawiązał niedbale krawat, który wcale nie podkreślał koloru jego oczu. Alma jednak dawała jej pewną posadę i odrobinę ryzyka, które uwielbiała. - Gwarantuję ci, że każdego poruszy historia artystki, która odniesie sukces za twoją przyczyną. Mógłbyś dać z nią koncert, to byłoby wydarzenie sezonu. Rebelianci też lubią się zabawić – dokończyła z uroczym uśmiechem, sama była nową mieszkanką Kapitolu i mogła poopowiadać mu sporo o zabawach wszelakich. Pewnie nieco zbaczała z profesjonalnej wymiany zdań na linii podwładny- szef, ale już dawno zrobiła wszystko, by ich stosunki były bardziej przyjacielskie. Potrzebowała kogoś u swojego boku i wcale nie była zaskoczona faktem, że tę rolę spełniał mężczyzna. Nigdy nie otaczała się kobietami, odczuwała z ich strony irracjonalną złość. Dlatego teraz czuła się całkiem bezpiecznie w tym przyjacielskim otoczeniu. Rozsiadła się wygodnie na fotelu, zakładając nogę na nogę i czekając na wyrok. Zegar dudnił po swojemu, prorokując spóźnienie roku, ale już dawno przestała się tym przejmować. |
| | | Wiek : 28 lat Zawód : Producent broni Przy sobie : Scyzoryk, paczka zapałek, telefon.
| Temat: Re: Mallory Hearst i Bertram Graveworth Pią Maj 16, 2014 10:05 pm | |
| Sierpniowe słońce nie było tyle wulgarne, co raczej irytujące. Zresztą jak każdy przejaw lata albo wiosny. Temperatura wynosząca powyżej osiemnastu stopni była już dla Bertrama czymś, co naprawdę ciężko przełknąć. Widać jednak już różnicę w charakterach obu rozmówców, bowiem dla Gravewortha liczyło się tylko to, żeby jak najszybciej schować się w klimatyzowanym biurze. Zaraz po tym punkcie była Mallory. Może i wygląda to trochę dziwniej, ale niechęć tego mężczyzny do słońca potrafiła mu nawet przysłonić osobę, która szła obok niego. Jednak nie do końca tak było, bowiem Bertram odczuwał pewną wewnętrzną radość, że dzisiejszego wieczora to właśnie Pani Hearst kroczy obok niego. Mógłby nawet przysiąc, że dźwięk obcasów delikatnie stukających o podłoże jeszcze nigdy nie był tak przyjemny, jak tego dnia. Czy stała za tym szczególna postać Mallory? Z pewnością. Od pierwszego spojrzenia producent broni wiedział, że będzie chciał ją poznać bliżej. Oczywiście nie był to ten przymus, który teraz ogarniał jego ciało, a wyglądało to bardziej na dość porządnie rozbudzenie ciekawości. Intrygowało go to jaką jest osobą, jakie ma poglądy i jak sobie radzi w życiu. Z pozoru silna, pewna siebie i swoich wdzięków kobieta, ale czy taka jest też naprawdę? Ma męża, dzieci - tyle zdołał się o niej dowiedzieć już po parunastu minutach od zauważenia jej. Może i nie ma tak świetnych informatorów jak Coin, ale na swoich też wydaje całkiem pokaźną sumkę. Mallory powinna im podziękować, bo to właśnie dzięki nim złożył datek na rozwój kultury. Skromny, bo skromny, ale nie ma co nadpłacać nie wiedząc co tak naprawdę się kupuje. Kobiety miały jednak chyba jakiś nadzwyczajny zmysł pomagający ocenić im ile mogą z kogoś wyciągnąć pieniędzy, bo rudowłosa lepiej trafić nie mogła. Zainteresowała Bertrama, udowodniła, że samo zaintrygowanie go nie było przypadkiem, więc teraz z pewnością mogła prosić o dużo. A jeśli zaś chodzi o samo źródło, z którego pochodziły pieniądze, to jest to zwyczajnie praca jak każda inna. Piekarz nie odpowiada za to, że ktoś udławi się jego chlebem, wytwórca noży nie bierze odpowiedzialności za czyny nożowników, więc niby dlaczego Bertram miałby czuć się odpowiedzialny za idiotów, którzy do siebie wzajemnie strzelają? To nie jego wina, że na świecie są wojny. Należałoby na ten aspekt spoglądać inaczej. To wojna i żołnierze tworzą zapotrzebowanie na broń, które on spełnia. Jeśli by tego nie robił, to zawsze znalazłby się ktoś inny. Prosta, zimna kalkulacja, którą Graveworth tak uwielbiał. Ciekawym jest właśnie to, że przed rebelią nie spotkali się ani razu. Bertram węsząc okazję i szybki upadek poprzedniego rządu robił całkiem niezłe interesy z obecnym. Nie wiedział jednak dlaczego wpuszczono go do Kapitolu, skoro logicznym było, że teraz postąpi tak samo. Dokładnie tak! Nie miał oporów przed sprzedażą broni ludziom, których ojcowie, matki i dzieci byli zabijani przez rebeliantów, tylko po to, aby powtórzyli sceny sprzed kilkunastu miesięcy. Podłe? Dwulicowe? Nic z tych rzeczy. Biznes musi się kręcić, liczba zer zgadzać, a taśma produkcyjna cały czas chodzi. Rynki zbytu znajdą się w nawet najbardziej niepozornych miejscach - wszędzie. Od razu było widać, że Mallory ma parę lat na swoim karku. Nie chodzi tutaj jednak o sam fakt fizyczności, bo ta była bez zarzutu, a raczej o sposób bycia, samo obycie i zdolność oddziaływania na cudze zmysły. Nie mogła wybrać chyba lepszej szminki. Czerwień, szkarłat czy jakkolwiek to nazwać doskonale przyciągał męski wzrok i nawet zdawanie sobie z tego sprawy naprawdę niewiele pomagało, bo ta cholerna broń była nadal skuteczna. Był jednak jeden, drobny, ale jakże irytujący mankament Pani Hearst. Tak jest! Nie była idealna, nie była bez skazy, albo to zwyczajnie zboczenie Bertrama. W każdym razie mężczyzna nienawidził papierosów. Właśnie dlatego z pewną dozą niechęci spoglądał na tę truciznę z cichą nadzieją, że nie zagości w tym pomieszczeniu po raz kolejny. Na razie ratował się delikatnym uchyleniem okna, ale jeśli dalej tak pójdzie, to zwyczajnie otworzy je na oścież. Warto również wspomnieć o tym, że Graveworth postanowił nie być jedynie daniem na widelcu dla urodziwej matki, żony i kochanki. Właśnie w tym celu odgrodził się od niej biurkiem. Może nie jest to zbyt imponująca bariera, ale z pewnością zwiększa między nimi dystans, a tym samym zmniejsza siłę oddziaływania urody