|
| Autor | Wiadomość |
---|
Zawód : Troublemaker Znaki szczególne : avatar © laura makabresku
| Temat: Amelle G. oraz Hugh R. Czw Lis 20, 2014 6:50 pm | |
| |
| | | Wiek : dzwadzieścia jeden Zawód : tancerka... dorywczo podróżniczka po dystryktach Przy sobie : zdobiony sztylet, leki przeciwbólowe, kawałek ćpuńskiego arsneału matfjasa, pistolet, kamera, trochę dolarów, fałszywy dowód tożsamości [barbie strauss], potwornie okrojona garderoba, przytojny mąż Znaki szczególne : ruda głowa i ogormna duma Obrażenia : nos po złamaniu idelanie nastaiwony, heh
| Temat: Re: Amelle G. oraz Hugh R. Czw Lis 20, 2014 7:10 pm | |
| Tylko Wam się wydaje, że miałem się uczyć, xo.
Kwartał był doprawdy śmiesznym miejscem. Ilekroć spodziewałam się dennego, pozbawionego emocji dnia, za każdym razem przytrafiało mi się coś mniej lub bardziej niesamowitego - od strzelaniny powiązanej z tamowaniem krwotoku po całowanie się z nieznajomymi w toalecie… lub cokolwiek podobnego, utrzymującym się w irrealnych kategoriach dla śmiertelników. Absolutnie rozkoszne, nieprawdaż? Z bezkształtnej masy wszystko zmieniało się w szalenie intensywny zbieg okoliczności, wypełniony jasnymi kolorami (w sumie akurat to należało do względnych określeń pośród szarych ścian, bo większość dawnych, barwnych mieszkańcy stolicy utraciło swój dawny blask), który bez przeszkód działał na zasadzie efektu domina. Jeszcze zabawniejsze było to, że zazwyczaj to moja osoba popychała pierwszy z elementów… Odważniej, jeżeli można tak stwierdzić po całkiem intymnym kontakcie fizycznym, spojrzałam na mężczyznę. Bardzo szybko doszłam do prostego wniosku - niezmiernie cieszył mnie fakt, że ten wieczór nie miał zakończyć pośród niezbyt prawych gości Kapitolu, wysłuchiwaniu czyiś nieinteresujących problemów, gdyż nie zahaczały one nawet o ułamek fascynacji… wszystko to w oczekiwaniu na kolejny występ, szklankę czegoś do picia. Przynajmniej miałam cichą nadzieję odnoście nieznanego z imienia pana. Oby on również nie potrzebował żarliwej pocieszycielki na sto jeden smutków. Niestety, nigdy nią nie byłam. Zastanawiało mnie, co tak naprawdę zmieniło się w moim życiu oprócz pogorszenia warunków. Przed powołaniem tego pieprzonego getta moje życie zdawało się poukładać - może to pojęcie względne dla kogoś, kto spędził rok w więzieniu. Niemniej, nawet zyskałam nieco pokory. Skończyłam pierwszy rok medycyny z bardzo wysokim wynikiem, żyłam na własną rękę. Nie miałam nikogo, bo nie zależało mi na tym… aż nagle przyszedł letni krach. W jakiś niezrozumiały sposób musiał podnieść ego nadnerczom, przypominając o ich niesamowicie ważnej roli w organizmie. Adrenalino, do twojej informacji, przeżyłabym bez nadmiaru Ciebie w krwiobiegu. Delikatne westchnienie samo przecisnęło się przez moje usta, dając upust kołującym się wewnątrz skrajnym emocjom. - Dorośli panowie też nie chowają się w kabinach, chcąc zapalić - wyrzuciłam z siebie mechanicznie. Przez moment odniosłam wrażenie, że kocioł przyganiał garnkowi. Frapującym aspektem pozostawało pytanie, które z nas w rzeczywistości było większym krętaczem. Powoli zanikała pewność, że to ja miałam w garści tytuł największej intrygantki na najbliższych dwustu metrach kwadratowych, a także… przynajmniej w tamtym momencie, traciłam panowanie na sytuacją. Zjeżdżałam na rollercoasterze bez trzymanki, wypełniając