|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: #1 Czw Lip 04, 2013 8:10 pm | |
| First topic message reminder :
Kiedy tylko tarcze wynoszą trybutów na powierzchnię, ukazuje im się widok, którego raczej się nie spodziewali. Róg Obfitości wznosi się dokładnie pośrodku parkingu przed niemalże idealną repliką największej szkoły w Kapitolu, do której - z całą pewnością - uczęszczał niejeden z tegorocznych trybutów. Najciekawszy jest jednak nie Róg, ani budynek, a widok, jaki rozciąga się dookoła. Przekaz Organizatorów jest aż nadto jasny. Na pierwszy rzut oka, arena wygląda jak odzwierciedlenie Kapitolu, ale ktoś, kto mieszkał w stolicy od dziecka, od razu zorientuje się, że to tylko pozory. Trybuci są co prawda otoczeni przez fragmenty miasta, ale te stanowią swoistą mozaikę najważniejszych bądź najbardziej popularnych lokacji, ułożonych jednak - teoretycznie - w sposób całkowicie losowy. Co więcej, widać wyraźny podział na część wschodnią i zachodnią. Ta pierwsza przedstawia Kapitol zniszczony wojną, częściowo zburzony i miejscami wciąż dogasający, druga natomiast pochodzi z okresów jego największej świetności.
|
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiek : 17 Zawód : Szpan, detektywienie Przy sobie : scyzoryk, zapałki, papierosy, karty do gry, alkohol Obrażenia : litery ALT wyryte na dłoni (obrażenie trwałe)
| Temat: Re: #1 Pią Sie 16, 2013 4:16 pm | |
| Rosana okazała się głupsza niż myślałem. Kiedy powinna zająć się sobą i mierzeniem sił z Lorin lub rzucić się do ucieczki, zaczęła ratować swojego, podobno, przyjaciela, który nawet nie był w opresji. Najśmieszniejsze było to, że Theo tylko odrzucił coś w moim kierunku i uciekł śladem fartownej Flickerman. Nie ochronisz wszystkich. A raczej nikogo. Jak już wspomniałem Rosana skopała mnie znad Theo niczym poduszkę, celując w żebra. Po chwili dziewczyna zaczęła konać dzięki Lorin, jednak żeby wszyscy ją dobrze zapamiętali chwyciła swój zębaty nóż i okruchami sił rzuciła się z nim na mnie w to samo miejsce, gdzie przed chwilą uderzyła butem. Usłyszałem rwanie się materiału i poczułem przecięcie skóry. Rana nie może być zbyt wielka, w końcu zadał ją niemalże trup. Z drugiej strony pchnięcie było zadane ostrym narzędziem, na dodatek w dosyć czułe miejsce. Dziewczyna poległa. Podnoszę się z ziemi z bólem w klatce piersiowej i dostrzegam, że jedna czwarta Trybutów właśnie odpadła. Rosana, Jochan, Sawyer, Blue, Connor, Nina. Teraz zaczną się schody. Pod Rogiem nie ma już nikogo oprócz naszych sojuszników - Cordelia, Florian, Amanda i Lorin. To znaczy, tylko oni się tutaj liczyli. Byli jeszcze Artur oraz Bob, którzy nie kiwnęli palcem w dzisiejszej rzeźni, a nawet nie zebrali nic cennego spod Rogu Obfitości. Zwyczajnie uciekli. Czy można ich już wykluczyć z sojuszu? Tutaj potrzebna mi ocena ran i zawartość plecaka, a nie wiem jak to zaznaczyć. Ponieważ w pobliżu nie ma już żadnego zagrożenia, zdejmuję górną część ubioru aby skontrolować ranę i przeszukuję tornister nr 10 w poszukiwaniu czegoś, co pomogłoby mi zająć się raną. Używam po raz drugi butelki z jodyną i kilku opatrunków z Rogu, po czym odkładam je na miejsce. Ta butelka jest już pusta i bezużyteczna, pewnie przez to, że podczas biegu wylałem za dużo płynu na ranę od miecza Lorin. Ewentualnie ktoś mógłby rozbić nią komuś łeb. Wymieniam butelkę na świeżą, w końcu jest ich pod dostatkiem. Ubieram się z powrotem i wracam do sojuszu. Naj Zbliżał się moment, w którym każdy mógł wymienić się bronią. Nawet do tej pory mieliśmy najlepsze wyposażenie: jedyny długi miecz, jedyny łuk ze strzałami, jeden z dwóch mieczy i jeden z dwóch zestawów noży. Wydaje mi się także, że opłacalną akcją byłoby zastawienie pułapki za pomocą ładunków wybuchowych pod Rogiem - taka cenna rzecz nie może się przecież zmarnować. Chyba Cordelia się na tym zna. Widziałem, jak dziewczyna wcześniej przechwyciła zestaw noży, a przypominając sobie pokaz indywidualny wydaje mi się, że ta broń nie powinna wpaść w brudne łapy Lorin. - Możesz mi dać noże, które zabrałaś spod Rogu? - rzucam konkretnie w kierunku, hm, liderki. Najpewniej będę musiał jej coś oddać, a najcięższą z rzeczy które noszę jest mało użyteczny, zbyt długi miecz. Najwyraźniej jestem jednak osobą przeznaczoną do noszenia takich rzeczy - trzy kobiety i jeden Florian, o którego sile przekonałem się na drugim dniu treningów. Jest jeszcze wyjście, żeby wymienić się mieczami z Lorin po raz drugi, a komuś oddać jodynę. Po odpowiedzi i zabraniu wszystkiego co kto chciał spod Rogu w grupie wyruszyliśmy w ustalonym kierunku. Mam przynajmniej nadzieję, że Illisa i jej chłopaczki nie pobiegli w tam, gdzie iść zamierzamy. Tak naprawdę zawahanie Floriana lub Amandy w walce mogłoby być zgubne, jednak mogę się mylić co do tego. Lorin jest głupim prosiakiem, który ślepo leci przed siebie i zabija kogo popadnie z mieczem większym od siebie. Ja sam tak naprawdę z trudem zabiłbym Atenę, Hope czy Blue, co oznacza że to w rękach Cordelii spoczywa całe przetrwanie grupy.