rozmówczyni na jego zdrowy rozsądek. Proste, a jakże skuteczne. - Jestem tylko biednym producentem. Powoli kończą mi się kupcy. Naprawdę nie jest tego wiele - zaczął, omijając odpowiedź na to pytanie. Nie lubił rozmawiać o pieniądzach. Nie z urodziwymi kobietami, z którymi z pewnością mógłby omawiać pewne, przyjemniejsze kwestie. Pieniądze zawsze prowadziły do nieporozumień i żądzy, ale nie takiej, jaka interesowała Bertrama. Właśnie dlatego był to pewien falstart ze strony Mallory, chociaż z pewnością z tego wybrnie. - Tak? Co jest nie tak z moim wizerunkiem? Pomijając oczywiście kwestię, że nie potrzeba mi uznania rebeliantów, a ludzi, którzy mają pieniądze żeby płacić za moją broń. - zagadnął, nie dając się wciągnąć w tak prostą gierkę. Oczywiście wiedział jakie opinie krążą o nim w Kapitolu, ale to wszystko było jedynie paplaniną przeciętnego Rebelianta. Liczyło się to, co sądzą potencjalni partnerzy biznesowi, a dla nich nie liczył się ani charakter Gravewortha. Zwracali uwagę tylko na ewentualne zniżki, ugody i niezawodność oferowanych przez niego produktów. Jeśli zaś chodzi o jego krawat, to winą za jego wygląd powinna obarczać tylko siebie. Bertram zawiązał go dokładnie, ale mimo wszystko nie mógł go nie poluźnić, kiedy znalazł się z Mallory sam na sam. Chociaż... Prawdę mówiąc było mu zwyczajnie gorąco i pozwolił sobie na delikatne umniejszenie elegancji w zamian za wygodę i poczucie swobody. Tutaj żaden pijar nie pomoże. No i nie jest on również kobietą, która musi podkreślać swoje atuty. Nie chciał wychodzić na gogusia, albo zwyczajnie nie miał dobrego gustu. Tutaj sprzeczać się nie zamierzam. - Koncert? Dawanie pieniędzy to jedna sprawa, ale granie przed ludźmi to już nie moja działka. Nie lubię jak się na mnie gapią. - najwyraźniej taktyka zastosowana przez członkinię rządu nie była odpowiednio dopasowana do osoby. Dostała jednak pewną wskazówkę, czyż nie? Nie sprzeczał się przy finansowaniu artystki, a miał jedynie zarzuty co do wspólnego koncertu. Z kontekstu wychwycił też czym taka kobieta może się zajmować. Muzyka? To akurat jego działka i właśnie tylko z tego powodu pomysł miał jakieś szanse powodzenia. Pani Hearst musi jednak przyznać, że niełatwo będzie przekonać tego młodzieńca do hojnego finansowania sztuki. Potwierdzała to również jego rozluźniona postawa, która idealnie kontrastowała z jego kamienną twarzą. Czuł się pewny siebie, był u siebie i wiedział, że Mallory może postarać się jeszcze bardziej. W pewnym sensie upatrywał w tym nawet szansy na pewien proceder... |
| | | Wiek : 42 lata Zawód : redaktor naczelna OUTFLOW Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, latop
| Temat: Re: Mallory Hearst i Bertram Graveworth Sob Maj 17, 2014 1:06 pm | |
| Bertram miał to szczęście, że nie przyszło mu dorastać w warunkach pozbawionych światła słonecznego, pod ścisłym rygorem władz. Nie przeżywał pierwszego, magicznego pocałunku pod instalacją, która miała imitować niebo (ale nią nie była) i nie leżał nago pod gwiazdami, które były podejrzanie za jasne. Pewnie przez kamery, które zapobiegawczo umieszczano w całym Dystrykcie, obdzierając ich w ten sposób z prywatności. Tylko dlatego słońce wydawało się Mallory pornografią, która oddziaływała na wszystkie jej zmysły. Nie tego dnia. Przekładała wrażenia estetyczne, drażniące jej zakończenia nerwowe – tak bardzo lubiła otaczać się pięknem – na interesy, które toczyła dopiero za zamkniętymi drzwiami gabinetu. Sama wiedziała niewiele o swoim nowym dobroczyńcy, konieczne minimum wiedzy, która mogła okazać się całkiem przydatna. Nie trzeba było jej uświadamiać, że poznanie drugiej osoby sprzyja delikatnej manipulacji, która przypominała subtelne szarpanie za odpowiednie sznurki u marionetki, leżącej bezwładnie na stoliku. Wystarczyło tylko dotrzeć do psychiki, nacisnąć odpowiednie zapadnie i patrzeć jak młody mężczyzna (jasne, że sobie uświadamiała ile lat ich dzieli) będzie jadł jej z ręki. Dziwne, ale dotychczas nie posunęła się do takich brudnych zagrywek. Nie z powodu jej nieskazitelnej moralności – nie była taka świętą jak chcieli ją widzieć niektórzy – ale z powodu sympatii, która sprawiała, że kierowała się swoim instynktem, trochę na oślep. Wiedziała już, że nie zamierza rozmawiać z nią o pieniądzach, więc był staroświecki. Przyjęła to z zaskoczeniem, mężczyźni (a zwłaszcza tak młodzi) już dawno wyleczyli się z dżentelmeńskich naleciałości i kobiety traktowali jak równe sobie, dyskutując z nimi zażarcie o finansach. Nie mogła udawać, że przyszła tutaj napić się wina i doprowadzić go do szału kolejnym papierosem, który znowu zaczęła nałogowo popalać. Pamiętała dobrze ten pierwszy raz, trzęsły się jej ręce po przybyciu do obcego Dystryktu i spotkaniu z Almą Coin. Wymknęła się wujkowi, zabierając całą paczkę i od tamtej pory każde mocniejsze zaciągnięcie się było ukojeniem jej skołatanych nerwów, jedyną namiastką prawdziwie delikatnej, kobiecej natury, która była na tyle krucha, że mogła rozpaść się na kawałki tylko ze względu na porzucenie domu rodzinnego. Wtedy jeszcze miała prawo na irracjonalną złość, z czasem nauczyła się sięgać po papierosy coraz częściej i przyjmować ze stoickim spokojem wszystko, co serwował jej świat. Tak bardzo wrogi dla kobiety, która raczkowała w świecie rządowych porachunków. Może dlatego teraz zaciągała się tak dobitnie, nie przejmując się tym, że Bert nienawidzi nikotyny i najchętniej udusiłby ją gołymi rękami za zatruwanie powietrza w jego pięknym, klimatyzowanym biurze. Uśmiechnęła się wyrozumiale, gasząc wreszcie to narzędzie szatana w swoich rękach i patrząc mu prosto w