IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Ruiny na wzgórzu

 

 Ruiny na wzgórzu

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
the civilian
Reiven Ruen
Reiven Ruen
https://panem.forumpl.net/t1939-reiven-ruen#24596
https://panem.forumpl.net/t262-reiven-ruen
https://panem.forumpl.net/t1296-reiven-levittoux
https://panem.forumpl.net/t277-osobisty-dziennik-reiven-ruen
https://panem.forumpl.net/t564-reiven
Wiek : 19
Zawód : Prywatny ochroniarz
Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania
Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.

Ruiny na wzgórzu Empty
PisanieTemat: Ruiny na wzgórzu   Ruiny na wzgórzu EmptyPon Kwi 28, 2014 9:43 pm



Już poza granicami miasta. Nikt nie wie skąd się tu wzięły, nikt nie próbuje się ich pozbyć. I co ważniejsze! Mało kto wie o tym miejscu! *czyt. nikt kto nie mieszkał przez lata w Kapitolu*
Powrót do góry Go down
the civilian
Reiven Ruen
Reiven Ruen
https://panem.forumpl.net/t1939-reiven-ruen#24596
https://panem.forumpl.net/t262-reiven-ruen
https://panem.forumpl.net/t1296-reiven-levittoux
https://panem.forumpl.net/t277-osobisty-dziennik-reiven-ruen
https://panem.forumpl.net/t564-reiven
Wiek : 19
Zawód : Prywatny ochroniarz
Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania
Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.

Ruiny na wzgórzu Empty
PisanieTemat: Re: Ruiny na wzgórzu   Ruiny na wzgórzu EmptyWto Kwi 29, 2014 5:26 pm

/szpital; izolatka nr 1

Kiedy wyszła z sali gdzie leżał jej ojciec, wszystko zaczęło się dziać poza świadomością Reiven. Nie dostrzegała nic i nikogo. Poszła do łazienki gdzie rozpłakała się zupełnie nie wiedząc co ma robić. Chwyciła za telefon... potrzebowała to komuś powiedzieć, zrzucić z siebie ciężar wiedzy, że od dziś była sierotą. Potrzebowała kogoś bliskiego, kogoś dla kogo Garel też coś znaczył. Dla większości jej znajomych był jednak obcy. Widzieli go tylko na jej ślubie i wiele o nim słyszeli, ale schorowany Garel większość czasu spędzał w swojej sypialni w mieszkaniu Rei, albo w szpitalu. Znała go tylko Ellie i... Nawet nie wiedziała kiedy podświadomie wybrała numer do Michaela. Zawahała się tylko sekundę nim nacisnęła zieloną słuchawkę. Poczta głosowa... pewnie już nawet nie miał tego numeru. Nagrała mu się jednak, pochlipując do słuchawki. Niestety nic to nie pomogło. Serce miała rozbite na milion kawałeczków i nie miała siły by je skleić z powrotem. Znalazła ją pielęgniarka, zaproponowała jakieś leki uspokajające. Rei wzięła je, ale upchnęła do kieszeni. Już i tak była wystarczająco oderwana od rzeczywistości.
Nie było sensu siedzieć w szpitalu. Zeszła na parking i wsiadła do swojego samochodu. Czarny, opancerzony... dawniej należący do Drake'a Snowa. Praktyczna pamiątka z czasów rebelii. Teraz miał na drzwiczkach godło Panem, a na przedniej szybie naklejkę, świadczącą o tym, że w środku jeździ ktoś od Coin. W bagażniku samochodu Rei miała zawsze ubranie na zmianę i jeden ze swoich ulubionych łuków i strzały, a także zapas antidotum na jakieś trzy miesiące, plus kilka innych przydatnych przedmiotów. Wszystko ukryte w specjalnej skrytce, którą spokojnie można było nazwać podwójnym dnem bagażnika. Zawsze gotowa na ucieczkę. Sprawdziła czy nikt nie patrzy i ze skrytki wyciągnęła ubranie na zmianę. Nie chciała być w mundurze. Czuła się w nim jeszcze gorzej. Jak zdrajca tego w co wierzyli jej rodzice. Skorzystała z tego, że samochód ma przyciemniane tylne szyby i przebrała się w wygodne spodnie i tunikę. Następnie wyjechała z parkingu i ruszyła przed siebie.
Winietka na przedniej szybie otwierała jej każdą bramę, łącznie z tą ostatnią. Jechała przed siebie, nie patrząc w tył, nie wiedząc nawet dokąd jedzie. Minęła zrujnowane przez rebelię osiedla, część z tych zniszczeń była z jej winy... na niektórych budynkach wciąż było widać gdzie sięgał poziom wody, po tym jak zalali to osiedle by odbić więźniów: Annie, Daniela, Cato... Michaela.
Minęła ostatnie miejskie zabudowania, ignorując całkowicie gdzieniegdzie pojawiające się ludzkie sylwetki. Pewnie byli zaskoczeni, że rządowy samochód a nikt na nich nie poluje. Przez chwilę znów miała to uczucie, że uciekinierzy żyjący poza prawem są bardziej wolni niż ona była, jest i kiedykolwiek będzie.
Gdy wyjechała na główną drogę, była przekonana, że jedzie do lasu na polowanie, tak przynajmniej podpowiadał jej rozsądek. Podświadomość jednak skręciła z głównej drogi na polną i rzadko uczęszczaną. Pewnie każdym innym samochodem zniszczyłaby sobie zawieszenie, na dziurawej, polnej drodze. To auto było jednak przystosowane do różnych warunków jazdy. Droga była coraz bardziej zaniedbana... Nic dziwnego. Ostatni samochód przejechał tędy jakieś dziesięć miesięcy temu. Gdy w końcu wcisnęła hamulec, była zaskoczona, że dojechała właśnie tutaj. Aż się roześmiała widząc ruiny. Ze wszystkich miejsc świata przyjechała właśnie tu... tu gdzie wywiózł ją Michael i był gotów zginąć, byle tylko ona przeżyła.
- Jesteś głupia Ruen. Po co tu przyjechałaś. - uderzyła rękami w kierownicę. Chciała stąd odjechać, ale nie mogła. Wiedziała, że tu może się wykrzyczeć do woli. Coin nie miała pojęcia o tych ruinach. Mało kto miał. Dlatego wtedy tu się spotkali, dlatego chcąc teraz uciec od Panem, przyjechała na ruiny. Westchnęła i wysiadła z samochodu. Umiałaby odtworzyć bez problemu tamte wydarzenia. Złamała wtedy działanie serum, byle tylko nie skrzywdzić Mike'a. Podpisali wtedy na siebie wyrok. Ostatnio łatwo było o nim zapomnieć. W końcu awansowała i zdawało się, że Coin ma ją gdzieś. Ale podświadomie czuła, że to tylko cisza przed burzą. Miała tu tak wielu wrogów. Ucieczka wchodziła w grę tylko w takim wypadku, jakby mogła zabrać ze sobą najważniejszych dla siebie ludzi. A dla nich ten samochód byłby za mały. Zagryzła wargi i wyciągnęła z bagażnika łuk i strzały. Jedyną opcją na wolność, było pozbycie się tyrana. Coin... trzeba było zabić Coin. Znaleźć Kolczatkę, zawrzeć z nimi sojusz. Pomóc pozbyć się Coin. A potem stworzyć na nowo ten kraj, bez głupich podziałów na Kwartał i Dzielnicę, bez kolejnych Igrzysk, bez konieczności ukrywania się. Przecież nie mogło być tak, że nie było innej drogi niż ta którą zaproponował Snow, a potem Coin. Byli wbrew pozorom tacy sami. Rebelia zmieniła tylko strony, a nawet pogorszyła sytuację. I jak tu wierzyć w słuszność swoich działań.
Założyła łuk i kołczan na ramię i zaczęła wspinać się po ruinach. Była kilkanaście kilometrów od miasta, na wzgórzu. Gdy weszła na szczyt ruin widziała Kapitol rozłożony w dolinie niczym śpiące zwierze. Siedziba Coin była po drugiej stronie stąd. Daleko, daleko poza zabudowaniami miasta, odgrodzona ze wszystkich stron. Pani prezydent, czyżby obawiała się pani ataków na swoją osobę? Wiedziała aż nazbyt dobrze, że nie ma takiego łuku, ani takiej strzały, która pokonałaby taką odległość. A jednak Reiven nałożyła strzałę na cięciwę, wycelowała w niewidoczny stąd budynek w którym mieściła się siedziba Coin, naciągnęła łuk najmocniej jak tylko umiała, wzięła wdech...