50 - 5 + 5 = 50 Punkty ekwipunku za zabranie noży podliczę w następnym poście, bo nie wiem czy mogę je sobie wziąć |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: #1 Pią Sie 16, 2013 5:23 pm | |
| Booker
W plecaku znajduje się buteleczka z bezbarwną, oleistą i gęstą cieczą, ząbkowany nóż, zapałki oraz igła z nitką. A obrażenia jakich doznał nie są zbyt poważne. Na żebrach rysuje się długie na jakieś pięć centymetrów rozcięcie, jednak niezbyt głębokie. Chłopak może być też nieco obolały. |
| | | Wiek : 13 Zawód : Człowieczek łażący z reklama po targu i wnerwiający przechodniów
| Temat: Re: #1 Pią Sie 16, 2013 6:27 pm | |
| Lorin i Booker, ale są teraz trochę zajęci „Trochę”. Na szczęście walka szybko się skończyła, a Booker (na reszcie Florian wie jak trybut ma na imię) nie wyglądał na zbytnio rannego. Amanda powinna zaraz tu...no, o wilku mowa Amanda, Amanda… Terrain? Kolejne znane nazwisko. Ciężko nie znać siostrzyczki redaktora naczelnego Capitol’s Voice, który swoje krzesełko utrzymał do dziś. Florian tylko uśmiechnął się blado po czym wycofał się podczas rozmowy Cordelii z Amandą. Przeszedl kawałek zakladając łuk na plecy. Podszedł do Bookera, który pewnie miał go już po dziurki w nosie. -Pomóc coś? – Spytał Gdy już był niedaleko. Więc to jest cały sojusz. Lorin, Booker, Cordelia i Amanda. I Florian. Sama elita byłego Kapitolu, no może z wyjątkiem Bookera. Floriana ciekawiła jego historia, ale postanowił się nie odzywać. Przerażał go fakt, że jest najmlodszą osoba sojuszu. No dobra, może nie chodzilo o to, że jest najmłodszy a o to, że między nim a resztą ziała przepaść co najmniej czterech lat. I to było widać. Okropnie było widać. Czuł się jeszcze mniejszy niż zwykle, a widzowie przed telewizorami pewnie dziwili się, ze jeszcze zyje. Zwłaszcza, ze jego brat za niedługo będzie oglądał kwiatki od spodu. Za niedługo = kiedy poduszkowiec raczy go wziąć z areny. Floriana ciekawiło, czy kształt areny uległ zmianie, czy nadal jest okręgiem. Mniejsza o to z resztą, kiedyć musi się konczyć. Widać było, ze nie jest to idealne odwzorowanie Kapitolu, bo rozpoznawał niektóre obiekty, które były porozstawiane w różnych dziwnych miejscach. Mniejsza o to. Niedługo potem cały sojusz zebrał się i wszyscy ruszyli w wyznaczonym kierunku.
no to kto wybiera kierunek? :3
|
| | |
| Temat: Re: #1 Pią Sie 16, 2013 8:20 pm | |
| Stałem tam i usiłowałem powstrzymać drżenie dłoni. Nie patrzyłem na boki, a jedynie przed siebie. Na... Na... Szkołę? Pierwszym co we mnie uderzyło był szok. Słuchając odliczania rozejrzałem się dyskretnie. Stałem blisko platformy z Bobem, reszta jego sojuszu była daleko. Nie znałem tego trybuta zbyt dobrze, ale byłem z nim sprzymierzony więc... Więc... A gdyby? Moje mysli śmigały jak pioruny, gdy oczekiwałem końca odliczania. Będzie ich mniej, ale może? Może? ARTUR, POPIERDOLIŁO CIĘ? Zamknąłem oczy i modliłem się o koniec tego koszmaru. 3. 2. 1. Zeskoczyłem z platformy i wystrzeliłem przed siebie jak mała petarda. Mała? Nie, w sumie całkiem wysoka. Byłem szybki i nie oglądałem się na boki. Pierwszym co wpadło mi w oko były małe paczki zapałek. Nie zwalniając zbyt pochyliłem się i porwałem jedną z ziemi. Biegnąc dalej zwracałem już większą uwagę na to co się dookoła mnie działo, ale dominującym dźwiękiem w mych uszach był szalony pęd krwi. Gdybym stanął pewnie drżałbym jak mała dziewczynka. Nie mogłem tego jednak zrobić. Musiałem być silny. Dla siebie i dla Corns. Zacisnąłem więc zęby i zdeterminowany zwiększyłem jeszcze wysiłek fizyczny. Szybki. Pewny i niepowstrzymany. Taki byłem bojowy, że prawie straciłem zęby potykając się o buteleczkę wody utlenionej. Przeturlałem się i porwałem ją też, a wstając złapałem plecak (15), do którego upchnąłem moje pierwsze zdobycze. Poczułem na plecach oddech innego trybuta, więc nie wiele myśląc uderzyłem go plecakiem w twarz i pobiegłem dalej. Nie widziałem kogo uderzam, ale był to Bob. Mój sojusznik. Chyba. Już. Nie. Następne rzeczy wpadały mi w ręce. Stanąłem na moment, gdy jedna z dziewczyn przemknęła tuż obok mnie. Zebrałem noktowizor, którego widok mnie zachwycił i śpiwór leżący nieopodal. Z broni nie zostało już wiele, więc jedynie zatrute strzałki wpadły mi w dłonie. Przeklinałem siebie, że nie udało mi się zdobyć krótkiego miecza, ale lepsze to niż nic. Nie miałem teraz ochoty nikogo zabijać. Ta rzeź pod rogiem... Zawsze uważałem ją za najgorszy element igrzysk. Stricte zwierzęcy. Sięgałem właśnie po leżącą na ziemi procę, gdy ruch po mojej lewej zwrócił mą uwagę Biegł prosto na mnie, więc gdy tylko uniosłem spojrzenie wykorzystałem pierwszą z zatrutych strzałek celując ją prosto między jego obojczyki. Samej procy finalnie nie dosięgłem. Wracając do naszej konfrontacji - doskonale wiedziałem w kogo mierzę i na co wcześniej się godziłem. W, szlag by go, Boba Joice. Nie sądziłem, że jeśli mnie dopadnie ofiaruje mi jakąkolwiek litość, więc wolałem go wykończyć nim do mnie dobiegnie. Był członkiem sojuszu, ale absolutnie mi to teraz pierdoliło. Wpadł na mnie, więc teraz miał dostać na swoje. Byłem dość daleko od innych członków sojuszu, na tyle na ile mogłem to ocenić, więc miałem nadzieję, że tego nie zauważą lub też uznają to za obronę własną. Róg Obfitości wyzwala w nas wszystko co najgorsze., więc giń. Bardzo mi przykro. Naprawdę.