oczy. Kolejna lekcja, którą przyswoiła na szybkich kursach psychologii, odbywających się w praktyce w Trzynastce. Niejednokrotnie trzeba było radzić sobie z ludźmi, którzy dobijali się do tajemniczego, podziemnego świata z różnych powodów, niekoniecznie tak czystych jak te, które miał w zanadrzu jej wujek. Pewnie dlatego nauczyła się skanować ludzi w poszukiwaniu wad, tak jakby mogła za jednym posunięciem skreślić potencjalnie zainteresowanie, jakie żywiła do mężczyzny, siedzącego naprzeciwko niego. Była przecież przede wszystkim żoną i musiała o tym pamiętać, nie przekraczając bariery intymności, po której i tak przyszło jej się ślizgać z wdziękiem. Musiała dyskutować o jego zarobkach – nie było chyba bardziej osobistego tematu dla mężczyzny – i wcale nie zaskoczyło ją to, że się zaczął wycofywać. Zgasiła papierosa, uszanowała go i jego poglądy na temat palenia (wszyscy mężczyźni byli tacy sami) oraz zwiększyła dystans, opadając na skórzane oparcie fotela. Wszystko po to, by pokazać mu, że wcale nie depcze z gracją po najbardziej osobistych rejonach jego życia, stukając wesoło obcasami z czerwoną podeszwą. - Nie zaglądam ci do portfela – podkreśliła dobitnie, mógł w to uwierzyć, jeśli tylko bardzo się postarał i skupił na sposobie, w którym wypowiadała głoski tymi czerwonymi ustami zamiast na treści, która była tak niezgodna z jej postępowaniem jak tylko się dało. Czasami odczuwała do siebie pogardę za tak mało heroiczne posunięcia, ale sztuka wymagała poświęceń także u promotorów, więc mogła czarować go dalej, zastanawiając się, czy Bertram jest takim entuzjastą młodych talentów czy może… Polubił ją równie mocno jak ona jego i dobrze się bawili w swoim towarzystwie. Każda opcja mile widziana, uśmiechnęła się jeszcze szerzej, stukając palcami o krawędź biurka. - Nie zamierzam też wypowiadać się w kwestiach, które mnie nie dotyczą – wycofała się tylko pozornie, taksując go wzrokiem tak, by był pewien, że jest na jej celowniku i to, co widzi… niekoniecznie sprawia jej przyjemność. Nie chodziło o ten pieprzony krawat, który poprawiła, przechylając się przez biurko i zaciskając dokładniej na jego szyi. Nawyk wrodzony, po dwudziestu latach małżeństwa była specjalistką od wiązania tego narzędzia tortur na szyi każdego mężczyzny i teraz też zachowała się bardzo po swojemu, opadając znowu na swoją stronę barykady. – Teraz lepiej – odpowiedziała, próbując powrócić do rozmowy, która właśnie nabrała nowego kierunku. – Nie znam się także na sprzedaży broni, ale mam wrażenie, że to Rebelianci, a zwłaszcza moi – w domyśle ci z rządu – koledzy chcieliby cię mieć po swojej stronie. Przynajmniej teoretycznie… - kontynuowała niestrudzenie, zauważając formę, którą użył, kiedy zaczął odmawiać koncertu. Być może ta taktyka faktycznie była niedopasowana do osoby, ale odniosła skutek, skoro postanowił jej pomóc. Nie dała jednak po sobie poznać satysfakcji, choć miała ochotę podskoczyć do góry i krzyknąć HURRA, koniecznie z fanfarami. Skrzyżowała tylko palce na piersi, zasłaniając zbyt duży dekolt sukienki i kiwnęła głową. - Więc dasz mi pieniądze? A może chcesz pójść ze mną i jej posłuchać? Grałeś na czymś? – zapytała lżejszym tonem, wycofując się już całkiem z interesów, a obierając drogę…przyjacielską. Być może o tyle smutniejszą, co nie musiała się silić wcale na żadną grę aktorską. Zresztą teatralność była domeną małolat, Mallory była sobą, kiedy odgarniała pojedyncze pasma miedzianych włosów i próbowała mrużyć oczy przed słońcem, które pomimo żaluzji wpadało do gabinetu i rozświetlało obie sylwetki, przypominając jej te najstraszliwsze i jednocześnie najbardziej szczęśliwe czasy Trzynastki, kiedy po raz pierwszy kochała i nienawidziła tak bardzo.
|
| | | Wiek : 28 lat Zawód : Producent broni Przy sobie : Scyzoryk, paczka zapałek, telefon.
| Temat: Re: Mallory Hearst i Bertram Graveworth Sob Maj 17, 2014 9:46 pm | |
| Taka sama sytuacja jak z Vivian! Może i Bertram nie żył pod ziemią będąc jednocześnie pod ciągłym nadzorem, ale sam też wcale nie miał tak łatwo. Jego jedyną przewagą było to, że mógł oddychać świeżym powietrzem i czuł na swojej skórze delikatnie smagający go wiatr. Poza tym jednak jego życie nie różniło się chyba zbytni od innych, o ile nawet nie było trochę bardziej zawalone obowiązkami. Ojciec nie chciał, żeby Bert zachowywał się jak rozkapryszony, bogaty panicz i właśnie dlatego od najmłodszych lat zaganiał go do różnorakich prac. Wszystko po to, żeby poznał wartość pracy i zmęczenie, z jakim przychodzą pieniądze na utrzymanie rodziny. Niestety, ale jedzenie z ręki nie było w stylu Bertrama. Nieważne jak bardzo podobała mu się dana kobieta, jasno wyznaczał sobie granice, do których może się posunąć. Oczywiście ich położenie zależało już od samego nastawienia do danej piękności, ale Mallory może się akurat bać. Podobała mu się, może nawet bardziej, ale nie na tyle, żeby być prawie jej niewolnikiem. Niemniej jednak prawdą było to, że co jak co, ale Hearst potrafi ciągnąć z odpowiednią siłą za konkretne sznurki, albo sznurek! No i oczywiście, że nie będzie rozmawiał o pieniądzach. To już jego prywatna sprawa, ale nawet nie o to chodzi. Jak mógłby gadać o czymś tak mało ważnym, kiedy w jego gabinecie siedziała taka kobieta? Jedynym mankamentem było to, że paliła. I właśnie dlatego Bert od czasu do czasu się krzywił (znowu), bo najwyraźniej nie miała zamiaru przestać. Ile jeszcze ma tych małych trucizn w paczce? Dziesięć? On tu chyba wcześniej zejdzie z tego świata, zanim wypisze jej jakikolwiek czek. Jeszcze tak wracając do bycia dżentelmenem, to jest to znowu zasługa jego ojca. Cała osoba