- Łuk to wdzięczna broń. Pistolety i broń palna jest dla strażników pokoju. Myśliwy poluje łukiem.
- Ale pocisk chyba może polecieć dalej, niż strzała.
- Czyżby?
Garel chwycił łuk, który był niemal tak duży, jak sześcioletnia stojąca u jego boku dziewczynka. Naciągnął cięciwę i wypuścił strzałę wraz w powietrzem, które wypuścił z płuc. Strzała poleciała daleko poza zasięg ich wzroku. Znaleźli ją wiele metrów dalej, wbitą w pień jakiegoś drzewa.
- Kiedy nauczysz się strzelać z łuku, nie będzie odległości zbyt wielkiej. Jeśli staniesz z wiatrem, dobrze naciągniesz cięciwę i w dobrym momencie wypuścisz strzałę, będziesz w stanie strzelać dalej niż sięga twój wzrok. A w Kapitolu mają lekkie, ale solidne stalowe łuki. Na arenie takie są. Gdyby dopracować strzały... - resztę mamrotał pod nosem i Reiven nie rozumiała o co chodzi ojcu. Zrozumiała po latach. Gdy sama zaczęła projektować łuki i strzały zdolne do przebijania pancerzy poduszkowców. Groty strzał z ładunkami wybuchowymi, hakami... możliwości było tak wiele...


... wydech. Posłała strzałę w niebo. Z drewnianego łuku nie mogła strzelić aż tak daleko. Ale przypomniała sobie, że są inne materiały, więcej możliwości. Stała wyprostowana na szczycie ruin i za nic miała wiatr smagający jej twarz i to, że może stąd spaść. Stała pewnie. Uczepiona myśli, że pora znów ruszyć do walki, ale tym razem skutecznie zmienić to co złe.
Powrót do góry Go down
Michael Levittoux
Michael Levittoux
https://panem.forumpl.net/t3160-michael-levittoux#49361
https://panem.forumpl.net/t3176-michael-levittoux#49754
https://panem.forumpl.net/t3165-michael-levittoux#49495
Wiek : 27
Zawód : ZABÓJCA NA USŁUGACH COIN
Przy sobie : Aparat fotograficzny, nóż, komórka.

Ruiny na wzgórzu Empty
PisanieTemat: Re: Ruiny na wzgórzu   Ruiny na wzgórzu EmptyPią Maj 02, 2014 6:30 pm