płuca przyjemnym zapachem męskich perfum. Nie martwiłam się o żadne skutki - nie mogłam wypaść. Acz przyszedł czas na odebranie niewidzialnej piłki od drużyny przeciwnika. Nigdy nie lubiłam gier zespołowych, więc w sumie jak na nikłe pocieszenie konkurowaliśmy pojedynczo. - Zgody są dla nudziarzy - rozpoczęła. - Choć przyznam, że możesz kontynuować ten wywód. Masz przyjemną barwę głosu. - Uniosłam brew, a ironia chyba sama wepchnęła się na dno słów. Chyba powinno było być mi przykro lub wstyd… Nie było. Czu przystojny pan krzyczał równie głośno w innych, bardziej sprzyjających okolicznościach swojego życia? Jak bardzo jego godziny przypominały moje? Czy w przypływie zadowolenia wydawał z siebie dźwięki w identycznie pociągający sposób? Jeszcze głośniejsze… bądź wyłącznie wymowne pomrukiwania? Jak wykrzywiała się jego twarz, ukazując zadowolenie? Jak dużo należało nad tym pracować? Przez krótką chwilę próbowałam wyobrazić sobie odpowiedzi na wszystkie te pytania. Na większość z nich. Kreowałam w umyśle obraz, gdzie silne wargi otwierają się z rozkoszy lub wędrują po mapie mojego szczupłego ciała. Lekki dreszcz zeskakiwał z każdego kolejnego kręgu aż w okolice pasa, pozostawiając nadzwyczaj przyjemne uczucie. Jak na złość musiało podobać mu się coś tak nieodpowiedniego. To chyba trochę nieuprzejme oraz niezbyt dobrze świadczące o osobie, kiedy nieznajomi elektryzowali nieznajomych, prawda panno Ginsberg? - Kochanie, czas najwyższy nauczyć się jednej rzeczy - żyjemy w Kapitolu - dorzuciłam od niechcenia, przypominając mu, w jak bardzo zepsutym miejscu oboje się znajdowaliśmy. Stolica od zawsze się tym cechowało; stało się to już dawno temu, jednak KOLC - miejsce, gdzie ludzie mogli zrobić wszystko dla kawałka chleba - nie wybielał tej uroczej chwały. Powinnam była wszystko przerwać, kiedy miałam jakakolwiek szanse na wyjście z tego cało. Wtedy, z upływem czasu, pojedynczym posunięciem się wskazówek po okręgu szanse na przetrwanie plasowałby się w kryteriach liczb dodatnich rzeczywistych. Jednak nie zrobiłam tego, a nadzieje krążyły niebezpiecznie nisko nad ziemią. Wyczuwałam jak metry ponad powierzchnią nadzwyczaj szybko zmniejszyły się, a nadchodzącą katastrofa miała zabrać ze sobą tylko dwie jednostki. Pytanie brzmiało, czy świat przyniesiony przez metaforyczny wypadek należał do lepszego, pełnego uciech oraz przyjemności... Czy może krainy cieni? Przerażające, bo obie wersje uśmiechały mi się w identycznym stopniu. Podobało mi się jak bardzo zaborczy był. Tak mocno udawał kogoś przyzwoitego, ze świetnie ustawionymi granicami, wpojonymi w dzieciństwie manierami. Wypadał na osobę z kilkoma książkami na półce o treści którymi wokół teamu „jak zostać dżentelmenem”. Taki typ chyba już dawno wpisano na listę gatunków wymarłych. Pochodził z któregoś z dystryktów? Wielce prawdopodobne. - Zależy nam kogo wyglądam… - Chyba do perfekcji wyćwiczyłam sobie teatralny gest przechylania głowy niczym wytworna lalka, oczekująca czegoś więcej od swoich poddanych. - Jeśli nie zgadniesz, możemy zagrać w dzień bez imion, szanowny panie. Brązowe oczy rozmówcy wypadały tak bardzo przenikliwie, iż nie potrafiłam przez dłuższy moment oderwać od nich uwagi. Stałam, uporczywie wpatrując się w ich barwę. Ba, nawet rozwiązując niesprecyzowaną zagadkę jego poplątanych myśli. Nie