Bertrama jest jego odpowiednią kopią. Może trochę zmienioną przez ząb czasu, ale gdyby nadal żył, to z pewnością trudno byłoby odróżnić syna od rodzica. Wreszcie! Narzędzie szatana zostało unicestwione i jeszcze kilka sekund, a Bert mógł oddychać w miarę wolnym od dymu powietrzem, co znacząco przełożyło się na jego poprawę humoru. Jak można się też łatwo domyślić, Graveworth nie unikał spojrzenia rozmówczyni. Bezczelnie uśmiechał się jeszcze pod nosem tak, jakby w ogóle się nie krępował. Tak w zasadzie było, bo i czym? Nie pierwsza kobieta wpatrywała się w jego oczy, nie pierwsza siedziała na tym fotelu i nie w pierwszej się zadurzył. Ciężko byłoby więc od niego oczekiwać zawstydzenia. - Do portfela może i nie, ale księgowość już Cię trochę ciekawi. Przyznaj się. - rzekł lekko rozbawiony, doskonale wiedząc do czego zmierza. Zwyczajnie chciała sobie oszacować na co może sobie pozwolić podczas wyciągania od niego pieniędzy. Gdyby powiedział jakie faktycznie ma przychody, mogłaby go szantażować w rozmaity sposób. Nie chodzi oczywiście o jakieś pogróżki, ale raczej o oddziaływanie emocjonalne. Mógł być skąpcem, człowiekiem niewrażliwym na potrzeby artystów, a tak? Tak był zwyczajnie hojnym darczyńcą i tego należy się trzymać. Bezpieczny grunt, do którego usunięcia się spod nóg potrzeba bardzo dużo. I nie jestem też pewien czy każda opcja jest mile widziana przez Mallory. Graveworth zdawał sobie bowiem sprawę z tego, że ma rodzinę. Było to dla niego ważne i zazwyczaj nie mieszał się w takie sprawy, ale... No właśnie! Zawsze jest jakieś "ale", a w tym przypadku dość mocne. Bertram nie zwracał uwagi na to, że Hearst jest trochę starsza od niego, bo czy to ma w ogóle jakieś znaczenie? Już bardziej powinien przejmować się tym, że jest matką, ale i to da się przeskoczyć. Wszystko dlatego, że brunetowi nigdy nie przeszkadzały szkraby, a nawet je lubił. Pewnie i z nimi by się dogadał. Pozostaje jednak kwestia tego czy rudowłosa jest gotowa na to, żeby trochę pokomplikować sobie życie. To był największy problem i jednocześnie niepewność Bertrama. Kiedyś się jednak o tym przekona. - A jednak to robiłaś. - zauważył dość dobitnie, unosząc do góry brew, kiedy ta nachyliła się nad jego biurkiem. Nie, nie! Jego oczy nawet przez moment nie drgnęły i nie wskoczyły za dekolt. Odległość była zbyt bliska i każdy, nawet najmniejszy ich ruch byłby doskonale widoczny. Zresztą Graveworth nie był jakimś gówniarzem, który w życiu nie widział piersi i musiał na nie spoglądać przy każdej okazji. Tutaj wygrał ten pojedynek, chociaż nie do końca wiedział czy Mallory faktycznie do niego przystępowała. Zaraz jednak wstał z miejsca, pozwalając jednak kobiecie kontynuować swoje wywody. Sam podszedł do małej szafeczki i zanim jeszcze ją otworzył, odpowiedział na słowa kobiety. - Jeśli chcą mnie mieć po swojej stronie, to muszą płacić. Wbrew pozorom bardzo łatwo jest uzyskać moją przychylność. W końcu jestem tylko nic nieznaczącym, drobnym przedsiębiorcą. - ah, ta wrodzona skromność! Mimo wszystko Bertram doskonale zdawał sobie sprawę czym dla rządu jest posiadanie po swojej stronie fabryki broni. Oczywiście mogliby ją przejąć sami, ale czy znaleźliby wszystkie schematy sporządzone własnoręcznie przez Gravewortha? W to już szczerze wątpił, bo sam prędzej by zginął, niż wycedził im przez zęby tajemnice swojej rodziny. Wracając jednak do najważniejszego, okazało się, że w szafeczce znajduje się sprytnie schowana mała lodóweczka, a w niej? Tam już były skarby! Mężczyzna wyjął bowiem whisky oraz wino. Te stanęły zaraz na biurku, a chwilę po tym towarzyszyły im już szklanki i kieliszki. - Czym Cię uraczyć, Pani Hearst? A może zamówić jeszcze coś innego? - rzekł, siadając na swoim miejscu i czekając na jej decyzję. Oczywiście celowo nie zwrócił się do niej po imieniu, ale dlaczego, to musiała już odgadnąć sama. Co się tyczy trunków, to na razie sobie ni nalewał. W końcu gość ma pierwszeństwo. Mally coś za bardzo drążyła temat darowizny. Naprawę zależało jej tak na tych pieniądzach? Nie rozumiał nigdy jej zachwytu artystami i chęci wspierania ich. Po co to? Jeśli sami nie dali się rady wybić, to najwyraźniej nie byli stworzeni do brylowania w świecie sztuki. Wsparcie pieniężne zrobi z nich natomiast sztuczne gwiazdy, które dostały się na szczyt dzięki znajomościom i koneksjom, a nie prawdziwemu talentowi. To jest jednak już sprawa Hearst i właśnie dlatego Bertram nie zamierzał wypowiadać się głośno na ten temat. - Tak, tak. Podaj numer konta, a ja przeleję kwotę. - powiedział z wyraźnym westchnięciem, jakby to wszystko było jedynie formalnością. - Niee. Nie chcę, żeby ludzie kojarzyli mnie z jakimiś wystawnymi koncertami. To nie dla mnie. I gram do tej pory. - dodał jeszcze, nie zdradzając wcale na czym tak właściwie gra. Jakoś nie lubił się tym chwalić, ani nie uważał, że naprawdę potrafi na czymś grać, chociaż tak między nami, naprawdę całkiem dobrze mu to wychodziło. Nie znał jednak Mallory na tyle, żeby aż tak bardzo się przed nią obnażać, a skoro o tym mowa... - Powiedz mi coś o sobie. Nie lubię robić interesów z kimś o kim mało wiem. - zagadnął nagle, a jego wzrok diametralnie się zmienił. Oczy wwiercały się teraz w Hearst, a sam wyraz twarzy mógł lekko niepokoić. Graveworth był przy tym śmiertelnie poważny, ale to wszystko wina tego, że chciał jak najwięcej zapamiętać i przeanalizować. Lubił wgłębiać się w psychikę kobiet i nie tylko, więc dlaczego miałby teraz odmówić sobie tej przyjemności? Tym bardziej, że to nie jest ani nic złego, ani też nic zdrożnego. Zwyczajna chęć poznania drugiego człowieka raczej nie jest karana.