1 + 2 + 15 + 8 + 10 + 15 = 51 |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: #1 Pią Sie 16, 2013 8:45 pm | |
| Artur
Kiedy zatruta strzałka trafiła Boba w obojczyk, przebijając jednocześnie materiał koszulki, zdawało się, że nic się zaraz nie stanie. Chłopak nadal biegł w stronę Artura, zbliżając się niebezpiecznie, a będąc już zupełnie blisko, wziął potężny zamach i uderzył Sparka w szczękę. Ten mógł usłyszeć nieznaczne, stłumione chrupnięcie i poczuć, jak wypada mu przedni ząb, a w ustach rozchodzi się metaliczny posmak. Dosłownie w tym samym momencie Bob zaniechał dalszego ataku, cofając się nagle i zataczając. Jego twarz zaczęła szybko sinieć, a sam chłopak sięgnął rękami do gardła, próbując jakby rozsupłać niewidzialny węzeł. Wyglądało na to, że trucizna zaczęła działać. |
| | |
| Temat: Re: #1 Pią Sie 16, 2013 8:58 pm | |
| Złapałem się prawą ręką za usta i wyplułem zęba. No świetnie, kurwa. Teraz nie dość, że zrobiłem to, czego najbardziej nie chciałem to jeszcze będę szczerbaty. Splunąłem krwią na ziemię i lewą pięścią uderzyłem chłopaka w splot słoneczny. Umieraj, umieraj, UMIERAJ! Zupełnie wypadło mi z głowy co stanie się teraz z moim sojuszem, jakie będą konsekwencje. Byłem na pieprzonej Arenie i stałem się taki jak wielu trybutów przede mną - rzucony w wir akcji zwracałem się w stronę swej racjonalnej i chłodnej strony. Zimno kalkulowałem moje szanse na celne uderzenia oraz wynikające zeń korzyści. Nie było miejsca na skrupuły i problemy moralne. Odsunąłem się od Boba i jeszcze raz splunąłem krwią patrząc jak dogorywa. Nie chciałem być blisko niego, więc rozejrzałem się czujnie i powoli zacząłem wycofywać się w stronę leżącej na ziemi procy, aż nad nią stanąłem, a wręcz lekko przydepnąłem prawą stopą. Ma być moja. I tylko moja. Teraz nagle zrobiło mi się żal chłopca. Był w końcu ode mnie młodszy, a ja niewiele myśląc zacząłem moją wycieczkę na Arenie od próby jego wykończenia. - Przepraszam - mruknąłem i zacisnąłem zęby, gdy zadrżała mi dolna szczęka. - Przykro mi, że tak wyszło. Czyżby moja silna wola już odpuszczała? Oblizałem wargi i nie dałem tego po sobie poznać. Nic poza samymi słowami mnie nie zdradziło. Byłem na arenie. Byłem bezwzględny. Jedynie te przeklęte słowa... Ale musiałem. Miałem wewnętrzny przymus. Bo istotnie było mi przykro, że musiałem to uczynić. Nie byłem mordercą. Nie byłem nawet zawodowcem. Przez Igrzyskami ćwiczyłem jedynie z Cordelią, a i to była raczej walka na miecze. Miecze. Właśnie. Nie miałem miecza. Przyjrzałem się lepiej Bobowi z odległości paru stóp. Może on coś miał? W razie jego ataku byłem gotowy go odeprzeć lub odskoczyć. Jego siły życiowe wyraźnie go opuszczały, ale cóż. Zawsze istniała taka dziwna możliwość. Anomalia. |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: #1 Pią Sie 16, 2013 9:10 pm | |
| Artur
Leżący na ziemi Bob powoli zaczynał coraz słabiej wierzgać nogami, patrząc jednak z żalem w oczach na Artura. Po kilku chwilach siły opuściły jego ręce, które opadły bezwładnie na ziemię, a powieki przymknęły się. Chłopak przestał się ruszać. Nie żył. Tak się też składało, że nim popędził za Arturem, nie zdążył zabrać spod rogu niczego wartościowego. |
| | | Wiek : Prawie 18 lat Zawód : Dawniej piosenkarka, obecnie trybutka
| Temat: Re: #1 Pią Sie 16, 2013 9:18 pm | |
| Fascynacja. Poczuła jej napływ do swojego organizmu i w momencie, kiedy dziewczę konało, spoglądała na nią bez wzruszenia, a nawet z leciutkim uśmiechem wymalowanym na twarzy. Słyszała zduszony jęk Bookera i nie przejęła się tym za nadto, nie spojrzała nawet na tego chłopaka w pewien sposób usatysfakcjonowana tym, że nie wyszedł cało z opresji. Ona także nie, warto to podkreślić. Jednak nie martwiła się drobną raną na ramieniu, trzeba być dobrej myśli. Tak sobie potulnie wmawiała. Szybko przeanalizowała swoją sytuację, oceniła siły każdego z jej sojuszników i doszła do ciekawych wniosków. Dwie barykady. Cordelia oraz Booker. Lorin i Amanda. A po środku stał Florian, z którym Templesmith założyła pewien sojusz ale nigdy nie mogła być pewna, czy może mu ufać. To jeszcze dzieciak. Podatny na manipulacje oraz wpływ starszych koleżanek, a Snow wiedziała, jak pozyskać sobie ludzi. Do tej pory Lorin nie wiedziała, co ta dziewczyna widziała w Bookerze. Prawdopodobnie szukała pewnej podpory w wypadku takiej oto sytuacji, pionka, którym mogłaby sterować. Rodwell był pionkiem? Był naiwny. Był śmieszny. I momentami na tyle żałosny, że Lorin miała ochotę śmiać się z niego do rozpuku. Jednak wciąż zachowywała kamienną twarz, nawet wówczas, kiedy histerycznie starał się opatrzyć. Uśmiechnęła się na ten widok, ale nie odezwała się. Sama podniosła nóż, który chłopak opuścił lub rzucił. Jak kto woli. Otarła go z krwi o koszulkę martwej Rosany nie skupiając długo wzroku na jej ciele. Wtedy ruszyła w stronę Rogu w ostatniej chwili zauważając ciało Kupsztala. Poczuła gorzki żal i zrozumiała, że miałaby ochotę zapłakać, ale otarła jedną samotną łzę z policzka i ruszyła dalej nie oglądając się za siebie. Obiecała sobie, że więcej na niego nie spojrzy, nie odwróci się, aby po raz ostatni ujrzeć twarz kogoś, kogo przecież tak dobrze znała. Jak zareagowałaby? Jak...? Uważała siebie za odważną. Twardą. Ale prawda może okazać się inna. Zdjęła kurtkę i opatrzyła ramię wodą utlenioną oraz bandażami, potem wzięła mały zestaw bandaży i plastrów oraz wodę. Zorientowała się, że jest posiadaczką dwóch przydatnych choć w niektórych sytuacjach zawodnych broni. Wobec łuku Floriana mogłaby nie mieć szans. Tak samo - wobec siły i ciężaru Bookera także nie. Pozostawało jej zatem pokonać ich sprytem. To samo Cordelię dysponującą nożami. Jedynie przy Amandzie mogła czuć się bezpieczna. W pełni. A Amanda przy niej. Siostrzana zależność. Zerknęła na przyjaciółkę zdając sobie sprawę z pewnego faktu. Theo. Kolejna przeszkoda, którą należy pokonać. I jeszcze sojusz zebrany z Freddiego, Ill oraz Erika. Czas pokaże, jak będzie im dane się zmierzyć. I z kim. Być może zwycięzcą okaże się Hope lub właśnie niepozorny Florian. Wątpiła w to. Zresztą sama miała jedną i zastąpioną faworytkę. Przykucnęła przy rogu i zajrzała do zawartości plecaka. Jeśli okazało się, że nie jest to nic szkodliwego, zapakowała weń wodę, zestaw bandaży oraz jodynę, nóż chowając do jednej z poręcznych kieszeni. Podniosła wzrok akurat w tym momencie, w którym Artur dobijał Boba lub... Spoglądała przez moment na tę dwójkę i rzuciła w końcu od niechcenia: -Co za cyrk - miała ochotę na niego krzyczeć, ale w końcu uznała, że nie obchodzi jej to. Bob był przydatny, cholera... byłby. Ale nie żyje. Po co się nad tym rozczulać?