umiałam dokładnie określić tego, co czuł, myślał. Cóż takiego zajmowało to jakaś znaczną część rozumu - nie żebym przejmowała się niepochlebną opinią lub wyzwiskami, ale chciałam poznać go na tyle blisko, na ile pozwalał czas wraz okolicznościami… Mogłam wybrać psychologię. Przynajmniej przydałby się na coś podczas poznawania nowych ludzi w kabinach toaletowych. Błędy młodości. - Całkiem ładne spodnie - rzuciłam mimochodem, nadymając wargi. Przecież nie chciałam uczynić z tego jakieś ogromnej prowokacji… bo ja nigdy nie prowokowałam. Materiał po prostu zdecydowanie nie należał do najgorszych, a krój zręcznie podkreślał to oraz owo. Musiałam go dotknąć - zboczenie, które pozostawiły po sobie stare czasy. Moja ręka szybko powędrowała wewnątrz lewej kieszeni… Oczywiście sprawdzałam elastyczność, fakturę. Ciepło ciała przyszło przy okazji! Dziwnym trafem tam też została. Palcem wskazującym drugiej dłoni przejechałam po jego ciemnej brodzie, schodząc niżej ku wargom. Mężczyźni brodami zyskiwali dużo. Mama chyba powoli przestawałaby być ze mnie dumna. Nie wiedziałam, co mogłam z tym zrobić. Chyba wielkie nic.
|
| | | Wiek : 34 Zawód : Poszukiwany Przy sobie : scyzoryk wielofunkcyjny, leki przeciwbólowe, niezarejestrowana broń palna, zapalniczka,zdobiony sztylet, fałszywy dowód tożsamości, telefon komórkowy Obrażenia : anemia
| Temat: Re: Amelle G. oraz Hugh R. Pią Lis 21, 2014 10:20 pm | |
| Ta noc zaczynała wydawać się coraz bardziej pokręcona. Już sam fakt klienta, który prosi o podwózkę do Kwartału sprawia, aby sądzić, że cała reszta nie przebiegnie aż tak spokojnie, jak się spodziewał. Trafienie do dość podejrzanego baru, w którym się znalazł, jeszcze bardziej potwierdziło jego przypuszczenia. Randall musiał przyznać, że w jego życiu brakowało rozrywek. Może i miał stałą pracę, ładne mieszkanie i dość pozytywne, jak na niego, nastawienie do życia. Mimo wszystko jednak były to jego obowiązki i chociaż sprawiały mu przyjemność, po jakimś czasie mógł dostrzec, iż nie było w tym nic fascynującego. Miasto i klienci (poza tym jednym) nie potrafili już go zaskoczyć, przeżył wszystko, widział każdy fragment stolicy. Czy to właśnie dlatego posłuchał tego przechodnia i zaszedł do tego baru? Licząc, że właśnie tam uda mu się spędzić wieczór przyjemnie, ze szklanką alkoholu i miłym, może jedynie niezbyt wymagającym towarzystwie? Ewentualnie samotnie – ta opcja też nie wydawała się najgorsza i, szczerze mówiąc, Hugh nie miałby nic przeciwko delektowaniem się smakiem trunku w samotności. Gdyby oczywiście było się czym delektować. Smak był tak okropny, że mimo tylko kilku drobnych łyków i papierosa, którym starał się go zatuszować, wciąż czuł go w ustach i chyba nic nie mogło sprawić, aby szybko o nim zapomniał. Czego spodziewał się po tym miejscu? Getcie schowanym za murami, gdzie upadłe gwiazdy snuły się po ulicach przeklinając tych, którzy strącili ich z nieba. Wykwintnej whiskey ściągniętej z najwyższej półki najlepszego sklepu w Kapitolu, która zajmowała honorową pozycję w jego barku z parą kryształowych szklanek, czekając na godną okazję, w której mógłby skosztować jej smaku? Chyba ostatnio stawał się zbyt wygodnicki, rozpieszczany przez wszystkie udogodnienia, które ofiarowała mu stolica Panem. Oczywiście, nie zapominał, jak żyło się w Dziewiątce i może przez to