|
| | | Wiek : 42 lata Zawód : redaktor naczelna OUTFLOW Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, latop
| Temat: Re: Mallory Hearst i Bertram Graveworth Nie Maj 18, 2014 12:56 pm | |
| Nie użalała się nad sobą. Tak robiły kobiety słabe i szukające oparcia w męskich ramionach, a Mallory zawsze starała się być samowystarczalna. Z różnym skutkiem, pozwoliła na delikatną ingerencję Franka w swoje terytorium i teraz musiała znosić partnerski układ związku. Daleko było jej więc do herosa, który dzierży cały świat na swoich wątłych barkach. Była tylko po dziecięcemu zachwycona słońcem, które wprawiało w ruch jej niedorosłe myślenie, zupełnie jak efekt motyla, którym upajała się, kiedy jako nastolatka przesiadywała na kolanach wujka i słuchała historii o trzęsieniu ziemi wywołanych przed trzepot małych skrzydełek. To chyba dało jej bardziej do myślenia niż wszelka polityka, którą została zalana w Trzynastce za pomocą filmików propagandowych. Dlatego też teraz dalej trwała przy swoim, nie próbując wcale zmusić go do uległości. Ponownie, robienie z mężczyzny posłusznego pieska było czymś w rodzaju zaprzeczenia własnych ideałów. Jasne, że znała się na sztuczkach perfidnych kobiet, dwadzieścia lat małżeństwa nauczyło ją sięgać po wszystko, czego zapragnęła w taki sposób, by jej mąż był przekonany, że robi jej wielką łaskę, ale nie znaczyło to, że nagle zacznie plątać te dwie sfery życia. Nie widziała powodu dla takiego zachowania, byli przecież z Bertem na stopie przyjacielskiej (prawda?), więc mogła co najwyżej paść na kolana i prosić o datki, zdzierając sobie skórę w bardzo moralny sposób. O innym nawet nie myślała, choć obiektywnie musiała przyznać, że ten mężczyzna wyglądał na takiego, który wie jak zająć się kobietą. Na całe szczęście Mallory już miała opiekuna, więc mogła prowadzić dalej niezobowiązujący flirt o interesach, które burzyły tę wrzącą krew równie łatwo, co czynności, którymi zajmowała się w nocy, po cichu, z dwójką dzieci za ścianą. Właśnie z tym kojarzyły się jej również papierosy – z seksem, brudnym i namiętnym, więc gaszenie pożądania w zarodku (było już tylko popiołem) było całkiem rozsądnym wyjściem. Jak i unikanie wzroku potencjalnego agresora, który nie wydawał się ani trochę zawstydzony. To też było ważne, nienawidziła, kiedy ktoś w jej obecności rumienił się i zaczynał się jąkać. Pani Hearst (jak każda kobieta) ceniła wygranych, prawdziwych samców alfa, gotowych zaciągnąć ją za włosy do jaskini. W obecnych (nader współczesnych) czasach nie zmieniło się wiele, tylko chrom i skóra zastąpiły dawne legowisko, a taniec godowy stał się subtelną grą o pieniądzach, które zawsze były źródłem pożądania ogółu. Szkoda, że wyłamywała się ze schematu, chętnie zgodziłaby się z nim, że ekonomia to jej konik, ale to nie ona miała otrzymać jego wsparcie. Była tylko pośredniczką. - Mnie? – pytanie retoryczne z nieśmiałym uśmiechem. – Jestem tylko promotorem sztuki, nie znam się na tych wszystkich cyferkach – odrzekła, nie mogąc jednak dłużej zgrywać niewinnej panienki, która nie wie, czym się je biznes. – Czasami myślę, że mogłam minąć się z powołaniem – przyznała spokojnie, mało brakowałoby, a zaczęłaby bić się w pierś i wyznawać, że sprawdzała płynność jego formy, ale aż tak bezczelna (jeszcze) nie była. Nie zaglądała mu przez ramię, wiedziała, że ma w swojej ręce potężne asy i dlatego nie spierała się z nim o kwestie rządowe, wzruszając ramionami na jego oczywisty fakt. Wszystko rozbijało się o pieniądze. Gdyby miała więcej ciepła w sobie (a wmawiała sobie, że jest twarda jak skała), to pewnie zaczęłaby się zastanawiać nad marnością współczesnego świata, zbudowanego na potężnych nakładach finansowych. Całe szczęście, że była wolna od takich sentymentalnych gierek i mogła zastanawiać się nad wyborem trunku i użyciem oficjalnej formy. Hearst, nazwisko męża, które przyjęła wraz z obietnicą, że będzie mu przeznaczona do końca życia. Rozwód nigdy nie wchodził w grę, nawet wówczas, gdy Frank okazał się zdradliwą szują i nienawidziła go bardziej niż kochała. Chwilowo, obecnie mogli na nowo odbudować kruche podstawy swojej relacji i cieszyć się dzieckiem, które już stawiało pewne kroczki. - Wina. Ale odrobinę – odpowiedziała szybko, będzie musiała wziąć taksówkę, ale mieli, co świętować. Usłyszała, że zgadza się przelać pieniądze i po raz pierwszy tego dnia całkowicie odpuściła, śmiejąc się szczerze do niego. Lubiła wygrane sprawy, lubiła czuć, że jest jeszcze komuś potrzebna i że się spełnia, niezależnie od tego, czy chodziło o bycie matką czy też pracownicą rządu, który zasłużył na najwyższe potępienie za zorganizowanie kolejnych Igrzysk. Ciągle śniły jej się dzieci po nocach, pewnie dlatego zamyśliła się głęboko, spuszczając wzrok. Ona. Nie była istotna w tej rozmowie, nie powinni w ogóle poruszać tego tematu, chętnie dowiedziałaby się czegoś o Bertramie (na czym gra), dopiła wina, wieńcząc swój sukces i zniknęłaby na dobre z jego życia. Zamiast tego utknęła na dywaniku, unosząc wzrok i próbując przygładzić sukienkę jak niesforna uczennica. - Ja? Niewiele wiem. Rodzice odesłali mnie do Trzynastki dla mojego dobra. Tam pobierałam lekcje, zainteresowałam się sztuką, poznałam męża, który jest lekarzem. Mamy trójkę dzieci, ale tylko Kacy potrzebuje jeszcze mojej opieki, więc mogę się realizować zawodowo. Jestem absolutnie beznadziejna we wszelkich gierkach politycznych, więc pewnego dnia zawisnę u wrót Kapitolu, ale jak na razie radzę sobie wyśmienicie – odetchnęła głęboko, spoglądając w okno. – Chyba jestem szczęśliwa – dodała po chwili, marny dodatek do litanii zawodowego lamentu. Nie opowiadała nikomu o życiu prywatnym, budziło to w niej irracjonalny lęk przed wykorzystaniem tych informacji do własnych celów. |
| | | Wiek : 28 lat Zawód : Producent broni Przy sobie : Scyzoryk, paczka zapałek, telefon.