| nawet nie próbuję dociekać, skąd

Kiedy na nią patrzyłem, bolało mnie serce.
Dosłownie; nigdy wcześniej nie myślałem, że to możliwe. Oczywiście pisarze opisywali to uczucie w książkach, aktorzy skarżyli się na nie w filmach, a poeci wykrwawiali się w wierszach (tak słyszałem), ale zawsze wydawało mi się, że to wszystko to tylko przejaskrawione metafory; bo jak coś, czemu nie zadano żadnej fizycznej krzywdy, może pulsować czymś tak realnym jak ból? Skrzywiłem się, gasząc silnik i opierając dłonie o kierownicę. Nie powinienem był za nią jechać. Wiedziałem to od samego początku. Od chwili, w której zobaczyłem jej samochód (nie mógłbym pomylić go z jakimkolwiek innym - w końcu spędziłem w nim tyle czasu), mijający mnie na skrzyżowaniu i skręcający w stronę wyjazdu z miasta. Wrzucenie kierunkowskazu i podążenie śladami auta było odruchowe, a przynajmniej tak próbowałem sobie wmawiać. Przyjęcie do wiadomości, że zrobiłem to świadomie, byłoby jak jawne przyznanie, że jestem kretynem i głupcem, i że celowo właśnie narażałem nas na niebezpieczeństwo. Ale nie mogłem się powstrzymać. Nie, kiedy jej głos z automatycznej sekretarki wciąż obijał mi się o czaszkę.
Trzymałem się daleko, poza zasięgiem wzroku. Wiedziałem, że szybko zorientowałaby się, że jest śledzona, gdyby choć skrawek mojego samochodu mignął jej w lusterku, dlatego utrzymywałem odległość kilku minut. Mimo to nie miałem problemu z podążaniem jej śladami - droga, którą jechała, była nieużywana od dłuższego czasu, a ziemia rozmoknięta; koleiny, jakie tworzyły koła ciężkiego, opancerzonego pojazdu, były aż nadto widoczne. Trochę mnie to martwiło, ale tylko odrobinę; zdawałem sobie sprawę, że zostawiliśmy po sobie wyraźny trop. Z drugiej strony, jakie było prawdopodobieństwo, że ktoś akurat dzisiaj postanowiłby nim podążyć? Odruchowo obejrzałem się za siebie, przeczesując wzrokiem okolicę, ale nigdzie nie zauważyłem nawet odblasku karoserii obcego auta, nie mówiąc już o człowieku. Westchnąłem cicho. Ostatnimi czasy szukanie ogona weszło mi w nawyk. Zabawne, biorąc pod uwagę, że w pewnym sensie sam się nim stałem.
Bo tak - jakkolwiek to nie zabrzmi - nie potrafiłem zniknąć z życia Reiven na dobre. Czy może raczej nie byłem w stanie wymazać jej z mojego. Chciałem, żeby ruszyła naprzód, chciałem, żeby udało jej się zapomnieć, dlatego utrzymywałem wyraźny dystans, surowo zakazując sobie zostawiania jej wiadomości. Usunąłem nawet z pamięci telefonu jej numer, choć bardziej dla uspokojenia własnego sumienia, bo przecież i tak umiałem wyrecytować go z pamięci obudzony w środku nocy. Pozbawiony w życiu jakiegokolwiek celu, zachowałem sobie ten jeden - ochronić ją za wszelką cenę. Dlatego jeśli patrzyłem, to tylko z daleka; tak, by nikt - a zwłaszcza ona sama - nie zdawał sobie z tego sprawy. To był jedyny sposób; jedyny, jaki znałem. A i tak zawiódł.
Pierwsza pokusa, żeby się z nią skontaktować, pojawiła się zaraz po jej powrocie z misji. Czy raczej - z wygnania, na które skazała ją Coin, bo chociaż wszyscy utrzymywali, że 'Beta' padła ofiarą wypadku, to skład pasażerów nie pozostawiał wiele do dodania. Wierzyłem w zbiegi okoliczności, ale nie takie. I nie w Panem. Dodanie dwóch do dwóch zajęło mi kilkanaście sekund i ani przez chwilę nie wątpiłem, że domniemana katastrofa, w rzeczywistości była nieudaną egzekucją.
Już prawie byłem wtedy pod jej domem. Przejechałem obok niego samochodem. Raz, potem drugi. Zadając sobie pytanie, kim jestem, żeby zakłócać jej spokój. Znowu. Zawróciłem na światłach i znów minąłem podjazd. A później pojechałem prosto, parkując pod własnym mieszkaniem. Uznając, że jeśli Rei potrzebowała czyjegoś towarzystwa, to nie mojego. Że jeśli ktoś mógł jej pomóc, to nie ja. Ja mogłem jedynie zaszkodzić. Wiara, że było inaczej, stanowiła jedynie samolubną próbę oszukania samego siebie.
Ale tym razem sytuacja była inna. Tym razem to ona odezwała się pierwsza, dając mi - świadomie bądź nie - przyzwolenie na ponowne wmieszanie się w jej życie. Wciąż samolubne, ale już nie wbrew jej woli. Nigdy co prawda nie oddzwoniłem, nie dając nawet po sobie poznać, że odsłuchałem wiadomość na sekretarce; podejrzewałem, że mój telefon jest na podsłuchu. Ale wiedziałem, że muszę się z nią zobaczyć. Dlatego za łut szczęścia uznałem, że przyjechała akurat tutaj - w jedno z niewielu miejsc w Kapitolu, które jako tako uznawałem za bezpieczne.
Chwyciłem za klamkę. Drzwi ustąpiły prawie bezgłośnie. Wciąż znajdowałem się dosyć daleko; z tej odległości widziałem jedynie zarys jej sylwetki na tle nieba, nie było więc obawy, że usłyszy trzaśnięcie. Ruszyłem przed siebie, jeszcze niepewny, czy w ogóle się odezwę - być może znów ograniczę się do obserwowania jej z dystansu? Kolejny krok, i następny. Przerwa między nami zmniejszyła się o połowę, a ja mogłem dostrzec jasne refleksy w jej włosach i znowu ścisnęło mi się serce. Miałem ochotę odwrócić się i uciec, jednak jakaś siła wciąż pchała mnie do przodu. Już dawno nie znajdowałem się tak blisko; dziesięć metrów, dziewięć, pięć. Wypuściła strzałę. Świsnęła w powietrzu, później zniknęła, nie trafiając w nic konkretnego, ale najwidoczniej taki musiał być jej cel; Reiven nie chybiała tak po prostu. Zapatrzony w tor ruchu pocisku, nie patrzyłem pod nogi. Rozległ się trzask, kiedy wysuszona gałązka pękła na pół pod naporem mojego buta. Zatrzymałem się w pół kroku; znajdowałem się niecałe trzy metry od niej, dookoła nie było żywej duszy. Nie było możliwości, żeby tego nie usłyszała.
Wypuściłem cicho powietrze z ust, zamierając w bezruchu i czekając, aż się odwróci. Wiedziałem, że za moment to nastąpi. Że nasze oczy w końcu się spotkają. I nie miałem pojęcia, czy bardziej się z tego cieszę, czy może się tego boję.
Powrót do góry Go down
the civilian
Reiven Ruen
Reiven Ruen
https://panem.forumpl.net/t1939-reiven-ruen#24596
https://panem.forumpl.net/t262-reiven-ruen
https://panem.forumpl.net/t1296-reiven-levittoux
https://panem.forumpl.net/t277-osobisty-dziennik-reiven-ruen
https://panem.forumpl.net/t564-reiven
Wiek : 19
Zawód : Prywatny ochroniarz
Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania
Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.

Ruiny na wzgórzu Empty
PisanieTemat: Re: Ruiny na wzgórzu   Ruiny na wzgórzu EmptyPią Maj 02, 2014 7:27 pm