Unos momentos.
|
| | |
| Temat: Re: #1 Pią Sie 16, 2013 9:24 pm | |
| Westchnąłem bezgłośnie i pochyliłem się by wziąć procę do ręki. Razem z większością rzeczy wylądowała ona w plecaku, którego zawartość pobieżnie przejrzałem. Pobieżnie, bowiem jedynie rzuciłem okiem na to co znajduje się w środku. Przypiąłem do niego śpiwór, wyrwałem strzałkę z ciała Boba i uniosłem głowę na dziewczynę. - Co za cyrk - usłyszałem z ust Lorin. Moja skorupa twardego nie pękła, więc ściągnąłem jedynie brwi. - Ta cała pieprzona Arena to jeden wielki cyrk - powiedziałem jej i ruszyłem przed siebie, rozglądając się za resztą sojuszników. Trzymałem strzałkę bardzo ostrożnie, bowiem pokazała już na co ją stać. Mimo tego, że została już wykorzystana mogła jeszcze okazać się pomocna. Wypatrzyłem złociste włosy Cordelii stojącej pośród reszty sojuszników. Szybkim krokiem ruszyłem w ich stronę, gdy już zaczęli się oddalać. Nie chciałem ich zgubić, a tym bardziej zostać tu samemu. To wszystko wyglądało jak dawny Kapitol... Wyglądało. Oglądałem wiele poprzednich Igrzysk i doskonale zdawałem sobie sprawę z faktu, że tu niewiele rzeczy jest takie na jakie wygląda. Czy ta wiedza okaże się dla nas zbawienna? Cóż, przekonamy się o tym później. Teraz skupiłem się jedynie na dogonieniu moich sojuszników, a gdy to się stało powitałem ich jedynie krótkim kiwnięciem głowy i nie otwierałem ust. Wiedziałem, że mam ślady krwi na brodzie, nie starłem jej zbyt starannie. Jej krople były też na mojej koszulce i samych dłoniach. Nie zbyt wiele, ale wystarczająco by zrodzić falę pytań. Ciekawe, czy jeśli bym wygrał to czy dostałbym nowy ząb ze sztucznej masy. Pewnie tak. Nie chciałem jednak o tym myśleć. Szanse na to były małe. Nadal o tym pamiętałem.
Yy, 16 - 12 = 3 I guess. |
| | | Wiek : siedemnaście Zawód : studentka, celebrytka, mścicielka Przy sobie : zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, medalik z małą ampułką cyjanku w środku, odtwarzacz mp3, gaz pieprzowy, para kastetów, dokumenty, klucze i telefon. Znaki szczególne : i'm cordelia fucking snow, who the fuck are you? Obrażenia : wypadają mi włosy, ale od czego są peruki?
| Temat: Re: #1 Pią Sie 16, 2013 10:12 pm | |
| Miała tylko jedno życzenie - odejść już spod tego pieprzonego Rogu i znaleźć miejsce do spędzenia nocy. Ale oczywiście w ostatniej chwili musiał zapanować chaos, wywołany atakiem Boba na Artura. W pierwszej chwili nie mogła w to uwierzyć, przecież umawiali się na sojusz, mieli współpracować, a nie próbować się zabić. W następnym odruchu chciała biec do przyjaciela i pomóc mu, ale sam równie dobrze sobie poradził. Cordelia patrzyłam więc na umierającego Boba, a przez głowę szybko przebiegła jej myśl o tym, że nikt tak naprawdę nie jest bezpieczny w sojuszu. Jednocześnie miała nadzieję, że reszta zdaje sobie sprawę, że teraz liczebność jest jeszcze ich zaletą i nie należy tego zmieniać. Panna Snow napotkała spojrzenie Bookera, a potem podążyła za jego wzrokiem. Ładunki wybuchowe? Chyba wiedziała, o czym myśli trybut, jednak tylko pokręciła głową, dając mu do zrozumienia, że zachowa się je tu na wielki finał. Nie miała odwagi nosić bomb przy sobie. Gdy Artur znalazł się między nimi, natychmiast znalazła się u jego boku. Nie było czasu na żadną wylewność, więc uścisnęła tylko jego rękę, a potem pobieżnie przyjrzała się ranie. Nie mieli lodu, więc nie za bardzo wiedziała, co mógł sobie przyłożyć do zranionej wargi. Bo implantów w ekwipunku na pewno nie było. Podała mu jednak jeden z noży, których chłód mógł wykorzystać przez jedną chwilę. - Możesz mi dać noże, które zabrałaś spod Rogu? - Mogę, w plecaku znalazłam drugi komplet. Ale w takim razie daj miecz Arturowi, wiem, co potrafi z nim wyczyniać. - nie była to propozycja, więc miała nadzieję, że nie zaczną się nagle sprzeczać o broń. - Artur, możesz dorzucić mu strzałki za ten miecz. Swój ekwipunek miała już spakowany, część znajdowała się w plecaku, druga część w tobołku, zrobionym z kurtki Connora, a kompas schowała do kieszeni kurtki. W ręku trzymała nóż. Amanda zaproponowała zabezpieczenie zapasów i to właśnie teraz zrobili. * Wszystko, czego nie zabierali ze sobą, złożyli w jednym miejscu, na wielkiej kupce, dookoła której Cordelia rozłożyła ładunki, znalezione na stoliku. Nie aktywowała ich jednak, miały po prostu przestraszyć wszystkich, którzy chcieliby się zbliżyć do zapasów. Póki co, tylko członkowie sojuszu wiedzieli, że to podpucha. -Proponuję już wyruszać - oznajmiła, gdy wszyscy ogarnęli już swoje rzeczy, plecaki i co tam jeszcze było do ogarnięcia. Nie było sensu rozdzielać się już teraz, choć w przyszłości na pewno przyjdzie na to pora. Zerknęła jeszcze raz na pobojowisko, jakie zostawili po sobie przy Rogu. O dziwo uchowało się jeszcze kilka śpiworów, więc sięgnęła po jeden z nich, zwinęła go i przyczepiła do plecaka, a potem ruszyła wreszcie przed siebie. Przez chwilę poczuła się jak przewodnik wycieczki, a nie trybutka. I było to miłe uczucie.
| PÓŁNOC, ZT DLA WSZYSTKICH Piszcie już tam, gdzie wyśle nas MG.