| Temat: Re: Mallory Hearst i Bertram Graveworth Pon Maj 19, 2014 4:06 pm | |
| Szukanie oparcia w męskich ramionach wcale nie jest oznaką słabości, a zaufania. Czy mężczyzna, który przyjdzie zmęczony do domu nie może się na chwile udać w ramiona kobiety? Więc czemu nie miałoby to działaś w drugą stronę, chociaż jest to o wiele normalniejsze. Rzekłbym nawet, że samowystarczalność jest prawdziwą oznaką słabości. Człowiek nie potrafi i nie chce nikomu zaufać, starając się rozwiązać wszystko po swojemu, podczas gdy powinien być on tworem społecznym. Oczywiście oznacza to różne przeszkody na drodze do celu, ale koniec końców jest się zahartowanym, a sam wynik satysfakcjonuje kilkakrotnie razy bardziej. Tyle tylko, że Mallory co innego myślała, a co innego faktycznie robiła. Niby nie chciała uwodzić bertrama, kręcić mu w głowie i sprawiać, żeby się do niej zbliżał bardziej niż było to potrzebne, a jednak właśnie się tak działo. Za każdym razem kiedy oczy Gravewortha spoczywały na sylwetce Pani Hearst jego puls od razu się zwiększał, źrenice powiększały, a serce biło szybciej. I nie był to stan przedzawałowy, bo taką możliwość też rozważał. Wszystko minęłoby mu jednak od reki, gdyby usłyszał tylko ten tekst o przyjaciołach. Cały czar i urok prysłby niczym bańka mydlana, za którą goniło bezradne dziecko. Tak. Tym malcem byłby Bert, który dodatkowo zaryłby twarzą w ziemię tak, żeby nie było mu za miło. Zabawnym jest to, że kobiety nie zdawały sobie sprawy z tego jak silną bronią jest flirt w przypadku, kiedy mężczyzna jest nimi zainteresowany. Nieważne jak nieporadnie by to robiły, on i tak przekręcałby to na swoją korzyść i rozpatrywał je w kategorii uwodzicielek. Tak właśnie działa męski umysł. Jemu z kolei papierosy kojarzyły się ze smrodem, dymem i zapachem drażniącym nozdrza. Gdyby jednak wiedział jak odbiera je Mallory to zastanowiłby się dwa razy nad tym zanim zacząłby gromić ją za nie wzrokiem. Jednak najwidoczniej nie tylko tutaj miał inne zapatrywanie na życie niż sama Hearst. On wolał subtelniejsze zaciąganie do jaskini, które wyglądało tak, jakby to sama kobieta go do niej zapraszała. Było to o wiele wygodniejsze, a przy okazji nie trzeba było pozbywać się manier. I bez pieniędzy można zaimponować płci pięknej jeśli tylko dobiera się odpowiednie słowa i traktuje się ją należycie. Właśnie dlatego Bertram rzadko kiedy podawał swoje nazwisko, bo to od razu kojarzyło się z dwoma rzeczami - broń i pieniądze. To właśnie owe nazwisko przywodziło na myśl najgorsze rzeczy i zapewne wielu krzywiło się tylko na jego dźwięk. A Bogu ducha winny Bertram doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Dawno temu zorientował się też, że jego twarz jest o wiele mniej popularna i to właśnie na niej może polegać. Tymczasem Bert uważnie słuchał Mallory, przekręcając w palcach jednej ręki pióro, a drugą podpierając brodę. Nawet nie spostrzegł kiedy ten kawałek metalu, plastiku i atramentu będącego jedną całością, znalazł się w jego ręce. Tera zbył za bardzo skupiony na rozgryzieniu rudowłosej, która właśnie siedziała przed nim. Parę rzeczy wydawało się już nader oczywistych. - Podobasz mi się. - szybkie stwierdzenie, które jeszcze nie miało podłoża stricte emocjonalnego. Było to zwyczajne oznajmienie faktu, pewna gratyfikacja dla charakteru i sposobu postrzegania rzeczy przez Mallory. Chociaż oczywiście mogła to odebrać w inny sposób - Idealna członkini rządu. Sprawia wrażenie niewinnej i cichej. Nadal istnieje tylko jeden problem. - tutaj zatrzymał się na moment i szeroko uśmiechnął - Sprawia. - powtórzył, żeby wszystko stało się jasne. Od czasu przybycia do Kapitolu Bertram poznał akurat dość dużo ludzi i nauczył się ich przenikać. Niektórym naprawdę ciężko przychodziło ukrycie własnego ja, którego skrawki przebijały się przez tę pustą, wiecznie popękaną maskę zakładaną na każdą okazję. Nie inaczej było z Mallory, chociaż musiał przyznać, że tak ukrywana strona zdawała się mu o wiele bardziej interesująca od tego, jaką przedstawia na co dzień. Teraz jednak zajął się czymś przyjemniejszym, czyli mowa oczywiście o trunku. Niestety i tutaj nie posłuchał kobiety, która mówiła tylko o odrobinie wina. To akurat było takim trunkiem, że zbrodnią byłoby zapełniać nim tylko dno szkła. Tak po prostu nie wypadało. Właśnie dlatego Hearst otrzymała lampę wypełnioną prawie po brzegi, a całość zwieńczona została sprawnym ruchem nadgarstka Gravewortha, który postarał się o to, żeby nie ulała się ani jedna kropelka. - Proszę. - powiedział cicho, aczkolwiek zdecydowanie, kiedy samemu ruszył jeszcze raz do lodówki, wyjmując z niej kostki lodu. Te były niezbędne do whisky i już niedługo wylądowały w bardziej płaskim, aczkolwiek szerszym od zwykłej lampki, szkle. Pierwsza, druga, trzecia. Rozmowa mogła na razie poczekać, bo inaczej zakłóciłoby to cały rytuał związany z alkoholem, który zaraz wypełnił wolną przestrzeń i rozlał się po szkle barwiąc je na złocisty kolor. - Wiem, wiem, wiem. - odrzekł z lekkim westchnięciem - Chodziło mi raczej o coś bardziej dobitnego. Szczerze mówiąc o większości tych rzeczy zostałem poinformowany już przed naszym pierwszym spotkaniem. - uśmiechnął się szelmowsko, upijając łyk whisky. Oczywiście dawał jej znać, że w pewnym stopniu ją prześwietlił, ale było to niezbędne w rozmowach biznesowych. Zawsze lepiej wiedzieć z kim ma się do czynienia, bo w takim wypadku przewidzenie jego akcji staje się trochę łatwiejsze. Tymczasem Mallory podawała jedynie informacje ogólne, które nijak nie były przydatne Bertramowi. Nie mógł z nich nic wyciągnąć, niczego dociec. - I nie martw się. Specjalnie dostarczę im podciętą linę, żebyś mogła uciec. - rzekł konspiracyjnie, po czym zwyczajnie się zaśmiał. Szczerze mówiąc byłby to zdolny zrobić! A jeśli nie, to z pewnością wymyśliłby inny plan, żeby jakoś uwolnić rudowłosą Hearst. Dziwnym trafem poczuwał się jakoś do pomocy tej kobiecie. - Więc? Czym mnie Pani zaskoczy? - znowu oficjalna forma, która miała lekko sprowokować Mallory. Bertram podejrzewał jednak, że nie odniesie to oczekiwanych skutków. Była zbyt grzeczna i to był ten cały problem. Pomimo tego, że to właśnie on był młodszy i teoretycznie mniej doświadczony, to właśnie Mally zachowywała się dosłownie jak uczennica. Ale czy mało uczennic fantazjowało o przystojnym dyrektorze, siedząc na dywaniku? Dla Gravewortha wydawało się to całkiem normalne, bo sam nieraz zatapiał się w odmętach wyobraźni przerabiając różne scenariusze ze swoimi nauczycielkami. Nie wiedział jednak czy to działa w druga stronę. W końcu był znacznie młodszy. Jednak jeśli spojrzeć na to przez pryzmat zainteresowania uczennicami, to Bert do tej pory przyłapywał się na tym, że oglądał się za dziewczęciem o wiele młodszym od niego. Może to naturalne i dla kobiet? |
