„W każdym człowieku powinno być coś, o czym wie tylko on sam. Człowiek bez choćby jednej tajemnicy jest jak orzech, z którego po rozłupaniu zostaje sama skorupa.”
Urodziłem się jako
Desmond Gideon Blackwood i bardzo lubiłem swoje nazwisko. Wszyscy z szacunkiem zwracali się do moich rodziców i do mnie. Traktowali mnie jako równego sobie, a czasami nawet przewyższającego ich samych. Wówczas nie było istotne to czy są wobec mnie szczerzy, czy jedynie grają, by zyskać przychylność Nestora. Liczył się wyłącznie skutek. To, że już jako dziecko poczułem się ważny. Tego się nie zapomina. Gdy raz dozna się uczucia wyższości, nigdy już nie uda się go zastąpić, niczym. W moim przypadku było to pierwsze zetknięcie się z narkotykiem jakim jest władza i kontrola. Możecie myśleć, że ośmiolatek nie jest zdolny do tak skrajnego pojmowania rzeczywistości. Możecie mieć rację. Może wówczas nie ubrałbym tego w takie słowa, pewnie nawet nie wiedziałem z czym przyszło mi się zetknąć. Mimo wszystko czułem, czułem bardzo intensywnie. Dlatego teraz wiem, że było to pierwsze z najważniejszych doznań w moim życiu.
Moja siostra nigdy nie potrafiła stawić czoła swojemu nazwisku. W każdym miejscu w jakim się pojawiałem, zbierałem laury. Maeve stała z boku, przyciskając do piersi pluszowego misia, bez którego nie potrafiła zasnąć i liczyła na to, że nikt jej nie zauważy. Byłem jej przeciwieństwem. Pragnąłem uwagi i robiłem wszystko, by stać w jej centrum. Z dumą przyjmowałem wszystkie słowa uznania i pochwały. Ludzie uważali mnie za zdolnego, inteligentnego i zaradnego. Odczuwałem euforię, kiedy Nestor kładł mi rękę na ramieniu i przedstawiał kolejnym wpływowym mieszkańcom Kapitolu.
Z czasem coraz rzadziej pojawialiśmy się na bankietach i spotkaniach towarzyskich, ponieważ Frida i Nestor nie chcieli przenosić swoich kłótni na widok publiczny. Brakowało mi tego. Snucia się między nogami Ministrów, podsłuchiwania ich rozmów i obserwowania wyuczonych gestów. Czy spodziewałem się, że nocne wrzaski matki i ojca zakończą się rozwodem? Nie wiem. Pamiętam tylko, że Maeve strasznie się tego obawiała.
Nie byłem zadowolony z tego, że zostałem przypisany pod opiekę matce. Jej trupa teatralna nie bawiła ma tak dobrze, jak zaplecze polityczne Nestora. Zacisnąłem jednak pięści i parłem do przodu z jeszcze większą zawziętością. Musiałem być najlepszy, chciałem być i nikt mnie nie ograniczał. Wręcz przeciwnie. Nauczyciele dopingowali mój zapał, matka nagradzała na za dobre stopnie, a koledzy zazdrościli i wiecznie próbowali mi dorównać. Tylko czasami brakowało mi widoku młodszej siostry i zamyślonej twarzy Nestora. Matka starała się mi ich zastąpić, robiła wszystko, bym nie odczuł braku połowy rodziny i co ważniejsze – braku pieniędzy. Frida przez swój rozwiązły tryb życia szybko straciła majątek. Nie potrafiła pogodzić się z tym, że Nestor odebrał jej dumę i status materialny. Mimo iż pieniędzy nie przybywało, ona żyła jakby nic się nie zmieniło. Wiecznie udawała.
W końcu zostaliśmy pozbawieni resztki godności. Zmuszono nas do wyprowadzenia się z apartamentu. Matce udało się znaleźć lokum w rozsypującej się kamienicy w dzielnicy, którą wcześniej omijaliśmy szerokim łukiem. To był dla mnie ogromny cios, ale oboje z Fridą udawaliśmy, że nawet to nas nie złamało. Nie było nam łatwo. Z roku na rok sytuacja się pogarszała. Matka zaczęła tracić zdrowie i podupadać na psychice. Opowiadała wiele historii na temat Nestora – chciała zemsty, pragnęła krzywdy zarówno byłego męża, jak i córki. A ja zdecydowałem się jej pomóc. Nauczyła mnie jak żyć z uniesioną głową, nawet kiedy wszystko zmierza ku końcowi. Na jej przykładzie dowiedziałem się również, co mam robić, gdy będę chciał upaść. Bo to akurat wyszło jej perfekcyjnie. Pięła się po szczeblach kariery, a w końcu z hukiem zleciała na samo dno, obudziła się na bruku z twarzą na chodniku i zachlapaną godnością.