właśnie tak bardzo z tego wszystkiego korzystał. Nadrabiał dzieciństwo i lata, które spędził na mozolnej tułaczce po państwie, bez większego celu, planu czy jakichkolwiek ambicji, męczony wyrzutami sumienia i bolesnymi wspomnieniami już nie tak kolorowej przeszłości. Teraz jednak i to odeszło w zapomnienie, przyjęło miano jedynie szarego obrazu, ukrytego gdzieś w czeluściach jego umysłu, może powodującego delikatną melancholię, ale już nie tak bolesnego jak kiedyś. Obiecał to sobie – że się podniesie, że przestanie żyć tym, czego się nie da odwrócić i, co najważniejsze, zacznie żyć w ogóle, oddychać pełną piersią, cieszyć się każdym kolejnym porankiem… Czyli robić wszystko to, o czym przez ostatni rok zdarzało mu się zapomnieć, gdy może zbyt często i gwałtownie sięgał po złocisty trunek, który tak wspaniale potrafił złagodzić największy ból, nawet jeśli tylko przez chwilę, by potem wszystko wróciło jeszcze szybciej, gwałtowniej i boleśniej, uderzając jak fala o brzeg rzeki. Niszcząc go, kawałek po kawałku. Bo gdy nałogi dewastowały jego ciało, to te myśli właśnie wzięły sobie za zadanie obrócenie w proch jego psychiki. Chyba im się udało, skoro nie tak dawno temu siedział na fotelu w gabinecie psychiatry, zwierzając się z najciemniejszych zakamarków własnej natury. Głupio i naiwnie, ale w końcu była to jedyna osoba, która chciała go słuchać. I która, a przynajmniej tak mu się wydawało, nie mogła go na głos osądzić (jakby właśnie tym martwił się najbardziej). Nigdy nie uważał, aby opinia innych mogła skrzywdzić go w jakikolwiek sposób. Ba, nigdy nawet nie spodziewałby się, że cokolwiek może go skrzywdzić. Jak zwykle się przeliczył, poszedł o krok za daleko. Na szczęście to miał już ze sobą. Mógł więc jedynie patrzeć w przeszłość i śmiać się z samego siebie oraz tego, jakim zniszczonym wrakiem człowieka kiedyś był. Cieniem samego siebie, odbijającym się na ścianach ale nie mogącym normalnie egzystować. Czy to właśnie tej dziewczynie przypadło zadanie urozmaicenia mu wieczoru w Kwartale? Oczywiście, nie miał nic niezwykłego na myśli. Jednak jakimś ogromnym zbiegiem okoliczności znaleźli się tam, w ciasnym i niezbyt sprzyjającym do kulturalnych rozmów miejscu. Mężczyzna obserwował ją uważnie, może trochę przenikliwie, chcąc dostrzec cokolwiek, co mogłoby dać mu jakąkolwiek wskazówkę odnoście tego, z kim miał do czynienia. Bez wątpienia była młodsza, o ile? Być może nie będzie dane mu się tego dowiedzieć. Być może ona, tak jak wiele innych osób, z którymi miał okazję zamienić chociażby jedno zdanie w ciągu całego dnia, rozpłynie się jak mgła z chwilą, kiedy podziękuje za jej towarzystwo, odchodząc i nie zastanawiając się dłużej, czy może jej osoba miała odegrać jakąś istotną rolę na scenie jego życia, gdy tymczasem on tak brutalnie ją od siebie odsunął, skazując samego siebie na pewien rodzaj nieświadomej kary, który sam sobie zapodał. Póki co jednak roześmiał się. Dokładnie, kąciki jego ust uniosły się w górę, a same wargi rozchyliły lekko, wydając z siebie dźwięk, który nie mógł być niczym innym niż czystym i dźwięcznym śmiechem. Potarł dłonią brodę, kręcąc lekko głową zorientowawszy się, iż ma do czynienia z dość wygadaną, młodą osobą. Złość, którą dość szumnie okazał na początku ich spotkania chyba zupełnie z niego wyparowała i teraz jedynie przyglądał się