Trzask. Czy słyszała go na prawdę, a może umysł zmęczony tym co się działo, podpowiadał jej rzeczy które nie istniały, podsuwał dźwięki których nie było? A jednak... trzask był prawdziwy. Łamana gałąź gdzieś niedaleko.
Mogła zareagować na dwa sposoby. Pierwszy sposób, sposób Rei wojowniczki, Rei z areny, zawodowca - w sekundę nałożyłaby strzałę na cięciwę. Jeszcze nim upłynęła ta pierwsza sekunda, odwróciłaby się i wycelowała w zamachowca. Drugi sposób, sposób osoby która straciła wszystko i tylko czeka na śmierć - zignorowanie napastnika i pozwolenie by dokończył dzieła. Śmierć... tak bardzo na nią czekała. Zbyt wiele razy się jej wymykała, żeby teraz nie być na nią gotową. Czasem... w dni takie jak dziś, czekała na nią. Nie umiała jednak zrobić tego sama. Była tchórzem? Nigdy nie uważała tego, że ktoś nie jest w stanie popełnić samobójstwa za tchórzostwo. Trzeba mieć odwagę by żyć.
Było jeszcze jedno wyjście. Nie odwrócić się, by móc żyć w ułudzie, że to On. Bo gdy gałązka trzasnęła, serce Rei wywróciło w jej piersi koziołka. Znała jedną osobę która wiedziała o tym miejscu, jedną osobę, która wiedziała co ją spotkało. Czasami chcąc nie chcąc robimy sobie nadzieję, nadzieję często zgubną, powoli wyżerającą nas od środka, ale pokusa jest zbyt silna by mogła ją pokonać logika i zdroworozsądkowy osąd. I ten trzask łamanej gałązki był niczym trzask rozpalanego właśnie ognia. Ogień ten mógł zgasnąć w chwili w której Reiven by się odwróciła i zobaczyła kogoś innego, lub rozgorzeć i spalić ją żywcem, ale w ten cudowny oczyszczający sposób, w jaki spalają się Feniksy.
To była sekunda, może mniej. Trzask gałęzi i decyzja. Wybór jednej trzech opcji... a może z miliona opcji? Przecież to, że jakiejś nie brała pod uwagę, nie znaczy, że nie istniała. Lęk, pragnienie i instynkt. Trzy silne uczucia mieszające się w jedno. Wiedziała, że umysł ją teraz oszukuje, że przypomina jej Jego zapach, sposób w jaki chodzi, jak ciężko stawia kroki, nawet rytm bicia jego serca gdy wykonuje misję. Serce które biło tym samym tempem co jej. Ale był też strach. Lęk wynikający z tego, że pamiętała jak był obojętny gdy ostatnio się widzieli. Nie! To było bez sensu. Co by tu miał robić Michael? Musiał to być więc wróg.
Jednym płynnym, szybkim ruchem nałożyła strzałę na cięciwę, odwróciła się nie tracąc przy tym równowagi i jednocześnie naciągnęła cięciwę. Była myśliwym, potrafiła wycelować szybciej niż przeciętny człowiek. Obrót... pociągnięcie cięciwy, wycelowanie.... Michael.
Jej serce zamarło. Jednak On. Zaskoczona jego widokiem przez chwilę jeszcze mierzyła w niego z łuku, ale w kolejnej sekundzie wypuściła broń, która to broń obijając się o wystające gdzieniegdzie cegły, spadła na ziemię u podnóża ruin. Reiven nie drgnęła jednak na krok. Wpatrywała się w Michaela nie wiedząc co ma zrobić, czy powiedzieć. Nie widziała go od tygodni. Tak bardzo go jej brakowało. Mogła odsuwać od siebie tęsknotę, mogła próbować sobie wmawiać, że jest gotowa ruszyć ze swoim życiem dalej, powtarzać sobie, że dłużej była po rozwodzie niż byli małżeństwem, ale to były tylko puste kłamstwa w które może nawet udawało jej się wierzyć, ale już nie teraz. Już w nie nie wierzyła.
- Michael? To na prawdę Ty? A może już do reszty straciłam rozum i mam omamy? - jedyne co przyszło jej do głowy co mogła powiedzieć, choć było tak wiele do powiedzenia "tęskniłam", "kocham Cię", "wróć do mnie". Odkryła, że chrypi. Nie chciała płakać, nie chciała pokazywać słabości. Ale przecież przed Nim nigdy nie musiała się tego krępować. Dlaczego miałaby teraz to robić. Zachwiała się. Zapomniała, że wciąż stoi na szczycie ruin.  - Mój tata dziś... - zagryzła wargi, nie umiała dokończyć, nie umiała powiedzieć tego na głos. Chciała biec do niego, przytulić się, ale gdyby ją teraz odtrącił to by tego nie przeżyła. Bezpieczniej, paradoksalnie, było więc stać nadal na tym nieszczęsnym murze.
Powrót do góry Go down
Michael Levittoux
Michael Levittoux
https://panem.forumpl.net/t3160-michael-levittoux#49361
https://panem.forumpl.net/t3176-michael-levittoux#49754
https://panem.forumpl.net/t3165-michael-levittoux#49495
Wiek : 27
Zawód : ZABÓJCA NA USŁUGACH COIN
Przy sobie : Aparat fotograficzny, nóż, komórka.

Ruiny na wzgórzu Empty
PisanieTemat: Re: Ruiny na wzgórzu   Ruiny na wzgórzu EmptySob Maj 03, 2014 2:33 pm