W liceum wciąż utrzymywałem status najlepszego ucznia. Wiedzę wchłaniałem w szybkim tempie już jako dziecko, a z czasem, dzięki temu, że wciąż tę umiejętność szlifowałem, stałem się jeszcze lepszy w przyswajaniu informacji. Dodatkowo biegle łączyłem fakty. Tej cechy używałem także podczas poznawania ludzi. Starałem się testować każdego, kto uważał, że może mianować się moim przyjacielem. Być może to nieludzkie, ale nikomu nie ufałem.
Pamiętam dzień, w którym Maeve przecięła mi drogę na szkolnym korytarzu. Pamiętam jej radość i mój wymuszony uśmiech. Nie potrafiłem jej kochać po wszystkim, co spotkało mnie i matkę. Każdego dnia słuchałem o tym, jak Nestor dzielnie trwa przy boku Snowa i każdego dnia patrzyłem, jak moją matkę zżera depresja i widmo choroby, której nabawiła się w pokoju przepełnionym grzybem i wilgocią. Nie byłem obiektywny. Za prawdziwe uznawałem to, co mogłem dostrzec. Tylko rzeczy namacalne miały znaczenie. Dlatego tolerowałem obecność mojej
prawie siostry, która kręciła się pod moimi nogami na każdej przerwie. Chciałem jedynie spełnić życzenie matki i doprowadzić do niej Maeve. Dawałem się prześladować, bo inaczej nie potrafię tego nazwać. Ta dziewczyna chodziła za mną wszędzie, nie dawała mi chwili wytchnienia. Była niczym mój cień. I coraz bardziej mnie to irytowało. Kiedy wreszcie udało mi się namówić ją, by odwiedziła mój dom, matka była w rozsypce. Była wychudzona i blada. Wyglądała fatalnie, ale była zbyt dumna, by przyjąć jakąkolwiek pomoc. Nie mam pojęcia jak przebiegła ich rozmowa. Matka z córką spotykają się po latach rozłąki. Wiem tylko, że nie było miło, bo Maeve uciekła już po kilku minutach. Nie było mi żal. Właściwie spodziewałem się podobnej reakcji.
Studia były najlepszym okresem mojego życia. Nie tylko dały mi możliwość dalszego rozwoju, bez czego czułbym się niedostatecznie wypełniony, ale w dodatku nauczyły mnie, jak powinno się bawić. Bawiłem się dużo, naprawdę. Koleżanki mawiały, że mam w sobie coś, czego nie są wstanie pojąć i dlatego podążały za mną, choćby miało je to zgubić. Ich zainteresowanie tylko początkowo napawało mnie dumą. Szybko jednak się znudziłem kolejnymi Annami i Opheliami. A może po prostu wydoroślałem. Jeden z profesorów powiedział mi kiedyś, że daleko zajdę, ale będzie to droga usiana trupami. Miał rację, bo nigdy nie oglądałem się za siebie. Walczyłem o własną przyszłość, torowałem sobie drogę wśród najlepszych ludzi, którzy mieli podtrzymać ten kraj. Wdawałem się w długie dysputy z rządzącymi, przedstawiałem im swoje pomysły i przemyślenia. Okazało się, że wszyscy pamiętali o niesfornym, aczkolwiek inteligentnym dziewięciolatku, którego niegdyś przedstawił im Nestor.
Gdzieś między egzaminami, kolejnymi spotkaniami z profesorami, a przyjęciami wyprawianymi bez żadnej okazji, umarła moja mama. Zostawiła mi po sobie ogromny niedosyt i jeszcze większe pokłady nienawiści. Bo każde jej słowo było przesiąknięte trującym jadem. Wężowa mowa – to powinienem wygrawerować na jej nagrobku. Płakałem na pogrzebie, bo żałowałem, że jedyna bliska mi osoba, nie będzie świadkiem mojego triumfu.
Miałem w życiu wiele szczęścia. Podejrzewam, że jeszcze przez długi czas będę go doświadczał, bo z każdym dniem jestem silniejszy. A szczęście nie sprzyja słabeuszom, tylko zwycięzcom. Wielokrotnie wygrywałem. Niestety porażka dogoniła mnie w bitwie, na której najbardziej mi zależało.