* przepraszam, że Wami trochę posterowałam, to dla większego dobra. Za śpiwór 15-10=5. |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: #1 Pią Sie 16, 2013 10:22 pm | |
| Cordelia i świta, zapraszam tutaj.Lorin, w plecaku znajdujesz: jagody*, latarkę, ząbkowany nóż, zapałki i butelkę wody utlenionej.*Ponieważ Lorin w trakcie szkolenia nauczyła się rozpoznawać owoce, od razu zorientowała się, z jakim gatunkiem ma do czynienia; przesyłam go na pw. |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: #1 Sob Sie 17, 2013 11:54 am | |
| Równo o północy dają się słyszeć dźwięki hymnu Panem, a na niebie wykwita herb Kapitolu. Następnie wyświetlane są zdjęcia poległych dzisiaj trybutów, w kolejności: Blue Flickerman, Nina Davis, Bob Joice, Sawyer Crane, Jochan Kupsztal, Rosana Hawkeye, Connor Henderson. Kiedy znika twarz Connora, projekcja gaśnie, a dźwięki muzyki cichną. |
| | |
| Temat: Re: #1 Sob Sie 17, 2013 7:23 pm | |
| Ostatnie dni mieszały się Sethowi. Nigdy nie przejmował się czasem. Dobrze wiedział, że coś takiego istniało, ale nie mógł tego poczuć… więc. Jeśli nie mógł tego poczuć, to równie dobrze mogło być to tworem czyjeś chorej, aż do przesady wyobraźni. Może właśnie tak było. Chłopiec pomyślał o jakimś nieznanym człowieku. Ten człowiek musiał doskonale wiedzieć, co robić by mu uwierzono. Pewnie był ważny, a jego nazwisko brzmiało bardzo trudno… A imię. Na imię mógł mieć… Seth. Od tak, po prostu, Seth. Vockins lubił to imię, często słyszał je w swojej obecności. Chyba on miał tak na imię. Dzień. Noc. Światła Kapitolu. To wyznaczało mu rytm życia. Teraz i wcześniej. Jedna z rzeczy, którą rozumiał. W małym stopniu, ale wydawała się być piękna. Piękna w taki sposób, jak on ją widział. Piękno, które mógł zrozumieć. - Czas. - Wyszeptał i metalowa platforma wyniosła go ku górze. Światło nie zadziałało na jego źrenice dobrze. Ostatnie dni przyzwyczaiły go do półmroku. On sam czuł się w nim dobrze. Teraz rozejrzał się dookoła. Świat nadal był dziwny, jednak wybuchnął w nim promyk nadziei. Może to właśnie powrót do domu. Ponownie miał usłyszeć głos siostry i zaszyć się samotnie w swoich pokoju. Wszystko byłoby jak za dawnych czasów. Wybuch spodobał się Vockinsowi. Głośny dźwięk obił się mu o uszy i zobaczył przed sobą jedno, wielkie zamieszanie. Nie chciał w nim uczestniczyć. Stał jak wryty dopóki w oddali nie zauważył czerwonej cieczy. Poczuł obrzydzenie i odruchy wymiotne. Uciekł omijając wszystko szerokim łukiem. Nie odbiegł daleko. Schował się za zupełnie nieznanym budynkiem. Skulił się w kulkę i próbował nie słyszeć, a przynajmniej ignorować wszystkie dźwięki. Po prostu ten hałas, wydawał się mu być okropny. W takiej pozycji spędził kilka godzin. Nie miał pojęcia ile, ale ożywił się dopiero, gdy ostatnie odgłosy zaczynały się oddalać. Rozprostował zdrętwiałe nogi i ospale wyszedł zza budynku. Miał pewność, ze nikogo tutaj nie spotka. Zrobiło się cicho. Wcale się nie mylił. Kiedy stał przed budynkiem dostrzegł jedynie stos przedmiotów. Podszedł do niego bliżej i przykucnął siejąc po coś, co najbardziej o zaintrygowało. Strzałki, nie wiedział, że były zatrute, ani także do czego miały służyć. Zabrał je, ponieważ mu się spodobały. Nie miał pomysłu, co z nimi zrobić, ale chciał mieć je na własność. Dodatkowo z niezrozumiałych przyczyn podążył w stronę oddalających się głosów. |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: #1 Sob Sie 17, 2013 7:45 pm | |
| Seth, piszesz teraz tutaj. |
| | |
| Temat: Re: #1 Nie Sie 18, 2013 5:02 pm | |
| Mam nadzieję, że wybaczycie mi zmianę narracji, ale post jest pośmiertny, więc dziwnie byłoby pisać mi w czasie teraźniejszym.
Od samego początku wiedziałam, co zrobię. No, może nie całkiem od samego, chociaż jak tak teraz myślę, to ten pomysł musiał pojawić się znacznie wcześniej, niż chwila, w której zdałam sobie sprawę z jego istnienia. Może już na dworcu, może dopiero w pociągu, a może w trakcie spotkania z Noah, gdy zorientowałam się, że zarówno Hope, jak i Theo będą gotowi poświęcić własne życia, żeby ochronić moje. Bez sensu. Co prawda miałam dwanaście lat, ale nigdy nie byłam aż tak naiwna, by sądzić, że mam szanse przeżyć Igrzyska. Zresztą, nawet gdyby tak się stało - gdyby cała dwudziestka trójka trybutów rzuciła się na własne miecze, w proteście przed zabijaniem niewidomej dziewczynki - co byłoby dalej? Wszystkie osoby, na których mogłabym polegać, zginęłyby dla mnie. Zostałabym sama, i chociaż mogłabym wtedy uwolnić z Kwartału wujka i zamieszkać razem z nim gdzieś w Dzielnicy Rebeliantów, nigdy nie poradziłabym sobie bez Hope. Była dla mnie jak część organizmu, nieodłączna i niezbędna do życia. Wiedziałam to wtedy, i wiedziałam to także teraz, kiedy metalowa tarcza wynosiła mnie na arenę. Arenę, na której nigdy nie miałam postawić nawet stopy. Nie wiedziałam, jak wygląda moje otoczenie. Jedyne co byłam w stanie stwierdzić na pewno, to fakt, że było mi zimno i że moją twarz ogrzewały słabe promienie lutowego słońca. Dookoła panowała cisza jak makiem zasiał. Jedynym dźwiękiem, dobiegającym moich uszu, było miarowe pikanie, oznaczające odliczanie do zera. Nawet nie zwróciłam uwagi na fakt, że odruchowo zaczęłam odliczać razem z nim. A sekundy uciekały szybko. Stanowczo za szybko. Sześćdziesiąt. Czy się bałam? Oczywiście, że tak. Miałam w planach rzucić się w nieznane i chociaż mogę brzmieć teraz jak tchórz, nie chciałam, żeby umieranie bolało. Z drugiej strony wiedziałam też, że tylko przyspieszam w ten sposób nieuniknione. I że jeśli bym tego nie zrobiła, mogłabym skończyć dużo gorzej. Tymczasem jeden krok do przodu, postawiony wcześniej niż to dozwolone, mógł uratować