Nie poruszyła się od razu. Zamarła w bezruchu, tak samo jak ja, a przez chwilę miałem wrażenie, że świat dookoła również przestał oddychać. Jakaś część mojego 'ja' namawiała mnie, żeby się wycofać, ale przecież wiedziałem, że było już za późno. Mimo że Reiven wciąż stała odwrócona do mnie plecami, mogłem zauważyć ledwie dostrzegalne napięcie w jej mięśniach (wciąż znałem ją tak dobrze) i wiedziałem, że usłyszała trzask równie wyraźnie jak ja. Zresztą teraz, kiedy już znalazłem się tak blisko, musiałem zobaczyć jej twarz. Nawet jeśli miałby to być ostatni widok w moim życiu.
I faktycznie, odwróciła się. Jednym, szybkim, płynnym ruchem, który tak dobrze pamiętałem. Mignięcie łuku gdzieś w powietrzu ledwie zwróciło moją uwagę, choć strzała w oczywisty sposób wymierzona była w moim kierunku. Uniosłem ręce do góry, pokazując wnętrza dłoni, mówiąc bezgłośnie nie chcę cię skrzywdzić, a gest ten wydał mi się nagle fałszywy, bo przecież zrobiłem to już wcześniej tyle razy i na tyle sposobów, że Reiven wcale nie musiała mi wierzyć. Automatyczne działanie było jednak szybsze i silniejsze od rozsądku.
Przez kilka sekund po prostu na nią patrzyłem, powstrzymując odruch podbiegnięcia do niej i wzięcia jej w ramiona (co pewnie skończyłoby się jednak strzałą w klatce piersiowej). Wbrew pozorom, przyszło mi to łatwiej, niż jeszcze miesiąc temu, bo przez ostatnie tygodnie musiałem zwalczać tę pokusę wiele razy. Wmawiając sobie, że na to nie zasługuję. I że ona zasługuje na możliwość ruszenia dalej.
Łuk opadł bezwładnie na ziemię, obijając się o cegły i robiąc hałas, którego nawet nie usłyszałem. Ani na moment nie spuściłem też wzroku z jej twarzy. Była dokładnie taka, jaką zapamiętałem - delikatna, otoczona jasnymi kosmykami włosów, sprawiająca wrażenie kruchej; tak różna od siły, która drzemała za nią, i której zawsze jej zazdrościłem. Uśmiechnąłem się lekko, słysząc, jak zwraca się do mnie po imieniu. Nikt inny nie wypowiadał go tak jak ona, ale do tej chwili nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo brakowało mi brzmienia jej głosu. W klatce piersiowej poczułem kolejne ukłucie, przypominając sobie nagle wszystkie powody, dla których kilka miesięcy temu poprosiłem ją, żeby została moją żoną. I wszystkie te, dla których bałem się tego spotkania.
Kiedy się zachwiała, automatycznie zrobiłem krok do przodu, uniesione do tej pory ręce, wyciągając przed siebie, ale zatrzymałem się ułamek sekundy później. Dłonie opadły w dół, wraz z cichym westchnieniem. Nie miałem prawa.
- Wiem - powiedziałem cicho, zanim zdążyła dokończyć zdanie - jeśli w ogóle miała taki zamiar. Zmarszczyłem brwi, przyglądając jej się raz jeszcze, tym razem uważniej; szukając jakichkolwiek oznak, które mogłyby mnie zaniepokoić. Oznak, że postanowiła się poddać, przygnieciona w końcu niesprawiedliwością otaczającego ją świata. Ale takich drogowskazów, rzecz jasna, nie było widać na pierwszy rzut oka. Niestety. I na szczęście. - Jak się trzymasz? - zapytałem, cały czas tym samym, spokojnym tonem, bo miałem wrażenie, że jeśli spróbuję tchnąć w niego emocje, już nad nimi nie zapanuję. Własne ramiona zaczęły mi nagle przeszkadzać; włożyłem dłonie do kieszeni, ale po chwili ponownie je wyjąłem, znów pozwalając im opaść swobodnie. Jedyne miejsce, do którego pasowały, wciąż znajdowało się poza moim zasięgiem.
Opuściłem wzrok na ziemię, nie mogąc dłużej znieść jej spojrzenia. Powinienem był coś powiedzieć, ale co? Zwykłe przepraszam, choć z całą pewnością jej się należało, wydawało się śmiesznie puste i nieszczere. Brzmiało zresztą jak koniec wypowiedzi, a nie jej początek. Na początek zasługiwała na wyjaśnienia, długie i szczegółowe, ale tych nie byłem chyba jeszcze gotów jej udzielić. Poza tym, jak mogłem liczyć na to, że w ogóle zechciałaby mnie wysłuchać? Musiała mieć mnie za kłamcę; ja sam miałem siebie za takiego. Od tygodni obracałem się głównie wśród niedopowiedzeń, tonąc w nieprawdzie, fałszu, wymówkach, aż w końcu zacząłem mieć trudności z odróżnieniem ich od prawdy. Minęły czasy, w których świat wydawał mi się czarno-biały; dzisiaj wszystko było pogrążone w jednakowym odcieniu szarości.
No, prawie wszystko. Spojrzałem na Reiven - niepewnie, prawie z błaganiem - czekając, aż się odezwie.
Powrót do góry Go down
the civilian
Reiven Ruen
Reiven Ruen
https://panem.forumpl.net/t1939-reiven-ruen#24596
https://panem.forumpl.net/t262-reiven-ruen
https://panem.forumpl.net/t1296-reiven-levittoux
https://panem.forumpl.net/t277-osobisty-dziennik-reiven-ruen
https://panem.forumpl.net/t564-reiven
Wiek : 19
Zawód : Prywatny ochroniarz
Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania
Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.

Ruiny na wzgórzu Empty
PisanieTemat: Re: Ruiny na wzgórzu   Ruiny na wzgórzu EmptySob Maj 03, 2014 3:34 pm