Rebelia. Od tamtego czasu nie udało mi się znaleźć kobiety, której usta tak idealnie pasowałby do moich. Jedno jej spojrzenie sprawiało, że rozchylałem wargi i wyglądałem, jakby trafił we mnie piorun. Nie wierzę w miłość, nie wierzę w wierność, ale wierzę w samotność. Nie chciałem być sam. Ona szybko to zauważyła i wciągnęła mnie w sam środek piekła. Była pewna, że odniesie sukces, że zwycięży. Imponował mi jej zapał, jej pewność siebie i wiara w zwycięstwo. Miała w sobie tyle siły, że gdyby miała okazję, sama rzuciłaby się na Snowa. Z gołymi rękoma. Omamiła mnie wielkimi przemowami o wolności. Dałem się jej podejść jak podrzędny gnojek, którym przecież nie byłem. Moja przyszłość rysowała się wspaniale! Byłem tuż po studiach, za kilka miesięcy miałem zająć wygodną pozycję w rządzie. Ale wystarczyło jedno muśnięcie jej malinowych ust i skoczyłbym za nią w każdą otchłań, w jaką tylko by mnie skierowała. Byłem głupim członkiem, głupiej rebelii. Nie podałem im swojego prawdziwego nazwiska. Blackwood nie w każdym środowisku brzmiało równie imponująco. Kompani nazywali mnie Dax. Krótko, prosto i w dodatku jej się podobało. Byłem gotów oddać życie za tą sprawę, jak i cała nasza grupa. Kiedy jednak przyszedł czas na działanie, niewielu odważnych zostało w naszych szeregach. Ją złapali jako pierwszą, choć milion razy prosiłem, błagałem, by zbytnio się nie wychylała. Robiłem to, choć wiedziałem, że moje słowa są niczym wobec jej wiary w nadejście lepszego jutra. Wiedziałem, że nie zrezygnuje dla mnie ze swojego celu. Kiedy walki dobiegły końca i rebeliantom udało się postawić na swoim, ja czułem się wykorzystany. A to naprawdę parszywe uczucie.
Po wszystkim Kapitol szybko stanął na nogi i zaczął wyłapywać wszystkich tych, którzy kiedyś liczyli się dla tego świata. W czasie łapanki nie byłem Dax'em, byłem jednym z Blackwoodów i wiedziałem, że zamkną mnie w getcie, a później wywiozą, albo od razu rozstrzelają. Całe życie uczono mnie, bym się nie poddawał, bym zażarcie walczył o siebie. A wtedy miałem przed oczyma jedynie wizję gnijącego chleba, zimnych ścian i smrodu rozkładających się ciał. Brakło mi siły, by się podnieść. Gorzko śmiałem się z samego siebie, z tego, że po tylu latach prób, upadłem z jeszcze większym hukiem niż moja matka.
Wtedy stanął przede mną mężczyzna w szykownym garniturze. Pobieżnie oceniłem go na jakieś sześćdziesiąt lat, może trochę więcej. Mieszkańcy Kapitolu nie starzeli się jak normalni ludzie. Wyciągnął do mnie rękę. Wiedziałem, że jeśli za nim pójdę, odwrócę się od wszystkiego, o co walczyłem. Doszedłem jednak do wniosku, że egoizm rujnuje społeczną opinię, ale świadomy egoizm ratuje życie. I chwyciłem jego dłoń. Ten mężczyzna okazał się moim biologicznym ojcem, który nie chciał, by mnie stracono. Szczerze mówiąc do tej pory mu nie podziękowałem, choć chyba powinienem.
Dostosowanie się do nowego życia zajęło mi kilka dni. Właściwie byłbym gotowy w godzinę, gdyby nie to, że rany na moich dłoniach i twarzy musiały się zagoić. Zasiadając w zarządzie, ubrany w krojony na miarę garnitur, nie mogłem pokazywać słabości jaką były strupy na knykciach i krew na łuku brwiowym. Szybko dowiedziałem się, że moja
prawie siostra wraz z Nestorem zostaną przeniesieni do getta. Z pomocą Felixa udało mi się sprawić,, by mężczyzna, którego przez tyle lat miałem za ojca, trafił na listę osób do pierwszej wywózki, której celem był Dystrykt Dwunasty. Nie było mi żal, nie czułem ukłucia w sercu, ani żadnych emocji, które najlepiej opisałaby krucha kobieta o poetyckiej duszy. Było mi wszystko jedno, co się z nim stanie. Chciałem jedynie zemsty.
Teraz siedzę na wygodnym krześle, w jednej ręce trzymam papierosa, a w drugiej poranną gazetę. Nogi bezprecedensowo układam na biurku i czekam na raporty.Na wymarzoną posadę musiałem trochę poczekać. Felix nie chciał usadzić mnie wysoko już pierwszego dnia. Minął rok. Byłem cierpliwy, a teraz co kilka dni przecieram tabliczkę na drzwiach, na której widnieje napis: Desmond Daxon, wiceprezes
Godson Industry. Nazwisko sobie wymyśliłem. Nie chciałem być znany ani jako Blackwood, ani jako Reyes, nie chciałem także by kojarzono mnie z moim biologicznym ojcem, dlatego jego nazwiska również nie przyjąłem. Czasami zastanawiam się czy dobrze zrobiłem, łącząc swoją przyszłość z przeszłością i imieniem Dax, walecznego rebelianta.