kogoś z bliskich mi osób. Powinno więc być mi lepiej. Ale nie było. Miałam dwanaście lat, nie byłam gotowa na śmierć, zwłaszcza samotną. Pięćdziesiąt. Ciekawe, czy zauważyli moją nieobecność na treningach. Nie pojawiłam się na żadnym, nie chcąc niepotrzebnie rzucać się w oczy. Nie chciałam, żeby ktokolwiek zdążył się do mnie przywiązać bardziej, niż to konieczne. Nie chciałam, żeby na mnie stawiali, ani żeby planowali mnie bronić. A wiedziałam, że pośród tegorocznych trybutów znalazłoby się znacznie więcej gotowych na takie poświęcenia osób. Poświęcenia tak samo bezsensowne, jak całe te Igrzyska. Więc nie przyszłam. Większość czasu spędziłam we własnym apartamencie, unikając spotkań z mentorem i starając się nacieszyć chwilami, które mi pozostały. Czterdzieści. Wydało mi się, że do moich uszu dobiegł świergot ptaków. Dźwięk odbił się od otaczających nas powierzchni, brzmiąc nieco inaczej niż w lesie, czy na łące. Zresztą ciepło, uderzające we mnie od dołu, od nagrzanego podłoża, także świadczyło, że nie znajdowaliśmy się na trawie, ani na leśnej ściółce. Jeśli nie fakt, że byłoby to wyjątkowo nietypowe, założyłabym, że stoimy na asfalcie. Z jakiegoś powodu, zrobiło mi się z tego powodu smutno. Umieranie w otoczeniu wszechobecnego betonu wydawało mi się trudniejsze. Ale co ja mogłam o tym wiedzieć? Trzydzieści. Serce zabiło mi mocniej, jakby podkreślając, że minęła już połowa wyznaczonego czasu. Jeśli chciałam wypowiedzieć w myślach ostatnie pożegnanie, musiałam się pospieszyć. Jak na złość, moja głowa wydała się nagle wypełniona pustką, zupełnie jakby wszystkie myśli uciekły w popłochu, przerażone tym, co miałam zamiar zrobić. Do oczu napłynęły mi łzy, ale zamrugałam szybko, wystraszona, że mogłyby zarejestrować to kamery. Chyba powinno mi być już wszystko jedno, ale z jakiegoś powodu nie chciałam, by ostatnią pozostałością po mnie było nagranie, przedstawiające rozhisteryzowaną, płaczącą dziewczynkę. Dwadzieścia. Myśli wróciły do mojej głowy, ale były tak złośliwe, że wolałabym, żeby nigdy się nie pojawiały. Jakiś cichy głosik z tyłu czaszki zaczął przekonywać mnie, że wcale nie muszę tego robić. Był samolubny, wiedziałam to, ale przez chwilę miałam ochotę go posłuchać. Ogarnęło mnie poczucie wielkiej niesprawiedliwości, które zazwyczaj skutkowało tupnięciem nogą i obrażeniem się na kilka godzin. Uśmiechnęłam się na samą myśl o takim rozwoju wydarzeń, chociaż prawdę mówiąc ciężko było wyobrazić sobie mniej wesołą perspektywę. Nie. Nie mogłam się wycofać, już nie teraz. Nigdy nie było dla mnie innej opcji. Dziesięć. Już teraz czy może jeszcze nie? Stopa drgnęła mi lekko, jakby odruchowo wysuwając się do przodu, ale zmusiłam się do pozostania w miejscu jeszcze przez chwilę. Bałam się, że nie zdążę, że pomyliłam się w odliczaniu i że miny, rozstawione dookoła tarcz, dezaktywują się, zanim zejdę z podestu. Z drugiej strony, im mniejszy odstęp czasu dzielił wybuch od gongu, tym istniała większa szansa, na zdezorientowanie trybutów i danie Hope czasu na ucieczkę. Pięć. Moje serce zaczęło łomotać tak głośno, że miałam wrażenie, że za chwilę samo wyskoczy mi z piersi. Chyba było mądrzejsze ode mnie i wiedziało, co chcę zrobić. Może zwiększyło prędkość, licząc na to, że w ten sposób pomoże utrzymać ciało przy życiu. A może po prostu cieszyło się, że niedługo całe to piekło dobiegnie końca. A kiedy zegar dotarł do pięćdziesięciu ośmiu sekund, wszystko się zatrzymało. Zupełnie jakby czasoprzestrzeń przestała mieć znaczenie. Przez chwilę nie byłam pewna, czy już umarłam, czy nadal stoję na tarczy. Wciąż czułam jednak na policzkach promienie słońca, a na dłoniach chłód mroźnego powietrza. Wzięłam głęboki oddech, ciesząc się z dawki tlenu, wypełniającego moje płuca. Nigdy wcześniej nie zauważałam, jak cudowne było to uczucie. A potem po prostu poszłam przed siebie. I zdziwiłam się, bo ta czynność wcale nie kojarzyła mi się z końcem. Zrozumiałam to dopiero w momencie, w której moja stopa dotknęła twardego podłoża. Nie znikałam ze świata, ruszałam do przodu, a krok, który wykonałam, był pierwszym - nie ostatnim. Uśmiechnęłam się szeroko, czując, jak wypełnia mnie dziwna lekkość. A potem stało się coś jeszcze dziwniejszego. Przez chwilę - krótki jak mrugnięcie powieką ułamek sekundy - zobaczyłam niebo. Nie wiem, skąd wiedziałam, że to właśnie ono, bo jego wygląd znałam tylko z opowieści, ale w tamtej chwili nie było to ważne, bo jedyne, o czym mogłam myśleć, to to, że jego kolor musi być najpiękniejszym kolorem, jaki występuje na ziemi. A później uświadomiłam sobie coś jeszcze. Barwa, która tak bardzo mnie zachwyciła, była również barwą moich oczu. Oczu Hope. Oczu mojej siostry. Przycisnęłam dłonie do serca, zanurzając się w niebieskiej nicości. I nie bałam się już więcej. |
| | | Wiek : 18 lat Zawód : brak
| Temat: Re: #1 Wto Sie 20, 2013 10:38 am | |
| // #10 [zgoda na przekierowanie od Basi]
Kiedy dochodzę na miejsce, rozglądam się uważnie na boki. Miałem rację! Nadal leży tu trochę przedmiotów. Zrzucam plecak z ramion, bo trochę się zmęczyłem. Podchodzę do najbliższej butelki z wodą i chwytam ją w ręce, błyskawicznie ją opróżniając. Nie mógłbym jej zabrać ze sobą, bo nie mam siły nosić więcej gratów w plecaku, ale zamiast tego gaszę pragnienie na miejscu. Byłem strasznie spragniony, bo przez ostatnie godziny aż za bardzo oszczędzałem wodę. Teraz czuję się o niebo lepiej. Odkładam pustą butelkę z powrotem na trawę. Odpoczywam jeszcze jakieś 15-20 minut, a potem zakładam plecak i ruszam w dalszą drogę. Tym razem w kierunku szkoły. Mam plan, żeby znaleźć trochę jedzenia w stołówce. Wiadomo, może być kompletnie pusta, ale uważam, że warto spróbować.