| | | Wiek : 42 lata Zawód : redaktor naczelna OUTFLOW Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, latop
| Temat: Re: Mallory Hearst i Bertram Graveworth Czw Maj 22, 2014 11:16 pm | |
| Nie twierdziła, że jej zachowanie - bardzo egoistyczne i bardzo kapitolińskie (aż dziw, że to nie tam przyszła na świat) - jest doskonałym wzorem postępowania dla każdego. To była jedna z jej (nie)licznych wad, które sprawiały, że zbliżenie się do niej i poznanie jej od strony mniej zawodowej graniczyło z cudem. Sama chętnie pomogłaby budować wokół siebie mur, ogradzając się dla bezpieczeństwa dodatkową fosą i rocznym zapasem papierosów, które pewnie paliłaby namiętnie, obserwując konkurentów, którzy przedzieraliby się przez gąszcze, by dotrzeć do wnętrza zamku i zaimponować jej swoją rycerskością. Nie te czasy, na całe szczęście, znacznie bardziej preferowała bycie w ruchu. Tak jak dzisiejszego wieczoru, kiedy świadomie unikała spojrzeń ze strony Bertrama. Nie była aż tak naiwną dziewczyną, wiedziała, że może się podobać i to - poza miłym łechtaniem kobiecej dumy, nadwyrężonej przez ostatnie wydarzenia - mogło być kłopotliwe. Nie tylko ze względu na męża, ba, niejednokrotnie zastanawiała się, czy byłaby skłonna do odegrania się na nim w najbardziej prymitywny sposób, jakim była świadoma zdrada, koniecznie z kimś młodszym (za biurkiem siedział idealny reprezentant), ale to były tylko czcze obietnice, które powtarzała sobie przed lustrem na dobranoc, by móc zasnąć u boku kogoś, kto skrzywdził ją najmocniej na świecie. Prosta matematyka - kochała szalenie Franka, więc jedynie on mógł sprawić, że czuła się tak podle, choć minęły już długie, cztery lata i pewne kwestie miały zostać zapomniane, wręcz pogrzebane na amen. Tak się jednak nie działo, nadal była szalenie tkliwa i mogła jedynie sobie pogratulować, że nie przyszło jej rozpaść się przy mężczyźnie, który czarował ją komplementami i poił wytrawnych winem, szastając przy tym spojrzeniami zakochanego uczniaka. Powinna się przestraszyć, ale dalej wpatrywała się w niego jakby to była kompozycja jej podopiecznej, tej, która świetnie malowała podobne scenki rodzajowe, takie, w których pomimo pozornego spokoju i wyciszenia (tak potrzebnego Mallory) rozgrywała sie jakaś niema tragedia w kilku aktach - tak właśnie czuła się pani Hearst, kiedy przyszło jej przebywać w towarzystwie Bertrama, rozbudzającego skutecznie każdy ze zmysłów. Niepotrzebnie, mogła powstrzymać go od razu, ale pewne słowa padły i pozostawało jej tylko ratować sytuację. Albo udawać, że się przesłyszała lub ktoś pod wpływem niezależnych od niej czynników się zapomniał i zacząć gloryfikować kobietę, której tak naprawdę nie znał. Chyba, że oceniał jej płomiennorudy kolor włosów, który zwykle przyciągał męskie spojrzenia. - Dziękuję - odpowiedziała więc bez mrugnięcia okiem, żadnego zawieszenia głosu bądź rumieńca, czyste podziękowanie, które wydawało się jej się najbardziej wiążącym zwrotem, jaki padł podczas tej całej rozmowy. Mogła przecież równie dobrze powiedzieć mu, żeby sobie darował podobne komplementy, zwłaszcza w otoczeniu mężatki, ale bawiła się całkiem dobrze. Uśmiechnęła się, próbując nie krzywić się na widok wina, którego było znacznie więcej niż powinno być. - Więc mnie zatrudnisz u siebie? - zapytała kontrolnie i zupełnie nie na poważnie, kochała swoją pracę, choć nie była w tej cudnej większości, która za podporządkowywanie się Almie Coin mogłaby się pokroić. Kiepski z niej pracownik rządu, jeszcze gorsza żona, która upija się ze współpracownikiem, obawiając się szalenie, że nie będzie miała do czego wracać. Nadal jednak pozostawała niewzruszona, unosząc kieliszek do góry i pijąc swój pierwszy toast za powodzenie całej sprawy. Nie wiedziała, czemu wino kojarzy jej się nadal z luksusem (w Trzynastce było o nie niezwykle ciężkie), skoro przez rok smakowała go jak uzależniona, ledwo zamaczając w nim swoje wargi i nie brudząc szkła szminką. Może powinna? Wtedy to spotkanie wydałoby się jej bardziej grzeszne. Tymczasem podawała siebie swojemu rozmówcy w formie okrojonej. Informacje, które mógł zdobyć (i zdobył), specjalnie się nie wysilając.. Była bardzo tajemnicza, to musiał jej przyznać, nawet jeśli nie robiła tego specjalnie i teraz naprawdę otwierała szeroko oczy, słysząc, że nie jest zadowolony z tej delikatnej spowiedzi. Cóż, sama nie byłaby, ale w przeciwieństwie do niego, zrobiłaby wszystko, by zasięgać opinii w inny sposób, najlepiej poprzez coś innego niż rozmowa. Jej pragmatyzm, rodem z Trzynastki był zabójczy, ale przynajmniej otaczała się samymi silnymi osobowościami. Szkoda, że jeszcze nie wiedziała, do której grupy może przyporządkować Berta. - Nie umiem rozmawiać o sobie - odparła zwyczajnie, stukając palcami o kieliszek i śmiejąc się z jego propozycji. - Wiesz, że w dawnych czasach proszono ludzi, żeby sami dostarczali sobie liny na egzekucję? Przynajmniej wiem, gdzie mogę zakupić po promocyjnej cenie - dokończyła ciepło, czując dziwne ciepło między nimi. Żadna magia, żadna elektryczność, to była raczej świadomość tego, że jest z kimś, komu na niej zależy i z kim rozumie się bez zbędnych słów. Myliła się, nie była świadoma tego, o czym myśli Bertram, a przynajmniej nie w pełni. W innym wypadku już by jej tutaj nie było i nie podejmowałaby wyzwań, rzuconych zbyt oficjalnym tonem. Ale siedziała tu nadal, upijając wina i patrząc mu prosto w oczy. - Nadal boję się zamkniętych przestrzeni. Dziś w windzie chciałam ci się rzucić na szyję i błagać, byś jednak wybrał schody - odrzekła, nie bacząc na to, że nie porusza się w tym rejonie formalnych zwrotów. W końcu była starsza, prawda? |
| | | Wiek : 28 lat Zawód : Producent broni Przy sobie : Scyzoryk, paczka zapałek, telefon.