Niespełna rok wcześniej, w tym samym miejscu Reiven celowała do Michaela. Wówczas był „tylko” przyjacielem. Na dodatek kimś, kto miał ją zabić z rozkazu Almy Coin. On wtedy nie posłuchał rozkazu, a ona nie posłuchała głosu wewnątrz głowy, który mówił: „pociągnij za spust”. Zamiast tego zrobiła coś czego zrobić nie powinna była, czyli upuściła broń i złamała działanie nieszczęsnego serum. Analogiczność tych sytuacji aż wydawała się jej zabawna. Pewnie gdyby się roześmiała na głos to byłby ostateczny dowód na to, że oszalała, że ilość bólu jaki przeżyła doprowadziła ją do utraty zmysłów. I, że to nie Michael tu stoi, tylko jakiś wysłany przez Coin morderca.
Gdyby do niej podbiegł i ją przytulił zapewne nie pozwoliłaby mu już nigdy odejść. Pragnęła schronić się w jego ramionach, jedynym miejscu w którym mogłaby znaleźć ukojenie. Zrobił krok, znów był bliżej. Nie spuszczała z niego wzroku, szukała jakiejkolwiek oznaki, że jest tu bo mu zależy. Wyciągnął ręce. I ona chciała je wyciągnąć, ale nie zdążyła, a on opuścił dłonie.
- Wiem – wysłuchał wiadomość? Dziwnie przyjemnym było odkrycie, że wciąż miał ten sam numer. Właściwie dlaczego nie próbowała dzwonić wcześniej? Uszanowała jego decyzję. Nie chciał z nią być, więc nie mogła mu się narzucać. Co więc tu robił? Może to tylko przypadek? Kuszącym było pomyśleć inaczej, że jest tu dla niej, ale pokusa ta oznaczała nadzieję, a wtedy już się nie oprze, już nie będzie umiała tak po prostu pozwolić mu odejść. Może znów był tutaj by ją zabić? Zginąć z jego ręki nie wydawało się takim złym pomysłem. W końcu był płatnym mordercą. Może nadal tym się zajmował. Coin nie podobało się to, że przywiozła Di, że pyskowała Melanie. Zadzwoniła do Michaela, kazała mu ją zabić. Myślała pewnie, że w ten sposób będzie to zemsta doskonała. Ale nie… on mógłby to zrobić.
- Ledwie. – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – To taki ostateczny cios od życia. – zamknęła na moment oczy i zrobiła krok do przodu. Po co? Dlaczego? Może jednak chciała być bliżej Michaela niż była zdolna to sama przed sobą przyznać. Nie spadła, ale znajdowała się na skraju tej kondygnacji. Kolejna była niecały metr niżej, musiało tu być kiedyś okno. Otworzyła oczy i znów spojrzała na Michaela. Przechyliła głowę na bok. – Muszę Cię o to zapytać. Czy przyjechałeś tu, żeby mnie zabić? Coin Cię zatrudniła? – zapytała i uśmiechnęła się do niego, wbrew logice, łagodnie, nie mając żalu. Tak jakby mu na to pozwalała. Przykucnęła i zeskoczyła niżej. Kolejne działanie na które nie miała wpływu, jakby ciało robiło jedno, a rozum mówił drugie. A może rozum też tego chciał, tylko głośno się do tego nie przyznawał. Pragnęła każdą komórką swojego ciała być blisko Levittoux. Pragnęła być blisko niego, nawet jeśli miało być to ostatnią rzeczą w jej życiu. Nie taka zła byłaby ta śmierć.
Byli już tak blisko siebie, ona nadal trochę wyżej. Wystarczyło zeskoczyć jeszcze pół metra i byliby na tym samym poziomie. Wiedziała, że jeśli pokona te ostatnie pół metra to będzie jej już zbyt ciężko by się powstrzymać. – Pamiętasz jak przyjechaliśmy tu pierwszy raz? Porwałeś mnie… – znów się uśmiechnęła, ale tylko na chwilę. Myślami przeniosła się na moment do tamtych dni. Nie można było nazwać tego najlepszym okresem w jej życiu, była umierająca po odstawieniu serum. A i tak wspominała tylko to co było dobre w tamtym czasie. – Potem wbrew wszelkiej logice pojechałeś ze mną szukać mojego taty. To było chyba najgłupsze co mogliśmy zrobić. – wzruszyła ramionami – A jednak to jedne z najlepszych wspomnień jakie mam. Znaleźliśmy mojego tatę i… – wyciągnęła do niego dłoń, ale zaraz ją opuściła – pocałowałeś mnie wtedy po raz pierwszy. Miałeś mnie zabić, ale wtedy nie zrobiłeś tego… – wzięła głęboki wdech. Była dziwnie spokojna. Był tak blisko. Prawie na wyciągnięcie ręki. Mogłaby podejść, pogłaskać go po policzku, powiedzieć, żeby się nie martwił, że wszystko będzie dobrze. - Bo jeśli nie po to, żeby mnie zabić, to po co innego byś tu przyjeżdżał? Nie jesteś okrutny, nie przyjechałbyś tu pastwić się nad moim nieszczęściem. Chyba, że… – to było jednak silniejsze od niej. Zeskoczyła ze skał i podeszła do niego tak szybkim krokiem, że nie podejrzewała siebie o to, że potrafi tak szybko się poruszać. Musiała to zrobić nim się rozmyśli. Nim logika weźmie górę. Chwyciła go za rękę i splotła swoje palce z jego. Patrzyła na ich dłonie. Czy odwzajemni gest? Czy ściśnie jej dłoń?
Chyba, że jesteś tu dla mnie… mimo wszystko. – przeniosła wzrok z ich dłoni na jego oczy. Czekała na prawdę, jakakolwiek by ona nie była. Jeśli ją teraz odtrąci to to będzie ostateczny koniec. Nie chciała tego, ale nie mogła go błagać o to by wrócił za każdym razem gdy się spotkają. Mogła poprosić, by ją przytulił. Pewnie by nie odmówił, bo był dobrym człowiekiem, a tak dobrzy ludzie robią. Ale chciała by to wyszło od niego. Widziała smutek w jego spojrzeniu, te wszystkie niepewne gesty. Wciąż miała nadzieję, że pod tym wszystkim kryje się coś więcej. I cokolwiek to było, ona była gotowa to usłyszeć i wybaczyć. Bez względu na wszystko. Był tak blisko, że aż jej się w głowie kręciło. Była o krok od utraconego poczucia bezpieczeństwa, o krok od najbezpieczniejszego miejsca na ziemi – jego ramion. Ale to musiało wyjść od niego. Ona zrobiła pierwszy krok, on musiał zrobić kolejne.

Powrót do góry Go down
Michael Levittoux
Michael Levittoux
https://panem.forumpl.net/t3160-michael-levittoux#49361
https://panem.forumpl.net/t3176-michael-levittoux#49754
https://panem.forumpl.net/t3165-michael-levittoux#49495
Wiek : 27
Zawód : ZABÓJCA NA USŁUGACH COIN
Przy sobie : Aparat fotograficzny, nóż, komórka.

Ruiny na wzgórzu Empty
PisanieTemat: Re: Ruiny na wzgórzu   Ruiny na wzgórzu EmptySob Maj 03, 2014 10:37 pm