// Wnętrze szkoły |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: #1 Wto Sie 20, 2013 10:59 am | |
| Erik, w takim razie zapraszam tutaj. |
| | |
| Temat: Re: #1 Sob Sie 24, 2013 6:46 pm | |
| Katy wyszła na teren przed szkołą jeszcze przed świtem. Od rana zajęła się pracą. Po pierwsze znalazła zestaw bandaży i zmieniła sobie prowizoryczny opatrunek. Następnie, przez cały dzień, starając się oszczędzać, kursowała pomiędzy Rogiem a szkołą - zanosząc rzeczy do korytarza tuż pod drzwiami. Robiła sobie regularne przerwy, oraz starała się nie przeciążać zranionej ręki. Praca była żmudna, bo Katy bała się zostawić gdzieś swój ekwipunek a nosząc cały czas swój plecak na plecach mogła zabierać każdorazowo ze sobą bardzo małą ilość rzeczy. Niemniej nie zapomniała o niczym. Po pierwsze dlatego, że te rzeczy mogły pomóc jej w przetrwaniu. Po drugie dlatego, że jeśli trybuci zobaczą, że Róg został ograbiony, być może nie pozostaną długo na otwartym terenie i nie będą chcieli zatrzymywać się koło szkoły na dłużej, a to uchroni ją przed niechcianymi gośćmi. Po kilku godzinach, pomimo braku jakichkolwiek emocji nawet Plaga musiała stwierdzić, że cuchną padliną. Krew była dobrym kamuflażem, ale noszenie go sprawiało pewne problemy, którym niemniej dziewczyna zamierzała sprostać. Wyglądała jak nieboskie stworzenie, ale to w tej chwili nie miało żadnego znaczenia. Jeśli już to błysk determinacji i ślepej zawziętości w jej oczach. Miała nadzieję, że gdzieś tam w Kapitolu, który teraz zdawał się strasznie odległy, pomimo że otaczał ją na arenie, jej brat udowadnia wszystkim jak wielkie ma ona szanse na przeżycie, dzięki czemu pieniądze zaczynają płynąć wartkim nurtem. Wiedziała, że tamte naboje musiały wiele go kosztować, bo przecież śmiertelny był to dar. Dlatego nie chciała nadwyrężać hojności sponsorów i postarać się radzić sobie na własną rękę. Skończyła niedługo po południu, kiedy akurat zaczynało robić się chłodno. Kiedy już nic nie zostało pod rogiem, wróciła z powrotem do swojej zaimprowizowanej "bazy wypadowej". "Przydałaby się kłódka na frontowe drzwi." pomyślała przelotnie. Jeśli trybuci zobaczą, że główne odrzwia są zamknięte, raczej nie będzie im się chciało szukać innego wyjścia i poszukają kryjówki gdzie indziej. |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: #1 Nie Sie 25, 2013 1:59 am | |
| Podczas przenoszenia zapasów spod Rogu Obfitości, aktywował się jeden z ładunków, zostawionych dookoła przedmiotów przez Cordelię. Bomba zaczęła pikać miarowo, cały czas zwiększając częstotliwość. |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : trybut
| Temat: Re: #1 Pon Sie 26, 2013 1:25 pm | |
| Ten szarawy proszek był naprawdę interesujący, ale na razie schował go do kieszeni. Ucieczka przed jakąś białą mgłą była czystym szaleństwem. Biegł z nożem w ręce, bo dobrze wiedział, że pewnie zaraz na kogoś wpadnie. Co do jego stanu to czuł się coraz lepiej. Przynajmniej był dobrze zmotywowany do biegu. Biegli dosyć długi czas, a Fredowi ciągle wydawało się, że dokładnie tędy już biegli. Na pewno znał to miejsce. Mgła była niebezpiecznie blisko, a oni dobiegli właśnie do rogu obfitości. Dziwne, że sponsorzy chcą znowu urządzać rzeź pod rogiem, chociaż patrząc na dotychczasowe efekty "zabójców z Kapitolu" to byli oni straszni. Raptem 9 osób zamordowanych, w tym chyba 7 pod rogiem. To dosyć marny wynik, w porównaniu do innych igrzysk, przynajmniej w porównaniu do tych, które Lynn pamiętał z dzieciństwa. Jako syn projektanta, zawsze musiał oglądać te bzdury. Nagle chłopak usłyszał pikanie. Dobrze je znał i już zdawał sobie sprawę co to jest, no ale cóż, nie chciał do siebie dopuścić myśli, że widzowie zażyczyli sobie śmierci, więc organizatorzy postanowili od tak sobie wysadzić dwójkę trybutów. To by było takie nie igrzyskowe. - Ill? Słyszysz pikanie? - upewniał się. Dobrze by było, gdyby to nie był ładunek wybuchowy, a skutki na przykład mgły. Rozejrzał się i zobaczył stos rzeczy. Już teraz dobrze wiedział o co chodzi. Wystarczy, że tam się zbliżą to wylecą w powietrze. Jest jeszcze druga opcja. Ktoś postanowił założyć tu zwykłą bombę czasową, która sobie po czasie wybuchnie, a to tylko zachęcenie. Znał się na takich rzeczach, ale po tym co mu się przytrafiło na treningu, nawet nie chciał szukać tej bomby, a co dopiero jej rozbrajać, bo to mogłoby się skończyć gorzej niż wtedy. Spojrzał na swoją towarzyszkę. - Co robimy? - spytał. |
| | |
| Temat: Re: #1 Pon Sie 26, 2013 6:27 pm | |
| wydarzenia zanim Freddie wparował, bo nie byłam w stanie nijak wczoraj odpisać, a trochę dziwne żeby Katy stała tam bite 6 godzin xd
Kiedy bomba się uaktywniła, dziewczyna nie czekała ani chwili, ani nie próbowała jej rozbroić. Przynajmniej, jeśli ona nie dostanie tych zapasów, to nikt inny też ich nie będzie miał. Wróciła biegiem z powrotem do szkoły i zamknęła za sobą drzwi.