rudowłosej z zaciekawieniem, uśmiechając się lekko i spokojnie. Miał wrażenie, że jest już blisko rozwiązania zagadki, którą skrywała jej osobowość, ale chyba wciąż potrzebował paru istotnych szczegółów. - Wygadana jesteś – powiedział w końcu, wciąż jeszcze śmiejąc się lekko tak, jakby była dzieckiem, które wypowiedziało niezrozumiałą dla niego samego uwagę. Nie była dzieckiem, a przynajmniej tak mu się wydawało, a on nie był aż taki stary, aby rozpatrywać jej osobę w tych kategoriach. Mimo wszystko wciąż go śmieszyła… jej delikatny i krótki pocałunek wydawał mu się niezwykle dziecinny i naiwny. Może zbyt szybko wyrabiał sobie o niej opinię, cała to wymiana zdań, próba przegadania go rzucane uwagi, może i były urocze, ale na pewno nie na poziomie, który uważałby za słuszny. Nic jednak nie stało na przeszkodzie poprawienia sobie nastroju. - Tak sądzisz? – uniósł brew w górę, mając wrażenie, iż dziewczyna czuje się dość swobodnie w jego towarzystwie. Co automatycznie mogło podpowiedzieć mu jedną rzecz… O której na razie nie myślał, lustrując ją badawczym wzrokiem z lekko tajemniczym uśmiechem na wargach. Chciałby poznać jej myśli. Ciekawe, jaką wyrobiła sobie o nim opinię, bo nie miał wątpliwości, iż w ciągu kilku minut zdążyła ocenić go dość dokładnie. Szczerze mówiąc nigdy go to nie obchodziły, ale słysząc ton jej głosu i słowa, którymi go raczyła, naprawdę chciałby się tego dowiedzieć. Choćby dlatego, aby znów się pośmiać. W końcu śmiech jeszcze nikomu nie zaszkodził, prawda? - Naprawdę? Wybacz, nie zauważyłem – powiedział, uśmiechając się trochę szerzej. Czy powinien zacząć zniżać się do jej poziomu, rozpoczynać bitwę na słowa? – Poza tym nie zauważyłem, żeby Kwartał był chociażby w małym stopniu podobny do Kapitolu, który znam – jak się bawić, to przynajmniej porządnie. Oczywiście Randall nie odczuwał żadnej niechęci do ludzi z tego miejsca. Wręcz przeciwnie, najchętniej uwolniłby ich wszystkich. Nie znaczyło to jednak, że nie może pozwolić sobie na drobne uwagi odnośnie warunków życia w tym miejscu. Kapitol, miasto wielkie, piękne i cudowne było wysoko ponad wyznaczonym na getto terem. Wchodząc tam miał wrażenie, że znajduje się tysiące mil od centrum miasta, będąc zaledwie kilka metrów za murem, patrząc na majaczące wieżowce i słysząc jeszcze odgłos ulicy. „Kapitol” było pojęciem zbyt ogólnym. W Kapitolu bieda i choroba nie były codziennością. Tak samo jak dziewczęta wpraszające się do zajętych toalet. Liczył, że zdradzi mu swoje imię? Pewnie, że nie, było to mało prawdopodobne a jednak i tak zapytał, mając gdzieś tam ten cień nadziei. Kim była? I, przede wszystkim, czego od niego chciała? Miał się przekonać już wkrótce i, uwaga, wielkie zaskoczenie, ona sama miała dać mu odpowiedź na co najmniej jedno z tych pytań. Znów śmiech. Tego wieczoru śmiał się dużo, ciekawe tylko, czy był to skutek dobrego humoru czy może tych niewielkich ilości ohydnego alkoholu, który pomimo wszystko zadziałał na niego o wiele mocniej niż powinien. W każdym bądź razie rudowłosa nie zamierzała ułatwić mu życia, krążąc wokół tematu, odpowiadając nie tak, jakby tego oczekiwał. Westchnął. Czuł się trochę bezsilnie, po przecież nie mógł zmusić jej do współpracy, a z drugiej strony walczył z samym sobą aby po prostu nie odejść. - Przykro mi, nie czytam w myślach – choć bardzo bym