Świadomość, że w ogóle ze mną rozmawiała, przynosiła mi ulgę - nawet jeśli sens wypowiadanych przez nią słów bardziej martwił, niż cieszył. Nie odwracając już wzroku ani na chwilę, przyglądałem się jej twarzy, jakby próbując wychwycić to, czego nie mówiła na głos. Nasłuchiwałem również uważniej niż zwykle, spodziewając się usłyszeć w jej głosie emocje, których obawiałem się najbardziej - żal, rozczarowanie, złość. Nienawiść? Nie zdziwiłoby mnie to. Ale jedynym, co do mnie docierało, był smutek.
I to sprawiło, że paradoksalnie poczułem się jeszcze gorzej.
Kiedy mi odpowiedziała, otworzyłem usta, gotowy wypowiedzieć jakieś słowa pocieszenia, zapewne marnego, ale zawsze, jednak kolejne zdanie, które padło z jej warg, kazało mi z powrotem je zamknąć. Otworzyłem szerzej oczy, zastanawiając się, czy może po prostu nie wychwyciłem żartu, ale wyglądało na to, że Reiven pytała całkowicie poważnie. Zmarszczyłem brwi, czując jednocześnie niedowierzanie, jak i... właściwie nie wiedziałem, jak to nazwać. Gdzieś w klatce piersiowej zaczynało się panoszyć palące uczucie, na pierwszy rzut oka przypominające wstyd, ale i coś jeszcze. Z drugiej strony, dlaczego tak mnie to szokowało? Jej teoria nie była wcale nieprawdopodobna ani tym bardziej niemożliwa, a ja zrobiłem wystarczająco okropnych rzeczy, żeby mogła wyrobić sobie o mnie złe zdanie. Łagodnie mówiąc. Odetchnąłem bezgłośnie, kręcąc głową.
- Nie, oczywiście, że nie - powiedziałem cicho. Nie umknęło mi, że podeszła do krawędzi i choć nie ruszyłem się ani o krok, byłem gotów, żeby w razie czego móc ją złapać. - Naprawdę wierzysz, że byłbym w stanie to zrobić? - dodałem, nie mogąc się powstrzymać, chociaż bałem się odpowiedzi. Zerknąłem niepewnie na jej twarz i dopiero wtedy dotarło do mnie, że nieświadomie poruszyła coś, co dręczyło mnie już od dłuższego czasu. Coin cię zatrudniła? Zmarszczyłem brwi. Mnie nie, ale... - Ale powinnaś na siebie uważać - dokończyłem własną myśl, uciszając wewnętrzny głos, który pytał głośno kim jestem, żeby mówić jej co powinna, a czego nie powinna robić. Musiałem jednak ją ostrzec, musiałem podzielić się swoimi podejrzeniami; nie wiedziałem co prawda, czy miało jej to w jakiś sposób pomóc - być może nawet sama zdawała sobie już z tego sprawę - ale kołaczące się po głowie obawy nie dawały mi spokoju.
Drgnąłem lekko, gdy zeskoczyła niżej, jednocześnie próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatnio znajdowałem się tak blisko. Potrząsnąłem głową. Nie chciałem pamiętać. Z trudem rozluźniłem mięśnie twarzy, przez jakiś czas po prostu wsłuchując się w jej głos i pozwalając, żeby przelatywał obok mnie swobodnie. Uwielbiałem jego brzmienie, nawet gdy nie skupiałem się na samych słowach. Sprawiał, że na krótkie sekundy zapominałem, gdzie jestem i co mi - nie, co nam - za to groziło. Moja dłoń drgnęła odruchowo, gotowa ścisnąć jej wyciągniętą rękę, ale zanim zdążyłem zareagować, Reiven cofnęła już swoją.
Poczułem ukłucie w sercu.
- Nigdy nie chciałem, żebyś była nieszczęśliwa - powiedziałem cicho, doskonale zdając sobie sprawę, jak bardzo te słowa trąciły hipokryzją. - Nawet kiedy... - zacząłem, ale w tym momencie podeszła do mnie, łapiąc mnie za rękę i tym samym odbierając na krótki moment zdolność mówienia. Spojrzałem w dół, na nasze złączone ręce; jak to możliwe, że tak niewiele mi wystarczyło, żeby poddać w wątpliwość wszystkie poczynione założenia, żeby rzucić w cholerę wyrzeczenia ostatnich tygodni? Nie do końca nad tym panując, dołożyłem do naszych splecionych dłoni drugą rękę, zamykając w uścisku jej. Dotyk skóry i bijące od niej ciepło mnie uspokajało; zapomniałem już, jak bardzo. - Reiven - spróbowałem się odezwać raz jeszcze, głos miałem nieco zachrypnięty. Nie byłem pewien, czy faktycznie chciałem zwrócić na siebie jej uwagę (jakbym nie wierzył, że już i tak była wystarczająco świadoma mojej obecności), czy po prostu zależało mi na wypowiedzeniu jej imienia. Może jedno i drugie. Przełknąłem ślinę, dopiero wtedy orientując się, jak bardzo ściśnięte miałem gardło. Chciałem tyle jej powiedzieć. Dlaczego odnalezienie odpowiednich wyrazów było takie trudne?
Podniosłem wzrok, odszukując spojrzeniem jej oczy, jakbym szukał w nich jakiegoś milczącego przyzwolenia, jednocześnie cały czas się bojąc, że dziewczyna za chwilę odejdzie, tak samo jak ja - kiedyś. Nie miałbym jej tego za złe, nie mógłbym. Nawet jeśli samolubna część mojego jestestwa wybijała się właśnie na prowadzenie, namawiając mnie, żebym wreszcie skończył ze swoją samotną misją ratowania świata. Zwłaszcza, że mój świat nigdy tak naprawdę nie chciał być ratowany.
Nie potrafiłem dłużej już ze sobą walczyć. A może nie chciałem. Bardziej nie chciałem, niż nie potrafiłem, choć wyrzuty sumienia były mniejsze, kiedy przyjmowałem pierwszą wersję. Tak czy inaczej, oderwałem w końcu jedną dłoń od jej dłoni, ale tylko po to, żeby objąć nią jej twarz, delikatnie dotykając kciukiem jej policzka. Czekałem, aż się odsunie - może gdyby to zrobiła, łatwiej byłoby mi postępować właściwie zamiast egoistycznie?
- Chciałbym ci wszystko wytłumaczyć - powiedziałem wreszcie, celowo nie precyzując, co właściwie miałem na myśli. Wszystko stanowiło dosyć szeroki wachlarz pojęć, a jednocześnie dawało mi jeszcze możliwość uskoczenia w bok albo zejścia na inny temat. Jakby w ogóle istniała taka opcja. - Myślisz, że mogłabyś mi pozwolić? - zapytałem, a we własnym głosie usłyszałem prośbę. Zdawałem sobie sprawę, że właśnie jeszcze bardziej wszystko utrudniam, ale chyba już skręcając na skrzyżowaniu i jadąc za nią samochodem odciąłem sobie drogę powrotną. A jeśli powiedziało się A, trzeba było powiedzieć też B. Prawda?
Powrót do góry Go down
the civilian
Reiven Ruen
Reiven Ruen
https://panem.forumpl.net/t1939-reiven-ruen#24596
https://panem.forumpl.net/t262-reiven-ruen
https://panem.forumpl.net/t1296-reiven-levittoux
https://panem.forumpl.net/t277-osobisty-dziennik-reiven-ruen
https://panem.forumpl.net/t564-reiven
Wiek : 19
Zawód : Prywatny ochroniarz
Przy sobie : Komórka, nóż ceramiczny, dowód tożsamości, klucze do mieszkania
Obrażenia : Implant w prawej nodze, częściowa amnezja - obrażenie trwałe.

Ruiny na wzgórzu Empty
PisanieTemat: Re: Ruiny na wzgórzu   Ruiny na wzgórzu EmptyNie Maj 04, 2014 12:15 am