z/w -> wnętrze szkoły (1.1) |
| | | Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Re: #1 Pon Sie 26, 2013 10:13 pm | |
| Wybuch co prawda nie spowodował reakcji łańcuchowej, ale wywołał małe zniszczenia w postaci nadszarpniętej konstrukcji kolumny, podpierającej daszek nad wejściem, oraz unicestwienia części zapasów. W stanie nadającym się do użytku zostały: jeden zestaw zatrutych strzałek, dwa noktowizory, zestaw bandaży oraz plecak z numerem 15. |
| | | Wiek : 17 lat Zawód : Uczennica
| Temat: Re: #1 Pon Sie 26, 2013 11:27 pm | |
| Ill szła obok Freddiego. Ramię w ramię. Odzyskała trochę siły dzięki adrenalinie. Ona również zauważyła, że wracają w konkretne miejsce. Róg Obfitości. Hmm... Czyżby druga rzeź się szykowała? Aż tak nudno było na arenie? W sumie. Właściwie to coś mało wystrzałów słychać było odkąd się oddaliła od Rogu. Chyba tylko dwa razy. Chociaż ona to może o czymś nie wie, bo była nieprzytomna. W końcu dotarli do miejsca, które oboje przewidzieli. Szkoła, plac przed szkołą i cała reszta Rogu. - Ill. Słyszysz pikanie? Dziewczyna spojrzała na chłopaka zdezorientowanym wzrokiem. Nie słyszała żadnego pikania. Wsłuchała się i po chwili usłyszała ów pikanie. Powoli przyspieszało. Po chwili ujrzała stos rzeczy. Aż kusiły, by je zabrać, ale to pikanie skutecznie odrzucało. - Co robimy? Nim odpowiedziała usłyszała wybuch. Tylko jeden wybuch. Może i się nie znała na pirotechnice, ale chyba lepiej wsadzić kilka bomb i uzyskać większy efekt, niż jedną i mieć marny, nie? Kaszlnęła cicho, bo coś jej wleciało do gardła. - Ten plecak aż kusi, by go podebrać, albo te noktowizory. - Powiedziała dość cicho. Rozejrzała się w poszukiwaniu wrogów. - Ale im szybciej stąd uciekniemy tym lepiej. Wybuch był głośny. Na pewno zbiegnie się reszta. - Dodała po chwili. Na razie było cicho, ale trzymała nóż w pogotowiu. Tak w razie czego. - Myślę, że może być więcej bomb przy sprzęcie. Jak na razie mamy wystarczająco rzeczy, by przetrwać. Biegniemy na północ? |
| | | Wiek : Prawie 18 lat Zawód : Dawniej piosenkarka, obecnie trybutka
| Temat: Re: #1 Czw Sie 29, 2013 10:37 pm | |
| #5
Biegła przed siebie nawet nie oglądając się za psa, aby sprawdzić, czy go zabiła. Nie obchodziło ją nawet to czy Booker Szalony Jednotykająconogi za nią nadąża. W dłoni trzymała mocno miecz i miała nadzieję, że po drodze nie natrafi na żadnego z trybutów, zwłaszcza uzbrojonego, bo była pewna, biorąc pod uwagę aktualny poziom jej adrenaliny, że na pewno nie obeszłoby się bez walki. Nie chciała już ciągle umykać i chować się po budynkach. To były Igrzyska. Ludzie potrzebowali rozrywki. Chorej zabawy na arenie. A oni, jako zawodnicy, mieli jej im dostarczyć. Nie czuła się w takim obowiązku, gardziła wręcz ich zachciankami, bo wiedziała że wszystko sprowadza się tylko i wyłącznie do śmierci. Niebawem i tak ją spotka. Wiedziała o tym. Czy z ręki Bookera. Czy z ręki Amandy. Może z własnej. Niemniej jednak miała nadzieję na to, że doczeka się momentu, kiedy na arenie będzie tylko ona i Panna Terrain. W końcu taki jest jej cel, prawda? Teraz jednak... Pomyślała o psie. O rogu. I zobaczyła czyjeś dwie sylwetki. Znała je. Doskonale. Pozostawało tylko pytanie: czy naprawdę chce kogokolwiek zabijać. Jaki jest jej prawdziwy cel? Niektórzy wyszli na scenę, aby wygrać, dla siebie, nie dla innych. Ona swoje własne dobro postawiła pod czyjmś. Nie. Życie Amandy było najważniejsze i Lorin miała tylko nadzieję, że ta znajduje się gdzieś teraz. Cała zdrowa i bezpieczna. Przyspieszyła i dobiegła do Illisy. Nie zatrzymywała się, dopiero kiedy znalazła się zaledwie metr od niej, cięła prosto w jej brzuch. A potem odskoczyła na taką odległość, aby ta nie dosięgła jej swoimi nożami. Działa instynktownie. Atak. Ucieczka. Ponowienie ataku. Obok stał Eddy. Ale cholera. Od czego był Rodwell i jego śmigające noże? Czas na przedstawienie. Niechaj rebelianci się zabawią. |
| | |
| Temat: Re: #1 Czw Sie 29, 2013 11:37 pm | |
| Katy wyszła z ciemnej szkoły na zalany zimowym słońcem teren przed nią. Przez kilka sekund mrugała, żeby przyzwyczaić oczy do światła. Kiedy tylko odzyskała wzrok, natychmiast przystąpiła do analizy sytuacji. Przy tym co zostało z rogu stały dwie osoby, dziewczyna i chłopak. Oboje starsi, oboje zapewne uzbrojeni i oboje wyglądali na takich, którzy nie cofną się przed walką. Wzięła na cel dziewczynę i zaczęła zbliżać się w ich kierunku, kiedy zza jakiegoś budynku wypadła obca dziewczyna, w pełnym biegu, z nożem w ręce. Nawet Plaga musiała przyznać, że był to zaskakujący widok. Nie trafiła jednak czasu, domyśliwszy się, że dziewczyny będą walczyły ze sobą, postanowiła rozprawić się z chłopakiem. Kiedy wygra jedna z tamtych Katy po prostu dobije zmęczoną walką zwyciężczynię. Wycelowała więc we Freddiego, nie dając mu czasu na myślenie i nacisnęła spust. Zrobiła to, kiedy była jakieś siedem metrów od niego, tak by mieć większe szanse by trafić. Tym razem nie celowała w głowę, która była małym celem, tylko w klatkę piersiową. Nawet jeśli trybut nie umrze od rany, huk wystrzału powinien go zdezorientować a ból spowolnić. Sprawę miała nadzieję z łatwością zakończyć nożem. Właściwie, gdyby było trzeba, była gotowa ukręcić mu kark własnymi rękami - wiedziała, że jest do tego zdolna. To od zawsze w niej siedziało. Już od momentu, kiedy ugryzła tamtego chłopaka w obronie własnej. By przeżyć, zamieniła się w Plagę. Bezlitosną bestię. I dobrze jej tak było, przynajmniej na razie. |
| | |
| Temat: Re: #1 | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|