| Temat: Re: Mallory Hearst i Bertram Graveworth Nie Maj 25, 2014 4:04 pm | |
| Ależ tu nie ma najmniejszego problemu. Bertram jej chętnie pomoże w budowaniu takiego muru. Wejdzie razem z nią do środka i będą stawiali cegiełkę po cegiełce całą budowle. Później Graveworth może nawet z tego zamku strzelać do przeciwników, a nawet wytrzyma to kurzenie Mallory, która zachowuje się czasem jak lokomotywa. Jednak znalazło się jakieś rozwiązanie. Rycerze nie musieliby pokonywać gąszczy i fosy, bo lord znajdowałby się już na dziedzińcu. Wszystko tak ładnie rozplanowane, że aż grzechem byłoby z tego nie skorzystać. I to śmiertelnym. Unikanie spojrzeń świadczy jednak z drugiej strony o słabości Mallory. Można przecież domniemywać, że skoro nie chce nawiązać kontaktu wzrokowego, to najwyraźniej obawia się, że coś wtedy się wydarzy. Co takiego? Zapomni na moment o swoim mężu? Odda się chwili, żeby zaraz się opanować? Którakolwiek z tych propozycji była dla Bertrama korzystna. Jak nie planował uwodzić mężatek i zajętych kobiet, tak Hearst była pod tym względem wyjątkowa. Coś naprawdę go do niej ciągnęło i nie zwracał w tym momencie uwagi na żadne konwenanse. Mógł być to swoisty komplement dla Mally, bo Bert wielokrotnie odmawiał już jakichkolwiek zalotów z tego powodu. Tymczasem nie mógł się powstrzymać przed tym, żeby wyobrazić sobie jak to będzie trzymać ją w swoich ramionach. Może to przez jej ubiór, może to przez tę czerwoną szminkę, która rozpalała zmysły mężczyzny, a może przez tę delikatną kokieterię, która nie była do końca zamierzona. Faktem jest jednak to, że Hearst doskonale wiedziała jak wykorzystać swoją urodę i subtelność dojrzałej kobiety. Na Gravewortha działało to akurat doskonale. Powstrzymać kogoś można zawsze. Jednak jeśli Mallory zrobi to w tym momencie, to może być pewna, że nic nie będzie już takie samo pomiędzy ich dwójką. Bertram może i jest młody, ale za to nie zachowuje się inaczej od innych mężczyzn. Odrzucenie boli, a świadomość tego, że nastąpiło ono z powodu starszego faceta jeszcze bardziej. Mam nadzieję, że rudowłosa bierze to pod uwagę i obecnie kalkuluje korzyści oraz straty mogące wypłynąć z jej decyzji. Nie trzeba znać człowieka latami, żeby wiedzieć, że jest w nim coś pociągającego. Tak było w tym przypadku. Bertram miał wyczucie do ludzi i doskonale zdawał sobie sprawę, że w tej rozmówczyni jest coś, czego należy spróbować. Pociągała go nie tylko pod względem fizyczności, ale także intelektualnie. Pewna siebie, ambitna i przedsiębiorcza kobieta. Kto by takiej nie chciał? Kto nie zauważyłby takich przymiotów? Jedynie głupiec, który zakochany jest w innej. Tak się jednak składa, że Bertram nie miał w tym momencie na celu żadnego innego obiektu pożądania. - Nie sądzę, żebym znalazł w firmie odpowiednio dobrze płatne stanowisko. Jesteś bezcenna, Mallory. - odpowiedział równie szybko i bez wahania. Tym razem pozwolił sobie jednak na użycie jej imienia. Takie delikatne zmniejszenie granicy, która ich oddzielała. Dodatkowo udzielił kobiecie kolejnej, przydatnej wskazówki, chociaż dla niej mogła wydawać się nieodpowiednia. Nie zamierzał już ukrywać, że rudowłosa go interesuje. Zresztą czy to nie było widoczne od początku? A jeśli zaś chodzi o zdobywanie informacji, to Graveworth był dość staromodny. W takich sytuacjach jak te wolał aby to druga osoba opowiedziała mu o sobie. Wytwarzało to pewną nić zaufania, która była bardzo ważna w kontaktach z inną płcią. W końcu gdyby zaczął jej sypać informacjami z rękawa, to wzięłaby go za świra. - To nam trochę sprawę utrudnia. - odrzekł na jej stwierdzenie. Skoro nie umie o sobie opowiadać, to informacje będzie trzeba wyciągać w inny sposób. Jeśli nie przez rozmowę, to przez praktykę. To z kolei wymagało, aby spotykali się częściej, co też Bertowi odpowiadało. Na drugą wypowiedź natomiast odpowiedział tylko śmiechem. To logiczne, że gdyby Mally przyszła do niego z taką prośbą, to prędzej próbowałby ją wywieźć z Kapitolu ratując tym samym od egzekucji, niż warować jak grzeczny piesek rządu i spełniać ich zachcianki. Jednego Hearst mogła być pewna. Ma w Graveworthcie dość solidne oparcie, które może wykorzystywać. To jednak istnieje w tej chwili, a wszystko zależy od tego, jakie akcje dalej podejmie. Budowanie jest bowiem trudne, a jeden nieostrożny ruch może doprowadzić do zniszczenia całej budowli. Pytanie tylko czy zręczne palce rudowłosej zrobią to specjalnie czy też przez zwykłą nieuwagę. - W takim razie następnym razem spotykamy się w restauracji na wyższym piętrze. Nie mogę za nic przegapić takiej okazji. Nie zdajesz sobie sprawy jak kusząca i niepoprawna jest ta wizja. - no i proszę bardzo. Ruszył o kolejny krok do przodu przy ostatnim zdaniu zmieniając nawet ton głosu. Był lekko rozmarzony, zamyślony. Już stąd czuł słodki zapach jej perfum, a co dopiero działoby się z jego ciałem gdyby znajdowała się od niego w odległości kilku centymetrów? Podejrzewam, że nie wyszli by z tej windy tak samo eleganccy jak do niej weszli - Masz jakiś wolny wieczór? - zapytał jeszcze, żeby podkreślić, że nie jest to żaden jego wybryk. Rozmyślał o tym poważnie. Mężowi mogła przecież zawsze powiedzieć, że idzie do koleżanki. Nie byłoby w tym nic, a nic złego. Skoro nie chciała o sobie mówić, to Bertram pozna zagłębi się w jej osobowość w trochę inny sposób. Obydwa jednak prowadzą do jednego celu. |
| | |
| Temat: Re: Mallory Hearst i Bertram Graveworth | |
| |
| | | | Mallory Hearst i Bertram Graveworth | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|