Jego obecność była tak kojąca. Pozwalała przez moment nie myśleć o śmierci ojca. Wiedziała, że pewnie gdy wróci sama do mieszkania, do życia bez Niego, będzie jej tym trudniej, że teraz rozmawiali. I patrzyli na siebie. Był najważniejszy ze wszystkich. On uważał to co robił za egoistyczne? Ona teraz w tym momencie uważała się za najbardziej samolubną istotę na świecie. Mogła spędzić czas z człowiekiem którego kochała całą sobą, mimo iż on nie kochał jej, przynajmniej tak myślała. Czy mogło być coś bardziej samolubnego? Pewnie tak.
Czy wierzyła, że mógłby ją zabić? Spuściła na chwilę wzrok.
- Jeśli mogłabym wybierać, to chciałabym, żebyś to był Ty. Zrobiłbyś to szybko, a ja jeszcze raz mogłabym Cię zobaczyć... choć na chwilę. Choć pewnie Coin wolałaby mnie oddać w ręce Melanie, albo innego sadysty. Każdy prezydent ma swojego Dante Khana. - wzruszyła ramionami. Kiwnęła głową - Wiem. Lista osób która za mną nie przepada ostatnio się wydłużyła. - wydawać się mogło, że to dla niej błahostka. Może było tak w tym momencie. Po co miała żyć? Traciła już resztki nadziei na cokolwiek. Musiała jeszcze tylko zapewnić bezpieczeństwo Di i pożegnać się z Finnickiem. Potem... niech się dzieje wola niebios.
Właściwie nie odpowiedziała na jego pytanie. Nie wiedziała co miałaby odpowiedzieć, nie chciała mieć wobec niego żadnych wyrzutów, a powiedzenie "skoro mnie zostawiłeś, to dlaczego nie miałbyś być zdolny mnie zabić" byłoby zbyt pełne wyrzutów. Nie miała do niego żalu. Wierzyła, że zrobił to, bo z nią nie był szczęśliwy, bo gdzie indziej to szczęście znalazł. A jeśli tak było to nie miała prawa, ani jednego, najmniejszego prawa, by go zmuszać do bycia z nią, by błagać go by został. Mogła tego pragnąć bardzo, bardziej niż czegokolwiek na świecie, ale nie miała prawa.
Nie było słów które mogłyby opisać co poczuła, gdy chwycił jej dłoń. Płonęła. Płonęła ogniem którego nie mogła ugasić, tylko on mógłby to zrobić gdyby ją teraz puścił. Płonęła żywcem i żywcem mogłaby teraz spłonąć. Bo to było przyjemne, dreszcze przebiegające po skórze, niewielkie drgania mięśni, które rwały się, by pociągnąć ciało w jego stronę. Spłonąć razem. Jakby tylko dało się zatrzymać czas, pozwolić reszcie świata by sobie żyła, a we dwójkę tak pozostać, trwać tak. Reszta świata mogła się teraz walić i sypać. Nie obchodziło ją to. Michael trzymał ją za rękę. Wypowiedział jej imię. Tak prosty dźwięk, tak znajomy, a jakby nie słyszała go od stu lat.
Dlatego drgnęła niespokojnie, gdy oderwał jedną z dłoni, ale zaraz uspokoiła się, gdy dłoń ta odnalazła miejsce na jej policzku. Zamknęła na moment oczy. Tak błogie uczucie ją ogarnęło. A umysł wypełnił się po brzegi nadzieją, że może to wcale nie o to chodziło gdy odchodził, nie o to, że kochał inną, że z Reiven nie był szczęśliwy. Może chodziło o coś zupełnie innego. Może istniała jakaś przeszkoda, którą mogli wspólnie pokonać. Dlatego gdy powiedział, że chciałby jej wszystko wytłumaczyć, jej serce zaczęło walić jak oszalałe. Już teraz nie mogła pozwolić mu odejść. Musiała usłyszeć wszystko, choćby najgorszą z prawd. Bo to co robił, to jak na nią patrzył, jak trzymał jej dłoń w swoich dłoniach, jak dotykał kciukiem jej policzka... to wszystko potwierdzało to co rozbudziła jej kapryśna nadzieja, że nie jest wcale obojętna Michaelowi i, że jeszcze nie wszystko stracone. A jeśli tak właśnie było, to Rei nie zamierzała się poddawać.
Oczywiście jakaś część umysłu Rei podpowiadała jej, że może Michael chce wytłumaczyć tylko to czemu przyjechał w to miejsce. Ale Rei zignorowała tą część mózgu pozwalając by przyjemne ciepło wypełniało jej ciało, a nadzieja by kwitła sobie w najlepsze. Tym bardziej by bolało zgaszenie tej nadziei. Ale może tego właśnie trzeba było. Albo rozpalenie jej do cna i spełnienie, lub zgaszenie jej i tym samym zakończenie tego związku raz na zawsze.
Nie odsunęła się więc. Jej matka zawsze mówiła, że czasem trzeba być odrobinę egoistycznym, zwłaszcza jeśli chodzi o miłość. Jej ojciec był egoistą, kiedy wbrew wszystkim w dystrykcie, wbrew rodzinie, przyjaciołom, trenerom, nie zgłosił się do Igrzysk, bo zakochał się w Suri i uznał, że jest ważniejsza od honoru zawodowca.
Zamiast więc odsuwać się i postępować rozsądnie, sama postąpiła egoistycznie i przykryła jego dłoń, spoczywającą na jej policzku, swoją dłonią. Uśmiechnęła się do niego ciepło i pozwoliła sobie utonąć w jego spojrzeniu. Boże, jak tęskniła za jego dotykiem, za jego głosem, za jego oczami wpatrującymi się w jej, tym swoim bezkresnym błękitem.
- Wiesz, że pozwolę Ci na wszystko. Wytłumacz mi. Proszę powiedz mi wszystko, co tylko chcesz. Bez względu na to co się może stać. - zachęciła go. Była niemal jak zaczarowana samą tylko jego obecnością. Nie odrywała spojrzenia od jego oczu. Już mu nie pozwoli zbyć się półsłówkami. Sama nie wiedziała dlaczego wypowiedziała ostatnie zdanie - Cokolwiek to jest, tu możesz mi to powiedzieć. Tu nas nikt nie może znaleźć. Kocham Cię Michael. I nie pozwolę Ci odejść, póki nie wytłumaczysz mi tego, co chciałbyś mi wytłumaczyć.
Bała się, oczywiście, że się bała tego co może powiedzieć. Ale wolała by powiedział jej prawdę, jakakolwiek by ona nie była. Choć w sumie już raz była przekonana, że powiedział jej prawdę. To było szalenie skomplikowane. Ale gdy tak stała, czując ciepło bijące od jego ciała, patrząc w jego oczy, wydawało jej się to wszystko zupełnie nieskomplikowane i proste, bo był obok. Był tutaj, przyjechał tu dla niej. Nie mogła więc być mu całkiem obojętna.
Powrót do góry Go down
the odds
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Zawód : Troublemaker
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Ruiny na wzgórzu Empty
PisanieTemat: Re: Ruiny na wzgórzu   Ruiny na wzgórzu EmptySob Lip 19, 2014 7:35 pm

Wątek przeniesiony do retrospekcji
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Ruiny na wzgórzu Empty
PisanieTemat: Re: Ruiny na wzgórzu   Ruiny na wzgórzu Empty

Powrót do góry Go down
 

Ruiny na wzgórzu

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Ruiny na wzgórzu
» [Alfa] Ruiny
» Ruiny osiedla
» Ruiny Pałacu Sprawiedliwości
» Ruiny galerii sztuki

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Lokacje :: Obrzeża-