chciał – Nie przyzwyczaiłem się jednak do zwracania się do kogoś bezosobowo – powiedział spokojnie, w dalszym ciągu nie spuszczając z niej wzroku. Mogła czuć się zaszczycona, już dawno nie poświęcił nikomu tyle uwagi i czasu, nie zatrzymując się w codziennym biegu, aby nie dać sobie czasu i możliwości na myśli, które nie powinny wykwitać w jego umyśle – Jestem Olivier – rzucił, nie wierząc, aby w jakikolwiek sposób zachęciło ją to do zdradzenia własnego imienia. Albo choćby fałszywego, tak jak zrobił to on nie widząc absolutnie żadnej potrzeby aby wyjawiać jej własne personalia. Musiał jednak przyznać, że dawno tej tożsamości nie używał. Fałszywy dowód tkwił w drugim portfelu, na wszelki wypadek i niespodziewaną okoliczność, ale od jakiegoś czasu nie było potrzeby, aby go używał. Teraz też jej nie miał – nie zamierzał się przed nią legitymować. Następna uwaga wydała mu się… nie na miejscu, zupełnie niezgodna z jakimkolwiek tematem, który poruszyli. Bez jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Co już po chwili zostało wyjaśnione, w dość niekonwencjonalny sposób, chyba nawet bardziej zaskakujący niż poprzednie cmoknięcie w usta. Bowiem kiedy Randall otwierał usta, aby rzucić jakąś uwagę odnośnie jej stwierdzenia, słowa zastygły mu w gardle z chwilą, w której poczuł dłoń dziewczyny wsuwającej się w lewą kieszeń jego spodni. Zwykłych, prostych, uszytych z lekkiego i miękkiego materiału, wyglądających może elegancko, ale w końcu zaledwie przed chwilą skończył pracę… Dobrze wiedział, że powinien powstrzymać ją wcześniej. Wkładanie rąk w kieszenie spodni obcych mężczyzn na pewno nie było czymś przyzwoitym, a on przecież właśnie taką wartość cenił. Mimo to poczekał, aż dłoń rudowłosej się zatrzyma, w tym samym czasie czując opuszek jej palca przejeżdżający delikatnie po jego brodzie. Stał, zupełnie rozluźniony, z tym samym nieodgadnionym spojrzeniem. Mogła doszukiwać się w nim wszystkiego, ale prawdopodobnie nigdy nie poznała by prawdy… Dopóki sam nie postanowiłby jej ujawnić. Powstrzymał się przed jakimkolwiek ruchem (szczerze mówiąc nie miał zbyt wiele możliwości, z każdej strony ograniczony w ten czy inny sposób). Czy domyślał się, czego od niego oczekiwała? Pewnie tak, jednak ta wiedza niewiele mu pomagała. A ręka wciąż znajdowała się w miejscu, w którym zdecydowanie nie powinno jej być. - Dziękuję, są wyjątkowo wygodne – powiedział, z kolejnym westchnięciem sięgając własną dłonią w jej stronę, powoli wysuwając ją z kieszeni i puszczając, aby wróciła na pierwotne miejsce wzdłuż ciała dziewczyny. To samo uczynił z drugą ręką, zastanawiając się, co powinien teraz zrobić. Pewnie wyjść. Przynajmniej tak zrobiłby każdy normalny, poważny mężczyzna. Powaga jednak była passé i właśnie dlatego stał dalej w miejscu, wciąż tak samo blisko jak wcześniej, nie okazując i nie zamierzając okazać jakiejkolwiek złości o to, co zrobiła. Bo nie był zły. Właściwie sam nie wiedział, jak się czuł a jak powinien się czuć, mogła więc cieszyć się, że chwilowo mył dość rozkojarzony. - Więc? – uniósł brwi w górę, oczekując czegokolwiek. Niech sama zadecyduje, co chciała by mu powiedzieć. Albo zrobić, nie mając oczywiście gwarancji, że to odwzajemni. I da jej to, czego oczekiwała. |
| | |
| Temat: Re: Amelle G. oraz Hugh R. | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|